Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Po Polsce - Co na długo zapamiętam - pięć dni spędzonych na A'Lasce.

Wito - 2012-10-07, 11:12
Temat postu: Co na długo zapamiętam - pięć dni spędzonych na A'Lasce.
Co na długo zapamiętam - czyli "Pięć dni spędzonych na A'Lasce".

Silnik kampera pracował równo i wesoło. Spojrzałem w lusterko wsteczne na kabinę jakbym chciał się upewnić, że naprawdę jadę w kolejną moją podróż. Była to już druga w tym roku wycieczka w tym kierunku. Pierwszą był wyjazd na kemping w Płęsnie koło Swornychgaci, gdzie skrzyknęliśmy się w kilka załóg by spędzić parę dni na wędkowaniu w pobliskich wodach. Wtedy nasza paczka dość szybko się rozpadła na co wpływ miała kiepska pogoda a w końcu, zrażeni niemal ciągłymi opadami deszczu i kiepskimi połowami, także i my wróciliśmy przed czasem do domu.

Tym razem wyruszałem sam, co zresztą bardzo lubię.

Przed wyjazdem długo studiowałem mapę. Po pierwszym wyjeździe czułem pewien niedosyt. Okolice Płęsna wydawały się bardzo atrakcyjne krajoznawczo ale nie udało nam się ich wtedy zwiedzić nawet w niewielkim stopniu.
Na mapie wypatrywałem zatem okolicy dzikiej i zalesionej wśród jezior i rzek. Moje kryteria zdawała się spełniać niewielka miejscowość oddalona o kilka kilometrów na północ od Swornychgaci o nazwie Laska.
Powzięte wówczas postanowienie powrotu w te okolice właśnie miało się teraz spełnić.

Gdy pokonywałem pierwsze kilometry mojej kolejnej wyprawy, nie wiedziałem wtedy jeszcze, że za sprawą wspaniałych ludzi poznanych w Lasce i przeuroczych okolic oraz doznanych przeżyć, po moim powrocie do domu będę od razu kombinował jak by tam znów jak najszybciej wrócić...

Minąłem Brusy a potem Wielkie Chełmy by po chwili skręcić w prawo na drogę do Laski. Przez cały czas jechałem lasem. Na kilka kilometrów przed wsią po prawej stronie zatrzymałem się przy tablicy oznajmiającej pierwszy rezerwat przyrody. Były to dwa jeziorka położone w lesie o bardzo stromych brzegach i niezwykle czystej wodzie. Oczywiście nie byłem w stanie odmówić sobie zejścia nad samą wodę.
Tuż przed Laską mija się położone głęboko w dole jezioro Martwe. Jeszcze przed wsią, zaraz za jeziorem znajduje się parking. To na nim właśnie dojrzałem okrągłą tablicę reklamową przedstawiającą psa Husky z dowcipnym napisem "Camping A' Laska".
Jeszcze tylko kilometrowy zjazd z góry, zakręt w prawo i za mostem, pod którym przepływa Zbrzyca, ujrzałem niewielki kemping usytuowany nad samą rzeką. Jest tam punkt gastronomiczny, gdzie można kupić napoje czy zjeść obiad. Daniem firmowym są pieczone pstrągi, niezwykle smaczne, jak stwierdziłem już pierwszego wieczoru. Poza tym znajduje się tam domek z toaletami z ciepłą wodą, boisko do siatkówki i dwie wiaty do palenia ognisk i grillowania, czyli wszystko,czego potrzeba turyście.
Gdy poznałem przesympatycznych i życzliwych gospodarzy - Basię i Tomka, poznałem warunki pobytu i zająłem miejsce tuż nad wodą, to wiedziałem, że zatrzymam się właśnie tutaj.

Wieczór był pogodny więc postanowiłem rozejrzeć się nieco po okolicy. Z mapy wynikało, że w kierunku wschodnim znajduje się jeziorko przez które przepływa rzeczka o dość dziwnej nazwie - Kulawa. Dostęp do jeziorka był niemożliwy ale z daleka zauważyłem, że było płytkie i zarośnięte. W promieniach zachodzącego słońca wyglądało bardzo malowniczo. Postanowiłem, że któregoś dnia poznam je lepiej i zanurkuję tam.
Po przejściu kilkuset metrów dotarłem do mostu na Kulawie. Rzeka była niezwykle czysta a jej dno pokrywał biały piasek. Uwielbiam takie rzeki i na ogół poznaję je wtedy lepiej spływając z prądem z maską i fajką. W Kulawie spodziewałem się zobaczyć pod wodą pstrągi.
Okazało się, że wzdłuż Kulawy utworzono ścieżkę dydaktyczną. W tym momencie już wiedziałem dokąd udam się pieszo jutro z samego rana. Trasa wydawała się tym bardziej ciekawa, że na cieku rzeki były dwa jeziora. Byłem w swoim żywiole. Miałem nadzieję na wspaniałą wycieczkę i unikalne zdjęcia.

Jak to w życiu bywa, tak i tym razem wycieczka okazała się doskonała choć nie pozbawiona także goryczy porażki.

A więc tego wieczoru już szybko spać a raniutko - pobudka. Ale czy uda mi się zasnąć?

Skorpion - 2012-10-07, 11:42

Wito wspaniale zaczyna sie ta relacja.Zaczolem czytac nie mogac oderwac wzroku od tak wspanialego tekstu.Juz czekam na daszy ciag i opis przez Ciebie tego co tam przezyles. :spoko
gryz3k - 2012-10-07, 12:39

Piękne miejsce :spoko
irek65 - 2012-10-07, 14:38

Ciekawie się zaczyna - a kiedy dalszy ciąg?
La Digue - 2012-10-07, 18:25

:stop: :kawka:
czekamy !!

LukNet - 2012-10-07, 19:01

Super początek :pifko na zachętę :lol:
marekoliva - 2012-10-07, 20:57

Oj Wito czas na część drugą
Wito - 2012-10-07, 21:35
Temat postu: Co na długo zapamiętam - pięć dni spędzonych na A'Lasce.
Nazajutrz miałem szczęście, bo ranek wstał piękny i pogodny co dobrze wróżyło na cały dzień. Możliwie szybko, by nie tracić czasu, spakowałem niezbędne rzeczy i ruszyłem ku nowej przygodzie.
Kulawa płynęła doliną. Miejscami wąską, tuż u podnóża ścian wąwozu, miejscami zaś szeroką gdzie graniczyła z lasem lub łąką. Przeszedłem na prawy brzeg i skierowałem się na północ. Chcąc dojść do celu, którym był południowy kraniec jeziora Duże Głuche, musiałem pokonać odcinek około pięciu kilometrów w jedną stronę. Jakie to miało znaczenie, gdy miałem odkrywać nowy nieznany mi i piękny szlak.
Szedłem wydeptaną ścieżką, która to zbliżała się do rzeki, to znów oddalała. Gdy udawało mi się dojść do brzegu wtedy robiłem zdjęcia rzeki.
Słońce było już dość wysoko i poranek był bardzo przyjemny. Podczas marszu kilka razy słyszałem leśne zwierzęta, chyba sarny. Nie udało mi się ich jednak nawet zobaczyć, nie mówiąc już o zrobieniu zdjęcia.

