Santa - 2012-01-03, 21:23 Temat postu: Romulusów wyprawy do ItaliiRys historyczny
Moje marzenia o Italii sięgają roku 1984. Byłam wtedy studentką KULu. Kiedyś, zupełnie przypadkiem, usłyszałam od znajomych z ruchu oazowego, że jest możliwość wyjazdu do Rzymu na spotkanie z Ojcem Świętym - na Światowe Dni Młodzieży. Wszystko wydawało się takie proste – pojechać do ambasady, załatwić wizę, uiścić jakąś tam kwotę, wsiadać w samolot i …tydzień w raju – tak mi się wtedy wydawało...
Moja wyobraźnia na chwilę przesłoniła zdrowy rozsądek. Przez chwilę uwierzyłam, że to możliwe. Ale tylko przez chwilę. Entuzjazm przygasł, gdy dotarły do mnie koszty tej podróży. Dziś już nie pamiętam, o jaką kwotę chodziło, ale przypominam sobie, że moja koleżanka spod Zamościa dostała na ten cel od rodziców całoroczny zysk z uprawy buraków . Moi rodzice buraków nie uprawiali, ale za to wychowywali i kształcili czworo dzieci…
Nawet im o tym nie wspomniałam…ale magia potencjalnej, niespełnionej możliwości tkwiła we mnie przez wiele, wiele lat – dziś policzyłam, że 24.
Marzyłam, że kiedyś…ale lata mijały i nigdy pora nie była właściwa. Kilka razy pojawiła się taka możliwość, ale zawsze ostatecznie albo coś, albo ktoś krzyżował nasze plany. Można było „zajrzeć” do Wenecji przy powrocie z Chorwacji. Można było popłynąć promem – z Baru do Bari. Z Peloponezu – miałam już nawet wydruk kursów promów…
Przyznam, że trochę się tej Italii bałam - nie wiem dlaczego.
W końcu przyszedł pamiętny dla nas 2008 rok. Już nie było się czym wykręcić. Całe zaplecze gotowe. Przyczepka wymieniona na mniejszą i praktyczniejszą, autko specjalnie dla niej, żadnych przeszkód natury rodzinnej.
Wyjazd był możliwy dopiero w sierpniu, więc czasu na przygotowania było wystarczająco dużo. Można było zadbać o najdrobniejsze szczegóły. Zdążyłam przekopać internet, wypytać na forach o wszystko, co na pierwszy raz wydawało mi się absolutnie niezbędne.
Pamiętam urządzanie i pakowanie przyczepki. Nasze (moje i córki) babskie dylematy – typu „co zabrać” – były wspaniałomyślnie kwitowane przez męża „weź jedno i drugie, przecież na plecach tego nie poniesiesz” .
Serwetki w przyczepce dopasowane do koloru zasłon, poduszeczki komponujące z wnętrzem itp, itd. Resztę szczegółów świadomie pomijam – wystarczająco już się tutaj kiedyś namarudziłam.
Nadszedł dzień wyjazdu. W mojej głowie już kiełkował plan relacji, którą napiszę po powrocie. Proszę męża, aby wszystko dokumentował zdjęciami. Pstryka naszą ostatnią radosną krzątaninę, pożegnanie z garażowym sąsiadem. Jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność – tak nam się wtedy wydawało
Po naszych wieloletnich namiotowych tułaczkach – mamy szczyt luksusu. Lodówka z zimnym soczkiem pomarańczowym, klima w autku itd, itd...
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że kolejnym stopniem luksusu są kampery
Jedziemy do Italii Marzyliśmy o tym od lat Życie jest piękne
Tych zdjęć nigdy nie obejrzeliśmy. I Wam też nie mogę wkleić.
Ale nie uprzedzajmy faktów... Bim - 2012-01-03, 21:46 Bardzo ciekawie się zapowiadaAgostini - 2012-01-03, 22:02 Santa, ostatnie zdania zmieniły gwałtownie mój nastrój czytając Twoją opowieść.
Powinniście przecież przeżyć wspaniałe chwile w tak długo oczekiwanej Italii, a chyba spotkało Was coś przykrego.
Jeśli tak, to bardzo współczuję.
PS ... a piszesz tak, że zdjęcia nie są niezbędne.Zaradek - 2012-01-03, 22:13 Niestety gdzieś już czytałem co się stało OMEGA - 2012-01-03, 22:58 Trochę szperania w internecie i już całą historię poznałem , jest trochę czytania , ale treści nie zdradzę . Aulos - 2012-01-03, 22:58 Rok 2008 w Rzymie przyniósł przykre przeżycia Wam i nam, ale ani Was ani nas nie zniechęcił do Italii i Wiecznego Miasta. Z niecierpliwością czekamy na dalszy ciąg opowieści. Santa - 2012-01-03, 23:13
Agostini napisał/a:
... zdjęcia nie są niezbędne.
Zdjęć jeszcze przez jakiś czas nie będzie, ale potem to już będzie dużo
Wahałam się, czy warto grzebać w wykopaliskach swojej pamięci i sięgać do takich dawnych historii, ale nasze "przejścia" są w dużym stopniu powiązane z Camperteamem, więc postanowiłam zacząć od początku OMEGA - 2012-01-04, 10:57 Czekamy na dalszy ciąg relacji , zaczyna się bardzo interesująco , pisz ,pisz . Santa - 2012-01-04, 20:41 Temat postu: Między ustami a brzegiem pucharuDziękuję za zainteresowanie i motywowanie mnie do pisania. Jestem ponad 4 lata na forum i nikt mnie nigdy na piwo nie zaprosił, a tu jeden pościk w odpowiednim dziale i już mam trzy browarki Moje nerki są zachwycone Dziękuję
No to ruszamy
Jest sobota, 2 sierpnia 2008.
Najpierw ekipa. Romulusi to: Romuś, Lusi i nasza wtedy siedemnastoletnia córka Zuzia. Czekaliśmy na nią, aż wróci z Kalwarii Pacławskiej, gdzie co roku jeździ na Franciszkańskie Spotkania Młodych. Syn, świeżo upieczony student, po raz pierwszy postanowił zrezygnować z wyjazdu z rodziną.
W dzienniku podróży wpisuję "Bella Italia 2008".
Przekraczamy w Barwinku. Do Preszowa mamy tę samą trasę, co zawsze, gdy jeździliśmy na Bałkany. W skrytce komplet map i wydrukowana z Viamichaelin trasa podróży (w obie strony). W naszej ekipie to ja odpowiadam za nawigację - i jestem z tego dumna, bo dzięki temu ciągle się podróżniczo rozwijam i jeśli już gdzieś moja noga postała, to zapamiętam to na zawsze. Mój mąż, skupiony na kierownicy i wypatrywaniu miejsc do parkowania - niekoniecznie... Czasem ode mnie dowiaduje się, że już gdzieś był. Zakup prawdziwego GPSa niewiele w tej materii zmienił - chyba tylko tyle, że oprócz map, muszę mieć jeszcze pod kontrolą to ustrojstwo (i nie raz moja czujność uchroniła nas przed przysłowiowymi "burakami")
Za Preszowem - zaczynamy skupiać się na nieznanej dotąd okolicy. Często zatrzymujemy się - kawka, herbatka, jakieś pogaduszki z poznawanymi na parkingach podróżnikami, podziwianie Tatr "od spodu" (od spodu mapy - oczywiście) . Nie spieszymy się. Cieszymy się samą podróżą i tym, że jesteśmy razem i mamy takie fantastyczne perspektywy.
I tak niespiesznie docieramy pod Bratysławę, gdzie zaplanowaliśmy nocleg, bo wtedy mieliśmy takie przekonanie, że w Austrii nocą, to jakoś tak niepewnie. Stereotyp Austriaka jako Niemca, a Niemca jako tego co się może czepiać - pokutuje, a w drodze lepiej wystrzegać się kłopotów. Ale to dawne dzieje - dziś już tak nie myślimy.
Kolejny dzień w podróży - niedziela, znów bardziej przespacerowany niż przejechany. Powoli, z wieloma przerwami przemierzamy Austrię. Na każdym postoju zachwycamy się przyrodą, widokami i ogólnie wszystkim - podoba nam się Austria, choć oglądamy ją tylko z autostrady. Wieczorem docieramy do Villach, które dla nas - małyszomaniaków - jest jakby sanktuarium - miejscem swojskim i bezpiecznym. Postanawiamy doczekać tu do rana. Wjazd do mojej wymarzonej Italii, nie może odbywać się w nocy. Spodziewam się, że wszystko będzie tam wyjątkowe i niczego nie mogę przegapić.
Noc na stacji benzynowej, w naszej przytulnej przyczepce, to najlepszy wypoczynek, jaki można sobie wyobrazić w podróży. Potem kawka, śniadanko, światła długie, krótkie, kierunkowskazy (prawy, lewy), stopu... - wszystko gra, można jechać
Za chwilę, tuż, tuż - i jest - pierwsza tablica z napisem "Italia" - w aureoli unijnych gwiazdek. Oczywiście robię fotki, bo to obiekt bezcenny. Okazuje się, że warto było poczekać do rana z wjazdem do Italii. Widoki przepiękne, wspaniałe, boskie, aż szkoda jechać - chciałoby się tylko patrzeć, podziwiać, chłonąć, zachwycać się ... Ale my na początek zaplanowaliśmy Wenecję. Widoków będziemy mieli jeszcze pod dostatkiem...
Autostrada włoska, co prawda bardzo dobra, ale w górzystym terenie czasem zdarzają się takie odcinki, na których czuje się różnicę wysokości. Mamy wrażenie, że ciągle jest z górki. Jedziemy pierwszy raz świeżo zakupionym autem i ciągniemy przyczepę (ona też w pierwszej podróży z nami). Romek czujnie nasłuchuje, czy wszystko idzie jak należy (on ciągle czegoś słucha w tych samochodach. Ja tam nigdy niczego nie słyszę, chyba, żeby tłumik odpadł albo coś w tym stylu, to może wtedy...
W pewnym momencie mój mąż, nieco zmartwionym głosem mówi, że jednak to auto nie jest tak mocne, jak miało być - i że jak będziemy wracać, obładowani zakupami (jak zwykle) i będzie pod górkę, to może być problem. Ale mój mąż tak ma, on woli wszystko przewidzieć, a ja się martwię dopiero wtedy, jak mam powód .
Ta sytuacja - taka banalna - weszła na zawsze do naszego rodzinnego zasobu powiedzonek. Przypominam ją, gdy chcę dosadnie powiedzieć, że nie warto martwić się na zapas Ale nie uprzedzajmy faktów... przyjdzie czas, wyjaśnię.
Dojeżdżamy do Wenecji. Kto jechał ten wie, jakie to jest za pierwszym razem przeżycie, gdy wyobraźnia konfrontuje się z rzeczywistością. Dech zapiera... Nie wiadomo czy podziwiać, czy uwieczniać to na zdjęciach. I tylko świadomość, że trzeba zaraz znaleźć parking, odrywa od aparatu.
Zawracanie z przyczepką - to czasem bywa trudny manewr, a na takim nieznanym, ruchliwym i ograniczonym terenie, lepiej nie ryzykować. Ale z parkingiem nie ma problemu. Edukowałam się u kamperowców, to wiedziałam, że trzeba kierować się na Tronchetto, tam gdzie autokary. Znaki same prowadzą. Za kilka minut jesteśmy na miejscu. Lokujemy się pod rozłożystym karminowym oleandrem, otoczeni samymi wypasionymi kamperami
Ale na mnie to nie robi żadnego wrażenia - i tak nikt tu nie jest szczęśliwszy ode mnie... papamila - 2012-01-05, 08:31 świetne pioro,
czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy
.....i stawiam kolejne piwoMAREKH - 2012-01-05, 09:11 Ładnie się zaczyna i kierunek słuszny, tylko słowo jest słowem,a fotki odbiciem naszej wyobraźni. I na to czekamy z utęsknieniem. Tadeusz - 2012-01-05, 11:36 Santa, czekałem na tę opowieść. Wierzyłem, że kiedyś zdecydujesz się na nią. Nie zawiodłem się.
Masz we mnie wiernego czytelnika.
Stawiam piwko. Należy się. Santa - 2012-01-05, 21:55 Temat postu: "Jeśli w prawdziwym niebie nie ma Wenecji, to ..."Zanim wkleję nasze kolejne włoskie godziny, muszę napisać, że czytelnicy są najlepszą motywcją dla "twórcy" Gdybym o tym wiedziała, może zabrałabym się szybciej za pisanie. Dziękuję za dobre słowa
Na Tronchetto korzystając z dostatku wody i prądu robimy się "na bóstwo". Stroimy się w odprasowane w domu na sztywno kreacje z białego lnu Staramy się połączyć styl turystyczny ze światową elegancją. Nasza nastolatka jest trochę nietypowa - nie trzyma się standardów mody młodzieżowej, lubi prezentować się jak kobieta. Była już w Wenecji (na objazdówce zorganizowanej przez gimnazjalnego wychowawcę) i mówi, że Wenecja, to nie szlak w Bieszczadach; trzeba wyglądać Można tu spotkać wszystkich wielkich tego świata W końcu - wystrojone, dopięte... wychodzimy z naszej przyczepki.
Akurat z polskiego autokaru wysypuje się tłum turystów i szybko kieruje się w stronę przystani, z której odpływają słynne weneckie Vaporetto. Przyśpieszamy kroku - przy nich będzie szybciej i sprawniej, wiedzą dokąd idą. Krótka wymiana zdań i okazuje się, że mają zarezerwowany kurs do Piazza San Marco. Pytamy przewodnika, czy mogą nas przygarnąć - ale zdecydować może capitano, który ich właśnie zaprasza na pokład. Capitano nie ma nic przeciwko temu - po 5 euro od łepka do rączki i odpływamy. Ale naprawdę warto było się do nich "przypiąć". Przewodnik - wprowadza nas w wenecki nastrój, ma niesamowity dar słowa. W kilku zgrabnie sformułowanych zdaniach łączy historię ze współczesnością, rzeczywistość z bajką Słuchając go nabiera się przekonania, że dotyka się czegoś absolutnie wyjątkowego.
Płyniemy trasą dłuższą niż kursowe tramwaje i dzięki temu widzimy o wiele więcej, niż zwykły turysta. Zuzia przejmuje mój aparat i skupia się na uwiecznianiu swoich oszołomionych rodziców - mówi, że to dla naszych wnuków...
Niestety wnuki tego nie zobaczą, nam też nie było dane, ale nic to..., nie uprzedzajmy faktów
Dopływamy; szkoda że tak szybko. Canalle Grande, to najpiękniejsza ulica, jaką w życiu widziałam. Stawiamy stopy na suchym lądzie. Próbuję kojarzyć obiekty: Most Westchnień, Campanilla, Palazzo Ducale, Bazylika San Marco, kolumny egipskie, naprzeciwko San Giorgio - reszty nie mogę sobie przypomnieć. Dochodzimy do Piazza San Marco, robimy rundkę po podcieniach i prawdę mówiąc, nie mam ochoty już stąd się ruszać. Napoleon miał rację; to musi być najpiękniejszy salon Europy (choć muszę mu uwierzyć na słowo, bo niestety rzadko bywam na salonach i nie mam takiego obycia, żeby polemizować
Piazza San Marco jest otoczony wychodzącymi do klienta eleganckimi restauracjami - a przed kilkoma z nich orkiestry w pełnej gali, wykonujące największe światowe hity muzyki -różnych gatunków. Nie sposób się oprzeć. Chciałoby się tu zostać i słuchać, słuchać, słuchać...
Już wiem, że dzisiejsze plany muszą być zmodyfikowane. Nie będzie żadnego biegania po Wenecji i odszukiwania punktów zaznaczonych na mapie. Dziś będziemy tylko oddychać weneckim powietrzem, ogrzewać weneckim słońcem, cieszyć oczy i uszy, tym co samo w nie wejdzie...
Ale do Bazyliki San Marco nie wypada nie zajrzeć - przynajmniej dla pierwszego wrażenia. Kolejka gruba i baaardzo długa, ale nasze dziecko uświadamia nas, że kolejka jest dla tych co mają czas i zdrowie w niej stać. Kto ją wychowywał bo ja zawsze stoję
Dokładnie wyczytałam w przewodnikach, jakie cuda kryją się w bazylice, ale pierwsze wrażenie jakoś zupełnie mnie ogłupia. Nie mogę sobie przypomnieć co należu tu zobaczyć - przede wszystkim. Na szczęście przypomniałam sobie, że jestem u Św. Marka i właściwie powinnam zacząć od tego, żeby wykorzystać tę bliskość.
Długa chwila modlitwy - za wszystkich Marków, których znam i znałam kiedykolwiek i wszystkich, którzy mi się z Markami kojarzą (i za nocnych marków też ). Potem próba zlokalizowania tego, co trzeba bezwzględnie zobaczyć - ale jakoś nie mogę się skupić. Zamiast szukać tych bezcennych skarbów z różnych epok, zaczynam oglądać mozaiki na posadzce Kto widział, ten wie, że są niepowtarzalne
Romek fotografuje - bez końca; a ja zupełnie nic - wolę się gapić, przeżywać... Świadomie oddaję się "pierwszemu wrażeniu" - bo wiem, że będą tu jeszcze wracać, kiedy tylko życie pozwoli.
Po wyjściu z Bazyliki, kierujemy się gdzie oczy poniosą; chowam mapkę i przewodnik - przełączam się na bierny odbiór. Nie obchodzi mnie co to za obiekt, jak się nazywa. Kręcimy się po uliczkach, placykach, mostkach. Smakujemy słynne weneckie lody - wielkie jak czapki dożów i tanie jak polski barszcz W międzyczasie - margarita, ale okazuje się przereklamowana. A może źle trafiliśmy.
Nogi odmawiają już posłuszeństwa, ale dusze chcą jeszcze i jeszcze więcej. Coraz częściej przysiadamy, żeby popatrzeć na bujających się w gondolach zakochanych (obowiązkowo wyposażonych w butelkę włoskiego wina i eleganckie lampki). Trochę mnie to śmieszy, ale gdybym tu przyjechała 25 lat temu, to pewnie też bym tak chciała.
Nie wiem ile godzin upłynęło, nie wiem kiedy się ściemniło, wokół cudownie pochłodniało, a atmosfera coraz gęściejsza. Wenecja nocą - niektórzy twierdzą, że tylko wtedy można ją naprawdę poczuć, ale my już nie mamy siły. Trzeba wracać. Trzeba, ale gdzie my właściwie jesteśmy? Przypominam sobie o mapce. Romek wyjmuje latarkę i próbujemy zlokalizować i siebie i nasz parking. Niby niedaleko, ale jesteśmy w labiryncie. Wydaje nam się, że idziemy dobrze ale po raz trzeci wracamy do tego samego placyku. Przypomina mi się, że będąc w Wenecji należy się tu zgubić, inaczej wyjazd jest nieważny Trochę tym pokrzepiam moją ekipę i w końcu udaje nam się odnaleźć drogę. Zapamiętuję, że trzeba kierować się na Piazzale Roma i Ferovia (czyli dworzec). Kiedyś tu przecież wrócimy. Resztkami sił w dolnych kończynach docieramy wreszcie do naszej przyczepki.
Boże, jak dobrze mieć ze sobą własny domek ... Santa - 2012-01-05, 22:24 Jeśli już nie mogę dać zdjęć, to może coś dla zmysłu słuchu
Może nie wszyscy znają
Kotek - 2012-01-06, 06:54 Piiiiiiiisz dalej, bardzo mnie zaciekawiła ta historia! Santa - 2012-01-08, 18:54 Temat postu: Włoskie niebo, włoskie morze i włoskie zakupy
Kotek napisał/a:
Piiiiiiiisz dalej...
Piszę, piszę, tylko wkleić wcześniej nie mogłam, bo byłam na wekendowym wyjeździe bez netu. Dziękuję za kwiatki i piwko
Wenecji żal opuszczać. Uświadamiam sobie, że z moich planów, może z 5 procent udało się zrealizować. Ale widocznie źle zaplanowałam. W głębi ducha obiecuję sobie, że w drodze powrotnej jeszcze tu wstąpimy - ale na razie nikomu o tym nie mówię
Moja rodzina, to typowe topielce - zawsze na wyjazdach trzymamy się blisko wody. Skoro już jesteśmy nad morzem, to trzeba zażyć plażowania. Zuzia była kiedyś w Lido di Jesolo, mówi, że powinno nam się spodobać. Ale nam wszystko jedno - byleby woda była mokra a słońce gorące
Wyjeżdżamy z Tronchetto i kierujemy się na autostradę. Tam nocleg pewny i bezpieczny. Zajeżdżamy na pierwszą stację benzynową i zatrzymujemy się na parkingu w miejscu wyznaczonym dla przyczepowców. Zapadamy w pierwszy pod włoskim niebem sen. Sen błogi ale krótki. Budzi nas nasilający się ruch i niemiłosierny upał. No i dobrze - do Italii nie przyjeżdża się spać
Toaleta, śniadanko, uzupełnianie wody, światła, kierunkowskazy - prawy, lewy.... taka rola żony przyczepowca.
Nie mogę się doczekać, żeby wreszcie udać się na jakieś włoskie zakupy. Mam przekonanie, że to co włoskie, jest absolutnie najlepsze. Nie zmieniłam tego przekonania do dziś i prawdę mówiąc - mój dom bazuje na "włoszczyźnie" - dom mojej mamy i siostry też, bo jak już jestem na zakupach, to mam rozmach. Co prawda zabraliśmy na wszelki wypadek zapasy, ale obiecałam sobie, że bazujemy na tym co lokalne.
Po zjeździe z autostrady w San Donna di Piave wypatrujemy mercato i zanurzamy się w aleje włoskich specjałów. Wyjmuję ściągawkę przygotowaną na gazetowym forum "Włochy" i zaczynam buszować. Romek - niewzruszony, jak zwykle na zakupach - jakby były jakieś śrubki, wiertarki itp, to by się zainteresował
W końcu z wylewającym się od zakupów koszem - opuszczamy klimatyzowany obiekt i pakujemy się do naszej przyczepki. Upycham to wszystko w różne zakamarki i jedziemy dalej.
W Lido di Jesolo mimo tłoku, udaje nam się znaleźć parking dla naszego zestawu, ale jest dość oddalony od plaży. Zabieramy potrzebny sprzęt, kostiumy, które mają mieć swoją premierę i idziemy na parę godzin zażyć Adriatyku.
Pierwsze wrażenie - takie sobie Adriatyk, który znamy od strony chorwacko-czarnogórskiej, to zupełnie inna bajka. Temu bliżej do Bałtyku, bo plaża piaszczysta, szeroka, ale te drapacze chmur przy plaży i miliony parasoli - zupełnie nie pasują do naszych wyobrażeń. No ale nic to - jest woda, jest słońce, nie ma co wybrzydzać. Przed nami jeszcze Morze Liguryjskie - a to na pewno nas nie zawiedzie
Po kilku minutach leżakowania czuję, że z tym słońcem, to trzeba uważać. Postanawiam, że opalanie zostawię na ostatnie dni pobytu. Leniuchujemy tak parę godzin, Romek ma największą frajdę - ten to potrafi korzystać z wody - czasem odpływa tak daleko, że znika mi za horyzontem. Ale nic dziwnego - 3 lata na morzu, trwały ślad na psychice
Późny obiad w przyczepce - lokalne tortellini a na deser contucci - zakupione w mercato i kawka - oczywiście złota Lavazza (na forum pisali, że najlepsza) Dla orzeźwienia - Gassosa, którą ktoś kiedyś bardzo zachwalał na forum, więc trzeba spróbować
Słońce na dziś pasuje, można jechać dalej. Jutro Padwa...Kotek - 2012-01-08, 19:01 Dziękuję, czekam.
Pozdrawiam serdecznie. Santa - 2012-01-09, 10:42 Temat postu: "W razie czego, to do Świętego Antoniego"W rodzinie, z której pochodzę - święty Antoni, jest największym ze wszystkich świętych - i w razie czego..., to do świętego Antoniego. Kult świętego jest związany z bliskością Horyńca Zdroju oraz pobliskiej kaplicy leśnej w Nowinach Horynieckich.
Szczerze zachęcam do umieszczenia jej w planach swoich podróży.
Z bardzo wczesnego dzieciństwa pamiętam rodzinne wyprawy na doroczny odpust ku czci św. Antoniego (w sobotę do Nowin, w niedzielę do Horyńca). Niewiele z tego rozumiałam ale oprawa i doniosłość tego święta, na zawsze zostaną w moich wspomnieniach i oto dziś - mam dotrzeć do źródła moich dziecięcych wzruszeń.
Przygotowując się do wyjazdu, świadomie pomijałam wszystkie inne atrakcje Padwy - interesowało mnie tylko dotarcie do Bazyliki i do naszego rodzinnego świętego.
Do Padwy jechaliśmy drogami lokalnymi, nie pamiętam dokładnie którędy, ale z założenia bez autostrad. Z ciekawością przyglądam się Italii z bliska - ukwieconej, kolorowej i takiej naturalnej, bezpretensjonalnej. Ludzie w marketach - zwyczajni, skromni, w chińskich ciuchach, zastanawiający się nad każdą rzeczą wkładaną do koszyka, pogodni i uprzejmi. Ciekawe jest poprzecinane kanałami ukształtowanie terenu na sporym obszarze w okolicach Wenecji.
Nie spieszymy się - jak nas coś zainteresuje, a jest możliwość zatrzymania się, to oczywiście robimy przerwę, podziwiamy, robimy fotki. Szkoda, że nie można tych fotek obejrzeć - myślę, że były wspaniałe...
Padwa wita nas strasznym upałem. Zza okien klimatyzowanego samochodu, którym w poszukiwaniu miejsca parkingowego, ze trzy razy okrążyliśmy słynny Piazza Ill Santo, szybko orientuję się gdzie jest bazylika. Ostatecznie musimy zatrzymać się w pewnym oddaleniu od bazyliki - na ogromnym parkingu, w niewielkim tylko stopniu zagospodarowanym przez turystów. Obok nas zatrzymuje się kamperek, z którego wysypuje się kilkanaście smagłych osób. Kilkoro opiekujących się sobą nawzajem dzieci, które koła sąsiednich samochodów traktują jak toaletę i ogólnie robiących dużo hałasu i zamieszania. Podbiegają do nas - proszą o wodę - dostają jeszcze polskie Kukułki. Sąsiedztwo wywołuje u mnie mieszane uczucia. Nie wiem dlaczego ale właśnie przypomina mi się relacją Kazka Kluski, na którą natknęłam się przekopując kamperowe forum i nawet wydrukowałam ją, żeby pokazać przed wyjazdem swojej rodzinie.
Zanim dochodzimy do bazyliki św. Antoniego, mamy po drodze opisywany w przewodnikach okrągły plac, otoczony rzeźbami postaci - historycznych, zasłużonych dla miasta, kraju (dziś już dokładnie nie pamiętam). Każde ujęcie jest piękne, robimy niezliczone ilości zdjęć. Im bliżej bazyliki, tym serce bije mocniej. Właściwie już na ulicy wiodącej do bazyliki, przestaję być turystką i zaczynam czuć się jak pielgrzym. Rzesze podążających tam osób, są jakieś inne, niż w typowych miejscach turystycznych. Ludzie skupieni, wyciszeni.
Wchodzimy z falą innych pielgrzymów - i za nimi podążamy do serca bazyliki, czyli do grobu Świętego. Spokojnie, powoli, w skupieniu - wszyscy dochodzą do wielkiego ciemnozielonego marmurowego grobu, kładą dłonie na płycie i zastygają w modlitwie. Płyną łzy, czasem wyrywa się jakieś stłumione łkanie... Wydaje mi się, że każdy tu przychodzi z jakąś swoją intencją. Siła tego miejsca jest ogromna. Niespodziewanie dla samej siebie - zupełnie się rozklejam, odpływam... w dzieciństwo, we wspomnienia...
Potem zwiedzanie bazyliki. Szczegółowe, gruntowne, z przewodnikiem Pascala w dłoniach, kaplica po kaplicy.
Ponieważ kaplica Świętego Antoniego jest właśnie w remoncie, grób jest wyeksponowany chwilowo w innym miejscu - po przeciwnej stronie bazyliki.
Ogromne wrażenie robi Kaplica Skarbu - z relikwiami Świętego.
A dla nas Polaków powód do dumy, że w tak odległym miejscu można spotkać kawałek historii polski: http://www.polonia-wloska.org/biuletyn_padova.html i współczesny obraz św. Maksymiliana Kolbe - po lewej stronie zaraz przy wejściu.
To co w moim odbiorze wyróżnia bazylikę padewską spośród innych odwiedzanych przez nas miejsc kultu, to taka dyskrecja i skromność. Nie odczułam - przeszkadzającej mi gdzie indziej - żadnej komercji. Gdzieś z boczku - stał sobie skromny zakonnik - mówiący chyba wszystkimi językami świata - i obdarowywał przechodzących materiałami dotyczącymi bazyliki i życiorysem Świętego. Sobie znanym sposobem odgadywał w jakim języku mają być te materiały - i z każdym zamieniał kilka zdań. Obserwowałam go z ciekawością, fascynacją i podziwem. Nie wspomnę już o zachwycie Zuzi, która kilka dni wcześniej uczestniczyła we Franciszkańskich Spotkaniach Młodych w Kalwarii.
Wychodząc wpisuję się do wyłożonej księgi pamiątkowej. Intencję ukierunkowuję głównie na mojego młodszego brata - Antoniego, którego przyjście na świat w dniu 13 czerwca było w mojej rodzinie prawdziwym cudem - no i oczywiście dostał bardzo porządnego patrona
Spacer po krużgankach, po Placu Magnolii (największej, jaką w życiu widziałam) i wizyta w sklepiku z pamiątkami. Długo i namysłem wybieranymi - każdy z mojej rodziny i znajomych miał coś otrzymać (od Świętego Antoniego).
Potem jeszcze spacer po okolicy bazyliki, trochę zdjęć - i choć w Padwie jest jeszcze wiele do zobaczenia - decydujemy, że wystarczy.
Przecież teraz, to już zawsze będziemy tu wracać...48a-ELANKO - 2012-01-09, 15:46 To, co w Twoich rękach jest fantastyczną relacją i enigmatycznym uniesieniem nad przeszłością dziejów, mnie nie podniesie już nigdy do popełnienia jakiegoś "przestępstwa" w pisaniu.
... no, może troszkę jeszcze popiszę ... ?!
Santa, piwo dla Ciebie !Santa - 2012-01-09, 18:01
48a-ELANKO napisał/a:
To, co w Twoich rękach jest fantastyczną relacją i enigmatycznym uniesieniem nad przeszłością dziejów, mnie nie podniesie już nigdy do popełnienia jakiegoś "przestępstwa" w pisaniu...
Czytając relacje innych i wychodząc z podobnego założenia, od czterech lat bałam się dotknąć klawiatury Ale raz kozie śmierć
Dziękuję za piwko Tadeusz - 2012-01-09, 21:19 Lucynko, domyśliłem się przyczyny braku zdjęć.
Miło mi, że przyjęłaś ofertę wspomożenia Twej przepięknej relacji moimi zdjęciami sprzed wielu lat. Zeskanowałem kilka zdjęć z Padwy. Byliśmy tam przy relikwiach św. Antoniego 22 lata temu. Wstawię te zdjęcia.
Wcześniej opowiedziałaś o pobycie w Wenecji. Jestem gotów wkleić kilka skanów Wenecji sprzed wielu lat z naszych dawnych podróży. Mogę wkleić do Twego postu, oczywiście jeśli życzysz sobie tego.
Zachwyciłaś mnie swą opowieścią i proszę nieśmiało, zechciej przyjąć ode mnie następne piwko. Santa - 2012-01-09, 22:40
Tadeusz napisał/a:
...
Miło mi, że przyjęłaś ofertę wspomożenia Twej przepięknej relacji moimi zdjęciami sprzed wielu lat. Zeskanowałem kilka zdjęć z Padwy. Byliśmy tam przy relikwiach św. Antoniego 22 lata temu. Wstawię te zdjęcia.
...Jestem gotów wkleić kilka skanów Wenecji sprzed wielu lat z naszych dawnych podróży. Mogę wkleić do Twego postu, oczywiście jeśli życzysz sobie tego.
...zechciej przyjąć ode mnie następne piwko.
Tadeuszu - piwo należy się nie mnie, tylko Tobie - za uświetnienie mojej opowieści
Padwa wcale się nie zmieniła od tych 22 lat i zdjęcia są zupełnie na czasie.
Jeśli pozwolisz, to spróbuję je króciutko skomentować:
nr 1 - to Bazylika di Santa Giustina (św. Justyny) - obok niej znajduje się ogromny parking
nr 2 - Piazza del Santo z Bazyliką w tle i pomnikiem Gatamelaty Donatella
nr 3 - to samo
nr 4 - ulica prowadząca do Bazyliki di San Antonio
nr 5 - główne wejście do Bazyliki i chyba Szanowna Małżonka
nr 6 - Plac Magnolii z magnolią (oczywiście)
nr 7 - Halszka, Gatamelata i bazylika
Dziękuję i jeśli zechcesz pokazać tu swoją Wenecję, to będzie mi bardzo miło i myślę, że relacja na tym bardzo zyska
I oto jest przykład, że wśród kamperowców człowiek nie zginie, w każdych okolicznościach pomogą
Jeszcze będzie na ten temat w moje relacji STRUSIE - 2012-01-09, 22:43 Santa ! Ty masz talent , to można jeść łyżkami ...... I trzeba było czekać na to tyle lat .....
................ Tadeusz - 2012-01-09, 23:27 Lucynko, wkleiłem skany do postu: "Jeśli w prawdziwym niebie nie ma Wenecji to..."
Szkoda, że tylko 10. Więcej się nie da. Mam ich sporo z różnych mało znanych zaułków.
Są oczywiście sprzed 22 lat. Santa - 2012-01-10, 23:16 Tadeuszu - dziękuję za Wenecję Nie odważę się zdjęć podpisać, bo nie wszystkie miejsca rozpoznaję. Ale jeszcze zamierzam poznać
Andrzeju - dziękuję za motywowanie mnie do pisania. Mam nadzieję, że mi starczy energii żeby mój "literacki zryw" - po czterech latach - doprowadzić do końca
Dziś zapraszam do Florencji
Nie wiem jak inni planują swoje podróże do Italii, ale ja rozłożyłam mapę i zakreśliłam kilka punktów, które podlegają pod ogólnie znane powiedzenie "być we Włoszech i nie wiedzieć papieża... ?" Jednym z takich miejsc jest Florencja. Zawsze była dla mnie symbolem najwyższego piękna, wyrażonego w różnorodnych formach sztuki. Nie dlatego, że się na tym znam, ale dlatego, że poprzez swoją dostępność tylko dla wybranych, była przedmiotem moich marzeń i dążeń do choćby ogólnego poznania.
Po nocy spędzonej dziś już nie pamiętam gdzie, przed południem docieramy do Florencji. Kierując się "tam gdzie wszyscy", docieramy na górujące nad miastem wzgórze Piazzale Michelangelo. Tu miejsca starczy dla każdego. Widok z góry na miasto imponujący, ale obietnica tego co na dole - zachęca do szybkiego opuszczenia przyczepki i zagłębienia się w labirynt florenckich uliczek. Romek, jak zwykle, uwiecznia każdy obiekt, zaułek, interesujący detal.
Zuzia po raz pierwszy wkłada batystową sukieneczkę w kolorze kremowego różu - zakupioną, ponieważ wzbudziła zachwyt, ale nigdy wcześniej nie używaną - czekającą na swój czas i wyjątkowe miejsce. Fryzura też niecodzienna - dwa upięte podwieszane warkocze - kwintesencja młodości i kobiecości.
Ja - już nie pamiętam i nawet nie chcę pamiętać
Podążając w kierunku serca Florencji - słynnego II Duomo (Santa Maria del Fiore), natrafiamy na butikową ulicę. Oczywiście nie możemy się oprzeć i kupujemy sobie ciuchowe pamiątki - Zuzia sukienkę, ja eleganckie pantofelki.
Gdy docieramy do Piazza della Signora, zatłoczonego do granic możliwości, znów oszołomiona pierwszym wrażeniem, mam ochotę po prostu usiąść i "zażyć" atmosfery miejsca. Tak też robimy. Znajdujemy jakiś wolny zacieniony kawałek schodów w Loggii della Signora, w otoczeniu imponujących marmurowych posągów i oddajemy się wrażeniom, które bombardują wszystkie zmysły. Mam świadomość, że obok mam najwspanialszą galerię obrazów we Włoszech (Uffizi), skupiającą największe skarby malarstwa, Palazzo Vecchio. W pobliżu Akademię z oryginalnym "Dawidem". Ale w zasięgu wzroku i na dotknięcie ręki jest wystarczająco dużo piękna, żeby czuć się wybrańcem losu. Sama katedra z zewnątrz jest tak wspaniała, że żal stąd odchodzić. Baptysterium ze słynnymi złotymi drzwiami, o których nie pamiętam już kto - powiedział, że byłyby odpowiednim wejściem do raju i których rzeźbioną treść można analizować bez końca.
Po placu kręcą się ponad dwumetrowi ciemnoskórzy chłopcy w odblaskowych kamizelkach z napisem "How may I halp you?". Świetny pomysł - bardzo mi się podoba, nigdzie nie spotkałam takich fajnych służb
Na dodatek, to co mnie zwykle najbardziej ujmuje i przykuwa do miejsca - wypełniająca plac muzyka - szlagiery Bitelsów, wykonywane przez jakąś lokalną kapelę, ale tak doskonale naśladującą oryginał, że aż trudno uwierzyć, że to nie oni
Wejście do mojej wymarzonej galerii Uffizi (na którą na dobry początek powinno się poświecić przynajmniej cały dzień), nie ma w tych okolicznościach żadnego uzasadnienia. Po pierwsze cały plac, na którym znajdujemy się jest jedną wielką galerią sztuki pod gołym niebem. A poza tym w naszej kilkuosobowej ekipie każdy ma inne potrzeby poznawcze i nie każdy jest zachwycony pomysłem spędzenia w muzeum takiego pięknego florenckiego popołudnia. Ale ja wiem, że przyjdzie jeszcze taki czas, że jeszcze kiedyś obejrzę te wspaniałości, ale nie będzie to jeszcze ani dziś, ani jutro...
W międzyczasie Romek - jak zwykle - zamiast podziwiać, fotografuje. Trochę architekturę, trochę żonę, trochę Zuzię Sesja w takiej scenerii, nieoceniona - młoda dziewczyna w otoczeniu marmurowych herosów Jakie to bezpieczne
Na wejście do katedry jest już za późno - poczeka na następny raz
I znów bez mapy, bez biegania, bez odszukiwania wyznaczonych celów - błąkamy się po uliczkach i zaułkach, w które można trafić tylko przypadkiem. Jeszcze spacer bulwarem nad Arno i Ponte Vecchio. W międzyczasie jakaś lokalna pizza i lody.
Gdy wracamy do naszego zestawu, jest już zupełnie ciemno.
Nie od razu opuszczamy wzgórze Michała Anioła. W nocy ma swój niepowtarzalny urok. Poza tym wreszcie można oddychać. Można pomyśleć, poukładać w głowie, to co się widziało i czego doświadczyło. Po Wenecji i Florencji - choć widzianej bardzo pobieżnie, jest się tak naładowanym wrażeniami, że powinno się wracać do domu. Zaczynam obawiać się, żeby mi się to wszystko nie pomieszało.
A przed nami jeszcze Asyż i Rzym.Santa - 2012-01-11, 20:27 Temat postu: O tym, co będzie dalej - tak nam się przynajmniej wydaje :)No proszę - jak to miło Ja sobie spokojnie pracuję, a tymczasem moja relacja nabiera "obrazów"
Tadeuszu - dziękuję bardzo
Nasze plany są skrystalizowane do najbliższej niedzieli. To na czym nam zależy najbardziej, to dotrzeć do Rzymu w niedzielę przed południem, żeby być na Placu Świętego Piotra na modlitwie z papieżem - Anioł Pański. Mamy więc piątek i sobotę na podróż, zwiedzanie Asyżu i dojazd na miejsce.
Dalszy ciąg naszych włoskich wakacji jest uzależniony od okoliczności nie w pełni zależnych od nas - wspomnę jedynie, że jesteśmy zaproszeni do mieszkających pod Rzymem znajomych, którzy kilkanaście lat temu wyemigrowali z Polski za pracą, wybudowali tam dom i teraz żyją jak "italiano vero". Problem tylko w tym, że ta nasza znajoma właśnie wyjechała do Polski załatwić jakieś sprawy urzędowe, ale na dniach powinna być z powrotem. Nie chcemy jechać póki ona nie wróci, ponieważ dotąd nie mieliśmy okazji osobiście poznać jej męża i nie zamierzamy najeżdżać człowieka, który nas nigdy na oczy nie widział. Pomijając nawet ten fakt, to ja generalnie mam problem z "nachodzeniem" ludzi - zdecydowanie wolę przyjmować gości u siebie.
Jesteśmy w kontakcie z moim bratem i bratową, u których właśnie ta znajoma się zatrzymała. Przyznamy się jej, że jesteśmy w Rzymie, gdy będziemy wiedzieli, że ona już jest w domu. Trochę to chyba skomplikowałam
Tak więc - albo do nich, albo do Ostii na kemping i nad morze. Po tygodniowej podróży zamierzamy choć tydzień popławić się w morzu - korzystając wieczorami z uroków Rzymu i okolic.
Ale na razie jest piątek. Po opuszczeniu Florencji kierujemy się na autostradę. Przesypiamy kilka godzin - w cudownie wygodnych warunkach, na własnych domowych poduszeczkach - bo spakowaliśmy się tak, żeby było nam jak w domu.
Uwielbiam takie wielodniowe, wielotygodniowe tułaczki - w kierunku "przed siebie", gdy pomimo bycia w drodze, czuję się wypoczęta, zrelaksowana i choć w podróży, jestem ciągle w swoim domu. Myślę, że potrafi to zrozumieć i docenić tylko ten, kto przez wiele lat tułał się z namiotem, albo po "cudzych kątach", cudzych brudach, znosił humory właścicieli kwater i przypadkowych sąsiadów.
Dla mnie sama podróż jest nie mniejszą atrakcją i przyjemnością, niż samo dotarcie do wyznaczonego celu. Po prostu - uwielbiam jechać. A od kiedy zakupiliśmy przyczepę, to samo bycie w podróży przypomina mi czasy, kiedy jako mała dziewczynka bawiłam się w domek dla lalek
Po porannej toalecie, uzupełnianiu elektrolitów (w przyczepce i u nas ) i oczywiście sprawdzeniu świateł - ruszamy na Asyż.
Znów bez pośpiechu - z kilkoma przerwami, kawkami (oczywiście włoskimi), pogaduszkami na postojach.
Na miejsce docieramy późnym popołudniem...Tadeusz - 2012-01-12, 05:30 Powyższe zdjęcia są oczywiście skanami z papierowych staruszków 22-letnich.
Przygotowałem już skany z Asyżu.
Santa napisał/a:
Po porannej toalecie, uzupełnianiu elektrolitów (w przyczepce i u nas ) i oczywiście sprawdzeniu świateł - ruszamy na Asyż.
Znów bez pośpiechu - z kilkoma przerwami, kawkami (oczywiście włoskimi), pogaduszkami na postojach.
Tylko tak podróżując naszym domkiem na kółkach naprawdę poznajemy krainy, ludzi i ich dokonania.
A ileż przy tym można się nauczyć.
Czekamy na dalszy ciąg, tym bardziej, że Asyż to nasza miłość, a św. Franciszek to nasz wzór.Aulos - 2012-01-12, 11:30 Czytam z coraz większym zainteresowaniem, a obsługa fotograficzna wręcz mnie wzrusza. Zerkam przy okazji na nasze zdjęcia z tych samych miejsc tamtego lata - gdyby Tadeuszowi zabrakło fotek, służę naszymi. Nam, pomimo incydentu, nie przepadły żadne zdjęcia. Agostini - 2012-01-12, 13:23 Zobaczcie moi drodzy jak dzięki forum możemy poznawać ludzi i przeżywać piękne chwile.
Ja Santy na oczy nie widziałem (chyba), a już Ją znam i lubię.
Z niecierpliwością czekam na Twój Asyż, tak jak czekałem na swój. Szkoda tylko, że czuję zbierające się czarne chmury nad Waszą wyprawą.
Ale nie śpiesz się do tego miejsca.Santa - 2012-01-12, 23:25 Temat postu: Śladami Świętego Franciszka
Agostini napisał/a:
Zobaczcie moi drodzy jak dzięki forum możemy poznawać ludzi i przeżywać piękne chwile.
Ja Santy na oczy nie widziałem (chyba), a już Ją znam i lubię.
Z niecierpliwością czekam na Twój Asyż, tak jak czekałem na swój. Szkoda tylko, że czuję zbierające się czarne chmury nad Waszą wyprawą.
Ale nie śpiesz się
Można też doświadczać grzeczności i uprzejmości i "doładowywać" się pozytywną energią do życia Dziękuję
Panowie - cieszę się, że udało mi się zainspirować Was do powrotów do swoich wspomnień z Italii. Tak sobie myślę, że nie ma lata, nie ma zimy - ale mamy nasze wspomnienia - i to jest piękne
..................................................................................................................................
W Asyżu parkingu nie sposób nie znaleźć - znaki same prowadzą. Jest prawie pusty - jakiś autokar, kilka aut osobowych - no i teraz my - turystyczna arystokracja
Chcemy dobrze wykorzystać ten dzień, więc bez zbędnego marudzenia udajemy się na rozpoznanie terenu. Mimo wcześniejszej lektury przewodnika, nie mogę się połapać co jest co Mówiłam, że mi się pomiesza - po Wenecji i Florencji (bo Padwa jest absolutnie nie do pomieszania)
Idziemy "na czuja". Pierwszy zapraszający nas obiekt to Bazylika Santa Maria degli Angeli (Matki Bożej Anielskiej).
Jeszcze raz wertuję przewodnik i kojarzę, że sensem istnienia tej bazyliki jest ochronienie niezwykłej "cząsteczki" (czyli Porcjunkuli), która jest pierwszym miejscem związanym z działalnością św. Franciszka. Święty Franciszek, jak to zwykle u mężczyzn bywa - był człowiekiem konkretnym i potraktował dosłownie wyznaczone mu przez Boga zadanie "odnowy domu bożego". Odbudować, to odbudować - odbudował więc istniejący zrujnowany kościółek i mamy Porcjunkulę.
Na jakiś czas zanurzamy się w tym Franciszkowym dziele. Nie chcę przesadzać, bo to może tylko moje odczucia, ale w tym miejscu naprawdę czuje się ducha czasów i dzieła Świętego.
Potem jeszcze oglądamy w bazylice to, co Pascal każe a Romek oczywiście to wszystko uwiecznia.
Po wyjściu udajemy się do górującego na horyzoncie Klasztoru Świętego Franciszka i średniowiecznego Asyżu. Przed nami kawał drogi w upale, ale trudno - mógł Święty Franciszek, możemy i my. Wyruszamy - pod górkę, ciężko, ale coraz bliżej. Niespiesznie dochodzimy do bazyliki - ale niestety okazuje się, że dziś już za późno, żeby wejść do środka. Trudno. Spacerujemy po dziedzińcu, obchodzimy okolice bazyliki, potem wypuszczamy się w kamienne uliczki miasta.
Mury nagrzane do czerwoności, mimo późnego popołudnia, pieką jak patelnia. Upał, zmęczenie. W normalnych warunkach, mój aparat ruchu, już dawno odmówiłby posłuszeństwa, ale na wyjazdach, mam jakieś dodatkowe zasoby energii. Jeśli gdzieś zaplanuję wejść, to choćby na czworaka, ale cel osiągnę. Romek podobnie. Ale dziecko niestety zaczyna "wymiękać". Widać, że słabnie i traci dobry nastrój. Postanawiamy wracać do naszego domku.
Gdyby udało się wejść do bazyliki, można byłoby uznać Asyż za wstępnie rozpoznany, ale w tej sytuacji, nie można stąd wyjechać. Być tak blisko i nie dotknąć miejsca spoczynku św. Franciszka, nie zobaczyć słynnych fresków, nie poczuć atmosfery Asyżu, tego moja dusza podróżnika zaakceptować nie może
Mamy spokojny parking, nie musimy szukać noclegu, możemy zostać do jutra. Do południa powinniśmy spokojnie zwiedzić to, czego dziś się nie udało a popołudnie przeznaczyć na dojazd do Rzymu.
Tak też zrobiliśmy. Rano z powrotem udaliśmy się na wzgórze. Romek po drodze wstępuje do fotografa, żeby zgrać zdjęcia. Karty pamięci już prawie pełne a przed nami Rzym. Wtedy jeszcze karty pamięci miały po 256 MB, a laptop był dopiero w planie. Ze zdjęciami szybko udało się uporać, po pół godzince - karty są czyste a zdjęcia na płytce i na pendrivie.
..................................................................................................................................
W tym miejscu przerwę swoją opowieść i jeśli można, to poproszę Cię Tadeuszu o wklejenie swojego Asyżu.
Następny odcinek będzie już zawierał nasze fotki
Ale na razie nic więcej nie powiem... Santa - 2012-01-14, 17:41 Tadeusz - bardzo Ci dziękuję za Twój Asyż i za wszystkie wcześniejsze zdjęcia
Chcecie wierzcie lub nie wierzcie, ale gdy jestem w potrzebie, zawsze spotykam na swojej drodze jakiegoś anioła I właśnie znów mnie to spotkało; Anioł-Tadeusz wsparł zjęciowo moją szarą opowieść.
Już niedługo spotkam kolejnego anioła za jakieś 2-3 odcinki. Ale nie uprzedzajmy faktów...
Zralaksowani na ciele i duszy opuszczamy nasz domek i znaną już drogą udajemy się do Bazyliki Świętego Franciszka.
Z naszej drogi już widać Bazylikę
Droga piękna i wygodna - Święty Franciszek tak dobrze nie miał
Coraz bliżej i piękniej
Jeszcze kilka schodków i zakręt
I już jesteśmy na miejscu
Dziecko już dzisiaj w dobrym nastroju
A nawet w bardzo dobrym
Zaopatrzeni przy wejściu w audioprzewodniki (w kilku językach, oprócz naszego ojczystego) - wchodzimy do bazyliki. Niestety wysoce specjalistyczne słownictwo opisujące historię, architekturę i sztukę dotyczącą tego miejsca nie jest nam dostępne. W końcu podłączamy się do jakiejś polskiej wycieczki z przewodnikiem. Opowiada barwnie i dużo więcej niż mogliśmy wyczytać w naszym Pascalu.
Fotografować chyba wolno było tylko bez lampy. Więc tak na szybko:
Klimat kościoła dolnego
I jakieś ujęcie z górnego
Naładowani przeżyciami duchowymi i estetycznymi jeszcze raz spacerujemy po dziedzińcu bazyliki.
Spotykamy nowożeńców. Mają sesję zdjęciową
Potem jeszcze niepowtarzalny i nie do pomylenia dziedziniec klasztoru
I jeszcze rzut oka na okolicę
Parę uliczek, parę obiektów
Bardzo chciałabym jeszcze zanurzyć się w uliczki tego niesamowitego miasta. Jest jeszcze tyle do zobaczenia.
Właściwie chętnie zostałabym tu jeszcze kilka dni. Ale Roma na nas czeka, więc trzeba się streszczać. Musimy tu wrócić... Aulos - 2012-01-15, 19:31
Santa napisał/a:
Bardzo chciałabym jeszcze zanurzyć się w uliczki tego niesamowitego miasta. Jest jeszcze tyle do zobaczenia.
Właściwie chętnie zostałabym tu jeszcze kilka dni. Ale Roma na nas czeka, więc trzeba się streszczać. Musimy tu wrócić
Mamy takie same odczucia, co do Asyżu - zachwyt atmosferą i ogromny niedosyt (byliśmy tam też tylko "w przelocie"). Nawet zdjęcia mamy podobne. Ceramiczną tabliczkę "Pax et Bonum", zakupioną w Asyżu, wmurowałem u wejścia do naszego domu.Santa - 2012-01-15, 21:28
Aulos napisał/a:
...Ceramiczną tabliczkę "Pax et Bonum", zakupioną w Asyżu, wmurowałem u wejścia do naszego domu.
Ale świetny pomysł. Natępnym razem zrobię tak samo
Ja w Asyżu zakupiłam tylko charakterystyczne krzyżyki - na upominki dla znajomych.
To wszystko dzieje się za szybko - ale cóż - świat jest takie wielki i piękny, a urlop taki krótki
..................................................................................................................................
Rzut oka na mapę - i z analizy możliwości dojazdowych pokazało nam się, że na autostradę wracać nie warto. Z Asyżu udaliśmy się w kierunku Foligno, Spoleto i tam wskoczyliśmy na drogę SS3, która prowadzi prosto do Rzymu. Poza tym dedukowaliśmy, że wjeżdżając lokalną drogą, łatwiej załapiemy się gdzieś na nocleg - na jakiejś stacji benzynowej albo pod marketem, a rano poszukamy czegoś docelowego.
Tak też zrobiliśmy. Pojechaliśmy obraną trasą. Ale wkrótce okazało się, że nie był to najlepszy pomysł. Droga co prawda mało uczęszczana, ale wyjątkowo niewygodna dla zestawu z przyczepą. Częste podjazdy i strome zjazdy, kręta, wąska, niezbyt dobra nawierzchnia. Można spokojnie jechać, ale średnia prędkość niestety mocno obniżona. Ostatecznie zajęła nam o wiele więcej czasu, niżby to wyszło na autostradzie.
Noc nas złapała jeszcze kawałek przed Rzymem. Gdy w końcu wjechaliśmy do miasta, okazało się, że wcale nie tak łatwo gdzieś się przytulić na nocleg. Ale jeszcze tak nie było, żeby się coś nie znalazło, więc i tym razem się znajdzie. No i się znalazło. Duży plac parkingowy obok jakiegoś targowiska. W większości pusty, trochę aut na obrzeżach, w tym kilka zdezelowanych i chyba porzuconych. Na dodatek obok fontanelka z wodą.
Romek pionizuje naszą przyczepkę, my szykujemy jakąś kolację, ale okazuje się, że nie jest tu tak całkiem spokojnie. Podchodzi do nas jakiś smagły mięśniak i kombinując łamaną angielszczyzną, próbuje nam powiedzieć, że ten parking jest przeznaczony dla gości baru, który znajduje się na przeciwległym jego końcu. I jeszcze, że można tutaj stać ale trzeba w tym barze coś kupić. We wskazanym kierunku widać jakąś budkę i ze dwóch sączących jakieś płyny klientów. Ponieważ nie chce nam się stąd ruszać, więc wyjmuję kilka euro i wręczam smagłemu, tłumacząc mu, że nie mamy już dzisiaj ochoty na piwo, ale żeby on wypił za nas, a my chętnie skorzystamy jutro. Smagły uśmiecha się od ósemki do ósemki i mówi, że w takim razie, to on nas tu będzie pilnował, żeby nam nikt w nocy nie przeszkadzał
Widać, że naciągacz, ale cóż - jesteśmy na jego terenie On tu jest u siebie a my chcemy spokojnie dotrwać do rana. A swój ochroniarz w Rzymie, za kilka euro, to chyba dobry interes
Obracamy wszystko w żart (bo co innego możemy zrobić) i kładziemy się spać. Rano wstajemy, wszystko w najlepszym porządku. Pusto, spokojnie.
Nie wiemy gdzie dokładnie jesteśmy, bo mamy co prawda mapę Rzymu, ale ona nie obejmuje obrzeży. Wypada po prostu wyjechać i rozglądać się za znakami do centrum miasta. Do 12 czasu jeszcze sporo, ale ponieważ z parkingiem nigdy nic nie wiadomo, to wyjeżdżamy szybciej. Szybko znajdujemy kierunek na centrum. W końcu dojeżdżamy do Tybru i tam postanawiamy zatrzymać się, żeby mieć blisko do Watykanu.
W niedzielę rano z miejscem nie ma większego problemu ale nasz zestaw wymaga odpowiednich warunków, więc robimy rundkę, żeby znaleźć coś odpowiedniego. Znajdujemy po przeciwnej niż Watykan stronie Tybru, za 4 mostem (Ponte Nenni) licząc od Zamku Świętego Anioła i Ponte Sant Angelo. Miejsce nie dość, że niedalekie, to jeszcze zacienione. Parking płatny ale parkometr nie przyjmował monet. Jakiś miejscowy przechodzień informuje nas, że parking free. Teraz już wiem, że parkingi nad Tybrem w niedzielę są niepłatne.
Ponieważ mamy jeszcze trochę czasu, robię trochę porządku w samochodzie i przyczepce. Część rzeczy będących do tej pory w samochodzie - przenoszę do przyczepy. Składam nasze podręczne podróżne klamoty - mapy, termosy, ładowarki. W aucie zostawiamy porządek - będzie stać na parkingu, po co ktoś ma oglądać nasz bałagan.
Zuzia - podróżująca na tylnym siedzeniu auta, wszystkie swoje dziewczyńskie skarby ma przy sobie - płyty, odtwarzacze, biżuterię, cały plecak ze swoimi drobiazgami, z którymi się nie rozstaje. Teraz gdy już będziemy stacjonarni, lepiej mieć to w przyczepce, bo w aucie niepotrzebne.
W końcu wychodzimy, Romek zamyka przyczepę i auto. Wyposażeni tylko w to, co absolutnie niezbędne udajemy się w kierunku Watykanu. W ostatniej chwili Zuzia jeszcze decyduje, że zostawi swoją podręczną torebkę - po co dźwigać, w bazylice i tak nie będzie dzwonić ani odbierać telefonów... cdn...Santa - 2012-01-16, 19:16 Idziemy wzdłuż Tevere - fotka dla tych, co Tybru jeszcze nie widzieli
Na horyzoncie już widać kopułę
Po drodze Palazzo di Giustizia
I jeszcze takie cudeńko - nie wiem co to jest, ale urocze
Zbliżamy się do Castel Sant Angelo
I już jesteśmy na Ponte Sant Angelo
I wreszcie jest ...
A teraz w całej swojej okazałości
Na miejscu okazuje się, że papieża zobaczymy tylko na telebimie
W sierpniu papież też ma wakacje i jest w Castel Gandolfo. Stamtąd będzie transmitowana modlitwa na Anioł Pański. Nie przewidziałam tego, ale trudno, w przyszłą niedzielę pojedziemy do Castel, to go zobaczymy.
Potem msza święta, na którą akurat natrafiliśmy w jednej z kaplic i zwiedzanie bazyliki.
Na tym forum oglądałam już tyle wspaniałych zdjęć z bazyliki Św. Piotra, że pewnie nic nowego nie wniosę pokazując swoje, ale wkleję przynajmniej te, które dla mnie są z jakiegoś powodu ważne.
Drzwi święte - których otwarcie przez Jana Pawła II śledziliśmy na początku nowego tysiąclecia
Napis nad drzwiami
Pieta
Symboliczne, turystyczne powitanie ze Świętym Piotrem
Zejście do grobu Świętego Piotra pod ołtarzem konfesji
Ołtarz konfesji
Kilka ujęć z wnętrza
I wg mnie najsympatyczniejsze miejsce w bazylice - takie wdzięczne aniołki - jeden ładny, drugi brzydki
Potem jeszcze zejście do podziemii...
W grotach zdjęć robić nie wolno. Ale dla fotografa jak nie wolno, znaczy... szybko
Grób Świętego Piotra
I jeszcze On - Jan Paweł II
To światło na zdjęciu - dla mnie symboliczne...
Nie pamiętam dokładnie ile czasu spędziliśmy w bazylice. Wrażeń opisywać nie będę - są bardzo osobiste, czekałam na ten dzień bardzo długo. Chciałam tu przyjechać za życia Jana Pawła. Teraz mogłam tylko odwiedzić go w Grotach. Odszedł zaraz po moim ojcu. Taka podwójna strata...
W końcu decydujemy się wyjść z bazyliki...Elwood - 2012-01-17, 00:07 Piszesz tak pięknie, że czytając Twoją opowieść powracam w miejsca, w których miałem okazję być z prawdziwą przyjemnością i wzruszeniem. Masz we mnie wiernego czytelnika z niecierpliwością czekającego na ciąg dalszy. Może wirtualne piwko choć trochę ochłodzi Ci wspomnienia włoskich upałów i gorących przeżyć. Pozwól, że w Twoim wątku postawię piwko również Tadeuszowi. Pozdrawiam Santa - 2012-01-17, 21:45 Temat postu: Przeżyjmy to jeszcze raz !
Elwood napisał/a:
Piszesz tak pięknie, że czytając Twoją opowieść powracam w miejsca, w których miałem okazję być z prawdziwą przyjemnością i wzruszeniem. Masz we mnie wiernego czytelnika z niecierpliwością czekającego na ciąg dalszy. Może wirtualne piwko choć trochę ochłodzi Ci wspomnienia włoskich upałów i gorących przeżyć. Pozwól, że w Twoim wątku postawię piwko również Tadeuszowi. Pozdrawiam
Elwood - bardzo dziękuję. Cieszę się, że swoim opowiadaniem przywołuję Twoje miłe wspomnienia. Pozdrawiam serdecznie
Wracając do poprzedniego odcinka przypomniało mi się jeszcze, że zwiedzając bazylikę weszliśmy do muzeum, w którym można obejrzeć niezliczone ilości bezcennych pamiątek z dziejów papiestwa - głównie naczyń liturgicznych, szat, darów dla papieży i innych niepowtarzalnych gadżetów. Zdjęć stamtąd nie mamy ale zachęcam do odwiedzenia tego miejsca.
Nie mylić z Muzeami Watykańskimi
Żal nam tylko, że nie weszliśmy na Kopułę ale zmęczenie i głód zaczynają nam już dawać się we znaki, więc decydujemy, że jeszcze tu wrócimy.
Wychodzimy z bazyliki na Plac Świętego Piotra.
Romek biega z aparatem i uwiecznia scenerię placu
Święty Piotr z symbolicznym kluczem
Tutaj należy go szukać
Oglądamy witryny na via Conzillazione
Potem przechodzimy przez Ponte Vittorio Emanuele - most-muzeum
Powoli kierujemy się stronę przyczepki.
Jeszcze fotka na tle Zamku Świętego Anioła (Romek żałuje, że dziś do niego nie wejdziemy, bo tam jest jakiś arsenał broni)
Mijamy pierwszy, potem drugi i trzeci most. Robimy zdjęcia, gawędzimy, w końcu dochodzimy do grupy ludzi i widzimy, że akurat jacyś Polacy mieli stłuczkę. Mają utłuczony kawałek auta, przy nich karabinieri. Zmartwieni i zdenerwowani, próbują dochodzić swoich racji. Robi mi się ich strasznie żal. Przyjechać taki kawał świata po to, żeby tu mieć takiego pecha, to musi być naprawdę nieprzyjemne. Idziemy dalej a ja głośno wyrażam swoje współczucie dla naszych pechowych rodaków.
Dochodzimy do czwartego mostku. Nogi już ledwie nas niosą. Za chwilę będziemy na miejscu, jeszcze tylko taki uskok muru i zaraz będzie nasz parking.
W pewnym momencie Romek pyta mnie czy jestem pewna, że to na pewno tutaj, a ja choć oczywiście na sto procent jestem pewna - czuję ogarniający mnie niepokój. Już powinno być widać naszą przyczepkę ale jej nie ma. Nagle Romek przyspiesza kroku i podniesionym głosem mówi "nie ma przyczepy". Podbiega w kierunku auta. Nie za bardzo dociera do mnie treść jego słów, ale też podbiegam i widzę, że rzeczywiście auto jakby nasze - ale samo. Przyczepy nie ma. Może bym się jeszcze zastanawiała, czy to na pewno ten samochód, ale patrzę a z tyłu w pobliżu haka leży rozgięta kłódka, a zderzak w aucie jest zarysowany.
Romek szybko orientuje się w sytuacji i rzuca mi krótką informację, że pobiegnie do tych karabinierów, którzy są przy tej kolizji, którą mijaliśmy po drodze, bo trzeba coś z tym zrobić.
Zostajemy z Zuzią same. Po kilku minutach wraca i mówi, że karabinierzy kazali mu się zgłosić do ekipy, która ma dyżur na Piazza Collona. Dali mu mapkę, na której zaznaczyli lokalizację. W międzyczasie przechodzą koło nas młodzi ludzie, z których jeden okazuje się Polakiem. Zagadnął nas i po zapoznaniu się z naszą sytuacją, zwrócił się do swojej dziewczyny - Włoszki. Dziewczyna zaczęła głośno zastanawiać się i poszukiwać różnych wyjaśnień. Cień nadziei daje nam jej wersja, że czasem pojazd mógł zostać odholowany. Ale spojrzawszy na leżącą kłódkę stwierdziła: "I am sorry".
I w tym momencie wszystko stało się dla nas jasne...Agostini - 2012-01-17, 22:23
Santa napisał/a:
stwierdziła: "I am sorry"
Ja bym powiedział: "tragedy".
A tak coś czułem, że chodzi o przyczepkę.
Stało się coś co mogło stać się najgorszego. Podczas takiej wyprawy. W takim miejscu.
Nie chciałbym znaleźć się nigdy w podobnej sytuacji.Santa - 2012-01-18, 20:34
Agostini napisał/a:
Santa napisał/a:
stwierdziła: "I am sorry"
Ja bym powiedział: "tragedy".
A tak coś czułem, że chodzi o przyczepkę.
Stało się coś co mogło stać się najgorszego. Podczas takiej wyprawy. W takim miejscu.
Nie chciałbym znaleźć się nigdy w podobnej sytuacji.
Agostini - myślę, że właśnie tacy podróżnicy jak na naszym forum są w stanie zrozumieć co się nam wtedy przydarzyło
....................................................................................................................................
Młodzi odchodzą. Zostajemy sami.
Każdy z nas pamięta tę chwilę inaczej, ale ja mogę opisać tylko tak, jak ja ją zapamiętałam.
Rzut oka na Romka - usiadł na murku, jest zupełnie spokojny, nic nie mówi. Taki spokój nie wydaje mi się bezpieczny. Czuję, że muszę szybko coś zrobić, żeby zneutralizować narastające emocje. Nie ważne co myślę, ale mówię - "nie mamy przyczepy, ale dobrze, że mamy chociaż auto. Pieniądze i dokumenty też mamy, więc jesteśmy w całkiem dobrej sytuacji". Tak, to że mamy auto jest prawdziwym szczęściem w naszym dzisiejszym nieszczęściu. Przez moment czuję się prawie szczęśliwa, gdy wyobrażam sobie, co by było, gdybyśmy zostali bez auta. Podchodzę do Romka i próbuję mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że poradzimy sobie, i że nie warto się przejmować, szkoda zdrowia. Przez myśl mi przechodzi, że mogłoby nam się przydarzyć coś złego ze zdrowiem - i to wtedy byłoby prawdziwym nieszczęściem.
Niestety zaprzeczanie emocjom nie jest dobrym sposobem - powinnam to wiedzieć jako profesjonalista - ale nie bez powodu, ktoś wymyślił przysłowie, że "szewc w dziurawych butach chodzi".
Podczas gdy ja się skupiam na Romku, nasze dotąd milczące dziecko nagle wybucha: "jak to możliwe?, przecież tyle intencji za tę podróż złożyłam na FSMie, tyle modlitw, u tylu świętych byliśmy - i to wszystko na marne
Teraz dopiero czuję powagę sytuacji - myślę sobie, co tam przyczepka, skoro tu wiara mojego dziecka jest zagrożona.
Tym razem "szewc" staje na wysokości zadania - i nie wiem skąd, ale przychodzi mi do głowy taki tekst. Mówię: "dziecko - trzeba się modlić, tak jakby wszystko zależało od Boga, a robić tak, jakby wszystko zależało od nas. Zostawiliśmy przyczepę niestrzeżoną, więc nic dziwnego, że złodzieje się nią zainteresowali. Pan Bóg nic do tego nie ma".
Może by to nawet i zadziałało, ale nasze dziecko przypomniało sobie, że właśnie dziś rano zaniosło z auta do przyczepy swój plecak z całą biżuterią i ze wszystkimi swoimi podręcznymi skarbami. Przyczepa - przyczepą, ale takiej straty to na pewno nie da się przeżyć.
Na to wkracza do akcji tatuś (widać też poruszony stratą korali). Mówi: stratami będziemy się martwić potem, teraz musimy znaleźć tych karabinierów i zgłosić kradzież.
Może ma jeszcze jakąś nadzieję...
