Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Po Polsce - Z Poznania nad morze przez...

Spablo1 - 2012-11-07, 20:45
Temat postu: Z Poznania nad morze przez...
no właśnie...
W tym roku postanowiliśmy urozmaicić trochę nudną już drogę z Poznania do nadmorskiego Jarosławca Ciągle tylko Chodzież, Piła, Jastrowie, Szczecinek. Ile można ?

Ale o wszystkim niżej.

Trochę przekornie wybraliśmy na dzień wyjazdu piątek 13-go :diabelski_usmiech

Piątek 13.07.2012.

Pakowanie trwało już kilka dni. W zasadzie wszystko było już przygotowane w przyczepie. Pozostały nam jedynie do załatwienia sprawy urzędowe, z którymi musieliśmy uporać się przed wyjazdem.

W południe wystartowaliśmy naszą Cytryną w miejsce postoju budki. Wszystko zatem zapakowane, załoga w składzie: moja Małżonka Klaudia, dwie już dorosłe (jak ten czas leci) Córki - Magda i Kasia, oraz ja - Paweł :wyszczerzony:

O 13.13 start

Ruszyliśmy w kierunku Wrocławia. Droga i pogoda super, jedynie ten ruch... Co chwila traktor czy inna maszyna. Pomyślałem, że jak pojedziemy w takim tempie to trzeba będzie nocować po drodze. Za Rawiczem zgłodniałem. Zjechaliśmy na przydrożny parking. Skusiłem się na wspaniale pachnącą grochówkę w barze na parkingu. Dziewczyny zaliczyły sobie flaczki i gulaszową. Ogólnie polecam bar na 321 km drogi. Smacznie

Do samego Wrocławia jechaliśmy w kolumnie. Natomiast sam przejazd przez to miasto to sama przyjemność. Człowiek nawet nie wie, kiedy znajdzie się na A4
Ale gdy na tej A4 już się znajdziesz to oczywiście natychmiast zatrzymasz się przed bramkami. Nam oczekiwanie w kolejce na pobranie biletu zajęło ok 15 minut. Wg mnie to skandal !!!
Za bramkami natomiast zapiąłem tempomat na prędkości 95 km/h i jazda
Niestety przyjemność z jazdy kończy się... No właśnie.... Czym ??? Oczywiście kolejnymi bramkami. Znów korek i kolejne 20 minut w plecy. Płacisz jedyne 16,20 zł (przyczepka w gratisie) i jedziesz dalej.
My pojechaliśmy jeszcze kawałek i zjechaliśmy do Katowic. Tam skierowaliśmy się na Olkusz. Niestety zaczęło padać. Nie przepadam za jazdą w deszczu, ale te kilkadziesiąt kilometrów dam przecież radę.
Za Olkuszem skręciliśmy na Skałę. Stąd już tylko kawałek do miejsca naszego pierwszego noclegu, czyli do gospodarstwa agroturystycznego pod samym zamkiem na Pieskowej Skale.

Była 21.00. Ze względu na pochmurne niebo, szybko zrobiło się ciemno. Ustawiliśmy zatem budkę, kolacyjka, drineczek, myju myju i spać.

Przypomniało mi się jednak, że muszę rozpocząć naszą relację. Wstałem, nalałem sobie kolejnego drinka i kreślę do Was te słowa. Teraz jednak idę już spać

Edit: Wyszedłem jeszcze na fajeczkę i co widzę ? GWIAZDY NA NIEBIE Czy jutro będzie słonecznie ?

Zobaczymy...

CDN...

P.S. Wiem, że nie jest to opis wyjazdu kamperem, ale zaryzykuję :)

Tadeusz - 2012-11-07, 21:08

Spablo1 napisał/a:
P.S. Wiem, że nie jest to opis wyjazdu kamperem, ale zaryzykuję


Ejże, czym ryzykujesz? Przecież piszesz o włóczędze i dla włóczęgów. :ok

Już czekam na dalszy ciąg. :)

Spablo1 - 2012-11-07, 21:09

Sobota, 14 lipca 2012.

Zwykle na wakacjach nie mogę dospać do 8.00. Budzę się wcześnie i chcę chłonąć wszystkiego, co mnie otacza.

Dziś obudziłem się o 5.00. Usłyszałem, że krople stukają w budkę i stwierdziłem, że to jednak trochę za wcześnie. Zmusiłem się do dalszego snu.

Gdy przed ósmą obudziłem się ponownie, deszcz już nie padał. Wyjrzałem przez okno i uznałem, że będzie ładny dzień.

Zrobiłem kawkę dla Klaudii i dla mnie. W międzyczasie obudziły się Magda z Kasią.

Wyszedłem z pachnącą kawą na mały rekonesans gospodarstwa.

Jest to agroturystyka Państwa Glanowskich położona 500 metrów od zamku w Pieskowej Skale. Kilka domków kempingowych, karczma, pole pod namioty i kilka stanowisk pod przyczepy i kampery - http://agroglanowski.tur.pl/
GPS: N: 50.250774 E:19.786932

Generalnie pusto. Obok nas stoi tylko Niewiadówka z Kutna z trójką dorosłych i kilkuletnim chłopcem.

Ceny:
- osoba 6 zł
- samochód 6 zł
- przyczepa 6 zł
- prąd 9 zł

Jedyne do czego można się doczepić to 4 zł za 10 minut pod prysznicem. Kartka, która wisi na drzwiach informuje, że czas liczy się od pobrania klucza w karczmie.

Drugą rzeczą,która trochę mnie zdenerwowała to kolejna kartka na drzwiach od WC, informująca o obowiązku uiszczenia opłaty za korzystanie w wysokości 1 zł do specjalnej skarbonki. Sorki, ale ja się do tej skarbonki nie dorzucę

Za 4 dorosłe osoby zapłaciliśmy więc 44 zł. Na razie zdecydowaliśmy się na trzy doby.

Po śniadaniu postanowiliśmy przejść się do zamku.
Owe 500 metrów przeszliśmy w spacerowym tempie, rozmawiając i śmiejąc się po drodze. Zanim się spostrzegliśmy, stanęliśmy u bram zamku.

Ludzi niewiele. Brak kolejki do kasy. Bilety w cenach 11 zł normalny i 9 ulgowy dla młodzieży uczącej się i seniorów. Zauważyliśmy, ze jest możliwość zakupienia biletu rodzinnego w cenie 38 zł. Oczywiście skwapliwie z tej możliwości skorzystaliśmy, oszczędzając jednocześnie całe 2 zł

Tego, co widzieliśmy nie będę opisywać, ponieważ wszystko można przeczytać na stronie zamku http://www.pieskowaskala.eu/index.php?page=Start
Generalnie same wystawy. Fakt, meble i obrazy ładne, ale spodziewaliśmy się czegoś innego. W sumie nie powaliło nas na kolana.

Po wyjściu wróciliśmy do bazy i wsiedliśmy do samochodu. Udaliśmy się na parking pod Maczugą Herkulesa. Niestety wjazd na parking był zagrodzony łańcuchem i nie można było się zatrzymać. Wzniosłą skałę widzieliśmy jedynie zza szyb samochodu.

Potem skierowaliśmy się w stronę Kaplicy na Wodzie. W sumie ładna ta kaplica, ale zatrzymać się można jedynie łamiąc przepisy. Postanowiłem zaryzykować. Przez kratę zajrzeliśmy do środka. Kaplica przygotowana na uroczystość zaślubin. Ładne miejsce na rozpoczęcie wspólnego życia.

Ruszyliśmy w dalszą drogę. Dojechaliśmy do Skały. Stanęliśmy na Rynku i zrobiliśmy drobne zakupy. Na koniec zaliczyliśmy duże porcje lodów w miejscowej cukierni. Jadaliśmy jednak już lepsze.

