Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Kamperowców podróże nie kamperowe - Gruzja 2019

SZEJK - 2019-09-19, 21:32
Temat postu: Gruzja 2019
W tym roku główny wakacyjny wyjazd w dniach 4 -11 września 2019r. jest nie kamperowy ale bardzo ciekawy i chcemy podzielić się wrażeniami.
Asia czyli SZEJKOWA napisała relacje z wyjazdu do Gruzji {debiutowała w ubiegłym roku relacją "ZNOWU RUMUNIA")https://www.camperteam.pl/forum/viewtopic.php?t=31347

GRUZJA
z nami wariatami



Nasza przygoda z Gruzją zaczęła się jakiś czas temu, zupełnie przypadkowo od zupełnie przypadkowego spotkania na mieście kolegą – podczas rozmowy z Krzysztofem, Andrzej dowiedział się o jego wyjeździe do tego kraju z biurem „Gruzja z nami wariatami”. Opowieści było sporo, potem spotkania , jedno, drugie, potem przewodnik od Reni i Jacka z dedykacją zobaczenia tego na własne oczy ( chyba wtedy nie przypuszczali , że to także ich dotyczy). No i ziarno rzucone zaczęło kiełkować . Jak znam mojego męża, a znam go ponad 40lat, to nie opowieści Krzysztofa , nie przewodnik z dedykacją ,ale chęć zobaczenia Gruzji, tylko z " wariatami".
I zaczął się proces montowania grupy śmiałków chcących wyjechać pod szyldem wariatów, obliczania kosztów, wymyślania trasy itd. Bogata korespondencja z biurem kwitła na dobre, mocna grupa pod wezwaniem się zawiązała, termin wstępnie określony i rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie budżetowych biletów samolotowych. Padały różne propozycje typu: wylot tu , przylot tu, wylot tam , przylot tu, ale ciągle żadna z nich nie przypadała do gustu naszemu budżetowi. Oczekiwanie stawało się coraz bardziej nerwowe, bo jak to z czasem bywa – on płynie, jednostajnie, ale płynie, do przodu.
Wreszcie któregoś poranka telefon: SĄ – cena super, termin ok, trochę niepewności wprowadziła data – to był Prima Aprilis, czyli 1 kwietnia. Był to jednak szczęśliwy dzień dla nas. Po załatwieniu formalności z Wizzair pozostało potwierdzić datę przyjazdu , wynegocjować dobrą cenę w biurze turystycznym za samochód z kierowcą , wpłacić zaliczkę i można było spokojnie rozpocząć wakacje, bo po wakacjach czekała na nas wielka przygoda z nimi wariatami.
Ostatecznie do grona wariatów dołączyli Renia z Jackiem oraz Edyta i Ewa. Pozostało tylko krzyknąć nasze sztandarowe hasło „ ku przygodzie!”.
Różny był stopień przygotowania do podróży jeśli chodzi o wiedzę o Gruzji- jedni chcieli wiedzieć wszystko przed wyjazdem , inni zdali się na ślepy los. Kwestia podejścia . Nie mniej jednak przewodniki, mapy i magazyny podróżnicze przez parę miesięcy leżakowały na widoku.
Wakacje były mocno wyjazdowe i pracowite dla wszystkich, więc spotkanie integracyjne grupy odbyło się tuż przed wyjazdem. Czas upłynął i doczekaliśmy się momentu, w którym nasza wielka gruzińska przygoda zaczęła się na dobre.

SZEJK - 2019-09-19, 21:40

No dobrze ,lecimy:
SZEJK - 2019-09-19, 21:54

DZIEŃ I


Trochę nietypowo . Bo w samym środku nocy z 3 na 4 września wyruszyliśmy na lotnisko w Krakowie . Po załatwieniu wszelkich procedur lotniskowych samolot uniósł nas w nieznane. Chyba każdy z nas w tamtym momencie miał w sobie sporo niepewności i pewną dozę nerwowości co nas czeka po tamtej stronie lotu.

A po tamtej stronie lotu czekał na nas Gocha ( czyt.Goczia) , nasz kierowca, przewodnik , pilot, niemal guru gruzińskiej przygody.




Stał sobie skromnie za barierką z tabliczką z logo biura turystycznego i na wariata nie wyglądał , nasza grupa bardziej.
Przywitał nas i na początek zadał wykonanie niezbędnych do funkcjonowania w nowej rzeczywistości czynności – czyli toaleta, kantor , operator sieci telefonicznej.




Po czym usadowił nasze bagaże i nas w eleganckiej Toyocie, która dla niego była narzędziem pracy , a dla nas narzędziem poznania dalekiego kraju. Zasiada za kierownicą , która w stosunku do kierunku jazdy znajdowała się po przeciwnej stronie. Objaśnił , jaki jest plan dnia dzisiejszego i ze skupieniem ruszył w drogę Już po krótkim odcinku drogi zorientowaliśmy się dlaczego pracuje w tej firmie. Jak wariat pruł na zachód , w kierunku Morza Czarnego , bez czkawki łykając po drodze wszelkie przeszkody. Po prostu demon kierownicy, a w naszych ciałach buzowała adrenalina przy każdym wyprzedzaniu ciężarówek pod górę , na zakręcie , na linii ciągłej i następną ciężarówkę w pozycji „na czołówkę” . Ja po lewej stronie kierowcy, reszta za mną , a Gruzja przed nami. Nasze pierwsze spotkanie z Morzem Czarnym miało miejsce gdzieś w okolicach miasta Ureki. Droga skręcała niemal pod kątem prostym do wybrzeża .
Krótki postój , zmiana garderoby na bardziej plażową , bo upał dopisał i lecimy przez tory i zwały kamieni zwanych plażą w kierunku morza . Pierwsze zdjęcia i pierwsze wzloty zachwytu. Choć te ostatnie pojawiały się już wcześniej, po drodze na widok wszechotaczających nas gór , zdecydowanie wyższych niż dotąd nam znane , różnych ciekawostek przyrodniczych kulturowych i społecznych oraz wspomnianych herbacianych pól Batumi.
Z plaży obserwowaliśmy wysunięte w morze charakterystyczne budowle Batumi. Plaża okazała się niezbyt przyjazna , w przeciwieństwie do Gochy. Kamienie, kamienie, choć woda czysta i przejrzysta i jak dla nas cieplutka, aż zanadto. Po kilku fotkach ruszamy dalej.