Wsiadamy do auta, rozkładamy naszą "złodziejską mapkę" - tak ją potem nazywaliśmy. Po kilku okrążeniach udaje nam się w końcu znaleźć miejsce, gdzie można zaparkować auto i podejść do karabinierów. Ale oni tam są od pilnowania porządku i przekierowują nas na komisariat przy placu San Lorenzo. Mimo, że to niedaleko - znów kilka rundek - bo to niedzielne popołudnie, turystów jak mrówek, ulice pozamykane albo jednokierunkowe.
Choć mam głowę zajętą zupełnie czymś innym, ale podczas tej rundki rozpoznaję kilka obiektów, które widziałam w przewodniku - i domyślam się, co to może być. Pamiętam (a może tylko mi się tak wydaje), ale Fontannę di Trevi, Piazza Venezia, Coloseo, Piazza Spagna - widziałam wtedy po raz pierwszy z okien samochodu. Nie tak miało wyglądać moje zwiedzanie Rzymu
Docieramy do Piazza San Lorenzo - Zuzia mówi, że nie rusza się z auta - już wystarczy strat na dzisiaj, nie zamierza wracać do domu pieszo.
Idziemy tylko z Romkiem. Pierwszy obiekt zwiedzony w Rzymie, to lokalny komisariat (jak to w życiu nigdy nic nie wiadomo). Bardzo elegancki obiekt - stylowe wnętrze, marmurowe schody, mahoniowe meble, soczysta zieleń w ogromnych rzeźbionych donicach - elegancja w każdym calu. Porównanie z polskim komisariatem, w którym pracuje mój brat - to jakby dwie różne planety.
Karabinieri uprzejmi, ale interesuje ich głównie czy mamy dokumenty i pieniądze na powrót do kraju. Nijak nie są w stanie pojąć, co nam właściwie ukradli
W rozmówkach nie znajduję odpowiedniego słowa, a oni tylko w kółko pytają czy to "kamper"
W końcu Romek rysuje im auto z przyczepą, przyczepę przekreśla - ale też nie jestem przekonana czy to coś dało Może w Rzymie przyczepy nie są znane
Wypełniamy odpowiednie dokumenty - z danymi utraconej przyczepki, opisem okoliczności i danymi kontaktowymi. Dostajemy kwit stwierdzający, że została zgłoszona kradzież - i na odchodne informację, że jak coś będzie wiadomo, to poinformują naszą ambasadę.
Cała procedura ciągnie się w nieskończoność. Widząc jak wygląda włoska praca, nie mogę sobie wyobrazić, jak wygląda słynny "włoski strajk"
Gdy jesteśmy wreszcie wolni, zaczyna się ściemniać. Wracamy nad Tybr, zatrzymujemy się i wreszcie mamy czas, żeby pomyśleć co dalej...Tadeusz - 2012-01-18, 20:48 Wiedziałem przecież co przeżyliście, a jednak poznając szczegóły przeżywam tę przygodę tak jak bym tam z Wami był. Wyobrażnie podsuwa obrazki a serce przepełnia smutek.
Jest coś w tym, że w pierwszej chwili można zapomnieć o zawodowym doświadczeniu i w stosunku do swych najbliższych i siebie samego w obliczu próby szczególnie trudnej - poczuć się prawie bezradnym.
Znam to uczucie.
Coś mi jednak podpowiada, że w Twoim przypadku był to stan krótkotrwały.
Niecierpliwie czekam... co dalej?...Santa - 2012-01-18, 21:04
Tadeusz napisał/a:
Wiedziałem przecież co przeżyliście, a jednak poznając szczegóły przeżywam tę przygodę tak jak bym tam z Wami był. Wyobrażnie podsuwa obrazki a serce przepełnia smutek.
....
Niecierpliwie czekam... co dalej?...
Tadeuszu - proszę, żebyś czekał z optymizmem - w końcu to "stare dzieje"
Tadeusz napisał/a:
...Jest coś w tym, że w pierwszej chwili można zapomnieć o zawodowym doświadczeniu i w stosunku do swych najbliższych i siebie samego w obliczu próby szczególnie trudnej - poczuć się prawie bezradnym.
Znam to uczucie. ...
Oj, tak. W takich sytuacjach jest się po prostu sobąKotek - 2012-01-19, 16:01 Oj, jak przykro... współczuję. MILUŚ - 2012-01-19, 19:43 O.........kurcze......... nie wiem co bym zrobił
Czekam jak napiszesz jak wyszliście z tych tarapatów Santa - 2012-01-19, 20:31
MILUS napisał/a:
O.........kurcze......... nie wiem co bym zrobił
Czekam jak napiszesz jak wyszliście z tych tarapatów
Jesteśmy 2000 kilometrów od domu, zmęczeni, głodni, brudni, w jednych ciuchach. Romek sprawdza co nam zostało w samochodzie. Okazuje się, że właściwie to nic. Bagażnik auta wypełnia wielki przedsionek do przyczepy, jakieś skrzynki z narzędziami (Romek ma zawsze wszystkie narzędzia, które mogą się przydać jemu i każdemu innemu, kto znajdzie się w potrzebie).
Nie pamiętam co więcej tam było ale raczej nic ważnego.
Pierwszy pomysł jest taki, żeby wsiadać w auto i kierować się na Grande Recorde Anulare - tam obrać właściwy kierunek i szybko wracać do domu.
Tymczasem nad Tybrem atmosfera gęstnieje - niedzielny wieczór - kto był ten wie, kto nie był, niech przypomni sobie film "Rzymskie wakacje"
- barki na brzegach Tybru, impreza koło imprezy, tłum rozbawionej młodzieży, turystów i ogólnie jak ulu. Jeśli nie można się do nich przyłączyć, to przynajmniej trzeba stąd uciekać, żeby serce zbytnio nie bolało
Przypomina mi się, że chyba należałoby powiedzieć komuś, o tym co nam się przydarzyło. Wysyłam kilka smsów i wykonuję jeden telefon do Polski - do mojego brata, który pracuje jako oficer dyżurny policji. Tak mi się wydaje, że pierwszy powinien się o tym dowiedzieć. Do mamy przecież nie zadzwonię, bo zaraz będzie miała nockę z głowy
Mój brat - profesjonalnie, w kilku pytaniach orientuje się w naszej sytuacji, ustala nasze miejsce (gdzie stoimy), każe nam się nie ruszać, wyłącza się i za kilka minut znów dzwoni. Wcale nas nie pyta o zdanie, tylko swoim zawodowym zwyczajem, wydaje dyspozycje. Mówi, że mniej więcej za pół godziny przyjedzie do nas Dżordżio (ten właśnie, którego nie chcieliśmy najeżdżać, dopóki nie wróci jego żona - nasza znajoma, która ciągle jest w Polsce). Podał mu nasz telefon i on za chwilę się z nami skontaktuje.
W normalnych warunkach od razu bym odmówiła. Należę do ludzi, którzy nie zwykli nadużywać cudzej gościnności. Wolę pomagać innym niż przyjmować pomoc. Ale to nie są normalne warunki, więc coś tam tylko przebąkują, że to tak trochę głupio, że go nie znamy, ale nikt ze mną nie dyskutuje. Za chwilę telefon od Dżordzia i za jakieś 30-40 minut, już się z nim witamy. Każe nam jechać za sobą. Jedziemy w kierunku Cristoforo Colombo i wypadamy na starą drogę prowadzącą do Neapolu. Jedziemy w kierunku morza. Drogę prześledziłam wcześniej w internecie, bo mieliśmy w planie ich odwiedzić, no ale nie w takich okolicznościach. Przygotowaliśmy dla nich upominki - ale zostały w przyczepie. Kompletna porażka
Dojeżdżamy do posiadłości Dżordziów. Dżordżio zaprasza nas do salonu. Po chwili już siedzimy przy zastawionym stole. Żeby nie przesadzić, powiem tylko, że w pięć sekund znalazło się na nim z kilkanaście różnych trunków i wiele, wiele innych dowodów polskiej gościnności we włoskim wydaniu.
A Dżordżio - gość pogodny, konkretny i rzeczowy, wcale się nad nami nie użala, tylko mówi mniej więcej taki tekst, że przyczepy szkoda, ale to się wszystko da odrobić i że on tu kiedyś do Italii przyjechał z jedną walizką, choć w Polsce zostawił dorobek całego życia i że my też niebawem zapomnimy o swoich kłopotach - jako i on zapomniał A że przyczepa się znajdzie, to raczej tutaj niemożliwe, bo tu się nikt takimi drobiazgami nie zajmuje. A pod Rzymem to jest wiele takich miejsc, zamieszkałych przez koczujących stranierów, gdzie policja nawet nie próbuje interweniować, bo strach tam wejść, bo można nie wyjść żywym.
A w międzyczasie - staropolskim obyczajem zachęca do toastów "za poznanie", "za spotkanie", za to żeby Polacy trzymali się razem i w wielu innych różnych intencjach
Opowiada nam swoją historię, o tym jak to kiedyś w Italii bywało, że jak on tu przyjechał, to był tu tylko papież i Boniek, o tym jak kupił sobie pierwsze auto, które służyło mu za dom, przechowalnię i dawało poczucie bezpieczeństwa... i tak w sympatycznej atmosferze zupełnie zapominamy o przejściach dzisiejszego dnia
Właściwie to jest już jutro - Dżordżio ma na rano do pracy ale obiecuje, że jak wróci, to zrobimy sobie grila, popijemy, pogadamy - jak Polak z Polakiem. Wskazuje nam sypialnię, łazienkę, garderobę, każe sobie poszukać wszystkiego, co nam potrzebne, bo nie ma pojęcia gdzie co leży, a żony nie ma a rano mamy się tu rozgościć, ewentualnie pojechać sobie nad morze - bo to tylko 7 kilometrów; można nawet pojechać rowerami, które stoją za domem.
Odświeżeni - na ciele i duszy, kładziemy się w eleganckiej atłasowej pościeli. Wokół spokój, z oddali słychać tylko szum Pontiny (via Pontina).
Mimo zmęczenia sen nie chce przyjść. Rozpamiętuję całą dzisiejszą sytuację, ale o dziwo jestem zupełnie odcięta od emocji, jakby to nie mnie dotyczyło.
Obmyślam optymalny plan wyjścia z sytuacji. Nie dzielę się pomysłami z Romkiem, bo nie chcę, żeby Zuzia słyszała i przeżywała. A poza tym Romek musi się wyspać - będzie nam potrzebny dobry kierowca...Aulos - 2012-01-19, 22:24 Twoja informacja o Waszym przykrym zdarzeniu w Rzymie pojawiła się na forum w dniu, gdy my wyjeżdżaliśmy do Włoch. Ja tego dnia już nie włączałem komputera i przeczytałem post dopiero po naszym powrocie. Nas tamtego roku Rzym także nie pogłaskał - klapsa zapamiętamy na zawsze. Jednak bardzo się cieszę, że zła przygoda, ani w Was, ani w nas, nie ostudziła zapału do poznawania tego pięknego kraju i Wiecznego Miasta. My zachorowaliśmy na Włochy i Rzym w 2003 roku. Pojechaliśmy na 10-tą rocznicę ślubu (za rok już mamy 20-tą). Byliśmy w Castelgandolfo na audiencji generalnej u Jana Pawła II. Sądziliśmy wówczas, że to największa podróż naszego życia, ale byliśmy tam bez dzieci. Apetyt został rozbudzony i zaplanowaliśmy, że za dwa lata pojedziemy do naszego papieża z dziećmi. I pojechaliśmy. Niestety Jan Paweł II nie doczekał wakacji 2005. Gdy wyszliśmy na San Pietro i spojrzeliśmy w papieskie okna, w których stały rozstawione drabiny malarskie, w oczach stanęły nam łzy i coś ścisnęło gardło.
Ale przepraszam, że zaśmiecam Twój wątek naszymi sentymentami. Za relację, którą nadal wiernie czytam, stawiam piwko, chociaż kobiecie bardziej elegancko byłoby lampkę dobrego wina - co się odwlecze, to nie uciecze. Santa - 2012-01-20, 20:09
Aulos napisał/a:
Twoja informacja o Waszym przykrym zdarzeniu w Rzymie pojawiła się na forum w dniu, gdy my wyjeżdżaliśmy do Włoch. Ja tego dnia już nie włączałem komputera i przeczytałem post dopiero po naszym powrocie. Nas tamtego roku Rzym także nie pogłaskał - klapsa zapamiętamy na zawsze. Jednak bardzo się cieszę, że zła przygoda, ani w Was, ani w nas, nie ostudziła zapału do poznawania tego pięknego kraju i Wiecznego Miasta. My zachorowaliśmy na Włochy i Rzym w 2003 roku. Pojechaliśmy na 10-tą rocznicę ślubu (za rok już mamy 20-tą). Byliśmy w Castelgandolfo na audiencji generalnej u Jana Pawła II. Sądziliśmy wówczas, że to największa podróż naszego życia, ale byliśmy tam bez dzieci. Apetyt został rozbudzony i zaplanowaliśmy, że za dwa lata pojedziemy do naszego papieża z dziećmi. I pojechaliśmy. Niestety Jan Paweł II nie doczekał wakacji 2005. Gdy wyszliśmy na San Pietro i spojrzeliśmy w papieskie okna, w których stały rozstawione drabiny malarskie, w oczach stanęły nam łzy i coś ścisnęło gardło.
Ale przepraszam, że zaśmiecam Twój wątek naszymi sentymentami. Za relację, którą nadal wiernie czytam, stawiam piwko, chociaż kobiecie bardziej elegancko byłoby lampkę dobrego wina - co się odwlecze, to nie uciecze.
Pamiętam jak wróciliście i jak napisałeś o Waszych przejściach. Widzę, że też macie swoją wzruszającą historię związaną z Rzymem. Może to właśnie trudne emocje tak zbliżają i związują nas z miejscami i z ludźmi.
Życzę Wam wielu wspaniałych podróży do Rzymu i pełnego zaspokojenia apetytu na Rzym, który "wzrasta w miarę jedzenia". I mam nadzieję, że umówione z Agnieszką wspólne "odczarowywanie Rzymu" kiedyś dojdzie do skutku Proponuję rosso dolce
Dziękując za wzruszający osobisty Twój wkład do mojej relacji - dla Was odkrycie z wizyty w Łagiewnikach. Może Was natchnę do podróży nowym kamperkiem
Płyta nagrobna Jana Pawła II, przy której jeszcze niedawno modliliśmy się w bazylice św. Piotra, teraz znajduje się tutaj: http://www.janpawel2.pl/budowa-centrum
Będąc tam w okresie Bożego Ciała, akurat trafiliśmy na moment, jak kustosz opowiadał sponsorom, w jaki sposób udało się ją do Łagiewnik sprowadzić. Ze zdziwienia opadły nam szczęki
Panowie - dziękuję za browarki. Jak skończę swoją pisaninę i będę miała czas na czytanie, to wszystkie rozdam
Za chwilę - ciąg dalszySanta - 2012-01-20, 20:31 Przebudzenie było takie sobie Przez chwilę zastanawiam się, czy to się działo naprawdę, czy to tylko sen. Ale otoczenie, w którym się znajduję nie pozostawia złudzeń.
Jesteśmy na pięknej posiadłości pod Rzymem, tonącej w zieleni, cudownie ukwieconej, łączącej elementy południa i polskości. Pod palmami, z oczka wodnego bije fontanna, obok której stoi polski bocian i krasnale ogrodowe
Ogród obfitujący w dorodne warzywa, dwumetrowe krzaki pomidorów - dojrzałych, zwisających całymi kiściami. Pod płotem drzewo pomarańczowe, obok figowe - z dojrzałymi owocami. Aha - i jeszcze w rogu ogrodu w budzie - pies-Polak (który przyjechał tu ze swoją panią w podróżnej torbie) i klatki z ciągle denerwującymi go królikami. Po obejściu kręci się kilka kotów - dumnych jak rzymskie legiony
Właściwie było tam wszystko co nam znane i równocześnie to, czego szukamy jadąc na południe Europy. Taki mikro raj na ziemi
W domu jest jeszcze nastoletnia córka naszej znajomej, ale śpi - po imprezie, więc jesteśmy sami. Czekamy aż się obudzi, bo chcemy ją poprosić, żeby pojechała z nami na zakupy. Jesteśmy w miejscu, z którego łatwo wyjechać, ale wrócić to byłby problem - posiadłość jest położona wśród ogródków działkowych i w prawdziwym labiryncie. A poza tym - nie mamy żadnej mapy, zostały w przyczepie. Wydruk naszej drogi powrotnej z Via Michelin - również
Koło południa udaje nam się dziewczynę obudzić i biorąc ją za przewodnika jedziemy na zakupy. Zaczynamy od szczoteczek do zębów, wszystkich akcesoriów toaletowych i generalnie wszystkiego - bo mamy tylko to co na sobie - a jest tego niewiele
Po powrocie przyrządzam jakieś ciepłe danie i zanim skończyłam przyjeżdża Dżordżio, który urwał się z pracy. Widzę, że zasypia na stojąco, ale nie chce się do tego przyznać. Posilamy się razem i teraz już z nim - znów jedziemy na zakupy. Dżordżio prowadzi nas do lokalnego rzeźnika, zakupuje bisteki i salsiczie, które potem zaserwuje na ogrodowym grilu.
Potem idziemy - do: uwaga nie znam fachowej nazwy, ale było to takie wielkie pomieszczenie, z ogromnymi metalowymi zbiornikami, w których znajdowały się różne gatunki win - wszystkie fachowo opisane i sprzedawane jak w rozlewni - do butelek, w wybranym przez klienta rozmiarze Wcześniej oczywiście możliwość degustacji, do której uprzejmy i otwarty właściciel szczerze zachęcał.
Widać, że ten właściciel to bardzo dobry znajomy Dżordżia, bo zna jego upodobania i wyposaża go suto, za jakieś śmiesznie małe pieniądze.
Przykro mi, Panowie i Panie, że nie mogę Wam podać koordynatów tego miejsca, ale jak komuś będzie naprawdę zależało, to postaram się je zdobyć i opublikować. W końcu wszystkie drogi prowadzą do Rzymu
Wieczorny grill i nocne Polaków rozmowy - trwały długo i jeśli ktoś wątpiłby, że można się zrelaksować i zapomnieć o kłopotach w takiej sytuacji jak nasza, to zapewniam, że można. Trzeba tylko trafić na swojego anioła stróża
Dżordżio w niekłamany sposób zachęcał nas, żeby zostać jeszcze w Rzymie. Do morza blisko - można jeździć rowerami. Sprzętu plażowego mają dostatek, tylko nie mają czasu z niego korzystać. Do metra w Ostii też niedaleko - można wsiadać i zwiedzać miasto. Dziś wiem, że można było tak zrobić, ale wtedy nie wydawało nam się to najlepszym pomysłem.
Następnego dnia - wczesnym rankiem, pożegnawszy naszego jadącego do pracy gospodarza - wyjechaliśmy w kierunku GRA. Potem kierując się intuicją (bo mapy nie mieliśmy) udaliśmy się w drogę do domu.Elwood - 2012-01-20, 21:01
Cytat:
Santa
Przykro mi, Panowie i Panie, że nie mogę Wam podać koordynatów tego miejsca, ale jak komuś będzie naprawdę zależało, to postaram się je zdobyć i opublikować. W końcu wszystkie drogi prowadzą do Rzymu
Ale nie wszystkie do winnicy, a w tym klimacie pić się chce. Nie nalegam, ale nóż winnica będzie po drodze podczas następnej wyprawy - żal by było nie zajrzeć.
Nie jestem znawcą win, ale "wiem", że najlepsze są te tak zwane "domowe" Santa - 2012-01-21, 19:38
Elwood napisał/a:
... Nie jestem znawcą win, ale "wiem", że najlepsze są te tak zwane "domowe"
Myślę, że to miejsce, jak żadne inne, stwarza możliwości szybkiego odkrycia swoich preferencji w tej dziedzinie
Za chwilę - zakończenie Santa - 2012-01-21, 20:19 Temat postu: Raz na wozie, raz pod wozem ;)Nie pamiętam już dokładnie jak nam się wtedy jechało, ale generalnie to chyba jakoś tak normalnie - tylko o wiele szybciej niż z przyczepą. Gdy wjechaliśmy w ostatni górski odcinek włoskiej autostrady, przypomniało mi się, jak Romek martwił się, że będzie nam ciężko ciągnąć pod górkę wyładowaną przyczepę. Starając się nadać żartobliwy ton, przypominam mu o tym i dorzucam sentencję, którą często w życiu powtarzam, że "nie warto martwić się na zapas"
Staram się być "dobrą żoną na złe czasy"
Austrię robimy błyskawicznie - dobra droga, mapa niepotrzebna. Ale niestety nie mogę sobie przypomnieć jak jechać, żeby ominąć Wiedeń. W pierwszą stronę jechaliśmy dużym skrótem - no ale tak bez mapy - pierwszy raz, nie da rady. Poza tym eksperymentowanie i błądzenie w naszej sytuacji nie byłoby zdrowe dla naszych nadszarpniętych nerwów
Decydujemy się jechać przez Wiedeń ale ciągniemy już na ostatkach energii. Po kilkunastu godzinach drogi, z niewielkimi tylko przerwami, Romek komunikuje, że potrzebuje się na chwilę zdrzemnąć. Oczywiście - mowy nie ma o jakimś ludzkim noclegu. W tych jednych ciuchach i jednych butach - nie będziemy się kompromitować. Jest dwudziesty pierwszy wiek
Zjeżdżamy z autostrady i zatrzymujemy się w jakimś astriackim miasteczku - spokojnym, wyludnionym. Trafiamy na jakiś placyk, z ławeczkami. My z Zuzią układamy się w aucie, ale Romek tak nie da rady. Potrzebuje wyprostować kości, więc decyduje, że skorzysta z ławki, obok której stoi nasze auto. Nieopodal w okazałym budynku mieści się komisariat policji, to chyba jest tu bezpiecznie.
Ale niestety okazuje się, że włoskie upały, to już przeszłość. Tutaj noc jest chłodna i na krótki rękaw spać się nie da. Romek, który zawsze na wszystko znajdzie jakiś dobry sposób, przypomina sobie, że w bagażniku został namiot od przyczepy. Wyjmuje go i mości sobie na tej ławce posłanie - parę kawałków kładzie na spód a resztą się przykrywa Zapewnia mnie, że będzie mu ciepło i wygodnie.
Ale tego już moje emocje nie wytrzymują... Przypominają mi się jego drobiazgowe przygotowania i troska o każdy szczegół w przyczepce - o to, żeby było nam jak najwygodniej. I po tym wszystkim... ta ławka i ten tropik...
Dobrze, że człowiek ma swój świat wewnętrzny i to co myśli i czuje może czasem zakomunikować tylko samemu sobie...
Przejazdu przez Słowację nawet nie pamiętam. Do domu docieramy po południu...
Zawsze bardzo lubię powroty do domu ale tym razem, jak nigdy przedtem ani potem - doceniam co to znaczy mieć swój dom
I tak się skończyła nasza pierwsza, od lat oczekiwana i wymarzona podróż do Italii !
Życie toczy się dalej Elwood - 2012-01-21, 20:32 Santa
Już dawno z taką niecierpliwością nie czekałem na nic tak, jak na to Twoje zakończenie. Czułem się jak nastolatek, któremu dziewczyna obiecała randkę, ale dopiero za jakiś czas.
Ale wracając ad rem.
Mam nadzieję, że zachwytów nad Twoją opowieścią nie odczytujesz jako zachwytu z przykrego zdarzenia, którego doświadczyliście, a jedynie jako wyraz wielkiego uznania dla Twoich poczynań literackich.
Ufam, że masz w zanadrzu jeszcze nie jedno piękne i wesołe opowiadanie z podróży, którymi się z nami podzielisz. W dowód uznania wpisuję Cię na listę propozycji do nominacji. Być może spodoba się Kapitule CamperTeam'ków 2011. Santa - 2012-01-21, 21:02
Elwood napisał/a:
Santa
Już dawno z taką niecierpliwością nie czekałem na nic tak, jak na to Twoje zakończenie. Czułem się jak nastolatek, któremu dziewczyna obiecała randkę, ale dopiero za jakiś czas.
Ale wracając ad rem.
Mam nadzieję, że zachwytów nad Twoją opowieścią nie odczytujesz jako zachwytu z przykrego zdarzenia, którego doświadczyliście, a jedynie jako wyraz wielkiego uznania dla Twoich poczynań literackich.
Ufam, że masz w zanadrzu jeszcze nie jedno piękne i wesołe opowiadanie z podróży, którymi się z nami podzielisz. W dowód uznania wpisuję Cię na listę propozycji do nominacji. Być może spodoba się Kapitule CamperTeam'ków 2011.
Dziękuję Czuję się zaszczycona i z wrażenia nie wiem co powiedzieć
Z zamiarem opisania tej podróży nosiłam się już dawno ale dużo pracuję i ciągle mi brak czasu. Pisałam tak "na kolanie" i ciągle się obawiałam, żeby mi coś nie wyskoczyło, co odciągnęłoby mnie od pisania.
Mam jeszcze w zanadrzu - 4 podróże do Italii Co prawda nic nam już nie ukradli, ale próbowali
Jeśli są chętni do czytania, to postaram się je opisać.
Dziękuję raz jeszcze zbychu91 - 2012-01-21, 21:13
to za już i proszę o więcej Agostini - 2012-01-21, 22:25 Nie powinny tak wyglądać powroty z wakacji, na które często czekamy cały rok. Ty na te wakacje czekałaś znacznie dłużej.
Mam nadzieję, że zawód i smutek zauważalny w Twoim zakończeniu nie będzie miał powodu powtórzyć się w następnych relacjach.
Dziękujemy za emocjonującą opowieść.
Pozdrowienia dla Romka i Zuzi. Bim - 2012-01-21, 22:54 Kiedyś ,kiedyś przeczytałem podobną opowieść o stracie Kazka.
Czytałem ją z zapartym tchem wyobrażając sobie co ja bym wtedy zrobił na jego miejscu.zpadła mi w główkę.
Ta jest inna też o stracie bardziej 'uduchowiana' nie myślałem że powrót będzie taki.
Santa w Tobie drzemie duch pisarki.
Wiem ,że pisząc wracają wspomnienia myślę ,że będzie to przestrogą dla czytającychAulos - 2012-01-21, 23:44 Dziękujemy, że zabraliście nas w Waszą podróż. Miło nam było być tam z Wami, chociaż skończyło się tak smutno. Na szczęście wiemy, że koniec Waszej przygody z przyczepką - choć przykry - otworzył nowy rozdział w Waszych podróżach. Kotek - 2012-01-22, 10:12
Santa napisał/a:
Mam jeszcze w zanadrzu - 4 podróże do Italii Co prawda nic nam już nie ukradli, ale próbowali
Jeśli są chętni do czytania, to postaram się je opisać.
Dziękuję raz jeszcze
TO JA DZIĘKUJĘ. I zapewniam Cię, że zawsze i wszystko będę czytała z wielką chęcią i zaciekawieniem. Serdecznie pozdrawiam. Santa - 2012-01-22, 20:39
Aulos napisał/a:
... otworzył nowy rozdział w Waszych podróżach.
Zanim zacznę opisywać ten nowy rozdział, chcę jeszcze raz serdecznie podziękować za wszystkie miłe słowa i wyrazić nadzieję, że uda mi się utrzymać Waszą uwagę, pomimo już nie tak bardzo emocjonujących przeżyć, jakie przyniosła nam pierwsza podróż
Dziękujemy za pozdrowienia i pozdrawiamy serdecznie
Za chwilę ciąg dalszy...Santa - 2012-01-22, 21:18 Temat postu: Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszłoW tym odcinku będzie takie babskie "dzielenie włosa na czworo" - można go spokojnie pominąć i poczekać na naszą "Drugą podróż do Italii"
Tym razem po powrocie z wakacji jest zupełnie inaczej niż zwykle. Nie mam wielkiego prania, nie mam wypakowywania i porządkowania przyczepki, nie mam zdjęć, nie mam wspaniałych wrażeń, o których mogę opowiedzieć bliskim i znajomym...
W końcu nie mam ochoty o tym gadać... Jak ktoś zapyta, to relacjonuję, ale raczej w taki sposób, żeby rozmówca był uspokojony i usatysfakcjonowany. Nie mam też czasu wsłuchać się w siebie i zrozumieć, to co naprawdę czuję. Jedyną osobą, z którą rozmawiam szczerze jest mój mąż, który musi mi towarzyszyć w targających mną skrajnych uczuciach zamienianych od razu w pochopne deklaracje na przyszłość. Jedna z nich jest taka, że nie chcę już żadnej przyczepy a następne wakacje zorganizuje mi biuro podróży
Ale Panowie (bo Panie to wiedzą), tego co kobieta mówi w emocjach nie należy traktować serio. Raczej należy to przyjmować jako formę pozbycia się złych emocji i zdrowy objaw dochodzenia do równowagi. I pozwolić jej na to...
Z resztą nie ma nawet czasu, żeby spokojnie przeanalizować naszą obecną życiową sytuację.
Powrót do moich kilku prac (zawsze się zastanawiam, ilu ja właściwie mam szefów ), oddelegowanie dziecka na uczelnię, uzupełnianie strat materialnych , które zostały w przyczepce, odkupienie garderoby dla Zuzi, która nie mając czasu decydować co zabrać, praktycznie zostawiła w domu tylko to, w czym nie lubi chodzić.
Długo by o tym pisać, bo przez wiele, wiele miesięcy - praktycznie na każdym kroku odkrywałam, że czegoś mi w domu brakuje
Ale gdy w końcu doszłam do ładu sama ze sobą, to zrozumiałam, że to nie przyczepy mi żal, ani tych przedmiotów, które w niej zostały. Najbardziej mnie boli, że ktoś mi ukradł moje wakacje, moje marzenia, moje wrażenia z podróży, które miały mi dać siłę na cały następny rok pracy. I w końcu... i to chyba największa strata - nasze zdjęcia z wakacji. I choć nie lubię się fotografować, to jestem przekonana, że właśnie te ukradzione były wyjątkowe (zwłaszcza te z vaporetto).
W międzyczasie - piszę o naszej włoskiej przygodzie, na forum Camper Team - czuję się zobowiązana ostrzec tych, którzy dopiero wybierają się na wakacje. W końcu to tutaj w dużym stopniu przygotowywałam się do wyjazdu, tutaj uzyskałam wskazówki i rady, tutaj podpatrywałam jak można sobie zorganizować podróż, parkowanie i zwiedzanie Italii.
Trafiłam tu kiedyś przypadkiem - po linku podanym przez Tatkoga, który mi na innym forum doradzał w sprawie wyjazdu do Grecji. Bardzo mi się tu spodobało, choć wtedy przez myśl mi nie przeszło, że mogę kiedyś mieć kampera. Moja przyczepka była dla mnie najpiękniejsza na świecie i nie miałam jeszcze wtedy żadnych innych potrzeb w tej dziedzinie, ani marzeń posiadania czegoś innego.
Oto ona Zachowało się kilka zdjęć zrobionych po drodze, gdy ją zakupiliśmy i skopiowanych z Allegro, gdzie ją znaleźliśmy.
Jeśli ją ktoś gdzieś zobaczy, to proszę mi o tym nie mówić
Ale nie przypadkiem ktoś kiedyś wymyślił przysłowie "jeśli wejdziesz między wrony..." - przepraszam za dygresję, wszystkich dotkniętych porównaniem do wron
I tak któregoś dnia po kolejnym wylewaniu żalów na forum, jeden z forumowiczów stwierdził, że może utrata przyczepy to znak, że pora na kampera
Romek, który z natury nie rzuca słów na wiatr i jak już coś powie, to raczej zdania nie zmienia, jeszcze nie wyraża głośno swojego zdania. Ale przez ramię widzę, jak dyskretnie przegląda strony na Allegro.
Aż wreszcie, w któreś spokojne niedzielne popołudnie, siadamy przy kawie i wspólnie rozważając dochodzimy do wniosku, że nie możemy już tak dłużej trwać w niepewności i że nie potrafimy już żyć bez naszych podróży. A skoro nie było nam dane podróżować z przyczepą, będziemy jeździć kamperem
I to jest mój sztandarowy przykład, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło Elwood - 2012-01-22, 21:34 Temat postu: Re: Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło
Santa napisał/a:
można go spokojnie pominąć i poczekać na naszą "Drugą podróż do Italii"
Ani go nie pominąłem, ani spokojnie nie potrafię czekać na ciąg dalszy Twoich opowieści. Mam nadzieję, że nie każesz czekać zbyt długo. Kobiety, kobiety, kobiety . . . . . . . . . . . . Santa - 2012-01-23, 18:22 Temat postu: Jak przedsionek od przyczepy, zaprowadził nas do kamperka :)
Elwood napisał/a:
... Mam nadzieję, że nie każesz czekać zbyt długo...
To nie była taka łatwa decyzja. Co prawda mieliśmy oszczędności, ale były przeznaczone na tzw. "czarną godzinę". Ale czyż może być czarniejsza godzina od tej, gdy ktoś okrada nas z możliwości realizacji naszych marzeń
Zdajemy sobie sprawę, że czekają nas jeszcze w życiu zdecydowanie czarniejsze chwile niż ta, ale wtedy z całą pewnością pieniądze nic nie pomogą
A z resztą, po co martwić się na zapas...
Mój mąż już dokładnie wie, gdzie tego kamperka szukać. Widziałam, jak sobie po cichu grzebie po różnych stronkach w internecie. A tej pamiętnej szarej jesieni ofert na Allegro było bardzo dużo. Ale gdy my podjęliśmy decyzję, jakby coś strzeliło - i wszystko znikło Jakby nagle cały świat zapragnął mieć kampera Pojawiały się po 2-3 propozycje na tydzień ale zupełnie nic dla nas
Ja się oczywiście zaraz podzieliłam pomysłem na forum Camper Team, gdzie uzyskałam bardzo dużo serdecznego wsparcia, pomocy, sugestii, konsultacji i życzliwej chęci pomocy w dokonaniu właściwego wyboru. Próbowałam zajrzeć do archiwum, żeby przypomnieć sobie komu jeszcze raz za to podziękować, ale nie mogę znaleźć tego wątku - (albo ja nie umiem szukać albo coś go zjadło) . Nie widzę też zdjęć które wklejałam, żeby ogłosić światu nabycie kampera, ale nie szkodzi - jeszcze nie jedno jego zdjęcie się tu pojawi (mam nadzieję).
Po kilku tygodniach poszukiwań, wyjazdów w zasięgu jednodniowej możliwości powrotu - niczego nie znajdujemy.
Aż któregoś dnia, Romek mówi mi, że jakiś chłopak z Krakowa kupił na Allegro wystawiony przez niego namiot, który został nam po przyczepce (ten sam, który posłużył mu za posłanie w drodze powrotnej z Italii). Może zamiast bawić się w pakowanie i przesyłanie go do Krakowa, po prostu wsiądziemy w auto i mu zawieziemy a przy okazji pooglądamy oferty z Krakowa i okolic.
Tak też robimy. Bierzemy urlopy i w drogę. W Krakowie zajeżdżamy do Wadowskich. Mają kilka sztuk takich w orbicie naszych zainteresowań. Wchodzę do jednego (takiego, który był dwa razy droższy od naszych wstępnych ustaleń) i od razu coś mi mówi, że to ten. To co mnie w nim ujęło, to przede wszystkim naturalnie świeży zapach (mój zmysł węchu jeszcze nie raz przyda się w naszych podróżach)
Romkowi też oczy błysnęły. Po szczegółowym zlustrowaniu okazuje się, że może nie jest taki całkiem doskonały jak miał być, ale to mnie nie zniechęca - Romek wszystkiemu poradzi
Nawet się długo nie zastanawiamy, zadatkujemy i umawiamy się, że za tydzień będzie przygotowany do odbioru. Ja najchętniej od razu zabrałabym go do domu, bo jak coś ma być moje, to ja od razu o tym wiem i jeśli nie posłucham intuicji, to zwykle potem żałuję
Ten tydzień nie ma końca ... Wreszcie nadchodzi ten dzień, gdy świtem wsiadamy w pociąg i podekscytowani jedziemy do Krakowa. Dokonujemy transakcji i udajemy się w naszą pierwszą kamperową podróż. Nigdy nie zapomnę, tego uczucia, gdy opuściliśmy miasto i wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń. Wrażenie wspaniałe, niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju I choć zupełnie nie leży to w mojej naturze, to tym razem "patrzenie na innych z góry" sprawiało mi ogromną przyjemność i satysfakcję
Podczas gdy ja się rozpływam nad swoimi doznaniami, Romek choć też się cieszy, to co chwilę mi podrzuca jakiś kolejny pomysł, co on w tym kamperku musi zmienić, dorobić, naprawić, udoskonalić
I tak jest do dziś
Ale tego wątku już nie będę rozwijać, bo każdy tu wie o co chodzi Santa - 2012-01-24, 21:29 Temat postu: Wyprawa Romulusów druga - Bella Italia 2009Kamperek zakupiony, dopieszczony, rany wyleczone, straty odkupione. Nasze zbliżające się wakacje są uratowane
Znajomi już przywykli, że latem zawsze gdzieś nas nosi, więc pytają dokąd jedziemy tym razem
No jak to dokąd
Jedziemy odebrać co nasze.
Jak to odebrać
Ano zwyczajnie, jedziemy po nasze ukradzione wakacje - do Italii
Ja to mówię w formie żartu, ale Romek (który zawsze lubi być na wszystko przygotowany), zabiera dokumenty z przyczepy i mówi, że może nie bez powodu trafił nam się kamper z hakiem.
W ciągu naszych dwudziestu wspólnych lat, nigdy nie zdarzyło nam się dwa razy jechać w to samo miejsce. Owszem - wracaliśmy w ulubione miejsca, ale to było raczej tak po drodze. Teraz - nawet przez myśl mi nie przejdzie, że mogłabym jechać gdzie indziej.
W związku z powyższym nie mam żadnego planowania. Wiem dokąd jechać, jak jechać, co zobaczyć. Podczytuję tylko relacje, żeby ewentualnie zobaczyć czy ktoś nie znalazł jakiegoś fajnego miejsca do parkowania.
Kamperek spakowany już z tydzień wcześniej - wszystko elegancko - w kancik na kamperkowych półeczkach
Ale mnie coś od środka gryzie Jakiś niepokój zakłócający błogi nastrój przygotowań. Prawdę mówiąc trochę się tej Italii boję. Co prawda mamy ubezpieczenia od wszystkiego co możliwe - ale co mi z tego Nie chcę przeżywać więcej takich przygód
A tak nawiasem mówiąc, to nie była nasza taka pierwsza sytuacja - już nam się kiedyś ulotniło auto z osiedla.
Na dodatek przed samym wyjazdem ukruszam sobie szczoteczką kawałek górnej jedynki (a mój dentysta właśnie na urlopie i żadnych szans, żeby mnie ktoś przyjął na cito). Trudno - pojadę szczerbata
W noc poprzedzającą wyjazd śni mi się, że nie jedziemy, bo jestem w ciąży Budzę się...to sen, można jechać. Z dwojga niespodziewanego wolę już być szczerbata
Nadchodzi oczekiwana niedziela Tym razem wyjeżdżamy w komplecie. Do poprzedniego składu dołącza nasz syn - Leszek. Takiej atrakcji jak wyjazd kamperem jeszcze u nas nie było - więc nikt nie odpuszcza.
Jadąc trochę na pamięć a trochę wg map, w poniedziałek wieczorem docieramy do Italii.
Jakaś szybka fotka z drogi
Tym razem nie marudzimy w podróży, bo począwszy od słowackich Tatr, prawie cały czas pada i zimno. No to śpieszymy się do tej słonecznej Italii
Dojeżdżamy do Tarvisio, a tu nic - żadnej zmiany, a nawet jeszcze gorzej - zimno, mgła, leje jak z cebra. Romek włącza ogrzewanie, cały napięty, już wolałby sam zmoknąć niż jego kamperek - ale nic nie poradzi, parasolem go nie przykryje.
Wjeżdżamy na autostradę i tak po nocy, w tej ulewie - jedziemy przed siebie - nie wiadomo dokąd. W końcu gdzieś pod Udine znajdujemy jakiś kawałek przyzwoitego miejsca do zatrzymania się i z nadzieją, że to tylko opad przelotny, zapadamy w pierwszy italiański sen.
Rano budzi mnie... oczywiście deszcz Dla mnie żaden problem, ale moja ekipa jakoś mało zachwycona. Nastawienia i oczekiwania były zupełnie inne.
Niespieszne śniadanie, długo trwająca toaleta - bo mamy dwoje długowłosych dzieci (na szczęście ja jestem krótkowłosa, a tatuś skąpowłosy - delikatnie mówiąc
I tak schodzi do południa. I nagle nie wiadomo skąd - wychodzi takie siarczyste słońce, że wierzyć się nie chce - całkiem jak w Italii
Wobec tego jedziemy nad morze. Zjeżdżamy z autostrady i lokalnymi drogami (SS 14) kierujemy się w kierunku wybrzeża. Po drodze wpadamy do mercato i zaopatrujemy się w różne włoskie przysmaki. Dojeżdżamy do Caorle. Tu oczywiście szukamy miejsca nad samą wodą. Znajdujemy przy końcu plaży.
Takie afrykańskie klimaty urządzili sobie nad Adriatykiem właściciele ogródków działkowaych
Wreszcie stęsknieni za wodą mogą zażyć kąpieli morskiej. Ale moi panowie nie są za bardzo zadowoleni. Dla nich ta woda za płytka, za brudna - no i nie było skąd skakać na główkę.
Potem pysznice na plaży, kolacja i w drogę. Chcemy pojechać jeszcze kawałek, żeby jutro z samego rana udać się do naszej utraconej Wenecji.
Wydaje się, że z noclegiem nie powinno być problemu, ale wcale tak nie jest. Stacje paliw takie mikroskopijne, często w nocy tylko na kartę, markety gdzieś się pochowały, gęsta zabudowa, praktycznie nie ma się gdzie przytulić. W końcu, zjeżdżamy w boczną ulicę i znajdujemy jakiś kościół z dużym placem parkingowym. Miejsce zaciszne, wygląda na przyjazne i bezpieczne.
Jeszcze dobrze nie zdążyłam zasnąć a już mnie budzi jakiś dziwny hałas. Słucham... no, nie - znów pada Dobrze, że Romek śpi. Po jakimś czasie nagle przestaje. No i dobrze Ale za jakiś czas znów pada - i to jakoś tak dziwnie, jakby trochę szybciej... Nadstawiam uszu - coś ten deszcz jakby nie z nieba leciał, tylko równolegle do ziemi Tym razem już wybudzam się na dobre, wyglądam przez okno i co widzę... Teren na którym stoimy jest nawadniany i co jakiś czas automatycznie włącza się fontanelka, która podlewa trawniki i drzewa
A było to tutaj
Gdyby ktoś przypadkiem chciał zażyć takiej nocnej kąpieli kamperka, to podaję nazwę miejscowości - Ca Noghera, a kościół był pod wezwaniem S. Caterina.
Ja w każdym bądź razie już tam nie wracam, bo zdecydowanie wolę, żeby deszcz padał z góry Do rana musiałam się martwić, czy taki równoległy deszcz nie pozalewa jakichś kamperowych zakamarków, jakichś wywietrzników lub innych nie znanych mi jeszcze kamperowych "dziurek od nosa"
Ale na szczęście nic takiego się nie stało...Elwood - 2012-01-24, 22:20 AGAiPIOTR - 2012-01-24, 22:46 My w 2009r też zatrzymywaliśmy się przy plaży w Caorle, a stamtąd jechaliśmy do Wenecji.
Na okolicznych stacjach benzynowych nie było gdzie szpilki wetknąć, więc nocleg wypadł nam zaraz za zjazdem z autostrady ... pod mostem. Nasza pierwsza włoska noc była dla mnie koszmarna. Moi panowie smacznie spali, a moja wyobraźnia przechodziła samą siebie. Całą noc czuwałam.
AgnieszkaCyryl - 2012-01-25, 13:14
Santa napisał/a:
...Padwa wcale się nie zmieniła od tych 22 lat i zdjęcia są zupełnie na czasie...
jak to nie zmieniła się?
facet na 3 zdjęciu kupił nowe buty!Santa - 2012-01-25, 20:26
Elwood napisał/a:
AGAiPIOTR napisał/a:
...Na okolicznych stacjach benzynowych nie było gdzie szpilki wetknąć, więc nocleg wypadł nam zaraz za zjazdem z autostrady ... pod mostem. Nasza pierwsza włoska noc była dla mnie koszmarna. Moi panowie smacznie spali, a moja wyobraźnia przechodziła samą siebie. Całą noc czuwałam. ...Agnieszka
Też fajnie Może kiedyś utworzymy na forum wątek z opisami najciekawszych noclegów kamperowców
Cyryl napisał/a:
Santa napisał/a:
...Padwa wcale się nie zmieniła od tych 22 lat i zdjęcia są zupełnie na czasie...
jak to nie zmieniła się?
facet na 3 zdjęciu kupił nowe buty!
No rzeczywiście Po dwudziestu latach miały prawo już mu się zedrzeć
Za chwilę ciąg dalszy...Santa - 2012-01-25, 21:06 Jeśli kamperem do Wenecji, to oczywiście na Tronchetto
Do parkowania wybieramy najpiękniejsze miejsce
Romek korzystając z okazji, wykonuje te wszystkie czynności opiekuńcze, które kamperki bardzo lubią - dotyka go, głaszcze, poi i sama już nie wiem co tam jeszcze
Przypomina mi się z jakim nabożeństwem - w ubiegłym roku z Zuzią - zbierałyśmy się do zwiedzania Wenecji ... Tym razem zakładam cokolwiek - i nie obchodzi mnie, że mogę spotkać Bruk Logan, czy Ridża Forestera
Czas ucieka bardzo szybko. Cztery dorosłe osoby w jednym kamperze i jednej łazience, to już lekki tłum.
Wychodzimy dopiero około 14. Ale wracamy przed północą I choć wstępnie miało być tak jak ostatnio, to jednak jest inaczej.
Pomyślałam sobie, że skoro już wiemy dokąd idziemy i znamy drogę, to chyba warto podążając do Placu Św. Marka, przespacerować się po zakątkach i zakamarkach.
A te nieodżałowane zdjęcia na Canale Grande..., pal ich licho
I tak robimy. Rozkładam mapkę - choć niepotrzebnie, bo oznakowanie jest bardzo dobre i spacerkiem zmierzamy w jedynym słusznym kierunku - czyli "tam gdzie wszyscy"
Idąc powoli, zaglądamy po drodze do wszystkich możliwych zakamarków i obiektów.
Tu każdy kawałek, na swój sposób zaprasza, żeby się zatrzymać, zadziwić, zrobić fotkę. Romek czasem się dziwi, że zatrzymuję się przy jakichś detalach, które inni omijają niezauważone. Ja lubię takie nietypowe pomysły, w które obfitują te fantastyczne weneckie zaułki, placyki, podwóreczka, gdzie na kilku metrach kwadratowych ktoś wyczarował coś niepowtarzalnego.
O mostkach i mosteczkach już nie wspomnę, bo gdzie mi się tam porywać do opisywania urody Wenecji...
Lepiej będzie jak pokażę ją - taką jaką ja lubię najbardziej. Nie będę dzisiaj powielać obiektów, które już każdy widział i zna
A gdyby ktoś jeszcze tego nie zauważył, to dodam, że moja umiejętność fotografowania sprowadza się do uruchomienia aparatu i wymiany baterii
Wybrałam też kilka takich z serii "nasze ślady" w Wenecji.
Skoro już wróciliśmy o północy, to oczywiście zostajemy tu do rana. Bez nadmiernego marudzenia wyjeżdżamy po śniadaniu.
Automat kasuje od nas 37 euro. Nie wiem jak mu to wyszło. Pewnie doliczył jeszcze vaporetto, którym tym razem nie płynęliśmy.
No ale cóż - z automatem nie pogada Agostini - 2012-01-25, 21:25 Śliczne fotki i w końcu możemy poznać całą rodzinkę. Santa - 2012-01-25, 21:47
Agostini napisał/a:
Śliczne fotki i w końcu możemy poznać całą rodzinkę.
Dziękuję - teraz już fotek pilnujemy - tak samo jak dokumentów
Rodzinka już nigdy potem nie pojechała w pełnym składzie.AGAiPIOTR - 2012-01-25, 21:52 Chociaż w Wenecji okradli mnie, to z przyjemnością wracam do tych widoczków.
AgaSanta - 2012-01-25, 23:04
AGAiPIOTR napisał/a:
Chociaż w Wenecji okradli mnie, to z przyjemnością wracam do tych widoczków.
Aga
To widzę, też znasz ten cierpki smak Italii
Kiedyś (we właściwym czasie) napiszę jeszcze o dwóch "podejściach" złodziei do naszej ekipy AGAiPIOTR - 2012-01-26, 00:08 Niestety nawet nie wiem kiedy ukradli mi portfel z kasą. Zorientowałam się dopiero na parkingu Tronchetto. Wenecja była naszym pierwszym punktem podróży. Jechaliśmy na nasz pierwszy zagraniczny urlop kamperkiem
Wiadomo, że się oszczędza, aby do końca urlopu starczyło, a tu na dzień dobry ponad 1200zł (w przeliczeniu) ....poszło. Można je było przehulać, ale co zrobić.
Docelowo jechaliśmy do Chorwacji, tam na szczęście już bez "niespodziewanek"Santa - 2012-01-26, 21:55 Na ten punkt naszej podróży czekam jakoś szczególnie. Jedziemy do Padwy - do Świętego Antoniego
Mam taką wewnętrzną potrzebę, żeby z naszym Świętym (jako specjalistą od rzeczy zagubionych i utraconych) pogadać o tym, co nas spotkało w ubiegłym roku.
Człowiek już swoje lata ma - a w pewnych sprawach myśli jak dziecko - żeby spokojnie dalej żyć , musi sobie pewne sprawy poukładać, zrozumieć i zaakceptować.
Są wakacje, jest wreszcie czas i okazja, żeby pogadać ze Świętym o tym, jak to się stało, że choć ta nasza przyczepka przepadła bez echa, to w tak krótkim czasie strata została wyrównana i to z dużą nawiązką Na dodatek w formie, która w ubiegłym roku nawet nie przyszłaby nam do głowy
Gdy tak się "dochodzę" ze swoim Świętym, to taka refleksja mnie ogarnia, że może ta nasza przyczepka była komuś bardziej potrzebna niż nam
A może Opatrzność lepiej od nas wie, czego nam potrzeba
A może po prostu należał nam się od losu kopniak za przywiązywanie się do rzeczy martwych
Trudno to teraz "rozebrać", trzeba pozostać przy tym, że Święty wie co robi
Pośród tych rozważań, odczuwam wielką radość, że choć jeszcze niedawno nasza podróżnicza przyszłość zapowiadała się raczej mrocznie, to jednak znów mogę być w tym wspaniałym, znanym na całym świecie miejscu
Na koniec oczywiście, wyrażam nadzieję, że tego rodzaju przygody w podróży będą nam w przyszłości oszczędzone
W Padwie czujemy się już jak u siebie w domu. Spacerujemy po okolicy Bazyliki Świętego Antoniego i Świętej Justyny. Upał taki, że wylewamy siódme poty, ale przecież musimy "odzyskać" nasze zeszłoroczne zdjęcia
Oto one:
Jeszcze kilka fotek z wnętrza bazyliki
Kaplica Relikwii
Kaplica Najświętszego Sakramentu
Maksymilian Kolbe w Padwie
Grób Świętego Antoniego już na swoim miejscu
To samo z patrząc z przeciwnej strony bazyliki
Jeszcze z bliska
I jeszcze bliżej
Kaplica Czarnej Madonny
Kaplica Świętego Jakuba
A Kaplicę Świętego Stanisława - zwaną Kaplicą Polską, dam kiedy indziej - w bardziej uroczystych okolicznościach
Jeszcze na Plac Magnolii
Z tego placu wchodzimy do takiej przytulnej księgarenki z pamiątkami. Zdecydowanie przyjemniej niż u handlarzy na placu przed bazyliką.
Wracamy do kamperka
Zachęcam też do zwiedzenia Bazyliki San Giustina. Zdjęcia wkleję przy innej okazji
Za chwilę będziemy się stąd ewakuować
Wyjeżdżamy z powrotem na SS 11 - tą samą, co z Wenecji do Padwy
Teraz pojedziemy do Julii - wcale nie świętej Pawcio - 2012-01-26, 22:00 Jak tak człowiek ze świętym pogada, to mu czasem łatwiej samego siebie zrozumieć.
A Padwa piękna. Może będzie nam dane kiedyś się tam wybrać. Santa - 2012-01-26, 23:29
Pawcio napisał/a:
Jak tak człowiek ze świętym pogada, to mu czasem łatwiej samego siebie zrozumieć.
A Padwa piękna. Może będzie nam dane kiedyś się tam wybrać.
W Padwie jest jeszcze wiele innych "powodów", żeby się tam wybrać. Warto byłoby zostać raz na dłużej. Ale ta Italia jest tak kusząca, że ciągle się chce jechać do przodu Tadeusz - 2012-01-27, 00:01 Wasze zdjęcia są takie "cacane", nie to co moje sprzed wielu lat i w dodatku skanowane.
Santa napisał/a:
W Padwie jest jeszcze wiele innych "powodów", żeby się tam wybrać.
O tak! Właściwie wszędzie, gdzie nas oczy poniosą jest tak wiele do zobaczenia, tak wiele detali do obejrzenia i tak wiele do poznania i zapamiętania, że nie wyobrażam sobie pośpiesznego objazdu kamperem.
Najwięcej czasu, jeśli chodzi o pojedynczy obiekt, spędziliśmy przy grobie św. Franciszka w Asyżu. Po pierwsze dlatego, że to mój życiowy ideał i od dziecka marzyłem aby zapalić świeczkę i podumać przy jego grobie, a po drugie - był tam zakonnik z którym poszeptaliśmy sobie długo, bardzo długo, szczególnie nasza młodsza córka, wówczas nastolatka, zakochana w św. Franciszku, św. Katarzynie, w Asyżu i historii w ogóle. Została póżniej historykiem i archeologiem.
Podróże mogą wywrzeć znaczący wpływ na nasz żywot. Santa - 2012-01-27, 11:42
Tadeusz napisał/a:
Wasze zdjęcia są takie "cacane", nie to co moje sprzed wielu lat i w dodatku skanowane.
Ale Twoje znalazły się wtedy, kiedy były najbardziej potrzebne. Poza tym teraz - wybiera się kilka z kilkuset jeśli się ma czas przejrzeć
Tadeusz napisał/a:
Podróże mogą wywrzeć znaczący wpływ na nasz żywot.
Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że przewracają życie do góry nogami Santa - 2012-01-27, 20:19 Stąd drogą SS 11 do Werony, której ostatnio nie było, ale nie musi być całkiem tak samo. Patrząc na mapę, Werona aż się prosi, żeby do niej zajechać
Noc spędzamy na parkingu przy stacji benzynowej przed wjazdem do miasta.
Ponieważ byliśmy wtedy jeszcze bez nawigacji, więc kierując się znakami jedziemy do centrum turystycznego, ale że miejsca nie znaleźliśmy, więc przekroczyliśmy most na Adydze i zatrzymaliśmy się na zacienionym parkingu przy drodze. Niestety niestrzeżonym. W tej sytuacji decydujemy, że sami będziemy siebie strzegli
A ponieważ nie każdy w naszej ekipie jest takim wielkim entuzjastą zwiedzania, to Leszek od razu deklaruje, że on może zostać. Ja też mogę poczekać - zrobię obiad, odpocznę, a jak Romek z Zuzią wrócą, to pójdę z Leszkiem. I tak też zrobiliśmy.
Leszek - nawet gdy odpoczywa, to nigdy biernie. Rozkłada stolik w cieniu drzewa, na stoliku szachownicę, bierki, jakieś szachowe czasopisma i zaczyna analizować jakąś tam obronę - kto gra w szachy, to wie o co chodzi. Skoro we Włoszech, to być może sycylijską
Jeszcze się dobrze nie zabrałam za ten obiad a już Leszek przychodzi i mówi, że właśnie mu się trafia chętny do partii szachów. Akurat przejeżdżał tamtędy jakiś rowerzysta-szachista, zobaczył drugiego takiego samego zakręconego - i zapytał, czy nie ma ochoty zagrać
Panowie rozgrywają, ja im serwuję nasze podróżne pomarańczowe soki z Biedronki - prosto z kamperkowej lodówki i tak sobie rozważam, że te szachy dla dziecka to był kiedyś bardzo dobry pomysł. Gdzie się nie obróci, wszędzie przynoszą mu jakieś społeczne korzyści
Przypominam sobie, jak kiedyś na kempingu w Czarnogórze - przez kilka wieczorów z rzędu, właściciel kempingu - arcymistrz szachowy, zapraszał Leszka na wieczorne partyjki. Oczywiście zaraz stworzyły się dwie grupy kibiców (Czarnogórcy kibicowali swojemu, a Polacy - Leszkowi). Taki mini mecz Polska - Czarnogóra).
Wiem, że jest tu na forum Mirek z Nowego Targu - tylko nie wiem pod jakim nickiem. Byliśmy wtedy kempingowymi sąsiadami. Przy okazji - pozdrawiam serdecznie
Przepraszam, za tę szachową dygresję, ale matki-Polki już tak mają
Tym razem Leszka przygodny szachowy partner, po dwóch przegranych partiach, podziękował, wsiadł na rower i odjechał
Gdy Leszek rozgrywa partyjki, a ja się bawię w swój kamperowy "domek dla lalek", tatuś z Zuzią zażywają klimatu Werony.
Odnajdują najsłynniejszy w historii literatury balkon.
Przez chwilę Romeo wciela się w rolę
Tego nieszczęśnika zapewne...
Potem dostrzega piękną Julię i robi fotkę ujmującą najważniejsze walory Julii
Ale dla tatusia - jak widać na zdjęciu - taka Julia z marmuru - nie jest największym powodem do zachwytu. Ma przecież swoją Julię, którą ustawia w odpowiedniej pozie i uwiecznia ten moment... żeby nie było żadnych wątpliwości
Sam - choć jak widać, trochę się wstydzi, to jednak nie byłby sobą, gdyby nie dotknął tego, czego wszyscy panowie w tym miejscu nie mogą sobie odmówić
Werona bez Julii nie ma sensu, więc odnajduje jeszcze inne odpowiednie okoliczności, żeby wyeksponować - swoją Julię
Potem jeszcze kilka uliczek, kilka ujęć...
Po ich powrocie, obiadku i kawce - wychodzimy z Leszkiem.
Generalnie krążymy po tych samych miejscach co Romek z Zuzią.
Mój obiektyw - zupełnie niespodziewanie natknął się jeszcze na inne odnośniki do literatury - tym razem rodzimej.
Ponieważ moja natura lubi takie klimaty, wstępuję na napotkany po drodze ogromny cmentarz. Napis nad wejściem przypomina mi szkolne klimaty...
Może ktoś jeszcze to pamięta
" Resurrecturis" - Zygmunt Krasiński
Świat ten cmentarzem, z łez, ze krwi i błota!
Świat ten jak wieczna każdemu Golgota!
Darmo się duch miota,
Kiedy ból go zrani!
Na burze żywota
Nie ma tu przystani!
Los z nas szydzi w każdej chwili!
Dzielnych strąca do otchłani -
Giną święci - giną mili -
Żyją nie cierpiani!
Wszystko się plącze - i nierozgmatwanie!
Śmierć w pobliżu - a w oddali
Gdzieś na wieków późnej fali
Zmartwychwstanie!
....................................Santa - 2012-01-30, 17:30 Temat postu: Spotkania w podróżyPo opuszczeniu Werony udajemy się w kierunku Florencji, znów zwyklymi drogami - z ominięciem autostrad.
Zmęczeni upałem - w poszukiwaniu źródła wody, zajeżdżamy na przestronny ale prawie pusty parking przy stacji benzynowej. Stoi tylko jakiś tir na holenderskich numerach. To nawet dobrze, bo tak zupełnie sami, to trochę nieswojo.
Jeszcze nie zdążyliśmy wysiąść z kampera, a już zbliża się do nas kierowca tegoż jedynego tira. Wita się z nami po polsku i z nieukrywaną radością wygłasza, jak bardzo się cieszy, że nas tutaj spotyka. Okazuje się, że to nasz rodak, który od wielu lat pracuje w Holandii a dla swojego pracodawcy raz w miesiącu robi kurs na Sycylię (już nie pamiętam po co).
Rodak mówi nam, że serce mu się raduje, gdy widzi Polaków, którzy jeżdżą kamperem, bo on w tej Holandii i u tych "makaronów", to już nie może patrzeć, że tak byle kto wsiada w kampera, jeździ sobie po świecie i udaje burżuja A my - Polacy, to dla nich tylko siła robocza i tak dalej, i tak dalej...
Trochę wydaje mi się to dziwne, że jeździ po świecie, a polskich kamperowców nie widział... ale może to tylko my jeździmy bocznymi drogami
Żebyś ty wiedział jakie z nas kamperowe żółtodzioby
Ale nie będę mu odbierać tej naturalnej radości, niech myśli, że nasz kamper zestarzał się razem z nami
Ciekawi go - skąd, dokąd, na jak długo przyjechaliśmy - i tak od słowa do słowa, aż nasz rozmówca pyta, czy przypadkiem nie mamy ochoty na prysznic
Ochotę, oczywiście, że mamy i prysznic też mamy, i wody tu dostatek Na to on mówi, że nie taki prysznic miał na myśli tylko taki naturalny Po czym udaje się pod ogrodzenie parkingu i spośród różnego rodzaju parkingowego ustrojstwa (na które nigdy nie zwracam uwagi) wyjmuje długiego gumowego węża, zawiesza go na gałęzi drzewa, odkręca gdzieś z boku wodę i zachęca do skorzystania
Jesteśmy lekko zaskoczeni, trochę rozbawieni, ale takiej okazji się nie odpuszcza Najpierw nasi panowie, potem my z Zuzią. Pan oczywiście wyraża gotowość umycia nam pleców, ale puszcza oko do naszych panów - pewnie mężczyźni mają na takie okazje jakiś im tylko znany kod porozumiewania się
Pan w międzyczasie przynosi jakieś podobno niepowtarzalnie dobre wino rodem z Sycylii i zaprasza na degustację Ale, że nasza kąpiel trochę się przeciąga, więc powoli degustuje sam i w coraz bardziej wylewny sposób zaczyna streszczać nam swoje tułacze życie. O tym, że on TU, a rodzina TAM, a Romek to taki szczęściarz, bo ma wszystkich ze sobą. O swojej tęsknocie, rozdarciu i o tym, że on już właściwie nie wie, gdzie jest jego miejsce, bo jak jest TAM, to tęskni za TU, a jak jest TU to tęskni za TAM
Wysłuchuję go ze zrozumieniem i wspieram, na ile potrafię. Problem znam, bo z eurosieroctwem spotykam się zawodowo na co dzień i wiem jaki to ból od strony dzieci i drugiego małżonka, a teraz jeszcze widzę jak to wygląda z drugiej strony
Po wylaniu ogromu tęsknoty za żoną i rodziną, nasz rozmówca rozwija nowy temat - teraz o włoskich kobietach - o tym, jakie to one niesłowne są, kusić człowieka to one potrafią a jak co do czego, to na dystans Tym razem już go nie wspieram - przez kobiecą solidarność żon , ale wysłuchuję aktywnie, bo to wszystko co można dla niego zrobić
Do degustacji już oczywiście nie doszło, bo pan utracił możliwości podtrzymywania dialogu i dotrzymywania nam towarzystwa Za to tej nocy mieliśmy podwójne zadanie - pilnowanie i kampera i tira - zupełnie bezbronnego, pootwieranego, z ogromnym transportem - nie pamiętam czego
Ale nie upilnowaliśmy. Gdy się rano obudziliśmy, tira już nie było
Trochę już jeździmy po świecie i takie spotkanie, to dla nas nie pierwszyzna. Ale takich właśnie ludzi i takich rozmów nigdy nie zapominam. I choć moje życie obfituje w mnóstwo kontaktów i nawiązanych relacji, to takie przypadkowe i nikogo nie zobowiązujące - wydają mi się najbardziej autentyczne.
Mam takie odczucie, że ludzie, których poznajemy gdzieś na końcu świata, na małą chwilę i których najprawdopodobniej już nigdy więcej nie zobaczymy, to właśnie tacy są najbardziej "sobą", mówią nam, to co naprawdę myślą, nie chowają się za barierą mechanizmów obronnych, nie potrzebują, żeby wywrzeć na rozmówcy jakieś określone wrażenie.
A sycylijskie wino... myślę, że rzeczywiście musi mieć w sobie jakąś magię Santa - 2012-01-31, 22:14 Do Florencji jedziemy tylko dla zażycia klimatu, bez żadnych określonych planów
Ja co prawda ciągle chowam w sobie moją tęsknotę za nieznanym Uffizi, ale w takim składzie, gdzie każdy ma odmienne potrzeby estetyczne i poznawcze, to nawet szkoda zaczynać tematu. Życie rodzinne to wielka szkoła kompromisu, a kto ma o tym lepiej wiedzieć, jak nie matka
Będę zadowolona, jak usiądę w Loggi della Signora i posłucham Bitelsów o ile w tym roku znów "popłyną"
Chcemy też odzyskać nasze florenckie utracone zdjęcia, więc najpierw kierujemy się na wzgórze, gdzie panorama najpiękniejsza.
Kamperek odpoczywa...
Dawid "ma na niego oko"
A my podziwiamy...
Taki widok ujrzany choćby raz i choćby tylko z daleka zapamiętuje się na zawsze
Nie ma takiego drugiego miasta, Florencji nie da się z niczym pomylić
Florencja - rozdzielona przez piękną Arno
Krążąc uliczkami Florencji docieramy do Piazza della Signora
Pamiętam pierwsze wrażenie, jakie wywarła na mnie sceneria placu w ubiegłym roku, ale równie wspaniale jest tu wrócić. Właściwie to jest to takie miejsce, w które można ciągle wracać. Mam na świecie kilka takich miejsc - i to jest kolejne
Katedra Santa Maria del Fiore - dziś fotografowana po kawałku
Campanilla - też nie w całej swojej okazałości
Tym razem jesteśmy tu we właściwych godzinach i możemy wejść do katedry Ill Duomo.
Wnętrze kopuły trudno uchwycić
Koronkowa architektura katedry
Baptysterium ze złotym drzwiami
Złote drzwi - "do raju"
Nad drzwiami - wszystko się zaczęło
Po lewej - Galeria Uffizi
Do Uffizi dziś nie wejdziemy, ale na otarcie łez pójdziemy do Palazzo Vecchio. Wrażenia przerastają nasze oczekiwania
Pałacowe wnętrza
Salone dei Cinquecento - symbol potęgi Republiki Florenckiej
Podchodzę do tych drzwi i widzę pewną bliską mi sentencję
To moje podróżne i życiowe motto - "śpiesz się powoli"
Mieszkańcy pałacu - z jednej strony przez okno widzieli wspaniałą architekturę
A z drugiej - wspaniałą męską naturę
Ten artysta dziś tworzy na florenckim bruku ale inni pewnie też tak zaczynali - kilkaset lat temu... Doceniamy go - jak należy...
Idziemy jeszcze poszukać pewnego ukradzionego dzika. Jakby tu na mnie czekał
Podczas spaceru -Zuzia poznaje jakiegoś tubylca - ale z innej epoki. Bardziej on chce mieć fotkę z nią, niż ona z nim
Florencję można pokazywać bez końca. Można ją też bez końca zwiedzać i bez końca wciąż wracać w te same miejsca...
Ale na dziś wystarczy... Pawcio - 2012-01-31, 23:57 Widzę, że zaczęliście wycieczkę po Florencji od wzgórza Belvedere.
My podczas ostatniego wyjazdu również mieliśmy okazję tam zawitać. Tyle, że pieszkom. Cośmy się uchodzili, to nasze. Ale warto było. Panorama ze wzgórza jest niesamowita. Santa - 2012-02-01, 20:12
Pawcio napisał/a:
Widzę, że zaczęliście wycieczkę po Florencji od wzgórza Belvedere.
My podczas ostatniego wyjazdu również mieliśmy okazję tam zawitać. Tyle, że pieszkom. Cośmy się uchodzili, to nasze. Ale warto było. Panorama ze wzgórza jest niesamowita.