Wróciliśmy ponownie do bazy. Kilka partyjek gry Blokus i stwierdziliśmy, ze jesteśmy głodni Ponieważ mamy plany na dzisiejszą noc, postanowiliśmy, że po obiedzie leniuchujemy. W międzyczasie uraczymy się słodkim do kawy, stawianej przez naszą jubilatkę Kasię
Wieczorem udajemy się do Ogrodzieńca na zamek, gdzie na godz. 24.00 mamy zarezerwowane zwiedzanie zamku w towarzystwie miejscowych duchów

Czy po nocy spędzonej z duchami będę Wam w stanie zdać jutro relację z nocnego zwiedzania ? Zobaczymy...

CDN..

Spablo1 - 2012-11-07, 21:28

cd...
majmarek - 2012-11-07, 22:39

posyłam piwko - brawo! realne warka strong przy spotkaniu!gratuluje rzetelnej informacji - bo przecież o to chodzi - nie o indywidualne odczucia - bo te ma kazdy indywidualne i osobiste i mnie one nie interesują . ważne są info które każdy może spożytkować na swój sposób jak mu pasi.
i to się nazywa wolność wyboru - najprzyjemniejsze uczucie!
pozdrawiam
mm

Spablo1 - 2012-11-08, 05:22

Sobota, 14 lipca 2012 cd...
Popołudnie i wieczór spędziliśmy na wspólnych grach. Gdy wyszedłem wieczorkiem z przyczepy, zobaczyłem w oddali bezchmurne niebo. Ciężkie deszczowe chmury na szczęście odchodziły w siną dal.

Zaczęliśmy się zbierać. Około 22.00 wyruszyliśmy do Ogrodzieńca. W Olkuszu zatankowałem ON za jedyne 5,61 zł i ruszyliśmy dalej

Droga w kierunku Ogrodzieńca wiedzie w dużej części przez lasy. Sarny i inną leśną zwierzynę przy samej szosie widzieliśmy co kawałek. W związku z tym, prędkość musiałem nieco zredukować.

Bez problemu znaleźliśmy zamek, do którego dojazd jest dobrze oznakowany. Stanęliśmy na jednym z przydomowych parkingów pod zamkiem. Natychmiast pokazała się pierwsza zjawa i zażądała 5 zł opłaty.

Po chwili dotarliśmy na zamkowy dziedziniec http://www.zamek-ogrodzieniec.pl/

Przy telefonicznej rezerwacji biletów dowiedziałem się, że bilety na nocne zwiedzanie kupuje się w zamkowej karczmie. Do naszej godziny wejścia mieliśmy jeszcze 50 minut czasu. Usłyszeliśmy, że z uwagi na rezygnację kilku osób z wejścia o 23.30, możemy zmienić godzinę zwiedzania.

Kupiliśmy 4 bilety po 18 zł (nie ma ulgowych na nocne wejścia) i o umówionej godzinie pojawił się przewodnik.

Zabawa przednia. Dużo śmiechu i dobrej zabawy. Czterdziestominutowe zwiedzanie upłynęło nam migusiem. Poznaliśmy legendy zamku duchy jego mieszkańców. Komentarze grupy bezcenne. Nocnemu spacerowi po zamkowych murach towarzyszyły iluminacje i występy aktorów przedstawiających duchy.

Z kronikarskiego obowiązku zaznaczę, że w trakcie zwiedzania, porwane zostały dwie dziewczyny spośród zwiedzających, a jedną z nich była nasza Kasia. W grupie znalazł się jednak dzielny rycerz, który uwolnił porwane białogłowy.

Generalnie zdecydowanie polecam

Sam zamek robi duże wrażenie. Jego ruiny pięknie wyglądają w nocy. Brakuje może reflektorów, które oświetlając, pokazały już z daleka jego piękno. Równie pięknie wygląda pewnie za dnia. Być może jeszcze tam kiedyś wrócimy, aby zobaczyć zamek w promieniach słońca.

Do naszego obozu wróciliśmy kilka minut po 1.00 w nocy. Pełni wrażeń poszliśmy spać.

Jutro po śniadaniu udajemy się do Ojcowskiego Parku Narodowego.

CDN

Spablo1 - 2012-11-08, 18:11

Niedziela, 15 lipca 2012.

Pobyt w gospodarstwie agroturystycznym przebiega bardzo spokojnie. Jedynie facet z niewiadówki, o którym pisałem na wstępie to jakiś oszołom. Pierwszego poranka kłócił się z żoną. Wyzywał ją od najgorszych. Dziewczyna była zapłakana, ale popołudniu wszystko było już ok. Razem z nimi był ich kilkuletni syn i chyba siostra tej zapłakanej dziewczyny. Po południu facet się nawalił i zrobił koncert w stylu umca, umca, łubu-dubu. Muzyka tak napindalała, że Klaudia poszła facetowi zwrócić uwagę, że nie jest sam. Chwilowo było ok. Później chciał pobić kierowcę niemieckiego autokaru, który parkował na ośrodku. Wczesnym wieczorkiem przyjechało z budką małżeństwo z Wrocławia i właściciel gospodarstwa poprosił oszołoma o przestawienie samochodu. Dopiero zaczęła się awantura. Krzyczał, że on płaci ciężkie pieniądze za pobyt i będzie stał tam gdzie mu się podoba. Wyzywał właściciela od najgorszych :box Już miała być wzywana policja, ale dziewczyny zamknęły faceta w przyczepie. Tam zasnął. Obudził się tuż przed naszym wyjazdem do Ogrodzieńca. Znów zrobił żonie i tej drugiej potężną awanturę. Wyzywał je od K… i takie tam. Nie wiem co był dalej, bo pojechaliśmy na duchy. Dziś rano dziewczyny zwinęły ich przyczepę i wyjechali :spoko

Gdyby ktoś z Was spotkał gdzieś na polu taki zestaw jak poniżej (Toyota z niewiadką w głębi) to dla świętego spokoju proponuję stanąć z dala od niego.

Poranek przywitał nas promieniami słońca. Zjedliśmy śniadanko i pojechaliśmy na podbój Ojcowskiego Parku Narodowego.

Udaliśmy się na parking do Ojcowa. Na miejscu byliśmy ok 11.30. Okazało się, że na parkingu nie ma miejsca dla naszego autka :gwm

Po zerknięciu w mapę stwierdziliśmy, że pojedziemy od drugiej strony OPN na parking do miejscowości Czajowice. Na mapie był tam zaznaczony parking, który w rzeczywistości istniał. Zapłaciłem 6 zł za cały dzień. Myślę, że nie byłoby problemu z przenocowaniem w tym miejscu z przyczepą.

GPS N 50.198365, E 19.815195

Drogowskaz wskazywał, że do Jaskini Łokietka jest jedyne 200 metrów. Po drodze kupiliśmy ostatnie dwa kubeczki poziomek za całe 8 zł. Były pyszne. Pomyślałem sobie, że super byłoby kupić większą ilość i zrobić poziomkówkę Niestety więcej nie było. Poziomkówki nie będzie :-/

Przed jaskinią stała spora grupka ludzi. Zdążyliśmy wejść z tą grupą. Szybki zakup biletów po 7,50 zł normalny i 5,50 zł ulgowy. Temperatura w środku to + 7,5 st.C. Wypada zatem coś na siebie założyć. Przewodnik opowiadał o powstaniu jaskini przed tysiącami lat. Pokazywał ciekawe nacieki i skały, które przez wieki przybrały kształty różnych zwierząt. W środku wolno fotografować, jednak bez lampy. Przewodnik kilkakrotnie prosił o nieużywanie lamp. Niestety pewna część ludzi to betony, do których prośby nie docierają. Dziwić się później, że są zakazy :stop:

Po wyjściu skierowaliśmy się wg mapy niebieskim szlakiem do Bramy Krakowskiej. Zejście prowadziło ostro w dół kamienistym szlakiem i trwało około 30 minut. Gdy doszliśmy do Bramy Krakowskiej zacząłem się zastanawiać kto tak bardzo nie lubi Krakowa. Przecież to takie piękne miasto, a ktoś takim zwykłym skałom nadał nazwę tego miasta. Co ma piernik do wiatraka ?

