|
Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
|
 |
Norwegia - Norwegia 2011, z Nordkapp do Oslo
dobek44 - 2011-08-15, 21:18 Temat postu: Norwegia 2011, z Nordkapp do Oslo Od Karasjok jedziemy drogą E6. Krajobraz staje się coraz bardziej dziki. Drzewa iglaste ustępują liściastym. Jednocześnie wyraźnie widać karłowacenie drzew. Brzózki nie przekraczają 1,5 m wysokości. Coraz częściej spotykamy stada reniferów.
Długim tunelem przeprawiamy się na wyspę Mageroya. Wąska droga pełna jest zakrętów. W oddali widać liczne jeziorka i gdzie niegdzie płaty śniegu. Chwilami pada deszcz, co potęguje dramaturgię jazdy. Ani ślady ludzkiej obecności. Jakbyśmy jechali na totalne odludzie.
Wreszcie pojawia się szlaban i budka kasjera.
5 lipca o 23.50 20-letni kamper Fiat Ducato wjeżdża na teren Nordkapp. Kosztuje to 470 NOK. Termometr wskazuje +4 stopnie, temp. Wewnątrz +21. Szybko ubieramy się we wszystkie swetry i wychodzimy na parking. Dziesiątki kamperów, dziesiątki autokarów, osobowe i motocykle. Nawet Rolls Royce. Wysyłamy SMS-y do znajomych o dotarciu do celu. Internet w aucie działa doskonale.
Przechodzimy przez pawilon i stajemy na tarasie widokowym. Gdzieś daleko w dole huczą fale. Urwisko jest niezwykle strome. Na horyzoncie świeci jasnym blaskiem słońce. Chwilami zasłaniane przez chmury, co tworzy niezwykle tajemną atmosferę.
Autokary odjeżdżają, a my wracamy do kampera. Ciepły posiłek i ok. 1-szej idziemy spać.
Budzę się, kiedy słońce jest już wysoko. Spoglądam na zegarek. 3 w nocy.
Rankiem wychodzę na równinę. Mocno wieje. Jak okiem sięgnąć żadnych drzew. Gleba porośnięta jedynie mchem, choć tu i ówdzie przebijają malutkie kwiatki. Pawilon zakryty mgłą. Ale już po chwili mgła ustępuje i pojawia się słońce. Tak będzie też w ciągu dnia.
Po śniadaniu zwiedzamy zabudowania. Liczne restauracje, suweniry, historia odkrycia Nordkappu i wystawa poświęcona konwojom, które tędy w czasie wojny płynęły do Murmańska. Oglądamy panoramiczny film o 4 porach roku na przylądku i wraz z innymi turystami stajemy pod żelaznym globusem, symbolem tego miejsca.
dobek44 - 2011-08-16, 20:07
Drugi dzień na Nordkapp
dobek44 - 2011-08-17, 19:54
Z Nordkappu wyjeżdżamy na resztkach paliwa. Delikatnie jadąc docieramy do Honningvar. Shell po 14,04 NOR. Z Mageroya kierujemy się na Tromso. W Olderfjord skręcamy z E69 na E6. Mijamy Alta. Parędziesiąt kilometrów dalej przy jednym z fiordów dostrzegamy grupę kamperów. Szybko zjeżdżamy z drogi i ustawiamy si e opodal. Tu nocujemy. Ciszę przerywa tylko plusk fal.
dobek44 - 2011-08-18, 15:39
Dojechaliśmy do Olderdalen, gdzie nawigacja stanowczo powiedziała, że należy wjechać na prom. Który właśnie odpłynął i był jakiej 50 m. od brzegu. Poszliśmy sprawdzić co dalej. Z rozkładu jazdy wyszło, że za pół godziny będzie następny.
Pojawiły się jednak wątpliwości. Pomimo kilkudniowego pobytu w Norwegii nie mieliśmy koron. Wszystkie płatności poszły z karty. Czy jednak na promie nie będzie potrzebna gotówka?
Niestety pobliski punkt informacji turystycznej nic na ten temat nie wiedział. Poszliśmy do pobliskiego spożywczego, by spytać o bankomat. Niestety w okolicy go nie ma – padła odpowiedź.
Wtedy do rozmowy wtrąciła się jedna z klientek, która poradziła by udać się 50 m do większego marketu. Wystarczy kupić coś drobnego i poprosić o wydanie gotówki z karty. I to jest możliwe.
Poszliśmy, wyjaśniliśmy w czym rzecz i kasjerka rozpoczęła przygotowania do wypłacenia 500 koron. Okazało się jednak, że żadna z kart nie reaguje na komendy. Podziękowaliśmy i wróciliśmy na przystań. Prom przypłynął. Ustawiliśmy się do wjazdu, podaliśmy konduktorowi kartę (najwyżej nas cofnie). Ten wrzucił ją do skrzynki na brzuchu, wybił niezbędna kwotę i… było po robocie. Zapłacone.