Na samym wzgórzu można spędzić pół dnia - bez poczucia, że się traci czas
Spacerek ze wzgórza na dół i z powrotem, to obowiązkowy punkt zwiedzania Florencji
Miałam już tego wczoraj nie pisać, ale tak nam było żal opuszczać Florencję, że gdy w nocy zwlekliśmy się z powrotem do kampera, to poszukaliśmy noclegu i rano zaczęliśmy wszystko od nowa
Dla zainteresowanych - noc spędziliśmy na parkingu pod Pałacem Pittich Fux - 2012-02-01, 20:24 Florencja to akurat moim faworytem w Toskanii nie jest, podobnie, jak Piza....Elwood - 2012-02-01, 21:05 Wiesz Santa są takie miejsca na ziemi gdzie każdy kamień to kawał historii ludzkich dziejów. Wykształcenie moje to wykształcenie techniczne i nigdy w szkole nie fascynowałem się historią. Kiedy w roku 1979 z kuzynem zwiedzaliśmy maluchem Hiszpanię uzmysłowiłem sobie po raz pierwszy, że podziwianie zabytków bez znajomości ich historii i historii czasów ich powstawania oraz świetności, to tak naprawdę oglądanie zdjęć tyle tylko, że w trójwymiarze. Piszę to bo z Twoich opowiadań wynika, że posiadasz dużą wiedzę historyczną o miejscach, w których bywasz i zapewne dlatego tak fajnie się czyta Twoje relacje. Zazdroszczę Ci tego.
Chciałbym kiedyś dożyć takich chwil, by czas nie limitował mnie w poznawaniu świata i jego historii - ale to już inna historia.Santa - 2012-02-01, 22:16
Elwood napisał/a:
Wiesz Santa są takie miejsca na ziemi gdzie każdy kamień to kawał historii ludzkich dziejów. Wykształcenie moje to wykształcenie techniczne i nigdy w szkole nie fascynowałem się historią. Kiedy w roku 1979 z kuzynem zwiedzaliśmy maluchem Hiszpanię uzmysłowiłem sobie po raz pierwszy, że podziwianie zabytków bez znajomości ich historii i historii czasów ich powstawania oraz świetności, to tak naprawdę oglądanie zdjęć tyle tylko, że w trójwymiarze. Piszę to bo z Twoich opowiadań wynika, że posiadasz dużą wiedzę historyczną o miejscach, w których bywasz...
To przyszło z wiekiem I Bogu dzięki, nie było to wieko od trumny (jak tu ktoś ma w profilu ).
Na pewnym etapie życia dotarło do mnie, że jestem o coś w życiu uboższa - i postanowiłam coś z tym zrobić. Do wyjazdów przygotowuję się teoretycznie - czytam przewodniki, relacje, uczę się języków Potem oczywiście większość zapominam
Elwood napisał/a:
...Chciałbym kiedyś dożyć takich chwil, by czas nie limitował mnie w poznawaniu świata i jego historii - ale to już inna historia.
Serdecznie Ci tego życzę I Wszystkim Nienasyconym - również Santa - 2012-02-01, 22:47
Fux napisał/a:
Florencja to akurat moim faworytem w Toskanii nie jest, podobnie, jak Piza....
A my pojechaliśmy do pierwszego toskańskiego miasta i od razu mamy faworyta
a co do Pizy, to zaraz się okaże
.................................................................................................................................
Żeby zachować równowagę między potrzebami wszystkich uczestników wyprawy, zaczynamy kierować się w stronę wody Ale ponieważ to jeszcze kawał drogi, postanawiamy zwiedzić jakieś miasto. Wybór pada na Pizę
Tyle naczytałam się o toskańskich krajobrazach, że wjazd na autostradę wydaje mi grzechem
Podczas tankowania zasięgam języka jak jechać. Akurat stoi obok nas taki ogromny bus-mercedes, którym podróżuje jakaś młodzieżowa kapela. Pan artysta wyjmuje swoje materiały reklamowe i wpisuje mi nazwę drogi - Fi-Pi-Li (Firenze-Piza-Livorno).
Super, nasza mapa nie ma takich lokalnych nazw, więc skąd mogłabym wiedzieć
Gdy tak sobie jeździmy po świecie, mamy zawsze takich nieodłącznych towarzyszy, którzy podróżują z nami - "palcem po mapie" Jednymi z nich są moja siostra i szwagier.
Wysyłam im smsa z informacją o naszych planach, a oni mi odpisują, że też by sobie chętnie pojechali do Pizy - a szczególnie na pizzę i pyzy
Takie zestawienie celów podróży z moją świeżutko oglądaną architekturą i sztuką Florencji i moim duchowym uniesieniem (o co najmniej 5 cm nad ziemię), wywołuje u mnie taką "głupawkę", że nie mogę powstrzymać się od śmiechu
Zaczynam nucić zasugerowaną piosenkę, która od tego czasu "trzyma mnie" ze trzy dni
Santa - 2012-02-02, 16:35 W Pizie - usiłując wjechać do miasta, wpakowaliśmy się w taki kanał, że do dziś podziwiam Romka, jak on z tego wyszedł bez szwanku
Jeśli chodzi o parkowanie, to Włosi są wyjątkowo zdolni. Nie dość, że ulica jednokierunkowa i wąska, to oni tam jeszcze potrafią nastawiać z obu stron samochodów i jeszcze tamtędy jeździć. Mijaliśmy te auta na grubość lakieru (i nie ma w tym żadnej przesady)
Z radości, że wyszliśmy z tego cało, wyjeżdżamy z centrum miasta i parkujemy na łonie natury. Zatrzymujemy się nad brzegiem Arno, zaraz przy zjeździe z mostu. Idziemy zwiedzać parami. Tym razem Romek z Leszkiem a potem ja z Zuzią.
Leszek oczywiście nie marnuje czasu, zażywając świeżego powietrza w cieniu drzewa, znów analizuje jakieś szachowe obrony
Przyglądają mu się miejscowi entuzjaści "moczenia kija" No cóż różne ludzie mają hobby
A swoją drogą, to skąd ta Arno znów się tutaj wzięła
Pascal szybko mnie oświeca, co w Pizie jest do zobaczenia. Oczywiście Campo dei Miracoli (czyli słynny Plac Cudów)
Na Campo tłumy nieprzebrane, a od strony gdzie katedra rzuca cień - tłoczno jak w mrowisku. Nawet w tym cieniu jest ze 40 stopni
Przysiadam się koło jakiejś polskiej wycieczki z przewodnikiem, który opowiada trochę historii, trochę baśni - o wielkiej potędze Pizy, o wznoszeniu katedry, o przeszkodach (o tym jak to diabeł się wczepił w marmur ściany i nie pozwalał dokończyć jej budowy). W rzeczywistości kasy im brakowało, ale zawsze dobrze mieć na kogo zwalić
Lubię takie bajery przewodników. Ale ile w tym prawdy, to nawet oni sami pewnie tego nie wiedzą
Nazwa Placu Cudów nie jest ani trochę przesadzona. Wejście i przebywanie na placu wprowadza w taki uroczysty nastrój, że chciałoby się tam przebywać bez końca. Już zbliżając się do wejścia można odnieść wrażenie, że to jakiś inny lepszy świat, gdzie ze szczególną troską o detale, zadbano o to, aby wchodzącego tu gościa olśnić, zaskoczyć, zadowolić, zatrzymać
Gdzieś, kiedyś wyczytałam, że Plac Cudów robi wrażenie wielkiej scenografii teatralnej. Bardzo trafne porównanie, bo w realnym świecie nie spotyka się tak zręcznie zorganizowanego klimatu sprzyjającego oderwaniu się od rzeczywistości. I wcale nie stanowi o tym ta krzywa wieża, do której tam wszyscy śpieszą jak do mekki. Ona owszem - wrażenie robi, ale po tych wszystkich przeżyciach doskonałych, wydała mi się taka niedoskonała
Myślę, że wszystkim innym chyba też, bo każdy kto chodzi po placu, przybierając różne dziwne pozy, próbuje ją koniecznie wyprostować
My również, ale nie za bardzo potrafimy to zrobić
Oni też nie potrafią, bo ciągle krzywa
Czy Piza może być "faworytem" podczas włoskich podróży
Moim zdaniem - zdecydowanie tak Ale wybór należy do każdego z nas
Już teraz wiem, że chcę tu wrócić Specjalnie nie wchodzę do katedry i baptysterium, choć Pascal mi mówi, że wnętrze wspaniałe a ambona bezcenna i niepowtarzalna. Zostawiam to na następny raz. Muszę spokojnie poczytać - kto, co, kiedy i w jakich okolicznościach dokonał takich cudów
Teraz czułabym się tam, jak przysłowiowy "słoń w składzie porcelany"
Wszak natura ludzka jest taka, że wiele z tego co spostrzegamy, zależy od tego czego szukamy
Wybór zawsze należy do nas, ale mam takie przekonanie, z całą pewnością, Piza była faworytem Głównego Architekta, który kiedyś projektował wygląd i losy świata
Na początku usytuował ją nad brzegiem morza, dzięki czemu została potęgą morską. W czasach swojej świetności była wolnym miastem, dominowała na Sycylii, Sardynii, a nawet na Krymie
A gdy źli sąsiedzi - Genua i Florencja, pozbawili ją tych wpływów a na domiar złego morze cofnęło się o 10 kilometrów, pozbawiając ją możliwości czerpania profitów miasta portowego, to tenże Wielki Główny Architekt - przewidując nadejście czarnej godziny, zaprojektował w niej takiego dziwoląga, jak krzywa wieża
Ludzie twierdzą, że to przez grząski grunt, ale gdyby to była prawda, to już by się dawno zawaliła
A przecież wciąż stoi - i dzięki niej każde dziecko na świecie wie, że jest takie miasto jak Piza Santa - 2012-02-03, 21:57 Wieczorem opuszczamy towarzyszącą nam dotąd Arno i kierujemy się w stronę wielkiej wody Toskania zostanie na jakiś konkretny dobrze zaplanowany wyjazd.
Teraz spenetrujemy Wybrzeże Morza Liguryjskiego, poszukamy fajnych plaż, kąpielisk, parkingów. Zawsze tak robimy na wyjazdach, bo woda, to dla mojej ekipy żywioł, którego nie potrafią sobie odmówić.
Nasza Fi-Pi-Li spokojna, a równocześnie dobrze zagospodarowana i zaopatrzona w dobra, których szukają kamperowcy. Bez trudu znajdujemy wodę i miejsce na toaletę kamperka.
Wszystko "na czuja" - bo nie mamy żadnych namiarów.
Od kiedy jeździmy kamperem, to oprócz tego co zamierzamy zwiedzić, zwiedzamy jeszcze liczne przydrożne stacje benzynowe i znajdujące się przy nich punkty toaletowo-sanitarne
Nawet gdy zbiorniki wody pełne, a kamperek czyściutki, to i tak na wszelki wypadek zaglądamy, czy to miejsce przyjazne dla kamperowców
Może się kiedyś przyda Jeśli nie nam, to komuś innemu
Tym razem znów trafia nam się coś nieoczekiwanego. Otóż na jednym z prawie pustych parkingów, znajdujemy coś w rodzaju myjni. Nie wiem jak to nazwać, ale wygląda to tak, że po dwóch stronach takiej przestrzeni, na której mógłby zmieścić się samochód, znajdują się krany z wodą, która po odkręceniu - pod ciśnieniem - leci poziomo do ziemi Ale myjnia to raczej nie jest
Znów mamy w tej podróży poziomy opad
Nasza młodzież dochodzi do wniosku, że zamiast wlewać wodę do kampera, lepiej wziąć poziomy prysznic na świeżym powietrzu
Nockę spędzamy na obrzeżach Livorno - na stacji benzynowej, wśród innych kamperów.
Ponieważ wszyscy - jak jeden mąż - jesteśmy śpiochami, poranne manewry trwają u nas zawsze długo. Poza tym doszłam do wniosku, że w kamperze śpi mi się nawet wygodniej niż w domu Chyba urodziłam się, żeby być kamperowcem
Zamiast śniadania przyrządzam wczesny obiad i wyruszamy
Nadmorska droga wiodąca (jak wszystkie inne) do Rzymu nazywa się via Aurelia. Biegnie równolegle do wybrzeża - czasem nad samym morzem, a czasem na jakiś czas się od niego oddala. Wszędzie można parkować, ale wolnych miejsc niewiele. O cieniu można zapomnieć. Ale w końcu udaje się. Zatrzymujemy się na wielkim parkingu w pobliżu hotelu - w cieniu wielkiego żywego parkanu. Zaraz za parkanem - morze. Panowie idą na rekonesans. Nie są zachwyceni - woda płytka, z wodorostami, plaża wąska. Ale nie ma co wybrzydzać - w końcu jesteśmy pod słońcem Toskanii
Przed nami parkują Niemcy - z wielką i wiekową przyczepą. W cieniu za parkanem, na kocyku, serwują sobie jakieś ciepłe danie. Kątem oka dostrzegam wzmożoną czujność kierowcy. Uśmiecham się do niego wyrozumiale i przyjaźnie, on do mnie po niemiecku - i może z powrotem wrócić do swojego posiłku
Z postanowieniem, że zostajemy tu tylko na chwilę - idziemy przywitać się z morzem, potem korzystamy z plażowych pryszniców i jedziemy dalej - poszukiwać tego naszego miejsca
Po drodze jeszcze zaliczamy mercato - w poszukiwaniu italskich smaków Kiedyś dokładniej opiszę swoje włoskie zakupy
W końcu - jest Super miejsce - tak nam się przynajmniej wydaje
Miejscowość nazywa się San Vincenzo - cdn...
Santa - 2012-02-04, 18:56 Do San Vincenzo wjeżdżamy kierowani drogowskazami i zachęceni informacją o kempingu. Kemping, jak się okazało, był położony w centrum miasta, w oddaleniu od morza. No to po co nam taki kemping Nie po to mamy kampera, żeby przez pół miasta maszerować na plażę z materacami i całym majdanem
Nie znamy jeszcze realiów nadmorskich Italii. Mamy ostatnie doświadczenia z objazdu Peloponezu, gdzie właściwie każdy stawał gdzie chciał, a miejsca nad morzem był dostatek
Decydujemy, że jedziemy dalej - może znajdziemy coś za miastem
Nawet długo nie musimy jechać i znajdujemy ogromny plac parkingowy, położony na samym końcu miasteczka, w pięknym lesie piniowym, od morza oddzielony tylko uliczką z domami jakichś szczęściarzy
Ponieważ jest już prawie ciemno, ostatni amatorzy morza powoli odjeżdżają i plac zostaje prawie pusty. W kilku autach jacyś tranzytowcy układają się do snu
Nasi panowie idą obejrzeć plażę i ocenić, czy to odpowiednie miejsce na dłuższy pobyt. Jest dobrze, woda głęboka, czyściutka i cieplutka
Jedyny mankament, to przechodząca obok linia kolejowa - co jakiś czas śmigają szybkie pociągi, ale mnie to zupełnie nie przeszkadza. Co to za różnica, czy mi po głowie jeździ tir czy pociąg W podróżach zdążyło się przywyknąć
Układamy się do snu, żeby od samego rana cieszyć się tym fantastycznym miejscem. Rano wstaję pierwsza. Plac jesze ciągle pusty ale zaczynają się już zjawiać pojedyncze auta. Robię śniadanko, młodzież po kolei zażywa kamperkowej kąpieli, Romek zrobił już poranny obchód - dookoła kamperka (przepraszam wszystkich panów, ale mnie to strasznie śmieszy, że takie coś na czterech kółkach wzbudza w mężczyznach tyle czułości)
Zaparzam kawę... Celebrujemy ją w łóżeczku - jak to mamy we zwyczaju - w zakupionych wczoraj w markecie filiżankach Chyba jeszcze nie pisałam, że jak gdzieś jestem, to szukam dobrej kawy - i ... filiżanek
Rozsyłam smsy do znajomych, informując ich gdzie jesteśmy i o zamiarze zostania tu ze dwa dni
Mój precyzyjny mąż przestrzega mnie, żeby nie pisać takich szczegółów, bo to nigdy nic nie wiadomo.
Za jakieś pół godzinki okazało się, że powiedział to w "złą godzinę"
Ledwie zdążyliśmy usiąść do śniadania, gdy nagle rozlega się pukanie, a raczej walenie w otwarte przecież drzwi kampera ... Yans - 2012-02-04, 19:05
Santa napisał/a:
przepraszam wszystkich panów, ale mnie to strasznie śmieszy, że takie coś na czterech kółkach wzbudza w mężczyznach tyle czułości)
Santa - 2012-02-04, 20:13 Okazuje się, że to jakaś lokalna władza (w spódnicy) Trochę po włosku, trochę po angielsku - informuje nas, że to nie jest kemping i że nie możemy tutaj zostać
Romek jej odpowiada, że oczywiście wie, że to nie jest kemping i że nie jest zainteresowany kempingiem - i że zatrzymał się tutaj tylko przejazdem, a zakazu parkowania dla kamperów nie ma (Romek zanim się gdzieś zatrzyma - zawsze sprawdza znaki i sąsiedztwo).
Ale władza swoje - że w tym mieście, kampery to tylko na kemping, że po to mają kemping, żeby kampery miały się gdzie zatrzymywać. Dużo gadania, mało treści - zwyczajnie, po włosku
My Polacy - mamy swoje historyczne doświadczenia i wiemy, że "na władze nie poradzę"
Szkoda tylko tego miłego śniadania - w takich niezwykłych "okolicznościach przyrody"
Romek zaczyna zwijać obozowisko, ja porządkuję po śniadaniu, którego nie dokończyliśmy i szykujemy się do odjazdu.
Władza tymczasem oddala się w dalsze, odległe rejony parkingu. Romek siada już za kierownicą, ale ponieważ władza jest daleko - podaję mężowi tackę z jego niedokończonym śniadaniem - w końcu każda normalna kobieta wie, że chłop nie może być głodny
Ale ta władza - widocznie miała jakieś lusterko wsteczne Jak tylko to zobaczyła, w trzy sekundy znalazła się przy naszym aucie i wyraźnie poirytowana, podniesionym głosem - żąda natychmiastowego odjazdu
Ok, ok... w pół kęsa, odpalamy i odjeżdżamy. Władza jeszcze krzyczy za nami: "kemping, kemping"
Ale my bez zastanowienia podejmujemy decyzję, że wyjeżdżamy z miasta, w którym rządzi herszt w spódnicy
Najpierw się na nią trochę wkurzyłam, bo żadna polska kobieta, nie popełniłaby takiego przestępstwa, żeby przerwać śniadanie mężczyźnie
Ale zaraz znalazłam dla niej okoliczności łagodzące - pomyślałam, że Włosi śniadań nie jadają - kawka i jakieś byle co i do roboty...- to skąd ona może wiedzieć, że śniadanie to ważna rzecz
Przy samym wyjeździe z miasta, Romek zauważa sklep ze sprzętem sportowym. Po naszej zeszłorocznej przygodzie, gdy straciliśmy cały sprzęt podróżny, zapomnieliśmy o odkupieniu okularów do pływania. Przypomniało nam się dopiero nad wodą. Korzystając z okazji, Romek zatrzymuje kampera przed jakąś zamkniętą na głucho bramą jakiegoś zakładu i udaje się za tymi okularami.
Nie podzielam jego pomysłu, bo coś mi mówi, żeby już stąd na dobre odjechać, ale pływanie bez okularów, to porażka... Trudno..., poczekamy.
Jeszcze nie minęło 5 minut, a tu spod ziemi wyrasta nasz prześladowca - w spódnicy, na skuterku i znów się wydziera "kemping, kemping..." Nakręca się, po włosku wymachuje rękami i coś mi o karcie wozu zaczyna wykrzykiwać Tak, jasne, już Ci daję ... (choć mam)
Mówię, że kartę ma driver i szybko po niego dzwonię, ale okazuje się, że Romek zanim doszedł do tego sklepu, zauważył jak owa władza jedzie w naszym kierunku i na wszelki wypadek zawrócił.
Gdy go tylko zobaczyłam, mówię mu "szybko pal auto, bo ona tu już o dokumentach zaczyna gadać, wiec lepiej jej dłużej nie rozdrażniać".
Tak też robimy - ona swoje, a ja ok, ok...
A ona kemping, kemping ... i już za chwilę nas nie ma Odjeżdżamy stąd - na zawsze
Miało być tak miło, a było ... tak sobie
Ale trudno - jesteśmy bogatsi o kolejne doświadczenie z włoską władzą
Nie ostatnie - ale to już całkiem inna historia
Jedziemy dalej - na południe... dyskretnie zaglądając w lusterka, czy nasza znajoma aby na pewno już nas zaniechała eler1 - 2012-02-04, 21:15 Podobną przygodę z władzą w spódnicy przeżyliśmy na wyjeździe zimowym tylko miała najpierw kolegę a później koleżankę bo było by z nami krucho Santa - 2012-02-05, 20:38 Bez szczególnych poszukiwań - z drogi dostrzegamy wielki plac parkingowy - w jednej części zajęty przez kampery.
"Nasi tu są"
Jakieś 300 metrów dalej widać morze. Piękne, z łagodnymi falkami i jak się potem okazuje, z głębią, która satysfakcjonuje tych, którym nie wystarczy, że woda jest mokra
Plaża niezbyt szeroka, ale za to z prysznicami. I to jest kluczowy argument dla mnie - takie lubię najbardziej.
Może to nie jest dokładnie to, czego szukaliśmy ale przynajmniej jesteśmy wśród swoich - zostajemy
Choć jesteśmy tu dwa dni, opowiem o tym tylko w dwóch zdaniach
Leniuchujemy, opalamy się, pływamy ile tylko czyja dusza zapragnie
Plażowych zdjęć nie wkleję, bo Zuzia by mnie zabiła
Siedzi teraz w Lublinie i zmaga się z sesją, ale relację matki czyta - i pilnuje, czy wszystko się zgadza
W międzyczasie relaksujemy się koło swojego domku i spokojnie popijamy kawkę
Ta jest zaparzona sposobem Soni - pewnej muzułmanki, właścicielki kempingu w Utjeha.
Ale kawa jest włoska i filiżanki też - właśnie zakupione w mercato
Wreszcie bez pośpiechu można posłuchać muzyki . U nas wszyscy mają inne gusty muzyczne, które wzajemnie się wykluczają
Ja słucham swojej np. takiej:
Moja rodzina już przywykła, że w tej dziedzinie, to ja zmienna jestem - i gdy jestem w Chorwacji, to cromuza, jak w Grecji to Alkinoos Ioannidis itd...
Matce też się trochę tolerancji należy (raz w roku)
Jednak w ten błogi nastrój wkrada się nuta niepokoju
Jakoś dotąd udało mi się o tym nie myśleć, ale przed nami Rzym, a on nie kojarzy mi się najlepiej. Przypominają mi się nasze zeszłoroczne przejścia i zaczynam odczuwać obawę przed kolejną odsłoną Rzymu.
Z drugiej strony już tak bardzo chciałabym tam być, że to wylegiwanie się na plaży, zaczyna mi się wydawać stratą czasu.
Nikomu o tym nie mówię, bo przecież rodzinie należą się wakacje - nie będę ich wciągać w swoje paranoje
Po dwóch dniach, zwijamy się i w drogę. Im bliżej, tym emocje bardziej napięte Podchodzimy do tego Rzymu jak pies do jeża
A może by tak jeszcze podjechać do Fiumicino Jedziemy, startujące samoloty koszą nam głowy,...nie bardzo jest gdzie się zatrzymać, więc odpuszczamy
A może by tak zobaczyć ruiny starego Rzymu
Czemu nie
Jedziemy Pół dnia wytężania wyobraźni..., bo na tym głównie polega zwiedzanie ruin
Ale skoro już tu jesteśmy, to można się wysilić. Nie wiadomo kiedy trafi się następna okazja.
Pascal w rękę, aparat w drugą, na plecy zapas wody i idziemy...
A teraz spośród paru setek zdjęć wypadałoby wybrać kilka , ale jak to zrobić ... Santa - 2012-02-06, 20:57 Pomysł wycieczki do Ostia Antica nie wzbudził w naszej ekipie zbyt dużego entuzjazmu. Pewnie dlatego, że sama nie potrafiłam odnaleźć go w sobie i udzielić innym
Oglądanie ruin nie jest wystarczająco silnym bodźcem do pobudzenia moich zmysłów. Do tego potrzebna jest wyobraźnia - no i oczywiście jakaś elementarna wiedza
Przypomina mi się, jak w pierwszej klasie ogólniaka (gdy przerabiało się starożytność) - nasz profesor "Kombajn" (tak go nazywaliśmy bo kosił równo) - próbując nas natchnąć swoją pasją do starożytności - powtarzał nam "jeśli ty czegoś nie widzisz, to ty to sobie wyobraź"
Łatwo powiedzieć "wyobraź" - skoro na stronie podręcznika dwa czarno-białe obrazki o wymiarach 3x2
I tak ku jego rozpaczy, próbowaliśmy udawać, że sobie wyobrażamy te greckie agory i te rzymskie colosea itd, itd, itp...
Dziś trafia się okazja, żeby pomóc wyobraźni oglądając chociażby te kamienie, które pozostały po tamtych czasach...
Pascal mi mówi, że tu gdzie dzisiaj znajduje się Ostia Antica - kiedyś był najważniejszy port imperium rzymskiego. Trzęsienie ziemi i tsunami zniszczyło port i miasto. W ciągu wieków morze cofnęło się i dopiero w XX wieku znaleźli się tacy, co postanowili miasto odkopać.
Dziś miejsce to jest oddalone od brzegu morskiego o 7 km.
Najważniejsze, że jest gdzie zaparkować
Czasem Pascal wystawia moją wyobraźnię na dużą próbę, nastawiam się na Bóg wie co, a tu tylko tyle...
No, nie tylko... Niektóre obiekty zachowały się w lepszym stanie - np. kompleks łaźni cesarskich
Po takich posadzkach spacerowali sobie starożytni Rzymianie
Teatr funkcjonuje do dziś... Dzięki temu, że trochę go Mussolini podreperował
Świątynie nie przetrwały - ale nic dziwnego - w końcu pogańskie były...
Ale niektóre fragmenty budynków - zupełnie nie wyglądają na swoje lata
Takie kwiatuszki tutaj na każdym kroku...
Żeby tak jeszcze trochę lepiej się na tym znać
Muzeum i sklep z pamiątkami
Lubię pamiątki użytkowe, więc zakupiłam... filiżanki...
Proszę zwrócić uwagę, że są najbardziej rzymskie z rzymskich
W muzeum wystawiają oryginalne skarby odkopane z ruin
Niektórych nie opłaciło się chować pod dach
Niektórym zrobiono tylko plastikowy daszek
A Tybrowi to wszystko jedno - płynie tak jak płynął...
Ten to widział kawał historii...
Ale nas tu jeszcze nie widział
Panie profesorze "Kombajn" - pamiętam, że wahał się pan, czy postawić mi z tej starożytności piątkę
Mam nadzieję, że dzisiaj już nie miałby pan takich wątpliwości Elwood - 2012-02-06, 23:18 Wiesz Santa z tymi Profesorami różnie bywa, a i skala ocen dziś inna.
Z tą wyobraźnią też bywa różnie, ale całkowicie podzielam w tej kwestii Twoje odczucia.
Jedno jest natomiast pewne - Twoja relacja nadal przykuwa moją uwagę - jest świetna. Santa - 2012-02-07, 17:24
Elwood napisał/a:
... Twoja relacja nadal przykuwa moją uwagę - ....
I dzięki temu mógł powstać dzisiejszy odcinek
Bardzo dziękuję
...................................................................................................................................
Ruiny opuszczamy późnym piątkowym popołudniem. W moim przypadku - z dużym zmęczeniem i lekkim przygnębieniem. Z takiej ogromnej potęgi, został tylko przysłowiowy kamień na kamieniu...
Ale to nie tylko antyczna Ostia jest powodem mojego obniżonego nastroju. Większym jest czekający na mnie (albo bardziej ja na niego) - współczesny Rzym
Dziś - po prawie 4 latach, tamto wydarzenie wspominam jak wiele innych, które zostały odłożone w obszary niepamięci. Ale wtedy jeszcze nie Może dlatego, że ten rok skoncentrowany na odrabianiu strat, upłynął tak szybko, jakby nam go kto ukradł razem z tą przyczepą...
Zbliża się niedziela - w Rzymie czas spotkania z papieżem (którego ostatnio nie było), więc wyjazd prawie nieważny
Trzeba jechać Dłużej już nie można odwlekać - teraz albo nigdy
W trudnych sytuacjach można sobie pomóc - muzyką
U mnie - na zawołanie - stosownie do sytuacji pojawia się odpowiedni utwór
Niektóre osoby z mojego otoczenia to drażni, ale najważniejsze, że mnie pomaga
Klimat może nie italiano, ale za to internazionale
- To co robimy (pisałam już kiedyś, że jestem pilotem)
- No to jedziemy do Rzymu
- No dobrze, ale dokąd konkretnie
- No jak to dokąd
Nawet mi do głowy nie przyszło, żeby sobie zadać takie pytanie
Wiadomo dokąd Tam gdzie skończyła się nasza poprzednia podróż
Z dojazdem żadnego problemu nie ma. Wiadomo, wszystkie drogi prowadzą do Rzymu
Dojeżdżamy do centrum. Jest już nasz Tevere. Kto choć raz był w centrum Rzymu, to już na zawsze będzie pamiętał jego położenie. Tybr jest tym odnośnikiem, który nikomu nie pozwoli się zgubić.
Pamiętam to, jakby to było wczoraj. Skoro Bazylika po jednej, to znaczy, że my mamy przejechać na drugą stronę i dojechać do czwartego mostku licząc od Zamku Świętego Anioła.
Jedziemy... Już jest - nasz Ponte Nenni, jest nasz parking, znów prawie pusty - tak jak wtedy - choć to piątkowy wieczór i o rzut beretem od Piazza del Poppolo. Powinien być zapchany, ale nie jest... Dziwne...
Romek zatrzymuje kampera dokładnie tak samo jak w ubiegłym roku
Jeszcze trochę bliżej
Wysiadamy...
Patrzę..., wszyscy moi siadają na murku - tak samo jak Romek w ubiegłym roku...
W jakimś skupieniu, zadumie...
Wszystko mi się przypomina..., robię im fotkę (choć nie chcą)...
W tamtym roku jakoś mi to nie przyszło do głowy, żeby uwiecznić, to "nasze" miejsce w Rzymie
Ja też poproszę...
Ponieważ Leszka wtedy z nami nie było, to próbuję mu unaocznić, jak to tutaj wyglądało w ubiegłym roku..., ale widać, że nie słucha mu się tego dobrze, więc daję spokój...
Czasem zamiast gadać, lepiej pomilczeć...
Nie pamiętam, jak długo tam tak pomilczeliśmy...
Wystarczająco długo, żeby sobie uświadomić, że choć nasza historia w ciągu tego roku zatoczyła koło, choć znów jesteśmy w tym samym miejscu, to jednak jesteśmy o wiele dojrzalsi i bogatsi. I wcale tu nie chodzi o tego naszego poczciwego kamperka (który jest z nami zwykłym przypadkiem), tylko o to, że mamy za sobą takie doświadczenie, że z każdej sytuacji trzeba szukać wyjścia i próbować się podnieść i że w gruncie rzeczy na takich doświadczeniach więcej się w życiu zyskuje niż traci
Mnie tam już ta mądrość nie była koniecznie potrzebna, ale młodzi patrzą... niech się uczą, wszak każdy musi przeżyć w życiu swoje straty - i dobrze mieć takie pozytywne przykłady że, mimo wszystko, "życie toczy się dalej"
Ale też ważne jest, żeby pamiętać, że aby z rodością i nadzieją iść do przodu, trzeba najpierw pozamykać i podopinać stare sprawy. I chyba właśnie wtedy to uczyniliśmy
Każdy z nas pewnie opowiedziałby to inaczej..., gdyby był takim gadułą jak ja
W końcu Romek (który z całą pewnością opowiedziałby to tylko samemu sobie) - rzuca swoje sakramentalne "a teraz dokąd"
A teraz ... teraz możemy już wreszcie zacząć cieszyć się Rzymem - Kochanie
...Aulos - 2012-02-07, 22:46 Taki troszkę smutny ten odcinek, ale - jak to w życiu - nie zawsze jest wesoło. Ważne, że dalej umiecie cieszyć się podróżami: "Strata, która uczy, to zysk" Santa - 2012-02-09, 14:21
Aulos napisał/a:
Taki troszkę smutny ten odcinek, ale - jak to w życiu - nie zawsze jest wesoło. Ważne, że dalej umiecie cieszyć się podróżami: "Strata, która uczy, to zysk"
Pięknie powiedziane
A pasuje tu też sentencja, którą Tadeusz ma w swoim profilu " W życiu powinno być trochę dobrze, a trochę źle, bo jak za dobrze, to też niedobrze"
A od siebie tylko dodam, że znam ludzi, którzy przeżyli życie i jest im dobrze, tylko o tym nie wiedzą
Obiecuję, że to już koniec biadolenia i zabieram się za następny odcinek...Tadeusz - 2012-02-09, 16:21
Santa napisał/a:
Obiecuję, że to już koniec biadolenia
Jakoś to Twoje biadolenie nam nie przeszkadza. Powiem więcej - ten smuteczek wniósł do opowieści coś, co uczyniło ją ciepłą i bardzo osobistą. Zaiste, jak nie przyznać racji ks. Twardowskiemu?
Santa...dobrze, że z nami jesteś. Santa - 2012-02-09, 21:26
Tadeusz napisał/a:
...ten smuteczek wniósł do opowieści coś, co uczyniło ją ciepłą i bardzo osobistą...
Tadeuszu - bardzo Ci dziękuję za te słowa
Kiedyś natknęłam się na taki tekst autorstwa Heinricha Heinego, który stwierdził, że "nie ma nic nudniejszego na tym świecie jak czytanie opisów włoskich podróży - chyba produkowanie tych opisów. I tylko w ten sposób autor może je uczynić do pewnego stopnia znośnymi, jeżeli o samych Włoszech postara się mówić jak najmniej"
Tak się tym przejęłam, że prawie 4 lata nie mogłam ruszyć z relacją
...................................................................................................................................
Rzymem cieszyliśmy się od tego pamiętnego piątkowego wieczoru do późnego popołudnia we wtorek. W międzyczasie w sobotę wieczorem pojechaliśmy do Dżordżiów, gdzie na wspólnym biesiadowaniu spędziliśmy noc z soboty na niedzielę. Od nich pojechaliśmy do Castelgandolfo na audiencję (na którą się spóźniliśmy) a wieczorem znów wróciliśmy do Rzymu
Przeglądając zdjęcia z tego pobytu widzę, że to zwiedzanie przebiegało wtedy dosyć chaotycznie. Prawdopodobnie było to podyktowane możliwością zaparkowania kampera
Ale gdy się tak głębiej zastanowić, to widać, że ta pozorna przypadkowość miała jednak swój sens
Gdy już tak sobie posiedzieliśmy na tym murku i pomilczeliśmy na tym "złodziejskim" parkingu, to w końcu rozłożyliśmy naszą "złodziejską" mapkę (która okazała się najlepsza ze wszystkich, które mieliśmy i wcześniej i potem) i skierowaliśmy się w stronę antycznego Rzymu (skupionego wokół Coloseum).
Po wykopaliskach w Ostii - będziemy mieli ciągłość historyczną
Miejsce do zaparkowania znaleźliśmy bez problemu nieco dalej - w pobliżu Bazyliki San Giovanni in Laterano (na obrzeżach placu przed głównym wejściem do bazyliki).
Powoli zbliżała się noc, co w Rzymie oznacza, że miasto właśnie budzi się do życia
Przypomniało mi się, jak strasznie mi było żal w ubiegłym roku opuszczać miasto przed nocą, ale dziś znów tu jestem...
Jeśli gdzieś jestem po raz pierwszy, to dla zachowania orientacji i porządku w zdjęciach, staram się zawsze uwiecznić jakiś punkt, który mi potem (po latach) pozwoli rozeznać się gdzie byłam i co widziałam.
W Rzymie - okazało się to rozwiązaniem zbawiennym, bo przy takim ogromnym natężeniu różnorodności i wspaniałości, łatwo można się pomylić
Pierwszy przykład realizacji mojego sposobu:
Kilka wieczornych ujęć bazyliki i okolicy...
Robi się coraz ciemniej... Parking zapełnia się z minuty na minutę. Mamy przegląd włoskiej elegancji w każdym calu (na ogół czarno-białej). Dochodzimy do wniosku, że Włoszki w dzień są zupełnie zwyczajne, ale wieczorem ... wyglądają imponująco
Większość podąża w kierunku Coloseum. My też...
Nocne ulica Rzymu
W tym miejscu nie sposób nie zachwycić się Rzymem. Można tu przesiedzieć całą noc...
Nie mogę się oprzeć, żeby tu nie włożyć pewnej piosenki o tym, jaka piękna jest noc
Łuk Konstantyna - wraz z Koloseum najczęściej fotografowane miejsce w Rzymie (my też mamy z 50 ujęć )
Po wydeptaniu własnych ścieżek wokół Coloseum, Forum Romanum, Łuku Konstantyna...
antyczną Via dei Fori Imperili udajemy się na pobliski Piazza Venecja...
Być może ta kolumna pamięta czasy Cesarstwa - ale taka szczegółowa wiedza była mi wtedy niedostępna, więc traktuję ją po barbarzyńsku - jako drogowskaz
Pomnik Wiktora Emanuela - pierwszego króla zjednoczonych Włoch nazywany też Ołtarzem Ojczyzny.
Obiekt nie lubiany przez Rzymian Wymyślają dla niego różne lekceważące nazwy np. "sztuczna szczęka Rzymu"
Skąd my to znamy
Widocznie każdy naród musi mieć swój Pałac Kultury
Ja jestem tą szczęką zachwycona (no ale może ja się nie znam)
Jedyne co do niego można mieć to to, że stoi na części Kapiotu, zrównanej przez współczesnych mu Rzymian z ziemią.
Widocznie Rzymianie mają już to we krwi, żeby eksponować swoją potęgę - i kolejne pokolenia rywalizują między sobą, nie do końca szanując osiągnięcia poprzedników. Trudno to pojąć...
Nasze nocne manewry po antycznym Rzymie trwały do ostatnich sił...
Oczywiście zawsze ktoś zostawał w kamperku. Ale nie ja
Zawsze byłam chętna do wyjścia Na wyjazdach jestem nie do zdarcia
Tę krótką noc spędziliśmy w centrum antycznego świata. Czy byłoby to możliwe, gdybyśmy nie mieli kamperka Aulos - 2012-02-09, 22:22 Tego Rzymu nocą to Wam trochę zazdroszczę. My, ze względu na podróżowanie z dziećmi, nie mogliśmy sobie pozwolić na ten luksus. Ja doświadczyłem nieco Rzymu "by night", ale byłem bez moich najbliższych, a okoliczności też nie sprzyjały kontemplowaniu walorów estetycznych miasta, bo byłem na pogrzebie Jana Pawła II. W 2011 planowaliśmy być z chłopakami na drodze krzyżowej w Koloseum w Wielki Piątek, ale nasza podróż nie doszła do skutku Elwood - 2012-02-09, 22:48 Santa napisała:
Cytat:
Kiedyś natknęłam się na taki tekst autorstwa Heinricha Heinego, który stwierdził, że "nie ma nic nudniejszego na tym świecie jak czytanie opisów włoskich podróży - chyba produkowanie tych opisów. I tylko w ten sposób autor może je uczynić do pewnego stopnia znośnymi, jeżeli o samych Włoszech postara się mówić jak najmniej"
Tak się tym przejęłam, że prawie 4 lata nie mogłam ruszyć z relacją
I powiedzcie czy ludziom niewykształconym, nieoczytanym i nic niewiedzącym nie żyje się łatwiej.
A Ty Santa nie czytaj tyle, tylko pisz - gdyuby ten niemiecki poeta epoki romantyzmu, żył w dzisiejszych czasach i czytał Twoje relacje z Włoch to jestem pewny, że zmieniłby zdanie. Santa - 2012-02-10, 09:08
Aulos napisał/a:
Tego Rzymu nocą to Wam trochę zazdroszczę. My, ze względu na podróżowanie z dziećmi, nie mogliśmy sobie pozwolić na ten luksus...
Ale Wam można zazdrościć, że Rzym"by night" jest jeszcze przed Wami A im dłużej się czeka, tym bardziej smakuje
Aulos napisał/a:
...Ja doświadczyłem nieco Rzymu "by night", ale byłem bez moich najbliższych, a okoliczności też nie sprzyjały kontemplowaniu walorów estetycznych miasta, bo byłem na pogrzebie Jana Pawła II...
Ale tego rzymskiego doświadczenia, to już się nie da odrobić
My w ubiegłym roku - 1 maja - też przeżyliśmy niepowtarzalną i do żadnej innej nieporównywalną noc w Rzymie - ale to już całkiem inna historia
Mam nadzieję, że kiedyś ją tu opowiem Santa - 2012-02-10, 09:21
Elwood napisał/a:
...I powiedzcie czy... nie żyje się łatwiej...
Na pewno zdrowiej
Elwood napisał/a:
...A Ty Santa nie czytaj tyle, tylko pisz...
Pisać to dla mnie przyjemność (zwłaszcza dla życzliwych odbiorców), ale gorzej ze zdjęciami - wertowanie i wybieranie - to już wymaga czasu
Ale skoro już mi ich nikt nie ukradł, to nie ma wyjścia ...
Dziękuję Santa - 2012-02-14, 22:14 Sobota rano - centum Rzymu. Budzą mnie odgłosy ulicy i zaczynający dawać się we znaki upał. Nikt nas nie zaczepia, ale może to tylko kwestia czasu.
Postanawiamy stąd odjechać. Może w jakiś cień A najlepiej nad wodę
Romek odpala i za niedługo znajdujemy piękne zacienione miejsce, z widokiem... na to co wszyscy lubimy
Sobota rano nad Tybrem - spokojna. Na parkingu aut mało, bo dziś nie ma przyjeżdżających do pracy.
Najpierw śniadanko i kawka nad Tybrem
Uwielbiam te spokojne, poranne kawki - na które w ciągu roku ciągle brakuje czasu
Ale kawka nad Tybrem..., to mi się nawet nie śniło
Jest nas czworo, więc planujemy, że pójdziemy zwiedzać w dwóch etapach - dwa razy po 3+1
Niektórzy szczęśliwi podwójnie (wiadomo kto najbardziej), inni też szczęśliwi, bo nie każdy jest takim zapaleńcem jak ja
Na początek ...Ponte Rotto (złamany most) - mniej więcej półtora wieku przed Chrystusem
Jesteśmy o dwa kroki od Awentynu, więc idziemy zobaczyć słynne Bocca della Verita znajdujące się w przedsionku Kościoła Santa Maria in Cosmedin
Fasady kościoła nie mam ale jest kawałek wnętrza
Legenda o tym, że usta mogą zacisnąć się, gdy włoży w nie dłoń kłamca, w tym miejscu staje się naprawdę realna. Ja tam wolę nie ryzykować ...
W rzeczywistości jest to antyczna osłona wylotu rynny
Po drodze mijamy jakieś antyczne cudeńka. Lubię wiedzieć co widzę... Ale Pascal mówi mi, że Rzymianie sami dobrze tego nie wiedzą
Świątynia Fortuny (tej od szczęścia) zawdzięcza nazwę pomyłce brzmieniowej - w rzeczywistości służyła kultowi Portunusa (boga portów)
Świątynia Westy (w istocie była poświęcona Herkulesowi)
Naprzeciwko świątyni - fontanna z muszelką - nazwana przeze mnie na własny użytek (dla odróżnienia od innych)
Stamtąd obok Circo Massimo (który okazał się wielkim placem), a następnie wzdłuż Pallatynu udaliśmy się w kierunku widzianego w nocy Łuku Konstantyna i Koloseum.
W dzień jest tu zupełnie inaczej. Można podziwiać szczegóły na fasadach (żeby się tak jeszcze trochę lepiej na tym znać). Może kiedyś znajdę czas, żeby to dokładnie rozszyfrować...
Jeszcze rzut oka na fora cesarskie, ale tylko z zewnątrz, żeby tam iść, trzeba się dobrze przygotować.
Ruiny tego, czym kiedyś była Świątynia Wenus i Romy
Stamtąd spacerkiem na Piazza Wenecja i rundka wokół Ołtarza Ojczyzny
Naprzeciwko - Forum Trajana z Kolumną Trajana i Kościołem Santissimo Nome di Maria
Posąg Trajana na szczycie kolumny zaginął ale został zastąpiony przez Świętego Piotra
A teraz już na Kapitol, który był dzisiaj naszym głównym celem
Posągi przystojniaków Dioskurów na balustradzie Piazza del Campidoglio
Kopia konnego pomnika Marka Aureliusza
Z Kapitolu inne spojrzenie na Forum Romanum
Łuk Semptymiusza Sewera
Pozostałości Świątyni Saturna i (po prawej) Świątyni Wespazjana
Po Rzymie mogłabym się tak błąkać bez pamięci ale na dzisiejszy wieczór mamy inne plany.
Wracając spotykamy jeszcze jakieś rzymskie matrony, które wzbudzają nie mniejsze zainteresowanie niż zabytki sprzed dwóch tysięcy lat
Kierując się w stronę Tybru, mijamy jeszcze teatr Marcellusa, który poprzez swe podobieństwo do Koloseum trochę mnie wytrąca z mojego przekonania o tym, że już nabrałam orientacji w tej okolicy Rzymu. Jeszcze nie raz się na to nabiorę ...
Wieczorem opuściliśmy nasze wygodne miejsce z widokiem na Tybr i pojechaliśmy do Dżordżiów. Nie chcieliśmy za wcześnie, ponieważ dowiedzieliśmy się, że właśnie podejmują innych gości z Polski - nowożeńców, będących w swojej podróży poślubnej.
Nasze podziękowania i inne formy wdzięczności za ubiegłoroczną pomoc mieliśmy już okazję wcześniej wyrazić, bo po naszym ubiegłorocznym smutnym powrocie - żonę Dżordżia zastaliśmy jeszcze w Polsce. Co prawda Dżordzia już zawsze będziemy wychwalać "po wszystkich odpustach" - ale jakaś symboliczna, materialna forma wdzięczności też jest wskazana
W efekcie wywiadu środowiskowego, wybrałam żubrówkę w żubranku
Żubranka występują również w innych, dostosowanych do gustu odbiorcy formach
Gdy do nich dotarliśmy biesiadowanie miało się już ku końcowi. Ale nasi niezmordowani gospodarze, mimo naszych protestów, zarządzili powtórkę z rozrywki
Nowożeńcy co prawda nie dali rady i uciekli, ale my - młodzi duchem, niezmordowani i zahartowani życiem - wytrzymaliśmy jeszcze wiele, wiele godzin
Wspomnienia nie miały końca - sięgały dawnych imprez w remizie strażackiej i dożynek pod gołym niebem
Kto by wtedy pomyślał, że spotkamy się dzisiaj w takich okolicznościach
Z Dżordżiem o mały włos nie zostaliśmy swatami, bo według jego opinii - jak Italia długa i szeroka, nie ma takich fajnych dziewczyn, jak młode Polki (których uosobieniem na ten moment stała się nasza Zuzia) - i nie było ważne, że jego syn zajęty a nasza Zuzia za młoda
Ale największą frajdę sprawił Dżordżiowi nasz kamperek.
Opisując ubiegłoroczną podróż nie wspominałam, że przy ulicy gdzie mieszkają nasi gospodarze, w sąsiedztwie - pod wiatą stał sobie zaparkowany kamper. Dżordżio opowiadał nam o swoim tajemniczym sąsiedzie, o tym jak to sobie wyjeżdża co roku z rodzinką na 2-3 miesiące i uchodzi w sąsiedztwie za szczęściarza i burżuja. Zażartowałam wtedy, że gdyby sąsiad chciał kampera sprzedać, to my kupimy. Ale Dżordżio - widząc nas w tak opłakanym stanie, widać nie potraktował tego serio
Dziś przypomniał sobie tę rozmowę i stwierdził, że jednak czasem trzeba brać na poważnie to co mówią kobiety
Ale największą satysfakcję sprawiło mu to, że "makarony" zobaczą, że do Dżordżia przyjechali goście z Polski kamperem
Dżordzio co prawda mocno zintegrowany z sąsiedzką społecznością, ale mówi, że jeszcze ze dwa pokolenia muszą przeminąć, zanim przestaną go tu traktować jako "straniera" (tak się tu nazywa obcokrajowców).
Szkoda, że niektóre noce są takie krótkie
Nasi gospodarze na niedzielę mieli w planie zawieźć swoich gości do Asyżu, do czego nas również zachęcali, ale my chcieliśmy do Castel Gandolfo. Już przecież raz byliśmy w Rzymie i nie widzieliśmy papieża
Gdy się rano obudziliśmy, dom był pusty.
Zrobiliśmy parę fotek, zamknęliśmy bramę, klucz w umówione miejsce... i w drogę...
cdn Santa - 2012-02-18, 00:34 Przyznam szczerze, że ten nastrój poprzedniego dnia i nocy, nie sprzyjał wytworzeniu odpowiedniego nastawienia do spotkania z papieżem. Wtedy - w natłoku wrażeń i przeżyć - za bardzo nie zdawałam sobie z tego sprawy ale teraz wiem, że to że go wtedy nie zobaczyliśmy, to nie był przypadek. Przekonam się o tym za rok - ale nie uprzedzajmy faktów
Ponieważ na tej wyprawie byliśmy wtedy jeszcze bez nawigacji, a mapę Włoch mieliśmy tylko taką standardową, więc wcześniej przepytaliśmy Dżordżia jak do tego Castel dojechać.
Z jego instrukcji wynikało, że dojazd jest prosty i w jakieś 40 minut będziemy na miejscu. No i pewnie by tak było, gdyby nie pewien mały szczegół, który umknął Dżordżiowi - jako tubylcowi, a nas wykierował w stronę przeciwną
Szybko zorientowaliśmy się, że trzeba zawrócić, ale w plątaninie podrzymskich dróg - zmiana kierunku ruchu wymaga czasem nadrobienia kilkunastu kilometrów.
Zanim odnaleźliśmy właściwy kierunek, już wiedziałam, że mamy marne szanse, żeby zdążyć na czas. Trochę mnie to na początku zdołowało, ale jako pilot zawsze staram się nie tracić fasonu i zaraz dorobiłam ideologię, że w tej sytuacji dziś pojedziemy tam tylko krajoznawczo, bo przecież historyczny i geograficzny obszar Castelli Romani (zamków rzymskich), to dla próbującego poznać Italię - punkt obowiązkowy
A poza tym, skoro przez prawie 5 wieków papieżom spodobało się tu spędzać wakacje, to musi być w tym miejscu coś wyjątkowego
Castel Gandolfo jest to też jedna z kilku perełek na terenie Włoch, ponieważ pałac papieski oraz Willa Barberini i jej ogrody posiadają status eksterytorialności (jako posiadłości papieskie).
W związku z powyższym nie dziwią nas mijane po drodze patrole policji.
Rozległy parking znajdujemy bez trudu, bo jest przeznaczony dla takich jak my
Z parkingu - piękny widok na okolicę
Żeby dojść do celu, trzeba jeszcze pokonać różnicę wysokości (potem znaleźliśmy skróty)
I przemierzyć ostatnią ulicę
Gdy wchodzimy na plac...
... jest już za późno, gwardziści strzegą wejścia na teren pałacu papieskiego
A na placu przed pałacem radosna krzątanina. Wtapiamy się w ten tłum, ale czuję, że do nich nie pasujemy. Oni tacy uduchowieni, radośni, pogodni, a my... niekoniecznie Zastanawiam się, jak to możliwe, żeby spóźnić się na takie ważne wydarzenie, skoro na co dzień jestem punktualna, dotrzymująca terminów i umów. Widać, coś w tym musi być, pomyślę o tym później
Wśród tych szczęściarzy oczywiście dominuje mowa polska
Wymiany uśmiechów, za chwilę miłe powitania, przepytywanki - kto skąd i na jak długo, wymiana wrażeń. Poznaliśmy wtedy sympatycznych seminarzystów spod Konina, którym towarzyszyła jakaś wiekowa seniora. Zdali nam relację ze spotkania z papieżem, potem poprosili do wspólnej fotki - i tym sposobem odzyskaliśmy dobry nastrój na resztę dnia
Plac powoli zaczął się opróżniać, więc i my zadecydowaliśmy o odwrocie. Skoro już tu jesteśmy, to trzeba się chociaż rozejrzeć po miasteczku i ogarnąć horyzont.
Oglądając transmisje telewizyjne z wakacyjnych audiencji papieża Jana Pawła II w Castel Gandolfo i obowiązkowy przy tej okazji rzut oka kamery na turkusowe Jezioro Albano, zawsze zastanawiałam się skąd się tam na szczycie góry wzięła taka wielka woda
Odpowiedzi jak zwykle udzielił mi Pascal, który twierdzi, że miasteczko powstało na kraterze wygasłego wulkanu Lacjum.
Turkus jeziora Albano - dokładnie taki jak znamy z telewizji
Zupełnie niespodziewanie odnaleźliśmy w Castel Gandolfo kawał historii Polski. Idąc główną ulicą wstąpiliśmy do kościoła św. Tomasza z Villanova, którego projektantem był sam wielki Bernini - twórca Placu św. Piotra i wielu innych wspaniałych kościołów Rzymu.
Ale dla nas ciekawsze jest to, że znajdują się w nim liczne elementy polskie. W jednej z kaplic znajduje się kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. A na polecenie Piusa XI powstały tu freski przedstawiające obronę Jasnej Góry oraz Cud nad Wisłą
Ołtarz główny kościoła
Boczny ołtarz z portretem Jana Pawła II - z prawej
A z lewej tablica poświęcona Janowi Pawłowi II
Boczny ołtarz - z lewej strony kościoła
Ale co ja się tu będę wysilać http://www.santommasodavi...illanova_in_vr/
Wykorzystując ikonki na dole, można go sobie obejrzeć w najdrobniejszych szczegółach (tryb pełnoekranowy - pierwsza z prawej).
Niestety będąc w Castel Gandolfo trzeba też w dużym stopniu opierać się na wyobraźni. Dostęp do tego co najistotniejsze jest niemożliwy. Można sobie tylko spojrzeć przez głowy gwardzistów Nawet zwiedzanie ogrodów papieskich jest niedostępne dla zwykłego śmiertelnika…
Po kilku godzinach niespiesznego plątania się po ulicach miasta, nabyliśmy takiej orientacji w okolicy, która za rok pozwoli nam na zrealizowanie pewnego celu, który dziś nawet nie przyszedłby nam do głowy
cdn Santa - 2012-02-18, 22:32 Poniedziałek przeznaczamy na Watykan. Z ubiegłego roku zostało nam w pamięci trochę wrażeń i obrazów z Watykanu, ale to co się potem wydarzyło, uniemożliwiło właściwe utrwalenie i osadzenie się w przeżyciach związanych z odwiedzeniem tego miejsca.
Dziś chcę to przeżyć jeszcze raz, bez pośpiechu. Chcę mieć czas na wpatrywanie się do woli we wszystko co mnie zatrzyma i zachwyci
Po wczorajszym Castel Gandolfo, przejażdżce po wzgórzach Castelli Romani i zakupach w Pomezji, wieczorem z powrotem zjechaliśmy do Rzymu. Kilometry w nogach i zmęczenie upałem - nie zachęcało już nikogo do zwiedzania. Oddaliśmy się biernemu obserwowaniu wieczornego życia miasta.
Noc spędziliśmy na jakimś przypadkiem znalezionym osiedlu mieszkaniowym
Nikt na nas nie zwracał uwagi. Z resztą życie na tym osiedlu jakby zamarło. Największy ruch dało się zaobserwować nad ranem, kiedy to nastąpiły powroty z nocnych imprez
Poza tym jakiś jeden pies na spacerze i to wszystko
Rano przyjeżdżamy nad Tybr. Stąd do Watykanu najbliżej a opcja parkowania nad Tybrem - biorąc pod uwagę lokalizację - symboliczna - 4 euro za 8 godzin. Do tego oczywiście potrzebny własny ochroniarz
Romek od razu zgłasza się na ochotnika, że zostanie
Wiem dlaczego - już mu w głowie kiełkują jakieś nowe koncepcje wprowadzenia ulepszeń w kamperku, które mu zaświtały podczas ostatnich dni (jakieś dodatkowe wiatraczki, przewody do ładowania komórek przeprowadzone do każdego użytkownika z osobna i coś tam jeszcze ale nie pamiętam
Nie wiem jak to bywa u innych, ale mój mąż jak ma jakiś techniczny pomysł, to dotąd nie spocznie, dopóki go nie zrealizuje I choćby to była jedenasta w nocy, to idzie do warsztatu i materializuje swoje natchnienia - żeby potem móc spokojnie spać (ma się rozumieć)
Dlaczego na wakacjach miałoby być inaczej
W związku z powyższym idziemy we troje. Zuzia ma z nas wszystkich w Rzymie najwięcej doświadczeń, więc prowadzi, ja przejmuję główny aparat i odpowiedzialność za dokumentowanie przebiegu wydarzeń
Zawsze się obawiam, żeby gapiąc się na coś, nie zapomnieć zrobić zdjęcia , bo generalnie to mi aparat w zwiedzaniu raczej przeszkadza
Wyruszamy znad Ponte Mazzini. Mosty w centrum Rzymu znam na pamięć zarówno w dół, jak i w górę rzeki - wiadomo dlaczego
Mijamy Ponte Vittorio Emanuele
Zbliżamy się do Ponte Sant Angelo
Leszek jest tu pierwszy raz. Zuzia dumna, że może być przewodnikiem starszego brata
Z Mostu Świętego Anioła już widać bazylikę
I już Via Conzillazione i front Bazyliki św. Piotra
Jeszcze spojrzenie na Castel Sant Angelo (kiedyś na niego przyjdzie czas)
Blisko...
Coraz bliżej...
I już jesteśmy na Placu Świętego Piotra
Poniedziałkowe przedpołudnie, więc tłumu nie ma
Zuzia - przewodniczka zmierza do kolejki
Jeszcze chwila i będziemy w środku
W obiektyw wchodzi mi element znany z uroczystości Wielkiego Tygodnia - poświęcenia wody i ognia. Lubię odkrywać takie ciekawostki - mam potem zabawę, przy odszyfrowywaniu znaczeń - czasem dopiero po latach
Rzut oka na wnętrze bazyliki - najpierw ogólny
I niepowtarzalne szczegóły wnętrza. Dlaczego akurat te Sama nie wiem, do bazyliki można wchodzić dziesiątki razy i za każdym razem zachwycać się od nowa
Jeszcze spojrzenie na kopułę
Zaduma nad Pietą
Turystyczne powitanie ze Świętym Piotrem
Z moimi aniołkami - jednego z nich ostatnio zaadoptowałam
Krążę po bazylice. W niektóre miejsca wracam po kilka razy. W kaplicach zostaję na dłużej. Nie czuję upływającego czasu ani zmęczenia.
Dobrze, że dzieci są już dorosłe i nie trzeba ich pilnować
Stąd pójdziemy do grot ...
Ps. Nie wiem dlaczego te posty wychodzą mi takie długie Fux - 2012-02-18, 22:37 Nas ogrody, muzeum watykańskie i bazylika w jeden dzień przytłoczyła.
Na to wszystko mieliśmy przewodników do wyłącznej dyspozycji na 4 os.
w muzeach po 1h wymiekłem z kodowaniem.
Percepcja przestała funkcjonować na ogrom bogactwa.
Trzeba wrócić.
Namiay na przewodników po polsku do dyspozycji.Tadeusz - 2012-02-18, 23:03 Santa, czytam i patrzę na zdjęcia ze wzruszeniem. Przecież znam Rzym, przed wielu laty włóczyliśmy się po nim dniami i nocami, mamy wiele zdjęć, oczywiście na papierze do skanowania i slajdy. Wracamy do nich i wspominamy.
Jednak czytając Twoje wspomnienia z Rzymu naprawdę odczuwam wzruszenie za sprawą klimatu który nadałaś temu wątkowi. W wyobraźni tuptam po Rzymie razem z Tobą, Romkiem, Zuzanną i Leszkiem.
Miły to spacer.
Dziękuję.
W latach 80-tych przeżyłem w Bazylice św. Piotra coś w co nikt nie uwierzyłby. Jednak Halszka i moja córka Joanna były świadkami tego wydarzenia. Jeszcze teraz, gdy wracamy wspomnieniami do tamtego dnia, włosy nam jeżą się na głowach.
Ale to moje wspomnienia i nie miejsce na nie w Twoim wątku.
Za to ciepło bijące z Twej opowieści jeszcze raz dzięki. Santa - 2012-02-19, 10:55
Fux napisał/a:
Nas ogrody, muzeum watykańskie i bazylika w jeden dzień przytłoczyła.
Na to wszystko mieliśmy przewodników do wyłącznej dyspozycji na 4 os.
w muzeach po 1h wymiekłem z kodowaniem.
Percepcja przestała funkcjonować na ogrom bogactwa.
Trzeba wrócić...
Myślę, że Rzym nie mieści się w żadnych standardach zwiedzania i na jego poznanie każdy musi znaleźć swój własny sposób
Czasem wydaje mi się, że może inni ludzie mają jakieś bardziej optymalne sposoby na poznawania świata. Ten nasz jest często bardzo czasochłonny, pracochłonny i niejednokrotnie wykańczający
Ale o tym decydują nie tylko nasze preferencje i wybory - często okoliczności i przypadki. Może gdyby nam się za pierwszym razem podróż udała, uznalibyśmy Rzym za "poznany"
Jako "życiowa turystka" nauczyłam się, że do celu może nas doprowadzić wiele dróg. Jeśli wybierzemy niewłaściwą, można zawrócić - a jeśli się przewrócimy, to trzeba się "strzepać" i iść dalej Santa - 2012-02-19, 11:03
Tadeusz napisał/a:
Santa, czytam i patrzę na zdjęcia ze wzruszeniem. Przecież znam Rzym, przed wielu laty włóczyliśmy się po nim dniami i nocami, mamy wiele zdjęć, oczywiście na papierze do skanowania i slajdy. Wracamy do nich i wspominamy.
Jednak czytając Twoje wspomnienia z Rzymu naprawdę odczuwam wzruszenie za sprawą klimatu który nadałaś temu wątkowi. W wyobraźni tuptam po Rzymie razem z Tobą, Romkiem, Zuzanną i Leszkiem.
Miły to spacer.
Dziękuję.
W latach 80-tych przeżyłem w Bazylice św. Piotra coś w co nikt nie uwierzyłby. Jednak Halszka i moja córka Joanna były świadkami tego wydarzenia. Jeszcze teraz, gdy wracamy wspomnieniami do tamtego dnia, włosy nam jeżą się na głowach.
Ale to moje wspomnienia i nie miejsce na nie w Twoim wątku.
Za to ciepło bijące z Twej opowieści jeszcze raz dzięki.
Tadeuszu - wiem, że osobiste przeżycie, tak silne, że jeszcze po wielu latach wywołuje dreszcz emocji, to zbyt duża wartość, aby Cię prosić o opowiedzenie o tym wirtualnemu odbiorcy, którego nawet nie znasz. Ale mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz jakąś formę, żeby się z nami tym kawałkiem swojego doświadczenia podzielić (jak to czynisz w wielu innych dziedzinach). Dla mnie świadectwa innych - to bardzo cenna wartość - zwłaszcza takich autorytetów, jakim Ty jesteś na tym forum - zawsze życzliwym, wiarygodnym i umiejętnie reprezentującym wartości, którymi żyjesz.
Dziękuję za wszystkie dobre słowa i te wszystkie inne miłe symbole, którymi dysponujemy na forum.
Pozwól, że podziękuję tym samym stachwody - 2012-02-19, 12:18 To bardzo ciekawe o czym mówicie. W Rzymie ,w Bazylice Św.Piotra - przeżyłem też wiele wzniosłych chwil. Raz- wybrałem się tam z samego rana,zaraz jak tylko strażnicy zaczęli wpuszczać do środka.Stanąłem sobie ...kontemplując doskonałość rzeźby poduszki ,na której klęczał jeden ze świętych papieży i widzę, jak wychodząc z mrocznego cienia -olbrzymią przestrzeń bazyliki przemierza ksiądz w szatach liturgicznych,któremu towarzyszy strażnik w mundurze.Doszli do jednego z ołtarzy,strażnik pomógł tylko księdzu zdjąć kapę ,przykrywającą ołtarz i się dostojnym krokiem oddalił.Samotny,jakże nie pasujący do tych wnętrz, kapłan rozpoczął celebrę.W tym najważniejszym kościele świata,nie służył mu ani jeden mistrant,ani jeden wierny nie odpowiadał księdzu na słowa modlitwy,płynące od ołtarza.Kontrast był niesamowity.Kiedy uczestniczyłem we mszach odprawianych na Ukrainie,szczególnie w Złoczowie,gdzie do wieczornej ,w zwykłym dniu tygodnia odprawianej mszy św. złużyło niekiedy 14 ministrantów - nieodparcie nasuwało się mi tamto wspomnienie z Rzymu.Fux - 2012-02-19, 12:50 Bo to już jest dojrzały katolicyzm... Santa - 2012-02-19, 17:13
stachwody napisał/a:
To bardzo ciekawe o czym mówicie. W Rzymie ,w Bazylice Św.Piotra - przeżyłem też wiele wzniosłych chwil. Raz- wybrałem się tam z samego rana,zaraz jak tylko strażnicy zaczęli wpuszczać do środka.Stanąłem sobie ...kontemplując doskonałość rzeźby poduszki ,na której klęczał jeden ze świętych papieży i widzę, jak wychodząc z mrocznego cienia -olbrzymią przestrzeń bazyliki przemierza ksiądz w szatach liturgicznych,któremu towarzyszy strażnik w mundurze.Doszli do jednego z ołtarzy,strażnik pomógł tylko księdzu zdjąć kapę ,przykrywającą ołtarz i się dostojnym krokiem oddalił.Samotny,jakże nie pasujący do tych wnętrz, kapłan rozpoczął celebrę.W tym najważniejszym kościele świata,nie służył mu ani jeden mistrant,ani jeden wierny nie odpowiadał księdzu na słowa modlitwy,płynące od ołtarza.Kontrast był niesamowity.Kiedy uczestniczyłem we mszach odprawianych na Ukrainie,szczególnie w Złoczowie,gdzie do wieczornej ,w zwykłym dniu tygodnia odprawianej mszy św. złużyło niekiedy 14 ministrantów - nieodparcie nasuwało się mi tamto wspomnienie z Rzymu.
Niesamowite miejsce, wzniosłe wrażenia Dziękuję za podzielenie się swoim doświadczeniem
Przyznam, że mam dylemat, czy to jest sens, żeby pokazywać zdjęcia z miejsca, które tu pewnie wszyscy znają - szczególnie takie zupełnie amatorskie, często przypadkowe ujęcia tego co wpadło w oko.
Klimatu grot one w żaden sposób nie oddadzą, ale jeśli zainspirują kogoś do powrotu do "katakumb" własnych przeżyć - często zapomnianych i niedocenionych, to warto poświecić tych parę chwil
Poza tym odkryłam coś ważnego - dzieląc się swoim doświadczeniem z podróży, wertując zdjęcia i próbując pokazać je innym, odkrywa się w nich również nowe wartości dla samego siebie. Budzą się nowe potrzeby, nowe pytania i nowe wyzwania na przyszłość. Po każdym kolejnym powrocie z Rzymu, uświadamiam sobie, że to co w nim najistotniejsze dopiero przede mną
Najwyraźniej odczułam to po zwiedzaniu muzeów watykańskich (na które poświęciliśmy cały dzień)
Z perspektywy czasu tę naszą pierwszą pogoń po muzeach, dziś porównuję do zwykłego barbarzyństwa Ale o tym - dopiero za rok
Groty watykańskie znajdują się pod główną nawą bazyliki, na poziomie starej świątyni Konstantyna Wielkiego, na miejscu której wzniesiono Bazylikę Świętego Piotra. Tu właśnie znajdują się groby paru „koronowanych głów”, kardynałów i 145 papieży pochowanych przy św. Piotrze. Do niedawna również papieża Polaka, dzięki któremu w groty jakby weszło nowe życie
Znajduje się tam również wiele dzieł sztuki pochodzących z dawnej świątyni.
Będąc dzisiaj jedynym reporterem w ekipie, do tego stopnia przejęłam się swoją rolą, że nie zwróciłam uwagi na zakaz fotografowania
Ale przyznaję się do grzechu i w ramach pokuty wklejam, to co udało mi się sfotografować
Kaplica
Grób Świętego Piotra
Przy grobie Jana Pawła II - dziś nie ma tłumu - takiego jak ostatnio. Służby porządkowe - dyskretnie kierują ruchem, nie naciskając na tych, którzy w tym miejscu chcą zostać dłużej.