Chcieliśmy wejść jeszcze do Jaskini Ciemnej, ale skutecznie odstraszył nas drogowskaz, który mówił, że do jaskini tej jest jedyne 400 metrów, ale przewyższenie na tym odcinku to 70 metrów. Chyba musieliby mnie stamtąd znosić. Odpuściliśmy więc. Zaliczyliśmy jedynie pieczątki.

Po krótkim odpoczynku i zaliczeniu lodów na patyku udaliśmy się w stroną "centrum" Ojcowa. Celowo piszę w cudzysłowiu. Zawsze myślałem, że Ojców to jest jakaś nieduża, ale mieścina. Dopiero mając prawie 50 lat dowiedziałem się, że jest inaczej. Generalnie jest to osada, w której znajdziemy domy z "wolnymi pokojami", dwie knajpki i to raczej wszystko. Faktem jest, że można tu odpocząć przy dłuższym pobycie. Ładnie. Weszliśmy do jednej z knajpek i w ogródku uraczyliśmy się z Klaudią złocistym napojem. Dziewczyny zaliczyły frytki i poszliśmy dalej. Tym razem na ruiny zamku w Ojcowie.

Do zamku można wejść po kamienistych schodach. Jest ich około 150. Wieża zamkowa, która dumnie stoi nad Ojcowem była już w naszym zasięgu. Weszliśmy przez bramę zamkową. Ceny niskie: 2,50 zł normalny i 1,50 zł za bilet ulgowy. Wyższe ceny byłyby jednak zdzierstwem. Generalnie po za jedną wieżą, w której jest makieta zamku, pigułka historii i kilka rycin, cały ten zamek to kupa gruzu. Zaznaczam, że jest to nasze odczucie i nikt nie musi się z nim zgadzać.

Teraz przed nami pozostał powrót do samochodu. Wiodły do niego dwa szlaki: czarny (krótszą drogą) i niebieski (trochę dłuższą drogą; szliśmy nim już w dół do tej całej Bramy Krakowskiej). Stwierdziliśmy, że idąc czarnym, będziemy się męczyć krócej. I tak też uczyniliśmy. Po półgodzinnej, intensywnej wspinaczce, dotarliśmy do parkingu. Z ulgą zasiedliśmy w samochodzie.

Z uwagi na to, że od momentu wypicia przeze mnie piwa nie minęły jeszcze nawet dwie godziny, za kierownicą usiadła Magda. Po krótkiej, spacerowej jeździe dotarliśmy na kemping.

Cisza. Spokój. Oszołom wyjechał. Teraz obowiązkowa chińska zupka, później grillek i jakieś piwko, a wieczór zapewne minie na odpoczynku :lol:

Jutro stąd wyjeżdżamy. Kierunek dalej na południe.

CDN…

seba1 - 2012-11-08, 18:59

Świetna relacja, ale mam wrażenie że już ją gdzieś czytałem :diabelski_usmiech
Spablo1 - 2012-11-08, 19:15

seba1 napisał/a:
mam wrażenie że już ją gdzieś czytałem :diabelski_usmiech

Zgadza się. Pisałem ją na k.pl. Postanowiłem jednak zamieścić ją także na CT :mrgreen:

Mikesz - 2012-11-08, 19:27

Świetne,ty się chopie bierz za pisanie przewodników.
seba1 - 2012-11-08, 19:50

Wiem wiem, żartowałem ,czytałem fajna jest, super sie czytało :pifko
Spablo1 - 2012-11-10, 21:31

Poniedziałek, 16 lipca 2012.

Gdy wyjrzałem przez okno o 7.30 pięknie świeciło słońce, a błękitne niebo, wydawało się nie mieć końca. Wstawiłem wodę na kawę i zaparzyłem dla Klaudii i dla mnie. Ponieważ większość pakowania, była przeprowadzona wieczorem, na rano pozostały jedynie drobiazgi. Szybkie śniadanko i w drogę

Wrzuciłem do GPS wcześniej wyszukane koordynaty na parking w centrum Wieliczki. O 9.00 ruszyła maszyna. Po drodze, błękitne niebo zdecydowanie zmieniło kolor i zrobiło się granatowe, a padający deszcz skutecznie utrudniał jazdę. Bez problemu dotarliśmy na miejsce przeznaczenia. Parking, o którym mowa położony jest w samym centrum Wieliczki, ok. 150 m od wejścia do Kopalni Soli. Na parkingu stało już kilka kamperów, a nasza budka była rodzynkiem wśród nich. Parkingowy pobrał opłatę wysokości 20 zł i poinformował, że możemy stać tu 24 h i bezpłatnie korzystać z toalet i natrysków. Gdybyśmy chcieli dodatkowo podłączyć prąd, należałoby uiścić opłatę 10 zł. Wydaje mi się, że jest to rewelacyjna propozycja na takie położenie. Ogólnie parking zdecydowanie do polecenia

GPS N 49.98479, E 20.056931

Udaliśmy się na zwiedzanie solnego, podziemnego królestwa. Nigdy nie byłem w Wieliczce, ale to co zobaczyłem pozytywnie mnie zaskoczyło. Jest to świetnie prosperujące przedsiębiorstwo, generujące duży zysk. Wszystko doskonale oznakowane, komunikaty w wielu językach, dzięki którym setki zagranicznych turystów znajdują się na terenie obiektu. Pozytywnie zaskoczyły nas także WC (bezpłatne)– czysto, pachnąco, sprzątane na bieżąco Ustawiliśmy się w gigantyczną kolejkę po bilety dla turystów indywidualnych, zwiedzających Kopalnię w towarzystwie polskojęzycznego przewodnika. Ku naszemu zdziwieniu, po prawie godzinnym oczekiwaniu byliśmy już przy kasie. Zakupiliśmy bilety w cenie 52 zł (normalny), 38 zł (ulgowy) oraz 10 zł (foto/video).

Ruszyliśmy w drogę po drewnianych schodach, których było ok 380. O samym zwiedzaniu Kopalni nie będę pisał, bowiem każdy może sobie poczytać w Internecie (www.kopalnia.pl) lub osobiście zwiedzić.

Pod ziemią wrzuciliśmy kartki do skrzynki pocztowej i obejrzeliśmy produkty, które można kupić w tamtejszych sklepikach za niemałe kwoty.

Nie sposób jednak pominąć wrażenia, które zrobiła na nas Kaplica św. Kingi. Jest to prawdziwa perełka, w której w każdą niedzielę o godzinie 7.30 odbywają się Msze św. (bezpłatnie).

Wiadomo, że w każdej starej kopalni pracowały konie. Również w Kopalni wielickiej. Czy ktoś z Was wiedział, że ostatni koń w tej Kopalni pracował do 2003 roku.. ? Szok.