Niestety do Tromso wjechaliśmy o 7.05. Słynna śnieżna katedra była zamknięta od 5 minut. Pozostało jedynie podziwiać piękny most nad fjordem.
dobek44 - 2011-08-19, 08:27
Mimo późnej pory podejmujemy decyzję o dotarciu do Narwiku. W końcu i tak nocy nie ma. A w słońcu z widoków i tak nic nie stracimy. Do miasta docieramy tuż przed północą. Po raz pierwszy od Petersburga skręcamy na camping. Potrzebny prąd na doładowanie baterii w Nikonie. Ładowarka pracuje tylko na 220 V. Z resztą nie ma problemu.
Camping położony jest tarasowo. Przy wjeździe restauracja z tarasem widokowym na fjord. Wypełniona gośćmi popijającymi drinki w świetle nisko wiszącego słońca. Mają wspaniały z tej wysokości widok na fjord i maleńkie statki. Recepcja zamknięta. Stajemy na jednym z wolnych miejsc i czas na nocleg.
Rano zbieramy się szybko, bo chcemy jeszcze tego dnia być na Lofotach. Przyciągają jak magnes. Jak tam jest? Folder z biura podróży przedstawia bajkowe obrazy, ale to tylko papier.
Uzupełniamy wodę. Recepcja nadal nieczynna. Niestety do 9-tej nie możemy czekać. Jedziemy do miasta.
Odnajdujemy cmentarz i zapalamy kilka zniczy na polskim grobie. Wokół cisza, obecny jest jedynie dyżurny pracownik porządkujący teren. Na miejscu są nawet krany i konewki do podlewania.
Wracamy do centrum. Odwiedzamy muzeum wojny (bilety po 75 NOK od osoby), by przyjrzeć się śladom po operacjach wojennych jakie tu w okolicy się toczyły.
Cofamy się kilkadziesiąt kilometrów na E10 w kierunku Bjerkvik. Pora obiadowa. Tuż przed Bogen skręcamy w Industriveien. Po kilkuset metrach stajemy na betonowej płycie opuszczonej przystani. Opodal z pomostu ktoś łowi ryby. Przed nami widok na zatokę i wspaniałe miejsce na posiłek. Wokół cisza, na horyzoncie widać auta jadące E10. Przepływają kutry, krzyczą mewy. Lofoty witają nas bardzo przyjaźnie.
dobek44 - 2011-08-20, 08:50
Gdzieś między Svolvaer a Kabelvag dostrzegamy po lewej mały asfaltowy placyk z dwoma camperami, tuż nad brzegiem fiordu. Zjeżdżamy, by przekonać się, że to punkt widokowy na okolicę. Mnóstwo wydeptanych ścieżek w mchu wysokim na 30 cm. Do tego paprocie, wełnianka i wspaniałe widoki na drugi brzeg. Bez zastanawiania zostajemy. I to na parę dni. Urządzamy biwak pod nazwą „Na skałce”. Bo stolik i fotele ustawiamy na względnie równej skalnej górce. Świeci słońce, temperatura sięga 25 stopni C. Rozleniwiamy się i podziwiamy pojawiające się co parę godzin autokary z turystami. Wpadają na parę minut i jadą dalej. Japońscy turyści robią nam zdjęcia. Wieczorem słychać szum wodospadu po drugiej stronie fiordu. Nie włączamy radia, ani TV. Od czasu do czasu wymieniają się kampery. Odjeżdżają Niemcy, pojawiają się Włosi. Urocze są te Lofoty.
dobek44 - 2011-08-20, 15:30
Dalsza droga prowadzi w kierunku Kabelvag. Tu zaglądamy do drugiego co do wielkości kościoła w Norwegii - Vagan Kirk. Niestety zamknięty, pozostaje więc obejrzenie go z zewnątrz. Stamtąd jedziemy do miejscowego akwarium (75 NOK od osoby). Czyli różne ryby z głębin oceanu i foki.
dobek44 - 2011-08-20, 16:59
Jedziemy dalej E10
dobek44 - 2011-08-21, 09:05
Z E10 odbijamy na północ drogą FV 831. Prowadzi ona do Eggum, miejsca gdzie w czasie 2. wojny Niemcy zainstalowali urządzenia radarowe do podsłuchu przepływających konwojów. Kiedy dojeżdżamy do wioski drogę przecina nagle płot z szeroką bramą wjazdową, podobną w amerykańskich filmach z Dzikiego Zachodu.
Brama jest otwarta, a obok kartka z informacją, że wjazd kosztuje 20 NOK i należy je włożyć do zawieszonej skrzynki. Jedziemy więc dalej polną drogą wzdłuż morza. Po kilku zakrętach widać ruiny na wzgórzu, a poniżej schludny minibar. 100 m dalej pole biwakowe z paroma kamperami. Ale jakie? Wokół prześliczna, kolorowa łąka. To rezerwat. Nie wolno śmiecić. Toalety z ciepłą wodą są przy barku. Na polu nie ma elektryczności, ale stoją stoły z ławami. Baterie do Nikona doładowujemy w toalecie. Cały teren jest ogrodzony, ale spacer ułatwiają furtki.