Jak to nad morzem bywa nie można się obejść bez rybki. Gocha zaproponował , że może wziąć nas na targ rybny, gdzie wybierzemy rybę , a następnie pobliska restauracja ją dla nas przyrządzi.
I tak się stało- jego samochód zatrzymał się na przedmieściach miasta , przy dziwnie nietrwałej z wyglądu , ale mocno rozwrzeszczanej hali, do której nas wprowadził , a naszym oczom ukazało się całe morze ryb i innych stworzeń rybopodobnych . Faceci krzyczeli, kobiety śmigały rękami patrosząc te rybska , ludzie przeciskali się brodząc po mokrej i śmierdzącej posadzce. Gpcha doprowadził nas do znanego sobie sprzedawcy, który próbował wcisnąć nam jakieś nieznane morskie potwory, więc szybko na dźwięk słowa „dorada” przytaknęłam „bierzemy”, po czym pan przy wadze wpakował szybko siedem sztuk ryb do foliowej reklamówki, kazał zapłacić 120 GEL , drugi złapał tę torbę i popędził gdzieś , a my za nim.
Restauracja usytuowana była niemal na plaży. Podczas gdy nasze ryby szykowały się , popijając gruzińskie piwo podziwialiśmy ponownie budowle na nieco oddalonym piersie Batumi . Zaczynaliśmy też zawiązywać coraz bardziej przyjazne stosunki z Gochą , odkopując w zaułkach pamięci resztki naszego rosyjskiego, bo to język , którym porozumiewaliśmy się tutaj.

Wreszcie na stole wylądowała ryba upieczona w piecu, gruziński chleb, ziemniaki i warzywa. Mieliśmy okazję po raz pierwszy zetknąć się z egzotycznymi dla nas smakami.
Po smacznym jedzeniu wyruszyliśmy w kierunku miasta.

Gocha zaparkował koło promenady, a naszym oczom ukazało się miasto jak z innej bajki. Batumi to miasto niczym nie ustępujące śródziemnomorskim kurortom. Przez wieki jako stolica Ajarii (Adżarii) pozostawało pod wpływami islamskimi, co widać w architekturze .Plaża równie kamienista , woda ciepła, resztki plażowiczów.
Podziwialiśmy egzotyczną roślinność, zwłaszcza wszędzie rosnące palmy i krzewy herbaty, które obecnie są bardziej ozdobne niż użytkowe, bo ponoć uprawa herbaty w tych rejonach przestała być opłacalna . Nam kojarzy się z przebojem z lat 60-tych śpiewanym przez Filipinki. Gdzieś w zaułkach słychać było tę piosenkę.
Trudno było ominąć charakterystyczną dla Batumi Wieżę Alfabetu Gruzińskiego.
Słynnego pomnika Alego i Nino nie znaleźliśmy, ale doszliśmy do synagogi i wybudowanego w ostatnich latach Piazza , placu wzorowanego na weneckim Placu Św. Marka.
Tu wypiliśmy kawę i udaliśmy się na poszukiwanie naszego samochodu
Po drodze odkryliśmy jeszcze posąg Medei ze złotym runem w ręce, która góruje nad Placem Europejskim. Byliśmy przecież na terenie starożytnej Kolchidy.

Dzień był dla nas zbyt długi- rozpoczęliśmy go o północy, zmęczenie dawało znać o sobie. Marzyliśmy o odpoczynku, choć niektórzy marzyli o kąpieli w morzu.
O zmierzchu dotarliśmy do hotelu w Kobuleti. To pobliska miejscowość wczasowa, blisko morza, hotele, pensjonaty, życie nocne kwitło.


Hotel to nowy budynek , z prosta nowoczesną restauracją, pokoje ładnie urządzone, wszystko, o czym marzy strudzony turysta.
Andrzej marzył o kąpieli w Morzu Czarnym i wyciągnął mnie na plażę , po ciemku oddając się zanurzeniu w czarnej wodzie.
Po powrocie do hotelu okazało się , że nasi współtowarzysze szykują się do spaceru, zawróciliśmy więc z powrotem na nadmorski bulwar. W poszukiwaniu możliwości spróbowania gruzińskiego wina. Obeszliśmy bulwar tam i z powrotem i był to czas stracony. Owszem – knajpa koło knajpy, ale w każdej bardzo głośna muzyka, każdą w innym stylu , do której tańczyli. Dziwiliśmy się , skąd wiedzą do której muzyki tańczą , tak się te dźwięki przenikały. Zdesperowani zmierzaliśmy w stronę hotelu. Jeszcze zajrzeliśmy
na miejscowy rynek i bingo – tu odkryliśmy czynny jeszcze sklep z alkoholem.
Sympatyczny , chyba właściciel, przyjął nas z szeroko otwartymi ramionami, oprowadził po sklepie i piwniczce, poczęstował winem, wyjaśnił parę spraw związanych z produkcją miejscowego napitku, po czym przystąpiliśmy do zakupów. Nabyliśmy mały bukłak wina , butelkę Calvadosa , a żeby można było zdegustować wino na ławce obok pobliskiej fontanny każdy zaopatrzył się w tradycyjny róg , służący do wznoszenia toastów.


Zadowoleni z tak zakończonego , pełnego wrażeń dnia i pełni nadziei w związku z podróżą, zmęczeni padliśmy do łóżek.

SZEJK - 2019-09-19, 22:21

cd.
SZEJK - 2019-09-19, 22:53

Jeszcze kilka fotek:
SZEJK - 2019-09-20, 19:46

Tak dla orientacji mapka naszej trasy po Gruzjii.
SZEJK - 2019-09-20, 20:02

Jedziemy dalej:


DZIEŃ II


Poranek obudził nas nieco deszczową pogodą po nocnej burzy . W restauracji czekało na nas śniadanie – taki gruziński szwedki stół. Najedzeni do bólu gotowi byliśmy do dalszej podróży. Przejeżdżaliśmy przez Kobuleti, które ciągnie się na przestrzeni kilkunastu kilometrów. Po obu stronach ulicy rozpościerały się hotele i pensjonaty, wśród nich kilka straszących ruin. Gruzini zachęcani do inwestycji sprzyjającymi przepisami prawnymi , czasem nie wytrzymują do końca inwestycji.
Adżaria długo była terytorium autonomicznym, nawet w czasach ZSRR, od 2004 roku jest częścią Gruzji.
Żegnamy Morze Czarne i znaną wczoraj drogą zmierzamy w kierunku Kutaisi. Przed wjazdem do miasta zmieniamy kierunek na południe w stronę Małego Kaukazu. Tankujemy paliwo na stacji , na której Andrzej znajduje pamiątkę z podróży, czyli gruzińską tablicę rejestracyjną , która ozdobi ścianę garażu.
Jedziemy przez Góry Imeretii , obrzeżem rezerwatu Ajameti, przez Baghdati.

Po drodze zatrzymujemy się w Sairme – położonym wśród lasów uzdrowisku balneologicznym słynącym z leczniczych wód wodorowęglanowych. Próbujemy wód z trzech źródeł – ich smak niespecjalnie przypadł nam do gustu. Krótki spacer , parę zdjęć i w dalszą drogę


Zaczynamy wspinać się coraz wyżej, im wyżej , tym piękniej ale też im wyżej tym droga zmienia się w kamienisty kręty trakt.
Nic jednak nie zabierze piękna widokom.
Znajdujemy się na wysokości 2200 m npm, z chmur wystają czubki gór, wokół wszystkie odcienie zieleni, rześkie powietrze, zdziczałe choć hodowlane krowy i konie i wszechogarniające uczucie wolności. Powoli przestajemy się dziwić , dlaczego Gruzini czują się wolni.
Podziwiamy umiejętności Gochy przy pokonywaniu karkołomnych zakrętów w górę i w dół. Odwagi pasażerom dostarcza chacha – gruziński destylat z winogron pozostałych po produkcji wina.

