Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Jugosławia* - Bałkany osiołkiem - Słowenia

frape - 2011-12-31, 17:07
Temat postu: Bałkany osiołkiem - Słowenia
Bałkany osiołkiem to trasa:
Słowenia
Chorwacja - http://www.camperteam.pl/...p=252639#252639
Czarnogóra - http://www.camperteam.pl/...p=252084#252084
Albania - http://www.camperteam.pl/...pic.php?t=11575
Macedonia - http://www.camperteam.pl/...p=253716#253716
Grecja - http://www.camperteam.pl/...p=256269#256269
Bułgaria - http://www.camperteam.pl/...p=254126#254126
Rumunia - http://www.camperteam.pl/...p=254852#254852

Słowenię niestety znamy słabo – mimo kilkukrotnych przejazdów. Zazwyczaj do Grecji jeździliśmy przez Włochy i promem z Ancony więc trasy przez Słowenię to głównie na zachód od Jesenic.
http://maps.google.pl/map...0,11,12&t=m&z=9

Zwiedziliśmy głównie okolice Parku Narodowego Triglov. Za Klagenfurtem skręcamy w kierunku Słowenii i trzymając się bocznych dróg docieramy do jeziora Bled.

frape - 2011-12-31, 17:21

Popularne miejsce wśród Słoweńców, piękne jezioro i otaczające je górskie okolice. Bled leży u stóp Alp Julijskich, które również warte są odwiedzenie tak samo jak i pozostała część Alp leżąca na zachód od nich. Na jeziorze w którym przepięknie odbijają się góry znajduje się wyspa jedyna naturalna wyspa słoweńska Blejski Otok a na niej kościół. Na wyspie jest dzwonnica z dzwonem pragnień, który podobno spełnia wszystkie życzenia a dotrzeć do niej można łódkami. W miejscowości jest zamek niedaleko znajduje się wąwóz Vintgar
frape - 2011-12-31, 17:24

Jesteśmy niedaleko Trilgov więc w Tolminie odbijamy na północ na tzw. motoryzacyjną drogę kozic podobno najpiękniejsza trasa widokowa w Słowenii. Za Bovec odbijamy w prawo na Kranjska Gorę.
frape - 2011-12-31, 17:27

Za Bovec odbijamy w prawo na Kranjska Gorę. 45 zakrętów, miejscami wąsko, stromo – raczej dla mocniejszych samochodów, a czy warto oceńcie sami. Kiedyś na tą trasę przypadkowo wpakowaliśmy się o północy :D fakt kręto, ale pewnie tak ma być – szczyty w świetle księżyca też wyglądały bajecznie, dopiero teraz wiemy czym kiedyś jechaliśmy. :shock:
frape - 2011-12-31, 17:32

Za Kranjska w lewo do Włoch i przez Tarvisio na południe znów do Słowenii do Strmec, i dalej znów na Bovec. Taka mała pętelka. Droga przez Tarvisio jest najspokojniejsza. Zaraz za granicą są ruiny twierdzy na które można się wspiąć. Kilka kilometrów dalej - znów warownia. Za Bovec – przed Kobarid wodospad Kozjak (za mostem na zakręcie po prawej słabo widoczny z drogi)
frape - 2011-12-31, 17:34

Za Tolminem leży miejscowość Kanal przez którą przepływa cudnej kolorystyki rzeczka.
frape - 2011-12-31, 17:37

Trzymając się bocznych dróg, co nie znaczy, że złych :) przez Nova Gorice docieramy do Triestu – wiem Włochy, ale nie mogłam się oprzeć miastu:)
frape - 2011-12-31, 17:41

Z zamku piękne panoramy
frape - 2011-12-31, 17:43

Główny plac w nocy wygląda bajecznie
Nocowaliśmy na parkingu za głównym placem jadąc od północy (weekendy i w tygodniu 20-8 darmowy postój) pod wieczór ciężko było upchać gdziekolwiek kolejne campery.
Rano już do Chorwacji
http://www.camperteam.pl/...pic.php?t=11647

frape - 2012-10-24, 22:17

BAŁKAŃSKIE KOPYTKA

W międzyczasie byliśmy już w Chorwacji
http://www.camperteam.pl/...p=305549#305549
i Bośni
http://www.camperteam.pl/...p=305215#305215

a wracając zatrzymaliśmy się na trochę w Słowenii -


MAPA

Przekroczenie granicy ze Słowenią do wjazd do Unii – już dawno nas o tyle rzeczy nie pytali – no może na granicy ukraińsko/mołdawskiej :) . W końcu podnoszą szlaban – przed nami Ptuj. Parkujemy przy rondzie przy hipermarketach (3,5t i wysokość niestety 3m:( ) 5 minut – przechodzimy przez tory i jesteśmy w centrum.
To miejsce gdzie czas stoi w miejscu - niedzielne popołudnie, na uliczkach żywego ducha. Czasem ktoś przemknie pod murem. Naprawdę warto było tu zajechać.

frape - 2012-10-24, 22:27

Trochę spacerujemy, potem wspinamy się na zamek, z którego roztacza się widok na miasto i rzekę. Jest tu muzeum – wstęp niby płatny, ale ani otwartej kasy, ani żywego ducha, który mógłby te bilety sprawdzać. Do zamku prowadzą schody z zadaszeniem – choć nie tak okazałe jak w rumuńskiej Sigishoarze. Wracamy uliczką – oj nie chciałabym się tu zapuścić po zmroku.
frape - 2012-10-24, 22:31

