|
Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
|
 |
Po Polsce - Kotlina Kłodzka i okolice
makdrajwer - 2012-09-01, 19:57 Temat postu: Kotlina Kłodzka i okolice Dzień 1:
Nadszedł wreszcie ten dzień. Kamper spakowany , zatankowany , rodzina uśmiechnięta : jedziemy na wakacje. Plan idealny : czyli brak planu. Coś tam ponotowane mamy ale co , gdzie , kiedy i na ile to zabaczymy po drodze. Z obsuwa jednego dnia i paru godzin wyjechaliśmy z Bielska. Pierwszy postój : Racibórz.
Mimo 15 lat od powodzi w wielu miejscach jeszcze widać gdzie i dokąt woda stała. Niezbyt przyjemny widok ... A wyobraznia pracuje ... Jedziemy pod zamek. Ulica jednokierunkowa którą się pod niego dojeżdża zamknięta. Zaczynamy krążyć dookoła, wszędzie do 2.5T. Trudno, łamiemy zakaz i podjeżdżamu pod stary browar. Ciekawy obiekt , obecnie moda industrialna jest na topie. Jest po 8 , zamek czynny od 10 więc decyzja : obejdziemy go dookoła , pospacerujemy po parku i jedziemy dalej, szczególnie iż widać że zamek obecnie jest w remoncie. Kierujemy się na ul.Bema gdzie jest park im. miasta Roth . Ciekawa nazwa a i sam park sympatyczny. Młodzi się huśtają na placu zabaw, starzy kontemplują cisze i spokój ... ( klinij w zdjęcia - będą większe ) :
Opuszczamy Racibóż i kierujemy się do miejscowości Markowce gdzie w pobliżu jest rezerwat leśno-stawowy Łężczok. Jest to starorzecze Odry całkowicie opanowane przez ptactwo. Szuwary, stawiki, bagna, cisza, spokój , tylko ptaki słychać. Coś takiego było mi potrzebne. W połowie drogi żałuje że nie zdjąłem i nie pojechaliśmy na rowerach. Właściwie spotykamy tylko ludzi z aparatami które mają obiektywy wielkości rynny . Cicho, pełny relaks ... ( gdyby nie pobliskie tory ) Tego mi było trzeba ...
Kolejny punkt : Kędzierzyn - Kozle . Tu ogromny minus dla miasta : zero oznakowań jakiś atrakcji . Miasto duże , szukamy po omacku , kręcimy się w kółko , coraz bardziej gorąco ... Bez sensu ... Nie to nie , spadamy stąd ... Ale nagle drogowskaz : " ort Kozle " czyli pewnie chodziło o port. Jedziemy . Najpierw spoko, potem dzielnica coraz mniej przyjemna, wręcz nieprzyjemna, stada znudzonej młodzieży z piwkiem siedzą przed kamienicami. Potem gorzej : droga właściwie nie istnieje ale powoli na dwójce jedziemy dalej. Szafa co chwile się otwiera a portu nie widać. Koniec końców okazało sie że port może i tam był ale ze 20 lat temu. Wszysko co można było ukraść i zdewastowac zostało zrobione. Nie i tablice ukradną ... Zawracamy .
Po przejechaniu na drugi brzeg rzeki oczom naszym ukazuja się śluza Kozle . Nareszcie K-K zaczyna u nas plusaować. Fajnie gdyby jeszcze jakiś statek popłynął , dzieciaki zrozumiały by działanie śluzy na przykładzie a nie na słowo. Upał jak cholera, zero wiatru ale obok śłuzy rosną dęby pod nimi ławeczka - zaczekamy. Na szczęscie w oddali słychać statek : będzie szoł. Wyszliśmy na góre , statek wpłynął , śłuzowy robi swoje , upał i brak wiatru :
Nagle : TRACH !!! Patrzymy na naszą ławke i ... Dziękujemy się statku Silesia za zdrowie i może nawet życie :
Na szczęście wszyscy spod drzew poszli oglądać statek. Konar miał średnice ok. 40 cm.
Więcej nam znaków nie trzeba było : Kędzierzyn-Kozle nas nie lubie więc go dalej prowokować nie będziemy . Jedziemy dalej w kierunku Moszny.
Wjechaliśmy w opolszczyzne i ... hmmm ... te dwujęzyczne nazwy i flagi niemieckie ... Nie wiem co o tym sądzić ... Przecież jak im tak sie za Niemcami tęskni to po co się w Polsce męczyć majac granice paredziesiąt kilometrów dalej ? Rozumie gware, lokalne "inności" ale kilkadziesiąt wiosek z niemieckimi nazwami wydaje mi sie albo przesadą albo ... Moje miasto też było Bierlitz ... Dawno temu opolszczyzna była uważana za najbardzie zadbany rejon ( domy, obejścia itp ). Teraz chyba wygrywa zasada : po co coś robić jaki i tak Niemiec wróci ( usłyszane o d miejscowego ).Nieważne , jedziemy dalej ...
Po drodze odbijamy na chwile do Łowkowic rzucić okiem na wiatrak :
Po dojezdzie do Moszny ( Moshen ) jedziemy w kierunku zamku. Ludzi miliony więc w związku z niedzielą i póżną porą odpuszczamy zwiedzanie do jutra i jedziemy szukać noclegu. Śpimy przed Moszną na parkingu przed stacją benzynową.
makdrajwer - 2012-09-01, 20:30
Dzień 2:
Dzień ten zaczął się bladym świtem gdyż okazło sie że naprzeciwko naszego parkingu jest szutrowa droga w pola , obniżona 10 cm od afsaltu. I tą drogą podążały tabuny ciężarówek tzw . wanny , w jedną i drogą strone , podskakując wesoło i hałąsując okrutnie właście na tej 10 cm różnicy wzniesień. Wydawało sie że nam sie coś na kampera zwaliło . Jeszcze troche poudawaliśmy że nam to nie przeszkadza, prysznic, śniadanie i jedziemy pod zamek. Na miejscu ludzi brak. Idziemy kupić bilet i ukazuje się nam coś takiego :
Cudo !!! Czujemy sie jak na planie bajki Disney'a o królewnie . Naprawde robi wrażenie. W środku jest ośrodek leczenia nerwowo chorych więc zadalamy sie kilkukrotnym obejściem zamku dookoła i spacerze po przyzamkowym parku. Jako że upał coraz większy decydujemy : jedziemy szukać wody - kierunek jezioro otmuchowskie.
Po drodze zatrzymujemy się na chwile w Nysie. Bardzo ładne miasto, zadbany park z placami zabaw ( chwila spokoju od dzieci ) oraz zakazem 2.5T w centrum. Zostawiamy auto na Orlenie koło parku i idziemy zwiedzać i szukać ochłody :
Chyba każdy wie z czego słynęła Nysa i faktycznie : naliczyłem chyba z 5 jeżdżących Nys. Normalnie taką ilość widze w cięgu 2 lat .
