|
Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
|
 |
Po Polsce - Kotlina Kłodzka
OldPiernik - 2011-08-15, 16:43 Temat postu: Kotlina Kłodzka Wszystko zaczęło się we wtorek. Chciałem wyjechać w poniedziałek, ale nie udało się. Jeszcze jakiś spóźniony klient, jeszcze zatankowanie auta, jeszcze 1000 różnych drobiazgów, więc wyjazd spóźniony o jeden dzień.
Ale udało się w końcu i jedziemy. Na bramkach na autostradzie niecodzienny widok - wszystkie bramki działają - dobry znak na przyszłość.
Szybko przejechałem autostradę (ale zgodnie z przepisami) i dojechałem do zalewu Otmuchowskiego. Krótki odpoczynek i jedziemy dalej.
Dojeżdżamy do kopalni złota w Złotym Stoku (no bo niby jak miałaby się nazywać miejscowość z taką atrakcją?)
Patrzymy, jak inni się świetnie bawią, ale nie decydujemy się na zwiedzanie. Dzisiaj jest już późno, jest jeszcze ostatnie wejście ale my chcemy dotrzeć do Kłodzka. Dziękujemy grzecznie paniom za chęć sprzedaży nam biletów i jedziemy dalej.
Jesteśmy w Kłodzku. Zostawiamy autko na parkingu koło straży pożarnej i idziemy poszukać twierdzy.
Udało się. Kupujemy bilety na zwiedzanie ale niestety, tylko górnej części. Czekamy, aż przewodnicy zdecydują, który idzie i ruszamy.
Nasz przewodnik ma na imię Krystian i uważam, że jest przewodnikiem z prawdziwego zdarzenia ( a wierzcie, znam się na tym ). Oglądaliśmy panoramę Kłodzka z twierdzy słuchając opowieści Krystiana o dawnych czasach.
Nasza grupa wyszła z twierdzy jako ostatnia, zdublowana przez dwie następne grupy zwiedzających. Wychodząc słyszałem, jak Krystian był ochrzaniany że za długo oprowadza grupę i inni nie mogą przez niego iść do domu. Ja uważam, że mówił bardzo ciekawie i z chęcią posłuchałbym jeszcze jego opowiadań.
Wyszliśmy z twierdzy i poszliśmy na spacer po starym Kłodzku.
Powoli robiło się późno, więc postanowiliśmy poszukać noclegu. Ponieważ byłem już dosyć mocno zmęczony, nie chciało mi się jeździć szukając kempingu, więc pojechałem na najbliższy, który pokazali mi mili strażnicy miejscy. Tam skasowano nas na 65 zł i mogliśmy iść spać.
I tak minął pierwszy dzień wyjazdu.
OldPiernik - 2011-08-15, 17:20 Temat postu: Dzień drugi Rano wstaliśmy wyspani i postanowiliśmy dokończyć zwiedzanie twierdzy. Po śniadaniu spakowaliśmy rzeczy i pojechaliśmy z jak się potem okazało najdroższego kempingu w tym wyjeździe.
Zjechałem do centrum - niestety miejsce parkingowe z poprzedniego dnia było już zajęte. Na szczęście udało się zaparkować kawałeczek dalej. Poszliśmy do twierdzy gdzie miła pani kasjerka dopiero otwierała okienko. Ponieważ do wejścia mieliśmy jeszcze trochu czasu poszliśmy pooglądać dalszą część starówki.
Ponieważ czas zaczął nas poganiać szybkim krokiem szliśmy w stronę wejścia do twierdzy. Przechodząc koło sprzedawcy pamiątek, który rozłożył swoje rzeczy na murku poczułem charakterystyczny zapach wczorajszej imprezy. Sprzedawca popatrzył na nas dziwnie i zapytał, czy coś się z nim dzieje, czy widzi nas dzisiaj już trzeci raz? Wyprowadziłem go z błędu i poszliśmy do podziemi.
Podziemia też były ciekawe i ciekawa była idea jaka przyświecała budowniczym.
Wyleźliśmy z podziemi i pomału pojechaliśmy w stronę Dusznik Zdroju.
W Dusznikach najpierw zwiedziliśmy muzeum papiernictwa.
Po muzeum papiernictwa poszliśmy zobaczyć kościół, gdzie jest ambona w kształcie wieloryba. Szkoda, że nie widzieliśmy księdza wygłaszającego kazanie z jego paszczy
Jest jeszcze trochu czasu, więc postanowiliśmy się przejść. Idziemy szlakiem żółtym i dochodzimy do schroniska "Pod Muflonem". Siedzimy chwilę podziwiając panoramę Dusznik i idziemy pomału dalej.
Potem wracamy do auta i jedziemy na kemping. Tam przesympatyczna właścicielka kasuje nas na 32 zł i mamy postawić się gdzie chcemy. Warunki bardzo dobre, czysto schludnie, z krzewów porobione zatoczki dające trochu intymności. Dla chcących trafić N 50.409263 E16.381423
Wieczorkiem jajecznica. Zawsze staram się nie używać metalowych sztućców do teflonowych patelni. Niestety, wszystkie łyżki plastikowe zostały w domu. Ale jakoś trzeba było sobie radzić - otok produkt zastępczy
A efekt:
OldPiernik - 2011-08-15, 17:56 Temat postu: Dzień trzeci - czyli idziemy na grzyby. Zawsze dużo było mowy o skalnych grzybach ale nigdy nie widziałem ich na własne oczy. Więc idziemy - na pierwszy ogień idzie skała nazwana Józef. Zatrzymuję auto w miejscowości Batorów koło jakiś zabudowań i ledwo widocznym żółtym szlakiem, który prowadzi nas przez podwórka, między polami wchodzimy w las i dalej pod górę dochodzimy do ... stacji drogi krzyżowej.
Czy to jest Józef?
A swoją drogą to współczuję wiernym chodzić tutaj w zimie.
Wracamy do auta i jedziemy dalej. Parkujemy na leśnym parkingu na którym byłby bardzo możliwy nocleg - cicho i spokojnie N 50 26.974 E16 25.320 .
Idziemy szlakiem niebieskim i dopiero teraz widać dlaczego te skały nazwano skalnymi grzybami.
Potem wyłazimy na Pielgrzyma - najwyższy szczyt w okolicy 679 m n.p.m. - tyle pokazał GPS.
