Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Rumunia 2006 - Motocyklem
Autor Wiadomość
coyot 
początkujący forumowicz


Twój sprzęt: VW T4 Multivan TDi
Dołączył: 24 Wrz 2010
Skąd: Rzeszów
Wysłany: 2010-09-24, 11:25   Rumunia 2006 - Motocyklem

Tegoroczne wakacje mieliśmy spędzić na Krymie. Coś jednak nie dawało nam spokoju i nawet planowanie wypadu szło jakoś tak topornie. Należało w końcu podjąć męską decyzję i objąć konkretny kierunek wyjazdu. Padło na Bułgarię. Plan był taki: jedziemy przez Bukowinę na wybrzeże potem w dół do Bułgarii, dekujemy się gdzieś w okolicach Złotych Piasków, leniuchujemy potem lecimy przez Bułgarię do skalnego miasta w Belogradcziku i w górę do domu ... no właśnie taki był plan, a w rzeczywistości ...

Planowany dzień wyjazdu został przesunięty o jeden dzień jako, że w łykend bawiliśmy się na zlocie garbusów w Kryspinowie. W poniedziałek załatwiliśmy więc ubezpieczenie spokojnie spakowaliśmy bagaże i z niecierpliwością oczekiwaliśmy na wtorkowy poranek.

Dzień I - 11.07.2006

Pobudka o 5.30, śniadanko, tankowanie i ruszamy w stronę Barwinka. Fajnie się jedzie bo wczesna pora więc jest rześko no i samochodów niewiele i już jesteśmy w Barwinku. Tradycyjnie postój- mała kawka i w drogę.

Raz, dwa przejeżdżamy Słowację i Węgry, potem szybka odprawa na granicy Rumuńskiej i ok. 14 jesteśmy w Satu Mare. Szybka wymiana pieniędzy w banku po dobrym kursie i przekonujemy się, że płacąc trzeba będzie trochę pogimnastykować mózg bo po denominacji w obiegu funkcjonują jeszcze do końca tego roku stare jak i nowe leje.

Lecimy dalej ... i tu się zaczyna. Na skrzyżowaniu w Satu Mare /koszmarne oznakowanie i praktycznie zero drogowskazów/ wjeżdżają w nas samochodem dwie dziewczyny. Całe szczęście kończy się tylko na przygięciu tablicy rejestracyjnej w Dualu. Oddychamy z ulgą i w drogę. Jako, że pora obiadowa przy okazji tankowania zatrzymujemy się na taki sobie obiad w przydrożnej „restauracji” z obskurną toaletą. Po raz pierwszy przekonujemy się, że w tym rejonie Rumunii po angielskiemu to oni nie kumają. Przyswajamy więc kilka podstawowych rumuńskich słówek i ruszamy dalej w kierunku Sǎpanty. Po drodze mamy spotkanie III stopnia z rozsypującym się Aro. Kierowca chciał się przekonać kto wyjdzie z pojedynku cało „japonia” czy „rumunia” ale ostatecznie pękł jak gumka od majek i przeszedł bokiem. Obiad podszedł nam do gardeł ale ani drgnęliśmy. Do Sapanty dojechaliśmy już bez żadnych przygód. Sapanta to malutka wioska słynąca z Wesołego Cmentarza. Zostajemy skasowani po 5 lei od łeba i 5 lei za aparat. Cieszące oko nagrobki ozdobione są malowidłami obrazującymi zmarłego przy zajęciu jakim trudnił się za życia. Całości dopełnia umieszczone pod spodem zabawne epitafium. Uhahani i trochę zmęczeni upałem wsiadamy na motór i szukamy noclegu. W okolicy Sapanty znajdujemy niepozorny z zewnątrz pensjonat „Alisa” /50 RON/. Okazuje się, że czeka na nas dwuosobowy pokoik z telewizorem, wypaśna kuchnia i ogromna łazienka z jackuzi.

