Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Włochy - Czas na "smakowanie" Italii ;)

Santa - 2012-12-27, 18:27
Temat postu: Czas na "smakowanie" Italii ;)
Czy ktoś ma "apetyt" na Italię ? ;)

Minionej wiosny na CT można było odnieść wrażenie, że połowa forum wybiera się do Grecji a druga do Włoch. Taka perspektywa pozwalała oczekiwać, że mroźne zimowe wieczory będziemy spędzać na czytaniu licznych relacji, przy których ogrzejemy swoje dusze - stęsknione za słońcem Południa :szeroki_usmiech

Bywalcy Grecji szaleją - jeden za drugim roztaczają przed nami błękity i wszelkie uroki swojej Hellady..., ale słońca Italii - jak na moje ciepłolubne usposobienie - wciąż mamy tu za mało :szeroki_usmiech Gdy
na chwilę zabłyśnie..., to znów przygasa...

W związku z tym - w atmosferze świątecznego wyciszenia i zwolnienia tempa życia, nadszedł wreszcie czas, żeby spełnić swój obywatelski obowiązek (obywatela Wolnej Republiki Camperteam) i z pozycji stałego biernego "sępa" w dziale "Podróże" - przejść w stan aktywny i spróbować opowiedzieć o tegorocznej wyprawie Romana i Lusi :szeroki_usmiech
Może przy okazji uda się zainspirować innych :!: :wyszczerzony:

Nie będzie to jednak taka typowa relacja z podróży. Będzie to raczej opowieść, gdzie Italia będzie tylko tłem..., przepięknym tłem... ale przefiltrowanym przez pryzmat moich wrażeń, sito mojej percepcji i przeżyć.

I choć chwilami może wyglądać na nieco fabularyzowaną, to w rzeczywistości będzie najprawdziwszym odzwierciedleniem naszej wyprawy, wraz z nastrojami, klimatami, przeżyciami, przemyśleniami i wszystkim co mi się wtedy w głowie pojawiło a podczas pisania będzie przypominało :szeroki_usmiech

Ale zanim zacznę pisać, chciałabym uczciwie uprzedzić, że nie będzie to relacja dla niecierpliwych, ani dla tych, którzy lubią... krótko i szybko... ;) Będzie ona raczej skierowana do takich, którym się nie spieszy, którzy w podróż wybierają się... po przygodę...i są gotowi na przyjęcie życiowych niespodzianek - niekoniecznie tylko tych miłych...

Do czytania zapraszam turystycznych "łasuchów", którzy zechcą z nami Italii "posmakować", nie tylko ją wchłaniać, połykać, czy pożerać... ;) I od razu uprzedzam, żeby nie nastawiać się tylko na smaki niebiańskie - przyjdzie też posmakować rozczarowania, wyczerpania..., czasem odchorować..., a nawet zobaczyć symboliczne "światełko... przy końcu" :roll:
Ale nie uprzedzajmy faktów... :!: :szeroki_usmiech

Gdybym miała wybór, zdecydowanie wolałabym opowiedzieć o tym - tak... zwyczajnie..., najlepiej przy kominku, przymglonym świetle, lipowej herbatce z malinowym sokiem - i "prądem", jeśli ktoś lubi ;) - nie zważając na kropki i przecinki, kątem oka kontrolując uwagę słuchaczy..., kończyć gdy zasypiają...
Ale mam nadzieję, że i w tej wirtualnej otchłani uda mi się poczuć obecność czekającego tu na mnie Odbiorcy, dla którego po prostu warto pokonać zmęczenie i zarwać nockę ;)

Taki mam plan... na tę zimę..., a co z tego wyjdzie... :?: :!:
Sama jestem tego ciekawa :!: :szeroki_usmiech

darboch - 2012-12-27, 18:34

Bardzo chętnie ogrzeję się w słonecznych promieniach Twojej Italii...przyda mi się na skandynawską niepogodę :-P :spoko
OMEGA - 2012-12-27, 18:39

Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy , nie mówię o końcu , bo jak wsponinałaś będziemy musieli długo czekać , zaczynaj . :spoko :roza:
Tadeusz - 2012-12-27, 18:42

Santa napisał/a:
Gdybym miała wybór, zdecydowanie wolałabym opowiedzieć o tym - tak... zwyczajnie..., najlepiej przy kominku, przymglonym świetle, lipowej herbatce z malinowym sokiem - i "prądem", jeśli ktoś lubi - nie zważając na kropki i przecinki, kątem oka kontrolując uwagę słuchaczy..., kończyć gdy zasypiają...

Ale mam nadzieję, że i w tej wirtualnej otchłani uda mi się poczuć obecność czekającego tu na mnie Odbiorcy, dla którego po prostu warto pokonać zmęczenie i zarwać nockę


Ładnie wyraziłaś nastrój opowiadania o swoich przeżyciach.
Czytając Twą opowieść będę siadał w fotelu z herbatką z malinowym sokiem. I tylko kominka będzie mi brakowało.

:bukiet:

zrenica - 2012-12-27, 18:44

Jako wielcy włochofile czekamy z niecierpliwością na opowieść. :lol:
faro - 2012-12-27, 20:04

:roza: Czekamy :roza:
Santa - 2012-12-28, 20:36
Temat postu: O turystycznych plusach ostatniej reformy emerytalnej... ;)
Dziękuję za słowa zachęty. W takim razie - jedziemy - póki jeszcze nastrój świąteczny i czas sprzyjający skupieniu :szeroki_usmiech
..................................................................................................................................

Marzenia o takiej podróży kłębiły się w mojej głowie już od wielu lat. Ale spodziewałam się, że będzie ona możliwa dopiero na tak zwanej emeryturze, gdy dzieci będą już samodzielne a głowy wolne od uwikłań zawodowych.
Wyobrażałam sobie, że kiedyś przyjdzie taki czas, że tylko ja i Romek, z plikiem map i przewodników...wyruszymy w podróż "przed siebie" - z nastawieniem, że cokolwiek by nas nie spotkało, wszystko przyjmiemy z pogodną akceptacją, a wrócimy dopiero wtedy, kiedy nam się zatęskni :szeroki_usmiech

W tej sytuacji przegłosowanie reformy emerytalnej, wydłużającej konieczność aktywności zawodowej w jakąś niezmiernie odległą przyszłość - spowodowało, że przez chwilę poczułam się, jakby mi ktoś ukradł marzenia...

W odruchu protestu stwierdziłam, że plany przyszłych emerytów niezwłocznie muszą zostać zweryfikowane, gdyż zachodzi obawa, że jeśli będziemy czekać biernie, to te nasze wymarzone emerytalne podróże mogą być realizowane - nie według pomysłów własnych, ale firm pseudoturystycznych, które na tej reformie skorzystają najwięcej :roll: ;)

W naszym mieście już dwie z nich tylko czają się, żeby opanować rynek. Jedna z nich to Tumba, a druga to Hades :roll: ;)

Ale przecież dla nas - kamperowców, to nie honor, żeby nam podróże organizowały jakieś tam firmy... podszywające się pod "karawaning" :wyszczerzony:

W okresie poprzedzającym wyjazd czujnie nasłuchuję, czy ktoś z naszych dotychczasowych towarzyszy podróży jest chętny do wspólnego wyjazdu. W normalnych warunkach to bym proponowała, zachęcała, namawiała..., ale teraz..., po tej reformie..., nie widzę, nie słyszę... To znaczy, że jedziemy sami - tylko Romek i ja. W końcu - na każdej reformie da się coś skorzystać..., trzeba się tylko odpowiednio ustawić... ;) :szeroki_usmiech

W pracy uprzedzam, że każdy nieuzasadniony telefon będzie skutkował dwoma dniami mojej dodatkowej nieobecności (zawsze tak mówię, jak się wybieram na urlop i zwykle to działa).
Dzieci informuję, że z utęsknieniem czekamy na ich telefony i smsy - szczególnie te z dobrymi wiadomościami. W pozostałych przypadkach... - dzwonić tylko w sytuacji zagrożenia życia ;) :szeroki_usmiech

Przed wyjazdem czule żegnam się ze swoimi wszystkimi codziennymi przyzwyczajeniami i uzależnieniami. Laptop wędruje do pokrowca i na regał, forum CT - z bólem serca - ale razem z laptopem. Na awaryjne sytuacje internet jest w komórce, ale ostatni raz sprawdzam pocztę przed przekroczeniem granicy. Kto nie zdążył, jego strata...

Słowa dotrzymałam, choć nie powiem, żeby mnie nie kusiło... Ale nie ma wakacji... od szlifowania własnych słabości ;)

Dokąd jedziemy :?: :!: Nawet mi do głowy nie przyszło, żeby gdzie indziej... Oczywiście, że do Italii :wyszczerzony: Tęsknię do niej... od dnia powrotu z poprzednich wakacji :szeroki_usmiech

Nasi znajomi nie ukrywają zdumienia, że świat taki wielki a u nas znów Italia. Ale ja się nawet nie próbuję wysilać, żeby im to jakoś logicznie uzasadnić. Moje kluczowe argumenty są natury emocjonalnej. Żeby zrozumieć, trzeba poczuć... i przeżyć...

Mogłabym im powiedzieć, że po latach "pożerania i wchłaniania", wreszcie dojrzeliśmy do tego, żeby zacząć Italię "smakować" - ale tego powiedzieć nie mogę, żeby nie pomyśleli, że się wymądrzam ;) :szeroki_usmiech

Camptramp - 2012-12-28, 22:34

Czekam na kolejną porcję :kook: :mrgreen:
LukNet - 2012-12-29, 09:27

Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :lol:
tommi - 2012-12-29, 09:55

I my również:)
Aulos - 2012-12-29, 10:53

Ja wiem, że oczekiwanie zwiększa rozkosz smakowania, ale znowu zgłodniałem. Jakąś dokładeczkę poproszę, bo porcje takie dietetyczne. :szeroki_usmiech
Santa - 2012-12-29, 19:40
Temat postu: Bez przeszkód ani rusz...
Aulos napisał/a:
... Jakąś dokładeczkę poproszę, bo porcje takie dietetyczne... :szeroki_usmiech

Może kucharz wypadł z wprawy, dawno takiej wirtualnej potrawy nie "przyrządzał". Ale goście się powoli schodzą, więc jak go znam, to wkrótce powinien się rozkręcić :szeroki_usmiech ;)

A na razie musi jeszcze pokonać przeszkody ... ;)
..................................................................................................................................

W ostatni weekend przed planowanym wyjazdem kamperek jest już kompletnie spakowany, dopieszczony i podobnie jak ja - nie może doczekać się startu.



Zdjęć ekipy na razie Wam nie mogę pokazać, bo... musi najpierw nieco... schudnąć :wyszczerzony:

Ale że przed wyjazdem na wakacje zwykle piętrzą się jakieś przeszkody, więc i tym razem bez nich się nie obeszło :roll:

Po kolejnym wycieraniu kurzu, który jak mi się wydawało, znów osiadł na kokpicie i mebelkach, spojrzałam do alkowy i uznałam, że jeszcze należy wyrównać prześcieradło :haha:

I jak to zwykle robię, bez przystawiania drabinki, zdjęłam pantofle i postawiwszy stopę na oparciu przedniego siedzenia, odbiłam się, żeby "skoknąć" sobie do alkowy.

Nie mam pojęcia, jak to się mogło stać, ale stopa poszła do przodu, a ja jak długa - poleciałam na plecy - padając najpierw na stolik a potem na podłogę :roll:

Poczułam piekący ból w kręgosłupie i zobaczyłam gwiazdy pod "sufitem"... własnym ... :(
Ciekawe, który krąg "strzelił"..., pomyślałam... :roll: A z resztą... co to teraz za różnica...

Rozpacz... granatowa jak noc..., przecież ja mam jechać do mojej wytęsknionej Italii... :(

Romek, który akurat kręcił się w pobliżu, usłyszawszy jakiś niecodzienny łomot, wpada do środka i z przerażeniem w oczach i głosie - pyta...
-Dasz radę wstać... :?: :!:
-Tak, tak, na pewno..., ale... jeszcze tego nie wiem..., bo... nie próbowałam....
- To spróbuj... itd....itd...itp...
-Dobrze, dobrze...spróbuję, ale jeszcze nie teraz....

Leżę tak na tych plecach i widzę, że noga na której opiera się stolik - pozginana, konstrukcja metalowa mocująca ją do blatu - wyrwana razem z kawałkiem jego wewnętrznej części. Uchwyty, którymi przytwierdza się do ściany - w porządku, widocznie zapomniałam zablokować - jak zwykle...

No to niezłe pobojowisko - a fałdy na prześcieradle mi przeszkadzały ... :roll: :?

Chętnie bym tak jeszcze poleżała, bo ból jak...no nie powiem co..., ale widząc przerażonego Romka nie będę dłużej przeginać...

Z trudem, ale jakoś w końcu udaje mi się wstać..., nic nie trzeszczy, równowagę też trzymam... w miarę..., to chyba jestem cała, a że trochę poturbowana, to trudno - mamy tyle miejsca w kamperku, że choćbym miała jechać w pozycji horyzontalnej, to do tej Italii pojadę :wyszczerzony:

Stolik został naprawiony przez Romka zaraz następnego dnia, moje "lizanie się z ran" trwało nieco dłużej. Ale w końcu - jakoś tak "chwilę" po przekroczeniu włoskiej granicy, zapomniałam o swojej przedwakacyjnej przygodzie. A w każdym bądź razie - starałam się o niej nie pamiętać ... :wyszczerzony:

Italia to dla mnie najlepszy balsam... na wszystko :wyszczerzony:

wbobowski - 2012-12-29, 20:03

Santa napisał/a:
Do czytania zapraszam turystycznych "łasuchów", którzy zechcą z nami Italii "posmakować", nie tylko ją wchłaniać, połykać, czy pożerać

No i namówiłaś mnie.
My przez 2 tygodnie zwiedziliśmy dużo w Italii, ale... w zasadzie pędząc z miejsca na kolejne miejsce do zwiedzania (co Tadzio dość dosadnie określił w mojej relacji). Więc chciałem Italię (jak namawiałaś) posmakować. Ale na razie to mi tylko ślina leci...ha, ha :haha: :ok :haha:

Skorpion - 2012-12-29, 20:09

:-P :-P :-P :-P
Tadeusz - 2012-12-29, 22:11

Santa napisał/a:
Mogłabym im powiedzieć, że po latach "pożerania i wchłaniania", wreszcie dojrzeliśmy do tego, żeby zacząć Italię "smakować" - ale tego powiedzieć nie mogę, żeby nie pomyśleli, że się wymądrzam


Lucyno, nie ważne co powiesz, niektórzy i tak pomyślą, że się wymądrzasz. :)

Mam nadzieję, że to ani troszkę nie zniechęci Ciebie do smakowania Italii i zaprosisz nas do tego stołu.

Dla mnie Twój sposób narracji jest jak deser. A jestem łasuchem. :wyszczerzony:

Santa - 2012-12-30, 21:08
Temat postu: Koniec kuszenia... wyruszamy ;))
wbobowski napisał/a:
...My przez 2 tygodnie zwiedziliśmy dużo w Italii, ale... w zasadzie pędząc z miejsca na kolejne miejsce do zwiedzania (co Tadzio dość dosadnie określił w mojej relacji). Więc chciałem Italię (jak namawiałaś) posmakować. Ale na razie to mi tylko ślina leci...ha, ha :haha: :ok :haha:

Relację z Waszego wyjazdu znam dokładnie, posłużyła mi za instrukcję do wyjazdu, który właśnie zaczęłam relacjonować :szeroki_usmiech
Najważniejsze, że zmysły domagają się "smakowania" - postaram się dobrze "przyprawić" - może uda mi się choć troszkę zmotywować Waszą ekipę do powrotu do Italii :szeroki_usmiech
Tadeusz napisał/a:
...
Mam nadzieję, że... zaprosisz nas do tego stołu.
Dla mnie Twój sposób narracji jest jak deser. A jestem łasuchem. :wyszczerzony:

Mam nadzieję, że uda mi się trafić w apetyty szacownych gości :szeroki_usmiech

Dziękuję Wszystkim, którzy przyjęli moje zaproszenie... i uzupełnili barek ;)

..................................................................................................................................

Mamy kilka dni poślizgu, ale w końcu udaje się dopiąć wszystko na ostatni guzik i niby to bez pośpiechu - wyruszamy. Piszę, że "niby" bo uwielbiam tę jazdę "do" - i obietnica tego co będzie - unosi mnie 5 centymetrów nad ziemię, ale równocześnie, gdybym tylko mogła rozwinąć skrzydła, to oderwałabym się od tej autostrady, żeby być ''tam'' jak najszybciej.
Ot, takie dylematy, które targają człowiekiem, który jest na urlopie i nie ma innych zmartwień ;)

Jakiś czas przed wyjazdem, gdy już wiedziałam, że jedziemy sami, potajemnie uknułam sobie taki plan, że tym razem naciągnę Romka, żeby podzielił się ze mną kamperkową kierownicą. Kiedyś już tego zaszczytu dostąpiłam, ale to był tylko mały epizod :roll:

No to jedziemy sobie..., klimat sielankowy..., a wiadomo, że taki musi się kiedyś skończyć - prędzej czy później - no to najlepszy moment, żeby zacząć męża "urabiać"... ;)

Komunikuję mu... co mi po głowie chodzi, a mąż - o dziwo - :roll: nie ma nic przeciwko temu... i odpowiada mi, że owszem..., jak najbardziej..., że to nawet dobrze, że chcę prowadzić..., bo to przecież różnie w życiu bywa..., tylko że teraz..., tutaj - to tak nie bardzo..., bo to kampera nie prowadzi się tak samo jak osobówki i wprawę trzeba mieć, i żeby jakich niepotrzebnych kłopotów się nie nabawić ..., to może dopiero jak wjedziemy na jakieś lepsze drogi... najlepiej to na autostradę w Słowacji... (jak nie będzie dużego ruchu..., oczywiście... ) :roll:

Oczywiście... :roll: :!: ...
Nie komentuję tego, ale prawdziwa intencja - mimo deklaracji słownej, jest dla mnie jasna jak słońce Italii :roll:
No dobrze, cierpliwa jestem..., poczekam.., w końcu wakacje mam..., nie spieszy mi się :wyszczerzony: - najważniejsze, że już "przełknął"... ;)

Ostatecznie, jeśliby już efektem tego jego krakania miały być jakieś kłopoty, to już lepiej trochę później - niż teraz... W każdym bądź razie - jakby co..., to wiadomo... przez krakanie... i to nie moje - tym razem ... ;) :wyszczerzony:

Drogi rzeczywiście okropne. Najpierw remont na odcinku od Rzeszowa do Barwinka, ruch wahadłowy, co kawałek światła, potem długi korek a właściwie to godzinny postój na Słowacji, związany z jakimś poważnym wypadkiem na drodze.
Tego pierwszego dnia zaledwie udaje nam się dojechać do Żyliny. Nockę spędziliśmy na przydrożnym "Odpoczywadle" (czyż to nie słodka nazwa) ;) - pod jakąś latarnią i pod okiem kamer z sąsiadującej restauracji.

Parkingi jakieś puste tym razem..., drogi również, jakbyśmy sami jechali do tej Italii... ale mimo to jedziemy sobie w tempie raczej umiarkowanym...



Przecież się nie spieszymy, nikt na nas nie czeka, ani nie pogania, nikt się nie nudzi ani nie marudzi, nie mamy skonkretyzowanych planów, ani ściśle określonych ram czasowych. Jedyne co jest mniej więcej wiadome, to Italia na południe od Rzymu z akcentem na Wybrzeże Amalfii.

A Rzym - jest tak oczywisty, że nawet nie muszę wspominać ;) Spośród naszych pięciu wcześniejszych wypraw do Italii, jeden raz nie pojechaliśmy do Rzymu - i to był ten "raz", którego do dziś żałuję - i pewnie częściowo dlatego nawet nie chce mi się tej wyprawy opisywać (pomimo, że dostarczyła nam wielu innych atrakcji). Więcej tego błędu nie popełnię...

Jeśli ktoś czytał o wcześniejszych wyprawach Romulusów, to było ich 4, teraz jest szósta a ta piąta - to na razie siedzi w mojej głowie a zdjęcia na dysku... może kiedyś do tego wrócę... Może...

Podczas przejazdu przez Słowację a szczególnie Austrię, gdzie drogi na ogół wymarzone, mój mąż jakby zupełnie zapomniał o obietnicy podzielenia się ze mną kamperkową kierownicą.... :roll: - dziwne, zawsze miał taką świetną pamięć... ;)

Następnego dnia ok. 21 - bez specjalnego pośpiechu, w sielankowym nastroju dotarliśmy do Tarvisio. I tu oczywiście, jak zwykle gdy wjeżdżamy do Italii - zaczyna padać, a nawet lać... :? To już norma w naszych podróżach do tej słonecznej Italii... :!:

Pierwszy nadający się parking wykorzystujemy na nocleg. Ale nie było nam dane spokojnie pospać, bo nad ranem zaczęła się kilkugodzinna ulewa, która poprzez sufit alkowy dawała efekt, jakby mi ten deszcz padał prosto na kość skroniową. O ile dla mnie to tylko niecodzienne efekty specjalne, o tyle dla Romka ból serca związany z tym, że moknie jego kamperek. Jak go znam, to na pewno niedługo wymyśli jakiś podróżny kamperoparasol. To zapewne tylko kwestia czasu... ;)

Zarwana przez ulewę noc, zaskutkowała długim porannym lenistwem i kawką, która przeciągnęła się niemal do południa. Pierwsza kawa pod niebem Italii... Ta sama co wczoraj, ale smakuje zupełnie inaczej, aż mi się od niej kręci w głowie... :wyszczerzony:
Po latach poszukiwań swojego smaku kawy, nareszcie wiem jak jest najlepsza... zdecydowanie najlepsza jest taka... w kamperku, pod włoskim niebem :wyszczerzony:

Ponieważ mam takie przekonanie, że prawdziwa Italia zaczyna się dopiero gdy zjedziemy z autostrady, więc i tym razem, gdy tylko kończą się góry, po higienicznym dopieszczeniu kamperka, zjeżdżamy na zwykłe lokalne drogi.

Przy pierwszej sposobności - w Portogruaro - Romek zatrzymuje się przy markecie, bo jak jestem w Italii, to w kamperkowej kuchni przechodzę na produkty włoskie: pachnące pomidorki, świeże przyprawy, oliwa, passata, kawa, contucci... i ... kontynuacja poszukiwań takiego produktu włoskich winnic, który zachwyciłby moje wciąż niezdecydowane w tym aspekcie podniebienie... Tak z wyglądu z 10 butelek mi się spodobało, nie mogłam się zdecydować - wzięłam wszystkie :wyszczerzony: W kolejnych marketach dopadał mnie ten sam problem - bo w każdym regionie Italii zupełnie inny asortyment (w tym dziale).

Przypomniało mi się, że miałam sobie przed wyjazdem sprawdzić jakieś normy przewozowe, ale zupełnie mi to z głowy wyleciało. Najgorzej z Austriakami, bo wiem, że potrafią być dociekliwi. No ale nie będę się przecież martwić na zapas... Najwyżej wrócimy autostradą przez Wiedeń, bo na lokalnych to już sama doświadczyłam, że lubią "trzepać" ... nawet turystów :?

Romek na te zakupy ze mną nie chodzi. Zostaje w kamperku - i ma wakacje :szeroki_usmiech Jedyne jego zmartwienie, to odpowiednio to wszystko upchać. Ale w tym jest mistrzem ;)

Po zaopatrzeniu się we wszystko co najbardziej italiańskie, wyruszamy w dalszą drogę, turlając się uroczymi drogami przecinającymi okoliczne miejscowości.
Na razie o zakupach tyle, choć uczciwie uprzedzam, że jeszcze będę do tego wracać ;)

Nazwę tej mieściny - Portogruaro zapamiętam na zawsze, ale wcale nie przez te zakupy, tylko przez to, co się tu wydarzy w drodze powrotnej... Ale nie wyprzedzajmy faktów... ;) Na razie - sielanko trwaj... ;) :szeroki_usmiech

Nomad - 2012-12-30, 21:34

:kawka: :spoko
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2012-12-30, 21:58

Oj bedzie konkurencja ze ho,ho.Co zrobic ja mam swoje pisanie ty swoje.Ale zadne krople do oczu nie wystarcza mi na czytanie twoich relacji.Sa wspaniale to je sobie przelatuje ale wiem co i jak.Moj Zbysiu sie prosi czy nie chce jechac,ja juz nie chce chociaz w razie co to mam ze soba wazne prawo jazdy.
Oj i masz strarsc,zapomnialam ze to nalezy pisac w szybkiej odpowiedzi/sama to wydedukowalam,cholewka skad oni wklejaja te kwiatki i piwo/,no i nie wkleje Ci,ale serdecznie pozdrawiam,Barbara

Camptramp - 2012-12-30, 22:19

Wiesz jak narobić smaku i nie nakarmić jednocześnie.
LukNet - 2012-12-31, 08:03

Ale rozbudziłaś mój apetyt :food . Nawet nie przeszkadza :cotam mi znikoma ilość zdjęć w Twojej relacji. :spoko
WHITEandRED - 2012-12-31, 21:43

:spoko
Santa - 2013-01-01, 18:42
Temat postu: Zamiast tytułu - pytanko ... ? ;)
Zbigniew Muzyk napisał/a:
...żadne krople do oczu nie wystarczą mi na czytanie twoich relacji... to je sobie przelatuje...

Basiu - w ustawieniach laptopika możesz sobie ustawić bukwy jakie chcesz - i żaden okular nie będzie Ci potrzebny :szeroki_usmiech Będziesz śmigać po najdłuższych tekstach - tak samo jak ze zdjęciami :szeroki_usmiech
LukNet napisał/a:
... Nawet nie przeszkadza :cotam mi znikoma ilość zdjęć w Twojej relacji. :spoko

Tę drogę robię już po raz szósty. W poprzednich relacjach zdjęcia dawałam, a teraz - droga ta sama, kamper ten sam, mąż ten sam, autorka coraz mniej fotogeniczna - to sam rozumiesz - nie było się czym chwalić :wyszczerzony:
WHITEandRED napisał/a:
... czy ten wielokropek coś sugeruje? ...

Wielokropkiem autor pozostawia możliwość własnej interpretacji... Każda jest dobra :szeroki_usmiech Cieszę się, że tu jesteś :szeroki_usmiech

..................................................................................................................................

Kakoj gorod samyj romantićnyj w mirie :?: :szeroki_usmiech

Kto jeszcze nie zna odpowiedzi na to pytanie, to zaraz się dowie - podpowie Wam mój ulubiony Italiano. Jeśli nie rozumiecie po włosku, to nic nie szkodzi, zrozumiecie po rusku :szeroki_usmiech
A jeśli nie rozumiecie po rusku, to zrozumiecie po przeczytaniu tego odcinka :szeroki_usmiech

Klikamy, słuchamy co mówi Kotunio i jak tłumaczy Krasawica :szeroki_usmiech



Już wiadomo, że odcinek nie będzie o Astrahaniu :wyszczerzony:
Jeśli komuś "w duszy gra" - słucha do końca, a jeśli nie, to może czytać dalej ;)

W naszych ogólnych planach - Wenecji tym razem miało nie być! A jeśli tak, to ewentualnie w drodze powrotnej...

Ale jak tu przejechać obok Wenecji... Im bliżej, tym trudniej mi to zaakceptować. Co prawda w moim marzeniach następna Wenecja miała być w karnawale, ale co tam - przecież nikt mi nie zabroni zmienić własnego zdania ;) Romek co prawda za bardzo nie lubi tych moich "nagłych zwrotów akcji", ale potem zawsze mi przyznaje rację ;)

Dziś, żeby mu za szybko nie podnosić mu ciśnienia, tak niby od niechcenia, przypominam mu, jak podczas jednej z naszych podróży udało nam się nieco "liznąć" Wenecji nocą :szeroki_usmiech A że były to chwile wyjątkowo miłe, więc dalej nie musiałam się wysilać. Od razu to "kupił" ... ;)
Jesteśmy blisko, minęło już południe, nigdzie się nie spieszymy..., nie można ominąć takiej okazji ;)

Romek wyszukuje znany już naszemu GPS-kowi punkcik - oznaczony jako Tronchetto - i rusza, a ja zwolniona z pilotowania, mogę się delektować italiańskimi klimatami i dla zatrzymania nastroju chwili - popstrykać coś po drodze ;)
Nic szczególnego... ale dla mnie ważne...

W końcu...jakąś polną drogą (GPSik zdolny jest bardzo do komplikowania podróży, ale nie chce mi się z nim dzisiaj spierać...) ;) dojeżdżamy do naszego celu...



O 14 przejeżdżamy bramkę Tronchetto - i biorąc pod uwagę cennik tego obiektu liczony na 12 godzin - w ten sposób do drugiej w nocy mamy Wenecję dla siebie.

W tym roku na Tronchetto - znów... wody nie ma, prądu nie ma..., ale na razie niczego nie potrzebujemy. Po nocnej ulewie, pogoda umiarkowana - w granicach 20 stopni - kolejny raz mamy wymarzoną pogodę do wałęsania się po Wenecji.

Opuszczając kamperpark, przechodzimy obok portu, gdzie akurat widzę takiego norweskiego olbrzyma...



Kiedyś pewnie nie zwróciłabym na niego uwagi, ale teraz cieszę się swoim spostrzeżeniem, bo będę miała coś do pewnego wątku na CT, na którym tylko siedzę i sępię, a niczego nie wnoszę ;)

Romkowi też się do niego "oczy świecą" - więc go zdejmuje w kilku ujęciach. I bardzo dobrze się złożyło, że akurat tam wtedy przypłynął, bo gdy po powrocie z wakacji weszłam na forum, okazało się, że autor wątku akurat ma forumowego "doła".

Idąc dalej, jak zwykle przechodzimy obok weneckiego dworca, który swoją nazwę wziął od imienia mojej Santy (Stazione di Venezia Santa Lucia). Pamiętam jak podczas poprzednich wyjazdów uparcie tropiłam jej ślady, teraz widzę ją w tej Italii na każdym kroku - niedługo chyba zacznie mnie prześladować ;)





Czas wygłodniałej wrażeń pogoni po Wenecji mamy już z Romkiem za sobą. Jesteśmy tu szósty raz, więc mamy w tym niesamowitym mieście - ogólne rozeznanie i jako taką orientację. Dziś czas na szczegóły.

Wydaje się, że te 12 godzin to dużo, szczególnie gdy zna się drogę i wie dokąd zmierza, więc mam nadzieję na niespieszne delektowanie się każdym mijanym po drodze zakamarkiem.

Kierujemy się oczywiście na wieczorne weneckie salony "Piazza San Marco", gdzie po zmroku schodzą się turyści na ucztę - dla zmysłów, dzisiaj obiecuję im pogolgować, ile dusza zapragnie :szeroki_usmiech

Ponieważ do zmierzchu mamy jeszcze kilka godzin, wyznaczam trasę tak, żeby zanim się ściemni, zobaczyć kilka nie znanych nam dotąd obiektów. W Wenecji za każdym razem staram wybierać nowe trasy i szukać kolejnych nowych "smaczków" :szeroki_usmiech
A z resztą - znane, czy nieznane - uwielbiam tu wszystko... i czuję się jak dziecko... jeśli można gdzieś "nosa wetknąć", to zaraz to zrobię, bo gdzie się nie wejdzie, wszędzie jest uroczo i niepowtarzalnie...
I jak to właśnie przed chwilą wyśpiewał Kotunio "poezja wisi w powietrzu" :wyszczerzony:

Jeśli ktoś wątpi, czy jest sens jechać do Wenecji szósty raz z rzędu, to proszę z nami ... ;) Postaram się powstrzymać od gadania - wprawdzie z trudem - :wyszczerzony: - ale Wenecja będzie mówić sama za siebie...







Mapka dzisiaj tylko dla zasady, ale im mniej uczęszczana "dziura", tym lepiej...















Tego roku we Włoszech dominował taki słodki motyw. Widziałam go wszędzie... ;)





Takie fajne laseczki też spotkaliśmy. Tylko nie wiedzieć czemu przecenione... Widocznie były modne w poprzednim sezonie ... ;)





Rzadko się zdarza spotkać tu "miejscowego" :szeroki_usmiech





Wyobrażam sobie, że kiedyś przyjadę tu w okresie weneckiego karnawału i wtedy Wenecja będzie wypełniona tylko takimi jak oni. Nie będzie potrzeby niczego sobie wyobrażać.

Na razie, żeby "nakarmić się" atmosferą i klimatem miasta, można po raz kolejny sięgnąć po Szekspira lub obejrzeć "Kupca weneckiego"



Odkryciem tegorocznej Wenecji był kościół poświęcony mojej imienniczce. Dziwne, że tego wcześniej nie znalazłam ;) Mówiłam, że mnie zacznie prześladować :wyszczerzony:
Nic wcześniej o nim nie poczytałam, więc tylko obejrzałam sobie tak ogólnie. W stosunku do innych - skromny jakiś ;)

Wejście do kościoła Santa Lucia...


a tak wygląda jego wnętrze...


i ołtarz główny


Zajrzeliśmy też do wielu innych budowli sakralnych ale nie sposób pokazać wszystkiego... A z resztą i tak żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać tego kunsztu i przepychu, który cechuje włoskie kościoły...

Ale jednemu nie mogę się oprzeć i muszę pokazać ujęcia Wenecji takiej, jaką lubię najbardziej...



























Jak widać..., powoli nadchodzi taka "szara godzina" ... ,Wenecja zapala światła i nabiera zupełnie odmiennego nastroju...










Do Mostu Rialto dochodzimy dziś z innej ,niż zwykle, strony...






Romantyczny spacerek po Moście Rialto jest zawsze obowiązkowym punktem naszych weneckich wypraw. Dziś wszystko pozamykane..., znów nie znajdę kościoła cechu weneckich rzemieślników, którego szukam już kolejny raz... Może kiedyś..., innym razem...





Robi się coraz ciemniej i na ulicach daje się zauważyć, że wszyscy podążają w jednym kierunku. My również - choć bez pośpiechu...









W końcu docieramy do dzisiejszego celu - na weneckie nocne salony Piazza San Marco, który o tej porze staje się miejscem wyjątkowo romantycznym. Zapadającą noc rozjaśniają tysiące świateł, które swoją zapewne zamierzoną grą, eksponują te elementy, które giną nam z oczu, gdy jesteśmy tu za dnia...





Dumny skrzydlaty lew świętego Marka - symbol Wenecji, jak żywy...




Mroczną przestrzeń placu przeszywają podrzucane przez handlarzy błyszczące błękitem zabawki - imitujące świetliki. Chłopcy w ten sposób reklamują swój towar, a ludzie jak dzieci "łapią się" na to i niezależnie od wieku, z radością oddają się tej beztroskiej zabawie.











To nic, że jest noc i skarby bazyliki są niedostępne. W tym miejscu jest tyle niesamowitych detali, do których z radością się wraca - miło ich znów zobaczyć, jak starych znajomych.














Dla mnie, której ciągle coś w duszy gra, absolutnie rozbrajającym elementem dzisiejszego Placu Świętego Marka jest płynąca z każdej strony klimatyczna muzyka. Orkiestry zatrudniane przez tamtejszych restauratorów prześcigają się w repertuarze, żeby przyciągnąć widzów i słuchaczy i oczywiście klientów - w swoje okolice. Moje ucho jest amatorskie, ale jak dla mnie - to świetny - taki międzynarodowy - dobór repertuaru i takie radosne wykonania utworów muzyki klasycznej i popularnej - z różnych długości i szerokości geograficznych.





Romantyczne otoczenie i oprawa muzyczna, to jest to, co mnie odrywa od rzeczywistości. W związku z tym, chowam aparat i daję się porwać nastrojowi. Już dawno nie byłam na takim pięknym plenerowym koncercie.

Dla zobrazowania tamtego klimatu wklejam tu kilka "gotowców", który są nieco mniej amatorskie niż nasze nagrania, no i tak będzie szybciej ;)







I tak się właśnie bawił Plac Świętego Marka - również tej naszej pamiętnej nocy :szeroki_usmiech

Zupełnie zatraciłam tu poczucie czasu i gdyby nie czujność Romka, to pewnie przegapilibyśmy godzinę powrotu. Było już długo po północy, gdy zdecydowaliśmy się opuścić Piazza San Marco i spokojnie powędrować w kierunku naszego domku na Tronchetto.

Plac opuściliśmy z żalem - wciągnięci przez operę włoską, do której od razu dołączyłam sobie nasz swojski tekst... wszyscy go znamy ale nieliczni wiedzą, że jest to szlagier o takim zacnym pochodzeniu...

Panie i Panowie - "Cyganeria" (po naszemu) ;)

...już późno, a nam się wcale nie chce spać... ;)



...letnią nocą lubimy włóczyć się... my też :wyszczerzony:

Owładnięci muzyką, dziś już bez mapki i bez żadnego błądzenia, prawie na pamięć, ale dla pewności - trzymając się znaków - "Ferrovia" albo "Piazzale Roma" - spokojnie wracamy do naszego domku.

Po drodze - Wenecja, jakiej jeszcze nie znaliśmy, pusta, tajemnicza, i taka... jakby tylko nasza...

W tej scenerii słowa piosenki "letnią nocą lubimy włóczyć się" ;) - nabierają szczególnego znaczenia... Takich nocy nie zapomina się nigdy...















I ostatnia fota z folderu Venice by nigh 2012




Po powrocie do kampera nie było "sączenia...do dnia", bo z 12 przeznaczonych na Wenecję godzin, już niewiele czasu zostało na "oddech". W związku z tym Romek wpisał do nawigacji "Rosolina" - i opuściliśmy Tronchetto, kierując się na nasz stary sprawdzony nocleg koło mojego ulubionego kompleksu handlowego.

Nocne ulice wzdłuż Adriatyku, niemal puste, droga spokojna i przez to nużąca. Miała być godzinka drogi, ale że oczy już się same zamykały, więc zatrzymaliśmy się na pierwszym placu - pod jakimś hotelem, obok tirów, pod przydrożną latarnią.
Po przebudzeniu podjechaliśmy jeszcze tych kilkanaście kilometrów, których nie udało się pokonać w nocy - i podczas gdy Romek dosypiał zarwaną wenecką nockę, ja sobie poszłam na zakupy - najpierw spożywcze, potem do Bernardiego - zobaczyć co tam oferują w bieżącym sezonie.

Zeszło mi na tych zakupach, jak zwykłej statystycznej kobiecie, ale parę "kwiatuszków" udało mi się wypatrzeć, więc straconego czasu nie żałuję - np... no dobrze, już dobrze... :wyszczerzony: dzisiaj Wam daruję ... ;)

W dalszą drogę wybraliśmy się dopiero po południu. Z resztą nie było pośpiechu - następny cel znajdował się niedaleko... Ale o tym następnym razem... :szeroki_usmiech
Dziś trochę "ciężka głowa" :szeroki_usmiech

Szczęśliwego Nowego Roku :spoko :szeroki_usmiech

Roza - 2013-01-01, 19:01

Dłuższą już chwilę mrugam, oczy jakoś tak się spociły na widok mojej ukochanej Wenecji....też mam takie marzenie, żeby spędzic karnawałową noc pośród zamglonych zaułków, spotkać zakapturzone postaci, przenieść sie w czasie....dziekuje. :kwiatek2
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2013-01-01, 20:04

:bukiet:
koko - 2013-01-01, 23:37

W maju europejski zlot carawaningowy odbywa się w Wenecji kilka załóg się wybiera
LukNet - 2013-01-02, 07:40

Santa napisał/a:

Tę drogę robię już po raz szósty. W poprzednich relacjach zdjęcia dawałam, a teraz - droga ta sama, kamper ten sam, mąż ten sam, autorka coraz mniej fotogeniczna - to sam rozumiesz - nie było się czym chwalić :wyszczerzony:


Mimo wszystko ze zdjęciami jest lepiej. Dzięki :bukiet:

Den-tal - 2013-01-02, 14:03

Jak zwykle ciekawie sie czyta jak inni widza i odbieraja te same widoki ktore samemu dobrze :?: sie zna.Oraz zeby bylo ciekawiej to zalozylem sie z moja slubna czy Santa siadzie za kierownica campera czy bedzie w dalszym ciagu pilotem i cos podejrzewam ze bedzie trzymala nas w napieciu az do konca :spoko
Aulos - 2013-01-02, 20:48

Santa, Ty wiesz, że do Włoch to my zawsze wracamy bardzo chętnie - choćby wirtualnie. Dziękujemy za przypomnienie lata i stawiamy symboliczne :pifko a dla gimnastyki oka, wstawiam do porównania Waszą i naszą Wenecję :szeroki_usmiech
WHITEandRED - 2013-01-02, 22:23

:spoko
Agostini - 2013-01-02, 22:32

Nieobecny byłem tu przez tydzień, a po powrocie spotyka mnie miła niespodzianka :) – Santa opowiada o swoich wakacjach. Wierzyłem, że to się stanie, że to tylko kwestia czasu. W takim razie to będzie bardzo przyjemny dla mnie i dla nas wszystkich czas.

To, że ostatnia, Wasza Italia była wspaniała i niezapomniana, to już w innym wątku wspomniałaś, więc teraz cierpliwie czekam na jej szczegóły.
Martwi mnie jedynie, pewna zapowiedź kłopotów, które Was spotkały. Mam nadzieje, że nie były zbyt dotkliwe i ewentualnie, tylko takie „sprzętowe”. :? :?:
Choć i takie, w dłuższej perspektywie, udowodniliście, że potraficie przekuć w sukces.

Zima dopiero się zaczęła, więc -pisz, pisz Lusi, :roza: czasu to my mamy dużo.

Na razie jest pięknie (no, może poza tym upadkiem), więc obiecuję już się nie spóźniać, a na wkupne, z przyjemnością dorzucam się do tego barku.







PS
Cytat:
...a dla gimnastyki oka...

Ale z tym zdjęciem, Krzysiu trafiliście. :shock: :)
Przez 7 lat, kwiatki na balkonach, jedne urosły, inne zmarniały.

Barbara i Zbigniew Muzyk - 2013-01-04, 23:07

WHITEandRED napisal polecam Grado,bedzie o nim i o Aquileja, na koncu mojej relacji z Wloch,Barbara
Santa - 2013-01-06, 15:06
Temat postu: O tym, że "nauka sama z latami przychodzi..." ;)
Den-tal napisał/a:
...zeby bylo ciekawiej to zalozylem sie z moja slubna czy Santa siadzie za kierownica campera czy bedzie w dalszym ciagu pilotem i cos podejrzewam ze bedzie trzymala nas w napieciu az do konca :spoko

Den-tal - piwko za Twój głos w sprawie kamperowej emancypacji :wyszczerzony:

Agostini napisał/a:
... Martwi mnie jedynie, pewna zapowiedź kłopotów, które Was spotkały....
...
Im gorzej, tym ... ciekawsza relacja :wyszczerzony: - mam nadzieję... :szeroki_usmiech

Aulos napisał/a:
...a dla gimnastyki oka, wstawiam do porównania Waszą i naszą Wenecję :szeroki_usmiech

Dziękuję :szeroki_usmiech i podziwiam Twoją spostrzegawczość i pamięć wzrokową :szeroki_usmiech
WHITEandRED napisał/a:
Koło Wenecji przejeżdżałem też sześć razy, ale zawsze był to środek lata i czas kiedy cała Italia stała a Itliańcy byli na urlopach, i to zawsze był powód dla którego nigdy jeszcze nie było mnie w tym magicznym miejscu, nie lubię ogladać zbyt wielu pleców przed sobą...

Wobec tego zamierzam Cię w dalszym ciągu Wenecją kusić :wyszczerzony: gdy tylko nadarzy się kolejna wirtualna okazja :szeroki_usmiech

Bardzo dziękuję za obecność Wszystkich Czytających i motywujących mnie do dalszego pisania. Niestety sprawy "wagi najwyższej" :szeroki_usmiech utrudniają mi ostatnio skupienie a przede wszystkim dostęp do internetu. Ale najważniejsze, że udało mi się zacząć :szeroki_usmiech

Zapraszam na kolejną odsłonę naszej Belli :szeroki_usmiech

.................................................................................................................................


W poprzednich relacjach wspominałam kilkakrotnie o moim profesorze od historii - Kombajn go nazywaliśmy (bo kosił równo) ;) ale dzięki niemu najpiękniejszy kawałek wiedzy ze starożytności jest mi do dziś bliski i mniej więcej znany.
Po odejściu od nas profesora Kombajna, gdy w historii dziejów nastało średniowiecze (określane przez niektórych jako "wieki ciemne") - ciemność zapanowała również w moim umyśle :roll: Aż do powstania państwa polskiego, nie mogłam się połapać w tych barbarzyńcach różnego kalibru.

No to z czym ja miałam jechać do tej Rawenny :?: :!: :wyszczerzony:

No ale trzeba wreszcie kiedyś nadrobić te "błędy młodości" - w końcu nie ma już za bardzo na co czekać :wyszczerzony: :diabelski_usmiech

Pomimo że wcześniej 5 razy przejeżdżaliśmy obok Rawenny, za każdym razem zostawiliśmy ją na jakąś bliżej nieokreśloną przyszłość. Zdawałam sobie sprawę, że to miasto wymaga odpowiedniego przygotowania oraz sprzyjających okoliczności.

O Rawennie wiedziałam tylko tyle, że kiedyś była stolicą Cesarstwa Rzymskiego - i wcale nie pamiętałam tego ze szkoły, ale przypomniał mi o tym papież Jan Paweł II, gdy wybrał ją na miejsce homilii na temat chrześcijańskiej tożsamości Europy.

Aż wreszcie nadszedł jej czas. Z naturalnej potrzeby serca (nie żadnego przymusu), przewertowałam kilka przewodników, prześledziłam w internecie kilka stron i postanowiłam wreszcie ją zdobyć ;)

Ponieważ architektura Rawenny jest ściśle powiązana z jej historią, więc żeby był sens tam jechać (nie tylko po to..., żeby się przejechać...) ;) , to konieczne jest - choćby malutkie - teoretyczne wprowadzenie. Bez tego cała wyprawa do Rawenny będzie tylko powierzchowna, a jej opis mógłby się zawrzeć w trzech zdaniach "byłam w Rawennie..., widziałam mozaiki..., wklejam foty..., kropka" ;)

Jeśli ktoś myśli, że nie lubi historii i chce teraz przestać czytać, to niech da sobie szansę... ;) Może to jest właśnie ten moment, żeby "nauka sama przyszła... - z latami..." :wyszczerzony:

Postaram się "wyłożyć kawę na ławę" albo jak ktoś woli "przełożyć z polskiego na nasze" ;)

Musimy się cofnąć o piętnaście wieków - i na chwilę przenieść się w czasy, gdy następował rozkład i upadek potęgi Cesarstwa Rzymskiego.

Rawenna była wtedy zapadłą mieściną, otoczoną bagniskami i niedostępną, taką gdzie "wrony zawracają" - bo dalej tylko Adriatyk i daleki wschód.
Miała jednak jeden ważny atut - taki mianowicie, że była łatwa do obrony, bo oprócz tych bagien, leżała w pobliżu największej bazy floty rzymskiej na Adriatyku - starożytnego portu Classis.

I pewnie ten fakt zadecydował o tym, że ówczesny cesarz rzymski - Honoriusz - zaniepokojony zbliżaniem się barbarzyńskich armii z północy, przeniósł do Rawenny swój dwór. Tym samym Rawenna została stolicą Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego :szeroki_usmiech Taki dziejowy zbieg okoliczności :szeroki_usmiech

Gdy w 410 roku Goci splądrowali Rzym, Rawenna zaczęła przeżywać swoje "pięć minut" . Jednak dni jej chwały były krótkie i w końcu - w roku 473 Goci dobrali się również do niej.

Ale była już wtedy takim "łakomym kąskiem", że stała się jednym z najbardziej pożądanych miast basenu Morza Śródziemnego. No i dlatego Goci długo tam sobie nie porządzili, bo zostali przepędzeni - przez kolejnych najeźdźców - tym razem wkroczyły do Rawenny wojska Konstantynopola.

Konstantynopol (tak dla przypomnienia i historycznego porządku) to jest to samo co Bizancjum, tylko cesarz rzymski Konstantyn Wielki, który rządził tu Rzymskim Cesarstwem Wschodnim - zmienił nazwę miasta - bo tak mu się podobało ;) Dziś starożytne Bizancjum to jest Stambuł - największe miasto Turcji. Szkoda - bo Bizancjum to tak pięknie brzmi :szeroki_usmiech

W ten właśnie sposób Rawenna przeszła pod wpływy władców bizantyjskich, którym zawdzięcza okres swojego największego splendoru. Pragnęli oni prześcignąć inne miasta we wspaniałości pałaców, kościołów i dzieł sztuki - toteż miasto stało się jednym z najważniejszych ośrodków kulturalnych na świecie.

Reliktów tej oszałamiającej epoki bizantyjskiej zostało mnóstwo - wiele z nich znajduje się na honorowej liście dziedzictwa kultury UNESCO. Są to głównie świetnie zachowane zbiory mozaik - powszechnie uchodzące za szczytowe osiągnięcie sztuki bizantyjskiej.

No i myślę, że teraz to już można zrozumieć skąd tu nagle to Bizancjum w Italii ;) Jednak podróże kształcą :wyszczerzony: ( lub uczą - niedouczonych) :wyszczerzony:

Od kiedy zaczęłam wczytywać się w przewodniki i uświadomiłam sobie, że w Rawennie - to co najwspanialsze - ukrywa się we wnętrzach budowli sakralnych - nabrałam przekonania, że tu nie można tylko tak "wpaść" po drodze.

Tu trzeba przyjechać specjalnie, bez pośpiechu, w akceptującym lub przynajmniej tolerancyjnym towarzystwie - i w okolicznościach, które pozwolą tymi wspaniałościami spokojnie się podelektować :szeroki_usmiech

A najlepiej to przyjechać samemu - bo każdy sam najlepiej czuje, ile potrzebuje postać przed freskiem, mozaiką, obrazem... A czyjś niespokojny i ponaglający oddech na plecach, nie sprzyja koncentracji i kontemplacji dzieła ;) - raczej podnosi ciśnienie i zaburza klimat skupienia ;)

No ale gdy się jeździ z rodziną, to o zwiedzaniu w pojedynkę można tylko pomarzyć... Mimo tego, marzyć trzeba, bo czasem jednak marzenia niechcący się spełniają - o czym niedługo przyjdzie mi się przekonać :szeroki_usmiech

Na miejscu okazało się, że nie tylko my potraktowaliśmy Rawennę wyjątkowo, ona nas - również.
Zaraz po zjeździe z magistrali i wpisaniu w nawigację pierwszego z brzegu parkingu, okazało się, że trafiliśmy od razu na taki z serwisem dla kamperów.
Parking znajdował się przy Via Teodorico i na jakąś bliżej nieokreśloną przyszłość - swoją albo cudzą - zapisałam jego namiary: E 12 12 34, N 44 25 24.

Niestety okazało się, że kampery mogą tam zatrzymywać się tylko w okresie pół godziny - na czas serwisu.
Wobec tego wpisaliśmy następny namiar, ale jeszcze dobrze nie zdążyliśmy się rozpędzić, gdy po drodze trafił się inny - zapraszający wielką przestrzenią, sąsiadujący z rozległym parkiem, na terenie którego, jak się za chwilę okazało, znajdował się jeden z ważniejszych obiektów turystycznych miasta - Mauzoleum cesarza Teodoryka Wielkiego.







Za niedługo przekonaliśmy się, że przypadkiem mieliśmy wyjątkowego farta, bo po chwili parking zaczął zapełniać się tłumem przybywającym na zapowiedzianą na ten wieczór lokalną imprezę plenerową. Oplakatowane słupy parkingu informowały, że właśnie dziś ma się tu odbyć historyczno-muzyczno-świetlna animacja pod tytułem "Teodorico il grande". A jej tłem ma być właśnie ten obiekt.

Teodoryk Wielki to dla Włochów i Raweńczyków bardzo ważna postać. Znów konieczna jest nutka z historii, która przekazuje, że był to cesarz rzymski zaliczany do najpotężniejszych, a zarazem do najbardziej światłych władców wczesnego średniowiecza, dzięki wybitnym zdolnościom organizacyjnym oraz popieraniu rozwoju nauki i sztuki. Podobno był analfabetą, ale widać nie musi się być dobrym we wszystkim ;) żeby doceniać i motywować innych :szeroki_usmiech :

Bardzo ciekawa jest jego osobista historia - bo choć nie był Rzymianinem tylko synem króla Ostrogotów, to wychowany jako zakładnik na dworze bizantyjskim - gdzie poznał kulturę, sztukę wojny i rządzenia, zdobył zaufanie cesarza rzymskiego, który po śmierci ojca uczynił go królem Ostrogotów i zaproponował mu odbicie barbarzyńcom Italii.

Teodoryk przez 3 lata oblegał Rawennę i rządzącego tam wówczas Odoakera, który wreszcie poddał mu się na honorowych warunkach. Wtedy Teodoryk - zwycięzca - zaprosił go na ucztę w Rawennie, wspaniale ugościł, po czym własnoręcznie zasztyletował. Szczyt dyplomacji - po prostu :roll: Czyn godny uhonorowania w formie mauzoleum :evil:

I ta właśnie historia była treścią oglądanej przez nas animacji. Animacja była powtarzana kilkakrotnie i niespodziewanie wprowadziła nas w klimat historii tego miasta, które następnego dnia zamierzaliśmy odkrywać.

Oglądałam ją z rozpierającą mnie dumą, bo wpadam sobie do tej Rawenny - nie wiadomo skąd i wszystko co się tu dzieje - "łapię" - lepiej niż historię własnego miasta ;) , którego ciągle nie mam czasu porządnie zwiedzić :wyszczerzony:

Kolejne projekcje oglądaliśmy przez okienko naszej alkowy, które akurat wychodziło na park i Mauzoleum Teodoryka Wielkiego. Najważniejsze, żeby się w życiu właściwie ustawić :wyszczerzony: ;)



Zanim parking przy parku się opróżnił, minęło kilka godzin i w tej sytuacji - zostaliśmy tu już na noc. Co prawda miałam w głowie, że gdzieś w okolicy centro storico znajduje się camperpark, ale następnego dnia niestety nie mogłam go zlokalizować.

Na wakacje zabieram ze sobą plik gromadzonych w ciągu roku wydruków zawierających różne informacje praktyczne, ale weź tu potem coś znajdź :roll: - wiesz, że masz mieć, a nie wiesz gdzie... :roll:

Zanim ja zdążyłam się dokopać do swojego archiwum, Romek odszukał w nawigacji, parking najbliższy San Vitale, czyli głównego obiektu - najbardziej pożądanego przez turystów w Rawennie. Jak się za chwilę okazało, parking ten znajdował się na zapleczu tego kościoła - od poniedziałku do soboty był strzeżony i symbolicznie płatny (3 euro za dzień). W niedzielę - free - a przypadkiem była akurat niedziela... No i co z tego, że free, skoro szlaban podniesiony a w budce nie ma strażnika :?: :!:



Samego kampera nie zostawimy. Mamy na Rawennę cały dzień, więc mamy nadzieję spokojnie zobaczyć miasto - zwiedzając je po kolei - (co za naiwność ) ;)

Nie powiem, żebym tym razem, była z tego powodu jakoś szczególnie nieszczęśliwa :wyszczerzony:
Od czasu do czasu lubię pobyć w swoim własnym towarzystwie, posłuchać co sama sobie mam do powiedzenia i pochodzić swoimi drogami i w swoim własnym tempie ;)

Romek zostaje w kamperku, w pobliżu instalują się jacyś młodzie Niemcy. Ona - robi to samo co ja - idzie w miasto, a on z wózeczkiem spaceruje dookoła swojego kamperka. Lubię patrzeć na takich "udomowionych" chłopaków :wyszczerzony:



..............................

W obawie aby nadmierna dawka historii nikomu nie zaszkodziła :wyszczerzony: - zrobię w tym miejscu krótką przerwę :szeroki_usmiech

krzysztofCz - 2013-01-06, 18:25

:gwm krótka przerwa to pojęcie względne :gwm ... zależy czy piszesz... czy czekasz chcąc pochłaniać zawartość czytając :lol:
Elwood - 2013-01-06, 22:12

Witaj Santo.
Zapewne jak wszyscy obecni na stronach Twoich wspaniałych opowieści bardzo tęskniłem za kolejną. Czas Świąt i początek roku, po dzień dzisiejszy, to czas, w którym trudno było mi znaleźć dłuższą chwilę by tu zajrzeć. Dlatego dopiero dzisiaj dołączam do grona tych, którzy z niecierpliwością czekają na ciąg dalszy Twojej opowieści.

Gdybym przypadkiem, kiedy zakończysz, z jakiejkolwiek przyczyny nie był w stanie podziękować Ci za tą kolejną wspaniałą porcję duchowej uczty, jaką już jest i zapewne dalej będzie ta relacja , pozwól, że uczynię to już dzisiaj.
DZIĘKUJĘ :kwiatki: :kwiatki: :kwiatki: :kwiatki: :kwiatki: :kwiatki:

Den-tal - 2013-01-06, 22:15

To piwko(dzieki) za ta kamperowa emancypcje to wlasciwie nalezy sie mojej polowicy bo od poczatku dzielilismy sie powozeniem campera( i to juz ponad 30 lat temu) i kiedy przed 12 laty sprawilismy sobie 12,5 metrowy autobus( z 12 biegami)przerobiony na wielki dom na kolach, poszla na kurs zawodowego prawa jazdy i nie bylo problemu. Nasz obecny camper ma niecale 10 m i automatyczna skrzynke biegow wiec ona nazywa go "gocartem" :wyszczerzony: Jak to przyjemnie ze ze interesujesz sie historia, bo to zaczyna byc zapomniana galaz nauki :(
Santa - 2013-01-07, 22:13
Temat postu: "Smakowania" Rawenny - ciąg dalszy
i
krzysztofCz napisał/a:
:gwm krótka przerwa to pojęcie względne :gwm ... zależy czy piszesz... czy czekasz chcąc pochłaniać zawartość czytając :lol:

Czasem niechcący trwa dłużej niż sami przewidujemy :szeroki_usmiech
Krzysztofie - witaj w naszej "bajce" :szeroki_usmiech

Elwood napisał/a:
Witaj...
Witaj Elwood - Twojej pogodnej, życzliwej i sympatycznej obecności na forum - ostatnio bardzo brakuje. Tym większa jest moja radość, że zawitałeś tutaj. Zostań, proszę... :szeroki_usmiech

Den-tal napisał/a:
To piwko(dzieki) za ta kamperowa emancypcje to wlasciwie nalezy sie mojej polowicy bo od poczatku dzielilismy sie powozeniem campera( i to juz ponad 30 lat temu) i kiedy przed 12 laty sprawilismy sobie 12,5 metrowy autobus( z 12 biegami)przerobiony na wielki dom na kolach, poszla na kurs zawodowego prawa jazdy i nie bylo problemu. Nasz obecny camper ma niecale 10 m i automatyczna skrzynke biegow wiec ona nazywa go "gocartem" :wyszczerzony: Jak to przyjemnie ze ze interesujesz sie historia, bo to zaczyna byc zapomniana galaz nauki :(

Den-tal - jeśli należy się żoneczce, to proszę przekaż Jej ode mnie - z pozdrowieniami i wyrazami podziwu :szeroki_usmiech
Przypomniałeś mi, że kiedyś też jeździłam gokardem (konstrukcji własnej mojego małżonka) - chętnie bym się pochwaliła przed światem ;) ale nie chcę tracić czasu na grzebanie w starych archiwach - Rawenna prosi się o dokończenie :szeroki_usmiech

..................................................................................................................................


Dziś tylko w towarzystwie Pascala, z aparacikiem i schłodzoną wodą, nie tracąc ani chwili, biegnę do pobliskiego kościoła San Vitale.
Po drodze - szybki ogląd mapki obrazującej położenie całego kompleksu (uwielbiam analizować mapki, bo umożliwiają mi dobrą orientację w obcym terenie, a to mi jakoś wyjątkowo buduje poczucie turystycznej wartości :wyszczerzony:

Przy okazji fotka na długie zimowe wieczory i ewentualna pomoc do pisania relacji ;)


Kościół San Vitale, to obiekt bardzo inny od budowli sakralnych, których już setki widziałam w Italii ... i nie tylko w Italii. To kwintesencja sztuki bizantyjskiej. W Turcji nie byłam, ale inni byli... ;) to czytałam i wiem, że powstawał dokładnie w tym samym czasie co Hagia Sofia - jeden z najsłynniejszych kościołów świata (prezentowany niedawno na forum przez ekipę eMKa).

Budowę kościoła San Vitale rozpoczął Teodoryk Wielki, którego historię wczoraj oglądaliśmy w plenerze - ten sam, co wychował się na dworze bizantyjskim, potem wygonił z Rawenny barbarzyńców i w ramach porządkowania ówczesnej sceny politycznej - zadźgał Odoakera a następnie jego rodzinę i popleczników.
Po wkroczeniu do miasta armii bizantyjskiej, budowę kontynuował władca bizantyjski Justynian. Jego buźkę zaraz zobaczymy we wnętrzu budowli :szeroki_usmiech
Po drodze do San Vitale kilka ujęć - dla zakodowania drogi i otoczenia... Może się przyda... komuś... kiedyś...







Po wejściu do kościoła - wnętrze początkowo zimne i surowe (jakby te 15 wieków odjąć od teraźniejszości) - aż do momentu, gdy ujrzy się kopułę ozdobioną w kolorach łagodnego borda i brązu, która aż prosi się, żeby ją pożreć... wzrokiem.... ;)
Ale pożerać nie zamierzam... Jestem sama, mam czas, mogę więc krążyć i delektować się nią ile dusza zapragnie.

Gdy tak przyjrzeć jej się bliżej, to - z każdej strony wygląda inaczej, dziś na nowo odkrywam, jak padające światło niesamowicie wpływa na wygląd rzeczy... Robię fotki, bez żadnej nadziei, że coś na nich wyjdzie....



Pod stopami mozaikowe cacuszka, wyfroterowane zapewne specjalnie na moje przyjście ;)








Ale to co tutaj najwspanialsze - jest dopiero przed nami i znajduje się w apsydzie. Milion zmyślenie ułożonych kolorowych kamyków tworzących mozaiki przedstawiające sceny z biblii i historii miasta.

Skoro Rawennę odwiedza się dla tych mozaik, to wypadałoby coś o nich wiedzieć.... Co wiem, to oczywiście powiem, ale zaraz... najpierw...

Widok ogólny apsydy ze środka świątyni...


Frontowa ściana apsydy - nieco bliżej...


...i jeszcze bliżej - tu już dość dokładnie widać, jak znajdujący się pomiędzy dwoma aniołami Chrystus, prezentuje model kościoła świętemu Witalisowi (kościół nazywa się San Vitale - tak dla przypomnienia) i biskupowi Rawenny - Eklezjuszowi.


Zbliżając się do apsydy, mam wrażenie, że już tu byłam... ale to nie tutaj... moje skojarzenia prowadzą mnie do Kaplicy Sykstyńskiej, choć oczywiście ta jest skromniejszych wymiarów... jakby Capella Sistina w pigułce ;)

Przepych wystroju wnętrza - imponujący, ale choć moje sokole oko bardzo się wysilało, to niestety nie było w stanie dojrzeć wszystkich szczegółów, bo budowla jest wysoka a detale drobniutkie.

Wytężając swój wzrok dostrzegłam, że otaczające mnie co większe i bardziej światowe damy, przyszły tu przygotowane lepiej niż ja, bo zaopatrzone w specjalne binokle lub lornetki.
Ja niestety aż taką damą nie jestem, żeby z binoklem chodzić - aczkolwiek w kamperku lornetka zawsze jest :szeroki_usmiech

Łypnęłam tylko aparacikiem i przybliżyłam sobie co bardziej okapujące złotem fragmenty mozaik. Ale nie sposób przybliżyć wszystkiego, więc z żalem zadowoliłam się tym, co moje gołe oko było w stanie ogarnąć :wyszczerzony: Szczegóły - może kiedy indziej... jak będę większą damą :wyszczerzony:



Na bocznych ścianach apsydy mozaikowe portrety postaci historycznych, którym Rawenna zawdzięcza swój splendor a San Vitale swoje istnienie i piękno.

Po prawej portrety cesarz bizantyjskiego - Justyniana i jego żony Teodory, kolejnej "gwiazdy" Rawenny - w otoczeniu dworu. Teodora - kobieta surowa, okrutna, sprytnie pozbywająca się każdego, kto śmiał stanąć na jej drodze. Zawrotna kariera - od dzieciństwa bardzo życiowo "zaradna" - najpierw cyrkówka, kurtyzana, potem nałożnica Justyniana a na koniec jego żona. Kobieta wyjątkowo skuteczna w osiąganiu wytyczonych celów ;)



Gdy się dokładnie przyjrzeć, to stojący obok żoneczki - z lekka niewyrośnięty Justynian, dla zaznaczenia statusu społecznego (żeby było wiadomo kto tu rządzi) przydeptuje stopę generała, który odbił Rawennę Gotom. Takie rzeczy się zauważa, gdy się wie, na co należy patrzeć :szeroki_usmiech

...a tu zbliżenie tego co wyżej


a tu jeszcze urocze buźki naszych bohaterów - może jakaś analiza charakterków ...przy okazji ;) Od razu widać, że to nie Italiano - oni mają zupełnie inne zmarszczki mimiczne :wyszczerzony: A od tych tutaj - lepiej się trzymać z daleka ;)



Po przeciwnej stronie apsydy - inne klimaty, biblijne, komentarza nie wymagają - szczególnie tu... na naszym forum... ;) gdzie znajomość biblii czasem mnie zadziwia :szeroki_usmiech

Wobec tego tylko krótka prezentacja: Abel i Melchizedek


Abel i Melchizedek - w zbliżeniu


Rozmnożenie chleba


I wiele innych fragmentów i szczegółów wnętrza.....






















Nie pamiętam już ile rundek wykonałam wokół tej apsydy. Byłam przygotowana, wiedziałam co mam zobaczyć, szczegóły doczytywałam na bieżąco - i z wielką satysfakcją uznałam, że w swoim zwiedzaniu już nie jestem takim jak dawniej turystycznym "barbarzyńcą", który wchodzi do jakiegoś sanktuarium sztuki i opuszcza go - nic z niego nie wynosząc - poza ogólnym wrażeniem typu "piękne" :wyszczerzony:
Miłe to uczucie, gdy tak człowiek czuje, że jednak nadrabia te życiowe opóźnienia :wyszczerzony: Lepiej późno niż wcale... ;)

Wychodząc z San Vitale - trzy razy wracam się od wyjścia, bo żal odejść, a perspektywa powrotu w takie miejsce jest zawsze mało prawdopodobna (lub mocno niepewna).

Po wyjściu - odwracam się jeszcze, żeby zakodować w pamięci tę drogę...


...i utrwalić pod powiekami kościół San Vitale


...a przede mną - oddalony o kilkadziesiąt kroków - skromnych rozmiarów budynek kolejnego raweńskiego mauzoleum - Galli Placidy, który jest kolejną atrakcją turystyczną tego miasta.



Ale niech Was ta zewnętrzna skromność przypadkiem nie zmyli :szeroki_usmiech

Wklejam tu link, gdyby ktoś był zainteresowany, żeby zobaczyć coś więcej niż oddadzą tylko moje niefachowe fotki.

http://www.youtube.com/wa...feature=related

Ale zanim je pokażę - wybaczcie - ale znów nie mogę sobie odmówić, żeby Was choć minimalnie wprowadzić w to "o co tutaj chodzi" ;)
Wchodząc do środka - równocześnie przenosimy się w czasie - do początków V wieku. Tutaj - prawdopodobnie - bo historycznej pewności nie ma - znajduje się grób Galli Placidy.

Galla Placida to nie byle kto. Dla ówczesnego Cesarstwa i raweńczyków postać wyjątkowa.
Była to córka cesarza rzymskiego, równocześnie siostra przyrodnia kolejnego cesarza rzymskiego (Honoriusza, tego co przeniósł się do Rawenny uciekając przed barbarzyńcami). Potem sama została żoną cesarza i ma się rozumieć - cesarzową aż w końcu przeżyła wszystkich cesarzy i samodzielnie rządziła Rzymem w imieniu swojego małoletniego syna.

To tak najkrócej, ale jeszcze aż się prosi dodać taki plotkarski "smaczek", że podczas oblężenia Rzymu przez Gotów, została przez nich porwana i wywołując skandal i oburzenie całego rzymskiego świata, zakochała się i poślubiła jednego ze swoich porywaczy i razem z nim rządziła królestwem gockim. A gdy on - znaczy jej mąż - został zamordowany, to została wykupiona przez Rzymian i zmuszona do kolejnego małżeństwa - tym razem z rzymskim generałem. W tym związku urodziła kolejnego cesarza rzymskiego, a gdy jej małoletni syn został koronowany na cesarza, to Galla jako regentka przejęła władzę nad zachodnim cesarstwem rzymskim.

Jeśli ktoś jest w stanie to pojąć, to dobrze - a jak nie to trudno... :wyszczerzony: - ale ja w takiej plotkarskiej dziedzinie, to taka biegła nie jestem :haha: I nie chcę tu wcale rozprzestrzeniać historycznych plotek, tylko chciałam pokazać, że cesarzy może być wielu... ale ktoś musi rządzić... tym światem :wyszczerzony:

Jak już ta maksymalnie streszczona historyjka pokazuje, kobitka była nietuzinkowa i zasłużyła na mauzoleum..., które wypełnione jest milionem kamieni szlachetnych i półszlachetnych i może nieszlachetnych ale pięknych ;) a może dwoma milionami... ;) , trudno to ocenić... a policzyć się nie da, bo od ich widoku w głowie się kręci.

Do mauzoleum wchodzi się jak do wielkiego grobowca. Obsługa dba o właściwy mroczny klimat wnętrza, pilnując aby kotary szczelnie oddzielały go od piekącego na zewnątrz słońca. Wnętrze jest mroczne, ale przez alabastrowe płyty w oknach przesącza się złote światło.
Otacza nas atmosfera błyszczącego ciemnego błękitu walczącego o dominację ze złotem.



Zajmujące dużą przestrzeń trzy potężne sarkofagi, jakby przeszkadzały i rozpraszały w odbiorze tego, co tu jest najpiękniejsze czyli mozaik, zdobiących sklepienie i ściany boczne, które należą do najstarszych i najlepiej zachowanych tego typu dzieł na świecie. Przedstawiają one świętych, osoby, zwierzęta, rośliny i ornamenty.

Fotki robić można ale żadnych statywów, żadnych lamp - łatwo powiedzieć, ale żeby robić trzeba umieć... :wyszczerzony:
Można też robić - nie umiejąc ... :haha:

Choć wnętrze ciasne a poruszanie się w niemałym tłumie utrudniało zdejmowanie konkretnych ujęć, to napstrykałam ile się dało. Za to teraz - zdecydować, które koraliki piękniejsze, to przerasta moje możliwości ;)

Wobec tego daję, jak leci tylko z minimalnym komentarzem, opuszczając powtarzające się...