Kolejną ciekawostką mówiącą o ogromnym zainteresowaniu Kopalnią jest fakt, że zatrudnionych jest tutaj ponad 400 przewodników, z czego tylko połowa jest polskojęzyczna. Pozostałe języki to: angielski, niemiecki, rosyjski, hiszpański, portugalski, francuski, włoski, ukraiński i pewnie jeszcze kilka, których nie słyszeliśmy

Przed zwiedzaniem Muzeum Żup Krakowskich mieliśmy okazję przejść przez komorę Warszawską – największą w kopalni, która przygotowywana była na uroczystość wręczania nagród TdP. W związku z tym zamknięta była też podziemna restauracja.

Jedynym mankamentem jest wyjazd na powierzchnię. Setki turystów wywożą zaledwie dwie windy, które zabierają maksymalnie 36 osób. Po prawie godzinnym oczekiwaniu, udało nam się wejść do windy. Strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy musieli 135 m pokonać po schodach… Zwiedzanie Kopani Soli oraz Muzeum Żup Krakowskich zajęło nam ponad 4 godziny.

Gdy w końcu ujrzeliśmy światło dzienne, jak zwykle padał deszcz… Okazało się, że nie możemy opuścić Wieliczki. Tuż za bramą planowany był przejazd kolarzy TdP. Byliśmy świadkami zaciętej walki zawodników, którzy rywalizowali na lotnym finiszu. Dobra. Oni niech sobie jadą, a my idziemy kupić pierogi na obiad.

Wróciliśmy na nasz parking i w trakcie gotowania pierogów zaczęliśmy się zastanawiać: zostać samotnie wśród kamperów, czy jechać dalej…. ? Wybraliśmy opcję drugą. Kierunek – dalej na południe. Skierowaliśmy się na Sromowce Niżne. Po ponad dwugodzinnej jeździe, dotarliśmy na pole namiotowe przy OSP nad Dunajcem.

Podpory w dół i zonk…… Rozsypała się nakrętka od jednej z podpór. Wiem, że nigdzie w okolicy Sromowców takiej nakrętki nie dostanę, w związku z powyższym do podwieszenia nogi muszę użyć drutu (wytnę z jakiegoś płotu). Natomiast, jako podporę będę używać koziołka z wyposażenia poprzedniego właściciela.

Na razie raczymy się widokiem Dunajca, Trzech Koron i kaczek, a co dalej, zobaczymy.

CDN…

Spablo1 - 2012-11-10, 21:36

cd fotek...
dyha - 2012-11-11, 13:22

Za wspanialą relację i przywołanie wspomnień stawiam :pifko .Na Camperparku w Pieskowej Skale też mieliśmy swoich oszołomów .To dwe pary które na zmianę a potem równocześnie ćwiczyli w kamperze "linie równoległe" ,kamperek radośnie podskakiwał w rytm ochów.!!...achów!!!...i jeeee!!O poranku rozwaliła mnie mimochodem podsłuchana rozmowa telefoniczna jednej z panien...."No cześć kochanie!... dzieci nakarmileś??...tam w lodówce im przygotowałam coś do jedzenia...piwko też masz w lodówce.Wiesz....strasznie nudne jest te szkolenie,tyłek boli z tego siedzenia :haha: ,no to pa kochanie!! będę wieczorem! " :shock:
Nomad - 2012-11-11, 13:47

:spoko :kawka: :bigok :bigok
Spablo1 - 2012-11-13, 18:09

Wtorek, 17 lipca 2012.
Gdy się obudziłem, było pochmurno ale bezdeszczowo. Klaudia zaparzyła kawę i usiedliśmy przed przyczepą racząc się nią i widokiem Dunajca

Po chwili wstały dziewczyny. Gdy jedliśmy śniadanie zaczął padać deszcz. Ciężkie, granatowe chmury zasłaniały całe niebo i nic nie wróżyło, że pogoda ulegnie poprawie. Już wczoraj zdecydowaliśmy, że dzisiejszy dzień będzie dniem odpoczynku. Postanowiliśmy zrobić sobie delikatny spacer i resztę dnia spędzić na leniuchowaniu. Tak też zrobiliśmy. Ubraliśmy się przeciwdeszczowo i poszliśmy na spacer. Udaliśmy się w stronę „centrum” (dużo powiedziane) Sromowców Niżnych. Przeszliśmy kładką dla pieszych na słowacką stronę. Jakże jest to inna zabudowa, jak po polskiej stronie. Rzuca się w oczy, że jest to zabudowa poniemiecka. Weszliśmy do jednego ze sklepików z napisem „Potraviny” i kupiliśmy trochę słodyczy oraz bombkę Stock’a citrus, którą z rozkoszą opróżniliśmy siedząc nad słowackim brzegiem Dunajca.

Deszcz padał mocno, postanowiliśmy więc wrócić do przyczepy. Pod rozłożoną markizą zaczęliśmy grać w różne gry rodzinne, a czas miło upływał.

Po południu przyszła pani, która pełni na tym polu rolę gospodarza. Samo pole namiotowe przy OSP było już opisywane wielokrotnie na forach. Nie będę zatem powielał tych opisów. Wcześniej doczytałem, że dostęp do prądu jest jedynie w najbliższym sąsiedztwie recepcji, a w dalszej części prądu brak. Teraz dostęp do prądu jest na całej powierzchni pola. Teren nadal nie jest ogrodzony, ale jest bezpiecznie. Sanitariaty są czyste, woda ciepła, ale lata świetności owe przybytki mają już dawno za sobą. Jeśli ktoś nie jest zbytnio wymagający, można przeżyć. Widoki są za to niezapomniane. Kaczki na wodzie, przyczepa rozstawiona kilka metrów do brzegu, widok na flisaków i Trzy Korony. I ten spokój… Nam to rekompensuje wszystko. Sama pani od kasowania pieniędzy jakoś nie przypadła nam do gustu.

Ceny na polu namiotowym:
- 8 zł osoba dorosła
- 8 zł przyczepa
- 8 zł prąd
- 2 zł samochód
- 1 zł/dobę klimatyczne (pani skrzętnie dolicza)

Ponadto cena za prysznic to 2 zł / 4 minuty (automat).

Pani spisała dane osobowe i stwierdziła, że jak będziemy już wiedzieli do kiedy tu jesteśmy to mamy przyjść zapłacić. Przychodzi codziennie około 18.00 Na chwilę obecną nie skasowała ani grosza.

Po zameldowaniu się, my graliśmy, a deszcz padał dalej. I tak już do wieczora. Próbowaliśmy sobie nawet wmówić, że wyszło słońce i pojawiła się tęcza.

Zdecydowaliśmy, że jutro bez względu na pogodę jedziemy na spływ. No bo jak to ? Być w Rzymie i nie widzieć Papieża ?

Miałem jeszcze napisać Wam o rozsypanej nakrętce od podpory. Dzięki forum, znalazłem taką w Warszawie. Czyli nasza droga nad morze będzie wiodła przez Stolicę. Któż jednak wie, kiedy tam dojedziemy ? Na razie musi wystarczyć proteza

CDN…

Spablo1 - 2012-11-15, 21:07

Środa, 18 lipca 2012.

Po spożyciu sporych porcji jajecznicy na śniadanie, udaliśmy się na przystanek PKS. O godz.9.35 wsiedliśmy do autobusu jadącego na przystań flisacką. Bilety na PKS jedyne 2,50 zł od głowy. Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Pięknie świeciło słońce, zapowiadał się więc udany pod względem pogody dzień.