Kręcimy się jeszcze trochę po okolicy wygrzewając stare kości w ciepłym słońcu – jakże nie chce nam się wracać do domu…. Tu tej dowiedzieliśmy się, że w tym roku Maribor jest Europejską Stolicą Kultury – zatem już wiemy, gdzie skierujemy nasze kolejne kroki.
Trochę dalej na południe jest Sanktuarium Ptujska Góra – lecz to na inny czas. Z powstaniem sanktuarium wiąże się legenda o ślepej dziewczynce, która dzięki modlitwom całej rodziny do Marii odzyskała wzrok, a ojciec z wdzięczności wybudował kościół w miejscu gdzie córka po raz pierwszy zaczęła widzieć. http://www.ptujska-gora.si/

frape - 2012-10-24, 23:12

Z Ptuj do Mariboru rzut beretem (oczywiście niepłatnymi drogami). Z zaparkowaniem w Mariborze może być problem – my staliśmy tam gdzie zaznaczony punkt na mapie, ale duże auto może mieć problem. Dodatkowo jeszcze jedna z głównych dróg przelotowych przez miasto w remoncie, samo centrum to w dużej mierze deptaki. Zaczynamy od nabrzeża…
frape - 2012-10-24, 23:16

… potem przez wielki plac, wąskimi uliczkami, deptakami pod Uniwersytetem, aż do Katedry. Tam właśnie trwa jakiś koncert.
frape - 2012-10-24, 23:18

Wokół czuć jesień – miasto wręcz tonie w tegorocznych plonach. Jeszcze wizyta w McDonaldzie z którego rozpościera się widok na zamek.
frape - 2012-10-24, 23:19

W Maiborze też zatrzymał się czas ….
Ehhh szkoda, że nie dla nas – my musimy już wracać… jeszcze tylko długa prosta przez Austrię, Czechy i do domu….
…. pora pomyśleć, gdzie nas w przyszłym roku zaniosą kopytka :)

frape - 2013-06-19, 20:41
Temat postu: SZUKAJĄC SŁONKA
no i zaniosły szukając słonka.... :)
TRASA

Kilka chwil wolnego.... eee no siedzieć w domku przecież nie będziemy trza ruszać w świat, tym razem na południe- Słowenia. Kraj ten zawsze był przez nas traktowany trochę po macoszemu – zazwyczaj przejazdem, tym razem jest naszym celem na najbliższe kilka dni.
Jedziemy jak zawsze przez Czechy znaną nam drogą zatem kilometry umykają spod kopyt jeden za drugim. Wjeżdżamy do Austrii – na pierwszej stacji benzynowej winietka i pozytywne zaskoczenie – ceny paliwa jedne z tańszych jak się później okazało. Na północ ruch niesamowity – praktycznie 15km korka, a co drugie auto na polskich rejestracjach – czyżby weekendowe powroty?? Pod wieczór mijamy Wiedeń, a na noc bookujemy się na parkingu w pobliżu Graz – jako, że pogoda niepewna postanawiamy rano zadecydować, którędy jedziemy….
Noc mija spokojnie parking praktycznie pusty, cisza spokój nikt nam nie przeszkadzał. Trochę te chmury wyglądają jakoś tak niewyraźnie no, ale cóż wracać się już nie będziemy jedziemy przed siebie. Zjeżdżamy z autostrady na zatankowanie, bo ceny na niej kosmiczne – przebitka ponad 25 centów więc trochę robi różnicę. Trasa wytyczona oczywiście malowniczymi drogami, ale cóż z tego – chmury wiszą coraz niżej – prawie o nie zahaczamy. Stacja benzynowa i pierwsze krople na nas spadają – nieba praktycznie nie widać.
Kilka kilometrów dalej o mało co nie jesteśmy świadkami poważnego wypadku. Na drodze stoją dwa poobijane samochody, a trzeci dostawczy gdzieś hen daleko na środku łąki - chyba dachował. Wokół już pełno ludzi każdy biegnie z pomocą – za chwilę podjeżdżają karetki….. brrr
W takich okolicznościach słabo nam w głowie zwiedzanie okolic. Mijamy Stainz gdzie zaczyna się trasa Butelkowego Pociągu oraz Muzeum Traktorów dysponującego podobno 250 egzemplarzami pochodzącymi nawet z 1885 roku. Jak wieść głosi młodsze traktorki można sobie wypożyczyć na dzień i pojeździć po okolicy – tylko kto tak da radę podróżować ? :) Wybieramy zatem nasz środek lokomocji i przemierzamy kolejne kilometry zbliżając się z każdą chwilą do celu naszej podróży Słowenii.
Do granicy droga była dobra – nawet nie wiem kiedy pokonaliśmy 14% podjazd yyyy tak przynajmniej wynikało z mapy – no chyba, że to pomyłka :) . Po przejechaniu granicy już nie jest tak różowo – jakby ktoś ukradł połowę asfaltu – droga szybko zbija wysokość – ooo pierwsza wioska oooo asfalt – nareszcie…..
Przez Dvarograd w strugach ulewnego deszczu docieramy do Velenje. Samo miasto niezbyt może zachwyca, ale jadąc na rondzie za znakami „Stari grad” dość wąską drogą wśród pól i domów wspinamy się do górującego nam miastem zamku. Parkujemy na niewielkim placyku (jest dojazd 50-100m dalej, ale raczej dla osobówek) – poranna kawa nam nie zaszkodzi, a może lać przestanie? Zamek pochodzi z XIII wieku, ale 300 lat później został przebudowany. Z murów rozprzestrzenia się panorama miasta – yyyy no cóż jakby to rzec…. pomiędzy kroplami jakoś niewiele udaje nam się zobaczyć. Sam zamek dość przyjemny dla oka, ale ten niemiłosiernie padający na nas deszcz zachęca do powrotu do camperka i poszukania lepszej pogody – żeby choć nie lało – deszcz jakoś zniesiemy :)