Po wejściu - na frontowej ścianie - przedstawienie świętego Wawrzyńca, który niesie krzyż i zbliża się do rozżarzonego rusztu, na którym poniósł męczeńską śmierć. Z lewej strony stoi biblioteczka świętego z księgami czterech Ewangelii.

Kilka ujęć powyższego








...ewangelie


...święty Wawrzyniec (San Lorenzo) - jeszcze w tej podróży natkniemy się na niego


Nad wejściem do mauzoleum znajduje się mozaika wyobrażająca Chrystusa jako Dobrego Pasterza, ubranego w purpurową szatę siedzącego na skale.


Alabastrowe okienko i zwierzęta - wszystko jest tutaj symboliczne, ale świadomie pomijam - chcę zdążyć przed wiosną :wyszczerzony:


...to samo tylko troszkę bliżej


Powyżej tych zwierząt...


I jeszcze w zbliżeniu - z prawej


...i z lewej taki sam


Na czaszy kopuły widnieje szafirowe niebo z gwiazdami, krzyżem w centrum i uskrzydlonymi stworzeniami w narożach















i wiele, wiele innych...

Wewnątrz mauzoleum znajdują się 3 sarkofagi. Jeden z nich prawdopodobnie mieści doczesne szczątki naszej bohaterki. Ale historycy twierdzą, że Galla zmarła w Rzymie i tam została pochowana. Podobno gdzieś obok bazyliki św. Piotra, ale miejsca nigdy nie odnaleziono. Późniejsze źródła wspominają, że ciało zostało przeniesione do Rawenny, ale jest to mało prawdopodobne, bo mieszczące się wewnątrz mauzoleum sarkofagi nie wyglądają na takie, które mogłyby być przeznaczone na zwłoki cesarskie.

W każdym bądź razie raweńczycy upierają się, że Galla jest u nich. I wcale im się nie dziwię - kto by nie chciał mieć u siebie takiej wszechstronnej kobitki ;) :szeroki_usmiech

Biorąc pod uwagę niewielką przestrzeń wnętrza i plączących się turystów, nie było łatwo te sarkofagi uwiecznić, ale coś tam mi się udało.



Pięknie ozdobione...



Wchodząc do San Vitale optymistycznie i naiwnie nabyłam jeden ogólny bilet - chyba za 11 euro - do wszystkich obiektów turystycznych. Zobaczyłam tylko dwa i czuję, że stan mojego artystycznego nasycenia jest już "full" i dziś już niczego więcej nie jestem w stanie, a nawet nie chcę - oglądać.
Choć nikt mnie nie pogania, ani czasu nie ogranicza, ani nie rzuca w moim kierunku znaczących, wymownych spojrzeń o treści "nudzę się", po kilku godzinach dochodzę do takiego momentu, gdy czuję, że więcej nie wchłonę - jak na wystawnej uczcie, gdy po daniu głównym i deserze, organizm mówi "dość", a bombardujące zmysły kolejne oferty dań, traktuję jedynie jako dekorację stołu ;)

Robię więc tylko rundkę dookoła centrum turystycznego - dla nabycia ogólnej orientacji w terenie.

Żar leje się z nieba, miasto opustoszało, nie ma mi kto fotki zrobić, więc robię sobie sama ...


Wracam do kamperka - na obiad przygotowany przez mojego męża, który na co dzień w kuchni - świetnie gotuje... wodę na kawę... :haha: ale na wyjazdach czasem się zapomina i ujawnia nieco więcej umiejętności kulinarnych ... :wyszczerzony:

Po kawce i moich "ochach i achach" na ciąg dalszy raweńskich atrakcji wybrał się Romek. Kierując się mapką, którą wręczyła mi pani w biglieterii, poszedł odszukać pozostałe obiekty, objęte moim biletem wstępu.

Trasę jego wycieczki dokładnie prześledziłam, a żeby rozszyfrować treść zrobionych przez niego zdjęć musiałam je sobie zweryfikować w sieci. Taka weryfikacja mnie tylko zdołowała, bo uświadomiłam sobie, że tak naprawdę, to tę Rawennę tylko zaledwie "liznęłam" a przecież miało być "smakowanie" ;)
W związku z tym, nie będę wklejać tego, czego sama nie widziałam, ale mam nadzieję, że jeszcze zobaczę i wtedy pokażę :szeroki_usmiech

Kończąc moją przydługą opowieść o Rawennie, pozwolę sobie jeszcze na malutkie podsumowanie.
Moim zdaniem, jadąc do Rawenny, wypada wiedzieć coś (a najlepiej dużo) o jej historii i zabytkach, być osadzonym intelektualnie w religii chrześcijańskiej - obu obrządków, mieć pojęcie o stylach w architekturze i sztuce. Można wtedy przeżyć prawdziwą ucztę duchową, porównywalną do tej z Kaplicy Sykstyńskiej - choć ma się rozumieć - skromniejszą nieco... bo Sistina jest tylko jedna ;)

Ale - oczywiście - można też nie wiedzieć nic :szeroki_usmiech
Można po prostu mieć duszę sroki - uwielbiającej to co kolorowe, błyszczące i pięknie skomponowane - i wtedy też oczy doznają prawdziwej rozkoszy :szeroki_usmiech

Nie zachęcam do Rawenny tych, którzy na wakacjach chcą dać odpocząć zmysłom i szarym komórkom, bo żeby docenić Rawennę, to trzeba się trochę wysilić. Tak samo pewnie, jak przy czytaniu tego odcinka :wyszczerzony: Tych co uwierzyli mi, że "samo przyjdzie" :wyszczerzony: - przepraszam :kwiatki: Ale to nie ja wymyśliłam ... :wyszczerzony:

Przy okazji Rawenny można jeszcze dodać, że kierunek wart uwagi również ze względu na bliskość Mirabilandii, gdzie można całkowicie odciąć się od myślenia (pilnując tylko, żeby nam mózgów nie wytrzęsło), co uczyniliśmy w ubiegłym roku ;)

Można też pojechać do San Marino na bezcłowe zakupy (po markowe perfumy i okulary ReiBahna), albo też do kombinatu turystycznego w Rimini, czego dotąd nie uczyniliśmy i nie zamierzamy :wyszczerzony:

Elwood - 2013-01-07, 22:53

"la fantasia e la prima fonte della felicita umana" - fantazja jest podstawowym źródłem ludzkiego szczęścia
Santo, jakże pięknie wpisujesz się w tą mądrość - autoportret pierwsza klasa

Drugą mądrość z Twojego autoportretu pozwolę sobie zmodyfikować " La fantasia e importante quanto la conoscenza"

:spoko :spoko :spoko

Santa - 2013-01-10, 21:35
Temat postu: Mały "skok w bok" ;)
Elwood napisał/a:
... " La fantasia e importante quanto la conoscenza"

:spoko :spoko :spoko

"Arbiter elegantiarum" CT - jak zawsze - niezawodny :szeroki_usmiech

.................................................................................................................................

Wiem, że Rawenna była nieco wymagająca ... malutkiego skupienia ;) Wyrazy uznania, dla Wszystkich, którzy się nie poddali ;) :szeroki_usmiech

Ale teraz to już będzie lekko, łatwo i przyjemnie... - do czasu... :szeroki_usmiech

Dopisując Rawennę do zadań wymagających powtórki, opuszczamy miasto, kierując się na swoją sprawdzoną, spokojną "czterdziestkę piątkę", którą dojeżdżamy do Deruty.



A że jest jeszcze niedziela, więc korzystając z wekendowej promocji na stacji Agip i uzupełniamy bak do pełna po 1,5 euro. Podczas tej podróży robiliśmy tak kilka razy korzystając z informacji zamieszczonych tu przez naszego forumowego stałego korespondenta z Italii - Roobre ;)

W Derucie zatrzymaliśmy się pod hotelem/restaruracją o nazwie "Anfora". Namiarów GPS nie zapisywałam, bo olbrzymią anforę widać z drogi z daleka - szczególnie w nocy, bo jest pięknie oświetlona.

Rano owładnęło nami skrajne lenistwo wywołane zniewoleniem niebiańskim zapachem świeżutkiego espresso :szeroki_usmiech Długie gadu-gadu i w końcu gdzieś około południa wjeżdżamy w Orte na słynną "autostradę słońca", którą zwykle udajemy się w kierunku Rzymu.

Nie powiem co mi się działo, gdy autostrada się rozwidlała - i ta na Rzym poszła w prawo - beze mnie, a my pojechaliśmy w lewo - na Napoli (nieznany, niepewny ale jakże kuszący Neapol).



Wiedziałam, że będę cierpieć :? i na wszelki wypadek już wcześniej uprzedziłam Romka, żeby nie reagował, gdybym przypadkiem próbowała zmienić zdanie i chciała jechać do Rzymu. Obawiałam się, że trudno byłoby mi się z nim rozstać i wtedy południe Italii mogłoby stanąć pod wielkim znakiem zapytania :wyszczerzony:

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Tej wiosny na forum dużo pisało się o Grecji, która była moją poprzednią turystyczną miłością - zanim zakochałam się w Italii :szeroki_usmiech I choć to już dość dawne dzieje, to jednak ten forumowy klimat - potwierdzając starą prawdę, że "stara miłość nie rdzewieje", rozżarzył we mnie tę przygasłą iskierkę i spowodował, że zachciało mi się zażyć tego lata choć trochę klimatu Grecji - nie zdradzając Italii, oczywiście :szeroki_usmiech

I to wcale nie było trudne. W Italii jest przecież wszystko, to przecież i kawałek Grecji się znajdzie - w razie potrzeby :wyszczerzony:
I nawet nie trzeba się szczególnie wysilać, żeby go znaleźć ;) Wystarczyło śledzić ubiegłoroczne forumowe relacje.

Kto je czytał ten wie, że mówię o Paestum. Natchnęła mnie na nie podróż relacjonowana przez Agę (od Piotra) i "buszowanie jednego forumowicza na skuterku" :szeroki_usmiech Odniosłam wtedy wrażenie, że więcej tam Grecji, niż w samej Grecji :wyszczerzony: Już podczas jej czytania wiedziałam, że muszę tam być :szeroki_usmiech

Poza możliwością posmakowania Grecji - Paestum poprzez swoje nadmorskie położenie, stwarza też warunki do odpoczynku na plaży i szybkiego "złapania" opalenizny, żeby podczas dalszej podróży nie obnosić się ze swoim chłodnym pochodzeniem :szeroki_usmiech
Takie zręczne połączenie pięknego, miłego i mądrego ;) - czyli coś w sam raz dla kogoś, kto ma takie skromne wymagania jak ja :wyszczerzony:

Pomykając autostradą, mijamy Wybrzeże Amalfii i zjeżdżamy z niej dopiero przed Salerno.

Z naszej drogi - biegnącej wzdłuż wybrzeża - morza nie widać, bo oddzielone przeważnie zalesionym kawałeczkiem lądu. Chętnie zjechalibyśmy przywitać się z Tirreno Mare, ale już się ściemnia a okolica nie wydaje się zbyt przyjazna.

Przy żerdziach oddzielających nadmorskie parcele od ulicy, stoją jakieś małolaty - właściwie to dzieci - powystrajane wyzywająco i prowokująco, z intencją nie pozostawiającą żadnych wątpliwości, co patrząc na ich wiek wpędza mnie w głęboką apatię. Ten kto odpowiada za losy tych dzieci, zasługuje na kryminał bez wyroku :evil:

O ile jeszcze z widokiem dziewczyn jakoś można się pogodzić, to obecność nastoletnich chłopaków, jest już zupełnie dołująca - przynajmniej dla mnie - jako matki i osoby mającej blisko do młodzieży, ich głęboko ukrywanej delikatności i wrażliwości.

Świadomość jakie piętno zostawią na ich życiu takie doświadczenia, totalnie mnie przygnębia. Wylewam na Romka targające mną emocje - ale on zdążył przywyknąć... Pozwala mi odgadać swoje frustracje i częściowo zdejmuje ze mnie niesmak tego doświadczenia.

Mimo wszystko zaczyna mi się nie podobać to Południe - i nie mam tu wcale na myśli stosów śmieci i rozwalających się bud, które kiedyś chyba były nadmorskimi kwaterami.

Zupełnie niepojęte - gdzie indziej taka lokalizacją przynosiłaby kokosy, tutaj - jest ruina, odstraszająca i przygnębiająca :?

Do Paestum dotarliśmy gdy już było zupełnie ciemno - z zamiarem zakotwiczenia na sąsiadującym z plażą kamperparku opisywanym przez Agę.
Trafiliśmy bez problemu - choć bez namiarów GPS. Z przelotowej drogi - kierując się znakami - skręciliśmy na główne dojście do morza- mimo późnej pory - gęsto okupowane przez turystów.
Potem po znakach - skręt w lewo - ale na miejscu okazało się, że nic z tego - brama zamknięta na cztery spusty, a na terenie kamperparku - żywej duszy...
Miałam nadzieję, że może właściciel mieszka gdzieś w zasięgu wzroku, lub popija piwko w knajpce nieopodal i zauważy potencjalnego klienta.
Ale nic z tych rzeczy. Po odczekaniu i upewnieniu się, że to nie jest jakaś chwilowa przerwa, Romek odpalił auto i pojechaliśmy dalej.

Reklam kempingów mijaliśmy kilka, na jeden nawet wjechaliśmy, ale uznaliśmy, że za wygodni jesteśmy, żeby rano maszerować z leżaczkami na plażę - ze dwa kilometry. Szukamy czegoś bliżej morza.

Jak to zwykle bywa - szukajcie a znajdziecie, po paru zakrętach natrafiliśmy na takie miejsce, gdzie od plaży dzielił nas tylko hotel - oświetlony, monitorowany, a plac obok hotelu jakby sam zapraszał, żeby się tam zatrzymać.
No i zatrzymaliśmy się - na dwa dni :szeroki_usmiech
Plac wielki, prawie pusty, wokół południowa roślinność i lasek piniowy, a przez okienko alkowy dobiegający szum morza :szeroki_usmiech

Przypadkiem mam zapisane namiary na to miejsce: N 40 25. 934 E 14 58. 792 Miejscowość nazywa się Marittima Capaccio. Wikipedia mówi, że Paestum też jest dzielnicą miasta Capaccio, choć tam na miejscu trudno rozgraniczyć, gdzie się zaczyna jedna a gdzie kończy następna miejscowość.

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Jest wtorek - budzimy się dość wcześnie - na tym niestrzeżonym placu koło hotelu - na południu Italii. I choć obiecywaliśmy sobie, że tym razem - żadnego "dzikusa", to znów wolna natura zwyciężyła nad rozsądkiem :szeroki_usmiech







Wokół żywego ducha. Wystarczyło przestawić auto, żeby mieć cień przez większość dnia. Spokój, hotel jeszcze śpi, jakieś auto zaparkowało niedaleko od nas, więcej samochodów stoi przy ulicy wiodącej do morza.
Przez otwarte drzwi kamperka, oleandry zaglądają nam do środka. Ciszę urozmaicają tylko cykady - które chyba wyczuły, że ktoś tu już nie śpi i drą się niemiłosiernie, jak kiedyś na Peloponezie :wyszczerzony:

Romek wychodzi na poranny obchód kamperka i rekonesans po najbliższej okolicy, a ja - jak to zwykle robię w każdej wolnej chwili, włączam w swojej komórce muzykę - i nie wiedzieć czemu - bez zastanowienia trafiam na Alkinosa "Neroponti" - album, który mam na karcie jeszcze z czasów greckich. Muszę pogłośnić, bo cykady mi go zagłuszają :szeroki_usmiech

Gdy uświadamiam sobie, że istotą popularności Paestum jest historia Grecji, to śmiech mnie ogarnia na myśl, że i tak mi nikt nie uwierzy, że ten Alkinos, to był przypadek - wszak jestem w Italii a w ostatnich czasach, na okrągło słucham głównie włoskiej muzyki - różnych gatunków.

Zachęcam do posłuchania Alkinosa - jest nie do podrobienia ;)



Dotarliśmy do punktu, który w wakacyjnych marzeniach jest zawsze numerem jeden - cicha plaża, szumiące ciepłe morze, dobry nastrój i dużo, dużo wolnego czasu...

Jednak jakoś dziwnie - nie chce nam się opuszczać naszego kamperka. Do wieczora daleko, nie ma pośpiechu... Kolejne kwadranse uciekają a my nie możemy nacieszyć się naszą kamperową wolnością i tym, że jesteśmy "poza zasięgiem" codziennych spraw :wyszczerzony:

W końcu jednak dochodzimy do wniosku, że trzeba złapać trochę tego słońca, ale nie decydujemy się zostawić auta i pójść razem. Ten spokój - jakiś niepokojący mi się wydaje... Idę pierwsza...

Plażowanie w Paestum - dla nas - wychowanych na bałtyckich plażach - byłoby prawie idealne. Złocisty piasek, falki do pobaraszkowania, wiatr wiejący od morza - maskujący wysoką temperaturę - i choć powietrze miało ze 35 stopni, to odczuwało się komfort przyjaznej pogody.
W tej sytuacji opalenizna przychodzi sama, bez żadnego wysiłku, niepostrzeżenie a nawet podstępnie. Tylko intuicja po godzinie nakazuje ukryć się w cieniu. Mogłoby się wydawać, że to raj na ziemi...

W tych błogich okolicznościach, które - jak to zwykle bywa - nie mogą trwać za długo - z pogrążenia w lekturze świetności greckiej kolonii Paestum i poznawania życia jej mieszkańców znanych z zamiłowania do luksusu - nieoczekiwanie wyrywa mnie jakiś przeraźliwy jęk, skowyt...
Kilka metrów ode mnie - dostrzegam dwóch "mięśniaków" w czerwonych gaciach szarpiących usiłującego wyrwać się im smagłego chłopaka.

Gdy tylko przed półgodziną rozłożyli się w pobliżu mnie, od razu intuicja dała mi impuls, żeby na nich uważać, bo jacyś nienaturalni byli - nie dość, że dwóch na jednym kocu, to jeszcze te czerwone bliźniacze gacie ;)

W pierwszym momencie wydaje mi się, że chłopak może mieć atak padaczki, ale w następnej sekundzie uświadamiam sobie, że to młodociany sprzedawca podróbek, wpadł w zasadzkę dwóch funkcjonariuszy, którzy udawali zwykłych plażowiczów.

Po rozpaczliwej szamotaninie, w końcu młodemu udało się im wyrwać, a może go sami puścili - i pędząc na złamanie karku gnał przed siebie. Ale że go nikt nie gonił, to po jakichś 100 metrach zatrzymał się i błagalnie patrząc w stronę swojego zarekwirowanego towaru, płakał żałośnie jak małe skrzywdzone dziecko...

Tymczasem jeden z jego oprawców, wyjął legitymację, podniósł do góry i obróciwszy się wokół własnej osi, okazał ją zaniepokojonym plażowiczom. Ten drugi natomiast telefonicznie wezwał zmechanizowane posiłki, które po paru minutach wjechały na piach plażowym guadem i zapakowały na niego towar tego nieszczęśnika.

W międzyczasie pierwszy "mięśniak" zaczął przeszukiwać plecak swojej ofiary. Nie widziałam co tam było, ale w pewnym momencie wyjął z niego zapakowaną w folię kanapkę - i znacząco machając w stronę przyglądającego mu się chłopca - przywoływał go, aby ten przyszedł i zabrał swój posiłek.

W odpowiedzi na ten gest, młody znów rozpłakał się żałośnie, ale z miejsca się nie ruszył. Wtedy ratownik z plaży (a raczej pomocnik ratownika) wziął tę kanapkę od "mięśniaka" i zaniósł młodemu, który natychmiast ją rozwinął i zaczął łapczywie pałaszować...

No tego to już moja delikatna natura nie była w stanie zdzierżyć... Tysiąc interpretacji, refleksji i wniosków... :roll:
Ech, życie... przecież wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi..., dlaczego jeden może żyć godnie, a drugi walczyć o byt - za przysłowiową kromkę chleba... :!: :?

Wakacje, wakacjami, ale i tu nie da się zapomnieć, że live is brutal... I niestety Paestum - wbrew pozorom - to nie był to raj na ziemi... :roll:

Za kilka minut było już po wszystkim, a ja uświadamiam sobie, że Romek, który został w kamperku widział tę akcję policji i na pewno zastanawia się co się tam stało. Zbieram więc swoje klamoty i wracam, żeby go uspokoić.

Już mi się nie chce tam wracać...
Teraz Romek idzie popływać, a ja spłukuję z siebie sól z Tirreno Mare, strzepuję klimat tego smutnego wydarzenia i usiłując o nim nie myśleć, włączam Alkinosa, po czym wracam do lektury greckiego Paestum...

Przerwa... :szeroki_usmiech

Agostini - 2013-01-11, 21:36

Przy Twoim, Santo, „smakowaniu” - ja nieźle się „objadam” tą Italią.

I już zaczynam pracować nad sobą, żeby nie popaść w kompleksy.
Nawet gdyby spadły mi na głowę te mozaiki, to i tak nie byłbym w stanie dostrzec tych wszystkich szczegółów.
Hmm :gwm


Mówisz… że na jednym kocu, w czerwonych, bliźniaczych gaciach? :haha: :haha: Cenna wskazówka. Trzeba będzie zapamiętać. :)

Camptramp - 2013-01-13, 12:54

Santa trochę długa już ta przerwa.
Zgłodniałem :kook:

Pawcio - 2013-01-13, 15:40

Cieszymy się, że choć w niewielkim stopniu nasza relacja przyczyniła się do odwiedzin tego miejsca.. choć wrażenia niestety pozostały niezbyt smaczne :(

A skuterek to takie zagłuszanie sumienia, które podgryza nasz Kolega (przebywający obecnie na północy kontynentu) za "przewodnikowe" zwiedzanie świata. Pewnego dnia na pewno powiemy temu sposobowi stanowcze NIE ;)


Tak więc i ja zasiadam do poczęstunku, który nam serwujesz Santo :spoko

Santa - 2013-01-13, 19:43
Temat postu: "Znasz-li ten kraj..."
Camptramp napisał/a:
...Zgłodniałem :kook:

Najlepsza dla mnie motywacja, żeby udać się "do kuchni" :wyszczerzony:

Pawcio napisał/a:
Cieszymy się, że choć w niewielkim stopniu nasza relacja przyczyniła się do odwiedzin tego miejsca.. choć wrażenia niestety pozostały niezbyt smaczne :(

A skuterek to takie zagłuszanie sumienia, które podgryza nasz Kolega (przebywający obecnie na północy kontynentu) za "przewodnikowe" zwiedzanie świata. Pewnego dnia na pewno powiemy temu sposobowi stanowcze NIE ;)

Tak więc i ja zasiadam do poczęstunku, który nam serwujesz Santo :spoko

Nie wszystko zakapowałam :roll: :szeroki_usmiech ale cieszę się, że tu zawitałeś - ta opowieść jest moim "dziękuję" dla Waszej Ekipy i innych, którzy przecierali te szlaki :szeroki_usmiech

Agostini napisał/a:
... to i tak nie byłbym w stanie dostrzec tych wszystkich szczegółów.
Hmm :gwm
...
Mówisz… że na jednym kocu, w czerwonych, bliźniaczych gaciach? :haha: :haha: ...


Agostini - nie stresuj się :szeroki_usmiech U chłopaków taka drobiazgowość byłaby nie do wytrzymania :wyszczerzony: W końcu - my dziewczyny - możemy Wam to wszystko "drobiazgowo" zrelacjonować :haha:
.................................................................................................................................

:kwiatek :kwiatek :kwiatek :kwiatek :kwiatek :kwiatek


Koniec przerwy... ;)

Panie i Panowie - podkręcamy głośniki, opuszczamy powieki, przełączamy się na odbiór... Koniecznie w tej interpretacji... Nie było na Youtube, to wprosimy się na Wrzutę... ;)

http://matteuszs.wrzuta.p...naszli_ten_kraj

Znasz-li ten kraj,
Gdzie cytryna dojrzewa,
Pomarańcz blask
Zielone złoci drzewa,
Gdzie wieńcem bluszcz
Ruiny dawne stroi,
Gdzie buja laur
I cyprys cicho stoi?
Znasz-li ten kraj?
Ach, tam, o moja miła,
Tam był mi raj,
Pókiś ty ze mną była! ...

Oczywiście, że wszyscy to znamy... wielu z nas na pewno na pamięć ;) :szeroki_usmiech

Przygotowując się do tego wyjazdu, ze zdziwieniem odkryłam, że przez 99 lat żyłam w błędnym przekonaniu, że napisał go sam wielki Adaś pod natchnieniem uczucia do Henrietty - "Do H*** Wezwanie do Neapolu" :wyszczerzony:

Tymczasem prawda jest inna... To nie był Adaś ;)

Strofy te popełnił sam wielki Goethe i w oryginale brzmią: "Kennst du das Land..." Adaś tylko zapożyczył i sparafrazował fragmencik jego wielkiego poematu :szeroki_usmiech

Widocznie mu bardzo "przypasował", żeby wyrazić nim swoje fascynacje do Henrietty i Italii, oczywiście... :wyszczerzony:

Ach, Adasiu - jak ja cię doskonale rozumiem... :wyszczerzony: Nawet bardziej niż wtedy, gdy zachwalałeś nasze rodzime gaje i ruczaje... :szeroki_usmiech

A dobrze poinformowane źródła podają, że bezpośrednią inspiracją dla Johanna Wolfganga Goethego - było właśnie odwiedzenie urokliwego i tajemniczego Paestum (przez starożytnych zwanego Poseidonią). Przyjechał tu niedługo po jego odkryciu.

Zapewne przed niemal 250 laty było tu zupełnie inaczej, ale tego popołudnia wyjeżdżamy z naszego miejsca pod hotelem, aby popatrzeć, co go tak zafascynowało.

Miejsca do parkowania mają tu dostatek



Główną ulicą prowadzącą równolegle do parku archeologicznego - oddzielonego od świata tylko parkanem - idziemy w poszukiwaniu wejścia na teren wykopalisk.

Pierwsze wrażenie - jakby potrójne "deja vu" :roll: :szeroki_usmiech
Potężne, świetnie zachowane budowle - jakby żywcem przeniesione z Grecji. Wszystkie na wyciągnięcie ręki i w zasięgu aparacika :szeroki_usmiech





































Wzdłuż tej ulicy - pełno "rozpraszaczy". Moją uwagę odwracają liczne stoiska z lokalną rzeźbą i ceramiką





Pośród wielu innych antycznych i współczesnych gadżecików, znów pojawia się maskotka tegorocznych wakacji - "zakochany księżyc" ;)





Mijają lata, a on wciąż młody i zakochany ;) :wyszczerzony: Przypomina mi szkołę, jakieś wieczorne wyjazdowe ognisko i taką dawno zapomnianą nutkę ;)

Ten link - tylko dla przedwojennych dżentelmenów (lub ich naśladowców) ;)
http://www.youtube.com/watch?v=GXr3nIUG5i4

Okoliczne zabudowania utopione w zieleni i kwiatach





W głębi jednego placu zarysowuje się jakaś świątynia. Wtedy nic o niej nie wiedziałam, ale ominąć nie można, bo w takich miejscach - nawet na końcu świata - zawsze Ktoś na nas czeka...







Dziś już wiem, że to był jeden z wielu skarbów Paestum - kościół pod wezwaniem Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, starożytna katedra diecezji Paestum, ale szczegóły tylko dla "smakoszy", którzy jak zechcą to znajdą ;) A warto...

Po odpoczynku, refleksji i oddechu od upału, teraz już można przenieść się w świat pogański - w siódmy wiek przed naszą erą.
Przechodzimy na drugą stronę ulicy - do wejścia na teren parku archeologicznego - i przez symboliczną bramę udajemy się do starożytnej Poseidonii.

Z wydruków, które w ciągu roku zachomikowałam na wakacje, dowiaduję się, że siedem wieków przed narodzeniem Chrystusa, na tych terenach rozpanoszyli się greccy koloniści, którzy mieli tu wspaniałe warunki do życia jakie lubili wieść - czyli do pławienia się w luksusie :szeroki_usmiech

Oczywiście zaprowadzili tu swoje obyczaje, kulturę i religię - a że religia siłą największą, wiec jeszcze dziś - 28 wieków później - możemy podziwiać budowle, które wznieśli do oddawania kultu tym, w których wierzyli.

Ale w późniejszych wiekach na Poseidonię przyszły ciężkie czasy..., długo by opowiadać, ale efekt był taki, że zniknęła z powierzchni ziemi - można powiedzieć "zapadła się pod ziemię" i pod powierzchnią była ukryta przez 900 lat ) :roll:

W połowie osiemnastego wieku, natrafiono na nią przy budowie drogi :roll:
Ja co prawda za bardzo nie mogę sobie tego wyobrazić, jak to jest możliwe, no ale wierząca jestem, wiec mam ten komfort, że nie muszę wszystkiego rozumieć i to mi nie psuje nastroju... i niepotrzebnie nie wyostrza rysów twarzy :wyszczerzony: ;)

Opłaciły im się te wykopki ;) bo dzięki temu odkryciu - dzisiejsze Paestum jest jednym z najważniejszych parków archeologicznych w Europie i znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Teraz cały świat ciągnie do Paestum, żeby to zobaczyć. Ale dziś akurat tłumów nie ma.

Najbardziej przyciągają tutaj trzy ogromne starożytne budowle - świątynie Hery, Ateny i Posejdona.

Może daruję sobie i Wam szczegóły dotyczące tych świątyń, bo w końcu nikt z nas nie wierzy dziś w Atenę, Herę czy Posejdona (choć znam takich, którzy mają do niego szczególny sentyment ) ;) :szeroki_usmiech

Ale warto stamtąd zapamiętać, że świątynie owe powstawały wtedy mniej więcej, co Partenon w Atenach.

































Żadne fotki - szczególnie te miniaturki, które się tu wyświetlają, nie są w stanie oddać wrażenia, jakie odnosi się stojąc w pobliżu tych świątyń.
Podziw, respekt i uznanie dla dzieła naszych ogromnie odległych przodków. Stojąc tam - ma się wrażenie bycia takim malutkim pyłkiem - we wszechświecie... Czasem warto zastanowić się i poczuć "gdzie nasze miejsce" i co po nas zostanie :szeroki_usmiech
Paestum jest doskonałą scenografią do takiej refleksji...

Oprócz świątyń na terenie wykopalisk widoczne są liczne rumowiska i ślady fundamentów. Podobno pod ziemią jest tego dużo więcej. Fachowe źródła podają, że tylko szósta część została odkopana - reszta ciągle pod ziemią, na terenach prywatnych.

















Zadowolona z siebie jak licealistka, po solidnej powtórce z historii i mitologii, z sentymentem powspominałam swojego profesora - Kombajna. Myślę, że nawet jemu, który potrafił w pięć minut "zorganizować" nam wycieczkę w wyobraźni - o kilka dziesiątek wieków w przeszłość, nie przyszło do głowy, że my to kiedyś będziemy mogli sami realizować - ot tak - przy okazji i po drodze... :szeroki_usmiech

Fajnie byłoby z nim o tym teraz pogadać, ale gdzie go szukać - czy po tej, czy po drugiej stronie dziejów... :roll:

Z uczuciem pełnego zaspokojenia głodu na Grecję, po zmroku opuszczamy starożytną Posejdonię.

Nasz plac przy hotelu znów prawie pusty. Da nam schronienie na jeszcze jedną noc.

Rano ponownie plaża - równiutkie opiekanie boków - z każdej strony, trochę igraszek... z falami, potem prysznic "pod chmurką", południowy posiłek w kamperku, kawusia i około 14 opuszczamy nasz przyjazny placyk.

Na koniec tęskne spojrzenie na południowy horyzont..., gdzieś tam... zupełnie niedaleko, czeka na nas Sycylia...
"...La Sicilia non è poi così lontana..." ....czeka i kusi... :wyszczerzony:

...ale jeszcze nie teraz...
Teraz mogę sobie tylko wyobrazić i pomarzyć, że tam jadę... a przywoływanie odpowiedniego klimatu - jak w każdych okolicznościach ułatwia mi boski Kotunio ;)



:spoko

WHITEandRED - 2013-01-15, 22:00

:spoko
krzysztofCz - 2013-01-16, 09:46

WHITEandRED napisał/a:
Może to rozjaśni Tobie Santo, czego nie możesz "zakapować" :haha: .

"A skuterek to takie zagłuszanie sumienia, które podgryza nasz Kolega (przebywający obecnie na północy kontynentu) za "przewodnikowe" zwiedzanie świata. Pewnego dnia na pewno powiemy temu sposobowi stanowcze NIE "

Pawciu, pożyjemy, zobaczymy, na razie bardzo wielu z naszego grona bazuje na przewodnikach i robi sobie ze swojego urlopu wyścigi. Ostatnio przeczytałem coś takiego;

"Pobudka o 5.00, o 6.10 opuszczamy camping; Budzi mnie budzik o 7.30. Nie chce mi się wstać, ale dzwonek w telefonie co 5 minut przypomina mi o konieczności wstania.; Po 11.00 wstają dziewczyny – ubieranie, śniadanie, herbata z termosu – wszystko w czasie jazdy.; Mamy 400 km i 6 h jazdy."

i takie tam podobne, ja jednak potrafię zrozumieć, wymarzona trasa od paru lat, i urlopy są!!! hurrra!! Nie każdy ma tak, że nie musi w "środku nocy" wstawać i gonić 400 kilometrów. Ale jest i tak że nie każdy chce tak gonić mimo że urlopu mało i .....


Wiesz... urlop jaki jest każdy widzi :lol:
Ciągle gdzieś pędzimy... pędzimy... zapominając, że coś może nas ominąć. Ja właśnie, chociaż pracuję dalej, stałem się z różnych innych względów posiadaczem legitymacji emeryta. Z tego i z kilku innych względów doszedłem do wniosku, że już nigdy i nigdzie nie będę się spieszył dając sobie i dobremu Bogu szanse na lepsze poznanie wszystkiego.
Nie włączał bym się w tym momencie, by nie zaśmiecać Sancie jej wspaniałej opowieści ale tak mnie poruszyły słowa w Twoim podpisie
Cytat:
Egoizmem jest wymaganie od innych, by żyli życiem, które akurat tobie wydaje się najwłaściwsze.
To jest egoizm.
Żyć swoim życiem nie jest egoizmem.
że nie mogłem się powstrzymać.
Sorki Santa :roza: ... już uciekam :lol:

Santa - 2013-01-16, 21:00
Temat postu: Nasze nieplanowane "doce vita" ;)
krzysztofCz napisał/a:
... już uciekam :lol:

Nie uciekaj :!: :szeroki_usmiech
To, że wymieniacie tutaj swoje poglądy - dla mnie jako autora tego wątku jest informacją, że ktoś go czyta, że wyzwala on jakieś refleksje - i że jest sens go kontynuować - bo tak "sobie a muzom" - to mi się trochę nie chce :wyszczerzony:

WHITEandRED napisał/a:
...nie możesz "zakapować" :haha: ...

Po kolejnych etapach doskonalenia się: w domyślności, spostrzegawczości, asertywnosci - odkryłam..., że najzdrowiej jest: nie widzieć, nie słyszeć, "nie kapować" :haha: .... a swoje wiedzieć :diabelski_usmiech ;)

..................................................................................................................................

:kwiatek :kwiatek :kwiatek


Opuszczamy Paestum i jesteśmy na wyciągnięcie ręki od Wybrzeża Amalfii, o którym tyle "ochów" i "achów" słyszałam, że już dłużej nie mogę się powstrzymać.

Ale cóż tam ja - słaby człowiek - skoro nawet taki heros jak Herkules - wybrał to Wybrzeże, żeby pochować tu swoją ukochaną - nimfę o imieniu Amalfii. A zanim się zdecydował, przemierzył cały świat :szeroki_usmiech

Miejsce to oczarowało przepływającego tędy Odysa, aż chciał z pomostu w morze się rzucić i towarzysze musieli go do masztu przywiązać... Tylko jego to akurat bardziej niż samo Wybrzeże - kusiły jego mieszkanki :wyszczerzony: Ale to już szczegół... ;) osobisty... Odysa, więc nie wnikajmy... :wyszczerzony:

Tacy "turyści" - powinni przekonać każdego... i żadna reklama tego nie przebije, ale chyba nikt kto tu przyjechał, nie zawiódł się.
Miejsce to przyciąga najjaśniejsze gwiazdy tego świata. Zjeżdżają tu na wakacje, kupują wille..., ślubują sobie miłość i spędzają miodowe miesiące...

Od czasu do czasu - zapędzi się jakiś odważny kamperowiec :szeroki_usmiech

Wczytując się w opisy naszych camperteamowych poprzedników i konsultując sprawę na PW, już w domu wykluczyłam możliwość pchania się kamperem na Costierę. Skoro okolica taka piękna, to trzeba się nią upajać, a nie skupiać się na kierownicy i na zachowaniu życia ;)
A z resztą - mojemu Kierowcy - choć nie Odys, ani Herkules - też się coś należy... z tej drogi... :wyszczerzony:

W związku z tym postanowiliśmy pojechać do Salerno, znaleźć tam jakieś bezpieczne miejsce dla kamperka i właśnie stamtąd "zaatakować" Wybrzeże Amalfii.

Miałam w Salerno kilka namiarów na miejsca, gdzie można zostawić kampera. Niestety z kilku namiarów wklepanych do nawigacji, które wcześniej zdrukowałam z Googli i po okrążeniu Salerno - nic nie nadawało się do zakotwiczenia na dłużej.
I pojawia się pytanie co w tej sytuacji robić - czy się cofnąć na autostradę, czy jednak atakować...

Po krótkiej naradzie kierowcy i pilota - z akcentem na decyzyjność kierowcy - zapada decyzja: jedziemy Wybrzeżem Amalfii, do momentu znalezienia pierwszego kempingu.

W mojej świeżo zakupionej "Italii dla Bystrzków" (której zdecydowanie nie polecam) - wyraźnie stoi, że kempingi na Costierze są.
Namiarów konkretnych od strony południowej wprawdzie nie mamy, ale przecież powinny być reklamy, to coś sobie po drodze wypatrzymy.
A jeśli niczego nie znajdziemy wcześniej, to pojedziemy na kemping Agostiniego, który był takim żelaznym sprawdzonym punktem, ale znajdował się po drugiej stronie Costiery i był zaplanowany na odpoczynek i plażowanie po zwiedzeniu Wybrzeża Amalfii.

Muszę się tu publicznie przyznać, że mimo wcześniejszego postanowienia, żeby się tam kamperem nie pchać, to tam na miejscu - wbrew logice i sobie samej - jakoś tak wyjątkowo mocno coś zaczęło mnie tam ciągnąć... :wyszczerzony:

Nie byłam w stanie odmówić sobie takiej wyobrażonej przyjemności, którą mam zakodowaną w pamięci i wyobraźni od niepamiętnych czasów... :szeroki_usmiech

Kto oglądał "Dolce vita", ten wie o co chodzi i powinien mnie zrozumieć - kabriolet, piękna kobieta i ten powiewający na zakrętach biały jedwabny szal...
No kto by się nie chciał tak przejechać.... :?: :!: :wyszczerzony: :haha:

Co prawda kamper to nie kabriolet, ale też kabriolet to nie kamper :haha:
I każdy ma swoje własne wyobrażenie "dolce vita" ;) :szeroki_usmiech

Niestety nie znalazłam tego kawałka w sieci - jak młodzież zechce, to musi obejrzeć cały film. Dinozaurom też polecam ;) - dla rozwiania wątpliwości, dokąd w tym roku na wakacje :wyszczerzony:

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Romek już tak ma, że jak widzi "błysk w moim oku", to pakuje się w najbardziej karkołomne wyprawy... :szeroki_usmiech
Dróg podobnych do tej - już kilka w życiu przejechaliśmy i mimo ewidentnego wystawiania się na szukanie kłopotów, pewnie następną też pojedziemy ;)

Ale żeby nie siać paniki, to wcale nie było tak źle. Osobówką żaden problem, kamperkiem trzeba trochę uważać, bo wystające skały mogą "pogłaskać" zabudowę - szczególnie w drodze z południa na północ.

Mijani kierowcy - bardzo uprzejmi, uważni, cierpliwi, a że boki aut poobcierane, no to już taka uroda włoskich samochodów, że praktycznie nie ma nieuszkodzonych :roll:

Na początku wygląda tu zupełnie niewinnie








Kilka razy nawet udało nam się zatrzymać



Ale przejście na drugą stronę ulicy - nie zawsze było łatwe



Czasem się udawało ;)




















Na jednym z takich postojów - Romek wyskoczył z aparatem w boczną dróżkę - dla lepszego ujęcia horyzontu...i po powrocie oświadczył mi, że znalazł polski samochód, wyglądający na świeżo ukradziony i porzucony. Tylna szyba stłuczona, a poza tym wyglądał, że wsiadać i jechać.

Zrobił fotkę, bo tyle tylko mógł zrobić..., przy okazji powspominaliśmy naszego KIPka, który też gdzieś tak musi sobie stać i być może ktoś go kiedyś tak znajdzie.



Wyprzedzając nieco fakty, po powrocie do domu, przy okazji zawodowego kontaktu z dzielnicowym, powiedział mu o tym swoim odkryciu - dołączając wydrukowane zdjęcie.

Mając takie jak my złodziejskie doświadczenia z Italii, rozumiemy, że ktoś może jeszcze mieć nadzieję, że się znajdzie.
Tymczasem znajomy funkcjonariusz - od ręki sprawdził do kogo należy auto i skontaktował się z odpowiednią komendą na Wybrzeżu. Ku zdziwieniu swojemu i Romka - usłyszał, że nikt nie zgłaszał kradzieży tego egzemplarza.

Moja wyobraźnia od razu poszła dużo dalej, niż zwykłe zdziwienie. Wyobraziłam sobie, że może nie zgłaszał, bo go już nie ma, może gdzieś tam... w pobliżu był również właściciel tego auta... W końcu to południe Włoch... :roll:
Że też od razu mi to nie przyszło do głowy... Ale skoro dzielnicowy do dziś nie szukał z nami kontaktu, to chyba z tym niepokojem przesadziłam...

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Podczas drogi nie mam odwagi używać aparatu, bo chociaż nie prowadzę, czuję się współodpowiedzialna za szczęśliwy dojazd do celu... jakiegoś, na razie nie wiadomo jakiego ... :szeroki_usmiech

A poza tym - dłonie mam zajęte, bo kurczowo trzymam się pasa i wciskam się w siedzenie ;) Bynajmniej nie ze strachu, tylko wolałabym raczej sama tę kierownicę trzymać, wtedy miałabym jakieś oparcie ;)
Ale pomarzyć... dobra rzecz... :szeroki_usmiech

Mijamy kolejne miasteczka Wybrzeża Amalfii ale kempingu ani widu, ani słychu - a ścisk taki, że zamiast się delektować widokami, chciałoby się je jak najszybciej opuścić. O zaparkowaniu takim olbrzymem nie ma mowy.

Dopiero za Sorrento - w miejscowości Saiano - wypatrzyliśmy przy drodze tablicę informującą o kempingu. Kemping nazywał się "San Antonio" - no to od razu wiadomo, że dla nas :szeroki_usmiech





Nie od razu do niego trafiliśmy, bo miasteczko jest zawieszone na skałach, a kemping ukryty w porcie - i wjeżdżało się do niego przez zabytkową bramę w murze - jak do jakiegoś centro storico ;)

Wyjazd z kempingu - prosto do morza ;)



Ale najważniejsze, że w końcu jest :!:
I to jak się później okazało, była jego główna zaleta. Woda zimna..., ciepła niby miała być na monety, ale w praktyce się okazało, że monety brało, a wody nie dawało... :szeroki_usmiech

Kamperkowych zbiorników nie można opróżnić, bo nie ma takiego miejsca, jak nasz kamperek potrzebuje - toaleta tylko dla kasetowców.

W recepcji kempingu - żadnych informacji, żadnego cennika, obsługa wpada do nas tylko w locie, bo zabezpiecza również bar znajdujący się przy recepcji i rozgadywać się za bardzo nie ma czasu - tylko numerek miejsca i folderek dokąd z tego portu można popłynąć.
Widać, że na brak klientów tu nie narzekają, skoro traktują ich tak pobieżnie :roll:

Ale ja tam marudna nie jestem...,w końcu chodzi tylko o to, żeby gdzieś kamperka na chwilę zostawić i rozejrzeć się jak ta Costiera się prezentuje - tak gołym okiem, nie przez szybkę auta. A tu jeszcze port mamy pod bokiem :!:

W tej sytuacji oczywiste jest, że jutro zrobimy to, co tu dla nas najważniejsze - popłyniemy na Capri.

Mimo standardu raczej miernego, kemping jest pełny - kamperki pojedyncze, sporo namiotowców. Towarzystwo nieskore do zawierania znajomości - choć rejestruję zaciekawione spojrzenia sąsiadów. Integracja odbyła się poprzez wymianę uśmiechów - dostosowanych do rejestracji aut - powściągliwym, wylewnym, dyskretnym - a Ialiano - oko ;) :szeroki_usmiech

Ale i tak nie ma czasu na żadne gadu-gadu. Skoro świt wyruszamy i musimy się do tej wycieczki odpowiednio przygotować. Przewidując duży wysiłek związany ze wspinaniem się po górzystej Capri, zabieramy ze sobą tylko najniezbędniejsze rzeczy. Nawet przewodniki, które zawsze mam ze sobą, tym razem zostawiam - żeby nie tracić siły na dźwiganie. I tak nie da się wszystkiego zobaczyć, a ze świeżych relacji Agostiniego oraz Agi,Piotra i Pawcia mniej więcej orientuję się jakimi drogami tam chodzić.
Poruszać się będziemy po znakach - tam gdzie wszyscy. W końcu to nasz pierwszy raz... i tak się nie da wszystkiego ogarnąć.

Podczas tego wieczornego pakowania - Romek głośno się zastanawia, czy mamy w planie jakieś plażowanie, bo jeśli tak, to trzeba spakować kostiumy i ręczniki. Ale ja od razu wykluczam taką możliwość, bo popływać, to można wszędzie - a na jednodniowej Capri, to ja chcę przede wszystkim zobaczyć i poczuć, no i popłynąć do Lazurowej Groty, która jest tam dla mnie najważniejsza.

A poza tym - nie mam wiadomości, czy na plaży są jakieś prysznice, więc na morskie kąpiele nie się piszę, bo do kamperka daleko i sól mnie zeżre. Poza tym nie jestem aż takim "psem" na wodę ... :szeroki_usmiech

Ale Romek, który żadnej okazji do popływania nie odpuszcza - na wszelki wypadek zabiera kąpielówki, a ewentualnie opłukać się może butelką mineralnej. Jak się jutro okaże - taka zapobiegliwość to cenna cecha... ale to dopiero jutro....

A dzisiaj - spać..., dobranoc..., buona notte - amore :szeroki_usmiech


Agostini - 2013-01-16, 23:51

Cytat:
...na jednodniowej Capri, to ja chcę przede wszystkim zobaczyć i poczuć, no i popłynąć do Lazurowej Groty...

Cytat:
...Romek, który żadnej okazji do popływania nie odpuszcza...


Wiele plaż i miejsc, ogólnie dostępnych do popływania na Capri nie ma, więc pewne typy mam.
Nie wiem, czy wiecie, ale późniejszym popołudniem, kiedy „zwija” się łódkowe przedsiębiorstwo przewoźnicze,
można z brzegu, zejść po schodkach, wskoczyć do wody i wpłynąć do Lazurowej Groty wpław.

Oczywiście, wewnątrz nie będzie takiego efektu jak w południowych godzinach, gdyż promienie słoneczne, padające przez otwór groty, nie będą sięgać dna pod odpowiednim kątem.
Ale to oferta raczej dla Romka, bo myślę, że on to raczej jest pies na wodę. :) :haha:

Ależ mnie zżera ciekawość.
Powiedziałaś jutro? :gwm
OK.

Aulos - 2013-01-17, 00:07

Agostini napisał/a:
Powiedziałaś jutro?

To już :food

Santa - 2013-01-17, 15:51

Agostini napisał/a:
...Nie wiem, czy wiecie...
Coś tam wiedzieliśmy, ale reszty dowiedzieliśmy się na miejscu :szeroki_usmiech

Aulos napisał/a:
Agostini napisał/a:
Powiedziałaś jutro?

To już :food


Tak powiedziałam :!: :wyszczerzony:

To "jutro" było bardzo długie i bogate w przeżycia. I tutaj - "na łamach" też się trochę pociągnie :szeroki_usmiech
Nie chciałabym niczego spłycać, ani pomijać, liczę więc na cierpliwość, bo jako "kobieta (dużo) pracująca" ;) potrzebuję trochę czasu, żeby zmaterializować to, co siedzi w mojej głowie - a może - korzystając z okazji "przeżyć to jeszcze raz" :wyszczerzony:

Tadeusz - 2013-01-17, 16:22

Santa napisał/a:
potrzebuję trochę czasu, żeby zmaterializować to, co siedzi w mojej głowie - a może - korzystając z okazji "przeżyć to jeszcze raz"


Skąd ja to znam? :wyszczerzony:

Obiecuję cierpliwie czekać. W tym czasie również i ja będę pracował nad sobą z tego samego powodu.

Materiały z wypraw i wycieczek czekają, a ja "dojrzewam". :)

Barbara i Zbigniew Muzyk - 2013-01-17, 19:05

Dobrze ze Romek zabral kapielowki,ja mam zawsze kostium,bo zycie nauczylo,jak go nie masz to jest fajna woda,a nie zawsze mozna nago :?: :spoko
Santa - 2013-01-18, 20:33
Temat postu: A miała to być standardowa wycieczka na Capri ;)
Zbigniew Muzyk napisał/a:
Dobrze ze Romek zabral kapielowki,ja mam zawsze kostium,bo zycie nauczylo,jak go nie masz to jest fajna woda,a nie zawsze mozna nago :?: :spoko

Mnie jeszcze nie nauczyło, ale wciąż się uczę ... :szeroki_usmiech
Tadeusz napisał/a:
Santa napisał/a:
potrzebuję trochę czasu, żeby zmaterializować to, co siedzi w mojej głowie - a może - korzystając z okazji "przeżyć to jeszcze raz"


Skąd ja to znam? :wyszczerzony:

Obiecuję cierpliwie czekać. W tym czasie również i ja będę pracował nad sobą z tego samego powodu.

Materiały z wypraw i wycieczek czekają, a ja "dojrzewam". :)

Nigdy nie straciłam nadziei, że kiedyś wrócimy z Tobą na wrzosowiska i posmakujemy uroków Wysp, które dla mnie są "tabula rasa" :szeroki_usmiech

..................................................................................................................................

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Następnego dnia - skoro świt - o szóstej (co jak na mnie jest rekordem) radośnie wyskakuję z alkowy, zaparzam kawusię i przygotowuję śniadanie dla Romka :szeroki_usmiech Sama nie jadam... o takiej dziwnej porze :wyszczerzony:

Bez zbytniego ociągania, maszerujemy do pobliskiej przystani i kierujemy się tam, gdzie już czeka grupka osób - szprechających zupełnie niestosownie do okoliczności. Po kilkunastu minutach odpływamy - pod włoską banderą ale w otoczeniu samych Niemców. Trochę mi to towarzystwo "zgrzytało" w klimacie Italii i moich wyobrażeń o Capri, ale potrafię się wyłączyć i wpasować w otoczenie.







Bilety zakupiliśmy przy wejściu na pokład. Za kurs zapłaciliśmy oboje coś około 40 euro - ale to tak na okrągło, bo nie pamiętam, a szkoda mi czasu na szukanie kwitu, który gdzieś tam powinnam mieć i gdyby ktoś potrzebował wiedzieć szczegółowo, to oczywiście znajdę...

Obsługujący nas gość, proponował nam od razu bilet w dwie strony, ale nie skorzystaliśmy, bo przewidując powrót raczej późny, chcieliśmy jeszcze rozejrzeć się po wieczornym Sorrento. Po co wracać na nasz mierny kemping, skoro takie cuda wokół nas... :szeroki_usmiech

Tego rejsu trochę się obawiałam, bo kiedyś mi takie atrakcje szkodziły. Ale miałam nadzieję, że może już z tego wyrosłam :szeroki_usmiech Dawno nie pływałam, to nie wiem. Ale gdy się okazuje, że ta łajba jest odkryta i płyniemy na rufie, to zupełnie zapominam o swoich obawach, a nawet cieszę się taką nową - wakacyjną atrakcją :szeroki_usmiech



Gdyby nie wzmagający się upał, to mogłabym tak płynąć do Ameryki, ale po około półgodzince - zaczyna wyłaniać się nasza oczekiwana Capri.







Za chwilę skonfrontuję jak moje wyobrażenie ma się do rzeczywistości... Czy Capri mnie olśni, czy okaże się przereklamowana - jak dla wielu, którzy byli tu przede mną i na forach odradzali, żeby tu płynąć.

Zawijamy do Portu Marina Grande. Zorganizowaną grupę Niemców puszczamy przodem...



Na początek dokonujemy ogólnego rzutu okiem - co, gdzie i jak... W tym momencie najważniejsze, żeby wiedzieć - jak się po wyspie poruszać i skąd wracać.

Wita nas mapka Capri - przeanalizowałam ją przed wyjazdem na wakacje, teraz robię małą powtórkę... Mowy nie ma, żeby w tak krótkim czasie to wszystko zobaczyć...



Spojrzeliśmy jeszcze na rejsy do Sorrento. Wielki portowy "rozkład jazdy" informuje, że możliwości powrotu jest wiele. Tak więc - dzień na Capri a później nocne Sorrento ;) Czyż to nie piękny plan :?: :szeroki_usmiech :!:

Moje wyobrażenie, jak zwykle miało się spełnić, tylko niezupełnie tak jak chciałam - ale teraz jeszcze o tym nie wiem... :roll:

Opuszczamy port - i zaczynamy się rozglądać skąd by tu zacząć...

Szybko orientujemy się, że z portu Marina Grande można wydostać się busikiem, który dowiezie nas do centrum Capri - za jakieś symboliczne eurogrosze.

Można też skorzystać z kolejki linowej "Funicolare", ale my wybieramy opcję ambitniejszą - schodami w górę, wśród zakamarów, które stanowią o uroku tej wyspy, podglądając codzienność mieszkańców Capri, ich życie pośród ukwieconych uliczek, zaułków i domów.
W głowie mam zakodowane, że Homer nazwał Capri "wyspą kwiatów", chcę się nimi nasycić do pełna - bo kwiaty, moim skromnym zdaniem, to najdoskonalsze dzieło Stwórcy (poza kobietą... oczywiście) ;)

Przy wyjściu z portu, po prawej - jak ktoś bardzo potrzebuje, to może się ochłodzić... pierwsza ogólnodostępna plaża



Ale my odnajdujemy drogowskazy kierujące nas do centrum miasta i zaczynamy się wspinać... cały czas wąskimi schodkami pod górkę



Po drodze mijamy eleganckie posiadłości - odgrodzone od gapiów - murami i zaryglowanymi bramami. Ale czasem udało nam się zapuścić oko i obiektyw - w te cudne kompozycje ogrodowo-tarasowe, potwierdzające trafność określenia Homera.

Wśród kamiennych murów temperatura otoczenia chyba się podwoiła i z moich - z konieczności włożonych pokładowych portek - szybko przebiera mnie w zwiewną sukieneczkę, która jest "a jakoby jej nie było" i dzięki której mogłam przetrwać ten "raj na ziemi" - temperaturą zbliżony raczej do wyobrażonego przedsionka piekła :szeroki_usmiech





tu dać zdjęcia kwiatów










Muszę przyznać, że plącząc się wśród tych murów, zupełnie zatraciliśmy tam poczucie czasu. Tutaj widzę, że zanim doszliśmy do centrum, to trochę nam zeszło...



Ten zegar na wieży ratusza uświadamia nam, że jesteśmy na Piazza Umberto I, głównym placu Capri, znanym z białego tarasu kolumnowego.



Od razu je rozpoznaję... Te białe kolumny spowite pnączami kojarzy chyba cały świat - dla mnie to w każdym bądź razie jeden z symboli tego miejsca - żadne foldery z Capri nie obejdą się bez nich.

Tu każdy się zatrzymuje i jest to chyba jedno z najczęściej fotografowanych i najlepiej rozpoznawalnych miejsc na świecie. Chyba go sobie wrzucę na Facebooka :haha:

Jakaś gwiazda ze świtą biegających za nią fotografów - akurat ma tu sesję. Jeden ustawia ekran, a pięciu ją fotografuje - żeby przypadkiem nie uronić żadnego jej grymasu :wyszczerzony:

Miałam nadzieję, że ją Romek dyskretnie uwieczni, ale nie wiedzieć czemu - nie zrobił tego ;) Za to mnóstwo zdjęć napstrykał tej w czerwonej sukience :wyszczerzony:







Ja też próbuję Romka "ustawić" i zdjąć w tym kultowym miejscu, ale za bardzo nie chce - w skali od 1 do 5 - zero z próżności :wyszczerzony:





Wstępujemy do znajdującego się w pobliżu kościoła Świętego Stefana





Właściwie nie spotkałam podczas tej podróży kościoła, w którym nie byłoby portretu Jana Pawła II, tutaj też jest - na honorowym miejscu.



Po sesji fotograficznej i małym odpoczynku, kierujemy się do Villi Jovis. Z centrum Capri jest to dość długa, kręta i męcząca droga. Nagrodą i motywacją do wysiłku jest fantastyczne otoczenie i niepowtarzalnie piękna przyroda, wyłaniająca się zza kolejnych zakrętów....

Chciałoby się tylko focić, focić.... a najlepiej zostać tu na zawsze... :szeroki_usmiech

Tych zdjęć nie da się tu wszystkich wkleić - choć mam duży problem, które odrzucić, bo dla mnie każde jest ważne...
A w ogóle to tak sobie myślę, że opowiadając o Capri - należałoby taktownie zamilknąć i pozwolić czytelnikom spokojnie obejrzeć fotki. Zamilknięcie w moim przypadku - wymaga pewnego wysiłku, ale na chwilę - postaram się ;)





























Ten fikus to lokalny pomnik przyrody - tabliczka informuje, że jest z 1935 roku. Nic dziwnego - na Capri - w środku zimy temperatura podobno nie spada poniżej 15 stopni



Po drodze natknęliśmy się na jeden z kościołów Capri - pod wezwaniem Michała Archanioła - uroczy architektonicznie







Komunikacja na Capri - korzystają z niej starsze osoby, przewożone są towary



Mieszkańcy Capri - przy wejściach na swoje posesje umieszczają motta, lub dekoracje zgodne z ich zainteresowaniami. Lubię rozszyfrowywać ich znaczenie... w długie, zimowe wieczory :szeroki_usmiech





Na tej drodze prowadzącej do Villi Jovis - prawie cały czas jesteśmy sami. Rzadko się zdarza, że ktoś nas wyprzedza, lub mija schodząc z góry. Taka samotność na szlaku, dla jednych jest atrakcyjna, ale dla mnie niekoniecznie. Ja lubię przebywać wśród ludzi i istot żywych. Gdy jest zbyt pusto, robi się monotonnie. Na pustych bieszczadzkich szlakach, gdzie czasem trudno o człowieka, miło jest spotkać chociaż... jakiegoś "jelenia" :wyszczerzony: Tutaj były kozy... Ucieszyły się nami nie mniej, niż my nimi. Chętnie pozowały do zdjęć .. ;) A może miały ochotę chrumsnąć aparat Romka :szeroki_usmiech



Trochę żal się z nimi rozstać, więc zostajemy tu na chwilę. Romek - niespokojny duch, wyskakuje na tę skarpę i na jakiś czas znika - musi przecież zobaczyć dokąd tu sięga horyzont :wyszczerzony:

Wykorzystuję ten czas, żeby zadzwonić do mamy, bo chcę się z nią podzielić atmosferą Capri, wypełnioną hałasem szalejących tu cykad... Mama stwierdza, że słyszy je tak, jakby te cykady miała w swoim domu. Co za cudowny wynalazek - te komórki - w każdej chwili można się podzielić z bliskimi, tym co się akurat przeżywa :szeroki_usmiech

Powoli dochodzimy na miejsce...



Przed nami zarysowuje się obiekt, do którego zmierzaliśmy...


Villa Jovis to właściwie ruina po czymś, co ma koszmarną historię. Nie będę jej opowiadać, bo jest dołująca i szkoda psuć klimatu.

Wstęp na teren ruin - symboliczny - 2 euro. Obsługa, jak zwykle w Italii - czarująca :szeroki_usmiech Pan w biglieterii - choć wiekowy, to wyprostowany jak strzała, z pewnością siebie godną samego Marka Aureliusza, w granatowym garniturze, nienagannie białej koszuli (z mankietami i spinkami) :roll: i oczywiście z tym niekłamanym sympatycznym uśmiechem, który tutaj można spotkać o wiele częściej niż w naszej części Europy.
Jak oni to robią, że wszyscy tacy sympatyczni :?: :wyszczerzony: U nas gatunek "sympatycznych" - na wymarciu :wyszczerzony:

Po wstępnej wymianie uśmiechów, pan kieruje do nas pytanie w jakim języku chcemy rozmawiać - french, tedesco, russo, inglese...
Nie..., no masz... :!: nie dość, że taki przystojny, to jeszcze i bystry - na dodatek... :wyszczerzony: :!: A może się po prostu nudzi :?: :szeroki_usmiech

No skoro tak, to się trochę wysil ;) , a nie tak sztampowo, jak masz "nagrane" ;)

Ja nie po to od paru lat śpię z włoskim "Samouczkiem" , żeby mi teraz Włoch po angielsku kaleczył ;) czy już po rusku nie daj Boże :wyszczerzony:

Więc grzecznie panu odpowiadam - "parle polacco" :haha:
Italiano na chwilkę nieznacznie zbity z tropu, szybko odzyskuje pewność siebie i odpowiada mi po angielsku, że po polsku to on nie umie :wyszczerzony:

A no widzisz ... to się naucz..., skoroś taki zdolny :wyszczerzony: ...tak sobie w duchu myślę, ale do mojego Italiano uśmiecham się wdzięcznie i komunikuję mu - wobec tego "parle italiano" :wyszczerzony:

Uśmiech Italiano rozjeżdża się jeszcze bardziej i zachwycony pyta mnie, czy mówię po włosku... :?:
No mówić, to raczej "piccolo", ale rozumieć trochę rozumiem, a przede wszystkim, to bardzo lubię słuchać jak Italiano do mnie mówią :wyszczerzony:

W moich "Bystrzakach" znalazłam taką sugestię, żeby gadając w Włochem używać często sformułowania "non capisco" czyli "nie rozumiem" :szeroki_usmiech a wtedy Włoch stanie na głowie, żeby ci wszystko wytłumaczyć... :wyszczerzony:

No to niech teraz staje... zobaczymy, czy to prawda :wyszczerzony:
Italiano na głowie nie stanął, wiec w "Bystrzakach" przesadzili, ale trzeba mu przyznać, że się bardzo starał ;)

Udzielił nam instrukcji - jak się po tych ruinach poruszać i na co zwrócić uwagę i nie wiedzieć po co - wyszedł za nami z tej swojej kanciapy a potem jeszcze długo odprowadzał nas wzrokiem.... cdn...

:spoko

Aulos - 2013-01-18, 21:35

Na Capri jeszcze nie byliśmy, a te kwiaty rzeczywiście piękne :bukiet:
krzysztofCz - 2013-01-19, 06:51

Aulos napisał/a:
Na Capri jeszcze nie byliśmy, a te kwiaty rzeczywiście piękne :bukiet:

My, Krzyśki jesteśmy szczególnie wyczuleni na piękno kwiatów. Mnie urzekła najbardziej taka czerwona róża, na którą i Italiano zwrócił uwagę :lol:

Santo chyba coraz dłużej dobierasz przyprawy do tej uczty, a smakosze czekają... czekają... czekają :roza:

Qcyk - 2013-01-19, 09:41

Tez czekamy niecierpliwie na cd. smakowitej Italii :roza:
WHITEandRED - 2013-01-19, 19:00

:spoko
Pawcio - 2013-01-20, 20:30

Ochhh... na Carpri również trafiliście. :bukiet:

Ja mam takie małe marzenie.. co by kiedyś spędzić cały wyjazd właśnie tam.. n Capri i półwyspie sorrentyńskim. Piękny świata zakątek. :)

Fux - 2013-01-20, 20:31

Capri i rewiry Sorrento, Amalfi i poboczne rządzą.
Neapol niekoniecznie... ;)

Santa - 2013-01-20, 22:04
Temat postu: "Szczypta goryczy" ;(
Cieszę się, że widzę tu tylu Gości - sympatycznych, dowcipnych, życzliwych, miłośników Capri i ... kwiatów... :wyszczerzony: :szeroki_usmiech
Odwołuję, że "gatunek sympatycznych na wymarciu" - po prostu wszyscy poukrywali się na pewnym forum :wyszczerzony:

Kusi mnie, żeby odpowiedzieć każdemu, ale się powstrzymam (choć z trudem) :wyszczerzony: bo jestem pewna, że lepiej zrobię, jeśli wkleję kolejny odcinek naszej Capri.
Dziś... szczypta goryczy... :roll:

Tylko słówko do WHITEandREDa: już wiem dlaczego tak lubię czytać Twoje wpisy - bo zawsze rzucają na sprawę jakieś nowe światło :diabelski_usmiech

..................................................................................................................................

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Choć zwykle dobrze się czuję w klimatach przeszłości, to Villa Jovis sama w sobie nie była dla mnie jakąś niezwykłą atrakcją. Może dlatego, że starałam się mentalnie odciąć od jej koszmarnej przeszłości.













Stojący na szczycie ruin Villi Jovis - kościół di Santa Maria del Soccorso był zamknięty. Można było coś niecoś podejrzeć przez dziurkę od klucza, ale niewiele...





Na dziedzińcu kościoła znajdował się charakterystyczny dla tego miejsca wizerunek Madonny...





Ale trud wspinania się na szczyt Villi Jovis, oprócz pięknej drogi, został nagrodzony wspaniałym widokiem na Półwysep Sorrento i Zatokę Neapolitańską.

Wykorzystując ławeczkę w cieniu kościoła, mogliśmy odpocząć i podziwiać horyzont



Z oddali wyłaniał się nieco przymglony Wezuwiusz



Nie miałam jeszcze ochoty opuszczać tego miejsca, ale Romek miał inny pomysł - wykraczający poza informacje z mojego przewodnika ;)

Przy wyjściu z terenu ruin znów natknęliśmy się na naszego Italiano z biglieterii. Żegnał nas promiennym uśmiechem i z daleka kłaniał się na pożegnanie. Zapewne nie przyszło mu do głowy, że my tu za chwilę sforsujemy zakaz wstępu na jego teren i wdrapiemy się na pobliski punkt widokowy :wyszczerzony:

Romek wypatrzył to miejsce, gdy szliśmy w pierwszą stronę i spotkaliśmy kozy ;) Mój mąż już tak ma, że lubi zaglądać tu i ówdzie - a najchętniej tam, gdzie nie wolno :wyszczerzony:

Nie przypuszczałam, że takie miejsce można znaleźć na Capri..., spokojne, zaciszne i bez przesady można powiedzieć - magiczne...

Nad morskim urwiskiem, w cieniu zagajnika, prowadziła wąska ścieżka, ale wyglądała na rzadko uczęszczaną - być może tylko dla wtajemniczonych. Czekała tam na nas ławeczka - i widok tak niezwykły, że brak słów... Fotki tego nie oddadzą, ale przynajmniej dadzą jakieś wyobrażenie...












Wcale nie chciało nam się stamtąd ruszać. Mogłabym już odpuścić pozostałe atrakcje i spędzić tu resztę tego dnia.

Mogłabym..., gdyby nie jeszcze jedna pokusa. Tej niestety oprzeć się nie byłam w stanie ;) Za długo siedzi w mojej głowie - a może w duszy, a może w sercu...

Gdy uświadamiamy sobie, ile czasu nam tu uciekło, postanawiamy bez ociągania udać się na drugą stronę wyspy - do miasta Anacapri a stamtąd do mojej wyśnionej Lazurowej Groty ;)

Co prawda - grot to ja specjalnie nie lubię. A właściwie - to nie wiem czy lubię, bo na samą myśl o tym, żeby włazić pod ziemię, robi mi się niemiło, więc nie włażę...
Awersja ta rozciąga się nawet na niechęć do chodzenia do domowej piwnicy :haha: - co ma swoje dobre strony :wyszczerzony: dla mnie, oczywiście :wyszczerzony:

Ale ta grota jest wyjątkowa... Nie pamiętam kiedy, na pewno dawno temu, stąd dowiedziałam się, że na świecie jest takie niezwykłe miejsce. Ale wtedy nie miałam nadziei, że kiedyś tu przyjadę...



No jakże ja bym mogła nie chcieć tego zobaczyć... :wyszczerzony:

Ale też i ta Lazurowa Grota wzbudzała we mnie pewien niepokój - szczególnie, że obejrzałam sobie w necie parę filmików i poczytałam kilka opisów - o tym na przykład, że wejście ciasne, a głowę trzeba schylić, żeby nie urwało... itd, itp...

No ale w końcu popłynę tam łódką i z mężem, więc jakoś przetrwam to doświadczenie. Ostatecznie nie jestem jakiś tam ostatni chuderlak..., jak trzeba, to się sprężam i daję radę...

Uświadomiwszy sobie, że jeśli chcemy tam dotrzeć, to najwyższa pora już się tam udać - tą samą drogą - szybko schodzimy do centrum Capri. Tam wsiadamy do autobusu, który wiezie nas do Anacapri.





Jak dobrze, że nie musimy jechać tędy kamperkiem, droga wąska a ruch wcale nie mały ;) Ten kierowca nie potrzebuje pilota, więc możemy przez szyby busika obserwować okolicę.

Jak na dłoni - widać Marina Grande


...i topografię wyspy...


Mijanie odbywa się na grubość lakieru...


Przejażdżka tą drogą, to doświadczenie takich jak na poniższej fotce i podobnych "okoliczności przyrody" ;)



Wysiadamy na końcowym przystanku, z którego również mają odjeżdżać busiki do Lazurowej Groty. Kierujemy się do odpowiedniego stanowiska, ale z rozkładu jazdy wynika, że o tej porze połączenia są rzadkie. Zanim będzie następny kurs, zdążymy dojść tam na piechotę. Czytałam gdzieś, że to nie daleko, a że jeszcze mam nadzieję nacieszyć oczy okolicą, więc żaden problem :szeroki_usmiech

Uroczą oliwkową alejką - udajemy się w kierunku Grota Azurra



Po drodze zaglądam do przydrożnych ogrodów, poszukuję kwiatów, ale tu jest trochę inaczej - kwiaty są ale jest ich zdecydowanie mniej


Pokazują się też inne klimaty...




Takie skromne rezydencje... ;)



To że poszliśmy piechotą, to był błąd i strata czasu, bo choć ciągle z górki, to wcale było tak blisko, jakby się wydawało, a poza tym otoczenie, zabudowa i zieleń - też nie taka wspaniała, jak w miasteczku Capri. Droga zajęła nam pewnie z pół godzinki - i w końcu dochodzimy do przystanku końcowego busików. Po drodze żaden nas nie mijał.