Kamienne ruiny to zbombardowana stacja radarowa. Niestety słońce jest za chmurami.
dobek44 - 2011-08-23, 20:18
Jedziemy do Nusfjord, małej wioski rybackiej, zamienionej na skansen. Replika starego sklepu sprzed stulecia, muzeum rybołówstwa. Wstęp do wioski płatny. Rybackie domki służą za kwatery dla turystów.
dobek44 - 2011-08-23, 20:44
Znów przenosimy się na północny brzeg Flakstadoy. W Flakstad można obejrzeć kościół z 18 wieku zbudowany z drewna jakie ocean przyniósł z Syberii. (Wstęp płatny). W Flakstad można też zachwycić się piękną i płytką plażą. Niestety mżawka uniemożliwia dłuższy pobyt, choć obszerny parking zachęca do dłuższego postoju.
Mijamy Moskenoy i docieramy do krańca Lofotów, miejscowości o krótkiej nazwie - Å. To koniec podróży. Czas wrócić na kontynent.
dobek44 - 2011-08-23, 21:21
Cofamy się do Moskenes, by przeprawić się do Bodo. Na przystani okazuje się, że do promu mamy 4 godziny. Ustawiamy się w kolejce, która szybko rośnie. Wreszcie o 20-tej pojawia się prom. Płacimy 749 NOK i żegnamy Lofoty. Pada deszcz i 3,5-godzinna podróż staje się b. nudna. Kiedy po 23-giej lądujemy w Bodo jest jeszcze jasno, ale b. ponuro. Rezygnujemy z poszukiwania miejsca postoju. Kierujemy się w kierunku campingu, tyle, że w ostatniej chwili znajdujemy piękną łączkę. Nie możemy oprzeć się okazji i wyłączamy silnik. Jeszcze jeden dzień za nami.
dobek44 - 2011-08-24, 08:40
Z Bodo już blisko do Saltstraumen. Tego dziwnego miejsca, gdzie woda przelewa się raz w jedną, a raz w drugą stronę.
Przejeżdżamy długi most i parkujemy pod pobliskim spożywczym. Spacer po moście dostarcza niezapomnianych wrażeń. Woda gotuje się niczym w garnku, chwilami wybucha, wszędzie widać wiry. Ani chybi sprawka diabła.
A mimo tego ktoś na środku łowi ryby na łódce. Inni zadowalają się moczeniem kija z brzegu. Tuż obok zabudowania mieszkalne. Dowód, że do wszystkiego można przywyknąć.
Ruszamy dalej. Tym razem drogą 812. Tu nie spotkamy żadnego kampera, aż do wjazdu na E6.
gino - 2011-08-24, 08:46
bardzo fajna relacja i fotki...
niecierpliwie czekam na ciąg dalszy
oczywiście stawiam piwko
dobek44 - 2011-08-24, 15:13
Na E6 wylatujemy w Nylend. Obieramy kierunek południowy. E6 to szybka trasa. Z przeciwka co rusz kamper mknący na północ. Towarzyszy nam rwąca rzeka płynąca raz z lewej, a raz z prawej strony. Aż żal, że nie można się zatrzymać na zdjęcie. Ale niestety brak miejsca. Za Stodi pojawia się duży parking po lewej i grupa zabudowań. To „Arctic Circle”, norweski odpowiednik fińskiego Rovaniemi. Stajemy na pamiątkowe zdjęcie, wizyta w shopie z suwenirami i jazda dalej.
Wracamy na E6. W Rossvoll obok lotniska skręcamy w lewo. Cel – lodowiec Svartisen. Asfaltowa dróżka jasno prowadzi do celu. Trochę wąsko, ale są mijanki. Po parunastu kilometrach asfalt zastępuje szutrowa droga. Jest już całkiem wąsko. Zwalniamy, bo zakręty niewidoczne. Jadąca z przeciwka osobówka wpycha się w krzaki. Mijamy się o centymetry. A co będzie, jak z przeciwka nadjedzie kamper?
Powoli dojeżdżamy do końca drogi. I cierpnie nam skóra. Nieduży parking, a na nim autokar z czeską wycieczką szykującą się do odjazdu. Kierowca już grzeje motor. Parę minut później i byłoby ciekawie. Parkujemy obok i schodzimy na brzeg jeziora. W oddali jęzor lodowca. Ale to jeszcze 4 km pieszej drogi. Nie dojdziemy. Jest przystań, ale łódki nie ma. I nie widać jej na jeziorze.
Za to dostrzegamy puste pole biwakowe. Stoły i ławy tuż nad brzegiem rzeki zapraszają do wypoczynku. Wjeżdżamy. Obserwacja okolicy ujawnia kartkę, że pobyt kosztuje 70 koron. Ale nie ma komu zapłacić. Wokół żywej duszy. Jest budynek poczty zamknięty na klucz i prywatne zabudowania też puste. Jest toaleta i kran z wodą.
Robimy kolację, gdy pojawia się sąsiad na D-chimerze (wiadomo o kogo chodzi). Ustawia się tuż przy brzegu i cisza. Po godzinie wychodzi i zapewne zmobilizowany polską flagą, wywiesza trójkolorową Bundesrepublik. Po następnej godzinie wychodzi ponownie i wiesza coś co przypomina barwy hakenkreuza. Na szczęście wiatr prostuje płótno, które okazuje się flagą Norwegii. Po chwili zaczyna padać deszcz i sąsiad ponownie wychodzi z Chimery zwijając obie flagi.