Widok z Pielgrzyma
Schodzimy na parking gdzie podchodzi do nas tubylec. Na początku przygląda się nam nieufnie, ale potem kiełbasą przełamujemy pierwsze lody i jesteśmy zaprzyjaźnieni.
Niestety, musimy jechać dalej.
Dojeżdżamy do Radkowa. Znowu straż miejska pomogła nam dojechać na kemping. Wielka łąka może pomieścić dużo aut, ale jesteśmy sami. Za 40 zł mieliśmy miejsce na parkingu, ubikację z umywalką z ciepłą i zimną wodą (jedną na cały kemping) i tyle. Niestety, prysznic - opłata dodatkowa 5 zł za osobę.
Zaparkowałem auto i poszliśmy nad zalew. Zjedliśmy po lodzie, obeszliśmy zalew dookoła i poszliśmy spać. Tak minął dzień następny.
OldPiernik - 2011-08-15, 22:28 Temat postu: Dzień czwarty - zdobywamy szczyty. Pogoda rano nie mogła się zdecydować co wybrać - włączyć prysznic, czy zaświecić słońce. Na wszelki wypadek napuściła na nas mgły i chmury.
I w tych nisko wiszących chmurach wybraliśmy się na Szczeliniec. Auto zostało na parkingu a my niebieskim szlakiem poczłapaliśmy w górę. Szliśmy wzdłuż powalonych drzew a podejście robiło się coraz bardziej ostre. Wyobrażaliśmy sobie osobliwe kształty kamieni, jakie czekają na nas na samej górze, dziką przyrodę, piękne widoki i skalne załomy, gdzie będziemy mogli w ciszy i spokoju zaczerpnąć tchu po wyczerpującym podejściu a tymczasem zobaczyliśmy to:
Brakowało tylko glinianych kogucików. Jednym słowem komercha na całego.
Kupiliśmy co prędzej bilety i pognaliśmy na ścieżkę.
Małpolud:
Niestety, widoki ze szczytu były trochu mgliste więc praktycznie zdjęć z góry nie robiłem. Po przejściu trasy turystycznej zeszliśmy do auta i pojechaliśmy szukać (o)Błędnych Skał.
Żeby oglądnąć Błędne Skały trzeba przejechać kawałek płatnej drogi z ruchem wahadłowym. Raz kierunek jazdy jest w górę a za pół godziny jest jazda w dół. Oczywiście okazało się, że musimy poczekać, bo jazda w górę będzie dopiero za 15 minut. Ale to nic - kupiliśmy bilety, które równocześnie są opłatą parkingową i grzecznie czekaliśmy na swoją kolej. Wreszcie pan dał znak, że droga wolna i pojechaliśmy. Droga faktycznie miejscami jest wąska, ale dramatu nie ma - da się przejechać. Na górze inny pan skierował nas na boczny parking - okazało się, że nie jesteśmy godni parkować razem z osobówkami. Pogawędziłem sobie chwilkę z panem i okazało się, że ostatni zjazd jest o godzinie 18 i potem nikt nie może zostać na górze. Kiedy nieśmiało bąknąłem, że można by przecież zostać na parkingu, przekimać w aucie i zjechać na dół dopiero rano pan tylko lekceważąco prychnął a potem z wielką odrazą powiedział, że różni tacy w kamperach chcieliby tu nocować, ale teraz straż parkowa jeździ i ściąga takich na dół. Taka nocka może kosztować nawet 500 zł. Ale na dolnym parkingu już spokojnie można sobie spać. Przycupnąłem więc grzecznie obok takiego autka i poszliśmy.
Trzeba było tylko uiścić opłatę i już można było sobie błądzić.
Było ciasno:
I tak stało się popołudnie. Ponieważ poczuliśmy lekki głodek pojechaliśmy na obiad do Kudowy- Zdrój. Od jakiegoś czasu chodził za mną pstrąg, który reklamował się w co drugiej knajpie przy drodze. Niestety, dzisiaj nie dane mi było skosztować tego specjału.
Ale póki co, jedziemy do Kudowej.
Kończyło mi się miejsce na kartach pamięci w aparacie, więc zaniosłem karty do punktu fotograficznego. Pan kazał dać sobie 20 minut czasu na przegranie i wypalenie płytki Zostawiliśmy go sam na sam z naszymi kartami i ruszyliśmy na zwiedzanie Kudowy - Zdrój.
Kudowa to typowe miejsce uzdrowiskowo- sanatoryjne:
Wnętrze pijalni:
I główny deptak:
Próbowaliśmy coś zjeść, ale ceny skutecznie uśmierzyły nasz głód. Zrobiliśmy więc szybkie zakupy, odebrałem płytę z nagranymi zdjęciami i uciekliśmy z Kudowej.
Będąc tak blisko nie mogliśmy nie pojechać do Czermnej do kaplicy czaszek.
Ponieważ parking przed samą kaplicą jest płatny a ja będąc rodowitym Krakusem nie lubię płacić, przejechałem kawałek dalej i zaparkowałem koło cmentarza. Spokojnie przeszliśmy między grobami i stanęliśmy przed kaplicą:
W samej kaplicy fotografować nie wolno, więc zdjęć nie będzie. Na nas kaplica zrobiła duże wrażenie.
A potem pojechaliśmy do naszej ulubionej pani gospodyni na kemping do Dusznik. Na kempingu czuliśmy się jak u siebie w domu: zrobiliśmy sobie grilla i poszliśmy spać.
I tak minął następny dzień urlopu.
CDN (chyba)
Hercer - 2011-08-16, 08:17
Witaj z ranka - superowe
pozdrowionka
Mutek - 2011-08-16, 17:04
Miłego wypoczynku . Przez przypadek zobaczyłem Twoją relację i serce zabiło mi mocniej bo trafiłeś w strony z mojego dzieciństwa . Tam skąd zaczynałeś szlak na Grzyby Skalne to znaczy w osadzie Batorówek mieszkałem pod koniec lat 50-tych. wybieram się powspominać we wrześniu.
Zibi
artanek - 2011-08-16, 17:12
Pięknie !Taką samą trase zaliczyłem w wrzesniu zeszłego roku .Również polecam tym co nie zaliczyli
OldPiernik - 2011-08-16, 22:03
Fajnie się pisze gdy wiadomo, że ktoś czyta
OldPiernik - 2011-08-16, 22:55 Temat postu: Dzień piąty - zielone torfowiska Zieleńca. Rano nie mogłem się pozbierać. Wczorajsze skały dały mi się we znaki a brak kondycji radośnie zacierał łapy.