Po drugiej stronie szczytów zahaczamy o obrzeża Parku Narodowego Borjomi i zjeżdżamy w kierunku Akhaltsikhe, gdzie planowany jest nocleg. Okoliczne stoki gęsto porastają krzewy herbaciane. Herbata jest dzika i najlepsza w okresie kwitnienia. Mimo że ten okres minął, udało się znaleźć gałązkę zwieńczoną białym słodko pachnącym kwiatem Camelia Sinensis.





Miasto Akhaltsikhe wita nas burzą i rzęsistą ulewą. Decydujemy jednak udać się kilkanaście kilometrów na południe do słynnego skalnego miasta Wardzia. To miasto- klasztor wydrążone na zboczu góry Eruszek w XII wieku wita nas słońcem.

W czasach średniowiecznych stanowiła schronienie dla okolicznej ludności nękanej częstymi najazdami mongolskimi. Bywało, że chroniło się tam nawet do 50 tysięcy osób. Zbocze góry zawierało ok. 3000 komnat wykutych w skale na 13 kondygnacjach. Skomplikowany system kanalizacji pozwalał nawadniać pola na zboczu góry, a do klasztoru można było dostać się kilkoma tunelami ukrytymi przy przepływającej u stóp rzece Kura.

Miejsce to ukochała gruzińska królowa Tamara, spędzając tu sporo czasu , a podczas pobytu w klasztorze zachowywała się jak zwykła mniszka , przestrzegając surowo reguł zakonnych. Z królową Tamarą wiąże się także nazwa tego miejsca. Podczas polowania jako młoda dziewczynka Tamara zaginęła w tutejszych jaskiniach i chcąc być znalezioną przez wuja krzyczała „ ac war dzia” , co po gruzińsku znaczy tutaj jestem.

W XIII wieku trzęsienie ziemi zniszczyło 2/3 miasta , które runęło do rzeki. Ostateczny upadek klasztoru miał miejsce podczas najazdu Persów w XIV wieku, którzy doszczętnie złupili znajdujące się tam skarby, a mnisi , którzy nie zdążyli uciec zostali zabici.



Dziś pozostałość klasztoru wygląda bardziej jak kopiec termitów, obok skalnych komnat i tuneli znajduje się bogata w freski cerkiew, a system tuneli prowadzi przez kilka kondygnacji.

Zapuszczając się samotnie w tunele można się nieopatrznie zgubić , czego doświadczyłam. Mimo to wrażenia z pobytu w tym magicznym miejscu jest niezapomniane.
Wardzia to był pierwszy obiekt , za wstęp do którego trzeba zapłacić – są to jednak symboliczne kwoty , a za dodatkowe lari można drogę w górę pokonać marszrutką.
Z tarasów klasztoru można podziwiać krajobraz po drugiej stronie Kury- jakże inny od wcześniej widzianego w górach.



Dzień zakończyliśmy zimną kolacją w hotelu w Akhaltsikhe, Zupa jogurtowa i kotlet z mięsa mielonego , zawijane bakłażany czekały na nas i zimne trafiły na stół. Zapite winem nie wyszły na dobre Andrzejowi, który noc i następny dzień spędził na kłopotach żołądkowo- jelitowych.

Tak było właśnie :szeroki_usmiech

:szeroki_usmiech

SZEJK - 2019-09-20, 20:31

II dzień zdjęciowy:
daro35 - 2019-09-20, 21:04

:super :brawo :kawka: :pifko :spoko
SZEJK - 2019-09-20, 21:24

aaaa
SZEJK - 2019-09-20, 21:40

ciąg dalszy foto:
SZEJK - 2019-09-20, 22:00

Endi , daro35 dzięki za zimne :pifko

Jedziemy dalej:

daro35 - 2019-09-20, 22:09

Dawaj,dawaj,czekam :spoko
SZEJK - 2019-09-20, 22:41

DZIEŃ III

Mimo wpadki z zimnym jedzeniem ,rankiem podziwiamy urokliwy hotel – zagajniczek bambusowy na środku dziedzińca, urokliwe balkoniki obrośnięte winoroślą, szumiąca z boku fontanna-wodospad.
Andrzej zmęczony trudami nocy niespiesznie zbiera się do dalszej drogi. Gocha jednak nieubłaganie zbiera nasze bagaże do samochodu i kieruje się bardzo krętą drogą w górę (bo tu gdzie by się nie stało, zawsze jest się w otoczeniu gór ze wszystkich stron) do Monastyru Sapara. Podziwiamy bezkresne pola oraz rozrzucone w dolinie Akhatsikhe domy.
W zespole klasztornym Sapara jest 12 obiektów sakralnych, a nad nimi góruje cerkiew św. Saby wybudowana w XIII w.. Kościół zamknięty , ale udaje się zwabić mnicha , który otwiera jego podwoje.
Naszym oczom ukazują się pozostałości pięknych fresków.
Błądzimy zaułkami klasztoru , szukając ciekawych obiektów do zdjęć, a tych nie brakuje.
Gocha przejęty swoją rolą próbuje ratować Andrzeja z jego opresji , kupując jakieś specjalne wody mineralne i proponując mu leczniczy łyk wody z klasztornego źródełka.
Świętej wody można napić się symbolem współczesnych czasów , czyli szklanką Jacka Danielsa. W tym wypadku narzędzie nie ma znaczenia, oby droga wiodła do sukcesu.

Podziwiamy jeszcze przepiękne usytuowanie monasteru na skalnym, zboczu wśród drzew i wracamy do Akhaltsikhe .
Przed nami twierdza Rabati. Przejeżdżając przez miasto nie można jej nie zauważyć. Góruje nad nim schowana za murem , znad którego wystaje połyskująca w słońcu złotem kopuła.

Początki twierdzy sięgają IX wieku, ale większość ocalałych budynków pochodzi z XVII-XVIII wieku. W 2011-2012 twierdza została przebudowana i odnowiona.

Większość budynków wygląda idealnie , mieszają się style, chociaż przeważa styl islamski- liczne kolumny, podcienia, fontanny, mozaiki, ogrody i sadzawki.
Podziwiamy piękne widoki za murami.
Budynek ze złotą kopułą wygląda z zewnatrz jak światynia, ale wewnątrz jest pusty.

Liczne sklepiki usytuowane w zakamarkach oferują wyroby rękodzielnicze. Czujemy się trochę jak w bajce. Andrzej opuścił tę wizytę czego żałuje i ma czego .