Stanęliśmy w długiej kolejce. :shock: Na szczęście szybko znaleźliśmy się przed okienkiem. Dokonaliśmy błyskawicznego zakupu biletów za jedyne 46 zł normalny i 44 zł ulgowy i poszliśmy na przystań. Nasza tratwa z numerem bocznym 44 stała już ubrzegu. Samą organizację spływu oceniam jako bardzo dobrą. O 10.15 ruszyliśmy w trasę do Szczawnicy. Przed nami 18 km po Dunajcu, które miało nam zająć troszkę ponad 2 godziny

Podziwialiśmy piękne widoki Pienin oraz wysłuchaliśmy legend i opowiadań z ust flisaków. Wrażenia niezapomniane. Po drodze mijaliśmy pole namiotowe, na którym dumnie nad brzegiem stała nasza budka, Trzy Korony, Sokolicę i inne skały, których nazwy poznaliśmy. Czas minął bardzo szybko. Po wyjściu odebraliśmy pamiątkowe zdjęcie z tratwy i poszliśmy w kierunku busów jadących do Sromowców.

W jednej z knajpek zjedliśmy z Klaudią pyszny żurek z kiełbachą, podany w chlebowym pucharku. Najmłodsze załogantki zaliczyły tradycyjnie pierogi.

Uśmiechnięci, najedzeni i trochę jednak zmęczeni wsiedliśmy do busa. Po pół godzinie byliśmy już w naszej przyczepce. Słońce nadal pięknie świeciło. Uznaliśmy, że resztę dnia spędzimy na zasadzie „róbta co chceta”

I tak faktycznie było. Sielankę zmąciła smutna wiadomość, którą otrzymaliśmy z Poznania. Takie życie…

CDN…

brams - 2012-11-15, 21:40

Pisz, Paolo, pisz! :spoko
Spablo1 - 2012-11-15, 21:45

Czwartek, 19 lipca 2012.

Wstałem po 7.00. Zrobiłem kawę i wyszedłem z przyczepy, aby nie budzić dziewczyn. Po spożyciu tego cudownego nektaru, poszedłem na słowacką stronę do sklepu z „potravinami”. Tam zakupiłem ichnie pyszne rohliky na śniadanie. Rohliky to takie bułki, które wyglądają jak proste rogale. Nie jadłem ich już ładnych kilkanaście lat, ale stwierdzam, że pyszne. Aczkolwiek mam wrażenie, że kiedyś były jeszcze lepsze.

Po śniadaniu wsiedliśmy w naszą cytrynkę i pojechaliśmy w kierunku osławionego wąwozu Homole. W czasie jazdy usłyszeliśmy bzyczenie dochodzące z bagażnika. Trochę się wystraszyłem. Dymu żadnego nie widzę ani nie czuję. Zatrzymałem się więc dopiero w miejscu, w którym było to możliwe. W pośpiechu poszedłem otworzyć bagażnik. Bzyczenie dochodziło z lewej strony. Co to może być ? Z uśmiechem stwierdziłem, że dźwięk dochodził z mojej kosmetyczki. To moja maszynka do golenia samoczynnie się włączyła na pienińskich nierównościach. Wyłączyłem ją i pojechaliśmy dalej

Stanęliśmy na pierwszym parkingu w Jaworkach. Pan poinformował mnie, że opłata wynosi jedyne 2 zł/h. Poszliśmy dalej. Po ok 200 metrach jest wejście do wąwozu. Poczytaliśmy tam informacje znajdujące się na tablicach. Wynikało z nich, że przejście przez wąwóz to jedyne 800 metrów.

Dalej można wybrać dwie opcje: pierwsza to wejście na Wysoką (czy jakoś tak) i kilkugodzinny marsz lub zejście przez „Arenę Narciarską” do Jaworek. Zgodnie wybraliśmy opcję drugą

Marsz przez wąwóz zajął nam około 40 minut. Część po metalowych schodach, a część po kamieniach. W sumie ładnie. Fajne skałki i widoczki. Zatrzymaliśmy się chwilę przy „Kamiennych Księgach”, w których jak głosi legenda zapisane są dzieje ludzkości i nikomu nie udało się jeszcze ich odczytać. Podobno jedynie jakiś Słowak kiedyś te zapisane dzieje odczytał, ale zaraz odjęło mu mowę i nie zdołał nikomu przekazać cennych informacji. Nie ryzykowaliśmy więc naszymi językami i poszliśmy dalej. Po dalszych kilkuset metrach stanęliśmy na rozstaju dróg przy bardzo czystym i zimnym źródełku. Tam uzupełniliśmy naszą buteleczkę na wodę i skierowaliśmy się w lewo.

Po chwili doszliśmy na wielka polanę. Po jednej stronie było dużo owiec. Trwało akurat ich strzyżenie. Biedne takie ogolone i zawstydzone stały zwarte w jednej grupie. Żal nam się ich zrobiło, więc udaliśmy się dalej.

Doszliśmy do karczmy. Tam krótki odpoczynek i zejście do Jaworek. Szliśmy po bardzo niewygodnej, kamienistej drodze, a słońce niemiłosiernie grzało w plecy.

Gdy doszliśmy do szosy pozostało nam jedynie przejść 1 km do samochodu. Zapłaciłem za trzygodzinny postój i pojechaliśmy dalej. Udaliśmy się w kierunku Niedzicy. Kiedyś tam byliśmy przy okazji jednego z Plenerowych Spotkań Wielkopolan. Było to zimą. Zwiedziliśmy wtedy jedynie zamek w Czorsztynie. Ten po drugiej stronie jeziora pozostał niezwiedzony. Chciałem to teraz nadrobić. Stanęliśmy na takiej dużej polanie. Okazało się, że darmowej. Udało mi się zaoszczędzić opłaty na parkingach, które wynoszą tu 4 zł/h. Zrobiliśmy sobie krótki spacer po zaporze i penetrując z grubsza stragany z pamiątkami podeszliśmy pod zamek.

Ceny biletów to 12 zł normalny i 9 zł ulgowy (także studenci). Pani powiedziała nam, że możemy wejść do środka, a tam mamy zaczekać na przewodnika. Gdy uzbierała się grupa wyszedł młody sisiok i powiedział, że będzie nas oprowadzał jedynie po części zamku. W pozostałej części (najbardziej okazałej) znajdują się biura muzeum i pokoje dla gości mieszkających w zamku.

Muszę tu zaznaczyć, że grupa liczyła ok. 70 osób !!! Pomieszczenia, które zwiedzaliśmy nie były za duże, wszyscy więc nie mogli się zmieścić do środka i usłyszeć, co mówił pan przewodnik. Wyglądało to mniej-więcej tak: „Tu kiedyś mieszkała służba – proszę sobie przejść i obejrzeć wszystko”. Za chwilę było słychać donośny głos przewodnika: „Idziemy dalej”. W końcu postanowiliśmy iść na samym końcu nie słuchać przewodnika. Na końcu zwiedzania oczywiście nie omieszkałem temu panu powiedzieć, że nie o wszystkim opowiedział (np. o kaplicy zamkowej). Usłyszałem: „chyba nie sądzi pan, że z taka grupą wejdę do kaplicy ?”

Zamek fajny, ale moim zdaniem nie wart wydanych pieniędzy. Czas zwiedzania z przewodnikiem to jedyne 20 minut. Na szczęście nikt nie wyrzuca za drzwi. Organizacja zwiedzania fatalna. Była chyba najgorsza spośród zamków, które w życiu widziałem.

O 16.00 byliśmy już na swoim spokojnym polu namiotowym nad Dunajcem. Po chwili rozpętała się burza. Pada i pada. Mam nadzieję, że niebawem przestanie.

Wszak dziś wieczorem wyjeżdżamy z Sromowców i tym samym opuszczamy ten przepiękny i ogólnie godny polecenia kawałek Polski. Ruszamy ok. 21.00.

Teraz jedziemy już na północ. Dokąd ? Dowiecie się już niebawem

CDN...