Cicho pojękując wstaliśmy, zrobiliśmy śniadanie i popatrzyliśmy na mapę.
Ponieważ bardzo lubimy taplać się w bagnach, moczarach i innych paskudztwach, gdzie nikt normalny nie ma ochoty dobrowolnie włazić pojechaliśmy do rezerwatu Pod Zieleńcem.
Było gorąco. Nawet bardzo. Szliśmy sobie spokojnie po szlaku, wleźliśmy na wieżę widokową skąd widoki były podobne do tych na dole tzn wszędzie dookoła drzewa, zeszliśmy na dół i dalej szlakiem po drewnianych kładkach weszliśmy w torfowisko.
Obeszliśmy torfowisko naokoło. Najpierw szlakiem koloru zielonego, potem prosto leśną dróżką, w prawo za znakami niebieskimi i powrót szlakiem zielonym.
Ten ostatni odcinek był najciekawszy. Gdzie nie gdzie powalone pnie drzew przegradzały ścieżkę, woda wlewała się do butów, bagno bulgotało, owady latały, trawy pyliły (żona alergik) ale twardo praliśmy przed siebie. Trochu utytłani doszliśmy do wieży widokowej gdzie mili ludzie zapytali nas czy można rowerem przejechać ten szlak z którego właśnie wróciliśmy. Oszczegliśmy ich, że może być ciężko z przejazdem, ale nie dali się zawrócić. Nic nie słyszałem o zaginionych rowerzystach w Torfowisku pod Zieleńcem więc chyba przejechali.
Wymyśliłem sobie, że chcę zobaczyć Drogę Sudecką, więc znowu zjechaliśmy do Dusznik gdzie zakręciłem na Kudową. Po kilku kilometrach jazdy szeroką, dwupasmową drogą ostro odbiłem w lewo i powolutku poturlałem się pod górę. Silnik spokojnie mruczał sobie pod maską, my oglądaliśmy sobie widoczki. Za którymś zakrętem zobaczyłem po lewej stronie parking na który zakręciłem.
Nie wiem, czy ktoś jeszcze ma takie "szczęście" jak ja. Zatrzymałem się na prawie pustym parkingu. Jakaś starsza para chowała się w swoim CC w cieniu drzew z boku parkingu. Po drugiej stronie ludzie zbierali się do odjazdu. Poza tym nikogo.
Ale wystarczyło, że ja zatrzymałem się w tym miejscu natychmiast nie wiadomo skąd pojawiło się stado innych samochodów, motorów, rowerów. Brakowało tylko autobusu z pielgrzymką i sprzedawcy hot-dogów.
Ale zaparłem się w sobie. Otworzyłem dach i z pełną premedytacją zacząłem gotować. Siedliśmy do obiadu mając przed sobą piękną panoramę gór Stołowych
Zjedliśmy, żona umyła naczynia i pojechaliśmy dalej w górę. W Zieleńcu zaparkowałem koło wyciągu i żeby spalić obiad poszliśmy na piechotę do góry, trasą czynnego wyciągu (a może chodziło tu o oszczędność na biletach?). Na górze przeszliśmy czeską stroną do schroniska "Masarykova Chata". Przed schroniskiem stały stoły, przy których siedzieli chyba tylko Polacy. Zresztą nie ma się co dziwić, ceny były naprawdę rewelacyjne. My po sutym obiedzie nie mieliśmy ochoty na jedzenie, więc tylko oglądaliśmy widoczki.
Posiedzieliśmy sobie chwilę i podreptaliśmy na dół.
Wróciliśmy do Dusznik koło 17:30. Zjedliśmy dobre lody i poszliśmy do znajomego kościoła na mszę. Miałem nadzieję, że zobaczę księdza mówiącego kazanie z paszczy wieloryba, ale się nie udało.
Pojechaliśmy na kemping, zrobiliśmy grilla i poszliśmy spać. Mimo, że była to sobota było cicho i spokojnie. Nawet nie przypuszczałem, jaką będziemy mieć noc następną...
njoy - 2011-08-17, 07:40
Tak czytam tą relację i wracają wspomnienia z tegorocznego urlopu. My kręciliśmy się trochę dłużej po tamtej okolicy i na koniec zostaliśmy w Międzygórzu (piękne miejsce z fajnym w miare tanim miejscem do kempingowania - Wichrowe Wzgórza - polecam). Blisko na najważniejsze szlaki. Tak poza tym - my w Kłodzku nocowaliśmy na campingu w Osirze -całkiem nieźle i tanio - z prądem cieplutką wodą cztery osoby i camper - 36 zł
Pozdrawiam
Skorpion - 2011-08-17, 08:00
OldPiernik, Wspaniala relacja czekam z niecierpliwoscia na dalszy ciag zdarzen opisow i zdjec
Dembomen - 2011-08-17, 09:05
Hej!
OldPiernik, Fajny urlopik, pogoda dopisała, relacja super, w oku łza się kręci widząc znane mi zakątki. Wspomnienia odżyły, dziękujemy
Hej!
OldPiernik - 2011-08-17, 23:48 Temat postu: Dzień szósty czyli karaoke. Jest koło 9 rano a wkoło nas cisza i spokój. Nic nie zakłóca śpiącego poranka. Wstajemy, jemy śniadanie, bierzemy prysznic, myjemy naczynia, pakujemy auto i pora w drogę. Uruchamiając silnik czuję się jak barbarzyńca, ale mam nadzieję, że nikogo nie obudziłem. Tylko piesek sąsiadów wylazł z przyczepy i pożegnał nas merdając ogonem.
Wyjeżdżamy z "naszego" kempingu z żalem. Gdzie jedziemy? Nie wiem, gdzieś w Góry Sowie. Na razie pierwszy przystanek to Polanica-Zdrój. Ale za nim jeszcze dojedziemy do samej Polanicy mijamy wiadukt kolejowy. Wiadukt jest nisko zawieszony nad asfaltem pewnie wysokie auta muszą szukać innego wjazdu.