Wracamy do auta i omijając pełniuteńskie parkingi koło Nyskiej Riviery ( nad jeziorem nyskim ) jedziemy do Otmuchowa. Cel : kemping PTTK ul. Plażowa 6. Adres jest ważny w dalszych momentach . Do Otmuchowa mam ogromny sentyment ponieważ 25 lat temu w ośrodku Viking stawiałem pierwsze kroki w żeglarstwie. Wbijamy w "krzyśka" Omuchów, Plażowa, cała ulica ( bo " Krzysiek" nie ma na Plażowj numerów ) i jedziemy. PO dojechaniu do Plażowej i pozdrowieniu od Krzyśka parkuje KoneFke i ide na wał rozglądnąć sie co i jak . Nie zabieram telefonu, reszta załogi siedzi w aucie. Po wejściu na wał : łał ! wszystko wygląda tak jak to zapamiętałem . 25 lat stanęło w miejscu. Fajne uczucie ... Pierwszy ośrodek : Plażowa 1. No to idziemy dalej . Kilometr i pare ośrodków dalej : Plażowa 2. Cholera, coś chyba nie tak. Gorąco ... Litr potu dalej Plażowa 3. Cholera , chyba nie dojde do 6 . Patrz na ulice : początek Sarnowic. Ide dalej : Sarnowice się kończą : Plażowa 5. Dzwonie po żone żeby podjechała kamperem po mnie. No tak, nie wziąłem komórki ... Wracam do auta . Rodzina zaniepokojona, znudzona, tłumacze co i jak. Jedziemy , mijamy Sarnowice ( moze ze 4 km ) , skręcamy w lewo : HURA !!! Plażowa 6. Idziemy do recepcji , meldujemy się , rozkładamy auto i do jeziora . A tam zielono ... Cóż, mało przyjemnie ale za to chłodna woda. Wracamy do auta, dzieci idą na plac zabaw i po chwili wracają z krzykiem : " Tato, przyjechały kampery z naklejkami Camper Team !!! " . Ok, poczekam pół godziny i pójde się przywitać. Jak postanowiłem tak zrobiłem. Dwie symaptyczne załogi ze Szczecina, pogadaliśmy chwile i wróciłem do siebie bo już się robiło ciemno. Za jakoś czas usłyszałem " Makdrajwer ! Bierz krzesło , żone i wpadajcie do nas " . I tak oto popróbowaliśmy pysznych naleweczek , porozmawialiśmy o naszym hobby i w miłym nastroju wróciliśmy do KoneFki na zasłużony odpoczynek.
Viper - 2012-09-02, 07:48
Bardzo się nam podoba, nie ma to jak spontan.
Prosimy o ciąg dalszy.
makdrajwer - 2012-09-02, 10:41
Dzień 3 i 4 :
W związku z pogodą postanawiamy zostac dwa dni na kempingu . Sam obiekt jest ciekawym i żywym skansenem poprzedniej epoki. Wystarczy zmienić auta na żuki a namioty na polsporty i mamy prl. Charaktertystycznym elementem kempingów z tatmych czasów są miniatórkowe domki kempingowe , najlepiej typu brda lub podobne. Chodzi o to aby dwie osoby w środku nie mogły się w jednej chwili wyprostować . No chyba że po skosie z głową w kierunku szczytu dachu. Obowiązkowym wyposażeniem domków są dwie leżanki Małgorzata oraz koce w krate. Domkie te muszą jeszcze posiadać jakieś przaśne nazwy w zależności o d położenia. Tutaj mieliśmy Suma, Lina, Karpia itp. Powiewem nowoczesności były jedynie domki holenderskie. Jak już jesteśmy przy Holendrach : 50% populacji kempingu to Polacy, 30% to Niemcy w megawypasionych kamperach, 10% to Czesi w kamperach , przyczepach i namiotach . Reszte stanowili Holendrzy obowiązkowo w namiotach. Do końca pobytu nie spotkałem Holendra śpiącego w czymś innym niż namiot. Wogóle przez cały pobyt spotkałem sześć ( 6 !!! ) kamperów na polskich blachach i może z 10 przyczep. Reszta to obcokrajowcy , głównie Niemcy. Czyżby nam się nasz kraj już znudził ?
Jeszcze wróce do kempingu : wszystkie okoliczne ośrodki wyglądają podobnie, jakby czas zatrzymał sie w miejscu. Zero nowych inwestycji. Tylko szmbowozy pare razy dziennie kursują tam i spowrotem. Tajemnica wydałą sie podczas przejażdżki rowerowej w postaci tablicy : "Natura 2000". Moje kondolencje ... Tam juz nigdy lepiej nie będzie ... A Natura 2000 jeszcze da popis swojej bezsensownosći podczas dlaszej podróży.
Ciekawostką kempingu był również pewnien pan w aucie jedynej słuszne w Polsce marki z jedynym słusznym silnikiem o trzech literach. Był z przyczepą. Jak podjechaliśmy wybrać miejsce pod drzewwem w cieniu zostałą na nim żona a ja wróciłem do recepcji po kampera. Jak pam zobaczył ze tam parkujemy ( 30m od niego ) to zaraz w auto i do żony żeby sie odsunęła bo on właśnie w tym cieniu chce zaparkować. Patrze na rejestracje : cóż, w naszych okolicach nie cieszy sie sympatią. Do końca pobytu pan ze 4 razy dziennie polewał to auto wodą i przeparkowywał w cień najcześciej za naszego kampera. Dziwak ...
W każdym razie : bierzemy rowery i jedziemy sie przejechać . A tu mi dziecko marudzi że coś z siodełkiem. Patrze : faktycznie pękło. Trudno , stary rower są trytyki - damy rade. Po naprawie druga też coś marudzi na swoje siodełko : również pęknięte. Pech , czy inny diabeł ?
Na szczęście sie udało więc i objazdy okolicy doszły do skutku. A że i wiać zaczęło "od nas" więc i zielone odpłynęło . Pełny relaks :
Na drugi pojechałem rano na rower główną drogą , zatrzymuje mnie gość autem i pyta gdzie jest ul.Plażowa. Ja w śmiech. Gość że już z godzine jeżdżą i szukają. Widać ta Plażowa to jakiś grubszy lokalny problem.
Wiać zaczeło od nas więc i zielone odpłynęło . Ale coś ten wiatr coraz mocniej hulał, kurzu coraz więcej w powietrzu. Po pewnym czasie zrobiła się regularna wichura. Na drugim brzegu widać było jak piasek z plaży zaczyna wirować. Mało sympatycznie. Zostać , uciekać... Cześć osób rzuciła sie do ratowania przybytku , cześć wzięłą sią za robienie zdjęć ( również ja ) :
Na szczęście : zabłysło , zagrzmiało i ... g. się stało.
Dobra, koniec laby, jutro jedziemy dalej.
makdrajwer - 2012-09-02, 11:04
Dzień 5 :
Rano pakowanie, pożegnanie z jeziorem i w droge. Kierunek Złoty Stok. Jedziemy dookoła jeziora. Wszysko wymarłe, zero ludzi, zero aut.
Dojeżdżamy do Złotego Stoku, parkujemy na darmowym parkingu ( lubie to ! ) i idziemy do kopalnie. Bardzie to trasa podziemna niż kopalnia. Wszystko sztuczne, naciągane, mało realne. Czytałęm opinie że raczej nie warto i mam podobne uczucie. W planie jest też zwiedzenie podwodnego wodospadu : z sufitu kapie woda, nie widać jak tam jest wysoko, zero podświetlenia. Pytam przewodnika czemu nie podświetlą tego wodospadu a on mi odpowida że jak jest wiecej wody to podświetlają. Bez sensu. Za to w kopalni jest zjezdżalnia jak na placu zabaw i kolekcja tablic m.in :
Czując lekki niesmak oraz fakt że nie wydaliśmy kupy kasy na różne pierdoły na powierzchni kierujemy się do Ząbkowic Sląskich. Po drodze ukazał nam sie widok pięknego zamku z 4 wieżami na wzniesieniu. Decyzja : idzemy tam. Zamek znajdował się w Kamieniu Ząbkowickim. Znowu troche pokręciliśmy sie bo nie było rzadnej informacji jak tam podjechać, wiec stanęliśmy dalej i poszliśmy " z buta" :
Zamek i kościół na dole ciekawe. Niestety w remoncie . Jak można sie dowiedzieć z tablicy remon zaczął się w latach '80. Typowo polskie tempo. Ale cieszy fakt ze coś robią bo niektóre pałace mijane po drodze w zasadzie nadają się juz do wyburzenia.