Spablo1 - 2012-11-15, 21:48

cd fotek...
Spablo1 - 2012-11-27, 19:05

Piątek, 20 lipca 2012.

Obudziłem się oczywiście jako pierwszy przed 7.00. Zrobiłem sobie kawę i wyszedłem z przyczepy podziwiać piękna panoramę stacji benzynowej BP w Staszowie. Stąd mieliśmy już tylko niespełna 30 km do pierwszego punktu na naszej trasie – ruin zamku Krzyżtopór w Ujeździe.

Po kilkudziesięciu minutach staliśmy już na parkingu pod zamkiem. Parking duży i darmowy:

GPS: N:50.713845, E:21.30882

Tam zjedliśmy śniadanie i poszliśmy do ruin. Bilety w cenie 8 zł normalny i 6 ulgowy. Sama budowla zamku robi wrażenie. Pełna magii i tajemniczości pięcioboczna fortyfikacja jest mocno zrujnowana. Obeszliśmy dziedziniec, część podziemi i piętra. Niestety nie można wejść do wszystkich zakamarków, z uwagi na prowadzone prace zabezpieczające ruiny przed całkowitym zniszczeniem. I dobrze. Szkoda byłoby, gdyby to wszystko miało się rozsypać.

Osobiście brakowało mi tablic z jakimkolwiek opisem zamku, jego historią i legendami czy innymi ciekawostkami. Naturalnie można kupić folder z takim opisem, wynająć przewodnika lub samemu poszukać w necie. Ale chyba nie o to chodzi.

Ruszyliśmy dalej. Kolejnym celem był rezerwat Krzemionki k/Ostrowca Świętokrzyskiego. Dojazd bezproblemowy nawet z budką. Można stanąć na dużym, darmowym parkingu przed pięknym, nowym budynkiem rezerwatu.
N:50.971103, E:21.490459

Poszliśmy po bilety (cena 18 zł normalny i 12 zł ulgowy) i dołączyliśmy do grupy turystów. Pani przewodnik opowiedziała o historii kopalni krzemionek, która sięga czasów p.n.e. Zwiedziliśmy odrestaurowane szyby kopalniane i przeszliśmy podziemnym korytarzem, zapoznając się z życiem i pracą górników. Przewodniczka z pasją o wszystkim opowiedziała i skrzętnie odpowiadała na zadawane pytania. Ogólnie oceniam na plus.

Po wyjeździe z rezerwatu udaliśmy się w kierunku Kazimierza Dolnego, gdzie zamierzamy spędzić weekend.

Po drodze minęliśmy pałac Czartoryskich w Puławach. Niestety ze zwiedzania nici – pałac w remoncie.

Na kemping państwa Pielaków w Kazimierzu dotarliśmy bez problemu. Leży przy wjeździe do miasta od strony Puław, zaraz za czterogwiazdkowym hotelem Kazimierz.

Na kempingu właściciel wskazał nam możliwe do ustawienia miejsca. Wybraliśmy pod jedną z jabłonek.

Po rozstawieniu się poszedłem z Klaudią zapłacić za pobyt. Warto tu nadmienić, że ceny na tym polu są również „czterogwiazdkowe”, niczym w sąsiadującym hotelu:
- osoba 15 zł
- samochód + przyczepa / kamper 25 zł
- prąd 15 zł
- WiFi – gratis :mrgreen:

Szczęśliwi z powodu możliwości korzystania z darmowego internetu i trochę zaskoczeni „przystępnymi” cenami, musieliśmy sobie zrobić drinka.

Wczesnym wieczorem poszliśmy na spacer do centrum. Kilkanaście minut spokojnym, spacerowym krokiem i byliśmy na pięknym ryneczku. Ładnie utrzymane kamieniczki i styl kramików i sklepików gryzie się jedynie z współczesnym człowiekiem. Brakuje mi tutaj tylko szlachciców w swoich ubiorach z szablami, kupców i przekupek sprzed wieków. Zauroczeni widokiem rynku przysiedliśmy na jednej z ławeczek i wyobraziliśmy sobie, jak to wszystko wyglądało kilkaset lat temu.

Do przyczepy wracaliśmy bulwarem nad Wisłą. Słońce ładnie świeciło więc znów przysiedliśmy na ławeczce.

Wieczorem zrobiliśmy sobie grillka, wypiliśmy kolejnego drinka i poszliśmy spać.

Jutro też pewnie będzie świeciło słońce, zatem zapowiada się miły dzień.

Ja już nie mogę się doczekać bułeczek, które podobno właściciel codziennie przynosi turystom na śniadanie (takie informacje można znależć na różnych forach internetowych). Już czuję ich zapach i smak. Pewnie też będą „czterogwiazdkowe”.

CDN...

justa - 2012-12-04, 16:08

piękne zdjęcia i na pewno wspaniałe wspomnienia :) jak tylko przekopię komputer to wstawie moje z wakacji nad polskich wybrzeżem :)
Spablo1 - 2012-12-04, 21:21

Sobota, 21 lipca 2012.

No i (za przeproszeniem) dupa blada. Bułek nie było. Wszędzie oszczędności. Nawet na polu „U Pielaków” :(

Po śniadaniu wybraliśmy się na spacer. Kawałek od kempingu w kierunku miasta znajduje się Muzeum Przyrodnicze. Było czynne, więc postanowiliśmy wstąpić. Miłym zaskoczeniem był fakt, że akurat w tym dniu zwiedzanie jest darmowe. Normalnie ceny to 8 zł normalny i 6 zł ulgowy. Tak czy owak warto wstąpić. Piękne zwierzaki, ptaki i owady. Całość ekspozycji perfekcyjnie i ciekawie przedstawia przyrodę ziemi kazimierzowskiej. Hitem muzeum uznaliśmy prawdziwe mrowisko i ul pokazane w przekrojach. Rewelacyjnie widać pracę mrówek i pszczół. Nigdy na żywo takiego czegoś nie widzieliśmy, a teraz z wielkim zainteresowaniem oglądaliśmy zapracowane owady. SUPER SPRAWA !!!

Na wysokości fary jest kultowe Wzgórze Trzech Krzyży. Mówi się, że każdy kto odwiedza to miasto, powinien tam wejść. Niestety za wstęp trzeba zapłacić 1,50 zł od głowy. Stwierdziliśmy, że z dołu też dobrze widać :lol:

Na rynku rozłożono liczne stragany. Przez weekend miała tam trwać wystawa i sprzedaż wyrobów regionalnych. Były stragany z wyrobami wędliniarskimi, słodycze, sery i masa różnych wyrobów. Były też różne piwa, nalewki i wódki.

Na uwagę zasługuje wódka, którą miałem okazję spróbować. Miała niespotykane nazwy: Kurwica o mocy 40% i Przekurwica 50%. Ceny – można przyjąć, że 1% = 1zł za 0,5 litrową butelkę. Stwierdziliśmy, że jest to dość drogo i nie dokonaliśmy zakupu :shock:

Obeszliśmy rynek i udaliśmy się w kierunku Korzeniowego Wąwozu. Kilkukilometrowy spacer minął szybko i przyjemnie. Po drodze oglądaliśmy ładne domy, spichlerze i ogrody.

Sam Wąwóz Korzeniowy liczy zaledwie kilkaset metrów. A dlaczego „Korzeniowy” ? Zapewne dlatego, że idzie się głębokim jarem wśród korzeni rosnących tam drzew. Widok niecodzienny.