Dzień II - 12.07.2006

Budzimy się w dobrych humorach. Za oknem słoneczko więc śniadanko jemy na tarasie. Ociągamy się trochę z pakowaniem ale w końcu trzeba ruszyć dupska. Przejeżdżamy jakieś 10 km i nie wiedzieć skąd na horyzoncie pojawiają się pierwsze burzowe chmury a zaraz potem zaczyna się ulewa. Kryjemy się przy drewnianej szopie pod malusim daszkiem i postanawiamy przeczekać ulewę. Przez dobre pół godziny pioruny biją w pobliskie drzewa aż ziemia drży. Po godzinie jeszcze delikatnie mży ale ruszamy dalej. W okolicach Sygietu rozpogadza się więc gonimy przed siebie. Zaczynają się fajne pagórki, coś w rodzaju trasy transfogaraskiej tylko droga pozostawia wiele do życzenia. Jakieś 40 km za Borsa dopada nas kolejna ulewa - chronimy się w restauracji. Na obiadek postanawiamy wsysnąć ciorbę, która okazuje się rosołkiem ze śmietaną i kawałkami kury - całkiem niezła. Jeszcze trochę kropi ale szkoda czasu więc wyjeżdżamy. Ciąg dalszy drogi przez mękę ... Miejscami droga wygląda tak jakby ktoś po pijaku na chybił trafił frezował asfalt gdzie popadło. Wszystkich dziur nie jesteśmy w stanie ominąć - slalom pierwsza klasa. Długo oczekiwany wjazd na „czerwoną” drogę do Suczawy okazuje się kolejnym rozczarowaniem co kawałek remont i światła. Wykończeni całodniową ucieczką przed deszczem i stanem dróg zatrzymujemy się w przyzwoitym pensjonacie /80 RON/ we Frasin. Zapada zmrok kiedy sączymy piwko na tarasie, a na dobranoc kolejna burza.

Dzień III - 13.07.2006

7.00 pobudka, pakowanie, śniadanie i ...

Pora na pamiątkowe zdjęcie przed pensjonatem .... tylko nie wiedzieć czemu karta wzięła i się zwiesiła. Nie da się zrobić zdjęcia, wszystkie dotąd zapisane przepadły, a pamięć aparatu zdoła pomieścić jedynie 30 zdjęć. Zaciskamy zęby i ruszamy w drogę.

Na dzisiaj w planie malowane klasztory i twierdza Neamt. Voronet - drogowskaz jest ale drogi ani widu - odpuszczamy sobie i lecimy dalej do Monastiera Humarulli /4 RON wstęp/.

Droga do Suczawy taka sobie, za to w centrum o mały włos nie wpadamy w dziurę bez dna. Wygląda tak jakby ktoś zapomniał przykryć studzienkę, „ale nieeeee” jest to zwykła wyrwą w asfalcie. W głowie coraz częściej kołacze się myśl - musimy zawrócić, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to. Już bez przygód docieramy do Dragomirnej. Na zwiedzanie klasztoru wybiera się Aga. Wokół żadnych turystów cisza jak makiem zasiał. Biletu wstępu nie płaci. Najważniejszą budowlą kompleksu jest cerkiew pod wezwaniem Zesłania Ducha Świętego przepasana potężnym wykutym w kamieniu plecionym sznurem, który pełni rolę gzymsu. Robi wrażenie. Kolejny cel Twierdza Neamt /z 1380 r./ Jakieś 15 km przed dogania na burza. Przemoczeni docieramy pod twierdzę. Parkujemy na tarasie hotelu i jemy bardzo bobry obiadek. Twierdza Neamt jest najciekawszą budowlą obronną Mołdawii /4 RON wstęp/. Z ruin roztacza się rozległy widok na dolinę Neamt. Przy obiedzie zapada ostateczna decyzja. Postanawiamy zrezygnować z wyjazdu na wybrzeże, ze względu na niepewną pogodę. Plan jest taki - jedziemy nad wąwóz Bicaz, a potem do domu.W połowie drogi tradycyjnie kolejna ulewa. Nie dajemy się. Zresztą i tak nie ma się gdzie zatrzymać. Gonimy dalej, a ulewa za nami. Dogania nas raz ona raz my ją i tak ścigamy się kilkanaście kilometrów wzdłuż brzegów Czerwonego Jeziora. Wszystkie niewygody wynagradza nam wąwóz. Dołem kanionu płynie bystry potok, a po obu stronach wznoszą się wysokie masywy skalne o wysokości ok. 400 m. opadające pionowymi ścianami. Zarówno Czerwone Jezioro jak i wąwóz Bicaz są częścią Parku Narodowego. Pstrykamy kilka pamiątkowych fotek, kupujemy suweniry i uciekamy bo robi się zimno no i pora się gdzieś wysuszyć, a przy okazji osuszyć jakieś szkło. Lokujemy się w przyjemnym moteliku w Gheorgheni za 70 RON. Mała kolacyjka, piwko i spanko ... oby następny dzień nie przyniósł kolejnej ulewy - trzymamy (k)ciuki :)