Na dole koło szkoły plac zabaw wiec znowu starzy mają chwile spokoju.
Po jakimś czasie dojeżdżamy do Ząbkowic Śląskich. Miasteczko robi bardzo pozytywne wrażenie: klasyczny rynek, spory ruch, tabliczki co i gdzie. Stajemy poza rynkiem na parkingu niedaleko Biedronki i idziemy zwiedzac. Pośrodku rynku ratusz, rzucamy okiem ale naszym celem jest krzywa wieża. Znajdujemy ja bez problemów:
Krzywa jak cholera. Do dzisiaj nie wiadomo dlaczego. Są trzy teorie : trzesięnie ziemi, osunięcie ( zapadniecie ) ziemi i najbardziej prawdopodobna ze po prostu ją krzywo zbudowali. Taki kaprys. Idziemy na góre . Na dole miła pani tłumaczy nam wszysko, daje ulotki, ostrzega przed hałasem dzwonów pobliskiego kościoła. Po pokonaniu schodó jesteśmy na górze. Widoki super. Po zejściu na dół udajemy sie do pizzeri na rynku na pizze. Był to jedyny podczas wyjazdu posiłem poza kamperem. Pizza super.
Jedziemy dalej , kierunek Bardo.
Do Barda dojeżdżamy wieczorem więc mijamy miejscowość i nocujemy na parkingu przy drodze ze dwa kilometry dalej w kierunku Kłodzka. Parking jest w środku górki wiec z jednej strony auta się napędzają a z drugiej hamują. Troche narzekamy na hałas ale to i tak nic w porównaniu z dwoma następnymi noclegami .
makdrajwer - 2012-09-02, 12:27
Dzień 6 :
Zjeżdżamy do Barda. Przy wjezdzie informacja turystyczna. Wejdziemy, popytamy co i jak. Zamiast pani w okienku znależliśmy infomat który wyświetla strone www . Możemy na niej przeczytać co burmistrz zrobił w sprawie kanalizacji, jaka jest pogoda a z zabytków kierowało nas na Kłodzko. Bez sensu. Jedziemy do centrum. Zostawiamy auto koło targu i idziemy szlakiem kapliczek różańcowych. Możemy je oglądać tylko z zewnątrz bo są pozamykane. Za to przed każdą z nich jest tablica opisująca daną kaplice i zachwycająca się nad ich pięknym wnętrzem. Nawet zdjęć nie ma. Kolejny bezsens.
Ale sam spacer przyjemny oczywiście gdyby nie upał. Za to widok na Bardo mamy bardzo dobry :
Pojawił się pomysł pójścia po drugiej strony rzeki na góre z krzyzem na szczycie ale ze względu na temperature brak było entuzjazmu wśród KoneFkowej załogi. Na marginesie : nie polecam wyjazdu z Barda w strone Kłodzka. Samo skrzyżowanie jest pod takim nachyleniem że jeżeli będzie konieczność przepuszczenia i zatrzymania sie a za nami coś jeszcze stanie to prędzej spalimy sprzęgło niż wyjedziemy. Przed wyjazdem jeszcze zatrzymujemy sie na chwile nad rzeka celem nabrania wody do zbiorników oraz ochłodzenia się.
Do Kłodzka dojeżdżamy w pare chwil. Twierdze widać z daleka. Niestety jest problem z zaparkowaniem . Wszystkie parkingi w okolicach rynku pełne a o miejscu na większego kampera możemy jedynie pomarzyć . Jedziemy w okolice poczty gdzie w bocznych uliczkach znajdujemy wreszcie miejsce. Idąc na wejście do podziemnej trasy ( zresztą nie ma oznakowań jak tam dojść , trzeba pytać ) natrafiamy na coś takiego :
Jest to zaznaczony na ścianie poziom wody jaki był podczas powodzi w 1997. Robi wrażenie. Również podczas wyjścia na twierdze przewodnik pokazuje nam dokąd woda dochodziła. Straszne ... Trasa podziemna , jak to trasa podziemna ma to do siebie że biegnie pod ziemią , są schody i korytarze czyli tzw. standard . Wychodzi się przy samej twierdzy. Idziemy na góre.
Twierdze zwiedzia sie dwuetapowo : osobno cześć nadziemną i osobno podziemną ( labirynt ). Oczywiście bierzemy wariant full. Część nadziemna porażą swoim ogromem . Podczas bitwy mogło tam jednocześnie stacjonować 6000 żołnierzy. Również rozwiązania obronne zaskakują swoją sprytnością i prostotą. Budowlany majstersztyk. Niestety, twierdza zostawina przez lata sama sobie, rozkradziona do cna dopiero podnosi sie z kolan. Na razie musimy wierzyć przewodnikowi na słowo i puścić wodze fantazji. Za to widok z góry imponujący. Być może za jakiś czas twierdza będzie bardzie przypominała pierwotną budowle.
Co innego podziemia : labirynt korytarzy minerskich od całkiem wysokich do 80 cm. NAchodziliśmy sie do woli, tam i nazat. Aby uzmysłowić nam prace uwczesnych żołnerzy na jakiś czas zgasło światło. Ciemno jak w d. A oni pracowali tak po omacku. Godne polecenia wrażenie.
Po wyjściu pokręciliśmy się troche po centrum Kłodzka. Bardzo pozytywne wrażenia, ciekawe budowle, miasto tętni życiem.
Jedziemy dalej : kierunek Radochów i obecna tam jaskinia. Po drodze nastał konflikt w załodze który w zasadzie mógł już wycieczke zakończyć ale w końcu jakoś udało się go zarzegnać i pojechaliśmy dalej. W Radochowie strzałki bezbłednie prowadzą nas w kierunku jasikini. Dojeżdżamy do lasu , kampera nie ma za bardzo gdzie zostawić a tabliczka mówi "Jaskinia 1300 m". Ide na zwiady. Droga leśna , szutrowa , pierwsze 50 m dosyc strome ( jedynką da rade ), gałezie ok, potem lepiej. No ale nie przejde 2.5 km żeby sprawdzić droge. Robi sie póżno. Wrócimy tu rano ale przez las nie jade. Bez sensu, zrobimy spacer. Wyjeżdżamy na drogie i po dojezdzie do Lądka Zdroju stajemy na stacji Orlen gdzie tankujemy do pełna. Oczywiście gdybym zatankował rano miałby 10 gr na litrze mniej ( sobota ) ale trudno. Przebieg 450 km , spalanie 9.48 l / 100 km. Nieżle , wręcz super. Z radości wypijam dwa piwka i idziemy spać ( na stacji ).
Irel - 2012-09-02, 14:45
Ja również byłem w tym roku w Bardzie i przebywałem na fajnym polu kempingowym, oraz zwiedzałem wnętrza kaplic różańcowych (więcej szczegółów http://www.camperteam.pl/...pic.php?t=13343 ). Ponadto w Kłodzku można stanąć z tyłu twierdzy, na darmowym parkingu przed znajdującym się tam kempingiem "Amfiteatr"ul. Nowy Świat, GPS 50.4513206482 N 16.65211797180 E http://www.youtube.com/watch?v=9aVJuK6AJNk
makdrajwer - 2012-09-03, 19:08
Dzień 7 :
To była długa i ciężka noc. Okazło się ze Orlen jest bardzo popularnym miejscem spotka młodych z okolicy. Na dodatek młodzierzy dość chorowitej. Główny problem zdrowotny to problemy słuchowe : każde auto miało włączoną muzyke na maksa, pasażerowie starali się ją przekrzyczeć wykazując przy tym problemy logopedyczne z artykulacją głosek twardych np. " szy moszesz mi k.. kupiś brołała ... " jak również problemy z doborem słów : " ty no weż że mi ten , no kup że mi no , tego , wiesz co , nie ? " . Również występowały problemy urologiczne : " Stary, nie w spodnie ! K. on się zlał w gacie ! ". Na szczęście większość samochodów była kombi lub van co sugerowało że najpózniej po północy auta to będą musiały wrócić do swoich właścicieli - czyli rodziców. I tak sie stało.