Z przystanku - po znakach - kierujemy się do miejsca oznakowanego jako Grota Azurra. Dochodzimy do miejsca, które kojarzę ze zdjęć i filmików z youtube. Kawałek zbocza góry jest zagospodarowany tak, żeby turysta mógł po drabince zejść do wody, a stamtąd przesiąść się do łódki, którą wpłynie do groty. W pobliżu jakieś stragany z pamiątkami, woda mineralna po 3 euro za litr itp...

Ale po dotarciu na miejsce, od razu tknęło mnie, że coś tu jest nie tak, jak miało być. Nawet miałam podejrzenie, że to może jakaś inna grota, bo jest ich w tych okolicach więcej. Na wodzie przed grotą miały tłoczyć się łódki, miał być tłum chętnych, żeby do niej wpłynąć... :roll:

Tymczasem łódki nie ma ani jednej. Tylko kilka małych pływających skorupek buja się w pobliżu, a ich załogi z daleka spoglądają w kierunku groty. Niektórzy zażywają morskiej kąpieli.





Ale tablica informacyjna rozwiewa nasze wątpliwości


Przed wejściem do groty radośnie pluska się jakaś grupa rozbawionej młodzieży - pod okiem chyba trenera lub nauczyciela.

Gdy uświadamiamy sobie, że "nici" z naszego wpływania łódką, Romkowi równocześnie podnosi się ciśnienie i obniża nastrój...
- Jak to możliwe..., gdzie te łódki..., przecież miały tu być... :?: :roll:

O tym co zaczyna się dziać ze mną, to lepiej przemilczeć. Pokonać dwa i pół tysiąca kilometrów, przejechać kamperem Costierę, popłynąć na Capri..., nie..., tego się tak łatwo przełknąć nie da... :roll:

Żeby choć móc popływać w okolicy groty, zaglądnąć z daleka, a może zajrzeć do środka...
Ale przypomina mi się nasze wczorajsze pakowanie i decyzja, że kostium kąpielowy mi się nie przyda.

Wylewam głośno swój żal za niezabranym kostiumem, a Romek na to, że on kąpielówki zabrał.
Całe szczęście. Przynajmniej on skorzysta...

W międzyczasie zaczyna mi się przypominać, że do groty można też dostać się wpław, tylko jak to organizacyjnie wygląda..., jakieś wstępy mają pobierać..., a tu niczego takiego nie widzę.



Starając się nie dopuścić do spiętrzenia żalów nad swoim opłakanym stanem, proponuję Romkowi, żeby zostawił mi wszystkie klamoty i popłynął rozeznać, jak to tam naprawdę jest.
Ja tymczasem siadam na ławce, za plecami jakiegoś ekscentrycznego wędkarza, który nie wiedzieć czemu akurat tutaj rozłożył swoje klamoty i toruje przejście potencjalnym amatorom odwiedzin w grocie.
Romkowi nie trzeba powtarzać dwa razy :szeroki_usmiech





Mija z 15 minut - Romka nie ma... Ale za chwilę wyłania się z wody i rozpromieniony biegnie, żeby mi oznajmić, że był już w grocie...., że jest tam prawie pusto, jakieś pojedyncze osoby i paru nurków.... i że jest cudownie, fantastycznie, wspaniale i w ogóle... zdziwienie mnie ogarnia, skąd mój mąż zna tyle takich kwiecistych słów i na dodatek wypowiada je wszystkie w ciągu jednej minuty :wyszczerzony:

Całe szczęście..., czuję, jak spływa ze mnie napięcie..., dobrze, że chociaż on... Cieszę się razem z nim, ale on chyba tego nie widzi, ani nie słyszy, bo w takim uniesieniu werbalizuje swoje zachwyty nad lazurem, którego dotknął, że tego opisać się nie da.
Proponuję mu, żeby nie tracił czasu, tylko szybko tam wracał i korzystał z tej niepowtarzalnej "chwili". Zachęcać go nie trzeba, w locie nakazuje mi tylko pilnowanie tego całego balastu, którym jesteśmy obarczeni i już go nie ma...

Ja... zostaję... :roll: Z jednej strony cieszę się, że choć on ..., a z drugiej ... szkoda gadać.... :(
Siedzę jak to brzydkie kaczątko, obarczona jakimiś aparatami, dokumentami, kartami, eurami, kluczami..., jak niewolnik własnych rzeczy, jak... nie powiem głośno co... ale położenie moje aktualne jest nie do pozazdroszczenia... Nic, tylko siąść i płakać...

Na dodatek nie mam tego kostiumu... Oj, Lusi... czy ty choć raz nie mogłabyś pojechać i wrócić jak normalni ludzie :?: :!: :roll:

Przez jakąś chwilę daję się tak targać tym skrajnie wrednym uczuciom, ale jako że ich wyjątkowo nie lubię, więc zaczynam kombinować, jakby tu sobie z nimi poradzić. Coś mi zaczyna świtać..., ale czy dam radę... :?: :roll:
Oczywiście, że dam - a przynajmniej muszę spróbować...

Siedzę tak jeszcze jakiś czas, czekam na powrót Romka, który wcale do powrotu się nie kwapi i wcale mu się nie dziwię..., ale mam już swój plan wyjścia z mojej beznadziejnej sytuacji... cdn...

:spoko

Aulos - 2013-01-21, 01:02

To się nazywa budowanie dramaturgii :ok
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2013-01-21, 15:57

Zawsze miej kostium ze soba.Ja na twoim miejscu bym poplynela w majtkach i staniku.Ze mna gorzej,bo jak jest upal,nosze topiki bez stanika :spoko
Agostini - 2013-01-21, 22:46

Santa napisał/a:
Agostini napisał/a:
...Nie wiem, czy wiecie...

Myślałem, że przekażę ciekawostkę…, a ja?…, i to właśnie ja!… :gwm
Mam poczucie, że wykrakałem. :(




Sytuacja, zdaje się, nie jest całkiem beznadziejna i jakoś do uratowania. :?
A ja?
To może już o swoich domysłach, Lucynko, nie będę informował. To ja cierpliwie poczekam. ;)

Santa - 2013-01-22, 20:17
Temat postu: "Światełko w tunelu"...
Agostini napisał/a:
...
Sytuacja, zdaje się, nie jest całkiem beznadziejna i jakoś do uratowania...

No pewnie - zawsze jest jakieś "światełko w tunelu" ;)
A swoim wpisem - tylko potwierdziłeś moją wiarygodność :wyszczerzony:

Aulos napisał/a:
To się nazywa budowanie dramaturgii :ok

Zbigniew Muzyk napisał/a:
Zawsze miej kostium ze soba...Ja na twoim miejscu bym poplynela w majtkach i staniku... spoko


Obawiam się, że ta nieco przesadzona dramaturgia, to może być uboczny efekt tych promili, które tu cichaczem serwuje pewien ukryty Forumowicz ;) Dyskretny, skromny a jakże skuteczny ;) :szeroki_usmiech

W końcu możliwości wyboru za dużo nie było - bo albo w majtkach, albo bez majtek :diabelski_usmiech :haha:

..................................................................................................................................

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Po jakimś czasie Romek wraca...radosny, rozentuzjazmowany, wniebowzięty... :szeroki_usmiech
Teraz do swoich zachwytów nad Lazurową Grotą dodaje jeszcze doświadczenia ostatnich minut - takie mianowicie, że namówił i popilotował do groty jakieś dwie przygodne nimfy czy rusałki błotno-bagienne, bo raczej nie morskie, skoro pływać nie umiały, tylko unosiły się na wodzie w kapokach i kołach ratunkowych :wyszczerzony:
Prawdopodobnie" urwały się" z tych prywatnych jachcików i ciekawie zaglądały do wnętrza groty, ale nie miały odwagi przekroczyć jej progu.

Niestety tej historii już tak szczegółowo nie opowiem, bo mnie tam nie było i obawiam się, że specjalnie nie jestem nią zainteresowana :haha:

W każdym bądź razie - mój mąż - dodatkowo spełniony w roli rycerza, ...z ostrożnością - bo wie, że tego nie lubię, zaczyna się nade mną użalać, współczując mi, że nie spakowałam tego kostiumu i nie mogę zobaczyć i przeżyć tego co on... i że to taki pech, bo ta grota to coś fantastycznego...i...tp, i...td...

Nie mogę :?: :!: Jak to nie mogę... No chyba, nie sądzisz, że z powodu braku odpowiednich majtek, zrobię sobie taką plamę na życiorysie :!:

-No co ty..., chyba żartujesz..., chyba nie chcesz płynąć tam w bieliźnie :!: :roll:

-A jak myślisz... :?: :!: :wyszczerzony:

Romek nawet nie jest zdziwiony, bo mu takie wyskoki żony żadna nowość...

-A właściwie to i tak ludzi mało, a jak zdejmiesz sukienkę przed samym wejściem do wody a ja cię osłonię, to prawdopodobnie nikt nie zauważy, w co jesteś ubrana. Przynamniej sobie popatrzysz z bliska, tylko uważaj, bo skały ostre, żeby cię fala nie rzuciła... i pokazuje mi swoją kontuzjowaną, krwawiącą kostkę...

-Nie, nie żartuję... i nie obchodzi mnie co tam sobie kto pomyśli..., przyjechałam tu zobaczyć Lazurową Grotę i ją zobaczę... :!:

Szybka akcja pod osłoną męża i jestem już zanurzona w wodzie, stoję na drabince, która łączy ląd z morzem. Ale tutaj orientuję się, że sprawa nie jest taka prosta. Przypływ jest już tak duży, że strach od drabinki się oderwać, bo może mną uderzyć o skałę. A kątem oka (którego podobno nie ma) widzę, jak każda kolejna fala coraz wyżej zalewa wejście do groty.
Ogarnia mnie niepokój i chwilowe zwątpienie :roll:

Pływać to ja oczywiście umiem - od zawsze - co prawda techniką "własną", wypracowaną gdy miałam chyba z 5 lat - na rzece, która przepływa przez podwórze moich rodziców, ale skoro się do tej pory nie utopiłam, no to przecież umiem :wyszczerzony:

Fakt, że w otwarte morze nigdy nie wypuszczam się sama, tylko z Romkiem, bo się boję fal, a poza tym nie lubię jak mi takie coś kudłate psuje fryzurę :haha: ... ale żeby wpływać do jakiejś groty, to takiego doświadczenia, to ja w ogóle nie mam.
Romek dużo w życiu wysiłku włożył, żeby mnie "nawrócić" na jakiś normalny encyklopedyczny pływacki styl, ale się nie dałam - uznając, że ten mój - własny - jest najlepszy i najmniej mnie męczy :haha:

Przez moment stoję tak na tej drabince - w rozkroku i w wewnętrznym rozdarciu..., targana dylematem - ryzykować czy odpuścić..., ale z góry Romek uśmiecha się akceptująco i woła "dasz radę" :szeroki_usmiech

No skoro on tak uważa... :!:
Odrywam się od tej drabinki i wraz z odpływem rzucam się do wody. Najpierw odpływam z falą w kierunku morza, potem robię w tył zwrot i znów z falą - kieruję się do groty. Chwytam za łańcuch, który służy tu przewoźnikom do przeciągania tych swoich małych łódek (jak na fotce wyżej).
Dobrze, że ten łańcuch tutaj jest, bo fala coraz mocniejsza i miota mną jak liściem. Po tym łańcuchu podciągam się do samego gardła groty i czekam aż woda cofnie się do morza... Chwila wahania... ale króciutka..., można wpływać..., więc puszczam łańcuch... i cała naprzód...

W grocie... cisza, że słyszę swój oddech, woda ani drgnie, im dalej tym coraz ciemniej, gdzieś na przeciwległym krańcu komory miga jakieś światełko... czołówka..., a może błysk flesza... W tej ciszy i przy zupełnie spokojnej wodzie czuję, że nie muszę wkładać żadnego wysiłku...

Płynę dalej - nie wiem ile - trudno mi to ocenić... i wtedy i dzisiaj... Choć ciemno, że oko wykol, ani żywego ducha, czuję..., że wbrew logice coś mnie ciągnie do przodu... Przemknęło mi przez myśl, żeby płynąć dopóki nie poczuję zmęczenia..., najlepiej do tego światełka, ale też widzę, że im dalej płynę, to światełko też coraz dalej..., dziwne...

Ciekawe czy tu można utonąć :?: ... pewnie tak, tylko żeby potem nikomu nie przyszło do głowy napisać w nekrologu, że zginęła tragicznie - bo okoliczności są niesamowite, niepowtarzalne, wspaniałe i w niczym tragicznych nie przypominają. Tylko skąd ci piszący "oni" mogą to wiedzieć. Ja też bym nie wiedziała, gdybym tego nie dotknęła...

Zawsze chciałam zrozumieć tych, którzy łażą gdzieś po ośmiotysięcznikach, czy wypływają w samotne rejsy dookoła świata - pakując się w niemal pewne kłopoty i nierzadko tam zostają... od teraz już patrzę na to inaczej... przeżyć coś wspaniałego - choćby to miało być ostatnim przeżyciem w życiu, to zupełnie zrozumiałe ludzkie pragnienie...

No ale dobrze, wystarczy tej filozofii praktycznej..., płynę dalej, choć już dawno nic nie widzę - tylko to światełko - kuszące gdzieś w oddali...
Może jeszcze popłynęłabym dalej, bo zmęczenia żadnego nie czuję, gdy nagle przypomina mi się, że tam, na brzegu - czeka Romek ... a przecież on wie, że ja się boję jaskiń..., grot... i nie lubię domowej piwnicy :szeroki_usmiech
No i ta fala zalewająca otwór - i te moje wybitne umiejętności pływania... ;)

To wszystko mi uświadamia, że trzeba wracać..., choć szkoda, ... żeby tak móc dopłynąć do tego światełka - na horyzoncie...

Robię myk i zmieniam kierunek... , teraz znów do światła... i do świata...

Aż nagle .... tego wrażenia nie zapomnę do końca moich dni..., a może nawet zabiorę je ze sobą...

Przede mną... wspaniały, spokojny, delikatnie migocący, bezkresny lazur...
Więc to o to tutaj chodzi..., w tej grocie... :shock:

Przez chwilę zapomniałam, że tu się wpływa właśnie dla tego lazuru... Zwalniam, żeby zatrzymać tę chwilę jak najdłużej... Poruszam się na tyle, żeby utrzymać się na powierzchni, ale nie przemieszczam się do przodu...

Może przedłużałabym ją w nieskończoność, ale im bliżej wylotu groty, tym dokładniej widzę, że przypływy są coraz mocniejsze i wejście do groty zalewają prawie całkowicie.

Ale pamiętam, że jest ten łańcuch..., uchwycę się go, to może mnie jakoś stąd wypuści...

Tak też robię - a w momencie gdy woda cofa się do morza, wzdłuż łańcucha spokojnie przemieszczam się na zewnątrz - opuszczając to przefantastyczne i niepowtarzalne miejsce.
Pilnuję nóg, żeby nie pokaleczyć. Romek kontuzjowany, to może wreszcie da mi tego kamperka :wyszczerzony:

Wypływając - nie wierzę, że to zrobiłam, jakaś nieznana mi energia wypełnia mi płuca i rozrywa mózg - mam taką adrenalinę, że mogę góry przenosić :wyszczerzony:

Ciekawe co myślał mój mąż, gdy byłam w środku i te fale tak zalewały ten otwór, pewnie umierał ze strachu...
Zaraz mnie zobaczy to się uspokoi...
Już go widzę - macha mi, ale na umierającego nie wygląda... Wręcz przeciwnie... Nawija z jakąś parą młodych (jak się później dowiaduję) Włochów - dodając im odwagi do wpłynięcia do groty, bo widać, że chcieliby..., a boją się.

Pokazuje im na mnie z dumą i oznajmia, że jego łajf była tam - i to sama :wyszczerzony:
No ładnie, mam nadzieję, że nie zauważą, co ta łajf ma na sobie - a z resztą - co mi tam, teraz to zupełnie bez znaczenia... :szeroki_usmiech

Romek przygotowany na moje wyjście, sprytnie podaje mi sukienkę, w którą natychmiast wskakuję i zanim stawiam nogę na suchym lądzie, jestem już kompletnie ubrana.
To że nie mam ręcznika i sól mnie zaraz zeżre, nie jest w tej chwili żadnym problemem...

W tej euforii - wzajemnie się przekrzykując w dzieleniu się wrażeniami, opuszczamy - niemal już puste o tej porze dnia, to wyjątkowe miejsce i udajemy się na pobliski przystanek dla busików. Akurat nie ma ani jednego, więc przysiadamy na ławce na przystanku.

Obok ławki, jak to często w Italii bywa - z rury wystającej z pobliskiego muru - z niedokręconego kranika sączy się woda. No i po co było martwić się na zapas ;) :!:
Nabieramy wody do butelki po mineralnej (tej po 3 euro za litr ;) i najpierw Romek z moją pomocą, potem ja z jego - spłukujemy z siebie sól i za chwilę jesteśmy jak nowi. A że słońce jeszcze nieźle przypieka, wiec za chwilę moja sukienka jest sucha i znów mogę paradować po boskiej Capri :szeroki_usmiech

Podjeżdża busik, który zabiera nas do centrum Anacapri. Stamtąd potrzebujemy do portu - Marina Grande, ale znów nie ma czym...
Mnie się co prawda w ogóle nie śpieszy - bo jestem na takim rauszu, że w ogóle nie myślę o żadnych przyziemnych sprawach ;) Chce mi się zadzwonić do wszystkich moich znajomych ... i rozgłosić światu, jakiego to właśnie doświadczyłam niecodziennego wydarzenia.

Ale Romek praktyczniejszy, więc zasięga języka i udajemy się do stanowiska, z którego mamy dojechać do portu. Po drodze wstępujemy do "Tabacerii", gdzie zakupuję pocztówki - oczywiście z błękitem Groty Azurry i na świeżo wypisuję je do mamy i siostry - oczywiście przelewając na nie swoje świeżutkie zachwyty :wyszczerzony:

Ale że autobusu ciągle nie ma i nie zanosi się, żeby szybko miał być, więc udajemy się w kierunku portu na piechotę. Może po drodze uda nam się na jakiś załapać... cdn....

Ps. Właśnie uświadomiłam sobie, że nie mam do tego fragmentu żadnych fotek - ale wtedy zapomnieliśmy o bożym świecie, nie mówiąc już o aparacie :szeroki_usmiech

WODNIK - 2013-01-22, 20:30

:kawka: no i co było po drodze? jak długo mam czekać ?.
Capri widziałem tylko z lądu wracając z Sycylii.
Pozdrawiam :spoko

krzysztofCz - 2013-01-22, 21:22

Zuch dziewczyna. My jednak też żałujemy braku aparatu :diabelski_usmiech
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2013-01-24, 22:17

No ciesze sie ze sie udalo :roza:
Elwood - 2013-01-25, 09:26

Santo dla przywołania wspomnień:
Santa - 2013-01-25, 17:02
Temat postu: " Ten dzień, wbrew pozorom, jeszcze się nie skończył ..
krzysztofCz napisał/a:
... My jednak też żałujemy braku aparatu :diabelski_usmiech

Ja też żałuję, że to wszystko zostało tylko w mojej głowie :szeroki_usmiech
Elwood napisał/a:
Santo dla przywołania wspomnień:

Ale "kamperowa brać" pomyślała o czymś na otarcie moich łez :wyszczerzony: Dziękuję :szeroki_usmiech
Zbigniew Muzyk napisał/a:
No ciesze sie ze sie udalo :roza:

Jedno się udało, a drugie... :roll: ... :wyszczerzony:
WODNIK napisał/a:
...no i co było po drodze? jak długo mam czekać ?...
Niedługo, za chwilę... :szeroki_usmiech

..................................................................................................................................

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Po znakach kierujących nas do miasta Capri, idziemy krętą drogą zawieszoną u zbocza góry, nad brzegiem morza. Miejscami musimy bardzo uważać, bo chyba raczej nie jest przewidziana dla pieszych. Ale co tam - skąd mogli wiedzieć, że my się tędy zechcemy włóczyć :wyszczerzony: Mijają nas liczne autka, skuterki, ale drugich takich jak my - nie spotkaliśmy.





Mój praktyczny mąż od czasu do czasu przypomina mi, że jeszcze musimy się z tej wyspy jakoś wydostać. Ale okolica jest tak malownicza, że co kawałek znajdujemy coś skłaniającego nas do zatrzymania i zachwycenia się.

Romek jeszcze od czasu do czasu coś tam pstryknie, ale raczej skupiamy się na "smakowaniu" okoliczności... i rozmowie. Każdy temat kończy się na tym samym - nie planowanej, nie spodziewanej Lazurowej Grocie - zdobytej w sposób niestandardowy i niezapomniany :szeroki_usmiech



Niektóre miejsca - zatrzymują nas na nieco dłużej... np. zawieszona wysoko - wśród skał - figura Matki Boskiej. Nic o niej nie wiem..., no to chyba najlepszy powód, żeby się dowiedzieć :wyszczerzony:

Choć nogi już mi odpadają, to przecież na czworakach jeszcze nie idę. A skoro mało prawdopodobne, że tu kiedykolwiek wrócę i będę szła właśnie tą drogą, to przecież nie mogę tego miejsca - tak sobie beztrosko - ominąć :szeroki_usmiech

Romkowi się nie chce, zostaje na dole i robi mi fotki - pewnie, żebym się przypadkiem za mocno nie skupiła na mojej niespodziewanej pielgrzymce :szeroki_usmiech









Widać, nie tylko ja mam takie wysokogórskie zapędy, bo na miejscu płonie mnóstwo świeżo zapalonych lampek a zdobiące otoczenie kwiaty, jakby przed chwilą zostały podlane... Ale kto to mógł zrobić :?: Nie mam pojęcia, wokół żywego ducha...

Nie zostaję tu zbyt długo, bo Marina Grande czeka, a Romek wzywa :szeroki_usmiech

Spośród wakacyjnych fotek - te dwa poniższe wzbudzają we mnie największy sentyment :wyszczerzony:





Od portu w linii prostej jesteśmy o "rzut beretem", ale kolejne serpentynki wydają się wydłużać drogę w nieskończoność.

W końcu jednak docieramy na miejsce. Nad Marina Grande zaczyna zapadać zmrok...



Kierujemy się do portowych kas, które... nie wiedzieć czemu... zamknięte :roll:
Rozglądamy się za jakimś rozkładem rejsów, których jest tu mnóstwo i po dokładnej analizie każdej z możliwości okazuje się, że..., to niemożliwe, ale dziś już nic z wyspy nie odpływa :shock: :roll:

Ostatni odpłynął jakieś zaledwie dwie godzinki temu :roll: :?

...
Rasowy dramaturg - zrobiłby w tym miejscu przerwę... do poniedziałku :wyszczerzony: ale Santa ma miękkie serce i nie ma zwyczaju nikogo dręczyć ;) :diabelski_usmiech
...

Chyba zgłupieli... :roll: To musi być jakaś pomyłka.
W takim miejscu... :?: :!: Przecież tutaj można spodziewać się kursowania non stop...
A przynajmniej ja miałam takie o tym miejscu wyobrażenie - popłynąć na Capri, powłóczyć się po wyspie, popatrzeć na zachód słońca, pobalować przy księżycu - potem wrócić na ląd, poprawić w Sorrento i na ostatnich nogach doczłapać do kamperka. Tak to sobie - mniej więcej - wyobrażałam...

No ale widać, ktoś tu miał inny pomysł :roll:

Taka nieprzemyślana i niedostosowana do moich wyobrażeń organizacja ruchu turystycznego na Capri - wydaje mi się tak nieprawdopodobna, że widząc zawijający akurat do portu prom z Neapolu, nabieram pewności, że zaraz będzie odpływał z powrotem.
Proponuję więc Romkowi, żeby tam podejść i sprawdzić. Ostatecznie nie musi być Sorrento, może być i Neapol... ;) W tej sytuacji - nie będę przecież wybrzydzać ;)

Capitano, który akurat zszedł na ląd, tylko uśmiecha się wyszczerzając swoje piękne zębiska - i oznajmia, że zaprasza nas na jutro rano, bo dziś już nic na ląd nie płynie, i jeszcze życzy dobrej nocy na Capri :wyszczerzony:

No to nie ma już żadnych złudzeń :roll:

Ale przecież - przygodę tegorocznych wakacji mamy właśnie za sobą :roll: :wyszczerzony:

Romek, jak każdy statystyczny mężczyzna, bierze wszystko zbyt serio i nie wiedzieć czemu, zaczyna tracić dobry nastrój...

A ja - też nie wiedzieć czemu - wręcz przeciwnie :wyszczerzony:
Tak mnie rozbawia, cała ta nieprzewidziana komplikacja, że przelatuje mi przez myśl, że takiego scenariusza na przeżycie Capri, jak napisało nam życie, to ja bym w życiu nie wymyśliła, choćbym się nie wiem jak wysilała w te długie zimowe wieczory... ;)

- A z czego ty się tak cieszysz..., pyta mnie mój zdziwiony i lekko poirytowany małżonek... :roll:
-No jak to z czego... Jestem w miejscu, o którym marzy chyba każdy mieszkaniec ziemi, jestem z tobą, nikt na mnie nie czeka, nikt się o mnie nie martwi, nade mną rozgwieżdżone południowe niebo, cykady szaleją jak opętane... i jeszcze taka niespodzianka od losu, że mogę spędzić na Capri noc ( i to pod gwiazdami) - czyż można chcieć od życia czegoś więcej... :?: :!:

- No niby tak..., ale nie mamy gdzie spać...
- Na Capri nie przyjeżdża się spać :haha: - "wypalam" takiego gotowca, którego mam na wszystkie nieprzewidziane podróżnicze okoliczności... :wyszczerzony:

- Chodź..., idziemy rozejrzeć się po okolicy - tu w końcu wszystko jest dla ludzi, a takich jak my, pewnie mają tu na co dzień... :szeroki_usmiech

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Romek - jak większość chłopaków (małych i dużych) lubi różne męskie zabawki - jeżdżące, latające, pływające, strzelające ... i wiele innych też ... :wyszczerzony:
Ale spośród wszystkich wymienionych - szczególną nostalgię kieruje do tych pływających. W związku z tym uwielbia porty i wszystko co pływa. Ma taki epizod w życiorysie, że spędził kawałek życia na morzu - i gdyby nie splot okoliczności, to pływałby do dziś... Jak to dobrze, że był ten... "splot" :lol:

Skoro mamy wreszcie czas..., duuużo czasu..., to proponuję, żeby pójść sobie obejrzeć port na Capri. Kierujemy się tam, gdzie cumują jachty prywatne (mam nadzieję, że dobrze te morskie słowa dobieram...) :szeroki_usmiech

Szlaban jeszcze otwarty - białe lokalne taksówki co chwilę kursują w jedną i drugą stronę. Takich plączących się jak my, też jeszcze kilku jest, ale za niedługo gdzieś się ulatniają. Siedząca przy podniesionym szlabanie mundurowa obsługa, nie zwraca na nas uwagi. Idziemy dalej..., a tam... szok..., jeden obok drugiego - takie wehikuły, że mi się nawet nigdy nie śniło.
Mam ochotę robić im zdjęcia, ale Romek mnie powstrzymuje..., że nie wypada, bo na pokładach - ich właściciele i zapewne goście, akurat zażywają klimatu Capri, przy kolacji, przy świecach, przy nastrojowej muzyce... Garderoby pań, to takie, że można oniemić z wrażenia... a ja tu w swojej sukieneczce, usztywnionej solą morską - można powiedzieć, goła ale wesoła...

Na szczęście mam naturę taką, że zupełnie mnie nie wzruszają cudze rzeczy materialne..., że zawsze potrafię wypatrzeć coś dobrego w tym, co akurat w danej chwili mam... i moje małe szczęście ma dla mnie o wiele większą wartość, niż cudzy przepych (który przeważnie jest zasłoną czegoś trudnego).

Skąd to wiem :!: :?: No jak to skąd... z życia :wyszczerzony: i jeszcze ... z telewizji :wyszczerzony: Jeden jacht zapewne należał do Carringtonów, drugi do Forresterów, trzeci do... nie wiem do kogo, bo już dawno przestało mnie bawić życie serialowych elit, ale ci co tam wtedy cumowali, byli zupełnie realni - i z całą pewnością należeli do czołówki światowej finansjery... Wpadli sobie na wekendzik na Capri ;) - tak po prostu... i balują po nocy... Takie mają hobby :wyszczerzony:
A nasze hobby - taki opuszczone i samotne... gdzieś tam - na lądzie...





No proszę, a tu jest coś dla mnie..., co by mi w zupełności wystarczyło... :szeroki_usmiech



Mówiłam, że mnie będzie prześladować :haha: - ta Santa... :szeroki_usmiech

Spacerując tak po tym porcie, w pobliżu tej przystani, tych ekskluzywnych jachtów, natrafiamy na budynek oznaczony jako toalety dla ruchu pasażerskiego. Jak już zwiedzać..., to wszystko..., zaglądamy więc do środka, a tam - okazuje się... toaletowy "wersal" (jak na port, oczywiście) :wyszczerzony:

Ale generalnie jest czyściutko, pachnąco i na wysoki połysk..., jest wszystko co potrzeba - pachnące świeżością kabiny z prysznicami, ogromne suszary, papierowe ręczniki, podręczna chemia w dozownikach, itp...
Ot, taka sobie toaleta, gdyby akurat Stefania Forester, czy Judi Foster zeszła ze swego jachtu na ląd i potrzebowała gdzieś umyć swoje alabastrowe dłonie.
Jak dla nas - w tych okolicznościach - szczyt luskusu ;) :szeroki_usmiech

Po kolei - bo przecież trzeba pilnować tych kart, aparatów, eurów i innych symboli naszej ziemskiej niewoli - korzystamy z tych portowych luksusów.
Po kąpieli - dla pełni tego chwilowego szczęścia - znajduję jeszcze w kosmetyczce poczciwy kremik nivea, który z przyzwyczajenia na wszelki wypadek, zawsze mam przy sobie. W tych okolicznościach okazuje się najwspanialszym kosmetykiem. Po tej toaletowej rozpuście wychodzimy jak nowi :szeroki_usmiech

Ja na dodatek mogę się jeszcze przebrać... - w strój, w którym tu przypłynęłam, trochę zmięty, ale to nic..., przynajmniej nie muszę paradować przed północą w swojej nakrochmalonej solą morską czerwonej sukieneczce...

Romkowi - po spacerze i kąpieli - również wraca pogodny nastrój i właściwie to już oboje śmiejemy się z naszej przygody - kolejnej już tego dnia. Co za dzień... :!: :roll: :szeroki_usmiech

Dzień teoretycznie dawno się skończył, już koło północy, w porcie jakieś pojedyncze osoby, ktoś z obsługi, kilku portowych meneli, pewnie miejscowi, ale kto ich tam wie... Na wszelki wypadek nie wchodzimy im w oczy.

To może jednak zobaczmy, czy tu nie ma jakiegoś miejsca dla takich zbłąkanych dusz jak my...
Robimy rundkę po najbliższych uliczkach, ale noclegowni dla bezdomnych nie znajdujemy :wyszczerzony:

Są za to ekskluzywne hotele - z maksymalną ilością gwiazdek i z obsługą w liberiach - pod które co chwilę podjeżdżają luksusowe limuzyny, lub lokalne białe taksówki.

Cóż - z całą pewnością nie jest to miejsce dla takiej "dziewczynki z zapałkami" jak ja - w dzisiejszym wcieleniu :wyszczerzony:

Romek - w którym obudzony dziś w grocie rycerz jeszcze nie całkiem zasnął ;) , próbuje mnie namawiać, żebyśmy jednak wzięli jakiś nocleg. Ale szybko mu to z głowy wybijam... przecież nie można "zepsuć" takiej przygody :haha: W końcu co to by była za atrakcja - prom im uciekł, poszli do hotelu :haha: Normalnie wstyd się przed światem przyznać ... :wyszczerzony: I przyszłym wnukom w oczy spojrzeć :haha:

A z resztą - czy to jedną noc się w życiu zarwało... choć okoliczności nie były aż tak romantyczne... :wyszczerzony:

Dajemy spokój poszukiwaniom, z resztą nikomu spać się nie chce. Postanawiamy poczekać do rana. Wracamy w kierunku naszej łaźni, na nasze wygodne ławeczki. Miejsce uczęszczane, wygląda na bezpieczne.
Romek tylko zaleca aby dokumenty i karty schować w miejsca raczej mniej dostępne dla ewentualnego amatora cudzej własności.

Noc jest przecudna... gorąca, pachnąca ciepłym morskim wiatrem, klimatyczna, niepowtarzalna..., nigdy wcześniej takiej nie doświadczyłam. Siedzimy, gadamy o wszystkim, co nam do głowy przyjdzie... Wysyłamy smsa do naszych dzieci..., a co ..., niech wiedzą, że każdy czas w życiu jest dobry dla przeżycia przygody swojego życia :haha:

Pewnie będą się o nas martwić, ale w końcu - czy to tylko my - mamy się ciągle martwić o innych ;) :lol:

Oprócz tego "bogactwa przeżyć", które akurat życie nam zesłało, pewnie znalazłoby się parę rzeczy brakujących, ale przecież to wszystko można sobie wyobrazić - a z tym, to ja nie mam najmniejszego problemu :wyszczerzony:



Do rana zostało jeszcze parę godzin, ale może już wystarczy... na dziś... tych wrażeń :wyszczerzony:

Fux - 2013-01-25, 17:18

:szeroki_usmiech
Aulos - 2013-01-26, 11:20

Santa napisał/a:
Rasowy dramaturg - zrobiłby w tym miejscu przerwę... do poniedziałku ale Santa ma miękkie serce i nie ma zwyczaju nikogo dręczyć

Jak dobrze, że jesteś tylko wybitnym dramaturgiem-amatorem :ok

Pawcio - 2013-01-27, 12:07

Hihi :bigok
Tak się zastanawiałem jakaż to niespodzianka Was czeka.. ale taki obrót sytuacji nawet przez myśl mi nie przemknął. Hitchcock się chowa :lol: .

Tadeusz - 2013-01-27, 12:20

Santa napisał/a:
Noc jest przecudna... gorąca, pachnąca ciepłym morskim wiatrem, klimatyczna, niepowtarzalna..., nigdy wcześniej takiej nie doświadczyłam. Siedzimy, gadamy o wszystkim, co nam do głowy przyjdzie... Wysyłamy smsa do naszych dzieci..., a co ..., niech wiedzą, że każdy czas w życiu jest dobry dla przeżycia przygody swojego życia


I jak Was, Lucyno, nie lubić? :) :roza:

Agostini - 2013-01-27, 20:54

Proszę, jak to wydawałoby się niepowodzenia, mogą przekształcić w przygodę, w dodatku romantyczną przygodę. Brawo.
Uznanie również, za odwagę w grocie. :ok

Te przyszłe wnuki (nie wiem, czy ich życzyć szybko, czy nie, bo ja chciałbym je mieć już) będą dumne z…, z…
Patrząc na zdjęcia…, przepraszam..., nie mogę dokończyć zdania..., no nie może przejść mi to przez gardło. :kwiatki: :szeroki_usmiech


W ubiegły roku, Capri obejrzałem dokładnie od strony morza. Dziś mogę dzięki Tobie, poznać ten raj na ziemi od środka.
Dziękuję.

Santa, i co? I co było dalej?

Santa - 2013-01-28, 17:47
Temat postu: Nawet nie ma kiedy odchorować ;)
Cieszę się, że tu zaglądacie i w różnych miłych formach motywujecie mnie do dalszego pisania. Gdyby nie Wasza tutaj obecność, to teraz pewnie przerwałabym tę pisaninę, bo wokół mnie dzieją się tak doniosłe życiowo sprawy, że moja koncentracja uwagi w strzępach :wyszczerzony:
Gdy w relacji nadejdzie właściwy czas - napiszę o tym :szeroki_usmiech Teraz jeszcze za wcześnie...
Dziękuję - za uśmiechy, za żarty, za kwiaty, za piwka, za wszystko... :szeroki_usmiech

A teraz - jedziemy dalej... A właściwie, to na razie jeszcze siedzimy - na tej ławce w pobliżu portowej toalety :wyszczerzony:

..................................................................................................................................

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Po jakimś jednak czasie zaczyna nas "łamać". Ja tam nie mam żadnego problemu żeby zasnąć..., kładę głowę na ramieniu Romka i po chwili odpływam. Romkowi obiecuję, że tylko na moment, a potem będę czuwać, żeby on mógł zmrużyć oko.

Ale gdzie tam - śpię jak zabita. Po takim dniu... trudno się dziwić :szeroki_usmiech Budzi mnie dopiero chłód. Wieczorem nawet mi do głowy nie przyszło, że tu może być zimno..., a jednak... :roll:

Okazuje się, że Romek w ogóle nie spał. Nawet próbował, ale on do snu musi wyprostować swoje długie nogi - a tu nie bardzo można. No i jeszcze teraz ten chłód... :roll:
Do rana zostało jeszcze ze trzy godziny, no to mało nie jest... gdy człowiekowi zimno... :roll:

Mam pomysł..., chodź..., biorę Romka za rękę i prowadzę go do pomieszczenia, w którym wcześniej brałam prysznic. Zanim zdążył zaprotestować, zobaczyliśmy, że jest już suchutkie i oczywiście jest w nim przyjemne ciepełko. Wstawiamy tam krzesła, które stały przy wejściu do tego "przybytku", przykrywamy je sobie wszystkim co mamy, a są to jakieś wydruki, mapy, moje przeciwsłoneczne pareo, potem przekręcamy klucz od środka i z poczuciem pełnego bezpieczeństwa - odpływamy...

No nie powiem, żebym się jakoś szczególnie wygodnie wyspała, ale ja tam marudna nie jestem... :wyszczerzony:

Romek budzi mnie o szóstej. Po raz kolejny zażywamy dobrodziejstw przybrzeżnej toalety i idziemy do portu. Zakupujemy bilety na pierwszy prom do Sorrento (tak orientacyjnie - chyba 15-16 euro) i ostatnim rzutem oka - czule żegnamy się z Capri..., z naszą niezapomnianą Capri :wyszczerzony:



Na promie tylko my i stuard. Nikt "normalny" o tej porze nie płynie z Capri na ląd :wyszczerzony:
Nawałnica napiera z kierunku przeciwnego.
Przez chwilę też miałam taki pomysł, żeby tu jeszcze na parę godzin zostać, ale Romek nie okazał entuzjazmu - argumentując, że każda przygoda musi się we właściwym czasie skończyć :wyszczerzony: Co prawda, to prawda ... :wyszczerzony:




:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Kiedyś, dawno temu, gdy pierwszy raz wypłynęłam na nasze morze (nasze Bieszczadzkie Morze) - odkryłam, że mam pełnobjawową chorobę morską. Ale to było dawno, miałam nadzieję, że może z tego wyrosłam :szeroki_usmiech
Niestety, ledwie zdążyliśmy wyruszyć, poczułam, że wraca. A w następstwie dzisiejszego byle jakiego spania - jej powrót okazał się wyjątkowo agresywny :roll:

Szczegółów Wam oszczędzę, ale w bezbronnej rozpaczy przypomniało mi się, jak to Kazimierz Pawlak, płynąc do Jaśka do Ameryki, szukał ratunku w pokładowej kaplicy. Ponieważ i tak umieram na siedząco, natychmiast ruszam na jej poszukiwanie..., ale zanim znajduję, natrafiam na pokładową toaletę i tu... znajduję chwilową ulgę, ale tylko chwilową...
Co za pech - jeszcze wczoraj... miałam szansę na taką piękną śmierć - w Lazurowej Grocie, a dziś miałabym umrzeć w pokładowej toalecie :roll: ;)

Siłą woli (bo inne siły już mnie dawno opuściły) wracam na pokład do Romka. Pokrzepia mnie myśl, że jeśli już muszę tu umrzeć, to przynajmniej w obecności bliskiego człowieka, który na dodatek nie będzie musiał mnie szukać po wszystkich kajutach i jeszcze tłumaczyć się przed światem, ze wstydliwych okoliczności tego mojego nagłego odejścia.... :evil:
Jakimś cudem udało mi się przetrwać tę gehennę, która choć trwała nie dłużej niż pół godziny, to dla mnie wydawała się nie mieć końca... :?

Tylko jak ja teraz popłynę do tej Norwegii, gdy już odkocham się w Italii ;) Od pewnego czasu intuicja mi podpowiada, że właśnie tam..., ale teraz,...to już chyba przepadło... :roll:

Gdy prom dobija do brzegów Sorrento, czuję się jakbym odzyskała życie.






Ale gdy okazuje się, że port jest położony sporo poniżej poziomu miasta i że do miasta musimy piąć się pod górę a następnie po niezliczonych schodach, obawiam się nie dam rady... Mój rozkołysany na promie błędnik, jeszcze nie zarejestrował, że jest na stałym lądzie i ciągle kręci w mojej głowie i bełta w trzewiach - rzucając mnie na barierki schodów i usiłując zwalić z nóg.

Ale wiem, że w takiej sytuacji najlepiej jak najszybciej dotrzeć do domu i odchorować jak należy, więc nie poddając się zawirowaniom błędnika, staram się pokonywać różnicę wysokości..., byle do kamperka...









Romek tymczasem cieszy się, że ma jakiś żywy obiekt do uwieczniania Sorrento i od czasu do czasu woła, żeby się odwrócić. No jasne, może jeszcze się uśmiechnąć :roll: :wyszczerzony:

Dobrze, postaram się - skoro Sorrento beze mnie nie ma sensu ... :haha: Ale ze mną dzisiaj też nie :roll:

Z tego Sorrento nie pamiętam nic, oprócz tego, że musiałam tam walczyć o życie, o każdy krok i oddech. A tak się przed wyjazdem na to Sorrento nastrajałam, wsłuchując się jak wychwala je Anna German i inni artyści - jeden piękniej od drugiego, ale wszyscy wspaniale :szeroki_usmiech



Ta piosenka - według mnie - jest tak melancholijnie doskonała, że można by przypuszczać, że to dzieło najwyższych lotów włoskich narodowych artystów.
Tymczasem została napisana na zamówienie burmistrza miasta przez jakichś lokalnych młokosów, z okazji wizyty w Sorrento - ówczesnego premiera Włoch.

Burmistrz miał nadzieję wywrzeć wrażenie na politykach z Rzymu i "wydębić" od nich pieniądze na urząd pocztowy. Nie wiem, czy mu się to udało, ale "pozyskał" coś znacznie więcej, bo Sorrento już na zawsze będzie się światu kojarzyć z jej niepowtarzalnym klimatem.

Wróć do Sorrento... - oczywiście, że wrócę, ale mam nadzieję, że w innych okolicznościach :szeroki_usmiech

Nie pierwszy to raz i pewnie nie ostatni moje marzenia "biorą w łep", dlatego nie przywiązuję się zbytnio do swoich planów i nie rozpaczam, jeśli obracają się w ruinę...

Nie chcę też pamiętać jak w końcu udało nam się dotrzeć do dworca kolejki Circuvesuviana, z którego mieliśmy się dostać do miejscowości, w której został nasz kamperek.

O tej kolejce przed wyjazdem coś tam czytałam. Wiedziałam, że jest..., ale żadnych konkretów. Teraz korzystając z tej nieprzewidzianej okazji - ostatkiem przytomności zarejestrowałam, że ta kolejka stwarza świetne możliwości poruszania się po okolicy.
Od tego dnia będzie nam służyć co dzień i za jakieś symboliczne pieniądze, bezpiecznie i bez żadnego problemu będzie nas wozić po okolicy.

Tymczasem z Sorrento do naszego kamperka mamy 4 a może 5 stacji. Mam przy sobie ulotkę z kempingu z nazwą miejscowości, ale nikt w pociągu nie potrafi nam powiedzieć, czy bliżej będzie wysiąść na czwartej czy na piątej. No i oczywiście - działając na chybił-trafił, pojechaliśmy za daleko. Albo wracać 3-4 km na piechotę, albo poczekać na pociąg powrotny. Ma być za 20 minut, to czekamy - z pragnieniem, żeby to już wreszcie był koniec niespodzianek :roll:

Gdy w końcu docieramy do naszego Saiano, gdzie na kempingu "San Antonio" czeka na nas kamperek, musimy jeszcze pokonać kawał drogi, żeby od stacji dostać się do portu, gdzie usytuowany jest kemping.

Kamperek też już nie mógł się doczekać na swojego pana. Postał sobie biedak w tym upale i ledwie się do niego zbliżyłam, od razu poczułam (bo jestem wyczulona na zapachy, jak pies na dźwięki ;) ), że domaga się wizyty w toalecie. A tu akurat nie ma kanału takiego jak my potrzebujemy do spustu nieczystości. Jest tylko dla kasetowców.

Moja nadzieja na odespanie nocki niestety pryska. Trzeba wyjechać z kempingu i poszukać odpowiedniego miejsca - najlepiej przy pobliskiej autostradzie do Neapolu, po drodze widziałam wiele.

Opuszczając kemping uiszczamy ok. 60 euro (na dwie doby) praktycznie za sam parking dla kamperka, bo nas tam nie było. Nawet z prysznica nie korzystaliśmy, bo woda była tylko.. lodowata.

Zanim znajdujemy serwis przy autostradzie, musimy ujechać jeszcze ze 30 kilometrów, kawałek za Cesertę, która jest zaznaczona na mojej podróżnej mapce jako "cud-miód" - ale absolutnie nie jestem w stanie dziś się nią zachwycać.
Wbrew swoim zwyczajom, zostawiam Romka za kierownicą samego i podróżuję w kamperowej łazience. Coś mnie ostatnio ciągnie do tych toalet... :roll: Jak dobrze mieć kamperka ... ;)

Gdy w końcu docieramy na parking z serwisem, dokonujemy czego trzeba i resztę dnia przesypiamy obok tirów jeżdżących nam po głowach.
Jeden z nich chciał się nawet z nami zaprzyjaźnić. Prowadzony przez naszego sprytnego rodaka, który przewoził paliwo dla jakiejś włoskiej firmy i zaproponował nam po 1 euro za litr, twierdząc, że "Makaron" i tak tego ani nie zważy, ani nie zmierzy.
Nasze uprzejme "dziękujemy" - nieco rodaka poirytowało - w każdym bądź razie nawet nie próbował ukryć niechęci jaką w nim wzbudziliśmy - naiwniaki jakieś :!: :wyszczerzony:

Późnym wieczorem tylko przeparkowaliśmy auto w lepiej oświetlone i bardziej bezpieczne miejsce i głośno doceniając swoje szczęście wynikające z możliwości spania pod własnym dachem, zostaliśmy tam do rana :wyszczerzony:

Den-tal - 2013-01-28, 23:52

Santa ! Do Norwegi mozesz dotrzec "sucha noga" bez wsiadania na promy wiec sie nie wykrecaj "choroba morska"(ktorej Ci zreszta baaardzo wspolczuje)
krzysztofCz - 2013-01-29, 07:28

Nie to zaraz żebym się podlizywał, ale pięknie piszesz Santo. Podoba mi się, że nie jest to opis rodem z przewodników czy internetu ale opis oparty na Twoich (Waszych :lol: ) odczuciach i uczuciach do zwiedzanych miejsc. To naprawdę jest smakowanie.
Róża :roza: dla Róży a tak po męsku masz piwko :pifko

WHITEandRED - 2013-01-31, 18:57

"Tylko jak ja teraz popłynę do tej Norwegii, gdy już odkocham się w Italii"

Aviomarin, skuteczny i sprawdzony, na promach, promikach, łódkach i w samolotach, polecam gorąco(zawsze mam go w niebieskim).

Santa - 2013-02-03, 22:53

Dziękuję Wszystkim, którzy wpadali tu podczas mojej nieobecności, dorzucali do ognia i dbali o napitki :szeroki_usmiech
Teraz gdy moje sprawy w realu doszły do happy endu, znów mogę zajrzeć do świata wirtualnego i popłynąć na obłokach wspomnień :wyszczerzony:
Spróbuję coś skrobnąć na jutro :szeroki_usmiech

Santa - 2013-02-04, 18:45
Temat postu: "Dozwolone od lat osiemnastu..." ;)
Po ostatnich przygodach jesteśmy tak "wyprani" z energii, że marzy nam się jakiś kawałek normalności i stabilizacji. I żadnych niespodzianek - przynajmniej przez jakiś czas :!: :roll: :wyszczerzony:

Ze wszystkich możliwości będących w najbliższym zasięgu, które akurat mi w tamtej chwili przyszły do głowy, najodpowiedniejszy wydał mi się kemping, o którym już dawno czytałam na naszym forum - najpierw w relacji Wbobowskiego, gdy pisał o kempingowaniu wśród drzewek pomarańczowych, a w ubiegłym roku odświeżyłam u Agostiniego.

Tak więc - bez żadnego intelektualnego wysiłku, następnego ranka wpisujemy do nawigacji "Pompei" - i udajemy się na camperteamowy kemping "Zeus".

Kilku naganiaczy chciało nas po drodze "zwinąć" na inne kempingi, ale my - tak przez solidarność - chcemy tam, gdzie wcześniej byli nasi ;)

I to była bardzo dobra decyzja.... :!: :szeroki_usmiech

Kemping ten - obok innych zalet - okazał się bardzo dobrą bazą wypadową we wszystkich interesujących nas kierunkach. Obok kempingu znajdowała się stacja kolejki Circumvesuwiana - tej samej, którą wczoraj odkryłam w Sorrento.

Żeby już później do tego nie wracać, pokażę teraz jak to tam wygląda i szczerze "Zeusa" polecam. Jeśli przyjdzie mi kiedyś wrócić w tamte rejony, to tylko tam :szeroki_usmiech

Pociąg kursuje na odcinku Neapol-Sorrento. Stacja przy kempingu nazywa się Pompei Scavi (Villa dei Misteri). Zdjęcie jest robione na peronie, z którego w głębi widać bramę kempingu



Wsiadamy na peronie drugim



Dla zainteresowanych konkretami - rozkład jazdy. Pociągi odjeżdżają średnio co pół godziny.



Kolejną zaletą kempingu jest to, że sąsiaduje z ruinami starożytnych Pompei, dla których tu przyjeżdżamy. Tak więc żadnej straty czasu i energii na przemieszczanie się.

Basenów, wodotrysków... i tym podobnych atrakcji nie posiada, ale my wychowani na spartańskim kempingu w Solinie, każdy inny kemping uważamy za dobry :wyszczerzony:

Choć bardzo nam się tu podoba, to nie rozpraszamy się na kempingowanie, bo i tak już mamy jeden dzień "w plecy".

Skoro wczorajszy dzień poszedł na straty, to dzisiejszy trzeba przeżyć pełną piersią. Szybko lokujemy się - wśród oleandrów i drzew pomarańczowych...









...dziwimy się, że jakoś tak tutaj tanio - doba - 17 euro za wszystko, potem pakujemy odpowiednie ściągawki i kierujemy się do wyznaczonego na dziś celu :szeroki_usmiech

Gdyby nasz stary znajomy - prof. Kombajn wiedział, jak mam głowę nabitą tymi Pompejami, to już przez sam ten jeden przypadek Santy, mógłby uznać swoje pedagogiczne życie za sensowne i spełnione :haha:
Za niedługo mam sentymentalne spotkanie z okazji okrągłej rocznicy szkoły, to pierwszą rzeczą, którą zrobię będzie hołd dla profesora :szeroki_usmiech

Ale proszę się nie obawiać - nie urządzę z Pompei - drugiej Capri :wyszczerzony: - postaram się krótko i na temat. Tylko..., że to może być trochę trudne... :szeroki_usmiech - biorąc pod uwagę fakt, że bardziej mi się chce pisać, to czego nie powinnam, a mniej - to co należy :wyszczerzony:

Przed wejściem jeszcze krótka biurokracja - wejściówki - 11 euro za sztukę. Można było w pakiecie - za 20 jeszcze z innymi okolicznymi atrakcjami, ale przepadło... Może kiedyś... innym razem ...

Do wieczora zostało tylko kilka godzin, więc bez marudzenia przechodzimy przez główną bramę parku archeologicznego, w zupełnie inny świat... świat sprzed dwóch tysięcy lat :roll:

Gdybyśmy tu przyjechali dwa tysiące lat temu, to wyglądałoby tu prawdopodobnie tak...



Gdybyśmy tu mieli znajomych, to pewnie wpadlibyśmy na chwilę do takiego ich domu na kawkę :szeroki_usmiech


Trzeba przyznać, że całkiem niezła chata ;)

Ale dwa tysiące lat temu nie było to możliwe... Przede wszystkim dlatego, że w owych czasach przodkowie zamieszkujący nasz obecny kraj, dopiero schodzili z drzew :wyszczerzony: , żyli w ziemiankach, żywili się korzonkami i gonili po lesie dzikiego zwierza... Niektórym to nawet jeszcze do dziś zostało :wyszczerzony: ;)

No trudno, trzeba się z tym pogodzić, że jesteśmy w cywilizacji mocno opóźnieni i że kto późno przychodzi... temu tylko ruiny...

Ale lepiej późno niż wcale... Taka pozycja historyczna umożliwiła nam wytworzenie sprawnych mechanizmów przetrwania i dobrej wyobraźni, dzięki której - na podstawie tego co zostało, potrafimy teleportować się w odległą przeszłość ;)

Ponieważ uwielbiam takie klimaty i zagadki przeszłości (czasem sama sobie się dziwię, dlaczego nie zostałam archeologiem - i ze stresu muszę sobie choć w ogródku pokopać) :szeroki_usmiech - więc z wielką ciekawością zaglądam w każdą "dziurę" i bardziej niż ta jedna wielka ruina przeszłości, interesuje mnie, żeby wypatrzeć to, czego nie widać - ślady tych ludzi i dowody tego życia - co tu kiedyś kwitło.

Od bramy głównej -wąską alejką kierujemy się do umarłego miasta...





Niedaleko od wejścia natrafiamy na forum - serce ówczesnego miasta...







Tu koncentrowało się kiedyś życie - handel, polityka, obrzędy religijne, licytacje, sądy, tu można było spotkać znajomych...
Rozglądam się i rzeczywiście - jacyś "nasi" usiłują na przemian fotografować się na tle ruin.

"A może państwo życzą sobie razem" :!: :?: Lekko zaskoczeni - oddają Romkowi aparat, który robi im sesję. :szeroki_usmiech Najpierw oni, potem my próbujemy ożywić te ruiny i po krótkiej pogawędce, każdy udaje się w swoją stronę...

Zagłębiamy się w ulice - szukając możliwości ukrycia się w cieniu, bo upał na świecie tragiczny - dodatkowo wzmocniony nagrzanymi murami i stojącym powietrzem. Zapas mineralnej zużyliśmy zaraz po pierwszym skrzyżowaniu, gdy zorientowaliśmy się, że z pragnienia tu nie zginiemy.

Na kawkę co prawda nikt nas tutaj nie zaprosi ale co kawałek możemy spotkać ogólnie dostępne krany z wodą. Wprawdzie "rośnie" w ustach, bo podgrzewana jakaś, a może to świadomość, że znajdujemy się na cmentarzysku historii... :roll:

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Z pokładów pamięci do wyobraźni przywołuję, to co o tym świecie wiem...

Jesteśmy w I wieku naszej ery, w bogatym mieście portowym, dwadzieścia tysięcy mieszkańców żyje tu sobie - spokojnie i dostatnio.
Pilnują swoich biznesów, celebrują demokrację na miejskim forum, kochają swojego "umiłowanego przywódcę" ... Nerona, modlą się do swoich bogów, wychowują dzieci, uprawiają sporty, chodzą do teatru, uwielbiają walki gladiatorów i wyścigi rydwanów.

Wieczorami w pozycji półleżącej biesiadują z przyjaciółmi w swoich domach, albo spotykają się w miejskich termach - zażywając kąpieli i plotkując o tym "kto z kim i za ile" :wyszczerzony:

Wracając do domu wypisują to na murach, bo ciężko im dźwigać ciężar tajemnicy :szeroki_usmiech
Bazgranina na murach została do dziś - nasi graficiarze - choć wydaje im się, że tacy oryginalni, w rzeczywistości są tylko naśladowcami swoich pompejańskich poprzedników :szeroki_usmiech

Ale nie wszystkim obywatelom Pompei wystarcza rozrywek urządzanych we własnych domach i w miejskich "imprezowniach"... :wyszczerzony:
Dyskretnie przemykają na peryferia miasta, do miejsc w których mogą dopełnić czarę swojego szczęścia - w formach realizowanych bardziej... profesjonalnie :szeroki_usmiech

Ale to raczej pospólstwo, bo wyższe sfery społeczeństwa najdorodniejsze okazy tej profesji, mają w swoich domach - wśród urodziwych niewolnic.

I Szanowni Państwo - mimo upływu prawie dwóch tysięcy lat - peryferia nic a nic nie straciły na swojej popularności :wyszczerzony:

Otóż buszujemy tak sobie po tych pompejańskich zakamarach, aż tu nagle - właśnie na peryferiach, jakieś niezwykłe poruszenie. Tłum jak po świeże bułeczki, albo jakby co za darmo rozdawali, prawie przejść się nie da, więc pchani ciekawością udajemy się, żeby zobaczyć co się dzieje - w tym interesującym wszystkich kierunku :szeroki_usmiech

Romek całkiem nieświadomy, ja jako stary szpieg starożytności domyślałam się - co tam mogą dawać... ;) A z resztą widziałam wyryte na skrzyżowaniu odpowiednie znaczki (takie rzeczy się widzi, jak się wie, czego szukać) ;) - ale nic mu nie mówię, żeby nie psuć wrażenia :wyszczerzony:

Podchodzimy bliżej do tego tłumu a tam - międzynarodowa kłótnia... :roll: Pewien nobliwy jegomość - przewodnik anglojęzycznej grupy złożonej z samych panów, głośno wykłóca się z przewodniczką wycieczki, która akurat właśnie dotarła do tego interesującego obiektu i napierała, żeby tam wejść.
Poirytowany jegomość - własną klatą tarasując wejście - tłumaczył owej przewodniczce, że jego grupa życzy sobie, aby nie zakłócać im ich zwiedzania :wyszczerzony:

Gdzie dwóch się bije, trzeci korzysta, więc nie zwracając uwagi na ich spór - wśliznęliśmy się z Romkiem do owego spornego przybytku :szeroki_usmiech

Romek - zaskoczony pierwszym wrażeniem, przybrał najpoważniejszy ze swoich ogólnie poważnych wyrazów twarzy, z miną znawcy sztuki starożytnej, powłóczyście ogarnąwszy wzrokiem ściany, sufity i wnęki - oddalił się z tego nieoczekiwanie zaskakującego miejsca :haha:
Zdjęć nie zrobił, usprawiedliwiając się potem, że nie było wolno :wyszczerzony: - nagle dziwnie stał się bardzo przestrzegający zakazów :wyszczerzony:

Oczywiście, wbrew pozorom - wszystko w locie zarejestrował tym swoim powłóczystym spojrzeniem, bo mój mąż bardzo spostrzegawczy jest (a najbardziej to co nie trzeba) ;)

A Santa - bez pośpiechu, spokojnie, wszystko sobie obejrzała - i ślady starożytności i reakcje żywych obiektów współczesnych :wyszczerzony: , fotki porobiła i nie dała się zbić z tropu - żadnym jegomościom, którzy nie bardzo wiedzieli, jaki wyraz twarzy przybrać i co z oczami uczynić...

W końcu - w celach poznawczych tu jestem, śladów historii szukam - to muszę być uważna... i dociekliwa :wyszczerzony:
No i na czole nie mam napisane, że jestem Santa :lol:

Ale jeśli ktoś ma nadzieję, że te fotki teraz wkleję, to nic z tego... Wprawdzie prawdopodobieństwo, żeby zajrzeli tu forumowi stróże przyzwoitości, jest niewielkie, to przecież... licho nie śpi :haha:
A Santa przyodziana w czerwony krawacik, to byłby chyba największy obciach istnienia tego forum :haha:

Ale jeśli ktoś bardzo ciekawy, co tam wypatrzyłam, to mogę tylko powiedzieć, że efektem tego mojego historycznego "śledztwa" - było całkowite zdetronizowanie autorytetu Michaliny Wisłockiej, która dawno temu swoje wielce odkrywcze publikacje, żywcem "zerżnęła" ze ścian pompejańskich ruin... Taki historyczny plagiat, który mnie delikatnie mówić - bardzo rozczarował :wyszczerzony:

cdn...

Barbara i Zbigniew Muzyk - 2013-02-04, 22:22

Lucynko,dzieki jutro proba :kawka: :kwiatek2
Santa - 2013-02-10, 16:31
Temat postu: Spotkanie z duchami...
Trochę zabawiliśmy na tych peryferiach, ale zauważyłam, że nie tylko my. Miałam wrażenie, że peryferia wzbudzały największe zainteresowanie wśród ogółu zwiedzających tego dnia Pompeje :szeroki_usmiech

Z mojej orientacji w temacie wynika, że ten jeden sekretny zakamar, na który wtedy natrafiliśmy, to tylko kropla w morzu obyczajowości tego miasta. W Pompejach tego typu atrakcji odkopano mnóstwo. Znawcy tematu podają, że motywy erotyczne były w Pompejach wszechobecne, zdobiły każdy fragment ich życia - tak samo jak zwierzęta i gladiatorzy.

Napisy wyryte na odkopanych ścianach budynków krzyczą, że Pompeje to Sodoma i Gomora.
Można by je potraktować jako złośliwość jakiegoś świeżo upieczonego pojedynczego chrześcijanina, lub Żyda znającego stary testament. Ale badania DNA - którym poddano szczątki ofiar Pompei, wykazały, że chorowali na choroby weneryczne a ich dzieci miały wady rozwojowe spowodowane kiłą.

A przez kilkanaście wieków europejczykom wygodnie było twierdzić, że to Kolumb z Haiti - przywlókł kiłę do Europy. Odkopanie Pompei rozmontowało to historyczne kłamstwo :szeroki_usmiech
Ach, nic się na tym świecie nie da ukryć :!: :wyszczerzony:

Wszelkie ciekawsze znaleziska odkopane w Pompejach - były stamtąd transportowane do Muzeum Archeologicznego w Neapolu. Niektóre można tam zobaczyć przychodząc tak sobie - z ulicy, ale dla wtajemniczonych jest tam takie miejsce, gdzie same "kwiatuszki" i "cacuszka" - miejsce to nazywa się "sekretna komnata".

A ja tu wszędzie czytam, że nie ma po co do Neapolu jechać :haha: No coż - wygląda na to, że ktoś tu musi wreszcie wnieść "kaganek oświaty" :lol:
Tylko, że czemu akurat padło na Santę :roll: :haha:

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Ale wracajmy do rzeczywistości - tej sprzed dwóch tysięcy lat... do dnia, gdy to wszystko nagle się skończyło.
To złowieszczo brzmiąca data 24 sierpnia 79 roku naszej ery.

Któregoś pięknego dnia - z wnętrza spoglądającego na nas z góry - niewinnego Wezuwiusza - z niewiarygodną siłą wystrzeliły w górę rozżarzone popioły i kamienie. Niebo zasnuło się chmurami, zapadła ciemność. W ciągu paru godzin masa kamieni, popiołów i pyłów całkowicie zasypała i pogrzebała miasto.

Ten wybuch zaskoczył mieszkańców w samym środku dnia. Ratowali się ucieczką, ale nagłe uderzenie gorących gazów spowodowało, że zastygli w pozach obrony, lęku, cierpienia. Zastygająca lawa uwieczniła ich cierpienie - na zawsze...

Wyeksponowane w różnych miejscach miasta gipsowe odlewy ofiar tej pompejańskiej tragedii, wprowadzają nastrój, jakby to nieszczęście wydarzyło się tu wczoraj. Można spojrzeć na ich twarze, sylwetki. Można się poczuć jakbyśmy przyszli do nich w gości..., tylko nieco ... poniewczasie...

Tacy byli... gospodarze tego miasta...







Z dwudziestu tysięcy mieszkańców zginęła ponoć jedna czwarta (choć różnie źródła podają), a samo miasto przestało istnieć.

Przestało, ale paradoksalnie przetrwało do dziś, bo po innych miastach z tego okresu, nie został kamień na kamieniu, a tutaj od stu pięćdziesięciu lat, ciągle archeolodzy odkrywają dla nas tajemnice przeszłości - przeszłości nie skażonej - nie podrasowanej, bez liftingu i tapety. Takiej jaka była - prawdziwej, takiej jaką uwielbiam.

Mam z tych Pompei setki zdjęć, z których każde pamiętam i kojarzę okoliczności i nastrój. Gdybym pisała to tylko dla siebie i takich smakoszy-amatorów - jak ja, stworzyłabym pewnie jakiś "Santy łopatologiczny mini przewodnik po Pompejach :wyszczerzony:

Ale mając świadomość, że mogą to czytać równocześnie osoby, dla których Pompeje, to tylko rumowisko starych kamieni i inni, którzy kamienie czule dotykają i głaskają - więc postaram się wypośrodkować (co oczywiście nie zadowoli ani pierwszych ani drugich) :szeroki_usmiech Ale cóż - taki już los artysty :lol: - zdecydowanie lepiej być krytykiem :szeroki_usmiech


Gospodarzy miasta już widzieliśmy, chodźmy więc - na ulice, poszukamy ich śladów...

Ulice były brukowane, wzdłuż stojących przy nich budynków ciągnęły się chodniki.

Co kilkadziesiąt metrów w poprzek drogi układano kamienne bloki, które były przejściem dla pieszych.
Dzięki nim można było przejść przez drogę w każdych warunkach, nawet po ulewnych deszczach.



Kostki brukowe na ulicy - tak jak je kiedyś położono



Ulica - z budynkami, elementy architektoniczne ze śladami linii papilarnych ... ;)




Przy ulicach stały domy mieszkalne. Różniły się wielkością, rozplanowaniem pomieszczeń, wyposażeniem, ale miały też cechy wspólne.

Wejście do domu prowadziło do reprezentacyjnego pomieszczenia - atrium, oświetlonego przez otwór w dachu, pod którym znajdował się basen gromadzący wodę deszczową.
Można zamknąć oczy i poczuć się... w salonie ... :szeroki_usmiech



W niektórych - bogatszych "salonach" były mozaikowe posadzki.



Za atrium znajdował się gabinet pana domu. Był pomieszczeniem przejściowym do perystylu. Perystyl to dziedziniec wewnętrzny otoczony kolumnadą.

Perystyl zazwyczaj był ogrodem, gdzie sadzono wiecznie zielone krzewy : mirt, bukszpan, drzewka laurowe a także kwiaty. Ustawiano rzeźby, czasami też fontanny.







W niektórych miejscach trudno uwierzyć, że to pustostany ;)



Niektóre domy w takim stanie, że tylko - wejść i mieszkać









Jeden z ciekawszych domów w Pompejach - dom Fauna - w atrium tego domu odnaleziono figurkę tańczącego fauna, której dom zawdzięcza swoją nazwę - oryginał w Muzeum Archeologicznym w Neapolu





W każdym domu - mieszkały domowe bóstwa - miały swoje honorowe miejsca





W dekorowaniu domów - prym wiodła słynna czerwień pompejańska - nareszcie mogę zobaczyć, jak ona naprawdę wygląda





Zachowały się elementy wyposażenia

Łóżka... na wygodne nie wygląda ... ;)


Stoły...


Toaleta, która zapewne była inspiracją dla projektantów niektórych kempingów w Czarnogórze ;)


Pompejańskie place




Oryginalne napisy na kolumnach




W mieście funkcjonowały dwa teatry. Tu nasi gospodarze przychodzili posłuchać muzyki, obejrzeć widowisko teatralne, a w okresach świątecznych popatrzeć na igrzyska.





Mieszkańcy Pompei mogli posilić się poza domem - w barach stojących przy ulicach. Taki bar miał marmurową ladę z wpuszczonymi w nią dużymi naczyniami, z których serwowano ciepłe dania i napoje.



Malowidło w knajpie





Mieli też swoje piekarnie, w których wypiekali chlebuś. Piekarze byli samowystarczalni - obok pieców, odkopano kamienne żarna.





Od południa do zmierzchu mieli do dyspozycji "termy" - publiczne łaźnie dostępne dla wszystkich mieszkańców bezpłatnie lub za symboliczna opłatą .
Na terenie term znajdowały się też ogrody, gdzie można było pospacerować, spotkać się z przyjaciółmi, podyskutować, załatwić interesy albo poplotkować.













W ruinach odkrywamy też przedmioty codziennego użytku




Ale największe wrażenie robią odkopane z popiołów malowidła ścienne, które zachowały się w dużych ilościach, w dość dobrym stanie. Pompejańczycy lubili zdobić ściany obrazami, portretami, scenkami z życia.











Oni też lubili "gonić zwierza po lesie" ;)

;)

W miejscach publicznych i bogatszych domach - ustawiali rzeźby






Współczesna piękność


Oprócz malowideł odkopano także dekoracje w formie mozaik.





:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Miasto opuszczamy dopiero wtedy gdy musimy. Mniej więcej pół godziny przed zamknięciem parku, dyskretnie do tej pory ukryte służby porządkowe, zaczynają nam deptać po piętach nakazując odwrót.

Wielka szkoda, bo wtedy dopiero zaczęłam "ogarniać" topografię miasta i zdawać sobie sprawę, jak jeszcze wiele ważnych obiektów zostało do zobaczenia.





Upał zelżał, nogi już dawno przestały się buntować i posłuszne potrzebom umysłu, cierpliwie przemieszczały nas z miejsca na miejsce.
Romek pochłonięty fotografowaniem ciągle mi się gdzieś w tych ruinach zapodziewał, ja nienasycona z rozbieganymi od planu do przewodnika - oczami - trochę byłam zła na tych mundurowych Italiano, ale cóż... siła wyższa. Mus, to mus...

Przecież to było oczywiste, że za ten jeden raz, nie uda się nasycić Pompejami.

Gdyby to było możliwe, chętnie przychodziłabym tu na wieczorne spacery, gdy z ruin w postaci długich cieni wychodzą spod ziemi duchy niezwykłej przeszłości tego miejsca. Chętnie "pociągnęłabym je za ich tajemnicze języki"... Może jeszcze będzie okazja...

Dziś już nie jest to możliwe... Wracamy...



Ostatnie spojrzenie na wymarłe miasto...



Wracając na kemping - po drodze wstąpiliśmy na stację kolejową, żeby spojrzeć na rozkład jazdy i zaplanować następny dzień.

Po zwiedzaniu Pompei - sprawą oczywistą staje się, że jutro pojedziemy przyjrzeć się z bliska temu niewinnemu pagórkowi o wdzięcznej nazwie Vesuvio , który zarysowuje się na horyzoncie i który dwa tysiące lat temu poczynił tu takie spustoszenie - a po dziś dzień - niepokoi swoją nieprzewidywalnością - choć jakoś nie zauważyłam, żeby tu ktoś zalękniony chodził :szeroki_usmiech

Fux - 2013-02-10, 16:41

No i ulice w Neapolu przed/po sjeście... :bigok
Santa - 2013-02-13, 16:04
Temat postu: Vesuvio, fragolino i... krokodyl ;)
Już w momencie rejestrowania się na kempingu "Zeus" dostaliśmy w recepcji ulotki informujące nas, że spod jego bramy można zabrać się busikiem na wycieczkę na Wezuwiusza - organizowaną przez lokalną firmę turystyczną.