Dzień IV - 14.07.2006

Jedzie się całkiem nieźle, a i droga jakby lepsza. Na dzisiaj plan jest taki, żeby dojechać na Słowację, więc gonimy. I stało się - pierwszy mandat za przekroczenie prędkości - 60 RON - całe szczęście nic nie płacimy bo jest to mandat ostrzegawczy :) Lecimy dalej. Droga super. Mamy okazję przekonać się na własnej skórze, że kierowcy tirów to urodzeni rajdowcy. Byle szybciej, byle dalej. Wyprzedzają jeden drugiego. O mały włos zostalibyśmy zmieceni z drogi przez takiego jednego co zabrał się za wyprzedzanie na zakręcie. Obiadek jemy w knajpce, w której nocowaliśmy podczas naszej pierwszej wyprawy do Rumunii kilka lat temu i gonimy w stronę granicy. Ostatnie tankowanie, a z motocykla unosi się niepokojący smrodek spalenizny. W akumulatorze susza.

Na stacji zakupujemy wodę destylowaną /w 1.5 litrowej butelce - na pierwszy rzut oka jak mineralna/ i sok. Gość kasuje 6 RON ale z niepokojem patrzy to na Agę to na butelkę. Chyba myślał, że wzięła ją za mineralną. Dopiero kiedy łamanym angielsko - rumuńskim wytłumaczyła mu, że to do akumulatora odetchnął z ulgą. Kolejki na granicy straszne ale przeciskamy się między samochodami i już jesteśmy na Wągrach. Tniemy ile się da - Debrecen - Nyreghaza - w okolicach Tokaju łapie nas mały deszczyk /jakby ktoś tam na górze chciał nam powiedzieć - nie przesadzajcie, na dzisiaj starczy/. Szukamy noclegu ale jest mały kłopot. W Tokaju ciężko coś znaleźć bo trafiliśmy na jakiś festiwal. Gonimy dalej - o nocleg ciężko bo albo nie ma wolnych miejsc albo po prostu nas spławiają. Jest już grubo po 22-giej jak przekraczamy granicę węgiersko - słowacką. Wymieniamy kasę na stacji benzynowej i pytamy o motel. Jest! Za jakieś 10 km jest zajazd. Co z tego, że jest skoro czynny do 22-giej. Jedziemy dalej lekkimi zadupiami i oczywiście zamotaliśmy się z lekka ale może i dobrze bo znajdujemy pensjonacik. Pokój z łazienką za 1490 SK !! ale mamy do dyspozycji basen, pole golfowe i kort tenisowy. Jest też śniadanko wliczone w cenę i pająki w każdym rogu pokoju. Wypijamy po piwku na dobry sen i po północy kładziemy się spać z nadzieją, że jutro dotrzemy szczęśliwie do domu.

Dzień V - 15.07.2006

Pobudka rano, a za oknem piękny widok :) basenik na wyciągnięcie ręki. Powoli zwlekliśmy się z łóżka i poszliśmy na śniadanko. Po śniadanku pakowanie się popijanie kawusi, w międzyczasie pojawił się właściciel co by pogadać gdzie jedziemy, skąd i takie tam wypytywanie. koło godzinki 12 wsiedliśmy na nasz sfatygowany motór i ruszyliśmy do domciu. W drodze powrotnej oczywiście zatrzymaliśmy się w Svidniku na drobne zakupy alkoholowe i bez przygód dotarliśmy do domciu.

Trasa liczyła 2000 km

Koszty to 1600 złotych
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
coyot 
początkujący forumowicz


Twój sprzęt: VW T4 Multivan TDi
Dołączył: 24 Wrz 2010
Skąd: Rzeszów
Wysłany: 2010-09-27, 11:55   

FOTECZKI
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Świstak 
Kombatant


Twój sprzęt: Milka, Milka2
Nazwa załogi: Świstaki
Pomógł: 14 razy
Dołączył: 05 Cze 2009
Piwa: 426/100
Skąd: Dolny Śląsk
Wysłany: 2010-09-28, 10:48   

Macie tyłki z tytanu. Gratuluję. Szczerze gratuluje wspaniałych wypraw!
_________________
"Panie, pomóż mi być takim człowiekiem, za jakiego uważa mnie mój pies"


Milka - może ją spotkacie?
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
coyot 
początkujący forumowicz


Twój sprzęt: VW T4 Multivan TDi
Dołączył: 24 Wrz 2010
Skąd: Rzeszów
Wysłany: 2010-09-29, 15:03   

Świstak napisał/a:
Macie tyłki z tytanu. Gratuluję. Szczerze gratuluje wspaniałych wypraw!


jak sie coś kocha to nie patrzy sie na przeciwności :)
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum

Dodaj temat do ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
*** Facebook/CamperTeam ***