Sama Polanica to znowu miasteczko typowo uzdrowiskowe. Dużo, bardzo dużo starszych osób spacerujących niespiesznie po deptaku w obie strony. Idziemy za dźwiękami muzyki i oczom naszym ukazuje się taki widok
Chwilę też połaziliśmy jak inni wczuwając się w klimat miasteczka. Kiedy już mieliśmy wracać zobaczyłem coś, obok czego nie mogłem przejść obojętnie.
Wiem, powinienem się odchudzać, trzymać dietę, uważać na to, co jem, ale to od jutra. Dzisiaj jeszcze jestem na urlopie!
Kiedy zjadłem ostatnią odrobinę naleśnika naszła mnie refleksja nad moim biednym organizmem i postanowiłem odpokutować taką rozpustę. Jedziemy do Wambierzyc. Do ogromnego sanktuarium wchodzi się po schodach. Każdy pokonany schód to 2 sekundy życia więcej tak kiedyś mówiono.
Wychodzę na górę i dopiero tam uświadamiam sobie, że portfel zostawiłem w doskonale widocznej z zewnątrz kieszonce na drzwiach w samochodzie. Zbiegam na dół w tempie ekspresowym, dopadam auta; jest!. Nikt się nie włamał. Wracam z powrotem oczywiście znowu po schodach (z naleśników już mało co zostało) i łazimy po sanktuarium. Jak głosi legenda sanktuarium powstało na miejscu cudu jakiego doznał ślepiec Jan z Ratna odzyskując wzrok. Miał tutaj zobaczyć Matkę Boską z dzieciątkiem.
Podobno wieś zbudowana jest na kształt Jerozolimy.
Wyłazimy na wzgórze naprzeciwko sanktuarium gdzie jest 76 kaplic. Widok ze szczytu wzgórza jest godny uwagi.
Posiedzieliśmy chwilę na szczycie i schodzimy do auta. Jedziemy dalej i jesteśmy w Nowej Rudzie. Tu jest zabytkowa kopalnia węgla kamiennego dostępna dla turystów. Co prawda nie ma charakterystycznej windy zwożącej górników na szychtę do kopalni, ale i tak jest fajnie.
Ja jestem w swoim żywiole bo zawsze lubiłem łazić po jaskiniach, różnych dziurach i wyrobiskach. Na początku oglądamy narzędzia górnicze a przewodnik opowiada o ciężkiej pracy górników.
Narzędzia górnicze:
Dyspozytornia kopalni:
Jak to w kopalni ciasno, ciemno, brudno i mokro:
I ostatnia atrakcja wyjazd oryginalną kolejką kopalnianą. Rzucało nami na wszystkie strony, ale było super!
Na powierzchni okazuje się, że nie była to ostatnia atrakcja. Pani dyrektor poprosiła nas na pokaz rodeo. I to za darmo! Pokaz był rewelacyjny! Co prawda aktorzy nie mogli rozwinąć skrzydeł, bo pokaz odbywał się na asfalcie i widać było, jak konie się ślizgają, ale i tak było na co popatrzeć.
Akrobacje godne najlepszych cyrków na świecie;
Łapanie zdobyczy na lasso
Na ustawionej pośrodku toru beczkach leżą kapelusze. Dwaj jeźdźcy startują z przeciwnych stron i mają za zadanie złapać kapelusz przeciwnika.
Ale zdarza się i tak:
Ale czas kończyć zabawę droga czeka.
Jedziemy drogą na Wałbrzych. Coś nam się pokręciło i przejechałem zakręt na Bielawę. GPS odmówił współpracy. Trzeba było wrócić do starego systemu nawigacji – czyli mapy rozłożonej na kolanach żony. Nie wiem, jakim cudem wylądowaliśmy na punkcie widokowym nad Zagórzem Śląskim. Niewielka zatoczka wręcz zapraszała do zjechania i postoju. Widok na zamek Grodno rewelacyjny.
Pomyślałem, że można by zanocować w tym miejscu, ale jakoś tak zaraz przy drodze nie bardzo nam odpowiadało. Pojechaliśmy w dół na poszukiwanie kempingu nad jeziorem Bystrzyckim. Przejechałem centrum Zagórza wypatrując znaku lub kierunkowskazu na pole namiotowe. Kiedy zobaczyłem tabliczkę Lubachów stwierdziłem, że to chyba trochu za daleko pojechałem.
Zawróciłem i pojechałem z powrotem. Mijając wiadukt kolejowy uważnie patrzyłem w lewo i tym razem udało mi się dostrzec drogę skręcającą w lewo i coś jakby kształt dawnego drogowskazu. Skręciłem i wolno jechałem coraz bardziej dziurawą drogą. Ale nie to było najgorsze.
Po obu stronach drogi rosła dawno nie koszona trawa. Krzaki a nawet małe drzewka osiągały wysokość dorosłego człowieka. Przejeżdżamy przez otwartą, zardzewiałą bramę, po lewej stronie widać coś jakby boisko do gry w piłkę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby najpierw gracze przyszli z własnymi kosiarkami, żeby wykosić trawę i inne zielska.
Wreszcie pokazują się drewniane domki. Większość z nich pootwierana, przed niektórymi walają się resztki wyposażenia. Widać, że kiedyś był tutaj ośrodek z prawdziwego zdarzenia, że przyjeżdżali tu ludzie na wypoczynek. Teraz obraz nędzy i rozpaczy. Aż strach się bać.
Dojechałem do miejsca, gdzie można się zawrócić i uciekłem jak najszybciej się dało modląc się, żeby auto nie odmówiło posłuszeństwa. Ale auto tez chyba wyczuło grozę sytuacji bo rwał do przodu jak koń wyścigowy.
I co teraz? Co prawda jest lato, ale zaczyna się robić coraz później a tu noclegu nie ma. Oglądamy jeszcze raz mapę może wrócić do Nowej Rudy? Koło kopalni był duży parking, może pozwolą się przespać na nim? Ale zaraz, przecież koło Zbiornika Sudety jest pole namiotowe! Jedziemy!!
Więc pojechaliśmy. Jechaliśmy przez Jugowice, Walim, na Potoczek, Pieszyce by w końcu skręcić na Bielawę.
Dojeżdżamy do Bielawy. Gdzie teraz? Jedziemy na nosa przez centrum i koło kościoła widzimy radiowóz policyjny w bocznej ulicy zaparkowany na środku drogi. Czają się na kogoś czy co? Pomyślałem. Trudno. Zapytam się. Zatrzymuję auto koło policjanta.