Spokój, skupienie, modlitwy, intencje wyrażone w formie pisemnej i składane w pobliżu płyty nagrobnej - tak tam wtedy było.
U mnie kolejne - już nieco mniej emocjonalne i bardziej świadome niż poprzednie, wejście do grot, obudziło pragnienie dotarcia jeszcze głębiej - do starożytnej nekropolii rzymskiej, na której wzniesiono świątynię, gdzie został pochowany św. Piotr
Ale ostrzegam - bardzo wciąga Elwood - 2012-02-19, 19:17 Santa napisała:
Cytat:
. . . . . Poza tym odkryłam coś ważnego - dzieląc się swoim doświadczeniem z podróży, wertując zdjęcia i próbując pokazać je innym, odkrywa się w nich również nowe wartości dla samego siebie. Budzą się nowe potrzeby, nowe pytania i nowe wyzwania na przyszłość. Po każdym kolejnym powrocie z Rzymu, uświadamiam sobie, że to co w nim najistotniejsze dopiero przede mną. . . . . .
Tak to już jest Santo, że po każdej podróży i powrocie do niej czy to poprzez oglądanie zdjęć, pisanie relacji czy też czytanie relacji cudzych z tych miejsc, odkrywa się je na nowo i powstaje w człowieku nieodparte wrażenie konieczności powrotu tam. Nigdy nie jest tak, że zobaczysz w danym miejscu wszystko, co warte obejrzenia, a wiele razy dopiero konfrontacja tego co widziałaś, z tym co o tym przeczytasz po powrocie, budzi kolejne pytania i potrzebę powrotu w to miejsce, by znaleźć na nie odpowiedzi.
Z uwagi na ograniczony czas jakim pracujący człowiek dysponuje na podróże, zadaję sobie pytanie czy wracać czy poznawać kolejne miejsca. Póki co wybieram tą drugą opcję, ale dzięki relacjom takim jak Twoja znajduję dopełnienie własnych odczuć z miejsc, do których może kiedyś powrócę, a które teraz mogę jeszcze raz przemierzyć z Tobą patrząc na nie Twoimi oczami.
I to jest cudowne, że dzięki osobom takim jak Ty i wszystkim piszącym relacje na tym forum mam taką możliwość. Wielkie dzięki dla Ciebie i wszystkich, którzy podejmują trud dzielenia się swoimi przeżyciami w formie relacji z podróży. Santa - 2012-02-20, 19:11
Elwood napisał/a:
... dzielenia się swoimi przeżyciami w formie relacji z podróży.
Dziękuję za różyczkowe wzmocnienie motywacji
Dzielenia się ciąg dalszy
Zgodnie z obowiązującym kierunkiem ruchu opuszczamy bazylikę
Żegna nas gwardia szwajcarska
Niektórzy gwardziści są bardzo sympatyczni i chętnie pozują do zdjęć z dziewczynami ale inni syczą "distance - pliss" Nie rozumieją, że kobiety lubią mundury
Można z bliska przyjrzeć się szczegółom
Szesnasta kolumna jest nasza. W ubiegłym roku spędziliśmy tu ostatnie spokojne chwile. Od tego czasu ilekroć jesteśmy w Watykanie, zawsze przychodzimy pod nią odpocząć
Żeby poczuć jak duży jest Plac Świętego Piotra, trzeba go spróbować obejść...
Z każdego miejsca fascynujący widok
Oaza na gorącym placu
Wracamy prawą stroną Tybru
Docieramy do naszego kamperka, gdzie czeka na nas Romek
Teraz kolej na niego. Zanim wyszedł, zdał nam relację ze swoich dokonań a ja jak zwykle - z uznaniem - "odbieram" relację z dzisiejszych dokonań
Ale też okazuje się, że może niepotrzebnie zostawał w kamperku, bo rzymskie służby patrolujące okolicę miały go ciągle "na oku".
Gdy tylko wyszedł z kamperka, żeby posiedzieć na murku i popatrzeć na Tybr, został wylegitymowany
Tylko gdzie oni byli, jak nam kradli przyczepę - pyta poirytowana Zuzia
Ze swojej wyprawy Romek wrócił kontuzjowany. Zaabsorbowany fotografowaniem, wszedł na murek, żeby zrobić jakieś ujęcie, i zapomniał, że jest na wysokości. Zanim odzyskał równowagę, ręka była potłuczona
I na szczęście tylko tyle, bo gdyby tak jakiś gips, to moje doświadczenie w prowadzeniu kampera obejmuje jedynie dwa zakręty i jedno zawracanie - i to na terenie, gdzie byłam jedynym użytkownikiem drogi
A ja w międzyczasie - widząc jak kamper jest pilnie strzeżony- zostawiłam odpoczywające dzieci i urwałam się na Via Conzillazione - w poszukiwaniu pamiątek.
Buszując po zakamarkach sklepów udało mi się znaleźć coś naprawdę niebanalnego - reprodukcje obrazów znanych mistrzów - znajdujących się w różnych słynnych galeriach m. innymi w mojej dotąd nie odwiedzonej Uffizi Nabyłam je za grosze Byłam zachwycona
Tym razem nasze wrażenia z Watykanu miały możliwość, żeby się "uleżeć" - razem z nami - na naszym osobistym terytorium w centrum Rzymu nad Tybrem
Odpoczynek w pozycji horyzontalnej - z widokiem przez okno alkowy na Tybr - doświadczenie bezcenne - to mogą zrozumieć tylko kamperowcy
Niech będzie po wsze czasy wychwalony ten, kto wymyślił kampery i możliwość szybkiego zrelaksowania się i odświeżenia po całodniowym upale
Dzięki temu mogliśmy szybko się zregenerować i z nową energią zanurzyć się na wieczorne place miasta
Jeśli zdążę, to może jeszcze dzisiejszy poniedziałkowy wieczór spędzicie z nami w Rzymie Santa - 2012-02-21, 22:29 Ponieważ mamy już jakieś pojęcie o Rzymie antycznym (oglądanym i w dzień i w nocy), dlatego dziś spróbujemy się rozejrzeć po obszarach z nim sąsiadujących. Z resztą do nich nam dzisiaj najbliżej
Zabieramy naszą złodziejską mapkę i idziemy
Całe moje teoretyczne przygotowania do zwiedzania Rzymu poszły oczywiście w niepamięć, ale przypominam sobie, że nocą najlepiej posiedzieć na placach i przy fontannach
Gdyby się nawet chciało nocą zwiedzać Rzym według planu, to i tak urok miejsc napotykanych po drodze, weryfikuje nasze zamiary i zatrzymuje, aby przysiąść i poczuć niepowtarzalną atmosferę miejsca.
Po układzie zdjęć mogę tylko mniej więcej wnioskować, gdzie tej nocy byliśmy i co widzieliśmy
Panteon i najbliższa okolica
Spośród wszystkich budynków starożytnego Rzymu - Panteon przetrwał w najlepszym stanie. W starożytności były w nim czczone wszystkie bóstwa, ale ocalał dzięki temu, że jeden z papieży zamienił go w kościół katolicki. I pozostał nim do dziś
Ta konstrukcja, którą zobaczyliśmy dzisiejszej nocy ma prawie tysiąc dziewięćset lat (wcześniejsze uległy pożarom).
Jest za późno, żeby dziś wejść do środka - jego wnętrze pozostanie dla nas jeszcze przez kilkanaście godzin tajemnicą. Ciekawość zżera
Piazza Nawona - jak dobrze, że najpierw zobaczyliśmy go nocą. Jutro też tu przyjdziemy, ale noc i dzień w tym miejscu, to jakby dwa zupełnie różne światy (choć obydwa fascynujące)
Żeby poczuć atmosferę tego miejsca, trzeba usiąść pod Fontanną Czterech Rzek usytuowaną pośrodku placu
A dla kogo nie wystarczyło miejsca, może iść pod Fontannę Maura na południowym krańcu placu, albo pod Fontannę Neptuna na krańcu północnym
Przez oświetlona okna można dostrzeć wspaniałość wnętrz otaczających plac
pałaców
Tego miejsca nie trzeba nazywać - chyba, że tym, którzy swoją pierwszą podróż do Rzymu mają jeszcze przed sobą
Fontanna di Trevi
Ale tutaj to o miejsce do posiedzenia trudno. W nocy fontanna jest jeszcze bardziej oblegana niż w dzień
Wracamy nad Tybr do kamperka. Dusze jeszcze rwą się, żeby zobaczyć jak wygląda życie tam:
Ale ciała już nie są w stanie Musimy to zostawić na jakiś następny, bliżej nieokreślony czas
Po dzisiejszej zarwanej nocy, uświadamiam sobie, że choć od dawna znam tę piosenkę, to dopiero dzisiaj naprawdę ją rozumiem
Elwood - 2012-02-21, 22:45 Santa - 2012-02-23, 17:40
Elwood napisał/a:
...
Wtorek jest już naszym ostatnim dniem w Rzymie. Jeśli chodzi o mnie, to mogłabym tu zostać nawet na zawsze Miałam tu wszystkich i wszystko co mi dawało poczucie pełnej harmonii i zadowolenia z życia.
Ale połowa naszej ekipy zostawiła swoje serca w Polsce. Nastrój niekończących się smsów zaczął powoli udzielać się pozostałym i postanowiliśmy, że jeszcze tylko dziś... i wracamy
Nie powiem, żeby mi to było na rękę - ale nic na siłę
Dzień zaczął się wcześnie i był wypełniony do granic możliwości. Dziś już go dokładnie nie pamiętam, ale po układzie zdjęć mogę wnioskować, że wykorzystaliśmy go maksymalnie. Były zakupy, było błąkanie się po ulicach i placykach, było wiele kultowych rzymskich miejsc.
Ale niezależnie od szczegółów - był on sam - Rzym - z jego atmosferą i czarem, którego nawet nie próbuję oddać
Nie da się - trzeba samemu poczuć
Dla mnie - nie umniejszając żadnym innym miejscom - wszystko w Rzymie zaczyna się tutaj - nad Tybrem
Nie mogę się oprzeć, żeby go jeszcze raz pokazać, zanim poprowadzę Was w miejsca, które przyniósł nam dzisiejszy dzień
Miejsce dla kamperka - zawsze się znajdzie - i to w cieniu
Zapada zmrok
I wtedy Tybr staje się jednym z głównych nocnych bohaterów miasta
cdnSanta - 2012-02-26, 22:30 Przyznam szczerze, że jakoś tak podświadomie odwlekam opisywanie tego ostatniego dnia w Rzymie - pewnie dlatego, że tak bardzo nie chcę go opuszczać. Przez te ostatnie dni zrozumiałam, że jechać do Rzymu tak na chwilę, to jakieś nieporozumienie
Gdybym o tym wcześniej wiedziała, to z całą pewnością rozplanowałabym to inaczej
Ale dziś nie ma co gdybać. Trzeba cieszyć się dniem, który jest
W dzisiejszym zwiedzaniu miasta było dużo przypadkowości. Mapka i Pascal towarzyszyli nam głównie po to, żeby się nie zgubić i mieć jako takie wyobrażenie gdzie jesteśmy i co oglądamy.
Teraz myślę, że to dobrze, bo zwiedzanie Rzymu według z góry uknutego planu może go zubożyć.
Dziś wiem, że Rzym jest miastem nieprzewidywalnym. Czytając przewodniki, wydaje nam się, że wiemy gdzie należy pójść i co zobaczyć. Ale to tylko złudzenie. W rzeczywistości nigdy nie wiadomo, czym nas zaskoczy za następnym zakrętem
Jednym z takich "zaskoków" był dla mnie Kościół Sant Ignazio, usytuowany zwyczajnie przy ulicy, którą przemierzamy dążąc do jakiegoś innego celu.
Gdyby mnie ktoś tam zaprowadził z zawiązanymi oczami, pomyślałabym, że jestem w jakiejś czołowej rzymskiej bazylice (których wtedy jeszcze nie znałam).
Kościół został zbudowany z okazji kanonizacji świętego Ignacego. Budowa trwała przez ponad pół wieku - siedemnastego
Spryciarz, który ozdabiał wnętrze, tak zręcznie wkomponował się w budowlę, że stworzył iluzję kopuły, której nie w rzeczywistości nie ma Nikt patrzący z dołu nie domyśla się, że kopuła jest namalowana na płótnie
Dla mnie ważne było, żeby tu zajrzeć do jednej z kaplic poświęconej mojemu zaadopotowanemu patronowi św. Stanisławowi Kostce
Kiedyś jeszcze do tego wrócę..., jak nie zapomnę
O parę uliczek od Tybru, znajduje się na wsze czasy rozreklamowany przez Miłosza Campo di Fiori.
Początkowo żałowałam, że nie przyszliśmy tu rankiem, gdy wypełniony jest gwarem i klimatem odbywającego się tam targu kwiatowego . W południe byliśmy tam tylko z innymi turystami. Taka sceneria była bliższa temu, żeby poczuć i zrozumieć dramat stojącego tam, jak wyrzut sumienia Giordiana Bruna - niezrozumianego przez współczesnych i spalonego w tym miejscu na stosie. Zatrzymanie się w jego cieniu, sprzyja uruchomieniu osobistych refleksji.
Poeta wyraził to tak:
U mnie, oprócz tego co wieszcz każe, uruchamia się jeszcze taka myśl, że mimo wszystko, "życie toczy się dalej" i od nas zależy jaką pozycję w życiu zajmiemy, czy żyć i mieć wpływ na bieg wydarzeń, lub choćby być ich świadkiem, czy zostać jak "wyrzut sumienia".
W sąsiedztwie Fiori znaduje się zachwalany przez przewodnki Piazza Farnese
Jest on jednym z miejsc, które jakoś słabo zapamiętałam. Zostały zdjęcia, jakieś skrawki w pamięci, że znajdujący się tam Palazzo Farnese jest siedzibą ambasady franuskiej, a kościół obok pod wezwaniem świętej Brygidy jest szwedzkim kościołem narodowym.
Nie spotkałam tam ani szwedów ani francuzów, ale może jeszcze kiedyś spotkam
Warta zwrócenia uwagi jest ciekawa fontanna w kształcie wanny - aż chciałoby się do niej wskoczyć
Obok Piazza Farnese, praktycznie nad Samym Tybrem, przy Via di Giulia natknęliśmy się na inną ciekawą fontannę
Okazuje się, że rodzina Farnese (z pobliskiego pałacu) chcąc olśnić gości, kiedyś zaskoczyła ich niecodzienną atrakcją, fontanną-maską tryskającą winem - oto ona
Fontanna del Mascherone
To co dziś stamtąd wypływa, niestety nie nadaje się do picia - w przeciwieństwie do wielu innych fontann w Rzymie.
Kiedyś przeczytałam, że jeśli zakupy w Rzymie, to tylko na Via del Corso. Oczywiście obiecałyśmy sobie z Zuzią, że to sprawdzimy
Kilka wieków temu na tej ulicy odbywały się wyścigi konne (stąd nazwa).
Dziś wyścigi mają inny charakter. Kobiety ścigają się w poszukiwaniu ciuchowych pamiątek z Rzymu
Włączamy się z Zuzią do tego pędu, chociażby po to, żeby zobaczyć co oferuje wielki świat.
A wielki świat - przekonany o swoje mocy zapewnia kobiety, że ubieranie się tutaj daje im nieograniczoną moc
My aż takiej nie potrzebujemy
Coś dla inspiracji - dwa w jednym
Jednym z powodów dla których można polecić zakupy na Via del Corso jest ten, że jest to dobry sposób na oderwanie się od upalnej ulicy i zażycia ochłody w cudownie klimatyzowanych przymierzalniach
Asortyment - taki sam, jak wszedzie
Ceny do przyjęcia po drugiej lub trzeciej obniżce, których tam pełno
Zuzia wyszła usatysfakconowana - zwłasza po zakupach u "Zary".
Po powrocie do domu - taki sam fason płaszczyka znalazła na miejscowym bazarze
cdn.Agostini - 2012-02-27, 11:39 Ja znajomym naopowiadałem i nachwaliłem się,
że Rzym w ostatnie wakacje poznałem nieźle.
A tu czytam, czytam, oglądami i oglądam i...
I teraz będę musiał to wszystko odwołać. RODOS - 2012-02-27, 16:40 Temat postu: Relacja.Witamy,
Śledzimy z zainteresowaniem Wasze wrażenia z podróży po Włoszech. Bardzo nam się podoba. Piękne i ciekawe opisy i zdjęcia. Czytamy z przyjemnością. Duże uznanie za włożony trud w tworzeniu relacji przedstawiającej piękno tego kraju. Włochy docelowo Sycylia przed nami. Przedsmak już mamy. Serdecznie pozdrawiamy. KulkiDwie - 2012-02-27, 19:05 Relację Twoją SANTA pochłonąłem jednym tchem kilka dni temu kiedy zaglądnąłem na to forum w poszukiwaniu informacji istotnych w czasie naszej pierwszej, planowanej "zwiadowczej" podróży do północnej części Włoch na długi majowy weekend.... czyli już niedługo . Teraz, po zarejestrowaniu, mogę w pełni wyrazić swoje uznanie
Rewelacyjna narracja, piękne zdjęcia.... zachęcona współtowarzyszka przyszłej podróży przeczytała i ..... jak twierdzi już się zakochała we Włoszech
Do tej pory podróżowaliśmy i poznawaliśmy głównie Bałkany a we Włoszech byliśmy przed laty jedynie w Trieście , teraz czas na jakieś nowe rejony..
Jak rozumiem wiele jeszcze w tej relacji przed nami, wiele pięknych miejsc i wiele świetnych opisów.
Za to co do tej pory, bardzo gorąco dziękujemy i mamy nadzieję pozostać wiernymi czytelnikami
Serdecznie pozdrawiamy
KulkiDwie
Santa - 2012-02-27, 23:29 Miałam nadzieję, że dzisiaj uda mi się coś skrobnąć, ale Romek zarządził zakończenie sezonu narciarskiego i trzeba było zmienić plany
Może jutro uda się wykroić trochę czasu
Agostini napisał/a:
Ja znajomym naopowiadałem i nachwaliłem się,
że Rzym w ostatnie wakacje poznałem nieźle.
A tu czytam, czytam, oglądami i oglądam i...
I teraz będę musiał to wszystko odwołać.
Agostini - niczego nie odwołuj Odwołasz po drugim razie
Apetyt na Rzym "wzrasta w miarę jedzenia". Ja jestem po czterech podróżach do Rzymu i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak niewiele widziałam
RODOS napisał/a:
Witamy,
Śledzimy z zainteresowaniem Wasze wrażenia z podróży po Włoszech. Bardzo nam się podoba. Piękne i ciekawe opisy i zdjęcia. Czytamy z przyjemnością. Duże uznanie za włożony trud w tworzeniu relacji przedstawiającej piękno tego kraju. Włochy docelowo Sycylia przed nami. Przedsmak już mamy. Serdecznie pozdrawiamy.
RODOS - dziękuję, ja też czytam relację z Waszej podróży - szczególnie, że na Halkidiki jeszcze nie byliśmy. Widzę, że Wy planujecie Włochy podobnie jak my Grecję - najpierw był Peloponez
Zachęcam do zwiedzania bez pośpiechu Pozdrawiam serdecznie
KulkiDwie napisał/a:
Relację Twoją SANTA pochłonąłem jednym tchem kilka dni temu kiedy zaglądnąłem na to forum w poszukiwaniu informacji istotnych w czasie naszej pierwszej, planowanej "zwiadowczej" podróży do północnej części Włoch na długi majowy weekend.... czyli już niedługo . Teraz, po zarejestrowaniu, mogę w pełni wyrazić swoje uznanie
Rewelacyjna narracja, piękne zdjęcia.... zachęcona współtowarzyszka przyszłej podróży przeczytała i ..... jak twierdzi już się zakochała we Włoszech
Do tej pory podróżowaliśmy i poznawaliśmy głównie Bałkany a we Włoszech byliśmy przed laty jedynie w Trieście , teraz czas na jakieś nowe rejony..
Jak rozumiem wiele jeszcze w tej relacji przed nami, wiele pięknych miejsc i wiele świetnych opisów.
Za to co do tej pory, bardzo gorąco dziękujemy i mamy nadzieję pozostać wiernymi czytelnikami
Serdecznie pozdrawiamy
KulkiDwie
Cieszę się, że moja opowieść może być dla Was inspiracją
Wekend majowy we Włoszech, to jest pomysł, którego już Wam zazdroszczę Mam nadzieję, że wystarczy mi energii i czasu, żeby tu opisać nasz zeszłoroczny włoski majowy wekend
Mam takie przeczucie, że skoro już raz na to forum zawitaliście, to już "po Was" Wsiąkniecie, tak jak ja przed laty - czego Wam, oczywiście, serdecznie życzę
Pozdrawiam i życzę miłego planowania Italii stachwody - 2012-02-28, 06:27 Temat postu: również i ja dziekujęza takie delikatne i bardzo kobiece - oprowadzanie po Rzymie.Byłem w nim trzy razy ,ale zawsze bym do niego nienasycony wrócił,dlatego sprawia mi prawdziwą przyjemność skradać się za plecami zwiedzajacych go ,czytać ich myśli,oglądąć ich soczewkami ,to co mam już zanotowane pod powiekami.WHITEandRED - 2012-02-28, 07:45 Tadeusz - 2012-02-28, 11:15
WHITEandRED napisał/a:
Zachęcam do zwiedzania bez pośpiechu,
Santo, ja również przyłączam się do grona turystów nieśpiesznych.
Tylko wtedy naprawdę widzimy, czujemy i rozumiemy. Tak jak w Twoich opowieściach.
Dziękuję. Santa - 2012-02-28, 22:20
stachwody napisał/a:
za takie delikatne i bardzo kobiece - oprowadzanie po Rzymie.Byłem w nim trzy razy ,ale zawsze bym do niego nienasycony wrócił,dlatego sprawia mi prawdziwą przyjemność skradać się za plecami zwiedzajacych go ,czytać ich myśli,oglądąć ich soczewkami ,to co mam już zanotowane pod powiekami.
Stachwody - przepięknie to ująłeś Dziękuję Na razie patrzę tylko przez okulary przeciwsłowneczne, ale pewnie już niedługo
Dziękuję za fotkę - od Świętego Pawła Zastanawiam się, jak Ci się udało zrobić takie ujęcie
My tym razem jeszcze do Pawła nie dotarliśmy. Chciałam, ale... Rzym okazał się za duży
Pamiętam, że wtedy miałam w głowie relację Aulusa.
Po powrocie do domu natknęłam się na takie treści, z których dowiedziałam się, że to miejsce jest dla mnie najważniejsze ze wszystkich w Rzymie
Niedługo o tym opowiem Pozdrawiam serdecznie i dziękuję
WHITEandRED napisał/a:
Santo, oczywiście czytam i podziwiam Twoją podróż i relację, co prawda lubimy zwiedzać inne rejony Europy ale mamy też coś wspólnego Santo;
Zachęcam do zwiedzania bez pośpiechu,
ja też gorąco do tego samego zachęcam
Pozdrawiam serdecznie.
WHITEand RED - cieszę się, że mimo innych upodobań zaglądasz do mojej upalnej relacji
Ja Twoje czytam systematycznie (ale zanim je otworzę, owijam się w koc )
Będę do nich wracać - latem, dla ochłody
Dziękuję i równie serdecznie pozdrawiam
Tadeusz napisał/a:
Santo, ja również przyłączam się do grona turystów nieśpiesznych.
Tylko wtedy naprawdę widzimy, czujemy i rozumiemy. Tak jak w Twoich opowieściach.
Dziękuję.
Tadeuszu - pisać dla osób już znających Italię (tak jak Ty), to oprócz przyjemności, również wyzwanie Dziękuję, że mnie w dalszym ciągu motywujesz
Nasza druga wyprawa już zbliża się do końca.
Ale po tych wszystkich ciepłych i serdecznych słowach czuję energię, żeby pisać dalej
Cd - jeszcze dziś - jeśli uda mi się zalogować Santa - 2012-02-28, 22:55 Jeśli czytających Panów zniechęciłam do wybrania się na Via del Corso (rekalamowaniem rzymskich zakupów i pokazywaniem babskich ciuchów), to spieszę poinformować, żeby się tak szybko nie zniechęcać
Każdy tam znajdzie coś dla siebie
Mniej więcej w połowie ulicy Via del Corso znajduje się słynny Piazza Colonna (colonna oznacza kolumna). Nazwa placu pochodzi od postawionej tam pod koniec II wieku - przez starożytnych - kolumny Marka Aureliusza. Na kolumnie wyryta jest historia jego walk i zwycięstw.
Dziś na szczycie kolumny - zamiast cesarza, stoi Święty Paweł I tak już jest od pięciu wieków.
Kolumna stoi naprzeciw Palazzo Chigi, który to pałac jest oficjalną siedzibą premiera Włoch
Zanim Panowie zdążą przeanalizować treści wyrzeźbione na kolumnie, panie już na pewno wrócą z zakupów
Piazza Collona z przyległymi pałacami i kolumną Marka Aureliusza. Na szczyt kolumny można wejść schodami, ale trzeba zadbać o specjalne pozwolenie.
A z Piazza Colonna wszyscy zadowoleni podążając dalej Via del Corso, mogą udać się na Piazza del Popolo (Plac Wszystkich Ludzi).
Via del Corso - jak strzała łączy dwa słynne rzymskie place - Piazza Venecja (ten ze sztuczną szczęką Rzymu) i wspomniany Piazza del Popolo. Stojąc na jednym placu - można zobaczyć drugi
A Piazza del Popolo - to już jest prawdziwy cukiereczek
Gdy następnym razem pojadę do Rzymu, zamierzam spędzić tam cały dzień
Podczas tego dzisiejszego zwiedzania jeszcze nie znamy jego uroków. Ograniczamy się - do ogólnego obejrzenia go i zlokalizowania "co jest co" i "co jest gdzie".
Zanim wkleję kilka fotek - powiem Wam jeszcze po cichu, że na tym placu odkryłam takie fantastyczne miejsce, do którego już zawsze będę tęsknić i jeśli się uda, to także wracać
Czasem spotyka się - na różnych stronach - takie rankingi pod hasłem "osobliwości Rzymu". Każdy ma coś swojego a moje serce zostało właśnie tam
Ale ponieważ odkryłam to dopiero podczas następnej podróży, to opowiem, gdy przyjdzie czas
Przed wakacjami zdążę Taką mam nadzieję.
Pascal mnie informuje, że od tego placu zaczynały się starożytne Pola Marsowe.
Na środku placu stoi obelisk egipski z czasów Ramzesa II - czyli XIII wiek przed Chrystusem Do Rzymu sprowadzony przez Augusta - przez kilkanaśnie wieków stał w Circus Maximus - ale jeden z papieży zatroszczył się o godniejsze dla niego miejsce
Na jednym jego końcu znajduje się kościół Santa Maria del Popolo, wybudowany w XI wieku - w miejscu pochówku Nerona (aby uświęcić siedlisko zła)
W kościele tym znajdziemy bezcenne dzieła sztuki - w tym dwa obrazy Caravaggia, ale my wtedy o tym jeszcze nie wiedzieliśmy i przeszliśmy obok, jak nie powiem kto...
Ale trudno - czasem człowiek musi samemu sobie też coś wybaczyć
W kościele tym poszukują też miejsca akcji miłośnicy twórczości Dana Browna
Ja niekoniecznie - przez tydzień nie mogłam ze sobą dojść do ładu, jak się naczytałam tych jego bredni
Nie wiem, czy każdy tak jak ja, szuka na tym pięknym świecie jakiś związków z samym sobą , ale jeśli tak, to znajdzie tam również coś dla siebie nasz forumowy przyjaciel Agostini (Pozdrawiam serdecznie)
Ciekawostką są również dwa bliźniacze kościoły: Santa Maria dei Miracoli i Santa Maria dei Montesanto. W jednym z nich odkryłam dwie sąsiadujące ze sobą kaplice - jedna poświęcona jest patronce mojej siostry Anny, a druga mojej osobistej Takie siostrzane kaplice
A mówi się, że to dzieci są egocentrykami
Dwa bliźniacze kościoły - choć troszkę mi jeden ucięło
Cały ten plac leży u podnóża Wzgórza Pincio. Choć upał niemiłosierny a schodów bez liku, nie można odmówić sobie popatrzenia na niego z góry
A to już widok ze wzgórza na Rzym - z kopułą Bazyliki Świętego Piotra
Gdyby nie upał, chciałoby się tu zostać, patrzeć, podziwiać, fotografować, zachwycać się...
zapomnieć o bożym świecie...
Ale ja mam tu w pobliżu do zlokalizowania coś bardzo ważnego...
O tym jutro... Santa - 2012-03-01, 16:13 Patrząc z góry na Piazza Popolo, za plecami mamy ogrody Pincio. Z dotkliwym bólem serca opuszczam wzgórze, które zapoczątkowuje ciąg parków i ogrodów stanowiących największą otwartą przestrzeń w Rzymie - czyli Villa Borghese a także jedno z najlepszych muzeów w mieście - Galeria Borghese.
Przedsmak ogrodów
Niestety, nikt w mojej rodzinie nie podziela mojej pasji do kwiatów i ogrodów, dlatego nawet nie myślę, żeby tu zboczyć. Natomiast żeby pójść do Galerii Borghese, to na dzień dzisiejszy nie mamy żadnych kwalifikacji - zero przygotowania teoretycznego
W tej sytuacji idziemy szukać mojego celu, o którym niejednokrotnie czytałam w przewodnikach - śladów naszego wieszcza - Adama Mickiewicza. Jego właśnie imieniem została nazwana jedna z ulic schodzących ze wzgórza Pincio.
Znadujemy ją bez trudu - napis na tablicy brzmi "Viale Adamo Mickievicz poeta e patriota polacco". Coś pięknego - duma rozpiera
Widok z ulicy na miasto
Będąc za granicą patriotyzm odczuwa się wszystkimi zmysłami. Wspaniale jest natknąć się na ślady polskości, usłyszeć polską mowę, zobaczyć polską rejestrację, spotkać sympatycznych rodaków. Głęboko doświadczyłam tego w niezapomniany majowy wekend ubiegłego roku, kiedy to Rzym była nasz
Ale to już zupełnie inna historia
Ulica Adama Mickiewicza może nie należy do głównych, jak do tego przywykliśmy w miastach polskich, ale z całą pewnością jest jedną z bardziej uczęszczanych przez turystów, ponieważ ulicą tą dochodzi się do Viale dei Trinita dei Monti, a nią do kościoła o tej samej nazwie - górującego nad Schodami Hiszpańskimi .
Leży więc na głównym szlaku turystycznym
Kościół francuzki, Schody Hiszpańskie a wokół wszystkie języki świata - miejsce wyjątkowo internationale
Wejście do kościoła Trinita dei Monti
Wnętrze kościoła - ołtarz główny
Plac przed kościołem, to świetny punkt widokowy - na miasto, kopułę bazyliki oraz na słynne Schody Hiszpańskie i Plac Hiszpański
Na placu przy fontannie-łodzi - ciągłe oblężenie
Schodząc, a raczej spływając po Schodach Hiszpańskich, znajdujemy się na Piazza di Spagna
Pośrodku placu znajduje się fontanna Barcaccia - w kształcie łodzi. Jej autorem jest Bernini-ojciec. Stworzył ją, żeby upamiętnić wielką powódź, która miała miejsce w Rzymie w Boże Narodzenie roku 1598, kiedy to płynąca po Tybrze barka została wyrzucona aż na zbocza wzgórza Pincio
Trudno to sobie dzisiaj wyobrazić W ogóle trudno wyobrazić sobie powódź w Rzymie, gdy zwykle czeka się tu miesiącami na krople wody z nieba
Fontanna barka na Placu Hiszpańskim
Widok spod kościóła na oblężoną fontannę barkę
Na Placu Hiszpańskim wyróżnia się również wspaniała kolumna upamiętniająca ogłoszenie przez papiestwo dogmatu o niepokalanym poczęciu.
Schody Hiszpańskie są w Rzymie miejscem szczególnym. Żaden folder czy inne turystyczne wydawnictwo bez nich się nie obejdzie.
To miejsce spotkań mieszkańców, , odpoczynku dla turystów, światowych pokazów mody a dla potrzebujących - miejsce na szybkie zawarcie znajomości
Taka tradycja została z czasów, gdy modelki przychodziły tu z nadzieją, że jakiś artysta dostrzeże w nich swoją muzę
Plac Hiszpański z okolicznymi uliczkami znany jest też jako rzymskie centrum elegancji - wszystkie światowe marki odzieżowe mają tu swoje punkty. Ale jakoś nie pamiętam, żeby mnie coś szczególnie zachwyciło
Przyznam, że miejsce to wywiera ogromne wrażenie, choć musiałam przełknąć fakt, że w środku lata nie ma na mim kaskad azalii obiecywanych przez turystyczne foldery. Na takie ukwiecone schody przyjdzie mi jesze poczekać dwa lata
Ale było warto
Z Piazza di Spagna wąskimi uliczkami udamy się w kierunku Fontanny di Trevi
...Santa - 2012-03-02, 17:02 Otwieram folder z Fontanną di Trevi i zastanawiam się czy to normalne, żeby jednej fontannie zrobić taką ogromną ilość zdjęć
Zrobić to jeszcze pół biedy, bo można się zapędzić, ale po co tyle trzymać
Pewnie dlatego, że każdego żal skasować
Na pozór wszystkie takie same, ale jeśli człowiek przed jej obejrzeniem zada sobie trochę trudu, to wtedy wiadomo, że można czytać w niej jak w wielkiej księdze historii sztuki.
Ale bez obaw - dziś Wam tego oszczędzę Tylko pozwolę sobie zachęcić, żeby iść do niej z opisem pod ręką i popatrzeć na nią tak, jakby jej twórca sobie tego życzył
Jednak nawet największy geniusz artysty nie daje dziełu takiej popularności jak dobra reklama
A najlepszą reklamę wszechczasów zrobił jej Federico Fellini.
Kto jeszcze nie widział, to może nadrobić teraz:
Anita w fontannie - wersja skrócona
...lub jak ktoś woli - nieco dłuższa, warta obejrzenia, żeby zobaczyć jak bardzo od tego czasu zmieniły się uliczki Rzymu
Dzięki nocnej kąpieli w fontannie Anity Ekelberg w La Dolce Vita - stała się ona najpopularniejszą fontanną na świecie
Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej - szkoda, bo myślę, że przez to już nigdy nie będzie takiej możliwości, żeby zobaczyć ją i poczuć w takiej scenerii jak Anita i Marcello
Czy to noc, czy dzień - zawsze tam są tłumy. I na dodatek każdy chce tu wrócić. Podobno turyści wrzucają do niej rocznie 700 tysięcy euro
Ja, choć przesądna z natury nie jestem, na wszelki wypadek... Czego to człowiek nie zrobi dla tych swoich podróży...
Na rogu placu Fontanny di Trevi i ulicy Lavatore znajduje się kościół Santi Vincenzo e Anastasio, w którym przechowywane są szczątki 22 papieży - w specjalnej podziemnej kaplicy pod ołtarzem. Papieże ci mieszkali w pobliskim Pałacu Kwirynalskim. Szczegółów Wam oszczędzę, bo są nieco ... nieapetyczne
Przed dziesięcioma laty papież Jan Paweł II podarował ten kościół bułgarskiemu kościołowi prawosławnemu i od tego czasu jest siedzibą biskupa prawosławnego dla Włoch. Przy wejściu zawsze siedzi jakiś duchowny-ochroniarz, pilnujący aby turyści nie zapominali, że to dom boży.
Okolica Fontanny
cdn Santa - 2012-03-03, 07:10 Motywem do odwiedzenia kolejnego miejsca jest moje "obciążenie" z wczesnej młodości - słabość do bohaterów literackich
Siedząc pod Fontanną di Trevi, o kilka kroków od Kwirynału, nie sposób nie wykorzystać okazji i nie zobaczyć skąd to obawiała się upaść piękna Izabela Łęcka
"- Mówię na mocy moich przeczuć, które ostrzegają... wołają, że ten człowiek po to jeździł na wojnę, ażeby mnie zdobyć. I ledwie wrócił, już mnie ze wszystkich stron obsacza... Ale niech się strzeże!... Chce mnie kupić? dobrze, niech kupuje!... przekona się, że jestem bardzo droga... Chce mnie złapać w sieci?... Dobrze, niech je rozsnuwa... ale ja mu się wymknę, choćby - w objęcia marszałka... O Boże! nawet nie domyślałam się, jak głęboką jest przepaść, w którą spadamy, dopóki nie zobaczyłam takiego dna. Z salonów Kwirynału do sklepu... To już nawet nie upadek, to hańba... Siadła na szezlongu i utuliwszy głowę rękoma szlochała."
Palazzo del Quirynale był kiedyś letnim pałacem papieskim, a od zjednoczenia Włoch - w 1870 roku stał się siedzibą nowego króla Italii.
"Pan Tomasz bywał bowiem przed rokiem 1870 na dworze francuskim, następnie na wiedeńskim i włoskim. Wiktor Emanuel, oczarowany pięknością jego córki, zaszczycał go swoją przyjaźnią i nawet chciał mu nadać tytuł hrabiego. Nie dziw, że pan Tomasz po śmierci wielkiego króla przez dwa miesiące nosił na kapeluszu krepę."
Nie mamy pojęcia jak dostać się na te słynne "salony Kwirynału" i w związku z tym nie możemy dziś w pełni zrozumieć pięknej Izabeli Może kiedyś
Dziś tylko ogólnie spojrzymy na okolicę. Widać, że to rzeczywiście było wysoko, ponieważ Palazzo del Quirynale wznosi się na najwyższym z siedmiu wzgórz Rzymu
Pośrodku ogromnego Piazza del Quirynale wznosi się pomnik Kastora i Polluksa (rzymskie kopie greckich rzeźb)
Po II wojnie, Kwirynał stał się oficjalną rezydencją prezydenta Włoch.
Z Kwirynału udajemy się do Panteonu.
Jego wnętrza w żaden sposób nie można sobie odpuścić. Wczoraj musiał nam wystarczyć wieczorny klimat jego okolicy. Dziś możemy podziwiać go od środka.
Pierwsze wrażenie, jakby się weszło do innego świata - jakiejś kapsuły kosmicznej czy czegoś równie niecodziennego. Nigdy nie byłam w tak ogromnym pomieszczeniu, które nie ma ani jednego okna, tylko otwór na suficie
Na dodatek okrągły
Jak się ktoś na tym zna, to podobno wnętrze Panteonu jest prawdziwym majstersztykiem sztuki inżynierskiej
Mnie taka wiedza jest niedostępna, więc muszę się skoncentrować na wrażeniach, na które czułe są moje zmysły
Odporny na upały chłodny marmur posadzki
Świecznik wielki jak drzewo
I znów niespodzianka dla polskiego turysty - w głównym ołtarzu znajduje się kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej
W 609 r. przeniesiono tu z rzymskich katakumb kości wielu męczenników i przemianowano świątynię na kościół Sancta Maria ad Martyres, czyli Matki Boskiej od Męczenników.
Dzięki temu otoczona szacunkiem i troską przetrwała do dziś.
Ciekawostką jest to, że kiedy w XVII w. budowano z brązu wielki baldachim nad grobem św. Piotra w Watykanie i zaczęło brakować materiału, papież Urban VIII postanowił przetopić belki właśnie z Panteonu.
W przybytku dawnych bóstw Włosi umieścili również grobowce swoich królów
Wiktora Emanuela
Umberta I
Widzę wśród zjęć filmik z Panteonu nagrany przez Romka, ale ponieważ jeszcze nigdy nie bawiłam się w umieszczanie filmów na youtubie, to żeby nie tracić czasu na naukę pozwolę sobie skorzystać z cudzego - gotowca
Inaczej nigdy tej relacji nie skończę
Tadeusz - 2012-03-03, 09:15
Santa napisał/a:
Inaczej nigdy tej relacji nie skończę
Całkiem miła perspektywa.
Lubię zaczynać dzień od czytania opowieści z drogi. Znów powłóczyłem się po Rzymie.
Dzięki Tobie.:bukiet: Santa - 2012-03-04, 23:47
Tadeusz napisał/a:
...:bukiet:
Dziękuję
Tego dnia długo jeszcze błąkaliśmy się po wielu uroczych zakątkach Rzymu.
Z miejsc, które na podstawie zdjęć potrafię dziś zlokalizować, został nam jeszcze Piazza Navona. Byliśmy tu już wcześniej - nocą, ale obiecaliśmy sobie wrócić w dzień
Piazza Navona jest miejscem eleganckim i wytwornym. Oprócz tłumu turystów, wypełniają go liczni artyści tworzący na oczach widzów.
Istnieje od I wieku, kiedy był stadionem cesarza Domiziana i pamięta wyścigi rydwanów i inscenizacje bitew morskich, dla których plac był zalewany wodą.
Największą atrakcją placu są trzy fontanny. Najokazalsza to fontanna Quarto Fiumi (Czterech Rzek). Konstrukcja fontanny przedstawia osoby wsparte na skałach, które symbolizują największe rzeki świata: Ganges, La Plata, Dunaj i Nil. W środku - egipski obelisk sprowadzony tu z Cyrku Maksencjusza.
Stąd też zostały nam dziesiątki zdjęć...
Najpierw punkt orientacyjny - z nazwą sprzed dwóch tysięcy lat - Stadio di Domiziano
Cesarza Domicjana dobrze tu wspominają - można do niego wpaść na kawkę
Spojrzenie na plac i Fontannę Czterech Rzek
Naprzeciwko Fontanny Czterech Rzek wznosi się kościół św. Agnieszki
Kościół widziany poprzez Fontannę Maura
Legenda mówi że zupełnie obnażona 13-letnia Agnieszka została rzucona na pastwę spojrzeń tłumu na stadionie za odmowę zamążpójścia za poganina, po czym jej nagość okryła zasłona włosów. Kościół powstał w miejscu kaplicy, upamiętniającej męczeńską śmierć świętej Agnieszki. Jej grób znajduje się w kościele Santa Agnese - za murami.
Zdjęć z wnętrza tego kościoła nie widzę, więc pewnie do niego nie weszliśmy - nie pamiętam.
Sam plac miał w sobie taką moc, że miało się wrażenie jakby zatrzymywał i nie pozwalał odejść.
Wspaniałość każdej po kolei fontanny, była zniewalająca, nawet dla takich zwykłych odbiorców jak my
Cóż dopiero dla znawców sztuki
Od południa znajduje się Fontanna Maura mocującego się z delfinem
Mając w świadomości coraz bliższą chwilę opuszczenia Rzymu, uświadamiam sobie, że moja wieloletnia tęsknota do miasta, którego nie znałam, nie była bezpodstawna.
Nie wiem skąd miałam taką intuicję, ale Rzym okazał się dla mnie tym miejscem na ziemi, które całkowicie zawładnęło moją turystyczną duszą i choć od tego czasu minęło już kilka lat - tak jest do dziś
A może to było na odwrót
Może to moje marzenia i wyobrażenia wyniosły go do najwyższej rangi w hierarchii moich turystycznych doświadczeń
Z Rzymem żegnamy się późną nocą. Praktycznie dopiero wtedy, gdy nasze zdeptane nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa a ciała zaczęły domagać się zabezpieczenia ich podstawowych potrzeb - jedzenia i snu.
Jeszcze stąd nie wyjechałam, a już tęsknię ...
Konieczność skupienia się na szukaniu wyjazdu z miasta, odwróciła moją uwagę od żalu, że jutro już nas tutaj nie będzie
Bez nawigacji to nie jest takie proste. W końcu udaje się i wjeżdżamy na Grande Recorde Anulare.
Zanim uda nam się znaleźć miejsce na nocleg, mija wiele czasu. Gdy tylko staje się to możliwe, natychmiast zasypiam jak kamień...
Ostatnia myśl tego dnia jest taka, że chciałabym, żeby każdy dzień swojego życia wykorzystać tak dobrze, jak ten co właśnie minął... Było pięknie...
Kwiaty z Rzymu - dla Wszystkich Czytających
Aulos - 2012-03-05, 10:09 Dziękujemy za kwiaty i za opowieść
Tadeusz - 2012-03-05, 10:33
Santa napisał/a:
Nie wiem skąd miałam taką intuicję, ale Rzym okazał się dla mnie tym miejscem na ziemi, które całkowicie zawładnęło moją turystyczną duszą i choć od tego czasu minęło już kilka lat - tak jest do dziś
Rozumiem Ciebie. Mam kilka takich miejsc na Matce Ziemi i jednym z nich jest Rzym.
Nie muszę pisać dlaczego, jako, że uczyniłaś to Ty i jak się okazało czujemy to samo i widzimy tak samo to zaczarowane miasto.
Santa, dziękuję za ogrom pracy i ton osobisty, który uczynił tę opowieść pełną ciepła.
Wolałbym podziękować przy lampce wina gdzieś w kawiarnianym rzymskim ogródku, ale nasze przaśne piwko forumowe musi je zastąpić. Elwood - 2012-03-05, 12:02 Santa - nie potrafię tak pięknie pisać jak Ty, więc moje podziękowania dla Ciebie nie są w stanie oddać moich przeżyć związanych z czytaniem Twoich opowieści o Rzymie. Mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się w realu i osobiście będę mógł Ci za nie podziękować. Dzisiaj napiszę tylko: WIELKIE DZIĘKI, dołączę wirtualne piwko i bukiet kwiatów. WHITEandRED - 2012-03-05, 18:05 Agostini - 2012-03-05, 21:08 Ja również ustawiam się w kolejce do podziękowań za tak piękną relację. Niektóre jej odcinki przeczytałem na głos swoim domownikom.
Do Rzymu wrócę, to jest pewne, a dzięki Twoim opisom spojrzę na to miasto jeszcze raz, tylko inaczej.
Ale czy będę potrafił tak jak Ty?
Przynajmniej spróbuję, bo teraz wiem ile można zyskać.
Kwiatki i piwo to może nie najszczęśliwszy zestaw za trzy miesiące obdarowywania nas wyjątkową lekturą. Santa - 2012-03-05, 22:37
Elwood napisał/a:
... nie potrafię tak pięknie pisać ...
Ależ oczywiście, że potrafisz
Forma wypowiedzi po męsku oszczędna w słowa , ale jesteś mistrzem w nazywaniu i wyrażaniu emocji i bezinteresownej życzliwości
Agostini napisał/a:
... Niektóre jej odcinki przeczytałem na głos swoim domownikom...
Nawet domyślam się które Też tak kiedyś czytałam swoim domownikom relację Kazka Kluski, gdy mu ukradli kampera - tylko, że my wtedy nie wyciągnęliśmy opowiednich wniosków, a mam nadzieję, że inni będą mądrzejsi
WHITEandRED napisał/a:
...ja który omijam miasta ...
zwyczajnie nie wiem co powiedzieć - czuję się jakby sam Yeti przyszedł do mnie w gości
Tadeusz napisał/a:
... nasze przaśne piwko forumowe musi je zastąpić. ...
Forumowe piwko ma najlepszy smak z tych, które dotąd było mi dane smakować
Dziękuję - za piwka, za kwiatki, za wszystkie serdeczne słowa i też za to, że dzięki Waszej tutaj obecności, sama mogę przeżyć to jeszcze raz
Ale to jeszcze nie koniec ... Santa - 2012-03-06, 21:59 Po nocy spędzonej przy autostradzie udaliśmy się w drogę powrotną do domu.
Prawdę mówiąc wcale mi się tam nie spieszyło. Gdyby nie niecierpliwość naszej młodzieży, mogłabym tak jechać bez końca...
Jednak tym razem wracaliśmy zupełnie inaczej niż poprzednio. Jeśli pamiętacie jeszcze poznanego przez nas tirowca, który zafundował nam prysznic z drzewa , to tego pamiętnego wieczora opowiadał nam między innymi o swoich sposobach podróżowania po Italii. Zachęcał nas abyśmy zamiast przez Florencję, wracali starą autostradą, którą lubią jeździć tirowcy.
Według niego pomijając względy ekonomiczne - jest o wiele spokojniejsza i atrakcyjniejsza dla oczu.
Tak też zrobiliśmy. W okolicach Orte zjechaliśmy z autostrady i wjechaliśmy na E-45, która przeprowadziła nas na drugą stronę lądu
Koło Ravenny zmieniliśmy numer drogi na E-55, którą niespiesznie przemieszczaliśmy się wzdłuż Zatoki Weneckiej, zatrzymując się przy lokalnych marketach na zakupy i oglądając Italię taką, jaka jest rzeczywiście (a nie na pokaz turystom).
Niestety wybrzeże Adriatyku w tych okolicach nie da się porównać do Morza Liguryjskiego ani Tyrreńskiego, znad których właśnie wracamy. Kilka razy zjechaliśmy w okolice plaż, żeby rozeznać teren na jakąś bliżej nieokreśloną przyszłość.
Droga E-45 - czteropasmowa, widoki nie nużące, za każdym zakrętem inne górskie krajobrazy
Powierzchnia nierówna, od czasu do czasu jakieś roboty drogowe, ale przecież nie spieszymy się...
Pięknie, pusto i bezpiecznie
Jakieś wyschnięte o tej porze roku koryto rzeki
Jazda w takich okolicznościach przyrody nie może się nudzić
Jeszcze chwila i będziemy żegnać Italię
Żal tego co za nami
Za chwilę Austria
Kamperek też chce pooddychać świeżym powietrzem
A ja tymczasem "winiete bitte"
Austriacy potrafią zachęcić...Kaperek pod starym zegarem
Przejazd przez Austrię jest taki... bezpieczny. Choć kiedyś myślałam inaczej.
Nie mam pojęcia skąd się wzięły takie zdjęcia
Podczas naszych podróży, choć Romek odpowiada za auto, to ja się czuję odpowiedzialna... za Romka
Gdy jesteśmy w trasie, nigdy nie pozwalam sobie choćby na chwilowe przymknięcie powiek. Ciągle patrzę na drogę, znaki, drogowskazy, wypatruję radarów, przewiduję, czasem kraczę...
Generalnie czuję się jak kierowca - tylko w stanie spoczynku
Dla umilenia podróży, od wielu lat serwuję mu nasze podróżne słodycze - ciągle te same: "Kamyczki" i "Kukułki" - w ciągu roku ich nie kupujemy
I to jest jedyna okazja, żeby mój mąż "jadł mi z ręki"
Czasem, gdy przemieszczamy się nocą, martwię się, aby monotonia drogi nie uśpiła mojego kierowcy.
Co chwilę pytam go o samopoczucie a on mi zwykle odpowiada "Nie budź mnie"
Czasem życzy sobie, żeby mu śpiewać Czemu nie
Mogę nawet zatańczyć
Właśnie odkryłam nowe możliwości wykorzystania kampera w podróży
Nocleg gdzieś na trasie - wśród swoich. Zatrzymaliśmy się obok polskiego kampera, a gdy się rano obudziliśmy - już go nie było.
Bardzo lubię ten znak Wprawia mnie w taki wakacyjno-szwejskowski nastrój
Zamek na Słowacji, jeden z punktów przelotowych, ciągle czekających na swój czas... Na razie oglądamy go tylko z drogi...
Ostatnie słowackie miasteczko i ostatnia możliwość zrobienia zagranicznych zakupów
Pobojowisko - tuż przed granicą
Tutaj zawsze przekraczamy... Barwinek. Ciągle nie mogę się przyzwyczaić, że można sobie tak swobodnie przejechać.
Wszystkie znaki wskazują, że jesteśmy u siebie...
Tylko gdzie się podziały autostrady...
Tutejsze drogi wyraźnie pokazują przepaść, która nas dzieli od cywilizowanego świata
Na ostatniej serpentynie mijamy się z osobówką na włoskich numerach - w naszych rejonach widok raczej rzadki. To spotkanie wywołuje ożywienie w naszej ekipie - ale okazuje się, że każdy miał coś innego na myśli. Młodzież - współczucie, że tych z osobówki czeka taka daleka podróż.
Ja - tęsknotę za tym co już tak odległe i podświadomą zazdrość, że oni już niedługo będą w Italii , a ja - kto to może wiedzieć...
Jeszcze tylko przejechać most na Sanie i za chwilę będziemy w domu...
Co dzień tędy przejeżdżam, ale dziś nasze Benedyktynki spostrzegam jakoś inaczej - mimowolnie pstrykam fotkę
Na swoje miasto patrzę dziś jak turystka
Wróciliśmy w dzień Świętego Krzysztofa, który tym razem bardzo troskliwie się nami zaopiekował
Nigdy nie zrobiliśmy kalkulacji tej podróży - choć poczyniłam stosowne notatki...
Po ubiegłym roku nauczyłam się, że nie warto zawracać sobie tym głowy
Z całą pewnością zyski przewyższyły koszty - choć tych "zysków" nie da się przeliczyć na żadną walutę
Dziękuję za towarzyszenie nam w naszej drugiej podróży do Italii antwad - 2012-03-07, 13:00 Santo, przepiękna opowieść.
Czułem się oprowadzany przez Ciebie po Rzymie i to w szczególny sposób, nieosiągalny dla zwykłego przewodnika.
Nie śmiałem wcześniej przeszkadzać, więc teraz, bardzo, bardzo dziękuję Santa - 2012-03-07, 20:35
antwad napisał/a:
...
Antwad - pozwól, że w odpowiedzi wykorzystam sentencję, którą masz w awatarze: Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat przy każdej okazji" - autorstwa świętego Tomasz z Akwinu - przewodnika i turysty wszechczasów
Powiem tylko - dziękuję Santa - 2012-03-07, 23:09 Grand Tour - spóźnione o pół wieku
Wakacje zakończone. Do następnych... aż nie chcę myśleć...
Plany kolejnej podróży zwykle kiełkują w mojej głowie już podczas drogi powrotnej z poprzedniej. Jednak nigdy nic nie jest pewne. Z małymi dziećmi wszystko było proste, teraz występuje wiele niewiadomych.
W związku z tym o swoich planach nawet głośno nie myślę... Ale gdybym mogła wrócić TAM, to choćby dziś...
W tych swoich podróżniczych zapędach, mam to szczęście, że Romek zawsze się na wszystko zgadza. On też ma takie swoje koniki, dla których ja wyrażam życzliwą akceptację
Ale jakoś musimy wypełnić ten czas oczekiwania na następną - bliżej nie sprecyzowaną podróż...
Romek uświadamia mi, że trzeba pomyśleć o jakimś zabezpieczeniu kampera na zimę. Dbamy o swoje zabawki, więc decydujemy, że kamper dostanie swój domek. Tam gdzie stały przyczepki, kamper się nie zmieści.
Romek takie pomysły realizuje w tempie błyskawicznym (pewnie zanim żona zmieni zdanie)
Sto telefonów do fachowców i garaż gotowy. Ustawiamy go pod czujnym okiem mojej mamy, która o sobie mówi, że w rodzinie pełni rolę stróża (nocnego i dziennego)
Prawda jest taka, że moja mama - od zawsze jest przywiązana do miejsca, w którym się urodziła. Najpierw dlatego, że jako jedynaczka została niejako zmuszona do pozostania z rodzicami i zapewnienia im opieki. Później założyła swoją rodzinę, wychowała czworo dzieci, a gdy już wszystkie się usamodzielniły, odszedł również mój ojciec - na cmentarz
I tak mama została sama... A że życie jej nie pieściło, więc została z mocno nadszarpniętym zdrowiem a na dodatek po operacji stawu biodrowego, z dużymi ograniczeniami w poruszaniu się - nawet na co dzień, nie mówiąc już o podróżowaniu
Mimo takich kolei życia - moja mama zawsze jest otwarta na świat i nowe doświadczenia. I choć sama żyje stacjonarnie, to w naszych podróżach zawsze nam z wielkim zainteresowaniem towarzyszy - oczywiście - "palcem po mapie"
I nie wiadomo skąd, ale ma taką orientację w świecie, że gdy gdzieś jakiś wulkan albo tsunami, to ja muszę zaglądać do mapy, a mama od razu wie, gdzie to jest
Któregoś jesiennego popołudnia, po ustawieniu garażu na posesji mamy, przy okazji wspominania naszej letniej wyprawy i oglądania zdjęć, mamę nachodzi taka refleksja: "taki kamper to bardzo dobra rzecz, ale niestety - nie dla mnie".
W obliczu całej historii życia mamy, przyjmuję to stwierdzenie jako oczywistość, ale jakoś w środku nie mam na to zgody.
Mówię więc, że podróżowanie kamperem jest tak wygodne, że każdy może, byleby tylko chciał. Ale mama tylko uśmiecha się, jak by chciała powiedzieć - "każdy może, ale nie ja"
Atmosfera robi się smętna, więc rozmowa przechodzi na inny temat. Mimo to poprzednia myśl mnie nie opuszcza - nie mogę wewnętrznie zaakceptować takiego "poddania się".
Od tego czasu ten wątek zaczyna do mnie wracać coraz częściej...
W końcu podejmuję temat w rozmowie z moim mężem, który jest realistą i potrafi myśleć praktycznie, bez egzaltacji. Mnie się często zdarza mierzyć siły na zamiary, ale tu w grę wchodzi zdrowie, więc trzeba być przytomnym.
Romek głośno rozważa wszystkie okoliczności - i dochodzi do wniosku, że jeśli chodzi o organizację wyjazdu, to on nie widzi przeciwwskazań. Od razu mu oczywiście przychodzi do głowy kilka pomysłów, co on w związku z tym musi w kamperze ulepszyć, żeby go dostosować do potrzeb mamy
Jeszcze przez jakiś czas rozważamy w szczegółach, jak to przeprowadzić logistycznie i przy pierwszej okazji informujemy mamę, że mamy taki pomysł, żeby na następne wakacje pojechała z nami
Mama znów się uśmiecha, ale od razu znajduje sto argumentów uzasadniających, że to jest oczywiście niemożliwe. Jednak znam moją mamę i widzę, że tym razem mówi to bez pełnego przekonania.
Przy kolejnych okazjach znów wracam do tematu, i znów, i znów... i tak prze całą zimę
W międzyczasie - przy każdej możliwej okazji kupuję i przywożę jej coś z podróżnej garderoby - bo mama takowej nie posiada, gdyż do tej pory jej nie potrzebowała.
Miesiące zimowe mijają na takich teoretycznych rozważaniach, jakby to było fajnie, gdyby... (moich rozważaniach, bo mama się nie wypowiada)
Planując urlopy z siostrą ustalamy, że w czasie naszego wyjazdu z mamą - ona z rodziną, przejmuje rolę "stróża nocnego i dziennego". Inaczej mama się nie zdecyduje.
Rodzina wspiera nas w naszych staraniach - dzieci bez żalu (a może nawet z ulgą) rezygnują z tegorocznych wakacji z rodzicami.
Przy każdej okazji uświadamiam mamie, że nie ma powodu do żadnych obaw, gdyż na wszystko co możliwe mamy swoje sposoby zabezpieczenia. Równocześnie przypominam, żeby skonsultowała nasze plany ze swoim kardiologiem i zaopatrzyła się w stosowne medykamenty.
Nadchodzą wakacje a mama do samego końca ani nie potwierdza ani nie zaprzecza.
A ja robię swoje...
W ostatniej chwili przychodzi mi do głowy, żeby zakupić dla mamy kostium kąpielowy - choć założenie go przez mamę wydaje się bardzo mało prawdopodobne
W przeddzień naszego planowanego wyjazdu - zjeżdża siostra z mężem i dziećmi. Towarzysząc mamie w jej okołodomowej krzątaninie, przygląda się co i jak ma robić, żeby wszystko było zadbane i dopilnowane. A do pilnowania jest ogród, mnóstwo kwiatów przy domu, trawniki na wielkim podwórzu, stado drobiu, pies i cztery koty - (wnuki muszą mieć koty)
Oczywiście mama tego wszystkiego tylko sama nie robi, ale czuwa, żeby było zrobione - bo ma być tak, jak za dawnych lat
W końcu - nadchodzi dzień wyjazdu...
Ja tak do końca nie mam pewności, czy mama na pewno pojedzie, ale nie pytam, tylko działam...
Romek uruchamia wszystkie urządzenia pokładowe, tankuje wodę, ja upycham ostatnie bagaże, mama do końca poucza i wydaje dyspozycje...
Jeszcze chwila i ... wyjeżdżamy
Siostra pstryka nam jeszcze wyjazdowe fotki, a dzieciaki zdezorientowane machają babci na pożegnanie (babcia zawsze jest i wita innych, a dzisiaj pakuje się i wyjeżdża)
Fotki właśnie się przydadzą
Oczywiście nikt nawet nie pyta dokąd jedziemy, bo wiadomo dokąd - do Italii
Santa - 2012-03-08, 23:02 Ten wyjazd - ze względów oczywistych - miał być spokojny, powolny i bezpieczny - z nastawieniem na miejsca już znane. Korzystając z wcześniejszych doświadczeń, chcieliśmy pokazać mamie miejsca kultowe - dla chrześcijaństwa, dla polaków i dla naszej rodziny. Chcieliśmy się podzielić tym, co sami wcześniej przeżyliśmy
Mama - jako człowiek wymagający raczej od siebie, niż od innych, swoje marzenia i oczekiwania formułuje następująco "chciałabym podróżować takimi drogami, żeby przy nich rosły palmy a nie lipy" - lipami ma obsadzone podwórze
Kiedyś moi rodzice nie przepuścili żadnej okazji do wyjazdów, ale wtedy miały one inny charakter i odbywały się po Polsce. Z zagranicznych udało im się tylko pojechać do NRD i do ZSRR. Palm tam niestety nie było
Pierwszy raz jedziemy z nowo nabytą nawigacją - drogą, którą przecież dobrze znamy - bo to w promieniu stu kilometrów od domu. Mój mąż - entuzjasta wszelkiego rodzaju męskich zabawek - wpisuje jakąś - według niego - optymalną trasę (sądząc pewnie, że będzie jakaś lepsza niż zwykle) i oczywiście prowadzi nas prosto w buraki, a może w kukurydzę - już dokładnie nie pamiętam
A nie mówiłam
Nic nie zastąpi Ci żony
Z drugiej strony - szkoda, bo miałam nadzieję, że skoro mój mąż już ma jakiegoś nowego pilota, to w końcu będę mogła nagadać się z mamą
Wyprowadzona z błędu wyjmuję ze schowka mapy, żeby na wszelki wypadek mieć je zawsze pod ręką.
Od tego czasu w naszej kabinie wytworzył się taki schemat:
Hołowczyc mówi "skręć w lewo"
Romek na to "mam skręcać"
........ kropki oznaczają, że nic się do tej pory nie zmieniło
Ku mojemu skrywanemu zdziwieniu - moja mama, jak rasowa turystka, rozpoczęła podróż zaraz za progiem domu
Ledwie wyjechaliśmy, natychmiast zapomniała o tych kotach, psie...i wszystkich sprawach, które na co dzień ją tak bardzo absorbują.
Mamę interesuje wszystko - jaka roślinność występuje na danym obszarze, jakie uprawy, jaka zabudowa, jakie zmiany... (bo niektóre tereny zna z dawnych czasów).
Mijane miejscowości przywołują różne wspomnienia i skojarzenia.
Po przekroczeniu granicy ze Słowacją, przeżywa zaskoczenie wrażeniem ubóstwa i jakby zatrzymaniem na etapie naszego PRL-u. Czułość wzbudzają umorusane dzieci sprzedające przy drodze grzyby i borówki (znane tam pod wdzięczną nazwą "kukuretki"
Przez Słowację jedziemy spacerkiem, ze średnią żółwia
Po południu zatrzymujemy się na obiad - gdzieś przed Popradem, a potem korzystając z okazji, ulegamy z mamą pokusie zakupów w słowackim Lidlu
Romek takie możliwości wykorzystuje zawsze na regenerację - wskakuje do alkowy i ucina sobie małą drzemkę.
Po 550 km przejechanych w 15 godzin zatrzymujemy się na nocleg. Do Bratysławy zostało jeszcze 130 kilometrów
Następnego dnia - po pierwszym w trasie noclegu i miłym rodzinnym, kamperkowym śniadanku, opuszczamy Słowację i przez Jarowce wjeżdżamy do Austrii.
Przed wyjazdem trochę obawiałam się czy mama będzie mogła spać w takich przydrożnych warunkach. W domu wybudza ją każde szczeknięcie psa, przejeżdżające drogą auto. Tutaj budzi się jako ostatnia - spokojna, zrelaksowana... i o dziwo, zupełnie odcięta od codziennych trosk
Naszym farmerom odpowiadamy na smsa i postanawiamy, że tym razem pojedziemy przez Wiedeń (choć poprzednio jechaliśmy skrótem - przez Eisenstadt i Wiener-Neustadt).
Kiedyś próbowałam w necie namierzyć jakieś miejsce na postój w centrum Wiednia, ale nic z tego nie wyszło. Wiemy, że prawdopodobnie nie znajdziemy miejsca do zatrzymania ale nic nie szkodzi - przynajmniej będziemy mieli wyobrażenie, jak miasto wygląda. Na przyszłość będzie jak znalazł
Nasze przypuszczenia sprawdziły się - Romek zrobił ze trzy rundki dookoła centrum, ale o możliwości zatrzymania się nie było mowy. W sytuacji ograniczeń ruchowych mamy, nie wchodzi w grę postój w dalszych częściach miasta.
W związku z tym pstrykam przez szybę kilka fotek i decydujemy, że wyjeżdżamy.
Tych fotek dopiero muszę poszukać. Są gdzieś na starym stacjonarnym komputerze, z którego dziś już prawie nie korzystamy. Ale teraz już tego nie zrobię, bo jestem wymęczona całodniowym wyjazdowym szkoleniem
Proszę więc o wyrozumiałość tych, którzy lubią długie opowieści zilustrowane zdjęciami
Aulos - 2012-03-08, 23:43
Santa napisał/a:
Proszę więc o wyrozumiałość tych, którzy lubią długie opowieści zilustrowane zdjęciami
Oczekiwanie wzmaga apetyt Santa - 2012-03-09, 21:38
Aulos napisał/a:
Oczekiwanie wzmaga apetyt
Niestety ja sama jestem łasuchem i pisanie sprawia mi na pewno nie mniejszą przyjemność jak Wam czytanie
..............................................................................................................................
Udało mi się dokopać do tych zdjęć z Wiednia. Oglądam je i tak sobie myślę, że może nie ma sensu wklejać takich przypadkowych ujęć zza szyby kampera - szczególnie, że dotyczą tak wspaniałego miasta jakim jest Wiedeń - jedno z najchętniej odwiedzanych przez turystów miast Europy (zapewne tych, co nie widzieli Rzymu)
Miasta, którego całe historyczne centrum jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO
Może te zdjęcia będą jakimś zubożeniem wspaniałej rzeczywistości widzianej przez nas w przelocie, ale dla mnie są one ważne.
Są jakby wstępem do tego co mam nadzieję, kiedyś w całej okazałości zobaczę - są jakby spojrzeniem przez dziurkę od klucza na świat chwilowo niedostępny. Może trochę polizaniem lizaka przez papierek
A tymczasem wklejam to co widziałam i co nieudolnie uchwyciłam
Katedra Świętego Szczepana
Muzeum Historii Sztuki
Plac Albertina
Ulice, którymi okrążaliśmy centrum Wiednia
Każdy z nas ten przejazd przez Wiedeń oceniał potem inaczej - ja tak jak powyżej, mama - z wielką satyfakcją, że miała możliwość spojrzeć na miasto i mieć wyobrażenie o jego położeniu i wyglądzie a Romek stwierdził, że on w żadnym Wiedniu nie był - i że taki przejazd to jest w ogóle nie ważny
Tego dnia przejechaliśmy aż 550 kilometrów. I tak nieźle jak na żółwiowe tempo i ciągłe przerwy.
Moja mama nigdy nie widziała takich wysokich gór, jakie widzimy z autostrady. Już widok Tatr na Słowacji oczarował ją i zachwycił, a przejazd przez Austrię był prawdziwą ucztą dla jej oczu. Pamiętam, jak wspaniale było patrzeć na zachwyt poważnej osoby odkrywającej świat oczami dziecka. Bezcenne...
Przejeżdżając okolice Grazu - kontaktujemy się smsowo ze znajomą (każdy kto kiedyś bywał na Cropli - dobrze ją zna - bo wzięła nick od tego autriackiego miasta). Ma tutaj rodzinę i często tu bywa.