frape - 2013-06-20, 18:04

Zachęceni opisami Celje również postanawiamy się do niego udać. Przejeżdżamy autostradę i znikamy w zaułkach miasta. Nadal pada. Eeee to schowamy się w pobliskim zamku. Po wjechaniu na wzgórze – znów za znakami „Stari grad” dość krętymi uliczkami stajemy u jego wrót. Siąpi – nie jest źle. Podchodzimy do kas (2 euro) a pani informuje nas, że w zamkowej restauracji w ramach wejścia mamy 1 euro upustu do wykorzystania. Miły gest – bilet pozwala na zniżki w wielu miejscach w mieście i okolicy (lista na odwrocie). Idąc według otrzymanej ulotki przemierzamy mury, wspinamy się na basztę i oglądamy okolicę – szkoda jedynie, że panorama miasta znów schowana w deszczu. W sezonie działa tu kilka knajpek – teraz jedynie jedna, ale ważne, że pod dachem – z zapachem cappuccino spoglądamy na deszcz siąpiący po zamku. Mimo tej pogody miejsce przyciąga, w przeciwieństwie do miasta, które z góry wyglądało znacznie ciekawiej. Upatrzyliśmy sobie parking – zaraz pod dworcem kolejowym koło ronda i rzeki. Za niewielką opłata (1euro za 2h chyba) w strugach deszczu, który w międzyczasie znacznie przybrał na sile spacerujemy uliczkami. Jednym z ciekawszych budynków jest Cejski Dom znajdujący się przy deptaku w pobliżu dworca. Tam zaopatrujemy się w mapkę miasta (mieści się tu informacja turystyczna) i według niej kierujemy się w różne zaułki miasta w poszukiwaniu ciekawych miejsc.
frape - 2013-06-20, 18:09

Natrafiamy na ciekawe fontanny, które nawet w strugach ulewnego deszczu oblewają się wodą – nie za wiele im tego dobrego? :) Ratusz, kościół, muzeum, deptak, stara wieża wodna – wyścigi ślimaków też miały być, ale niestety nie były skore do współpracy. Nie to nie zdjęcia zrobione, kurtki doszczętnie przemoczone – pora wracać.
Z nadzieją w oczach jedziemy na Ljubljanę – może choć padać przestanie??? Ale, ale po drodze wyczytuję informacje o zamku w Bogensperk – na zdjęciach wygląda ciekawie zatem skręt w lewo i kolejną wąską dróżką docieramy na przełęcz, na której znajduje się spory parking. Deszcz jak to deszcz dziś ma dobry dzień – leje dalej. Po obiadku na szczęście trochę ustaje i możemy zwiedzić zamek. Jego nietypowością jest to, że ma jedynie 3 wieże/baszty. Wokół znajduje się spory park, w zamku jest kilka pokoi hotelowych i kapliczka, a wszystko to utrzymane w nienagannym porządku, trawnik przystrzyżony, kwiaty kwitną, a te zapachy ehhh….

frape - 2013-06-24, 20:35

Mimo wszystko nadal mamy nadzieję, że coś nam się dziś uda zobaczyć spod kapturów i przeciwdeszczowych kurtek – uda się czy nie ? :) może spróbujemy Ljubljanę – w końcu to „umilowa stolica”. Jadąc wzdłuż Sawy omijamy autostradę i drogę szybkiego ruchu. Mamy trochę problemów gdyż nawigacja odmawia nam posłuszeństwa – nie chce się ładować, a bez kabla działać – chyba to już ostatnie jej tchnienia. Ładujemy ją z komputera – mówi, że wytrzyma 20 minut. Do centrum mamy ledwie 12km, ale przecież to duże (jak na Słowenię), zakorkowane miasto. Ostatkiem sił doprowadza nas w okolice centrum – pokazuje, jeszcze park i znika. No trudno tu już musimy sobie sami poradzić – jakaś wąska uliczka ślepa do parku staje się naszym miejscem parkingowym na najbliższy czas. (płatne do 18).
Stąd kilku minutowy spacerek i już włóczymy się głównym deptakiem stolicy. Ljubljana leży w rozległej kotlinie. Została ona zniszczona przez trzęsienie ziemi pod koniec XIX w., zatem obecna architektura jest stosunkowo młoda. Symbolem miasta jest biały Potrójny most, który prowadzi do starej części miasta. Skręcając przed mostem w prawo dojdziemy do Kolumnady Plecnika – zadaszony główny deptak pełen straganów, w pobliżu cmentarz Zale z zespołem kaplic oraz Krizanke – dawny klasztor zakonu krzyżackiego – kompleks teatralny, gdzie w lipcu i sierpniu odbywają się imprezy muzyczne związane z Letnim Festiwalem Ljubljanskim. Naprzeciw białego mostu jest plac Preserna (największy słoweński wieszcz) oraz kościół Franciszkanów, otoczony secesyjnymi kamieniczkami.
Zaglądamy z zaułki, przemykamy mokrymi uliczkami, mijamy rzekę, nad którą przycupnęły licznie kawiarenki i zagłębiamy się w stare miasto, docierając do rynku staromiejskiego – tam ratusz i wiele wiele pięknie ozdobionych i odnowionych kamieniczek.