--Niech pan uważa na dziurę - mówi policjant.
Na co?
Na dziurę! O tu! pokazuje palcem na jezdnię. Faktycznie, w asfalcie zieje ogromna, głęboka na jakieś 50 cm dziura.
O kurcze, ale dziura! - stwierdzam odkrywczo. - Nie wie Pan, gdzie tu jest kemping?
A jest tu niedaleko. Cofnie się pan do głównej, tam pojedzie Pan dalej prosto - jak przystało na policjanta dostajemy dokładne namiary. Dziękuję grzecznie i jadę jak mi pokazał.
Jedziemy betonową drogą wzdłuż płotu. Przez uchylone okna słyszymy coraz głośniejszą muzykę. Kierując się właściwie na słuch dojeżdżamy do pola kempingowego. Wyłączam silnik, którego i tak nie słychać bo wszystko zagłuszają dźwięki jakby żywcem przypiekanego na wolnym ogniu syna Tuhajbeja. Ale jest światełko w tunelu widzę stojące nad wodą dwa kampery. Skoro oni stoją, to może my też się załapiemy? Zawsze to w kupie raźniej. Podchodzę do ludzi siedzących przed kamperem. Stoliczek, krzesełka, na stoliku ciasto, kanapki, jakieś flaszki z mocniejszych trunków, jednym słowem impreza na całego. Trudno, ale muszę przeszkodzić i pytam, czy mogę się tu z boku przytulić i przekimać jedną noc. Oni nie wiedzą trzeba zapytać jednego z nich, który akurat rozmawia przez komórkę, bo to jest teren prywatny i on jest najemcą. Więc czekam cierpliwie aż gość skończy rozmawiać. Z głośników słyszę "bo te czarne oczyyyy, bo te czarneee oczyyyy jednoo i drugie dopadnieee cięęęę!!. Wreszcie skończył. Czy mógłbym się tu postawić na jedną noc? ("bo te czarne oczyyy"). No wie pan, właściwie to jest teren prywatny, ale na jedną noc niech pan sobie stanie (jedno i drugie dopadnie cięeeee - to glośnik). Duży ten kamper? (wspomnienia dręczą mnieee). Nie malutki. Dobra, niech pan staje.
Podjeżdżam autem koło ich wypasionych fur i zatrzymuję się z boczku. Wysiadamy z auta, jeszcze raz dziękuję właścicielowi i idziemy na spacer. Oczywiście o ciszy nie ma mowy teraz młody człowiek znęca się nad Elektrycznymi Gitarami. Dlaczego nie zabiorą mu mikrofonu?
Idziemy do baru po drugiej stronie drogi i zamawiamy sobie po jednym piwie i porcji frytek. Tutaj konkurencyjna impreza leci pszczółka maja. A z głośników z drugiej strony to już jest konieeeec, nie ma już nic!
Pijemy piwo ze szklanek, jemy frytki i zastanawiamy się jak długo będą hałasować, bo przecież teraz nie ma szans na zaśnięcie. Zamawiam drugie piwo - jak nie przestaną wyć to urżnę się w trupa i pójdę spać! Pan za barem nalewa piwo, ale mówi, że on już będzie zamykał więc piwo nalewa do plastikowych kubków. Wychodzimy z baru jako ostatni. Wracamy do auta i kładziemy się spać. Znieczulenie zrobiło swoje, bo zaraz zasnąłem.
Tak wyglądało nasz nocleg rankiem dnia następnego
P.s. Jeżeli ktos chce posłuchać oryginalnego fragmentu karaoke to
zapraszam
OldPiernik - 2011-08-24, 10:36 Temat postu: Dzień 7 w którym schodzimy do podziemi. Ciekawe zjawisko - bolało mnie gardło, zupełnie jakbym to ja wczoraj śpiewał nad wodą.
Rankiem słońce nieśmiało zaczęło przebijać się przez chmury dając nadzieję na ładną pogodę. Mieliśmy jednak inne plany.
Czy jest ktoś, kto nie słyszał o tajemnicach Gór Sowich? O sztolniach wykuwanych przez Niemców w czasie 2 wojny światowej kosztem setek jak nie tysięcy istnień ludzkich?
Zawsze interesowały mnie tajemnicze miejsca i jak pisałem wcześniej różne dziury w ziemi.
Jedziemy. Po drodze napotykam się na takie autko.
Na pierwszy ogień idzie Rzeczka. Kupujemy bilety i za chwilę idziemy z przewodnikiem w kierunku wejścia do sztolni. Słuchamy o planach projektu Riese, o nieludzkim traktowaniu więźniów do prac przymusowych, o dzieciach zatrudnianych przy pracy. Jak zwykle zwiedzanie trochu się przeciąga bo pytań jest dużo.
Wychodzimy ze sztolni. Przez czas naszego pobytu w podziemiach na zewnątrz zaczął padać deszcz. Wobec tego jedziemy dalej odkrywać następne tajemnice. Czas na Włodarza - największy poznany kompleks podziemny. Wybieramy wersję zwiedzania ekstremalną
Na koniec dnia jedziemy do Osówki. Tutaj trafiamy na ostatnie wejście do podziemi. Nasz przewodnik okazuje się bardzo sympatyczny i zostaje z nami jeszcze prawie godzinę po pracy opowiadając o podziemiach, sztolniach i pracy przy nich.
Pokazuje nam też ciekawe obiekty naziemne o nieznanym przeznaczeniu. Tzw kasyno:
I tzw. siłownię:
I tak zrobił się wieczór. Pytam, czy możemy zostać na noc na parkingu. Oczywiście nie ma problemu i tym razem noc mamy cichą i spokojną. Cały parking dla nas.
OldPiernik - 2011-08-24, 11:36 Temat postu: Dzień ósmy - zdobywamy szczyty. Ranek był cudowny. Słoneczko świeci, malutkie chmurki przepływają sennie po niebie, my wyspani, jedziemy dalej. Może tym razem jakieś ambitniejsze plany? TAK! Wczoraj podziemia, dzisiaj szczyty! Idziemy zdobywać Wielką Sowę!
Auto zaparkowane jak najbliżej szczytu a my pomału idziemy pod górę.