W odpowiedzi otrzymujemy nie uwzględniające żadnego sprzeciwu zaproszenie - firmowane przez jej mamę, która prowadzi tu z mężem hotel i gdy się dowiedziała, że mogłaby się spotkać z jakąś zbliżoną jej wiekiem polką - natychmiast zarządziła, żeby nas ściągnąć z drogi
Odbierane smsy były tak przekonywujące, że moja od lat ćwiczona asertywność legła w gruzach
Ale na szczęście mam przy sobie rozsądnego mężczyznę, który przywołuje mnie do rzeczywistości - i jakoś udaje mi się wybrnąć z sytuacji, w którą się sama niechcący wpakowałam
Jeszcze dobrze nie pożegnaliśmy się z Gratkorn, a już przychodzi następny sms. Tym razem od znajomych, którzy po dwutygodniowym pobycie w Toskanii wracają właśnie do Białegostoku. Namówiliśmy ich na tę Italię, gdy w ubiegłym roku jechali do Chorwacji i u nas wypadł im pierwszy nocleg.
Spotkaliśmy się wtedy pierwszy raz po dwudziestu latach - ostatnio nasi chłopcy po nocnej pielgrzymce studenckiej do Częstochowy - relaksowali się w akademiku lubelskiej politechniki
Do dziś z koleżanką nie wiemy, jak ten relaks wyglądał - a na wspomnienie o tym, chłopaki puszczają do siebie oko i solidarnie milczą jak grób
Znajomi umęczeni upałem (bo podróżują autem bez klimy), mają jeszcze w planie zatrzymać się w Wenecji.
Jest duże prawdopodobieństwo, że będą tam wtedy co my - więc ich zapraszamy na nasz pokład obiecując zimny sok pomarańczowy z Biedronki
Granicę Italii osiągamy niestety późnym wieczorem. Ciemna noc uniemożliwia nacieszenie oczu wspaniałością szczytów, wśród których biegnie autostrada.
Żal mi nie tylko ze względu na mamę, ale dla mnie to też strata - uwielbiam ten odcinek Italii
Zanim znajdujemy odpowiednie miejsce na nocleg, musimy przejechać jeszcze 50 kilometrów. Dobrze, że tak mało, bo nie stracimy zbyt wiele z przyjemności podróżowania wygodną włoską autostradą i oglądania Italii przez szybę kamperka.
Niespiesznie kończymy poranne manewry - ze śniadankiem i przygotowaniami do realizacji dzisiejszych weneckich planów.
Ale przed wyjazdem, Romek jeszcze oznajmia, że skoro mamy tu taką możliwość, to ją wykorzystamy do "wypuszczenia kota"
Mama - zdezorientowana, zaskoczona, zaniepokojona - bo jako służąca swoich czterech kotów, wszystkie zostawiła w domu, a my przecież żadnego nie mamy
Rozbawienie po zrozumieniu istoty tej czynności, pozostało jej na całą podróż - i później przez całą drogę, razem z nami wypatrywała możliwości zadbania o podróżującego z nami kota
Uważam, że ten kto wymyślił taką nazwę zasługuje na jakieś specjalne uhonorowanie przez językoznawców
Podążając w znanym kierunku...
znaną nam już drogą...
kierujemy się w przyjazne miejsce...
znadujemy kawałek miłego cienia...
Za chwilę udamy się w kierunku vaporetto - gdyśmy byli sami najchętniej od razu wtopilibyśmy się w labirynt weneckich uliczek, ale dziś to niemożliwe...
Santa - 2012-03-10, 20:00 Dzisiejszy odcinek dedykuję zaglądającym tu Panom - z najlepszymi życzeniami z okazji Ich święta
Kierując się w stronę przystani tramwajów wodnych, po drodze nie możemy się oprzeć, żeby nie przejść tędy...
Moja mama uwielbia oleandry - dotąd znała tylko takie hodowane w doniczce - a tutaj prawdziwy oleandrowy raj
Wspominając swoje poprzednie doświadczenia ze zwiedzania Wenecji, zastanawiałam się czego my właściwie możemy dziś dokonać, uwzględniając dwa chore kolana i jedno sztuczne biodro
O dodatkowych ograniczeniach nie wspomnę. Pamiętam, że ostatnio sama doszłam do kampera raczej siłą woli, niż mięśni nóg
Ale zwycięża mój wrodzony optymizm i życiowe motto "nie martwmy się na zapas"
Ostatecznie wezwie się jakąś taksówkę - wodną
Wobec tego udajemy się do przystani vaporetto i już za chwilę - płyniemy. Niestety tym razem w dużym tłumie i żeby mama mogła usiąść, musimy zejść na dolny pokład.
Ja tym razem prawie zupełnie odpuszczam sobie fotografowanie i skupiam się na wchłanianiu widoków, towarzyszeniu mamie i ukierunkowywaniu jej spostrzegania - popisując się ,mimo woli, swoim światowym obyciem
Z oddali widać już wieżę Kampanilli i kopuły Bazyliki Świętego Marka
Coś tam jednak trochę klikam, żeby był jakiś ślad, że Romek też był w tej podróży
Wysiadamy na San Marco, Romek zostaje z tyłu, żeby w razie potrzeby mamę asekurować na chwiejącej się platformie, który opuszczamy tramwaj. Ja wybiegam do przodu - zależy mi, żeby uchwycić ten moment, gdy moja mama stawia stopę na weneckiej ziemi
Mamy świadomość, że możliwości poruszania się mamy są mocno ograniczone, więc kierujemy się od razu do samego źródła Wenecji - Bazyliki Świętego Marka
Moja mama jest bardzo spostrzegawcza i zwraca uwagę na wszystkie szczegóły, rozpoznaje symbolikę i treści scen biblijnych zawartych w otaczających nas dziełach sztuki
Mama najchętniej ukryłaby swoją podpórkę, nie chce przyznać się do swoich ograniczeń, stoi w kolejce tak jak wszyscy. Na wszystkich zdjęciach pozowanych "udaje", że chodzi o własnych siłach
Nie mam pojęcia dlaczego nie ma żadnego zdjęcia z wnętrze bazyliki. Może dlatego, że mama skupiła się na modlitwie, a my - przez wzgląd na dobre wychowanie, nie możemy mamie przynosić wstydu i zachowywać się jak barbarzyńcy w miejscu spoczynku świętego Marka
Delektujemy się otoczeniem Placu Świętego Marka - obchodząc go powoli. Dla mnie okazja nacieszenia oczu szczegółami, które już zatarły mi się w pamięci. Wspaniałym odczuciem jest świadomość bycia w tym miejscu, do którego czasem wracam w wyobraźni - podczas długich miesięcy oczekiwania na lato
Jestem zdziwiona jak dobrze mama radzi sobie z pokonywaniem mostków
...i znacznych odległości koniecznych do osiągnięcia celu, którego pragną dotknąć jej oczy. Niczego nie narzucamy - podążamy za nią, dostosowując tempo do jej możliwości
Na most Rialto wspina się jak na skrzydłach Pamięta go z naszych zdjęć...
Delektuje się jego atmosferą
Inne mostki to też nie przeszkody
Każdy zakątek to kolejne przeżycie i kolejny zachwyt...
Potem był bardzo długi i bardzo wolny powrót na Tronchetto - z wynajdywaniem "smaczków" Wenecji
Romek próbował trzymać kurs kierując się nawigacją, która jednak często gubiła sygnał i znów moja mapka w połączeniu z moją (nie zawsze niezawodną) intuicją wyprowadziła nas z labiryntu weneckich uliczek i zakamarków
Mama ani raz nie przyznała się, że już nie może iść. Romek jako wzrocowy zięć odgadywał, kiedy mama będzie potrzebowała usiąść i odpocząć - wypatrując takich możliwości na murkach, schodkach, ławeczkach i gdzie się tylko dało.
I cóż tu można więcej dodać - Wenecja nie potrzebuje mojej nieudolnej reklamy - tu wszystko przemawia samo za siebie
Do kamperka dotarliśmy przed północą. Zawsze mi żal wyjeżdżać z nocnej Wenecji, ale jeszcze nie znaleźliśmy sposobu jak to zrobić, żeby zostały siły na dłużej. Może kiedyś jak pojedziemy tylko we dwoje - zamienimy sobie dzień z nocą Santa - 2012-03-11, 19:42 Po powrocie na Tronchetto, zewnętrznej i wewnętrznej "odnowie" biologicznej i wymianie elektrolitów w kamperku, ułożyliśmy mamę do snu i udaliśmy się w dalszą drogę.
Jeśli tylko siły na to pozwalają, to lubimy tak w nocy "zgubić" trochę kilometrów, wykorzystując znośną temperaturę otoczenia - zwłaszcza gdy kolejny cel jest odległy.
Wstawać wcześnie rano i jechać, to nie dla nas, bo jesteśmy śpiochami - a od czasu gdy mamy kamperka, uwielbiamy celebrować w nim nasze poranne kawki i pogaduchy - co zwykle mocno opóźnia zebranie się w dalszą drogę
Następnego dnia chcemy dotrzeć do Asyżu. Ale również - ze względu na mamę, chcemy sobie spokojnie przejechać ten niezmiernie malowniczy otoczony górami odcinek Italii
Ale ja dzisiaj mam jeszcze jeden ukryty cel, o którym na razie nikomu nie mówię, bo może nie znaleźć akceptacji Romek czasem nie docenia mojego "mierzenia siły na zamiary"...
Ten cel dotyczy moich włoskich zakupów, do których mam szczególną słabość
Na co dzień - w domu, zakupy załatwiam jakby w przelocie. Mając pół godzinki na przemieszczenie się z jednej do drugiej pracy, wpadam po drodze do marketu, wrzucam do koszyka, to co mi potrzebne i jeśli nie ma kolejki przy kasie, do pracy przyjeżdżam nawet przed czasem
Na "zaplanowane zakupy, już dawno przestałam chodzić, bo mi szkoda na to czasu
W Italii - to zupełnie co innego - jakby mnie kto podmienił
Sama nie rozumiem na czym to polega, ale jak już zanurzam się w otchłanich włoskich mercato, to zapominam o pięknym bożym świecie
A właśnie podczas ubiegłorocznego powrotu, przy drodze polecanej nam przez naszego znajomego tirowca (tego od prysznica z drzewa), wypatrzyłam super miejsce na zakupy, bez których czuję, że już ani jednego dnia dłużej nie wytrzymam
Miejsce to stwarza również możliwość spędzenia tam nocy. I właśnie uknułam sobie, żeby tam dojechać. To jakaś godzinka od Wenecji - a w nocy, gdy prawie nie ma ruchu - jeszcze mniej.
Trochę się obawiam czy mama będzie mogła spać podczas jazdy, gdy nawet w domu trudno jej dobrać miejsce, w którym mogłaby przespać całą noc. Najwyżej się zatrzymamy gdzieś wcześniej.
Ale moje obawy okazały się niepotrzebne. Mama śpi jak dziecko, a my półszeptem powtórnie przeżywając radości dzisiejszego dnia, przemieszczamy się w kierunku miasteczka Rosolina, bo tam właśnie jest ten oczekiwany przeze mnie punkt
Prowadzi nas nawigacja, ale nad kondycją kierowcy czuwam ja
Zanim sen zaczyna nas ogarniać na dobre, dojeżdżamy na miejsce, które w dzień wygląda tak:
Widać je wyraźnie - z głównej drogi, więc nie będę się wysilać na wykopywanie namiarów GPS (bo mnie ta zabawka nie wciągnęła)
Stoją tu obok siebie dwa obiekty handlowe: "Iperlando" - z szerokim asortymentem spożywczo-chemiczno-przemysłowym i ze zdumiewająco, jak na warunki włoskie, niskimi cenami.
Obok jest też niezły obiekt odzieżowo-obuwniczy "Bennardi" - może nie jakaś najwyższa jakościowo półka, ale czas pokazuje, że ich produkty ciągle dobrze się noszą.
Duży wybór - zwłaszcza dla panów, którzy na ogół mają awersję do zakupów. Ale na takie - prosto z kamperka - to może dadzą się namówić
Na tyłach tego obiektu, jest wielki plac parkingowy - właśnie dla tirowców. Ich sąsiedztwo czyni to miejsce przyjaznym - ciągle ktoś wjeżdża, wyjeżdża, niektórzy grilują, piwkują, bajerują z jakimiś panienkami
Pojawiają się też patrole policji - mam wrażenie, że chcą mieć na oku kto się tu kręci
Zajmujemy miejce pod krzewem oleandra, żeby mamie było miło jak się obudzi, szybko sprawdzam godzinę otwarcia sklepu a za chwilę wskakujemy do alkowy i natychmiast odpływamy...
Nie wiem jak to możliwe, bo tego snu nie było wiele, ale na pół godzinki przed otwarciem sklepu, wybudzam się wypoczęta i radosna jak skowronek
Żeby nie budzić mamy, szeptem informuję Romka, że wybywam do mercato.
Romek półprzytomny wyraża zdziwienie odmianą żony, którą na co dzień musi sposobem wyciągać z łóżka i odwaraca się na drugi bok
Ja tymczasem staram się upodobnić do normalnych ludzi, którzy o tej porze dnia chodzą na zakupy i przed otwarciem sklepu melduję się przy grupie już czekających - głównie emerytów
Uwielbiam obserwować ich takie naturalne sposoby kontaktowania się ze sobą, komunikowanie za pomocą wszystkich dostępnych środków przekazu, z których mowa werbalna jest tylko jednym i niekoniecznie wiodącym
Mimika, gestykulacja, ciągłe zmiany tempa, rytmu i melodii wypowiedzi - jak na starym włoskim filmie
Z kilku języków, których się w życiu uczyłam, ten wydaje mi się najpiękniejszy
No dobrze - to już się wygadałam od pewnego czasu zaczęłam uczyć się włoskiego i już dawno nic mi nie sprawiało takiej przyjemności Zachęcam szczególnie tych, którzy mają podstawy z łaciny. Łatwizna
Po godzinie wracam taszcząc ze sobą wózek pełen... Italii ... No nie mogłam się oprzeć
Romek już nie śpi - teraz musi to wszystko gdzieś poupychać, żeby nie przeszkadzało nam w dalszej podróży.
Przy świeżutkim włoskim śniadanku, mama też nabiera ochoty na włoskie zakupy. Idziemy tam oczywiście razem - co niestety stwarza mi pokusę zakupienia tego, czego poprzednio zaniechałam i żałowałam natychmiat po opuszczeniu sklepu
Kątem oka dostrzegam, że Romek nie za bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy Ale co mu pozostaje - z żoną można dyskutować, ale z teściową
Wskakuje do alkowy i odsypia zaległości wczorajszej zarwanej nocki.
Proszę się nie obawiać - nie zamierzam tu przynudzać o treści swoich zakupów. Ale w jednym nie mogę się oprzeć.
Chcę Wam pokazać, a może niektórych zainspirować... do zakupów włoskiej kawki
Nie są to oczywiście te same egzemplarze, co wtedy zakupiłam tylko te, które mi jeszcze w barku zostały po ubiegłorocznych wakacjach
Przez wiele lat poszukuję swojego smaku kawy, aż w końcu odnalazłam...
W wyniku tych poszukiwań - doszłam do wniosku, że kawę można kupować obojętnie jaką, ale ma być w ziarnach...
Np. taka ...
Po zmieleniu, wykonanym oczywiście bezpośrednio przed zaparzeniem, nawet najzwyklejsze ziarna, dają o niebo lepszy efekt niż najlepsza kawa zakupiona w postaci zmielonej.
Próbowałam już wcześniej wszystkie kolory Lavazzy i wszystkiego tego co tam zalega na półkach, ale nigdy efekt nie dawał mi takiej satysfakcji
Oprócz niebiańskiego efektu na podniebieniu, mam jeszcze co dzień rano dobiegający z kuchni klimat Italii w nozdrzach, no i oczywiście w pamięci, wyobraźni...
I w ten sposób nie rozstaję się z Italią przez cały rok
A jak się co nie daj Boże skończy zapas kawy przywiezionej z wakacji w Italii - można się ratować zakupioną w Lidlu - kawą ziarnistą występującą tam w dwóch postaciach - lepsza jest ta z napisem "creme"
I może na dzisiaj tyle ...
Dodam tylko, że to jest tylko i wyłącznie moje zdanie (wynikające - wszyscy czytający wiedzą z czego) i jeśli ktoś się zawiedzie, to nie biorę za to odpowiedzialności
Może w tym odcinku niewiele było tej Italii, ale mogłam przecież napisać tak, jak młody Sztuht w popularnym skeczu - "jedziemy sobie, nic się nie dzieje"
Agostini - 2012-03-12, 21:41 Gdyby ktoś mnie szukał, to powiedzcie, że tu przesiaduje.
Tak się głowię i głowię, i chyba będę musiał zwrócić się do administracji z pytaniem,
może mają oni jakiś na to sposób, żebym mógł Romkowi postawić chociaż małe piwo. Tadeusz - 2012-03-12, 21:53
Agostini napisał/a:
Tak się głowię i głowię, i chyba będę musiał zwrócić się do administracji z pytaniem,
może mają oni jakiś na to sposób, żebym mógł Romkowi postawić chociaż małe piwo.
Namówmy Romka aby zalogował się na forum i obsypiemy go piwami.
Andrzejku, możesz jeszcze uczynić to w realu. Poszukaj sposobu.
Jest trzecia możliwość - przekaż poprzez Santę. Santa - 2012-03-12, 23:02 Romek jest zalogowany na forum prawie tak długo jak ja
Zagląda może nieco rzadziej - bo ma bieżące streszczenia od żony
Tylko on tu chodzi innymi ścieżkami - tematy techniczne "od deski do deski"
A że się nie odzywa, to zgodnie z zasadą, że w dobrym małżeństwie - jeden jest od gadania, a drugi od roboty
Zauważyłam, że tu jest więcej takich "dobrych małżeństw" Santa - 2012-03-13, 21:07
Agostini napisał/a:
Gdyby ktoś mnie szukał, to powiedzcie, że tu przesiaduje...
Żeby było dziś przy czym przysiąść
...........................................................................................................................
To...jedziemy sobie... nic się nie dzieje
Droga którą jedziemy jest jakby stworzona z myślą o turystach. Ruch umiarkowany więc nie wymaga jakiejś szczególnej koncentracji, można się oddać wrażeniom, które nieustannie bomardują oczy, dostarczając za każdym zakrętem coraz to wpanialszych widoków. Bezpośrednie sąsiedztwo gór i ogromu zieleni, jakby ochładza wciąż wzrastającą temperaturę otoczenia.
Już dawno odkryłam, że dla mnie w podróży najpiękniejsza jest ... podróż
Przemieszczamy się bez pośpiechu, można więc oddać się rozmowie, zwerbalizować refleksje, wspomnieć naszego rodzinnego marzyciela-podróżnika, który przedwcześnie odmeldował się z tego świata, nie zrealizowawszy swojego ostatniego marzenia - odwiedzenia Wilna
Być może podróżuje teraz po jeszcze piękniejszych obszarach wszechświata...
Tego nie możemy wiedzieć, ale głośno wyobrażamy sobie, że mógłby być teraz z nami...
Zbliżając się do Toskanii, wytężam wzrok i przywołuje wszystkie obrazy - z czytanych relacji, opisów, literatury, obejrzanych filmów... "...o, włoskie nieba...
- O właśnie - tylko lekko zboczyć i już Arezzo
- "Pod słońcem Toskanii" - pamiętasz ten film? ...
Po wyrazie twarzy Romka widzę, że już wie co mam na myśli i domyślam się, co mi zaraz odpowie...
Od razu podnosi mu się ciśnienie, gdy ja zaczynam mieć takie "odjazdy" - od celu do którego akurat zmierzamy...
No dobrze, dobrze, tylko głośno myślę ...
Gdyby to tylko ode mnie zależało, to pewnie nigdy nie dojechalibyśmy do tego Asyżu...
Trudno... Toskania musi poczekać... i tak ciągle czeka... do dziś
Omijając Perugię, zjeżdżamy z wygodnej "45" i kierujemy się w stronę Asyżu.
Wypatrujemy znajomego wzniesienia - kojarzącego mi się z miejscem, w którym podczas naszej pierwszej podróży do Włoch, po raz ostatni byliśmy radośni i szczęśliwi
Patrząc na wzgórze na którym położony jest Asyż, trudno wyobazić sobie, żeby mogła się tam dostać osoba z ograniczeniami w poruszaniu się...
No ale coś się tam wymyśli... Wstępny plan obmyśliłam już wcześniej - pamiętając sprzed dwóch lat, jak mniej więcej kształtuje się tu teren i jakie są możliwości dojazdu.
Niestety nie wygląda to najlepiej, parkować musieliśmy na dole i wspinać się do bazyliki na piechotę. Dziś tak nie możemy, więc trzeba będzie trochę zaryzykować
Wiem, że Romek potrafi zrobić wszystko, co tylko zaświta w mojej wyobraźni
Z daleka już widać Asyż
Wbrew temu co wiemy o możliwości parkowania w Asyżu, wspinamy się pod górkę Musimy zrobić rekonesans...
Pamiętam jeszcze, że miał tu gdzieś być - niedaleko klasztoru jakiś kemping...
Skręcamy według reklamujących go znaków, ale zanim go osiągamy, musimy się znacznie oddalić...
No to po co nam taki kemping...
My potrzebujemy podjechać maksymalnie blisko, jak to tylko możliwe
Dla mamy każdy krok jest trudny - szczególnie jeszcze pod górę...
Musimy zastosować wariant "B" - trochę ryzykowny, ale co tam - cel uświęca środki - podobno
Z pod kempingu wracamy na główną drogę wiodącą do klasztoru i "doczepiamy się" do jakiegoś wspinającego się na górę autobusu - on może to my też
I tak schowani za nim, wyjeżdżamy na samą górę - na wielki parking przed klasztorem, który przeznaczony jest dla autobusów turystycznych.
Jeszcze dobrze nie zdążyliśmy się zatrzymać, a już umundurowana dwumetrowa obsługa - na wysoko podniesionych tonach głosu, wspomagając się niewerbalnymi środkami wyrażania dezaprobaty - nakazuje nam odwrót - wrzeszcząc "no kamper, no kamper"
Ok, ok - one moment, pliss ...
Romek musi zgasić silnik, żeby wysunąć schodek, ale zanim schodek się wysunie - ja już wyskakuję z mamy urządzeniem wspomagającym jej poruszanie i podając mamie rękę pomagam jej ostrożnie zejść na suchy ląd
Na ten widok, dwumetrowa - wzbudzająca respekt obsługa - nieco łagodnieje, a może nawet lekko baranieje - i już spokojniej przygląda się naszym manewrom
Romek tymczasem odpala i odjeżdża
Widzę, że dwumetrowy jeszcze trochę zachmurzony, ale puszczam mu oko - co natychmiast przywraca mu przytomność i włoski temperament
Odpowiada uśmiechem - "od ósemki do ósemki" i odprowadza nas - (wzrokiem ma się rozumieć) w kierunku klasztoru.
Będąc w Asyżu - koniecznie trzeba sobie zrobić takie zdjęcie, więc pstrykam je mamie - od razu widać, że to ja...
Ale cóż - przecież bazyliki nie przestawię
Tak przy okazji przypomniała mi się jeszcze taka historyjka z mojego jesiennego pobytu w Zakopanem...
Chodzimy sobie ze znajomą-sąsiadką po Krupówkach i focimy sobie nawzajem różne ujęcia dla mężów-sąsiadów
W pewnym momencie znajoma mnie prosi, "to zrób mi na tle gór" - żeby mąż widział, że tutaj już zima...
Ale to bez sensu - mówię, bo jest pod światło
A jakiś stojący za moimi plecami dowcipniś (męskiego rodzaju - ma się rozumieć) mówi: "to może przestawić górę" ...
No sorry... uwielbiam takie męskie szowinistyczne poczucie humoru
Niestety ja tu też takie zdjęcia porobiłam - bo nie miał kto przestawić bazyliki
(uprzejmie proszę wszystko wiedzących panów o niekomentowanie tego fragmentu)
Sama wiem, że mam się wstydzić...
Tymczasem - już spokojnie pokonujemy z mamą odległość od parkingu do klasztoru - realizując mały obchód wokół dziedzińca. Ale do klasztoru nie pójdziemy same - poczekamy na Romka - tak się umówiliśmy...
Przysiadamy na podcieniach, ale po chwili już mnie roznosi
Przecież mając dwie zdrowe nogi i narwaną duszę, byłoby grzechem siedzieć w Asyżu bezczynnie i czekać... na to co i tak nie ucieknie
Zostawiam mamę i lecę w kierunku - byle przed siebie...
Z Romkiem umawiam się wcześniej na telefon, że jak już zostawi auto na parkingu (tym co ostatnio) i będzie blisko klasztoru, to da mi znać - przylecę i już po bożemu, pójdziemy do bazyliki razem...
O tym co było dalej - jutro
Mam nadzieję że ci, którzy poprzednio musieli ze mną przejść gehennę włoskich zakupów, dziś już o tym całkowicie zapomną Elwood - 2012-03-13, 22:37
Santa napisał/a:
. . .
(uprzejmie proszę wszystko wiedzących panów o niekomentowanie tego fragmentu) . . .
Prosisz i masz.
Cała reszta jak zwykle wspaniała frape - 2012-03-13, 22:48 Santa,
Santa napisał/a:
Już dawno odkryłam, że dla mnie w podróży najpiękniejsza jest ... podróż
tiaaa te zmieniające się nieustannie widoki za oknem, zakręty, zjazdy, podjazdy i wszystko co sprawia, że po prostu chce się żyć Santa - 2012-03-14, 21:01
Elwood napisał/a:
...Prosisz i masz...
Dziękuję za zrozumienie
frape napisał/a:
tiaaa te zmieniające się nieustannie widoki za oknem, zakręty, zjazdy, podjazdy i wszystko co sprawia, że po prostu chce się żyć
Jeśli ktoś tu przypadkiem miałby doła, to zalecam zajrzeć do relacji Frape - tam to dopiero "po prostu chce się żyć"
.................................................................................................................................
W Italii jest wiele miejsc niezwykłych... Właściwie - Italia jest cała niezwykła (gdybym przypadkiem jeszcze tego nie mówiła)
Ale spośród tych niezwykłych - w moim rankingu Asyż jest jednym z niezwykłych najbardziej...
Miliony zdeptanych przez wieki nóg - podążających w upale i zmęczeniu w to upragnione miejsce, mówią same za siebie.
Wzgórze to było miejscem "wybranym" od niepamiętnych czasów, aczkolwiek jego znaczenie zmieniło się diametralnie.
Zanim powstał na nim klasztor było zwane przez miejscowych Wzgórzem Piekielnym To tutaj - daleko za miasto wyprowadzano skazańców i wykonywano wyroki śmierci.
W moim umyśle - ciągle rozproszonym poszukiwaniem związku i sensu - w myśleniu o Asyżu pojawia się między innymi wypełnienie maksymy "zło dobrem zwyciężaj"...
Pojawił się tu kiedyś w okolicy taki utracjusz, który w poszukiwaniu sensu swojego życia, przysporzywszy swoim rodzicom problemów nie do pozazdroszczenia, odmienił to miejsce - z miejsca przeklętego w błogosławione. Dla uhonorowania jego osoby i dzieła, w dzień po kanonizacji św. Franciszka - ówczesny papież zmienił jego nazwę na Wzgórze Rajskie
O świętym Franciszku można by długo... - ale ja sobie od niego biorę taką refleksję, że wewnętrzny rozwój, praca nad sobą, to nie jakieś ideały, dostępne dla wybranych. Mógł się tego podjąć młody, rozpuszczony chłopak - to każdy może...
Łatwo mówić - z perspektywy 800 lat. Ale współcześni świętemu Franciszkowi - nie mieli z tym żadnego problemu. W ciągu dwóch lat po jego śmierci, poszukując godnego miejsca spoczynku dla swojego niezwykłego ziomala - na tym wcześniej Piekielnym Wzgórzu wybudowali klasztor, eksponując równocześnie wartości, których pragniemy i poszukujemy.
Ale co my tam możemy wiedzieć o wyrzeczeniu się i ubóstwie - wsiadając w te swoje uwielbane kamperki, bez których pewnie już nie potrafilibyśmy normalnie żyć... (no sory, ale mówię to tylko do siebie)
Pociągnięci jego przykładem - jak grzyby po deszczu, zaczęli się pojawiać inni - nie tylko panowie, również kobiety... ale na świętą Klarę przyjdzie jeszcze czas ....- taką mam nadzieję...
Dobrze, już więcej nic nie mówię - idę poszukać śladów tych świętych...
Dochodzę do wniosku, że w Asyżu, choć jest archtektonicznie wspaniały, wcale nie chodzi o zabytki, o miejsca, tylko o ducha, którym przesiąknięta jest okolica...
Tu wszystko to ślady po nich albo ich naśladowcach...
Pozwolę sobie pominąć prezentację i nazywanie miejsc, które akurat wtedy widziałam, bo w otchałniach eteru, inni zrobili to milion razy...
Choć obawiam się, że - przy moich kwalifikacjach do fotografowania, na oddanie tego ducha Asyżu, szanse są raczej niewielkie
Weszłam do jego wnętrza
A tutaj zakupiłam pamiątki
Pozostałe zdjęcia wyszły prześwietlone a na koniec padła mi bateria
Specjalnie się tym nie zmartwiłam, bo miałam wtedy wreszcie możliwość skoncentrowania się na wchłanianiu i kontemplowaniu Asyżu.
Co prawda nie mając zdjęć, już tego prawie nie pamiętam, ale pozostało mi wspomnienie błogostanu, jaki mnie ogarnął, podczas plątania się po kamiennych zaułkach, które samym swoim wyglądem wciągają w otchłań sprzed prawie tysiąca lat.
Muszę tam wrócić, bo pozostał mi z tej wyprawy ogromny niedosyt i taki cichy żal, że zawsze ten Asyż wymaga podporządkowania się do jakichś innych okoliczności. Ale cóż - zawsze jest jakiś szerszy kontekst
Błogostan przerywa telefon Romka - mówi, że jest już blisko, więc wracam...
Właściwie nie muszę się śpieszyć, bo on też miał niezły sprint na wzgórze, więc musi złapać oddech. Gdy kończę swoją indywidualną wyprawę w kierunku - przed siebie Romek już jest. Mama cała i zdrowa
Krótka wymiana wrażeń - z godzinki, którą każdy z nas przeżył inaczej , wymiana baterii i możemy iść...
Fotka dla Romka - Assizi 2010 - żeby pozostał ślad, że też tu z nami był
Reszta wymaga już pełnego skupienia... jesteśmy przed grobem Świętego
Zostajemy tu długo, wraz z innymi, którzy - o dziwo - nigdzie się nie śpieszą...
Szkoda, że zdjęcia tego nie oddają, ale na ścianach bazyliki całe (słynne na cały świat) historie z życia Świętego... Dzieła te stworzyli najlepsi z najlepszych...
Można dotknąć relikwii
Wyjść na klasztorny dziedziniec...
Trochę się jeszcze kręcimy po uliczkach, ale tylko tych najbliższych. Wszędzie stromo i kocie łby - niebezpiecznie dla mamy
Widzę, że mama choć bardzo się stara, idzie już "na ostatnich nogach". Wobec tego Romek - tym razem z górki - udaje się na dół po kampera, a my po odpoczynku - główną ulicą - udajemy się w umówione z Romkiem miejsce...
Mama po drodze odpoczywa, a ja nie odwracając się za siebie - robię fotki moich wspomnień
Spotykamy się w gaju oliwnym Miejsce dla mamy - kochającej zieleń - egzotyczne ... i takie biblijne zarazem
Po jakiejś godzince Romek podjeżdża i znów jesteśmy w domu...
Chcemy jeszcze mamie pokazać Porcjunkulę. Zjeżdżamy na dół i próbujemy zaparkować w okolicy. Niestety, nie ma gdzie palca wcisnąć. Romek znów proponuje sprawdzony "myk" -odjeżdża gdzieś na tyły i umawiając się ze mną na telefon mówi, że na nas poczeka...
Choć to nie Rzym, nie mamy odwagi zostawić kamperka samego.
Do kościoła idę tylko z mamą, a potem zdzwaniamy się, żeby i Romek mógł wejść. Jakoś lubię taką sprawiedliwość społeczną
I w ten sposób moja mama odbyła pielgrzymkę do Asyżu...
Czy byłoby to możliwe bez kamperka ...
Zapomniałabym dodać, że jeden z moich braci - przedstawiany tu już jako Antoni, na drugie ma Franciszek
Tylko ja jestem taka... pokrzywdzona ... Ale do czasu ...
Mówię o tym mamie, a ona - jako najlepiej zorientowana - wyjaśnia mi okoliczności nadawania mi imienia... Niby bardzo przypadkowe... ale to już zupełnie inna historia Elwood - 2012-03-14, 21:23 Santa
Cytat:
ale na świętą Klarę przyjdzie jeszcze czas ....- taką mam nadzieję...
. . . . .
Mówię o tym mamie, a ona - jako najlepiej zorientowana - wyjaśnia mi okoliczności nadawania mi imienia... Niby bardzo przypadkowe... ale to już zupełnie inna historia
Też mam nadzieję. To następne dwa opowiadania w Twoim wykonaniu - już się cieszę. Santa - 2012-03-14, 22:06
Elwood napisał/a:
Santa
Cytat:
ale na świętą Klarę przyjdzie jeszcze czas ....- taką mam nadzieję...
. . . . .
Mówię o tym mamie, a ona - jako najlepiej zorientowana - wyjaśnia mi okoliczności nadawania mi imienia... Niby bardzo przypadkowe... ale to już zupełnie inna historia
Też mam nadzieję. To następne dwa opowiadania w Twoim wykonaniu - już się cieszę.
"Stare przysłowie pszczół mówi - Co innego obiecywać, co innego dotrzymywać"
Przepraszam, ale to nie ja wymyśliłam tylko Gucio (ten od Mai) Elwood - 2012-03-14, 22:40
Santa napisał/a:
"Stare przysłowie pszczół mówi - Co innego obiecywać, co innego dotrzymywać"
Przepraszam, ale to nie ja wymyśliłam tylko Gucio (ten od Mai)
...Równie stare, przytoczone przez imć pana Wacława Potockiego...
Do imć pana Potockiego chyba mi jednak trochę bliżej, niż do Gucia
Słowo się rzekło...
................................................................................................................................
Kiedyś, gdzieś tu na forum czytałam taką historię o zmaganiach jednego kamperowicza z techniką, w którym autor posłużył się stwierdzeniem, że piorun uderza dwa razy w to samo miejsce
Nigdy wcześniej tego nie słyszałam, ale już wtedy od razu skojarzyła mi się nasza przygoda, która potwierdza, że coś w tym chyba jest... Dziś przyszedł czas, żeby ją opowiedzić...
Ponieważ zbliżał się koniec tygodnia, rzeczą naturalną była decyzja, że z Asyżu jedziemy do Rzymu. Wiadomo dlaczego, dwa razy być w Rzymie i nie widzieć papieża, to przynajmniej o dwa razy za dużo
Ale już za chwilę okaże się, że można być nawet trzy razy i go nie zobaczyć
Ale po kolei...
Po przyjeździe do Rzymu, oczywiście (choć właściwie nie wiem dlaczego to takie oczywiste) pojechaliśmy na miejsce, które dostarczyło nam w tym mieście najmocniejszych wrażeń - na nasz "złodziejski parking".
Mama co prawda protestowała, bo ona nie lubi wywoływać duchów przeszłości, ale ja na odwrót - lubię stawiać czoła przeszkodom i jeszcze - zaglądając im prosto w oczy - potwierdzać, że byłam od nich silniejsza.
Z resztą ten parking - nie wiadomo z jakiego powodu, choć bardzo blisko atrakcji turystycznych, zawsze jest wolny i na dodatek zapewnia miły cień.
Wszędzie ciasno, a tu pusto...
Przyjechawszy tam - ucięliśmy sobie jakiś relaksik, który ja - starając się nadać opowiadaniu sentymentalny ton z nutą happy endu, wykorzystałam na kolejne przywołanie tamtego zdarzenia sprzed dwóch lat...
Z poczuciem satysfakcji z odniesionego zwycięstwa nad przeciwnościami losu, po raz kolejny utwierdziłam siebie i innych w przekonaniu, że do odważnych świat należy...
Ale nie raz już się w życiu przekonałam, że fortuna kołem się toczy...
I tym razem - jak to zwykle bywa - wszystko przez kobietę ...
Mój mąż ma taką słabość, że żeby mu tylko poddać jakiś pomysł, to on już spokoju nie zazna, zanim go nie zrealizuje. Przepraszam, że tak Wam ciągle wykłuwam oczy tym swoim mężem, ale taki już jest i nie da się tego przed światem ukryć
I choć to na ogół jest bardzo wartościowa męska zaleta, to jednak czasem lepiej byłoby mu o niej nie przypominać
Ale że to człowiek na wakacjach i myśli trochę na zwolnionych obrotach, więc coś mnie podkusiło i mi się tak jakoś niechcący powiedziało, że wydaje mi się, że lodówka jakoś tak słabiej ziębi niż powinna - bo może przypadkiem miałby na to jakiś pomysł
No i to już wystarczyło... Romek natychmiast stracił spokój ducha i rozpoczął poszukiwanie rozwiązania tego problemu.
Kiedy już poregulował co się dało w środku kamperka, poszedł coś majstrować na zewnątrz Zaczął odkręcać kratki wentylacyjne od chłodzenia lodówki, ale co on tam wtedy majstrował, tego to ja już dokładnie nie wiem, bo byłam wtedy zajęta rozmową z mamą - a moją rolą było tylko podawanie śrubokrętów
Taki już mój blady los - kiedyś zatrudniał mnie do takich czynności mój tato, a teraz mąż - nie wiem tylko skąd on się o tym dowiedział (że umiem)
Po skończonej robocie i powrocie do kamperka próbował mi wytłumaczyć na czym miała polegać zmiana na korzyść, której właśnie dokonał. Ale mi tam wszystko jedno, bo wiem, że nie muszę się na tym znać a i tak w końcu będzie dobrze...
W związku z tym, podaruję sobie wysiłek opisywania tego (zwłaszcza, że mój zasób słownictwa w tej dziedzinie jest niższy niż przeciętny a tu w końcu sami profesjonaliści - więc nie mogę się narażać
W pewnym momencie - nie wiem czy to pod wpływem intuicji, czy to już zadziałał mój najsprawniejszy zmysł, ale poczułam - jakiś nie mający prawa bytu zapach...
Często w podróży niepokoję Romka takimi swoimi węchowym fobiami - ale wtedy przeważnie mi odpowiada, że to zapach ekologiczny
Ten - ekologiczny z całą pewnością nie był...
Romek - z prędkością światła wyskoczył z kampera - rzucając mi w locie hasło "zawory od gazu"
Zawsze jakoś opornie wchodzi mi przyswajanie, który guzik od czego, no ale pucując kampera, mniej więcej opatrzyłam się z ustrojstwem, które mam w szafce pod zlewem.
Akcja: gaśnica..., zawory..., druga gaśnica...
Uff... Zanim mama zdążyła się przestraszyć, niebezpieczeństwo zostało zażegnane...
Powagę sytuacji zrozumieliśmy gdy już było po wszystkim...Ale choć od tego wydarzenia minęło już tyle czasu, do dziś wywołuje u mnie skok ciśnienia...
Od tego pamiętnego dnia - choć były jeszcze takie okazje - z daleka każę omijać nasz "złodziejski parking". Wolę na siłę nie szukać potwierdzenia, że "piorun uderza dwa razy w to samo miejsce".
No dobrze ... Dość już tych horrorów
Ludzie przeżyli wojny i okupacje - a my mamy tyle problemów, ile sami sobie napytamy
Staram się dłużej o tym nie myśleć, ani nie roztrząsać...
Może nas tu po prostu nie lubią, ale my lubimy ich...
Zwijamy się stąd - w bardziej przyjzne miejsce i idziemy przywitać się z Rzymem.
Na taką wyprawę - nogi mamy się nie piszą, zostaje sama w kamperku - studiując treści przewodników.
Bo jeśli chodzi o duszę, to ... która by nie chciała do raju
Po wielu, wielu latach wreszcie przychodzi taka możliwość, że będziemy tylko "JA, ON i RZYM".
Która kobieta o tym nie marzy
Marzyć warto - choćby się miało na spełniene czekać tak długo jak ja - 99 lat
Teraz powinnam zaserwować zdjęcia ale najpierw musi "przetrawić je żaba"... Agostini - 2012-03-18, 12:56
Santa napisał/a:
...ciągle wykłuwam oczy tym swoim mężem...
Ależ nic nie wykłuwasz. Kiedy żona chwali męża, a mąż żonę, to właśnie tak powinno być. Oznacza to, że ma za co i pamięta o nim. A w Twoim wykonaniu jest to na dodatek bardzo sympatyczne.
Także nadal podtrzymuję ofertę, że chętnie napiłbym się kiedyś z Romkiem piwa, bo już widzę, że to równy gość.
Santa, powiedz co się wtedy stało? Czy pojawił się ogień? Z jakiego powodu?
Ogień w kamperze to jest to czego powinniśmy bać się najbardziej. Po kilku minutach może być nie do opanowania.
Ja też mam zamontowaną w widocznym miejscu, w części mieszkalnej kampera drugą, małą gaśnicę.Santa - 2012-03-18, 14:59 Agostini - na piwo Was już umówiłam - w Rzymie może być
Ale żeby za długo nie czekać, to w skrócie wyglądało to tak:
ponieważ płomień świeczki był za mały i przeczyszczenie dyszy nie pomogło, Romek wypiłowawaszy uprzednio najcieńszą igłę, minimalnie powiększył otwór dyszy - absolutnie nie polecam
Przy uruchamianiu lodówki - czynność zapalania powtórzył kilka razy (z przerwami - ma się rozumieć - ale jak się okazało - zbyt krótkimi aby nagromadzony przy tym gaz zdążył się ulotnić).
Po zapaleniu świeczki - zajął się również gaz, który nagromadził się w przestrzeni wentylacyjnej.
A żona go i tak ciągle chwali
Ps. Romek wozi w kamperze 3 gaśnice. Wszystkie są w zasięgu ręki kierowcy
Po doświadczeniach z ćwiczeń na okrętach wie, że nie każda gaśnica zadziała Santa - 2012-03-18, 19:53 Żaba już się posiliła, mogę więc zaserwować obiecane ostatnio zdjęcia
O czym tu gadać, biorę męża pod mankiet i idziemy pooddychać Rzymem. Nie mam żadnych planów. Nawet przewodnik zostawiam. Biorę jedynie mapkę - tak z przyzwyczajenia i na wszelki wypadek, gdyby fantazja zaprowadziła nas na jakieś nie poznane wcześniej manowce
Idziemy ścieżkami, które znamy, za którymi tęsknimy i wzdychamy do nich - również dziś
Pewnie po części dlatego, że wtedy było tak bosko
Mamy nie zostawiamy byle gdzie. Wiodki ma przepiękne
Powoli się ściemnia...
Wcześniej nigdy o niej tu nie wspominałam - wyspa na Tybrze
Opuszczamy bulwar nad Tybrem i zanurzamy się w ciemną otchłań starożytnego Rzymu.
Idziemy powitać nasze znajome świątynie
"Krwawy cyrk gladiatorów"
Dreszcz strachu przenika na samą myśl o dawnym horrorze, którego świadkiem były te mury
Ale dobrze, że tu ciągle stoi... Słyszałam, że jest taka przepowiednia :"Dopóki istnieje Koloseum, będzie istniał Rzym; gdy upadnie Koloseum, upadnie i Rzym; a kiedy Rzym upadnie, wraz z nim upadnie cały świat"
Karmię Romka takimi różnymi skojarzeniami a on się dziwi - skąd mi takie rzeczy do głowy przychodzą Nie mam pojęcia - tak jakoś same do mnie lgną
Łuk Konstantyna, przypominający, że to właśnie on - jako pierwszy rzymski twardziel, przeszedł na chrześcijaństwo...
Żeby godnie go uhonorować - współcześni poświecili na ten pomnik fragmenty pomników jego poprzedników - Trajana, Hadriana i wielkiego Marka Aureliusza.
Miło się znów zobaczyć z chłopakami z Kapitolu
W końcu idziemy na spotkanie naszej żywicielki Nie byłoby nas - Romulusów, gdyby nie ona - Wiczyca Kapitolińska
Witamy się z dostojnym Markiem Aureliuszem, który uchował się tu dzięki przypadkowi - cała jego chwała i potęga okazała się niczym w obliczu tego, co przyniosła historia
Kolejne spotkanie - nieco bliższe współczesności, a za całą pewnością bliższe Izabeli Łęckiej - z Wiktorem Emanuelem
Nie mogę przejść, żeby nie pochylić się nad tym co kocham
Aż wreszcie życie stwarza nam taką możliwość, żeby zanurzyć się w życiu nocnym odbywającym się nad Tybrem
Jak długo tam wtedy się błąkaliśmy, tego już dziś nie pamiętam...
I dziś już nie jestem pewna, czy to z powodu upływu czasu, czy dlatego, że czas przestaje się tam liczyć
Santa - 2012-03-20, 01:01 W atmosferze swobody i niekończącej się zabawy, jaka panuje w sobotnią noc nad Tybrem, we wspomnieniach wracam do tej sprzed dwóch lat, która była jakże inna od tej dzisiejszej, ale może właśnie bez tego kontrastu nie byłabym w stanie poczuć smaku życia, którego dziś miałam okazję zakosztować
Niedzielny ranek - rozpoczęty bez pośpiechu - jak zwykle od kawki
Ale też bez zbędnego marudzenia - bo oto dziś jest ten najważniejszy dzień... Dziś idziemy do Watykanu. Co prawda - jesteśmy tuż, tuż ... dwa mostki od niego, no ale dziś jest niedziela, więc Watykan jest miejscem wyjątkowym.
Dziś jest wreszcie szansa, że będziemy uczestniczyli wraz z papieżem w nabożeństwie "Anioł Pański", na którym mi tu w Rzymie najbardziej zależy.
Gdy tak uparcie namawiałam mamę na wyjazd, to przede wszystkim chciałam, żeby choć raz w życiu na żywo uczestniczyła w tym co śledzi w każdą niedzielę w TV.
Sama też chciałam wreszcie tego doświadczyć
W pewnym momencie doznaję w umyśle jakiegoś nieokreślonego zgrzytu... Przypomniało mi się, że ze sto razy zamierzałam wejść na stronę Watykanu i sprawdzić, w jakim czasie papież jest na wakacjach w Castel Gandolfo...
Nie, to niemożliwe - człowiek nie może być aż tak zakręcony
W końcu teraz jest lipiec, a te poprzednie wyjazdy, to był sierpień, więc będzie wszystko w porządku... próbuję przekonać samą siebie, choć niepokój mam coraz większy
Choć z drugiej strony, gdybym wiedziała wcześniej, to i tak nic by to nie zmieniło - wyjazd nie był możliwy ani wcześniej, ani później...
Dla złagodzenia ewentualnego zawodu, coś tam przebąkuję o tym, że papieża może nie być - a w głębi duszy jestem zła sama na siebie - tak bardzo chciałam, żeby mama mogła to przeżyć...
Romek już wcześniej zadbał o to, żeby zaparkować jak najbliżej Watykanu i żeby mamie oszczędzić zbędnych kroków...
Po dwóch rundkach z lewobrzeżnego nad prawobrzeżny Tybr, zajął miejsce za drugim mostkiem od Ponte Vittorio Emmanuele. Bliżej się już nie dało...
Romek zostaje w kamperku a my z mamą wychodzimy. W razie potrzeby - będziemy dzwonić...
Upał taki, że trochę się boję o kondycję mamy, ale moja mama - jest ostatnią osobą, która mogłaby narzekać - odpowiada, że "nareszcie jest w takim miejscu, w którym może się porządnie zagrzać"
No tak... cała mama....
Wykorzystując swoją orientację w terenie nabytą podczas poprzednich podróży, z mapką w dłoni, prowadzę największym skrótem jaki znam.
Przy okazji "na tyłach" Watykanu wypatruję parking dla niepełnosprawnych. Dziś już za późno, ale następnym razem - kto wie, może się przydać...
Boczną uliczką dochodzimy do Via Conzillazione - zależy mi na wrażeniu, jakie robi bazylika, gdy się tak powoli do niej zbliżamy.
Każde możliwe miejsce wykorzystujemy na odpoczynek.
Na Placu Świętego Piotra - tak jakoś naturalnie kieruję się pod szesnastą kolumnę - tę naszą (o ile pamiętam, to już o niej wspominałam).
Jest już około w pół do dwunastej, plac powoli wypełnia tłum, a moją świadomość - niepokój czy aby na pewno papież jest w Watykanie
Niepokój nie trwa długo, za chwilę - jakiś wszechwiedzący rodak, na cały regulator - oczywiście - ogłasza swoim znajomym, że papieża nie ma i że będzie tylko transmisja z Castel Gandolfo.
Moja mama wyraźnie zawiedziona - choć nic nie mówi, ale to widzę, a może po prostu tak mi się wydaje, bo rzutuję swoją skrzętnie ukrywaną złość... Ile razy można
Mogliśmy przecież pojechać do Castel
Nie lubię takich chwil..., coś z tym trzeba zrobić
Ale nie będę się przecież na siebie wściekać w świętym miejscu
W duchu postanawiam, że tym razem, żeby się tu miało walić czy palić, to ja stąd nie wyjadę nie zobaczywszy papieża...
A jak ja coś postanowię, to nie ma zlituj się... no chyba, że zmienię zdanie
Nabożeństwo jest transmitowane, papieża oglądamy na telebimie. Nie byłam już w stanie wzniecić w sobie entuzjazmu, który panował w tłumie w Castel - widzianym na telebimach. To jednak nie to samo.
Po błogosławieństwie - tłum szybko się rozprasza, a my idziemy do bazyliki.
Najpierw oczywiście do Grot. Tam spędzamy dużo czasu..., zdjęć nie robię, bo po pierwsze nie wolno, a po drugie - szkoda się narażać i wysilać - i tak mi nie wyjdą
Mama na długo zostaje przed grobem Jana Pawła II. Dzisiejsze służby są wyjątkowo wyrozumiałe. Nikt nikogo nie ponagla. Można zostać ile kto chce... Zostajemy tyle, ile chce mama...
Potem udajemy się do wnętrza bazyliki. Nasze chodzenie po bazylice odbywające się - od kaplicy do kaplicy, od jednego do drugiego miejca, w którym mama mogłaby przysiąść i odpocząć - trwało nie pamiętam jak długo, bo zwykle w takich okolicznościach tracę poczucie czasu
Próbuję robić jakieś foty... Zależy mi żeby mama miała pamiątki z bazyliki.
Ale dziś mi aparat wyjątkowo ciąży...
Pamiętam, jaki wielki niedosyt zwiedzania miałam po opuszczeniu bazyliki w ubiegłym roku
Chowam aparat i starając się mniej więcej dostosować do tempa mamy, przełączam się tylko i wyłącznie na rejestrowanie za pomocą zmysłów...
Od czasu do czasu ukierunkowuję uwagę mamy na miejsca szczególnie popularne, (bo trudno tu mówić o ważnych czy ważniejszych), odkrywając przy okazji ich na nowo dla samej siebie...
Powoli zapominam o tym, że nie było papieża, i jak to zwykle ze mną bywa - okazując samej sobie wyrozumiałość, wybaczam sobie swoją niefrasobliwość w planowaniu podróży
Ciekawe czy mój mąż będzie też taki wyrozumiały
Gdy opuszczamy bazylikę, oceniam możliwości mamy i uznaję, że mogę jeszcze minimalnie wydłużyć drogę i pokazać jej z bliska Zamek Świętego Anioła
Do kamperka wracamy tą samą drogą - co zarówno w jedną, jak i w drugą stronę uwiecznił czekający na nas Romek
Santa - 2012-03-21, 00:39 Po powrocie do kamperka relacjonujemy Romkowi przebieg naszej wyprawy, informując o najważniejszym, że niestety papieża nie zobaczyłyśmy
Romek tylko się pobłażliwie uśmiecha i jakby od niechcenia stwierdza, że w takim razie zobaczymy go za tydzień
Uff... Jak to dobrze, że to on powiedział
Moja mama, choć tego nie ustaliliśmy (bo w ogóle nie było żadnych ustaleń), przy różnych luźnych okazjach - tak od niechcenia, wyraziła już wcześniej nadzieję, że w następną niedzielę powinna być w domu. Ma do tego wiele powodów - a to, że niedoświadczeni farmerzy mogą sobie nie poradzić, a to że może brat przyjedzie naprawiać ogrodzenie, a to to... a to tamto...
Już to kilka razy słyszałam, ale tematu nie podejmuję, bo liczę, że się jakoś sam rozwinie..
Teraz widzę jej niespokojne poruszenie i jakby niedowierzenie.... Jak to Zostaniemy tu jeszcze tydzień Chyba nie...
Tak - zostajemy Do Rzymu nie jedzie się, żeby zaraz wracać Farmerzy są z nami w stałym kontakcie i świetnie sobie radzą. Pogoda w Polsce wisielcza. A ogrodzenia ze sobą nie zabraliśmy, kto zechce - może przyjeżdżać i naprawiać
Gdybym to jeszcze ja powiedziała, to mama z całą pewnością próbowałaby obalić moje argumenty, ale do swoich dwóch zięciów - to ma do nich takie nabożeństwo, że co powiedzą, to święte
Ale co my tu tyle będziemy robić Przecież to co chciałam, to już widziałam...
Co będziemy robić No właśnie - co można zrobić w tydzień... Miesiąc to co innego
Sypię mamie jak z rękawa różnymi możliwościami zagospodarowania tego tygodnia w Rzymie i okolicach - i w duchu cieszę się jak dziecko, z tego dzisiejszego niedopatrzenia
Już dawno nauczyłam się, że w życiu wszystko można próbować przekuć na sukces
Mamo - przecież jeszcze niczego nie widziałaś - a to, że masz problemy z chodzeniem nie stoi na przeszkodzie. Damy radę...
Przeszczęśliwa z takiego obrotu sprawy, czuję nową energię i w wyobraźni obiecuje sobie wspaniały tydzień... Czego można wiecej chcieć od życia...
Tymczasem, żeby mamie udowodnić, że Rzym nie kończy się na Watykanie, namawiamy się z Romkiem, że pokręcimy się kamperkiem po okolicy i pokażemy mamie - choćby przez okno, to co Rzym ma nam jeszcze do zaoferowania.
Rozkładam swoją ukochaną, poszarganą "złodziejską mapkę" i tak ogólnie zakreślam Romkowi zarys planowanej przejażdżki.
Po obiadku i kawce - nie tracąc czasu, przystępujemy do realizacji planu.
Ja w podwójnej roli - pilota i przewodnika. Romek w pojedynczej - tylko kieruje - ale nie zamieniłabym się z nim za "Chiny ludowe". Trzeba mieć nerwy, żeby patrzeć na to, co on tu musi wyprawiać - między tymi wariatami na skuterach, którzy wyrosną wszędzie, gdzie nie posiejesz
Krążymy po główniejszych ulicach, z których jak na dłoni widać kultowe obiekty Rzymu: Koloseum, Ołtarz Ojczyzny, Palatyn, Kwirynał, Plac Hiszpański ... itd, itd...
Czasem mam wątpliwości, czy wolno gdzieś wjechać, ale dziś nie będę się tym przejmować, dziś liczy się tylko cel...
Przejmować się przyszło nam półtora roku później... ale to już inna historia
A właściwie - mogę opowiedzieć teraz Nie będę tak ciągle tylko obiecywać
Otóż w atmosferze przedświątecznych przygotowań do ostatnich Świąt Bożego Narodzenia - znaleźliśmy w skrzynce dwie tajemnicze koperty - z pieczątkami z miasta Romy
Mój mąż, który nie siedzi na forach i nie czyta o różnych wakacyjnych przygodach, z iskrą w oku, otwiera koperty, których nadawcą jest Municipal Police of Roma...
Ostatnio miał z nimi do czynienia przy spisywaniu protokołu kradzieży przyczepki...
Ja tam nie muszę zaglądać do środka, żeby wiedzieć co jest w kopertach.
Romek z ciekawością wrzuca teksty do translatora - i już wie, jaki prezent dostał pod choinkę
W obu kopertach to samo - tylko ulice inne...
"Was driving in a limited trafic area vithout authorization" - pierwszy z Via Arenula, drugi z Via Vittorio Veneto. No piszę Wam o tym tak szczegółowo, żebyście wiedzieli, że przejażdżka tamtędy kosztuje po 100 juro
Taki sobie ten prezent ... ale w końcu zwiedzić Rzym za 200 euro, to taniej już chyba nie można
Pisemka zawierały również strony www. z dostępem do EMO (Europen Municipality Outsurcing), na której były zawieszone dwie piękne fotki naszego kamperka w pozycji zadniej
Otworzyłam ją dziś, żeby choć raz pokazać porządne, profesjonalnie wykonane zdjęcia - ale już ich nie ma. Zamiast tego informacja, że spawa została zakończona.
Najwygodniejsza forma - za pośrednictwem Banca Firenze
Jeszcze tylko wydruk przelewu do skrytki w kamperku - i można wracać do naszej kochanej Italii
A wracając do naszej przejażdżki - to udało nam się jeszcze dziś zwiedzić Bazylikę Świętego Jana na Lateranie. Jedziemy tam - mając nadzieję, że jak zawsze znajdziemy tu miejsce do parkowania.
Bliżej już się nie dało...
Ale o tym, to już nie dziś ... Santa - 2012-03-22, 22:12 Ten sposób krążenia po tej turystycznej części Rzymu, umożliwił mi zakodowanie go w mojej wyobraźni przestrzennej - już na zawsze - co na przyszłość zaprocentowało tym, że nabrałam takiej pewności, która pozwala mi na poruszanie się po mieście - bez ciągłego grzebania nosem w mapce
Dzięki temu zaczynam się tu czuć trochę jak u siebie i w związku z tym widzieć szerzej i więcej...
Nawet mi się już zdarza wskazywać drogę innym
Zastanawiam się tylko dlaczego mnie o nią pytają... czyżbym przypadkiem wyglądała na tutejszą
Jak Wam teraz powiem, że coś w tym jest, to mi nie uwierzycie - wiec Wam nie powiem
Albo jednak powiem... "słowo się rzekło" - kiedyś
Dowiedziałam się o tym dopiero później - po powrocie z tych wakacji, które właśnie opisuję.
Otóż któregoś pięknego wieczora, gdy z tęsknotą za minionym, łażąc "od sznurka do sznurka" po bezrożach internetu, natknęłam się na taką informację, która mnie wręcz zamurowała
Jeśli ktoś uważnie czyta, to na pewno zauważył, że u Santy od czasu do czasu odzywa się taka bliżej nieokreślona tęsknota do świętości
Nick pod którym się tu zalogowałam nie był tak całkiem przypadkowy (choć wtedy zupełnie nieświadomy)
Wszystko przez to, że moja rodzina, w której dużą wagę przykłada się do wyboru imion, w moim przypadku zdała się na kompletny przypadek... Dostałam imię zasugerowane przez osobą, która mi pomogła przyjść na ten świat (a muszę zaznaczyć, że mi się bardzo śpieszyło - widać przeczuwałam, że piękny jest )
Rodzice zdążyli się zastanowić tylko nad drugim imieniem, żeby dziecko nie było takim zupełnym poganinem
I tak z poczuciem dziejowej krzywdy, trwałam sobie przez dziesiątki lat, aż tu nagle... - otwieram sobie stronkę Bazyliki Świętego Pawła za Murami i co widzę...
Okazuje się, że zbudowano ją w miejscu, gdzie po męczeńskiej śmierci świętego Pawła, zostało złożone jego ciało. A było to na terenie posiadłości mojej wielkiej imienniczki, która później została wyniesiona do chwały ołtarzy jako Santa...
Bo owa wielka Santa... żyła w I wieku, za czasów Nerona i była najprawdziwszą rzymską matroną
I to nie byle jaką, tylko jak na owe czasy zupełnie wyjątkową ... Zajmowała się bowiem prześladowanymi i uwięzionymi chrześcijanami, a ciała zmarłych grzebała w katakumbach.
Czyli w Rzymie, to ja jestem po prostu u siebie
Poczułam się, jakby mi ktoś zwrócił ukradzioną tożsamość ... jakbym odnalazła zgubioną drogę
A mówi się, że internet to samo zło
No ale wracając do tego niedzielnego popołudnia, którego jakoś nie mogę zakończyć, to wtedy o tym jeszcze nie wiedziałam...
Wtedy - jak już wcześniej wspomniałam - zwiedziliśmy zupełnie inną bazylikę - Świętego Jana na Lateranie.
Bazylika Świętego Jana na Lateranie - nie zawsze wystarczająco wyeksponowana - w rzeczywistości jest to "Matka i Głowa wszystkich kościołów miasta i świata" - tak głosi napis na fasadzie...
Oryginałem nie będę Was już katować, choć bardzo lubię takie przekładanki "w te i wefte" i żałuję, że nie mam na to wystarczająco czasu.
Tu w Rzymie, gdyby tak mieć z rok, odczytując same napisy na murach i kolumnach, możnaby było nieźle podciągnąć się z łaciny
Na każdym kroku - można się w tej dziedzinie, albo dowartościować, albo zdołować
Cieszę się, że udało nam się przyjechać tu w godzinach otwarcia, bo przeżycie jest nie do zapomnienia.
A dla mamy dodatkowe - bo święty Jan to patron mojego nie żyjącego już ojca...
Bazylika reklamy nie wymaga, ale kilka fotek jej się należy...
Choć okolice bazyliki, to miejsce swojskie i gościnne, to my mamy na tę noc inne plany...
Wieczorem skierowaliśmy się w kierunku camperparku "Il Sassone", którego namiary wydrukowałam z odpowiedniej części forum - licząc na zasłużony wypoczynek po tygodniu tułania się gdzie oczy poniosą...Santa - 2012-03-23, 22:11 Niestety jakoś nie dane nam było dotrzeć na "Il Sassone" ani wtedy, ani nigdy indziej... Wyjeżdżając Romek wpisał namiar w GPSa a ja zamiast, jak zwykle czuwać nad mapą, z zaufaniem i spokojem oddałam się oglądaniu widoków zza okna.
Program poprowadził nas przez jakieś dzielnice slamsowe, gdzie wpadliśmy w taki korek, że zanim udało nam się z niego wydostać, to już się zdążyło zupełnie ściemnić.
W okolice parku kazał nam jechać jakąś entej kolejności odśnieżania lokalną drogą - wśród krzaczorów, które wzbudzały moje poważne wątpliwości, czy to aby nie jakieś nieprzewidziane manowce
W końcu gdy już Hołowczyc ogłosił, że jesteśmy na miejscu, pośród nocy zobaczyliśmy jakiś niepokojąco wąski wjazd na sugerowany teren, że nie odważyliśmy się tam wjechać. Możliwości manewru nie było, bo o ile dobrze pamiętam był tam jakiś przejazd kolejowy z ciasną zabudową i generalnie - dało się tylko do przodu
A ponieważ w momencie naszego wahania już się za nami wytworzył ogon niecierpliwych Włochów, wiec pojechaliśmy dalej, w poszukiwaniu spokojnego miejsca potrzebnego do ewentualnego zastanowienia się.
Miejce takie znaleźliśmy gdzieś po półgodzinnej jeździe, więc uznaliśmy, że nie chce nam się już wracać.
Noc spędziliśmy na przypadkowej stacji paliw a rano wróciliśmy do centrum Rzymu.
To był wyjątkowo spokojny, relaksowy, prawdziwie wakacyjny dzień...
Mapka tylko tak z przyzwoitości, Pascal zostaje w kamperze - a my tym razem - bez żadnych ambitnych planów - wtapiamy się w ulice, uliczki, place, placyki, skwerki...
Zaglądamy w oczy wszechobecnym rzymskim bohaterom i bogom - szukając jednocześnie we własnych - potwierdzenia, że przeżywamy właśnie to - o czym marzyliśmy i do czego tęskniliśmy
I choć podświadomość upomina się o kilka miejsc, które ciągle czekają na swój czas, to dziś pójdziemy dokończyć tego, czego za ostatnim razem żałowaliśmy zaraz po wyjeździe z miasta.
Zaczynamy od Piazza del Popolo, który tym razem pochłonął nas w swoich niezliczonych i niepowtarzalnych szczegółach - na długo... a nawet jeszcze trochę dłużej
Myślę, że już tego nie pamiętacie, ale opisując poprzednią naszą tutaj bytność obiecałam, że zdradzę Wam "moje" magiczne miejsce w Rzymie - odkryte przypadkiem właśnie na tym placu.
Jeśli tam będziecie, odnajdźcie fontannę, która "zaprasza" na coraz to wyżej położone piętra. I w końcu wejdźcie na to, na które już nie będziecie mieli siły
Nie powiem Wam czego tam doświadczycie, ale z całą pewnością - nikt nie będzie żałował
Dziś tylko przywołam świadomość, że jesteśmy na Polach Marsowych
reszty Wam oszczędzę ...
Ale już wzywa nas Wzgórze Pincio ze swoim wspaniałym tarasem widokowym...
Próbujemy zlokalizować bliższe i dalsze - i jeszcze zupełnie nieznane miejsca...
Myślę, że żadne nie wymaga komentarza
Nasyceni przestrzenią Wiecznego Miasta, powoli - dobrze znaną drogą schodzimy w kierunku Piazza Spagna...
Po drodze oczywiście zahaczamy do naszego Adasia Ten to by dopiero potrafił ująć w słowa..., to co widzi i przeżywa ...
Tutaj przyszła mi do głowy taka fantazja, żeby raz w życiu poczuć - jak to jest na wybiegu
...ale choć starałam się to uczynić bardzo dyskretnie, to jednak uchwycił to jakiś paparazzi
Plac Hiszpański stanowi niepowtarzalną scenerię nie tylko dla imprez z kręgu mody ale także rozrywki.
I choć nam się nie udało namierzyć tam nikogo znaczącego, to wyobrazić sobie zawsze można
Panie i Panowie - dziś na Placu Hiszpańskim - "boski Kotunio"
Koniecznie wcisnąć "pełny ekran"
Właściwie to nie wiem dlaczego, ale stamtąd duszę Santy poniosło w kierunku Panteonu
Najpierw do Emanuela - króla Włoch...
Potem do Królowej Polski...
...i do wielu, wielu innych...
Tutaj wolałabym przyjść w nocy, no ale przecież słońca nie przestawię
I tak dalej, i tak do utraty sił ... Barbara i Zbigniew Muzyk - 2012-03-23, 22:54 Santa poznaje wiele miejsc na twoich zdjeciach,ale mam prosbe,ja bede w Rzymie kolo 1 maja,na campingu Sassone,ale 1 raz chce zaparkowac w Rzymie,nie mam sily wracas do przodu twojej relacji,napisz mi cos wiecej na temat tego waszego zlodziejskiego parkingu tak aby trafic.Patrzlam juz na plan Rzymu ale nie natrafilam na to miejsce,bardzo ci dziekuje Barbara,Bedziemy zwiedzac Rzym pojedynczo tak aby nie zostawiac samego campera.Santa - 2012-03-23, 23:02
Zbigniew Muzyk napisał/a:
Santa poznaje wiele miejsc na twoich zdjeciach,ale mam prosbe,ja bede w Rzymie kolo 1 maja,na campingu Sassone,ale 1 raz chce zaparkowac w Rzymie,nie mam sily wracas do przodu twojej relacji,napisz mi cos wiecej na temat tego waszego zlodziejskiego parkingu tak aby trafic.Patrzlam juz na plan Rzymu ale nie natrafilam na to miejsce,bardzo ci dziekuje Barbara,Bedziemy zwiedzac Rzym pojedynczo tak aby nie zostawiac samego campera.
Na złodziejski kategorycznie odradzam Mam dla Ciebie inny pomysł. Napiszę Ci na priva Santa - 2012-03-25, 15:53 Późnym popołudniem - dla czynnego relaksu, żeby uchronić od zabicia dzisiejsze wcześniejsze wrażenia i utrwalić to co przeżyliśmy, zaproponowałam najzwyklejszy w świecie spacer...
Ale żeby nie było tak zupełnie bez pomysłu, to przyszło mi do głowy, żeby spróbować objeść Watykan - najmniejsze pod względem powierzchni państwo świata
Z dostępnych źródeł dowiaduję się, że zajmuje obszar tylko 44 ha i z trzech stron otoczony jest murami...
No cóż - mnie nie wystarczy tylko o czymś przeczytać, ja potrzebuję to jeszcze poczuć...
Dziś mam okazję poczuć... "w buciku"
Mam też jeszcze pewien ukryty cel, ale to wyjdzie później...
Wychodzimy...