frape - 2013-06-24, 20:44

Wejście na wzgórze nie jest tak łatwe do znalezienia – wąska ścieżka ukryta jest wśród domów. Wspinamy się nią zatem powoli na wzgórze, dobrze, że praktycznie pokryta jest szczelnie drzewami, dzięki którym jeszcze nie przemokliśmy do szpiku kości. Zamek pochodzi z IX wieku, ale wiele razy już był przebudowywany, więc teraz wygląda zupełnie jak nie z tamtych czasów. Przez wiele lat był siedzibą władców, a w czasach cesarstwa austro-węgierskiego znajdowały się tu koszary, a potem więzienie – przeszłość istnie mroczna brrr. Teraz na zamku jest muzeum i podobno dobry punkt widokowy na miasto i Alpy – fakt chmurki i mgiełki było nieźle widać :) Widać, że zamek jest zagospodarowany, o czym świadczą kawiarenki, pewnie licznie odwiedzane w upalne popołudnia, gdyż jak się okazuje, jest tu tez dojazd dla osobówek. No ale nam już spacery w deszczu nie straszne :wyszczerzony: Wracamy tą samą drogą i przemoknięci do szpiku kości, spoglądamy jeszcze po drodze na fasady domów, wybrukowane uliczki i powoli, powoli do samochodu.
Zastanawiamy się nad noclegiem, ale po pierwsze stolica/duże miasto więc wiadomo, z drugiej strony rozmawialiśmy z obsługą na zamku w Celje i powiedzieli tak: na wzgórze policja raczej nie zagląda, ale w mieście mogą gonic. No i sami już nie wiemy czy wolno w Słowenii na dziko czy nie (miejsca oczywiście by się znalazły). Jako, że zbliżał się już wielkimi krokami wieczór, a rzut beretem mamy do Triestu, gdzie wiemy, że wolno (darmowy parking 20-8, i chyba weekendy przy nabrzeżu jachtowym 200m od głównego placu) zatem tam się dziś zabookujemy na noc. Chyba to był nawet dobry pomysł, bo jakby przestaje padać, nawet gdzieś hen hen w oddali nad morzem przeciera się zachód słonka – może w końcu je znajdziemy :) Przekraczamy granicę i już po zmroku zajmujemy jedno z ostatnich wolnych miejsc na parkingu – jaka to zaleta, że nasze autko jest takie małe :wyszczerzony:
więcej zdjęć

HarryLey4x4 - 2013-06-26, 16:47

czekam na dalszą część ...
Póki co :pifko

frape - 2013-06-27, 21:24

dzięki i jedziemy dalej :)