Na początku asfalt, potem leśna droga wyprowadza nas na szczyt Wielkiej Sowy gdzie stoi wieża widokowa do czasów powojennych pod wezwaniem Otto von Bismarcka.
Po trzech godzinach schodzimy na dół. Auto stało w tym samym miejscu, gdzie stało
Kupując bilet wejściowy do kompleksu podziemnego Rzeczka w cenę jest wliczone wejście do zamku Grodno.
Schodzimy z Wielkiej Sowy i jedziemy pod zamek. Przez dawny park wchodzimy do zamku. Warto wyjść na zamkową wieżę - widok na okolice niezapomniany.
Pamiętacie, jak pisałem o nieczynnym ośrodku wypoczynkowym nad jeziorem? Tak wygląda ośrodek ze szczytu baszty.
Ostatni punkt na dzisiaj - twierdza Srebrna Góra. Lądujemy na parkingu (pozycja wg Google Maps 50.571974,16.648954 ) gdzie pani kasuje nas na 5 zł.
Przy okazji pytam o możliwość zostania na noc - pani nie widzi problemu - możemy zostać. W oko wpada mi tablica z napisem "Dobry Pstrąg".
-Orientuje się pani, czy ten pstrąg jest rzeczywiście dobry?
- Tak, to naprawdę dobry pstrąg, mimo, że prowadzi to moja córka.
Rozbawieni tym stwierdzeniem, wychodzimy zakosami do twierdzy.
Twierdza jest jedną z najrozleglejszych w Europie. Odległość między jednym a drugim krańcem twierdzy wynosi ok 3 km!
We wnętrzu twierdzy trwają prace budowlane bo przez wiele lat twierdza "leżała odłogiem". Mimo to jest tam urządzona mała wystawa rzeczy znalezionych na miejscu.
Tu na pierwszym planie różnej wielkości kule armatnie.
W ten sposób jest oświetlona trasa zwiedzania. Tam naprawdę nie ma innego oświetlenia! Tutaj jesteśmy w żołnierskiej sypialni na 10 osób (pamiętacie czasy schronisk górskich?)
Widoki z twierdzy są rewelacyjne:
Oczywiście tradycyjnie wychodzimy z twierdzy jako ostatni. Za nami tylko jeden pracownik muzeum zamyka bramę na kłódkę a my idziemy do "Dobrego Pstrąga" na dobrego pstrąga. Faktycznie nie był zły:
Syci wracamy na parking i idziemy kładziemy się spać.
Nawet nie przypuszczamy, jaką będziemy mieli pobutkę.
krzysioz - 2011-08-24, 17:49
Wszystkie te gorki przemierzylem kiedys pieszo. Nagle okazalo sie ze niewiadomo kiedy minelo juz dobrze ponad 20 lat od tego czasu. Dzieki Pierniczku za ten wehikul czasu. Masz Ci chlopie piwko i wpadnij kiedys na lwoweckie.
matro - 2011-08-24, 22:52
czyta, czyta...pisz więcej
OldPiernik - 2011-08-26, 11:58 Temat postu: Nocne odwiedziny. Do tej pory nie mieliśmy nigdy żadnych problemów z noclegami, z ludźmi, zawsze byliśmy dobrze przyjmowani, nigdy nie usłyszeliśmy złego słowa od tubylców. Wszystkie noce przesypialiśmy spokojnie kładąc się wieczorem i wstając rano jedynie dwa razy obudził nas deszcz padający za oknem. Przez wszystkie noce aż do tej jednej.
Położyliśmy się spać mocno po 23. Po kolacji w Dobrym Pstrągu zakończonej dwoma piwami (w tym jednym miejscowym niepasteryzowanym) zasnąłem bardzo szybko. Ze snu wyrwało mnie mocne kołysanie auta zupełnie jakby na zewnątrz szalał huragan! Pierwsza moja myśl - jaki potężny wiatr! Aż całym autem buja i to coraz mocniej! Latam na swoim łóżku jak orzeszek w łupince. Ale nie, na zewnątrz cisza absolutna, nawet szmeru wiatru. Co w takiej sytuacji pomyślelibyście? Ja, człowiek cywilizacji, wychowany w mieście od lat straszony krwawymi scenami rozgrywającymi się gdzieś poza granicami miast, różnymi mordami, gwałtami napadami, rozpustnymi zabawami ludzi mieszkających na wsiach, szaleństwach wyparawianych przez tych wszystkich nocnych marków wracających z dyskotek, imprez i innych wygibów (ciekawe, kto pamięta jeszcze to słowo) no co ja biedny miałem pomyśleć? Czterech łysych z beisbolami wracając z nocnej imprezy zobaczyli samotne autko na parkingu i postanowili się zabawić. Teraz stoją na dole obok auta i huśtają budą.
Ale nie! Gdyby to byli ludzie chyba słychać by było jakieś śmiechy, głosy, czy sapanie. No to co się dzieje? Wyglądam przez okienko i co widzę? Do ściany auta przytula się koń! Potężne konisko stoi obok auta i ociera się o karoserię. Po chwili podchodzi drugi i razem napierają na ścianę. Po chwili konie odsuwają się od nas i zaczynają skubać trawę. Spojrzałem na parking. Było tam chyba 9 koni! Wszystkie stały koło naszego auta i przepychały się chcąc wyciągnąć trawę spod auta. Nagle jeden pobiegł w głąb parkingu a reszta popędziła za nim. Myślałem, że teraz będzie spokój, ale konie zaraz wróciły.
Chwilę popatrzyłem jak biegają po parkingu, ale zmożył mnie sen.
Obudziło mnie potężne uderzenie, aż ziemia jęknęła. Półprzytomnie spojrzałem na zewnątrz. Wielki, potężny koń (naprawdę, wielkie konisko chyba nigdy nie widziałem takiego dużego konia) po prostu przewrócił się na ziemię i ... poszedł spać. Nigdy nie przypuszczałem, że konie potrafią chrapać. Ten potrafił i robił to tak skutecznie, że nie dało się spać. Zagłuszał nawet moje chrapanie!
Wreszcie koło 3.30 koniom znudziło się baraszkowanie na parkingu i poszły sobie. My mogliśmy też iść spać.
Obudziliśmy się późno rano bo koło godziny 8,30. Jemy śniadanko, jeszcze ostatni rzut oka na pole nocnych, końskich manewrów i jedziemy dalej.