Rano ruszamy w drogę powrotną modląc się, by z przeciwka nie nadjechał nowy autokar. Oddychamy dopiero na asfalcie. Rekompensata to widok rzeki z absolutnie szmaragdową wodą.
dobek44 - 2011-08-24, 15:18
W Rossvoll wracamy na E6. Przeskakujemy Mo i Rana. Rzeka pieniąc się towarzyszy nam cały czas. Chwilami krajobraz przypomina sceny z filmów Dzikiego Zachodu. Woda skacze po kamieniach, znika w zakolach i ponownie pojawia się.
Pod wieczór zaczynamy szukać miejsca postoju. I nic. Nie możemy znaleźć czegoś dobrego. Dojeżdżamy do Trondheimu. Stajemy na parkingu koło Kvithammar. Jakoś nie uśmiecha się nam camping miejski. Przeglądamy nawigację. Jest. Niebieski namiocik na brzegu morza. Wydajemy polecenie: Jedź do celu.
Zgodnie z rozkazami skręcamy w FV38. Wąska asfaltowa dróżka prowadząca między zbożem. Po paru kilometrach jest znak campingu. Podjeżdżamy. Cisza. Recepcja zamknięta. Wszystkie pola zajęte przez stacjonarne przyczepy i domurowane do nich domki. Tu i ówdzie słychać stukanie młotkiem. Całość sprawia wrażenie zakładowego ośrodka wypoczynkowego. Już mamy ochotę wjechać, gdy olśnienie. Idę nad brzeg. Camping oddziela od brzegu pas łąki szerokości 20 m. Idealny na nocny postój. Zaledwie 10 m. od szumiących fal i krzyku mew.
Po godzinie w pobliżu pojawia się gospodarz najbliższej przyczepy. Pytamy o camping. Tak, to jest to, ale niepubliczny. A tam gdzie stoimy to dla gości. Przy okazji uzyskujemy wiele informacji o Trondheim.
Rano koło 6-tej budzi nas warkot pracującej koparki. 10 m. od nas żółte Komatsu przesuwa jakieś wielkie kamienie pod dyktando zapewne kierownika budowy. Widząc mnie, podchodzi, zdejmuje kask i okazuje się młodą Norweżką: - Sorry, że Cię obudziłam, ale wiesz my tu pracujemy od 6-tej. Przesuwamy ogrodzenie, żebyś miał więcej miejsca.
Uśmialiśmy się.
dobek44 - 2011-08-24, 20:34
Do Trondheim wjeżdżamy dość wcześnie rano. Lekko uprzedzeni, że ruch w mieście duży i trudno o parkowanie. Tak przynajmniej wynika z folderu pobranego w biurze IT. Toteż kiedy znajdujemy wolne 6 metrów szybko na nim stajemy. A do katedry Nidaros idziemy pieszo. Kiedy docieramy przed kościół zaskakuje nas ilość wolnych miejsc parkingowych i spokojnie stojący przed wejściem kamper z NL. Trudno.
Kupujemy bilety po 60 NOK od osoby i oniemiali oglądamy potężną nawę wykonaną w kamieniu. We wnętrzu obowiązuje zakaz fotografowania. Zresztą tłumy i tak przeszkadzają.
Z katedry już pieszo idziemy na stary most – Gamle Bybro, drewniany i na czerwono malowany pochodzący sprzed ok. 150 lat. Z mostu można obejrzeć piękną panoramę starych budynków na brzegu rzeki.
Z miasta wyjeżdżamy już popołudniu, toteż po parudziesięciu kilometrach podczas przejazdu przez most na E39 dostrzegamy możliwość zjazdu i przygotowanie obiadu na brzegu. Co prawda musimy przeciskać się przez krzaki niczym żubr, ale na miejscu okazuje się, że jest nawet wiata osłaniająca przed wiatrem i kanapa.
E39 prowadzi albo brzegiem fiordu albo tunelem. Jazda kończy się w Halsa. Na drugi brzeg do Kanestraum trzeba się przeprawić. Promy pływają praktycznie bez przerwy, toteż po kwadransie jesteśmy na pokładzie (koszt 109 NOK).
Dalej przez wyspę Bergsoya drogą 70 do Kristiansundu. Tu gdzieś w pobliżu lotniska znajdujemy nieduży camping. Czas na porządny prysznic. Na miejscu prawie pusto, a recepcja zamknięta i ani śladu obsługi. Stajemy w cieniu sosen, a grill z ryby uprzyjemnia wieczór. Wokół cisza i wspaniały zapach potężnych sosen.
dobek44 - 2011-08-24, 21:06
Z Kristiansundu ruszamy drogą 64 w kierunku Drogi Atlantyckiej. Tuż przed 10-tą rano wjeżdżamy do Tunelu Atlantyckiego. Licznik wybija 122 NOK (kamper z kierowcą 87-, pilot 35,-). Stamtąd przez Bremsnes docieramy do słynnej Atlanterhavsvegen. Zespół wysepek połączony mostami. Na każdym z punktów widokowych mnóstwo samochodów i motocykli.
W sumie jest to 8 mostów o najrozmaitszej konfiguracji. Na jednym z nich specjalny pomost dla wędkarzy, rozstawionych średnio co 3 metry.