TRIEST - MATAVUM (JASKINIE SKOCJANSKIE) - MUGGIA - KOPER - ISOLA - PIRAN - PORTOROZ - SECOVLE - MUGGIA
TRASA 150 km

No nareszcie – pogoda dość znośna, ale do słonka jeszcze trochę nam brakuje. Postanowiliśmy zatem, że dziś znikniemy pod powierzchnią ziemi :) Wracamy zatem do Słowenii i kierujemy się do niewielkiej wioski Matavum gdzie znajduje się Jaskinia Szkocjańska. Jest środek tygodnia, leje deszcz – chętnych do wejścia nie widać – o nasza naiwności. Jemy sobie spokojnie śniadanko – mamy jeszcze godzinę do wejścia, korzystamy z wifi – zdążymy bilet kupić spokojnie. Ups – ani się człowiek nie obejrzał jak podjechały trzy autobusy i ustawiły się w kolejce do kas – zdążymy kupić bilety? Wejścia poza wakacjami i czerwcem są trzy razy dziennie 10, 13 i…. ehh pamięć już nie ta http://www.park-skocjansk...ist_tours.shtml . Mamy bilety ludzi tłum – czy my się tam wszyscy mamy zmieścić??. No nic czekamy grzecznie w okolicy kas na przewodnika. Przychodzi kilka osób i zabierają nas ze sobą – trzeba dojść około 600m co przy siąpiącym cały czas deszczu do przyjemności nie należy. W końcu schodzimy pod jaskinie, w dół i w dół. Stajemy przed betonowymi drzwiami i czekamy. Przewodnicy dzielą grupę na słoweński, niemiecki, włoski i angielski. Pouczają co wolno a co nie – zakazują przede wszystkim robienia zdjęć – powód dość śmieszny – z tego co zrozumieliśmy to robienie zdjęć powoduje wzrost wilgotności w jaskini – hmmm, a te tysiące ludzi, które codziennie się przez nią przewijają to niby nie??? A ta rzeka, która przez nią płynie to co?? No ale nic – każde tłumaczenie jest dobre by zarobić na płytach CD ze zdjęciami i filmami…. https://www.google.pl/sea...iw=1366&bih=626
Nasza grupa angielskojęzyczna wchodzi jako ostatnia – nie jest mała – na oko ponad 50 osób, ale spokojnie da się wysłuchać przewodnika, który opisuje te wszystkie stalaktyty, stalagmity, stalagnaty i wszelkie inne stale :) . Jaskinia w środku dość ciekawa, ale chwilami zastanawiam się czy warto było wydawać te 15 euro od łebka. W końcu podobne rzeczy można zobaczyć i na Słowacji i na Węgrzech (Domica, Gombasecka, Aggatek). Ale jednej rzeczy tam nie ma, nie ma tam tego co stanowi o niezwykłości tego miejsca.
Otóż w jaskini znajduje się kanion podziemnej Reki. Ma zaledwie 100 metrów głębokości :) . Podchodząc w pobliże już słychać przelewające się hektolitry wody, dlatego przewodnik wyjaśnia co i jak i mówi, że spotkamy się na końcu. Przechodzimy zatem do kolejnej jamy – szum jest coraz wyraźniejszy, a my schodzimy po stopniach ( UWAGA ŚLISKO!!! A schodzi się kilkadziesiąt metrów w dół zakosami) i stajemy nad brzegiem oświetlonego kanionu – wrażenia co najmniej niesamowite, no teraz już wiem dlaczego tu jestem. Przed nami w dole kotłująca się rzeka, z nad której unosi się bryza, wszystko to spowite ciemnościami i jedynie oświetlone lampami – na nas zrobiło wrażenie. Gdzieś w połowie drogi przekracza się rzekę metalowym mostem zawieszonym prawie na 50m. Przewodnik trochę pogania, ale przede wszystkim ślisko miejscami, a po wtóre każdy chce się nasycić tym widokiem…..
W końcu cały czas schodząc w dół (coś wspominali o schodach, ale nikt nie mówił, że aż tyle trzeba będzie się wznieść by dostać się na poziom drogi), docieramy do światła – mówili nie iść w stronę światła :) ale tu akurat znajduje się pierwotne wejście do jaskini – obecnie wyjście. Jeśli byśmy dopłacili jeszcze 5 euro to w pakiecie można wejść do nowo otwartej 270m trasy (sama kosztuje 10 euro) czy warto nie wiem – nam te ponad 2km po jaskini już wystarczyły :) Jaskinię tworzy system korytarzy i komór o długości prawe 6km (zwiedza się trochę powyżej 2 km – cała trasa z dojściem ok 3h). Wychodzimy z niej zatem przed nami rzeka, trawers zboczem (w międzyczasie zamyka się za nami furtka) i stajemy przed schodami – brrrr góry nie widać – ale się daliśmy nabrać – fajnie w dół w dół, to teraz trzeba odrobić. Po przejściu kilkudziesięciu schodków stajemy przed drzwiami ........ windy :szeroki_usmiech , która wywozi nas ponad 80m do góry jadąc po zboczu. Uffff jednak nie zapomnieli o zmęczonych turystach. Powrót na parking zajmuje zdecydowanie mniej czasu – jakiem 200m. Można się również przespacerować 300m na punkt widokowy (w przeciwnym kierunku) i tak jesteśmy już mokrzy – idziemy. Temperatura w jaskini dość wysoka – 13 stopni, parking spory (darmowy) – niestety z zakazem noclegu – przy wjeździe reklamuje się 3km dalej camping.

frape - 2013-06-27, 21:49

Jemy obiad – dobry pomysł, bo w tzw. międzyczasie przestało padać. Plan na dziś słoweńskie morze. Wiemy, że za wiele to go tam nie ma, o plażach też niezbyt słyszeliśmy – ale sprawdzimy to na własnej skórze. Wracamy zatem prawie tą samą drogą do Triestu – nie pada!!! :) ustawiamy granicę ze Słowenią najbliżej morza i jedziemy. Muggia wita nas wąskimi uliczkami – ale spokojnie jezdnia jest jednokierunkowa – zmieścimy się. Mijamy port, trochę domków, jest coś a’la plaża (parking płatny od 1 czerwca 8-20) Mamy widok na Triest. Dalej jest kompleks ze sporym parkingiem (już wiemy jak go wykorzystamy gdyby co). Objeżdżamy całe wybrzeże w poszukiwaniu czegoś do stanięcia – kiepsko. Na granicy jest camping, gdy ktoś był zainteresowany.
Pierwsze miasto to Koper – jest tu ekspresówka, którą nawigacja chce omijać baaardzo szerokim łukiem. Na szczęście pomyśleli i zrobili nową drogę (albo nawi ma stara mapę :) ) Biegnie ona od ronda i kieruje na port, a stamtąd są już oznaczenia na centrum (pomiędzy morzem a „jeziorem”). Stajemy na parkingu w centrum – jedyny jaki znaleźliśmy i idziemy się powłóczyć. Stare miasto wita nas zapachami mmmmm białe kwiatki z zapachy niosą się daleko daleko.