Było to chyba już w połowie trasy i szedłem ścieżką, która omijała podmokłą łąkę graniczącą z rzeką, gdy niedaleko ode mnie usłyszałem ostry krzyk sójki i łopot skrzydeł o gałęzie drzew. Gęste, wysokie świerki uniemożliwiały mi jakąkolwiek obserwację miejsca, skąd dochodził hałas. Po chwili hałas się wzmógł i krzyczał już nie jeden ale więcej ptaków. Ptaszyska krzyczały jak opętane i słychać było głośne uderzenia skrzydeł o gałęzie.

- Co się tam do licha dzieje?- pomyślałem zaskoczony.

Po chwili ujrzałem szarego ptaka wypadającego spomiędzy gałęzi świerków trzymającego w szponach sójkę. Drapieżnik był niewiele większy od swojej ofiary i utrzymywał ją w powietrzu z najwyższym trudem. Najwyraźniej nie zauważył mnie i przeleciał w odległości kilku metrów po czym ciężko spadł z sójką w wysoką trawę.
Zarówno ofiara jak i jej pobratymcy nadal krzyczeli głośno a ja tkwiłem w środku tego wszystkiego znieruchomiały i zaskoczony. Nigdy przedtem nie widziałem czegoś podobnego na oczy. cdn.

Skorpion - 2012-10-07, 21:42

Wito wspaniala relacja i do tego taki wspaniale zdjecia pokazujace piekno naszej miejscowej przyrody czysta rzeczke :spoko :spoko
JaWa - 2012-10-08, 15:06

Fajne nowe miejsce odkryłeś Witku w naszej ulubionej okolicy :spoko
Wito - 2012-10-09, 16:14
Temat postu: Co na długo zapamiętam - pięć dni spędzonych na A'Lasce.
Stałem niczym słup soli i nie bardzo wiedziałem, co zrobić - czy ratować sójkę przed niechybną śmiercią i spłoszyć drapieżnika, czy oddalić się z tego miejsca i pozostawić sprawy swojemu biegowi.
Naraz przypomniałem sobie, jak w maju przy domku letniskowym nad Jeziorakiem, koleżanka miała w kojcu na trawie swego ulubionego królika, gdy zaatakował go jastrząb. Pomimo szybkiej reakcji ludzi i odpędzenia drapieżnika królik odniósł tak ciężkie rany,że trzeba było go uśpić.
- A jeżeli to jest jedyny ostatnio posiłek dla tego ptaka lub jego młodych? - rozmyślałem gorączkowo. - Co bym nie zrobił to mogę zrobić źle.
Decyzję musiałem podjąć natychmiast. Jednak chciałem, żeby sójka żyła.
Bardzo wolno zbliżyłem się do miejsca w którym rozgrywał się dramat. Drapieżnik, a był nim szary ptak o niewielkich skrzydłach i cienkim ogonie którego nazwy nie znam, dostrzegł mnie, puścił sójkę i natychmiast odfrunął. Ta także, po chwili poderwała się z trawy, odleciała na najbliższe drzewo i ukryła się między gałęziami.
Stało się. Jakiś czas obserwowałem ją jeszcze i pstryknąłem fotkę na pożegnanie, ale okazało się, że nie było to jeszcze moje ostatnie spotkanie z tym ptakiem.

Santa - 2012-10-09, 16:26
Temat postu: Re: Co na długo zapamiętam - pięć dni spędzonych na A'Lasce.
Wito napisał/a:
...Jakiś czas obserwowałem ją jeszcze i pstryknąłem fotkę na pożegnanie, ale okazało się, że nie było to jeszcze moje ostatnie spotkanie z tym ptakiem.

A może to była jakaś księżniczka ... :?: :roll: ;) :szeroki_usmiech
Tak czy inaczej - dobrze, że ją uratowałeś :wyszczerzony:

Wito - 2012-10-09, 16:36
Temat postu: Co na długo zapamiętam - pięć dni spędzonych na A'Lasce.
W oddali dostrzegłem śluzę a za nią rozpoczynało się jezioro Głuche Małe. Zanim doszedłem do śluzy, by przeczytać o jej przeznaczeniu, wysoko nade mną zauważyłem ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta prowadzącą z lasu do rzeki. Była dziwna, bo całkiem biała, gdyż tworzyła ją kreda jeziorna.
Zszedłem na dno doliny porośniętej bujną trawą i udałem się do wiaty obok której była odkrywka i tablica poglądowa.
Okazuje się, że Dolina Kulawy była kiedyś jeziorem, stąd pokłady kredy które widziałem wysoko nad poziomem rzeki.
Panowała niczym nie zmącona cisza. Dolina rzeki i okolica były bardzo malownicze i nie mogłem odmówić sobie wykonania kilku zdjęć.
Po krótkim odpoczynku ruszyłem dalej na północ. Przeszedłem już kilka metrów, gdy zauważyłem, że nie mam swojej ulubionej czapki z daszkiem. Nie było jej pod wiatą, więc doszedłem do wniosku, że musiałem ją upuścić w miejscu gdzie rozgrywał się dramat sójki. Z niechęcią podreptałem z powrotem. Czapka leżała na środku ścieżki.
Jakież było moje zdziwienie, gdy zauważyłem, że sójka siedzi jeszcze na tym samym drzewie co przedtem. Długo dochodziła do siebie. Dopiero po chwili, widocznie spłoszona przeze mnie, odleciała. Nawet nie powiedziała "do widzenia" nie mówiąc już o zwyczajnym - "dziękuję".
Moja dalsza włóczęga biegła bezdrożami z początku wzdłuż jeziora Głuche Małe. Okolica była niezwykle malownicza. Po jakimś czasie teren stał się podmokły i musiałem dalej iść leśną drogą, która okrążała dolinę nazwaną Doliną Mnichów.
Ciągnie się przy jeziorze a nazwę swą wzięła od licznie występujących tu jałowców przypominających sylwetki mnichów.
W pewnej chwili, wśród szumu wiatru w koronach drzew, wydało mi się, że słyszę śpiewy mnichów. Las dookoła był gęsty i ciemny i poczułem się trochę nieswojo. Później okazało się, że był to dźwięk piły motorowej w oddali .
Po długim i coraz bardziej męczącym marszu dotarłem znów do Kulawy. Tym razem miałem szczęście trafić na stanowisko Skrzypu Olbrzymiego porastającego brzegi rzeki. Niektóre rośliny były mojej wysokości. Ich skupiska przypominały gęstą, zieloną watę. Umieszczona tam tablica informowała, że gatunek ten jest chroniony.
Jeszcze tylko kilkaset metrów drogą wzdłuż rzeki i dotarłem do mostku, za którym rozciągało się jezioro Duże Głuche. Było pogodnie, cicho i spokojnie. Na wodzie, przy moście, walczyły z prądem rzeki roje nartników. Tu był cel mojej dzisiejszej włóczęgi. Planowałem powrót wzdłuż zachodniego brzegu jeziora.
Już miałem udać się w drogę powrotną, gdy w odległości około siedmiuset metrów zobaczyłem dużego ptaka przelatującego nad jeziorem i siadającego na sośnie. Serce mocniej mi zabiło. To był orzeł. Natychmiast sięgnąłem do torby po teleobiektyw. Wymieniłem obiektyw, oparłem się łokciami na barierce mostu i, starając się opanować uniesienie, zacząłem fotografować. Jakież było moje zdziwienie, gdy stwierdziłem, że na gałęzi siedzi nie jeden ale dwa orły. Co za gratka. Rozpoczęła się sesja zdjęciowa. Orły zdawały się pozować mi do zdjęć. To iskały się dziobami, to machały skrzydłami by po chwili unosząc otwarte dzioby wysoko do góry wydać krzyk, który jest raczej kwileniem.
Wykonałem wtedy kilkanaście zdjęć w czasie zachmurzenia i przy pełnym słońcu. Wierzyłem wtedy w moją "trzysetkę". Miałem nadzieję na piękne, unikalne zdjęcia. Niestety po powrocie do kampera, okazało się, że miałem tylko nadzieję. Zdjęcia, pomimo, że robiłem je ze szczególną starannością, wszystkie jak jeden mąż, wyszły mało ostre. Unikalna sytuacja o której może marzyć niejeden fotograf przeszła mi nieodwracalnie koło nosa. Nic dziwnego, skoro nie ma się dobrego teleobiektywu i nie zabrało statywu.
Pozostało jednak wspaniałe przeżycie związane z obserwacją tych pięknych ptaków.