Ale dla mnie to jakoś tak niehonorowo, żeby się tak dawać "podwozić" na szczyt ;) Żebym była w pełni szczęśliwa, to potrzebuję się sama sponiewierać... :szeroki_usmiech

A skoro jeszcze jest ta kolejka "pod nosem", to trzeba z niej korzystać. Wracając z ruin na kemping planujemy, że jutro rano wsiadamy do kolejki, jedziemy do Ercolano (bo właśnie stamtąd jest do Wezuwiusza najbliżej). W Ercolano rozejrzymy się "co i jak", a stamtąd postaramy się zdobyć ten groźny pagórek.

Wieczorem zażywając toaletowych dobrodziejstw kempingu, wsłuchujemy się czy aby nie ma tu jakich rodaków, rozglądamy się za jakąś swojską rejestracją, ale Polaków - zero.

Obok nas jakaś niemiecka familia walczy z mrówkami, które zalęgły im się w przyczepie. Pierwszy raz widziałam w Niemcach tyle życia. Pełna mobilizacja przedstawicieli wszystkich grup wiekowych, wojownicze odgłosy, piski, wrzaski, machanie wszystkim co w zasięgu ręki, cały dobytek na trawniku... Zachowywali się, jakby co najmniej krokodyl zalągł im się w tej przyczepie :wyszczerzony:
Nie wiem kto ostatecznie zwyciężył, bo po pewnym czasie wszyscy zaprzęgli się do tej przyczepy i wspólnymi siłami przeciągnęli ją w odległe, zapewne jakieś neutralne miejsce :lol:

Nastawieni na błogi wypoczynek, kładziemy się dość wcześnie. Od kiedy zaczęliśmy podróżować kamperkiem, będąc niemal ciągle w drodze, nieczęsto bywamy na kempingach. Teraz wreszcie nieco zwolniliśmy i ponieważ jutro nie dotykamy kierownicy, można wreszcie pomyśleć o pełnym smakowaniu Italii :wyszczerzony: :szeroki_usmiech

Tego wieczora przedmiotem smakowania było "Fragolino rosso", które za moim osobistym staraniem - od rana chłodziło się w kamperkowej lodóweczce :szeroki_usmiech
Na koniec upalnego dnia - całkiem miłe uczucie dla spragnionego podniebienia :wyszczerzony:

Ale wbrew oczekiwaniom nie była to spokojna noc. Jeszcze nie zdążyłam zamknąć oczu i pożegnać się z duchami Pompei, które na dobre opanowały mój umysł, a tu jakieś regularne, dość natarczywe odgłosy na dachu kamperka.

No niemożliwe..., tu chyba nie zamierza padać ... :roll: :?: :!:
Toż nasz znajomy - Dżordżio - twierdzi, że oni w Rzymie to po pół roku kropli deszczu nie widzą, a tu kawał drogi na południe i znów to samo :roll:

Ale żeby to tylko padało, a to prawdziwa ulewa..., pompa wodna pod wysokim ciśnieniem. I jeszcze wieje..., jakby tego było mało... :roll:

To po to jeździmy na południe, żeby nas tu deszcze prześladowały :!: :?: :roll:

Staram się nie poruszyć, żeby nie zbudzić Romka..., znów będzie przeżywał, że mu kamperek moknie.
Nie wiem, czy to wszyscy właściciele tacy wrażliwi na punkcie tych swoich kamperków, czy to tylko naszemu trafił się taki troskliwy i "czuły" właściciel :szeroki_usmiech

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Ale przebudzenie to piękne było... :szeroki_usmiech
Otwieram drzwi kamperka a wokół na trawnikach postrącane ulewą dojrzałe pomarańcze, a powietrze tak nasycone ich zapachem, że znów nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jestem na Peloponezie :szeroki_usmiech
Piękne wspomnienia... Tak dużo Grecji w tegorocznej Italii... :szeroki_usmiech

Żeby przedłużyć klimat tej greckiej refleksji, znów coś "wygrzebuję" z muzycznego folderu swojej komóreczki... Mój typ tak ma... że do wszystkiego co widzi i przeżywa, musi sobie dorobić jakiś podkład muzyczny ... :haha:

To jedno z moich greckich wspomnień..., którego się nie zapomina...
Środek nocy... centralny oświetlony plac Sparty, nocny koncert... i takie klimaty... czyż można coś takiego zapomnieć...



Muszę tam jeszcze kiedyś wrócić... ;) Koniecznie... :szeroki_usmiech

Ale na razie wracamy do Italii - mamy przecież dziś zdobyć Wezuwiusza ;)

Po dokonaniu porządków wokół kamperka - koniecznych po nocnej ulewie, dziś bez specjalnego pośpiechu udajemy się na stację, by pojechać do Ercolano.

Po drodze - przez okna pociągu, cały czas mieliśmy go przed oczami... Wszędzie go tu pełno... Gdzie by się nie obrócić - wszędzie Vesuvio... :szeroki_usmiech



Takie sobie łagodne niewiniątko, nawet nie ma szczytu... ;)



Moje "Bystrzaki" sprzedały mi - jak się później okazało - jakieś nieaktualne informacje o elektrycznej kolejce, którą można dostać się w okolice Vesuvia - spod runin starożytnego Herkulanum - miasta, które podczas tego pamiętnego wybuchu - podzieliło los Pompei.

Wysiedliśmy więc z pociągu i udaliśmy się w tamtym kierunku. Nie było daleko - jakiś kilometr, może trochę wiecej.

Nowe Ercolano - takie zwykłe, mało interesujące miasteczko - czasem jakiś ciekawszy szczególik architektoniczny...





Alejką obsadzoną oleandrami udajemy się do okazałego budynku, mieszczącego kasy biletowe i jakieś wystawy tematycznie związane z wykopaliskami Herkulanum.





Wiem, że starożytne Herkulanum zachowało się w o wiele lepszym stanie niż Pompeje, ale nie czuję się na siłach dziś go zwiedzać... Ciągle pozostaję pod wrażeniem Pompei i nie chcę, żeby mi to wrażenie coś zakłóciło... Nie wszystko na raz...





Romek tylko z daleka sfotografował to co widać z drogi...









Współczesne Ercolano wznosi się na gruzach starożytnych ruin - teren odkopany i udostępniony turystom, jest tylko niewielką częścią z tych skarbów przeszłości, o których wiadomo, że istnieją - ciągle ukryte pod ziemią.









Ponieważ nie znajdujemy obiecanej przez "Bystrzaków" opcji dostania się w okolice wulkanu, więc wracamy na stację kolejową, gdzie obok dworca znajduje się firma przewozowa organizująca wyjazdy busikami w kierunku Wezuwiusza.

Muszę powiedzieć, że czekając na tego busika, doznałam pierwszego rozczarowania wynikającego z kontaktów z prawdziwymi Italiano, na których temat miałam dotąd nieco wyidealizowane pojęcie :roll:

Italiano zatrudniony w owej firmie, sprzedając nam bilety na przejazd - poinformował, że najbliższy kurs odbędzie się po zebraniu się kompletu pasażerów. Kilka osób już czekało przed nami, pociąg z jednej i drugiej strony co chwilę przyjeżdżał, więc wydawało się, że czekanie nie powinno być długie.

Ale mijały kolejne kwadranse, komplet już dawno skompletowany :wyszczerzony: a czupurne Italiańce zamiast wsiadać do auta i jechać, bajerowali sobie w najlepsze, a skompletowany komplet nie robił na nich nijakiego wrażenia :evil:

Nie przyzwyczajona do takiego marnotrawstwa czasu, z każdą chwilą czułam narastającą ochotę, żeby ich pogryźć, ale się dzielnie powstrzymywałam - z nadzieją, że zrobi to ktoś inny :diabelski_usmiech

Gdy nas w końcu upchali w tym busiku, to wtedy okazało się, że jeden z kompletu nie może znaleźć zakupionego wcześniej biletu na przejazd. W tej sytuacji, sprzedający najspokojniej w świecie, zaczął rozbrajać kasę fiskalną, sprawdzać numery biletów sprzedanych i posiadanych przez pasażerów - i tak mu jeszcze z kwadransik zeszło, a może nawet więcej... :evil:

To był moment, w którym raz na zawsze ostygła moja ochota, do zamieszkania na emeryturze w Italii.
Na co dzień nie byłabym w stanie tego zdzierżyć. Fajnie jest mieć wakacje w pięknym kraju... i fajnie mieć dokąd wracać ... :wyszczerzony:

Gdy w końcu Italiano usiadł za kierownicę, wstąpił w niego jakiś szalony duch - bo popędził z nami jak wiatr, nie zważając na niebezpieczne zakręty, wąskie uliczki, ani żadne inne niebezpieczeństwa. Cieszyłam się, że nie musimy jechać tam kamperkiem...

Italiano szybko dowozi nas na parking znajdujący się na pewnej wysokości, gdzie zatrzymał się już sznur autobusów, osobówek, i nawet ze dwa kamperki - w tym jeden niebieski ... Nie wiedziałam, że kamper może być niebieski ... :lol: Różowy, czy fioletowy... to już prędzej... :wyszczerzony:



Bilety wstępu mamy wliczone w cenę przejazdu - rozdaje nam je kierowca i umawia się z nami żebyśmy za półtorej godziny byli z powrotem. Niewiele tego czasu, więc bez ociągania udajemy się na szlak.

Przy wejściu chłopaki proponują kijki do podpierania, ale ja oczywiście odmawiam..., nie wiadomo dlaczego :wyszczerzony:



Pagórek jakiś taki łagodny i z żerdziami... Żeby mi nie było za lekko - wyszukuję i zabieram kilka czarnych kamieni wulkanicznych - na pamiątkę, żeby potem nie zapomnieć :lol:
Romek dziwnie na mnie patrzy, ale ja mam zasadę - nie odkładaj nieczego na potem..., bo każde "potem" jest jedną wielką niewiadomą :szeroki_usmiech



Trasa przygotowana tak, że nie straszna nawet dla niedzielnych turystów...

Do krateru można zajrzeć - nawet na siedząco...





Brakuje tylko, żeby na rękach wnosili ;)



Barierki wyznaczają gdzie nasze miejsce...



Do środka nie wolno, ale tylko troszeczkę...









Dziwna ta pogoda, tu blisko nieba, można umrzeć z gorąca, a w dole mgła... zacierająca widok na Zatokę Neapolitańską...



Po drodze - jak wszędzie - jakiś lokalny turystyczny biznes...



Pamiątki ze skał wulkanicznych... Ja tam swoje pamiątki już mam... w torebce... :wyszczerzony:



Ogromna, przepastna gardziel Wezuwiusza - kusi i wciąga, chciałoby się zejść trochę niżej... Wrażenie potęguje fakt, że w jednym miejscu - można było dostrzec delikatną strużkę wydobywającego się z wnętrza ziemi dymu... Fotki tego nie oddają, ale byłam i widziałam... i mam nadzieję, że to nie była podpucha dla naiwnego turysty...



Z bliska robi ogromne wrażenie - potężne, niepokojące, nieprzewidywalne wnętrze... Człowiek ... w oddali - taki malutki...



Na skałach umieszczono tu niedawno wizerunek Madonny i treść modlitwy...





Chciałoby się tu zostać - choć kilka godzin - ale ciągle musimy kontrolować czas - busik czeka na nas na dole...







Arrivederci Vesuwio ;) :spoko Masz być grzeczny... i nie wybuchać ;)



Do naszego busika dopadamy na trzy minuty przed odjazdem. Wszyscy już karnie siedzą na swoich miejscach i patrzą na nas, jakbyśmy się co najmniej z godzinę spóźnili.

Gdy ruszamy z miejsca, zaczynają dzielić się wrażeniami - po rusku :szeroki_usmiech Też temperamentny naród... i czasem mógłby pogryźć :wyszczerzony:
Ale Italianom półtoragodzinne opóźnienie to jakoś uszło na sucho :szeroki_usmiech

Busikiem wróciliśmy pod stację "Circumvesuviana" i choć nie było jeszcze późno, wsiedliśmy do pociągu i wróciliśmy na nasz kemping.
Do wieczora została jeszcze chwila czasu, więc postanowiliśmy go nie zmarnować i udaliśmy się na wieczorny spacer do centrum Pompei współczesnych.

Idziemy główną ulicą sąsiadującą z murami Pompei starożytnych. Po drodze możemy zobaczyć z innej perspektywy, to samo co wczoraj oglądaliśmy od środka.

Mijamy boczne bramy, z symbolicznym szczytem nad miastem - niewinnego Vesuvio...







Ale szybko zaczyna się ściemniać...



Mrok ogarnia centrum miasta i najważniejszy zabytek nowych Pompei - Sanktuarium Matki Boskiej Różańcowej - obiekt młodziutki - z XIX wieku - ze stojącą obok dzwonnicą.





Do Sanktuarium dochodzimy, gdy akurat kończy się wieczorne nabożeństwo. Wślizgujemy się do środka, z nadzieją, że obejrzymy sobie wnętrze, ale niestety udaje nam się zaledwie "rzucić okiem" i pstryknąć kilka fotek, bo po chwili światła zgasły i obsługa zaczęła wypraszać amatorów spóźnionego zwiedzania...





Opuszczamy więc kościół i udajemy się spacer po okolicznym parku... Miałam wrażenie, że Włosi wylegli na ten plac, żeby się przed nami poszczycić - patrzcie jak mamy tu pięknie :szeroki_usmiech

I rzeczywiście - można tam być...i być..., i być... i wcale się nie chce go opuszczać...











Ten wesuwiańsko-pompejański dzień zakończyliśmy obejrzeniem parady sztucznych ogni, którymi ktoś bawił się w najbliższej okolicy - na szczęście po przeciwnej - niż nasz Vesuvio - stronie horyzontu :wyszczerzony:

Można spać spokojnie ... :!: :szeroki_usmiech

"Fragolino bianco" - też niezłe ... :szeroki_usmiech po upalnym, męczącym i pełnym wrażeń dniu :wyszczerzony:

:spoko

Fux - 2013-02-13, 17:08

My wjeżdżaliśmy UNIMOGAMI na parking pod stożkiem od strony Boscotrecase.
Rozumiem, że Wy po przeciwnej od Ercolano, tak?

Tadeusz - 2013-02-13, 17:42

Lucyno, za Twoje widzenie tego, czego inni nie zauważają, za Twoje odczuwanie jakie nie wszystkim jest dane i za ten smaczek w Twej opowieści, którego trudno nie zauważyć, ale jeszcze trudniej nazwać, dziękuję.

Wirtualnym piwem nagradzam zawstydzony mizerią tej nagrody. :bukiet:

WHITEandRED - 2013-02-13, 18:58

:spoko
Agostini - 2013-02-13, 23:04

Po ilości i tematyce fresków, malowideł i domów spod znaku czerwonej latarni,
trudno mieć wątpliwość co było ulubionym zajęciem antycznych Pompejańczyków. :dewil
A tak w ogóle, to chyba całkiem nieźle im się tam żyło.



Widać Lucynko, że nawet pośród tego żużlu i popiołów, to były dla Ciebie miłe chwile.
Dobrze też, że zdążyliście na ten busik…, bo po Capri…, noc na, skądinąd magicznym Vesuvio, nie byłaby taka romantyczna. ;)

A, i przypomniałaś mi, żebym odszukał swój żużlowy kamyk. :szeroki_usmiech

Santa - 2013-02-18, 20:46

Fux napisał/a:
My wjeżdżaliśmy UNIMOGAMI na parking pod stożkiem od strony Boscotrecase.
Rozumiem, że Wy po przeciwnej od Ercolano, tak?

Tak było :szeroki_usmiech Pozdrawiam i cieszę się, że tu jesteś :spoko
Tadeusz napisał/a:
... Wirtualnym piwem nagradzam... :bukiet:

Tadeuszu - wiesz, że Twoje piwo ma dla mnie szczególny smak - dziękuję... :roza:

WHITEandRED napisał/a:
... Santo, jeśli coś z tego wyniknie to Ty nie jesteś tu niczemu winna...
.....................
Tak mnie zajęło wyszukiwanie tych zdjęć że sam jestem zaskoczony ich ilością. :diabelski_usmiech


Czasem udaje mi się zachęcić czytelnika do poszukiwań własnych - i dlatego, nie czuję się taka zupełnie niewinna :haha: :diabelski_usmiech :lol:

Agostini napisał/a:
...
Widać Lucynko, że nawet pośród tego żużlu i popiołów, to były dla Ciebie miłe chwile...
Zdecydowanie tak :wyszczerzony: Mnie do szczęścia niewiele potrzeba - wystarczy kochający mąż, jakiś skromny kamperek i kawałeczek ciepełka - na przykład Zatoka Neapolitańska :diabelski_usmiech
Zresztą - tu na tym forum każdy to rozumie :lol:

Fux - 2013-02-18, 21:01

Ja często jestem w relacjach, ale daję znak, jak o coś dopytuję albo coś staram się wnieść.
Pustych poklepywań i echów, achów, obserwuję, etc. nie trawię... ;)

Santa - 2013-02-19, 14:30
Temat postu: SITA, Positano i deszcz w ci(a)snej Amalfi ;)
Fux napisał/a:
...poklepywań i echów, achów, obserwuję, etc. nie trawię... ;)
Tym bardziej cieszę się, że się "ujawniasz" :szeroki_usmiech
Każdy ma swoje uzasadnione sposoby, ja mam tak, że wolę "uśmiechnąć się" o jeden raz za dużo, niż o jeden raz za mało :szeroki_usmiech
Pozdrawiam i zapraszam na Wybrzeże Amalfi :spoko

...............................................................................................................................

Noc znów z ulewą, poranek znów pachnący Peloponezem i pomarańczami, namiotowcy znów urządzają poranne manwry - próbując ogarnąć swoje obozowiska po niespodziewanym nocnym deszczu.

Niedaleko nas dostrzegam osobówkę z wrocławską rejestracją, której jeszcze wczoraj wieczorem tu nie było. W kemingowej łazience spotykam polską mamusię rozprawiającą z trójką polskich dzieci :szeroki_usmiech

"Jak tu pięknie ktoś mówi po polsku " - żartobliwie chwalę dzieci i równocześnie tym samym "kupuję" sympatię mamusi :wyszczerzony:

Po chwili dowiaduję się, że jadą na Sycylię i właśnie po dwóch dniach podróży dojechali tutaj, żeby pokazać dzieciom miejsce, do którego przed dwudziestu laty - mamusia i tatuś - dotarli pożyczonym maluchem - w swojej pierwszej wspólnej dalekiej podróży - przedślubnej :wyszczerzony:
Uwielbiam taki historie - z życia wzięte - z happy endem..., utwierdzają mnie w moim pozytywnym i optymistycznym widzeniu świata :szeroki_usmiech

Chętnie posłuchałabym jeszcze o tym, co było "pomiędzy...", ale Romek już za mną zagląda, bo przecież mamy na dziś swój plan... mamy zamiar udać się w kierunku południowym - żeby wreszcie spokojnie (nie z duszą na ramieniu, przez okno kamperka) popatrzeć na to słynne Wybrzeże Amalfi.

Ja - jak zwykle - w swojej nieuleczalnej naiwności wyczytałam wszystko, co ze sobą miałam - "z kropkami i przecinkami" - o historii, legendach, położeniu i wszystkich atrakcjach każdego z miasteczek tego wybrzeża - z nadzieją, że to wszystko uda nam się zobaczyć... i poczuć :wyszczerzony:

Taka już jestem zachłanna na ten świat, że w swoich planach tracę poczucie realizmu :roll: bo już dawno powinnam się nauczyć, że za pierwszym razem - po prostu się nie da... :wyszczerzony:

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Po ostatnich Pompejach i Wezuwiuszu, Romek stwiedził, że do tej pory chyba trochę przesadziliśmy ze zdjęciowym dokumentowaniem naszych wycieczek i uznał, że jeśli chcemy, aby nam nie zabrakło miejsca na dalsze fotki, to trzeba zdjęcia albo zgrać, albo kupić jeszcze jedną kartę pamięci.

Ponieważ laptopa nie wzięliśmy, postanowiliśmy załatwić to gdzieś w okolicy, zanim udamy się na pociąg, który zawiezie nas do Sorrento.
Zaraz za bramą naszego kempingu rozłożył się bazar, na którym - pierwszym rzutem oka - od razu dostrzegłam "memory cards".

Wskazując na wybraną pojemność, pytam sprzedawcę o cenę, a on mi po angielsku, że sześćdziesiąt euro... :roll: To ja - po swojemu - do Romka, że on chyba zdurniał, bo ja mu najwyżej mogę dać szesnaście :wyszczerzony:
A gość na to, że jak dla swojaków, to może być szesnaście :oops:

Swojak - jak się okazało - był ze Lwowa :lol: Ale gdyby nie lekki "zaśpiew", to nigdy bym się nie domyśliła, że to nie Polak.
Znów nam trochę czasu uciekło na analizy socjologiczne realiów polskich, ukraińskich i włoskich - z akcentem na włoskie, bo "swojak" od kilkunastu lat mieszka we Włoszech.

Takie przypadkowe wakacyjne spotkania - choć pospieszne i krótkotrwałe - mają dla mnie szczególne znaczenie - dodają smaku, utrwalają wrażenia..., zapamiętuję je na zawsze... :szeroki_usmiech

W końcu jednak udaliśmy się na ten pompejański dworzec. Pociąg tymczasem uciekł, więc trzeba było poczekać na następny ... :szeroki_usmiech

...na peronie...


Czasem fajnie jest tak - zdać się na innych i zupełnie na luzie pogapić się na świat zza szyb pociągu, który zawsze ma się gdzie zatrzymać i zaparkować :wyszczerzony:

Podróż mija szybko, pojawia się znajomy widok - port w Sorrento - znak, że dojeżdżamy i pora wysiadać....


Przed budynkiem dworca w Sorrento - ruchomy Punkt Informacji Turystycznej, gdzie młode i piękne dziewczyny, we wszystkich językach świata - informują turystów "co i jak" oraz rozdają foldery i reklamy.

Nam pokazują pobliski przystanek lokalnego niebieskiego autobusu SITA, który kursuje Wybrzeżem Amalfi - w kierunku Salerno. Bilety - do wyboru i koloru. My bierzemy całodniowe - prawie za darmo, bo coś około 7 euro za 2 sztuki - i cały dzień "hulaj dusza..." :szeroki_usmiech

Jest wczesne przedpołudnie, więc trochę w tym autobusie tłoczno, ale Romkowi udaje się usiąść po właściwej stronie horyzontu, żeby w czasie drogi, znów pstryknąć ze 300 fotek... :wyszczerzony:

Tylko, że to nie on musi je teraz przeglądać i wybrać z nich kilka :roll: Dla mnie każda na swój sposób jest piękna, bo utrwaliła kawałek naszych wakacyjnych przeżyć, ale pokażę tylko kilka - takich z konkretną treścią...

Słynna nadmorska droga, zawieszona na pókach skalnych, między niebem, ziemią i morzem...




Tarasy na półkach skalnych ...


Urocze, romantyczne zatoczki...




... i plażyczki... :szeroki_usmiech


Wybiegające w morze - mola... i okolica tonąca w zieleni i kwiatach...


Wkomponowane w wybrzeże, "wiszące" i wgryzające się w skały - budowle...




Gdzie tylko możliwe, tam próbują znaleźć dostęp do morza...




Wyłaniający się zza zakrętu - port w Amalfi, dokąd właśnie zmierzamy. Od imienia tego miasta bierze nazwę całe wybrzeże...




Gdy tylko opuszczamy autobus i zagłębiamy się w uliczki miasteczka, odpoznaję znany już z folderów wkomponowany w zbocze góry - charakterystyczny, przepiękny obiekt ...
Jest to pierwsza i najgłówniejsza atrakcja Amalfi - katedra Świętego Andrzeja Apostoła - patrona miasta...





Święty Andrzej Apostoł to brat św. Piotra i jako pierwszy został powołany na apostoła... Po prostu - figura... :szeroki_usmiech

Niedawno Agostini i Basia Muzyk pokazywali fotki znad Zatoki Korynckiej, gdzie Święty Andrzej poniósł śmierć męczeńską - na charakterystycznym krzyżu w kształcie litery X - nazywanym krzyżem Św. Andrzeja.

W krypcie tutejszej katedry znajdują się tylko jego relikwie, sprowadzone tu z Konstantynopola. Zapewne pragnęli go tu blisko mieć ci, którzy uznają go za swojego patrona i sprzymierzeńca - między innymi rybacy, żeglarze, a przede wszystkim - zakochani :szeroki_usmiech .

A przed dziesięciu laty, biskup Amalfii przekazał relikwie Świętego Andrzeja artystom polskim, którzy umieścili je w kościele środowisk twórczych w Warszawie.

Katedra Świętego Andrzeja liczy ponad 1000 lat, a charakterystyczne wiodące do niej schody zaledwie 300 :szeroki_usmiech









Kampanillę dobudowano dwa wieki później...


Jest imponująca...


Siedząc na schodach katedry, możemy popatrzeć na życie centralnego placu Amalfi... Piazza Duomo (Plac Katedralny)...


Po raz kolejny stwierdzam, że szanująca się katedra musi mieć porządne drzwi - te podobnie jak wiele innych - są wykute z brązu - w samym Konstantynopolu.





Zwiedzanie wszystkich zakamarów katedry - po opłaceniu wstępu - ale niedużo, chyba 3 euro...


Na dziedzińcu wewnętrznym...






Wnętrze katedry, to jedno wielkie zbiorowe dzieło sztuki, ale wklejanie zdjęć ograniczę do minimum - natomiast szczerze zachęcam, żeby odwiedzając kiedyś to miejsce, zarezerwować sobie czas..., dużo czasu... na ...szczegóły...

W podziemiach katedry..., gdzie umieszczono relikwie Świętego Andrzeja...








Nawa główna katedry Świętego Andrzeja...


... i mnóstwo wspaniałych detali, od których trudno wzrok oderwać i którymi chętnie podzieliłabym się, gdyby nie to, że wiosna blisko..., a ja z relacją w lesie ;)

Na placu - przed wejściem do katedry - obiekt najważniejszy - fontanna z postacią Świętego Andrzeja...


Takie obrazki, to chyba już kiedyś gdzieś widziałam - zdaje się, że w ubiegłorocznej relacji jednego szanowanego forumowicza :wyszczerzony:




Dziewczyny pozują do zdjęć na tle fontanny w pozach... grzecznych :haha:


Świętego Andrzeja można w Amalfi spotkać wszędzie...
... na fasadach budynków...


...na dziełach sztuki zdobiących wnętrza...




Zagłębiamy się w liczki Amalfii - urocze, kolorowe, wąskie a wręcz ciasne...






Ale niestety moje przewodnikowe plany biorą w łep - łapie nas deszcz... :roll: Nie wiem skąd ci wszyscy "oni" wzięli te parasole, mnie nawet do głowy by nie przyszło, żeby w środku lata, w takim miejscu z parasolem chodzić... No i błąd...





Niektórzy mają tu nawet swojego kamperka ;) W locie udaje mi się go "złapać" ... :szeroki_usmiech


My nie mamy - ani jednego, ani drugiego, musimy deszcz przeczekać - idziemy do jakiejś pierwszej z brzegu knajpki, a po godzince do jakiejść galerii...



Deszcz nie chce przestać..., sporo czasu uciekło - pojawia się dylemat co dalej...

Postanawiamy nie zagłębiać się w dalsze rejony, tylko obejrzeć najbliższą okolicę...

Wracamy do portu i na molo...






Stąd można popatrzeć na znane już obiekty - kampanillę i katedrę...








Stąd - można zobaczyć inne oblicze Amalfi...


Spowodować, żeby kampanilla podeszła bliżej...




Ten obiekt zostawiliśmy na koniec choć znajduje się przed bramą do miasta. To obywatel Amalfi - słynny żeglarz, podróżnik - Flavio Gioia - wynalazca busoli...


Chmury wciąż wiszą nad miastem i nie zamierzają odejść, deszcz ciągle kropi i wiatr psuje mi fryzurę :wyszczerzony: ... dziwne to... jak na środek południowego lata.. :roll:


W tej sytuacji udajemy się do pobliskiego przystanku skąd autobusem SITA odjeżdżamy - w poszukiwaniu lepszej pogody... mamy nadzieję znaleźć ją w Positano...

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Na mapie niedaleko, ale autobus wlecze się, że pieszo wydaje się być szybciej. Wakacyjna szkoła cierpliwości ... :wyszczerzony:

Wysiadamy na przystanku górującym nad miastem ... Droga idzie górą... Potem będziemy musieli wdrapać się tu z powrotem, żeby wydostać się z tego Positano... Ale kto by się teraz tym przejmował... :szeroki_usmiech



Do plaży co prawda rzut beretem, ale beret ma dobrze, bo leci z góry na dół :wyszczerzony:


Już pierwsze spojrzenie na okolicę - zupełnie powaliło mnie na kolana :szeroki_usmiech
Positano pokazuje nam się prześliczne, nie chcę nadużywać epitetów ale porównywalne do Capri - choć zupełnie inne - o swoistym, niepowtarzalnym klimacie, kolorowe, bajkowe... cud, miód... :lol:

Zręczniejsi we władaniu językiem twierdzą, że Amalfi, że to "perełka wybrzeża", albo "jeden z najromantyczniejszych punktów na mapie świata". Byłam, widziałam, potwierdzam - nic a nic nie przesadzili :wyszczerzony:

Podniebne parkingi - tonące w zieleni i kwiatach... Roślinność z różnych szerokości geograficznych...


Niemal z każdego punktu miasta można zobaczyć charakterystyczną kopułę kościoła ze złotych, ceramicznych płytek. To kościół Santa Maria Assunta wybudowany w trzynastym wieku...
Ta kopuła to taki znak, dzięki któremu nie sposób pomylić tego miejsca na ziemi... Potem pokażę jego wnętrze...



Pokazując Amalfi taktowniej byłoby zamilknąć... Fotki, które mam w ilościach ogromnych powiedzą to lepiej ode mnie..., znów mam dylemat, które wybrać...

Wybiorę te, które odzwierciedlają to, czego ja szukam... na wakacjach, w życiu...


Romek - siada w tym samym miejscu, żeby mi nie robić przykrości, bo dla niego to nie jest aż taka odlotowa okoliczność... :wyszczerzony:


Tu każde ujęcie jest gotową pocztówką...






Po takich schodach, to mogę się wspinać - do samego nieba... :szeroki_usmiech


...zwłaszcza w odpowiednim towarzystwie ;)


Bez problemu można znaleźć trochę cienia...


Spotykamy takie miejsca, których wcale nie chce się opuszczać. O dziwo, niemal puste...


Wystarczy zająć odpowiednie miejsce i Positano należy do mnie ;)




Wśród zaułków - można się zapomnieć... i zgubić...




Można podejrzeć posesje tutejszych szczęściarzy...






Nacieszyć i zrelaksować oczy...






Są też jakieś swojsko brzmiące nazwy ;)


Moglibyśmy tak bez końca, ale schodzimy na dół, bo obawiamy się, żeby nam nie zamknęli tego kościoła ze złotą kopułą...




Mamy szczęście, zostało pół godziny...Choć to zwykły dzień, to śnieżnobiałe wnętrze tonie w białych kwiatach..., jakby świeżo ściętych...

Na ołtarzu - portret Madonny z Dzieciątkiem. Legenda głosi, iż został wyrzucony na brzeg Positano w czasie sztormu...








Kościół już nam zamykają, to teraz tam gdzie lubi Romek... na plażę :szeroki_usmiech





W dzień byłby problem, teraz idziemy pospacerować opustoszałą o tej porze dnia plażą i popatrzeć na wieczorne Positano...











Ten dzień minął jakoś tak wyjątkowo szybko. Pora wracać. Teraz trzeba wspiąć się do tego miejsca, gdzie wysiedliśmy i skąd autobus SITA zabierze nas do Sorrento.

Z dołu - dla schodzonych nóg -wygląda to starasznie daleko, a poza tym ten labirynt coraz ciemniejszych i pustych uliczek... i nie wiadomo który kierunek jest właściwy...

Gdy w końcu wdrapujemy się - tam, skąd miał lecieć beret :szeroki_usmiech - okazuje się, że na przystanku pusto, poprzedni autobus niedawno odjechał, a na następny trzeba czekać - jakąś godzinkę... :roll:

I to jest ten ból, którym się płaci za korzystanie z komunikacji miejskiej. A żeby to jeszcze wiedzieć o której z Sorrento odjeżdża ostatni pociąg do Neapolu :roll:

Gdy to sobie uświadamiamy, Romkowi zaczyna skakać ciśnienie :roll:
Ale przecież Sorrento to nie wyspa - jak nie pociąg, to coś innego. Najważniejsze, że wpław nie trzeba :lol:

Z takim obrazkiem w oczach wsiadamy do autobusu i opuszczamy prześliczne Positano...


Tutaj odległości mierzy się zupełnie inaczej, 2 kilometry, to jakby dwadzieścia - ale żeby nawet dwieście, to i tak warto. Bo żeby Positano poczuć - nie tylko zmysłami, ale całym sobą, to trzeba chodzić, wspinać się, pokonywać grawitację i własne słabości... Ale przecież nie da się - dostać "windą do nieba" :szeroki_usmiech

Potem to już nie było tak miło. Autobus w końcu przyjechał, ale do tego Sorrento wlókł się tak niemiłosiernie, że nie mam pojęcia, jak to może wytrzymać statystyczny temperamentny Italiano. Dla mojej cierpliwości to była wielka próba... :roll:
Dla zabicia czasu i obniżenia ciśnienia odszukałam w aparaciku zdjęcie rozkładu jazdy i obliczyłam, że może uda nam się zdążyć na ostatni pociąg, a może się nie uda :wyszczerzony:

Tym razem się udało - dzięki temu, że mieliśmy bilety "w te i wefte" :wyszczerzony: Wpadliśmy na peron, gdy właśnie miał odjeżdżać. Jeszcze, żeby tylko wysiąść na odpowiednim przystanku ... :haha: ale tym to już się zajął Romek. Ja nie mogłam w żaden sposób "wylogować się" z wrażeń dzisiejszego dnia i już wtedy - w tym pociągu - powzięłam postanowienie, że jeśli tylko będzie to możliwe, to wracam tu pierwszym lotem "dreamlinera" :szeroki_usmiech ... bo cóż to za smakowanie..., takie tylko po wierzchu :lol:

:kwiatek :kwiatek :kwiatek
I jeszcze zapowiedź następnego odcinka :szeroki_usmiech



:spoko

Tadeusz - 2013-02-19, 14:42

Lucyno, słów brakuje...

Pół dnia będę oglądał Twe zdjęcia.

Wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia... :)

:pifko

Barbara i Zbigniew Muzyk - 2013-02-19, 14:49

Zdjecia z Amalfi :bukiet: :bukiet:
Fux - 2013-02-19, 15:04

Bo wybrzeże Amalfi i Positano to czad... :mikolaj














:bigok

Agostini - 2013-02-20, 22:49

Jeszcze dwa lata temu, w tym kościele (tym ze złotą kopułą), wisiał banner, na pamiątkę wizyty w nim Jana Pawła II.
Taki mały, polski akcencik.

Santo, pięknie jest tu oglądać, czytać i marzyć. Ale to jest też zasługa Tego…, Tego Jegomościa z tym aparatem fotograficznym. :shock: ;)
Z pozdrowieniami przekaż Jemu to piwko. :pifko

Santa - 2013-02-22, 19:35
Temat postu: "Romulusi w Neapolu..." ;)
Tadeusz, Basiu, Fux, Agostini, Yans - bardzo Wam dziękuję :szeroki_usmiech - za miłe słowa i wszystkie inne formy "obecności" w tym miejscu.
Dzięki Waszym wpisom uświadomiłam sobie, że za późno zabrałam się za to "smakowanie". Pomijam tu wielkie ilości zdjęć, ale mogę wkleić tylko tyle, na ile czas mi pozwala. Neapol też muszę zdjęciowo zubożyć, bo obawiam się, że jeśli nie skończę relacji przed powrotem bocianów, to nie skończę wcale... :wyszczerzony:

Pozdrawiam Wszystkich Czytających i zapraszam do Neapolu :szeroki_usmiech

..................................................................................................................................

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Jest u człowieka taki stan nasycenia zmysłów, że jeszcze jeden dodatkowy bodziec - mógłby spowodować "spięcie"... :szeroki_usmiech

Tak było u mnie - po wycieczce na Wybrzeże Amalfi. Logika nakazywała wrócić tam zaraz następnego dnia i choć dusza sama się rwała, zmysły mówiły "stop" :szeroki_usmiech
Ale ponieważ ja mam tak, że ze wszystkich doradców najuważniej słucham siebie, tak więc powrót w tamte strony został odłożony - na jakieś bliżej nieokreślone "kiedy indziej" :szeroki_usmiech

Wreszcie nadszedł czas na Neapol :!: :szeroki_usmiech

Ach, ten Neapol... :!: :szeroki_usmiech

Do Neapolu tęsknię od dnia powrotu z wakacji. Co dzień o nim myślę i nie mogę sobie wybaczyć, że spędziliśmy w nim tylko jeden dzień...
Można było więcej, nic nie stało na przeszkodzie, ale wtedy - w natłoku wrażeń - nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, że tak mnie to miasto wciągnęło.

Nie chciałabym przesadzać, ale teraz wzbudza we mnie entuzjazm porównywalny do tego, co Rzym - choć Neapol to zupełnie inna bajka..., inne emocje, inne wrażenia..., taki wakacyjny trzeci świat..., a może czwarty... :lol:

Dziś zadaję sobie pytanie, czy to normalne, żeby wcześniej 5 razy być we Włoszech i nie pojechać do Neapolu :roll:

Może było tak dlatego, że internet przesiąknięty jest informacjami, które raczej nakazują czujność... i bezpośrednio nie zachęcają do tego miasta. Tak to niestety działa, zwłaszcza gdy już się przeżyło niemiłe przygody w podróżowaniu po Włoszech.

Naszpikowana wyczytanymi w różnych miejscach informacjami, miałam pewien nieokreślony niepokój dotyczący bezpieczeństwa. Może trafiałam tylko na takie relacje... powiedzmy... powściągliwe, w każdym bądź razie - trochę tak do tego Neapolu podchodziłam jak "pies do jeża" :wyszczerzony:

Teraz gdy już zjechaliśmy poniżej Rzymu, nie pozostaje nic innego jak wreszcie ten Neapol poczuć - na własnej skórze. Oby tylko ta skóra nie ucierpiała, bo różnie może być... w mieście uznawanym za siedlisko bezprawia...

Rzeczywistość - kolejny raz pokazała, że sztywne nastawienia czasem bywają diametralnie mylące i szkodliwe. Nie po raz pierwszy doświadczyłam, że opieranie się w planowaniu podróży - na cudzych doświadczeniach, może mocno zawieść albo zaskoczyć.

W rzeczywistości Neapol jest prawdziwym cukiereczkiem..., co ja mówię... - czekoladką... a nawet bombonierką :wyszczerzony: Znacie "Bombonierkę" :?: :wyszczerzony: Znacie, to posłuchajcie... :lol: ............... :szeroki_usmiech

Niestety tych kilkanaście spędzonych tam godzin pozwoliło mi jedynie wstępnie zachłysnąć się jego klimatem - zupełnie odmiennym od wszystkich poznanych dotąd włoskich miast - ogromnym zróżnicowaniem - od nędzy do przepychu, od barłogów do puchów, zaskakujący co krok miejscami nie do powielenia :szeroki_usmiech

To czego szukamy w Neapolu na podstawie przewodnika - nie ma, a jest - coś zupełnie niespodziewanego i nieoczekiwanego...

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

W dalszym ciągu stoimy sobie bezpiecznie w Pompejach - to znaczy, stoi tam nasz kamperek, bo nas tam praktycznie nie ma. Na kemping wracamy najpóźniej jak się da - a czasem wcale ;) a wychodzimy skoro świt...

I tym razem też - z samego rana - opuszczamy znów zlany nocną ulewą, znów pachnący pomarańczami kemping "Zeus" i kierujemy się na stację Circumvesuviana.

Bilety znów zakupujemy - "w te i wefte" - i bardzo dokładnie sprawdzamy, o której dociera do Pompei nasz ostatni powrotny pociąg - przyrzekając sobie, że wrócimy przedostatnim :wyszczerzony: Nie ostatnim... :haha:

Właściwie to ja nie przyrzekam, tylko mój mąż - bo należy on do tej doskonalszej części ludzkości, która lubi mieć wszystko przewidziane, zmierzone, zważone i ... zapisane... :haha: :wyszczerzony:

Ja niestety aż tak doskonała nie jestem, więc muszę brać, co życie przynosi - mogę być zarazem i bardzo akuratna i ... jak trzeba, to wręcz przeciwnie... ;)

Mój mąż - po ponad 25 latach obcowania z istotą niedoskonałą, został nieodwracalnie skażony moją nieprzewidywalnością i jest już w stanie przyjąć i zaakceptować wszelkie ryzyko... no, ale przecież... nie dwa razy w tygodniu :haha:

Noc na Capri jakoś przeżył (nawet dzielnie) :wyszczerzony: - ale w Neapolu nocować już nie chce ... :wyszczerzony:

Bilety jakoś tak lekko ponad 10 euro (na dwie osoby - tam i z powrotem)... Pchać się tam kamperem, szukać parkingu, narażać na stresy - ekonomicznie bez sensu. Spokój o auto, możliwość bezstresowego poruszania się po mieście - kolejne powody, żeby jechać pociągiem.

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Tłum na stacji gęstnieje, dziś chyba wszyscy jadą do Neapolu. Udaje nam się znaleźć miejsca siedzące.
Po pociągu przechodzi się rodzina żebrzących "grajków". Na ogół nie wzbudzają litości ani sympatii, ani żadnych innych emocji. Ale czasem - i to zwykle bywa turysta, nie Włoch - ktoś sięga po jakiś bilon, żeby ich wesprzeć.
Dzieci męczą instrumenty, matka kasuje należności. Szkoda dzieciaków..., nie mają wakacji, nie mają dzieciństwa ... :roll:

Po kilkunastu stacjach wysiadamy na głównym dworcu kolejowym Neapolu - przy Placu Garibaldi. Sugeruję Romkowi, żeby go sfotografował, ale zostawia to na powrót - no i zdjęć nie ma, bo oczywiście z powrotem z niego nie wyjeżdżaliśmy.
W podróży niczego nie należy zostawiać na potem, bo "potem" jest jedną wielką niewiadomą, a w każdym bądź razie jest mocno niepewne.

Opuszczamy okolice dworca - z falą innych podróżnych, po czym wyjmujemy mapę miasta i kierujemy się w stronę "centro storico".


Na mapkę Neapolu natknęłam się kiedyś na Allegro - jest stara, sfatygowana i widać po niej, że już w tym Neapolu była - i to pewnie nie raz...
Wydrukowałam też linie metra i innych środków komunikacji po mieście. Ale po dojściu do pierwszego skrzyżowania, gdzie na pomniku króluje Giuseppe Garibaldi...



... i wstępnej ocenie sytuacji - widzę, że nie ma sensu zawracać sobie tym wszystkim głowy, bo odległość od punktów zaznaczonych przez kartografa jest zupełnie przyzwoita dla bucików. A gdy jeszcze widzę, że na każdym rogu czy zakręcie - pojawia się jakaś niespodzianka architektoniczna, to zupełnie odrzucam zamiar jeżdżenia po mieście, czy już nie daj Boże metrem - pod miastem ;)

Łażenie po Neapolu i zaglądanie w różne mijane "dziuple" jest samo w sobie zajęciem wyjątkowo fascynującym (nawet gdy się nie ma pojęcia co się widzi) :wyszczerzony: Często tak będzie - podczas tej naszej wycieczki...

O tym dokąd idziemy i co zobaczymy decyduję sama, bo Romek praktycznie nie odrywa oka od aparatu i w ogóle nie interesuje się dokąd zmierza.

Tak więc ja - muszę pilnować i drogi i siebie i jego. Ale to dla mnie wielka frajda - dzięki temu nabywam orientacji i czuję się jak "stary neapolitański wyga" - na przyszłość będzie jak znalazł, mam nadzieję... na tę przyszłość... neapolitańską ;) :wyszczerzony:

Właściwie, to specjalnie się tą drogą nie przejmuję..., idę "na żywioł" :wyszczerzony: W Neapolu nie da się być takim "odtąd - dotąd" :lol:
Intuicja podpowiada, żeby zluzować hamulce wewnętrzne i iść z falą, wtapiając się w rytm tego miasta...., które jest takie... proste, zwyczajne, urocze... i takie swojskie - jak to ..."umpa, umpa" :wyszczerzony: :lol:




W rytmie - umpa, umpa - mijamy drugie większe skrzyżowanie i dalej płyniemy z falą... - tam gdzie wszyscy... :szeroki_usmiech





Akurat jest pora otwierania sklepów, co daje nam możliwość zaobserwowania jak tu działa prawo (albo na czym polega to neapolitańskie bezprawie) :roll:

Wygląda to tak: właściciel sklepu wypada na chodnik przed swoją wystawę i za pomocą wrzasku i nasilonej gestykulacji próbuje przestraszyć i przegonić handlarza rozkładającego mu się pod nosem, ze swoim towarem. Handlarz niespiesznie pakuje swój dobytek, właściciel wraca do sklepu, handlarz rozkłada się z powrotem... Stojący w pobliżu policjant - nie reaguje... :roll:

No to lepiej chyba nie mieć tu powodu, żeby liczyć na ichnie prawo... Formułujemy taki wniosek i cieszymy się, że kamperek stoi w Pompejach... :szeroki_usmiech

Musimy iść powoli, żeby nie przegapić żadnej z wyłaniających się co chwilę ciekawostek, od czasu do czasu zaglądamy w jakieś boczne uliczki...







I choć wcale nie mieliśmy teraz takiego planu ani zamiaru, przypadkiem natrafiamy na słynną pizzerię "Da Michele", na którą w ubiegłym roku narobili nam smaku - Basia i Agostini ;)



Może gdyby nie ta kolejka, skusilibyśmy się - mimo, że zupełnie nie pora na posiłek, ale tłumik chętnych mnie akurat zniechęca - szkoda mi czasu - wolę się "karmić" atmosferą Neapolu.
Mam nadzieję, że może w drodze powrotnej, ale ta poprowadziła nas zupełnie którędy indziej...

Idziemy dalej... gdy nagle... znajome odgłosy... Stłuczka... Wypadek..., zbiegowisko..., na ulicy leży motocyklista, obok sprawca wypadku - kierowca, który wysiadł ze swojego auta...podekscytowany, gestykulując relacjonuje gapiom przebieg zdarzenia... wszyscy patrzą na niego - spokojnie, z zainteresowaniem, niemal z podziwem... normalnie, bohater dnia... :roll:

Tymczasem biedny motocyklista leży na tej jezdni, wygląda, że jeszcze dycha... a obok niego jakiś jeden "pies z kulawą nogą"... Dziwi mnie to i niepokoi, bo u nas to by było w odwrotnych proporcjach, no ale widać taki tu folklor - jak nie umiesz jeździć, to się tu nie pchaj... :roll:



:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Pomimo, że wcześniej czytałam i ogólnie orientowałam się czego się w tym Neaplu spodziewać i czego szukać, to tam na miejscu okazało się, że zostały mi tylko jakieś ślady i nie za bardzo mogę się połapać co jest co. Na bieżąco próbuję odszyfrować, co nam akurat na drodze stanęło, ale po kilku nieudanych próbach - daję sobie spokój...

Może kiedy indziej - w końcu czy ja tak muszę wszystko wiedzieć... :?: :!: :wyszczerzony:







Dobrym sposobem na rozpoznawanie i późniejsze utrwalenie wakacyjnych miejsc jest poświęcenie jednej klatki na szyld... :szeroki_usmiech W takie miejsca zawsze wchodzimy...



Tu kompletnie nie mogłam połapać się o co chodzi. Niby kościół... ale jakiś niepokojący i pozbawiony ducha...












Smutne otoczenie, smutne dzieła...


Puste ołtarze..., pierwszy raz coś takiego widzę we Włoszech, a Neapol słynie przecież z wielkiej religijności...

Dopiero teraz mam możliwość zrozumieć to, co wtedy podpowiadała mi moja intuicja. Kościół ten "stracił swoją funkcję jako miejsce kultu, został zbezczeszczony i jest stosowany na wystawy i konferencje..."

Później natkniemy się na przykłady skrajnej religijnej naiwności, ale taki jest właśnie Neapol...

Ale to co mnie oszałamia na ulicach Neapolu, to właśnie same ulice :szeroki_usmiech Sprawiają wrażenie, jakby czas zatrzymał się tu - dawno, dawno temu, ale kiedy :?: to bardzo trudno określić :wyszczerzony:

Ale gdyby przypadkiem ktoś chciał tu zrobić jakiś remont, to protestuję... i kategorycznie zabraniam :haha: Oni - tam - pewnie też doszli do tego samego wniosku... :lol:

Zebrałam ich tu trochę razem - choć z różnych części miasta, ale wszystkie łączy ten sam klimat...








Wśród tych odpadających tynków, można wypatrzeć detale dawnej świetności, perełki architektury, zaskakujące ozdobne "bajerki" i ślady codziennej troski aktualnych jego mieszkańców - na przykład w postaci kawałeczka swojej własnej zieleni - wciśniętej gdzie się tylko da, ratowanego od śmierci oleandra, ...
Widoki neapolitańskiej ulicy - wzbudzają skrajnie skrajne uczucia...



Osobnym tematem jest obserwacja ludzi, którzy tam mieszkają, pracują, chodzą po ulicach z zakupami, ale w większości to... siedzą ... czekając na... nie wiem na co... może na lepsze czasy, a może na zachód słońca i nadejście wieczoru, a może to taki sposób na życie... :roll:

W niektóre zakamary to strach wchodzić - bo nie wiadomo, czy się wyjdzie... głębia zaniedbanych uliczek i podwórek równocześnie kusi i powstrzymuje...















Ale ostatecznie czego mielibyśmy się obawiać - przecież my nie Aldo Moro ;)

Czasem w najmniej spodziewanym miejscu trafia się podwórko, czy dziedziniec, który sam w sobie jest dziełem sztuki... Na płaskorzeźbach opowiedziana cała historia... już nie pamiętam jaka...






Po dokładniejszym przyjrzeniu się, można dostrzec, że tu raczej nie mieszka byle kto... Zdarzało się, że przy wejściach do prywatnych budynków widywaliśmy ochroniarzy...



Tam gdzie najwięcej turystów, ulice "oblepione" są straganami, z kolorowym "badziewiem" ale takim jakimś inaczej badziewnym niż nasza chińszczyzna...





















Te ręcznie wykonane "żyjące" bajerki tak mnie oczarowały, że koniecznie chciałam sobie któregoś zakupić na pamiątkę. Długo nie mogłam się zdecydować, który zmyślniejszy, najchętniej wzięłabym wszystkie..., ale dostrzegłam, że Romek zaczął mi się jakoś dziwnie przyglądać..., pewnie sprawdzał, czy aby mu jeszcze nie dziecinnieję ;)



Trzeba iść powoli i być uważnym, bo w tych obdrapanych uliczkach czasem można natknąć się na coś zupełnie niespodziewanie pięknego i artystyczno-historycznie wartościowego...

Kompleks kościelno-klasztorno-muzealny San Lorenzo Maggiore... Zwiedzania na pół dnia..., więc dziś tylko rejestrujemy, że jest...


Fasada niespecjalnie wyróżniająca się ..., obok dzwonnica...


San Lorenzo we własnej świętej osobie... na dziedzińcu...


Wnętrze kościoła San Lorenzo...




Czasem trafi się taki cukiereczek architektoniczny, że ma się wrażenie bycia na jakimś najwyższym szczycie artyzmu... kościół..., który powinien zainteresować zwiedzających Neapol Grześków ;) - Chiesa di San Gregorio Armeno...









Gdy tak przeglądam ten folderek z Neapolu, to choć może nie taki kolorowy i kwiecisty jak poprzednie, czasem wręcz wzruszająco ubogi, to żal ominąć każdej fotki.

Mam wiele takich, że nie wiem co to jest, nie wiem gdzie to było - i co prawda mogłabym to rozszyfrować na tej swojej sfatygowanej mapce, ale przecież nie o to chodzi - tu podobnie jak w Wenecji - trzeba się... zagłębić, trzeba się zapomnieć i trzeba się zgubić....

To teraz właśnie będą takie obszary bliżej niezidentyfikowane...



Starocie i jeszcze starsze starocie...
















Ale gdzieś tu w pobliżu, powinno być to coś - co mnie w tym Neapolu najbardziej interesuje... :szeroki_usmiech

W trosce o wydolność zmysłów szanownych Czytelników - ogłaszam przerwę ... i miłego wekendu życzę :szeroki_usmiech :spoko

Fux - 2013-02-22, 19:47

Bo w Neapolu jeździć to trza umić... :bigok
MAREKH - 2013-02-23, 16:35

Jestem jeszcze pracusiem i tylko w sobotę mam czas,który dziś zagospodarowałem na przeczytanie dokładne Twoich - Santo "smaków z Italii " i nawet bieg Kowalczyk nie oderwał mnie od lektury. Jestem jak i Ty zakochany w Italii , ale obawiam się że zakocham się w Twoim dowcipie,którym tak pięknie ubarwiasz tą relacje.
Piwko :pifko to za skromnie :bukiet: :roza: :kwiatek2
Kończę bo zaraz SKOKI i czekam na c.d. :spoko

Mysza - 2013-02-24, 12:45

Witaj Santo
Świetna relacja, odstępy między wierszami i przerywniki sprawiają, że lekko i przyjemnie się czyta.
Pompeje i Wezuwiusz na nas także zrobiły ogromne wrażenie, a ten dymek to opary siarki o zapachu jakiego się nie zapomina,
Czekam na więcej :)

Santa - 2013-03-01, 19:56
Temat postu: Spotkanie po latach... ;)
Dziękuję za miłe słowa, kwiatki i drinki, które dodają mi energii, żeby "dojechać" do końca tej relacji. To wiosenne słońce - niestety nie motywuje do pisania :szeroki_usmiech

Witam szczególnie serdecznie Nowych Czytelników. Rozważając sens pisania tej relacji, miałam taką cichą nadzieję, że zawitają do niej smakosze Italii. Cieszę się z Waszej obecności tutaj a do wirtualnych piw - dokładam italiańskie zasoby swojego barku i zapraszam do drugiej części "mia bella Napoli" ;) )
..................................................................................................................................

:kwiatek :kwiatek :kwiatek
Gdy przed podróżą przymierzałam się do tego Neapolu, który miał być taki - delikatnie ujmując - niegościnny, to miałam taką pewność, że gdyby nawet cały Neapol okazał się "do kitu", to jest tam takie jedno niepowtarzalne miejsce, że drugiego nie ma na całym świecie. Tym miejscem jest Muzeum Archeologiczne.

Zawsze mnie fascynowało to co można wykopać z ziemi - bo tylko to jest najprawdziwszym dowodem historii dziejów. Muzeum Archeologiczne w Neapolu jest w takie znaleziska przebogate.
Jeśli się lubi i chce w ten sposób poznawać historię - wystarczy iść do tego jednego muzeum i odpuścić sobie wszystkie inne. Tam jest wszystko. Tak kiedyś słyszałam i miałam nadzieję, kiedyś to sprawdzić...

Teraz - po tym wstępnym zasmakowaniu atmosfery Neapolu mam dylemat, czy nie szkoda - na pierwszy raz - spędzić kilku godzin w "przeszłości", skoro nie widziało się tego co "tu i teraz".

Ale muzeum też szkoda, więc skoro już tu jesteśmy, to drogą kompromisu - decydujemy, że najwyżej dziś - "zrobimy" sobie to muzeum tak orientacyjnie, na skróty, żeby się w nim rozsmakować - a kiedyś tu wrócimy z jeszcze większym apetytem na wykopaliska :szeroki_usmiech

Muzeum Archeologiczne znajduje się w centrum miasta. Kierujemy tam swoje kroki, ale gdy się do niego zbliżamy - okazuje się, że dostęp do niego jest zabarykadowany rusztowaniami a teren odgrodzony barierkami. Gdyby nie transparent, trudno by się było domyślić, że to jest akurat to czego szukamy.







No ale jakoś tam się chyba wchodzi... Idę zapytać strażnika, który siedzi w budce. Podchodzę - z oczywistym nastawieniem, że nie gadam z nim, jeśli zacznie kaleczyć po angielsku. Powiem mu, że "non capisco"... niech gada po włosku... ;)

Zbliżam się do niego - z tym swoim konfrontacyjnym nastawieniem, patrzę na niego ... a tu - przede mną - jakaś jakby znajoma twarz... i jakiś znajomy, lekko irytujący mnie uśmiech... :roll:
Kto to może być... :?: :roll:
Zachodząc w głowę ... kieruję do niego pytanie - czy to jest na pewno Muzeum Archeologiczne i gdzie jest wejście... :?:

Tymczasem on - może trochę sprowokowany moim szczególnym zainteresowaniem - wyszczerzył zębiska, szelmowsko się uśmiechnął i patrząc mi prosto w oczy, zupełnie naturalnie, bez żadnego problemu - oświadczył: "chiuso" (zamknięte) :roll:

Jak to "chiuso" - to ja tu pół Europy przejechałam, żeby zobaczyć Muzeum Archeologiczne a on mi, że chiuso... :!: :evil:
Czuję, że coś zaraz we mnie "strzeli"..., a ten się dalej głupio uśmiecha - i jeszcze mi coś dodatkowo tłumaczy - słowami, rękami... i pewnie myśli, że ja to wszystko rozumiem...

Może bym i zrozumiała, gdybym się lepiej skupiła, ale za dużo bodźców bombarduje mój mózg, nie wspominając już, że ciśnienie chyba z 300...więc nie mogę się odpowiednio przejąć tym jego "chiuso", bo wciąż grzebię w pamięci kogo on mi przypomina...

I nagle... olśnienie..., wiem... przecież to musi być on... i nikt inny ;) W końcu znałam kiedyś tylko jednego chłopaka z Neapolu :wyszczerzony:
Może "znałam" to za dużo powiedziane - znali go wszyscy, a ja to tak bardziej go sobie wyobrażałam... :wyszczerzony:

Tak to musi być on - tylko coś troszkę zewnętrzna powłoka mu się zużyła... ;)
Ale po łagodnych zmarszczkach mimicznych, szelmowskim uśmiechu i pewności siebie przebijającej z każdego ruchu - widać, że to ten sam :wyszczerzony:
Lat mu - co prawda - przybyło, ale po tym spojrzeniu i otwartości na drugiego człowieka od razu widzę, że jego dusza jest wciąż radosna i młoda :szeroki_usmiech

Tylko dlaczego obok jego budki stoi skuter :?: Kiedyś przecież ujeżdżał "Mirafiori" :roll: :haha:

No i on tak coś do mnie mówi, ja oczywiście - non capisco - piąte przez dziesiąte - ale właściwie to mnie to nawet nie interesuje, co on tam do mnie mówi, tylko mu się przyglądam i upajam tym spotkaniem po latach... :lol:

Romek dziwnie na mnie patrzy - bo już chciałby wracać a ja tu jakiś bajer z ragazzo sobie ucianam, ale przecież nie mogę przepuścić takiej okazji... :lol:

Mogę wreszcie sobie skonfrontować - przed kim - jako młoda laska - musiałam się wstydzić za całe pokolenie tych, które "z nim poszły w ciemno, bez matury"... :haha:



Wsłuchując się w jego śpiewny wywód, zupełnie zapominam po co tu przyszłam. Gdyby mi tak zagrodził drogę jakiś nasz lokalny dozorca, to by mu tak pewnie nie uszło "na sucho", no ale ragazzo jest tak czarujący i naturalnie ujmujący i nieświadomy co mi uczynił tym swoim "chiuso", że spojrzałam mu w te jego nieświadome ślepia i mu jakoś tak naturalnie - wybaczyłam :lol: :haha:

A co tam - najwyżej sobie tu jeszcze raz przyjadę :szeroki_usmiech

Potem dopiero dotarło do mnie, że "chiuso" było, bo był wtorek - a wcześniej nie dopatrzyłam, że tu we wtorki nieczynne. Nie tylko tego... z resztą... nie dopatrzyłam... podczas tej podróży :wyszczerzony:

Pomimo, że nie udało nam się zwiedzić Muzeum Archeologicznego w Neapolu, to jego położenie i wygląd zewnętrzny od dziś nie będzie jakimś wyobrażonym archeologicznym sanktuarium, tylko konkretnym obiektem na ziemi, do którego trzeba po prostu wrócić - odpowiednio się do tego wcześniej przygotowując.

O ile do tej pory traktowałam to jak pewną możliwość, tak od tego dnia, gdy moje oczekiwania zostały brutalnie zablokowane przez tego "ragazzo da Napoli", traktuję to miejsce jako obowiązkowe i pierwszą okazję wykorzystam, żeby tu wrócić.

Takich to zmian dokonał w moim myśleniu ten przypadkowy "chłopak z Neapolu" ;) , który siedząc tam - pewnie pojęcia nie ma, że dla polskich lasek z "epoki Gierka" - on sam jest jednym z eksponatów odkopanych z pokładów pamięci :haha:

Tymczasem mogę sobie tylko zajrzeć do muzeum wirtualnie...



Nawet jakoś specjalnie nie zawiedziona tym "chiuso", robię w tył zwrot i oddalamy się z tego magicznego miejsca - oczywiście w rytmie wspomnień naszej wczesnej młodości, gdy jeden italiano ragazzo musiał nam wystarczyć do wyobrażenia sobie całej Italii.

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Po drodze - rozkładam swoją neapolitańską mapkę i zastanawiam się jak ten czas spożytkować w sposób najbardziej optymalny.

W pobliżu Muzeum znajduje się Galleria Principe di Napoli. Ale chociaż to jest galeria handlowa, to obiecuję sobie, że żadnych zakupów... Wcale nie musiałam się powstrzymywać, po prostu grzechem byłoby nie "posmakować" jej wystroju...















Po drodze mamy też neapolitańską Akademię Sztuk Pięknych, do środka nie wchodzimy bo strzegą jej takie groźne zwierzęta...

...dla kogo groźne, to groźne... :szeroki_usmiech


Dreptanie po mieście trzeba od czasu do czasu przerwać... bo nogi odmawiają posłuszeństwa...



Czasem trzeba koniecznie zrobić jakiś "skok w bok"...


Nie można obojętnie ominąć takich uroczych zakątków...


Czasem w górę, czasem w dół... a horyzont kusi... ale dziś już tam na pewno nie dotrzemy...


Wchodzić, czy nie wchodzić...


Uwagę przyciągają detale na elewacji...


Co chwilę ten sam dylemat...




A horyzont znów kusi...


Docieramy do jednegoo z kluczowych miejsc w Neapolu - Placu Dantego, który dla Włochów jest jak dla nas Adamo Mickiewicz. Kto się oprze urokowi mężczyzny, który za swoją ukochaną Baeatrice jest zdolny wędrować po zaświatach...



Dante z białego marmuru - na środku placu...


Pod nami stacja metra, którą wykorzystujemy do oddechu od upału, odświeżenia się i posilenia - przed nami jeszcze kilka godzin dreptania...









W naszej dalszej wędrówce natrafiamy na kolejną neapolitańską atrakcję. W samym sercu miasta - na ponad tysiącu metrów kwadratowych rozpościera się przepiękna Galeria Umberto I - z olbrzymią szklaną kopułą. Budynek ma ciekawą historię - został wybudowany w czasie epidemii cholery, żeby chronić mieszkańców Neapolu przed roznoszącym chorobę ptactwem.

Będąc tam pierwszy raz, nie da się jej potraktować jako miejsca do zrobienia zakupów - choć na coś tam się skusiłam :wyszczerzony:
Dzieła baroku i renesansu - z każdej strony bombardują zmysł wzroku - w różnych formach artystycznego wyrazu. Można tam przysiąść i wypić dobrą kawkę..., zapomnieć o upływającym czasie...































Budynek Galerii Umberto I łączy neapolitański Pałac Królewski oraz Teatr San Carlo, o który tylko zahaczamy wzrokiem...Mieści się w nim największa sala operowa w Europie i jedna z największych na świecie - cała Europa zazdrośc jej Neapolowi...



Po przejściu przez całą galerię, wychodzimy się na Piazza Plebiscito. Plac ważny dla Włochów bo w wyniku plebiscytu przeprowadzonego na tym placu powstało państwo włoskie.

O ile zwykle mam dużą tolerancję na tłumy, to te które zgromadziły się tutaj - nawet jak dla mnie zaczynają przekraczać dopuszczalne normy. Jest to okolica bogata w atrakcje turystyczne, więc pod koniec dnia pewnie wszyscy dotarli w to samo miejsce :szeroki_usmiech

W tym tłumie i w obliczu dużych możliwości wyboru różnych opcji - zaczynam odczuwać "kolorowy zawrót głowy" - już sama nie wiem, czy w lewo czy w prawo, czy na zewnątrz, czy... no dobrze - żadnych obiektów od środka, bo dzień się zaraz skończy a mój Neapol "pójdzie spać"... I co ja potem napiszę w tej relacji... :?: :wyszczerzony:

Na Piazza Plebiscito wychodzi główna fasada Pałacu Królewskiego w Neapolu. Ale miejsce jest tak "zakorkowane" ludźmi, zatarasowane rusztowaniami, barierkami, że trudno połapać się w swoim położeniu.



Może nie umieliśmy podejść od właściwej strony, ale zamku w całej okazałości nie zobaczyliśmy - jedynie poobijaliśmy się o jego fasadę - z charakterystycznymi, rozpoznawalnymi detalami...







Fasada zamku jest ozdobiona jest szeregiem posągów, przedstawiających władców Neapolu. Kilku z nich weszło nam w obiektyw...








Na drugiej stronie Piazza Plebiscito, naprzeciwko fasady Pałacu Królewskiego widnieje ogromna kolumnada kościoła San Francesco di Paola, takiego dziwoląga, który przypomina równocześnie rzymski Panteon i Plac Świętego Piotra...





Wiedziałam, że w Neapolu jest taki "cudak" i chciałam go koniecznie zobaczyć, ale nie było nam dane go zwiedzić, bo akurat trwały przygotowania do wieczornego koncertu jakiejś wielkiej włoskiej gwiazdy - nie pamiętam jakiej - i cały plac wraz z budowlą był odgrodzony.

Fasadę zamku królewskiego mamy obok udając się w okolice portu...





Tu też nasz znajomy pagórek na horyzoncie...


...i ten obiekt na wzgórzu, który tak nas kusił, gdy jeszcze byliśmy w centrum miasta...


Będąc w tej okolicy nie sposób ominąć takiej atrakcji turystycznej Neapolu jak Castell Nuovo. Trochę "na czuja" ale w uroczych okolicznościach otoczenia udaliśmy się w jego kierunku...


Po drodze moją uwagę rozpraszają tacy przystojniacy...




Z resztą nie tylko oni..., wrażenie oczekiwanego przez nas potężnego zamczyska, zatarł pewien mały, biały "szczegół" :wyszczerzony: Mimo, iż dawno powinnam już wyrosnąć z zabawek, ciągle nie potrafię się oprzeć takim "maskotkom" ;)
Gdy widzę taką na horyzoncie, to muszę się do niej zbliżyć, zachwycić, obfotografować - i porozumiewawczo uśmiechnąć się do jej właściciela :szeroki_usmiech

Romek był tu tylko...pretekstem :wyszczerzony:












Rzut oka na dziedziniec wewnętrzny...






Museo odpuszczamy... ale warto pamiętać, że jest... na przyszłość...


Nie zatrzymujemy się tu zbyt długo, bo mamy jeszcze jeden ważny punkt programu dzisiejszego dnia...
Musimy w tym celu przemieścić się o kilka kilometrów stąd...

Oczywiście, że na piechotę..., żeby nie uronić żadnej z możliwości... ;)










Tu Romek też jest "pretekstem" - nie wypadało fotografować obcego, odpoczywającego człowieka, a chciałam pokazać, że Neapol musi być miastem bezpiecznym, skoro można sobie tak słodko i bezpiecznie spać pod chmurką ;)



A tu pretekstem jestem ja :haha:


Wiktor Emanuel jest w Italii - wszechobecny...


Gadżecik dla Romka... :szeroki_usmiech


Historie... rzeźbą pisane... to tutaj normalne..., na każdym kroku...


Może tu i są te - rozsławione na cały świat neapolitańskie śmieci... ale kto by na to zwracał uwagę... :wyszczerzony: w takich wspaniałych okolicznościach... Mnie one zupełnie nie przeszkadzały ... :wyszczerzony: Właściwie, to widzę je dopiero na zdjęciu ... :wyszczerzony:


:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Na koniec dnia zostawiliśmy sobie coś, co jest dla neapolitańczyków miejscem najważniejszym. Jest to największy obiekt sakralny w Neapolu.

Żeby go zobaczyć trzeba udać się do odległej części miasta i zejść z głównego szlaku - w boczną uliczkę, gdzie wyłania się potężna budowla - Katedra, gdzie przechowywane są relikwie patrona miasta czyli San Gennaro (Świętego Januarego), który zginął w czasie prześladowania chrześcijan za cesarza Dioklecjana.

Przewodniki podają, że katedra ta jest miejscem systematycznie powtarzającego się cudu, polegającego na tym, że w ściśle określonych dniach - relikwie zmieniają stan skupienia - ze stałego na ciekły. Neapolitańczycy bacznie śledzą, czy ta przemiana nastąpi, bo jest to dla nich bardzo ważna wróżba. Jeśli przemiana nie następuje, to zły znak. Tak się na przykład stało, gdy w 1944 r kiedy doszło do ostatniego wybuchu Wezuwiusza.

Ostatnio zdarzyło się to w 1988 roku, w przeddzień porażki Neapolu w meczu z odwiecznym przeciwnikiem - AC Milan :roll: :haha:

Chemicy mają na to swoje wytłumaczenie, ale neapolitańczyków to nie obchodzi - wszystkie analizy naukowe mają w nosie. San Gennaro jest najważniejszym świętym i jemu wierzą...







Romek potrzebuje chwilę czasu na kilka fotek fasady, a ja na przypomnienie o co tu chodzi...






To, że jest jeszcze otwarta, to kwestia szczęścia - akurat przyjechała jakaś delegacja w limuzynach z zaciemnionymi szybami i została wprowadzona do katedry przez ochroniarzy z "oczami dookoła głowy"... :roll:

Wślizgujemy się za nimi do wnętrza, ale ochrona obiektu dba o to, żeby zachować od nich odpowiednią odległość - i gdy oni są prowadzeni do miejsc szczególnie ważnych, to my musimy zadowolić się ogólnym spojrzeniem na katedrę...