Na ostatnim view point spotykamy harleyowców z Wrocławia. Jedźcie do Alesundu, warto obejrzeć, to blisko – namawiają.
Alesundu nie mamy w planie, ale skoro rodacy tak twierdzą, to jedziemy. A zatem przeprogramowanie nawigacji i kierunek Alesund.
dobek44 - 2011-08-25, 08:59
Jedziemy dalej drogą 64. Znów tunele albo mosty. Jak tunel do połowy idzie w dół, a od połowy w górę, to znaczy, że jedziemy pod wodą. Na spadku mamy 110, pod górę 50. Mijamy Nesjestranda i hejże na prom Solsnes – Afarnes (94 NOK). Objeżdżamy Romsdalfjord i wjeżdżamy do Andalsnes. znów wpadamy w jakiś diabelnie długi tunel. Te dziury mają po 5 i 6 km długości. Droga zmienia się w E136. Tuż przed miastem nasza uwagę przykuwa tablica – camperpark. Skręcamy w tym kierunku. Omijamy centrum. Wjeżdżamy na wyspę Heissa. Camperpark okazuje się asfaltowym parkingiem przed miejskim akwarium na Tuenesvegen. Po drugiej stronie duży park miejski (Atlanterhavsparken). Wokół pusto, bo akwarium już nieczynne, tylko 4 kampery szykują się do noclegu. Dołączamy i my. A po kolacji spacer na pobliską plażę i podziwianie statków płynących do Alesundu.
dobek44 - 2011-08-25, 11:06
Rankiem wracamy do centrum. Alesund spalił się do cna 110 lat temu. I wtedy przy pomocy wielu społeczeństw postanowiono miasto odbudować. A ponieważ modna była secesja, wszystkie domy powstały w tym stylu. Dlatego to miasto tak różni się od innych w Norwegii. Zresztą popatrzcie.
dobek44 - 2011-08-25, 11:52
Nagle w wąskich uliczkach Alesundu coś mignęło, co nie pasowało do secesji. Nawracamy i wjeżdżamy na przystań. Chryste, co za olbrzym. 340 m. długości, 2600 pasażerów, którzy właśnie wyposażeni w identyfikatory udają się na zwiedzanie miasta. Na część z nich czekają już autokary.
Niestety Królowa stoi dokładnie pod nisko zawieszone słońce. A tylko ultra sezroki obiektyw jest w stanie objąć całość tego kolosa.
dobek44 - 2011-08-25, 12:35
Drogą 136 wracamy do Andalsnes. Po parunastu kilometrach skręcamy w 63. Jedziemy lekko pod górkę, gdy nagle korek. Coś się zapchało? I dziwny znak na drodze. Spacerujący troll. A, to Trollstigen, na mapach opisana jako the Troll`s Road. Drabina Trolli, jeden z najtrudniejszych szlaków w Europie. Po prawej z hukiem wali się woda w dół, przelewając się między ogromnymi głazami. Zjeżdżający z góry autokar mija mnie o centymetry. Mimo, że prawe koła mam tuż przy urwisku. Wjeżdżamy na parking widokowy. Dech zatyka. Gdzieś spod nieba wali się wodospad. A droga niczym szczeble drabiny przecina go raz z lewej, raz z prawej.
Przyglądamy się pionowej ścianie, po której niczym żuczki suną autokary. Osobowych nie widać. Wzniesienie 10%. To nie dla nas. Trzeba zawrócić.
Kotek - 2011-08-25, 17:31
Dziękujemy za wspaniałą relację, czekamy na dalszy ciąg! Stawiam piwko.
dobek44 - 2011-08-26, 09:18
Z drugiej strony te samochody jadą bardzo powoli. A poza tym, przecież my nigdy nie cofamy się. Ruszamy do przodu. Idzie nieźle. Jedno, drugie zdjęcie zza szyby. Oj, nawrotka. Jedynka, dwójka. Nawrót 180 stopni, jedynka, dwójka. Autobus z góry. Staje by nas przepuścić, bo nie zmieścimy się w zakręcie. Jedynka. Na dwójkę za późno. Ktoś stoi na poboczu, chyba paliwo mu spłynęło. Jedynka. Kątem oka dostrzegam mały krzyż na skraju drogi. A więc jednak. Temperatura wody rośnie do 90 stopni. Nawrót. Czy ta cholerna droga nigdy się nie skończy? Jedynka, machinalny obrót kierownicą do nawrotu. Pniemy się w górę już chyba trzeci kilometr. Końca nie widać. Pies stoi na wyprężonych nogach i patrzy przez przednią szybę. Pies już czuje. Nigdy nie dojedziemy. Znów nawrót.
Wreszcie jest. Czyste niebo nad nami. Obszerny plac wypełniony gwarem turystów i sklepikami. Po lewej taras widokowy, na to co przed chwilą pokonywaliśmy. Szum wody spadającej w dół. Wjechaliśmy. Z tarasu spoglądamy w dół. Victory!