W końcu orły uznały, że dość już tej zabawy, poderwały się w powietrze i odleciały.

Podczas marszu z powrotem nie było już tak wesoło. Zmęczenie coraz bardziej dawało mi się we znaki, tym bardziej, że panował już upał. Szedłem drogami i bezdrożami wokół jeziora i w końcu dotarłem do śluzy. Wracając tą samą ścieżką, podziwiałem nie tylko rzekę ale także las porastający wysokie skarpy doliny. Niektóre z drzew były ogromne i ustanowiono je pomnikami przyrody. Były one szczególnie dobrze chronione przez leśników przed bobrami. Inne, które nie miały takiego szczęścia bardzo cierpiały z powodu tych gryzoni.
Do kampera dotarłem po południu. Byłem zmęczony ale szczęśliwy. Wyprawa szlakiem Kulawy była jedną z moich najpiękniejszych wypraw.

Wieczorem Tomek rozpalił ognisko i upiekł kiełbaski. Przyniosłem z kampera gitarę. Okazało się, że Basia jest bardzo muzykalna i pięknie śpiewa. Dołączyli do nas nowi, bardzo sympatyczni znajomi z Wrocławia - Krzysiu z córką Julią, Maciek i Mateusz. Przyjechali tu z rowerami i planowali tak jak ja pobyć w Lasce dzień, góra dwa, a zostali przez ponad tydzień. Po przeżyciach i wzruszeniach dzisiejszego dnia mnie chyba także zaczęło to "grozić".

Do kampera wróciłem już po północy. To był długi i pełen wrażeń dzień.

" Tak trzymać!"- zawołałem waląc się do łóżka i niemal natychmiast zasnąłem.

Skorpion - 2012-10-09, 16:45

Opowiesc sie wspaniale rozkreca i te zdjecia odaja to co opisales. :spoko :spoko :spoko
bikers - 2012-10-09, 19:43

Super !!! W tym roku bylismy dwa razy w tej okolicy Plęsno , Fsilkowo ,Wdzydze Kiszewskie ale A laski nie znalazlem- bardzo rzaluję
bikers - 2012-10-09, 19:46

Super !!! W tym roku bylismy dwa razy w tej okolicy Plęsno , Fsilkowo ,Wdzydze Kiszewskie ale A laski nie znalazlem- bardzo żaluję
Remistenes - 2012-10-09, 20:42

Fajna opowieść, prawie jak Arkadego Fiedlera ;-)
W kwestii orłów - trochę szkoda tych zdjęć.
Trochę z mojego foto - skrzywienia, pomarudzę. :mrgreen: Ogniskowa 300mm tutaj okazała się zbyt krótka - przydałoby się podejść - wiem, czasami nie ma takiej opcji. Poza tym, tu warto potrenować trochę inne tryby, niż tu wybrany TV - tu ustawiłeś 1/1250s - fajne, by zamrozić orła czy psa w locie - ale skutek był tego taki, że obiektyw poszedł na prawie pełną dziurę wołając "dajcie więcej światła " - a wiadomo, co dla tej klasy obiektywu oznacza pełna dziura - tzw. "mydło", czyli nieostro i miękko z natury samego szkła, fajne, by zmarszczki starej żonie ukryć w portrecie :mrgreen:

Kiedyś znanego fotoreportera zapytano, czy zechce zdradzić tajemnicę swojego kunsztu. Odpowiedział, pewnie, nie ma sprawy.
- F8 :mrgreen:

Czasami warto więc zadbać o to, by zmniejszyć dziurę - wtedy nasz obiektyw raz, że da fotografowi większą głębię ostrości (a nie będzie taka "papierowa", jak na pełnym otworze), a dwa - na mniejszej dziurze masz wtedy większą szansę na bardziej ostre zdjęcia.

Oczywiście, robisz mniejszą dziurę, choćby F8 czy nawet F16, to ma to konsekwencję, że przez obiektyw wpada mniej światła - foty idą za ciemne. Wtedy, rób w RAW-ach. Nawet jak wyjdzie scena zbyt ciemno, dobry program do RAW pozwoli suwaczkiem uratować ujęcie. Ale nie uda się ratunek, gdy pozwolisz automatyce lustrzanki poszybować w górę z ISO - tu aparat poszedł sobie na luziku aż na ISO 1600, na moim Nikonie jeszcze wtedy szczegóły z RAW można wyciągnąć gałkami, ale na bardziej szumiącej matrycy może to być zabójcze dla zdjęcia. Czasami więc warto zablokować w ustawieniach aparatu ISO do np. 400, i wtedy niech dany tryb automatyki się do tego dopasuje. Czasami nie da się jednak inaczej, jak tylko przejść na manual M, robić w RAW, dziurę ustawić na F8 minimum, lub jeszcze mocniej ją skręcić - zależy od jakości szkła, a czas dobrać eksperymentalnie, by było jeszcze z czego rozjaśniać podczas obróbki.
Tu z orłami, czas może masz i fajny w TV jak dla fot sportowych, ale szkło nie dało rady przy takich ustawieniach, przy pełnej dziurze to raczej zawsze będzie mydło, a tym bardziej, gdy nie trafimy jeszcze precyzyjnie z płaszczyzną ostrości w orły, no i wysokie ISO da nam do tego jeszcze kolorową kaszkę na koniec.

Pozdrawiam ciepło, życząc kolejnych foto-okazji - pisz dalej
:spoko

Wito - 2012-10-10, 08:32

Witaj Remistenes. Dziękuję za uwagi. Są dla mnie bardzo cenne gdyż nie mam doświadczenia w pracy z teleobiektywem. Teraz widzę, że błędem było to, że próbowałem maksymalnie skrócić czas aby wyeliminować drgania, które zawsze będą gdy robi się zdjęcie z ręki. A to, jak widać, powoduje nieostrość. Solidny statyw byłby tu z pewnością bardzo pomocny. Mógłbym wówczas, wydłużyć czas i zmniejszyć otwór przysłony, co dałoby lepszą ostrość.
Całkowicie zgadzam się co do uwagi, że odległość była za duża dla tego obiektywu( Canon ZOOM LENS EF75-300 1:4-5,6). Próbowałem z przysłoną i czasem na różne sposoby. Efekt wszystkich zdjęć był taki sam.
Cenne uwagi. Widzę, że teraz bogatszy o tę wiedzę, powinienem trochę poćwiczyć, co wydaje się nie tylko potrzebne ale i ciekawe. Pozdrawiam Cię serdecznie.Wito.