Apsyda, która jest dziełem architekta, tego samego co stworzył Fontannę di Trevi w Rzymie.






Relikwie Świętego przechowywane są Kaplicy del Tesoro. Ołtarz w kaplicy jest wykonany z srebra...


Wnętrze katedry - ujęcia boczne...





Katedrę opuszczamy z konieczności, gdy wraz z wyjściem delegacji - ochrona uprzejmie ale zdecydowanie wskazuje nam drzwi. Wychodzimy ze świadomością otarcia się o coś tajemniczego, ale absolutnie nienasyceni...

Stąd - kierując się mapką - obieramy kierunek do dworca. Zapada już zmrok, a wraz z nim - mam takie wrażenie, że Neapol pustoszeje a w miejsce tych tłumów, wkrada się pewien nieokreślony ale nie dający się nie zauważyć niepokój :?

Pojedyncze zabłąkane osoby, pospiesznie umykają, witryny sklepów - zatrzaskują się na cztery spusty, zostawiona przez nas na koniec dnia słynna neapolitańska pizza - nie ma szans na realizację - pusto wszędzie, głucho wszędzie...
Mapka mi pokazuje, że zamist dreptać do dworca centralnego, mamy bliżej do stacji końcowej kolejki Circuvesuviana - o nazwie Nolano.

Kilka minut i jesteśmy na miejscu, można usiąść i wreszcie dać wytchnienie zdeptanym stopom. Czyżby wszyscy już pojechali :?: :roll: - oprócz nas jest tu może z pięć osób...

Zajmujemy miejsca w postawionym pociągu do Sorrento. Gdy pociąg zatrzymał się na dworcu głównym - wypełniły go tłumy nieprzebrane, trudno było nawet o miejsce stojące. Czyżby nie wiedzieli o Nolano, a może Nolano nie jest bezpieczne... :?: :roll:

Takie i inne dziwne pytania wypełniają moją bujną wyobraźnię ale nie będę ich tu materializować, bo nasza praktyka pokazała, że Neapol to miasto sympatyczne, bezpieczne i turystom bardzo przyjazne.

Strachy na lachy, a do Neapolu trzeba koniecznie wrócić, bo wstyd się przyznać, ale to co udało nam się tam wtedy zobaczyć, to zaledwie kropla... w Zatoce Neapolitańskiej :szeroki_usmiech

Od tego dnia ciągle coś neapolitańskiego błąka mi się po umyśle, obija o uszy, a łapki na klawiaturze - mimo woli - zawsze klikną coś o Neapolu :szeroki_usmiech




W tych wycieczkach po wirtualnych przestworzach natknęłam się również na odkrywczą dla mnie informację, że "Santa Lucia" - jest znana i określana jako piosenka neapolitańska, a ja do tej pory myślałam, że ona... rzymianką jest ;) :lol:
Widać, że wszędzie jej tam pełno ... :wyszczerzony:

Tym, którzy przeczytali uważnie - gratuluję wytrwałości :wyszczerzony: ... i do następnego... mam nadzieję... :spoko

Santa - 2013-03-10, 21:20
Temat postu: Romulusi znów w Romie ;)
Widzę, że wiosna nie tylko pisaniu nie sprzyja - Czytelnicy też się gdzieś zapodzieli :lol:
Znak, że trzeba powoli kończyć :szeroki_usmiech
..................................................................................................................................

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Neapol był ostatnim punktem naszej wędrówki po południu Italii. Dziś żałuję, że nie zostaliśmy tam dłużej, bo nie było żadnych powodów, żeby stamtąd wyjeżdżać. Może tylko z wyjątkiem jednego - przesyt turystycznych wrażeń i "przegrzanie mózgów" :szeroki_usmiech

Może gdyby kemping "Zeus" był położony nad morzem i stwarzał możliwość leniwego odreagowania na plaży atrakcji kilku ostatnich dni, to nie wyjechalibyśmy stamtąd. Ale na bezmyślne siedzenie na kempingu, na którym wszystkie dojrzałe pomarańcze już opadły - szkoda nam było życia :lol:

Koło południa, zwijamy nasz obóz i kierujemy się na drogę do Rzymu - z założeniem trzymania się blisko morza.
Trasę wytyczam na bieżąco - kierując się papierową mapą i oznaczeniami na przydrożnych drogowskazach - żeby rozejrzeć się jak wygląda ta słynna włoska kraina zwana Kampanią :szeroki_usmiech

Po dwóch symbolicznie płatnych kawałkach autostrady, widzę zjazd na Capua, a konkretnie na Via Appia (na mojej mapce SS7). No czyż można nie chcieć przejechać się drogą, która w mojej wyobraźni i w języku podróżników - jest królową wszystkich dróg :?: :!:

Potem jedziemy przez Formię i Terracinę, gdzie turlając się po tych lokalnych manowcach - mam wreszcie możliwość oddania się italiańskim zakupom, od których na tej Costierze byłam boleśnie odcięta :lol:

Ceny w marketach zdecydowanie niższe niż na północy. Najlepiej to widać na oliwie i ziarnistej kawie, która czasem jest o nawet o połowę tańsza... ale to tylko tak na marginesie - dla dziewczyn ... :szeroki_usmiech

Nie pamiętam już gdzie to było, ale w jakiejś mieścinie zajeżdżamy wreszcie w okolice plaży. Wiocha taka, że żywego ducha, dwóch turystów na krzyż, drogi puste a na parkingach - parkometry...
Nie wiem czy tu zostaniemy, ale przepisowo wybijam bilet i umieszczam za szybką kampera.

Romek idzie na zwiady a ja jakoś nie mogę zostawić samego auta, więc idę sobie na spacer, zaglądając do przydrożnych ogródków i nie tracąc kampera z oczu.

Nie minął kwadrans - a do kamperka podchodzi jakaś nadgorliwa lokalna władza, lustrująca dane na naszym bilecie...
Nie ma się czego czepić, to czepia się jakiejś matki, która z tłumem małolatów akurat wróciła z plaży..., że przekroczyła czas... :roll:
Dać mu pięciu czy sześciu maluchów pod opiekę i niech zdąży na czas... z plaży... :roll:
Nie ma we mnie wyrozumiałości dla tutejszej władzy... - jako i władzy dla obywatela :wyszczerzony:

Jakoś mi się odechciało tam zostawać. Romek też wraca nie zachwycony plażą, więc opuszczamy to niezbyt gościnne miejsce... i w efekcie z plażowania nici.

Zbliża się noc - do Rzymu coraz bliżej, a my nauczeni doświadczeniem, że im bliżej tym trudniej o nocleg, decydujemy się zatrzymać na stacji benzynowej za Latiną.

Następnego dnia - jest Anny. Telefony, życzenia, przedłużające się śniadanie, brak konkretnego celu i ogólnie taka trochę strata czasu, ale dziś chcemy się tylko pomoczyć w Tirreno Mare, więc nie ma pośpiechu - do wieczora zdążymy...

Po dość długich poszukiwaniach parkingu, udaje nam się znaleźć miejsce w pobliżu plaży w Torvaianice. Byliśmy tam już kiedyś...

Niestety nie strzeżone, więc morza zażywamy pojedynczo. Moja "zadawniona rana" - sprzed pięciu lat, gdy wracaliśmy z Rzymu w symbolicznych "jednych butach"... - znów się otwiera i nie mam odwagi iść na plażę z Romkiem...
A z resztą... - ja bardzo lubię przebywać w swoim kamperku - to dla mnie jak azyl..., można spokojnie pomyśleć, pomarzyć, poczytać, poplanować...wspaniałe miejsce do skupienia... w środku szalonego, zagonionego świata :wyszczerzony:

Po południu - wymoczeni i spieczeni jedziemy na zakupy do moich ulubionych kompleksów handlowych - w Pomezji.
Nie mamy wiadomości czy nasi znajomi - Dżordżie są w domu, czy może gdzieś na wakacjach - a ponieważ jest środek tygodnia, więc darujemy im niespodziewanych gości ;) choć trochę głupio - być tak blisko i się nie przyznać...
Ale po naradzie... wybraliśmy - samotność... w wielkim mieście... :szeroki_usmiech

Jeszcze jedna nocka na peryferiach i rano - po śniadanku i jeszcze jednych zakupach, jedziemy do Rzymu. Tam mamy już sprawdzone, bezpieczne i przyjazne miejsce - na kamperparku przy Via Cassilina.

Witają nas tam jak starych znajomych..., dwa uderzenia w klawiaturę laptopa i wyskakują im nasze namiary, więc formalności spadają do zera, tylko numerek miejsca parkingowego i po starej znajomości - po dwa euro od osoby drożej niż było - pewnie "za świeże powietrze" :wyszczerzony:

Druga niespodzianka - w sklepie na terenie kamperparku - bilety na komunikację w Rzymie - z jednego euro skoczyły na półtora :roll: W sumie jak na Rzym - to i tak jak za darmo.

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Ledwie tu zjechałam i uświadomiłam sobie gdzie jestem, zaczynam odczuwać, że znów ogarnia mnie moja uśpiona namiętność do Rzymu, a moja rozbuchana wyobraźnia zaczyna mnie zabijać - podsuwając mi masę różnych możliwości wykorzystania tych rzymskich dni. :lol:

Romek również szczęśliwy - może nawet jeszcze bardziej niż ja - bo znów ma dostatek wody i prądu ... :wyszczerzony: ...i znów może rozłożyć markizę..., i zrobić kolejny obchód dookoła kamperka, i wykonać te wszystkie manewry, które tyle szczęścia dają kamperowym chłopakom :wyszczerzony:

Kamperpark stwarza możliwości szerszego obserwowania tego zjawiska ... :lol: Po prostu - wzruszające :wyszczerzony:

Uświadomiwszy sobie, że pół dnia już nam dziś uciekło, uspokajam swoją wyobraźnię i obiecuję sobie i Romkowi, że tym razem nie będzie żadnej pogoni..., będzie spokojnie, powoli i elegancko... :wyszczerzony:

W związku z powyższym wkładam nawet mało turystyczne buciki i jak zwykle - udajemy się na przystanek autobusowy znajdujący się naprzeciwko kamperparku, żeby wsiąść w nr 105 i dojechać nim do dworca Termini.

Tam wskakujemy do metra linii A , wysiadamy na stacji Flaminio - za Murami Aureliańskimi i udajemy się w kierunku jednego z najpiękniejszych i najbardziej znanych placów świata - Piazza del Popolo.

Dlaczego właśnie tam :?: :!:

Pewnie dlatego, że po ostatnim - piątym już pobycie w Rzymie , który to pobyt dał mi poczucie takiego wstępnego zaspokojenia żarłocznego głodu na to miasto - poczułam, że już mi przestaje wystarczać Rzym cukierkowy..., Rzym na pokaz..., taki który sam wchodzi w zmysły... Choć oczywiście nie mam nic przeciwko temu, żeby po raz enty iść pod fontannę di Trevi, usiąść na murku i pomachać nogami :lol:

Od tamtego czasu zaczęły mi się "roić" w głowie takie pomysły, żeby sięgnąć w nim do "smaków" nieco subtelniejszych :lol:

I to "coś" - a właściwie "ktoś" - jest w Rzymie ogólnie dostępne, ale trzeba o tym wiedzieć i to zauważać...

Pierwszym miejscem, gdzie można łatwo to "coś" znaleźć, jest właśnie - Piazza del Popolo.

To między innymi tutaj - ponad pięć wieków temu - pewien ogromnie kontrowersyjny i wewnętrznie rozdarty młodzieniec, zostawił dwa ponadczasowe dzieła, które jak wszystkie inne, które wyszły z jego ręki, wzbudzały podziw, szokowały i wyrywały się z kanonów współczesnej sztuki ...

Tu można zobaczyć i próbować zrozumieć kim był człowiek, który zostawił nam taki autoportret - obraz klęski i rozpaczy...



Żeby zrozumieć jego "inność" - trzeba wyobrazić sobie realia, w których żył, gdy władze kościelne Rzymu poprzez malowidła i rzeźby usiłowały dotrzeć z treściami wiary katolickiej do "niepiśmiennych, niegramotnych, niekumatych", niezainteresowanych... i wynajdując i angażując najwspanialszych artystów epoki - starały się rozbudzać i podtrzymywać uczucia religijne.

Trzeba wyobrazić sobie Rzym hałaśliwy, spocony, rozpychający się na swoich piazzach, zalatujący kwaśnym winem i czosnkiem, tłum gagatków, rzezimieszków, żebraków, pijaków i prostytutek - pracujących w raju zła nad Tybrem.

W takim towarzystwie - obracał się on - człowiek wielce utalentowany, ale niezrównoważony, porywczy, niefrasobliwy, nie znający umiaru i nie przestrzegający "granic"...

Ten ktoś, to Caravaggio - geniusz, który wbrem temu, czego oczekujemy od wielkich - nie jest bohaterem, ale zwykłym zabijaką, złoczyńcą, w końcu - uciekającym przed prawem...mordercą...

Osobowość mroczna, ale wielce fascynująca... dla mnie i takich, dla których pierwszoplanowym celem jest... zrozumieć... zrozumieć człowieka, który poprzez to co robi i mówi - pokazuje siebie...
I tyle... bo na sztuce to ja się nie znam :wyszczerzony:


Jeśli ktoś w tym momencie odczuwa współczucie dla Romka, że tak musi za mną podążać - po tych kościołach i muzeach, to na swoją obronę - muszę uchylić rąbka pewnej tajemnicy... takiej mianowicie, że jest dokładnie na odwrót... :lol:
Mało kto wie, że w jego genach jest zapisany artysta - tylko, że gdy jego bracia talenty malarskie rozwijali (niektórzy mają na to dyplomy Akademii Sztuk Pięknych, inni tworzyli "do szuflady"), to on nigdy się nie przyznał, że ma duszę artysty, ukrył ją głęboko i zajął się sprawami, które go bardziej wciągały - np. własnoręcznie "tworzył" swój pierwszy samochód - Zastawę 750 :lol:

Przed innymi ukrył, ale czy przede mną da się coś ukryć :?: :haha: Wystarczy popatrzeć, jak "celebruje" dzieła przed którymi stoi...
Ma szczególnie ulubione dwa tematy, których szuka w sztuce - jeden to dzieła balistyczne, a drugi... to nie powiem... :wyszczerzony: Chłopaki i tak wiedzą, a dziewczyny... domyślne są ... :haha:

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Na Piazza del Popolo wchodzi się przez tę bramę - Porta del Popolo


Niezliczone pokolenia rzymian przekraczały tędy próg piazzy...


Przy bramie witają nas marmurowi gospodarze... :wyszczerzony:


Na szczęście nie wszyscy tu są z marmuru ;)




Prostopadle do bramy, którą wchodzi się na plac, usytuowany jest Kościół Santa Maria del Popolo...


To właśnie tutaj - mam nadzieję znaleźć ten subtelny smak..., którego jeszcze w Rzymie nie zakosztowałam...

Pora siesty - drzwi kościoła zamknięte, sprawdzamy godziny odtwarcia i korzytając z wolnej półgodzinki - idziemy na Wzgórze Pincio - spojrzeć na Rzym...


Uśmiecham się do znajomych chłopaków, a oni nic... bo znów z marmuru :wyszczerzony:


...oni też...


Romek biega z aparatem po placu, a ja na niego czekam - w cieniu za plecami... kolejnych marmurowych znajomych... :szeroki_usmiech


Z tego punktu widokowego - "karmimy się" widokami na miasto i Piazza Popolo... rozszyfrowując położenie znanych obiektów...




Wcześniej wiele razy wklejałam zdjęcia Piazza del Popolo ze Wzgórza Pincio - dziś już Wam podaruję ... ;)

Zbliża się czas otwarcia kościoła Santa Maria del Popolo, więc wracamy na dół. Kiedyś już tu byliśmy - i to nie raz - ale wtedy nie wiedzieliśmy, że gdy tysiąc lat temu w tym miejscu wybudowano kaplicę, to zrobiono to po to, żeby odpędzić złego ducha Nerona - pochowanego w tej okolicy :roll: Mieszkańcom Rzymu ponoć spokój zakłócał ... :wyszczerzony:

Kościół jest tak bogato wyposażony i ozdobiony, że możnaby rozprawę napisać, ale świadomie się streszczam - aby wyeksponować mojego kontrowersyjnego bohatera - Caravaggio...

Dla orientacji we wnętrzu kościoła - w głównym ołtarzu - niewielki obraz Madonna del Popolo...



Po lewej stronie głównego ołtarza - w Kaplicy Cerasi - znajdują się te, których dziś szukamy - bezcenne skarby sztuki - namalowane w tym miejscu przez Caravaggia - ponad 500 lat temu...
Obrazy te przedstawiają najważniejsze wydarzenia z życia patronów Rzymu...

Ukrzyżowanie Świętego Piotra... przedstawiające Piotra w obliczu upokarzającej śmierci...


Nawrócenie Świętego Pawła, który oszołomiony niespodziewanym w jego życiu wydarzeniem, kładzie się na ziemi...


Znajdując się w tym kościele, łatwo zorientować się, że w tamtej części znajduje się coś niezwykłego. Tłum ludzi, ciągle wrzucających eurówki, które na chwilę oświetlają obrazy i jeszcze przewrażliwiona ochrona - z wyrazem twarzy podejrzewającym, że każdy zainteresowany ich oglądaniem, to potencjalny złodziej - członek zorganizowanej mafii...specjalizującej się w kradzieży dzieł sztuki... No cóż... taka robota :roll:

Moje wrażenia i wnioski - zostawiam dla siebie, jak pewnie cały ten tłum, który okupował tego dnia Kaplicę Cerasi...

Oprócz Caravaggia nastawiliśmy się tam jeszcze na rozsławioną ostatnimi czasy przez - wiadomo kogo - rzeźbę "Habakuk i anioł", ale niestety (a może i dobrze) kaplica Chigi, w której rzeźba się znajduje - niedostępna, oddzielona od reszty kościoła ogromną kotarą. Przynajmniej wiadomo od czego zacząć kolejny - potencjalny - spacer po Rzymie :szeroki_usmiech

Kaplicy, która znajduje się za moimi plecami, pilnuje duże zwierzę, ale niegroźne... bo marumurowe ;)


Oprócz tego czego szukaliśmy, spotykamy coś nowego, pokazującego, że historia tworzy się na naszych oczach - akcent polski, którego podczas naszego ostatniego pobytu w Rzymie tutaj nie było...


Opuszczając plac - obowiązkowo zaglądamy do słynnych bliźniaczych kościołów..., kiedyś zwiedzanych szczegółowo... dziś tylko przez sentyment...





Piazza del Popolo zostaje za plecami, a my wtapiamy się w tłum Via del Corso...


Via del Corso jest jedną z moich ulubieńszych ulic w Rzymie... i to nie z powodu licznych wspaniałych obietków wypełnionych dziełami sztuki, ale dlatego, że jest tam kilka takich miejsc, które trafiają w moje nieco inne - bardziej przyziemne babskie potrzeby ;) Są to na przykład - kilkukondygnacyjne salony "Zary" :lol:
Ma się te swoje słabości :lol:



Ale ponieważ mam świadomość, że poza paroma dziewczynami z forum, nikogo to nie zainteresuje, wspaniałomyślnie rezygnuję z wklejania takich zdjęć... zwłaszcza, że nie podaję na tę "Zarę" namiaru GPS :haha:

Wiadomo ile czasu zajmuje pokonanie kilku kondygnacji "Zary" i odwiedzenie średnio dwudziestu pięciu przymierzalni :wyszczerzony:
A może ten dzień był po prostu jakiś krótszy ;) bo ni stąd ni zowąd - zrobił się wieczór...

Trochę czasu uciekło też, gdy na chwilkę "zahaczyliśmy" jeszcze o pobliską stację metra i przypadkiem zwiedziliśmy kawałek Rzymu podziemnego, krążąc po niekończących się tunelach...

Chwilowy oddech od upału... i ogólnie - fajnie było, bo praktycznie cały czas - ruchome schody... :wyszczerzony:

Żałowałam, że nie było tam z nami naszych małych dzieci - uwielbiały takie zabawy :szeroki_usmiech



Na Placu i Schodach Hiszpańskich - minęły kolejne kwadranse... Dlatego zamiast Rzymu, pokażę dziś głównie Romulusów ... w Rzymie :szeroki_usmiech



















Na murku pod Fontanną di Trevi - nie było miejsca... :wyszczerzony:








Pod Panteonem było nieco lepiej ... :szeroki_usmiech




W końcu docieramy do dawnego cyrku Domicjana czyli Piazza Navona... i zażywamy jego specyficznego nocnego klimatu...













Nieubłagalnie upływający czas zmusił nas do zweryfikowania wstępnych planów, aby "smakować" nocny Rzym - idąc do dworca Termini na piechotę. Zachodziła obawa, że nie uda nam się zdążyć na ostatnią "sto piątkę", która jest najlepszym sposobem, żeby wrócić do kamperka.

W związku z powyższym - wychodzimy z gąszcza uliczek, zaułków i placyków i gdzieś tam, już nie pamiętam gdzie - przy jakiejś główniejszej ulicy - łapiemy autobus do Termini. Ostatnia "sto piątka" już czekała - podstawiona... Uff... :lol:

Tadeusz - 2013-03-10, 21:56

Lucynko, czytając Twoje gawędy ( dla mnie są to gawędy, refleksyjne, obrazowe i barwne) i oglądając zdjęcia wracam wspomnieniami do tych samych miejsc. Oczywiście zaczynam grzebać w starych albumach, segreguję, wybieram te, które koniecznie muszę zeskanować a potem patrzę na tę górę papierów i ... chowam na później.

Czy to jest lenistwo? Jeśli tak, to już się wstydzę. :-P

Nagroda w postaci piwa dla Ciebie troszkę zagłuszy moje sumienie. Tylko troszkę. :)

:spoko

WHITEandRED - 2013-03-10, 21:57

:spoko
wbobowski - 2013-03-10, 22:40

Lucynko... cóż ja mogę biedny robaczek po takiej lekturze... po prostu, chylę czoło.
:bukiet:

Fux - 2013-03-11, 07:17

Schody, Di Trevi i Panteon nieustająco oblegane...
Piknie... :ok

krzysztofCz - 2013-03-11, 14:14

Santa napisał/a:
Widzę, że wiosna nie tylko pisaniu nie sprzyja - Czytelnicy też się gdzieś zapodzieli :lol:
Znak, że trzeba powoli kończyć :szeroki_usmiech

To chyba nie tak jak myślisz. :lol:
Człowiek jak się zaczyta w Twoje opowiadanie to po prostu odlatuje myślami, marzeniami tak daleko... daleko... daleko, że zapomina o klawiaturze. :roza:

Santa - 2013-03-19, 22:08
Temat postu: Roma... z nami... ;)
Wiosna nie sprzyja pisaniu relacji, a zima tym bardziej... szczególnie, gdy zamiast do klawiatury, trzeba przyłożyć dłonie do łopaty :lol:

Tadeusz napisał/a:
Lucynko, czytając Twoje gawędy ( dla mnie są to gawędy, refleksyjne, obrazowe i barwne) i oglądając zdjęcia wracam wspomnieniami do tych samych miejsc. Oczywiście zaczynam grzebać w starych albumach, segreguję, wybieram te, które koniecznie muszę zeskanować a potem patrzę na tę górę papierów i ... chowam na później.

Czy to jest lenistwo? Jeśli tak, to już się wstydzę. :-P

Nagroda w postaci piwa dla Ciebie troszkę zagłuszy moje sumienie. Tylko troszkę. :)

:spoko

Tadeuszu - widocznie masz wystarczająco dużo ważniejszych zajęć - relacje mogą napisać inni :wyszczerzony: Ja to zrobię z wielką przyjemnością - dla takich sympatycznych Czytelników :szeroki_usmiech
Za piwko dziękuję i zapraszam do odkrywania kolejnych zakamarków Rzymu :szeroki_usmiech

wbobowski napisał/a:
Lucynko... cóż ja mogę biedny robaczek po takiej lekturze... po prostu, chylę czoło.
:bukiet:

Włodku - dziękuję za uznanie i kwiatki. Pozdrowienia dla Eli :szeroki_usmiech

Fux napisał/a:
Schody, Di Trevi i Panteon nieustająco oblegane...
Piknie... :ok

Fux - dzisiejsze "okolice" będą nieco mniej zadeptane, a z tych następnych to niektóre - tylko dla wtajemniczonych :szeroki_usmiech

krzysztofCz napisał/a:
Santa napisał/a:
Widzę, że wiosna nie tylko pisaniu nie sprzyja - Czytelnicy też się gdzieś zapodzieli :lol:
Znak, że trzeba powoli kończyć :szeroki_usmiech

To chyba nie tak jak myślisz. :lol:
Człowiek jak się zaczyta w Twoje opowiadanie to po prostu odlatuje myślami, marzeniami tak daleko... daleko... daleko, że zapomina o klawiaturze. :roza:

Krzysztofie - moje rzymskie marzenia czakały na realizację ćwierć wieku - i pewnie dlatego tak je doceniam i dzielę się nimi na prawo i lewo ... :wyszczerzony: Cieszę się, że mogę podzielić je z innymi...i z Tobą...
Dziękuję za piwko :szeroki_usmiech

WHITEandRED napisał/a:
"Jeśli ktoś w tym momencie odczuwa współczucie dla Romka, że tak musi za mną podążać - po tych kościołach i muzeach"

Ja odczuwam. Od początku Twoich relacji zastanawiam się dlaczego to robi i dlaczego musi?, no i ciekawy jestem, czy nigdy nie protestuje?

WHITEandRED - Twoje pytanie - w pewnym stopniu nadało kształt dzisiejszemu fragmentowi mojej opowieści :wyszczerzony:
Może znajdziesz tam odpowiedź... :szeroki_usmiech
Dziękuję Ci - że tu jesteś, że czytasz uważnie i że czasem... wprawiasz mnie w zakłopotanie :haha:

..................................................................................................................................

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Ze wszystkich kamperkowych chwil, najbardziej lubię takie, gdy budzę się rano, uświadamiam sobie, że nie muszę iść do żadnej pracy... , nie muszę myśleć co mam robić, gdzie jechać..., gdzie się zatrzymać... i w ogóle nic nie muszę... :wyszczerzony:

I to było właśnie takie przebudzenie..., spokój, wolność..., Rzym... :szeroki_usmiech

Było...
Do czasu...
Gdy mój mąż... poszedł zaparzyć kawę...
I odkrył... coś bardzo niepokojącego... :roll:

W cukierniczce... :roll:

Siła jego reakcji - w sekundę spionizowała mnie i postawiła w stan pełnej gotowości bojowej...

Czyżby krokodyl w kamperze... :!: :?: :roll:





Okazało się, że właśnie pod tym krzakiem - miał swoją kryjówkę i jakimś cudem - pod osłoną nocy, zakradł się do naszego kamperka... i zagnieździł się... w naszym cukrze... :wyszczerzony:

Uświadomiwszy sobie, że przeciwnik nie jest aż tak groźny, żebym musiała się angażować do walki, z powrotem przyjmuję pozycję horyzontalną - z ciągłą nadzieją na spokojny, pachnący kawą, wakacyjny rzymski poranek :szeroki_usmiech

Naiwna... :roll:
Na wakacjach jestem... to i zapomniałam... że, "chłop żywemu nie przepuści" :lol:

Ale przecież nie będę się tym przejmować... Pamiętam dokładnie, że mój mąż - przed wyjazdem - na wypadek spotkania w podróży "krokodyla" - uzbroił się w podwójną broń masowego rażenia - jedną w proszku, drugą w sprayu - więc zaraz zapewne wroga unicestwi - i będzie ten poranek...rzymski... i ta kawa... :wyszczerzony:

Zabrał..., ale dobrze by jeszcze było wiedzieć, gdzie schował... :roll:
Po długotrwałych poszukiwaniach, wspomaganych komunikatami werbalnymi - w bardzo nielubianym przeze mnie języku... "krokodylim" ... :roll: (zapewne - żeby krokodyla wystraszyć i żeby sobie sam poszedł) - znalazł się proszek... Spray - dopiero w domu, przy powakacyjnych porządkach... :haha:

Starałam się udawać, że nie słyszę..., ostatecznie, nawet jak mi tego cukru trochę wyżre, to przecież - nie dam sobie zepsuć takiego pięknego rzymskiego poranka :wyszczerzony:


Zupełnie nie jestem w stanie pojąć... na czym polegało to zagrożenie... z tym "krokodylem"... :roll: - ale wyrozumiałość dla swojego towarzysza "podróży" - nie zna granic :haha:

No i jakoś trzeba przecież zasłużyć... na to zbawienie... :szeroki_usmiech


Kawa - co prawda - trochę się opóźniła..., ale była..., potem znów trochę marudzenia i znów "sto piątka" i Termini.

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Dziś żadnych karkołomnych, ani ambitnych, ani artystycznych...planów..., zwykła "powtórka z rozrywki" - z jednym wyjątkiem, a właściwie to z dwoma...

Z Termini na odległość kilku minut drogi, znajduje się Piazza Republica, wielokrotnie pominięta przez nas, w pogoni za czymś bardziej odległym. Dziś zamierzamy uczynić z niej pierwszy punkt programu i zorientować się - tak wstępnie... co i jak...



Na środku placu w fontannie uznawanej przez wielu - za najpiękniejszą w Rzymie - pluskają się nimfry wodne... Mnie chyba jakoś szczególnie nie urzekły, bo nie poświęciłam im osobnej fotki..., wolę jak nimfy trzymają się od nas z daleka... ;) :wyszczerzony:

Plac Republiki i fontanna nimf - leżą dokładnie na obszarze największego kompleksu rekreacyjnego starożytnego Rzymu – Term Dioklecjana - tego samego co później - w Dalmacji, w Splicie... nasycony krwią chrześcijan, uprawiał warzywa... Cromaniacy wiedzą o co chodzi...



Po upadku Imperium Rzymskiego termy zostały opuszczone i zapuszczone - i przez kilkanaście wieków straszyły... Dopiero w szesnastym wieku zostały zaadoptowane na potrzeby kultu religijnego...

Adaptacja wnętrza term była dziełem Michała Anioła... Fasadę kościoła pozostawił bez zmian - jest autentyczną, antyczną, choć "ugryzioną zębem czasu" - ruiną...

Dziś - po orientacyjnym przekartkowaniu przewodnika - dowiadujemy się, że w głębi tych murów znajduje się Bazyliki Santa Maria degli Angeli e dei Martiri (Matki Bożej Anielskiej i Męczenników). Jest poświęcona aniołom i męczennikom chrześcijańskim...



Do wnętrza prowadzą drzwi ze złoconego brązu, wykonane przez artystę polskiego pochodzenia - Igora Mitoraja. Ależ jestem dumna, do tej pory namiętnie oglądane przeze mnie drzwi bazylik - przeważnie były wykonane w Konstantynopolu :wyszczerzony:

Podobne drzwi można zobaczyć w warszawskiej świątyni Jezuitów na Starym Mieście. Podobno... sprawdzę przy najbliższej okazji... :szeroki_usmiech


Wchodząc do środka - odczuwa się ogrom budowli, ma się wrażenie bycia na wybiegu, w wielkiej przestrzeni, która na zawsze kojarzyć mi się będzie z tym miejscem.

Po wejściu, od razu warto spojrzeć w górę, by zobaczyć oryginalne, surowe - rzymskie sklepienie, które liczy 1700 lat.
Fotek z tej świątyni - mamy mnóstwo, ale wszystkie takie... "po kawałku", sklepienie jest tylko "draśnięte", ale można się zorientować o co chodzi... na przykład tutaj...



Apsyda świątyni...



Na posadzce - wzbudzający ogólne zainteresowanie - zegar słoneczny - podobno kiedyś najdokładniejszy w Rzymie...



W konstrukcję zegara wkomponowane - znaki zodiaku...mój rogaty też był... :wyszczerzony:


Obok zegara - odnajdujemy tu ślad uwieczniający epizod rzymski - królowej Marysieńki... która udała się do Wiecznego Miasta po śmierci męża - Jana III Sobieskiego...


Po obejrzeniu wnętrza kościoła, warto udać się jeszcze na jego tyły. Znajduje się tam dawny klasztor Kartuzów, gdzie urządzono Museo delle Terme di Diocleziano.

Podobno można tam podziwiać antyczne figury, sarkofagi i inskrypcje. My byliśmy tylko w przedsionku... żeby się natchnąć...- na przyszłość...
Tam też widać, że to zupełnie inna, niż gdzie indziej, bajka... taka oryginalna, prawdziwa..., nie po sto piątej przeróbce...





Wśród męczenników - wypatrzyłam kogoś z "naszych"... Tak dużo polskich śladów w tym mieście...


Dziś już dłużej nie będę zachęcać do odwiedzenia bazyliki wklejaniem fotek... wszak obiecałam kończyć niedługo ;) ale mam nadzieję, że będąc w Rzymie, nie ominiecie bazyliki aniołów i męczenników. Jest taka... inna... chłodna i dostojna - skłaniająca do refleksji...
Trudno się nie zadumać, będąc w rzymskiej łaźni Dioklecjana... dziś upamiętniającej niezliczone rzesze jego ofiar...


Nasza "złodziejska" będąca w ciągłym użyciu - mapka - sama nas prowadzi do kolejnego miejsca, obok którego nie przechodzi się obojętnie. To wzgórze na którym kilkanaście wieków temu - w sierpniu spadł śnieg. Mógłby i dzisiaj ;) Na śnieg nie ma szans, więc wstępujemy... na lody... :szeroki_usmiech

Bazylika Santa Maria Maggiore (Matki Bożej Większej - lub Śnieżnej)...



Ostatnio byliśmy tu na mszy dziękczynnej Episkopatu Polski - na drugi dzień po pamiętnej beatyfikacji... W tłumie Polaków trudno było spokojnie "posmakować" klimatu miejsca... Dziś przed wejściem - niemal pusto...



Imponująca nawa główna...


...i złoto Kolumba... na suficie...


... nawa boczna...


...i ołtarz papieski...


...pod nim - relikwie żłóbka...


...i freski prezbiterium...


Mimo, że Romek napstrykał tu kiedyś mnóstwo fotek, to dziś robi to samo....

Mnie dziś najbardziej interesują bezcenne freski, okalające nawę główną... są usytuowane wysoko - i nawet sokoli wzrok nie pozwala obejrzeć ich dokładnie. Trzeba mieć jakiś "okular", ale niestety, lornetka została w kamperku - przez tego krokodyla ... ;)
Przechadzam się wzdłuż nawy i wytężając wzrok, staram się zakodować tylko ile się da...



Aparatu nawet nie wyjmowałam, ale przed samym wyjściem - pomyślałam, że jedno szczególne miejsce muszę stąd mieć - i zrobiłam... zdjęcie, którego pewnie bym tu nie wklejała, gdyby nie to, że ostatnio obiegło cały świat...

To portret Królowej Ludu Rzymskiego... Santa Maria Salus Populi Romani... dla Rzymian taka sama ranga jak dla Polaków - Matka Boska Częstochowska...

Nowo wybrany papież - Franciszek - swój pontyfikat rozpoczął od wizyty o świcie - właśnie tutaj - w tym symbolicznym miejscu...



Na pożegnanie ... jak w każdej bazylice... Porta Santa...




Ostatnio na Eskwilinie były nieprzebrane tłumy. Dziś ulice Rzymu niemal puste..., zwłaszcza boczne uliczki i zaułki....




Czas ucieka nam bardzo szybko, bo nie sposób oprzeć się napotykanym co krok niepowtarzalnym detalom...


... i przejść obojętnie obok starożytności pomieszanej ze współczesnością...



Mapka prostą drogą prowadzi nas w kierunku Lateranu, ale poruszamy się niespiesznie, zbaczając od czasu do czasu w miejsca mniej uczęszczane...



Docieramy na Lateran, ale nie od razu wchodzimy do wnętrza bazyliki...



Zanim tam wejdziemy, udajemy się do obiektu znajdującego się na przeciwko, do którego nigdy jeszcze nie udało nam się zajrzeć - bo było albo za szybko, albo za późno...
Widywaliśmy go tylko z zewnątrz - z jego charakterystyczną fasadą...





W budynku tym mieści się dawna kaplica papieska "Sancta sanctorum". Nazwa kaplicy pochodzi od napisu na skrzyni, w której zamknięto cenne relikwie ofiarowane tu przez ówczesnego papieża.

Do kaplicy prowadzą "Święte Schody" (Scala Santa) - przywiezione do Rzymu w 326 roku z Jerozolimy przez świętą Helenę - prywatnie matkę cesarza Konstantyna, który zakończył politykę prześladowań chrześcijan prowadzoną przez swojego poprzednika Dioklecjana (tego od warzyw w Dalmacji ;) i był pierwszym rzymskim cesarzem, który przeszedł na chrześcijaństwo. Uwielbiam takie miejsca z historyczną "duszą" - bo dzięki nim - historia mi się w głowie układa w sposób zupełnie bezbolesny :lol: Lepiej późno niż wcale... :wyszczerzony:

Ale wracając do schodów - to zgodnie z legendą schody te pochodzą z pałacu Poncjusza Piłata i to właśnie po nich był prowadzony Jezus Chrystus... wiadomo po co...





Schody te mieszczą się w Kaplicy San Lorenzo. Obecnie pokryte są drewnianą okładziną i wchodzi się nimi tylko na kolanach.

Po obu stronach schodów znajdują się dwie inne klatki schodowe, z których można korzystać bez umartwiania się...


W przedsionku - plejada rzeźb, opowiadających historię ... oddającą charakter tego miejsca...


Nie wiem kto, ale ten ktoś... kto je wyrzeźbił - niewątpliwie wiedział coś o ludzkich uczuciach i takich sprawach jak zdrada, cierpienie... widać to...



Ponieważ tradycją tego miejsca jest przejście po tych schodach na kolanach, więc i my dołączamy do licznego już grona pielgrzymów...

Jednak moje abitne, romantyczne "mierz siły na zamiary" przerosło mnie już gdzieś na czwartym czy piątym schodku... Nie wiem gdzie się podziała moja twarda natura i niespożyta energia i nie wiem jak ostatecznie udało mi się dotrzeć na ich szczyt, ale pamiętam, że to była prawdziwa Golgota, która poruszyła każdy mój receptor... czuciowy i bólowy...

Gdy już dotarliśmy tymi schodami na szczyt, to mogliśy zajrzeć do owej kaplicy papieskiej, w której znajduje się obraz Chrystusa - Acheiropoieton (co oznacza "nie ludzką ręką uczyniony"). Legenda mówi, że obraz ten zaczął malować święty Łukasz, a dzieła dokończyli aniołowie...

Widoczny jest przez okratowane okienko... Na górze zorientowaliśmy się, że bocznym wejściem można było wejść za te kraty, ale należało na dole dopełnić odpowiednich formalności....

Na ścianie nad kaplicą papieską znajduje się napis „Non est in toto sanctior orbe locus” (nie ma na ziemi świętszego miejsca). Taka świadomość - naprawdę robi wrażenie...








Po uniesieniach i upadkach doznanych w poprzednim miejscu, z ulgą i nadzieją na odpoczynek udajemy się do bazyliki świętego Jana...



Ponieważ już wielokrotnie rozpływałam się tu na forum - nad subtelnym i dostojnym urokiem jej wnętrza, dziś ograniczę się do kilku ujęć poczynionych przez Romka... dla przypomnienia, utrwalenia lub zachęty... co kto potrzebuje ... :szeroki_usmiech

















Przed odwrotem chwila skupienia... i widok na tyły bazyliki...


I na koniec - moje lekkie turystyczne "zboczenie" - drzwi... ;)


Niestety to co ciągle oglądamy w bazylice laterańskiej to tylko namiastka. Można było więcej, ale nie byłam teoretycznie przygotowana i nie bardzo wiedziałam czego szukać. Materiałów ksero też nie wzięłam bo pakując się - oszczędzam energię...

Wobec tego ograniczamy się do okolicy, która jest również bardzo klimatyczna...








W pobliżu - obiekt - niespodzianka. Wiele razy tędy przechodziliśmy ale - nie wiem czego - dopiero dziś weszliśmy do środka... Taki zaskakująco inny - wzbudzający wątpliwości i pytania, na które gdzieś tam mam odpowiedź, bo zakupiłam przy wejściu odpowiednie materiały - po włosku. Może kiedyś - zajrzę, poczytam i zrozumiem... Dziś - na okoliczność tej relacji - nie chcę ich dotykać, bo zachodzi obawa, że mnie wciągną i nigdy tej pisaniny nie dokończę :szeroki_usmiech

W największym skrócie - wygląda to tak...









Nie zabawiamy tu zbyt długo, bo nie lubię tak patrzeć - na nie wiadomo co...


Stąd prostą drogą udajemy się do Koloseum...

Ile można mieć w domu zdjęć Koloseum :?: :!: :wyszczerzony:
Z autopsji wiem, że dużo... :wyszczerzony:

Ale tym razem Romek postarał się, żeby były nieco inne niż zwykle... Pewnie go nachnął klimat sobotniego popołudnia i widok kolejnych nowożeńców szukających tła dla swojego świeżutkiego szczęścia :szeroki_usmiech





















...itd, itd, itp... :szeroki_usmiech


Nie wiadomo kiedy - nadszedł czas, który w Rzymie najbardziej lubię... - zapada zmrok, zapalają się światła...

Takie chwile nie znudzą mi się nigdy i choćbym przyjechała tu po raz enty do potęgi entej, to zawsze będę czekać, aż zajdzie słońce i sztuczne światło ożywi i wyeksponuje te duchy przebogatej rzymskiej przeszłości...















W tym świetle - wypatrzyłam miedzy tymi ruinami - jakiś skrót, którym dostajemy się na Kapitol - od tyłu... trafiając od razu do miejsca, z którego roztacza się najwspanialszy widok na Rzym antyczny. To Skała Tarpejska... miejsce z koszmarną historią ale niesamowitym horyzontem...

Kapitol nocą - w moim prywatnym rankingu - to najbardziej romantyczne miejsce w Rzymie... Wystarczy wyciągnąć dłoń, żeby dotknąć jego przebogatej przeszłości...

































Ulice Rzymu wyludniają się. Zostają tylko tacy jak my - wciąż nienasyceni... :wyszczerzony:

Wraz z upałem i zmęczenie gdzieś odeszło, a kolejna lampa - wyciągająca z mroku nocy okoliczne białe marmury - zaprasza do dalszego delektowania się tą rzymską nocą...

Tylko świadomość odległości od kamperka nakazuje nam odwrót... Ale stąd mamy świetne połaczenie. Naprzeciwko Kapitolu jest przystanek autobusowy, z którego bezpośrednio można dostać się na Termini. Tak więc do ostatnich chwil - w oczekiwaniu na nasz numer - gapimy się na ten niezwykły świat... próbując zachować go na zawsze...

Z takim obrazem pod powiekami i z radością w duszy - mogę spokojnie i pogodnie starzeć się i nie żałować, że życie przeszło obok mnie, a ja nie zdążyłam się nim zachwycić...

A dziś przy kolejnym oglądaniu i wklejaniu tych zdjęć, tak po cichu i nieskromnie zastanawiam się, czy ten Rzym byłby tak samo piękny... bez nas :lol:

Ale... czy ja aby nie przesadzam..., troszeczkę... :?: :lol: :haha: ;)

Fux - 2013-03-20, 07:13

Kiedy Wy te piwa wypijecie... :szeroki_usmiech
Agostini - 2013-03-20, 23:39

Cytat:
Widzę, że wiosna nie tylko pisaniu nie sprzyja - Czytelnicy też się gdzieś zapodzieli :lol:

Jeśli ten śnieg, który widzę za oknem, pomaga Ci Santa w pisaniu, to trudno… niech leży jak najdłużej. :kawka: :)

Santa - 2013-04-04, 20:05
Temat postu: To ostatnia niedziela...
Agostini napisał/a:
...Jeśli ten śnieg, który widzę za oknem, pomaga Ci Santa w pisaniu, to trudno… niech leży jak najdłużej. :kawka: :)

U nas zima trzyma się dobrze :roll: Ale mam nadzieję, że to nie z powodu mojej nieskończonej relacji :wyszczerzony:

Świąteczne "tornado" też już za nami, można znów spokojnie zalogować się i wkleić trochę wakacyjnego klimatu :szeroki_usmiech
.................................................................................................................................


:kwiatek :kwiatek :kwiatek
Następnego dnia było niedziela, ostatnia niedziela miesiąca...
Rzymscy "smakosze" naszego pokroju - bez żadnego wysiłku - mają scenariusz dnia gotowy...
Wiadomo - południe - Plac Świętego Piotra i Anioł Pański z papieżem oraz Muzea Watykańskie, które w ostatnią niedzielę miesiąca otwierają swoje podwoje - za free.

Tłum, tłumem ale choćby tylko "otrzeć się" - na przykład o Caravaggia, "zaciągnąć się" atmosferą tego sanktuarium sztuki, czy też poszukać tego, czego ostatnio nie udało się znaleźć - też warto, skoro jest na wyciągnięcie ręki.

Tak mi się tego ranka wydawało, więc nawet nie zastanawiałam się jak mamy spędzić ten dzień. Wszystko było jasne...

Ale w związku z tym, że niedziela w Rzymie - miałam od kilku lat taką niezrealizowaną potrzebę, którą mi kiedyś - jeszcze przed pierwszym wyjazdem do Rzymu - podpowiedział Pascal - a mianowicie niedzielny bazar na Trastevere, na którym - jeśli wybierze się tam z samego rana, można znaleźć wszystko - nawet najprawdziwsze perełki odkopane z wielowiekowych strychów, piwnic i zakamarków rzymskich salonów ...

Prawdę mówiąc żadnych perełek nie potrzebowałam, ani też nie miałam w planie okazyjnie zakupić jakiegoś zaginionego Caravaggia, ale skoro wreszcie jest możliwość, żeby tam pójść to trzeba wreszcie to zrobić... :!: Ciekawość zwyciężyła...

Romka też przekonywać nie trzeba, bo starocie z różnych dziedzin to jedna z jego licznych pasji...

Tak więc szybki plan na tę niedzielę był taki, żeby rano udać się na bazar na Trastevere, a stamtąd spacerkiem do Watykanu - Piazza San Pietro, Musei Vaticani, a na wieczór... zobaczymy...

Tak miało być... I pewnie by było, gdyby nie to, że Santa zawsze musi coś przekombinować... :wyszczerzony:
Ale o tym za chwilę... :szeroki_usmiech


Tym razem po opuszczeniu "sto piątki" udaliśmy się do metra i korzystając z linii "B" pojechaliśmy do stacji "Piramide".

Tego kawałka Egiptu w Rzymie też jeszcze z bliska nie widzieliśmy, choć już dawno słyszałam, że jeden rzymski pretor Caius Cestiusz - po powrocie z podbojów Egiptu - zażyczył sobie spocząć po królewsku w takich właśnie egipskich klimatach.



Po drugiej stronie ulicy - jedna z wielu bram wjazdowych do Rzymu - Brama Świętego Pawła (Porta San Paolo) - usytuowanych w murze Aureliańskim otaczającym dawny Rzym, na którego fragmenty od czasu do czasu natrafiamy podczas naszych wędrówek...



Dziś mieści się w niej Muzeum Via Ostiense... może kiedyś tam zajrzymy...


Od tego miejsca, jakiś kwadransik piechotką, prostą drogą, przez most na Tybrze i już... Zatybrze...


Spokojnie..., o bazarze pisać nie będę... :roll: Nie ma się czym chwalić... :roll: Kilka cennych, rzymskich godzin - "w plecy"... Ale cóż... naiwność kosztuje... :roll:


Wszystkie okoliczne ulice obstawione straganami ze wszechobecną chińszczyzną i zanim trafiliśmy w miejsca ze starociami, uciekło mnóstwo czasu ..., o euro już nie wspomnę :lol:

W końcu jednak - koło południa - udało mi się wyzwolić z mojej zakupowej słabości i gdy jeszcze było na tyle czasu, żeby spokojnie dojść do Piazza San Pietro, to mi się właśnie przypomniało coś, co mnie tu kiedyś zaintrygowało i nawet robiłam do tego czegoś podchody, ale nie było mi dane tego zobaczyć, bo było "chiuso"... :szeroki_usmiech

Ponieważ mój mąż nie za dobrze znosi nagłe "zwroty akcji" swojej żony, więc żeby oszczędzić jego układ krążenia, muszę łagodnie wprowadzić go w nowe okoliczności :wyszczerzony:

- Przyszedł mi do głowy pewien pomysł.., tu w pobliżu jest takie miejsce, gdzie można zobaczyć coś naprawdę wyjątkowego..., idziemy :?:
- Ale co... :?:
- Chodź, zobaczysz..., na pewno nie pożałujesz... :wyszczerzony:

Nie pożałował, wspominał o tym jeszcze długo... a nawet zdarza mu się wspominać do dziś... :wyszczerzony:

Zanim Romek zdążył się zastanowić czy ma ochotę na to "coś wyjątkowego" zaczynam mu opowiadać... co mi się tam w głowie uchowało, że kilka wieków temu - była taka afera na cały Rzym, bo ówczesny papież zlecił Berniniemu wykonanie uduchowionego dzieła o określonym świętym przesłaniu, a okazało się że uduchowione to ono jest - i to bardzo, ale niekoniecznie "określone" - tak jak życzył sobie wielki zleceniodawca.

Żeby to wyjątkowe "coś" zobaczyć, trzeba udać się do kościoła pod wezwaniem San Francesco a Ripa.
Nazwa tego kościoła bierze się stąd, że w przykościelnym klasztorze zatrzymywał się i pomieszkiwał św. Franciszek, gdy odwiedzał Rzym. Do dzisiejszego dnia można zwiedzać celę i obejrzeć kamień, którego używał zamiast poduszki.

No to idziemy... ale, że upał niemiłosierny, więc rozglądamy się za czymś mokrym... I zupełnie niespodziewanie, obok przystanku autobusowego, przy głównej ulicy Zatybrza... ...odkrywamy coś wyjątkowo jak na te okoliczności - swojskiego...



... sklep polski...




Właściciel - Michał - akurat był na zewnątrz i usłyszawszy nasze zwerbalizowane po polsku zdziwienie - z zaciekawieniem i serdecznością zaprosił nas na swoje salony i uraczył schłodzoną swojską ... "Helleną". W tym czterdziestostopniowym upale - smak niebiański, najprawdziwsza ambrozja :lol: Oczywiście - staropolskim obyczajem - proponował ... piwo... ale nam nie tego było trzeba :lol:

Potem gadu-gadu - jak to robi, że ma u siebie świeże polskie pieczywo z Podlasia, kiszone ogórki z Sandomierza, wędliny - już nie pamiętam skąd i ogólnie wszystko - jakby się komuś zachciało zrobić w Rzymie polskie zakupy :szeroki_usmiech

W zamian za jego otwartość i szczerość - obiecujemy mu, że napiszemy o nim na forum polskich kamperowców, jeśli oczywiście wyrazi na to zgodę...

Nie miał nic przeciwko temu i nawet chętnie pozował do fotki, a przy okazji jego piękna blond córka, którą wyłoniła się z zaplecza... Miło się pożegnaliśmy, obiecując zajrzeć przy następnej okazji... ;)




Potem przedzierając się skrótami w kierunku tego San Francesco a Ripa - chcąc jeszcze raz przygasić pragnienie słodką "Helleną", która trochę nam ciążyła, zaczęliśmy się rozglądać za miejscem do siedzenia. Zauważył to jakiś smagły młody Italiano i zapraszającym gestem wskazał nam miejsce obok siebie, na zacienionych marmurowych schodach jakiegoś obiektu. Też odpoczywał - sącząc puszkowe piwko...

Na moje "sono Polacco" ucieszył się jak dziecko, bo akurat był świeżo po wyjeździe do Cracovii na Euro 2012 - no i mógł błysnąć, że wie gdzie leży Polska i że Cracovia e bella :lol:

No dobrze, pogadać to ja sobie lubię, nawet bardzo, ale trzeba iść... :wyszczerzony:

Klucząc w zatybrzańskim labiryncie, natrafiamy wreszcie na poszukiwany Piazza San Francesco dei Assisi...



Główny obiekt placu to z zewnątrz niepozorny kościół - kryjący w środku dwa niezwykle cenne skarby...





Wnętrze kościoła - ołtarz główny...


Jednym z tych skarbów jest to moje "coś"... w ostatniej kaplicy po lewej stronie nawy - stojąc twarzą do głównego ołtarza, znajduje się jedno z ostatnich dzieł Berniniego - posąg błogosławionej Lodoviki Albertoni. Artysta - miał za zadanie (zlecone przez papieża) pokazać "ekstazę" umierającej kobiety, która przekroczywszy próg życia - właśnie zobaczyła to, czego żywi nie są w stanie zobaczyć.

Tymczasem - odbiorcy współcześni Berniniemu, jako i kolejne pokolenia oglądających to dzieło, widzą w nim zupełnie coś innego - dalece odległego od momentu śmierci... Nie wszyscy oczywiście..., tylko tacy... bardziej dociekliwi... ;)
No cóż - artyści bywają przekorni... odbiorcy również... :wyszczerzony:

Rzeźba robi niesamowite wrażenie, bo oprócz mistrzowskiego wykonania, została umieszczona tak zmyślnie, że otacza ją naturalne światło wpadające z ukrytego nad posągiem okna, że ma się wrażenie, jakby twarz Lodoviki - w ekstazie - rozjaśniał blask nie z tego świata...






Może gdybyśmy tyle nie wiedzieli o tej rzeźbie, przeszlibyśmy obok niej - co najwyżej poświęcając jej jedną fotkę, ale w tej sytuacji, trzeba przyznać, że nieodgadniona Lodovika nie pozwala oddalić się w inne obszary niemal pustego kościoła...
Ciekawość poznawcza Romka sięgnęła w tym miejscu zenitu i po powrocie z wakacji - długo jeszcze wracała w postaci pytania o faktyczną przyczynę ekstazy Lodoviki... :szeroki_usmiech

I wcale mu się nie dziwię wszak wygięta w łuk sylwetka, ręce obejmujące piersi, szata w nieładzie - wszystko to może wzbudzić wątpliwości i pytania... :roll: ;)

Kościół niemal pusty - aż zdziwienie ogarnia, bo tu przy takim skarbie - powinna przecież być uzbrojona po zęby ochrona.
Tymczasem dostrzegam, że nasze słowne przepychanki (o powód ekstazy) obserwuje jakiś niepozorny z wyglądu mężczyzna - od czasu do czasu wysyłając w naszym kierunku pytające spojrzenie.

W końcu po trzeciej rundce dokoła nawy głównej, podchodzi do nas i zadaje nam pytanie, którego nie bardzo rozumiem ale treści się domyślam. Zamiast zdradzać swoją nieudolną znajomość włoskiego, mówię mu, że owszem bardzo nam zależy, żeby zobaczyć celę San Francesco...

Automatycznie zapominając o Lodovice i przyjmując poważny wyraz oblicza, udajemy się za nim... Prowadzi nas przez zakrystię, potem jakimiś wąskimi schodami w górę, po drodze wielkim kluczem otwiera jedne, drugi i kolejne ogromne, skrzypiące drzwi... Okoliczności, że strach może ogarnąć... zwłaszcza, że tylko my... i on... jakiś taki - też nie z tego świata... :roll:



Aż w końcu wprowadza nas do malutkiego, zaciemnionego pomieszczenia, z ołtarzem, klęcznikiem i po prawej stronie zakratowanym otworem w ścianie, gdzie - jak się domyślam - znajduje się ten kamień, którego Święty Franciszek używał zamiast poduszki, gdy gościł w tym klasztorze...

Nasz przewodnik odgadując moje wątpliwości, informuje nas, że można tu robić fotki, więc Romek coś tam usiłuje uwiecznić, a ja - daję się porwać swojej wyobraźni i przenieść parę wieków wstecz...
I nie tylko parę... bo nasz przewodnik, informuje nas, że to miejsce odwiedził i tu - klęcząc na tym samym klęczniku - modlił się błogosławiony Jan Paweł II ...





Widać, że ten człowiek - jest tu w swoim żywiole i gdyby go "pociągnąć za język", to pewnie chętnie by nam coś więcej opowiedział, ale te podniosłe okoliczności jakoś nie nastrajają na pogaduchy, więc tylko "molte grazie" i wracamy tą samą drogą - na teren kościoła...

Spokojna, wnikliwa rundka z fotkmi w ilościach wielkich, na koniec znów Lodovika, na którą światło pada jakby inaczej i już naprawdę nie wiadomo jak tę kobietę zrozumieć ;)

Prawda jest taka, że trzeba tam wrócić i przyjrzeć jej się jeszcze raz... :wyszczerzony:

Ciekawe jestem co widzieli inni... :roll: bo zupełnie niedawno - tu na forum widziałam Lodovikę - wklejoną przez jednego forumowicza - i myślę, że nie była to przypadkowa fotka :lol:

Z dylematem - do dziś nie rozstrzygniętym - opuszczamy kościół San Francesco i korzystając z niedalekiej odległości - idziemy do kościoła Santa Cecylia - który kiedyś odwiedziliśmy ale już mi się zatarł we wspomnieniach...

W pobliżu kościoła widać odświętne poruszenie... Wygląda na to, że zjeżdżają się goście - na ślub... Super - lubię takie uroczystości... No i nigdy nie widziałam włoskiego ślubu... Romek niekoniecznie chętny żeby zostać, ale zbliża się szesnasta a my w mieście tysiąca kościołów, jeszcze nie byliśmy na mszy świętej... Zostajemy...











Niestety nie za bardzo można się skupić w takich okolicznościach. A najbardziej rozpraszającym czynnikiem jest widok wyjątkowo znudzonego towarzystwa, które się tu zebrało...
Może taka godzinna próbka obserwacji na niereprezentatywnej próbce włoskiego społeczeństwa nie upoważnia do wyciągania wniosków, ale wyglądało jakby tylko panna młoda była tam zainteresowana tym co się dzieje.
Jej "przyszły" - podobnie jak większość obecnych tam facetów - musieli mocno wysilić swoją wolę, żeby przetrwać tę uroczystość. Połowa ujawniała cechy ADHD a druga połowa Zespołu Aspergera... :roll:
A włoskie donny i signory - przeżyły tylko dzięki temu, że mogły przez całą uroczystość wachlować się książeczkami z programem ceremonii ślubnej - wydrukowanymi specjalnie na tę okazję... :roll:

Za to włoskie bambino - ragazza i ragazzo - ogólnie uważane za rozpuszczone do granic możliwości - dziś jak aniołeczki posługiwali w uroczystości - podając młodym - obrączki i inne okolicznościowe gadżety.



Jak każda statystyczna kobieta - na temat tego ślubu mogłabym jeszcze długo, ale już kończę, bo zdaję sobie sprawę, że nie w tym towarzystwie... :haha:

Po zakończeniu mszy, rundka dookoła kościoła i niezliczone fotki...

Kiedyś już pisałam o świętej Cecylii - patronce muzyki sakralnej - zamęczonej przez oprawców... Dziś tylko pokażę ją - w pozycji, w której ją odnaleziono - w stanie nienaruszonym...



Po szczegółowym obejrzeniu kościoła i rozjechaniu się weselnych gości, pora na nas...jeszcze tylko spojrzenie na mapkę..., żeby czegoś nie przegapić....



Jesteśmy niemal nad Tybrem, kluczymy uliczkami wąskimi - które powstały zapewne w epoce, która nie znała i nie przewidziała aut - ale mieszkańcy sobie radzą...


Skoro jesteśmy tak blisko, to idziemy tam chwilę odpocząć...




Jakiś czas błąkamy się w okolicach Tybru i korzystając z okazji idziemy na Isolę Tiberinę - jedyną wyspę na Tybrze...
Pośrodku tej wyspy znajduje się San Bartolomeo all’Isola (Bazylika św. Bartłomieja), zbudowany na ruinach starożytnej świątyni Eskulapa.
Wiele razy tędy przechodziliśmy ale ciągle nam coś przeszkadza, żeby na dłużej się tu zatrzymać i poczuć historię tego miejsca, historię w którą my - Polacy jesteśmy głęboko zatopieni.

W tej świątyni w roku 997 złożono relikwie patrona Polski świętego Wojciecha, przywiezione do Wiecznego Miasta przez cesarza Ottona III. Rzymskie relikwie wróciły do Polski w 1928 roku i są przechowywane w skarbcu katedry gnieźnieńskiej.

Ale wracając do początków to musimy się cofnąć niemal 300 lat przed narodzenie Chrystusa. Wtedy to właśnie w Rzymie wybuchła wielka epidemia i Senat Rzymu - poszukując sposobu zapanowania nad chorobą - postanowił wysłać poselstwo od Epidauros (w Grecji) do greckiego boga medycyny - Eskulapa.

Tam - kapłani świątyni dali posłom totem w postaci świętego węża, żeby go zawieźli do Rzymu i umieścili w świątyni. Ale pod koniec podróży - wąż uciekł im z pudełka i z łodzi prześliznął się do Tybru. Dopłynął do wyspy, tam znalazł jakąś dziurę i zniknął. To zostało poczytane za znak, że świątynia boga Eskulapa powinna być zbudowana na wyspie... :lol:

W portykach świątyni został założony szpital i znajduje się tam do dnia dzisiejszego.



Niestety kościół znów był "chiuso" - i nic nie zobaczyliśmy...

Kolejne na Zatybrzu miejsce, do którego się wraca...





Fasada z biblijnymi pannami - rozpoznawalna dla każdego, kto choćby słyszał o bazylice Santa Maria in Trastevere...
Zegar na wieży pokazuje, że nieco spóźnieni jesteśmy w tej zaplanowanej drodze do Watykanu, biorąc pod uwagę, że zamierzaliśmy być tam w samo południe... :szeroki_usmiech



Tu pod fontanną - chwila relaksu dla zmęczonych nóg... przysiada tu każdy - a fotka stąd, to niemal obowiązek...


We wnętrzu bazyliki - widok na główny ołtarz...





...i nieco bliżej...



Spośród mnóstwa wspaniałych detali wnętrza - choć jeden...



Tu na Zatybrzu widać, że Rzym - poza miejscami turystycznie kluczowymi - jest miastem spokojnym, a wiele ulic jest po prostu - pustych...


W końcu jednak udaje nam się dotrzeć... i dostrzec Wzgórza Watykanu...


Sceneria z wyłaniającym się Castel Angelo - to zawsze kuszące tło dla fotografa...


... mosty na Tybrze - również...






Na Via Conciliazione większość już wraca, a my dopiero do... Ale skąd się tu wzięły takie duże oliwki :?: ...ostatnio przecież były palmy...


Mój kamper - moja wolność - wolna poczta watykańska :lol:


Witaj... :szeroki_usmiech


...San Pietro... dawno się nie widzieliśmy... ;)


Lepiej późno niż wcale... ale, żeby się spóźnić o osiem i pół godziny, to lekka przesada..., chyba ... ;)


...rzekł Piotr... i z wyrozumiałym uśmiechem - pokiwał na nią palcem... mocno ściskając klucze swojego królestwa...



Przyjdę jutro, z samego rana... a dziś tylko na chwilę... choć raz - bez tłumu, na spokojnie... gdzie mój mąż znów może dać upust przypływowi swojej amatorskiej fotograficznej fantazji... :lol:













Wracając z bazyliki zwykle staram się zadbać o pamiątki - w sklepach na Via Concilliazione. Dziś już wszystko "chiuso" - i dobrze, bo moje nogi już całkowicie odmawiają posłuszeństwa - a do kamperka jeszcze tak daleko...

Przypominam sobie, że idąc tutaj widziałam autobusy odjeżdżające z przystanku nad Tybrem w kierunku Termini.
I rzeczywiście - po pięciu minutach czekania podjeżdża "64", nawet nie przepełniona, co pozwala nam na zajęcie siedzących miejsc i popatrzenie przez szyby na Rzym, nad który właśnie zapada noc...

Wiem, że Rzym nigdy nie zasypia, ale ja już więcej nie dam dziś rady... Jutro też jest dzień... :szeroki_usmiech

Fux - 2013-04-10, 11:51

Już nie pamiętam, kto i w jakim watku pytał o CT.
http://cinqueterre.a-turist.com/pol/index.php

Santa - 2013-04-17, 21:34
Temat postu: Nie odkładaj na jutro... ale dlaczego nie... ? ;)
Fux napisał/a:
Już nie pamiętam, kto i w jakim watku pytał o CT.
http://cinqueterre.a-turist.com/pol/index.php

Dziękuję za inspirację :szeroki_usmiech

... i za złocisty napój... :wyszczerzony:

..................................................................................................................................

:kwiatek :kwiatek :kwiatek


Podczas naszego pamiętnego pierwszego dnia w Rzymie przełożyliśmy pewien plan "na jutro". Ale życie spłatało nam psikusa i na to "jutro" musieliśmy poczekać aż pięć lat :roll:

Dokładnie pamiętam - ten wyczekany dzień. Akurat pełni zachwytu wyszliśmy z bazyliki Świętego Piotra i zachęceni przez Zuzię - mieliśmy jeszcze zamiar wejść na jej kopułę. Ale zamiast to od razu zrobić, postanowiliśmy wrócić do przyczepy - zrelaksować się, ochłonąć...

No i wróciliśmy... ale do domu... a kopuła musiała czekać... aż do dziś...

No ale nie będę już wracać do tego przedkamperowego "starego testamentu" ;)

Potem - za każdym kolejnym pobytem w Rzymie - już mi tak na tej kopule nie zależało - gdy odwiedzaliśmy bazylikę, to ważniejsze były zawsze podziemia. Dziś, gdy Jan Paweł II - spoczywa już w bazylice, groty przestają być celem koniecznym. Ale że tym razem chcieliśmy włączyć jakiś nowy akcent do planu zwiedzania Watykanu, to w ten sposób przyszedł wreszcie czas na kopułę.

Tego ranka jakoś tak niezbyt śpieszyło nam się do "smakowania" Rzymu... czyżby to pierwsze objawy przesycenia... :?: :szeroki_usmiech
Nic podobnego - nie ma takiej możliwości, żeby Rzym mi się kiedykolwiek znudził...

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Gdzieś koło dziesiątej - udaje nam się w końcu zebrać do autobusu, z którego na Termini przeskakujemy do metra "A" i jedziemy w kierunku Watykanu.

Wysiadamy na stacji Ottaviano i drogą tą samą co ostatnio - po beatyfikacji - udajemy się do Bazyliki Świętego Piotra.
Ale dziś nieco bardziej przytomnie i świadomie.

Kiedyś uświadomiłam sobie, że tyle razy już byliśmy w Watykanie, ale dotąd bliżej nie zainteresowaliśmy się słynną Spiżową Bramą, która prowadzi do Pałacu Apostolskiego. Dziś czas nadrobić zaległości i przyjrzeć się jej dokładniej.





Może na pierwszy rzutu oka - na tle rzymskich skarbów architektury nie wydaje się jakaś wyjątkowa, ale gdy się ma świadomość, że do jej wykonania wykorzystano elementy pochodzące z Panteonu, czy Baptysterium na Lateranie, to taka wiedza już robi wrażenie.

A jeszcze większe gdy się do tego doda, że ta szczególna brama, była naocznym świadkiem wielu stuleci dziejów kościoła katolickiego i że na przykład chroniła dostępu do Watykanu, gdy w dniach 6-14 maja 1527 roku wojska Karola V zdobyły i złupiły Rzym. Wtedy to w obronie Bazyliki Świętego Piotra - poległa większość jej obrońców i na tę pamiątkę - co roku w dniu 6 maja zaprzysięgani są nowi członkowie papieskiej gwardii.

Dzisiaj gwardzistom już nic nie grozi - nawet my nie będziemy ich niepokoić, choć na jakąś bliżej nieokreśloną przyszłość - kombinuję sobie, żeby przekroczyć tę Spiżową Bramę - celów i powodów można znaleźć wiele.

Zostawiamy ich w spokoju i uddajemy się do kolejki, która ustawiła się do wejścia do bazyliki...



Później - jedni w lewo a do kopuły na prawo. Z osób chętnych do zdobycia szczytu bazyliki ;) znów ustawia się kolejka - po bilety wstępu. Ceny raczej symboliczne - ale zróżnicowane - dla piechurów - 5 euro, dla wygodniejszych i wjeżdżających windą po 7.

Jak dla mnie to nie honor wjeżdżać windą taki kawałeczek i jeszcze nie skorzystać z okazji zobaczenia wiodącej na kopułę drogi, wiec za 10 euro wzięłam te co pieszo i okazuje się, że bardzo dobrze zrobiłam, bo żeby dostać się do tej windy, znów trzeba odstać w długiej kolejce a piesi mają drogę wolną i bez tłoku mogą sobie zażyć tej niecodziennej wysokości :szeroki_usmiech
Zanim oni doczekają się na windę, my już będziemy na szczycie ;)

Winda jak się za kilka minut okazało dojeżdżała tylko do pewnej wysokości a dalej i tak trzeba było się wspinać. Jeśli ktoś jeszcze nigdy tamtędy nie szedł, to może sobie luknąć... :szeroki_usmiech











Podczas tej wędrówki występuje pewna niedogodność - taka mianowicie, że u samego szczytu - idąc - nie można trzymać pionu, tylko należy przybrać pozycję pochyloną - taką jak krzywa wieża w Pizie ;) albo i bardziej - mój kręgosłup nie był zachwycony ale przetrwał :szeroki_usmiech

Ale już za chwilę, mógł się zregenerować - gdyż spacer takim niecodziennym pasażem, wymagał pełnej gracji ;)







Co chwilę - wśród tych wielowiekowych pamiątek - napotykamy ślady Jana Pawła II...


Po spacerze między posągami świętych...




...można wejść do wnętrza kopuły...






Powtarzające się mozaikowe detale...


Można spojrzeć na dół, ale widać niewiele - ludziki jak mrówki...


Niestety rozciągnięta siatka uniemożliwia wykonanie ładnego ujęcia... jedynie można się mniej więcej zorientować w proporcjach i topografii bazyliki...



Zawsze będąc w bazylice - usiłowałam sfotografować wnętrze kopuły... Niepotrzebnie się wysilałam..., dziś na wyciągnięcie ręki... :szeroki_usmiech



Nad grobem świętego Piotra - napis ogłaszający "Tu est Petrus..."...


Jeszcze jedna atrakcja naszej dziesiejszej "górskiej" wycieczki... możliwość wzrokowego ogarnięcia panoramy Watykanu i Rzymu. Kiedyś byłby to tylko zlepek obrazów. Dziś - jak okiem sięgnąć - obiekty znane, podziwiane, do których tęsknimy i teraz możemy je ujrzeć z innej perspektywy... Warto było odłożyć tę wycieczkę ... na pięcioletnie... jutro... :wyszczerzony:

Romek przystępuje do dzieła... ;)


Ołtarz Ojczyzny...


Piazza San Pietro - na dłoni...




Zamek Świętego Anioła i Ponte Sant Angelo - na Tybrze


Z góry wszystko jest takie proste - Concilliazione, Anioł, Tybr i mosty


Ogrody na pałacach via Concilliazione...


Aula Pawła VI


Ogrody Watykańskie








Grota... w ogrodach... wzorowana na oryginalnej...nie wiem której konkretnie, to nie piszę ... ;)


Ogrodowe insygnia papieskie...