Przejeżdżamy przez Srebrną Górę przy okazji próbując rozwiązać zagadki zadawane przez drogowców.
Odwiedzamy Bardo gdzie podobają mi się latarnie. Każda z nich ma inną dekorację.
Zaglądamy do kościoła Bardo, który już od XIII w. jest ważnym miejscem pielgrzymkowym - do cudownej figurki Matki Boskiej Bardzkiej w postaci najstarszej drewnianej rzeźby na Dolnym Śląsku.
Dalej, bo droga czeka. Tym razem objazdami trafiamy do Złotego Stoku do kopalni złota. Po drodze widzimy dziwny obrazek - co ma to przedstawiać?
I kopalnia złota. Niestety, sama kopalnia zrobiła na nas negatywne wrażenie. Jest dużo ludzi, panuje spory rozgardiasz, a same podziemia po kopalni węgla i po sztolniach w Górach Sowich sprawiają wrażenie tandetnych i odpustowych. Złotka mające imitować prawdziwe złoto, tempo zwiedzania czy wreszcie ilość ludzi nie wzbudza naszego zachwytu. Natomiast mają bardzo dobre jedzenie w przykopalnianej restauracji.
Po dobrym obiadku jedziemy dalej. Trafiamy do Lądka Zdroju. Może to upał, a może tak trafiliśmy - Lądek sprawił na nas wrażenie wymarłego miasta.
Kościół w Lądku.
Ratusz
Rynek
Odnowione kamieniczki kontrastują z widokiem rynku od tyłu.
Nigdzie w Lądku nie znalazłem czynnego punktu foto a mi skończyło się miejsce na karcie pamięci w aparacie. Próbujemy jeszcze w Bystrzycy Kłodzkiej. Niestety, prawie wszystkie punkty pozamykane. Na szczęście koło kościoła trafiamy na jeden jeszcze przypadkowo czynny punkt foto. Jak się później okaże właściciele chcieli już wychodzić do domu, siatki mieli spakowane, komputery wyłączone, kasę zamkniętą, ale widząc moją zrozpaczoną minę ulegając moim błaganiom uruchamiają komputery i zrzucają zdjęcia z dwóch kart na płytę. Zostali z nami prawie godzinę dłużej, nie biorąc nic ponad to, co w cenniku. Rzecz nie do pomyślenia w moim mieście.
Dzięki uczynnym właścicielom zakładu fotograficznego mam możliwość zrobienia dalszych zdjęć.
Bystrzyca Kłodzka:
Jedziemy dalej. Tym razem chcemy spędzić noc bez dodatkowych atrakcji. Na nocleg zatrzymujemy się w Międzygórzu na polu namiotowy, gdzie za 20 zł mamy zapewniony spokój, prysznic, ubikację, kuchnię z lodówką, kuchenką gazową, stół bilardowy i miłe towarzystwo turystów z pomorza.
Jemy kolację i idziemy spać. Tym razem noc przesypiamy bezproblemowo.
OldPiernik - 2011-08-26, 12:34 Temat postu: Dzień dziesiąty - znowu jesteśmy jaskiniowcami. Rano nie ma czasu na zabawę. Szybkie śniadanko i lecimy, bo czas goni. Dokąd nam tak spieszno? Jedziemy do jaskini niedźwiedziej! Bilety mamy zarezerwowane tydzień wcześniej bo podobno praktycznie nie ma szans na dostanie się do jaskini z marszu.
Do jaskini docieramy kilkanaście minut przed czasem - mimo, że od parkingu trzeba przejść spory kawałek podejście nie jest męczące a już na pewno nie na tyle, żeby wynajmować melexa, które mają miejsce pod parkingiem. Przy kasie stoi już kilka osób - myślałęm, że to "normalna" kolejka, ale okazuje się, że nie. Są to ludzie, którzy czekają na bilety niesprzedane! Ponieważ bilety mamy zarezerwowane kupuję bilet bezproblemów. Jeszcze głupio żartuję, że sprzedam bilety dwa razy drożej, niż kupiłem - od razu znajdują się chętni. Nie sprzedaję swoich biletów ale wszystkim stojącym przy kasie udaje się kupić bilety.
Wchodzimy do sporej poczekalni. Mała ekspozycja znalezisk z jaskini robi wrażenie:
Decyduję się jeszcze dokupić bilet uprawniający mnie do fotografowania w jaskini i wchodzimy do śluzy. Naprawdę, warto zobaczyć jaskinię:
szkielet misia jaskiniowego
nacieki:
Naciekowe draperie:
Cała jaskinia jest godna uwagi. Myśleliśmy, że po kopalni złota mamy już przesyt podziemi, ale nie.
Wyszliśmy na zewnątrz. Gdzie idziemy? Idziemy zdobywać szczyty! Zdobędziemy Śnieżnik!
Droga na Śnieżnik:
Schronisko pod Śnieżnikiem:
Szczyt Śnieżnika:
I widok ze Śnieżnika
I w drugą stronę
Wracamy do auta, które grzecznie czeka na nas na wielkim parkingu.
Jedziemy zwiedzić jeszcze jedną dziurę w ziemi - kopalnię uranu. Powiem tylko, że warto. Najlepszym dowodem na to, że warto jest fakt, że nie zrobiłem ani jednego zdjęcia - taki byłem zasłuchany w przewodnika. A zwiedzanie odbywało się w komfortowych warunkach - przewodnik + 5 osób.
Wracamy do Międzygórza. Po drodze podziwiamy z daleka kościół Matki Bożej Śnieżnej.
W Międzygórzu idziemy oglądnąć słynny wodospad Wilczki, w którym woda spada z wysokości około 30 metrów
Jemy kolację w knajpce koło wodospadu i jedziemy na znane już pole namiotowe.
OldPiernik - 2011-08-26, 12:54 Temat postu: Dzień jedynasty - dzień ostatni. I tak zaczął się dzień ostatni. Ranek przywitał nas pięknymi widokami.
Ciężko jest odjeżdżać.
Jedziemy jeszcze na punkt widokowy z charakterystycznym głazem upamiętniającym rocznicę odsieczy wiedeńskiej.
Jeszcze tylko wyjdziemy na górę Jagodną:
pozbieramy po drodze kilka grzybków, żeby w samochodzie usmażyć sobie jajeczniczkę na grzybkach:
zerkniemy na indiańską wioskę:
i wracamy do domu.