Opuszczamy Akhaltsikhe i udajemy się na północny wschód.

Po drodze zatrzymujemy się w uzdrowisku Borjomi( Bordżomi).

Miasto swój boom przezywało za czasów ZSRR, z powodu butelkowanej wody mineralnej , której sprzedawano miliony sztuk. Po konflikcie w 2006 roku zaczęto szukać innych rynków zbytu niż Rosja. W 2014 roku kandydowało do organizacji igrzysk zimowych, przegrało jednak z Soczi. Dziś to ruchliwy kurort , w oczy rzucają się muzułmanki. Na ulicznych straganach stosy plastikowych butelek na wodę , różnej pojemności . Kolejka do źródła.



W tureckiej restauracji próbujemy chaczapuri – megrelskie z serem i lobiani z farszem z czarnej fasoli.
Główna ulica to jeden wielki jarmark. Oglądamy, czy coś nowego, ale niewiele. Nasze zainteresowanie wzbudza pastila – rodzaj deseru produkowanego z miąższu owoców i jagód gotowanych z miodem lub cukrem na gęsty sok, wylany warstwami i cienko rozwałkowany , a następnie wycięty wkoło . Różnokolorowe płachty obwieszały stragany.

Dalej kierujemy się do Gori- jednego z głównych miast Gruzji i co dla nas ważne , siedziby naszego biura turystycznego”Gruzja z nami wariatami”. Szef biura , Lukasz gości nas w cukierni. Przy stole pełnym smakowitych ciast , kawy i herbaty. Jak bywa w czasie gruzińskich spotkań nie brakuje czaczy. Dokonujemy rozliczenia kosztów wynajmu samochodu. Wzbogacamy naszą wiedzę o pewne informacje o życiu w Gruzji.
Mimo sympatycznej atmosfery spieszymy się do Uplistsikhe- kolejnego skalnego miasta na wysokim brzegu Kury.

Pierwsze budynki datowane są na V w p.n.e. Rozkwit miasta zahamowały najazdy mongolskie w XIV wieku. Później miasto pełniło rolę schronienia przed najazdami, a funkcje religijne przejęły inne dynamicznie rozwijające się ośrodki.

Kompleks podzielony jest na dwie części – górną i dolną połączone tunelem.
Część kompleksu została zniszczona przez trzęsienie ziemi.
Centralną część stanowi świątynia Ateny Sioni. Wejście do niej pachnie ziołami z małego sklepiku.

Uwagę zwracają ogromna sala tronowa królowej Tamary i teatr.
Widoki na okolicę przepiękne, w dole wije się Kura.
Okoliczne skały lśnią w promieniach zachodzącego słońca.
Nocujemy w Gori. Niestety nie mamy czasu na zwiedzanie miasta z powodu późnej pory.

Kolacji nie przepuściliśmy, w klimatycznej knajpce próbujemy kolejnych dań z kuchni gruzińskiej – pierożków chinkali , kurczaka czmeruli i sera sulguni.

SZEJK - 2019-09-20, 23:00

Darek poszło ,teraz foty.
SZEJK - 2019-09-20, 23:22

aaaa
SZEJK - 2019-09-21, 20:31

No to jedziemy dalej:


DZIEŃ IV

Śniadanie zjadamy w klimatycznej altanie w ogrodzie w towarzystwie łasuchujących kotów i psów.
Schemat śniadania w większości hoteli jest ten sam: jajka w różnej postaci, parówki, sery, warzywa, małe naleśniczki z kaszą lub serem.

Po śniadaniu idziemy do muzeum Stalina.

Gori jest miejscem urodzenia wodza, w ogrodzie znajduje się mały domek , w którym ponoć przyszedł na świat oraz salonka , w której podróżował.

W budynku głównym zgromadzono kilkadziesiąt tysięcy pamiątek po wielkim Gruzinie.

Na wstęp do muzeum szkoda nam lari, ale za to kupujemu kilka pamiątek.

Postać Stalina nawet w Gori budzi kontrowersje- kilka razy próbowano zburzyć pomnik wodza sprzed ratusza, ale w wyniku protestów doszło do kompromisu i posąg wylądował w ogrodzie muzeum.


Gori dwukrotnie w ostatniej historii doznało kataklizmu- raz podczas trzęsienia ziemi w 1920 roku oraz podczas konfliktu zbrojnego z Rosją w 2008 roku, gdy zostało dotkliwie zbombardowane przez wojska rosyjskie. Gocha mówił, że każda rodzina straciła kogoś podczas tych działań.

Aby zachować militarny charakter tego dnia udajemy się w dalszą drogę na północ ku Gruzińskiej Drodze Wojennej i Wysokiemu Kaukazowi.

Gruzińska Droga Wojenna powstała na początku XIX wieku na miejscu starożytnego szlaku kupieckiego łącząc Mały i Wielki Kaukaz, a przez Przełęcz Krzyżową przechodzi do Władykaukazu w Osetii Północnej. W najwyższym punkcie przełęczy-2379 mnpm- przechodzi granica między Europą i Gruzją- tak dokładnie- bo jak z dumą tłumaczył Gocha – Gruzja to ani Europa ani Azja – Gruzja to Gruzja.


Gdzieś w połowie drogi napotykamy zbiornik Żinwali-z przepięknie szmaragdową wodą oraz wznoszącą się na skale twierdzą AnKiedyś była to siedziba książąt Aragwi, dziś centralną część twierdzy stanowi cerkiew Zaśnięcia NMP z XVII wieku.


Z murów podziwiamy szmaragdową zieleń wody i głęboką zieleń lasów wokół zbiornika.

Obserwujemy parę młodą , która tu bierze ślub. Kilka razy spotykaliśmy pary młode , biorące ślub w dziwnym czasie , szybko i bez ceregieli. Czasem nawet stali w kolejce.

Jeszcze jeden ciekawy przystanek niedaleko Pasanuri- w tym miejscu rzeka Czarna Aragwia łączy się z Białą Aragwią i dalej płyną obok siebie
Odpoczynek na trasie był dla nas szczególnie ważny- dech w naszych piersiach zapierały nie tylko przepiękne widoki, ale głównie styl jazdy Gochy, który nie przepuszczał żadnej przeszkodzie, a większość z nich to ogromne tiry wspinające się tą drogą ku rosyjskiej granicy.

Na wysokości 2200 mnpm wjeżdżamy do Guduari. W początkach historii GWD była to stacja pocztowa , gdzie dyliżanse i kurierzy wymieniali konie.
Dziś to duma gruzińskiego narciarstwa. Miejsce to odkryto jeszcze w czasach Związku Radzieckiego, kiedy to zaczęły powstawać tu hotele i pensjonaty mające przyciągnąć dewizowych fanów białego szaleństwa. Kilkadziesiąt kilometrów wyciągów i tras zjazdowych o różnych stopniach trudności.