Ale najgorsze było dopiero przed nami.
dobek44 - 2011-08-27, 06:55
W górnym punkcie widokowym Drogi Trolli autokary zawracają. My jedziemy dalej drogą 63. A ta prowadzi teraz szeroką doliną. Góry odsunęły się paręset metrów. Szosa prowadzi łagodnymi zakolami przez niewielkie wzgórki. Pusto. Wrzucam luz i 3,5 tony toczy się żwawo w dół, po czym wtacza na górkę. Z boku pojawia się szumiąca rzeczka. Czyli pełna sielanka.
Parking na trasie wypełniony tymi, co „przeżyli”. Stoły zajęte biesiadowaniem. Chyba obowiązuje hasło „wszystkie lodówki na stół”. I wszyscy wspominają minioną drogę. Widać adrenalina działa.
Dojeżdżamy do Linge. Tu czeka nas przeprawa przez Storfjord do Eidsdal (86 NOK). Jedziemy dalej 63. Na wysokości Ornevegen otwiera się panorama Geirangerfjord. Niesamowity krajobraz z wielkim pasażerem pośrodku. I imponujący widok na kanion pełen wody.
dobek44 - 2011-08-28, 12:06
Jak się wjechało na górę, to trzeba zjechać w dół. Ostrożnie ruszamy w kierunku Geiranger. Ale spadek jest potężny. Pierwszy bieg to za mało. Niezbędne okazuje się dodatkowo hamowanie. Jeden nawrót, drugi trzeci. Przyznam, że zawracanie o 180 stopni z nogą na hamulcu do przyjemnych nie należy. A auto od razu przyspiesza. Czwarty nawrót wykonujemy z piskiem opon. Po 6 zakręcie droga obniża się wolniej.
Wjeżdżamy do Geiranger i stajemy w małej zatoczce. Czuję zapach gorących tarcz, opony mają ponad 50 stopni. Pół godziny na kawę, by wszystko wróciło do normy.
W międzyczasie przepływa duży pasażer opuszczający Geiranger.
Ruszamy by po chwili z kolejnego punktu widokowego podziwiać panoramę tej okolicy. Teraz przed nami Szlak Orłów i Dalsnibba.
wbobowski - 2011-08-28, 13:08
Jak miło sie wspomina, czytając Twoją wspaniałą relację. Brakuje mi tylko namiarów GPS na ciekawsze miejsca.
dobek44 - 2011-08-28, 17:24
Na Drodze Orłów pogoda zmienia się diametrycznie. Pada deszcz, ślisko. Ruch żaden. Czasami gdzieś stojący między skałami kamper. Krajobraz przypomina obrazy z filmu Pamiętnik znaleziony w Saragossie. Wszędzie wielkie płaty śniegu nierzadko sięgające skraju drogi. I to śniegu o metrowej grubości. Na jeziorze Djupvatnet zadziwia leżący śnieg w lipcu.
Na Dalsnibba nie wjeżdżamy. Mgła i deszcz skutecznie zniechęcają.
Drogą 63 docieramy do E15. E15 także prowadzi skrajem rzeki. W pewnym momencie po lewej pojawia się król tej krainy – łoś. Biegnie lewym poboczem, po czym przebiega przez jezdnię i znika. Mamy dość. 100 m. od drogi asfaltowy parking zachęta do odpoczynku. Zjeżdżamy tuż nad brzeg, spokojnej w tym miejscu wody.
W nocy (choć jasno) budzi nas dźwięk dzwoneczków. To stado owieczek przechodzi do wodopoju. Nawet Kama nie reaguje.
Rano odkrywamy przyczynę fatalnego zjazdu do Geiranger. Przy przedniej szybie siedzi zablindowany pasażer, stworek złośliwie spoglądający na świat. Jakby chciał powiedzieć – ja Was urządzę.
Prawdopodobnie wślizgnął się przez okno dachowe. Dobrodusznie pozwalamy mu dojechać do Poznania. Byle nie robił psikusów. I niech ktoś powie, że nie ma trolli. Znak na Trollstiggen nie na darmo ostrzegał.
dobek44 - 2011-08-29, 09:00
Nazajutrz na E15 siąpi deszcz. I to taki, że najwolniejszy cykl wycieraczek nie pomaga. Pozostaje ręczne włączanie co kilka minut. Warczę na trolla, by przestał szkodzić, ale ten milczy.
Dojeżdżamy do Lom, gdzie stoi jeden z najbardziej znanych kościołów typu stav. Drewniana budowla liczy 350 lat. Wstęp płatny, ale jest co podziwiać. Na parkingu kamper z D. Podchodzą.
- Podziwialiśmy Waszą jazdę na Trollstigen. I że daliście radę. Mieliśmy podobne auto kiedyś i bardzo je kochaliśmy.
Drogą E15 docieramy do Otta. Tu wjeżdżamy na E6, prowadzącą do Oslo. Też wzdłuż rzeki. Omijamy jednak Lillehammer, kierując się na Gjovik. Tu bardziej malowniczo. Ale ciągle pada. Z częstotliwością wymagającą ręcznego uruchamiania wycieraczek. Czyli raz na 5 minut.
Wreszcie przemykamy tunelami Oslo. Żadnego kampingu, od razu przyjmujemy kierunek – marina. I tu zaskoczenie. Na asfaltowym placu stoi ze setka kamperów. Jest woda i prąd, ale nie ma sanitariatów. Przychodzi cieć, który za noc wystawia ręczny kwit KP na 150 NOK. Niech mu będzie. Za to jesteśmy w centrum miasta.