Po pobudce zgotoiwanej przez autokar pełny emerytów hasłami : " Cicho ! Tam moze ktoś śpi ! " ruszyliśmy do Radochowa a konkretnie do jaskini radochowskiej. Plan był taki : kamper zostaje przed lasem a my idziemy z buta. Jak postanowiłem tak i zrobiłem i ... wjechałem KoneFką w las. Droga, cóż - mogło być gorzej:
Najgorsze było pierwsze 200 m potem droga zrobiła sie bardzo w porządku. Bez problemu każdy kamper da rade . Po 1,5 km dojechaliśmy na polane przed jakinią i żałowaliśmy że jednak nie podjechaliśmy tu wieczorem na nocleg . Troche stomo , ale są miejsca gdzie można kampera wypoziomować :
Przewodnik przywitał nas hasłem : " E tam, już tu kiedys kamperem wjechali " co by znaczyło że nie często to się zdarza bo gosć tam przebywa od 8 lat. Dostaliśmy kaski ( przydawały się ze 100 razy ) , latarki w weszliśmy do dziury w ziemi. Sama jaskinia, może pozbawiona jakiś poważnych i odkrywczyc cech robi pioronujące wrażenie swoją naturalnością.
Przewodnik - facet z zajawką mimo 8 lat pracy w tym miejscu dalej ma to coś w głosie kiedy opowida o tej jaskini . Świetna sprawa. W jaskini jest nawet jeziorko a w powietrzu utrzymuje się atmosfera radonowa który ma ponoć właściwości lecznicze.
Uważam że jaskinia radochowska powinna być obowiązkowym punktem dla osób które przejeżdżają w tamtych okolicach.
Po wyjściu przewodnik pokazał nam poniżej wiaty strumyk z którego zasiliśmy zbiorniki do prysznica i spłuczki oraz pokazał znajdujące się 100 m wyżej żródełko które dało nam wode pitną. Żeby weszło więcej do zbiorników stanęliśmy wlewem pod góre i kiedy wyjechaliśmy na równo spłuczka oddała nam nadmiat zalewając łazienke na niebiesko . Człowiek się "óczy" całe życie.
Jedziemy do Kletna. Aby nie robić sobie planów nie wykupiliśmy wcześniej biletów do jaskini niedzwiedziej i omijamy ją . A że jest sobota to i na szczeście dla 4 osób nie liczymy. Jedziem do kopalni uranu. W zasadzie uranu tam wydobyli tyle co nic a szumne hasło przyciąga. Oprowadza nas były pracownik kopalni , lekko jakby zirytowany turystami, czasami wręcz widać że ma nas dosyć. Sama trasa jest bardzo ktrótka a i logika w jej obsłudze - niskich lotów. Przewodnik idzie przodem , włącza oświetlenie jakiejś części , opoiwada co musi , po czym wycieczka idzie dalej , on wraca aby to światło zgasić, wycieczka przystaje, on musi ją przejść do przodu aby zapalić następne światła. Widocznie coś takiego jak włączniki na pilota czy czujniki ruchowe są im obce. Na pewno wrażenie robią ściany : mienią sie kolorami wydobywanych minerałów. Najwięcej jest fluorytu :
N akońcu pada pytanie : dlaczego kopalnia przestała działać gdy jeszcze tyle minerałów ma do wydobycia ? Odpowiedż : Nautra 2000. A jeszcze chcą park narodowy tam zrobić . A parking pewnie z 5 km dalej aby żabki nie przestarszyc. Ale pracująca obok betoniarnia jest z tego programu wyłączona. K. mać, ciekawe gdzie według ekologów ludzie mają znajeżć prace ? Acha, to wszystko co można taniej wyjąć z kopalni z Kletna sprowadzamy drożej z Argentyny. W mollowych nastrojach opuszczamy kopalnie ...
Włączmy " Krzyśka" ( gps ) który z lesie w kamperze zawsze warjujue. Mozę to przez alkowe która go zasłania ? Nastepny punkt na mapie : Międzygórze - wodospad Wilczki . Fajnie się nazywa , może też fajnie wyglada . "Krzysiek" co chwila zmiena decyzje gdzie mamy jechać i w efekcie wracamy do Stronia nadrabiając troche km i kierujemy się na Kudowe z stronie Zieleńca. Jedziemy, na poczatku fajnie potem coraz bardzie stromo pod góre. Zaczynają się patelnie 180 stopni. Co za osioł wymyślił lusteko wewnętrzne na lini wzroku. Kuku pod nim , kuku nad nim , dwójeczka cały czas i pniemy się w góre. Aż strach pomyśleć że potem trzeba zjechać. Włącza sie wentylator chłodnicy ( pierwszy z dwóch razów ). Mijamy drogowskaz Kletno w lewo ( "Krzysiek" ma pierwszego minusa ) , wjeżdżamy na szczyt. Zjazd lepszy , łagodniejszy i zakręty mniej ostre . "Krzysie" pokazuje jakąś straszną odległość do Miedzygórza. Sprawdzam , on chce jechać przez Bystrzyce Kłodzką a na mapie widze że jest skrót w lewo . Oczywiście jedziemy skrótem a "Krzysiek" zalicza drugi minus.
Wjeżdżamy do Międzygórza : bardzo ładne , górskie miasteczko , ładna zabudowa, ulice wybrukowane, super. Dobry punkt wypadowy w góry . Parking obok wodospadu chyba z 15 zł ale na ulicy brak zakazu wiec stajemy przy chodniku ( a co - niech nas omijają ) i idziemy na ten wodospad. A że go słychać więc nie bierzemy żadnego picie, bluz itp. Sam wodospad - hmmm, prawdziwe cudo. Co się tam musi dziać jak jest dużo wody . Piękny :
Pokontemplowaliśmy chwile i widzimy strzałke " Ogród bajek ". No to idziemy . Najpierw super stromymi i długimi skalnymi schodami. Potem drogą przez las. Strzałki dalej są ale nie pisze ile jeszcze . Jest 17 więc obyśmy doszli przed zamknięciem. Litr potu dalej wreszcie dokładniejsz infromacja " Ogród bajek 7 min.". Szybko obliczyłem że to pewnie niecały kilometr pod góre więc idziemy . Szliśmy w sumie ze 45 minut ale opłacało się. Ogród był po prostu ... bajkowy. Kolejny obowiązkowy punkt do zwiedzania ( łącznie z wodospadem ) :
Były też mądrości :
Po powrocie do auta zjeżdżamy troche w dół i kożystamy z nieograniczonych zasobów wody w rzece : jeden się myje w aucie - drugi dyla z bańkami do rzeki . Czyści, zadowoleni i w dobrych humorach postanawiamy dotrzec do Kudowy. Robi sie juz ciemno , troche juz mi sie nie chce ale moze się uda.