Muzea Watykańskie...


...z Placem Szyszki...


Spojrzenie z góry na kolumnadę...


W samym sercu Watykanu - dżungla ;) ciekawe kto się tu tak urządził ;)


Nasz "ślad"... ;)



Mimo upału, na dachu bazyliki można było przebywać bez końca. Wiatr, jak to w górach, maskował upał i w związku z tym zabawiliśmy tam kilka godzin - nie pamiętam jak długo, ale wiem, że tym razem to zwiedzanie Rzymu - jakoś tak wyjątkowo wolno nam idzie. Kiedyś mogliśmy "zlatać" cały Rzym w dwa dni. Dziś byłoby to nie do pomyślenia...

Gdy w końcu zdecydowaliśmy się wracać, to z powodu późnej godziny i jeszcze kilku ważnych punktów, zamierzaliśmy darować sobie dzisiejsze zwiedzanie bazyliki. Ale za chwilę okazało się, że droga powrotna kończy się właśnie... w bazylice... :szeroki_usmiech

Romek, oczywiście, nie darował sobie rundki dookoła, wzdłuż i wszerz... choć po zdjęciach widzę, że mu dziś oczy przyciągały głównie kopuły..., większe i mniejsze :szeroki_usmiech











Widać - zafiksował się... tam - na górze ... :wyszczerzony:

No, nie tylko kopuły, ale może nie będę ich po raz kolejny powielać - zwłaszcza, że niedawno - piętro wyżej, czy niżej - mieliśmy możliwość obejrzeć kilka pięknych ujęć z bazyliki. Jestem za umiarkowanym dawkowaniem i zażywaniem... również piękna... :wyszczerzony:

Moje zwiedzanie bazyliki było tym razem - bardzo wybiórcze. Poszłam tylko w kilka konkretnym miejsc...i zostałam tam... na dłużej... Z resztą część bazyliki wyłączono ze zwiedzania - przed wieczornym nabożeństwem...

Pierwsze to oczywista-oczywistość - do miejsca, które aktualnie gromadzi w bazylice najwięcej zwiedzających...




Potem druga - dla mnie oczywistość - turystyczne powitanie z San Pietro... ;)





I jeszcze z moimi starymi znajomymi - z ulubionymi aniołkami, które kiedyś w bazylice - ujęły mnie od pierwszego wejrzenia... :szeroki_usmiech



Nie wiedziałam z jakiego powodu, ale coś mnie zawsze do nich przyciągało. Aż tu kiedyś..., przypadkiem..., podczas buszowania po manowcach internetu, natknęłam się na taką informację, że te moje ulubione aniołki zdobią nagrobek polskiej dziewczyny - "wnuczki króla Jana III Sobieskiego - Marii Klementyny, tytularnej królowej Zjednoczonego Królestwa Anglii, Szkocji i Irlandii, która - z błogosławieństwem Stolicy Apostolskiej - wyszła za mąż za Jakuba III Stuarta, tzw. Starego Pretendenta do tronu Szkocji".

Musiałam to zacytować, bo przecież na historii to ja się nie znam. Ale czyż to nie wdzięczna okazja do nadrabiania zaległości :?: :wyszczerzony:

"Królewnisia" - bo tak ją nazywano i Jakub III Stuart - po ślubie - osiedli w Rzymie, otoczeni troskliwą opieką papieża Klemensa XI (ojca chrzestnego Klementyny - stąd jej imię). Ale baśniowa sielanka trwała zadziwiająco krótko, głównie wskutek głębokich różnic usposobień między królewską parą. Płaszczyzna wzajemnego porozumienia szybko zaczęła się kurczyć, doprowadzając do faktycznej separacji. Klementyna, pomimo dwukrotnego macierzyństwa, coraz bardziej stroniła od domu, synów, męża. Odrywając się od rzeczywistości, pogrążała się nie tylko w religijnych medytacjach w klasztorze Santa Cecilia, lecz także umartwiała się bez miary, co doprowadziło do skrajnego wyniszczenia organizmu, zakończonego przedwczesną śmiercią".

Pochowano ją w bazylice św. Piotra, właśnie tam gdzie moje aniołki, ale aniołki to nie całość jej nagrobka - tylko dolna jego część. Górna mi nie wyszła - może następnym razem...
Sam papież Klemens XII - został pochowany w bazylice św. Jana na Lateranie.

Nie spodziewałam się w tym miejscu znaleźć takiej wzruszającej historii - pięknej, inteligentnej, utytułowanej, bogatej "Królewnisi" - wnuczki słynnego na całą Europę dziadka - pogromcy Turków i córki chrzestnej samego papieża - a mimo wszystko głęboko nieszczęśliwej - do granic samounicestwienia..., podczas, gdy wystarczyłaby tylko miłość... :roll:
Ech, życie... Nikogo nie oszczędza...


Z zadumy i wzruszającej lektury wyrywa mnie Romek, bo jemu spodobały się inne dwa anioły, ale widocznie uznał, że dwa - to jeszcze za mało ;) :wyszczerzony:





Na bazylikę miała być tylko chwila, ale przeciągnęło się tak, że teraz możemy nie zdążyć tam, gdzie do tej pory nie udało nam się w Rzymie dotrzeć.
Tego akurat byłoby mi szkoda przekładać na kolejne "jutro" bo już raz przełożyłam. W tej sytuacji w tył zwrot i udajemy się na drugą stronę Tybru - przez Most Świętego Anioła a potem ulicą Vittorio Emanuelle.



Wszędzie chciałoby się wejść, ale nie dziś...












Choć na chwilę wstępujemy do Panteonu. Poprzednio byliśmy tu nocą, więc nie można było wejść do środka. A to przecież - 125 rok :szeroki_usmiech
I najlepiej zachowana budowla starożytnego Rzymu.



Tu można odwiedzić - największych z wielkich... królów, królowe...

Wiktora Emanuela


Umberto I


A na równi z władcami Italii - Królowa Polski...



Od VII wieku do dziś - Panteon jest użytkowany jako kościół katolicki - po wezwaniem Najświętszej Marii Panny od Męczenników - to tak dla przypomnienia ;)
Wcześniej służył kultowi wszystkich bogów i ówczesnemu cesarzowi - Hadrianowi.



Ale w Panteonie, to była tylko krótka wizyta...

Dziś zależy nam, żeby dotrzeć na Piazza San Luigi dei francesi (Świętego Ludwika króla Francji) - do kościoła o tej samej nazwie



W tym kościele, który jest kościołem narodowym Francji - w kaplicy kardynała Mateusza Contarelliego (ostatnia kaplica po lewej stronie), znajdują się trzy dzieła - idola mojej tegorocznej wyprawy do Rzymu - Caravaggia - przedstawiające życie patrona kardynała - świętego Mateusza.

Z duszą na ramieniu - bo nie wiem do której tam otwarte - docieramy do kościoła... i na nasze szczęście jeszcze można wejść, choć ochrona raczej nie wygląda na zadowoloną z nowych przybyszów, bo za kilkanaście minut zamykają.

Dobrze, że wiem - gdzie, co i jak - więc od razu udajemy się w odpowiednie miejsce.

Romek robi fotki a ja próbuję odkryć geniusz mistrza i odczytać potężne emocje u postaci - sprawcy, ofiary i świadków śmierci Mateusza - wśród których jeden ma rysy twarzy samego Caravaggio.

"Męczeństwo Świętego Mateusza"



W kolejnym ujęciu "Święty Mateusz i anioł" - anioł towarzyszy Mateuszowi podczas spisywania ewangelii...



I jeszcze jedno - fantastyczne przedstawienie momentu z życia celnika Mateusza - w chwili powołania go przez Chrystusa, który przyszedł do niego w towarzystwie świętego Piotra - gdy akurat ze swoimi współpracownikami był zajęty liczeniem pieniędzy.

Niestety fotka z naszego folderu - nie za bardzo nadaje się do publikowania. Wobec tego - posłużę się cudzą.

"Powołanie Świętego Mateusza"



Oddech ochrony na plecach nie sprzyja skupieniu i kontemplacji dzieł, ale cieszę się, że choć przez kilkanaście minut mogłam tu pobyć. Wraz z wybiciem godziny 19.00 - wszystkie turystyczne niedobitki - zostają zdecydowanie wyproszone z kościoła.

Szkoda, że tak szybko - ale skoro już nie możemy tu dłużej zostać, to bez żadnej nadziei na powodzenie kolejnego planu - udajemy się jeszcze na poszukiwanie drugiego kościoła - San Agostino, znajdującego się na Piazza Agostino. W nim znajduje się jeszcze jeden Caravaggio - "Madonna di Loreto" (nazywana również Madonną pielgrzymów).

Odległość na mapce niewielka, ale w tej presji czasowej mieszają mi się kierunki... W końcu znajduję kościół i... o dziwo, mimo że już po godzinach zamknięcia, kościół jest wciąż otwarty.


To tutaj...


Wślizgujemy się do środka - a tam akurat jakieś wieczorne nabożeństwo. Właśnie się skończyło i pewnie zaraz nas wyproszą, ale na nasze szczęście, jakieś towarzystwo wzajemnej adoracji - ucina sobie pogawędkę ze swoim księdzem.
Kościelny niespokojnie przystępuję z nogi na nogę a ja od razu lecę do tego wspaniałego choć mocno kontrowersyjnego dzieła, o którym wcześniej tylko słyszałam.

"Madonna Loretańska"


Na obrazie - para prostych i biednych ludzi, ubranych w brudne i zniszczone szaty, składa hołd Madonnie z Dzieciątkiem. Wspaniała postać Madonny - wzbudziła kolejny skandal ówczesnego Rzymu, gdy okazało się, że do postaci Marii pozowała kobieta lekkich obyczajów z pobliskiego Piazza Navona. Na dodatek to ta sama, która była powodem kłótni, w wyniku której Caravaggio zranił przeciwnika i musiał uciekać z Rzymu... Ale to już całkiem inna historia...

Romek obleciał jeszcze cały kościół. Ja sobie podarowałam, bo po kilku dniach dreptania po rzymskich kościołach, mam już takie zamieszanie w głowie, że i tak prawdopodobnie nie będę w stanie rozróżnić jednego od drugiego i kolejnego. Postałam wiec sobie przed tą Madonną i tymi starcami z brudnymi nogami, które co chwilę eksponował blask świateł - uruchamianych eurówkami wrzucanymi na przemian - przez garstkę nie mogących się z nim rozstać "smakoszy" ;)

I z tym obrazem pod powiekami - opuściłam ubiegłoroczny Rzym :szeroki_usmiech


Mimo, że pora nie tak późna i jeszcze wiele dałoby się zobaczyć, miałam poczucie, że mam już dość i nawet więcej nie chcę.

Opuściwszy kościół San Agostino udaliśmy się na Via del Corso, gdzie naciągnęłam jeszcze Romka na wejście do Zary, bo po poprzedniej wizycie nie mogłam zapomnieć kilku widzianych tam drobiazgów :wyszczerzony:

A potem to już Via del Corso do końca - i pod Kapitolem wskakujemy do autobusu "64"... i tak jak wczoraj i przedwczoraj i przed, przed... wracamy do swojego domku na kółkach :szeroki_usmiech



W drodze powrotnej przypominam Romkowi, że został nam w Rzymie jeszcze jeden Caravaggio, zaplanowany na ten pobyt, który znajduje się w okolicy Kwirynału.

Następnego ranka, choć już było postanowione, że wyjeżdżamy, Romek chciał jeszcze pojechać nad Tybr, żebym mogła polecieć na Kwirynał i dopełnić swojego planu tropienia Caravaggia. Ale mu to szybko wyperswadowałam - w myśl zasady, żeby od stołu wstawać z pewnym, lekkim niedosytem... :szeroki_usmiech

Tak samo było tutaj... Nie muszę przecież połknąć wszystkiego - ten niedkryty Caravaggio zostanie na następny raz.

Informuję o tym Romka, jakby to była najbardziej oczywista oczywistość, że tu wrócę, jakby to było 50 kilometrów. Nie wiem skąd we mnie ta pewność, ale jest... :szeroki_usmiech

Takich "smaczków", to ja mam w Rzymie jeszcze wiele do posmakowania. Właściwie, to im więcej go poznaję, tym większy mam na niego apetyt. Ciągle odkrywam, gdzieś na łamach przewodników, lub wirtualnych stron - cuda, które bezwzględnie należy w Rzymie zobaczyć... Mam nadzieję, że życia starczy... :szeroki_usmiech

Tym razem - jestem zadowolona, że Rzym potraktowałam, jak przystało - spokojnie, powoli, delektując się chwilą, miejscem, detalem, klimatem, tym wyjątkowym czasem... który został nam dany...

:spoko

Aulos - 2013-04-17, 22:48

No tak, Santa nie dojechała do Częstochowy, bo pisała najdłuższy post na świecie :wyszczerzony: Ale, za to, pełen treści i bogato ilustrowany. Jesteśmy krok za Wami - my też kopułę ciągle odkładamy "na potem", a dzięki Wam, już tam trochę byliśmy. Pozdrawiamy z wiosennego Kołobrzegu :spoko
Fux - 2013-04-18, 06:41

Pikne widoki z tej kopuły. Nas kolejka zniechęciła.
Ale i tak byliśmy zachwyceni całą resztą z Ogrodami włącznie.
Przepiękne.

Santa - 2013-04-18, 20:38

Aulos napisał/a:
No tak, Santa nie dojechała do Częstochowy, bo pisała najdłuższy post na świecie :wyszczerzony: Ale, za to, pełen treści i bogato ilustrowany. Jesteśmy krok za Wami - my też kopułę ciągle odkładamy "na potem", a dzięki Wam, już tam trochę byliśmy. Pozdrawiamy z wiosennego Kołobrzegu :spoko


Miałam nadzieję, że nikt tego nie zauważył :wyszczerzony: Ale skoro już zostałam zdekonspirowana, to muszę się wytłumaczyć, że przyczyna była nagła, niespodziewana, obiektywna i zdecydowanie mniej miła niż pisanie relacji z Italii :szeroki_usmiech

Pozdrawiamy serdecznie - z dalekiego południa :spoko

Fux napisał/a:
Pikne widoki z tej kopuły. Nas kolejka zniechęciła.
Ale i tak byliśmy zachwyceni całą resztą z Ogrodami włącznie.
Przepiękne.

Kolejka po bilety - to tylko kilka minut, ale ta do windy, to rzeczywiście zniechęcająca. Dlatego właśnie podkreśliłam, że można pieszo i to żaden wysiłek :szeroki_usmiech

Agostini - 2013-04-18, 21:37

Kolejny raz, pięknie było z Tobą, Santo, odkrywać, a nawet smakować Italię. ;)
A ja, kolejny raz, czytając Twoje relacje, uświadamiam sobie, że powiedzenie - „za pierwszym razem, to niewiele się widzi”, w moim przypadku jest niestety aktualne. :-/
I właśnie dlatego potrzebne są powroty.

Miło było tu przebywać, czytać i oglądać, zawsze z zaciekawieniem i uśmiechem przyklejonym do twarzy. ;)
Bardzo Ci dziękuję.

Nie wiem, czy kwiatki :bukiet: z piwem :pifko pasują.

Santa - 2013-04-22, 16:45
Temat postu: Przygód ciąg dalszy...
Agostini napisał/a:
...
... kolejny raz, czytając Twoje relacje, uświadamiam sobie, że powiedzenie - „za pierwszym razem, to niewiele się widzi”, w moim przypadku jest niestety aktualne. :-/
I właśnie dlatego potrzebne są powroty...


Ostatnio o niczym innym nie jestem w stanie myśleć, oprócz... "wróć do Sorrento, wróć do Sorrento..." :lol:


Bardzo Wam dziękuję, że tu wciąż jesteście - choć już w relacjach "po sezonie" :szeroki_usmiech
Zaglądając tu - dodajecie mi energii i motywacji do pisania - i stajecie się współautorami tej opowieści. Bez Was - nie dociągnęłabym do końca.

Jeszcze tylko dziś - i zakończenie - za kilka dni (mam nadzieję) :szeroki_usmiech
..............................................................................................................................

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Ponieważ już wczoraj postanowiliśmy wyjechać z Rzymu, więc dziś mamy wolne, spokojne przedpołudnie, które spędzamy na słodkim lenistwie i dopieszczaniu kamperka przed drogą powrotną.

Przed dwunastą, bo tak się kończy doba na tym kamperparku, wyjeżdżamy z Cassiliny, prosto na rzymską obwodnicę - GRA. Za kawałeczek autostrady - do Orte płacimy 4 euro i stamtąd - swoją starą, spokojną "czterdziestką piątką" przecinamy włoski "bucik", kierując się w stronę Adriatyku.

A jakże..., przecież trzeba trochę "odpocząć" na tych wakacjach... :szeroki_usmiech
Mamy tam swoje miejsce, gdzie odpoczywa się miło i spokojnie.

Nareszcie kilka godzin tego, co w kamperowaniu najbardziej lubię - takiej spokojnej, niespiesznej jazdy, z nogami na kokpicie, zachwytem w oczach, aparacikiem w dłoni i zatrzymywaniem się, gdzie tylko dusza zapragnie :szeroki_usmiech

Mam nadzieję, że Romek nie przypomni sobie, że chciałam "powozić" - bo jakoś tak błogo mi się jedzie na fotelu pasażera, że na razie nie chciałoby mi się przesiadać i psuć tego miłego nastroju. Może potem... :szeroki_usmiech



Poza tym - znów zaczynam odczuwać "głód" włoskich zakupów i liczę, że uda mi się go w tej drodze powrotnej - w pełni zaspokoić :szeroki_usmiech
Tak też było - trochę jazdy, kilka postojów ... i dopiero późnym wieczorem doturlaliśmy się do celu - czyli do Rosolina Mare.

W ubiegłym roku spędziliśmy tam kilka dni na plaży, w towarzystwie kilku włoskich kamperków i kotów polujących na jaszczurki :szeroki_usmiech Wszystko bez żadnych planów i za "free" :szeroki_usmiech

Miałam nadzieję, że nasze - ubiegłoroczne, zagrzane miejsce - teraz też będzie na nas czekać, ale niestety - tym przy naszym placyku, zastaliśmy znak zakazu postoju dla kamperków :roll: Szkoda...

Noc spędziliśmy na zupełnie pustym parkingu miejskim blisko morza - ukołysani łagodnym szumem fal. Parking ten zapełniał się dopiero, gdy zjeżdżali się amatorzy plażowania.

Obok był kemping "Rosapineta", ale ponieważ nasz pobyt był taki tylko - w przelocie - więc z niego nie korzystaliśmy.
Miałam zamiar zajrzeć na niego i rozeznać jego okoliczności - na bliżej nieokreśloną przyszłość, ale jakoś tak czas szybko minął, że nie zdążyłam.

Fotek w Rosolinie nie robiliśmy, bo mamy z ubiegłego roku - i tylko tak dla orientacji pokażę, że obok plaży dzikiej i niepłatnej, można również skorzystać z kąpieliska bardziej... cywilizowanego.




Po utrwaleniu opalenizny, wyjeżdżamy z Rosoliny i jak zwykle - lokalnymi drogami, równoległymi do Adriatyku - kierujemy się na wschód. Żal wyjeżdżać z Italii, ale podróż była fantastyczna, więc będzie co wspominać...

Jadąc wzdłuż Adriatyku, kręcimy się jeszcze po przydrożnych kompleksach handlowych, bo mam jeszcze pewien niedosyt w dziedzinie włoskiego obuwia - a moja zwykle silna wola, nie obejmuje zdolności do rezygnacji z kolejnych i kolejnych włoskich butów :wyszczerzony: - choć jeszcze ubiegłorocznych nie zdążyłam włożyć ;)

Aż w końcu dojeżdżamy do Potrogruaro, gdzie zamierzamy odbić na autostradę.

No i tu się właśnie podziało to, co zapowiedziałam na początku relacji..., że długo tego Portogruaro nie zapomnę... :roll:

Jeszcze tylko jedno rondo, na rondzie w lewo i już powinniśmy być na drodze, która zaprowadzi nas na autostradę.

Stoimy na wewnętrznym pasie - tego ronda, a na zewnętrzny podjeżdża ogromny tir na rumuńskich numerach, z jeszcze większą przyczepą.

Stoimy, bo na tym rondzie ruch regulowany jest światłami.
Zewnętrzny pas dostaje zielone, tir rusza i opuszczając skrzyżowanie - robi nagły skręt w prawo i już go prawie nie ma, a tu nagle głośne "trach"...

Równocześnie z tym "trach" nasza markiza rozwija się i upada na środek ronda. O, nie... najczarniejsza wizja ogarnia moją bogatą wyobraźnię...
Jako, że mam bliżej, wyskakuję z auta i patrzę co się stało...

No tak - zahaczył o naszego kamperka, ale na szczęście tylko o element plastikowy mocujący markizę do zabudowy.

- Nic się nie stało, wołam do Romka - to tylko markiza... Zanim to powiedziałam, uświadomiłam sobie, że dla mnie tylko markiza, dla Romka... markiza...

Tymczasem... za nami... sznur aut..., niektórzy próbują ominąć nasz "piknik" rozłożony na środku ronda, ktoś tam z tyłu zaczyna trąbić - jakaś trąba, która nie widzi co się dzieje... :roll:

Trzeba jak najszybciej stąd wyjechać, ale to nie takie proste, gdy "żelastwo", które jeszcze przed chwilą było konstrukcją markizy, teraz sterczy prostopadle do kampera a na dodatek plącze się rozwinięta, podarta markiza.


Proponuję Romkowi, żeby zjeżdżał na bok, a ja tę markizę spróbuję przytrzymać i ponieść za kamperem, gdy on będzie jechał.

Tak też robimy. Romek powoli rusza... , ja podtrzymując markizę i te wystające i pchające się na mnie rury i rurki, dotrzymuję mu tempa.

Romek zatrzymuje się obszarze wolnym od ruchu. Wskakuje na barierkę, drugą nogą opiera się o wejście do kamperkowego schowka - i próbuje tę markizę jakoś "odmontować". Ale ona... diablica jedna... - jakoś tak się "zapiekła", że ani drgnie. Nic dziwnego 40 stopni...

W międzyczasie podchodzi jakiś młody Italiano, który odstawił na pobocze swój motocykl i coś do mnie nawija - w mieszaninie angielskiego, włoskiego i migowego - w każdym bądź razie na tyle czytelnie, że go bez problemu rozumiem..., że on zapisał numery tego tira i że można wezwać policję, itd, itp...

No tak - można i policję, tylko po co... :?: :roll: Już ja znam ich policję, pół dnia straconego, a efektu żadnego...

Ale grzecznie mu dziękuję i biorę od niego ten zapisany namiar...

Potem wracam na "miejsce zdarzenia" i dokładnie zbieram wszystkie drobiazgi, które pozostały na skrzyżowaniu od tego pękniętego plastiku, pakuję do torebki, może uda się skleić...

A co - czytam przecież forum CT i różne takie wątki, na których się nie znam - ale pamięć mam dobrą, to w razie potrzeby mam w głowie gotowe schematy postępowania w różnych kamperowych okolicznościach... i wiem, że uszkodzone kamperkowe plastiki - można kleić :wyszczerzony:

Romek wciąż mocuje się z tymi zapieczonymi śrubami, a tu ni stąd ni zowąd, wyrasta jakieś lokalne "policja stradale".

A oni tu po co :?: :!: :roll: Pewnie monitoring im pokazał im, że coś się dzieje na skrzyżowaniu.

Tylko mi tu jeszcze brakuje, żeby nam wezwali jaką pomoc drogową...

Ale zanim umundurowane Italiano zdążyło się do mnie zbliżyć i otworzyć swój włoski dziób, uprzedzam go i uruchamiając wszystkie zasoby mojego czynnego słownika włoskiego, wyjaśniam mu, co się wydarzyło i że za chwilę poradzimy sobie i odjedziemy.

Italiano wprawnym okiem ocenia, czy relacjonowany przeze mnie przebieg zdarzenia brzmi wiarygodnie, potem upewnia się, czy aby na pewno nie potrzebujemy jego pomocy, czy będziemy zgłaszać zdarzenie i widać, że z wyraźną ulgą przyjmuje moje zapewnienie, że poradzimy sobie sami.

Daje mi tylko namiar na mechanika (od kampero), włosko-migowym tłumaczy mi jak do niego trafić i odjeżdża.

No i bardzo dobrze. Tylko by przeszkadzał :!:

Po chwili Romek odmontowuje markizę i zaczyna kombinować jakby ją umocować na bagażniku dachowym kamperka. Ale mu odradzam ten sposób, bo zamiast się tu gimnastykować na wysokościach, można przecież spróbować wsunąć ją do wnętrza kampera.

Próba przez szybkę pasażera - powiodła się za pierwszym razem. Potem trochę żałowałam, że jej nie daliśmy na dach, bo Romek mając ją przed oczami - jakoś nie mógł o niej zapomnieć - i długo nie był w stanie odzyskać dobrego, wakacyjnego nastroju.

No co ty... - przecież na markizie się nie jeździ :!: :szeroki_usmiech Cieszmy się, że tylko tyle...
Ale moje argumenty są za słabe...


Gdy już w końcu wjechaliśmy na tę autostradę i zatrzymaliśmy się, żeby przy kawce, spokojnie przeanalizować przebieg wydarzeń, mój mąż rozbrajająco otwarcie i szczerze stwierdził, że takiego sprytnego pilota, jak on ma, to drugiego ze świeczką nie znajdzie... :wyszczerzony:


No może nie powinnam tego pisać tak publicznie, bo mi się zaraz mogą posypać jakieś propozycje od "Formuły 1" :haha: ... a ja przecież nie mam czasu odbierać obcych telefonów... :wyszczerzony:


No tak - pilotem jestem dobrym ale ciągle nie mogę sprawdzić się jako kamperokierowca. No i pewnie już nie sprawdzę się podczas tej podróży...

Nawet o tym nie wspominam, bo za odpowiedź, wystarczy mi sam widok człowieka - z nastrojem obniżonym... znacznie poniżej poziomu morza :roll:

Dziwi mnie trochę, że jakaś stara markiza, jest w stanie tak wpłynąć na męskie postrzeganie świata, no ale w końcu przecież nie od dziś wiadomo, że kobieta jest z Wenus i nie jest w stanie do końca zrozumieć tych z Marsa :wyszczerzony:


Żeby już do tego tematu nie wracać, dodam tylko, że koszty uszkodzonej markizy pokryło ubezpieczenie AC - w wysokości połowy ceny nowej. Koniec ględzenia - jedziemy dalej...

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Jakoś w końcu udało mi się odwrócić uwagę Romka od tej markizy - i kolejne dwa spokojne dni minęły nam na drodze powrotnej do domu.
Przez Austrię - zarządziłam - żeby tylko autostradą. Bałam się lokalnych kontroli drogowych, bo zasób mojego bagażnika i każdego zakamarka kampera - to ... szkoda słów... Sama nie zdawałam sobie sprawy...

Kamper jest niezastąpiony... jak autko na zagraniczne... zakupy :wyszczerzony: ;)

Ale nic się nie działo, ani w Austrii, ani w Słowacji....

W końcu zbliżamy się do Barwinka. Na ostatnich kilometrach przysypiam - bo jest środek nocy i już nie mam ani grama siły, żeby Romka pilotować, ale on uparł się, żeby nocować na ojczystej ziemi...

Dojeżdżając do granicy, z daleka widzę niebieskie migające światła, którymi za chwilę - dostajemy "po oczach"...

Lizak..., dobry wieczór..., dobry wieczór..., prawo jazdy, dowód rejestracyjny, skąd państwo wracają..., z daleka..., a z jak daleka - jeśli można wiedzieć, z Neapolu..., to daleko, rzeczywiście..., to państwo wypoczęli...

-No tak - ale wypoczywać to my będziemy dopiero jak wreszcie wrócimy domu... :wyszczerzony:

-No niech już pani nie narzeka, mąż jedzie a pani to pewnie sobie śpi w najlepsze, albo obiad gotuje... i takie tam teksty... lekceważące poważnego kamperowego pilota ... :haha:

Jeden o dokumenty, formalności, drugi o to - jak to się kamperkiem podróżuje...

Jeden pyta ile to taki kamperek kosztuje..., a drugi co państwo przewożą...

Już nie wiem któremu mam odpowiadać, bo i ten grzeczny i ten uprzejmy - wiec mówię mu, że... jak to turyści - wożą ze sobą wszystko co potrzebne do życia...

-Mówi pani, że jak to turyści, a czy może nas pani tu zaprosić i pokaząć co jest w środku :?:

-Ależ oczywiście, tylko proszę uważać, bo tu w przejściu leży markiza, bo nam rumuński tir trochę podróż skomplikował... itd...

-Aha - no rzeczywiście..., postawił nogę i drugiej jakoś mu się już odechciało, bo po tej markizie poruszać się to tylko ja potrafiłam... :wyszczerzony:

Więc tylko latarką "łypnął" i odpuścił...

No to szerokiej drogi - żegna państwa... polska służba celna...

Coooooooo :?: :?: :?: :!: :!: :!: :shock:

Dopiero teraz do mnie dotarło - toż myślałam, że z policjantami rozmawiam... co mnie w kraju uprzejmie witają... I że zwyczajnie ciekawi jak kamperek w środku wygląda...

To ja przez Wiedeń jadę, żeby losu nie prowokować, a tu mi swojaki szykują takie powitanie :!: :roll:

Dopiero wtedy zrozumiałam, że te przepisy przewozowe - to ja jednak muszę kiedyś sprawdzić, bo moja swoboda w zakresie włoskich zakupów jest absolutnie nieograniczona - i obawiam się, że wymykająca się spod wszelkich paragrafów :wyszczerzony: :roll:

Ale nie mam już dziś siły, żeby się tym przejmować. Romek skręca na parking i zarządza nocleg na polskiej ziemi.


Jest daleko po północy i mimo, że kropi polski deszcz - w pobliżu jakiś polski tatuś z synkami - urządzają mecz piłki nożnej - w oczekiwaniu na jakiegoś wujka, któremu auto "padło" i nie może z nimi przekroczyć granicy.

Cała okolica jest o tym pechu wujka powiadomiona, a każde uderzenie piłki w beton parkingu - daje efekt uderzenia w głowę...

Romek - nie wytrzymuje - z pełną dyplomacją - przeprowadza skuteczną akcję porządkową, w efekcie której - nastaje całkowita cisza nocna.

Zasypiając - przechwytuję myśl, czy aby awaria markizy nie była w tej podróży wydarzeniem... szczęśliwym... i czy to już na pewno koniec naszych przygód... :wyszczerzony:

:spoko

krzysztofCz - 2013-04-23, 06:11

Oj kobieto, kobieto. Nie znasz nas facetów :lol: . To nie ważne czy markiza była stara, czy nowa... ważne jest, że to była Jego markiza :szeroki_usmiech :spoko
Santa - 2013-04-25, 15:45
Temat postu: Krótkie zakończenie...podróży, relacji... i...pewnej epoki
krzysztofCz napisał/a:
Oj kobieto, kobieto. Nie znasz nas facetów :lol: . To nie ważne czy markiza była stara, czy nowa... ważne jest, że to była Jego markiza :szeroki_usmiech :spoko


Mimo wieloletniej, pilnej nauki - wciąż znam za mało :wyszczerzony:
Za niedługo przyszło mi się dowiedzieć, że kamper bez markizy absolutnie nie może być ... :wyszczerzony: choć dla mnie wciąż pozostaje kamperem :szeroki_usmiech
Ale o tym za chwilę...

.................................................................................................................................


:kwiatek :kwiatek :kwiatek

Od Barwinka do domu mamy "rzut beretem" ale jakość przygranicznych lokalnych dróg spowalnia podróż do granic mojej tolerancji. Szczególnie daje się to odczuć, gdy wraca się" ze świata" :szeroki_usmiech
Więcej tędy nie jadę. Postanowione :!:

Do domu docieramy koło południa, ale tylko na kilka godzin, żeby zobaczyć się z dziećmi i wypakować część naszego podróżnego majdanu. Po południu udajemy się w dalszą podróż - bo nasz kamperek "mieszka" gdzie indziej :szeroki_usmiech
Poza tym musimy odzyskać naszą codzienną osobówkę, która pod nieobecność kamperka odpoczywała w jego garażu.

Głowy mamy naładowane relacjami naszych dzieci z okresu naszej niebytności w domu, więc nasze osobiste wakacyjne wspomnienia powoli zacierają się.

Najbardziej emocjonujące są wrażenia naszego syna, który właśnie wrócił z Ukrainy, dokąd wybrał się z kolegą - bez wcześnieszego planu - informując rodziców o tym fakcie smsem, gdy akurat bawili na Wybrzeżu Amalfii - po czym telefon wyłączył i więcej się nie odzywał :roll:
Znając awersję matki do Ukrainy, pewnie nie chciał jej denerwować :wyszczerzony:

I jak to zwykle ze mną bywa, do treści wypełniającej mój umysł - od razu wkrada mi się jakiś podkład muzyczny, więc całą drogę podśpiewuję sobie pewną przeuroczą turystyczną piosenkę.
Pewnie z radości, że wrócił zdrów i cały... :lol:




Na ostatnim odcinku drogi - mój mąż ni stąd ni zowąd, nagle wrzuca kierunkowskaz, zatrzymuje się na poboczu i zapraszającym gestem wskazuje mi miejsce kierowcy... :shock:

Zupełnie o tym zapomniałam...

Już miałam się sprzeciwić, bo dla tych marnych 20 kilometrów to szkoda sobie głowy zawracać. Ale w porę się powstrzymałam - uznając, że lepiej mało..., niż wcale...
Ostatecznie do następnej okazji nie wiadomo ile przyjdzie poczekać.

Jeszcze dobrze nie zajęłam miejsca za kierownicą, a już mój małżonek zaczyna mnie pouczać..., a to... że kamper to nie jest taki zwykły samochód..., że w prowadzeniu to trzeba uważać... i na szerokości, i na wysokości..., i w ogóle na wszystko co się rusza - też trzeba uważać :lol:
No i takie tam hasła, na które ręce opadają a "scyzoryk w schowku sam się otwiera" ;) - zwłaszcza, że mój staż jako kierowcy - jest dłuższy niż staż małżeński :haha:

No ale przecież nie będę się kłócić na koniec takich fantastycznych wakacji... :roll: Postanowiłam, że jakoś to zdzierżę ;) :szeroki_usmiech

Mąż nadaje..., a ja ...udaję..., że nie słyszę..., że to nie do mnie :wyszczerzony:

Kierunkowskaz i ruszam - oczywiście nie przerywając swojej turystycznej piosenki :lol: "Niech inni se jadą, gdzie mogą, gdzie chcą - do Wiednia, Paryża, Londynu..." :szeroki_usmiech

Ale na wszelki wypadek - kątem oka - sprawdzam co z samopoczuciem mojego męża, wszak już dawno odkryłam, że te jego uprzedzenia do prowadzenia samochodów przez kobiety, są absolutnie od niego niezależne - więc muszę kontrolować, czy aby za chwilę nie przepłaci tego zdrowiem...

Tymczasem mój mąż, jedną dłoń wpija w oparcie fotela, drugą dramatycznie ściska pas, jakby ten pas rzeczywiście był gwarantem bezpieczeństwa - zupełnie tak samo jak ja... na Wyrzeżu Amalfitańskim :lol:

Dodatkowo wysuwa prawą nogę do przodu i co chwilę naciska nerwowo na podłogę - na jakiś wyobrażony hamulec - i powtarza: "nie śpiewaj, tylko jedź"... albo "uważaj, bo ja tu nie mam ręcznego" :lol:

Koniec świata... :!: :!: :!: :wyszczerzony:

Na dodatek - jakby tego jeszcze było za mało, po chwili ukazuje mi się jakiś zupełnie niespotykany na tym terenie i w tym miejscu - patrol policji - z wirującym niebieskim - sami wiecie czym, bo na tym forum nie da się wpisać tego słowa, bo na podglądzie i tak zawsze wyjdzie "no name" :roll: (kilka razy próbowałam i zawsze to samo) :szeroki_usmiech

No tylko tego mi jeszcze brakowało..., chyba się te chłopy dziś przeciwko mnie zmówili..., że też nie można spokojnie przejechać się swoim kamperkiem - raz w życiu :wyszczerzony:

Ale co tam - w końcu jestem na swoim terenie - i ten patrol, to na pewno koledzy mojego brata albo nawet i moi znajomi - ze szkolnych lat.

Sama myśl, że może mnie kontrolować ktoś znajomy w takich niezwykłych okolicznościach - za kierownicą takiego niecodziennego wehikułu - tak mnie rozbawiła, że choć zwykle staram się policji unikać, tak tym razem wręcz zapragnęłam być zatrzymana ;)

Ale oni - zajęci "obracaniem" jakiejś zwykłej statystycznej..., w zwyczajnym fiaciku, nawet na mnie nie popatrzyli :roll:
Jak mogli ;) :!: :haha:

Ale ich strata - w końcu przegapili taką rzadką okazję ;) :!:

W tamtej okolicy taki kamperek przejeżdża pewnie ze dwa razy w roku - raz jak Santa jedzie na urlop, a drugi... jak z urlopu wraca... :wyszczerzony:
Trudno panowie - trzeba być czujnym..., jak się jest na służbie ;)

Tych dwadzieścia kilometrów - minęło jak oka mgnienie... Szkoda..., żeby tak choć ze dwieście... Ale dobre i to...

Nie mogę - co prawda - powiedzieć, że udało mi się poczuć jakiś kamperowy wiatr we włosach, ale teraz mogę bez żadnego naciągania stwierdzić, że "jestem kamperowcem" - a nie tylko - kamperowym pilotem ;)


Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam, ale to było moje pożegnanie z kamperkiem. Po kilku tygodniach - w wyniku powakacyjnych rozważań nad przyszłością naszego rodzinnego karawaningu - uznaliśmy, że przyszedł czas na zmiany.
Pierwszy zainteresowany klient, który wszedł do naszego garażu - po pięciu minutach oznajmił, że go kupuje.
Dobrze, że mnie tam wtedy nie było... :roll:

To był piękny kawałek naszego życia... :szeroki_usmiech





:kwiatek :kwiatek :kwiatek

I to już jest koniec mojej opowieści - z piękną Italią w tle. Po cichu się przyznam, że samej trochę mi żal, że już się kończy ta moja wirtualna "podróż". Ale pocieszam się, że za niedługo znów będzie lato... :szeroki_usmiech

Dziękuję Wszystkim, którzy zaglądali do mojego "przedziału", od czasu do czasu sympatycznie zagadnęli, zażartowali... podsuwając mi pomysły i dodając energii na ciąg dalszy.

Podczas tego "smakowania" - nigdy nie czułam się tu sama - a życzliwość i gest moich gości sprawiały, że nie brakowało też "wody rozmownej" - co jak się okazuje - nie tylko "rozwiązuje" języki ale też... "uruchamia" klawiaturę :wyszczerzony:

Pozdrawiam serdecznie i na rozpoczęty sezon życzę wspaniałych podróży. A niezdecydowanym co do kierunku - polecam... Italię :wyszczerzony:

:kwiatek :kwiatek :kwiatek

krzysztofCz - 2013-04-25, 19:43

:shock: :shock: :shock: sprzedaliście :?: :?: :?:
i tak sobie spokojnie cały czas piszesz by dać takie zakończenie :?: Ja protestuję... chyba, że do wakacji kupicie drugiego :lol:

Agostini - 2013-04-25, 20:02

Santa napisał/a:
to było moje pożegnanie z kamperkiem. Po kilku tygodniach - w wyniku powakacyjnych rozważań nad przyszłością naszego rodzinnego karawaningu - uznaliśmy, że przyszedł czas na zmiany.


Sam bym się przestraszył, czytając te słowa, gdybym nie wiedział, że zmiany poszły na lepsze.
Tak więc uspokajam wszystkich - „przyszłość rodzinnego karawaningu” Santy, będzie kontynuowana teraz z pomocą dreamlinera.


PS
No to chłop, nie na żarty, się zniechęcił tą markizą. :haha: I baaardzo dobrze. :szeroki_usmiech

Aulos - 2013-04-25, 21:07

Santa, gratuluję kamperowej inicjacji :wyszczerzony: i bardzo, baaardzo dziękuję
za tę wirtualną podróż do Italii :spoko

Den-tal - 2013-04-26, 23:15

No to przegralem zaklad z moja slubna bo obstawilem opcje ze nie siadziesz za kierownica :szeroki_usmiech
Santa - 2014-03-07, 13:30
Temat postu: Pozdrowienia z "Monte Cassino" ;)
Wiosna tuż, tuż... kamperek w swoim garażu umiera z tęsknoty za dalekim światem a my wraz z nim, odliczając dni do chwili, gdy znów można będzie wskoczyć do kabiny, radośnie pomachać rodzinie i na pożegnanie zawołać "arrivederci ...amore" :szeroki_usmiech

Jedynym zgrzytem w tym radosnym klimacie oczekiwania jest... wciąż nienapisana relacja z ostatnich wakacji... :roll:
W tym roku na napisanie relacji z podróży nie było żadnych widoków. W moim życiu pojawiły się nowe wyzwania, które pochłonęły mój umysł, serce i znacznie ograniczyły czas, przeznaczony na to co lubię :szeroki_usmiech

I tak by już pewnie zostało..., ale w życiu i w podróży nigdy nic nie wiadomo... W swój skrupulatnie zaplanowany i szczelnie wypełniony życiowy harmonogram, musiałam wprowadzić pewną korektę. I tak - ni stąd, ni zowąd - znalazłam się na... Monte Cassino :szeroki_usmiech Jest to wprawdzie tylko nasze lokalne Monte Cassino i tyle ma wspólnego z tym oryginalnym, że wysoko jest... a to moje to na piątym piętrze :wyszczerzony:

http://szukaj.sluzbazdrow...-18/j30470.html

Tyle wolnego czasu to ja nie miałam od niepamiętnych czasów... Czyż można znaleźć lepsze okoliczności do napisania relacji z podróży... :?: :szeroki_usmiech

Co prawda obawiam się, że na porządną relację czasu nie wystarczy, ale przynajmniej spróbuję dokleić coś do ubiegłorocznej...

:kwiatek2 :kwiatek2 :kwiatek2

Nad naszymi wakacjami 2013 - przez wiele wiosennych tygodni wisiały ciemne chmury. Ale na kilka dni przed planowanym urlopem, nagle powiał wiatr z północy, który rozwiał wszystkie przeszkody, wyszło słońce i okazało się, że... jednak mamy miesiąc wolnego :wyszczerzony:

Mimo, że nigdy nie straciłam nadziei, że w końcu wszystko dobrze się ułoży, to nie miałam ani czasu, ani głowy, żeby do wyjazdu solidnie się przygotować. Co prawda w okresie okołowielkanocnym próbowałam "rozpracować" temat Toskanii ale gdy już miałam gotowy wstępny szkic podróży, to doszłam do wniosku, że jednak Toskania nie jest w stanie "przebić" naszej zeszłorocznej Amalfitany... i zostawiłam ją w spokoju. Niech czeka... :szeroki_usmiech

W związku z powyższym pojechaliśmy "w ciemno"... Ostatniego dnia zgarnęłam tylko stare podróżne pudło z mapami, wydrukami, Bystrzakami i Pascalem, który - co prawda - już mnie od dawna irytuje ale jednak wciąż nie potrafię się z nim rozstać.

Kto czytał moją ubiegłoroczną relację ten wie, że na zakończenie rozstaliśmy się z naszym kamperkiem. Dlatego zanim wyruszymy - pozwolę sobie przedstawić nasz nowy nabytek, który od 2 lutego 2013 jest z nami ale dotąd nie było stosownej okazji, żeby go Szanownemu Towarzystwu pokazać :szeroki_usmiech

Prezentacja będzie krótka, ponieważ dobrze go znacie. Zanim trafił do nas, miał zacnych camperteamowych właścicieli, którzy oddali go nam szczerze i z życzeniami, abyśmy z nim przeżyli tyle szczęśliwych chwil co oni :szeroki_usmiech

O mocy szczerych życzeń można będzie się przekonać zaglądając do tekstu, który - mam nadzieję, że uda mi się w końcu zredagować :szeroki_usmiech

Jeszcze tylko jedną sprawiedliwość pozwolę sobie tu oddać pewnemu dyskretnemu Forumowiczowi, który z ogromną życzliwością, ostrożnością i klasycznym "wyczuciem" - pomógł nam podjąć ostateczną decyzję... każdy kto zmnieniał kamperka ten wie, jakie to są emocje :szeroki_usmiech

No to skoro już wszyscy wszystko wiedzą, czas zaprezentować nasz aktualny podróżny domek...
Oto on:



Jest przytulny, pachnący... czystością, wolnością i przygodą... :wyszczerzony: Jest właśnie taki jaki miał być... a nawet jeszcze lepszy :szeroki_usmiech Jest sposobem realizacji podróżnych marzeń - po prostu "dremlinerem" ;)

CDN

Agostini - 2014-03-07, 19:33

Ciekawość mnie zżerała, ale nie śmiałem dopytywać się o jakąś relację z wakacji, a tu proszę... :kwiatki:

Bardzo się cieszę, że przeważyło Amalfi, a że to Wasza powtórka to jak znamy Santę znajdziemy tu wiele smaczków.
Czekam z niecierpliwością bo nasze pierwsze Włochy to m.in. Wybrzeże Amalfitańkie. I też się nam marzy powtórka.

A tak w ogóle to wracaj szybko do zdrowia... bo jak sama zauważyłaś - wiosna tuż tuż. ;)

Santa - 2014-03-08, 16:26
Temat postu: Powroty... tam, gdzie dusza się rwie...
Agostini napisał/a:
...wracaj szybko do zdrowia... bo jak sama zauważyłaś - wiosna tuż tuż. ;)
Dzięki, do wiosny zamierzam wrócić :szeroki_usmiech



W sobotę wieczorem - 21.07.2013 - jak straceńcy, którzy niespodziewanie odzyskali wolność - popędziliśmy do naszego kamperka, a w niedzielne przedpołudnie wyruszyliśmy przed siebie, obierając nasz ulubiony kierunek - na południowy zachód.

- To dokąd my właściwie jedziemy :?: :wyszczerzony:
- Jeszcze nie wiem... Na razie jedziemy :!: :szeroki_usmiech A z resztą - co to za różnica..., najważniejsze, że jedziemy :wyszczerzony:

Tym razem, zgodnie z moim wcześniejszym postanowieniem - już nie przez Barwinek. Po naszej majowej wyprawie do Zakopanego, pozostał mi wielki niedosyt swojskich pagórkowatych klimatów i chciało mi się znów nacieszyć oczy naszą kochaną południową ojczyzną, która wydaje mi się o wiele piękniejsza a na pewno bardziej przyjazna niż północna Słowacja.



Zamierzaliśmy dojechać do Zwardonia ale w końcu droga sama poprowadziła nas przez Chyżne. Winietka słowacka - miesięczna - 14 euro (wystarczy w obie strony). Stamtąd już tak jak zawsze - w kierunku Żyliny, potem nocleg przed Bratysławą na tyłach stacji benzynowej, dalej Wiedeń, Graz, Klagenfurt, Villach (tu ok. kilometra zjazdu z autostrady i ostatnie tanie tankowanie - po około 1,4). I już jest... Nasza belissima ITALIA :!: :!: :!: :wyszczerzony:



Zapada noc, zjeżdżamy na pierwszy parking - z serwisem, oczywiście ;) Śpimy na Agipie koło San Giorgio N45.88267 E13.25948



Rano... jeszcze kawałek autostradą i szybki zjazd w San Giorgio, potem przydrożne zakupy - przypadkiem tam, gdzie w ubiegłym roku - w markecie "Hurra" w Vado.

Lokalne drogi o tej porze dnia - niemal puste, tubylcy widocznie obudzili się zmęczeni, bo ledwie południe a oni już zabarykadowali się w domach i odpoczywają :szeroki_usmiech



A my - prawie na pamięć - ciesząc się, że mamy wreszcie kamperka z klimatyzacją, pilnując ograniczeń prędkości, niespiesznie podążamy do... no właśnie... dokąd my właściwie jedziemy... :?: :!: :roll:

Bo to przecież Wenecja blisko.... Sama sobie się dziwię, ale tym razem bliskość Wenecji nie podnosi mi ciśnienia, wiec do Wenecji nie, a w każdym bądź razie - nie teraz.

Oglądamy mapę - wzdłuż i wszerz... i po kolei eliminujemy miejsca, które jeszcze nie tak dawno wzbudzały tyle zachwytów i wzruszeń. W końcu - dochodzimy do wniosku, że nie będziemy plątać po tej włoskiej północy, skoro dusza się sama rwie... na południe :) No to jedziemy dalej...

I taka była cała ta podróż... Dzień po dniu - spontanicznie - to co serca dyktowały. A jak serca były w rozterce, to każdy szedł tam gdzie chciał i oglądał co mu się podobało albo nie szedł wcale, bo mu się nie chciało albo wolał poleniuchować w kamperku :wyszczerzony:

I choć podczas tej podróży Ameryki nie odkryliśmy, to była to chyba najpiękniejsza z naszych dotychczasowych wypraw - bo apetyt wzrasta w miarę jedzenia a my skoncentrowaliśmy się bardziej na spokojnym "smakowaniu" niż na powierzchownym "zlizywaniu" :wyszczerzony:

Nawet bez żalu odpuściliśmy sobie już tradycyjne plażowanie w naszej Rosolinie, po tym, gdy Romek przypomniał sobie, że tam są roje komarów (bo mój mąż jest ulubieńcem wszystkich komarów i wybrańcem komarzyc - mnie się tam żaden nie czepia) :wyszczerzony:

A swoją drogą - jak można nisko się stoczyć - być nad Adriatykiem i nie skorzystać... :wyszczerzony: Jeszcze niedawno zapach morza z daleka pobudzał nozdrza i nie do pomyślenia było, żeby przejechać bez symbolicznego zanurzenia ;)

Pokręciliśmy się jeszcze po okolicznych marketonach, a gdy upał nieco zelżał, ruszyliśmy w dalszą drogę.
Wenecja, Padwa, Rawenna, San Marino, Florencja - wszytko jakoś bez żalu zostawiamy z boku.

Noc zastaje nas pod Perugią





Jeszcze kawałek i na nocleg znów znajdujemy kolejną stację Agip, na których często tankowaliśmy - w stosunku do innych - ceny były zachęcające - nigdy nie przekroczyliśmy 1,6 euro za litr.

Rano - a raczej przed południem, bo nam te ranki w podróży jakoś tak wyjątkowo szybko uciekają - spontanicznie nastawiliśmy nawigację na taki punkt na mapie, obok którego tym razem nie można było przejechać obojętnie...

To ASYŻ miasto św. Franciszka, które wraz z nowym ponfyfikatem przeżywa swój kolejny renesans. To dla niego większość turystów zbacza z drogi do Rzymu, żeby zobaczyć skąd od kilku wieków rozlega się jego niesłabnące wołanie o pokój, miłość, skromność, pokorę...

W Asyżu byliśmy już wcześniej dwa razy. Ale czas zatarł wspomnienia, które z resztą były i tak bardzo pobieżne, bo Asyż choć jest niewielki, to czasowo bardzo wymagający. I większość odwiedzających wyjeżdża stamtąd tylko po powierzchownym liźnięciu tematu. Z nami też tak było i teraz jest okazja, żeby to częściowo nadrobić.

Ale zanim zabiorę Was do naszego Asyżu, proponuję (bez większej nadziei, że propozycja zostanie przyjęta), aby przed kolejnym odcinkiem mojej opowieści, obejrzeć sobie film, który zamieszczam poniżej.
To właśnie on - przypadkiem odkryty w sieci - spowodował, że tak mocno zatęskniłam za tym wyjątkowym miastem.
Oddaje on klimat miasta sprzed ośmiuset lat, klimat i realia tamtego Asyżu, w którym ukształtowała się osobowość św. Franciszka... i nie tylko jego... bo tym razem nastawiamy się na poszukiwanie śladów kogoś innego, kogoś bardziej "w cieniu" ale równie niesamowitego.
Ten ktoś to bella italiana ragazza - Santa Chiara czyli piękna włoska dziewczyna - Święta Klara.

Zapewniam, że nawet jeśli kogoś wyjątkowo nie interesuje jakiś "boży oberwaniec" i dziewczyna, która nie nadawała się do "ówczesnej" bajki, to ulice, place, budowle, fontanny, mury i klimat miasta są te same.
Oglądając można rozpoznać i zlokalizować wiele miejsc, budowli, detali, które spotykamy podczas naszych wędrówek po Asyżu. Zachęcam szczególnie tych, co w Asyżu już byli...

Film jest może nieco przydługi ale wciąga... No i te kobiety..., piękne... i pełne cnót wszelkich :wyszczerzony:






Miłego wieczoru :szeroki_usmiech

CDN

Tadeusz - 2014-03-08, 16:39

Jakże się cieszę, że znów podróżuję z Tobą. Dziękuję Santo. :roza:
zbyszekwoj - 2014-03-08, 17:38

Gratulujemy pieknego kamperka.Coś jakby "bobomobil" :kwiatki: Oczekujemy ze zniecierpliwieniem na cd. Prosimy o szczegóły gdyż zamierzamy podążyć Waszym tropem we wrześniu br. :kawka:
Aulos - 2014-03-09, 00:29

Tadeusz napisał/a:
Jakże się cieszę, że znów podróżuję z Tobą. Dziękuję Santo.

My także bardzo się cieszymy, że Santa znów wyruszyła w podróż w naszym ukochanym kierunku. Poprosimy o nieco wolnego miejsca na tylnej kanapie. :szeroki_usmiech

Santa - 2014-03-09, 14:50
Temat postu: Nie można przejść obojętnie obok... Franciszka... ;)
Aulos napisał/a:
Tadeusz napisał/a:
Jakże się cieszę, że znów podróżuję z Tobą. Dziękuję Santo.

My także bardzo się cieszymy, że Santa znów wyruszyła w podróż w naszym ukochanym kierunku. Poprosimy o nieco wolnego miejsca na tylnej kanapie. :szeroki_usmiech

I ja się cieszę, że mogę znów "podróżować" - wprawdzie tylko wirtualnie ale w doborowym towarzystwie :szeroki_usmiech Dziękuję za Waszą obecność :szeroki_usmiech

Zbyszku - postaram się ze szczegółami, choć jak wiesz - ja się bardziej muszę starać, żeby szczegółów nie było za dużo :diabelski_usmiech



:kwiatek2 :kwiatek2 :kwiatek2


Oczywiście, ten kto nie oglądał filmu, też może czytać dalej, choć moje marne słowa nie są w stanie oddać magii tego miasta... żeby ją poczuć trzeba próbować połącząc tekst, kontekst ... i podtekst ;)

Po wjeździe do Asyżu trafiliśmy na niepłatny i niestrzeżony miejski parking przy ulicy Giosue Borsi ale mimo powiewających nad ulicami transparentów z zapewnieniem, że Asyż to miasto pokoju, nie zdecydowaliśmy się zostawić kamperka samego. Jakoś nie wierzę transparentom ... :)

Podjechaliśmy jeszcze kawałeczek i zostawiliśmy auto tam, gdzie poprzednim razem - 43° 3‘ 35'' N 12° 35‘ 14'' E
Tutaj można luknąć jak to wygląda: http://www.camperlife.it/...gia-Assisi.html

Wielki ogrodzony parking, w pełni zautomatyzowany, po 1.80 euro za godzinę. Oprócz nas jeszcze tylko dwa kamperki, pozostałe prawdopodobnie pojechały na górę.
My zostajemy tutaj - trochę przez sentyment, trochę przez bliskość Santa Maria degli Angeli i Porcjunkuli, do której w końcu i tak nie poszliśmy (ale ostatnio spędziliśmy tam dużo czasu).


Do górującego na horyzoncie celu - udajemy się na piechotę - w upale, pod górę - ale nie szkodzi, lubię pokonywać tę drogę, ten spacer ma taki uroczysty charakter i jest taki... obiecujący :) I jakaś przygoda może się trafić :wyszczerzony: ... ale to dopiero w drodze powrotnej :szeroki_usmiech



Bazylikę Świętego Franciszka - tym razem - chciałam zostawić na koniec a najpierw odszukać nieodkryte wcześniej miejsca związane z życiem Świętej Klary. Jednak Romek słusznie mnie uprzedził, że jeśli od razu nie pójdziemy do bazyliki, to pewnie nie pójdziemy wcale. No i pewnie by tak było, bo czas otwarcia obiektów jest ograniczony a podczas zwiedzania biegnie nieubłaganie.

W końcu bazylika wraz z otoczeniem zajęła nam ponad 3 godziny. Sama się dziwię, że tak dużo. Ale z drugiej strony, gdy dziś oglądam fotki i zaglądam do przewodnika, to i tak nasze delektowanie się tym miejscem było wciąż niepełne - choć o wiele bardziej świadome niż kiedyś.

Dziś, gdy po raz kolejny oglądam film, który poleciłam powyżej, utwierdzam się w przekonaniu, że szczegółowe zwiedzanie bazyliki, to był dobrze zainwestowany czas. Wiele scen i kadrów z tego filmu zostało "żywcem" wziętych z malowideł zdobiących jej wnętrza, opowiadających o życiu świętego Franciszka.
A takie dogłębne poznawanie zwiedzanych miejsc - od pewnego czasu - daje mi o wiele większą satysfakcję i radość podróżowania, niż pobieżne "nabijanie kilometrów"... Chyba się Santa starzejesz..., po prostu :diabelski_usmiech


Tak więc najpierw kierujemy się do bazyliki, ale zanim tam wejdziemy, przysiadam w cieniu, żeby sięgnąć do literatury i przypomnieć sobie na co zwracać szczególną uwagę.

Romek tymczasem robi kolejne fotki, takie które ma każdy, kto to miejsce odwiedził.



Po przekroczeniu progu kościoła dolnego od razu odczuwa się atmosferę powagi i wyjątkowości tego miejsca...
Wnętrze niewysokie, mroczne, tajemnicze, uroczyste. Ściany i sklepienie pokryte przepięknymi malowidłami, niektóre uszkodzone ale najważniejsze, że tylko we fragmentach. Przerażenie ogarnia na myśl, że trzęsienie ziemi mogło mieć bardziej niszczycielską siłę.

Dziś metodycznie, z przewodnikiem w ręku, oglądamy po kolei bezcenne freski stworzone przez czołowych malarzy epoki czerpiących natchnienie z analizy życia i działalności Świętego Franciszka.

Fotek mamy bez liku i o każdej mogłabym tu z pasją opowiadać..., gdyby nie to, że ta wiosna mnie goni... :szeroki_usmiech

Tylko kilka dla przypomnienia klimatu miejsca...











Niestety - mimo, że oglądaliśmy dość dociekliwie, to po zdjęciach widzę, że w dolnym kościele przegapiliśmy jedno ważne miejsce - a mianowicie kaplicę Świętego Stanisława, ufundowaną przez kapitułę katedry na Wawelu, którego kanonizowano w Asyżu w bazylice św. Franciszka w 1253 r., a ówczesny biskup Krakowa przesłał do Asyżu jego relikwie.

Tak więc znów mamy pretekst do powrotu do Asyżu i jest to powód słuszny :szeroki_usmiech


Po kilku rundkach wokół kościoła dolnego - prowadzeni znakami - schodami w dół udaliśmy się do grobu Świętego Franciszka...
Bardzo prosty wystrój pomieszczenia sprzyja skupieniu i refleksji. Ciało świętego znajduje się w sarkofagu pod kamienną przykrywą.
Wokół grobu Świętego Franciszka - nagrobki jego czterech kolegów, z wyrytymi na płytach imionami - znamy ich z filmu, więc jakby sami swoi :wyszczerzony:

Fotografowanie w tym miejscu zabronione, ochrona czujnie śledzi i dyscyplinuje - więc nie mogę tu tego pokazać ale zachęcam, aby podczas wizyty zwrócić na to uwagę.

Jedna fotkę - z oddali - przypominająca, jak wygląda to miejsce...



Miejsce o którym teraz opowiadam należy do takich, w których jakaś tajemnicza siła zaciera poczucie czasu i zatrzymuje na o wiele dłużej, niż zakładał plan zwiedzania.


Ale czeka tu na nas jeszcze kościół górny... Tutaj już inne klimaty: jasno, przestrzennie a po obu stronach kościoła te słynne szpalery fresków opowiadających o życiu Świętego Franciszka.
Trzeba wiedzieć jak je oglądać - musi być odpowiedni kierunek - wszak to cała uporządkowania historia stworzona przez Giotto.
Wklejam kilka ujęć dla przypomnienia klimatu ale zapewniam, że każdy fresk po kolei jest wart szczegółowej analizy - a gdy jeszcze oglądanie nakłada się na znajomość biografii Franciszka, to jest to prawdziwa uczta dla oczu...









Żal opuszczać tego miejsca, więc przeciągam w nieskończoność - gapiąc się po sto razy na te same malowidła lub dyskretnie przyglądając się jakie wrażenie robią na innych turystach - i w głębi duszy zazdroszcząc tym wybranym, którzy mają taki zmysł, że w pełni czują i rozumieją prawdziwą sztukę. Takich rozpoznaję od razu - mają to wypisane w spojrzeniu, mimice i skupieniu, które ogarnia całą postać.

Między tymi "smakoszami" wypatruję pewną rodzinkę, która w rozdarciu między swoimi pasjami i opieką nad trójką swoich dzieci, próbuje posmakować ile się da :szeroki_usmiech

Chwilę po ich wyjściu, tam gdzie siedzieli dostrzegam niewielką saszetkę, która samym wyglądem pokazuje, że zawiera najcenniejsze rzeczy, które mieli przy sobie. Szybko instruuję Romka, żeby pobiegł ich poszukać a sama - swoim ostrym wzrokiem "przybijam" znalezisko do drewnianej ławki na której leży, żeby przypadkiem nie próbowało się ulotnić.

Ale zanim Romek zdążył wyjść, wpada do wnętrza - właścicielka tego skarbu. Z objawów na jej twarzy można bez ciśnieniomierza określić, że "ciśnienie - trzysta". Posyłam jej porozumiewawczy uśmiech i równocześnie widzę, jak "schodzi z niej powietrze". Odpowiada tym samym i znika... A ja sobie wyobrażam... troje dzieci, bez dokumentów, pieniędzy, może kluczyków - i nie wiem czego tam jeszcze... mieli szczęście... :szeroki_usmiech


W końcu jednak wychodzimy z kościoła górnego i na chwilę zahaczamy jeszcze o dziedziniec klasztorny ale z wchodzenia do Sali Kapituły i Sali Papieskiej już rezygnujemy. Innym razem...



Natomiast obowiązkowo spacerujemy wzdłuż słynnego trawnika z napisem PAX





I teraz wreszcie możemy udać się na poszukiwanie śladów tej... "blondynki" :szeroki_usmiech


CDN

WHITEandRED - 2014-03-10, 05:59

:spoko
Santa - 2014-03-10, 18:23
Temat postu: Po "śladach" Klary... z Asyżu :)
WHITEandRED napisał/a:
... Siedze na prawie pustej plazy w cieniu, jest 37 powyzej zera a ja rozkoszuje sie Twoimi opowiesciami i kuflem zimnego piwa Angkor.

Jestem przyzwyczajona, że Ty zawsze siedzisz gdzieś tam na północy i marzniesz a tu taka odmiana - szósta rano, 37 stopni, zimne piwko - z wrażenia ciśnie mi się tylko jeden komentarz - "takiemu to dobrze..." :szeroki_usmiech Cieszę się, że jedziesz z nami :szeroki_usmiech




Tak jak większość turystów wychodzących z Bazyliki Świętego Franciszka - udajemy się w kierunku centrum miasta - główną ulicą, która tutaj nie mogłaby mieć innej nazwy jak Via San Francesco :szeroki_usmiech

Tego centum jeszcze nie znamy, "liznęłam" go kiedyś, ale tak na szybko, gdy na podcieniach zostawiłam samą mamę, a Romek pojechał zaparkować kamperka...

Po drodze zaglądamy tu i tam (nie mam czasu dokładnie analizować fotek, bo... ta... wiosna... i świat na mnie czeka :wyszczerzony:

I tak dochodzimy do głównego placu Asyżu - Piazza del Comune



Klimat tego miejsca przypomina Rzym. Wrażenie to sprawia fasada świątyni Minerwy z I wieku przed naszą erą (Tempio di Minerva)





W średniowieczu przemianowano ją na kościół katolicki. Po Bazylice Świętego Franciszka dzisiaj już nic nie jest w stanie nas zachwycić, ale wejść trzeba...



I choć mieliśmy szukać śladów Klary, to właśnie tutaj - na tym placu - ogarnął nas turystyczny ból dokonania wyboru - w którym kierunku dalej iść - bo chciałoby się zobaczyć wszystko ale zwyczajnie się nie da..., bo czas nie jest z gumy :szeroki_usmiech

Można tu zostać na dłużej i poszukać domu Świętego Franciszka, który mieści się po drugiej stronie placu ale jak mamy tropić Klarę, to trzeba iść dalej.

Stromą uliczką przemieszczamy się w kierunku Katedry Świętego Rufina, jednego z pierwszych biskupów Asyżu. Obok dostojna dzwonnica, w sąsiedztwie której był kiedyś dom rodzinny Klary. I tutaj - znajdujemy pierwszy ślad Klary, bo w tej katedrze została ochrzczona - Franciszek z resztą też.









W bocznym pomieszczeniu katedry - miła dla nas niespodzianka - wystawa portretów Jana Pawła II



Nie lękajcie się...


A przy drzwiach wyjściowych krwiożercze lwy - na szczęście z marmuru :szeroki_usmiech



Teraz znów mamy dylemat - bo mamy szukać śladów Klary a kusi nas, żeby iść w kierunku górujących nad miastem ruin fortecy Rocca Maggiore. Z daleka wygląda imponująco - choć od dawna nie zamieszkana.



Z żalem odpuszczamy fortecę i zamiast piąć się w górę, idziemy w dół.

Nie chcę dłużej mieć "kaca", że kilka razy byłam w Asyżu i nie zadałam sobie trudu, żeby odszukać miejsca związane z życiem jego najsławniejszej obywatelki. Kiedyś wydawało mi się, że to taka zwykła surowa mniszka ale wgłębienie się w jej historię wyłoniło mi opowieść o pięknej dziewczynie z bogatej i ustosunkowanej rodziny, gruntownie wykształconej i przygotowanej do życia w wyższych sferach, która mając 18 lat pociągnięta ideałami którymi żył i głosił Franciszek, uciekła z pałacu swoich rodziców i udała się do Porcjunkuli, gdzie z jego rąk otrzymała habit i welon zakonny. Wtedy też zrezygnowała z dotychczasowego życia i przyrzekła na zawsze pozostać ubogą i służyć innym. W jej ślady licznie poszły inne "panienki z dobrych domów" - np. jej siostry, przyjaciółki, matka...

Biorąc pod uwagę średniowieczne realia, Klara przeszła do historii jako kobieta wybitna, o niezwykłej osobowości i czynach, które szeroko rozsławiły jej imię, pomimo że nie opuszczała murów klasztoru.

Jej ciało spoczywa w Bazylice Świętej Klary (Santa Chiara), która właśnie jest naszym kolejnym celem





Bazylika ta została wybudowana po kanonizacji Świętej Klary, na miejscu dawnego kościoła Świętego Jerzego. Wcześniej w tym kościele (Świętego Jerzego) został pochowany i kanonizowany - Święty Franciszek.

Nad głównym ołtarzem wisi piękny krucyfiks z XIII stulecia



Po prawej stronie nawy - w Kaplicy Ukrzyżowania jest przechowywany inny sławny krucyfiks - a mianowicie oryginalny krucyfiks, który został tu przeniesiony z kościoła Świętego Damiana - ten sam, z którego przemówił Jezus Chrystus do Świętego Franciszka słowami "Idź i odbuduj mój dom, który jak widzisz popada w ruinę".

Nakaz ten jak wiadomo, Franciszek potraktował po męsku, czyli dosłownie, a efekty jego pracy zaraz zobaczymy...

Niestety fotek z tej kaplicy nie mamy, bo nie było wolno pstrykać - a poza tym miejsce to jest szczególnie podniosłe i nikt tam pstrykać nie się poważy.

Ale w necie fotek dostatek...


Wklejam, żeby pokazać, że to jest taki zwyczajny krzyż i żeby zainspirować..., bo ten krzyż ma głęboką wymowę..., żeby próbować "zrozumieć" w jaki sposób mógł "przemówić" do Franciszka - trzeba go przeanalizować..., ale to już zostawiam do decyzji... dociekliwych... (ja pooglądałam i poczytałam - szczegółowo) :szeroki_usmiech

Z nawy kościoła schodzi się do krypty, gdzie w kryształowej trumnie przechowywane są doczesne szczątki Świętej Klary.
Jest też kamienny prosty sarkofag - pierwotny grobowiec. Został on otwarty pod koniec XIX wieku i okazało się, że ciało św. Klary nie ma żadnych śladów rozkładu. Wtedy to właśnie umieszczono je w kryształowej urnie i wystawiono na widok publiczny.







Ciemno tam i niewiele można zobaczyć więc wychodzimy, bo zależy nam, żeby jeszcze dotrzeć do najważniejszego planowanego na dziś miejsca. To jeszcze kawałek - i na dodatek nie wiadomo czy w ogóle zdążymy. Ale zamierzamy spróbować...

Idziemy w kierunku Porta Nuova. Po drodze widzimy parkujące kamperki - cennik pokazuje 2 euro za godzinę. I to tutaj przyjedziemy następnym razem N 43.06458 E 12.62443
Stąd wszędzie blisko - oszczędność czasu i energii.


Szukamy kościoła San Damiano - położonego na obrzeżach miasta, tego samego, do którego wszedł kiedyś Święty Franciszek i gdzie usłyszał, że przemawia do niego ukrzyżowany Jezus Chrystus... i który potem Franciszek odbudował a następnie oddał klaryskom na siedzibę ich klasztoru - i gdzie Klara spędziła całe życie...

Wychodzimy poza mury miasta a kościoła wciąż znaleźć nie możemy... Widoki na okolicę urocze a zamiast kościoła pojawia się taka oto kaplica i to na dodatek zamknięta na cztery spusty



"Zapuszczam żurawia" - przez kratę, niewiele widać...



...ale to raczej nie o to chodzi, trzeba iść dalej...



I opłaciło się, po kilku minutach wyłania się...





To właśnie tutaj była kiedyś stara i opuszczona kaplica Świętego Damiana, zbudowana w siódmym wieku, którą to potem Franciszek, zgodnie z otrzymanym nakazem,odbudował i oddał ją klaryskom. Za niedługo dziewczyny rozpoczęły wznoszenie maleńkiego klasztoru, który mimo upływu prawie ośmiu stuleci do dziś zachował pierwotny charakter.

Na zwiedzanie San Damiano nie mamy zbyt dużo czasu - zbliża się czas zamknięcia ale dobre i to..., mogliśmy przecież "pocałować klamkę".