JaWa - 2012-10-10, 10:13

Remistenes mam pytanko, jak wyciągnąłeś dane exif ze skompresowanego zdjęcia ? :spoko
Remistenes - 2012-10-10, 19:53

JaWa napisał/a:
Remistenes mam pytanko, jak wyciągnąłeś dane exif ze skompresowanego zdjęcia ? :spoko


Nic trudnego... dla zboczenia zawodowego :spoko
Najprostsza metoda i "z marszu", to przeglądarka internetowa Firefox - a do niej doinstalowujesz dodatek typu exif viewer ;-), np. taki:
https://addons.mozilla.org/en-US/firefox/addon/exif-viewer/

Oczywiście, miniatury wyświetlane na forum są pozbawione informacji typu metadane, czyli exif'a, bo mają być małymi skompresowanymi plikami - ale jak się już kliknie w miniaturę z forum, to w nowym oknie przeglądarki wyświetli się całe zdjęcie, i to takie jakie je autor nam tu wstawił. W tym oknie możemy już kliknąć prawym przyciskiem myszy, i wybrać po rozwinięciu menu View Image Exif Data :mrgreen:
Sztuka ta się nie uda, gdy autor świadomie usunie wcześniej wszelkie metadane ze zdjęcia.

Oczywiście, nie jest to doskonała informacja "szpiegująca" fotografującego. Zdecydowanie lepiej jest zapisać takie duże zdjęcie orłów na dysku twardym własnego komputera.
Wtedy warto mieć zainstalowany program Opanda Exif:
http://opanda.com/en/iexif/download.htm

Wczytując do niego zapisane zdjęcie, otrzymamy wtedy nie tylko więcej informacji, ale prawie i numer rejestracyjny kampera, którym przyjechał kolega na orły :mrgreen:
Odczytamy nie tylko model aparatu i jego numer seryjny, ale i datownik aparatu, kiedy zdjęcie zrobiono, jakim obiektywem, i prawie jaki rozmiar butów nosi fotograf :mikolaj

Pozdrawiam ciepło
:spoko

JaWa - 2012-10-10, 22:33

Wielkie dzięki, super sprawa :bigok
Tadeusz - 2012-10-11, 23:53

Witku, nareszcie. :ok

Długo czekałem na Twą opowieść z leśnej łazęgi. Opowieść ciekawą i z fajnymi zdjęciami.

Dziękuję. :spoko

Wito - 2012-11-01, 21:32
Temat postu: Co na długo zapamiętam - pięć dni spędzonych na A'Lasce.
Nazajutrz, poranek zwiastował równie dobrą pogodę jak wczoraj. Tym razem zamierzałem zwiedzić okolicę rowerem. Moim celem były jeziora położone w ciągu doliny na południe od rzeki Kulawy. Okazuje się, że dolina powstała w rynnie subglacjalnej którą na północy wytycza jezioro Duże Głuche i dalej na południe - Małe Głuche, Martwe, jezioro-rezerwat Nawionek, potem Gardliczno Małe i Duże, Płęsno i Łąckie.

Na Płęsnie wędkowałem miesiąc temu uczestnicząc w mini zlocie z kamperową bracią. Siedząc wówczas na pontonie nieraz spoglądałem na północ i zadawałem sobie pytanie: jakie są jeziora Gardliczno Duże i Małe, które znalazłem na mapie. Może wyjątkowo przezroczyste i od razu rzucą mnie, zamiłowanego płetwonurka, na kolana? Czy kiedykolwiek tu wrócę i uda mi się je poznać?

Sprawdziłem ciśnienie w oponach roweru, załadowałem na bagażnik torbę z aparatem i przekąską i ruszyłem w drogę. Zamierzałem zwiedzić w kolejności jeziora: Martwe, Nawionek, Gardliczno Małe i Duże, Bagno Stawek i dotrzeć do północnego krańca jeziora Płęsno. Wszystkie te jeziora leżą w dużym kompleksie leśnym.

Zaraz za Laską skręciłem w drogę w dół i po chwili ujrzałem piękne, bardzo głębokie jezioro Martwe o bardzo przezroczystej wodzie. Liczne stanowiska na brzegu świadczyły o częstej bytności wędkarzy. Droga wzdłuż wschodniego brzegu jeziora była usłana korzeniami drzew biegnącymi ku wodzie i jechało mi się wyjątkowo źle. Potem musiałem wjechać pod górę, by znów, po chwili zjeżdżać z pędem w dół ku jeziorku Nawionek. Już z daleka, po niebieskim kolorze, widziałem, że jest to jeziorko wyjątkowo czyste a przez to unikalne na tym terenie. Nic dziwnego, że utworzno tu rezerwat przyrody o czym informowała ładna, kolorowa, tablica.
Wytypowałbym je z pewnością na swoją eskapadę nurkową, jednak informacja na tablicy zakazywała kąpieli. Trudno.
Aby znaleźć drogę do kolejnego jeziora na wytyczonym szlaku - Gardliczna Małego trochę, niestety, pobłądziłem. W końcu jednak udało mi się je znaleźć. Jezioro to różniło się w sposób zasadniczy od Nawionka. Było znacznie większe i płytsze, a woda nie była już tak krystalicznie czysta. Brzegi od zachodniej strony były wysokie i mało dostępne a po drugiej stronie brzeg był płaski. Mimo to zszedłem w dół do samej wody. Przez chwilę obserwowałem stado niewielkich krąpi pląsających między gałęziami zwalonego drzewa, a potem wdrapałem się do góry do roweru i pojechałem na Gardliczno Duże. Małe z Dużym graniczą z sobą o "rzut beretem" ale połączenia między nimi nie ma. Gardliczno Duże, podobnie jak Nawionek jest jeziorem oligotroficznym i bardzo czystym. Jest tam mało roślinności zanurzonej i wynurzonej. Na południowym jego krańcu znajduje się piękna, piaszczysta plaża.
Tablica informacyjana którą dostrzegłem w pobliżu skierowała mnie ku kolejnemu rezerwatowi o nazwie Bagno Stawek. Dojazd do samego jeziorka okazał się niemożliwy z uwagi na podmokły, zabagniony teren. Przed samym jeziorem jechałem na rowerze obok zielonych łąk paproci, mchów i innych roślin występujących na stanowiskach podmokłych. W pewnej chwili nieomal najechałem na okazałego podgrzybka. Nie odmówiłem sobie przyjemności wykonania mu zdjęcia.
Od Stawku miałem już tylko krok do północnego krańca Płęsna. Tu zrobiłem sobie przerwę na odpoczynek. Znalazłem ławkę w postaci dziwacznej, poziomo rosnącej brzozy i z rozkoszą usiadłem na niej na posiłek. Smakowało jak nigdy. Potem przejrzałem nogawki spodni by wytropić kleszcze i znalazłem dwa. Jednego z nich nie mogłem wyjąć. Tak się bestia wczepił.
Miałem ambitny plan by dojechać tego dnia jeszcze do Swornychgaci, co okazało się nie lada wyzwaniem . Wiedziałem, że powinienem kierować się na południowy zachód do mostu na Zbrzycy przy jeziorze Witoczno, ale dróg było wiele i oczywiście zabłądziłem i rozpoczęła się moja podróż przez mękę. Leśne dukty, którymi przyszło mi jechać były suche i piaszczyste. Koła mojego góraka co chwilę zarzynały się w głębokim piasku, po czym zarzucało mnie w bok i musiałem ratować się przed upadkiem nieraz w iście kaskaderskim stylu.
-A co by było, gdybym miał wąskie opony? - pomyślałem z przerażeniem. W końcu dojechałem do jakiejś kolonii i mieszkająca tam kobieta powiedziała mi, że jadę zupełnie nie w tym kierunku.