Docieramy do Kudowy już po ciemku, zmęczeni i nie wysilając się na poszukiwanie dobrej miejscówki do spania zatrzymujemy się na Shellu. Tym razem , pomni poprzedniej nocy nie stajemy w okolicach wejścia na stacje tylko z boku budynku. Niestety - ta decyzja nie była zbyt dobra ...
makdrajwer - 2012-09-07, 18:19
Dzień 8 :
Nocleg był bezproblemowy do momentu aż zaczął padać deszcz. To znaczy , nie chodzi o stukanie kropel w dach kamperka bo to akurat bardzo lubie ale o nasze niefortunne ustawienie. Aby nie stać przy drzwiach wejsciowych stanęliśmy z boku , niestety obok jedynego daszku na stacji. Sobota, stacja pełna tirów, deszcz pada a palić się chce. W ciągu tej nocy wysłuchaliśmy wiele ciekawych historii z życia kierowców tirów, troche narzekań na drogi , krokodyle . Kolejnym punktem były rozmowy Mira, który pokłucił się z bratem ale im wiecej wypił tym bradziem miał szacunek dla brata. Również historie Mira wysłuchaliśmy pare razy za każdym razem coraz głośniej. Miro oblał nam kamperka 2 razy ( wiadomo , jak to jest po piwie ) potem jeszcze piesek poprawił. Rano , szczęśliwi że juz noc się skończyła postanowiliśmy : nigdy więcej stacji.
Po szybkim śniadaniu wyjazd : Czermna, kaplica czaszek. Jako ze jest niedziele więc i ludzi sporo. Zaparkowaliśmy obok cmentarza ( za darmo i jest śmietnik ) i idziemy " zwiedzać". Cóż, wnętrze robi wrażenie i przypomina nam dokąd zmierzamy. Zakaz robienia zdjęć - co w tym miejscu jest dość oczywiste.
Po wyjściu stwierdziliśmy że jechać w niedziele w Błędne Skały jest bez sensu więc idziemy na basen. Dzieciaki szczęśliwe a ja zastanawiam sie jak po dwóch ciężkich nocach i z innymi problemami zdrowotnymi wytrzymam 3 godziny na basenie. Po przyjezdzie na parking poszedłem zobaczyć co i jak i stwierdziłem że nie dam rady. Niech panny idą same a ja zwiedze ostatnie obce mi miejsce w KoneFce : alkowe. Jak postanowiłem , tak zrobiłem. Po prawie 4 godzinach moje panie wróciły szczęsliwe i uśmiechnięte , mi też wena do życia wróciła. Mieliśmy pojechać na parking powyżej wejścia do Błędnych Skał i zostać tam na noc ale po drodze zobaczyliśmy drogowskaz na Duszniki i przypomniałem sobie że tam jest kemping. A jak jeszcze będą huśtawki to jestem całkiem za. Szczególnie że boiler całkowiecie zastrajkował ( przez moje lenistwo ) wiec i prysznic byłby na miejscu mile widziany. I tak znależliśmy się na kempingu w Dusznikach ( przy ul. Dworcowej ) . Więczór spędziliśmy przy grilu , dzieci na placu zabaw a z oddali przygrywały nam kapele dożynkowe. To będzie wreszcie spokojna noc ...
makdrajwer - 2012-09-07, 19:01
Dzień 9 :
To była piękna , długa i cicha noc ...
Sam kemping jest dość kontrowersyjny . Bardzo mądre i ciekawe rozplanowanie powierzchni : są róznej wielkości "place" ogrodzone wysokim i gęstym żywopłotem jak również ogrodzone nim "korytarze" do których można wstawić kampera czy przyczepe i cieszyć się intymnością. Bardzo fajny pomysł. Z drugiej strony odrapane budynki, walajace się bez ładu krzesła, patyki, rowery, gokarty. Kibelki i prysznice wręcz sterylne. Brakuje takiej ogólnej ogłady. W ogłóle tak sobie ale w szczegółach bardzo fajnie.
Pierwsza sprawa prysznic : żona zameldowała ze jest ciepła woda więc wziąłem ręcznik, kosmetyczke i ide sie umyć w ilosci większej niz 4 litry na całość ( moja norma kamperowa ). Rozebrałem się, wszedłem , odkręciłem wode ... Zimna, zimna, zimna ... Nie no , w zimnej mam sie umyć ? Tak to mam i w aucie. Klne pod nose , woda leci .. Jest ! Ciepła ! Prysznic dla cierpliwych.
W dobrych humorach jedziemy do Błędnych Skał. Jest chłodno i słonecznie. Idealna pogoda. Jako że jesteśmy tam przed 10 więc po paru minutach czekania wjeżdżamy na góre. Tzn. wszyscy wjeżdżają a KoneFka i autobus za nami - wspina. Na górze parking pusty , parkujemy kampera i idziemy sie gubić. O Błędnych Skałach nie ma co pisać bo już chyba wszystko zostało opisane. Żona nie dawała sie jednak zgubić :
Po powrocie na parking szok : pełno aut ludzi, hałas, stragany. Kolejny raz opłacało się wcześniej wstawać. Jedziemy na Szczeliniec. Wpisujemy do "Krzyśka" : Pasterka ( bo tam chcemy zacząc ) , "Krzysiek" szuka długo sygnału po czym wywala nam : do celu 38 km. Co on wymyśla ? Jedziemy w dół. W pewnym momencie jest taka dróżka w prawo , leśna, zamknięta szlabanem . "Skręć w prawo", "W prawo" , " Zawróć w prawo". Oczywiście traktujemy to jako kolejny dowcip "Krzyśka" i jedziemy dalej. Obrażony tym "Krzysiek" oblicza nową ( poprawną ) droge do Pasterki o długości 12 km. Jaka szkoda że nie skręciliśmy w ten szlaban... Pasterka znajduje się na końcu świata o czym informuje stosowny znak :
Z ciekawości dojeżdżamy do tego końca świata ( całkiem ładnie tam jest ) po czym zawracamy i jedziemy zaparkować na parkingu leśnym. Są tam dwa szlaki : żółty i niebieski. I są dwie tablice . Pewnie pisze tam gdzie nimi można dość. Błąd . Jedna tablica opisuje dokładnie pracowite życie korników a druga informuje kto i ile za ta pierwszą zapłacił. Zupełna dezinformacja , zresztą jak i na terenie całego parku. Są tylko drogowskazy pod parking pod Szczelińcem i Błędnymi Skałami. Park ma z tego kasiore a reszte ma w d. Można na bilecie do skał wydrukować jakąś mape parku, ale po co : lepszy jest obrazek z Ładą Nivą . Jako że żółty szlak idzie do góry , wybieramy tą opcje. Jest stromo, bardzo stromo ale fajnie. Potem już zwykłą ścieżką docieramy na szczyt. Nawet ja :
Pogoda piękna wiec i widoki wspaniałe. Posiedzieliśmy, pooglądaliśmy , zjedliśmy i wracamy w dół. Dalszy plan : Wambierzyce. Po drodze mijamy znak : 2,7 m. Może się jakoś uda. Na miejscu okazuja sie ze most ma ze 4 m wysokości tylko że przejazd jest półokrągły. Ale bym się wściekał gdybym pojechał objazdem. Wambierzyce : z daleka super , z bliska ... cóż , remont by nie zaszkodził. Pozwiedzaliśmy bazylike , wrażenia takie sobie . Na górze po drógiej stronie drogi stoi sobie Orlik. Jak jest boisko to i będzie plac zabaw . Dziękuje ci Donaldzie , za te krótkie chwile wytchnienia bez dzieci ...
Idziemy do ruchomej szopki. Jako ze to instytucja kościelna więc zakazy fotografowania i filmowania wiszą wszędzie. Również przewodniczka o tym przypomina przy okazji proponując odwiedzenie ich strony www i ściągniecie sobie zdjęc. W tym momencie pomyślałem jakim jestem frajerem. Po co brałem wogóle aparat : przecież z większosci miejsc w których byłem jest możłiwość ściągnięcia zdjęć z ich stron. Albo jeszcze prościej : PDF z samymi linkami . Wyśle znajomym na poczte , nie sobie popatrzą gdzie byłem.