Przed wjazdem na Przełęcz Krzyżową stoi dobrze widoczny z daleka punkt widokowy na Kaukaz – ogromna rotunda x kolorowym muralem. To pomnik przyjaźni rosyjsko-gruzińskiej .



Podziwiamy z niej majestat gór, chociaż czubki szczytów spowijają chmury.

U jego stóp jarmark, głównie owoce i dziwne przekąski, a ponieważ pogoda zaczyna się zmieniać w dość wietrzną , chłodną i mokrą nad wszystkim unosi się aromat grzanego wina.
Po okolicznych wzgórzach i dolinach widać sporo miejsc , które reklamują halal, czyli rytualny ubój i związaną z nim ucztę. Nie korzystamy!


Parę km dalej na zarośniętym trawa zboczu atrakcja w postaci skrystalizowanego wycieku solanki barwy od kremowej przez wszelkie odcienie żółci do ciemnego brązu.






Wkrótce przed nami Cminda Sameba -prawosławny klasztor położony 2170 mnpm, a nad nim króluje majestatyczny Kazbek.


Króluje tylko w naszych wyobrażeniach wyniesionych z przewodników , bo w rzeczywistości tam gdzie powinien być wygasły wulkan , była chmura.
Sam klasztor niezbyt duży , ale mocno zatłoczony. W środku uroczystości zaślubin, a tutejszy pop niezbyt przyjazny dla żeńskiej części gości , zwłaszcza w spodniach , mimo że panna młoda odziana w dość kusą sukienkę.


Przepychamy się między tłumami, ale główna atrakcja tego rejonu także nie okazała się przyjazna. Pięciotysięcznik pozostał tajemniczy pośród chmur, Legenda mówi , że na skale Kazbeka przykuty był Prometeusz ukarany za kradzież ognia.

Zjeżdżamy więc w kierunku Stepacmindy, dawnej Kabzbegi. Tu dzisiaj kotwiczymy , ale jest jeszcze trochę czasu , więc udajemy się w stronę Wąwozu Darialskiego, gdzie znajduje się granica rosyjsko- gruzińska.


W deszczu obserwujemy przejście graniczne, pełne tirów oraz wybudowana z miejscowego zielonego kamienia cerkiew.


Zjeżdżamy do Stepacmindy, do hotelu , na kolację .

SZEJK - 2019-09-21, 21:32

Kilka foto:
SZEJK - 2019-09-21, 22:06

Ciąg dalszy:
Misio - 2019-09-21, 22:13

Super fotorelacja. Wypoczywaj, pisz i wklejaj. :pifko na zachętę. :spoko
SZEJK - 2019-09-21, 22:21

DZIEŃ V


Poranek obudził nas mglisty, dżdżysty i chłodny. Kolacja była udana, bo nikt nie miał ochoty skorzystać z możliwości wspinaczki na wodospady. Gocha zapakował nas do samochodu. I ruszył . Jak się zorientowaliśmy w innym kierunku niż powinien. Po kilku minutach skręcił ostro w lewo na stromą kamienistą drogę. Po chwili zatrzymał się i mówi , że dalej lecimy piechotą.



Po przejściu krótkiego odcinka byliśmy pewni , że idziemy na wodospady Gveleti.
Gocha z Edytą poszli pierwsi, panowie polecieli za nimi, a ja , Renia i Ewa – trzy babcie kuleczki dostojnym krokiem za nimi. Gdy znalazłyśmy się na górce , po lewej stronie z oddali woła Edyta, że w złą stronę idziemy. Panów widać nie było, więc machnęłyśmy ręką i zawróciły z powrotem w kierunku Edyty. Okazało się , że oni idą do małego wodospadu, a potem pójdziemy do dużego. Droga wąska i kamienista, jak to w górach, wspinała się coraz wyżej. Fakt, że widoki były wspaniałe. Ale zanim wyspinałyśmy się na górę, stwierdziłyśmy, że nad duży wodospad nie idziemy. Na dole spotkaliśmy się całą szóstką- Gocha i Edyta oblecieli oba wodospady panowie duży , a my mały – i było git. Suma sumarum stwierdziliśmy, że po wczorajszym wieczorze ten godzinny spacer dobrze nam zrobił .

Wracaliśmy dobrze znaną Drogą Wojenną , zatrzymaliśmy się przy Przełęczy Krzyżowej na szybkie zdjęcie. Kamienny krzyż wyznacza najwyższy punkt przełęczy.



Napotkany cyklista robi nam zdjęcie , po czym zaczyna poważny wykład o poważnym wyglądzie grupy na zdjęciu. Zachęca , aby każdy zrobił coś głupiego to zdjęcie będzie ciekawsze.

Trochę czasu spędziliśmy na kawie w Guduari. Korzystaliśmy z automatu w markecie, a tam z kolei natknęliśmy się na inną polską wycieczkę , dlatego trwało to tak długo.
Zjeżdżaliśmy z Kaukazu tą samą drogą do zbiornika Żniwali, gdzie skręciliśmy trochę na wschód w stronę Kachetii.


W mrocznej i mglistej aurze oglądaliśmy kościół Kvetera.
Należał do jednego z centrów Kachetii, zbudowany na początku X wieku. Mały , skromny kościółek z ceramicznym błękitnym dachem.
Wokół ruiny innych budowli, zarośnięte bluszczem , ukryte w tajemniczej mgle- piękne odczucia.
Błotnisto- kamienista kręta droga w dół, od czasu do czasu asfaltowe zakręty, nie wiadomo jakim kluczem je budowano.
Nagle na przeciwko pojawiło się ogromne stado owiec pędzonych przez psy , pasterzy pieszych i na koniach.
Stado ciągnęło się chyba z 200 m i nie było możliwości ominąć go lub wyprzedzić inaczej niż powoli przesuwając się między nimi.

W Akumecie zboczyliśmy nieco z drogi do katedry Alaverdi.

Pierwszy kościół wybudowany w VI wieku, potem przebudowany w XI wieku dziś jest najwyższym kościołem w Gruzji.
Budowlę sakralną otacza ogród winorośli – zgromadzono tu wszystkie gatunki winorośli w Gruzji.
Po drugiej stronie ślady ogrodu oliwnego.
Bracia bardzo przestrzegają dresscodu kobiet . Ubieramy te ich spódnico- fartuchy , bo jesteśmy w spodniach.
Po założeniu naszych szali na głowę wtapiamy się w środowisko, wyglądamy jak miejscowe chaziajki.
Było też trochę śmiechu , gdy panowie zaczęli przymierzać tradycyjne czapeczki gruzińskie.

Andrzej kupił taką na pamiątkę.

Wieczór i noc spędzamy w Telavi.
Na przestrzeni wieków Telavi było stolicą Kachetii. Jest jedynym miastem, w którym zachowały się cztery budowle fortyfikacyjne w stanie niemal nietkniętym, Niestety przybyliśmy do Telavi późno i zabytki były już zamknięte dla zwiedzających.
Obejrzeliśmy 900-letni platan- 11 m w obwodzie i 40 m wysokości.