Wyszliśmy z wąwozu. W informatorze było napisane, że można z góry rzucić okiem na całe miasto z punktu widokowego. Niestety informator się zdezaktualizował, bowiem w miejscu punktu widokowego były jedynie pokaźne wille :gwm

Do naszego kempingu wróciliśmy tzw. Norowym Dołem. Nie wiem skąd ta nazwa. Pewnie dlatego, że nic tam nie ma do zobaczenia, a całość można nazwać norą. Droga wiedzie przez mało interesujący las liściasty, a sam szlak jest potwornie zniszczony. Pozarywane płyty i osuwiska powodują, że sam szlak jest nawet powiedziałbym miejscami niebezpiecznym. Bez problemu można tam nabawić się kontuzji :stop:

Po powrocie mieliśmy popołudnie dla siebie. Gry, rozmowy i odpoczynek. Generalnie laba.

Wieczorkiem wybraliśmy się jeszcze na spacer po kazimierskim rynku. Super klimat. Jeśli ktoś nie był to zdecydowanie polecam. Sam widok psują może jedynie dziesiątki cyganek, które proponują wróżby. Nie są jednak zbyt natrętne.

W promieniach zachodzącego słońca wróciliśmy nadwiślańskim bulwarem do siebie



CDN...

Spablo1 - 2012-12-28, 14:06

Niedziela, 22 lipca 2012.

Poranek był bardzo pogodny. Po porannej kawie poszedłem po bułki na śniadanko. Potem trochę leniuchowania. Na 12.00 wybraliśmy się do Fary. Uczestniczenie w Mszy św. było jednocześnie jedyną szansą na zobaczenie tej świątyni od środka, bowiem od stycznia br. trwają tam prace remontowe i całość jest zamknięta do odwołania.

Poprzedniego dnia wieczorem wprawdzie była możliwość wejścia na jakiś koncert, który tam się odbywał, ale cena 20 zł od głowy nas poraziła.

Po kościele poszliśmy na rynek. A tam jarmarku ciąg dalszy. W zasadzie nic się nie zmieniło. Jedynie zdecydowanie wzrosła ilość ludzi. Mieliśmy wrażenie, że przyjechało tu pół Polski. Postanowiliśmy stanąć w ogromnej kolejce po lody. Już po 20 minutach udało się nam je kupić

O nie !!! To nie dla nas.

Idziemy zobaczyć zamek dumnie stojący nad Kazimierzem. Niestety. Nic z tego. Trwa remont i obiekt jest zamknięty. No to może chociaż basztę ?
Również „kaszanka”. Tak jak zamek – w remoncie. My to mamy szczęście.

Tłumy skutecznie nas wypędziły z centrum. Wróciliśmy więc na kemping. Tam zaliczyliśmy niedzielny obiad i zrobiliśmy sobie poobiedni odpoczynek.

Ponieważ mieliśmy opłacone tylko do dzisiejszego dnia, należało się powoli pakować. Tymbardziej, że rotacja na kempingu jest dość spora. Jedni wyjeżdżają, a następni na ich miejsce już stoją za bramą. Złowrogi wzrok gospodyni pobudził nas do pakowania.

O 18.00 byliśmy już za bramą kempingu u Państwa Pielaków.

Spacerowo, z licznymi przerwami jechaliśmy w kierunku Stolicy. Tam przecież miała być naprawiona „proteza” naszej budki. Przez Warszawę przejeżdżaliśmy późnym wieczorem. Mimo to ruch dość spory.

Pod firmę w Legionowie, w której chcieliśmy dokonać naprawy dojechaliśmy bez problemu.Okazało się jednak, ze nie ma tam zbyt wiele miejsca na przenocowanie. Byliśmy zmuszeni odjechać kawałek, aby w spokoju odpocząć po wyczerpującej podróży.

Z samego rana atakujemy warsztat.

CDN...

Spablo1 - 2012-12-29, 21:57

Poniedziałek, 23 lipca 2012.

Pobudkę zrobiliśmy przed 7.00. Po kilkunastu minutach byliśmy już pod firmą.

Kilka minut przed 8.00 przyjechał szef. Natychmiast powiedział do mnie „Zapraszam”. Przedstawiłem problem i po chwili jeden z mechaników leżał już pod budką zajęty demontażem podpory.
O 9.00 budka miała już wszystkie swoje nogi, a proteza znów znalazła się w bakiście.

W tym miejscu chciałbym podziękować firmie http://go-market.pl/ za okazaną pomoc i profesjonalne podejście do klienta będącego w trasie. Oby więcej takich. :brawo:

Budkę zostawiliśmy na ogrodzonym placu na terenie firmy, a samym holownikiem udaliśmy się do Warszawy.

Plan był następujący: Magda i Kaśka muszą na krótko wrócić do Poznania. Ponieważ wyjazd miały zaplanowany na godziny popołudniowe, mieliśmy kilka godzin czasu. Zdecydowaliśmy się na zwiedzenie Muzeum Powstania Warszawskiego. O 11.00 wchodziliśmy już na teren muzeum.

Nie myślałem, że w poniedziałek może być tak tłoczno. Widzieliśmy turystów z najdalszych zakątków świata.

A samo muzeum ? RE-WE-LA-CJA !!!

Polecam zdecydowanie każdemu, kto nie był. Wszystko pokazane w sposób wierny, przekonujący i trafiający do współczesnego odbiorcy. Jest to wspaniała lekcja historii nie tylko dla młodzieży, ale także dla dorosłych. Twórcom – SZACUNEK !!!

W trakcie pobytu w muzeum zrobiliśmy sobie krótką przerwę w tutejszej kawiarence. Jest ona urządzona ze smakiem. Wspaniale oddaje klimat tamtych lat. Muszę zaznaczyć, że cena kawy i zamówionego przez nas sernika jest porażająca, jednak wszystko jest przepyszne.

Po prawie trzech godzinach zwiedzania wsiedliśmy do auta. Wraz z Klaudią odwieźliśmy dziewczyny na Dworzec Centralny. Po drodze kilka rzutów okiem na wielkie miasto, które odrodziło się z ruin.

No i pojechały.

My zostaliśmy. Nie wiedząc przez chwilę co ze sobą zrobić, weszliśmy do Złotych Tarasów. Spacer po jednym z pięter nam już wystarczył. Tłumy ludzi, a od tego przecież chcieliśmy odpocząć.

Dziewczyny przyjeżdżają jutro wieczorem do Bydgoszczy lub Torunia. W tym kierunku zatem się udajemy.

Po drodze w necie wyszukujemy spokojny ośrodek wypoczynkowy nad jeziorem, ok 20 km za Toruniem. Tam postanawiamy się zatrzymać.

Na miejsce docieramy ok 19.00. Lądujemy w lesie na polance, z dala od tłumów. Na polu jest jedna pusta przyczepa kempingowa (chyba stacjonarna). Jest super. Cicho i spokojnie. W tej ciszy spędzimy jutrzejszy dzień do czasu kiedy będziemy dalej kierować się w stronę Bałtyku.

Jak bardzo się myliliśmy, jeśli chodzi o tę ciszę okazało się rano. Ale o tym w następnym, odcinku...

CDN...

Spablo1 - 2013-01-02, 17:39

Wtorek, 24 lipca 2012.

Ponieważ nic nie zakłócało porannego spokoju, pobudka nastąpiła dość późno. W ciszy zjedliśmy śniadanie. Klaudia stwierdziła, że będzie się opalać, a ja nadrobię zaległości z pracy przy okazji dobrego dostępu do neta.