W stosunku do innych zwiedzanych prze nas obiektów sakralnych jesteśmy pod wrażeniem prostoty kościółka. W centralnym miejscu wisi kopia sławnego krucyfiksu - oryginał widzieliśmy godzinę temu w kościele Santa Chiara.

Fotka z wnętrzem kościoła - uchwyciła tylko kawałek krzyża (u góry)





W pewnej presji czasowej, trzymając się zalecanego kierunku zwiedzania, zaglądamy w dostępne na terenie klasztoru miejsca, ukazujące realia życia klarysek.

W apsydzie odnajdujemy fresk Madonny z Dzieciątkiem w otoczeniu Św. Rufina i Św. Damiana



Natrafiamy na Chór Świętej Klary - z wyposażeniem tym samym, w którym przebywały pierwsze klaryski



Zwiedzając pomieszczenia klasztorne z góry dostrzegamy tzw. wiryndarz - taką klasztorną "oazę" pokoju i spokoju



Następne pomieszczenie to Oratorium Świętej Klary, pokryte XIV-wiecznymi freskami



Stąd przechodzi się do dormitorium, czyli do sali, w której na ubogich posłaniach spały klaryski - w większości dziewczyny wychowane w puchach.
Oznaczono w niej miejsce, które Klara zajmowała przez ponad 40 lat spędzonych w San Damiano, w tym miejscu zakończyła życie.

To tutaj - w noc Bożego Narodzenia, gdy z powodu choroby i wycieńczenia nie mogła uczestniczyć w Pasterce, otrzymała łaskę oglądania tej uroczystości " jakby na ekranie". Z tego powodu została ustanowiona patronką telewizji. Obawiam się jednak, że w dzisiejszych medialnych realiach wolałaby tej instytucji nie patronować :szeroki_usmiech



Po przymusowym opuszczeniu obiektów klasztornych zaglądamy jeszcze do przyklasztornego ogrodu, gdzie stoją współczesne figury Świętego Franciszka, stworzone na podstawie badań antropologicznych jego szkieletu, z których wynika, że był to człowiek drobnej postury, niewielkiego wzrostu... chudzina... ale ogromnego ducha szeroki_usmiech



Jeśli kiedyś będzie następny raz - to zwiedzanie Asyżu rozpoczniemy właśnie stąd, bo dopiero tutaj można w pełni poczuć i zrozumieć ideały, którymi kierowało się tych dwoje - młodych, zamożnych, obiecujących... którzy pojęli, że to wszystko za mało... i mieli odwagę iść swoją drogą, drogą bardzo "pod prąd" ale dającą poczucie sensu życia i spełnienia...

Atmosfera Asyżu sprawia, że nie wolno poprzestać tylko na bieganiu po zabytkach. Miasto trzeba "przetuptać" i poznać klimat uliczek i podwórek pełnych kwiatów, wmurowanych w ściany domów kapliczek i świętych obrazków, poczuć tętniące życie, posłuchać szumu wody w fontannach, wypić pyszną kawkę i popatrzeć jak turyści pstrykają fotki :szeroki_usmiech

Tak też staraliśmy się zrobić ... i paroma migawkami teraz się z Wami podzielę...





















Po nasyceniu i upojeniu się atmosferą miasta, wyruszyliśmy w drogę powrotną do naszego kamperka. Przed nami jakieś parę kilometrów wijącej się serpentynki (w linii prostej wygląda, że niedaleko).
Mimo późnego popołudnia, żar leje się z nieba - a my dreptamy tą serpentynką, która to nas przybliża do celu, to znów oddala.

No ja to nie mam nerwów na takie marnotrawstwo czasu, więc proponuję Romkowi, żeby pójść na przełaj - przez ściernisko ;)
Wszystkie skróty i ułatwienia trasy są zawsze moim pomysłem - i częściowo dlatego nasze podróże bywają takie... emocjonujące :wyszczerzony:



Ale wracając do naszego ścierniska, to nawet całkiem nieźle się szło, ale tylko do czasu, gdy okazało się, że na tym terenie występuje różnica poziomów i czasem trzeba zeskoczyć z dwumetrowej ściany, żeby zejść na niższy poziom tego ścierniska :roll:



Ale to jeszcze byłoby pół biedy, czasem można sobie po ściernisku poskakać, ale pod warunkiem, żeby można to robić spokojnie i na wesoło :szeroki_usmiech

Niestety naszą nieproszoną obecność - na tym ściernisku - wyczuł ... pies, nieprzypięty pies ... :roll:
W tej sytuacji - jakoś tak... wyjątkowo szybko ta droga nam zeszła - wystarczająco szybko, żeby pies nas... zaniechał :wyszczerzony: :haha:

Zbliżając się do parkingu z daleka zobaczyliśmy naszego kamperka, który stał zupełnie sam...



Przestawiliśmy go na pobliski parking miejski przy tej samej ulicy - Giosue Borsi, gdzie można było już za free - spokojnie spłukać z siebie kurz ścierniska, posilić się, odpocząć i ruszyć w dalszą drogę.
Początkowo zamierzaliśmy tak zrobić, ale tak nam tam było miło, że postanowiliśmy zostać do rana. W końcu nie ma pośpiechu... :szeroki_usmiech

CDN

Santa - 2014-03-11, 20:37
Temat postu: "Rzymska Floryda"
Następnego ranka, wypoczęci i pełni wrażeń z poprzednich dni, kontynuujemy naszą podróż na włoskie południe. Ale ponieważ w żaden sposób nie pasowało mi wracać do głównej drogi, to nieśmiało zaproponowałam... kolejne skróty, na które Romek jak zwykle się zgodził - choć na mapie nie wyglądały one zbyt komfortowo :szeroki_usmiech

Te skróty - oprócz prostowania dróg - miały jeszcze jedną dodatkową przyczynę. Od dawna chodziło mi po głowie takie miasteczko, które nazywa się Spello i jest położone w odległości 9 kilometrów od Asyżu na trasie w kierunku Foligno.

Teraz widzę, że jednak niepotrzebnie ostatnio napisałam, że podczas tej podróży nie odkryliśmy żadnej Ameryki, bo to Spello to jest prawdziwa perełka wśród miasteczek Umbrii i jest nazywane "rzymską Florydą". A przydomek ten pochodzi stąd, że w maju i czerwcu odbywa się tu święto kwiatów "infiorata".

Kulminacją tego święta jest Boże Ciało, kiedy to mieszkańcy wypuszczają się na okoliczne kolorowe i bogate wzgórza, pola i łąki, a potem prześcigają się w przygotowywaniu i prezentowaniu kompozycji ze świeżych kwiatów, których całe dywany tworzą drogę, którymi kroczy procesja.

Kwiatowa pasja mieszkańców ujawnia się również poprzez ozdabianie balkonów, ulic, placów i ogólnie każdego zakątka, który jest w stanie przyjąć jakąś zieleń :szeroki_usmiech .

Miasto otoczone jest wysokimi murami, na których widnieją słowa rzymskiego Cesarza Augusta, który uważał to miasto za "najwspanialszą kolonię".

Nie wiem czy to o ten napis chodzi ale taki mi wpadł w oko...



Cesarz August ziemię położoną w dolinie darował swoim najwierniejszym legionistom, żeby mogli tu wybudować sobie domy i spędzić spokojną starość.

Skoro tak powiedział Cesarz August, to na pewno nie jest czcze gadanie... musimy to zobaczyć - przekonuję Romka z taką motywacją, jakby Cesarz August to był jakiś nasz bliski znajomy, który tam był i widział ... :wyszczerzony:

Mała wzmianka o Spello znajduje się w Pascalu, który informuje, że na zwiedzenie miasta wystarczy pół godzinki. Ale jak się później okazało, to kolejna głupota, którą Pascal napisał - najwyraźniej nigdy tu nie był, tylko ściągnął od kogoś niedoinformowanego. W każdym bądź razie zgodnie z tym co przeczytaliśmy, nastawiamy się na pół godzinki i potem na ciąg dalszy podróży na południe.

Wjeżdżamy do miasta, znaki informują, że mają tu parking dla kamperów a po drodze - jak to często na włoskiej prowincji - wszędzie indziej dla kamperów - zakaz postoju.

Jedziemy tam gdzie każą znaki i jest... parking dla kamperów 42° 59‘ 37'' N 12° 40‘ 2'' E

Parking trochę nam się nie podoba - zupełnie pusty, na odludziu, niestrzeżony i nie ma niczego co dawałoby jakieś pozory bezpieczeństwa. Jest tylko parkometr - 8 euro za całą dobę. Niedrogo - ale nam trzeba tylko pół godziny, a jak za pół godziny to już drogo. Gdyby choć jeszcze strzeżony...

Zawracamy i jedziemy z powrotem - na pobliskim rondzie widziałam znaki kierujące do marketu "Superconti", przy Via Centrale Umbra 2. Zatrzymujemy się przed tym sklepem, a ja oczywiście korzystam z okazji i wpadam na chwilę zaopatrzeć nas w smaki Umbrii więc teraz już parkowanie jest uzasadnione :szeroki_usmiech

Za chwilę przyjeżdża kamperek francuzki, który też zatoczył takie kółeczko jak my wcześniej i doszedł do tego samego wniosku. Zostawiają kamperka i idą - na mury Spello.

Moje stare fobie nie pozwalają mi na taką odważną decyzję. Pójdziemy na zmianę - w końcu to tylko tylko pół godziny...ma być...

Aparacik do łapki i idę pierwsza... Odległość zupełnie przyzwoita na spacer do zabytkowego cetrum.

Z opisu przeczuwam, że to będzie dla mnie coś ekstra, bo pnące się po wzgórzu wąziutkie, zacienione murami i ozdobione kwiatami uliczki, zaułki, zakamarki, labirynty w które się wchodzi nie znając wyjścia - to jest to co zawsze robi na mnie duże wrażenie :szeroki_usmiech

Zanim pokaże co mój aparacik zobaczył w tym Spello, można spojrzeć co widzieli inni..., oprócz urody miasteczka, można zobaczyć procesję Bożego Ciała kroczącą po tych kwiatowych dywanach.



A teraz już zapraszam swoimi ścieżkami...


























Klucząc po tych zakamarach uświadamiam sobie, że zaplanowane pół godziny już dawno minęło, a ja wcale nie mam ochoty wracać - szczególnie, że jeszcze nic nie widziałam a przecież mają też zabytki, którymi się szczycą a ja przecież nie mogę sobie ich podarować.

Wysyłam smska do Romka, żeby się nie martwił, bo co prawda się zgubiłam i nie wiem gdzie jestem, ale zamierzam się znaleźć i kiedyś tam wrócić.., jak już się zasycę... :szeroki_usmiech

Klucząc po tych uliczkach natrafia się na miejscową katedrę z przełomu dwunastego i trzynastego wieku - Santa Maria Maggiore, prawdopodobnie zbudowana na starożytnej świątyni Juno i Westy.



Rzut oka na wnętrze katedry...



A w tej kaplicy mieści się skarb i duma miasteczka Spello...są to freski Pinturicchia. Podstawą dumy jest fakt, że Pinturicchio to ich ziomal, drugi po Perugino.



Wstęp do kaplicy jest symbolicznie płatny - 2 euro. Zanim tam wejdę, przysiadam w ławce aby liznąć trochę teorii. Wchodzę dopiero, gdy już wiem o co tam chodzi.

Człowiek, który sprzedaje bilety wchodzi za mną do środka kaplicy i z pasją opowiada mi o tym, w jakim wyjątkowym miejscu akurat się znajduję. Zwraca moją uwagę na szczegóły, po kolei opisuje treść malowideł pokrywających poszczególne ściany i sufit.

Trochę mnie to śmieszy, bo jestem sama i przecież wszystko widać gołym okiem. Ale widać lubi to robić i dzieli się swoją pasją z każdym wolnym i chętnym słuchaczem :szeroki_usmiech

Gdy już poczuł się "spełniony", zapytał mnie skąd jestem a usłyszawszy odpowiedź, że jestem Polką, wyraźnie się ucieszył i powiedział, że nie przychodzi tam zbyt wielu Polaków.
Dlatego zachęcam - jedźcie, bo Spello warte jest małej przerwy w drodze na południe, a freski Pinturucchia - szczególnie :szeroki_usmiech

Fotek nie zrobiłam, bo był zakaz i głupio było tak w żywe italiańskie oczy - ale dla orientacji w temacie wklejam cudzy filmik... bardzo ładny, świetnie oddaje klimat tego miejsca...



Będąc tam - trzeba też zwrócić uwagę na podświetloną ceramiczną mozaikową posadzkę, która mamy pod stopami, ale pod szkłem, bo ma setki lat, a może tysiące - nie pamiętam, ale deptać nie wolno, bo to skarb... :szeroki_uśmiech

Spello ma jeszcze ten dodatkowy urok, że jest tam wyjątkowo - jak na włoskie warunki - spokojnie i tak jakoś... tajemniczo... a po tych zaułkach chodzimy prawie sami.

Od czasu do czasu przemyka się jakiś zbłąkany turysta, a w bramach można spotkać tubylców na sąsiedzkich pogawędkach, którzy sprawiają wrażenie jakby siedzieli tu od średniowiecza :szeroki_usmiech
Uśmiechają się przyjaźnie i chyba też czekają na nasze przyjazne gesty, których oczywiście im nie szczędzę, bo jak można przejść obojętnie obok ich wypielęgnowanych zieleniaków i kaskad pnączy spływających na nasze głowy - przecież robią to dla nas :szeroki_usmiech

Towarzystwa dotrzymują im ich sierściuchy, które chyba czują się tu pełnoprawnymi gospodarzami i czasem żeby przejść ulicą, trzeba ich po prostu ominąć :szeroki_usmiech



Przeplątałam się po tych uliczkach prawie trzy godziny, Romek wyleżał w tym czasie wszystkie cztery boki, potem poszedł on, wrócił po godzinie, też mu się podobało, owszem... ale raczej tak... bardziej... umiarkowanie :wyszczerzony:
Kwestia percepcji :szeroki_usmiech

Jeszcze parę fotek ze Spello... takich bardziej męskich... :wyszczerzony:

Jakieś lokalne muzeum...


Dla wyobrażenia szerokości ulic...


Wyszlifowane bruki, łuki nad głowami, o które niemal się ocieramy...


Galeria obrazów w plenerze...


Jedna z wielu bram...


"Rzymska Floryda" widziana znad dachów Spello...


CDN

Roza - 2014-03-12, 09:31

Jakie piekne Spello! Zaulki zaczarowane...az sie chce zgubic ;)
"Pochodze" sobie po nich jeszcze chwilke i koty poglaszcze- jesli pozwolisz :)

zbyszekwoj - 2014-03-12, 10:14

Cały czas podróżujemy wirtualnie z Wami. Co najgorsze ,moja Krysia wczoraj zakazała mi wspólną podróż od początku. Na moją uwagę, że przecież to już przerabialiśmy rok temu,
podała argument- skoro Santa puszcza dalej w tym samym temacie ,to znaczy że trzeba zacząć od początku.Faktycznie inaczej się to czyta drugi raz ,bardziej uważnie zwracając uwagę na szczegóły.Wczorajszy odcinek do noclegu na Caprii, kosztem ulubionego serialu Krysi M jak Miłość.

Jary70 - 2014-03-12, 19:48

Dzięki Santa za ożywienie wspomnień.
Do Asyżu wjechaliśmy we wrześniu 2011 ok 20.00. Asyż zwiedziliśmy nocą i polecamy. Światła skrzące się na biało różowych ścianach kamienic bezcenne. Widok nocą na Umbrię z góry zamkowej coś niesamowitego.
Franciszka odwiedzilismy rano i na Rzym.
Dzięki :spoko

Santa - 2014-03-13, 08:48
Temat postu: Dalsza droga na południe..., Pompeje i odkrycie w Sorrento
Roza napisał/a:
Jakie piekne Spello! Zaulki zaczarowane...az sie chce zgubic ;)
"Pochodze" sobie po nich jeszcze chwilke i koty poglaszcze- jesli pozwolisz :)

Roza - zapraszam serdecznie do mojej "bajki" i przy okazji przyznam, że od dawna wypatruję tutaj Twojej - dopóki jej nie nie będzie, dotąd po prostu czegoś będzie na CT brakowało :szeroki_usmiech
Przesyłam pozdrowienia dla Waszej sympatycznej Ekipy :szeroki_usmiech

zbyszekwoj napisał/a:
Cały czas podróżujemy wirtualnie z Wami. Co najgorsze ,moja Krysia wczoraj zakazała mi wspólną podróż od początku. Na moją uwagę, że przecież to już przerabialiśmy rok temu, podała argument- skoro Santa puszcza dalej w tym samym temacie ,to znaczy że trzeba zacząć od początku.Faktycznie inaczej się to czyta drugi raz, bardziej uważnie zwracając uwagę na szczegóły.Wczorajszy odcinek do noclegu na Caprii, kosztem ulubionego serialu Krysi M jak Miłość.

To właśnie moje nieszczegółowe czytanie było przyczyną tego przymusowego noclegu w porcie na Capri - ale z perspektywy czasu uważam, że to czasem dobrze tak coś nie doczytać :haha: Dzięki temu życie staje się ciekawsze :szeroki_usmiech
A za stracony odcinek filmu zaproponuję coś dla Krysi na końcu tego odcinka... :szeroki_usmiech

Jary70 napisał/a:
Dzięki Santa za ożywienie wspomnień.
Do Asyżu wjechaliśmy we wrześniu 2011 ok 20.00. Asyż zwiedziliśmy nocą i polecamy. Światła skrzące się na biało różowych ścianach kamienic bezcenne. Widok nocą na Umbrię z góry zamkowej coś niesamowitego.
Franciszka odwiedzilismy rano i na Rzym.
Dzięki :spoko

I ja dziękuję, bo Asyż nocą to jest świetny pomysł ... :szeroki_usmiech


:kwiatek2 :kwiatek2 :kwiatek2


Z tej Pascalowej "półgodzinki" zrobiła się godzina piętnasta. Wyruszamy. Po drodze tankujemy na stacji Esso - (tanio - po 1,59), gdzie nad wjazdem powiewa transparent z napisem "Fai una sosta di piacere".

Wrodzona dociekliwość każe mi przetłumaczyć, czy to może coś dla nas ;) I owszem, jak najbardziej - ten napis nam mówi "zrób przerwę dla przyjemności" :szeroki_usmiech

Od tego czasu stanie się on hasłem przewodnim naszego dalszego kamperowania :wyszczerzony:


Teraz zmierzamy w kierunku Terni, Rieti, Avezzano. Turlamy się powoli, bo widoki wspaniałe i chce się nasycić oczy soczystą zielenią pokrywającą okoliczne wzgórza. Trzeba też pilnować drogowskazów, bo wybrana przeze mnie opcja nie pokrywa się z żadną proponowaną przez nawigację.



Drogi prawie puste - czasem jakaś mijanka, albo wyprzedzanie z prędkością światła przez jakiegoś miejscowego pirata drogowego :roll:
A jeśli chodzi o jakość nawierzchni, to różne - raz lepsze raz gorsze, ale ogólnie lepsze niż wynikało z mapy (deczko przeterminowana jest ta moja mapa... i nawigacja też) :szeroki_usmiech

Tylko jeden odcinek - to jazda podobna do tej z Wybrzeża Amalfii - z wyjątkiem tego, że z krętych górskich podjazdów nie spadałoby się do morza, tylko w jakąś przepaść, której dna nie było widać :roll:
Ale to nie był długi odcinek - taki w sam raz, żeby podnieść ciśnienie zamiast kawy... :szeroki_usmiech

W ten sposób dojechaliśmy do Avezzano i tu zgodnie z sugestią powiewającą na stacji Esso - zrobiliśmy sobie dłuższy postój - a kawusia nie na ciśnienie, tylko dla przyjemności ;)

Po takiej spokojnej przejażdżce po raz kolejny uświadamiam sobie, że podczas podróży kamperowych korzystanie z autostrad powinno się zostawiać tylko na sytuacje skrajne...

Dużo czasu minęło zanim znów wyruszyliśmy w drogę - następne punkty to: Sora, Cassino i tutaj już coraz większy tłok i coraz trudniej o miejsce na postój - a na dodatek ciemno i żadnych korzyści z tej podróży - poza gubieniem kilometrów.

W tej sposób dojechaliśmy w okolice Neapolu - do Capua i tam zakotwiczyliśmy pod oknami motelu, bo mimo zgrai psów obszczekujących naszego kamperka, nie wyglądało tam sympatycznie.


Następnego dnia - świtem... o dziesiątej... Romek wpisał do nawigacji opcję bez autostrad z celem w Pompejach i w ten sposób około dwunastej dojechaliśmy tam, gdzie byliśmy w ubiegłym roku - na kemping "ZEUS"

Zajęliśmy wygodną, utopioną w cieniu miejscówkę..., sprawdzając wcześniej dokładnie czy tam przypadkiem nie ma jakiegoś "krokodyla" :wyszczerzony:



O żadnej innej lokalizacji nawet nie myślałam, bo po co... Mieliśmy stamtąd fantastyczne wspomnienia - i wielki niedosyt, który tego lata został częściowo zaspokojony - choć oczywiście - chcemy tam jeszcze wrócić i to nie "kiedyś tam" - tylko przy najbliższej okazji..., przynajmniej na chwilę :szeroki_usmiech

Zostaliśmy tam przez tydzień. Opłaty za kemping nie uległy zmianie - 17 euro dziennie (kamper i 2 osoby).

Jeszcze tego samego dnia - po kolejnej przerwie "dla przyjemności" wsiedliśmy do pociągu - Circuvesuwiana, który (jak tu w ubiegłym roku pisałam) ma stację obok kempingu i w ten właśnie sposób zrealizowaliśmy zamierzone "wróć do Sorrento" ;) Do jutra już bym nie wytrzymała... :wyszczerzony:


Teraz gdy wreszcie nadrobiłam zeszłoroczne zaległości i bliżej przyjrzałam się temu miastu, muszę uczciwie powiedzieć, że te obiegowe opinie na temat Sorrento są nieco... przesadzone. Owszem miasteczko położone na pięknym klifie, z sielankowym klimatem, kilkoma cennymi zabytkami i romantycznymi miejscami, ale dla mnie pozostanie jedynie przedsionkiem do raju, którym jest Wybrzeże Amalfii :szeroki_usmiech

Spędziliśmy tam wtedy popołudnie i wieczór - głównie plącząc się tam gdzie wszyscy... - choć do portu nie poszliśmy a na swoją zeszłoroczną "drogę przez mękę" popatrzyłam tylko z góry.
Na samo wspomnienie tamtego feralnego poranka, gdy z rozkołysanym błędnikiem zlazłam z promu, którym przypłynęliśmy po nocy spędzonej w porcie na Capri i tymi schodami musiałam wczołgać się do miasta - ogarnęła mnie skrajna niemoc :szeroki_usmiech





Po opuszczeniu dworca, główną spacerową ulicą Corso Italia kierujemy się do turystycznego centrum miasta....


Czasem zbaczamy z głównej drogi aby zajrzeć w takie i inne urocze zakątki...


Na port idziemy spojrzeć z góry...a po drodze wstępujemy do kościoła, w którym akurat był ślub...




Młodzi na dobry początek mają niezłe widoki... a najlepszy... na Wezuwiusza :szeroki_usmiech





Zostajemy tu na dłużej bo przed kościołem znajduje się uroczy park - taki "małpi gaj" :wyszczerzony:




Drugi małpi gaj - ze sztuką współczesną, która we Włoszech sprawia jakieś dziwne wrażenie - tak jak np. EUR w Rzymie :roll:


Ogólnie w Sorrento jest tak... śródziemnomorsko...


Od centrum miasta wystarczy nieco zboczyć z drogi, żeby znaleźć się w cytrynowym sadzie..., warto wybrać się na taki spacerek dla wiszącego w powietrzu gorącego zapachu świeżutkiej cytryny :szeroki_usmiech


A przy końcu parku - możliwość zaopatrzenia się w najprawdziwsze limoncello - z pierwszego tłoczenia :wyszczerzony:



W każdym odwiedzanym mieście staramy się zawsze odnaleźć miejscową katedrę - albo główny obiekt sakralny. Tu w Sorrento - znajdujemy ją przy głównej trasie... Wystarczy skręcić...

Przed wejściem na plac katedralny, miłe dla nas spotkanie... :szeroki_usmiech


Katedra - jak na włoskie warunki jest całkiem nowa - pochodzi z XI wieku ale gruntownie przebudowana w wieku XV.
Wnętrze oczywiście wspaniałe - choć tutaj może mało widać..., trzy nawy, cenne rzeźby, obrazy, kilka znaczących detali... itd... dużo chodzenia, dużo oglądania i fotografowania ale z fotkami niestety muszę się streszczać... :szeroki_usmiech









I gdy tak sobie oglądałam - najpierw o ogóle, potem w szczególe... to nagle... i niespodziewanie..., w katedrze w Sorrento - odkryłam portret osoby, którą kilka miesięcy wcześniej "przedstawiła" mi moja córka i która wywarła na mnie niesamowite wrażenie a nawet więcej niż wrażenie... bo oprócz wrażenia - znacząco wpłynęła na moje postrzeganie ludzi i świata.

Dziś wklejam tylko tę jedną fotkę a więcej napiszę przy innej, znacznie ważniejszej okazji.




Jeśli przy okazji wspomnień lub przygotowań do Italii - ktoś miałby ochotę "otworzyć się" na nieco głębsze doświadczenie - wklejam film... o tym KIMŚ...





Trzy wzruszające godziny macie z głowy. A nieskłonnych do wzruszeń może zachęci postać oszałamiąjąco pięknej polskiej dziewczyny, która w tym filmie gra jedną z głównych ról...

Jeśli komuś nie pasują blondynki i woli czarne, to też będzie..., jeszcze ładniejsza... od blondynki :wyszczerzony:

Ale będzie przede wszystkim ON... więcej nie powiem, na razie...


Ps. Jeśli ktoś obejrzy polecony przeze mnie film i będzie zawiedziony, to stawiam mu forumowe piwko za poniesione "straty moralne" :wyszczerzony: :lol:


CDN

Aulos - 2014-03-13, 22:27

Santa, wciąż jedziemy z Wami. Fajnie tak być we Włoszech nie wstając z własnej kanapy. Na zachętę stawiam forumowy dowód uznania z pianką :pifko

P.S.
Tutaj chyba troszkę przesadziłaś :wyszczerzony:
Santa napisał/a:
Katedra - jak na włoskie warunki jest całkiem nowa - pochodzi z XXI wieku ale gruntownie przebudowana w wieku XV.

Santa - 2014-03-14, 14:07

Aulos napisał/a:
Santa, wciąż jedziemy z Wami. Fajnie tak być we Włoszech nie wstając z własnej kanapy. Na zachętę stawiam forumowy dowód uznania z pianką :pifko

P.S.
Tutaj chyba troszkę przesadziłaś :wyszczerzony:
Santa napisał/a:
Katedra - jak na włoskie warunki jest całkiem nowa - pochodzi z XXI wieku ale gruntownie przebudowana w wieku XV.

Dobrze, że ktoś tu czuwa - i mnie urealnia, bo od tych italiańskich "cudów" można zatracić kontakt z rzeczywistością :haha: Dzięki Aulos... :szeroki_usmiech

Dziś niestety nie mogę "podać" kolejnej porcji smaków Italii, bo to koniec mojej laby na lokalnym "Monte Cassino" i zaraz udaję się do strefy nieskażonej internetem, żeby spotkać się z dawno nie widzianym kamperkiem.

Ps. Nie ma reklamacji, to rozumiem, że film się wszystkim podoba ... :lol:

wbobowski - 2014-03-14, 19:51

Santa napisał/a:
Następnego dnia - świtem... o dziesiątej... Romek wpisał do nawigacji opcję bez autostrad z celem w Pompejach i w ten sposób około dwunastej dojechaliśmy tam, gdzie byliśmy w ubiegłym roku - na kemping "ZEUS"

Santa wybacz, że w Twojej relacji, ale nie mogłem się powstrzymać, aby nie pokazać jak fortuna kołem się toczy.
A fortuną dla Twego kamperka jest fakt pobytu na tym samym campingu po raz kolejny.
Był tam już prawie 6 lat temu, co widać na zdjęciach.
A te drobne rysy, jakie na nim były pochodzą właśnie od tych pomarańczy, w których stał.

Santa - 2014-03-17, 18:49
Temat postu: Trzy dni na Wybrzeżu Amalfii, pierwszy w Ravello...
wbobowski napisał/a:
Przesyłamy pozdrowienia :spoko :szeroki_usmiech


Poprzedniego wieczora - przed powrotem na kemping - na dworcu w Sorrento - nabyliśmy trzydniowe bilety na komunikację po okolicy - obejmujące kolejkę Circimvesuwiana i autobusy Sita. Koszt biletów - 20 euro za osobę - w praktyce jeden dzień wychodzi za darmo, więc warto się w to bawić - o czasie i komforcie niekasowania - nie wspomnę.

Fotka z cennikiem... różne opcje... dla zainteresowanych...


Właściwie to nie wiem jak się za te trzy dni zabrać. Dla mnie stanowią one pewną całość i gdyby nie to, że przedzielały je noce i trzeba było wracać na kemping, to byłyby jednym wielkim wakacyjnym świętem - w niezwykłych "okolicznościach przyrody"... :szeroki_usmiech

Dla mnie Wybrzeże Amalfii jest to takie miejsce, o jakim zawsze marzyłam na wakacje - miejsce, gdzie po każdym kolejnym dniu kręci się w głowie od ilości wrażeń bombardujących wszystkie zmysły, nawet gdy ich wcale nie szukamy...

Muszę tu pilnowąć swojego amatorskiego języka, który chciałby w słowa ubrać zachwyt nad wszystkim czego tam doświadczyłam, ale się powstrzymam... :wyszczerzony: Powiem tylko - jest tam wszystko, wszystko i dla każdego... woda, słońce, postrzępione wybrzeże, plaże, egzotyczna zieleń i kwiaty wciśnięte w każdy możliwy zaułek, jest adrenalina, są zabytki, muzyka, przysmaki, zapachy, sielankowy nastrój... i ludzie - pogodni, którzy nie narzekają i nigdzie się nie spieszą :szeroki_usmiech

A dużym atutem jest też to, że wystarczy się nieco wysilić i oddalić od utartych deptaków i jesteśmy w tym wszystkim sami... i mamy to wszystko dla siebie... :wyszczerzony:

Wybrzeże Amalfii, to takie miejsce na ziemi, którego się nie zapomina i do którego się tęskni i chce wrócić... choćby telepatycznie - lub w wyobraźni... a przynajmniej ja tak mam... (krócej i prościej się nie dało) :lol:


Co dzień rano wsiadaliśmy w pociąg w Pompejach i po jego opuszczeniu w Sorrento, szybko kierowaliśmy się tutaj..., gdzie przed głównym dworcem, naprzeciwko naszego przystanku Sity, z pomnika spogląda twórca piosenki " Wróć do Sorrento".



Szybko - to dlatego, że niemal wszyscy przyjeżdżający do Sorrento będą chcieli udać się autobusem na Wybrzeże, a żeby podróż była w miarę komfortowa, to ważne jest zajęcie odpowiedniego miejsca - po słusznej stronie autobusu, czyli prawej - najlepiej z przodu i przy oknie :wyszczerzony: - to szczegóły dla Krysi i Zbyszka ;)

Siedząc po słusznej stronie autobusu można przez cały czas napawać się widokami - a raczej jednym, wielkim wspaniałym widokiem w różnych odsłonach, który nam w tej podróży towarzyszy.
A dodatkowo - pasażerowie mniej odporni - mogą się uchronić od choroby lokomocyjnej (niestety często się zdarza, że ktoś po drodze zielenieje i musi wysiąść szybciej niż zamierzał) :roll:

Fotek z tej drogi na razie nie wklejam, bo miejsce do którego dzisiaj się udajemy, trzeba opisywać głównie fotkami - dlatego nie chcę dawać za dużo... na jeden raz...


Dziś jedziemy do Ravello - miasteczka, którego nie mogłam odżałować po ubiegłorocznej podróży i dlatego "poszło" na pierwszy ogień... :wyszczerzony:

Żeby się tam dostać trzeba z Sorrento dojechać SITĄ do końcowego przystanku w Amalfii - i tam udać się na odpowiednio oznaczone stanowisko, z którego odjeżdżają inne środki do Ravello.
Nikt dokładnie nie wie kiedy co odjedzie, bo rozkład jazdy sobie, a życie sobie - jak to w Italii ;)

Nam akurat trafił się taki turystyczny odkryty autobusik - z przewodnikiem, który uprzyjemniał nam podróż - opowieściami oraz lokalną muzyką w rytmie "umpa, umpa" ;) Muzyka tylko dla zainteresowanych - każdy pasażer wsiadając - dostał słuchawki i mógł (ale nie musiał) podłączyć się do "ściany" :wyszczerzony: Potem można było zakupić płytkę z tą muzyką.


O Ravello można długo..., bo jest tam parę miejsc i atrakcji, że warto choć raz w życiu tam pojechać.
Ale ja postaram się krótko opowiedzieć i pokazać - co tam widzieliśmy, co słyszeliśmy, czego doświadczyliśmy... Wszystkie zmysły poszły w ruch i pracowały na pełnych obrotach. Jeszcze dziś, gdy o tym myślę, to chce mi się... wrócić... :szeroki_usmiech


Od Amalfi to tylko 5 kilometrów - w górę, bo Ravello jest położone na szczycie nadmorskiej góry (350m), z którego jak okiem sięgnąć - roztaczają się widoki na Morze Tyrreńskie i Wybrzeże Amalfi.

Przewodnik zachęcając do odwiedzenia Ravello mówi, że miasto jest położone "bliżej nieba niż morza" - i tak się tam można poczuć, szczególnie stojąc w jednym miejscu, do którego dotrzemy... a konkretnie na "Tarasie Nieskończoności".

Zachęcanie wynika chyba tylko z tego, że miasto nie leży przy głównej drodze, a poza tym to specjalnie zachęcać nie trzeba, bo jest to miejsce ekskluzywne i na liście gości którzy tu byli, znajduje się mnóstwo znanych nazwisk.

Jednym z nich był Richard Wagner, który tu przez jakiś czas mieszkał i czerpał natchnienie do swojej twórczości. Na tę pamiątkę - w letnich miesiącach - w Ravello są organizowane festiwale, na które ściągają melomani z całego świata.

Mimo tych 5 kilometrów - jedzie się długo - droga kręta, wąska, jakiś nieprzewidziany półgodzinny postój bo ruch wahadłowy...

Ledwie zbliżamy się do Ravello i od razu się chwalą... festiwalem... ale koncerty odbywają się w godzinach wieczornych więc dla nas nie ma nadziei...



Przy okazji wspomnę, że warto zwrócić uwagę, do kiedy można się stamtąd wydostać, bo to wprawdzie nie Capri ale też jakoś wrócić trzeba :wyszczerzony:

Ledwie wysiedliśmy z naszego autobusu, a tu... niespodzianka, już z daleka dobiegają nas dźwięki muzyki - i to niej jest "umpa, umpa", tylko jakiś popularny " klasyk", w wykonaniu orkiestry :szeroki_usmiech

Przyspieszamy kroku i okazuje się, że na Piazza Duomo natrafiamy na koncert - poważny koncert, poważnej orkiestry, z poważnym repertuarem...




Równocześnie - po przeciwnej stronie placu jest otwarta katedra, która ma swoje ograniczone godziny zwiedzania.



I tu wypadałoby się "rozerwać" - kusi jedno i drugie... Wchodzimy na chwilkę do środka, akurat jest nabożeństwo...



Chwilowo katedrę odpuszczamy i dołączamy do publiczności..., bo koncert ucieknie a katedra nie... Ale się myliliśmy - katedra uciekła - po nabożeństwie zamknęli i koniec...


Po jakimś czasie koncert też się skończył..., szkoda że tak szybko minęła taka niespodziewana atrakcja ale dobre i to.

Idziemy poszukać innych. Najbliżej mamy do jednej z dwóch słynnych w tym mieście willi - czyli do Villi Rufolo - z XIII wieku, która wraz z otaczającymi ją ogrodami jest jedną z najważniejszych i najczęściej odwiedzanych atrakcji turystycznych Ravello. Atutem willi są kolorowe ogrody i tarasy, z których rozciąga się piękny widok na okolicę.

Do Villi Rufolo wchodzi się taką bramą...


Obowiązują bilety wstępu - 5 euro.

Szkoda, że nie trafił się nam jakiś przewodnik, który przeprowadziłby przez labirynty murów i historii tego miejsca... te mury wiele widziały... i słyszały, należały do znamienitej rodziny Rufolo...





Ale ja tu znajduję coś, czego nigdy nie mam dość ... i co nigdy mnie nie zmęczy :szeroki_usmiech

Oprócz architektury i sztuki - lubię oglądać też takie naturalne mozaiki...


... posiedzieć "pod markizą"... ;)


...lub na kamiennych ławeczkach z widokiem na morze...


...zachwycić się swojskimi cyniami...


..."nakarmić się" kolorami...


...zadzwonić do Zuzi, żeby podlała moje balkonowe fuksje... :szeroki_usmiech


...połączyć swojskie z egzotycznym...


...popatrzeć na parasole sosen...


... i ściany kwiatów...




A ta fotka jest ulubionym ujęciem dla folderów turystycznych i kalendarzy, po której Ravello jest rozpoznawane na całym świecie...

...widok na horyzont z ogrodów Villi Rufolo




Gdybym kiedyś zechciała stworzyć swój kalendarz to mam go w wielu ujęciach np. takim... :szeroki_usmiech


To właśnie w tej willi - gościł Wagner i na tę pamiątkę - tutaj... na dolnym tarasie...


...każdego lata odbywa się festiwal wagnerowski, który przyciąga elity artystyczne z całego świata, a wokół niego kwitnie życie śmietanki towarzyskiej, której czasem też "liźnie" jakiś młodzian w traperach, z plecakiem i menażką..., który nawet nie przyjeżdża do Ravello autobusem, tylko wspina się na piechotę, śpi pod gwiazdami a schodzi tysiącem schodów przez cytrynowy sad...
My niestety nie zażyliśmy takiej atrakcji - już jesteśmy za bardzo zepsuci... przez życie... ale pomarzyć można... :wyszczerzony:


Z Villi Rufolo - udaliśmy się w kierunku "gdzie oczy poniosą" - bo tutaj - w Ravello gdziekolwiek się pójdzie, to wszędzie jest klimatycznie, dyskretnie, kolorowo i tylko czasem żal, że nie można się sklonować i równocześnie iść w kierunkach kilku na raz, bo... oczy widzą i serce boli... :szeroki_usmiech

Można wybrać aleję oleandrową...


... przysiąść na kolorowych poletkach...


...schować się za tajemniczym murem...


...podziwiać sztukę użytkową...


... na kultowe miejsca spojrzeć z innej perspektywy...


...poczuć zapach...



Można tak bez końca..., ale trzeba zostawić jeszcze trochę energii na drugą willę, którą należy odwiedzić będąc w Ravello, czyli Villę Cimbrone.

Do drugiej willi trzeba było przespacerować się jakieś 20 minut od centrum - trochę kluczenia i błądzenia po labiryntach ale mimo zmęczenia podejmujemy jeszcze ten wysiłek - choć w tym upale wolałoby się przysiąść gdzieś... z jakimś zimnym napitkiem...



Villa Cimbrone to cała posiadłość z wielkim ogrodem, o bogatej historii...
Musimy "zasięgnąć języka", bo z oznakowaniem kiepsko, ale w końcu pojawia się napis potwierdzający, że jesteśmy na dobrej drodze.



Potem aleją ogrodową dochodzi się do głównego wejścia...


Wstęp do willi - 7 euro.

Można pospacerować po krużgankach...









Zajrzeć do środka...



Tego dnia było tu niemal pusto...













I potem już zielonym tunelem... w ogrody... aż po kraniec grani, na której położonej jest Ravello...









Alejka doprowadza do tarasu nad morzem, jest to słynny Taras Nieskończoności... (Terrazzo dell'lnfinito).








W tym miejscu przebywało i natchnienie czerpało wielu wybitnych artystów...



Miło postawić stopę w takim słynnym miejscu... i zapatrzeć się w dal... tak samo jak np. Elizabeth Taylor, Jacqueline Kennedy, Federico Fellini, Humphrey Bogart i wielu, wielu innych... snobów :wyszczerzony:



Chciałoby się tu zostać na dłużej, szczególnie że dziś nikomu natchnienia nie mącimy..., ale wszystko kiedyś musi się skończyć...


Powrót drugą stroną ogrodu i znów... fotek bez liku...





itd, itd..., itp...


Niestety nasz dzień w Ravello powoli się kończy, do domu mamy kilka przesiadek, więc pora się zbierać...

Długo ociągałam się z wyjściem z posiadłości Cimbrone, bo żal mi było wychodzić..., Romkowi trochę mniej ;) )



Na koniec jeszcze wracamy na Piazza Duomo z nadzieją, że uda nam się choć zajrzeć do katedry. I udało się, było otwarte ale to była krótka wizyta.

Katedra podobnie jak ta w Sorrento - pochodzi z XI wieku, odnowiona - jeszcze później - w połowie osiemnastego.

Zabytkowe drzwi z brązu z końca XII wieku - ze scenami biblijnymi (lubię oglądać drzwi - i to niekoniecznie wykonane w Konstantynopolu :wyszczerzony: Ale na taką analizę trzeba czasu...



Wewnątrz katedry największe wrażenie robi ambona na spiralnych kolumnach, przygniatająca... lwy, z subtelnymi mozaikami, połyskującymi złotem...



W kaplicy po lewej stronie prebiterium - przechowywane są relikwie patrona miasta - św. Pantaleona. Później dowiedziałam się, że zachodzi tu zjawisko podobne jak w San Gennero w Neapolu... :roll: Niestety jest to kolejny przykład, że nieprzygotowany turysta czasem zachowuje się jak barbarzyńca... Trzeba wrócić... :wyszczerzony:

Skróciliśmy to oglądanie katedry bo mnie jeszcze bardzo zależało na jednym miejscu, które można odwiedzić w Ravello - muzeum koralu - kamienia do którego mam babską słabość ... :wyszczerzony:
Ciężko go było znaleźć ale w końcu trafiliśmy - pokierowani przez jakiegoś miejscowego. Niestety pstrykanie było zabronione a klimat miejsca psuła wścibska ochrona, która bez cienia dyskrecji - patrzyła zwiedzającym na ręce. Faktem jest, że ekspozycja była jedyna w swoim rodzaju - prawdziwe koralowe dzieła sztuki - ale dla mnie nawet najpiękniejsze miejsce traci na wartości, jeśli gość jest traktowany jak potencjalny przestępca :?

Stamtąd już udajemy się na przystanek, z którego... po godzinie... zabiera nas autobus do Amalfii :szeroki_usmiech

W Amalfii znów trzeba odczekać swoje, potem Sorrento i wreszcie Pompei Scavi - nasz przystanek i camping z naszym domkiem :szeroki_usmiech

To był długi i męczący dzień... ale takie dni - pozostają w pamięci na zawsze... :szeroki_usmiech

CDN

antwad - 2014-03-17, 19:48

Santo, jesteś wspaniałym przewodnikiem!

To wielka przyjemność tak z Tobą wędrować :roza:

Santa - 2014-03-20, 21:41
Temat postu: Niedziela w Positano...
antwad napisał/a:
...To wielka przyjemność tak z Tobą wędrować :roza:

Dziękuję :szeroki_usmiech Przyjemnością jest pisać dla tak sympatycznych Czytelników :szeroki_usmiech



Dziś będzie trochę krócej..., bo właśnie była niedziela... A w niedzielę... wiadomo... pospać trzeba dłużej, kawusię wysączyć w cieniu pomarańczy, a biorąc pod uwagę fakt, że pospaliśmy do dziesiątej, to na kempingu złapało nas południe :wyszczerzony:

Kolejne pociągi śmigały nam nad głowami - jedne do Sorrento, drugie do Neapolu - a my wciąż siedzimy na tym "Zeusie" i nie mamy ochoty z niego wychodzić :wyszczerzony:
Dobrze nam tutaj...

Ale w końcu to już od tygodnia jesteśmy w podróży, więc odpoczynek nam się należy...

Gdyby nie to, że mieliśmy te trzydniowe bilety, to pewnie tego dnia nie chciałoby nam się ruszać z Pompei. Czasem dobrze mieć jakąś dodatkową motywację :szeroki_usmiech


W końcu jedak udaliśmy się do pociągu, którym tak jak poprzedniego dnia - dojechaliśmy do Sorrento a stamtąd - do Positano.

Wybór padł na Positano ponieważ od Sorrento jest niedaleko i można było zminimalizować poranne straty czasu a ponadto mieliśmy nadzieję, że może uda nam się zdążyć na popołudniową mszę - w pięknym kościele ze złotą kopułą - Santa Maria Assunta - położonym w samym sercu miasteczka.

Ponieważ ta niedziela była dniem takim spowolniałym i bogatszym w obrazy niż w treści, to mogę teraz wkleić parę fotek z podróży Wybrzeżem Amalfii - choć uprzedzam, że są to tylko migawki "złapane" przez niezbyt czystą szybkę jadącego autobusu.


Z Sorrento - wiszącą nad przepaścią "krętą nitką" - jedziemy w kierunku kolejnych miasteczek-perełek...


W postrzępionych kawałkach wybrzeża szukają miejsca ci, którzy nie lubią zatłoczonych plaż...




Ale są tacy, którzy lubią taką jak w Atrani... może być tłoczno, ale ma być światowo... :szeroki_usmiech




Zza kolejnych zakrętów wyłaniają się "wiszące" na zboczach gór miasteczka wybrzeża...




Podróż jest bardzo urozmaicona, od kierowcy wymagająca skupienia, cierpliwości i refleksu... ale praktycznie każda chwila, to osobny kadr...


Są takie ujęcia, które na zawsze już będą kojarzyć się z konkretnym miejscem... np. ten pomnik w Amalfii...



Ale my tego dnia aż tak daleko nie dojechaliśmy. Wysiedliśmy na pierwszym przystanku - na górze... zaraz za tablicą miejscowości "Positano".

Positano wygląda jakby było przyklejone do dwóch klifów, kolorowe, pastelowe domy stromo opadają w kierunku morza. Dzięki temu położeniu jest uważane za jedno z najpiękniejszych miejsc na wybrzeżu Amalfi.
Kiedyś było małą wioską rybacką, dziś jest jednym z najbardziej luksusowych i eleganckich ośrodków wypoczynkowych. Już nie będę wymieniać kto tu przyjeżdża na wakacje... :wyszczerzony:


Mamy taki plan, żeby najpierw popatrzeć na miasteczko z góry, następnie skierować się do kościoła Santa Maria Assunta, potem zejść na plażę i stamtąd wspiąć się na przystanek po przeciwnej stronie miasta, z którego wrócimy do Sorrento.



Za dużo tego podziwania nie było, bo klimatyzowany autobus odjechał, a na zewnątrz temperatura powietrza przechodziła sama siebie - do tego stopnia, że nawet mówienie stawało się uciążliwe.

Tak więc poruszanie po mieście nabrało charakteru - pokonywania odcinków od jednego do drugiego cienia :roll: Nic dziwnego, że na uliczkach nie było żywego ducha...

Gdy za chwilę trafiliśmy na zacieniony mini-park z jakimś lokalnym bohaterem z brązu, to zupełnie nie chciało nam się stamtąd ruszać - szczególnie, że zaraz dołączyło do nas lokalne towarzystwo... i dotąd z nami było, dopóki nie skończyły mi się przysmaki, którymi się podzieliłam... :szeroki_usmiech



Po odpoczynku, na resztkach mineralnej ruszyliśmy w obranym kierunku...
Bez żadnego planowania trafialiśmy na te same miejsca, co w ubiegłym roku... np. to ... :szeroki_usmiech


... i wiele, wiele innych... ale dziś powstrzymam się od nadmiaru... :szeroki_usmiech









W końcu dotarliśmy do zaplanowanego kościoła. To zabytek z XIII wieku - rozpoznawalny na całym świecie - dzięki tej przepięknej złotej kopule z ceramicznych płytek.

Od kiedy go pierwszy raz zobaczyłam, to odnajduję go wszędzie - na każdej otwieranej stronie, w przewodnikach, folderach...






Ale okazało się, że już kilka godzin minęło od mszy świętej, która tutaj jest sprawowana tylko jeden raz dziennie i to zdecydowanie nie jest pora sjesty :szeroki_usmiech




Pozostaje nam więc po raz kolejny obejrzeć kościół i z bliska popatrzeć na obraz w głównym ołtarzu. To bizantyjski portret Madonny z Dzieciątkiem, podobno wyrzucony na tutejszy brzeg w czasie sztormu.




A z rozpiski znadującej się przy wejściu do kościoła wynika, że w najbliższej okolicy to możemy jeszcze zdążyć na mszę - w Sorrento... :szeroki_usmiech


Wobec tego musimy się już powoli kierować do przystanku ale oczywiście najpierw w kierunku tej słynnej plaży...



-Może poplażujemy :?:
-Nie, dziękuję... To nie dla mnie... :szeroki_usmiech
Pascal pisze, że "ludzie wylegujący się na tej plaży wynoszą się ponad zwyczajnych czcicieli słońca" :lol:




Teraz poszukując zacienionych uliczek, wspinamy się na górę...










Słońce było jeszcze wysoko, gdy osiągnęliśmy poziom okalającej Positano drogi - z przystankiem Sity.

Tu znów musieliśmy odstać swoje, choć lokalny rozkład jazdy - oczywiście jest... ale autobus i tak przyjeżdża wtedy, kiedy dojedzie... :wyszczerzony:





Wyjeżdżając stamtąd, żałowałam, że dziś nie możemy zostać tam do wieczora, zawsze chciałam zobaczyć księżyc nad Positano. Właśnie taki jak ten... nie mój, niestety...



Może następnym razem...


Z Positano pojechaliśmy do Sorrento i poszliśmy na wieczorną mszę do katedry. Po mszy zajrzałam do swojego znajomego Dra Moscati, z niecierpliwą nadzieją, że już niedługo spotkam go w innych okolicznościach, na ścieżkach którymi kiedyś chodził...


Potem jeszcze spacer po wieczornym Sorrento, powrót na "Zeusa" i spokojny, niedzielny, wakacyjny wieczór..., pod drzewkami pomarańczy... :szeroki_usmiech

CDN

Santa - 2014-03-25, 20:41
Temat postu: Pożegnanie z Amalfi...
Następnego ranka - a właściwie przed południem - znów udajemy się naszą utartą drogą na południe i tym razem jest to już nasze pożegnanie z Wybrzeżem Amalfi.

Na ten pożegnalny wypad mieliśmy bardziej ambitne plany ale musiały zostać zweryfikowane ze względu na kolejny żarliwie upalny dzień - z powietrzem gęstym i stojącym, że nawet widziane z drogi żaglówki poukrywały się w zatoczkach, czekając na lepsze czasy :roll:

Ponieważ tamtego dnia znów było więcej obrazów niż treści, to wykorzystam te rezerwy i napiszę kilka słów o podróżowaniu w Italii pociągiem. Dotyczy to tylko małego wycinka włoskich kolei a konkretnie podmiejskiej kolejki "Circumvesuwiana" kursującej na trasie Neapol - Sorrento, czyli takiej przeznaczonej dla plebsu, bo przecież nie poznałam i nie mogę wypowiadać się na temat eleganckich linii dalekobieżnych, pospiesznych, itp.

Otóż taka kolejka ma kilka zalet: takich mianowicie, że jedzie do przodu, kursuje punktualnie, jest tania i dowiezie do celu... I to już chyba koniec zalet.

Trzeba jednak wiedzieć o jej innych "urokach". Przede wszystkim o tym, że przeważnie jest zatłoczona - żeby znaleźć miejsce siedzące trzeba przy wsiadaniu wykazać się refleksem i zaradnością.
A o siedzące miejsce warto zadbać ze względu na bezpieczeństwo swoich portfeli i bagażu.

Podróżując kilka razy "w te i wefte" mieliśmy okazję poczynić pewne obserwacje, które nakazują zachować dużą czujność. Warto zwrócić uwagę, że od czasu do czasu do pociągu wsiadają grupki wyrostków, którzy swoim zachowaniem i wygłupami - ściągają na siebie uwagę podróżnych - stwarzając równocześnie swoim kumplom możliwość spenetrowania kieszeni czy plecaków zagapionym na nich pasażerom.

Warto również być uważnym na to, kto koło nas siedzi albo się kręci...

Właśnie tego dnia, gdy udaliśmy się na nasze pożegnanie z Amalfii - zajęliśmy w wagonie wolne miejsca - naprzeciwko siebie - po przekątnej.

W pewnym momencie Romek wzrokiem daje mi sygnał, żeby obserwować młodzieńca który siedzi obok niego i wyraźnie próbuje skrócić dzielący ich dystans - a szczególnie dystans do bocznych kieszeni spodni Romka.

Moja dyskretna obserwacja nie pozostawiła wątpliwości, że trzeba na niego uważać, bo może mieć "lepkie ręce".

Ale młody bystry był i szybko zorientował się, że stał się przedmiotem mojego zainteresowania i zapewne próbując mnie zbić z tropu - posłał mi spojrzenie, którego moc może zabić :roll:

Zapewne nie spodziewał się, że moje spojrzenie również ma swoją "moc" ... :lol: i to na dodatek moc, której on raczej nie znał, bo w odpowiedzi na moje przyjazne, życzliwe i akceptujące spojrzenie, zupełnie stracił "fason" - nasiliły mu się tiki na pooranej bliznami twarzy, a z całej jego sylwetki można było odczytać objawy ogólnego niepokoju, pomieszanego ze złością.

Trudno przewidzieć co może zrobić taki poirytowany człowiek, więc na następnej stacji przesiedliśmy się w inne miejsce, a na kolejnej nasz zdemaskowany sąsiad wysiadł z pociągu.

Tak więc oprócz upalnej pogody mieliśmy jeszcze inne gorące doświadczenia, które tym razem uszły nam na sucho.



W Sorreno dopadliśmy autobusu, który na szczęście miał sprawną klimę, więc postanowiliśmy pojechać nim aż do końca, czyli do Amalfi, które do tej pory wypadało nam jako węzeł komunikacyjny, a ubiegłoroczne zwiedzanie miasta musieliśmy skrócić z powodu niespodziewanego deszczu :lol:

Tamtego upalnego dnia wydawało nam się to nie do uwierzenia, że tu w sierpniu może padać. Ale padało... :szeroki_usmiech


Z niedowierzeniem patrzyli też na nas młodzi Polacy z Katowic, spotkani na amalfitańskim molo, którzy jak się potem okazało również zakotwiczyli na "Zeusie"..., a wcześniej przylecieli samolotem do Neapolu i mieli w planie zwiedzanie Italii - podróżując koleją... :szeroki_usmiech


Oczywiście - sama podróż wybrzeżem to balsam dla oczu..., szczególnie gdy się siedzi po słusznej stronie autobusu... :szeroki_usmiech


Są miejsca do których chciałoby się dotrzeć...




Na niektóre obiekty strach patrzeć..., za chwilę może się urwać...


Po opuszczeniu autobusu, zamiast "rzucić się w wir" miasta, zaczynamy od znalezienia cienia...


Aby poznać historię miasta nie musi się grzebać w przewodnikach, można ją odczytać ze współczesnych malowideł zdobiących ściany budynków...


Trzymając się tego cienia, udajemy się na południe, żeby rzucić okiem w kierunku Salerno - w ubiegłym roku właśnie stamtąd przyjechaliśmy kamperkiem...








Ale w końcu wracamy tam, gdzie wszyscy, czyli na plac katedralny, bo przecież katedry Świętego Andrzeja w Amalfi nie można i nie da się pominąć...
168

I trzeba wdrapać się po dostojnych schodach...


I na plac z fontanną spojrzeć...


I postać sobie pod drzwiami katedry, bo szczegółowe zwiedzanie miało miejsce w ubiegłym roku... :szeroki_usmiech


I pospacerować po charakterystycznych krużgankach...


A potem wtopić się w falę i popłynąc w górę Amalfii - na szczęście w cieniu zabudowań z czasów amalfitańskiej potęgi... :szeroki_usmiech







Włosi kochają szopki bożonarodzeniowe, nie tylko w kościołach eksponują je przez cały rok - przy głównej ulicy również...


Ojciec Pio - to postać często spotykana w miejscach prywatnych - ogrodach, podwórkach...


"Dla każdego coś dobrego"... :szeroki_usmiech






Wiedziałam, że gdzieś na końcu tej drogi powinno pojawić się muzeum papieru. Trochę byłam zdziwiona, że tak tam pusto... Ale ja też dziś nie piszę się na taką atrakcję, bo przecież ja się nie znam na papierze..., a poza tym zabija mnie sama wizja kilkuwiekowych roztoczy... :szeroki_usmiech




A stamtąd poszliśmy zupełnie niepopularnymi wśród turytów ścieżkami i wtopiliśmy się w labirynt uliczek, który co chwilę odsłaniał jakieś nowe uroki tego miasta...











Takiego zacisznego i spokojnego zakątka jak ten "pod świętym Krzysztofem" próżno szukać na utartych turystycznych szlakach :szeroki_usmiech



A ta foteczka jest pamiątką, która co dzień przypomina mi tamten wakacyjny dzień, gdy żegnaliśmy się z ubiegłorocznym Amalfii...


Poprosiłam Romka, żeby uwiecznił tę zieloną kompozycję kaktusów znajdującą się za moimi plecami... A to dlatego, że przechodząc obok nich zauważyłam odłamaną gałązkę, która na tym upale niechybnie by umarła. Podniosłam ją, owinęłam w zwilżoną chusteczkę i zabrałam ze sobą.
Potem na "Zeusie wsadziłam ją do ziemi wygrzebanej spod drzewka pomarańczy.

W ten sposób mój zielony kawałek Amalfi pojechał z nami w dalszą podróż a po powrocie do domu, wylądował na moim balkonie. Gdy jesienią zaczął wykazywać objawy życia, został zabrany do domu a teraz stoi na naszym oknie i już wypuścił drugą gałązkę :szeroki_usmiech



A kilka dni temu obok mojej gałązki - wykiełkowała jakaś roślinka, która z całą pewnością jest pamiątką z "Zeusa". Będę ją pielęgnować..., jak wszystkie miłe wspomnienia..., może zaowocuje... :lol:


Z tego labiryntu niespodziewanie wyszliśmy tą samą drogą, którą szliśmy w poprzednią stronę, ale czyż można w Amalfii wyjść w dostojniejszym miejscu... :szeroki_usmiech



Zanim opuścimy Amalfii - jeszcze zostaje nam molo...





I utrwalenie widoków z molo na miasto...


... i na katedrę i dzwonnicę...


A to jest foteczka uczyniona przez młodych z Katowic, o których wspominałam na początku...


Stąd już widać czekające na nas autobusy SITA, jednym z nich wrócimy do Sorrento...



Autobusy SITA to taki lokalny folklor Wybrzeża Amalfii..., one tę podróż urozmaicają, dodają jej smaku, czasem dramaturgii ... :lol:



Tyle tu wylałam zachwytów nad drogą prowadzącą Wybrzeżem Amalfi, że teraz - na zakończenie - dla równowagi pokaże jeszcze jej nieco inne "uroki"... :szeroki_usmiech

Oprócz fotek mam jeszcze filmiki, tym razem nie pożyczone z sieci, tylko zarejestrowane przez Romka. W tym roku mógł sobie spokojnie patrzeć, jak się gimnastykują inni. Na poprzednich wakacjach sam tędy jechał - kamperkiem... :szeroki_usmiech

Warte zwrócenia uwagi są manewry wymijania...



Są też odcinki spokojniejsze, na których nawet da się wyprzedzić żółwia, ale bywają momenty, że można się obawiać, że za chwilę wylądujemy w czyimś salonie albo sypialni...




Po trzech dniach naszego plątania się po Wybrzeżu Amalfi - dało się już odczuć objawy "nasycenia"...
Przyznać też trzeba, że kolejne pokonywanie tego samego odcinka coraz lepiej utrwala go w pamięci, a wiedząc czego można się spodziewać za kolejnym zakrętem, zaczyna się tracić nastawienie i czujność odkrywcy... :wyszczerzony: A to już niedobry objaw..., w podróży trzeba chronić się przed przesytem i szukać nowych wrażeń i doświadczeń... :szeroki_usmiech


Ale my szukać nie musimy, bo wyobraźnia sama już zaczyna ulatywać do tego, co czeka nas jutro..., a czeka na nas coś wyjątkowego, do czego tęsknię od pierwszego wejrzenia - czeka nas "mia bella Napoli" :lol:

CDN

Agostini - 2014-03-25, 22:42

Santa napisał/a:
Autobusy SITA to taki lokalny folklor Wybrzeża Amalfii..., one tę podróż urozmaicają, dodają jej smaku, czasem dramaturgii ... :lol:

Cytat:
...bywają momenty, że można się obawiać, że za chwilę wylądujemy w czyimś salonie albo sypialni...

Na krańcach Półwyspu Sorrento, gdzie kończy się już Amalfitana, droga staje się mniej ruchliwa ale kręta i zwęża się jeszcze bardziej.
Miałem okazję kilka razy jechać skuterem za takim autobusem SITA.
Po tych zakrętach jechał tak szybko, że trudno było za nim nadążyć. Przed długimi mijankami i zakrętami ze słabą widocznością nadawał głośne, długie sygnały-fanfarki i niewiele zwalniając, mijając na centymetry budynki i samochody, pędził dalej. Już wtedy myślałem sobie, że podróż nim musi być ciekawa. :)

Jeśli ktoś zapuści się w tamte strony, szczególnie dużym samochodem, takim jak kamper, powinien koniecznie wsłuchiwać się w te sygnały i od razu po hamulcach w szerszym miejscu nawet jak jeszcze nie widać autobusu. Kierowca na pewno nie będzie cofał, widać to też na filmie Romka. ;)

Costiera piękna, czekamy na Napoli.
Piwko na te upały powinno być w sam raz. :pifko

zbyszekwoj - 2014-03-26, 12:16

No Lucynko ,to już drobna przesada-siódma kreacja w ciągu kilku dni.Wzbudza to zrozumiałą zazdrość mojej Krysi, a mnie naraża na koszty i grozi przeciążeniem kamperka.
zbyszekwoj - 2014-04-14, 18:27

Już od Krysi dostałem reprymendę, że przez mój żenujący żart Santa przerwała relację.Pisz proszę dalej a ja obiecuję , że już się nie odezwę. :kwiatki: :oops:
Wojciechu - 2014-04-14, 19:12

Chyba dobrze, że "pozbyliście" się przyczepki. Dzięki temu jesteście bardziej mobilni i więcej super relacji. Dziękujemy za przywitanie - nas nowicjuszy na Jasnej Górze. Już baliśmy się, że wszyscy gnuśnieją wokół własnego kampera i towarzystwa Serdecznie pozdrawiamy.
Santa - 2014-04-14, 21:03

Agostini napisał/a:
...
Basiu i Andrzeju - pozdrawiamy i dziękujemy za te długie nocne Polaków rozmowy :szeroki_usmiech Nareszcie wiem, co to sformułowanie oznacza :wyszczerzony:

prof-os napisał/a:
... Dziękujemy za przywitanie - nas nowicjuszy na Jasnej Górze. Już baliśmy się, że wszyscy gnuśnieją wokół własnego kampera i towarzystwa Serdecznie pozdrawiamy.

I my pozdrawiamy Was serdecznie :szeroki_usmiech Miło było spotkać zawodowo bratnie dusze :szeroki_usmiech

zbyszekwoj napisał/a:
Już od Krysi dostałem reprymendę, że przez mój żenujący żart Santa przerwała relację. Pisz proszę dalej a ja obiecuję , że już się nie odezwę. :kwiatki: :oops:

Zbyszku - do pisania wrócę, jeśli będę miała tyle czasu, żeby się pisaniem delektować :szeroki_usmiech I tylko wtedy, jeśli będziesz się "odzywał" :wyszczerzony:

zbyszekwoj napisał/a:
No Lucynko ,to już drobna przesada-siódma kreacja w ciągu kilku dni.Wzbudza to zrozumiałą zazdrość mojej Krysi, a mnie naraża na koszty i grozi przeciążeniem kamperka.


A na razie przygotowuję się do kolejnej wyprawy do Italii. Kiecek nie zabieram, przechodzę na minimalizm, ale to nie przez Twój zabawny post, tylko z powodu, że mi parę kilo przybyło i się nie zmieszczę :haha:

WHITEandRED - 2014-04-15, 17:43

:spoko
Pawcio - 2014-04-20, 17:20

Pozwoliłem 'przerobić' sobie Twoją relację jeszcze raz Santo.
Bardzo przyjemnie dwie godziny.
Nie ukrywam, że zazdraszczamy Wam właśnie takiego urlopu- półwysep bez pośpiechu i planowania dalszych podróży. Właśnie taka historia nam się marzy i taką przygodę kiedyś zrealizujemy.

Chylę czoła za relację :bukiet: . Ja poświęciłem jej 2 godziny.. ile poświęciłaś jej Ty? :pifko

krzysztofCz - 2014-04-20, 18:18

Pawcio napisał/a:
Ja poświęciłem jej 2 godziny.. ile poświęciłaś jej Ty?


Życie, Pawcio... życie... :lol: :spoko

Amarcin - 2014-06-16, 21:56

qrcze, fajna relacja. Dzięki!
Santa - 2014-10-05, 20:48
Temat postu: "Nie omijajcie Neapolu" ;)
Gdy wreszcie znalazłam chwilę, żeby zajrzeć do mojej ubiegłorocznej, "rozgrzebanej" relacji, spłynęły na mnie fale skrajnie mieszanych uczuć. Z jednej strony wstyd, że dopuściłam się takiego forumowego zaniedbania, że zamiast obiecanego "jutro" - zrobiło się kilka miesięcy, a z drugiej radość, że znów - chociaż wirtualne - mogę wrócić do mojej ukochanej Italii, a w szczególności do "mia bella Napoli, do którego często wracam myślami i "odpływam" w wyobraźni :szeroki_usmiech

Mogę tylko przypuszczać, że wśród czytających są tacy, którzy teraz uśmiechają się pobłażliwie, mając w głowach obiegowe opinie bezlitośnie szkalujące Neapol :szeroki_usmiech
Z mojego na razie bardzo ogólnego oglądu tego miasta wynika, że sprowadzanie Neapolu tylko do tych oklepanych śmieci, jest dla tego miasta wielce krzywdzące, a dla nas - smakoszy podróży po Italii jest niepowetowaną stratą :?


Mam taką cichą nadzieję, że moja skromna pisanina powstrzyma Was od pochopnego omijania Neapolu w Waszych przyszłych podróżach :!:


W poprzednim roku na Neapol przeznaczyliśmy tylko jeden dzień. I ten jeden dzień pokazał, że można Neapol zobaczyć... i żyć dalej... :szeroki_usmiech Jednak w moim przypadku życie po zobaczeniu Neapolu już nigdy nie będzie takie same jak wcześniej :szeroki_usmiech


Ten dzień umożliwił pozbycie się uprzedzeń, uzyskanie spokoju, poczucia bezpieczeństwa i obudził tęsknotę do tajemnic ukrytych w zakamarkach jego ulic i czeluściach niepowtarzalnych neapolitańskich obiektów...


Tak więc po roku, przy kolejnej okazji, do naszego poznawania Neapolu dołożyliśmy jeszcze dwa dni. Też niewiele... ale to wystarczyło, żeby się w nim na dobre zatracić ...
I tego nie da się już odwrócić..., już zawsze będziemy do niego tęsknić i szukać okazji do powrotu...


W ciągu tych kolejnych dni spędzonych w Neapolu, udało nam się przeżyć kilka zaskoczeń, zdziwień, zachwytów... , a wraz z zagłębianiem się w jego tajemnice, uświadamiam sobie, jak wiele jeszcze skarbów czeka tam na dalsze poznawanie.

Bo Neapol to nie jest "łatwa panienka", która na dzień dobry "odkryje" przed nami wszystko, co ma do zaoferowania..., Neapol jest wymagający..., jak kobieta która doskonale zna swoją wartość i nie rozmienia się na drobne, tylko czeka na takiego, który się wysili, żeby się nią zachwycić, poznać a potem... ją zdobyć... za wszelką cenę :szeroki_usmiech


Poza tym od ubiegłego roku, wydarzyło się coś, co mnie jeszcze mocniej emocjonalnie związało z tym miastem. Przypadkiem, natknęłam się na kolejnego Ragazzo da Napoli... tego, którego przedstawiłam w poprzednim odcinku polecając film...



Kto nie oglądał, jeszcze może to nadrobić..., kto nie oglądał, nie nalegam... :szeroki_usmiech

Agostini - 2014-10-06, 21:02

Santa napisał/a:
W poprzednim roku na Neapol przeznaczyliśmy tylko jeden dzień. I ten jeden dzień pokazał, że można Neapol zobaczyć... i żyć dalej... :szeroki_usmiech

Nasz pierwszy (i może dlatego, że na razie jedyny) dzień w Neapolu był chyba jednak trochę na „umrzeć”. :) Ale ja to już wiem, że niezasłużenie ...i wiem, że przy następnej okazji to się bardzo zmieni. To wszystko dlatego, że niepotrzebnie, właśnie z takim nastawieniem tam jechaliśmy.

Pokazuj nam, Santo, swój piękny Neapol, bo większość z nas myśli, że tam jest strach wyciągnąć aparat fotograficzny. ;) Ja z chęcią tam wrócę.

Cieszę się, że wróciłaś do relacji. :bukiet:

Tadeusz - 2014-10-07, 10:52

Cierpliwość popłaca. :szeroki_usmiech

Santo, liczę na Twą wenę i nową przygodę czytelniczą.

:pifko

:kwiatki:

Elwood - 2014-10-07, 20:03

Jak miło . . . . , że znowu jesteś gotowa nas raczyć swoimi opowieściami. :spoko :spoko :spoko :spoko
Santa - 2014-10-07, 21:05

Agostini napisał/a:
...Cieszę się, że wróciłaś do relacji. :bukiet:

Tadeusz napisał/a:
...liczę na Twą wenę i nową przygodę czytelniczą... :kwiatki:

Elwood napisał/a:
Jak miło . . . . , że znowu jesteś gotowa nas raczyć swoimi opowieściami. :spoko :spoko :spoko :spoko


Zaczęłam szybciej, żeby mnie znów wiosna nie zaskoczyła :szeroki_usmiech
Dziękuję że wróciliście do mojego wątku - jak zawsze życzliwi i hojni :wyszczerzony:


:kwiatek2 :kwiatek2 :kwiatek2


A teraz upraszam czytających ten tekst o dokonanie resetów swojej pamięci i miejscu po skasowanym Neapolu, pozostawienie pustki na całkiem nowe treści :wyszczerzony:

W miejsce kojarzącego się z Neapolem bezprawia i gór śmieci, chciałabym włożyć historyczną potęgę, założoną przez Greków, osiem wieków przed naszą erą.
I ta właśnie grecka kolonia zamieszkującym te przepiękne tereny tubylcom, wniosła cywilizację, kulturę, filozofię i swoją religię.
A dzisiaj przeciętny, niedouczony Italiano pozwala sobie o Neapolu wyrażać się lekceważąco. Zapomniał wół... ;)

Przez kolejne wieki historycznej zawieruchy Neapol przechodził z rąk do rąk albo był panem samemu sobie, bywało lepiej i gorzej, ale ślady tej niesamowitej różnorodności jego kolejnych gospodarzy, utworzyły taką wybuchową mieszaninę różnorodności, że pewnie jeżdżąc tam na wakacje do końca swoich dni, nie byłoby możliwe wszystkiego poznać ... :szeroki_usmiech

Ale może już wróćmy do pierwszego dnia naszej ubiegłorocznej neapolitańskiej podróży... :szeroki_usmiech

Tym razem pojechaliśmy tam zupełnie spokojnie, bez żadnych uprzedzeń, niepokojów, lęków... Można powiedzieć, że jak do siebie, choć z dużymi oczekiwaniami poznawczymi.