Gdy mijałem most na Zbrzycy, w pobliżu jeziora Witoczno, zaczęło padać. Byłem już od wielu godzin w trasie i zmęczenie zaczęło porządnie dawać mi się we znaki. A tu jeszcze deszcz. Czy znów przyjdzie mi przemoknąć i być może zmarnować kolejny aparat fotograficzny?
Całe szczęście, że do Swornychgaci było już blisko. W sklepie kupiłem plastikową pelerynę, w którą owinąłem torbę ze sprzętem. Wtedy, jak na złość a może raczej na szczęście, przestało padać.
Do Laski zamierzałem wrócić drogą biegnącą na północ wzdłuż koryta Zbrzycy, przez Śluzę. Okazało się, że jest dobra i bardzo malownicza. Miała tylko jedną wadę. Była strasznie piaszczysta. Mokry po deszczu piasek kleił się do kół, co znacznie utrudniało jazdę, wręcz ją uniemożliwiało. Taką drogą miałem przejechać 5-6 kilometrów. Makabra. W niektórych miejscach w ogóle nie dawało się jechać. Iść było jeszcze trudniej.
Po kilku kilometrach takiego mozolnego brnięcia do przodu spotkałem grupę rowerzystów. Z nadzieją w głosie zapytali czy jest już blisko do Swornychgaci. Widać uznali, że jazda jest zbyt trudna bo pchali rowery w grząskim piachu.
Gdy dotarłem w końcu do lasu, piach się skończył i znów mogłem podziwiać piękno Zbrzycy ocierającej się miejscami niemal o drogę.

Na moście w Śluzie spotkałem innego turystę-rowerzystę. Przyjechał rano z Gdańska pociągiem i wędrował po okolicznych drogach przez cały dzień. Zamierzał dojechać do najbliższej stacji kolejowej by udać się w drogę powrotną do domu. Przez jakiś czas mieliśmy jechać razem w kierunku Laski.
Ruszyliśmy. Droga biegła prawie cały czas pod górę i on dawał radę doskonale, a ja puchłem. Miał co prawda lepszy rower na wąskich i dużych kołach ale do licha był ode mnie znacznie starszy.
Po kilku kilometrach jazdy doszedłem do wniosku, że stanowię dla niego ciężar i zaproponowałem, by dalej jechał już sam. Przystał na to ochoczo, gdyż obawiał się spoźnienia na pociąg. Po jakimś czasie zniknął mi z oczu za kolejnym zakrętem.
Ja zaś zmęczony i z lekkim kompleksem wjeżdżałem ciągle pod niekończącą się górę. Całe szczęście, że droga była już twarda. Wykonałem jeszcze zdjęcia uroczego jeziorka przy drodze. Na asfalcie do Laski poczułem się już jak w niebie. A potem było jeszcze lepiej, bo był długi zjazd w dół.
Do kampera dotarłem prawie wykończony, ale szczęśliwy. Taki to był mój drugi dzień pobytu w A'Lasce.

Wito - 2012-11-01, 21:39
Temat postu: Co na długo zapamiętam - pięć dni spędzonych na A'Lasce.
Wiele dróg leśnych pozarastało wrzosami. Tworzą one piękne obrazki. Przed powrotem do Laski udało mi się sfotografować las oświetlony promieniami zachodzącego słońca.
marko - 2012-11-02, 11:28

piękny podgrzybek :spoko :spoko :spoko
Wito - 2012-11-03, 20:00

Grzyb był rzeczywiście ogromny. Nawet przez myśl mi nie przeszło, aby go zabrać. Raz, że rósł w rezerwacie, a dwa to wyglądał tak pięknie na tym bezgrzybiu, jakie wtedy panowało. A ile musiało rozsiać się z niego zarodników?
WODNIK - 2012-11-03, 20:05

Grzyb grzybkiem, ale ta przyroda z tymi kolorami to bajka :spoko
Pozdrawiam

Wito - 2012-12-09, 19:08
Temat postu: Co na długo zapamiętam - pięć dni spędzonych na A'Lasce.
Gdy nazajutrz rano wyjrzałem przez okno kampera, zauważyłem, że kropi deszcz. Pomyślałem sobie, że nie ma tego złego, bo odpocznę i zaplanuję wyprawy na kolejne dni. Dwa poprzednie, pełne wrażeń i wysiłku, dały mi się porządnie we znaki.
Ale około dzisiątej zaczęło się przejaśniać. Potem przyszedł Tomek - właściciel kempingu i zaprosił mnie do wspólnego wyjazdu do Zapcenia, gdzie miały odbywać się dożynki parafialne. Zapceń jest niewielką, kaszubską wsią położoną około sześciu kilometrów na północ od Laski. Tomek wyjawił mi, że będzie grał na puzonie w orkiestrze, która poprowadzi pochód spod kościoła na plac dożynkowy. Po mszy i pochodzie miała odbyć się zabawa. Poza mną zaprosił do wyjazdu także naszych znajomych z Wrocławia.
Nie musiał mnie dwa razy namawiać. Lubię takie nieoczekiwane wyjazdy na imprezy. Mogę wtedy lepiej poznać ludzi i ich zwyczaje czy ciekawe miejsca albo zrobić interesujące zdjęcia.

Wyjechaliśmy do Zapcenia całą paczką tuż po południu. Gdy dojechaliśmy pod kościół, akurat odbywała się msza. Przez jakiś czas staliśmy przy samochodzie i słuchaliśmy odgłosów z kościoła a po chwili - wspaniałego śpiewu wokalisty. Śpiewał Czarną Madonnę. Bywałem na wielu podobnych uroczystościach i koncertach ale tak pięknego śpiewu jeszcze nie słyszałem. Moi kompani byli także pod wrażeniem. Nie spodziewaliśmy się czegoś tak wspaniałego w tak małej miejscowości.
Po mszy ludzie zaczęli opuszczać kościół, a potem na zewnątrz wyszła także orkiestra. Gdy uformował się szyk, orkiestra zaczęła grać. Pochód, który otwierały miejscowe władze gminne, sołeckie i kościelne, ruszył przez wieś w kierunku placu dożynkowego. Orkiestra, która składała się z miejscowych muzyków - amatorów, zaczęła grać. W środku orkiestry dostrzegłem Tomka z jego puzonem.
Po kilku minutach marszu przez wieś, pochód doszedł do przestronnej łąki, na której rozstawione były stoły z ławkami. Po drugiej stronie była niska i długa wiata oryginalnie i ciekawie kryta strzechą. Tam właśnie, przy stołach, usiadły władze. Po prawej stronie stała duża, kryta scena. Naprzeciwko sceny, w odległości kilkudziesięciu metrów, rozłożyły się punkty gastronomiczne z pamiątkami, gumowe zjeżdżalnie i płytki basen z dużymi kulami nadmuchiwanymi powietrzem do zabawy. Całość sprawiała imponujące wrażenie. Widać było dobrą organizację. Tylko się bawić. Ozdoby i różne rekwizyty na scenie zwiastowały występy jakiegoś kabaretu.