Sama szopka jest fenomenalna. Niewiarygodny majstersztyk techniczny. Staliśmy z rozdziawionymi gębami. Zastanawiałem się jak to jest być takim przewodnikiem: cały dzień rozdziawione gęby i " O, ja ! " , " Ale super " itp. Wracajac do auta zjadłem w barku na rogu hotdoga a dzieciom kupiłem frytki. Hotdog był ohydny z mikrofali , miałem ochote go wywalić. Frytek na tacce było z 10 sztuk. Serdecznie nie polecam tam jeść. Mieliśmy jeszcze ochote jechać do Batorowa na skalne grzyby ale dzięki brakowi jakichkolwiek oznakować oraz dzięki "Krzyśkowi" nie dojechaliśmy na miejsce i wróciliśmy na kemping w Dusznikach.
CORONAVIRUS - 2012-09-07, 22:44
Fajna relacja i chyba okazuje się , że w tym samym czasie krążyliśmy po tym samym rejonie , tyle , że Wy w przeciwną stronę .... do tego tak mi się zdaje , że Wasze auto widziałem w Osówce na parkingu a potem mijaliśmy się na jakiejś drodze .... jaki ten świat mały ...
pozdrówki i...czytamy dalej
Ps ...Ładę nive , tą z biletów , spotkaliśmy na żywo ....
makdrajwer - 2012-09-08, 20:18
Dzień 10 :
Noc jak zwykle cicha i spokojna. Poranek zbudził nas pięknym słoneczkiem i niską temperaturą. Nawet grzanie chciałem włączyć. Po śniadaniu i prysznicu ( wiem, trzeba chwile poczekać ) wyruszyliśmy dalej . Kierunek : kopalnia węgla kamiennego w Nowej Rudzie. Dojazd minął dość szybko i o 11 zaparkowaliśmy na pustym parkingu przed kopalnią. Bardzo lubię jak grupa z przewodnikiem jest bardzo mała ( lub jesteśmy sami ). Więcej się można dowiedzieć i podpytać przewodnika o szczegóły. Po zakupie biletów w oryginalnym pomieszczeniu kopalnianym poszliśmy na góre gdzie mieściła się mała ekspozycja związana z kopalnią. Były tam różne przedmioty i ubiory służące dawniej górnikom, minerały, stare zdjęcia. Były również zdjęcia z katastrof które miały miejsce na kopalni jak również tabele z nazwiskami ofiar . W związku z tym ze kopalnia jest narażona na wyrzutu CO2 więc listy ofiar są dość pokaźne . Smutne ...
Po parunastu minutach zawołał nas przewodnik i kazał wybrać sobie kaski . Były one : brązowe, białe, czerwone , żółte i zielone. Zobaczyłem jaki kask ma przewodnik i wybrałem biały. Kopalnia mieści się w górze wiec nie zjeżdża się na dół tylko wchodzi na równo w głąb góry . Przed wejściem przewodnik zasmucił się że nie mamy w grupie nikogo do roboty to znaczy nikt nie wybrał kasku brązowego. Kask zielony oznaczał ucznia, czerwony elektryka. Biały zaś oznaczał zarządzającego z czego się ucieszyłem . Znaczy z własnej przebiegłości. Przewodnik powiedział jeszcze że najlepsze są kaski żółte bo górnicy w nich są nietykalni. Co to oznacza dowiedzieliśmy się później. Po wejściu do środka zatrzymaliśmy się w pomieszczeniu w którym wysłuchaliśmy parę słów o historii kopalni, wydobyciu itp. Nagle z krzykiem wpadł Skarbek – duch kopalni. Dzieci zesztywniały ze starchu . Skarbek stwierdził że czegoś nam brakuje : są kaski, ubrania ,latarki. Brakuje brudu z węgla. Wiec trzeba go zrobić najlepiej dzieciom. Ale jakoś żadne dziecko nie wykazało chęci podjęcia tematu. Na szczęście Zuzia okazała się najodważniejsza i Skarbek zrobił co miał zrobić :
Kolejna atrakcja był pokaz strzałów na przodku. Zgasło światło , zabłysło, huknęło , zadymiło się i jesteśmy po wystrzale. Moja Zosią zupełnie przestraszona. Na przodku poznaliśmy potoczną nazwę górniczej łopaty która przypomina damskie okolice lędźwi :
Cała kopalnia jest jak najbardziej realna : jest błoto, brudno kapie woda, jest rdza. Chodziliśmy różnymi chodnikami , również takim poniżej metra wysokości. Zobaczyliśmy taśmociągi, wagony , nawet kopalnianą karetkę na szynach , za pomocą której przewodnik pokazał nam sposób transportowania chorych. Za lekarza robiła moja Ola. Ale ją wytrzęsło. Skarbek co chwila gdzieś nam się chował i straszy co po niektórych. Nawet kopalniany kombajn , który wyglądał jakby 30 lat leżał w wodzie został włączony i pohałasował nam trochę. Mogliśmy poznać pneumatyczne narzędzia takie jak młot, wiertarka czy lampa. Tak : lampa na wiatr. Chętni mogli spróbować swych sił z tym potworami na powietrze :
W pewnym momencie doszliśmy do dwóch jakby beczek z pokrywami . Co to jest ? Może nosili w tym jedzenie ? Lub wręcz przeciwnie ? Tak, to były górnicze kibelki czyli ule. Ule wynosili miodziarze – górnicy w żółtych kaskach. Gdy dwóch miodziarzy szło z ulem , byli nietykalni . Patrz na żonę : ma żółty kask . I faktycznie naszą kasetę tylko ona obsługuje. To się nazywa przeznaczenie. Od tej pory już nie wynosimy kasety, nie chodzimy z kotem tylko wynosimy ul. A konkretnie mój prywatny miodziarz. Tylko żółtej czapki brak.
Doszliśmy do szybu . W górę 40m . Robi wrażenie . Stoimy na takiej platformie , świece latarką do góry i robi mi się dziwnie. Na to przewodnik : pod platformą szyb ma prawie 700 m. O kurde, ile to pięter ? Gubię się w obliczeniach , ale wyobraźnia i tak pracuje . Chyba nie chciałbym tam zjechać ... Dochodzimy do peronu , gdzie wsiadamy do pociągu podziemnego. Nie takiego eleganckiego jak w Złotym Stoku tylko do oryginalnych , ciasnych i niewygodnych wagonów , które jeździły w tej kopalni. Przewodnik odpala ciufcie i w ciemności , trzęsąc się i hałasując wyjeżdżamy na świat. Szkoda że to już koniec . Dzieci chyba były innego zdania. Zostało nam jeszcze zwiedzenie naziemnej ekspozycji minerałów , strojów, makiet , ubrań oraz oryginalnego centrum dowodzenia.
Kopalnia została zamknięta w latach 90 chociaż pokłady są jeszcze na 150 lat. Bez sensu, pewnie za jakiś czas pojawi się jakiś mitas któremu będzie się opłacało kopać węgiel . A rząd przeprowadzi kolejną udana prywatyzacje. Jak nie cholerni ekolodzy w Kletnie to cholerni politycy W Nowej Rudzie. Chore !!!
Odwiedzenie tej kopalni było najciekawszym doświadczeniem podczas całej wyprawy ( numer dwa to jaskinia radochowska ). Naprawdę jest tam SUPER !!! GORĄCO POLECAM !!!