Jednak nasz fotoreporter- zamiast się skupić na kontemplowaniu niezdobytych murów Watykanu, rozprasza się na jakiejś "Zielonej", która ciągle mu wchodzi w kadr
Może to tylko taka męska natura a może znając jej nieprzewidywalność, obawia się o bezpieczeństwo niezdobytego Watykanu
Kiedyś... w Grecji..., sfrustrowana widokiem wiszącej na bramie kłódki ... sforsowała bramę i cel osiągnęła... ...
.. ale to już zupełnie inna historia
Wolałabym wkleić inne zdjęcia, ale niestety nie ma... więc nie zwracajcie na nią uwagi
Musei Vaticani
Tutaj - przy dyskretnym bocznym wejściu na teren Watykanu - "Zieloną" też kusiło, żeby wyszukać jakąś dziurkę w murze i może dostrzec coś, co niedostępne dla innych...
Nawet tutaj są nasi ...
Zawsze - będąc na Via Conzillazione odwiedzamy taki klimatyczny kościółek. W odniesieniu do Bazyliki - odnosi się wrażenie, że wchodzi się do dziupli...
Zadziwiające jest, że poza turystami, zawsze tu spotykamy pogrążonych w modlitwie - lakalnych chrześcijan...
Prawdopodobnie przychodzą tu do Niej...
Odnalezienie i zrozumienie istoty i przyczyn takiej szczególnej intencji - ciągle pozostawiam sobie na przyszłość...
Są miejsca, w których zapominam, że jestem turystką..., to jest jedno z nich...
Tymczasem fotoreporter - nie spuszcza z oka - "Zielonej"
Aż w końcu udało mu się nawiązać z zieloną bliższy kontakt i razem wtopili się w tajemniczą otchłań Rzymu
Ale to już było ... przecież
Santa - 2012-03-27, 20:56 Tego odcinka trochę obawiam się publikować Nie wszyscy lubią takie imprezy... W każdym bądź razie ... - uprzedzałam
Idziemy do Muzeów Watykańskich - jednej z najbogatszych kolekcji dzieł sztuki pochodzących z całego świata.
Dawno, dawno temu, w czasach kiedy Rzym był jeszcze obiektem moich westchnień - zaglądałam do Muzeów Watykańskich - przez wirtualną dziurkę od klucza.
Bardzo nie lubię takich sytuacji, gdy w miejsce do którego należy przygotować się teoretycznie, idę tak prosto z ulicy, a potem odwieram dziób i patrzę, jak nie przymierzając cielę na malowane wrota
Tym razem dziób mi się nie zamykał - i to nie z braku przygotowania, ale z wrażenia,... że to aż tak...
Korzystając z doświadczeń zdobytych poprzedniego wieczora, następnego ranka udaliśmy się w kierunku bramy wejściowej do Musei Vaticani.
O ile wczoraj było tu prawie pusto, to dziś przejść się nie da. Cały szeroki chodnik zajęty przez amatorów - tego samego co my.
Dwie godziny stoimy grzecznie... W takim miejscu..., jakżeby inaczej..., damy radę...
Żar się z nieba leje, a my stoimy... Sił coraz mniej, a kolejka wcale się nie zmniejsza, a nawet jakby pęcznieje
Tymczasem w tłumie - biznes kwitnie: co chwilę - w tę i z powrotem biegają dwumetrowi, kolorowi biznesmeni z zamrożoną wodą mineralną, chińskimi parasolkami i wachlarzami.
Z wszystkich dobrodziejstw korzystamy, ale to i tak nie wystarczy
Od czasu do czasu Romek jeszcze udaje się do lodziarni zapraszającej z przeciwnej strony ulicy... Pyszne - polecam - przy okazji
Ale w końcu przychodzi chwila, gdy do mojej świadomości dociera, że będę potrzebowała jeszcze siły na kilka godzin chodzenia po muzach (na czworakach chyba nie wypada)
Mój mąż ma krzepy dwa razy tyle co ja, więc do końca nie rozumie moich niepokojów, ale przecież nie mogę go narażać na sytuację, kiedy mnie będzie musiał "zbierać z ulicy"
Wobec powyższego - w trosce o siebie i o niego i jeszcze o służby porządkowe - oznajmiam mu, że idę "rozeznać teren" i jeśli w ciągu kwadransa nie wrócę - ma iść za mną (a ja już go tam gdzieś wypatrzę)
I tak też robię - przyjmuję postawę osoby, której ten tłum niespodziewanie zatarasował drogę i usiłującej pokonać tę przeszkodę
Dochodzę tak prawie do samego końca kolejki, a że dalej się już nie da - więc z konieczności muszę się zatrzymać...
Dyskretnie wysyłam Romkowi bombę i czekam...
Za jakiś czas - z daleka widzę, że mój mąż - z taką samą miną jak ja przed chwilą, dochodzi w pobliże... Jednak na wszelki wypadek zatrzymuje się kilka metrów ode mnie, żeby nie było, że to jakaś zorganizowana kolejkowa mafia
Puszcza mi oko, a ja dyskretnie rozglądam się, czy tu aby nie ma jakichś rodaków Wolałabym tu nie być opieprzona w języku ojczystym
Bo jeśli usłyszę "uno lampucero", to będę udawać, że nie rozumiem
Nie wkleję tu tego co mi się właśnie przypomniało, bo się trochę wstydzę ... kto sam skojarzył, może pośmiać się na boku ... (ale ja nie mam z tym nic wspólnego)
Tylko prosze przypadkiem nie myśleć, że sama to wymyśliłam po prostu patrzyłam jak robią to inni...
Chciałam po bożemu, a wyszło jak wyszło... No coż - inaczej może nie wyszłoby wcale...
A to pierwsze ujęcie ze środka...
Po dokonaniu formalności związanych z zakupem wejściówki, na fali tłumu wlewamy się na wewnętrzny dziedziniec zwany Placem Szyszki. Robimy rundkę dookoła placu, ale intuicyjnie wyczuwam, że nie należy się tu zbytnio rozpraszać - choć gdyby nie ten upał... warto... kawał historii na dotknięcie ręki...
Nie śmiem nawet "dzioba" otwierać, żeby tu coś próbować komentować.
Oprócz mojego osobistego sposobu odbioru piękna, nie posiadam żadnych kwalifikacji, żeby w tych obszarach cokolwiek powiedzieć...
A z resztą myślę sobie, że tutaj milczenie będzie reakcją najwłaściwszą
Zamykamy dzioby, szeroko otwieramy oczy i idziemy...
Te zdjęcia daję tylko dla takiego ogólnego wyobrażenia co znajduje się za murami Watykanu - oczywiście tym, którzy tam jeszcze nie byli...
Na początek - trudna decyzja od czego zacząć... Wszystkiego się i tak nie da...
W galerii rzeźby antycznej
Trzeba mieć szczególny rodzaj uwielbienia dla zwierząt, żeby to tak wyrazić ...
Coś szczególnego dla pilota - czyli dla mnie
Sala map
W Kaplicy Sykstyńskiej podobno fotografować nie wolno, więc ja nie mam pojęcia skąd się tu wzięły te zdjęcia
Sąd Ostateczny - tutaj bez emocji się nie da...
Gdyby jeszcze nie tan jarmarczny hałas, który nie milknie pomimo rozlegających się co chwilę upomnień "silentia"
i powiedzieć mi czy warto szukać na świecie czegoś równie wspaniałego, co wyłoniło się z geniuszu artysty
Ja w każdym bądź razie jeszcze nie znalazłam...
Nie pamiętam, jak długo tutaj posiedzieliśmy. Długo... jedni wychodzili, inni wchodzili... a my - siedzieliśmy...
Nie mogłam uwierzyć, że to takie proste...Przyjść, usiąść, zamknąć oczy... uruchomić wyobraźnię i np. znaleźć się w centrum conclave
Trudno podjąć decyzję - wychodzimy... ale w końcu trzeba...
Ten papieski klęcznik - wykonany z przepięknej porcealny i wspaniale zdobiony - to gadżecik, który na mojej babskiej naturze zrobił najsympatyczniejsze wrażenia. Śliczota...
Niektóre eksponaty pamiętam z podręczników. Miło jest odnaleźć je po latach...
Jednym z nich jest znajdująca się w Muzeum Pio-Clementino "Grupa Lakona" - jedno z najsłynniejszych i najbardziej kontrowersyjnych dzieł w historii sztuki.
Muzeum Etruskie i Egipskie
W galerii obrazów - najbardziej boli brak odpowiedniego przygotowania. Przyćmione światło nie zawsze ułatwia identyfikację dzieła. A przejść koło czegoś bezcennego, to nawet ja - w swojej szczególnej wyrozumiałości dla samej siebie - mogę sobie nie wybaczyć
Po wyjściu z galerii, trochę czasu spędzam przy ogromnym stoisku z pamiątkami, gdzie odbywam jakby "powtórkę z rozrywki" - wszystkie bezcenne cuda, jakie widziałam, mogę teraz zakupić - za kilka euro
Ograniczam się do przepięknego przewodnika, dzięki któremu mogłam dziś tam wrócić i wybrać coś dla Was - z chaosu pamięci i folderu ze zdjęciami
A takimi wspaniałymi schodami "spływamy" do realu rzymskiej ulicy
Po muzeach chodzi się w tłumie i upale. Zero klimatyzacji, zero możliwości odpoczynku. Zmęczenie "materiału" szybko daje o sobie znać, nogi już nie ciągną, a dusza przeciwnie...
Po wyjściu ma się wrażenie kompletnego oszołomienia a w moim przypadku również świadomość takiej barbarzyńskiej pobieżności oglądania
Ale gdy sobie przypominam, że watykańska kolekcja jest tak ogromna, że gdyby na każdym z eksponatów chcieć się zatrzymać choć przez kilka sekund, to potrzebowalibyśmy na jej zwiedzenie ponad 8 lat
Pocieszona i rozgrzeszona taką argumentacją, jak zwykle w końcu okazuję sama sobie zrozumienie, i gdzieś głęboko przyrzekam, że jeśli tylko życia starczy, to postaram się jeszcze przeznaczyć na Muzea Watykańskie choć z 8 godzin.
Teraz, gdy próbuję się tym podzielić widzę, że przegapiłam coś, co dla mnie osobiście byłoby cennym doświadczeniem i przeżyciem - obraz Jana Matejki przedstawiający Jana III Sobieskiego po zwycięstwie pod Wiedniem, podarowany papieżowi przez Jana Matejkę z okazji obchodów 200. rocznicy stoczenia zwycięskiej bitwy
No cóż nie pozostaje nic innego - "tornero" (wrócę)
cdn...Elwood - 2012-03-27, 22:19 Santa
Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, iż odciągasz mnie swoimi relacjami od pisania własnych, a w konsekwencji zapewne przegram z Tobą rywalizację o nagrodę CamperTeam'ka 2011
No ale cóż - postanowiłem się z tym pogodzić i pomimo wszystko pozostać wiernym czytelnikiem Twoich relacji.
Byłem w Rzymie dwukrotnie - zawsze tylko paręnaście godzin. Miejsca, które opisujesz w większości dane mi było ujrzeć, ale moim marzeniem jest pojechać do Rzymu i poświęcić mu przynajmniej tydzień rozkoszując się jego atmosferą i majestatem. Twoje relacje pozwalają mi, póki co, uszczknąć sobie choć cząstkę tej rozkoszy. Dziękuję Ci za to. Santa - 2012-03-28, 16:44
Elwood napisał/a:
... odciągasz mnie swoimi relacjami od pisania własnych...
Patrz, jak mnie łatwo rozszyfrowałeś
To taka taktyka na mocniejszego przeciwnika trenuję przed Euro
Elwood napisał/a:
Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę...
Dziewczyny wybaczcie, że zdradzam tu nasze słabości , ale kobiety to tak nie do końca zdają sobie sprawę, dlaczego coś robią i na ogół jeśli się czymś zajmują, to dlatego, że ich to albo cieszy, albo bawi a jeszcze częściej dlatego, że to sprawia radość innym
A w rywalizacji - najbardziej lubimy... jak jest piłka w grze
Elwood - szczęśliwej Romy Elwood - 2012-03-28, 18:27 No popatrzcie - niedość, że cudownie pisze to jeszcze dowcipna.
Santa napisała:,
Cytat:
A w rywalizacji - najbardziej lubimy... jak jest piłka w grze
Czy dlatego, że zazwyczaj mężczyzna siedzi przed telewizorem, a kobieta, w tym czasie, może oddać się swoim ulubionym zajęciom i ma święty spokój ? ? ? Aulos - 2012-03-28, 22:48
Santa napisał/a:
Teraz, gdy próbuję się tym podzielić widzę, że przegapiłam coś, co dla mnie osobiście byłoby cennym doświadczeniem i przeżyciem - obraz Jana Matejki przedstawiający Jana III Sobieskiego po zwycięstwie pod Wiedniem, podarowany papieżowi przez Jana Matejkę z okazji obchodów 200. rocznicy stoczenia zwycięskiej bitwy
Bardzo chciałem sprawić Ci przyjemność wklejając tutaj fotkę z tym obrazem z naszej wizyty w Muzeach Watykańskich. Pobiegłem do albumu, przerzuciłem wszystkie kartki i ze zdumieniem stwierdziłem, że takiego zdjęcia nie mamy. Póżniej przypomniało mi się, że Sobieskiego sfilmowaliśmy na video - fotek zrobiliśmy niewiele (to były jeszcze czasy przedcyfrowe i oszczędnie gospodarowaliśmy klatkami). Muzeum jest faktycznie ogromne, a jego zasoby przytłaczające. Kolejkę też mieliśmy długą, ale Wasza bije rekordy. Jednak najgorszy w Muzeum był straszny upał - bardzo mile wspominamy salę z ekspozycją arrasów - jedyna sala z klimatyzacją.
Wtedy byliśmy w Rzymie sami, z dziećmi już nigdy nie weszliśmy do Muzeów Watykańskich.Tadeusz - 2012-03-28, 23:02
Santa napisał/a:
Teraz, gdy próbuję się tym podzielić widzę, że przegapiłam coś, co dla mnie osobiście byłoby cennym doświadczeniem i przeżyciem - obraz Jana Matejki przedstawiający Jana III Sobieskiego po zwycięstwie pod Wiedniem, podarowany papieżowi przez Jana Matejkę z okazji obchodów 200. rocznicy stoczenia zwycięskiej bitwy
Santa - 2012-03-29, 16:12
Aulos napisał/a:
...Wtedy byliśmy w Rzymie sami...
To jest jeden z warunków, żeby dobrze przeżyć taką imprezę
Dziękuję za dobre intencje
Tadeusz napisał/a:
...Jan Matejko - Jan III pod Wiedniem.jpg ...
Tadeusz - niezawodny, jak zawsze
Kolejny raz mnie wspierasz ... Dziękuję Santa - 2012-03-29, 16:22
Elwood napisał/a:
...Czy dlatego, że zazwyczaj mężczyzna siedzi przed telewizorem, a kobieta, w tym czasie, może oddać się swoim ulubionym zajęciom i ma święty spokój ? ? ?
W pewnym stopniu... tak
Ale my jesteśmy nieco mniej... konkretne i "piłka w grze"jest dla nas synonimem czegoś więcej, niż tylko bieganie chłopaków po murawie Barbara i Zbigniew Muzyk - 2012-03-29, 21:23 Zerknelam w internet bo nic w swojej relacji nie piszesz o kosztach,muzea watykanskie 15 euro,nie doczytalam sie o znizkach dla seniorow.Przeczytalam tylko w niedokladnym tlumaczeniu,cos o zwiedzaniu od 4 maja piatki wejscie od 19-23,moze przynajmniej nie bedzie kolejki,pisze tez o rezerwacji biletow ,no i o wizytach bezplatnych w ostatnia niedziele m-ca.Prosze ustosunkoj sie do tego?jak radzisz to zrobic,ja nienawidze stac w kolejkach,jak zobaczylam kolejke 1 km pod bazylika to chcialam sie wycofac,ale taki slowenec mowi do mnie w zrozumialym jezyku,ze to idzie bardzo szybko no i zostalismy.Piszecie o wszystkim,ale nikt nie pisze ze po lewej stronie idac do katakumb,zrobili nowy serwis dla turystow z sztnia i ladnymi toaletami a to waznie pamietam te toalety po drugiej stronie gdzie do damskiegi WC stalo sie pol godziny,pozdrawiam BarbaraSanta - 2012-03-30, 17:10
Zbigniew Muzyk napisał/a:
...Piszecie o wszystkim,ale nikt nie pisze...
Ja wiem, że piszę tu same nieważne rzeczy
Te ważniejsze - jakoś mi się nie trzymają głowy
Od znajomych słyszałam, że nie warto wchodzić do muzeów wtedy, gdy są wejścia darmowe, bo wtedy to już nie jest muzeum, tylko cyrk
Rezerwacja - moim zdaniem - odbiera wolność
A jeśli chodzi o stanie w kolejkach..., to już każdy musi znaleźć swój sposób Elwood - 2012-03-30, 20:54
Zbigniew Muzyk napisał/a:
....Piszecie o wszystkim,ale nikt nie pisze ......
bo to o czym nie piszemy pozostawiamy do napisania innym. Pozdrawiam Elek Santa - 2012-03-30, 22:55
Równolegle z moją odwieczną tęsknotą do Rzymu, towarzyszyła mi jakaś nieokreślona nostalgia do innego miejsca kojarzącego się z bitwą o Rzym, o której kiedyś w głębokiej konspiracji opowiadał nam mój kolejny (po "Kombajnie") historyk - "Maniek".
Maniek z pewnych względów był trochę niewiarygodny, więc to co mówił, też nie brzmiało wiarygodnie, szczególnie, że w podręczniku stało inaczej
Maniek miał wiedzę i miał rację i tylko szkoda, że był takim konformistą, który o prawdzie mógł mówić tylko po cichu. Wiarygodni byli wtedy dla nas tylko ci, co mówili głośno
Dziś jedziemy na Monte Cassino. Trzeba w końcu dojść tej historycznej prawdy...
Towarzystwo mojej mamy jest do takiej wycieczki najwłaściwszym. Mama jest świadkiem powojennych losów uczestników tej bitwy i tego, jak nasza ukochana ojczyzna im za to podziękowała
Rzym opuszczamy, tym razem już bez takiego głębokiego jak poprzednio żalu. Możnaby rzec - pierwszy głód zaspokojony
Oprócz Pascala nie mamy żadnych materiałów, więc jedziemy tak trochę "na czuja". Niestety, jak się potem okazało, Pascal potraktował Monte Cassino wyjątkowo tendencyjnie i zdawkowo - od tego czasu przestał być moim autorytetem w podróży
Na dojazd wybieramy drogi lokalne, biegnące wśród upraw winorośli, pól arbuzów, łanów pomidorów - o których prawdopodbnie właściciele zapomnieli zaraz po posadzeniu, a one rosną sobie jakby wbrew logice - choć opuszczone i zaniedbane, to dorodne i zachwycające swoją urodą
Moja mama jest bardzo czuła na tego rodzaju doświadczenia - potrafi się cieszyć nie tylko z plonów, ale też z samego trudu "czynienia sobie ziemi poddaną"
Po kimś to muszę mieć...
W Cassino zatrzymujemy się przy głównej drodze, gdzie akurat wyłożył się jakiś lokalny bazar owocowo-warzywny.
Zacienione miejsce do parkowania zachęca do odpoczynku i umożliwia rozeznanie terenu.
Taka zupełnie przypadkowa przerwa w podróży, niespodziewanie zostaje urozmaicona doświadczeniem, które mnie (a moją mamę w szczególności) zupełnie emocjonalnie rozbraja...
O jakiejś okrągłej godzinie - z pobliskiego przydrożnego kościoła rozległ się dźwięk dzwonu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ten dzwon wygrywał pierwszą pieśń jaką zapamiętałam z dzieciństwa - "Po górach dolinach"
Gdy babcia zabierała mnie na nabożeństwa majowe odprawiane przy przydrożnym krzyżu, dziecko - wychowywane na nieprzyzwoicie płaskiej równinie, zawsze się zastanawiało się, jak to może być "po tych górach i dolinach"
A to było właśnie tak ...
Na punkcie muzyki - miewam swoje "odloty" - i nie musi to od razu być szlagier wszechczasów...
Byłam tak zauroczona, że zupełnie zapomniałam o głównym celu wizyty w tym miejscu i zapragnęłam tu zostać..., żeby czekać na te kolejne godziny, które uruchamiały ten mój dzwon... i te moje "odloty" do dzieciństwa
Nie wiem czy nie ma w tym jakiejś mocy wypływającej z mojej wewnętrznej sugestii, albo jakich innych niezbadanych sił, bo już kolejny raz, gdy tak czegoś zapragnę, to zaraz okazuje się, że to się spełnia
Tym razem niekoniecznie byłam zachwycona takim obrotem spraw..., ale tylko do czasu...
Potem to już było wspaniale...
Ale nie uprzedzajmy faktów...
Wypoczęci i zrelaksowani - naładowani niespodziewaną dawką nowej energii, udaliśmy się w kierunku wzgórza, na którym widniał klasztor.
Kto jechał, ten wie..., kto dopiero pojedzie, ten się dowie, jaka to jest jazda
Jedna wielka serpentyna, która wydaje się nie mieć końca. Ale co mi tam serpentyna Serpentyną to nawet wjeżdża się do mojego miasta...
Z resztą wiem, że mój mąż w takich sytuacjach ma zawsze frajdę, że im gorzej, tym lepiej ... Niech się cieszy
Coraz wspanialsze widoki na okolicę, jak zwykle przyćmiewają mi pamięć i dopiero Romek przypomina mi o robieniu zdjęć. Szybko wyjmuję aparat...
ale...
Zupełnie zapomniałam, a właściwie to nie zapomniałam, tylko o tym nie wiedziałam. Ponieważ moja mama nigdy nie miała takiej możliwości, bo nigdy nie była w wysokich górach, nagle odkryła, że ma lęk wysokości
A że nie należy do osób, które z byle powodu narzekają lub zaprzątają komuś uwagę, dlatego jej niespokojne poruszenie - wystrasza mnie nie na żarty
Widzę, że wyraz twarzy mamy nie wskazuje nic dobrego. Poza tym blednie i brakuje jej powietrza...
Zatrzymać się nie można..., wąsko, ciasno i całe szczęście, że nic nie jedzie z naprzeciwka.
Potem się okazało, że mama od początku miała wielkiego "pietra" od samego patrzenia na to wzgórze, ale nic nam nie mówiąc, specjalnie patrzyła w okno po przeciwnej stronie niż przepaść.
Dopiero moje wyjęcie aparatu niechcący skierowało jej wzrok na podziwiane przeze mnie przepastne doliny i uruchomiło reakcję, której sama się nie spodziewała.
Mnie natychmiast spionizowało - nie mogłam wtedy wiedzieć, czy to tylko psychologia czy już kardiologia (która w mamy przypadku ma uzasadnienie)
Ja koncentruję się na opanowaniu sytaucji, Romek na kierownicy - i tak po kilkunastu minutach ogromnego (choć skrywanego) napięcia, docieramy na parking pod klasztorem...
Objawy mijają jakby ręką odjął, ale od tego czasu w mojej głowie zasadza się wizja powrotu na dół, która jak się potem okazuje trochę mi odbiera czujność ...
Parkingowy wita się z nami po polsku i po naszemu wymienia kwotę opłaty. Od razu sympatycznie
Stoimy obok autokaru na warszawskich numerach. Swojsko i obiecująco - ale, że to bliżej słońca, więc upał nieprzeciętny.
Dochodzimy do klasztoru, do którego Pascal raczej nie zachęcał (i dlatego już go nie lubię - tego Pascala).
Może ja się i nie znam - ale tym co tu spotykam jestem zachwycona. Mam co prawda w pamięci świeżej, kilka wspaniałych miejsc oglądanych w ostatnich dniach, ale to jest jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne i mające taki klimat, że właściwie to jeszcze takiego nie było mi dane poczuć w moim dotychczasowym długim życiu
Duch benedyktyński unosi się w powietrzu i spływa z posągów otaczających dziedziniec.
Żałuję, że nie mam dokładniejszego przewodnika, ale przecież tu jeszcze wrócę - postanowione...Moje turystyczne postanowienia często wyprzedzają moją spóźniającą się świadomość
Tylko jeszcze teraz nie wiem, że tak szybko
Poruszanie się po terenie klasztoru wymaga pokonywania wielu schodów. W tym upale i po niedawnych przeżyciach - widzę, że mama już nie ma siły. Na szczęście - na dziedzińcu spotyka pokrewną italiańską duszę, która tak samo jak mama pomaga sobie kulami i tak każda w swoim języku - jedna narzeka na nogi, druga na gamby, ale obie w końcu wspinają się, żeby dojść do katedry
Nie wybaczyłabym sobie, gdyby mama tego nie zobaczyła - a już wszystko na to wskazywało, że sobie odpuści.
Tymczasem Romek utrwala bliższe i dalsze wspaniałości tego miejsca i sięga do widocznego stąd jak na dłoni cmentarza.
Dla mnie też już pora - zachwyt zachwytem, ale trzeba nam do swoich...
Powoli wracamy do kamperka, zastanawiając się po drodze czy znajdziemy tam odpowiednio blisko położony parking.
Nie ma jak w domu
Właściwie to jeszcze dobrze nie dotarliśmy, gdy zauważyłam, że nasz warszawski sąsiad już jest w autobusie i przygotowuje się do odjazdu. Pomyślałam, że nikt mi tego lepiej nie powie niż on...
Podchodzę, zagaduję... on mi uprzejmie i wylewnie wyjaśnia co i jak... Ale nie możemy rozmowy dokończyć, bo pilot jego wycieczki już nalega, żeby odjeżdżać.
W takim razie - uprzejmie dziękuję i tylko jeszcze na koniec rzucam pytanie, czy on tam teraz jedzie
Słyszę, że tak - wiec szybko mobilizuję swoją ekipę do tego, żeby jechać za nim.
Przelatuje mi przez myśl, że jazda za autobusem trochę złagodzi mamie stres zjazdu z góry - bo to jest teraz dla mnie najważniejsze...
Jadąc pod górę widzieliśmy kierunkowskaz prowadzący do cmentarza, ale ponieważ jedziemy za autobusem, więc się specjalnie tym nie przejmuję. Tymczasem on, jakby nigdy nic, mija usytuowany na ostrym zakręcie zjazd na parking przy cmentarzu i w momencie, a gdy to zauważamy jest już za późno, żeby skręcić...
Nawet nie chcę sobie przypominać, jak się wtedy poczułam...
Zupełna katastrofa. Gdyby mamie to nie szkodziło, to żaden problem, ale w tej sytuacji...
No nie wiem, za co mnie tak pokarało...
cdn.Santa - 2012-04-01, 20:19 Ciągnąc się za autokarem, bez żadnej możliwości zawrócenia, zjechaliśmy na dół i zatrzymaliśmy się na tym samym parkingu, który gościł nas przed kilkoma godzinami.
Zajęta swoim emocjami, zupełnie zapomniałam o lęku wysokości mamy. Mama chyba też zapomniała, bo ten niefortunny zbieg okoliczności dotknął nas wszystkich
Znów mi się potwierdza, że w życiu nie warto martwić się na zapas, bo zdarza się, że w miejsce naszych przewidywanych zmartwień przychodzą niespodziewanie inne, niejednokrotnie dotkliwsze...
Po zatrzymaniu się, żeby sobie poradzić z emocjami, trochę narzekamy, ale raczej tak ogólnie - na okoliczności zewnętrzne, na pecha, itd, itp...
Pośród tego narzekania i wciąż szarpiących mną negatywnych uczuć, przede wszystkim intensywnie główkuję, jak by to zrobić, żeby mimo wszystko wyjść na swoje...
Mimo moich przez lata ćwiczonych umiejętności negocjacji i kompromisów, są w życiu takie sytuacje, które żadnym kompromisom nie podlegają
Nijak nie potrafię sobie wyobrazić, jak po powrocie do domu spojrzę w lustro i zobaczę taką sierotę, która pojechała na Monte Cassino i nie była na cmentarzu polskim. No takiej hańby to ja nie udźwignę
A niech mnie jeszcze zapyta o to mój szwagier - zapalony historyk-amator
Sytuacja jest psychologicznie dość trudna. Miały być wakacje, błogi relaks, radosne bycie z najbliższymi, a tu się zanosi... na konflikt interesów... Tylko nie to...
Od czego by tu zacząć Najlepiej od siebie... Najpierw trzeba dać sobie czas... Czas, który jest najlepszym sposobem na zneutralizowanie emocji... Na spokojnie... można wszystko...
Choć w głebi duszy czuję wielki dyskomfort, postanawiam skoncentrować się na tym co jest, a nie czego nie ma...
Jesteśmy w końcu w pięknym miejscu, gdzie... no właśnie jak okiem sięgnąć ...góry, doliny...
Akurat - rozlega się dzwon z kościoła... Czuję, jak uciekają demony, które usiłowały mi pomieszać moje wakacyjne plany...
Moje napięcie gdzieś się rozpływa i uświadamiam sobie, że już dla samego tylko tego doświadczenia, które właśnie znów na mnie spływa, warto było tu przyjechać...
.............................................................................................................
Nie pamiętam, kto zaproponował spacer, ale już za chwilę - mama przyjmuje pozycję ralaksową, a my z Romkiem wychodzimy na rekonesans po najbliższej okolicy...
Po drodze, to co lubię..., więc podglądam, podziwiam...
Ten spacer to w tej sytuacji bardzo dobry pomysł, ale w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby spokojnie obmyślić plan wyjścia z naszego aktualnego położenia, z uwzględnieniem potrzeb, możliwości i ograniczeń wszystkich zainteresowanych
Wcześniejszy plan był taki, że dziś wieczorem jedziemy nad morze. Będziemy tam do końca tygodnia a w niedzielę pojedziemy do Castel Gandolfo na spotkanie z papieżem.
Romek nie może już się doczekać morza, ale w tej sytuacji solidarnie z żoną wyraża gotowość powrotu na wzgórze i dokończenia tak brutalnie przerwanych planów
Świetnie, ale co z mamą
Drugi raz już jej nie zafundujemy takiego stresu Wspomnienie jej wczorajszej dramtycznej reakcji na zmianę wysokości, uruchamia wspomnienie paraliżującego lęku... Nie, nie, to nie wchodzi w grę...
Pojechać pojedynczo..., zostawić ją tu w kamperze samą... - w tym upale, a może jeszcze jakaś inna opcja...
Rozważamy wszystkie za i przeciw - i nic - tak naprawdę - nie jest dobrym wyjściem...
Takim najmniej obciążającym rozwiązaniem wydaje nam się, zaproponowanie mamie, aby na czas naszego wyjazdu, została w przydrożnym kościele, który właśnie zlustrowaliśmy pod kątem przydatności i bezpieczeńtwa i wypadł OK.
Ale to też nie to... wyobraźnia podpowiada różne czarne scenariusze, ale tym razem już wam ich oszczędzę.
Ostatecznie decydujemy, że zapytamy o zdanie mamę. Nie możemy decydować o niej, bez niej
Tymczasem zapada noc... Noc wypełniona wzruszającymi dzwiękami dzwonu - rozlegającego się po okolicznych górach i dolinach...;)
Poranna kawka i śniadanie przebiega w jakiejś tajemniczej atmosferze - z zawieszonym pod sufitem kampera wielkim znakiem zapytania..., od czasu do czasu ktoś wtrąca nic nie znaczące stwierdzeniami lub uwagi, które są - zupełnie nie na temat
W końcu, gdy właśnie zamierzam dotknąć istoty rzeczy... moja mama zasłaniająca się dotąd za tajemniczym uśmiechem, jakby od niechcenia rzuca "jak nie będziesz po drodze robić zdjęć, to spróbuję z wami pojechać
Ło matko - toż nie można było tak od razu
Do dziś nie znam motywów decyzji mojej mamy...
Z radości - zapomniałam zapytać ...
Może zwyciężyła potrzeba postawienia nogi na tym niezwykłym dla nas miejscu..., może zrobiła to dla swojego upartego dziecka (nikt lepiej od niej nie wie, że i tak w końcu dopnie swego), a może po prostu udało jej się wygrać kolejną w życiu walkę (tym razem z samą sobą)...
Tego nie wiem, ale niech mi ktoś powie, że kobiety słabe są
No może i są..., ale nie te...
Błyskawicznie - z obawy, żeby mama nie zmieniła zdania, zabezpieczamy potencjalnie latające talerze i inne pozostałe po kempingowaniu drobiazgi - i czym prędzej udajemy się znaną z wczoraj drogą na wzgórze Monte Cassino.
Mama - zawzięcie patrzy w to bezpieczniejsze dla niej okno, a ja...świadoma, że logika i emocje chodzą innymi drogami, z duszą na ramieniu - i oczekiwaniem ... wszystkiego możliwego i niemożliwego, cieszę się każdą spokojną chwilą i każdym pokonanym zakrętem.
Równocześnie pilnie wypatrując znaków, docieramy na pusty parking, nieco wprawdzie oddalony od cmentarza, ale odległość jest dla mamy do pokonania...
Udało się...
Cyprysową aleją kierujemy się do bramy wejściowej...
Moja wyobraźnia- zawsze skłonna do wycieczek do katakumb pamięci, przenosi mnie do odległych o kilka dziesiątek lat dramatycznych wydarzeń, które kiedyś rozegrały się na tym wzgórzu...
Położenie wzgórza Monte Cassino - przy drodze na Rzym, w naturalny sposób stało się miejscem, w którym rozpanoszeni Niemcy próbowali uniemożliwić aliantom dotarcie do Rzymu.
W skład wojsk alianckich wchodził między innymi II Korpus Wojska Polskiego pod dowództwem generała Władysława Andersa.
Twierdza Monte Cassino była nie do zdobycia - tak przynajmniej uważali Niemcy.
Wojska wielu narodowości bezskutecznie łamały sobie na niej zęby, aż w końcu zadanie zostało powierzone genarałowi Andersowi.
Ze względu na dramatyczną trudność zadania, Anders mógł odmówić, ale biorąc pod uwagę nie tylko elementy wojskowe, ale także polityczne , gdyż propaganda sowiecka utrzymywała , że " Polacy na Zachodzie nie chcą walczyć z Niemcami", zaś Niemcy w swoich audycjach radiowych nazywali pogardliwie żołnierzy polskich "turystami Sikorskiego" - generał zaakceptował otrzymany rozkaz.
Drugi Korpus Polski, przetransportowany do Italii z Egiptu, został włączony w skład 8 Armii brytyjskiej .
Wystarczy spojrzeć na zbocze wzgórza i przywołać do wyobraźni sytaucję, gdy te w większości dzieciaki, widoczne ze szczytu jak na dłoni, z amunicją na plecach, pod nieprzerwanym obstrzałem z góry - metr po metrze, usiłują wdrapać się na szczyt by robroić Niemców i zatknąć tam swoją flagę.
Niektórym się udało... Zadanie wykonali, flagę zatknęli i nawet odegrali hejnał mariacki
Ale żeby jedni mogli wejść, inni musieli tu zostać...
I to właśnie oni - równo, w rządku, z żołnierską precyzją leżący pod tymi marmurowymi płytami..., to do nich tu dziś przychodzimy...
Żar słońca, odbijającego się od bieli marmuru, oślepia i zmusza do schowania się za ciemnymi okularami, zza których nie widać zalewających oczy łez...
Nie wiem kiedy tracę kontakt ze swoimi... Mama przysiada na murku, zaraz przy wejściu - nie ma siły iść dalej...
Romek - idzie swoją drogą... i próbuje... pozbierać... to co widzimy - z każdej strony i w szczegółach...
A ja - od mogiły do mogiły, od rzędu do rzędu, od nazwiska do nazwiska, od miejscowości do miejscowości, daty urodzenia... - powoli, zapominając o całym bożym świecie...
Oddział karpacki, więc na ogół sami ziomale... miasto albo moje, albo sąsiednie, albo inne niezbyt odległe...
Wiek... - niektórzy mogliby być moimi dziećmi, pozostali braćmi...
Nazwiska - też takie swojskie, lokalne...
Mam wrażenie, że jestem na cmentarzu parafialnym, gdzie wszystkich znam, gdzie każdy - nawet obcy, jest w jakiś sposób bliski..., przez to, że chodziło się tymi samymi drogami i oddychało tym samym powietrzem...
Cieszę się, że jestem tu sama... Nie muszę się przejmować, że ktoś patrzy na płynące łzy, na usmarkany nos, na łkanie, którego nie jestem w stanie opanować - a z resztą wcale nie chcę...
Wiem, ile tu łez wylały już matki, siostry, żony, Polki... i nie tylko...
Te łzy - to jest wszystko co można im dać... Za ich wygnanie z ojczyzny, tułacze życie, które cudem wynieśli z "nieludzkiej ziemi", za młodość którą przykryła ta odległa ziemia, za poświęcenie życia, którego nikt nawet nie raczył docenić...
W końcu łzy wstydu, za to - jak im świat i ojczyzna podziękowali...
I niech mi więcej nikt nie mówi, że historia coś oceni, doceni...
No chyba, że ta historia, to właśnie ja... - stojąca tutaj, bezinteresowna, bezstronna, skupiona tylko na tym co w życiu najważniejsze - na samym "życiu".
Kolejny raz utwierdzam się w przekonaniu, że najprawdziwszą miarą wartości naszego istnienia, będzie tylko zwykły ludzki żal i łzy wylane po naszym odejściu...
A historia... niech sobie przelewa - z pustego, w próżne...
"Gdy padło Monte Cassino dowództwo brytyjskie zwróciło się z prośbą do dowódcy amerykańskiej 5 Armii gen. Clarka by we wkroczeniu do Rzymu uczestniczył polski oddział reprezentacyjny , co się Polakom należało jako zdobywcom Klasztoru i katolikom. Jednak gen. Clark odmówił stwierdzając , że "... żadnych Greków, Polaków ani straży pożarnych nie potrzebuje...".
W dniu 15 marca 1945 r w dziesięć miesięcy po bitwie odbyła się w Monte Cassino uroczystość związana z odbudową miasta . W uroczystości wzięli udział przdstawiciele rządu włoskiego, ambasadorowie USA, Wielkiej Brytanii, ZSRR. Polacy nie zostali zaproszeni.
Nieco wcześniej, bo 5 marca rząd polski , jeszcze uznawany przez Wielką Brytanię i USA (alianci cofnęli to uznanie 5 lipca 1945 roku) , dowiedział się z radia i prasy o rozesłaniu przez rząd Stanów Zjednoczonych zaproszeń na konferencję Narodów Zjednoczonych zwołaną 25 kwietnia 1945 r w San Francisco. Rozesłano je do 39 państw : wszystkich Narodów Zjednoczonych ... z wyjątkiem Polski , która pierwsza była w wojnie z Niemcami.
Podobnie w czasie uroczystej parady zwycięstwa w Londynie, która odbyła się 8 czerwca 1946 Polskie Siły Zbrojne na obczyźnie nie otrzymały zaproszenia do wzięcia udziału w tej uroczystości z wyjątkiem 25 lotników, z liczby tych którzy walczyli w Bitwie o Wielką Brytanię . Lotnicy odmówili obecności , gdyż uznali ,że pominięcie marynarki i sił lądowych nie pozwala im na reprezentowanie w tej uroczystości całości Polskich Sił Zbrojnych.
Warto przypomnieć jeszcze fakt, że czasie formalnego rozwiązania przez Brytyjczyków PSZ na Zchodzie, liczących ćwierć milona ludzi, skromne emerytury od dotychczasowego alianta otrzymało tylko czterech generałów : gen.Władysław Anders, gen. Stanisław Kopański, admirał Jerzy Świrski, gen.pil. Mateusz Iżycki. Większość generałów musiała podjąć pracę fizyczną . Dla przykładu gen. Maczek był barmanem w hotelu Grosvenor w Edynburgu prowadzonym przez byłego podoficera jego 1 Dywizji Pancernej"...itd, itd...
W mojej małej ojczyźnie - jest takie miejsce, gdzie Bóg, Honor i Ojczyzna - to wartości wiecznie żywe... taką mam nadzieję...
Mam tu na dysku trochę zdjęć z tego co właśnie opisuję, ale nie mam tego, na którym najbardziej mi zależało
Pamiętam tę radość, gdy obok jednej mogiły ujrzałam - przywiędnięty czerwony mak... Wydał mi się wtedy najpiękniejszym kwiatem na świecie...
Zrobiłam mu kilka ujęć i pamiętam, jak się tym cieszyłam i jak niecierpliwie czekałam na zgranie zdjęć...
Niestety - przez brak umiejętności skopałam najważniejsze fotograficzne dzieło swojego życia...
Biel marmuru w palącym słońcu będącego tłem dla mojego wyjątkowego maku, spowodowała, że zamiast zdjęcia wyszła tylko niebieskawa plama
Nigdy jej nie wyrzuciłam...
Nie byłabym sobą, gdybym to teraz pominęła...
Słuchając popatrzcie na te co wyszły...
Oni... wrócili do swoich... mimo wszystko...
Elwood - 2012-04-01, 22:16 . . . . . . Wybacz Santa
tym razem te kwiaty . . . . dla tych, o których tak pięknie piszesz powyżej. . . .Tadeusz - 2012-04-01, 23:16 Santa, nie znajduję słów na podziękowanie za ten tekst i zdjęcia.
Droga Lucyno, zakochałem się w Twych opowieściach.
Więcej nie powiem. Boję się Romka.
Romku Santa - 2012-04-02, 10:47
Tadeusz napisał/a:
Santa, nie znajduję słów ... ...
Tadeuszu - móc poruszyć Twoje wielkie serce, to największy zaszczyt...
To ja dziękuję
Elwood napisał/a:
... Sandra...
Też ładne
Tylko, że... takie trochę ... pogańskie jakieś Elwood - 2012-04-02, 11:34 Wybacz Lucynko - jestem zakręcony bo urodziłem sobie piękną wnuczkę i jak każdy dziadek chwilowo postradałem zmysły.
Tym razem te kwiaty wyłącznie dla Ciebie
Santa - 2012-04-02, 15:54
Elwood napisał/a:
Wybacz Lucynko - jestem zakręcony bo urodziłem sobie piękną wnuczkę i jak każdy dziadek chwilowo postradałem zmysły.
Tym razem te kwiaty wyłącznie dla Ciebie
Dziękuję Santa - 2012-04-09, 09:13 Po duchowym uniesieniach z Monte Cassino - kolejne trzy dni spędziliśmy na zwykłym leniuchowaniu. Zgodnie z wcześniejszym planem, kierując się podręczną mapą, najkrótszą drogą dotarliśmy nad Morze Tyrreńskie.
Nie mieliśmy żadnych celów, żadnych namiarów, żadnych planów.
Właściwie, to gdzieś tam coś sobie "druknęłam", ale nie chciało mi się tego wyciągać. Ciepłej wody i słońca w Italii nie musimy rezerwować a w podróży lubię patrzeć na świat własnymi oczami, a nie oczami autora przewodnika lub relacji. Tyle razy już się dałam nabrać na cudze zachwyty, które dla mnie okazywały się jedną wielką lipą
Teraz wreszcie nadarzyła się możliwość spełnienia wakacyjnych oczekiwań mojej mamy. Droga, którą jedziemy idealnie wpasowuje się w jej podróżnicze marzenia. Zamiast lip, którymi obsadzone jest ranczo moich rodziców - przy drodze rosną palmy, sosny środziemnomorskie, kwitnące jukki - wielkie jak drzewa, oleandry i różne przecudnej urody kompozycje stworzone dla udoskonalenia tego i tak już pięknego świata.
I choć to dla mnie żadna nowość, to jak zwykle zagapiona przed siebie - zapominam, żeby to dla mamy uwiecznić. Wolę coś zakodować w pamięci, niż na zdjęciu.
Coś mi się tam jednak udało...
Czasem okoliczności zupełnie dla mamy egzotyczne
Zatrzymujemy się w miejscach, gdzie przyroda sama się upomina, żeby stanąć i podziwiać.
Pierwszą nadarzającą się okazję wykorzystujemy na zorganizowanie dla mamy powitania z morzem. Ale nie takiego zwykłego...
Zięć (który na wszystkie okoliczności znajdzie zawsze jakiś sposób) wymyślił dla teściowej taką specjalną powitalną opcję
Ale jak się potem okazało, wariant ten okazał się zupełnie niepotrzebny. Doświadczenie plaży, ciepła, łagodnego masażu słonej wody, szybko przekonało mamę, że jest to możliwość z której może i chce skorzystać. Zażyczywszy sobie kąpielowy kostium, przebrała się i zupełnie naturalnie, jakby to robiła od zawsze zaczęła zażywać tego, co akurat oferowało morze
A że akurat były lekkie falki, które z całkiem niezłą parą rozbijały się o brzeg, poddała się im - wykorzystując swoją kulę do nierównej - w jej sytuacji - walki z żywiołem
Mama, oczywiście, kategorycznie zabroniła fotografowania, ale jeden paparazzi - ukryty za kamperem, uwiecznił te chwile, dla tych, którzy z cała pewnością wcześniej by w to nie uwierzyli
Zdjęcia oczywiście zarekwirowałam i zabroniłam publikacji
W związku z powyższym nie zatrzymam się zbyt długo na wątku zażywania ciepłego morza, które tym razem okazało się naprawdę ciepłe - dokładnie takie jak lubię...
Coś tam się uratowało...
Wśród tej nadmorskiej sielanki miał miejsce jeden epizod, którego do końca nie potrafimy zinterpretować, ale moja mama jest w pełni przekonana o tym, że ktoś chciał się nam włamać do kampera.
Nie pamiętam już dokładnie gdzie to było, ale wiedzę, że mam stamtąd fotkę
Akurat trafił się przy drodze duży plac, na którym stały pojedyncze auta. Nieopodal jakaś piwiarnia, czy inna mordownia, z grupką rozbawionej smagłej młodzieży - na moje oko, nie wzbudzającej zaufania
Plac w trzech czwartych pusty. Nam przypadło do parkowania miejsce, za którym była wielka wyrwa. Głośno pomyślałam, że to nawet dobrze, bo nie będziemy mieli zbyt blisko sąsiedztwa, gdyż raczej nikt nie będzie ryzykował uszkodzenia podwozia lub urwania koła.
Tym razem poszliśmy na plażę z Romkiem. Mama została w kamperku, z telefonem - w razie czego...
A właściwie, to odległość miedzy plażą a kamperem była taka, że nie traciliśmy kontaktu wzrokowego...
Po kilku godzinkach plażowania - dla mnie wcale nie spokojnego, bo mój mąż jak zwykle w takich sytaucjach, straszy mnie, odpływając gdzieś do Afryki - wracamy do kaperka...
Zastajemy mamę poruszoną i trochę przestraszoną. Podekscytowana opowiada nam, o zdarzeniu, które miało tu miejsce niedługo po naszym wyjściu. W tym miejscu, które naszym zdaniem należało ominąć, próbował zaparkować jakiś półciężarowy samochód.
Mama pochłonięta studiowaniem przewodników, siedziała w głębi kamperka przy oknie z zaciągniętą zasłoną. Pewnie nie zwróciłaby uwagi na usiłującego zaparkować, gdyby nie to, że próbując zająć miejsce jak najbliżej naszego kampera, wykonywał kilka razy kolejny manewr cofania. W końcu, gdy zbliżył się do nas prawie na "grubość lakieru", wysiadł i zaczął zaglądać w nasze okno
Wtedy już mama odsunęła zasłonkę i wzięła do ręki telefon. Zauważywszy to, kierowca "błysnął ślepiami", wsiadł do swojego auta i w pośpiechu odjechał.
Mama co do intencji naszego niedoszłego sąsiada nie miała żadnych wątpliwości. Do dziś jest przekonana, że próbując zająć dogodne miejsce, chciał się do nas włamać.
Czy rzeczywiście miał taki zamiar... Nigdy się tego nie dowiemy... - na całe szczęście
-------------------------
Nadmorski czas płynął bardzo szybko. Nadeszła sobota - przeddzień naszego wyjazdu, dla mnie dzień gospodarczy, który planujemy po części przeznaczyć na zakupy.
Trochę przez sentyment, a częściowo kierowani doświadczeniem zdobytym podczas naszych poprzednich wyjazdów, postanowiliśmy na zakupy pojechać do Pomezji. Mam tam kilka takich miejsc, gdzie idąc jak w dym, szybko znajdę to czego szukam. A miejscowy sobotni bazar daje taki wybór kolorowych kamieni, że żadna kobieta mu się nie oprze Pomijając już fakt, że ceny dziesięciokrotnie niższe niż u rodzimych jubilerów.
Tak też zrobiliśmy. Romek zaparkował w znanym miejscu a my z mamą udałyśmy się na nasze babskie "łowy".
Po powrocie - upakowawszy do granic wytrzymałości wszystkie zakamary, już prawie mieliśmy odjeżdżać ale Romek wyszedł jeszcze na tradycyjny obchód "dookoła kamperka".
Nagle patrzę a on sobie w najlepsze "nawija" z jakąś laską z metrowym warkoczem. I spuść tu chłopa z oka...
Taki warkocz - znam tylko jeden. To prawie niemożliwe...
Już za moment Romek zaprasza gościa do kamperka.
Okazuje się, że niezwykłym przypadkiem, nasza znajoma - żona naszego Dżordżia, przywiozła tu na kurs jazdy swoją córkę i przy okazji wpadła na zakupy. Ułamek sekundy sprawił, że się nie rozminęliśmy.
Nie pierwszy raz w życiu doświadczam takiego niespodziewanego spotkania, ale nie przypuszczałam że może się to zdarzyć w Provincia di Roma
I niech mi ktoś powie, że świat jest wielki...
Teresa chce nas od razu "zgarnąć" do siebie, ale uprzejmie dziękujemy, informując o naszych planach, które na dziś przewidują jeszcze kilka godzin morza i wieczorny dojazd do Castel Gandolfo. Już więcej nie zaryzykuję spóźnienia na najważniejsze w życiu spotkanie (wolę przekoczować noc przed wejściem). Jutro po Castel - skok na autostradę i powrót do domu. Gdyby to tylko ode mnie zależało, to wróciłabym jeszcze do Rzymu, ale mama okazała nam już wystarczająco dużo cierpliwości i wyrozumiałości.
---------------
Późnym popołudniem, nasyceni ciepłem i nadmorskim klimatem, odbywamy relaksik przy kolejnej kawce. Mama na dole, my z Romkiem na górze, gdzie przez okienko alkowy pozostaję w stałym kontakcie z falującym Mare Tirreno.
Przydrożny parking opustoszał, zostaliśmy tu jako jedni z nielicznych.
Nigdzie się nie spieszymy...
Montując w kamperku zewnętrzny prysznic, Romek zafundował nam luskus wejścia do kamperka z odpowienim pH na skórze i podarował dodatkowy czas na kamperkowy relasik
W tych błogich okolicznościach, nagle i zupełnie niespodziewanie, rozlega się walenie w drzwi kampera, które swoim nieoczekiwaniem, zupełnie zbija nas z tropu przez co na chwilę zapominamy o gościnności
Ale nasz gość, nie czekając na nasze zaproszenie - równocześnie z pukaniem, wchodzi do środka i z uśmiechem od ósemki do ósemki (zawsze dostrzegam takie uśmiechy, bo są niekłamanym sympotem życzliwości i dobrych intencji) - wygłasza swoje "Boun giorno"
Romka odmurowuje nieco szybciej, więc szybko wita:
- Cześć Jurek, a co ty tutaj robisz
-Ty się mnie pytasz, co ja tutaj robię To ja się was pytam co wy tutaj robicie Zamiast od razu do nas przyjechać, to ja tu ich muszę po świecie szukać ...
Mamie w tym czasie, oczy coraz bardziej okrągleją ze zdumienia i zdziwienia - bo pierwszy raz widzi takie dwumetrowe zjawisko przebrane za italiano - w czarne spodnie i lnianą białą koszulę z długim rękawem, o posturze olbrzyma z Puszczy Białowieskiej, mówiące po polsku z "nalotem" podlaskim i jeszcze wtrąceniami w stylu "va bene", "pronto"...
Wraca mi przytomność - więc spieszę jej z informacją:
-Mamo to jest właśnie Dżordzio
Ale Dżordzio nie z tych, co czekają na konwenanse - szybko przedstawia się - i w skrócie relacjonuje, jak to Teresa wróciła z Pomezji i każe mu zgadywać kogo tam spotkała...
-Ach, to pan... Dużo dobrego o panu słyszałam... To pan im tu kiedyś uratował tyłki...
-Tak się złożyło..., ale jutro się spokamy to powspominamy, pogadamy, popijemy... - jak Polak z Polakiem - to jest stały tekst Dżordżia, który słyszę nie po raz pierwszy... i nie ostatni ...
Potem dorzuca, że właśnie jadą do znajomych na wieczorną imprezkę, a jutro po Castel Gandolfo, czekają na nas z rozpalonym grilem...
Zrobimy sobie bisteka, sasiczie, briskietki (to stały repertuar Dżordżiowych grilów) - na dobry początek...
Dyskusji oczywiście, żadnej nie ma, bo z Dżordziem się nie dyskutuje - w sprawach, które uznaje za oczywiste, szybko "stawia kropkę nad i"
Spotkanie nie trwało długo, bo zostawił auto na światłach awaryjnych, a teren ten jest ulubionym przez Guardia Finanza...
Dżordżio jak niespodziewanie przybył, tak szybko wybył, a nas jeszcze na długo zostawił w nastroju lekkiego rauszu i niecodziennego zaskoczenia
Przy okazji uruchomił trochę wspomnień, które w kontekście mojego aktualnego widoku przez okienko alkowy, wydają mi się dawno przyśnionym snem
WHITEandRED - 2012-04-09, 11:19 Santa - 2012-04-11, 20:51
WHITEandRED napisał/a:
...Pozdrówka serdeczne i wielkie dzięki za chwile z Wami, Stanisław.
Dziękuję Twoje towarzystwo to dla nas zaszczyt
......................................................................................
Do Castel Gandolfo docieramy w zupełnie ciemną noc. Tym razem zaprowadziła nas nawigacja - drogą jakąś zupełnie inną niż znana z ubiegłego roku.
Ranek powitał nas widokiem na Casteli Romani - wzgórza nasycone zielenią - zarówno stworzoną przez naturę, jak i człowieka, który udoskonalił ich uprawami winorośli.
Dzisiejsze okoliczności dają nam tę pewność, że tym razem już na pewno się nie spóźnimy...
Wykorzystując znajomość terenu nabytą w ubiegłym roku, największym skrótem - udajemy się do naszego kościoła św. Tomasza z Villanova , w którym akurat trafiamy na lokalne dożynki - zwane tutaj "Sagra della Pesche" - ponieważ główną bohaterką tego święta jest brzoskwinia.
Liczne stragany dorodnych, rajskich owoców - usytuowane są przy głównej ulicy prowadzącej do Pałacu Papieskiego.
Nie wiem dlaczego nie mam żadnej fotki - pewnie dlatego, że pożerając je wzrokiem, jak zwykle zapomniałam o ich uwiecznieniu... Ale ja tam wolę potraktować to jako znak, żeby tam wrócić...
Dożynki w Castel Gandolfo... Mama jest zachwycona Piękna liturgia, uroczysta oprawa - ale dla nas, żeby dożynki były w pełni ważne - na zakończenie powinny być jeszcze hulanki do świtu
Niestety, nie wiemy czy tu też mają takie zwyczaje, ale w razie czego..., to nie ma sprawy
Przed Pałacem Papieskim trzeba troszkę odstać, ale właściwie to "odprawa" idzie na bieżąco.
Na wewnętrzmym placu tłum coraz gęściejszy, ale mimo to - atmosfera zupełnie inna niż na Placu Świętego Piotra - kameralna, ciepła, domowa..., czuję się jakbym zaraz miała być zaproszona na apartamenty papieskie
Gdyby jeszcze tylko trochę wiecej tlenu ... Boję się o mamę, bo nie dość, że na własnych nogach i zdana tylko na własne siły, to jeszcze to stojące jak w kotle, upalne powietrze
Wszystkie oczy zwrócone w jednym kierunku - na balkon w papieskich barwach... Oczekiwanie..., miłe duszy napięcie..., nadzieja na przeżycie czegoś niezwykłego...
W końcu jest... - pojawia się - witany przez rozentuzjazmowany tłum, który też z wyczuciem chwili - potrafi zamilknąć i doddać eter papieżowi.
Z tego spotkania zostało mi tylko wspomnienie nastroju, klimatu, wrażenia bliskości i dostępności.
Fragment, wypowiedziany przez papieża po polsku, też już mi umknął w treści - ale pozostało wspomnienie jego ciepłej i życzliwej formy...
A nasi - jak zwykle najgorliwsi i najgłośniejsi
Po uroczystościach opuszczamy Pałac Papieski i idziemy popieścić oczy turkusem Jeziora Albano
Nie wiem, jakim cudem mama temu wszystkiemu dała rady...
Wspomnienie wczorajszego spotkania z Dżordżiem ciągle mi chodzi po głowie i nie pozwala w pełni skupić się na dziesiejszym "tu i teraz".
Wizja popołudniowego grilla w posiadłości Dżordżiów brzmi bardzo obiecująco, ale równocześnie intuicja podpowiada mi, żeby nie nadużywać gościnności naszych przepracowanych gospodarzy i tym razem odpuścić imprezę.
Romek i mama decyzję pozostawiają mnie, ale za dobrze ich znam, żeby nie wyczuć, że najchętniej już ruszyliby w dalszą drogę.
Z drugiej strony, taka możliwość nie zdarza się co dzień...
Ostatecznie zwycięża moja - od niepamiętnych czasów zakodowana zasada - dotyczący nie nadużywania - nikogo ani niczego. I co prawda- z żalem - ale wybieram numer do Dżordżiów... Składając się we dwoje i czworo... przepraszam ich i informuję o naszej decyzji...
Mam też świadomość, że w ten sposób ofiaruję im wolne od niekoniecznych zabiegów popołudnie.
Dzięki znajomości z nimi - mam wgląd w realia pracy w Italii. Dla "stranierów", którzy chcą tam normalnie żyć, kształcić dzieci i nadążać za rzeczywistością, praca nie ma ani początku ani końca - to raczej niekończąca się orka. Jedynie niedzielne popołudnie jest taką chwilą, gdy mogą złapać oddech i pobyć ze sobą. O ile oczywiście, nie trafi się jakiś zbłąkany rodak - co wcale nie rzadko się zdarza...
Dżordżio - oczywiście - żadnych argumentów nie przyjmuje i objeżdża mnie jak święty Michał diabła - i ma rację...
Bez żadnych sentymentów mówi mi, że on dobrze wie, że gdybym tylko chciała, to wszystko inne byłoby nieważne. Ja również odpowiadam mu bez kurtuazji..., to co naprawdę myślę..., bo to najprostszy sposób, żeby się zrozumieć i nie zostawić wrażenia jakichś niedomówień.
Prawdę mówiąc - do dziś trochę żałuję, że tak wtedy wyszło, ale czy w życiu coś jest tak do końca proste
Ile razy - podejmując decyzję - jesteśmy pewni, że jest na pewno dobra
A czy nie dlatego, życie jest tak fascynujące, że ciągle miota nami między marzeniem i spełnieniem, radością i rozpaczą, nadzieją i żalem, decyzją i urzeczywistnieniem...
Z Dżordżiami przyszło nam się spotkać wcześniej niż można byłoby przypuszczać..., ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy...
Starając się zapanować nad uczuciem kaca - po imprezie, której nie było i zachowując klimat spotkania z papieżem, którego udało nam się dopiąć wprowadzając nową świecką tradycję "do czterech razy sztuka", wyjeżdżamy z Castel Gandolfo. Plącząc się jeszcze trochę po okolicy obieramy kierunek na Wschód.
Co prawda, jeszcze nie żegnamy się z Italią, ale dla mnie moment odwrotu, jest zawsze smutny
Może dlatego nie spieszę się z wjazdem na autostradę, która nieuchronnie i w nieubłaganie - w błyskawicznym tempie oddala nas od centrum moich marzeń
Noc spędzona w sąsiedztwie tira-chłodni, który ani na moment nie zakłócił naszego snu...
Jak ja lubię te kamperkowe nocki spędzone w drodze..., to są te chwile, które jednoznacznie kojarzą mi się z arystotelesowską wizją ust i kęska lub jak wolała Rodziewiczowa odzwierciedlają przestrzeń "między ustami a brzegiem pucharu".
Ach, jaka szkoda, że wakacje się kończą...
No ale jeszcze nie teraz...
Wracamy tak jak w ubiegłym roku - naszą sprawdzoną "45" - spokojnie, bez pośpiechu, na zupełnym luzie...
Wieści ze Wschodu - dobre: wszyscy żyją, dają sobie radę, tylko zmagają się z ulewami, z którymi trudno wygrać trzem kosiarkom - zwłaszcza, że trawa ciągle mokra i ciężko się wstrzelić w pogodę, żeby dało się coś skosić. Czekają na słońce..., liczą, że przybędzie wraz z nami...
W planach mamy jeszcze jeden żelazny punkt, bez którego nie możemy opuścić Italii.
Jeszcze wizyta u Ill Santo czyli San Antonio di Padova
mazowszanka - 2012-04-11, 21:51 Nie iwm, bo może nie doczytałam, ale jak to jest z tymi makami na Monte Cassino? Podobno w ogóle ich tam nie ma? Santa - 2012-04-13, 16:54
mazowszanka napisał/a:
...jak to jest z tymi makami na Monte Cassino? Podobno w ogóle ich tam nie ma?
Koniec świata
...........................................................................................................................
Zanim dojedziemy do Padwy, mamy kilka godzin uczty dla oczu - spływającej z malowniczych okolicznych gór
Jak dla mnie - to ta droga może nigdy się nie skończyć...
Często należy tylko do nas
Na ogół zachwyca, a czasem przestrasza - jeśli wyobrazić sobie życie u podnóża gór spływających fontannami wody
Od czasu do czasu zapewnia trochę ochłody
... lub miłej odmiany - bliskością i dostępnością wody.
Tym razem do Padwy jedziemy jak do siebie. W okolicach Chioggi odbijamy w lewo i za jakąś godzinkę jesteśmy na miejscu.
Wykorzystując wcześniej nabytą orientację w terenie sąsiadującym z bazyliką, robimy kilka rundek pozwalających mamie na zakodowanie topografii okolicy i umożliwiających jej podziwianie architektonicznej specyfiki miasta.
Znając drogę, wiemy gdzie trzeba pojechać, żeby było jak najbliżej do naszego Ill Santo...
Parkujemy najbliżej jak się tylko dało...
Ta wizyta u Świętego Antoniego jest dziś przede wszystkim dla mamy...
Służę jej za przewodnika i równocześnie sama z wielką satysfakcją utrwalam poprzednio zapamiętane ale już trochę zatarte atrakcje wnętrza bazyliki...
Nie można w pełni przeżyć klimatu tego miejsca, bez spacerku wokół Placu Magnolii. Chciałabym tu kiedyś przyjechać, gdy główna bohaterka będzie obsypana kwieciem
Przyjeżdżając do Świętego Antoniego, ciągle mam do niego jakieś nowe interesy. Tym razem - coś zupełnie wyjątkowego, coś na co w mojej rodzinie czekano od dawna. A właśnie ten ubiegły rok, stał się rokiem wypełnienia...
Mam w tym troszkę swojego skromnego udziału, który polegał głównie na moich skutecznie uruchamianych koligacjach u Najwyższego Szefa, z użyciem moich szeroko zakrojonych koligacji u takich Osobistości jak między innymi San Antonio.
Dziś jest okazja, żeby wyrazić wdzięczność... Trzeba ją wykorzystać - szczególnie, że do wypełnienia tej ważnej dla mnie sprawy, potrzeba jeszcze kilku trudnych lat - wymagających ogromnej pracy i układów w Najwyższych Kręgach
No tak - mam nadzieję, że to wszystko brzmi bardzo jasno i każdy, oczywiście, wie o co chodzi
No to idziemy dalej...
Po południu wyjeżdżamy z Padwy i to jest już niestety - ostatnie tegoroczne doświadczenie z Italii.
Jedyne co mi się jeszcze udaje uszczknąć to to, że namawiam Romka, żeby jeszcze zjechać nad Adriatyk i przejechać się lokalną "pięćdziesiątką piątką"- bo wjazd na autostradę jest już równoznaczny z "baj baj Italia" a na to jeszcze nie jestem gotowa
Nie wspomnę już o tym, że gdy tak sobie jechaliśmy tą nadmorską lokalną drogą, to jeszcze z dwa, a może trzy razy - no góra cztery - udało mi się namówić Romka na postój pod mercato, gdzie razem z mamą spędziłyśmy kilka godzin na szukaniu... nie wiadomo czego...
Zawsze jednak wracałyśmy usatysfakcjonowane
Muszę tu podkreślić anielską cierpliwość mojego męża, który wyrozumiale i bez mrugnięcia okiem, akceptował moje kolejne pomysły i spokojnie czekał aż się wreszcie wyczerpią
No ale to są lata pracy - moi panowie No i jeszcze zdolny uczeń musi być
Ale jak on to wszystko w tym kamperku poupychał, to już jego wielka tajemnica - Ja bym już w Pomezji palca nigdzie nie wcisnęła
W końcu gdy już na horyzoncie zaczęły zarysowywać się szczyty gór i nie było wyjścia, zapadła decyzja o wjeździe na autostradę, którą ze skrajnie mieszanymi uczuciami (od podziwu dla ich wspaniałości, po żal - że zaraz ich nie będzie), opuszczamy naszą piękną Italię.
Na szczęście przejazd przez Austrię, widokowo też do nudnych nie należy... a jak się później okazało, był to przejazd całkiem atrakcyjny również z innych powodów
Ponieważ przejazd przez Wiedeń mamy już zaliczony zdecydowaliśmy, że pojedziemy naszym skrótem przez Eisenstadt i Wiener Neustadt. Droga ta jest trochę krótsza i z założenia miała być spokojniejsza.
No ale z tymi założeniami, to różnie bywa...
Nie pamiętam dokładnie,gdzie to było..., ale podczas tej spokojnej podróży - z daleka dostrzegam jakąś obławę
Spokojnie Pomyślałam - że tacy jak my są nietykalni... Na wszelki jednak wypadek ostrzegam Romka - "noga z gazu" - bo jak mu nawigacja gada, to on raczej nie reaguje, no a jak żona, to czasem jeszcze zadziała
Niestety za chwilę okazuje się, że dla austriackiego gestapo (przepraszam, ale kojarzy mi się jednoznacznie) żadnych nietykalnych nie ma Wychyla lizak i kieruje nas na parking, przy którym kilka stanowisk zajmuje się kontrolą "kogo popadnie". A oprócz kontrolowanych jeszcze kilka aut czeka na swoją kolej.
Jakiś umundurowany spryciarz, zręcznie rozdysponowuje potencjalnymi ofiarami, kierując ich do odpowiednich stanowisk.
W końcu podchodzi do nas - piekielnie przystojny, prosty jak świeca - Herr Officer i życzy sobie dokumenty - kierowcy i pasażera (nie wiem po co mu moje dokumenty)
Odnosi je do stanowiska, gdzie prawdopodobnie - w przestrzeni wirtualnej - zlustrują naszą tożsamość.
Ale za chwilę Herr Officer wraca, obchodzi kamperek dookoła (całkiem jak mój mąż) , znów podchodzi do drzwi kierowcy i dostrzega siedzącą w głębi mamę.
- Wer ist die dritte Person
Nie, no - a ten dlaczego taki dociekliwy
Mój dotychczasowy spokój zostaje momentalnie zachwiany przypomnianą właśnie historyjką, słyszaną od znajomych na temat bezwzględności aurtriackiej policji...
Przez myśl przelatuje mi zawartość moich kamperowych szafek: bianco, roso, frizante, tony espresso i... sama już nie wiem co jeszcze...
Słyszałam, że są jakieś normy przewozowe, tranzytowe, czy jak ich tam zwał... ale kto by sie tym przejmował...
Ło matko - a mój niemiecki leży odłogiem od matury...
Ale nie ma wyjścia..., muszę próbować...
- Das ist meine Mutter... Mutter polizei...
- Mutter polizei... Sie sind Polizei
- Ganze familie...
Herr Officer tylko błysnął ósemkami - uwielbiam te męskie ósemki... - po których od razu wszystko staje się oczywiste
Niespokojnie patrzę na Romka, czy aby zaraz nie wybuchnie śmiechem. Mój mąż wie, że ja na takie okoliczności, mam jeden, stary, wyświechtany numer On przekracza..., a ja się gimnastykuję - zawsze w ten sam sposób - powołując się na koligacje rodzinne w kręgach mundurowych... Zawsze działa
...choć ostatnio... nie do końca... no ale trochę tak - bo z 4 stów została symboliczna stówa Pewnie się starzeję
No ale tym razem numer wyszedł - choć to przecież całkiem inny mundur
Romek jakoś zdzierżył... - na szczęście...