Pytam sąsiada jak długo pada, bo kałuże głębokie na 15 cm. Mówi, że od południa, a dzień wcześniej było bardzo ciepło. Po raz pierwszy od wyjazdu wyciągam dodatkowy kabel, bo do gniazdka daleko. 15 minut, trzask i pół mariny jest bez prądu. Oglądam kabel. Made in China i naklejka: tylko do użytku wewnętrznego. Troll na pulpicie zaciera łapy.
Darek1968 - 2011-08-29, 12:53
dobek44 napisał/a: | Przyglądamy się pionowej ścianie, po której niczym żuczki suną autokary. Osobowych nie widać. Wzniesienie 10%. To nie dla nas. Trzeba zawrócić. |
to dużo, nie rozumiem...w Walii, Szkocji często jechałem 20% a zdarzało mi się nawet 24% jechać, nie wiem może jechałeś w korku a wtedy trudno, ale jak nie to chyba wcale nie ma zbyt wielu emocji...
dobek44 - 2011-08-29, 16:45
W Oslo mamy sporo biegania. Najpierw zaglądamy do muzeum „Frama”, gdzie wiele można dowiedzieć się o historii podboju Arktyki ( 60 NOK). Tuż obok mieści się muzeum „Kon-Tiki” (65 NOK) dokumentujące osiągnięcia Thora Heyerdala. W obu budynkach czuje się ducha tamtych lat, klimat i atmosferę w jakiej przyszło tym badaczom pracować.
Zaglądamy do pałacu królewskiego (40 NOK) i Muzeum Muncha (95 NOK). Potem do twierdzy Akershus. I jeszcze do Centrum Nobla (80 NOK). A na koniec chodzimy po dachu opery. To piękny budynek wykonany z białego marmuru. Spacer przerywają wielokrotnie krótkie lecz intensywne ulewy.
dobek44 - 2011-08-30, 12:15
Powoli kończymy podróż po Norwegii. Teraz kolej na Danię, Szwecję bowiem zamierzamy jedynie przeskoczyć. Tym bardziej, że prawie nieustannie pada. Troll na szybie nastroszył od tej wilgoci pióra, chyba niezadowolony.
Tyle, że przy kolacji wpadamy na inny pomysł. Pojedziemy nad jezioro Vänern, największe jezioro Szwecji. Lekko zboczymy, ale porównamy je ze Śniardwy. Znajdujemy cypel Ekenes. Wg mapy to dokonały punkt widokowy na okolicę Lekko zboczymy, ale co to? Gonią nas?
Troll nastroszył się jeszcze bardziej. Częstujemy go kanapką, ale odmawia.
Jedziemy ponownie E6. Po 200 m zjedź – słyszę od Maryśki z GPS. Ups, zamyśliłem się i po ptokach. Wielkie rzeczy, zaraz będzie korekta. I rzeczywiście: - po 2 kilometrach zjedź. No to się zawróci.
Tymczasem wyjeżdżamy na zupełnie inna drogę. Ale co to komu szkodzi. Wokół lasy, łączki… Jedziemy. Byle do celu. Dróżka wprawdzie nie ma numeru, ale według navi dojedziemy.
Las, polana, stajemy przed tablicą IT. Objaśnienia nie po norwesku. Boże, toż to Szwecja. 20 m. dalej po lewej stoi żółta, pogięta, pordzewiała tablica – Svedish Grense. Żadnej UE, żadnej flagi. Puste zabudowania tartaku, cisza.
Jedziemy, Wąsko, ale asfalt dobry. Po kwadransie słyszę: - po 200 m skręć w lewo, następnie wjedź na prom. Kurde, jaki prom? Fjordy już za nami. Z atlasu nic nie wynika.
I zaczynają się dywagacje. Prom, a my nie mamy szwedzkich koron. Jak nas nie wpuszczą, to musimy się cofać 25 km, a paliwo już się kończy. No i stracimy dużo czasu. A może promu wcale nie ma, tylko stare dane w navi.
Na wszelki wypadek zwalniamy do 40-tki. A z górki na luzie. Deszcz już nie przestaje padać. I żadnych zabudowań.
Wreszcie wjeżdżamy na przystań. Przed nami ni to rzeka, ni to jezioro. Barierka opuszczona, żadnego promu. Leje, idę do tablicy informacyjnej. Jest fotka promu, jakieś żółte ustrojstwo. I informacja, że prom pływa na wezwanie.
No tak takie coś stoi na drugim brzegu. Tylko czy popołudniu pływa? A może tylko w dni parzyste. Studiuję szwedzki tekst. No tak, trzeba po niego zadzwonić. Jest nawet numer telefonu.
Nagle olśnienie, jest puszka domofonu. Naciskam. Coś zachrobotało i słyszę: I`m on way. Patrzę na wodę. Płynie jakaś żółta tratwa, na linach! Już jest na środku. Spoglądam do tyłu, kolejka, TIR i cztery osobówki.