Jedziemy dalej : kierunek Srebrna Góra . Droga całkiem fajna, szeroka , mało dziur. Po pewnym czasie widzimy znak że za 10 km jest 2,3m. Jechać dalej i sprawdzić czy jechać inaczej? Ciężarówka za nami skręca z drogi więc i my wbijamy do „Krzyśka” objazd i serpentynami jedziemy przez Góry Sowie. Droga łagodna, dwójka , trójka. Jest ładnie. Po drogiej stronie gór droga zmienia się w wąską , kręta ścieżkę. Dużo dziur. Jest tak wąsko że jakieś 300m nie możemy wyprzedzić rowerzysty i po prostu jedziemy za nim. Mijamy zupełnie wyludnione wioski, zrujnowane przez PGR pałace , które kiedyś świeciły elegancją a teraz najwyżej straszą. W pewnym momencie widzimy sam fort. Jest on cholernie wysoko. A my cholerni nisko. Pewnie trzeba tam wjechać a potem jeszcze wyjść. Dojeżdżamy do Srebrnej Góry. Na początku widzimy typowe miasteczko , droga lekko w górę. Po pewnym czasie droga robi się brukowa, wąska i prawie pionowo pnie się w górę. Ja pierniczę : jak oni w zimie tam jeżdżą. Patrzę na nazwę ulicy : Letnia . No tak wszystko jasne. Na dwójce pniemy się w górę. W miasteczku nie widać fiatów , chyba ze względu na problemy z ręcznym w tej marce. Robi się coraz ciaśniej i coraz stromiej . Dwójka już nie wystarcza , wbijam jedynkę. Mijamy patelnie 180 stopni, po raz drugi w ciągu wyprawy włącza się wentylator chłodnicy. Wreszcie dojeżdżamy na parking. Jeszcze 15 minut spacerkiem i jesteśmy na szczycie. Kupujemy bilet i czekamy parę minut na wejście.
Sam fort jest w trakcie remontu a właściwie w odbudowie. Widać że państwowa kasa otworzyła się szeroko i strumień pieniędzy nie pozwoli zginąć temu miejscu. I bardzo dobrze bo jest co zachować. Po wizycie w Kłodzku mieliśmy już pewne doświadczenia w fortach, wysłuchaliśmy historii, pochodziliśmy po pomieszczeniach, pomacaliśmy oryginalne kule armatnie. Były również baty na gołe plecy i inne kary.
Na koniec weszliśmy do półokrągłego pomieszczenia w którym przewodnik miał oddać strzał ze swojego pistoletu z tamtej epoki. Kazał zasłonić uszy i powiedział ze poczujemy nawet fale uderzeniową. Jasne , z takiego korkowca ... Nabił pistolet prochem, uwaga ... i nic. Cóż , stary pistolet m zdarza się . Przestawił skałkę, uwaga ... i znowu nic. I tak z 10 razy . Ekipa już trochę odpuściła banie się wystrzału ale przewodnik dalej walczył z pistoletem . Za którymś razem, uwaga i ... tak huknęło że aż po nogach wiatr nam poszedł. Nie kłamał z tą falą. Dym wypełnił pomieszczenie a my wyszliśmy na szczyt fortu podziwiać okolice.
Widoki cudne, najlepsze miejsce widokowe z całej wyprawy. Dopiero tu widać że właściwie kręciliśmy się w bliskiej okolicy. To znaczy widać było jak blisko jest jezioro otmuchowskie. 500 km w promieniu kilkunastu km. Ale opłacało się :
Wracamy na parking gdzie jemy obiad. Dzwonimy do znajomej Bożeny z Pieszyc że właśnie do niej wyruszamy. Potrzebujemy tylko paru metrów ogrodu aby postawić tam KoneFke , zostajemy tam na jedną noc , jesteśmy po obiedzie itp. Czyli zero kłopotów i przygotowań. Na miejscu okazało się że jednak jest inaczej : grill się już palił, karkówka czekała, piwko było zimne a w pokojach mieliśmy przygotowane łóżka. Dziewczynki jak zobaczyły wreszcie zwykły pokój to już nie chciały iść do kampera spać. Za to poszły kąpać się do wanny na 2,5 godziny. A my zasiedliśmy do grilla , zajadając wspaniałą karkówkę i popijając zimne piwko ...
makdrajwer - 2012-09-11, 18:15
Dzień 11 :
W zwykłym łóżku spało się trochę dziwnie, ale wygodnie. O poranku pierwsza myśl : prysznic. Włażę do wanny odkręcam prysznic w lewo , czekam, czekam – leci lodowata woda. Pech czy co ? Odczekałem jeszcze chwile , upewniłem się że czerwone jest w lewo. Z ciekawości dałem w prawo na zielone . Efekt : leci ciepła ! Pan hydraulik zrobił psikusa. Ale sprawa problemów z ciepłą wodą jeszcze dała o sobie znać.
Pierwotny plan był taki : rano wstajemy i jedziemy dalej. Po śniadaniu plan się trochę zmienił , głównie za sprawą pewnej labladorki – Dredzi. Wieczorem tak strasznie przestraszyła moje dziewczyny że dzisiaj w rama poznania wroga wzięliśmy Dredzie na długi spacer. Okolica jest całkiem ciekawa : z jednej strony bliskie sąsiedztwo Gór Sowich z drugiej idealna równina , w sam raz na rowery w wersji light. Spacer trochę się przedłużał , słoneczko świeciło , humory dopisywały a i Dredzia robiła się mniej straszna w oczach dzieci. Nieśmiało wyraziłem swoje zdanie że mi się już trochę nie chce jechać dalej . Nastał ogólny entuzjazm w załodze i postanowiliśmy zostać w Pieszycach jeszcze trochę i pokożystać z gościny naszej Bożeny.
Po powrocie ze spaceru Dredzia przestała już „straszyć” moje dziewczynki i zaczęła się obopulna miłość :
Wieczór przyniósł element rywalizacji bielsko-pieszyckiej. Przy grillu , a konkretnie dwóch rozegrały się zawody na przygotowanie kaszanki na sposób podbeskidzki i dolnośląski. Nasza była na ruszcie a „ichnia” zawinięta z warzywami w folii aluminiowej. Wyniki : remis z lekką przewagą dolnośląskiej. Kaszanka ta została popita napojem chmielowym , Dredzia zwinęła 2 kiełbasy z grilla czyli wszystko udało się w 100%. W dobrych humorach po miłym dniu poszliśmy spać. Do zwykłego łóżka.
makdrajwer - 2012-09-11, 18:44
Dzień 12 :
Laby ciąg dalszy . Nie można tylko jeździć i zwiedzać . Posiedzenie na tyłku też czasem jest potrzebne. A ze Bożena jest osobą z którą można prowadzić długie i ciekawe rozmowy , tym bardziej nie jest nam żal że nie jedziemy dalej. Ale jakiś plan musi być . Plan na dziś : wycieczka rowerowa. Jak już wspomniałem Pieszyce leżą u podnóża Gór Sowich więc każdy rowerzysta znajdzie cos dla siebie. Ci z wyższym pałerem jadą w jedna stronę , ci mniej ekstremalni – w drugą. My wybraliśmy ta drugą opcje i pojechaliśmy w stronę Dzierżoniowa. Było trochę asfaltu, trochę ścieżek rowerowych , trochę szutru i kamieni. Czyli nie było nudno . Trasy rowerowe są opisane i oznaczone. Przepedałowaliośmy kilkanaście kilometrów ale Zuzia nie była by sobą jakby zaraz po wyjeździe nie wywaliła się i nie rozbiła kolana. Nas już to zupełnie nie zdziwiło. Krótka „operacja” w trasie i można jechać dalej :
Dla nas , górali beskidzkich , dziwną sprawą jest jazda na rowerze po płaskim. U nas jest albo w górę albo w dół albo jedno i drugie . Jedynie wzdłuż Wisły jest płasko z czego często korzystamy. Chociaż w Srebrnej Górze mają gorzej ... Wycieczkę zakończył padający deszcz , który przeistoczył się w lokalną ulewę :
Wieczorny grill stanął pod znakiem zapytania. Na szczęście wszystko odbyło się zgodnie z tradycją i przy Guinessie i piwku pszenicznym zrobiliśmy pożegnanie z Pieszycami i ich przemiłymi mieszkankami.