Tadeusz - 2012-12-09, 19:18

Witku, cierpliwośc się opłaca. Doczekałem się dalszego ciągu. :ok

Stawiam piwko i ...czekam c.d. :szeroki_usmiech

Wito - 2012-12-09, 19:21
Temat postu: Co na długo zapamiętam - pięć dni spędzonych na A'Lasce.
Po chwili głos zabrał miejscowy biznesmen pan Wojciech Megier, który, jak zauważyłem, cieszy się w tym środowisku dużym szacunkiem. Prowadzi on z powodzeniem nowoczesną firmę "Karo" zajmującą się produkcją galanterii ogrodowej i spedycją.
Pan Megier powitał wszystkich zebranych i wygłosił przemówienie otwierające uroczystość. Powitał także gości spoza parafii co sprawiło nam dużą przyjemność, gdyż zostaliśmy zauważeni i w pewnym sensie zaproszeni do wspólnej zabawy. Nie był to zresztą jedyny objaw życzliwości i gościnności okazany nam przez tego pana. W trakcie dożynek przyszedł o naszego stolika z sołtysem by zamienić kilka grzecznościowych zdań i wypić symboliczny kieliszeczek. Czuliśmy się tam bardzo dobrze. Ludzie ci, a przeważali wśród nich miejscowi rolnicy są pogodni i przyjaźnie nastawieni do siebie nawzajem i do obcych. Aby uzyskać godziwe plony, muszą naprawdę ciężko pracować gdyż występują tam wyjątkowo piaszczyste, a przez to nieurodzajne, ziemie.

Rozpoczął się występ kabaretu który przyjechał z Torunia. Okazało się, że zaprosił go i zasponsorował pan Wojciech Megier.
Kabaret parodiował zjawiska i zwyczaje panujące w Polsce z okresu tuż po wojnie, do lat osiemdziesiątych.Gdy słuchało się wierszy i piosenek z tamtego okresu, wywoływało to u mnie i zebranych ludzi dziwne uczucia i wesołość. Wtedy treści te były bardzo ważne i poważne; teraz wszyscy mogli sobie pozwolić na to, aby się z nich śmiać i dobrze bawić. Jak to czasy się zmieniły i to na moich oczach. Dużo śmiechu wśród zebranych wywołał występ "wstawionego" ruskiego gienierała. Później dowiedziałem się, że rolę ginierała grał wokalista który tak pięknie śpiewał w kościele.

Wito - 2012-12-09, 19:33
Temat postu: Co na długo zapamiętam - pięć dni spędzonych na A'Lasce.
Po występie kabaretu rozpoczęły się konkursy sprawnościowe dla panów i pań. Dla panów był to konkurs rzutu na odległość sprasowanym snopkiem siana. Do konkursu miał prawo przystąpić także ktoś z gości, czyli jeden z nas. Zgłosił się Maciek. Na co dzień postawny i sympatyczny dentysta z Wrocławia, miał się zmierzyć z miejscowymi w konkurencji, w której nigdy nie brał udziału, podczas gdy oni już startowali i to nieraz.
To była świetna zabawa a całe nasze towarzystwo trzymało za niego mocno kciuki. Maciek, chłopak rosły chociaż szczupły, rzucił snopkiem z dużą energią, a ten,szczęśliwie, po upadku na ziemię, pokulał się jeszcze kilka metrów do przodu i "wykulał" Maćkowi szóste miejsce na dziewięciu startujących. Wrócił on do stolika dumny z symboliczną nagrodą w ręku.

Potem był konkurs dla pań. Ku zaskoczeniu wszystkich, czterech mężczyzn wniosło na plac krowę. Panie miały doić mleko z tej krowy na czas. Chodziło o to aby udoić w ciągu minuty jak najwięcej mleka. Krowa była oczywiście sztuczna - plastikowa, wymiona gumowe ale mleko płynęło prawdziwe. Po każdym udoju mleko wracało do krowy wlewane przez klapkę na grzbiecie zwierzęcia.
Natychmiast zgłosiło się kilka kobiet, jak wywnioskowałem, pracujących na roli i mających z dojeniem do czynienia już od lat. Jako przedstawicielka gości zgłosiła się nasza Julia, czternastolatka, córka Krzysia z Wrocławia.
Konkurencja dojenia wywoływała u zebranych gapiów duże emocje nie mówiąc już o tych, którym ulegały same zawodniczki. To było widać na ich twarzach. Niektóre panie miały rzeczywiście wprawę w dojeniu. Potrafiły wyciągnąć z tej krowy do dwóch litrów mleka. Nie bacząc na kreacje, ochoczo klękały na kolanach i energicznie brały się do dzieła przy aplauzie i chichocie tłumu.
Nasza Julia zajęła ostatnie miejsce ale przeżycie i dla niej i dla nas było ogromne.

Potem rozpoczęła się zabawa taneczna. Orkiestra grała i w miarę rozwoju sytuacji i ilości wypitych napojów, atmosfera stawała się coraz bardziej wesoła i swobodna. Niestety ale na mnie wypadło, i to ja miałem kierować w drodze powrotnej do Laski. A więc zero alkoholu. Z jednej strony byłem dumny z funkcji i roli, jaka mi przypadła, z drugiej jednak żałowałem trochę, że nie mogę być tak wesoły jak inni. Potańczyłem za to sobie z miejscowymi dziewczynami z których kilka było naprawdę ładnych. I żadna nie odmówiła tańca, co zważywszy na mój wiek, potraktowałem jako szczególne okazanie mi gościnności.
Do Laski wróciliśmy jeszcze przed północą i w wyśmienitych humorach. Gdy wszedłem do kampera i położyłem się spać, w mojej głowie jeszcze długo rozbrzmiewała muzyka i przewijały, niczym w filmie, obrazki z Dożynek Parafialnych w Zapceniu. Chciałbym tam jeszcze kiedyś wrócić. Ale czy się uda?

Witold Cherubin - 2012-12-09, 21:48

Wito, wiedziałem, że umiesz opowiadać o swoich eskapadach, ale ta opowieść jest wyjątkowa. Pokazałeś nam unikalny zakątek Polski opatrując swoje zdjęcia dowcipnym komentarzem i przedstawiając trud, jaki musiałeś pokonać, żeby nam to wszystko pokazać.
Dzięki Ci za to i za wspaniałe zdjęcia i opis tej mało znanej okolicy. W Swornychgaciach kiedyś byłem, ale nie miałem pojęcia, że ta okolica jest taka ciekawa.
Pozwól, że :pifko Ci zaproponuję dla utrwalenia Twoich doznań (u nas piwo jest potocznie nazywane utrwalaczem).
Pozdrawiam świątecznie :spoko :mikolaj

Wito - 2012-12-09, 22:34

Bardzo serdecznie dziękuję tobie Tadziu i Tobie Witoldzie za okazaną życzliwość. Nic nie mobilizuje bardziej do dzielenia się przeżyciami z podróży jak kilka ciepłych słów od przyjaciół.
Qcyk - 2012-12-10, 22:42