Przyjemny hotel, przywitał nas właściciel i zachęcał do kupienia wina własnej roboty. Nie daliśmy się namówić , choć piwniczkę miał klimatyczną.



Kolację spożyliśmy w restauracji- jak zwykle próbujemy dań gruzińskich w asyście gruzińskiego wina.

rakro1 - 2019-09-21, 22:40

No,Szejku!!! Wariat jednak jesteś jak wcześniej już słyszałem.Piękna relacja.Piwo dla Ciebie i pozdrowienia serdeczne.
SZEJK - 2019-09-21, 22:58

jeszcze fotki i będzie komplet
SZEJK - 2019-09-21, 23:03

Misio, Rafał- miód w moje uszy lejecie :spoko
SZEJK - 2019-09-21, 23:24

Dobra, jeszcze kilka fotek i idę spać:
Wojciechu - 2019-09-22, 00:08

Szejku - z ogromną przyjemnością stawiam :pifko - super foto-wspomnienia. ;)
Brat - 2019-09-22, 14:30

Dzięki za tę relację!
Tydzień to trochę mało ... ;) My w 2012, w czasie wyborów prezydenckich w Gruzji, spędziliśmy tam 2 tygodnie (co prawda nie tylko na turystyce ;) ) i wyjechaliśmy z poczuciem niedosytu ...
Mamy nadzieję tam kiedyś wrócić!
Gruzini przyjaźni niesłychanie, kraj przepiękny ... jedyny absmak, jaki mi po tamtej podróży pozostał, to śmieci .. wszędzie. Ale może już coś się w ich mentalności zmieniło (?)

krzysioz - 2019-09-22, 14:40

Jeszez nie mialem czasu doczytac wszystkich szczegolow ale juz mi sie podoba. :bukiet:
Spax - 2019-09-22, 15:04

:)
"20190908_163028.jpg
miejscowe chaziajki :) "


Taką jedną to ja znam :-P

Szejkowo i Szejku - bardzo Wam dziękuję za relację i czekam na ciąg dalszy. Znam co prawda już większość fotek z relacji facebookowej, ale brak mi było opisów. Stawiam zasłużone piwko :pifko oraz

SZEJK - 2019-09-23, 16:31

No Panowie dzięki za piwka i zachętę do dalszego pisania. :lol:

ps. Brat - śmieci jakby było mniej bo w miarę czysto, oczywiście drogi, podwórka zarośnięte są naturalnie chaszczami co trochę drażni oczy ale chemii nie używają i jest tak swojsko. :szeroki_usmiech :szeroki_usmiech

Co ciekawe zauważyłem że na zaporze nie było śmieci jak u nas np. w Solinie czy Rumuni. :-/

Hotele, kwatery na zewnątrz też sprawiają wrażenie na zaniedbane ale w środku bardzo przyzwoicie może to taki kamuflaż. :-/

SZEJK - 2019-09-23, 17:45

Dalej jadę:


DZIEŃ VI

Wjeżdżamy do Kachetii doliną Alazanii. Przed nami Gremi – dawna stolica Kachetii.
Gremi pełniło funkcję stolicy Kachetii w czasach upadku Telavi w XVI i XVII wieku. Miasto upadło po najeździe persów. Obecnie ruiny zajmują ok. 50 ha . Nad ruinami góruje cytadela i cerkiew św. Archanioła.
Pięknie zachowane freski i skromny ikonostas. Starsze panie ze skupieniem czyszczą cerkiewne sprzęty.

W ogrodach cytadeli drzewa granatów.

Z murów cytadeli podziwiamy przepiękną panoramę doliny Alazanii.
Pod murami 600-letnia piwnica winna z ogromnymi wmurowanymi w ziemię kvevri- naczyniami do fermentacji winogron.
Przemieszczamy się dalej, zbliżając się do granicy Dagestanu. Przed nami monastyr Nekresi.

Droga pnie się stromo w górę. Dojeżdżamy do bramy, dalej podróż odbędziemy marszrutką, na którą czekamy w ogrodzie pełnym bezpańskich psów. W budce, gdzie kupowaliśmy bilety można kupić klasztorne wino i czaczę z paskami drewna lub plastrów miodu zatopionymi w butelce.
Przyjeżdża marszrutka i zaczynamy wspinać się bardzo stromą i bardzo krętą drogą w górę. Droga wybudowana z kostki, ale stan techniczny marszrutki budzi nasze obawy, czy dotrwa do końca podróży.
Klasztor Nekresi działa od VI wieku , z przerwą w okresie imperium rosyjskiego i Związku Radzieckiego. Przez wieki był pałacem biskupim.
W winnicy Nekresi odkryto najstarsze inskrypcje w języku gruzińskim. Przez wieki mnisi produkowali tu wino i inne pochodne od wina alkohole.
Zjeżdżamy marszrutką w dół i ruszamy dalej na podbój winnej krainy Gruzji
Przed nami Kvereli – miasto z najstarszymi w kraju winiarniami. Badania archeologiczne dowiodły, że wino produkowano tu 7 tysięcy lat temu. Dzisiaj jest to 70% krajowej produkcji wina i alkoholi.

Wina z Kachetii wydłużają życie , poprawiają wygląd , działają na potencję.
Zwiedzamy Fabrykę Kindzmarauli Corporation. Jest to najstarsza winiarnia , jej korzenie sięgają XVI wieku. W historii przechodziła z rąk do rąk , ale cały czas produkowała gruzińskie wina .
Na 500 ha winnic owoce zbiera się 4 razy w roku. Wina produkują dwoma metodami:
gruzińską i europejską
Z metody gruzińskiej powstają tradycyjne wina wytrawne, z europejskiej – wina półsłodkie.

Przewodniczka oprowadza nas po kolejnych działach produkcji, na oko wydaje się , że nie ma żadnej tajemnicy , wszystko można fotografować. Na koniec zachodzimy do sali na degustacje wina. Próbujemu 2 gatunki Kindzmarauli i 2 gatunki Saperavi. Na koniec dostajemy koniak. Płacimy parę lari za degustację i zdegustowani opuszczamy sklep.


Zdegustowani, bo nie możemy zabrać ze sobą ani wina ani czaczy – nasz bagaż powrotny tego nie przewiduje :( (


Spiesznie przemieszczamy się do Sighnaghi. Jest nazywane miastem miłości- w całodobowo czynnym urzędzie stanu cywilnego można wziąć ślub.



Miasto jest bardzo malowniczo usytuowane na zboczu góry, otoczone murami z 23-ma wieżami i 5 wejściami.