makdrajwer - 2012-09-11, 19:16
Dzień 13 :
Dzisiaj nadszedł ten dzień. Trzeba wracać. Jest piątek tak wiec mamy jeszcze 2 dni wolnego w domu. Deszcz padał cały czas wiec nawet żal wracać było trochę mniej. Po obiedzie poszedłem odpalić KoneFke i wyjechać nią z ogrodu. Trochę się bałem że na rozmokniętej trawie będzie problem ale opony M+S załatwiły sprawę. Ja za to załatwiłem akumulator zabudowy bo w związku z wczorajszym piwem pszenicznym nie wyłączyłem światła w kibelku. Cóż, niewielki problem. Po obiedzie i długim pożegnaniu naszej gospodyni i jej psa popędziliśmy w kierunku A4. Niby dołem jest bliżej ale miałem sprawę w Katowicach a i jazdy na wprost też mi przez ostatnie 2 tygodnie zaczęło brakować. Po pobraniu kwitka przy wjeździe , mogliśmy wreszcie rozpędzić KoneFke do autostadowej prędkości 70-80 km/h. Ręczny gaz , zimny łokieć i jedziemy. W Katowicach z pomocą CB załatwiliśmy szybko sprawę i wieczorkiem dojechaliśmy do Bielska .
KONIEC
PS
Po wejściu do domu odpaliłem piecyk w łazience . Piecyk nie odpalił . Pech zimnego prysznica wisiał dalej nade mną ...
PODSUMOWANIE :
Przez 13 dni zrobiliśmy 1100 km z czego w lini prostej było by niecałe 600 . Czyli 500 km zeszło na zwiedzanie okolicy. Samochód rocznik 1985 spisał się wyśmienicie : zero awarii i zero problemów. Jedynie gasnący okresowo boiler wodował lekką frustracje ale była to spawa dawna , od zakupu a tylko prze moje lenistwo go nie naprawiłem . Oczywiści po powrocie w ciągu godziny za pomocą dwóch spawów boiler wrócił do dawnej świetności. Pod względem użytkowym KoneFka również się obroniła : jest na tyle duża że 4 osoby bez konfliktów w niej mieszkają i na tyle mała ze można podjechać na parking pod sklep sieci Biedna Rąka. Również silnik 2,4 D bez turbo daje bez problemów rade i nie miał większych problemów z napędzaniem naszego kamperka.
Koszty :
- paliwo 700 zł ( trochę jeszcze w baku zostało )
- kempingi 200 zł
- basen 100 zł.
- Bilety wstępu, jedzenie, piwo itp. 1000 zł
Jedzenie poza jedną pizzą i hotdogiem z frytkami gotowaliśmy sami. Mieliśmy zapasy z domu wiec należy doliczyć jakieś 300 zł na jedzenie i piwo zabrane z domu .
Czyli 4 osoby spędziły 13 dni w 27-letnim kamperze za pięć i pół stówki na głowę. I kto mówił że stare kampery i mała ilość gotówki są jakąś przeszkodą ?
CORONAVIRUS - 2012-09-11, 20:08
" pięć i pół stówki na głowę" i super ...ale rekordu nie pobiłeś
Przeoczyłem czy nie byliście w Osówce w podziemiach ???
OldPiernik - 2012-09-11, 20:52
Bardzo podobała NAM (czyli mnie i żonie) ta relacja. My byliśmy w Kotlinie Kłodzkiej rok temu o czym pisałem o tutaj i jesteśmy oczarowani tym miejscem. Musimy tam jeszcze wrócić. Bardzo było miło, tylko czemu się tak szybko skończyło?
szadok - 2012-09-11, 22:57
makdrajwer napisał/a: | Dzień 13 :
Czyli 4 osoby spędziły 13 dni w 27-letnim kamperze za pięć i pół stówki na głowę. I kto mówił że stare kampery i mała ilość gotówki są jakąś przeszkodą ?
|
Piękne podsumowanie
Frowyz - 2012-09-12, 08:19
Fajna relacja. Piwko (wirtualne) poleciało.
makdrajwer - 2012-09-12, 15:31
No name napisał/a: | " pięć i pół stówki na głowę" i super ...ale rekordu nie pobiłeś |
Nie miałem na celu wydać jak najmniej kasy ale ... ciesze się ze tak wyszło. Chyba coś jest ze jak sie wyjeżdża często , nawet na weekend to nie jest tak jak u tych co wyjeżdżaja tylko raz do roku. I wtedy na 2 tygodnie nad morzem idzie 10 tysięcy. Po prostu nie kupowaliśmy pamiątek, jedzenia w knajpach i innych niepotrzebnych rzeczy. Tylko wejściówki dosyć drenowały kieszeń.
No name napisał/a: | Przeoczyłem czy nie byliście w Osówce w podziemiach ??? |
No nie byliśmy. Mieliśmy jechać ale zasiedzieliśmy się w Pieszycach. W przyszłym roku do tamtad zaczynamy więc skorzystamy z twojej relacji.
OldPiernik napisał/a: | My byliśmy w Kotlinie Kłodzkiej rok temu o czym pisałem o tutaj |
Wiem, wiem. Czytałem i troche skorzystałem przy tworzeniu mojego planu. Dlatego fajnie jak sie pisze relacje.
szadok napisał/a: | Piękne podsumowanie |
Podobnie mam z samochodem zabytkowym : mam tani ale jeżdże na zloty . Inni mają super drogie i albo im szkoda albo ich juz nie stać na eksploatacje. Każdemu według potrzeb.
Frowyz napisał/a: | Piwko (wirtualne) poleciało. |
Dzięki . Może jakiś jesienny spocik na Podbeskidziu ?
CORONAVIRUS - 2012-09-12, 15:46
faktycznie wejściówki to spora część wydatków na urlopie .... do tego ceny w necie najczęściej są niższe niż w rzeczywistości co nie jest fair wobec turysty , który już dojechał na miejsce ... dla rodzinki to często spora dokładka do planu jaki mogli by mieć ....
Pytałem o Osówkę bo tam widziałem podobnego kampa jak Wasz .... ale jak nie Wy to sorki za zamieszanie .
pozdrówki
makdrajwer - 2012-09-12, 19:29
No właśnie , też zauważyłem że w internecie jest np. 12 zł a przy kasie 18 . Niby niewiele ale razy 4 osoby i np. 15 wejść to juz daje całkiem dużą sume. Mieliśmy właściwie Osówke jako punkt obowiązkowy ale plan wyjazdu zakłądał brak planu. W przyszłym roku zaczne od jaskini niedziwedziej i Osówki . A potem dalej na północ.
CORONAVIRUS - 2012-09-12, 19:51
Niedźwiedzią też mieliśmy w planie ...z tym tworem trzeba uważać .... w necie podają , że biletów z biegu nie ma i najlepiej rezerwować tydzień przed .... jak kazali tak zrobiliśmy , nawet lepiej bo 9 dni przed dzwonimy a tu kicha , nic z tego , już wszystko zajęte . Pojechalismy do centrali przy basenie ( nie pamietam miejscowości ale tam jest huta Violetta) , chcieliśmy jakieś last minute albo wykruszone miejsca ... nic z tego , więc następnym razem będziemy bardziej przezorni i zadzwonimy miesiąc wcześniej ...tylko jak to się ma do spontanu i wolności kamperowicza ...nijak
Socale - 2012-09-24, 22:11
Zachęciłeś mnie tą real-lacją. Już wiem gdzie Socale wkrótce pojadą.
Bywaliśmy w okolicach ale w trybie hotelowym, więc to kaszana i wydawanie kasy bez sensu na lokalne w małym promieniu atrakcje...
2 tygodnie za 2 kzł, no rewelacja!
|
|