Brawo! :bukiet: Fantastyczna opowieść,jesteśmy pod ogromnym wrażeniem talentu literackiego,cóż za bogactwo języka!Niespotykana wrazliwość i bystre oko uważnego obserwatora.Wielkie dzięki,to niesamowite, w tak urokliwy spoób ukazać piękno i prostotę otoczenia.Z tej relacji płynie dużo pozytywnej energii, udziela się optymizm autora, który dostrzega wokół siebie to ,co dobre i piękne.To wielka sztuka, umiec tak patrzeć na świat!
Podziwiamy i życzymy niesłabnącej RADOŚCI ŻYCIA! TAK TRZYMAĆ! Pozdrawiamy serdecznie Agata i Marcin- załoga Qcyki. :mikolaj

Wito - 2012-12-14, 18:35
Temat postu: Co na długo zapamiętam - pięć dni spędzonych na A'Lasce.
Kolejny dzień przeznaczyłem na zwiedzanie okolicy i spływ Kulawą przez jeziorko Szeczonek, potem kanał do Zbrzycy i rzeką do kempingu.
Pogoda akurat nadawała się na takie eskapady.
Podczas rozmowy z jednym z miejscowych dowiedziałem się, że w pobliżu Laski wpada do jeziora piękna i czysta rzeczka o nazwie Kłonecznica. Postanowiłem, że pojadę rowerem około pięciu kilometrów na północ i przyjrzę się rzece z mostu a być może uda się podążyć w dół wzdłuż jej biegu i poznać lepiej jej charakter. Ponoć w Kłonecznicy pływają wielkie pstrągi. Już sama ta informacja wystarczyła, abym udał się tam i poznał bliżej tę rzekę.
Jazda szeroką drogą przeciwpożarową była nawet przyjemna. Drogi te w tej okolicy utwardzone są białym tłuczniem albo żwirem. Ta była żwirowa.
Po kilku kilometrach zjechałem w lewo w bardzo piaszczystą drogę i udało mi się dojechać do mostku ma Kłonecznicy. Trafiłem tam akurat w momencie, gdy pasące się obok na łące zwierzęta zażywały kąpieli. Od razu zwróciłem uwagę na bystry nurt i przezroczystą wodę. Rzeka aż kusiła, aby wskoczyć tam z maską i fajką i popłynąć w dół z prądem. Niestety, ale nie tym razem. Po krótkiej rozmowie z miejscowymi rolnikami udałem się z powrotem starając się znaleźć ścieżkę wzdłuż rzeki. Niestety, ale było to niemożliwe. Kłonecznica płynęła głęboko w dzikim parowie. Kilka razy próbowałem się do niej zbliżyć ale bez skutku. Rzeka była dzika i niedostępna i przez to bardzo pociągająca. Jeszcze kiedyś zorganizuję tu sobie spływ kajakiem i wpław. Szkoda, że nie tym razem. Co się odwlecze...
Po kilku godzinach błądzenia i szukania drogi dotarłem do ośrodka hodowli pstrągów na Kłonecznicy. Stawy ośrodka powstały w wyniku skierowania nurtu rzeki pomiędzy zboczem zalesionego wzgórza a usypanym wałem ziemnym. Z uwagi na brak miejsca, stawy rozmieszczono w systemie paciorkowym - jeden za drugim. Woda z jednego stawu zasilała kolejny staw i tak aż do dziesiątego. We wszystkich woda aż kipiała od ryb. Zwróciłem uwagę na areatory, których zadaniem było natlenianie wody na poszczególnych stawach. Zakupiono je przy współudziale Unii Europejskiej. W każdym ze stawów pływało po kilkaset kilogramów pięknych pstrągów tęczowych. Poniżej ośrodka, zużyta i niedotleniona woda wracała do koryta rzeki w specjalnej rynnie o dużym nachyleniu, gdzie natleniała się na powrót. Dzięki temu w dalszej części jej koryta mogło istnieć życie.
Byłem już blisko kempingu więc udałem się do kampera, by przygotować się do spływu Kulawą w skafandrze nurkowym.
W związku z tym spakowałem skafander oraz maskę i fajkę do torby a pas balastowy przewiesiłem przez biodra i poszedłem w kierunku rzeki. Gdy dotarłem na jej brzeg, zacząłem szukać miejsca, gdzie mógłbym ukryć torbę z ubraniem. Po chwili znalazłem ukrycie i zacząłem się przebierać w skafander. Było dość ciepło i po chwili szamotania się z pianką byłem cały spocony. W końcu ubrałem się, ukryłem torbę w zaroślach i poszedłem w górę rzeki aby wejść do niej zaraz za mostem.
Gdy zamoczyłem stopy w wodzie, poczułem jak bardzo jest zimna. Skafander miał chronić pozostałe części ciała przed chłodem, więc nie powinienem zmarznąć. Rozejrzałem się dookoła, czy nikt mnie nie widzi. Być może moja eskapada nie spodobałaby się strażnikom przyrody, chociaż miała jak najbardziej pokojowy charakter. Ludzie, gdy widzą płetwonurka, najczęściej kojarzą go z kłusownikiem polującym na ryby z kuszą.
Gdy zanurzyłem się cały w wodzie i rozejrzałem wokół, poczułem jakbym był w raju. Widoczność w wodzie, z uwagi na jej dużą przezroczystość była bardzo dobra. Płynąc środkiem rzeki widziałem nie tylko jej dno ale także i brzegi.
W nurcie rzeki było sporo gałęzi i przewróconych drzew stanowiących kryjówki dla ryb. Zaglądałem pod nie w nadziei na to, że uda mi się dostrzec pstrągi, które lubią takie kryjówki. Niestety, ale były w nich tylko niewielkie okonie i płotki. To było naturalne, piękne akwarium a ja znalazłem się w jego wnętrzu. Co za uczucie.