Dla swego usytuowania i pięknych widoków porównywane do Toskanii.
Miasto ma wielowiekowe tradycje rzemieślnicze, co widać na miejscowych straganach przy placu głównym i wzdłuż ulic.
Szybki spacer kończymy kawą i zakupami w egzotycznym markecie.
Mimo, że jest tu cudownie , lecimy dalej.
Niedaleko Sighnaghi czeka na nas monastyr Bodbe.
Malowniczo położony kompleks klasztorny powstał w miejscu śmierci św. Nino , gruzińskiej patronki , która przybywszy z Kapadocji przyniosła tu wiarę chrześcijańską. Wg legendy św. Nino uzdrowiła żonę króla Miriana III , wspólnie przyjęli chrzest, a król z wdzięczności ufundował klasztor.
W małym kościółku św. Jerzego znajduje się grób św. Nino, do tego miejsca pielgrzymują ludzie, gdyż powierzone tu życzenia spełniają się. Niestety nie można robić zdjęć w pobliżu grobu i w kościele.

Widać ,że cały kompleks przechodzi renowację , powstają nowe budynki , mające ułatwić pielgrzymom przebywanie tu.
Powstała nowa świątynia, przestronna i nowoczesna.
Spieszymy jednak do Tbilisi. Wieczorem mamy zamówiony wieczór gruziński z tradycyjną muzyką i tańcami. Oczywiście przy suto zastawionym stole.


Kolacja i tańce zauroczyły nas, restauracja duża ,ale zachowuje klimat. Muzyka hałaśliwa , ale egzotyczna dla nas. Tancerze jak zawsze wspaniali, dziwimy się jak dają radę wykonywać niektóre skomplikowane kroki i ewolucje. Jedzenie jak widać znakomite.
W drodze powrotnej zauroczyło nas nocne Tbilisi. Cudowna architektura przepięknie oświetlona.

SZEJK - 2019-09-23, 18:13

Kilka zdjęć:
SZEJK - 2019-09-23, 18:42

Jeszcze trochę:
Endi - 2019-09-23, 18:50

Miło było Szejk . Dzięki :spoko

A przy okazji ...ten szaszłyczek tak pysznie wygląd, z czego to mięsko było ? ;)

SZEJK - 2019-09-23, 18:55

Endi - ten szaszłyk był wieprzowy ale niezbyt mi smakował. Gruzini mięsa nie dzielą jak u nas tylko tną po kolei i różnie to wychodzi.

Lodówek też nie używają bo mięsko stoi w zagrodzie (kozy, owce) i co tu dużo pisać ubijają na bieżąco. :shock: :shock:

Endi - 2019-09-23, 19:04

SZEJK napisał/a:

Lodówek też nie używają bo mięsko stoi w zagrodzie (kozy, owce) i co tu dużo pisać ubijają na bieżąco. :shock: :shock:


No to wszystko jasne .... :spoko

SZEJK - 2019-09-23, 19:07

Niestety końcóweczka :



DZIEŃ VII


Ranek budzi nas deszczem. W planie zwiedzanie Tbilisi. Trochę jesteśmy niezdecydowani, bo szkoda nam opuścić zwiedzanie miasta, , ale ulewny deszcz nie nastraja do spacerów. Decydujemy , że rozpoczniemy od cerkwi Cminda Sameba, współcześnie wybudowanej, zapamiętanej z wczorajszej wycieczki jako ogromny monument błyszczący na złoto.
Jest to trzecia co do wielkości świątynia prawosławna na świecie, ma 98 m wysokości.

Jest to spory kompleks nowoczesnych budynków sakralnych , Wnętrze przestronne , pełne ikon. Nawet tłum ludzi nie wygląda tu imponująco.
Zwiedzanie Starego Miasta zaczynamy od wspięcia się kolejką gondolową na wzgórze Sololaki. Oglądamy panoramę miasta , choć w wagoniku nie jest to łatwe , bo szyby parują. Na górze okazuje się, że deszcz przestał dokuczać i nie utrudnia spaceru.
Kierujemy się ku górującemu nad miastem 20metrowemu , aluminiowemu posągowi Matki Gruzji. W jednej ręce trzyma czarę z winem witając przyjaciół , w drugiej miecz , ostrzegając nieprzyjaciół.


Podziwiamy panoramę miasta, trudno opisać wrażenie.

Spacerową ścieżką udajemy się w dół. Mijamy twierdzę Narikala, nie mamy zbyt dużo czasu, więc odpuszczamy.


Stare miasto jest bardzo klimatyczne. Już żałujemy, że mamy tylko chwilę na jego poznanie. Schodzimy w kierunku rzeki, podziwiamy pięknie usytuowane domy na klifie nad rzeką .


Na drugim brzegu w kawiarni połykamy szarlotkę , zapijamy kawą i lecimy na parking , mijając po drodze charakterystyczne kopuły łaźni.



Szkoda nam opuszczać Tbilisi, ale jeszcze tego samego dnia musimy dotrzeć do Kutaisi. Czujemy, że nasza przygoda z Gruzją dobiega końca.
Spoglądamy tęsknie na Tbilisi, a tuz za miastem Gocha jak zwykle ma jakąś ukrytą niespodziankę.
Znowu zbacza ze szlaku i krętą drogą wspina się ku monastyrowi Jvari (Dżwari).
Położony na krawędzi wzgórza króluje wysoko nad okolicą.
Wewnątrz świątyni znajduje się krzyż – wg gruzińskiej tradycji na tym wzgórzu zatrzymała się św. Nino i tu postawiła krzyż.
Bazylikę postawiono tu 1400 lat temu. Dziwne, bo chociaż przybywa tu sporo pielgrzymów, obiekt jest mocno zaniedbany i ulega zniszczeniu na skutek erozji. Dziś wpisany jest na listę stu najbardziej zagrożonych zniszczeniem zabytków świata.
Ze wzgórza rozciąga się wspaniała panorama na okolicę .
My podążamy dalej, bo w planie jest jeszcze przystanek w Mcchecie.
To miasto muzeum , jedno z najstarszych miast w Gruzji, pamięta czasy starożytne, dziś wpisane na listę UNESCO. Co ważne dla religii , to tutaj w 337 r, proklamowano prawosławie jako religię państwową, a do dziś jest tu siedziba najwyższych władz kościelnych.
Od parkingu wędrujemy uliczkami Mcchety pełnymi kramów w stronę Sweti Cchoweli- najstarszej świątyni w Gruzji.
Było to miejsce koronacji, chrztów i ślubów głów koronowanych, miejsce spoczynku wielu sławnych mężów.
Jak w każdej świątyni podziwiamy ogrom i bogactwo.

Całe miasto i świątynia posiadają wspaniałą historię , a samą Mcchetę można oglądać przez długi czas.
Ten ostatni jest jednak dla nas nieubłagany.
Droga do Kutaisi daleka. W promieniach zachodzącego słońca podziwialiśmy umykające krajobrazy Gruzji. W przeciwieństwie do minionych dni, w samochodzie panowała dziwna cisza. Każdy przeżywał ten czas na swój sposób, ale każdemu szkoda było żegnać się z tym pięknym przyjaznym krajem.