frape - 2013-06-27, 22:05

Miasto wielkie nie jest, więc obejście nie zajmuje wiele czasu – jakże inne od tych zadbanych chorwackich. Pięknie odnowione, niektóre budynki graniczą z takimi koło, których trochę strach przejść. Wracamy do parkingu, jeszcze trochę czasu spędzamy w porcie jachtowym i w dalszą drogę. Dalej wybrzeżem wjeżdżamy do Isola zaraz na wjeździe są parkingi – pierwszy zatłoczony koło portu i drugi na którym stoi kilka aut i parę camperów. Pierwszy bezpłatny drugi – przyjemność noclegu 15 euro a miejsca dla camperów są wytyczone zaraz przy krawędzi, głównej drogi wjazdowej do miasta – to chyba żart?. Do miasta daleko i niedaleko – ale jakoś nie zrobiło na nas wrażenia – dwie smętne uliczki z knajpami znaleźliśmy i tyle – chyba, że kiepsko szukaliśmy. Nic tu po nas. Mam nadzieję, że Piran jest ciekawszy...
frape - 2013-06-27, 23:01

Podjeżdżamy i – zakaz wjazdu camperów – no teraz już przegięli :( – kierują na parking w odległym o 4-5km Portoroż. O nie, tyle dylać na piechty nie będziemy, albo coś znajdziemy, albo sobie podarujemy. Na szczęście po drodze mijamy kierunkowskaz do hotelu z darmowym parkingiem – co prawda pisze na nim, że stawać na własną odpowiedzialność i na szczęście szlaban jest otwarty. Zostawiamy auto i schodzimy trochę na nabrzeże – tam stoi też grzecznie ukryty inny camperek, ale w sezonie obawiam się, że może być ciężko. Podchodzimy do kompleksu hotelowego – jest potężny, ma własny port jachtowy – sklepiki i knajpki przy deptaku też są oficjalnie na jego terenie. Z hotelu jeździ kolejka do miasta - kilka euro chcieli łobuzy. Po kilkudziesięciu schodach wspinamy się do kościoła (na terenie hotelu). Mamy widok na chorwacką stronę, skąd dobiega głośne umcy umcy. Nie zrażeni idziemy trochę dalej nabrzeżem, a tam jak okiem sięgnąć parkingi – dlaczego zatem zakaz dla camperów – może jakiś inny powód niż brak miejsca….. W pewnym momencie dostrzegamy jadący autobus – jesteśmy akurat koło przystanku a na nim napis „bus centrum gratis” to jedziem…… chyba z 1,5km nas jeszcze podwiózł zanim pojawiły się jachciki i to centrum…. No czegoś takiego to się raczej nie spodziewaliśmy, po poprzednich „szumnie” opisywanych w przewodniku miejscowościach.
Przed nami istnie bajkowe miasto – potężny wielki plac z niezliczoną ilością uliczek wokół – wszystko to wygląda no właśnie, już prawie zrezygnowaliśmy, że uda nam się zobaczyć coś ciekawego. Zdjęcia cykają się na okrągło. Wybieramy pierwszą lepszą uliczkę w prawym górnym rogu placu i na wyczucie wspinamy się w kierunku kościoła. Docieramy do muru skąd rozciąga się panorama. W prawo wspina się stromo kamienista uliczka, która jak się po kilkuset metrach okazuje prowadzi do cytadeli (wstęp 1 euro – trzeba mieć drobne bo jest automat wejściowy) Stamtąd już panorama na miasto – ładne to to.

frape - 2013-06-27, 23:12

Wracamy w stronę kościoła i kierujemy się do kolejnego – tam znowu trochę nam schodzi – oj dawno już nie robiliśmy zdjęć – trzeba nadrobić zaległości :) schodkami schodzimy na sam koniec cypla, skąd powoli nabrzeżem znów do centrum na autobus (kursują wahadłowo co 15 minut). Jeszcze chwila rozmowy kierowcy z napotkanym przypadkiem znajomym i za chwilę znów wysiadamy na końcu parkingu, trochę spaceru i już jesteśmy przy camperku.
WODNIK - 2013-06-27, 23:22

Piękna jest ta Słowenia a i wyprawa pierwsza klasa.
Pozdrawiam :spoko

frape - 2013-06-27, 23:24

Na szczęście szlaban jest dalej podniesiony wyjeżdżamy na główną drogę i sprawdzimy jak wygląda to miasto dyskotek, oddalone zaledwie o kilka km od Piranu. Hotel hotelem pogania zupełnie inaczej niż jeszcze parę minut temu – nawet jest plaża –to nic, że trawiasto/betonowa. Wzdłuż drogi jest zakaz całodobowy postoju dla camperów – parking dla nich na samym końcu miejscowości. Ogólnie gwarnie i tłoczno mimo, że do sezonu daleko. Spadamy stąd.
Sprawdzamy jeszcze jak wygląda pobliska Secovlje – tereny zalewowe, skąd odzyskukiwano niegdyś sól. Obecnie to rezerwat z opuszczonymi basenami, groblami, oraz pozostałościami domów robotników. Podjeżdżamy chyba trochę zbyt późno, gdyż ostatni autobus (za 5 euro do 19) właśnie wraca z turystami (jest szlaban więc nie da się nawet wjechać), ale i tak udaje nam się coś niecoś zobaczyć z głównej drogi, która wznosi się kilkanaście metrów powyżej – jak okiem sięgnąć wszędzie „kwadraciki” wody poprzecinane miedzą – stajemy chwilę na parkingu, a potem zawracamy. Powoli nadchodzi późny wieczór więc wiele się nie zastanawiając ustawiam Triest tą samą drogą….. no prawie – żeby już nie wjeżdżać de centrum Isoli to za Piranem lecimy zwykłą drogą, która ni z gruszki ni z pietruszki w szczerym polu rozszerza się na 2 pasy i pojawia się znaczek ekspresówki. No tego to się nie spodziewaliśmy – zawrócić nie ma szans –wyjścia nie ma – po góra 500m metrach, droga znowu jest zwykła – no comment…. Na szczęście nikt nie stał na końcu drogi – jak można się było tego spodziewać. Dalej wracamy już po śladach. Podjeżdżamy na górkę (dołem jest ekspresówka) oj strasznie śliski ten asfalt – nie na darmo postawili znaki. Rondo i klops – zakaz wjazdu (koło szpitala) to jak my mamy dalej jechać hmmm czytamy lepiej… aaaa zakaz obowiązuje w jakiś godzinach – na szczęście nie teraz :) Zostaje nam jedynie przeskoczyć bokiem Koper, zmienić państwo i znaleźć nocleg…. Wspominałam, że w Muggi zainteresował nas spory parking – zadrzewiony – kilka camperów już na nim stoi – to nic, że na stałe – z daleka nie widać – wtulamy się pomiędzy i do snu kołysze nas morze….