I tak sielankowo rozpoczął nam się dzień :wyszczerzony:

Jak wspominałem wczoraj, ośrodek położony jest w lesie. Teren pod przyczepy i kampery jest ogrodzony i odizolowany od pozostałej części ośrodka. Toalety ok. Woda gorąca non stop. Niestety nie było w ogóle wody zimnej. Zmywalnia naczyń na poziomie europejskim, niestety wymaga jeszcze wykończenia i w związku z tym, jest jeszcze nieczynna. Może w przyszłym roku wszystko będzie gotowe.
GPS: N: 53.163581, E: 18.690008

Tuż przed 11.00 pojawiła się jakaś kobieta i zadała nam pytanie czy nie widzieliśmy gdzieś w pobliżu grupy kolonistów. Odpowiedzieliśmy, że z pewnością pomyliła miejsca, ponieważ w okolicy nie ma żadnych dzieciaków :shock:

Punkt 11.00 okazało się jak bardzo się myliliśmy. Ni stąd, ni zowąd znalazła się grupa ponad pięćdziesięciorga dzieci wraz z opiekunkami. Oaza spokoju stała się areną, na której grano w piłkę nożną, kometkę i golfa. Krzyki były tak ogromne, że nie słyszeliśmy własnych myśli :gwm

Na szczęście opiekunki trochę utemperowały dzieciaki i już ok. 15.00 nastała cisza.

Mieliśmy zatem jeszcze dwie godziny na dojście do siebie po grach, zabawach i krzykach. Krótko po 17.00 ruszyliśmy z Zalesia. Na dworzec główny PKP w Bydgoszczy mieliśmy do pokonania niespełna 60 km. Po drodze zaliczyliśmy jeszcze Auchan na Fordonie i zgodnie z planem podjechaliśmy na PKP.

Już bez zatrzymywania, w komplecie z córkami, ruszyliśmy w kierunku Borów Tucholskich. Po 20.00 zameldowaliśmy się w gospodarstwie agroturystycznym w bezpośredniej okolicy akweduktu w Fojutowie. Cisza i spokój. Ogółem mówiąc miejsce wymarzone do wypoczynku i godne polecenia.

Ale o tym następnym razem.

CDN...

Spablo1 - 2013-01-06, 13:23

Środa, 25 lipca 2012.

Gospodarstwo agroturystyczne „Pod Dębami” to dość duży teren. http://www.poddebami.borytucholskie.pl/poddebami/

GPS: N: 53.722945 E:17.931726

Na prawie 5 ha, zlokalizowane są fajnie wyposażone domki. W budowie jest też piętrowy pawilon, w którym będą pokoje.

Jest plac zabaw z huśtawką, piaskownicą, zjeżdżalnią i trampoliną. Miejsce na ognisko ze stołami i ławkami zajmuje centralne miejsce placu. Prawdziwym cukiereczkiem jest domek pokryty strzechą, w którym mieści się recepcja i mieszkają gospodarze obiektu.

Za domem mieści się wielka polana, na której jest pole namiotowe. Są podłączenia do prądu, jest miejsce na zmywanie naczyń (tylko zimna woda) oraz toy-toy. Korzystanie z prysznica to 2 zł od osoby (bez ograniczenia czasowego). Nie jest to Wersal, ale nam wystarcza. Za to jest przerażająca cisza, spokój i bezpieczeństwo. Całości pilnuje sympatyczna suczka Nuka. Ogólnie można powiedzieć, że panują tu trochę spartańskie warunki. Osoby, które cenią komfort, zdecydowanie nie maja tu czego szukać. Przemili gospodarze ciągle dopytują czy czegoś nie brakuje.

Cena na polu to 35 zł za zestaw - niezależnie od ilości osób oraz od tego czy korzystasz z prądu, czy też nie.

Miejsce zdecydowanie godne polecenia.

Stwierdziliśmy, że im bliżej jesteśmy celu (Bałtyku), tym bardziej stajemy się leniwi.

Postanowiliśmy, że jedyną rzeczą, którą dziś jesteśmy w stanie zrobić to zorganizowanie pstrągów.

W tym celu pośniadaniu wsiedliśmy do samochodu i udaliśmy się w stroną hodowli tych ryb na Zaporze Mylof http://www.pstrag-mylof.pl/
GPS: N: 53.774239 E:17.718254
Bez problemu można tam zanocować kamperem lub z przyczepą.

Można tam kupić pstrągi pod każdą postacią. My kupiliśmy świeżą rybkę i wędzoną. O ile świeżą nie byliśmy zachwyceni, ponieważ zbyt długo leżała na grillu (ja pilnowałem), o tyle wędzona to pierwsza klasa międzynarodowa. Pyszności :)

Ceny też do przyjęcia: wędzona ok 25 zł/kg, a świeża ok 8,50 za kg.

Ponadto kupiliśmy jeszcze konserwy z pstrągiem w pomidorach i pasty rybne. Rewelacja :wyszczerzony:

Wracając „Pod Dęby” wstąpiliśmy jeszcze do Lidla w Czersku i zaopatrzeni zaszyliśmy się w ciszy.

Jak już pisałem, grillek nam (mi) nie wyszedł, natomiast wędzoną nadrobiliśmy wszystko.

Wieczór upłynął nam na odpoczynku.

Jutro pójdziemy jeszcze na spacer do akweduktu w Fojutowie, a potem wyjeżdżamy stąd. Kierunek – stacja docelowa – Jarosławiec. Tam zakończę tegoroczne sprawozdanie.

CDN...

Spablo1 - 2013-01-07, 18:39

Czwartek, 26 lipca 2012.

Z przyczepy wygoniła nas temperatura. O 8.00 było już 26 stopni :gwm

Zjedliśmy śniadanko i powoli zaczęliśmy pakowanie. Temperatura coraz wyższa. W samo południe poszliśmy na spacer w stronę akweduktu w Fojutowie. Do przejścia mieliśmy ok 1,5 km. Szliśmy szosą, na której ruchu praktycznie nie ma. Po kilkudziesięciu minutach doszliśmy do Karczmy, w której serwują podobno rewelacyjną karkówkę z grilla. Nikt niestety nie miał ochoty na jedzenie. Wędrując dalej nad Kanałem Wielkiej Brdy, dotarliśmy do akweduktu.
Dopiero tam dowiedzieliśmy się, że wybudowany on został w I połowie XIX wieku.

Ze względu na bardzo wysoką temperaturę nie mieliśmy ochoty na dalszy spacer. Postanowiliśmy wrócić. Po drodze zebraliśmy kilka dorodnych grzybów rosnących w lesie i doszliśmy do przyczepy. Gdy zerknąłem na termometr, zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco – wskazywał 34 stopnie C.

Stwierdziliśmy, że najprzyjemniej będzie w klimatyzowanym samochodzie. Nie będziemy zatem czekać z wyjazdem do planowanej godziny 18.00. Wyjeżdżamy natychmiast.

Pożegnaliśmy się z gospodarzami i z Nuką, uregulowaliśmy należność za pobyt i z prezentem od Pani gospodyni w postaci ogórków z własnego ogródka, ruszyliśmy nad morze.

Do pokonania zostało niespełna 170 km. Wolno, upajając się chłodem płynącym z klimy, jechaliśmy wśród pięknych lasów. Kilometry oraz czas uciekały i po trzech godzinach dotarliśmy do Jarosławca.

Teraz kilka dni błogiego lenistwa na plaży i wdychanie jodu.

Tym samym zakończyliśmy naszą trasę z Poznania nad morze przez pół Polski.

KONIEC :spoko

kit - 2013-01-07, 19:12

Szkoda że już koniec ;)
Spablo1 - 2013-01-07, 19:23

kit napisał/a:
Szkoda że już koniec ;)

Tomek, dla Ciebie mogę się pyknąc jeszcze raz :mrgreen:

kit - 2013-01-07, 19:28

ok :lol: czekam na relacje :kawka:

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group