Ale trzeba było zobaczyć dumną minę mojej mamy - nie wiadomo z czego bardziej zadowoloną - czy z muter-polizei, czy z muter-poliglot
Nasza lustracja w przestrzeni wirtulanej trwała dość długo, ale interenet widocznie potwierdził naszą tożsamość, bo Herr Officer oddał nam nasze dokumenty i z tym samym czarującym uśmiechem - dodał "danke - gute Reise"
.............
Na Słowacji zrobiło się zimno - jak zwykle... W Słowacji zawsze mam taki pomysł, żeby wracać - tym razem mama jest pierwsza, ona też jest ciepłolubna, i to o wiele bardziej niż ja
Potem rozpadał się rzęsisty deszcz, co zupełnie pozbawiło nas dobrych wakacyjnych nastrojów i spowodowało, że musieliśmy się zatrzymać na granicy w Barwinku, choć do domu już niedaleko.
W domu wita nas nasz Pierworodny, który z okazji powrotu zbłąkanych rodziców przyrządził nam ciepłe danie - zupę z mrożonek - i była to najsmaczniejsza potrawa, jaką może sobie wyobrazić matka swojego syna
Zuzia pojechała na doroczny FSM i wita się z nami tylko smsowo. Tak samo jak ja na Italię, tak nasze dziecko przez cały rok czeka na FSM.
Po kilkugodzinnym pobycie w domu, odciążeniu kamperka z naszych włoskich zakupów, udaliśmy się w dalszą drogę. Mama już nie mogła doczekać się, żeby policzyć swoje wszystkie koty... a kamperek zasłużonego odpoczynku w swoim garażu.
Koty bez liczenia - wszystkie - jak jeden mąż - przybiegły na powitanie swojej pani. Pies z daleka pomerdał ogonem Wszystkie pozostałe dobra przetrwały i nawet jakby się powiększyły. Kwiaty kwitły dorodniej, trawniki równiutko przycięte, gdzie nie spojrzeć - wszystko w najlepszym porządku
Tylko farmerzy jakby trochę umęczeni... Ale za dwa dni jadą nad Bałtyk..., więc się za bardzo nad nimi nie użalamy.
Resztę dnia spędziliśmy na powitalnej, przygotowanej przez siostrę, imperezie Czas na szybki przegląd fotek (jedyna prezentacja w formie oryginalnej) i odciążenie się z pierwszych emocji.
I tak zakończyła się spóźniona o pół wieku "Grand Tour" mojej mamy
Wspomnienia tego wyjazdu, mimo upływu czasu, w rozmowach z mamą wracają do dziś.
Mama jakby dostała nową energię, nową motywację, nową siłę do życia
A ja doświadczenie mądrości słów, wypowiedzianych kiedyś przez kogoś bardzo ważnego, których sens wyraża się w tym, że nie jest ważne ani kim jesteśmy, ani co posiadamy, ale to co możemy ofiarować innym.
Dziękuję... Agostini - 2012-04-17, 09:16 I my bardzo, bardzo dziękujemy i
czekamy na czwartą podróż. antwad - 2012-04-17, 15:05 Przepięknie opisujesz te Wasze wyprawy.
Czytając, wiele się można nauczyć. I to nie tylko o atrakcjach turystycznych...
Dziękuję... Santa - 2012-04-17, 20:56
antwad napisał/a:
...Czytając, wiele się można nauczyć. I to nie tylko o atrakcjach turystycznych...
Dziękuję Podróże to niezła szkoła życia - czasem nawet mocno przyśpieszony kurs
Agostini napisał/a:
...czekamy na czwartą podróż.
Czwarta podróż, to "Wyjazd do Italii, który spadł nam z nieba"
Wzruszająca i niepowtarzalna... Nie wiem, czy jestem w stanie opisać ją tak, jak ją przeżyłam... - zwłaszcza teraz, gdy wiosna z każdej strony wyciąga po mnie swoje długie ręce
A poza tym, to Santa najpierw przez trzy lata nie może zacząć, a teraz nie może przestać...
Może lepiej wyhamować ... zanim popadnę w całkowite uzależnienie - od forum i od pisania Elwood - 2012-04-17, 23:00 Santo - piękne są Twoje opowieści i mam nadzieję, że nie poprzestaniesz na nich. Dzięki za już. Z nadzieją i wielką ciekawością czekam na kolejne. Pozdrawiam Ciebie i całą Rodzinkę. MAREKH - 2012-04-18, 18:58 Jestem pełen uznania i dziękuję Ci SANTA za wzruszającą relację,szczególnie z Monte Cassino, Duże piwko nie odzwierciedla Twojej pięknej opowieści ,ale do tego bardzo proszę o złożenie ukłonów szanownej mamusi i ucałowanie rączek,bo to ona była postacią nr.jeden. angela_camp - 2012-04-18, 20:34 Piekna relacja cud miod i orzeszki ;- ))) Santa - 2012-04-19, 19:58
Elwood napisał/a:
...
MAREKH napisał/a:
...
angela_camp napisał/a:
...
Dzięki serdeczne
Tę kolejną podróż chciałabym opisać tak - z potrzeby serca
Mam nadzieję, że uda mi się ją dokończyć
Za chwilę wyruszamy Santa - 2012-04-19, 20:38 Wyjazd do Italii, który spadł nam z nieba
Na ten dzień czekał cały świat
Ale najbardziej, to chyba jednak ja
Gdy w końcu nadszedł , wiadomość gdzieś w przelocie odczytałam z nagłówka "Wirtualnej". Ale żeby być do końca pewną, chciałam usłyszeć to z bardziej wiarygodnego źródła - na przykład od Macieja Orłosia
Po pracy szybko wpadłam do domu i po błyskawicznym obiedzie zasiedliśmy z Romkiem przed telewizorem, żeby obejrzeć Teleexpress...
W trzy sekundy po uwiarygodnieniu informacji o ogłoszeniu decyzji papieża Benedykta XVI dotyczącej faktu i terminu beatyfikacji Jana Pawła II - wiedziałam, że muszę tam być
I alternatywa jest tylko jedna - albo tam pojadę albo umrę
Nie byłam w Rzymie nigdy za jego życia, nie byłam na pogrzebie..., teraz będę - żeby się miało walić i palić
Zanim Romek skończył oglądać Teleexpress, ja - której już nic dziś nie mogło zianteresować, błyskawicznie obmyśliłam plan...
Po następnych trzech minutach, wciągnęłam w niego Romka, który jak już widzi moje podróżnicze "poloty", to nawet nie próbuje się "przebić "...
O 18.00 byliśmy już po wstępnej rozmowie z moim bratem - tym samym, który nam organizował akcję, po tym jak zostaliśmy nad Tybem bez przyczepy
Zdecydowaliśmy się zapropownować wyjazd bratu i bratowej, bo w trakcie roku akademickiego dzieci z nami nie pojadą, a nie będziemy przecież wozić w kamperze powietrza...
Mój brat z bratową bywają od czasu do czasu u Dżordżiów - mają z nimi bliskie relacje, więc umożliwienie im takiego ponadplanowego spotkania, wydaje mi się dla nich dobrą propozycją. A ich udział w beatyfikacji, pozostawiamy do ich decyzji.
Romek - jak zwykle - zwarty i gotowy Zawodowe układy ma takie, że nikt mu kłód pod nogi nie rzuca. W razie potrzeby to go namierzą telefonicznie ... "Panie Romanie, a gdzie pan jest W Sparcie - pani Irenko
Najgorzej będzie z moją pracą, bo ja - niestety należę do tych, bez których firma się zawali (w mojej wyobraźni, oczywiście) i idę na urlop dopiero wtedy, gdy już wszystkie ważne sprawy są zamknięte i odłożone do archiwum...
Ale w obliczu aktualnej tworzącej się na naszych oczach historii - przestaje mnie to wszystko obchodzić - może nikt nie umrze
Następnego dnia idę do szefowej i oznajmiam, że na przełomie kwietnia i maja nie będzie mnie przez dwa tygodnie w pracy, więc jak ma coś do mnie, to już... - bo sprawa nie jest do dyskusji
Moja szefowa, która ma doskonałe wyczucie sytuacji, od razu wyczuwa powagę sprawy i mówi, że skoro ja tak postanowiłam, to na pewno nie bez powodu i ona z tym nie dyskutuje.
No to jeden szef z głowy Ale mam jeszcze kilku innych (nie powiem ilu, bo się wstydzę)
Ale gdy rozmawiając z każdym po kolei, przedstawiam im swoją sprawę, to w każdym przypadku spotykam się nie tylko ze zrozumieniem, ale wręcz z entuzajzmem - nikt o nic nie pyta, nie dyskutuje, niektórzy nawet głośno się cieszą, że będą mieli w Rzymie swojego delegata
Muszę tylko obiecać, że pomacham im do telewizora
Sami porządni ludzie Jednak ma się to wyczucie - wiem z kim się zadawać
Dnia wyjazdu nie mogę się doczekać. Z entuzjazmem i zapałem - we wszystkich swoich firmach wyprowadzam sprawy - i do tyłu i do przodu... Co się tylko da przewidzieć i ogarnąć, wszystko robię... Właściwie, to jakoś tak samo się wszystko robi ...
Od razu rezerwuję miejsce w Ill Sassone, a w międzyczasie zakładam wątek na CT, dzięki któremu dostaję od Faro namiar na kamperpark w Rzymie http://www.lgproma.it/ITA/IMain.html - którego nie muszę reklamować, bo było już o tym...
Brat z bratową do końca nie dają nam stuprocentowej deklaracji wyjazdu, ale ich sprawa..., Romek i tak wykupuje dla nich podróżne ubezpieczenia
Przygotowanie poprzedzających wyjazd Świąt Wielkanocnych - idzie mi błyskawicznie. Ze świątecznego przyjęcia u mamy, urywam się do garażu, żeby zadbać o odpowiednie przygotowanie kampera (w zakresie należącym do mnie). No cóż - nie było innej możliwości... A z resztą i tak nie mogłam się skupić na niczym innym
W poświąteczny wtorek odsyłamy dzieci do Lublina. W środę zabezpieczamy dom na czas naszej nieobecności, czynimy ostatnie przygotowania i wieczorem jedziemy do kamperka.
Brat z bratową dopiero w ostatni wieczór, potwierdzają swój wyjazd i przyjeżdżają do mamy, przywożąc swój ważący chyba tonę bagaż, którego ze względu na ogromne gabaryty, nie było możliwości nigdzie upchać i przez całą drogę zagradzał nam wejście do łazienki
Ale dzięki temu, już nigdy nie będę narzekać, że w kamperze jest mało miejsca. Po jego wypakowaniu poczuliśmy się tak, jak po wyprowadzeniu tej przysłowiowej kozy...
Nasi goście próbują utargować z nami późniejszą godzinę wyjazdu, ale w tej sytuacji nie ma zmiłuj się - o 7.00 macie być gotowi i stać pod bramą
Specjalnie wzięłam poprawkę na przewidywany półgodzinny poślizg, ale widać moją zdecydowaną postawę potraktowli poważnie, bo następnego ranka karnie stawili się wyznaczonym miejscu i czasie.
Nie wiem na czym dokładnie polegały ostatnie nocne manewry Romka przy przygotowaniu kamperka, który tak nawiasem mówiąc, już dawno był przygotowany. No ale nie muszę wszystkiego wiedzieć ...- ja mam wszystko dopięte na ostatni guzik.
Mogę spokojnie porozmawiać z mamą, która gdyby nie przewidywane trudności z fizycznym podołaniem wyzwaniu, z całą pewnością pojechałaby z nami
Radosna pobudka, ostatnie punkty wykreślone z wyjazdowej listy (przygotowanej, jak zwykle przez Romka) i można jechać...
Mama, która zawsze gdy wyjeżdżamy powtarza. "wolałabym, żebyście już byli z powrotem" - tym razem nie ma żadnych złowieszczych przeczuć. Już wie, do czego tak nas ciągnie...
Miło być rozumianym przez własnych rodziców
Taki mały drobiazg jak ten, że podstawiony pod próg domu kamperek, zastrajkował i właśnie nie chciało mu się odpalić, to już pomijam, bo takimi rzeczami to ja się w ogóle nie martwię - od tego mam swoich ludzi
Coś tam się działo ze świecami żarowymi, no ale nie będę się tu szczegółami kompromitować... bo to nie moja działka
Jakieś Romkowe czary-mary i za chwilę pali...
W tej podróży takich numerów kamperek zrobił nam potem jeszcze kilka - i to w najmniej oczekiwanych momentach Widać, że kamperki też miewają swoje humory
Udało się ... Wyjeżdżamy... Czuję się tak szczęśliwa, że najchętniej poleciałabym tam na skrzydłach...
Santa - 2012-04-22, 20:40 Podczas tej podróży - miałam wrażenie że, wszyscy podążali w jednym kierunku - do Rzymu. I oczywiście wszyscy nas mijali - setki osbówek, dziesiątki autokarów... Jak nigdy wcześniej ani potem, europejskie drogi zdominowane były przez polskie rejestracje
Nasi goście swoje podróże do Włoch zawsze uskuteczniają autobusami kursowymi. Tym razem każdy dostaje swoje rozkładane łóżeczko - i przez całą drogę nie życzą sobie ich składania. Prawie cały czas podróżują w pozycji horyzontalnej. Bratowa z nogami uniesionymi do góry, chroniąc je przed obrzękiem, bo zawsze po podróży ma problem z włożeniem butów Tym razem do Rzymu dotarła bez żadnych zdrowotnych problemów i stwierdziła, że trzeba sprzedać wszystkie domowe auta i kupić kampera
Pomimo, że wyjechaliśmy dużo wcześniej, żeby nie łamać swoich podróżnych zasad i nie wprowadzać pośpiechu, to droga uciekała jakoś tak wyjątkowo szybko: Barwinek, Preszów, Poprad, Żylina, Bratysława, nocny wjazd do Austrii, nocleg nie pamiętam już gdzie... Następny dzień - piątek - przejazd przez Austrię i spory kawałek Italii. Kolejna noc złapała nas gdzieś przy naszej "czterdziestce piątce" - całkiem już niedaleko do celu, ale przecież nie spieszymy się... A poza tym trzeba być w dobrej formie, bo następna noc i następny sen jest jedną wielką niewiadomą
Tymczasem z Rzymu zaczęły przychodzić niepokojące smsy. Okazało się, że nasi znajomi - zamiast czekać na gości w domu, niespodziewanie znaleźli się w szpitalu i czuwają przy swojej córce, której nasiliły się jakieś ataki silnego bólu. Sytuacja wygląda tak, że oczekują na diagnozę i decyzję lekarza prowadzącego. Po kilku godzinach niepewności i koczowania pod szpitalem, dowiadują się, że jest potrzeba przeprowadzenia operacji, której zasadności nie są w stanie do końca zrozumieć, bo włoski specjalistyczny język medyczny jest dla nich nie w pełni zrozumiały.
W tej sytuacji narasta dużo niekontrolowanych emocji, które nam również się udzielają
Choć o organizacji uroczystości beatyfikacyjnej wiem wszystko, co tylko można było znaleźć w internecie, choć mam konkretne plany jak zagospodarować i wykorzystać czas, to zaczynam zdawać sobie sprawę, że w tej sytuacji przebieg wypadków może być różny i że moje precyzyjne plany, być może trzeba będzie na bieżąco modyfikować. No ale cóż - nie pierwszy raz... i pewnie nie ostatni.
Gdy jesteśmy już gdzieś w połowie Austrii - dostaję wiadomość od znajomych dziewczyn z Bielska, które do końca nie były pewne, czy uda im się pojechać, że właśnie wyruszają jakimś firmowym autokarem - w hardkorową podróż obejmującą dwie noce jazdy (bez noclegu) i udział w uroczystości beatyfikacyjnej.
Nie wiem jak oni to zrobili, ale wyprzedzili nas na obwodnicy Rzymu i byli przed nami
Zgodnie z wcześniejszą umową z naszymi gośćmi, omijając Rzym obwodnicą, najpierw jedziemy do Dżordżiów. Ten bagaż co zagradza drogę do łazienki jest właśnie dla nich - jedziemy przecież do takiego biednego kraju
Dom zastajemy pusty, ale wiemy gdzie jest klucz i gospodarze telefonicznie polacają nam, żeby się rozgościć.
Pomimo, że naszych gospodarzy nie ma, bratowa która czuje się tam jak u siebie - przejmuje rolę pani domu i błyskawicznie przyrządza nam powitalne dymiące spagetti, na które niebawem załapują się również gospodarze - nieprzytomni ze zmęczenia i niewyspania.
Ale najważniejsze, że ich dziecko jest już po zabiegu, wybudzone i wygląda na to, że wszystko jest w porządku.
Gdy Dżordżio słyszy, że my mamy w planie jakieś opcje kamperowania w Rzymie, to od razu protestuje. Ma pięć innych pomysłów na to, żebyśmy jutro mogli się znaleźć na Placu Świętego Piotra - łącznie z tym, że zna do Watykanu boczne wejścia, bo pracował tam kiedyś w ekipie remontowej
Ale Dżordżio też już nas zna i wie, że lubimy chodzić swoimi ścieżkami, więc odpuszcza i tylko wyraża nadzieję, że jakoś w tych niezwyczajnych okolicznościach, w końcu się spotkamy i spędzimy razem trochę czasu.
Z trudem udaje nam się zebrać z powrotem całą ekipę i kierując się nawigacją jedziemy do kamperparku na Cassilinie, na który docieramy po zapadnięciu już po zmroku.
Już w drodze do Rzymu wiedziałam, że organizacyjnie nie uda się zrealizować mojego misternie budowanego planu, który na sobotni wieczór przewidywał udział w czuwaniu modlitewnym na Circo Massimo.
Gdybyśmy byli sami to dałoby się to przeprowadzić, ale nasi goście nie mają aż tak dużej motywacji i mobilizacji, żeby wykorzystywać czas do maksimum. Żyją trochę w innym tempie i są bardziej od nas wygodni. Szybko załapuję, że trzeba to uwzględnić i tak działać, żeby wszystkie strony były zadowolone.
Z bólem serca, do którego się nikomu nie przyznaję, godzę się z tym, że w Circo Massimo mnie nie będzie, ale jednego im, ani sobie nie odpuszczam. Wszystkim nakazuję wyjęcie słuchawek, które poleciłam zabrać w ramach przedwyjazdowych przygotowań i włączenie w telefonikach radia watykańskiego. Dzięki temu mamy bezpośrednią transmisję w języku polskim - tego co dzieje się na Circo Massimo.
No trochę to głupio - być w takim czasie w Rzymie i nie uczestniczyć..., ale siła wyższa..., widać nie było nam dane
Gdy na początku spotkania rozlegają się znane i wzruszające dźwięki, od tego momentu - choć mnie tam jeszcze nie ma - czuję, że właśnie się zaczęło...
Skupiam się na słuchowym odbiorze przebiegu uroczystości, podczas której Joaquino Navarro -Valls, kard. Stanisław Dziwisz i siostra Marie Simon-Pierre, której uzdrowienie zostało uznane za cud w procesie beatyfikacyjnym, przedstawiają zebranym świadectwa o Janie Pawle II.
Psychicznie odcięta od rzeczywistości, mechanicznie wykonuję czynności związane z przygotowaniem nas do wyjścia na Plac Świętego Piotra.
Jednak kątem oka dostrzegam, że w ekipie zaczynają się zarysowywać podziały ujawniające się w pomysłach, jak to przeprowadzić logistycznie . W obliczu przewidywanych niedogodności niektórzy zaczynają się "łamać"
Aż się prosi, żeby ktoś tu przejął dowodzenie
Mamy, co prawda w ekipie zawodowca, który na co dzień organizuje akcje o takim zasięgu, o których mi się nawet nie śniło (oficer dyżurny, komisarz, ekspert od czegoś tam... i coś tam coś jeszcze..., takie rzeczy nie trzymają mi się głowy... ), ale czuję, że tutaj to trzeba kogoś bardziej zdecydowanego...
Wiadomo kogo..., tego co ma w ręku mapy, namiary i zna drogę ... Również takiego, co ma największą motywację i najwięcej do stracenia ...
No dobra..., poświęcę się ...
Wszystkim pozwalam się "wygadać", podkreślam zalety wszystkich pomysłów, aby na koniec pod natchnieniem wyższej dyplomacji, przeprowadzić swoją opcję, która zakłada, że jedziemy tam jak najszybciej i w zależności od okoliczności czekamy do rana, starając się zająć jak najkorzystniejszą pozycję umożliwiającą przeżywanie uroczystości beatyfikacyjnej.
O dziwo, udało się uzyskać akceptację nawet tych, którzy mieli pomysł, żeby kilka godzin się przespać, a potem dopiero jechać. Przeczuwam, że jeśli się na to zgodzę, to tak będę na beatyfikacji, jak na tym czuwaniu co właśnie się kończy...
Z resztą mam swoją zasadę - do Rzymu nie przyjeżdża się spać... A tolerancja i wyrozumiałość też muszą mieć jakieś swoje granice...
W końcu... udaje się - po północy wychodzimy z kamperka Zaraz po wyjściu zostajemy zagadnięci przez stacjonujących w pobliżu przyjaznych rodaków z Krakowa, których ekipa wygląda podobnie jak nasza - "ja i szwagier"
Próbuję się dyskretnie dowiedzieć, czy rodacy są "kamperteamowi", ale jakoś nie do końca chcą się ujawnić twierdząc, że czasem na forum zaglądają... Ostatecznie nie dowiedziałam się z kim mamy zaszczyt; pomyślałam, że może jutro jakoś ich lepiej podejdę... ale więcej ich nie spotkaliśmy. Przy okazji pozdrawiam ...
Santa - 2012-04-23, 23:55 Z przystanku na Cassilinie znajdującym się naprzeciwko naszego kamperparku, w dość szybkim tempie przemieszczamy się autobusem do dworca Termini. Tam schodzimy do metra, które po brzegi wypełnione oflagowanymi rodakami, dowozi nas tam gdzie dzisiaj prawie wszystkich, czyli na Ottaviano/San Pietro.
Tutaj bez konieczności wyjmowania mapki, z tłumem jak woda przelewającym się ulicami Rzymu, kierujemy się w stronę Watykanu.
Pomimo, że poruszanie się ulicami miasta staje się coraz bardziej utrudnione, nie zwracając uwagi na przeszkody staram się, żebyśmy doszli jak najbliżej Placu Świętego Piotra. Miałam nadzieję, że może jeszcze o tej porze uda się wejść jakąś boczną uliczką na Via Conzillazione, ale okazuje się, że boczne wejścia są już zamknięte i obstawione odpowiednimi służbami mundurowymi.
W końcu znajdujemy miejsce, które wydaje się dość przyjazne do przetrwania kilku godzin - murek, na którym można przysiąść albo nawet - korzystając z oparcia - przespać się bez narażania się na stratowanie - przynajmniej z jednej strony
Każdy dzisiaj radzi sobie jak potrafi. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że tu może być kemping
W międzyczasie dostaję smsa od moich bielszczanek, które informują nas o swoim położeniu, przy barierkach oddzielających wejście na Via Concillazione. To my jesteśmy trochę dalej i będąc w bocznej uliczce, praktycznie nie mamy możliwości kontrolowania tego, co dzieje się w centrum wydarzeń.
Po jakichś dwóch godzinkach dostaję od nich wiadomość, żeby przygotować się do zmiany miejsca, ponieważ tam gdzie one teraz są, właśnie poszła wieść, że będą odgradzać drogę na Plac Świętego Piotra.
Brat z bratową nie za bardzo mają ochotę na opuszczenie przyjaznego murku, ale w końcu ulegają sile mojej perswazji i udają się za nami - w kierunku "do przodu"
Tłum wypełniający naszą ulicę też widać dostał jakiś "cynk", bo niektórzy zebrawszy swoje akcesoria, usiłują przemieszczać się, ku niezadowoleniu innych - nastawionych już na spędzenie w tym miejscu nocy.
W końcu - chcąc nie chcąc - wszyscy - korzystając z możliwości a bardziej z konieczności, przemieszczają się w kierunku Via Conzillazione, którą nam udaje się pokonać - mniej więcej do połowy ulicy.
Gdy już prawie miałm pewność, że zaraz dotrzemy na Plac Świętego Piotra, to nagle tłum zafalował i pochód został zatrzymany. Już nie da się zrobić ani kroku do przodu a mimo to parcie od tyłu nie ustaje Po pewnym czasie sytuacja się stabilizuje i wygląda na to, że już tutaj zostaniemy.
Ja jak zwykle - wymagania mam skromne, dużo do szczęścia nie potrzebuję i jestem usatysfakcjonowana tym co mam. A mam pod nogami pół chodnikowej płytki na wyłączność, oddycham watykańskim rześkim powietrzem, otaczają mnie sami sympatyczni ludzie. A do pełni szczęścia mam silne oparcie w nogach mojego męża - mogę odpływać, mdleć, spać, niczego się nie muszę obawiać, wszystko jest w porządku...
No niestety nie jest w porządku... Od samego początku bardziej wygodna część naszej ekipy, wykazuje symptomy niepokoju związanego z niekomfortową sytuacją, w której się znajduje. W końcu mój brat proponuje, żeby się wycofać z tego tłumu, bo tłum dla niego to jest nieprzewidywalna masa, której się obawia i wolałby nie narażać się na doświadczenie jego niszczącej siły
Niepotrzebnie dałam mu kiedyś do przeczytania Le Bona...
...bo może dziś używać fachowych argumentów przekonywujących mnie do odwrotu...
No ale - za późno - tłum już mnie pochłonął i mimo to, wciąż czuję się jednostką, która ma swój osobisty cel i nie widzę takiej możliwości, żeby ten tłum miał mi w tym przeszkodzić
W wyniku przeprowadzonych negocjacji, połowa naszej ekipy decyduje się na odwrót, a my z Romkiem zostajemy. Nie pamiętam dokładnie, bo trochę przysypiałam wtulona w buty mojego męża, ale gdzieś około drugiej czy trzeciej w nocy, tłum nagle znów rusza i gdy już się wydaje, że tym razem "wniesie" nas na Plac Świętego Piotra, znów niespodziewanie się zatrzymuje - tym razem już bardzo blisko, bo koło szóstej ulicznej latarni licząc od placu.
Moje koleżanki bielszczanki też są koło szóstej - tyko, że po przeciwnej stronie ulicy Wymieniamy trochę smsów, bo na "face to face" szans raczej nie ma - zwłaszcza, że one zaraz po uroczystościach wsiadają w autokar i wracają.
Do świtu coraz bliżej. W pobliżu mamy wielu rodaków, na ogół pesymistów i czarnowidzów przewidujących, że oto właśnie Plac Świętego Piotra jest już szczelnie wypełniony i wątpiących w to, czy uda się przesunąć jeszcze choćby o metr . Byli tu na pogrzebie, to lepiej wiedzą...
Ja mam tak, że im więcej pesymizmu w narodzie, tym więcej nadziei we mnie...
Szukam wzmocnienia w dyskretnym przyglądaniu się innym optymistom. W pobliżu jacyś młodzi, z dwójką maluchów - przez całą noc zupełnie nieźle sobie radzą. Dzieci grzecznie przysypiają na ich ramionach, a rodzice najspokojniej w świecie uczestniczą w czymś, co innym na ich miejscu nawet nie przyszłoby do głowy
Mam w tym tłumie duże pole do obserwacji przedstawicieli różnych nacji. I muszę przyznać, że patrząc na nasz twardy i zahartowany naród - pesymistów i czarnowidzów - dostrzegam jego przewagę nad innymi, w okolicznościch wymagających wytrzymałości i determinacji. Pamiętam w jaką furię wpadła pewna francuzka, mająca trudność w przemieszczeniu się w kierunku toalety. Treści werbalnych nie byłam w stanie zrozumieć, ale mowa jej ciała - gesty, ton i gama wydawanych przez nią dźwięków wzbudzały poważne obawy o jej kondycję psychiczną i dalszy udział w zgromadzeniu
I tym razem znów wbrew pesymistom i czarnowidzom - gdzieś tak miedzy piątą a szóstą - nagle tłum znów rusza, tym razem z prawdziwym impetem. Pod nogami plączą się zgubione buty i różne inne akcesoria. Z mojej podręcznej chorągiewki (pożyczonej od kamperka) też zostaje tylko uchwyt Dobrze, że mama nie zdecydowała się na wyjazd, bo to okoliczności zdecydowanie nie dla niej...
Gdy kończą się budynki Via Conzillazione i wyłania się przestrzeń Placu Świętego Piotra czuję, że cel osiągnęłam. Nie będę tylko oglądać uroczystości, ale będę w niej uczestniczyć - a to było moje główne założenie
Tymczasem brat z bratową wycofawszy się z Conzillazione, zainstalowali się przy najbliższym telebimie - zajęli miejsce na wygodnej ławce i zaopiekowani przez służby porządkowe serwujące żywnościowo-elektorolitowe "wyprawki", dotrwali sobie do rana, a następnie całą uroczytość beatyfikacyjną spędzili siedząc na wygodnej ławce z oparciem.
Szczegółowa kontrola, taka sama jak przed wejściem do bazyliki, w końcu przepuszcza nas na Plac, ale rekwiruje nam drążek od flagi, przez co jesteśmy pozbawieni możliwości okazywania pełnego entuzjazmu i afiszowania się swoim - jak na dzisiejszy dzień - wyjątkowym pochodzeniem
Gdy wchodzimy na Plac, wszyscy w pośpiechu starają się zająć jak najlepszą pozycję, choć teraz już pośpiechu być nie powinno, bo miejsca jest jeszcze wiele...
Instalujemy się na bardzo dobrej pozycji w centrum Placu - jakieś 50 metrów przed egipskim obeliskiem, naprzeciwko przygotowanego głównego ołtarza. Można było jeszcze bliżej, ale wystarczy..., o takiej dobrej lokalizacji jak mamy teraz, nawet nie marzyłam.
Jakieś 2-3 godzinki, które zostały nam do rozpoczęcia uroczystości wykorzytujemy na szybki sen. Po nocy - prawie całej spędzonej na nogach - sen zbawienny. Bardzo mi zależy, żeby uzyskać stan ciała i ducha umożliwiający przytomne uczestniczenie w uroczystości. Moja kondycja fizyczna zwykle starcza mi na osiągnięcie celu, którego późniejszą treść zdarza mi się przespać
Tym razem tak być nie może...
Plac Świętego Piotra wygląda jak jeden wielki piknik, wyłożony gazetami, które świetnie izolują od chłodnego podłoża płytek. Przysypiamy, starając się zajmować jak najmniej miejsca, bo służby porządkowe od czasu do czasu usiłują zapanować nad ekspansywnymi zapędami niektórych pielgrzymów - a samoświadomość przypomina, że pewnie wielu jest takich, którzy chcieliby się tu jeszcze zmieścić...
Wtedy - w ciągu tych dwóch porannych godzin - po raz pierwszy doświadczyłam, że w Rzymie można zmarznąć Takiego Rzymu jeszcze nie znałam...
Jeszcze chwila i się zacznie ...... Santa - 2012-04-25, 17:25 Mszę beatyfiakcyjną która miała rozpocząć się o 10.00, poprzedziło modlitewne przygotowanie do liturgii...
Jest to czas, w którym organizm najmocniej upomina się o prawo do snu i zarwana noc wciąż nie pozwala o sobie zapomnieć. Ale oczekiwanie "godziny zero", mobilizuje do walki ze swoimi słabościami...
Przestrzeń wypełnia natchniona atmosfera oczekiwania, będąca zapowiedzią niezwykłego wydarzenia, które niedługo tutaj nastąpi i które zgromadziło tutaj te niesamowite tłumy ludzi z całego świata...
Poranny chłód odchodzi w zapomnienie, dzisiejsze słońce umiarkowanie przygrzewa otwierając umysły i rozluźniając ciała, które uwalnia od troski o zachowanie życia.
Przechodzi mi przez myśl, że to wychylające się zza chmur słońce jest zapowiedzią otwarcia się nieba, na które tu dziś wszyscy czekają
Wielkie poruszenie w tłumie oznacza, że pojawia się papież. Owacyjnie witany, jako zwiastun i wykonawca tego co ma nastąpić.
Być może to standard, ale ja uczestniczę w powitaniu papieża na Placu Świętego Piotra po raz pierwszy i dla mnie to jest absolutnie nowe doświadczenie spontanicznego, bezinteresownego ludzkiego zrywu.
Niespieszny przejazd papieża przed szczęśliwcami, którzy są najbliżej, jego spokojny i pogodny uśmiech, błogosławieństwo dzieci - to wszystko widzę na telebimie, ale w przeżyciu jest tak, jakbym była obok...
Moment skupienia i rozpoczyna się msza beatyfikacyjna. Wraz z papieżem koncelebrują ją liczni kardynałowie i jeden arcybiskup - osobisty sekretarz Jana Pawła II - Mieczysław Mokrzycki, który przybył tu dziś ze Lwowa.Ten arcybiskup spośród wszystkich purpuratów jest dla mnie najważniejszy, bo to jest mój ziomal, łączy nas ten sam ogólniak i ta sama Alma Mater. Człowiek naturalny, skromny i z subtelnym poczuciem humoru wypływającym z nieprzeciętnego umysłu - rzadkie połączenie, które zawsze mnie zwala nóg. Nigdy go osobiście nie poznałam, ale nic nie szkodzi... i tak jestem dumna
Podłączając słuchawki do telefonów, mamy dokładne tłumaczenie i komentarz - przygotowane dla polskich pielgrzymów przez radio watykańskie. Obraz z telebimu dopełnia całości, co daje wrażenie bycia zupełnie na swoim miejscu. Wszystko dokładnie staram się zapisać na dysku swojej pamięci.
Po obrzędach wstępnych - w uroczystym marszu - przystępuje do papieża wikariusz generalny dla diecezji rzymskiej kardynał Agostino Vallini wraz z postulatorem procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II - księdzem Sławomirem Oderem. Kardynał Vallini zwraca się do papieża wygłaszając następującą stosowną na tę okoliczność formułę:
"Ojcze Święty, wikariusz generalny Waszej Świątobliwości dla diecezji Rzymu prosi uniżenie Waszą Świątobliwość, by zechciał wpisać w poczet błogosławionych Czcigodnego Sługę Bożego Jana Pawła II, papieża".
Prośbę uzasadnia odczytując szczegółowy życiorys Jana Pawła II..........................
Papież Benedykt XVI wysłuchawszy w skupieniu słów kardynała, podniośle i uroczyście wygłasza formułę beatyfikacji:
"Spełniając pragnienie naszego brata kardynała Agostino Valliniego, naszego wikariusza generalnego dla diecezji Rzymu, wielu innych braci w episkopacie oraz licznych wiernych, po zasięgnięciu opinii Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych naszą władzą apostolską zgadzamy się, aby Czcigodny Sługa Boży Jan Paweł II, papież, od tej chwili nazywany był błogosławionym, a jego święto obchodzone mogło być w miejscach i zgodnie z regułami ustalonymi przez prawo 22 października każdego roku. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego."
Po wygłoszeniu przez papieża formuły beatyfikacyjnej, następuje odsłonięcie obrazu nowego błogosławionego Jana Pawła II, znajdującego się na fasadzie bazyliki.
Tego co działo się na placu po słowach papieża, opisać się nie da - a na pewno nie przekaże tego taki szary amator jak ja
Ludzie wiwatowali, machali flagami (co bardziej pomysłowi - zawiesili je na wędkach), wypuszczali w niebo baloniki, wrzeszczeli, śpiewali, płakali, skakali, tańczyli trzymając się za ręce... Przestrzeń wypełniły nie mające końca oklaski...
Euforia... To chyba za małe słowo. Myślę, że takiego słowa, którym możnaby to nazwać, jeszcze nie wymyślono
Tej chwili nie zapomnę nigdy... Choć kilka razy uczestniczyłam w papieskich pielgrzymkach i miałam możliwość doświadczyć atmosfery takich zgromadzeń, to tamta była absolutnie wyjątkowa i nieporównywalna do żadnej innej...
Może stanowiło o tym bogactwo przeżyć wyrażanych przez mozaikę osobowości praktycznie z całego świata... Uczucia wyrażane na milion różnych sposobów - śmiechem, tańcem, gestykulacją, mimiką, radością wydobywającą się z oczu, ust, całego ciała ... białego czy kolorowego...
Jak to możliwe, żeby tak różni, praktycznie zupełnie niezwiązani z sobą ludzie, nagle w tym samym miejscu i czasie połączyli się w jedność - w przeżywaniu wspólnej radości...
Dla mnie - doświadczenie fascynujące, nieznane - pomimo moich stu lat wypełnionych ciekawością i poznawaniem drugiego człowieka...
Po powrocie do naszej polskiej rzeczywistości, miałam takie przekonanie, że siła którą wtedy zaczerpnęłam, nie wyczerpie się nigdy...
Do dziś mam takie pokłady pozytywnej energii, którą wykorzystuję dla zrównoważenia wszechobecnego i wszechogarniającego niezadowolenia i beznadziei tak często manifestowanej przez ludzi, którzy przeważnie - tak nawiasem mówiąc - są zupełnie szczęśliwi - tylko sami o tym nie wiedzą
W atmosferze tego szalonego szczęścia, które myślę, że nie ominęło nikogo z obecnych w tym dniu na Placu Świętego Piotra, wikariusz generalny podziękował papieżowi za ogłoszenie błogosławionym Jana Pawła II.
Zaraz po nim do papieża przytąpił też postulator - ksiądz Sławomir Oder - ten, który tak skrzętnie gromadził materiały wymagane do tego co się tu właśnie wyprawia
Po nich - wzruszona siostra (która przez wiele lat posługiwała w apartamentach papieskich) i towarzysząca jej siostra Marie Simone Piere przyniosły Ojcu Świętemu relikwiarz w kształcie splecionych gałązek oliwnych.
Trudno przewidzieć jak długo trwałaby jeszcze ta chwila (najdłuższa i najwspanialsza w przeżywaniu dla zgromadzonych tu dzisiaj ludzi), gdyby nie fakt, że z megafonów popłynęły odczytywane w kilku językach komunikaty zawierające prośbę o nieklaskanie, pochowanie flag i transparentów. Zdecydowany ton spikera, prawie natychmiast przywrócił równowagę w tej masie rozentuzjazmowanych narodów i nastąpił dalszy ciąg liturgii...
Byli tacy, którzy potem twierdzili, że więcej nas tego dnia było w Rzymie niż w Warszawie W każdym bądź razie - nie dało się nas nie zauważyć
... Aulos - 2012-04-25, 22:38 A tak bardzo chcieliśmy tam być...
Dziękujemy, że dzięki Wam możemy pobyć tam choć troszkę. Elwood - 2012-04-25, 23:54 Santa
Cytat:
. . .pomimo moich stu lat wypełnionych ciekawością i poznawaniem drugiego człowieka...
Wiedziałem, że lata przepracowane w warunkach szkodliwych mają przelicznik większy od jedności, ale żeby lata wypełnione ciekawością miały mnożnik powyżej czterech to dla mnie nowość - no cóż jak widać czytając Twoje opowieści można się wiele nauczyć. Pozdrawiam Santa - 2012-04-26, 15:51
Aulos napisał/a:
A tak bardzo chcieliśmy tam być...
Dziękujemy, że dzięki Wam możemy pobyć tam choć troszkę.
Pamiętaliśmy o nieobecnych - tych, którzy chcieli tam być
Elwood napisał/a:
Santa
Cytat:
. . .pomimo moich stu lat ...
... przelicznik większy od jedności..., mnożnik powyżej czterech...
... można się wiele nauczyć...
To nie jest aż tak bardzo skomplikowane W rzeczywistości wcale nie chodzi o matematykę ...
To mój osobisty sposób na wieczną młodość Nastawieni na spotkanie ze stulatką, zawsze mi powiedzą "Santa jak ty młodo wyglądasz"
Nic nie kosztuje, a efekt murowany
Miałam to opatentować, ale Elwood mnie zdemaskował Santa - 2012-04-27, 23:38 Z dalszego przebiegu uroczystości przebiegającej w skupieniu i nastroju dziękczynienia, zapamiętałam kilka fragmentów, w których poczułam się wyróżniona, jako przedstawicielka narodu nowego błogosławionego. Kilka elementów w języku polskim, homilia ze zręcznym i subtelnym odniesieniem do wartości, których zwieńczeniem jest dzisiejsze święto.
Fragment homilii wygłoszony przez papieża po polsku - nagrodzony radosnym entuzjazmem rodaków i gromkimi brawami...
Przeżycie osobiste, u każdego z całą pewnością inne, dlatego na tym zakończę...
W moim odbiorze - będąc tego dnia polakiem w Rzymie - można było się poczuć zarówno wyeksponowanym jak i zintegrowanym z całym światem - czyli zupełnie normalnie, tak jak w moim przekonaniu i oczekiwaniu być powinno.
Tego dnia nie zaobserwowałam tam żadnych podziałów na my i oni, czego niestety nie można już powiedzieć o uroczystościach, które odbyły się w dniu 3 maja w Santa Maria Maggiore - tam to już wyraźnie się czuło, że jest prawica, lewica i centrum
No ale nie wyprzedzajmy faktów
Po uroczystości - postanawiamy odszukać naszych zagubionych towarzyszy podróży. Wymiana smsów pozwala ich namierzyć przy ulicy wiodącej nas do metra. Kierujemy się tam - znów na fali płynącej masy ludzkiej...
Służby porządkowe - kordonem z nadstawieniem własnych piersi, ukierunkowują wylewające się z Watykanu tłumy w stronę najbliższej stacji metra - Ottaviano - jakby za wszelką cenę chcieli już mieć nas z głowy - bezpiecznych i rozdysponowanych gdzie należy
Na każdym kroku otwartość i możliwość uzyskania rzetelnej informacji - po zdecydowaniu służb - widać, że są nieźle wyszkoleni, bo nie ma miejsca na żaden chaos (czego wielu obawiało się przed wyjazdem na beatyfikację).
Bramki do metra otwarte, kolejka odjeżdża praktycznie jedna za drugą. Co za cudowny wynalazek - w mieście nie ma gdzie szpilki wetknąć, a tu chwila i już jesteśmy na dworcu Termini.
Przechodzimy na plac przed dworcem, gdzie kilka autobusów z naszym numerem, jeden za drugim stoją otworem i co chwilę odjeżdżają w kierunku kamperparku.
Nawet nie ma tłoku, co umożliwia nam szybką wymianę wrażeń z bratem i bratową.
Oni oczywiście - w pełni zadowoleni ze sposobu w jaki udało im się przetrwać tę noc, ale żyją już czymś innym. Mówią nam, że jesteśmy po uroczystości zaproszeni do domu Dżordżiów - bo tamci, jako że mieli za daleko, uroczystość przeżywali przed telewizorem
Biorąc na logikę - propozycja nie do odrzucenia... Ale niestety organizm ma swoje skończone możliwości i o ile w autobusie jeszcze jestem jako tako przytomna, o tyle po wejściu do kampera i skierowaniu oczu w kierunku poduszek w alkowie, moja słaba płeć przypomniała sobie o zarwanej nocy i upomniała się o swoje prawa - właściwie to o natychmiastowe zaspokojenie jednej z podstawowych potrzeb - potrzeby snu...
Ostatkiem świadomości, bez żadnych ceregieli informuję ekipę, że ja nigdzie nie jadę, bo muszę się położyć i żeby mnie pod żadnym pozorem nie budzić, póki sama nie wstanę
Nie mam już ani odrobiny siły, żeby coś tłumaczyć czy uzasadniać, po prostu wskakuję do alkowy i odpływam...
Z drugiego świata dociera do mnie, jak Romek im tłumaczy, że ze mną już dzisiaj nie pogada i że nie ma na to żadnej rady. Wspólnie obmyślają, żeby dać Dżordżiowi namiar pod bramę kamperparku - bo to może z 20 minut drogi, więc jak tak bardzo chce tych gości, to niech ich sobie przywiezie
Po jakimś czasie słyszę jeszcze, że drzwi kamperka zamykają się od środka, a mój mąż wkakuje do mnie na górę.
Gdy otwieram oko, mam wrażenie, że dopiero zasnęłam, a okazuje się, że jest pół godziny przed północą
No niemożliwe...przespałam 9 godzin, czyli dokładnie tyle ile potrzebuję dla zwykłej regeneracji...
No ale przespać niedzielne popołudnie i wieczór w Rzymie - to niedopuszczalne..., to powinno być karalne... trzeba na to wymyślić jakiś paragraf...
Niestety znów nie pozostaje mi nic innego, tylko wybaczyć sobie takie marnotrastwo życia ale pocieszam się, że na pewno tak było potrzeba, żeby przez kolejne dni być w dobrej formie i w pełni cieszyć się naszym niespodziewanym, nieplanowanym, zupełnie nieprzewidywanym pobytem w Rzymie - który - i dosłownie i w przenośni - spadł nam z nieba
Romek też zdziwiony, że to już ta godzina. Wstajemy, dokonujemy wszystkich niezbędnych do dobrego odpoczynku manewrów toaletowo-kulinarnych i zupełnie jak nowi, znów wskakujemy do alkowy...
Nie wiem dlaczego, ale spodziewałam się, że rano zastanę w kamperku naszych imprezowiczów - gospodarze jadąc do pracy do Rzymu mogli nam ich zwrócić..., ale nie zwrócili...
Telefonów nie odbierają, Romek mnie uświadamia, że oni przecież też muszą spać... Odpuszczam im i po porannych czynnościach niezbędnych do pokazania się światu na oczy, udajemy się znów na przystanek - żeby dotrzeć na Plac Świętego Piotra, gdzie dziś przed południem ma się odbyć msza dziękczynna.
Po drodze na przystanek pstrykamy kilka fotek - oczywiście po to, żeby zawiesić je na forum, ale już wcześniej zrobił to Eler, więc moje to tylko tak dla przypomnienia.
Na terenie kamperparku - mały komis, można zobaczyć co oferują Włosi. Pamiętam, że jakoś tak dziwnie drogo tam było...
Przystanek naprzeciw kamperparku. Wszystkie słupy i latarnie były w tych dniach oplakatowane zgodnie z tematem przewodnim.
Widok na kamperpark z przystanku
Tym razem na Termini wskakujemy do autobusu - numeru nie pamiętam i nie chce mi się teraz szukać, ale jakby było trzeba, to nie ma sprawy Kiedyś przeczytałam, że jedzie piękną trasą, więc dziś przedkładamy ją nad metro - bo Rzymu zza szyb autobusu jeszcze nie widzieliśmy
Na Plac Świętego Piotra docieramy nieco spóźnieni... Santa - 2012-04-29, 23:15 Dziś już na Plac Świętego Piotra można wejść bez problemu. Tłum, co prawda ogromny, ale miejsca jeszcze jest sporo.
Wszystkich gromadzi uroczysta msza dziękczynna za beatyfikację Jana Pawła II, której przewodniczy i homilię wygłosi watykański sekretarz stanu, kardynał Tarcisio Bertone
Ze słowa wstępnego wygłoszonego przez kardynała Dziwisza najbardziej wymowne było przypomnienie momentu, w którym na pogrzebie Jana Pawła II wiatr zamknął księgę leżącą na jego trumnie. Nawiązując do tego faktu, kardynał Dziwisz ogłosił, że właśnie nadszedł czas, aby ponownie tę księgę otworzyć, by sięgać do niej - jako źródła mądrości i wiary...
Zaś spośród wielu wzniosłych myśli i opinii wygłoszonych przez sekretarza stanu, Tarcisio Bertone, najwymowniejszymi wydały mi się słowa stwierdzające, że nowy błogosławiony Jan Paweł II, umiał nadać kościołowi katolickiemu powszechny autorytet moralny i wizję duchową na całym świecie.
Wsłuchując się w treści przeplatane (ku radości zgromadzonych rodaków) fragmentami w języku polskim, cieszę się, że jestem tutaj i mogę dopełnić tej radości wczorajszego dnia... Ale dziś największym wydarzeniem będzie to, co nastąpi po mszy...
Wiedzieliśmy o tym, ale właśnie z megafonów płyną komunikaty, że przy ołtarzu konfesji można dziś zobaczyć wystawioną trumnę błogosławionego Jana Pawła II... I choć te tysiące zgromadzonych tutaj chętnych, zamierzają zapewne wejść do bazyliki, to mnie to jakoś nie zniechęca...
Próbujemy z Romkiem wyczuć, skąd będzie nam najbliżej do wejścia i zająć odpowiednią pozycję.
Wizja stania kolejnych kilku godzin w kolejce, trochę mnie osłabia, już wystarczy, że tyle "Rzymu" przespałam... , ale nie złamię się, z takiej możliwości się nie rezygnuje...
Po około półgodzinnym oczekiwaniu okazuje się, że mieliśmy farta, bo właśnie stąd gdzie jesteśmy, najszybciej można wejść w kierunku służb porządkowych, które jak zwykle nas szczegółowo lustrują i przepuszczają do kolejki, która tym razem prowadzi prosto do głównych drzwi wejściowych....
Nasi też tutaj są ... Nie wiedzieliśmy, że się wybierają...
O ile w kolejce odczuwało się pośpiech i zniecierpliwienie, o tyle w bazylice panuje zupełny spokój. Praktycznie można zostać ile się chce..., służby porządkowe w to nie ingerują...
Już od wejścia widać - otoczoną białożółtymi kwiatami i dumnymi gwardzistami - najbardziej znaną na świecie - trumnę nowego błogosławionego - Jana Pawła II.
Już z daleka zauważamy, że nie jest taka jak ją zapamiętaliśmy z medialnych przekazów z pogrzebu czy ilustracji w różnych wydawnictwach - czyli lśniąca i uderzająca blaskiem świeżego drzewa, tylko taka poszarzała, przymglona upływem sześciu lat, podczas których spoczywała w podziemiach Watykanu...
Święty Piotr, który zawsze wita turystów, dziś z posągu przygląda się, jak jest uhonorowany jest jego wielki następca
Akurat trafiliśmy na zmianę warty - gwardziści demonstrują swoje umiejętności
Romek robi niezliczone ilości zdjęć..., ja również, bo jakoś mnie dzisiaj nic innego w bazylice nie interesuje, jakbym zapomniała w jakim miejscu jestem...
Dziś liczy się tylko to jedno - że możemy stanąć przed Jego doczesnymi szczątkami - ten jeden raz w życiu - choć tyle lat tu żył i tyle było możliwości..., a my - mocno opóźnieni, ale nie straceni..., choć 6 lat po jego śmierci ale tu, w tym miejscu..., dziś..., wreszcie jesteśmy... i to jakby dopełnia moich odwiecznych tęsknot do Rzymu, do którego tak bardzo chciałam jechać - chyba przede wszystkim ...dla Niego.
Od zawsze wiedziałam, że postać Jana Pawła II jest niezwykła, może bardziej w to wierzyłam niż zdawałam sobie z tego sprawę z tego - tak na rozum.
Ale teraz, po tym wszystkim co się tu wydarzyło wczoraj i dzisiaj, po tym co widzę na ulicach Rzymu - tego miasta uważanego za centrum świata, gdzie każdy metr kwadratowy jest wypełniony Nim - to wszystko sprawia, że nabieram przekonania, że uczestniczę w wydarzeniu niezwykłym na przestrzni dziejów, zarówno naszego państwa, jak i świata.
Zdaję sobie sprawę, że w moim dotychczasowym życiu, nie znajduję przykładu tak wielkiej osobowości i ludzkiego autorytetu i już raczej nie spodziewam się, żeby ktoś taki mógł się jeszcze pojawić...
W bazylice pozostajemy długo, nie pamiętam ile, bo to były takie chwiele, w których chciałoby się czas zatrzymać - i o dziwo, to się udaje...
Gdy w końcu opuszczamy bazylikę, czuję taką lekkość na sercu, jakbym wypełniła jakąś powinność, która mi od dawna zalegała i nie pozwalała się do końca wyluzować.
My już wychodzimy, a inni wciąż napływają...
A nieprzebrane ilości - w dalszym ciągu czekają w kolejce, która nie ma końca...
Gdzieś koło szesnastej, a może dalej - nie pamiętam, opuszczamy Watykan...
... Elwood - 2012-04-30, 00:22 Yans - Santa wpadnie nam w nałóg i przestanie pisać. Byłaby to niepowetowana szkoda dla naszego forum Santa - 2012-04-30, 08:02
Elwood napisał/a:
... przestanie pisać...
Już dawno by przestała, gdyby nie to, że Yans dolewa jej piwa, a Elwood atramentu
Dziękuję Santa - 2012-05-01, 17:46 Biorąc pod uwagę ilość i natężenie wrażeń i przeżyć, to dla mnie ten dzień mógłby się już skończyć. Ale pora zbyt wczesna i miejce na ziemi tak niezwykłe, że siłą autosugestii dodaję sobie sił w nogach, które dziś już dawno wydreptały swoją normę...
Znów jesteśmy w Rzymie, mamy czas, mamy spokój, mamy siebie..., kamperek bezpieczny, goście - kto ich tam wie... telefony milczą, ale ostatecznie - działają w dwie strony, więc nie ma powodu do zmartwień...
To co teraz robimy - jak zwykle pyta mój mąż...
Dziś idziemy na Zatybrze. Jeszcze tam nigdy nie byliśmy... Owszem, kilka rundek kiedyś kamperkiem zrobiliśmy i wyobrażenie jako takie mamy, zwłaszcza tej okolicy położonej bezpośrednio przy rzece, ale tak "na buciku", to jeszcze nie było okazji.
Okazja może i była, ale nie było klimatu, bo na Zatybrze trzeba iść na zupełnym luzie, bez żadnego planu czasowego czy przestrzennego. Trzeba po prostu iść... i się zatracić ...
Do odwiedzenia Zatybrza nie jestem jakoś szczególnie przygotowana teoretycznie. Owszem, czytałam dużo, ale to było dawno i już nie pamiętam. Ale nic nie szkodzi... czy ja tak zawsze muszę wszystko wiedzieć
Rozkładamy tylko naszą ukochaną złodziejską mapkę (a raczej poklejone strzępy, które z niej zostały) i odhaczamy punkty wyeksponowane przez kartografa. Ważne jest, żeby nie przejść koło czegoś ważnego, jak jakiś słoń...
Dziś nastawiam się tylko na takie ogólne zażycie klimatu Zatybrza, które jest najstarszą dzielnicą Rzymu i według jej mieszkańców, jest prawdziwym Rzymem, takim z krwi i kości.
Od zawsze była to dzielnica zamieszkiwana przez biedotę, zwykłych ludzi: robotników, emigrantów, którzy przywieźli tu swoje obyczaje i pielęgnując je, stworzyli mieszankę różnorodności w każdym obszarze życia.
Pamięć przywołuje obrazy z "Quo vadis" - bo to przecież stąd autor powołał swoich bohaterów.
To tej części Rzymu Neron nienawidził najbardziej i w swoim szaleństwie - puścił ją z dymem...
Wystarczy mieć głowę nabitą takimi obrazami z literatury i filmu - i już wystarczy, żeby wejść w tę plątaninę i się zapomnieć...
Chcąc nie chcąc tak się w końcu staje, że dziś zamiast Zatybrze zwiedzać, przyszło nam go przeżywać.
Idziemy powoli, zaglądając w różne zakamary, takie które spotyka się tylko jeden raz w życiu i pamięta na zawsze, ale drugi raz trafić w nie - się nie da...
W wąskich, odrapanych uliczkach z każdej strony pachnie kawą, winem i włoskimi przyprawami. Co krok jakaś kafejka, galeria, restauracja, kramy, kramiki, a nad głowami powiewa śnieżnobiałe pranie. Dopiero tutaj - odczuwa się to, czego poszukujemy jadąc do Italii - jest wszystko, co zwykliśmy uważać za kwintesencję włoskości.
Jutro, a może pojutrze - opowiem o jeszcze innym obliczu Rzymu, którego nie znałam, poruszając się po centrum turystycznym. No ale to dopiero jutro..., albo pojutrze
Po drodze mijamy kilka kościołów. Przypomina mi się, jak kiedyś, gdzieś czytałam, że w kościołach Zatybrza, w których zawsze panuje chłodny półmrok, można odkryć wiele sekretów, perełek architektury czy malarstwa - z najwyższej półki... Szkoda, że dziś tego nie pamiętam...
Zaglądamy do wszystkich, które mijamy po drodze, ale po kilku - już mi się zaczyna zacierać specyfika każdego z nich.
Oglądając dziś dziesiątki zdjęć, trudno je nawet przyporządkować do konkretnego miejsca.
Pamiętam wrażenia z Bazyliki Santa Cecilia wzniesionej na miejscu, gdzie znajdowała się willa (której pozostałości do dziś można zwiedzać w podziemiach kościoła) należąca do rzymskiej arystokratki - Cecylii, brutalnie zamęczonej podczas prześladowania chrześcijan.
Tak się przejęłam tą Cecylią, bo mamy w rodzinie jej imienniczkę - niezmiernie dumną ze swojego imienia..., teraz już wiem dlaczego...
W jednym z kościołów, akurat kończy się msza święta. W kościele kilka osób..., można powiedzieć pusto, ale organy dają koncert jakby dla tłumu.
Po błogosławieństwie końcowym, rozlegają się powalające mnie z nóg dźwięki pieśni "Serdeczna Matko..." W tym zaskoczeniu pomyślałam, że to może nie nasza polska pieśń, tylko ich, ale gdy do dźwięku ogranów dołącza się za chwilę donośny alt polskiego organisty, to już nie mam wątpliwości... Nasi tu są...
Ze wzruszenia - nie mogę się otrząsnąć. Mam ochotę poczekać aż skończy i wyjdzie, żeby mu to powiedzieć... Artystom należy mówić, że to co robią, ma sens, i że tego potrzebujemy - to im dodaje skrzydeł... ale w końcu o tym zapominam, ocieram łzy, których się trochę wstydzę przed Romkiem i idziemy dalej...
Gdy w końcu docieramy do jednego z najstarszych kościołów Rzymu - do Bazyliki Santa Maria in Trastevere (Bazyliki Najświętszej Marii Panny na Zatybrzu), która z zewnątrz taka skromna, wkomponowana w mieszkalną zabudowę okolicy, a w środku - baśń...wspaniała.
Usytuowana jest na piazza o tej samej nazwie co bazylika. Plac w Rzymie bez fontanny - to nie byłoby do pomyślenia...
Świątynia wpisana jest w rejestr rzymskich kościołów tytularnych, co oznacza, że pieczę nad nią sprawuje jeden z kardynałów-prezbiterów. Poprzednim pasterzem duchownym tego miejsca był kardynał Stefan Wyszyński a po nim kardynał Józef Glemp. Kiedyś, kilka wieków temu, też był polak, który teraz spoczywa w bazylice.
We wnętrzu kościoła znajduje się napis, z którego wynika, że jest to najstarszy kościół na świecie poświęcony Matce Boskiej.
Na fasadzie bazyliki - panny ... kiedyś we wczesnej młodości (bo teraz już nie jest taka wczesna ), te biblijne panny prześladowały mnie w mojej wewnętrznej drodze do rozwoju
Tak się im przyglądam, które to mogą być, te moje ideały ...
Już na dziedzińcu przed wejściem do bazyliki widzę, że trafiliśmy tu dziś na coś niecodziennego. Na placu parkuje kilkanaście aut, których marki nie jestem w stanie określić - ani wtedy ani dzisiaj...
Egzemplarze w kolorze nienagannie błyszczącej czerni, z karoserią i wyposażeniem chyba z dwudziestego drugiego wieku - szoferami w białych rękawiczkach i liberiach, których nie powstydziłby się największy monarcha.
Nawet ja, dla której najpiękniejszym autem świata jest mój kamperek, a reszta jest mi zupełnie obojętna - ulegam wrażeniu takich "wypasionych bryk" - i z całą pewnością otwieram dziób z zachwytu..
Próbujemy się domyślić kim mogą być ludzie używający takich wehikułów Widać - wrażenie nas zupełnie ogłupiło, bo nie zrobiliśmy żadnych fot, a może po prostu nie wypadało...
Ale widzę, że mam tu kilku pasażerów. Co prawda te zdjęcia nie oddają przepychu ich szat - nie wspomnę już o niebiańskim zapachu perfum, który dyskretnie towarzyszył tym paniom... Armani - wymięka
Na swój własny użytek zinterpretowaliśmy sobie, ze musiał być to jakiś korpus dyplomatyczny, z jakiegoś egzotycznego kraju, którego nie znamy... i zapewne nie poznamy..., który przybył tu na beatyfikację, a teraz właśnie zwiedza Rzym.
No super, wiedzieliśmy kiedy tu przyjść...
Panie - wyglądające jak księżniczni z baśni tysiąca i jednej nocy (w mojej kategorii wiekowej) , z gracją, swobodą i lekkością, przemieszczają się po bazylice, słuchają wyjaśnień swojego królewskiego przewodnika..., panowie, zapięci na ostani guzik -dwumetrowi, nienaganni - w stroju i manierach...
Po prostu jakiś inny, nieznany świat...
Nawet nie próbuję udawać dyskrecji, przyglądam się im ciekawie, w obawie, że zaraz znikną, bo nie ma pewności, czy są prawdziwi... Ale oni nie zamierzają znikać. Zbliżają się do głównego ołtarza, gdzie jakaś część ich ekipy stroi instrumenty i za chwilę w najlepsze zaczynają przepięknie śpiewać - w stylu gospel, który nie jest mi obcy, ale w tym momencie wiem, że to jest właśnie ten gospel oryginalny - najprawdziwszy z prawdziwych, a to co ja znam, to jedna wielka podróba...
Do przepięknego śpiewu dołączają taniec - radosny, spontaniczny, naturalny, jakby nic innego w życiu nie robili, tylko tak tańczyli
Pilnuję tylko, żeby mi się dziób zbyt szeroko nie otwierał, bo podziw, który dla nich odczuwam, mnie przerasta...
Fotki stamtąd, jakieś kiepskie wyszły - jak widzę - i absolutnie nie oddają klimatu bazyliki, jej wspaniałych mozaik, niepowtarzalnych szczegółów. Ale nie szkodzi, przecież tam wrócę jeszcze, to sobie dokładnie wszystko pooglądam i pofocę...
Ostatnim zaznaczonym na naszej mapce punktem jest kościół San Francesco a Ripa. Położony nad samym Tybrem. To tutaj zatrzymywał się nasz wielki znajomy - Święty Franciszek, gdy odwiedzał Rzym. Niestety - ze względu na zbyt późną porę nie udaje nam się zwiedzić celi w której mieszkał, ani zobaczyć kamienia, którego używał zamiast poduszki
W tym kościele znajduje się jeszcze jeden cud, który jest celem pielgrzymek artystów z całego świata, dzieło Berniniego, posąg błogosławionej Lodoviki. Niestety dziś już nie było do niego dostępu, a szkoda, bo to dzieło budzące wielkie kontrowersje... Podobno odbiorcom trudno uwierzyć, że mistrz chciał przedstawić moment śmierci błogosławionej. Twarz w ekstazie, wygięte w łuk ciało, ręce obejmujące piersi, szata w nieładzie, wszystko to podobno przywodzi na myśl bardzo odległe od śmierci chwile...
Nic, tylko pojechać i sprawdzić ...
Jak na pierwszy raz, wystarczy
Ale przy następnym pobycie w Rzymie, zaczynamy od Zatybrza
Wtedy tak pomyślałam, a dziś kończąc ten fragment - postanowiłam
Stamtąd pierwszym mostem przechodzimy na drugą stronę Tybru i idziemy się przywitać z Rzymem, który już znamy...
Yans - 2012-05-01, 18:43
Elwood napisał/a:
Yans - Santa wpadnie nam w nałóg i przestanie pisać. Byłaby to niepowetowana szkoda dla naszego forum
Oj tam , oj tam ...Santę lubię spijać odkąd zauważyłem ,że jej natchnienie wzrasta proporcjonalnie do poziomu pifka... A ,że lubię jej opowieści i sposób ich przedstawiania, to ten cudny napój leje się szerokim strumieniem..
Lucynko , nie zwracaj uwagi na zazdrośników i pisz... A ja złocistego napoju nie poskąpię, choć uważam ,że dla takich pisarzy Janusz powinien powinien stworzyć wirtualną zgrzewkę piwa, a nie marne jedno....
Pozdrowienia dla Mamci i Romka... Santa - 2012-05-02, 10:08
Yans napisał/a:
... zauważyłem ,że jej natchnienie wzrasta proporcjonalnie do poziomu pifka... ...
O tym, że po alkoholu człowiek się podobno rozkręca, to ja od dawna wiem, ale myślałam, że mnie to nie dotyczy, bo "zażywam" tylko w minimalnych ilościach - i to od wielkiego dzwonu
Właśnie mi zaczyna chodzić po głowie pomysł, na jakąś trylogię Jak mi się go uda zrealizować, to Tobie Yans - przekaże pięćdziesiąt procent udziałów w prawach autorskich - a może nawet wiecej (zależy ile tego będzie)
Dziękuję za pozdrowienia i przepraszam za poranną głupawkę Santa - 2012-05-03, 12:24 Dziś tylko z oddali rzucamy okiem na Isolę Tiberinę, jedyną wyspę na Tybrze, o której ciągle zapominam napisać, choć kilka razy już tam byliśmy... Może dlatego, że to miejsce ma dla mnie wartość bardzo osobistą
Idziemy w kierunku Circo Massimo, żeby choć wyobrazić sobie, jak tu mogło być podczas tego czuwania, które odbyło się w przeddzień beatyfikacji.
Jakże inny jest majowy Rzym od tego wakacyjnego, który do tej pory znaliśmy. Pogoda umiarkowana - ani za gorąco, ani za zimno - wymarzona dla takich łazików, którzy chcą całą swoją energię przeznaczyć na poznawanie świata, nie troszcząc się o zachowanie życia
Wokół soczysta zieleń, w ruinach kwitną czerwone maki.
Z oddali widzimy znajomą świątynię...
Wstępujemy do kościoła Santa Maria in Cosmedin
W portyku kościoła zaglądamy do głównej atrakcji okolicy, jednej z najbardziej znanych rzeźb starożytności, liczące ponad 2000 lat - Bocca della Verita.
Zastanawiam się co my tu do tej maski tak ciągle przychodzimy Niedawno natknęłam się gdzieś na taką ciekawostkę, że ta maska może być portretem Merkurego - rzymskiego boga złodziei
W pobliżu kościóła znajduje się źródełko jego imienia, gdzie do swojego patrona pielgrzymowali powyżsi - po wybaczenie za popełnione występki i kłamstwa
Maskę można spokojnie pominąć, ale tak właściwie to każdy może w tym kościele znaleźć intencję dla siebie. Mało kto wie, że w jednej z kaplic znadują się tu relikwie św. Walentego - tego samego co to amerykanie wmówili nam, że jest patronem zakochanych, ale przede wszystkim to jest on partonem umysłowo chorych, nerwowców i epileptyków.
No ale my zostańmy przy zakochanych, bo kamperowcy to naród zdrowy jak żaden inny - zwłaszcza na duszy
Te ruiny tu zawsze były...
Ale te zabytki widzę tu pierwszy raz
Na Circo Massimo trwają wielkie porządki - rozmontowują i wywożą konstrukcję przygotowaną na czuwanie, sprzątają śmieci. W pudłach przy ulicy leżą pozostawione materiały reklamowe - mapki, namiary na firmy, które - w niezliczonych ilościach, czekają na gości przybyłych na beatyfikację.
Stamtąd ulicą biegnącą równolegle do Pallatynu, jak wielcy starożytni idziemy najdostojniejszą trasą prowadzącą do Forum Romanum (z tym, że oni wjeżdżali na rydwanach
Można wprawdzie iść inną drogą, ale jak można nie skorzystać z takiej okazji Przecież Łuk Konstantyna został po to wzniesiony, żeby dostojnie i tryumfalnie wkraczać do Rzymu
Za nami zostaje kilka "punktów", które wciąż czakają na swoją kolej - między innymi słynna dziurka od klucza u Kawalerów Maltańskich, Giardino degli Aranci (ogród pomarańczy), Santi Giovanni e Paulo. Na razie musi mi wystarczyć, że choć wiem, czego chcę, bo dziś już za późno, żeby tam wstąpić...
W tych ruinach Forum Romanum, ciągle nie mogę się połapać. Jak już mi się wydaje, że wiem, to znów zapomnę Muszę tu kiedyś przyjść uczciwie przygotowana, zamknąć oczy - i wreszcie "zobaczyć" siłą wyobraźni, jak to tutaj wyglądało w czasach świetności imperium.