frape - 2013-07-02, 21:13

TRIEST – SKOFJA LOKA – KRANJ – KAMNIK – KAMNISKA BISTRICA – LUCE LOGARSKA DOLINA - KLAGENFURT

TRASA 310 km

Poranek wita nas prawie słonecznie – okazuje się, że staliśmy tuż przy plaży – ale woda trochę brrr za zimna, by korzystać z leniuchowania. Na ten dzień czekaliśmy długo. Zbieramy się zatem i kierujemy znów na granicę ze Słowenią tym razem w innym miejscu. Wznosimy się na góry otaczające Triest, z którym rozciąga się panorama miasta i żegnamy się z morzem.
Poruszamy się dosyć bocznymi drogami. Po drodze jakieś zakupy, które sprawiają, że nasza podróż zdecydowanie się wydłuża. Po wyjechaniu ze sklepu okazuje się, że drogą, którą musimy jechać odbywa się wyścig kolarski….. innej drogi nie ma, zatem stoimy w pełnym słońcu – tak tak w końcu wyszło :) i czekamy, aż z górki zjedzie peleton. Uff w końcu pozwalają nam jechać. Wspinamy się na górkę, a od czasu do czasu mija nas z przeciwka jakiś maruder. Dobrze, że na nich już nie musieliśmy jechać bo część z nich dopiero podjeżdżała od drugiej strony góry.
I tak klucząc po wzgórzach i dolinach docieramy do Skofja Loka. Trzeba się kierować na Stara Loka, gdyż nowe miasto leży trochę, gdzie indziej niż zabytkowa część. Jest to najlepiej zachowane średniowieczne miasto w Słowenii, nad którym góruje XII w. zamek. Zostawiamy auto koło dworca autobusowego i na piechotkę udajemy się przez most na stare miasto. Wita nas przyjemny zapach unoszący się z piekarni i kilka stolików okolicznych knajpek. Udajemy się na główną ulicę, gdzie właśnie straganiarze kończą już swoją pracę. W jednej z bocznych uliczek znajdujemy kierunek na muzeum, zatem do góry. Przechodząc nad kościołem widzimy bielejące alpejskie szczyty – tak naprawdę nasz dzisiejszy cel. Docieramy na szczyt wzgórza do zamku, w którym właśnie odbywa się przyjęcie weselne – nie chcemy przeszkadzać, zatem tylko rzucamy okiem oraz spacerujemy po pobliskim parku, skąd rozciąga się panorama miasta.

frape - 2013-07-02, 21:27

Kolejnym naszym celem „przelotowym” jest Kranj – nawet nie wjeżdżamy do miasta, mijamy je obwodnicą i jedziemy w końcu w konkretne góry :) Przed nami Kamnik, a właściwie Kamniska Bistrica, gdzie znajduje się kolejka na Vieliką Planinę. Po minięciu Kamnika jedziemy cały czas na północ, mijamy parking po lewej stronie i po kilku kilometrach pojawia się napis camping. Nic szczególnego – nawet nie wskazuje, że może tu być coś ciekawego. Zatem jedziemy dalej. Na końcu drogi jest parking – to pewnie tu, choć kolejki nie widać. Pytamy się – okazuje się, że kolejka jeździ spod „campingu”. Wracamy zatem. Camping to raczej pole namiotowe wśród drzew, pamiętające jeszcze stareńkie dzieje. Raczej nie dla camperów choć można stanąć na pobliskim parkingu. Stacja kolejki też trochę jakby pamiętająca dawne dzieje. Kolejki nie widać. Bilet tam i z powrotem wywożący na 1260m kosztuje 11 euro, a w połączeniu z kolejką krzesełkową na szczyt to 16 euro.
http://www.velikaplanina.si/Home
Kolejka jeździ tylko o pełnej godzinie (może w sezonie częściej, ale chyba nie). Jesteśmy 5 minut po pełnej godzinie – jak pech to pech – a kolejki nadal nie widać. Po chwili z góry zjeżdża wagonik –hmmmm. Mamy zatem czas na obiad i posileni możemy zdobywać szczyt. Stawiamy się kolejce – jest nas 4 osoby. Wchodzimy – uuuujjjjj a gdzie są podpory liny???? Kolejka rusza. Wjeżdżamy ponad 600m do góry – w międzyczasie nie ma żadnej podpory – ostatni odcinek jedzie się praktycznie pionowo. Przed nami wyłaniają się najpierw doliny – skąd przyjechaliśmy, a potem przepięknie ośnieżone alpejskie szczyty spowite słońcem. Sam wjazd zajmuje około 5 minut. Ostatnia kolejka góra/dół jedzie o 20 – jak ktoś nie zdąży ujć – nie ryzykowałabym zejścia pod kolejką :) Ostatnia kolejka wywożąca z 1260 na szczyt (krzesełkowa) rusza o 16.15 – później zostaje jedynie piesze wejście.