Do Kutaisi przyjechaliśmy pod wieczór. Tutaj na turystę czeka również czeka sporo zabytków i miejsc ciekawych.




Tutaj wg mitologii przybył Jazon i jego Argonauci w wyprawie po złote runo. Trafiamy na plac centralny , gdzie oglądamy fontannę zwieńczoną rzeżbą barana ze złotym runem.
Spieszymy do katedry Bagrati. Kościół wybudowany w XI w, , wielokrotnie niszczony jako ruina został wpisany na listę UNESCO, z powodu jego rekonstrukcji został z tej listy skreślony.
Wg przekazu pierwsza świątynia powstała w miejscu grobu , gdzie znajdowała się tunika Jezusa , w której prowadzony był na Golgotę.
Obok katedry spotykamy grupę prawdziwych Gruzinów , którzy robią dla nas krótki koncert.
Niepocieszeni udajemy się do hotelu. Tam czeka nas ostatnia kolacja , pakowanie i jutro żegnamy wspaniałą i piękną Gruzję.

SZEJK - 2019-09-23, 19:34

kilka:
SZEJK - 2019-09-23, 20:22

jeszcze trochę:
SZEJK - 2019-09-23, 20:29

koniec:


DZIEŃ VIII

Szkoda nam opuszczać hotel , bo to miejsce klimatyczne , pełne ciszy i ukojenia.
Żegnamy się czule z Gochą , dziękując mu za pokazanie Gruzji, za przyjaźń i opiekę.
Na lotnisku czeka na nas ogromny tłum . Małe lotnisko, ale wielki chaos i brak organizacji. Cztery samoloty prawie o tej samej porze .
Gdy udaje nam się pokonać wszystkie przeszkody, z okien samolotu spoglądamy po raz ostatni na gruzińskie góry i morze, Ostatni tydzień na długo pozostanie w naszych wspomnieniach.

Podsumowując:
nie żałujemy, że zdecydowaliśmy się na tę piękną i klimatyczną podróż

- sposób podróżowania- wynajęcie samochodu z kierowcą jest bardzo wygodny, ktoś za ciebie myśli, a ty oddajesz się tylko podziwianiu, smakowaniu i płaceniu

- wybór Biura Turystycznego „Gruzja z nami wariatami” bardzo trafiony- nie ma się do czego przyczepić

- koszt podróży mieścił się w rozsądnych ramach , pod warunkiem , że ustrzeli się bilety lotnicze w dobrej cenie , co nam się udało

- hotele, pensjonaty spełniały podstawowe standardy- pokoje, łazienki, klimatyzacja, potrzebne wyposażenie, smaczne i bogate śniadania w cenie pokoju

- obiady i kolacje – polecamy miejscowe restauracje- jedzenie dobre, ceny niewysokie

- waluta dostępna w każdym kantorze i bankomacie

- cena benzyny zdecydowanie niska

- owoce i warzywa dostępne na każdym kroku , smak zdecydowanie lepszy od naszych

- Gruziński chleb z pieca dostępny wszędzie , w każdej wiosce nawet po kilka kiosków , kosztuje grosze i zawsze świeży

- polecamy gruzińskie przysmaki- w większych miastach są fastfoody , ale szkoda czasu i pieniędzy, gruzińskie chaczapuri w różnych smakach zastąpi najlepszego burgera

- raj dla smakoszy kawy , herbaty też

- alkohole wszędzie dostępne , do degustacji i do kupienia

- zapach przypraw na straganach powala z daleka

- rękodzieło bierze górę nad chińskimi pamiątkami, takimi samymi w każdym zakątku świata

Jednym słowem: wariat nie wariat, do Gruzji trzeba , chociaż raz w życiu.
Kraj nie jest rozległy, zrobiliśmy 2 tysiące kilometrów, objechaliśmy Gruzję od Batumi z zachodu do Sighnaghi na wschodzie, od Wardzi na południu po Stepacmindę na północy.

Uroczo, pięknie, bezpiecznie, sympatycznie i przyjaźnie – tak jak marzy się każdemu turyście.

Pozostaje w nas pytanie : czy jeszcze kiedyś tam wrócimy?

SZEJK - 2019-09-23, 20:30

Zdjęć mam kilka tysięcy jeszcze coś póżniej wrzucę.
SZEJK - 2019-09-23, 21:34

trochę zdjęć:
Spax - 2019-09-23, 21:51

Wielkie dzięki za relację Szejku szanowny :)
Myślę, że przy większym zasobie czasowym będziecie już Hobbikiem po Gruzji posuwali.

SZEJK - 2019-09-23, 22:05

Darku - przemyślałem taką podróż po Gruzji , to jest 3,5 tys. kilometrów przez Turcję koszty bardzo duże i potem poruszanie się po Gruzji, puki co dość trudne z uwagi na drogi a właściwie brak dróg w niektórych miejscach.

Kamperem na pewno nie wjadę w takie miejsca co byłem teraz, a są jeszcze bardziej ekstremalne.
Może jestem cienias, a może kiedyś zmienię zdanie. :spoko

daro35 - 2019-09-23, 22:54

Super przygoda,gdybym wcześniej wiedział to bym Cię poprosił żebyś przywiózł mi tych ich pierożków z rosołkiem,żarcik oczywiście,zazdroszczę,może kiedyś i ja się tam wybiorę,mam kolegę który ma tam swój samochód terenowy,a tam lata samolotem i podróżuje po tamtych stronach świata,jeszcze raz dzięki za super relację i browarek za to leci do Cie.
SZEJK - 2019-09-23, 23:03

Darku - te pierożki nazywają się chinkali i moja Asia robi takie, śmiem twierdzić lepsze od oryginału (wczoraj zrobiła i jedliśmy w domu) , odniosłem wrażenie że Gruzini nie przykładają wagi do jakości swoich produktów.
Kotek - 2019-09-24, 08:11

Dzięki, przeczytałam (jednym tchem) i obejrzałam, dla Ciebie Szejku :pifko , dla szanownej Małżonki i autorki tekstu :roza: :roza: :roza:
Pozdrawiam serdecznie :kwiatki: miau!

SZEJK - 2019-09-24, 22:19

Dziękujemy za piwko i :bukiet: :oops:
WODNIK - 2019-09-25, 00:20

Stawiam dzisiaj piwko wirtualne a za tydzień rzeczywiste, Rumuńskie.
Fajna przygoda, super widoki można powiedzieć że Wam zazdraszczam :spoko
Do zobaczenia na zlocie u Ewy.

SZEJK - 2019-09-26, 22:13

No, Janku witaj w kraju nie mogę się doczekać tego Rumuńskiego piwka. Ja też mam dla Was drobny prezencik. :szeroki_usmiech

ps. tylko tydzień :hello :pifko


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group