Przygotowujemy błagalny tekst. Nie mamy koron tylko euro, ewentualnie karty. Tratwa dopływa. I żadnego konduktora. Gdzieś wysoko w sterówce siedzi operator i kiwa ręką żeby ustawić się przy lewej burcie. TIR w środku, osobówki po prawej. Załadowane, ruszamy. Aha, zaraz do nas przyjdzie. Przerabialiśmy to już w Norwegii.
Tratwa na linach powoli zbliża się do brzegu. Woda chwilami sięga pokładu. I nagle olśnienie. To jest bezpłatny prom. Zwykła przeprawa przez rzekę. Wyjeżdżamy na brzeg, przepuszczamy TIR-a i powoli kulamy się dalej. Do najbliższej miejscowości 20 kilometrów, a rezerwa już dawno się pali.
Jedziemy już niczym konna bryczka. 30-40, nie więcej. Mijamy jedną osadę, drugą, żadnego CPN-u. Mamy co prawda, dziesiątkę w kanistrze, jeszcze z Orlenu, ale na tej głuszy może to nic nie znaczyć. Już wiemy, że jesteśmy na krajowej 164. Dojeżdżamy do Bengtsfors. Na ekranie navi miga dystrybutor. Tylko czy to prawda. Jeszcze kilometr. Jest Shell. Tankujemy 66 l, płacimy u ślicznej blondynki i od razu poprawia się humor. Zemsta trolla się nie udała.
matro - 2011-08-30, 13:22
wspaniała relacja , dobrze się ją czyta i marzy przy okazji
dobek44 - 2011-08-31, 09:00
W Bengtsfors znajdujemy też bankomat, dzięki czemu mamy już szwedzką kasę. Dalsza droga wiedzie przez Amal do gminy Säffle. Skręcamy na półwysep wrzynający się w jez. Vännern i docieramy na jego skraj. Ekenes to zaledwie kilka domów, mała marina, pole dla kamperów z prądem i łączka namiotowa bez prądu. Niestety jesteśmy zawiedzeni. Widok na jezioro zasłania spora wyspa. Mimo tego nocujemy. Bez prądu.
Nazajutrz E45 przez Trollhatan dojeżdżamy do Goeteborga. Po zwiedzeniu centrum od razu jedziemy na marinę. Okazuje się dużym placem parkingowym pełnym aut. Setki jachtów, obok niewielka plaża. Postój płatny od 8-20. Jest woda i toaleta. Tak więc z noclegiem nie ma problemu, tym bardziej, że obok już jeden kamper z D stoi. Podziwiamy chyba ostatni z zachodów słońca, choć dzień trwa jeszcze do 22-giej.
Rankiem odjeżdżamy dalej na południe. Jedziemy E-6 która tu pełni rolę autostrady. Choć uważamy, że kamper na autostradzie to bluźnierstwo. Skręcamy do Halmstad, które okazuje się uroczym miastem z ciekawą starówką. Pogoda się poprawia, a biurze IT odbieramy swietny plan miasta. Jego analiza pokazuje coś ciekawego nad brzegiem morza. Po kwadransie wjeżdżamy na niewielki placyk zajęty przez kampera. Jest woda i roaleta. Do morza 100 m. Wokół pustkowie.
Noc okazuje się tragiczna. O północy spada gigantyczna ulewa. Huk spadającej wody na dach i prawy bok denerwuje nawet Kamę. Rano bez kaloszy ani rusz. Oba kampery stoją w kałużach.
Prognoza pogody kiepska. Szaro i zimno. Rezygnujemy z przejazdu przez Sund. Kierujemy się na Helsingborg. Z marszu wjeżdżamy na prom do Helsingor. Za 420 SEK po kwadransie jesteśmy na drugiej stronie cieśniny.
dobek44 - 2011-08-31, 09:03
cdn w rozdziale: Dania. W krainie Hamleta
Endi - 2011-08-31, 10:19
Dziękuje dobek44, za tę relację. Świetne zdjecia i wiele przydatnych informacji. Stawiam - piwko !
Dla nas Norwegia nadal pozostaje w strefie marzeń
dobek44 - 2011-08-31, 14:34
Endi, pozdrawiam Cię przyjacielu
darboch - 2011-09-01, 12:55
Bardzo fajna relacja a,że właśnie wróciliśmy z Norwegii to tym milsza
WHITEandRED - 2011-09-13, 19:10
dobek44 - 2011-09-13, 20:03
Dzięki. Przed wyjazdem korzystaliśmy z Twego doświadczenia i opisów. A do tego rozglądaliśmy się za yellow T4.
maga - 2011-09-13, 21:44
Fajna relacja oparta pięknymi zdjęciami,czyta się ją z ciekawością tym bardziej,że Wasza wyprawa trwała przecież od Sankt Peterburga ,jestem pełen podziwu
Norwegia i Nordkapp jest dla nas coraz bliższy zaliczenia,pozdrawiam
dobek44 - 2011-09-14, 09:20
maga, Pozdrawiam!
Kotek - 2011-09-14, 16:11
Dziękujemy bardzo za cudowne opisy i zdjęcia.
dobek44 - 2011-09-14, 17:07
Kotek, Pozdrawiam!
gino - 2011-09-15, 12:25
ja równiez jeszcze raz dziekuje za cała relacje ..i ponownie stawiam browara
|
|