frape - 2013-07-02, 21:34

Mimo różnicy poziomów 400m „spacerowym” krokiem można to zrobić w ciągu 1 godziny, gdyż odległość na szczyt nie jest wielka. Jest kilka dróg na szczyt – oznakowanie słabe – na wyczucie, ale szczyt i kolejkę krzesełkową widać cały czas więc zgubić się trudno. Wdrapujemy się zatem – z każdym metrem widoki coraz ciekawsze – i coraz ciekawsza pogoda – pojawiają się chmurki – przychodzą i odchodzą.
frape - 2013-07-02, 21:38

Po dotarciu na przełęcz pod szczytem przed nami rozpościera się widok zapierający dech w piersiach. Znaleźliśmy w przewodniku, że jest to miejsce, gdzie znajdują się tradycyjne bacówki, hale z owcami, ale spodziewaliśmy się kilku „marnych” sztuk jak u nas. Tym czasem przed nami jak okiem sięgnąć tradycyjne bacówki – dziesiątki, a nawet może i setki, a wszystko to rozłożone na pobliskich połoninach. Potrafi zadziwić - dla tych widoków warto było się wspinać . A ta przestrzeń otoczona Alpami – tak tego nam było trzeba. Pogoda trochę kapryśna – co chwila przechodzą chmury robi się totalne mleko, by za chwilę znów wyszło słońce – nie ma się co dziwić w końcu to góry. Zejście z dół zajmuje już mniej czasu – trochę przyspieszamy by nie czekać kolejnej godziny na zjazd bo na piechotę byłoby ciężko. Jest co prawda na mapie szlak – ale wygląda na dłuuugi. W bacówkach w sezonie można kupić lokalne wyroby „oscypki” oraz znaleźć nocleg.
frape - 2013-07-02, 21:43

Zamarzyła nam się jeszcze Logarska Dolina. Niestety trzeba znacznie nadłożyć drogi, ale skoro tu już jesteśmy to jedziemy. Wracamy przez Kamnik, dalej na Luce, by po kilkudziesięciu kilometrach znaleźć stellplatz (po lewej stronie tuż przed skrętem na Logarska Dolinę, jest WC i zbieg strumieni). Jednak jesteśmy sami, w promieniu wzroku żywego ducha to raczej nie zostajemy na noc, wjeżdżamy do doliny. Droga ciągnie się i ciągnie, przed nami co jakiś czas pojawiają się majestatyczne góry pokryte śniegiem. Mijamy jakieś domy, a ponieważ droga ciągnie się dalej to jedziemy. Po drodze jest jeden mostek w remoncie, ale da się przejechać. Jedziemy cały czas wzdłuż strumienia tak naprawdę o tym nie wiedząc, gdyż jest on zupełnie wyschnięty – czyżby zimy w tym roku nie było? :) Po kilku kilometrach jazdy leśną drogą (jest asfalt) docieramy do parkingu z pętelką. To właśnie stąd trzeba podejść jeszcze z 15 minut do największego wodospadu (około 100m). W całej dolinie podobno jest ich 20 my widzieliśmy tylko ten jeden. Przy wodospadzie przycupnęła knajpka, z której można podziwiać widoki. Wodospad owszem jest, ale w tym roku jakoś tak słabo szumi. Pętelka na końcu drogi się wyludnia, zatem zjeżdżamy i my w nadziei, że może ktoś jednak stoi na stellplatzu – niestety pustki. Decydujemy się więc na wjazd do Austrii, by stanąć w pierwszej napotkanej wiosce, w końcu to raptem 20km. Podjeżdżamy na przełęcz, droga dość dobra, ale wspinaczki sporo. W międzyczasie zdążył już zapaść zmrok, zaczęło lać jak z cebra no i zaczęło się robić ciekawie. Lubimy serpentynki, ale to miejsce jest szczególne – na 5km obniżamy się około 800m, wąsko, stromo, leje, na drodze tu i ówdzie glina, czasem jakaś kłoda na drodze… brrrrr, chyba to najgorsza drogą jaką jechaliśmy – szczere odradzamy. Pewnie w dzień widoki cudne, ale wrażenia z nocnej jazdy – brrrr. :) Pierwsza miejscowość, nie ma gdzie stanąć, kolejna podobnie….. jedziemy dalej, nawigacja się gubi, wskazuje, że tą drogą nigdzie nie dojedziemy – wracamy na stację się zapytać – mówią, że dobrze jedziemy – ehhh uwielbiam nocne jazdy, zwłaszcza jak się składa literki czytając nazwy miejscowości. Na szczęście droga już lepsza – szersza więc jechać się da. W strugach ulewnego deszczu docieramy aż do Klagenfurtu – pierwsza lepsza stacja benzynowa jest nasza – oj gdybyśmy wiedzieli, że będzie to tak wyglądać….

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group