Długo nie widziałem żadnych pstrągów aż w końcu, na środku nurtu, pod gałęzią dostrzegłem jednego. Był dość sporych rozmiarów. Stał właściwie na dnie, jakby przyklejony. Delikatnie poruszał płetwą ogonową utrzymując się na bystrym w tym miejscu prądzie. Obserwowałem przez chwilę, jak oddychał regularnie łapiąc pyszczkiem wodę. Był to piękny pstrąg potokowy. Podziwiałem czerwone cętki na jego bokach, otoczone ciemną obwódką. Widocznie "uznał", że jestem kolejną kłodą czy gałęzią niesioną z prądem, bo nie okazywał żadnego zaniepokojenia. Sądzę, że mógłbym dotknąć go nawet delikatnie ręką a on by się i tak nie spłoszył.
Pomachałem mu dłonią na do widzenia i popłynąłem dalej w dół rzeki. Ujście do jeziorka Szeczonek było już blisko. W pewnym momencie rzeka zrobiła się szeroka a przez to płytka i zacząłem szorować brzuchem po dużych, ciemnych od glonów, otoczakach. Wkrótce jednak znów zrobiło się głębiej i po chwili prąd wniósł mnie do jeziorka. Naraz, jakby na powitanie, otoczyło mnie stado płotek i okonków. Były wyraźnie zdziwione i zaciekawione widokiem nieznanej im istoty. Przepłynąłem powoli obok stada i wpłynąłem na jeziorko. Było to płytkie, niewielkie jezioro, z którego odpływ miał zanieść mnie do Zbrzycy.
Przezroczystość wody nieznacznie się pogorszyła a ja popłynąłem na środek, skąd próbowałem dostrzec odpływ na drugim brzegu. Gdy zbliżałem się do środka jeziorka, zauważyłem, że od strony odpływu pojawiła się jakaś łódź z dwoma ludźmi. Gdy mnie tylko dostrzegli, natychmiast zawrócili w kanał, z którego przypłynęli i zniknęli mi z oczu. Dziwne zachowanie. Być może mieli gdzieś zastawione sieci.
Popłynąłem wolno w kierunku ujścia za nimi. Jeziorko na całej swojej powierzchni było zarośnięte osoką aleosowatą, której łąki rosły około metra od powierzchni. Próbowałem w ich gąszczu dostrzec jakieś ryby, ale bezskutecznie. Woda tutaj wydawała się być bezrybna.
Po jakimś czasie wpłynąłem w kanał do Zbrzycy. Ciągnął się na odcinku kilkuset metrów. Był na swej całej szerokości porośnięty roślinnością podwodną i mogłem znów podziwiać kolorowe, bajeczne, podwodne widoki. Ryb było tu jednak jak na lekarstwo a przez to nie było tak ciekawie, jak oczekiwałem, w związku z tym płynąłem szybciej niż zwykle.
Po chwili kanał się skończył i znalazłem się w Zbrzycy. Woda w rzece była znacznie cieplejsza niż w kanale ale prawie nic nie widziałem przed sobą z powodu kiepskiej przezroczystości.
Po kilkunastu minutach prąd wody zaniósł mnie do samego kempingu. Kamper jakby na mnie czekał. Zdawał się obserwować mnie swoimi reflektorami, gdy wychodziłem z wody na brzeg. Jacyś kajakarze, którzy przypłynęli przede mną, rozbijali właśnie namioty. Zbliżał się wieczór i ostatnia noc na uroczym kempingu A'Laska. Noc była jasna, księżycowa. Nazajutrz miałem wracać do domu. Zabierałem z sobą wspaniałe przeżycia. Czy jeszcze kiedyś tu wrócę?

Tadeusz - 2012-12-14, 19:06

Dziękuję Witku za opowieść ciekawą, a i do odwiedzenia tych zakątków zachęcającą.
Coraz bardziej nabieram ochoty na wyprawę kajakową. :ok

Stawiam piwko a w Uniejowie... :szeroki_usmiech

Wito - 2012-12-15, 12:06
Temat postu: Co na długo zapamiętam - pięć dni spędzonych na A'Lasce.
Tadeuszu. Bardzo dziękuję za ciepłe słowa. Od miesięcy masz moje zaproszenie do odwiedzenia Iławy. Jest ono wciąż aktualne. Mój kajak i jacht są w każdej chwili do Twojej dyspozycji. To byłaby dla mnie prawdziwa przyjemność popływać z Tobą. Z okazji wigilii składamy Tobie, Halszce oraz wszystkim przybyłym na spotkanie członkom CT-Mazowsze, wszystkiego najlepszego. Asia i Witek.
Wito - 2012-12-15, 12:16
Temat postu: Co na długo zapamiętam - pięć dni spędzonych na A'Lasce.
Miałem przygotowane jeszcze zdjęcia z ośrodka pstrągowego w Lasce ale nie przeszły. Może tym razem. Korzystając z okazji, pragnę serdecznie podziękować Krzysiowi Melewskiemu za zdjęcia Zbrzycy, kempingu nocą i znaku A'Laski które umieściłem na koniec mojej ostatniej relacji.
baja02 - 2013-05-20, 11:13

Nie to żebym chciał sprawdzić Wita, ale z czystej ciekawości zainspirowany Jego barwnymi opisami i zdjęciami wybraliśmy się z Markiem z TSC na A'Laskę. Już przejazd przez piękne lasy, przepiękne borowiska, urozmaicony krajobraz doje dużo przyjemności. Ta osada, bo na wiś za mała leży "na końcu Świata", tak jak przystało na Alaskę. W końcu dotarliśmy do celu. Pole namiotowe było puste, a przecież piękna ogoda powinna zachęcać do wędrówek i spływów. Z zabudowania nad wodą wybiegły dzieci, a następnie wyszedł sam Szeryf. Po ceremonii powitania po przebyciu długiej drogi pokazał nam miejsca gdzie możemy ustawić kampery, a właściwie to wszędzie, pokazał gdzie podłączenie do sieci i gdzie sanitariaty. Otoczenie pola bardzo ładne, w koło lasy, rzeka Zbrzyca. Jedyny stały budynek to sanitariaty i kuchnia turystyczna. Nie będę dublował pięknych opisów i zdjęć Witka i zajmę się sprawami socjalno-bytowymi. A więc zacznę od miejsca gdziewszyscy chodzą. Sanitariaty mieszczą się w pięknym drewnianym, krytym strzechą domku i tu miłe zaskoczenie - są przystosowane dla ludzi niepełnosprawnych, łączie z sygnalizacją wzywania o pomoc, czyściutko, ciepła i zimna woda, natryski czynne godzinach 18-21, ale można poprosić o inne godziny. I tu ciekawostka - można sobie napalić drewnem w piecu kuchennym i woda do kąpieli jest w 7 - 10 min. Jest kuchenka tylko na urządzenia elektryczne, no i można sobie grzać i gotować na płycie kuchennej. Teren słabo oświetlony, ale wystarczająco. Punkty poboru wody do kamperów i przyczep są 2, ale trzeba mieć własne węże. W odległości ok. 300-400 m jest sklepik GS. Trzeba przyznać, że na jego wielkość jest wystarczająco zaopatrzony, pieczywo trzeba zamawiać i zapisywać się z wyprzedzeniem, czynny w godzinach 11-15, a w soboty od 11-13. Z zasięgiem sieci jest różnie w różnych miejscach, ja w Orangu miałem a z innymi sieciami było różnie, do kościoła zdaje się jest 10 km. Najbliższe większe miejscowości to Swornegacie i Brusy. Istnieje możliwość wynajęcia pokoju w pięknej leśniczówce, ale ceny podobno nie należą do niskich i prawdopodobnie już wykupione na czerwiec - październik. O bankomat nawet nie pytałem.
Atrakcje to jagody, grzyby , ryby, przepiękna okolica do włóczenia się pieszo i rowerem, spływy kajakowe z prądem i pod prąd Zbrzycą i była cisza no i ławeczka przed sklepem jak w Wilkowyjach.
Porządku na A'Lasce pilnują szeryf Tomacz, zastępca Barbara i zwiadowcy Maksiu i Marta.
W sezonie czynny jest "Bar A'Laska" i z zeszłorocznego menu nikt nie wyjdzie głodny i spragniony, bo jest piwo beczkowe.
W czasie naszego pobytu przepłynęło kila spływów, 2 zanocowały. Było miło i przyjemnie, polecamy to miejsce, my tam wrócimy.
W sezonie jest otwarty niewielki bar w którym jest "pełny asortyment" i piwo beczkowe. Podczas naszego pobytu był jeszcze bar nieczynny.

Tadeusz - 2013-05-20, 11:30

Jak to miło. kiedy "stara gwardia" daje tak cenne wskazówki i piękne, bezcenne opisy i zdjęcia. :ok

I jak tu Was nie lubić? :szeroki_usmiech

Jacuś, stawiam piwo i ... tęsknię za pogaduszkami z Basią i Tobą w pachnącym dymku fajkowym. :szeroki_usmiech


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group