Wracamy po to, żeby móc nabrać sił i wyznaczyć trasę następnego wyjazdu. Kto wie gdzie pojedziemy tym razem?
OldPiernik - 2011-08-28, 16:14
Na koniec małe podsumowanie.
Żona śmiała się ze mnie, ale ja zbierałem WSZYSTKIE paragony i zapisywałem WSZYSTKIE wydatki.
Poza domem byliśmy 11 dni. Przejechaliśmy ok 1500 km, wydaliśmy ok 1400 zł z czego 860 zł to koszty paliwa (ON). Spalanie wyniosło prawie równo 8l.
Wyszliśmy na 6 szczytów i zeszliśmy do 8 dziur w ziemi (jaskinie, kopalnie, sztolnie).
Postanowiliśmy, że na przyszły rok znowu gdzieś pojedziemy. A może wcześniej? Kto wie?
KAJA - 2015-06-10, 11:19
Bardzo fajnie się czytało waszą relację
Pozdrawiam
Pablo_krak - 2015-06-20, 21:49
dzięki za link z Waszej wyprawy - jak widzę sprzed kilku lat, świetna fotorelacja i wiele cennych porad!!!!Wiele z tych miejsc, które opisujesz widzieliśmy ale cztery dnie to za mało. Na pewno wrócę do kotliny kłodzkiej. pozdrawiam !
OldPiernik - 2015-06-21, 11:35
KAJA, Pablo_krak, bardzo wam dziękuję za miłe słowa.
Jedźcie tam i oglądajcie naprawdę warto
krzlac - 2015-06-21, 12:09
OldPiernik napisał/a: | Przejechaliśmy ok 1500 km, wydaliśmy ok 1400 zł z czego 860 zł to koszty paliwa (ON). Spalanie wyniosło prawie równo 8l |
Wycieczka piękna, tylko matematyka się nie zgadza.
WINNICZKI - 2015-06-21, 12:10
Na prawde fajnie sie czytało,piwko za opis wyprawy
Czarna i Krzysiek - 2015-06-21, 12:12
OldPiernik, My przeplanowaliśmy troszkę trasę wakacyjną oczarowani Waszą relacją. Już za dwa tygodnie wyruszamy i jedziemy Waszym śladem Relacja na pewno się pojawi ;-) Dzięki za wspaniałą inspirację
ZEUS - 2015-06-21, 12:17
krzlac napisał/a: | tylko matematyka się nie zgadza |
maże to było paliwo rakietowe i dlatego trochę droższe...
krzlac - 2015-06-21, 12:22
ZEUS napisał/a: | może to było paliwo rakietowe |
Myślę, że "paliwo" które sam wypił doliczył do paliwa które "wypiło" auto.
Wywal te pargony - to dowód.
OldPiernik - 2015-06-21, 12:25
Aj tam, aj tam czepiacie się
ZEUS - 2015-06-21, 12:42
OldPiernik napisał/a: | czepiacie się |
ale życzliwie...
wlodo - 2015-06-21, 19:54
Te kopalnie...
Mamy tu naoczny przykład,jak można wypromować coś mało ciekawego...i na tym zarabiać.
Kopalnia złota-szara ponura bez specjalnie ciekawego wnętrza...
Za to z całą otoczką reklam,bilbordów,lodów,gofrów,barów i wszędobylskiego chińskiego badziewia...
Kopalnia uranu-przed nią darmowe parkingi,wnętrze przepiękne,kolorowe,zwiedzane w kilkuosobowych grupach,cisza spokój,brak nawet jednego straganu,PUSTO !
A właśnie tu powinno być dużo ludzi.
Takie było nasze odczucie po wizycie w tych miejscach
OldPiernik - 2015-06-21, 22:48
wlodo napisał/a: | Te kopalnie...
Mamy tu naoczny przykład,jak można wypromować coś mało ciekawego...i na tym zarabiać.
Kopalnia złota-szara ponura bez specjalnie ciekawego wnętrza...
Za to z całą otoczką reklam,bilbordów,lodów,gofrów,barów i wszędobylskiego chińskiego badziewia...
Kopalnia uranu-przed nią darmowe parkingi,wnętrze przepiękne,kolorowe,zwiedzane w kilkuosobowych grupach,cisza spokój,brak nawet jednego straganu,PUSTO !
A właśnie tu powinno być dużo ludzi.
Takie było nasze odczucie po wizycie w tych miejscach |
A myślałem, że to tylko moje odczucie
Ale mówiąc poważnie - wszechobecna komercha tak nas wytresowała, że podoba nam się to, co zostanie odpowiednio naświetlone, pojedziesz tam, gdzie są duże drogowskazy. Tam gdzie ich nie ma - pies z kulawą nogą nie zagląda.
wlodo - 2015-06-21, 23:24
Witaj w klubie...
Nigdy nie lubiłem prostych ścieżek...
Podążanie obok "dedykowanego"szlaku jest zdecydowanie ciekawsze...
Wielokrotnie ...wyznaczone własne ścieżki przyniosły wiele radości i satysfakcji...
Dobrze ,że ludzie piszą o swoich odczuciach,doznaniach,mamy możliwość wyboru co warto zobaczyc !
Witaj przygodo na własnym szlaku!!!
feonas90 - 2015-06-22, 12:53
Super relacja bardzo miło się czytało. Kotlina kłodzka to piękne miejsce i warte zwiedzenia
grzegorz_wol - 2015-07-06, 23:22
Ja również dziękuję za relacje która była bardzo pomocna przy planowaniu wypadu w Kotlinę K. Miałem tylko dziwną dla mnie (bo ja jeśli chodzi o doświadczenie z kamperowaniem to szczeniakiem jestem) przygodę z kempingiem w Kudowie. Zadzwoniłem tam wcześniej z drogi z pytaniem czy jest wolne miejsce na kampera i czy będę mógł zrobić tam jego serwis . Pan odpowiedział twierdząco. Po przybyciu na miejsce okazało się że wodę zaczerpnąć można, wylać szarą z łaski a kota nie. Poprosiłem o zwrot pieniędzy i pojechałem do Polanicy. Tam bez problemu załatwiłem serwis na kempingu. Może zamiast zwrotu "serwis kampera" lepiej dopytać się o wszystko osobno tj zatankowanie i wylanie wody i kota?
|
|