Obowiązkowa rundka wokół ruin
I oddalamy się - obierając kierunek na Termini
Patrzymy sobie na Rzym z góry
Powoli zaczyna się ściemniać i Rzym wydaje się jeszcze bardziej kuszący, ale siły zupełnie nas opuszczają i już nie dajemy rady iść dalej. Wstępujemy do pierwszej z brzegu pizzerii... i nie wiadomo kiedy zapada noc.
Do dworca Termini dochodzimy kierując się mapką. Idziemy tak, żeby zahaczyć o Bazylikę Santa Maria Maggiore i jutro tu bez problemu trafić. Tymczasem na placu przed bazyliką jest powieszony wielki telebim, na którym są akurat prezentowane podróże apostolskie - Ojca Świętego Jana Pawła II. Podróże, w różne zakątki świata, często bardzo egzotyczne, o których przyznaję, że pierwszy raz słyszę. Pod filmikami - komentarze w czterech językach, w tym w polskim. Materiał dobrany tak fantastycznie, że u nas żadna telewizja tego nigdy nie pokazywała. Papież w sytuacjach zarówno bardzo wzniosłych, jak i humorystycznych, skupiony, rozbawiony, radosny, zatroskany... Po prostu - nie sposób odejść. Przysiadamy na jakieś ławeczce i oglądamy dopóki nam sen nie przypomina, żeby wracać. Trudno..., pójdziemy, ale naprawdę żal...
Korzystając z okazji - wstępujemy jeszcze do podziemnego marketu, na który natrafiamy w pobliżu dworca i zaopatrujemy się w różne już znane i zupełnie nowe - smaki Italii.
Przed dworcem Termini wskakujemy do swojego autobusu i udajemy się w kierunku kamperparku.
Pora jest późna - ale jeszcze chwila przed północą. Ruch na dworcu dość duży, w naszym autobusie na początku też. Ale im dalej od dworca, tym bardziej zaczyna się wyludniać.
Romek, który jest bardzo spostrzegawczy i ma oczy dookoła głowy, w pewnym momencie proponuje, żebyśmy się przesiedli na przód autobusu, bo wyczuwa na nas badawcze spojrzenia pasażera, który - mówiąc delikatnie - nie sprawia sympatycznego wrażenia. Niski, krępy, ciemnoskóry, taki trochę wymięty i choć noc - ukrywa się za ciemnymi okularami, ubrany w kurtkę z kapturem, który go osłania po zęby, z nieodłącznym telefonem w dłoni.
Na następnym przystanku wsiada już czterech takich samych (jakby z jednej foremki).
Choć jesteśmy blisko kierowcy, robi mi się jakoś nieswojo. Nie mam żadnych fobii, po prostu siedzę tak, że widzę ich - nawet nie ukrywane - zainteresowanie takimi dziwnymi zjawiskami jak my
Na kolejnych przystankach dosiadają się pojedyncze osoby, a my niecierpliwie wypatrujemy przez szybę naszego kamperparku. Nocny autobus zatrzymuje się tylko tam, gdzie są chętni do wsiadania albo wysiadania, a my za bardzo nie wiemy, gdzie mamy wysiąść - w dzień wyglądało to zupełnie inaczej. W końcu jest - widzimy kamperki stojące przy ulicy, ale w tym momencie autobus mija przystanek, nie zatrzymując się na nim. Trudno, będziemy musieli wrócić na piechotę. Wysiadamy przednimi drzwiami, a tamci "z foremki" tylnymi...
W okolicy pusto - na przystanku tylko jedna dziewczyna. Widząc nas, okazuje wyraźne symptomy radości. Pyta, czy będziemy przechodzili przez tunel. Okazuje się, że żeby dostać się na przeciwną stronę ulicy, trzeba przejść przez podziemne przejście.
Dziewczyna, na podwyższonych obrotach, łamaną angielszczyzną wspomaganą manulanie - tłumaczy nam, że o tej porze, to jest bardzo niebezpieczne miejsce. Nie wolno chodzić samemu, bo napadają, wyrywają torebki, ucinają paski, a nawet mogą pobić. Dlatego ona, choć przyjechała poprzednim autobusem, czekała aż przyjedzie następny - i bardzo się cieszy, że nas spotyka, bo sama boi się przejść.
Przechodzimy razem. Ona szczęśliwa - oddala się, pokazuje, że tu mieszka. A my wskakujemy w autobus jadący w przeciwną stronę i podjeżdżamy ten jeden przystanek, który początkowo zamierzaliśmy pokonać na piechotę.
W domku jesteśmy daleko po północy i choć na sen zostało niewiele, to przecież nic nie szkodzi... Do Rzymu nie przyjeżdża się spać
Koduję sobie, że jutro - 3 maja - o 10.00 mamy być w Santa Maria Maggiore, gdzie ma się odbyć msza dziękczynna Episkopatu Polski, na którą są zaproszeni wszyscy polacy, będący tego dnia w Rzymie.
Jak się szybko śpi, to można się wyspać Nie wiem jak to możliwe, bo żaden ze mnie skowronek, ale budzę się całkowicie wypoczęta i o zupełnie przyzwoitej, jak na mnie, porze.
Kawka, śniadanko z włoskich produktów, trochę manewrów koniecznych do pokazania się światu na oczy - i lecimy na nasz przystanek.
Tylko nie pomyślcie, że ja tu mam jakieś schizy, bo samej mi w to trudno uwierzyć, ale piszę o tym tak szczegółowo, bo uważam, że w tym towarzystwie - tak trzeba... Może ktoś będzie korzystał z tego kamperparku..., ostrożności nigdy nie za wiele.
Otóż wchodzimy sobie do autobusu, w którym od razu widać, że jesteśmy jacyś inni. Na dworze ze 25 stopni, albo i więcej, więc my krótki rękawek, jasne ubranka, aparacik w dłoń, uśmiech na oblicze i jedziemy. A oni wszyscy - czarne ubrania, długie spodnie, kurtki grube - często skórzane - zapięte pod szyję, buciory - no takie mniej więcej jak u nas na lekką zimę.
No i dominujący kolor skóry - czekoladowy.
W autobusie są wprawdzie pojedyncze wolne miejsca, ale kierujemy się na przód, w pobliże kasownika, żeby utrwalić okolicę i wiedzieć gdzie wysiadać.
Stoimy z Romkiem naprzeciwko siebie, po dwu stronach kasownika. Ja na moment rozproszona kasowaniem biletów, nagle widzę, jak Romek - poruszony, podniesionym głosem zwraca się do stojącego obok niego jakiegoś "czarnego" (podobnego do tych z wczorajszej foremki). Okazuje się, że właśnie wyjął z kieszeni swoich spodni jego czarną łapę, która już zdążyła odsunąć zamek i próbowała dobrać się do zawartości. W kieszeni były co prawda tylko chusteczki, ale sam fakt takiego przekroczenia granic jest już wystarczająco obrzydliwy...
Niewiarygodne... Przecież stoją naprzeciw i cały czas patrzę...
Romek - nie pamiętam już co, ale coś jeszcze mówi do właściciela tej czarnej łapy, a on udaje, że to nie do niego - niewzruszony przykłada telefon do ucha i markuje rozmowę. Gdy tylko autobus zatrzymuje się na przystanku, od razu wysiada.
Nikt w autobusie nie zwraca na to najmniejszej uwagi, tylko my - jacyś dziwni - poruszeni sytuacją - wymieniamy między sobą uwagi i upuszczamy emocji...
Ach, ten Rzym - za co ja go tak kocham
Ale tak to już jest z prawdziwą miłością - że "kocha się, nie za coś, ale ... pomimo ... " - takie jakie jest Santa - 2012-05-06, 22:27 Do Bazyliki Santa Maria Maggiore (Matki Bożej Większej) robiliśmy kilka podejść już podczas wcześniejszych pobytów w Rzymie, ale nigdy nie udało nam się wejść do środka, bo zawsze trafialiśmy tutaj już po zamknięciu.
Widocznie bazylika chciała nam się pokazać nie jako obiekt turystyczny, ale tętniące życiem miejsce kultu religijnego.
Aż w końcu trafiła się okazja niepowtarzalna. To właśnie tutaj ma się odbyć msza dziękczynna Episkopatu Polski za beatyfikację Ojca Świętego Jana Pawła II.
To miejce nie jest przypadkowe. Związki Jana Pawła z bazyliką były tak mocne, że znając kult nowego błogosławionego dla Maryi, gdyby miał sam decydować, to najpewniej sam też wybrałby tę bazylikę.
W bazylice tej znajduje się ikona znana jako Matka Boża Śnieżna, albo Salus Populi Romani (Ratunek Ludu Rzymskiego), która jest najbardziej czczoną ikoną maryjną w Rzymie i do której rzymianie pielgrzymują jak polacy do Matki Boskiej Częstochowskiej.
Historię obrazu pominę, ale słówko o powstaniu bazyliki muszę wtrącić, bo historia to jest niecodzienna
O jej powstaniu zadecydował sen ówczesnego papieża, który dostał nakaz wybudowania bazyliki, tam gdzie spadnie śnieg. Stało się to w nocy z 4 na 5 sierpnia 352 roku. Na Eskwilianie - jednym z siedmiu wzgórz Rzymu rzeczywiście spadł śnieg
Kto był w Rzymie w sierpniu, temu trudno to sobie wyobrazić - gdy z utęskienieniem czeka się na noc, żeby choć na chwilę złapać oddech od upału.
Pamiątkę tego wydarzenia - co roku świętuje się w bazylice sypiąc na uczestników uroczystości płatki białych róż
Gdy przychodzimy do kościoła, jest już wypełniony po brzegi. Z trudem przedostajemy się do przodu, nie chcę niczego uronić; jak już tutaj jestem, to chcę widzieć, słyszeć, przeżyć...
Udaje nam się dotrzeć do samego ołtarza - zatrzymujemy się z prawej strony.
Jeszcze dobrze nie zajęliśmy miejsca, a już Romek wypatruje w pobliżu znajomą wąsatą twarz, to nasz lokalny parlamentarzysta, poprzedniej kadencji.
Choć w rzymskich zabytkach przepych nie dziwi, to wnętrze tej bazyliki napawdę zaskakuje. Ma się wrażenie, że z sufitu zaraz zacznie skapywać złoto. A świadomość, że to jest to samo złoto, które Krzysztof Kolumb przywiózł ze swojej wyprawy do Ameryki, to już naprawdę robi wrażnie
Podarowali go papieżowi na ozdobienie bazyliki ówcześni sponsorzy hiszpańscy.
Obok głównego ołtarza, organizatorzy wyeskponowali potret Jana Pawła II - bohatera dziesiejszego dnia
Po zakończeniu - świta koncelebrująca mszę szybko się rozprasza. Jestem w pobliżu, więc widzę, jak księża w kilku zręcznych ruchach zdejmują szaty liturgiczne, pakują je do swoich podręcznych aktóweczek i opuszczają bazylikę jako eleganccy cywile
Obchodzimy bazylikę podziwiając i uwieczniając jej wspaniałe wnętrze...
Odnajdujemy ten właśnie skarb czczony przez rzymian - ikonę Matki Bożej Śnieżej...
Przed głównym ołtarzem zainteresowanie wzbudza klęcząca postać...
Ponieważ nie ma możliwości, żeby z bliska zobaczyć na co ta postać patrzy, to pozwoliłam sobie skorzytać z zasobów internetu. Są to relikwie kołyski betlejemskiej.
Próbuję znaleźć Kaplicę Różańca, której powstanie jest dziełem Jana Pawła II, ale mój podręczny przewodnik nie jest tak szczegółowy, więc muszę zasięgnąć języka...
Przy okazji nawiązuję nowe znajomości... Ten mnich wygląda mi jakoś swojsko... - zagadnięty - odpowiada po polsku, ale do pomocy wzywa osobę, którą anonsuje jako opiekunkę bazyliki od 25 lat. Niestety, nie potrafią udzielić mi informacji... Widocznie jestem zbyt dociekliwa
Rodacy, uczestnicy uroczystości, też rozpraszają się po kościele ale nie spieszą się z opuszczeniem tego miejsca.
Niektórzy tak jak my z zainteresowaniem chłoną wspaniałość wystroju wnętrza, inni - zbierając się w mniejsze lub większe grupki, na świeżo komentują przebieg uroczystości a szczególnie treść homilii wygłoszonej przez arcybiskupa Kowalczyka.
Nikt się nie krępuje w wyrażaniu własnego zdania, więc chcąc nie chcąc, słyszę o czym się tu rozmawia.
Jak to już bywa w naszym narodzie, nie ma świętości, której nie dałoby się zbrukać. Niezależnie od miejsca i okoliczności, zawsze znajdzie się taki, który mówi co wie, a nie wie co mówi...
Niektórzy z treści homilii wyciągają jakieś zupełnie nieuprawnione wnioski, które skłaniają mnie do zastanowienia, czy ja aby na pewno byłam na tej samej mszy i słyszałam tę samą homilię co oni
Dla mnie była to treść, jak najbardziej stosowna do miejsca, okoliczności, wyważona - jak przystało na przywódcę przemawiającego do wszystkich (nie tylko swoich zwolenników), ani za dużo, ani za mało, ze zręcznym doborem słów i argumentów. Odwołująca się do owoców pontyfikatu, nawiązująca do słów psalmu, których użył również w swojej homilii w dniu beatyfikacji - papież - "stało się to przez Pana i cudem jest w naszych oczach"...
Czuję, jak toksyczne opary ziejące od niektórych rodaków zaczynają mnie osłabiać...i odczuwam silną potrzebę opuszczenia tego towarzystwa...
Nie po to przyjechałam do Rzymu, żeby nurzać się w tym rodzimym błotku - nawet w Polsce unikam tego jak potrafię.
W takich sytuacjach dziękuję jednemu z mistrzów z mojej Alma Mater, który kiedyś nam (wtedy) młodym - uświadomił, że człowiek rozważny, nie ma poglądów, człowiek rozważny - ma rozum, którego używa stosownie do jego przeznaczenia. Dzięki temu może zawsze pozostać sobą i wypowiadać się w swoim własnym imieniu....
Miało się w życiu szczęście spotkać mądrych ludzi, więc korzystając z ziaren, które zasiali, opuszczamy to niezdrowe towarzystwo z zamiarem ucieczki na drugi koniec miasta.
Ponieważ wtedy nie było klimatu, żeby zwiedzić bazylikę w szczegółach, pozostaje nadzieja na przyszłość..., a dziś możemy się do tego przygotować w formie wirtualnej.
Szczerze zachęcam...
http://www.vatican.va/var...r/index-en.html
Po opuszczeniu bazyliki, na dziedzińcu dostrzegamy naszego lokalnego parlamentarzystę - wcześniejszych kadencji - z żoneczką - tacy samotni i zagubieni w wielkim mieście...
Ten akurat toksyczny nie jest. To idziemy się przywitać, w końcu to nie tylko ziomal, ale też parafianin.
Szczerze zdumieni i ucieszeni, wymieniają z nami swoje rzymskie doświadczenia, które są zdecydowanie dłuższe od naszych, ale nasze na pewno mocniejsze ... i ciekawsze..
Ale na szczegóły dziś nie ma czasu...
Przy okazji dowiadujemy się dlaczego proboszcz nie mógł przybyć i kto jeszcze z naszej parafii jest dzisiaj w Rzymie
Podczas gdy ja nawijam z naszą rodzinką parlamentarną, Romek już wita się z jednym z absolwentów swojej szkoły. Młodzieniec zaskoczony i uradowany... Atmosfera jak na lokalnym odpuście
Miło tak spotkać znajomych w tak odległym miejscu
A na dzisiejsze popołudnie mamy zaplanowany wyjazd do San Paolo fuori le Mura (Świętego Pawła za Murami)... Santa - 2012-05-09, 00:34 Obawiam się, że dziś dla Czytelników może tu być trochę nudno Nikogo nie spotkaliśmy, nic nam nie ukradli, ani nawet nie próbowali
Dziś po prostu, jak zwykli turyści, wsiedliśmy do metra linii B - przebiegającej w pobliżu Santa Maria Maggiore i po kilkunastu minutach wysiedliśmy na stacji Basilica San Paolo, która znajduje się bardzo blisko Bazylki Świętego Pawła za Murami.
Do tej pory widzieliśmy już trzy z czterech bazylik papieskich (Świętego Piotra, Świętego Jana na Lateranie, Santa Maria Maggiore). Ale u Świętego Pawła jeszcze nie byliśmy.
Na tę wizytę czekam szczególnie. Mam tam swoje osobiste powody i intencje. Jak już kiedyś - nie mogąc dłużej wytrzymać - uchyliłam rąbka niedawno odkrytej tajemnicy - Bazylika San Paolo fuori le Mura ma dla mnie o wiele głębsze znaczenie. To tutaj odnalazłam swoją patronkę, o której istnieniu przez niemal całe życie nawet nie wiedziałam.
Bazylika została wzniesiona nad grobem Świętego Pawła, który został ścięty 3 kilometry od tego miejsca. Święty Paweł został pochowany przez rzymską matronę na terenie jej posiadłości. Owa matrona w czasach prześladowania chrześcijan, organizowała im pomoc a w razie potrzeby - również pochówki.
Tak więc przed Pawłem była tu najpierw ona - kobieta odważna, patrząca szerzej, sięgająca wyżej, poszukująca czegoś więcej niż dawała ówczesnej kobiecie jej pozycja społeczna. Przekraczająca granice wyznaczonej jej roli - polegającej głównie na tym, żeby "wyglądać i pachnieć" Kobieta rozumiejąca drugiego człowieka - będącego w potrzebie i służąca mu bez względu na konsekwencje.
Taka była moja patronka - Santa Lucia Parę dziesiątek lat przeżyłam nie wiedząc o tym. Jestem z niej dumna i nie chciałabym jej zamienić na żadną inną Santę
Bazylika - jak z samej nazwy wynika została zbudowana za murami Rzymu, przy ówczesnej drodze do portu w Ostii.
Opuszczając centrum Rzymu, jak się potem okazuje, niesłuszne jest przekonanie, że to co najwspanialsze zostaje za nami.
Po zbliżeniu się i wejściu do bazyliki, ma się wrażenie takiej potęgi starożytnego Rzymu, jaką mamy zakodowaną z historii..., niesamowite rozmiary i rozmach dzieła, wzbudzają podziw i onieśmielają.
Obok kościoła znajduje się klasztor benedyktynów należących do zgromadzenia z Monte Cassino, ale nie za wiele jak na pierwszy raz...
Obecny wygląd bazyliki, to niestety tylko rekonstrukcja, ponieważ historia jej nie oszczędzała. Wysiłki jej kolejnych budowniczych - począwszy od Konstantyna były obracane w niwecz - najpierw przez silne trzęsienie ziemi w 1348 roku a pięć wieków później - w roku 1823 podczas prac remontowych został zaprószony ogień i obiekt niemal całkowicie spłonął.
Po 30 latach bazylika została odbudowana - z zachowaniem pierwotnego kształtu i ponownie poświęcona.
Z pożarem związana jest legenda, która głosi, że ówczesny papież, dla którego ta bazylika była "oczkiem w głowie", zauważył, że brakuje miejsca na medaliony kolejnych papieży (których wizerunki są rozmieszczone na wewnętrznych murach świątyni).
Papież uznał, że to znak zbliżającej się katastrofy. Gdy pożar trawił bazylikę, on leżał na łożu śmierci i nikt nie miał odwagi mu o tym powiedzieć. Zmarł nie poznawszy prawdy. Ale paradoksalnie pożar "zrobił miejsce" na kolejne medaliony, z których słynie bazylika...
Bazylikę poprzedza dziedziniec otoczony 150 kolumnami. Wszystkich nie fotografowaliśmy, ale prawie... Dlatego tak trudno przekopać się przez foldery, które stamtąd przywieźliśmy...
Pośrodku dziedzińca usytuowany jest posąg św. Pawła z mieczem (od którego - jako obywatel Rzymu - zginął Paweł; zwykli chrześcijanie ginęli śmiercią haniebną - przez ukrzyżowanie).
Najpierw z daleka rzut oka na Pawła i dziedziniec ukryty za kolumnami i ogrodzeniem.
Potem podchodzimy bliżej dziedzińca i wykonujemy zdjęcie przez ogrodzenie.
Wchodzimy na dziedziniec, który jest wyjątkowo fotogeniczny ze względu na soczystą zieleń otoczenia i fotografujemy św. Pawła na tle świątyni.
Frontową ścianę kościoła poprzedza przedsionek ozdobiony złotą mozaiką.
Każdy z pewnością bez żadnego problemu ropoznaje ten kolorowy obrazek przewijający się w przewodnikach, folderach turystycznych czy naszych relacjach.
Ale ja sobie dodatkowo zadałam pytanie jaką treść zawiera. I tak oto w największym skrócie, który można pominąć (albo wydrukować ) bo w przewodnikach nie ma aż tak wyłożonej "kawy na ławę"...
Pomiędzy oknami umieszczono wizerunki czterech proroków.
Nad nimi - pas ze sceną, w której Baranek Boży poi trzodę w czterech rzekach (symbolu czterech Ewangelii).
Szczyt fasady jest ozdobiony mozaiką Chrystusa na tronie - w otoczeniu świętych Piotra i Pawła.
Drzwi po prawej stronie to Brama Święta wykonana w Konstantynopolu w 1070 roku, zachowana z pożaru z poprzedniej świątyni. Trochę mi się pokawałkowała, ale dobrze, że w ogóle jest...
Można prześledzić na niej Stary i Nowy testament. Niektóre fragmenty - makabryczne...
Wnętrze świątyni podzielone jest na pięć naw, przy pomocy 80 kolumn - sprawiających wrażenie gąszczu - oczywiście ich nie liczyłam, choć miałam wrażenie, że jest ich z 800
Nawa główna... długa, jak okiem sięgnąć i zupełnie pusta, przez co długość jeszcze bardziej się wydłuża
Wśród górnej krawędzi ścian biegnie pas medalionów z portretami papieży (tymi, dla których miało zabraknąć miejsca)... To można tylko sfotografować, obejrzeć się nie da - tak za jednym zamachem
Pod łukiem tryumfalnym wieńczącym nawę główną znajduje się grób świętego Pawła. Kilka lat temu głośno było na temat badań archeologicznych prowadzonych na zlecenie papieża, które potwierdziły wiele faktów przekazywanych przez tradycję chrześcijańską.
Brakuje tylko DNA Tylko patrzeć jak Dan Brown się za to zabierze
Grób jest ozdobiony gotyckim baldachimem wykonanym przez Arnoldo di Cambio w roku 1285.
Apsyda kończąca nawę główną jest ozdobiona mozaiką w stylu bizantyjskim. Ukazuje Chrystusa na tronie w otoczeniu świętych: Piotra, Andrzeja, Pawła i Łukasza.
Przemieszczając się po bazylice, mimowolnie uruchamia mi się refleksja związana z postacią świętego Pawła, jego wewnętrznej i zewnętrznej przemiany, które to zjawiska zawsze mnie fascynują - zarówno te romantyczne - z literatury, jak i te powszednie, których może na co dzień nie dostrzegamy, ale nie da się zaprzeczyć ich istnieniu.
Nie rozwodząc się zbytnio nad przykładem Szawła (późniejszego Świętego Pawła), przywołuję przykłady Pawłów, których znam i których indywidualne historie życia, idealnie wpasowują się w szablon wyznaczony przez naszego dzisiejszego bohatera.
Jednym z nich jest siostrzeniec Romka, a drugim mój szwagier
Pierwszy Paweł - siostrzeniec, po wielu latach zmagania i szarpania się ze światem i z samym sobą, odnalazł swój cel i drogę, którą teraz zmierza - spokojnie i konsekwentnie. Drugi Paweł - Paweł szwagier, również przeszedł na moich oczach niebywałą przemianę, no ale ten to nie miał wyjścia, skoro ożenił się z moją siostrą
Zainspirowana przemyśleniami, rozsyłam smsy z pozdrowieniami do swoich Pawłów. Odpowiedzi przychodzą natychmiast... Nietypowy pomysł, z niecodziennego miejsca - robi na chłopakach wrażenie i potwierdza, że warto oderwać się od swoich spraw i pomyśleć o innych
Przychodzą mi do głowy jeszcze inne przykłady Pawłów, ale do nich już nie jest mi tak blisko
W bazylice można podziwiać jeszcze wiele wspaniałości ale nie mogę tak całkowicie odbierać Wam przyjemności odkrywania...
Kilka zdjęć dla inspiracji...
Opuszczamy bazylikę, ale rozstać się z nią żal... Tak trudno było tutaj się wybrać...
Jeszcze jakaś fotka pożegnalna...
Wracamy do metra...
Ale to jeszcze nie koniec tego dnia... Santa - 2012-05-12, 08:11 Wracając tym metrem zza "Murów", uświadomiłam sobie, że w związku z pozostawieniem kamperka na Cassilinie, możemy zażywać w Rzymie jakby nowej, nieznanej dotąd wolności. Co prawda fajnie byłoby teraz móc do niego wstąpić i trochę odpocząć, przebrać się, czy zwyczajnie chwilę poleniuchować. Ale nie mając go w pobliżu, możemy wykorzystać inne możliwości i wchłonąć tyle ile się tylko da...
Z metra wysiadamy na stacji Cavour. I choć w pobliżu jeszcze tyle nieodkrytych miejsc, to decydujemy, że na dziś nowości wystarczy. Dwie kultowe rzymskie bazyliki - trzeba im dać szansę, żeby mogły się "uleżeć".
Dziś pójdziemy sobie jeszcze tylko na sentymentalny spacer - wszak to nasz ostatni wieczór w Rzymie. Z innymi atrakcjami - Rzym musi na nas poczekać Nie wiadomo jak długo, ale jak na razie ciągle czeka... Bo chociaż po dwóch miesiącach - latem tego samego 2011 roku, gdy tylko okazało się to możliwe, znów pogoniliśmy do Italii, to Rzym nie był nam po drodze...
Tak więc te obrazki, które tu zaraz wkleję, to są ostatnie, które mi pozostały w pamięci...
Tego popołudnia i wieczoru, specjalnie nie przejmowałam się mapką, ani przewodnikiem. Obraliśmy tylko kierunek i krążąc od jednego do drugiego "świętego" dla nas miejsca, cieszyliśmy się tym, że znów tu jesteśmy.
Wchodziliśmy do kościołów, kościółków, zakamarów i zakamarków, obchodziliśmy place, pałace, przysiadaliśmy przy fontannach... i co najciekawsze, niespodziewanie po raz pierwszy, zażyliśmy w Rzymie cieplutkiego majowego deszczu Od tego czasu, dotychczasowy utrwalony w mojej pamięci, obraz upalnego Rzymu, został zamieniony, na świeży, wilgotny i pachnący... zaraz się okaże czym...
Najpierw po drodze był nam Kwirynał...
Stamtąd blisko do Trevi. Takiego tłumu - jeszcze tutaj nie było, ale co mi tam tłum, trzeba być wyrozumiałym - oni pewnie też woleliby tu być sami W sumie sami sympatyczni ludzie..., tak przynajmniej wyglądają..., w końcu niejednemu z nich właśnie spełniają się marzenia
Wchodzimy do kościoła i tu od razu luźniej, przysiąść można, przywołać poprzednie wspomnienia i poczuć ducha historii papiestwa, która ma tutaj swój spory kawałek...
A jak się już zna coś od ogółu, można spróbować dotrzeć do szczegółu...
Stamtąd na Plac Hiszpański, który dziś mnie tak zaskoczył, że zupełnie nie chciało mi się stamtąd odchodzić. Będąc tu kilka razy wcześniej, zaczęłam myśleć, że te ukwiecone Schodzy Hiszpańskie to tylko taki reklamowy blef, a jednak nie...
W tym roku mam takie na balkonie - no troszkę mniejsze - tak z dziesięć razy
Tu nam niestety "siadła" ostatnia bateria - i tak długo wytrzymały. Zostały tylko aparaciki w komórkach, których praktycznie nie używamy. Romek takich zdjęć nie uznaje, ale ja owszem...
Może i takich zdjęć nie powinno się publikować, ale moim zdaniem lepiej takie, niż żadne. Jakże bym mogła odpuścić sobie taki deszczowy Rzym. Trzeba mieć prawdziwe szczęście, żeby to zobaczyć...
Starą, dobrze znaną trasą idziemy dalej - przyglądając się z góry, jak moknie majowy Rzym
Dochodzimy do Viale Adamo Mickievicz, poeta e patriota
Dziś nie ma kto marudzić, więc idziemy do Ogrodów Pincio
Na zdjęciach co prawda niewiele widać, ale dzięki nim, pamiętam o czym wtedy myślałam i co czułam... Bez nich, może w ogóle nie pamiętałabym, że tam byłam...
Ale chcemy jeszcze zajrzeć na Piazza del Poppolo
Zanurzamy się w klimacie kościółów na Piazza. Te - spośród wszystkich rzymskich - wydają mi się najbardziej tajemnicze... Pewnie przez tego Dana...
Zanim ostatecznie "padły" nam również komórki, udało nam się wreszcie skontaktować z naszymi zagubionymi gośćmi. Okazało się, że opuszczając nas, nie zabrali ładowarek do telefonów i w związku z tym zostali bez kontaktu ze światem Aż w końcu młodzież wpadła na to, że można próbować dopasować jakąś inną znajdującą się na wyposażeniu domowników - co im się w końcu udało i wreszcie się odezwali
Nad Rzymem zapada noc, a my bardziej siła woli niż mięśni, przemieszczamy się uliczkami, trochę bez celu, pilnując tylko, żeby przyjęty kierunek mniej więcej się zgadzał...
Na każdym kroku widać, czym ostatnio żyje to miasto. Staram się zatrzymać to w pamięci - na zawsze - bo tak jak teraz, to tutaj nie będzie już nigdy...
Gdy w końcu docieramy na Termini i zajmujemy wygodne miejsca w nocnym autobusie, to czuję, że dziś czas wykorzystaliśmy uczciwie. W momentach takiego zmęczenia, czuję, że naprawdę żyję
Mam tylko nadzieję, że nasi znajomi... Czekoladowi, z foremki - już śpią. Rozglądam się... pusto, widocznie w deszcz - nie pracują
..................................................................................
Następnego ranka - zgodnie z rezerwacją, musimy opuścić nasz bezpieczny kamperpark na Cassilinie. Przed nami droga - i nie wiadomo co jeszcze - więc na wszelki wypadek odsypiamy trochę na zapas.
Na kamperparku spokój, żywej duszy nie uświadczy, widać wszyscy po beatyfikacji już wyjechali. Te kamperki, które tu jeszcze stoją w dużej liczbie, wydają się tu mieszkać na stałe. Prawdopodobnie są kamperowymi obywatelami Romy
Na zewnątrz przyjemne ciepełko, trawka przystrzyżona i pachnie jak na Podkarpaciu - włoska poranna kawka w takich okolicznościach, relaksuje i rozleniwia do tego stopnia, że zaczyna mi świtać po głowie jakaś zmiana planów. Nie mam najmniejszej ochoty stąd wyjeżdżać więc pozwalam fantazji na wyobrażenie sobie jakby to zrobić, żeby tu jeszcze zostać...
Romek tymczasem korzystając z dobrodziejstw dostępności do wszystkiego co kamperkowi do szczęścia potrzebne, zabiera się za dopieszczanie go w dziedzinie wymiany i uzupełniania elektrolitów. Wreszcie, gdy już wszystko gotowe i można odjechać, Romek przekręca kluczyk, a kamperek... nic... a właściwie, to nie nic, tylko to samo co przed wyjazdem z domu - świece żarowe nie świecą, a on ani drgnie
Dobrze, że nie zdążyłam niczego powiedzieć Romkowi o tych swoich świeżo kiełkujących marzeniach, bo znowu by się okazało, że jak ja już coś wymyślę, to zaraz w złą godzinę
Ale Romek po latach spędzonych z takim "medium", też już zdążył wypracować swoje sposoby na opanowanie takich złych energii - i starym zwyczajem, jak zwykle w takich sytuacjach, zaczyna odprawiać nad kamperkiem jakieś swoje "czary-mary"
Ja tam co prawda, jestem niewierząca w moc "zaklinania", ale coś w tym musi być..., bo jak tylko mój mąż zaczyna..., to widzę, że to jednak działa
W każdym bądź razie - świece się zażarzyły, a silnik odpalił
Wyjeżdżamy z kamperparku, wyjeżdżamy z Rzymu, ...serce boli, ale niedługo.
Balsamem jest to co będzie za chwilę, co lubię i bez czego nie wyobrażam sobie powrotu do domu - włoskie markety, galerie i czasem - jak się trafi - jakiś exsklusiv.
...
Wieczorem docieramy do Dżordżiów...Santa - 2012-05-13, 21:28 Lubię tu przyjeżdżać... To takie przyjazne i bezpieczne miejsce na ziemi... Ma w sobie coś magicznego...
Jak przez mgłę przypominam sobie tę upalną sierpniową noc, gdy przy dobiegających z Pontiny odgłosach Rzymu, wtulona w chłodne atłasy pościeli, mimowolnie odłączona od własnych emocji, próbowałam zasnąć - przypominając sobie wydarzenia minionego dnia, jakby jakiś film, który oglądam i dziwię się, że takie rzeczy zdarzają się takim zwykłym ludziom jak my...
Pamiętam tamtą naturalną, zwyczajną, jakże ludzką reakcję Dżordżia, który - bez żadnych szczególnych ceregieli, potrafił nas skutecznie znieczulić i niemal zupełnie bezboleśnie przeprowadzić przez ten, zapomniany już, życiowy zakręt...
Ale nierozerwalne z tym miejscem pozostanie dla mnie doświadczenie, że życiu zdarzają się - czasem bardzo nieoczekiwanie - oprócz zdarzeń trudnych, także dobre, bezinteresowne, wynikające ze zwykłego ludzkiego odruchu serca.
Może nie są zbyt wyraziste, a może zwyczajnie ich nie zauważamy i nie doceniamy..., na tyle żeby ich zapamiętać i budować z nich pozytywny obraz świata
Ja mam takie hobby, że kolekcjonuję właśnie takie "perełki", z których czerpię energię do życia i pracy Czasem - przywożę je z wakacji
Tutaj - w najmniej spodziewanym miejscu, znaleźliśmy człowieka, który i w tamtej trudnej i innych późniejszych sytuacjach, zawsze - mimo chronicznego przepracowania, okazywał nam gościnność i troszczył się o nas, jakbyśmy byli dla niego kimś wyjątkowo ważnym, a przecież byliśmy tylko epizodem.
Czasem trzeba coś stracić..., żeby zyskać... coś... często cenniejszego
Oprócz mojego osobistego wątku, odnajduję tu również spełnienie swojej dziecięcej tęsknoty do wszystkiego co egzotyczne, niedostępne na co dzień, wtedy nieosiągalne...
Zawsze gdy u nich jestem, zachwycam się zwisającymi z drzew cytusami, figami, które degustuję prosto z drzewa, rozłożystymi palmami, w których cieniu można odpocząć, jak pod naszą domową lipą
No więcej Wam nie mogę pokazać, bo ja kobieta dyskretna jestem
Jak się potem okazało - nasi goście, umówiwszy się telefonicznie z Dżordżiem na Cassilinie, wyszli tak jak stali, w jednych ciuchach, nie pomyślawszy o niczym - bez szczoteczek do zębów, nie mówiąc już o jakichś innych rzeczach, których zabrali z Polski pół kamperka - na każdy dzień i każdą okoliczność
Żeby o takich sprawach pamiętać, to turystą trzeba być
Nie wiem skąd wzięli tyle krzepy, ale po rozstaniu z nami, w tę pamiętną niedzielę beatyfikacji, poimprezowali jeszcze z Dżordżiami do ostatnich sił, a kolejne trzy dni spędzili na leniuchowaniu - przerywanym od czasu do czasu wypadami na zakupy.
Gdy potem po nich przyjechaliśmy, całe jedno pomieszczenie było wypełniony kartonami włoskich zdobyczy. Moja bratowa, w nasileniu o wiele większym niż ja, ma słabość na punkcie "włoszczyzny" Wracając autobusem zawsze płaci nadbagaż, tym razem poszła na całość...
Co prawda trochę niespokojnie patrzy na Romka, czy aby na pewno jej to wszystko zabierze, zwłaszcza, że Dżordżio od razu każe jej połowę zostawić..., ale Romek z kamienną miną mówi, że nie ma prawa się nie zmieścić i pomaga jej to wszystko upychać
Nie wspomnę już o tym, że po moich kilku wypadach do marketu, już wszystkie możliwe miejsca w kamperku (przeznaczone na zakupy) były wypełnione
Potem - w drodze powrotnej wstępowaliśmy jeszcze kilkakrotnie wszędzie, gdzie tylko pojawiała się jakaś możliwość i wszystko to jakoś się upachało - dzięki umiejętnościom mojego męża
W ciągu tych kilku dni - Dżordżio z moim bratem namierzyli jakieś auto, które już prawie było kupione i miało jechać z nami do Polski, ale w ostatniej chwili (jak skomentował Dżordżio) "Makaron" się rozmyślił, bo coś tam trzeba było zaryzykować z dokumentami, ale już nie pamiętam o co chodziło
Dżordżio ma taką naturę, że nie lubi marnotrawienia energii i "pustych przelotów" i uznał, że dla mojego brata - podróż w jedną stronę w pozycji leżącej, to już w zupełności wystarczy
W czwartek przed północą, po hucznej polsko-polskiej imprezie w stylu włoskim, udaje nam się zebrać ekipę i wyjechać od gościnnych Dżordżiów...
Ale było to możliwe, tylko dzięki mojemu zdecydowaniu, bo niektórym się w ogóle nie chciało wyjeżdżać, a inni wcale nie mieli ochoty ich wypuścić
No, ale trudno, zawsze muszę się narażać... - przywykłam, że niepopularne decyzje biorą na siebie
W sumie jest mi to już obojętne... mnie się już marzy piękna Wenecja, którą będę mogła odkryć naszym gościom, którzy nigdy tam nie byli. Goście z resztą, to tylko pretekst, bo kiedyś jakaś część mojej duszy tam została i nigdy nie przepuściłabym okazji, żeby się z nią spotkać Santa - 2012-05-16, 17:42 Było już daleko po północy. Plan był taki, żeby od razu wjechać na obwodnicę, wskoczyć na autostradę do Orte, znaleźć tam jakiś parking, uciąć sobie drzemkę, a rano - mając już za sobą pożegnania - pojechać starą autostradą w kierunku "do domu".
Romek wpisał trasę do nawigacji i właściwie to już by pewnie tak zostało, gdyby nie to, że coś mi podszepnęło, żeby może tak jeszcze przejechać się przez tę nocną Romę W końcu takiej okazji jeszcze nie było i pewnie szybko nie będzie, no to właściwie dlaczego nie wykorzystać
Naszym gościom to właściwie wszystko jedno - oni od początku jadą w rozłożonej pościeli, ale Romek, który teraz ma nas wszystkich na głowie, choć na zmęczonego nie wygląda, to pewnie wolałby znaleźć ten parking jak najszybciej i trochę odpocząć przed jutrzejszą trasą.
Z jednej strony to rozumiem, ale z drugiej... no, nie mogę się oprzeć
"Wiesz... tu mi na mapie wygląda, że jeśli zjedziemy na tym zjeździe, to sobie tylko przeskoczymy przez Rzym i nie będziemy musieli robić koła..."
Romek, który nawigację ma głównie po to, żeby nie było, że nie ma - ale po latach podróżowania z pilotem, dziś też - bez żadnych wątpliwości - od razu zjeżdża z obwodnicy
Dzięki temu - zupełnie niespodziewanie - mamy jeszcze doświadczenie przejazdu przez dzieło Mussoliniego - współczesny potężny EUR - taki betonowy symbol władzy i potęgi - robiący wrażenie, ale mający zero wspólnego z moim ukochanym starym Rzymem Ale to też w końcu Rzym...
Ruch w nocnej stolicy świata, ani trochę mniejszy niż w dzień, głowy poimprezowe już trochę ciążą, a wyjazdu z miasta ani widu ani słychu...
Pilotowi kilka razy zdarzyło się stracić poczucie położenia geograficznego, co kierowcy nieco podniosło ciśnienie, ale pilot nieprzejmujący jest i realizuje swoje ukryte cele - napawając się atmosferą wielkiej Romy nocą
W końcu pojawia się drogowskaz na GRA i wskakujemy na swoją autostradę, którą jeszcze z godzinkę trzeba było pojechać, zanim trafił się parking odpowiedni do spędzenia niewielkiej reszty tej nocy
Rano obudziłam się pierwsza, gdy akurat jakiś tir mi na głowę wjechał Zupełnie tego nie rozumiem ale tych kilka godzinek snu tak mnie na wakacjach stawia na nogi, jakbym w domu co najmniej pół dnia przeleniuchowała.
Urządzam wszystkim pobudkę - pachnącą... włoskim espresso
Bez pośpiechu wyruszamy w dalszą drogę, oczywiście naszą piękną "czterdziestką piątką"...
Majowa przyroda w Italii to temat na oddzielną relację, ale zdjęć za wiele robić nie mogę, bo trzy dni niewidzenia się z bratem i bratową, stwarza konieczność wzajemnej wymiany wrażeń i doświadczeń. W związku z tym droga mija błyskawicznie i nie wiadomo kiedy przecinamy kontynent i zbliżamy się do Adriatyku.
Po drodze - jakżeby inaczej - wstępujemy pogadać z San Antonio. Jak jest okazja, to do San Antonio nie można nie wstąpić. To jest takie jedno miejsce, którego się nie omija, bez potrzeby wcześniejszego planowania.
W takich sytuacjach przypomina mi się ktoś ważny z mojej rodziny, nieżyjący od dwudziestu kilku lat, ale w swoich mądrościach do dziś funkcjonujący w rodzinie na co dzień. Tego "kogoś" powojenne losy rzuciły do naszej kochanej stolicy, w której zawsze czuł się jakby tam mieszkał za karę. Zawsze tęsknił do swoich (jak zwykł mawiać - do normalnych Żadnej sposobności nie przepuścił, żeby spotkać się z rodziną i znajomymi. I w tym celu, przy każdej okazji powtarzał takie stare wschodnie przysłowie, którego nie będę cytować w oryginale, bo nie chcę popełnić błędu, ale w tłumaczeniu zawiera taki sens, że kto nas omija, ten szczęścia nie ma...
W Padwie mam jeszcze parę rzeczy do zobaczenia, ale to nie w takim tempie i nie w tym towarzystwie. Mam dziwną pewność, że tu wrócę i to wszystko zrealizuję. Dziś wpadamy tu tylko na "pogaduchy"
Jedziemy na parking ten co zwykle. Mimo, że tu ciągle jeżdżę, nie bardzo go lubię. Niby taki wygodny, przestronny, w "świętym miejscu", ale widzę, że kuzyni naszych "kolorowych z foremki" jakoś wyjątkowo upodobali sobie to miejsce, a kierowcy autokarów turystycznych nie opuszczają ich ani na krok
No dobrze, niech już będzie, że mam fobię
W Padwie jak dotąd chodzimy zawsze tymi samymi drogami, ale są tak urocze, że na razie wciąż nie czuję się wystarczająco nasycona. Dziś, w umiarkowaną majową pogodę, można stąd w ogóle nie wychodzić (bo w sierpniu rundka wokół placu przywołuje wyobrażenie Sahary, na której nigdy nie byłam
Plac dziś niemal pusty, zupełnie inaczej niż w sezonie turystycznym. W pobliżu Bazylika di Santa Giustina, jednej z patronek Padwy. Do niej na ogół tylko się "wpada" po drodze do San Antonio.
Jest akurat otwarta, więc na chwilę zaglądamy do środka. Po świeżych doświadczeniach bazylik rzymskich, dla mnie ta jest taka jakby ciągle niedokończona. Ale w detalach można dopatrzeć się tyle piękna i tyle życia, że nawet będąc takim laikiem jak ja, ma się wrażenie obcowania z czymś niezwykłym. A marmur, w którym wykuto ołtarze, występuje w takiej ilości barw i odcieni, że aż trudno uwierzyć, że jest naturalny. Na tych zdjęciach niewiele zobaczycie, bo to mojej komórki dzieło ale co mi tam... może kogoś zainspiruję
Zanim udamy się do San Antonio - runda honorowa wokół placu.
Zawsze tymi samymi podcieniami, które latem dają tu zbawienny oddech od upału a dziś przyjemność spaceru utartym szlakiem, dochodzimy do Piazza del Santo
Wygląda na to, że ktoś tu na nas czeka - i nawet flagę wywiesił...
Nawet punkt informacji dla nas przygotowali, w razie gdybyśmy nie wiedzieli co i jak...
Dziś tutaj niemal sami swoi - nie wiadomo z kim pierwsze gadać, bo wszyscy po polsku. Z czasów studenckich mam koleżanki, które mają taki styl ubierania, ale jak ich tu rozróżnić
Nam tu żadnej informacji nie potrzeba - idziemy jak do siebie, czujemy się jak u siebie w domu.
Tu jest spory kawałek Polski, w tak odległym miejscu - aż dziwne, że tak dużo.
Ale dziś w Kaplicy Świętego Stanisława - tzw. Polskiej - wzruszające zaskoczenie...
I jeszcze oczywiście serce tej bazyliki - Tomba di San Antonio
Korzystając z okazji, znów mogłam przekazać kolejne sprawozdanie z postępów w realizacji celów, których ambasadorem jest San Antonio.
Ołtarz główny mieliśmy możliwość zobaczyć w dwóch wersjach
Zanim zrobiliśmy rundkę wokół bazyliki, został odsłonięty.
Krążąc tak po bazylice i utrwalając w pamięci jej szczególny urok i charakter, mimowolnie odbieram docierające rozmowy i komentarze naszych rodaków. Przypomniała mi się Santa Maria Maggiore ale tu jakby wszyscy byli z jednej opcji
W pamięci zostało mi jedno przesympatyczne spotkanie, niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju Otóż niechcący słyszę, jak jedna szczególnie przejęta matka-polka usiłuje bardzo poważnie wytłumaczyć swojemu może tak niespełna czteroletniemu aniołkowi w blond loczkach, z kokardkami, w jakim to akurat miejscu się znajduje i że to jest dla niego miejsce bardzo ważne...
Aniołek - wyglądający anielsko - w żaden sposób nie był w stanie zrozumieć a tym bardziej podzielić entuzjazmu matki i zwyczajnie zaczął marudzić...
A że marudził po polsku, więc pozwoliłam sobie - również po polsku pięknie się do niego uśmiechnąć i puścić oko...
A że do takich aniołków z pewnych względów jest mi blisko, więc z intencją, żeby go trochę ochronić przed inteligencją jego własnej matki, zagadnęłam ją przyjaźnie...
Żadna mama nie oprze się nikomu, kto doceni anielskość jej dziecka, więc mi wylewnie opowiedziała, że córeczka ma na imię Antonina i właśnie mamusia przywiozła Tosię do jej świętego Patrona...itd, itd.
No czyż to nie słodkie... :szeroki_uśmiech A ja sto lat musiałam czekać, aż poznam swoją Santę
Opuszczamy bazylikę, bo moje towarzystwo nie jest aż tak bardzo wylewne jak ja - i spełniwszy swoje intencje, kieruje się do wyjścia...
Jeszcze pożegnalna fotka Posągu Gattamelaty, który niespodziwanie wiąże nas z miejscem które opuściliśmy (nawiązując do antycznego pomnika Marka Aureliusza w Rzymie) oraz z Wenecją do której właśnie zmierzamy (bo pomnik przedstawia kondotiera weneckiego Erasma di Narni - zwanego Gatamelatą).
Jest to jedno z najcenniejszych dzieł rzeźby monumentalnej - dzieło wielkiego nazwiska - Donatella.
Wąskimi uliczkami...
podziwiając skrzydłokwiaty w warunkach naturalnych..
...docieramy do kamperka, gdzie dajemy wytchnienie mięśniom i stawom biodrowym...
Nie wiem jak Padwa została w pamięci naszych gości, ale ja mam ogromną radość z tego powodu, że mogę przed nimi odkryć to miejsce. Moja bratowa, pochodzi z tej parafii (o której wspominałam w opisie pierwszej podróży i zachęcałam do odwiedzenia Nowin Horynieckich), w której kult Świętego Antoniego zaszczepia się w dzieciach zaraz po ich urodzeniu...Santa - 2012-05-22, 16:13 Choć do swoich podróży mam pamięć słonia, to tego co było między Padwą a Wenecją nijak nie mogę sobie odkodować Gdzie, jak długo i w jakich okolicznościach spędziliśmy tę noc - nie wiem i nie mam żadnego śladu na zdjęciach. Widocznie mój niedospany mąż, nie pomyślał, żeby to uwiecznić, a ja pewnie byłam zbyt zajęta gośćmi, żeby zwrócić na to uwagę. W każdym bądź razie - było to na pewno w jakimś kamperowym "byle gdzie"... albo ujmując bardziej romantycznie - gdzieś pod rozgwieżdżonym niebem Ialii
Wiem, że następnego dnia rano zameldowaliśmy się na parkingu Tronchetto, który w ubiegłym roku - w związku z prowadzonymi tam pracami remontowymi, niestety bardzo podupadł. Nie było prądu, nie było wody, nie było za wiele kamperów, oleandry też jeszcze nie zakwitły... Nie było niczego, oprócz obietnicy kilku godzin w Wenecji... co kasuje wszystkie poprzednie niedogodności
Mój brat z bratową w Wenecji też jeszcze nie byli. Początkowo biłam się z myślami, czy nie należałoby - tak jak to się na ogół robi - zaserwować im kursu weneckim vaporetto. Oni to raczej tacy wygodni są, więc pewnie by im to odpowiadało.
Ale ostatecznie zwyciężył mój egocentryzm, który przez cały rok jest podporządkowany trosce o innych, więc na wakacjach też musi sobie trochę odpocząć...
Pomyślałam, że dzisiaj popatrzymy na Wenecję nieco inaczej niż wszyscy i pójdziemy zupełnie inną drogą niż zawsze. Ostatecznie chyba nikt tu nie będzie marudził... a jak będzie, to będę udawać, że nie słyszę
Na mojej wysłużonej weneckiej mapce palcem zaznaczam Romkowi naprędce zaplanowaną trasę, która w końcu ma nas doprowadzić do Piazza San Marco, ale będzie trochę naokoło, o wiele dalej i mam nadzieję zobaczyć jej jakieś nieznane dotąd oblicze.
Oczywiście nic im nie mówię, tylko uprzedzam, żeby uważali na nogi, bo mogą się dzisiaj schodzić...
Z resztą trzy dni wylenili się pod Rzymem, to trzeba im trochę dać wycisk
Moje obawy o kondycję tych niedzielnych turystów okazały się całkowicie nieuzasadnione. Ich odkrywanie Wenecji było tak zachłanne, że w końcu ja opadłam z sił, a oni mogli tak krążyć bez opamiętania...
No cóż, nie znam jeszcze takiego, kto oparłby się pani Wenecji
Z wielką przyjemnością wracam do tych weneckich folderów, gdzie mimo kolejnej już wizyty, prawie nie zdarza się, żeby jakieś ujęcie było takie same (poza nieśmiertelnym Piazza San Marco).
A oglądanie ich dziś od nowa, to kolejna przyjemność wynikająca z przywołania miłych wspomnień.
Moja bratowa od razu wypatruje okazję sfotografowania się z gondolierem...
W Wenecji jestem po raz kolejny a nigdy mi to nie przyszło do głowy..., pewnie dlatego, że ja tam wolę gondolierów znad Wisły A właściwie to znad Sanu
Mój brat w Wenecji odnalazł coś szczególnego - świątynię, w której mógłby się modlić bez ustanku... Choć jego życie zawodowe było umundurowane, to od zawsze równolegle realizował się jako muzyk. Łatwiej byłoby wymienić instrumenty, które są dla niego tajemnicą, niż te na których potrafi grać. Kilka fascynacji ma już za sobą, obecnie od kilku lat jest to saksofon.
Planując pokazanie mu Wenecji, miałam nadzieję, że tu trafimy, chciałam zobaczyć u niego ten dziecięcy zachwyt pięćdziesiącioletniego chłopaka, który dostaje upragnioną zabawkę
Tą świątynią jest Muzeum Muzyki - w którym znajduje się ekspozycja instrumentów muzycznych oraz zbiór dokumentów i pamiątek, dotyczący życia i twórczości pewnego zakręconego weneckiego księdza - samego Antonio Vivaldiego, który był synem muzyka należącego do orkiestry grającej w Bazylice Świętego Marka.
Antonio jako pierworodny, został przeznaczony do stanu kapłańskiego, ale powołanie miał do czegoś innego. Krążą anegdoty opowiadające o tym, że Antonio potrafił przerwać sprawowanie mszy św., żeby pobiec do zakrystii i zapisać partyturę, która mu akurat zaświtała w jego artystycznym umyśle Uwielbiam takie przypadki - na odległość oczywiście
W końcu docieramy tu gdzie wszyscy - na salony Piazza San Marco
Kilka ujęć z wnętrza, którego bogactwo jest nie do ogarnięcia - a niedobór światła dodaje mu atmosfery tajemniczości i nawet w realu trudno się go odbiera, nie mówiąc już o oddaniu tego na zdjęciach.
Tutaj - o każdej porze dnia widać co innego - to co rano skrywa mrok, po południu odsłania wpadające słońce - i na odwrót...
W takiej ekipie już raczej tu nie przyjedziemy. Uwieczniamy to w miejscu, gdzie każdy odwiedzający Wenecję robi sobie fotkę.
Potem idziemy sobie jeszcze powzdychać, na Most Westchnień (którego nazwa jest zupełnie myląca, bo nie od takiego wzdychania wziął nazwę, jak to się ogólnie kojarzy.
W rzeczywistości prowadził do więzienia...
Nie można nie pokazać gościom rozpiętego nad Canale Grande jednego z najpiękniejszych i najlepiej rozpoznawalnych na świecie - Mostu Rialto. Przy okazji miałam nadzieję odnaleźć tam kościół, w którym weneccy rzemieślnicy zrzeszeni w cechach, rywalizowali ze sobą fundując wspaniałe kaplice. Nie ma o tym w żadnym przewodniku, usłyszałam w jakimś programie podróżnicznym, ale dotąd nie udało mi się go odnaleźć. Dziś też nie... Nie szkodzi... jeszcze go znajdę... kiedyś...
Jakże innaczej zwiedza się Wenecję przy umiarkowanie przygrzewającym majowym słońcu i przyjaznej sięgającej niewiele ponad dwadzieścia stopni temperaturze powietrza. Gdyby nie świadomość kończącego się urlopu, nakazująca powrót na nasz daleki wschód, możnaby tam dreptać bez końca...
Ale wtedy nie byłoby czego planować ani o czym marzyć. A w moim nienasyconym umyśle - właśnie wtedy po raz pierwszy zalęgła się świeża myśl - karnawał w Wenecji
Gdy mam opuszczać Italię, zawsze łapię lekkiego doła. W związku z tym zaczynam wymyślać kombinacje alpejskie, jakby tu przedłużyć choć troszkę czas pobytu w tym odkrytym przeze mnie raju na ziemi
Romek już wie, że zanim wjedziemy na autostradę, to zechcę jeszcze pokręcić się po okolicznych miasteczkach.
W tamtych okolicach, jazda lokalnymi drogami, to przede wszystkim zaliczanie kolejnych, niezliczonej ilości rond: jedynka, dwójka, trójka, rondo... i tak aż do autostrady - ale przy okazji, normalne życie północnej Italii, normalni ludzie przy zwykłych zajęciach. I oczywiście - ostatnie włoskie zakupy, które w zależności od regionu Italii, zawsze są trochę inne
Wjazd na autostradę, to już nieodwołalny koniec Italii. Co prawda lato jeszcze przed nami, ale kto to może wiedzieć co nam to lato przyniesie.
No ale nie martwmy się na zapas. Póki co cieszmy się, że droga jest piękna...
Tym razem prawie wcale jej nie uwieczniłam. Jakieś pojedyncze fotki...
Austria
Słowacja
Zacieśnianie więzi rodzinnych...
...................
Starym forumowym zwyczajem, wypadałoby teraz dokonać jakiegoś podsumowania podróży, podać nabite kilometry, poniesione koszty i różne inne parametry...
Ale musicie okazać mi wyrozumiałość, bo jak już na pewno zauważyliście, ja się do tego zupełnie nie nadaję. W swoich podróżach jestem kompletnie "nieekonomiczna" a stosowane przeze mnie przeliczniki nie dadzą się odnieść do żadnej z walut wymienialnych
W takich sytuacjach, zawsze przypomina mi się jedna z mądrości powtarzanych przez przywołanego tu niedawno rodzinnego bajeranta, którą w klimacie zakończenia podróży na beatyfikację można zacytować - a brzmiała ona "Bozio ma więcej niż rozdał"... Agostini - 2012-05-29, 16:16 Romulusi, fantastycznie się z Wami podróżowało.
Santo, dziękujemy za wszystkie Twoje obrazy i przeżycia, którymi chciałaś się z nami podzielić.
Dla nas to też były wiele razy wyjątkowe chwile.
Dziękuję Ci bardzo. Santa - 2012-07-04, 14:30
Agostini napisał/a:
Romulusi, fantastycznie się z Wami podróżowało.
Santo, dziękujemy za wszystkie Twoje obrazy i przeżycia, którymi chciałaś się z nami podzielić.
Dla nas to też były wiele razy wyjątkowe chwile.
Dziękuję Ci bardzo.
Agostini - dziękujemy Miło Was było spotkać "po drodze" Santa - 2012-07-04, 15:00 Pewnego zimowego dnia - po wielu, wielu latach nieprzerwanej pracy - pewna pracoholiczka doszła do wniosku, że czas najwyższy poznać swojego lekarza rodzinnego, któremu jakimiś sobie tylko znanymi metodami przekonywania i sugestii - udało się odesłać ją na dwutygodniowe L-4.
Tym niespodziewanym przypadkiem - umożliwił jej nadrobienie wszelkich zaległości i równocześnie stworzył szansę robienia tego, co jej się rzewnie podoba... Ale że stan przykucia do łóżka mocno ograniczał możliwość realizacji swoich pasji, więc znalazła inny sposób... Sięgnęła po laptopa i zdecydowała, że spróbuje odbyć podróż wirtualną - w przeszłość...
Dobrze, dobrze... tylko żartowałam...
Tym wstępem chciałam tylko nawiązać do początków swojej podróżniczej przygody na forum, która niespodziewanie zawiodła mnie do CamperTeamka.
Jak to nigdy nie wiadomo, czym zakończy się podróż i co nas po drodze spotka Raz cię okradną, raz zabraknie ci paliwa, to znów obdarują forumowym Noblem
Pierwsze emocje już opadły, bo wiadomość o tym dotarła do mnie dużo wcześniej - kanałami nieoficjalnymi
Dziś już na spokojnie, chciałabym powiedzieć, że bardzo sobie cenię to wyróżnienie i już dawno - żaden z zaszczytów nie sprawił mi takiej naturalnej radości. Być docenionym przez osoby, które człowieka na oczy nie widziały i nie spodziewają się z tego tytułu żadnych profitów, to w dzisiejszej rzeczywistości już ewenement. Takie właśnie wartości cenię sobie najbardziej i dlatego pozwolę sobie napisać coś więcej, niż zwyczajowe "dziękuję".
Ale, żeby nie było, że mi się w głowie przewróciło, to już spieszę z oddaniem sprawiedliwości Wszystkim, których tutaj - w tej podróży spotkałam.
Wszystkich pamiętam, Wszystkim dziękuję - bo energię i motywację do pisania - znajdowałam zawsze tutaj - wśród czytelników.
Pozwolę sobie w sposób szczególny podziękować Tadeuszowi, który jak zwykle spieszący z pomocą potrzebującym - nadawał mojej relacji "obrazów" (w miejsce naszych ukradzionych zdjęć) i równocześnie swoim niepodważalnym autorytetem - zainteresował czytelników pisaniną nikomu nie znanej Santy.
Dziękuję Elwoodowi, którego osobiście nie znam, ale z tego jak taktownie, dowcipnie i subtelnie komentował kolejne odcinki - mogę przypuszczać, że jest przedstawicielem tej męskiej grupy, która mnie zawsze najbardziej ujmuje - "z uśmiechem od ósemki do ósemki"
Dziękuję Yansowi, który narażając swoją męską reputację - zawsze pozostawiał "ślad", że był, czytał... I nawet gdyby wszyscy inni odeszli, to dla Niego warto było "zarwać" kolejną noc
Gdybym miała wpływ na decyzje szanownej Kapituły, to forsowałabym pomysł przyznania Yansowi SuperCamperTemka - za nonkonformiz i megamegasympatyczne podejście do życia i ludzi
Dziękuję Agostiniemu, który pewnie nie wie, że był moim literackim pierwowzorem i na Jego relacji uczyłam się sztuki forumowego pisania. Więcej nie powiem, bo się boję Basi
Dziękuję również tym, którzy nigdy oficjalnie nie ujawnili się, że tu zaglądają i czytają - ale w formie PW - wyrażali własne opinie (nie zawsze słodkie) - ale takie najbardziej mobilizują, bo wyzwalają "sportową złość" i motywują do większego wysiłku i w efekcie do rozwoju). Ale nie będę ich dekonspirować, skoro sami z jakiegoś powodu, do tej pory tego nie zrobili
Dziękuję mojemu niezawodnemu w każdych okolicznościach Towarzyszowi podróży przez życie - za to, że potrafił zrezygnować z tego kawałka czasu, który należał się Jemu, aby żona mogła czasem przekazać coś innym. W efekcie całe dobro, które z tego powstało i tak wróciło do Niego To tak - na marginesie - do Panów-mężów
Mam na myśli jeszcze wiele osób - bezinteresownie życzliwych i wspierających Santę w pisaniu..., ale odcinek nie może być za długi, bo będzie nudny
Miło było Was wirtualnie poznać. Dziękuję.
Ale tak po cichu się przyznam, że choć czytam większość relacji na forum, to tej akurat - nie czytałam bo jeszcze nie znalazłam na to czasu...
I za bardzo nie wiem co jest w środku, bo jak już wspomniałam, zaczęła powstawać w stanie nadszarpniętej kondycji psychofizycznej i była kontynuowana w warunkach permanentnego przemęczenia - zwykle w późnych godzinach nocnych.
I jeśli kiedyś zniknę z tego forum, to będzie oznaczało, że ją przeczytałam i spłonęłam ze wstydu
Dziękuję bogdanpiotr - 2012-07-04, 18:40 Temat postu: WłochyPrzeczytałem tylko relację z feralnej wyprawy do Włoch i nasuwa mi się pytanie. Czy nie lepiej i praktyczniej było zatrzymywać się na campingach. Trochę to kosztuje ale strata przyczepy, tego co w niej było, nadszarpnięte nerwy, zepsuty urlop, itd. nie kosztowały więcej?.Santa - 2012-07-05, 00:01 Temat postu: Re: Włochy
bogdanpiotr napisał/a:
Przeczytałem tylko relację z feralnej wyprawy do Włoch i nasuwa mi się pytanie. Czy nie lepiej i praktyczniej było zatrzymywać się na campingach. Trochę to kosztuje ale strata przyczepy, tego co w niej było, nadszarpnięte nerwy, zepsuty urlop, itd. nie kosztowały więcej?.
Och, to takie stare dzieje, że dziś wspominam je jak sen majowy i głównie w tym aspekcie, ile od tego czasu spotkało mnie miłych przygód i doświadczeń. Jednym z nich jest otwarcie drogi do kamperowania - i na przykład możliwości dzisiejszej "rozmowy" z Tobą - Bogdanpiotrze
Jeśli miałbyś ochotę poznać inne, to zapraszam Cię do przeczytania opowieści z kolejnych wypraw, które o ile dobrze pamiętam, potwierdzają treść przysłowia, że "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło" Aulos - 2012-07-05, 00:16
Santa napisał/a:
Ale tak po cichu się przyznam, że choć czytam większość relacji na forum, to tej akurat - nie czytałam bo jeszcze nie znalazłam na to czasu...
Przeczytaj koniecznie, bo warto
Zwłaszcza w długie zimowe wieczory, gdy do nowych letnich wypraw daleko, a za oknem mróz, dobrze jest pogrzać się w promieniach włoskiego słońca, które czuć w Twoich relacjach. Elwood - 2012-07-05, 00:21
Santa napisał/a:
I jeśli kiedyś zniknę z tego forum, to będzie oznaczało, że ją przeczytałam i spłonęłam ze wstydu
Dziękuję
Santo - ponieważ, jak sądzę, sama sobie stawiasz w życiu bardzo wysoko poprzeczkę to proszę Cię byś dla naszego dobra nie czytała swojej relacji. Pozostań z nami na zawsze. majmarek - 2012-07-05, 01:43 Temat postu: romulfiu fiu!bogdanpiotr - 2012-07-05, 09:17 Temat postu: Miła rozmowaDzięki za słodkie słowa. Ten sezon to trzeci rok mojego camperowania. Po Bałkanach, Skandynawii jestem teraz przed podjęciem decyzji o kierunku wyprawy. Za parę dni Bałtyk, muszę trochę ochłonąć po warszawskich upałach. A pod koniec lipca na południe Europy. Serdecznie pozdrawiam.Santa - 2012-07-05, 14:35 Temat postu: Re: Miła rozmowa
Aulos napisał/a:
...Przeczytaj koniecznie...
Elwood napisał/a:
... proszę Cię byś... nie czytała...
I co ja mam teraz biedna zrobić ... chyba pójdę za głosem serca
Dziękuję, i przepraszam - ale staram się jakoś przetrwać ostatni dzień w pracy
majmarek napisał/a:
fiu fiu!
I to się właśnie nazywa "być oszczędnym w słowach" Witaj - Majmarku
bogdanpiotr napisał/a:
... jestem teraz przed podjęciem decyzji o kierunku wyprawy... pod koniec lipca na południe Europy...
Na dniach wyruszamy przetrzeć Ci szlaki..., może gdzieś po drodze sobie pomachamy Miło, że tu zajrzałeś Pozdrawiam serdecznie WHITEandRED - 2012-07-05, 18:17 Pawcio - 2012-07-06, 22:18
Santa napisał/a:
... Tym wstępem chciałam tylko nawiązać do początków swojej podróżniczej przygody na forum, która niespodziewanie zawiodła mnie do CamperTeamka.
Jak to nigdy nie wiadomo, czym zakończy się podróż i co nas po drodze spotka Raz cię okradną, raz zabraknie ci paliwa, to znów obdarują forumowym Noblem
Pierwsze emocje już opadły, bo wiadomość o tym dotarła do mnie dużo wcześniej - kanałami nieoficjalnymi
Dziś już na spokojnie, chciałabym powiedzieć, że bardzo sobie cenię to wyróżnienie i już dawno - żaden z zaszczytów nie sprawił mi takiej naturalnej radości. Być docenionym przez osoby, które człowieka na oczy nie widziały i nie spodziewają się z tego tytułu żadnych profitów, to w dzisiejszej rzeczywistości już ewenement. Takie właśnie wartości cenię sobie najbardziej i dlatego pozwolę sobie napisać coś więcej, niż zwyczajowe "dziękuję"...
Uh, uh, uh.. makaron na uszy też umiemy nawijać!
Powiem tak.. to my powinniśmy dziękować, że mamy przyjemność śledzić Wasze wyprawy, odwiedzać miejsca, w których byliśmy i być może oglądać te, które kiedyś dzięki Wam zobaczymy.
A co do reszty- jak niegdyś w sporcie- wygrał po prostu najlepszy. Składamy gratulacje dla Ciebie Santo i twoich Romulusów.
No i oczywiście czekamy na kolejną relację, za którą naturalnie w przysłym roku będzie kolejna nagroda. Santa - 2012-07-09, 15:25
Pawcio napisał/a:
... makaron na uszy też umiemy nawijać! ...
no jasne..., kto do Italii jeździ, to wie jak to się robi
Dziękujemy za uznanie ale póki co - nie mogę obiecać nic nowego, bo za chwilę wyruszamy tam, gdzie Pawcio w ubiegłym roku buszował na skuterku
WHITEandRED napisał/a:
... nie wiem czy o tym samym myślimy, ale jakby co to zdecydowanie staję po stronie Romka.
no tak, ... kobieta się wysila a męska solidarność i tak zwycięża
Chyba jednak ten wątek trzeba już zamknąć, bo zachodzi obawa, że jeśli pójdzie w kierunku "co autor miał na myśli" , to jeszcze długo może się pociągnąć i stanie się mało italiański
Dziękuję zbyszekwoj - 2013-06-30, 13:23 Najserdeczniejsze życzenia Imieninowe dla SANTY której relacja z Włoch zdopingowała nas do kupna kampera .