Pociągiem z Pompei - bileciki tam i z powrotem, żeby potem czasu nie tracić - 11.80 za dwie osoby.

Zanim opuściliśmy pociąg, zdążyłam przeglądnąć zabrane ściągawki, zakreślić kółka na swojej neapolitańskiej mapce i wyznaczyć taki ogólny ale ekonomiczny plan zwiedzania - dokąd, którędy, co... i jak...

Tym razem zależało mi na dopełnieniu tego, co w ubiegłym roku nam się nie udało, bo było "chiuso" albo czasu brakło.
A oprócz tego, zamierzałam jeszcze poszukać śladów swojego nowo odkrytego autorytetu - neapolitańczyka idealnego - doktora Józefa Moscati :szeroki_usmiech
Romek nie miał nic przeciwko temu, wszak Józef od dawna już nie żyje ;)
I ze świadomością, że nie zaznam spokoju zanim tych śladów nie odszukam, wypuszczamy się w miasto.

Z dworca głównego przez Plac Garibaldi obieramy kierunek do Katedry San Gennaro, na której ostatnio zakończyliśmy zwiedzanie, ale wtedy zaledwie jej liznęliśmy, bo właśnie zamykali.

Kierując się tam - nieco wydłużamy drogę i wstępujemy na Piazza Capuano, żeby rzucić okiem na Castel Capuano, drugi z kolei najstarszy zamek w Neapolu, z przebogatą historią. Kiedyś to była potęga, jednak dziś moje wyobrażenie o zamku nieco przewyższa zastaną rzeczywistość...



Pewnie wejście do środka i wsłuchanie się w szepty tych tysiącletnich murów, wynagrodziłoby mi moje pierwsze wrażenie zawodu. Wystarczyłoby, żeby opowiedziały początek historii pewnego słynnego mariażu - Zygmunta Starego i Bony Sforzy, początek... bo ciąg dalszy przecież znamy... Ale to może kiedy indziej :szeroki_usmiech


Omijając Castel Capuano podchodzimy do tej słynnej bramy, od której zamek wziął nazwę i przez którą można pojechać do niedalekiej Capui - miasta, które zawsze będzie mi się kojarzyć ze Spartakusem ... i ze szkołą gladiatorów. Kiedyś przyjdzie na nią czas..., mam nadzieję..., bo to przecież była potęga, druga po Rzymie...

Porta Capuana... w ogóle...


i w szczególe....a z tych szczegółów można wyczytać kawałek historii, ale dzisiaj jeszcze nie...



Zamek odpuszczamy ale nie omijamy pobliskiego kościoła Santa Caterina a Formiello. Jeden z wielu imponujących obiektów sakralnych, żal nie wstąpić...

Nawa główna...


Bogactwo wyposażenia wnętrza - widoczne w detalach po lewej stronie głównego ołtarza...


A te dwa portrety w kościołach Neapolu i okolicy to już standard. O ile portret Jana Pawła II znajduje się w każdym włoskim kościele, to ten drugi, to już lokalna nowość - to właśnie ten mój poszukiwany Ragazzo da Napoli ;)

Ale to tylko przedsmak..., którego tu nie oczekiwałam i tym bardziej mnie ucieszył :szeroki_usmiech



Stamtąd wypuściliśmy się na przełaj w najbardziej niebezpieczną dzielnicę Neapolu Forcella, gdzie mieszka najwięcej rodzin mafijnych.

Kluczymy po takich dziwnie pustych wąwozach ulic, dziwiąc się że nie ma na nich życia :(





Po drodze natrafiamy na targ miejski, gdzie trudno odmówić sobie pobuszowania po stoiskach, chociażby dlatego, że ceny zdecydowanie niższe niż w innych regionach Italii.



Ulice Neapolu potrafią zaskoczyć, ale żeby zobaczyć...lwa... :roll: :wyszczerzony:


Jakiś ten lew... skundlony nieco... :wyszczerzony:


Jednak pewien niepokój w powietrzu wisi i trochę strach zaglądać w niektóre podwórka...


... choć chciałoby się zażyć typowych neapolitańskich klimatów...


Czasem trafiają się w takie miejsca, które i przyciągają i odpychają równocześnie. A właściwie to zniechęcają pochmurni ochroniarze pilnujący, żeby ich pryncypałom nikt nie zakłócał życia. Fotek strach im robić, to nie ma...

Ale oprócz mafii, mieszkają tu zwykli ludzie, którzy też mają swoje sposoby na ochronę... i tym razem nie są to wcale smutni panowie w garniturach, z podejrzanie wypchanymi kieszeniami...


I tak błąkając się po tych zakamarach, znów dochodzimy do głównej arterii starożytnego Neapolu - Via dei Tribunali...

Odpoczywamy nieco na Piazza Cardinale...




I stamtąd już parę kroków do naszego pierwszego celu - Katedry San Gennaro... czyli po naszemu - Świętego Januarego. Katedra jest pod wezwaniem Santa Maria Assunta. Albo zwyczajnie po włosku - Duomo. Jeśli nie chce się być zwykłym turystycznym barbarzyńcą, to na katedrę trzeba zarezerwować dużo czasu :wyszczerzony: Wiedziałam o tym, po poprzednim półgodzinnym liźnięciu... Głód powrotu w to miejsce odczuwałam przez cały rok... :szeroki_usmiech

Cdn.

Santa - 2014-10-15, 20:09

Po przerwie w relacjonowaniu naszego ubiegłorocznego Neapolu, czuję się zobowiązana przypomnieć, że właśnie dotarliśmy do największego obiektu sakralnego tego miasta - Katedry Świętego Januarego.

...fragment budowli...


Dla ogólnej orientacji wspomnę, że początki katedry sięgają końca XIII wieku ale sakralna historia tego miejsca jest o wiele starsza i bardzo... powiedzmy, że barwna :szeroki_usmiech Potem do tego dojdziemy...

A tymczasem zapraszam do wnętrza katedry San Gennaro, perełki Neapolu.

Tak się prezentuje na pierwszy rzut oka..., ale to na razie tylko nawa główna, a są jeszcze dwie boczne...



Właśnie z prawej nawy bocznej można z bliska obejrzeć niepowtarzalny i niezapomniany ołtarz... przedstawiający wniebowzięcie.
Dzieło takiej klasy, że można tam bez końca stać i podziwiać kunszt mistrza. Wykonała go ta sama ręka co rzymską "Fontannę di Trevi". Po prostu cud, miód... :szeroki_usmiech



A z resztą, co ja się tu będę wysilać z fotkami, zapraszam na wirtualny spacer po katedrze. Ja też idę, bo "na żywca" zwykle jest za słabe oświetlenie i tego wszystkiego tak dokładnie nie widać, a tu w przybliżeniu można dostrzec jaka to przepiękna, koronkowa robota :szeroki_usmiech

http://panoramy.zbooy.pl/...omo&lang=p&t=32

Z tego miejsca też dobrze widać główny ołtarz katedry. Tędy właśnie wejdziemy, żeby przywitać się z gospodarzem - Świętym Januarym, spoczywającym w krypcie pod ołtarzem. Spokoju to on tam raczej nie zazna - ciągle ma gości. My też idziemy, bo w ubiegłym roku się nie udało...

Przed wejściem do krypty San Gennaro...


Wchodząc do krypty zanurzamy się w epoce sztuki renesansowej...


...i poważnym klimacie podziemnej nekropolii..., z widoczną dla przechodniów urną zawierająca kości Św. Januarego



W moim osobistym odbiorze - krypta Świętego Januarego jest miejscem nastrojowo porównywalnym z bazyliką Świętego Antoniego w Padwie, gdzie turysta niespodziewanie staje się pielgrzymem, chodzącym na palcach aby nie zakłócać powagi miejsca.



Po opuszczeniu krypty w nastroju wyciszenia kierujemy się do miejsca, które od wieków zadziwia i fascynuje... czyli kaplicy powtarzającego się cudu San Gennaro.

Z prawej nawy katedry wchodzi się do Cappella del Tesoro di San Gennaro, w której złożone są fiolki z krwią patrona Neapolu.



Bo choć w historii Neapolu przetoczyło się wielu władców, to i tak zawsze rządził tu on - Święty January, a Neapol to właśnie jego miasto.

Święty January, młody biskup Benevento - w czasach prześladowań cesarza Dioklecjana (na którego wciąż natykamy się w naszych podróżach) - za odmowę złożenia ofiary rzymskim bogom poniósł śmierć męczeńską.
Pewna osoba będąca świadkiem egzekucji Świętego Januarego, zebrała do flakonika jego krew, która do chwili obecnej w pewnych określonych dniach każdego roku, zmienia stan skupienia ze stałego na płynny.
Po poprzednim pobycie w Neapolu pisałam o tym więcej, wiec dziś już Wam daruję ;)

I na pamiątkę tego zdarzenia, każdego roku, cały Neapol z zapartym tchem czeka na ten dzień i z tej okazji przez tydzień szaleje z radości. Na ulicach trwa świąteczny jarmark, zjeżdżają na zarobek prostytutki i złodzieje z całych Włoch, wino leje się strumieniami a mafiozi zacierają ręce, bo ich kieszenie pęcznieją od pobieranych haraczy.

Może kiedyś, przyjdzie taki czas, że wolni jak ptacy, odpalimy kamperka i pojedziemy we wrześniu do Neapolu na ten szalony tydzień, żeby na własne oczy zobaczyć to dotąd logicznie niewytłumaczone zjawisko i poczuć świąteczną atmosferę tego miasta.

Ale póki my nie możemy, to mam nadzieję, że uda mi się zachęcić do tego innych. Kochani, nie omijajcie Neapolu... :!: :szeroki_usmiech

Wspaniały ołtarz w kaplicy San Gennaro. Górna część ołtarza przedstawia sceny z życia neapolitańczyków i cała wykonana jest ze srebra.




Ujęcie na lewą stronę kaplicy...


Niestety kaplica tak samo jak w ubiegłym roku, jest zamknięta i możemy ją tylko podziwiać przez kratę i przez obiektyw. Może kiedyś uda się wejść do środka. A może cenne relikwie nie są narażane na zbyt bliski dostęp przygodnych gości.

Światło w kaplicy nie daje szans na zbyt dokładną analizę szczegółów, więc pora oddalić się na przeciwną stronę katedry... w miejsce, które ma ducha wszechczasów... W ubiegłym roku nawet nie mieliśmy czasu zastanowić się gdzie to jest.

Mam na myśli Bazylikę Santa Restituta, najstarszy obiekt sakralny w mieście.

Bazylika ta znajduje się naprzeciwko kaplicy z relikwiami i mogłoby się wydawać, że jest to jedna z kaplic katedry...

Cdn.

Santa - 2014-10-21, 22:17

Zanim weszliśmy do bazyliki Santa Restituta, musieliśmy dość długo poczekać na otwarcie, bo niestety nie zawsze jest dostępna.

Wklejam godziny otwarcia dla zainteresowanych, my akurat trafiliśmy na południową przerwę...



Będąc w katedrze San Gennaro i nie wiedząc o tej bazylice, można ją przegapić albo co najwyżej spojrzeć sobie przez kratę zamkniętych drzwi, co i my uczyniliśmy w oczekiwaniu na otwarcie. Romek już miał ochotę dezerterować ale ja wytrwałam... :szeroki_usmiech



Właściwie, to bazylika Santa Restituta jest osobnym budynkiem, dołączonym do katedry ale nie wiem, czy jest jakieś inne wejście oprócz tego od San Gennaro.

O ile katedra San Gennaro to wiek trzynasty, to ta właśnie bazylika Santa Restituta to bajka z zupełnie innych czasów.
Powstała z inicjatywy cesarza Konstantyna Wielkiego w 324 roku, tego samego, co jako pierwszy cesarz rzymski przyjął chrześcijaństwo i o którym na każdym kroku wspominam i będę wspominać pisząc o Rzymie. Czyli jesteśmy w czwartym wieku...

I to właśnie ten Konstantyn kazał wybudować tu tę bazylikę... Ale żeby nie zaczynać budowy od początku, to polecił przebudować stojącą w tym miejscu świątynię Apolla.
A jak Apollo, to wiadomo o kogo chodzi - tego samego, co go starożytni czcili jako boga piękna :szeroki_usmiech
I tego samego co się zakochał w Dafne, ale choć taki piękny był, to ona go nie chciała. I wtedy on postanowił zdobyć ją za wszelką cenę i tak ją długo ścigał, aż Dafne straciła siły i nie mogła już uciekać i zmieniła się w drzewo laurowe. A on się biedny kompletnie załamał i z gałęzi drzewa, w które się zamieniła, uplótł sobie wieniec, który odtąd ozdabiał jego głowę i takiego go właśnie znamy z naszego plątania się po różnych muzeach, galeriach itp.


Takie właśnie klimaty poprzedzały tu budowę tej świątyni i część z nich nawet pozostało do dnia dzisiejszego. A to dlatego, że budujący bazylikę praktyczni byli, żeby się nic nie zmarnowało, to część Apollowej świątyni i jej wyposażenia wykorzystali do budowanego obiektu i nową budowlę wsparli na kolumnach pochodzących właśnie ze świątyni Apolla.

Natomiast na chrzcielnicę wykorzystali naczynie ze świątyni Dionizosa (najbardziej rozrywkowego boga - od ekstazy, płodności i wina, który zawsze pozuje z winogronami).

Wszystkie źródła podają, że ta późniejsza chrzcielnica, to u Dionizosa służyła rozpustnym orgiom :roll:

A dziś możemy ją sobie w tej bazylice obejrzeć i... odlecieć wyobraźnią do tych czasów, które niby jak bajka, ale przecież były, kiedyś tam, i te czasy, i te wierzenia i orgie... i panowie się silili, żeby dorównać ideałom męskiego piękna i witalności, wyznaczonego przez Apolla i Dionizosa :szeroki_usmiech

To były niezwykle ciekawe czasy... jeszcze następnego dnia uda mi się w nie "odpłynąć" ale to na razie tajemnica... :szeroki_usmiech

A sama Capella Santa Restituta jest to prawdziwa uczta stylów i kolorów i wczesnochrześcijańska architektura sakralna najwyższych lotów.

Tak prezentuje się od pierwszego wejrzenia...


Od razu chce się biec do przodu, żeby znaleźć się bliżej tej teatralnej scenerii i wczytać się w ten piękny fresk...





I zaglądnąć do apsydy, gdzie króluje trzynastowieczny fresk z Chrystusem na tronie...


A potem spenetrować pozostałe dwie nawy, które są oddzielone przez oryginalne kolumny z czasów Konstantyna.

I spojrzeć na lewo...


A w głębi... kaplica ze wspaniałą mozaiką... "Madonna z Dzieciątkiem na tronie". Oczu nie można oderwać, bo jest taka... na dotyk, na wyciągnięcie ręki (nie jak w tych rzymskich czy raweńskich budowlach - gdzieś wysoko, że potem kręgosłup szyjny do rehabilitacji) :lol:





Postać po prawej stronie Maryi to właśnie biskup January czyli San Gennaro. Drugiej postaci nie udało mi się rozszyfrować, bo nie mieliśmy szczęścia, żeby podsłuchać czy podpytać jakiegoś przewodnika...



A na prawo... i za tymi kolumnami - skarby starożytności zgromadzone w części bazyliki zwanej baptysterium San Giovanni in Fonte...



Tu właśnie są do obejrzenia najstarsze na Zachodzie zachowane fragmenty mozaik z IV wieku.
Już kilka podobnych widziałam ale świadomość, że te są najstarsze - dodaje dreszczyku i gęsiej skórki :szeroki_usmiech







I wreszcie to historycznie wielofunkcyjne "naczynie" od Dionizosa... ;) :wyszczerzony:

Efekt wizualny nie ma tu większego znaczenia, ale wycieczka w wyobraźni o kilkanaście wieków w przeszłość, rekompensuje pierwsze wrażenie niedosytu :wyszczerzony:
Z całą pewnością wygodne było - ponad dwa metry średnicy :wyszczerzony:



Ale to jeszcze nie koniec... W podziemiach bazyliki są jeszcze do zobaczenia odkopane pozostałości po kilku antycznych budowlach.
Wstęp do tych skarbów to jedyne 1,5 euro ale fotograficznymi wrażeniami stamtąd nie można się podzielić. Focić nie wolno (nawet szybko) ;)

Chce się zobaczyć, trzeba jechać... :wyszczerzony:

Cdn.

MAREKH - 2014-10-22, 09:00

Zajęty "smakowaniem" obowiązków dziadka, i dłuższą nieobecnością na Forum.czytam z przyjemnością Twoje przepiękne opisy Italii. :kwiatki:
Żałuję tylko że tak słabo przygotowałem się z Neapolu przed tegorocznym wyjazdem. :gwm

Ach ta Italia kusi wciąż żeby do niej wracać.

Czekam na c.d. :spoko

Santa - 2014-10-27, 18:38

MAREKH napisał/a:
Zajęty "smakowaniem" obowiązków dziadka, i dłuższą nieobecnością na Forum.czytam z przyjemnością Twoje przepiękne opisy Italii. :kwiatki:
Żałuję tylko że tak słabo przygotowałem się z Neapolu przed tegorocznym wyjazdem. :gwm

Ach ta Italia kusi wciąż żeby do niej wracać.

Czekam na c.d. :spoko

Marku - Neapol cierpliwy jest, poczeka na kolejny raz, a potem kolejny... i kolejny... :szeroki_usmiech

Tobie i Krysi gratuluję nowego "Szczęścia" w rodzinie. Krysia tak zajęta, że od miesiąca nie zauważyła mojego PW :lol:
Waszemu Maluchowi gratuluję takich wspaniałych Dziadków :szeroki_usmiech

A przy okazji nieśmiało przypomnę, że cierpliwie czekam tu na obiecaną w Radawie relację z Waszej tegorocznej Italii :lol:
.................................................................................................................................................



Pół neapolitańskiego dnia już za nami, a my wciąż jesteśmy na początku naszych planów. Czas upływa nieubłaganie szybko ale pokrzepia nas świadomość, że katedra Neapolu została wreszcie "zdobyta" i już na zawsze dołączy do kolekcji naszych turystycznych "trofeów" i to tych z najwyższej półki :szeroki_usmiech

Pora ruszać dalej - w kierunku kolejnych tegorocznych celów. A na dziś jeszcze jeden konkretny cel został wyznaczony i choćby "żabami rzucało", muszę tam jak najszybciej dotrzeć...

Ale w Neapolu nie da się tak po prostu - zaplanować i zrealizować. Trzeba by chyba chodzić w kagańcu... :wyszczerzony:
Neapol trudno jest brać tak "na rozum". W Neapolu jest na emocje, na wyobraźnię, jest zaskakująco, jest nieprzewidywalnie, jest... zwykle inaczej niż miało być :wyszczerzony:


Do tego naszego kolejnego celu jest zaledwie pół godzinki spacerkiem. Ale łatwo powiedzieć, bo po drodze co chwila jakieś kolejne powody, których nie da się tak zwyczajnie ominąć.

Ledwie opuściliśmy katedrę i idąc Via Duomo dochodzimy do Via dei Tribunari, a już na skrzyżowaniu potężna, piękna szesnastowieczna budowla - kościół Girolamini. I jak tu się nie zatrzymać ... :szeroki_usmiech



Okazuje się, że o tej porze jest zamknięty - może i dobrze..., choć jak patrzę teraz w necie na fotki wnętrza, to żal duszę ściska, być tak blisko i nie widzieć...

Ale za chwilę już kolejna atrakcja, która może się zdarzyć tylko w Neapolu. Bo jak to inaczej odebrać, gdy pełnia lata, żar leje się z nieba, turysta przemyka od cienia do cienia, a tu nagle - królestwo szopek bożonarodzeniowych :wyszczerzony: Cała ulica obstawiona kramami z monotematyczną świąteczną ekspozycją :szeroki_usmiech



Nie wiem po co oni tu siedzą w środku lata, bo raczej nie zauważyłam, żeby ktoś coś na tych straganach kupował, ale oglądał niemal każdy przechodzący, wszak Via Gregorio Armeno to ulica typowo turystyczna.


Idąc dalej, wychodzimy wprost na najbardziej atrakcyjny plac miasta - Piazza San Gaetano - czyli św. Kajetana.

Z jednej strony tego placu znajduje się bazylika świętego Pawła - czyli Basilica di San Paolo Maggiore, która została zbudowana na ruinach pogańskiej świątyni dioskurów - Kastora i Polluksa, synów Zeusa, tych samych co nas witają u szczytu schodów wiodących na rzymski Kapitol.

Bez wchodzenia do środka, bo sjesta i chiuso, warto wspiąć się po tych dostojnych schodach, żeby dotknąć dwóch oryginalnych kolumn korynckich. Szczególnie polecam miłośnikom legend Koryntu ;) :szeroki_usmiech






A przed kościołem świętego Pawła - obelisk patrona tego placu - San Gaetano - Kajetan wpatrzony w niebo...



Ten plac - może nie najatrakcyjniejszy wizualnie ale historycznie zdecydowanie tak, ponieważ jesteśmy właśnie w najstarszej części Neapolu.

To w tym miejscu gdy panoszyli się tu Grecy, znajdowała się agora, następnie forum rzymskie - zawsze był tu główny plac targowy antycznego Neapolu.

Na tym placu stał pierwszy wczesnochrześcijański kościół a potem na miejscu tego kościoła została wybudowana i do dziś zadziwia swoją potęgą Basilica di San Lorenzo Maggiore.



Fasada kościoła i dzwonnica...


Byliśmy tam w ubiegłym roku ale dla utrwalenia wrażeń weszliśmy ponownie. Romek napstrykał mnóstwo fotek, ale ograniczę się do kilku dla ogólnej orientacji i podsycenia zmysłów. Resztę trzeba po prostu pojechać i zobaczyć.

Majestatyczna nawa główna...




Cieplejsza i bardziej klimatyczna jedna z licznych kaplic...




Ale to co tutaj historycznie najcenniejsze, ukryte jest pod ziemią. Poniżej poziomu obecnego kościoła i przylegającego klasztoru, odnaleziono i odsłonięto resztki starożytnego i wczesnośredniowiecznego miasta. Dziś jest tam rozległe podziemne muzeum archeologiczne.

Przy placu San Gaetano - pod numerem 68 - znajduje się początek podziemnej trasy prowadzącej przez pozostałości antycznych zabudowań. Trasa ta nazywa się Napoli Sotterranea, albo po naszemu Podziemnym Neapolem.


Nie mam fotki z tego roku ale już w ubiegłym przymierzaliśmy się tam, wiec wklejam tamtą, żeby nie przegapić wejścia, gdyby ktoś się zdecydował na wyprawę dwadzieścia cztery wieki w przeszłość, drogą ukrytą na głębokości 7 metrów pod ziemią (w porywach nawet do 40 metrów).



Mnie takie wstępowanie w podziemia lekko paraliżuje, więc unikam takich klaustrofobicznych doświadczeń. Z tego też powodu wciąż się przymierzam do rzymskich katakumb i jakoś do tej pory tam nie wlazłam :wyszczerzony:
Ale jeszcze to kiedyś zrobię - dałam radę sama w Lazurowej Grocie, to i tutaj dam :haha:

Na jakąś bliżej nieokreśloną przyszłość "obczaiłam", że na taką podziemną wycieczkę można wybrać się tylko z przewodnikiem, wejście co dwie godziny, bilet 9 euro.


Z pewnym żalem odpuszczamy zwiedzanie podziemnego miasta, orientując się tylko po zdjęciach przed muzeum, czego można się tam spodziewać. Chciałoby się to zobaczyć ale dzisiejsza druga połowa dnia jest przeznaczona na coś innego...


Chwilę jeszcze spędziliśmy na tym placu - a właściwie to Romek sobie posiedział a ja polatałam i pozaglądałam w okoliczne zakamarki. Ale nie za długo, bo Romek się denerwował, żeby mu żony nie porwali :wyszczerzony:

A poza tym to przecież zmierzamy do czegoś innego a wciąż dojść nie możemy :szeroki_usmiech


Już zupełnie niedaleko, prawie na wyciągnięcie ręki, ale jeszcze jedno..., jeszcze mapka pokazuje nam po drodze kościół Santa Chiara.
Święta Klara w Neapolu... nie można jej przecież ominąć będąc tak zakochanym w klimatach Asyżu :szeroki_usmiech A na potem nie chcemy zostawiać, bo w podróży "potem" jest zawsze niepewne... :szeroki_usmiech

Kościół jest ogromny, my wchodzimy bocznym wejściem, bo tak nam po drodze... a poza tym obawiamy się, że znów wsiąkniemy na parę godzin, bo tyle należałoby przeznaczyć, żeby odszukać, poznać, zachwycić się...
A u świętej Klary w Neapolu jest czym, jest tam coś absolutnie niepowtarzalnego, ale my tego niestety nie posmakowaliśmy...



Przekroczenie drzwi wejściowych przenosi nas do średniowiecza, w trzynasty wiek...
Spojrzenie na nawę główną... Surowy, dostojny gotyk...



To samo widziane z bliska...


Za tym ołtarzem znajduje się grób króla Roberta Andegaweńskiego. Oprócz niego spoczywa tu jeszcze wiele osobistości, bo kościół Klary był ulubionym miejscem VIPów, elity, neapolitańskiej śmietanki...

Spacer po kościele polega na odszukiwaniu śladów dawnej świetności np. fragmentu "Ukrzyżowania" Giotta. Dawnej, bo w czasie II wojny został zbombardowany i bezcenne skarby przeszłości zachowały się w postaci szczątkowej...

My niestety zrobiliśmy to dość pobieżnie i dziś tego żałuję, ale przynajmniej wiem, do czego trzeba koniecznie wrócić. Szczególnie mi żal, że nie weszliśmy do krużganków i ogrodu, które są cacuszkiem słynnym w całym świecie. Coś pięknego... Niestety widziałam tylko w necie...

Dość rozczulania się, następnym razem pojadę, to opiszę i pokażę..., no chyba, że ktoś mnie uprzedzi, do czego szczerze zachęcam :szeroki_usmiech


Ale mój pośpiech i rozkojarzenie było wtedy usprawiedliwione, ponieważ już za chwilę, tuż obok, miałam spotkać Jego - tego kilkakrotnie zapowiadanego Ragazzo da Napoli :szeroki_usmiech

Cdn.

Tadeusz - 2014-10-27, 18:46

Czytam Lucynko Twoją włoską opowieść. Odłożyłem inne lektury. :ok

:spoko

zbyszekwoj - 2014-10-28, 09:14

My wróciliśmy właśnie z naszych wojaży i od razu czytamy cośmy przeoczyli. Jednak inaczej zwiedza się Italię po miesięcznym objeżdzie Grecji. Trzeba będzie jeszcze raz wrócić. Moja jazda kamperem po Neapolu była horrorem ,dlatego z zadowoleniem oglądam to w Twojej relacji , czego nie widziałem na żywo.
Santa - 2014-11-03, 00:47

Tadeusz napisał/a:
Czytam Lucynko Twoją włoską opowieść. Odłożyłem inne lektury. :ok

:spoko

Żałuję, że nie mogę przyspieszyć swojego pisania ale jesień u nas taka piękna, że niewiele czasu można wygospodarować na komputer :szeroki_usmiech

zbyszekwoj napisał/a:
My wróciliśmy właśnie z naszych wojaży i od razu czytamy cośmy przeoczyli. Jednak inaczej zwiedza się Italię po miesięcznym objeżdzie Grecji. Trzeba będzie jeszcze raz wrócić. Moja jazda kamperem po Neapolu była horrorem ,dlatego z zadowoleniem oglądam to w Twojej relacji , czego nie widziałem na żywo.


Zbyszku - my również wiele przegapiliśmy w swoim zwiedzaniu Neapolu, ale trochę swoimi, trochę cudzymi oczami i mam nadzieję, że kiedyś uda mi się go poznać bardziej niż pobieżnie :szeroki_usmiech
Odpocznij, zbierz myśli i zasiadaj do klawiatury... :wyszczerzony:
Bardzo jestem ciekawa Waszych grecko-italiańskich doświadczeń i przeżyć :szeroki_usmiech

................................................................................................................................................


Miejscem zapowiedzianego poprzednio "spotkania" był kościół Gesu Nuovo, sąsiadujący ze świętą Klarą, którą właśnie przed chwilą opuściliśmy. Na to spotkanie czekałam od dawna i właśnie teraz ma się wypełnić :szeroki_usmiech

Parę miesięcy wcześniej nasza córka Zuzia, swoim zauroczonym Neapolem rodzicom poleciła do obejrzenia pewien film z klimatami tego miasta. Trochę czasu upłynęło, zanim znalazłam chwilę, żeby go sobie włączyć.
Początkowo tylko dla radości i satysfakcji odkrywania znanych neapolitańskich miejsc, ale w miarę oglądania zaczęłam uświadamiać sobie, że moje zaciekawienie Neapolem stało się tłem i pretekstem do poznania wyjątkowej, fascynującej postaci głównego bohatera filmu, pewnego lokalnego ragazzo - Giuseppe Moscati.

Józef Moscati był lekarzem, profesorem lokalnego uniwersytetu, ordynatorem. Żył w czasach, gdy na świat przychodzili nasi dziadkowie, niestety niedługo, ale bardzo intensywnie. Wskutek tego zdecydowanie przedwcześnie "wypalił się" - żyjąc dla innych.

Po obejrzeniu tego filmu - z wrażenia, podziwu i niedosytu, obejrzałam go jeszcze raz, a potem kolejny, potem przeczytałam wszystko co udało mi się na jego temat znaleźć, przejrzałam w internecie dostępne fotki, włoskie fora i zapragnęłam jak najszybciej pojechać i zobaczyć to miejsce, gdzie on, doktor Moscati - zachodził co dzień w drodze do pracy, żeby "naładować akumulatory" energią, której potrzebował do podejmowania zadań często niemożliwych do spełnienia.

Po moim folderku zdjęciowym z Neapolu wnioskuję, że chyba z wrażenia musiałam wtedy schować aparat, albo całkiem zapomnieć go użyć... Tak to bywa w emocjach :wyszczerzony:

Romek, który pomimo początkowego sceptycyzmu, po obejrzeniu filmu również uległ fascynacji osobowością doktora, niestety też zarejestrował to nasze "spotkanie" dość skąpo.

W każdym bądź razie oprócz śladów Moscatiego niczego więcej Wam nie pokażę, bo niczego więcej nie zapamiętałam. Nie oznacza to, że nie zwiedziliśmy tego kościoła... Ale o tym później...


Po przekroczeniu progu kościoła od razu polecieliśmy poszukać jednej z bocznych kaplic, którą neapolitańczycy przeznaczyli swojemu doktorowi. W tym miejscu pod ołtarzem urządzili mu miejsce wiecznego spoczynku...



Akurat ta fotka tego nie oddaje, ale do kaplicy ciągle ktoś przychodzi, w zadumie zatrzymuje się przed grobem, zapala świeczkę, a na odchodne wyciąga rękę i gestem pożegnania podaje ją postaci z brązu, w skromnej pozie stojącej po lewej stronie kaplicy... tak wyglądał doktor Józef Moscati...



W ścianie przed kaplicą wmurowana tablica poświęcona pamięci doktora i jego związków z tym miejscem...



Stamtąd strzałki kierują nas do miejsca w kościele, w którym urządzono ekspozycję wnętrza jego mieszkania, gabinetu i przedmiotów, które go otaczały. Doktor Moscati mieszkał niedaleko stąd... w typowej neapolitańskiej kamienicy, przy Via Cisterna. Następnym razem ją odszukam... :szeroki_usmiech

Zwraca uwagę kapelusz, który znadował się w poczekalni przed gabinetem doktora, z napisem "Chi ha, metta, chi non ha, prenda".



W wolnym tłumaczeniu napis odzwierciedla ideę, którą doktor kierował się lecząc każdego potrzebującego pomocy, niezależnie od stanu posiadania. Ze swoją pomocą docierał do najbiedniejszych dzielnic miasta, często z narażeniem swojego życia..., oczywiście za darmo...



Neapolitańczycy nigdy nie zapomnieli o swoim wyjątkowym doktorze, który ich leczył i wspierał w ich potrzebach, troszcząc się nie tylko o ich kondycję fizyczną ale też stan ich duszy.
W trzy lata po odejściu z tego świata, zabrali go z cmentarza, na którym został pochowany i złożyli w kościele Gesu Nuovo. Następnie zadbali, aby papież Paweł VI dokonał aktu beatyfikacji, a w 1987 r. papież św. Jan Paweł II ogłosił go świętym.

I teraz, pomimo że doktor Moscati od wielu lat nie przyjmuje, to i tak do jego "gabinetu" w Gesu Nuovo ściągają rzesze pacjentów i powierzają mu potrzeby swoich słabych ciał, znękanych umysłów i zgnębionych dusz.


A jeśli mnie zapytacie dlaczego piszę o tym doktorze w dziele relacji z podróży a nie w forumowych "katakumbach" to odpowiem, że z wszystkich podróży życia najbardziej fascynuje mnie podróż... przez życie... A on - Giuseppe Moscati - był w tym mistrzem...

Człowiek, ciągle będący w drodze..., ma coś takiego w naturze, taką nieokreśloną tęsknotę, że wciąż poszukuje... czegoś... lepszego, wznioślejszego, doskonalszego, jakichś nowych celów, widoków, horyzontów, ideałów, autorytetów, wartości i ... dróg, którymi można podążać ze świadomością, że to jest właśnie to... i że obrany cel wart jest włożonych środków i poświęconego czasu.

I jeśli uda nam się rzeczywiście znaleźć to nasze "coś", to nasza osobista nieudolność, nieświadomość i ułomność przestaje być powodem do wstydu, ale staje się bardzo dobrym "dołkiem startowym" do tego nowego celu. I nie ważne czy mamy namiot, przyczepę, czy kampera, nie ważne czy sami, czy z biurem podróży, nie ważne gdzie akurat jesteśmy i nie szkodzi, że cel daleko, bo przecież im dalej, tym podróż dłuższa i bardziej fascynująca. A czyż nie o to nam chodzi... w tym podróżowaniu... :?: :szeroki_usmiech


W tym doktorze, prostym i zwyczajnym, nie tak dawno jeszcze chodzącym po tych samych co my teraz ulicach Neapolu, dostrzegłam taki gotowy "drogowskaz"... Droga to niełatwa, żadnych autostrad, żadnych ułatwień, same serpentyny, koleiny i agrafki, okupiona wyrzeczeniami i frustracjami, ale za to jaka fascynująca... :wyszczerzony:

I wcale nie jestem w tym odbiorze drogi doktora oryginalna. Neapol go po prostu kocha. I nie tylko Neapol. W rzymską noc oczekiwania na kanonizację miałam możliwość potwierdzenia tego u mieszkańców innych regionów Włoch. Niezwykły doktor Józef Moscati oczarował nie tylko mnie... :wyszczerzony:



Chociaż cel poznania doktora został osiągnięty, to został mi stamtąd pewien niedosyt wynikający z faktu, że pomimo kilku rundek po wnętrzu kościoła i zaglądania w każdy zakamarek i zaułek, nie udało mi się znaleźć pewnej rzeźby, która według moich informacji powinna tam być.
Chodzi o "Christo velato" (Chrystus zakryty, zasłonięty), jedno z największych arcydzieł rzeźby świata.

Ta fotka co wklejam, niestety nie jest moja...



Oglądając polecany wcześniej film natrafiamy na taki epizod, gdy ta wspaniała rzeźba pojawia się w momencie wewnętrznych rozterek naszego doktora, który w swym genialnym umyśle i głębokiej osobowości łączył wiarę z nauką, a w swoich chorych pacjentach dostrzegał cierpiącego Chrystusa.


Prawdziwe miejsce, gdzie można ją w Neapolu zobaczyć, odnalazłam dopiero po powrocie z wakacji, w wyniku przeprowadzonego internetowego "śledztwa". Okazało się, że próżno jej szukałam w Chiesa Nuova, ponieważ znajdowała się w niedalekiej od kościoła kaplicy San Severo.


Dziś już ze szczegółami znam historię i wygląd tego dziwnego miejsca ale wciąż go jeszcze nie widziałam na żywo.
Zaplanowałam, żeby "urwać się" pociągiem, na jeden dzień, z Rzymu, podczas naszej majowej wyprawy na kanonizację, ale jednak Rzym ostatecznie wygrał i Capella San Severo w Neapolu wciąż czeka na lepsze czasy :szeroki_usmiech

Jeśli spodziewacie się, że rzeźba "Christo velato" znajduje się w jakimś natchnionym religijnie miejscu, to nic bardziej mylnego.

Kaplica w której możemy zobaczyć rzeźbę, została ufundowana przez żyjącego w Neapolu w osiemnastym wieku księcia Raimondo, który był masonem, człowiekiem wybitnie zdolnym, znanym alchemikiem, autorem wynalazków, wykonawcą różnych makabrycznych eksperymentów.


Przykłady jego działania zachowały się do dziś i można je zobaczyć właśnie w tej kaplicy. Są to dwa umieszczone pod szkłem ciała, w których widać narządy wewnętrzne i naczynia włosowate, zachowane w tym stanie dzięki jakiejś tajemniczej substancji wynalezionej przez Raimonda. Podobno to ciała jego służących, których spreparował na żywca.
Ówczesny papież obłożył Raimonda eskomuniką.


Podobna tajemnicza historia jest związana z pokazaną powyżej rzeźbą Chrystusa przykrytego całunem, która wykonana jest z jednego bloku marmuru. Fachowcy twierdzą, że taki efekt "przykrycia" nie byłby możliwy, gdyby nie "umoczył" w tym swoich rąk nasz książę Raimondo. Wytwarzając jakiś specjalny rodzaj substancji, nasączył nią tkaninę, która zastygła i zlała się z marmurem sprawiając wrażenie przezroczystej.



O doktorze Moscatim, księciu Raimondo i kaplicy San Severo mogłabym jeszcze długo..., ale powstrzymam się, żeby nie wprowadzić na forum nowego świeckiego zwyczaju pisania relacji z miejsc, w których się jeszcze nie było :wyszczerzony:

Wklejam tylko filmik dla zainspirowania i z nadzieją, że to będzie kolejny powód, żeby nie omijać Neapolu :szeroki_usmiech



Cdn.

Santa - 2014-11-06, 21:52

Po wyjściu z kościoła Gesu Nuovo, nasze nogi zdecydowanie upomniały się, żeby na chwilę spokojnie usiąść na placu o tej samej nazwie (Piazza Gesu Nuovo).

Mogliśmy jeszcze raz spojrzeć na fasady obu odwiedzonych przed chwilą kościołów (Santa Chiara i Gesu Nuovo, na otaczające plac pałace i poczuć atmosferę tego miejsca. To ścisłe historyczne centrum Neapolu - wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Może i wysiadywanie na placach, przy fontannach, pomnikach, obeliskach wydaje się oklepane i pospolite, ale ja bardzo lubię właśnie takie bezczynne momenty swojego wałęsania się po świecie.

I nie przeszkadza mi, że akurat przetaczają się tamtędy nieprzebrane tłumy. Możliwość bycia w takim rozpoznawalnym, kultowym miejscu daje mi poczucie uczestniczenia i czerpania z jakiegoś ważnego kawałka historii, kultury, twórczości.

Czasem wyobrażam sobie, że trudno policzyć ile pokoleń takich wałęsaczy jak my przechodziło tędy, zatrzymywało się, przysiadało, podziwiało... i że my też mamy to szczęście, że nasz cień kiedyś padł na to miejsce.

Oni wszyscy przeminęli, my przeminiemy a to miejsce zostanie. A jeśli go jakaś niekontrolowana energia natury lub historii zmiecie z powierzchni ziemi, to i tak potomni napiszą - "tu był,... tu stał..."

Miło jest potem rozpoznać takie miejsce na folderach, filmach, czyichś fotkach i z nostalgią wspomnieć, że właśnie tam siedziałam, na tym murku, przy tej fontannie i machałam nogami :wyszczerzony:


Charakterystycznym elementem Piazza Gesu Nuovo jest stojący na środku placu obelisk Niepokalanego Poczęcia z białego marmuru.




Stamtąd po odpoczynku, według wskazań naszej mapki, najkrótszą drogą udaliśmy się tam, gdzie prędzej czy później dociera każdy kto przyjechał do Neapolu... w okolice Palazzo Reale.

Jeszcze tylko spojrzenie za siebie dla utrwalenia pod powiekami klimatu Piazza Gesu Nuovo...



... i bez pośpiechu idziemy dalej. Bez pośpiechu ponieważ było już na tyle późno, że skończyła się możliwość zwiedzania kolejnych miejsc z wchodzeniem do środka obiektów...


Ale przecież w Neapolu nie musi się wchodzić do środka, żeby obcować ze sztuką. Tu na każdym kroku jest coś, co nie pozwala przejść obojętnie, przykuwa wzrok, skłania do zatrzymania się, analizy, wzbudza zachwyt...
Taka krótka droga a popatrzcie sami... :szeroki_usmiech

Jeden piękny plac za nami a tu wyłania się następny - Piazza Monteolivetto z fontanną i posągiem króla Hiszpanii. Dzieło z siedemnastego wieku...



Praktycznie cały czas przyciąga uwagę jakiś nowy obiekt, któremu nie można się oprzeć. Żeby go z bliska zobaczyć, zwykle trzeba przy tym zejść z obranej trasy, przekopać się na drugą stronę nieprzewidywalnej neapolitańskiej ulicy, żeby potem zapomnieć skąd się przyszło i kręcić się w kółko w poszukiwaniu wcześniej obranej drogi :wyszczerzony:

To tylko mały przykład...



Często stajemy przed dylematem w którą stronę iść, bo z każdej wyłania się coś kuszącego, a wiadomo, że za tym "czymś", jest następne "coś" i niestety to co było zaplanowane wcześniej - przepada, bo nie da się iść równocześnie i w prawo i w lewo... Ach, ten Neapol..., zawojował moje turystyczne serce :wyszczerzony:


Ale mając taki jak ten obiekt przed sobą, dylemat w którą stronę iść, rozwiązuje się sam... :szeroki_usmiech

To Fontanna Nettuno - jedna z najładniejszych i najokazalszych fontann w Neapolu, powstała u schyłku szesnastego wieku - dzieło wybitnych architektów.



Wiadomo, że trzeba ją okrążyć, bo to jedno wielkie dzieło sztuki...



Woda wypływa z pyska lwów, które między łapami trzymają herb i insygnia Neapolu. Na środku stoją dwie nimfy oraz dwóch satyrów trzymając podstawę na której stoi Neptun.

W środku upalnego lata, dla turysty taka fontanna to też możliwość obniżenia temperatury ciała i wyrównania stanu elektrolitów. Oprócz dostarczania wrażeń artystycznych, ratuje życie :wyszczerzony:


Gdyby godzina była wcześniejsza, poszlibyśmy teraz do mijanego właśnie Castel Nuovo. Ale w tych okolicznościach - odpuszczamy... W ubiegłym roku wstąpiliśmy na dziedziniec i mamy świadomość, że zwiedzenie go wymagałoby kilku godzin, ale gdybyśmy nawet chcieli, to i tak za późno, za chwilę zamykają...




Do Galerii Umberto I też tylko zaglądamy. Podczas poprzedniego pobytu w Neapolu poświęciliśmy dużo czasu na przyjrzenie się jej w szczegółach...






Podobnie jak rok wcześniej ocieramy się tylko o fasadę zamku królewskiego (Palazzo Reale), którego póki co jeszcze nie zdążyłam nawet "ogarnąć" teoretycznie, więc gdyby nawet było otwarte to i tak byśmy nie poszli. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś przyjdzie na niego czas...






Podczas relacjonowania poprzedniego naszego pobytu w Neapolu, dokopałam się do informacji, że oprócz tego ogromnego nasycenia wspaniałych zabytkowych budowli, w tej okolicy, pod naszymi stopami kryje się jeszcze świat podziemny. A konkretnie znajduje się tam Tunel Burbonów, łączący Pałac Królewski z morzem, który miał dać możliwość opuszczenia pałacu w razie potrzeby ucieczki oraz przemieszczenia się wojsk dla obrony pałacu.

A dzielę się tą informacją, ponieważ z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że jest miejscem niezwykle atrakcyjnym. Mam nadzieję, że nie zabraknie mi okazji, ciekawości i dociekliwości, żeby się tam kiedyś wybrać. I równocześnie zachęcam każdego, kto wybiera się do Neapolu.


Odkładając marzenia na jakąś nieokreśloną i niepewną przyszłość, idziemy na Piazza del Plebiscito - centralny plac Neapolu, który w ubiegłym roku był odgrodzony barierkami i dla nas niedostępny, ponieważ w ten wieczór gdy tam przybyliśmy, miał się tam odbyć koncert jakiejś gwiazdy.

Dziś plac stoi przed nami otworem :szeroki_usmiech



Może tego na fotkach nie widać ale ogromny jest i trzeba się po nim nadreptać, żeby pofocić z różnych ujęć.




Kościół niestety już zamknięty, pozostaje tylko obejść się smakiem i wyobrazić sobie jaki może być wewnątrz. Panteonu nie przebije ale i tak go nie odpuszczę :szeroki_usmiech




Tutaj, tak samo jak i w wielu innych miejscach Neapolu można spotkać takich "szwejków" :szeroki_usmiech




Mimo ogromnej ilości turystów - na samym placu raczej ich nie widać. Większość znalazła miejsce w niezliczonych w tej okolicy knajpkach i zażywa wieczornego klimatu Neapolu. My oprócz klimatu i odpoczynku, próbujemy jak smakuje prawdziwa pizza napolitana.

A czas ucieka... :roll: :wyszczerzony:


Teraz wypadałoby jakoś wrócić do domu... Wyjmuję moją niezawodną mapkę i widzę, że do dworca mamy kawał drogi...



Buona sera Napoli... :szeroki_usmiech




Jest to już niestety ostatnia fotka z tego dnia. Zapadający zmrok uwolnił w moim fotografie jakąś uśpioną fobię, przez którą schował aparat do plecaka i nie chciał wyciągnąć :wyszczerzony:


Zupełnie nie mogłam go zrozumieć, bo tak swojsko, bezpiecznie i bosko jak tamtego wieczoru, na tym wybrzeżu, w tym Neapolu..., już dawno się nie czułam :szeroki_usmiech

Na mapce obrałam drogę wzdłuż wybrzeża, która zaprowadziła nas do stacji kolejki Circuvesuwiana - o nazwie Nolana.
Tam czekał podstawiony pociąg, który za chwilę na Dworcu Głównym zapełnił się do granic możliwości, widocznie wszyscy wracali ostatnim :szeroki_usmiech

Po półgodzinie byliśmy w Pompejach, gdzie na kempingu czekał na nas nasz opuszczony kamperek :szeroki_usmiech

Trochę żal, że tak szybko to minęło, ale jutro też jest dzień...


Cdn.

Agostini - 2014-11-06, 23:15

A ja do tej pory myślałem, że jedynym ragazzo, którego Neapolitańczycy pokochali i nadal uwielbiają to pewien Argentyńczyk o imieniu Diego. :oops: :gwm ... :)


Po Twoich ostatnich odcinkach, Santo, przyłączam się do Twojego apelu – nie omijajmy Neapolu. Pięknie. :bukiet:

Santa - 2014-11-08, 23:14

Agostini napisał/a:
A ja do tej pory myślałem, że jedynym ragazzo, którego Neapolitańczycy pokochali i nadal uwielbiają to pewien Argentyńczyk o imieniu Diego. :oops: :gwm ... :)
... :

Agostini - nie tylko my tkwimy w stereotypach :szeroki_usmiech
Podczas wakacji spotkałam znajomą z podstawówki, która od ponad dwudziestu lat mieszka we Włoszech, wyszła za mąż za "Italiano vero" , mieszka w okolicach L'Aquili - czyli rzut beretem od Neapolu i jest prawdziwą włoską seniorą.
I ona nie mogła się nadziwić, że my mieliśmy odwagę pojechać do Neapolu, bo ona z tą swoją włoską rodziną, to nigdy by tam nie pojechała, bo tam przecież co dzień kogoś zabijają :? :roll:

Ale faktem jest, że piłka nożna jest dla nich jak religia :szeroki_usmiech

Santa - 2014-11-15, 00:19

Następnego ranka po dwukrotnym upewnieniu się, czy aby na pewno nie jest wtorek, znów pojechaliśmy pociągiem do Neapolu.
Z całą pewnością jest środa :wyszczerzony: Środa - 31 sierpnia, 2013 rok.

Nie może być wtorek, bo we wtorki jest zamknięte Muzeum Archeologiczne, co w ubiegłym roku było powodem mojej głębokiej frustracji i nie wiedząc o tym, musieliśmy "pocałować klamkę".

Ale prawdopodobnie nie byłoby naszej kolejnej wizyty w Neapolu, gdyby udało nam się wtedy zwiedzić to niepowtarzalne miejsce, w którym znajdują się największe skarby Neapolu, których zazdrości mu cały muzealny świat ;) Jeszcze tylko Kair może poszczycić się podobnie cennymi zbiorami ale do Kairu, kamperkiem... czarno to widzę :szeroki_usmiech


Tego drugiego dnia nie wysiedliśmy na Dworcu Głównym, tylko pojechaliśmy do stacji Nolana, tam gdzie zakończyliśmy wczorajszy dzień. Zwiedzanie Neapolu zaczęliśmy więc od starożytnego Placu "Piazza Nolana".

Z tego placu bramą z piętnastego wieku, o tej samej nazwie "Porta Nolana" udajemy się na Stare Miasto.

Ta Porta Nolana, prowadząca do Noli, jest jedną z pozostałości po czasach gdy Neapol był otoczony murami obronnymi i fosą. A te wieże miedzy którymi przechodzimy, to Wieża Wiary i Wieża Nadziei.
A jak spojrzeć w górę, to nad bramą widać płaskorzeźbę, na której pomyka sobie na koniu Ferdynand I w zbroi. A nad nią - zwykłe mieszkanie...



Uroku dodaje jej błękitne pnącze próbujące przebić się... do nieba...



Nie możemy iść dalej, bo gdzieś tu jeszcze ma być popiersie świętego Kajetana. Jest, po drugiej stronie... :szeroki_usmiech Fotkę wklejam dla jedynego znanego mi forumowego Kajetana. Może zainspiruję rodziców i podczas wizyty w Neapolu pokażą mu to miejsce :szeroki_usmiech




Ponieważ jesteśmy w pobliżu portu, wstępujemy na świeżutkie frutti di mare - chyba nigdzie nie widziałam tańszych :szeroki_usmiech

Upał wzmaga się do granic wytrzymałości..., obawiam się, że zaraz skończę jak te morskie stworzenia... :roll:






Potem już znanymi z poprzedniego roku i częściowo z wczorajszego dnia, ubogimi, obdrapanymi ulicami, zamieszkałymi przez zwykłych ludzi, udajemy się w kierunku świątyni neapolitańskiej biedoty - Santa Maria del Carmine.
Nie muszę dodawać, że ten cel to wpływy wczoraj odwiedzonego ragazzo - dra Józefa Moscati :szeroki_usmiech


Krążąc po tych ulicach i placach mieliśmy okazję doświadczyć, że neapolitańczycy nie przejmują się tym, jak widzą ich obcy, żyją swoim życiem, nie wysilają się, żeby się pokazać, a "turystów mają... tam, gdzie ich miejsce" :szeroki_usmiech

W dosłownym znaczeniu przekonaliśmy się o tym, gdy grupki wyrostków podbiegały do nas i zachęcały do robienia zdjęć - wymownie odwracając się, zdejmując spodnie i wystawiając swoje najmniej fotogeniczne części ciała :roll:








Z tej okolicy pochodzi najbardziej wzruszająca fotka z naszego pobytu w Neapolu. Pokazuje, że jak ktoś ma hobby, to w każdych okolicznościach znajdzie sposób na jego realizację...

Fotkę nazwałam "wiszące ogrody" :szeroki_usmiech




Wieżę kościoła do którego zmierzamy widać z daleka, ale żywy i martwy "folklor" ulicy spowalnia nasze tempo i mimo upału, zaglądamy na te ichnie wystawy, nieraz wzruszająco skromne i takie... lokalne...
Dyskretnie, zerkamy do ich mieszkań, obserwujemy bezczynnie siedzących ludzi, czasem kilkanaście osób w jednym pomieszczeniu...




Wreszcie docieramy na Piazza Mercato, placu przy którym znajduje się poszukiwany przez nas obiekt. Ten plac to miejsce historycznie makabryczne - lokalne miejsce straceń...




Tak się prezentuje z placu...



Fasada "podpisana" - Basilica santuario del Carmine Maggiore... Na fasadzie obraz - Madonna del Carmine, taki sam jak w głównym ołtarzu, ale wtedy jeszcze nic o nim nie wiedzieliśmy...




Obawialiśmy się, czy w środku upalnego dnia kościół będzie otwarty, ale zdziwiliśmy się, że nie tylko było otwarte, ale nawet trwało nabożeństwo.
O tej porze w zwykły dzień nie zdarza się to we włoskich kościołach.


Zadziwia oszałamiająco bogate wnętrze, wbrew oczekiwaniom - wszak to kościół najskromniejszej warstwy społecznej Neapolu - marynarzy, rybaków, robotników portowych..., jesteśmy w okolicy portowej...





Detal na suficie...


Bliżej ołtarza...


Jeszcze bliżej...


I główny skarb tej bazyliki-sanktuarium... obraz Santa Maria del Carmine - dla neapolitańczyków tak jak dla rzymian wizerunek "Salus Populi Romani" znajdujący się w Santa Maria Maggiore a dla nas Matka Boska Częstochowska...

Neapolitańczycy nazywają go”Mamma d’o Carmene” i są bardzo przywiązani do swojej ciemnej Madonny.




Te fotki wykonane były w wielkim pośpiechu bo po zakończonym nabożeństwie, zaczęto nam dawać znaki, że kościół będzie zamykany i nie było czasu, żeby spokojnie się przyglądać...


Kościół Matki Bożej z Góry Karmel - jest tutaj od trzynastego wieku, choć niektóre źródła podają, że od ósmego, gdy na statkach płynących do Amalfi przybyli tu karmelici z Ziemi Świętej, z Góry Karmel, niedaleko Nazaretu.

Później dowiedzieliśmy się, że to nabożeństwo w tym kościele, w środę, w środku dnia, to nie przypadek. Środa od dawna jest tu dniem modlitw o cuda i łaski, z których słynie Madonna del Carmine.
Ciekawa jest historia tego obrazu, zachęcam do poczytania i tylko wspomnę, że gdy wiele lat temu neapolitańska Madonna "odwiedziła" Bazylikę Świętego Piotra w Rzymie, to tyle cudów się tam zadziało, że przestraszony ówczesny papież nakazał jej szybki powrót do Neapolu :szeroki_usmiech


Po opuszczeniu kościoła, mimo makabrycznego upału, robimy rundkę po Piazza Mercato.



Ta złota kopuła za moimi plecami przypomina mi klimat Positano. Nie poszliśmy tam, bo nie da się równocześnie iść wszędzie...


Poszliśmy w kierunku kościoła... Eligiusza... Eligio Maggiore ;) Do środka wejść się nie dało, bo chiuso...



Ale postaliśmy sobie pod bardzo romantycznym i wzruszającym dla neapolitańczyków miejscem - Łukiem Eligiusza z Nyon..., miejsce to owiane jest smutną legendą..., opowiedzianą na tych murach...




Potem kolejne placyki i architektoniczne "cukiereczki" Neapolu, których nie umiem nazwać, bo w moich przewodnikach i zapiskach żadnych namiarów na nich nie było...



I ulice pełne uroczego "badziewia" :wyszczerzony:







Badziewia, które żyje ... :wyszczerzony: https://www.youtube.com/w...eature=youtu.be

I znów pomieszanie architektury i sztuki ze swojskim "byle czym" - taki właśnie jest Neapol...





Niektórzy jak widać są bardzo przywiązani do swojego miejsca, w swoim Neapolu ... :szeroki_usmiech



I tym sposobem wreszcie dotarliśmy do głównego celu naszej dzisiejszej wyprawy - Muzeum Archeologicznego.

Już z daleka widać, że otwarte i oblężone. I choć Neapol wciąż jeszcze taki... nieodkryty, to nie mam cienia wątpliwości, że to dzisiejsze popołudnie chcę spędzić właśnie tutaj.



Zaczynając pisanie tego odcinka myślałam, że zakończę go opuszczeniem murów muzeum ale po drodze było tyle niecodziennych wrażeń, że nie byłabym sobą, gdybym o nich nie wspomniała... :wyszczerzony:

Cdn.

Fux - 2014-11-15, 07:58

Za Neapol szklaneczka wina.
Byliśmy także tylko godzin około południa ale samochodem.
Znaleźliśmy w centrum parking podziemny, garażysta zaparkował auto, które zostawiliśmy otwarte, ale bez kluczyków.
Nic nie wcięło, więc nie wiem skąd te stereotypy na temat Neapolu.

Aczkolwiek powiedział, aby aparat trzymać przy sobie :lol:

Wyjeżdżaliśmy około 18-ej i to juz było doznanie...
:szeroki_usmiech :roll:

zbyszekwoj - 2014-11-15, 09:18

Chciałem zwrócić uwagę , że w każde zdjęcie można kliknąć, aby dokładniej obejrzeć szczegóły.
Santa - 2014-12-05, 20:09

Fux napisał/a:
Za Neapol szklaneczka wina...


Fux - winko było przednie. Dziękuję :szeroki_usmiech

Mimo okoliczności utrudniających kontynuację relacji, zapraszam na ciąg dalszy. Przypominam, że jesteśmy w Neapolu i dotarliśmy do Muzeum Archeologicznego.




Ogólnie wiadomo, że na hasło "muzeum" w każdej grupie osób usłyszy się liczne głosy: "to nie dla mnie"...
W związku z tym, bezpieczniej byłoby "odhaczyć" tę muzealną część naszej wizyty w Neapolu kilkoma reprezentatywnymi fotkami i jechać dalej.

Ale ja oczywiście tego nie zrobię i w dalszym ciągu będę nawoływać: nie omijajcie Neapolu. A będąc w tym mieście koniecznie wstąpcie do Muzeum Archeologicznego, bo jest wiele powodów dla których warto... :szeroki_usmiech


Powód najważniejszy jest taki, że większość z nas gromadzących się na tym forum, ma w naturze pogoń po świecie i poszukiwanie wrażeń i miejsc, gdzie chociażby "kamień na kamieniu" przeniesie naszą wyobraźnię do odległych czasów i wydarzeń.
Łazimy po tych kamieniach, w tych upałach, w pocie czoła i na ostatnich nogach, żeby zaznać tego poczucia wtajemniczenia: "byłem tam, widziałem, wiem gdzie to jest i wiem o co chodzi...".

A idąc do Muzeum Archeologicznego w Neapolu, mamy taki komfort, że bez upału, bez kurzu i bez męczenia wyobraźni, możemy się przenieść w ten fascynujący antyczny świat, za którym tak gonimy w najdalsze zakątki świata. I nie jest to żaden "kamień na kamieniu", tylko sama "śmietanka" epoki :szeroki_usmiech

Można "na żywo" zobaczyć jak nasi antyczni przodkowie materializowali swoje tęsknoty do spraw pozaziemskich, jakich sobie wymyślili bogów, jakich mieli bohaterów, jak żyli, jak się bawili, jak się kochali, jakimi przedmiotami się posługiwali itp, itd...


Dla mnie w tym całym "smakowaniu" Italii, to tutaj, w tym muzeum, znalazłam najprawdziwsze "delicje" :szeroki_usmiech

Może dlatego, że do tej starożytności mam taką osobistą słabość..., choć wiadomo, że to my żyjemy w najlepszych z możliwych czasów..., w epoce kampera :wyszczerzony:


Tylko te plastikowe płatności w Italii trochę zaczynają nam życie komplikować..., ale tutaj - w Muzeum Archeologicznym w Neapolu to akurat nie problem, można płacić klepakami - wstęp tylko 11 euro na głowę :szeroki_usmiech


Żałuję tylko, że muszę teraz dokonać tak drastycznego wyboru i pokazać jakąś namiastkę, z tego co tam jest do zobaczenia.



Po przekroczeniu bramy wejściowej, znajdujemy się we wnętrzu wspaniałego pałacu i zanim wejdziemy na salony, mamy przedsmak czekającej nas marmurowej uczty...

Nie można tak sobie lecieć dalej, bo wszyscy domagają się naszej uwagi... I nie można im tego odmówić, chociażby ze względu na ich sędziwy wiek - tak mniej więcej - dwa tysiące lat :szeroki_usmiech

Na początek trzeba się nie przestraszyć takiego rogatego...



... i ujarzmić takie groźne zębiska ;)





Później w górę - po chłodnych, błyszczących schodach - wspinamy się na spotkanie z rzeszą marmurowych dam i przystojniaków, którzy kiedyś wypełniali salony i ogrody rzymskiej familii Farneze.
W tej rodzinie był kiedyś taki jeden pasjonat, który nie przebierając w środkach, jak już o czymś zamarzył, to musiał to mieć w swoim domu...
Potem został papieżem ;) Ale wcześniej zgromadził takie właśnie bezcenne skarby starożytności, które później z Rzymu trafiły do Neapolu..., choć Rzym bardzo nie chciał ich oddać...


Ci dwaj to Grupa Tyrannicides - zapisana w marmurze wielka historia przez duże "H". To prawdziwe postacie greckich bohaterów z czasów, gdy w Atenach rodziła się demokracja.
To co tutaj widzimy to kopia wykonana przez Rzymian w II wieku naszej ery. Oryginał podobno ukradli Persowie.




A ten uskrzydlony, piękny młodzieniec, to w wyobraźni Greków bóg miłości i namiętności. Czyż można przejść obojętnie obok najprawdziwszego Erosa :wyszczerzony:

W tym tłumie innych przystojniaków mógłby się zgubić, ale po bliższym przyjrzeniu się stwierdzam, że jednak ma w sobie to "coś" :szeroki_usmiech




Tutaj, ten mniejszy, to też Eros, tym razem z Dionizosem, tym o którym wspominałam w Katedrze San Gennaro. Według Greków to on odpowiada za niebiański smak wina...

Dionizos i Eros...




Tutaj tenże sam Erosik, ale tym razem z delfinem :roll: Każdy kiedyś, gdzieś... już go widział ale zobaczyć go z bliska w jego naturalnych warunkach, to zupełnie coś innego...

Eros con delfin



Oprócz tych boskich, nieprzyodzianych męskich ciał, spotykamy też boskie kuszące "laseczki", którym trudno się oprzeć - choć jak widać, niektórzy dają radę... " przecież nie jest z ciebie znowu taki cud" :)




Tutejsze damy, w przeciwieństwie do tych roznegliżowanych przystojniaków, na ogół wykazują naturalne poczucie skromności i wstydu...


Kilka przykładów antycznej kobiecej skromności... :szeroki_usmiech







A jak już która uchyla rąbka tajemnicy, to czyni to w sposób dyskretny i rozbrajająco czarujący... To sama grecka Wenus przerobiona przez Rzymian na Afrodytę...



A to też Afrodyta we własnej osobie, znaleziona w Capui... ta z marmuru oczywiście..., nie mylić z tą z Przemyśla ;)




Która skromna, to skromna, ta akurat niekoniecznie..., ale jak się ma takie potencjał, to grzechem byłoby go ukrywać przed światem...;)
To Artemida z Efezu - córka Zeusa, bliźniacza siostra Apolla, dająca życie i urodzaj..., no to przecież musi mieć czym karmić... i kusić ;)




Myślę, że kto raz ją zobaczył, zapamięta ją na zawsze..., a lubi się "obnosić" ze swoim wdziękiem ;)
Na przykład tutaj - rzut beretem od Rzymu... Pewnie wielu pamięta, gdzie to było...,




Ten jej brat - bliźniak - Apollo też tu jest, właśnie sobie tutaj siedzi. To najmłodszy i najładniejszy bóg - spośród mężczyzn, oczywiście :wyszczerzony:
Uważany za boga piękna, choć nie tylko..., bo również za patrona sztuki i poezji. To ten, który siedział sobie na Parnasie i natchnienie zsyłał :szeroki_usmiech






A ten z rogami i kopytami ..., to "Pan e Dafni", taki szkaradny jegomość, który próbuje nauczyć Dafnisa grać na czymś tam... Ten przedchrześcijański nauczyciel muzyki, stał się potem gotowym wzorem dla wyobrażonego władcy piekła.



A to jest prawdziwa piękność tego muzeum - Flora Farnese - choć ogromna z niej kobieta, to taka lekkość z niej bije, że trudno uwierzyć w jej trzy metry wzrostu...






Jest tu też Atena - ta co nie urodziła się z kobiety, tylko wyskoczyła z głowy swojego ojca Zeusa, gdy Hefajstos rąbnął go toporem, żeby usunąć przyczynę nękających go bólów głowy. A że Atena wyskoczyła od razu ubrana w zbroję i wydała okrzyk wojenny, to Grecy wymyślili, że będzie boginią mądrości i sztuki wojennej i wyznaczyli ją do opieki nad Atenami i Spartą :szeroki_usmiech




O ile ja oglądam tak raczej "z grubsza" i wyszukuję "znajomych" z histroii i mitologii, to Romek nikomu nie przepuści. A były miejsca, gdzie spędził bardzo dużo czasu, bo znalazł tam kilku idoli swojej młodości :szeroki_usmiech


To akurat jeden z nich... Herakles, syn Zeusa, ten co jako niemowlę udusił dwa węże a potem musiał wykonać tych słynnych 12 prac.



Romek dokładnie zlustrował jego gabaryty i mięśnie, a potem... no ledwie udało mi się go namówić, żeby stanął obok Heraklesa do wspólnej foty :wyszczerzony:





A jeśli pojedyncze posągi nie robią na nas wrażenia, to warto tu przyjść ze względu na tę grupę... Toro Farnese (czyli Byk Farnese). To największa rzeźba klasyczna, jaką kiedykolwiek odnaleziono.
Od dawna chciałam ją zobaczyć..., gdy tylko dowiedziałam się, że kiedyś..., dawno temu, stał przed nią Henryk Sienkiewicz i patrząc na królową Teb przywiązywaną do rogów tego byka, zaczerpnął pomysł na epizod z Ligią w w Quo vadis...







To co widzimy, to kopia rzymska - III wiek naszej ery, grecki oryginał gdzieś przepadł.



Jedna z części tej Galerii Farnese, to galeria cesarzy... cały sztab polityków i historycznych oprawców.

Na pierwszym planie siedzi sobie postać może nie najpopularniejsza ale bardzo wpływowa - Agrypina Młodsza - żona własnego stryja Klaudiusza, matka Nerona, siostra Kaliguli..., trucicielka męża..., zupełnie nie wygląda :roll:



Ale tego to już każdy zna, to Marek Aureliusz, cesarz rzymski i filozof..., ten sam co króluje na rzymskim Kapitolu, na posągu konnym i który się uchował, bo go kiedyś pomylono z cesarzem Konstantynem, który jako pierwszy rzymski cesarz przeszedł na chrześcijaństwo.



A to sam Juliusz Cezar, wielki wódz, polityk i władcza Rzymu, zasztyletowany przez przyjaciół. Pamiętne "...i Ty Brutusie przeciwko mnie", to właśnie jego słowa...



I dalej cała plejada zebranych w jednym miejscu marmurowych postaci i wypisanych w ich rysach i postawach nieprzeciętnych osobowości.

Władza i polityka, to nie jest moja działka, więc nie miałam tam zbyt wielu znajomych. Pora poszukać innych przyjemności.

Ale niestety w tym muzeum ciągle coś jest niedostępne i nie ma gwarancji, że zobaczy się to, po co się przyjechało. Tak było i tym razem: kolekcja egipska, galeria malarstwa i parę innych działów - chiuso :roll:


Ale na szczęście był dostępny kolejny idol Romka - Atlas Farnezyjski skazany przez Zeusa na dźwiganie na barkach sklepienia niebieskiego.
To co tutaj widzimy to rzymska kopia z II wieku a oryginał ponoć znajdował się w świątyni Zeusa w Olimpii.



Atlas stoi sobie na środku imponującego rozmiarami "Salone della Meridiana"





Klimat miejsca podobny jak w bazylice Santa Maria dei Martiri przy Piazza Republika w Rzymie, ze względu na zegar słoneczny ze znakami zodiaku...



Mój "rogaty" też był... :wyszczerzony:




Na ścianach jakieś nieznane scenki, z silnym zabarwieniem emocjonalnym, zatrzymujące wzrok i przykuwające uwagę, choć nie wiem co one tutaj robią, bo od antyku dla którego tu przyszliśmy, dzieli je świetlna przepaść... to tylko dziewiętnasty wiek...

Kilka dla przykładu...







Ale fresk na sklepieniu godny Kaplicy Sykstyńskiej... :szeroki_usmiech





Po zakończeniu tych marmurowych spotkań, udajemy się w okolice, gdzie wystawiono najcenniejsze znaleziska odkopane w Pompejach i Herkulanum. Dopiero po zobaczeniu tych wszystkich cudownie odnalezionych przedmiotów, dopełnia się obraz życia tamtej epoki a Pompeje przestają być tylko tajemniczym kamiennym miastem odgrzebanym z popiołów.

Jest tam tego mnóstwo i obojętnie czy wiemy, czy nie wiemy co to jest, to na wszystkich eksponatach jest zapisana prawdziwa historia tamtych czasów. Często jest to zapis o świeżutkich błyszczących, kolorach, artystycznie doskonały i trudno uwierzyć, że to wszystko jest starsze niż nasza era. Skąd oni wiedzieli, że ich kiedyś ktoś odkopie i swoje pomysły zapisywali w mozaikach. Mozaika nie ginie..., mozaika jest wieczna, zobaczcie sami...


Tu zostały ulokowane znaleziska z Domu Fauna w Pompejach...



A to oryginalny Faun..., zabrany ze swojego "podwórka" w Pompejach



A jego kopię widzieliśmy rok wcześniej na terenie jednego z pompejańskich domów, gdzie w atrium znajdowała się kiedyś fontanna z takim właśnie posążkiem...



W Domu Fauna została właśnie odnaleziona bezcenna mozaikowa posadzka "Bitwa pod Issos". Dla niej przyjeżdżają tutaj rzesze historyków i wystając przed nią odczytują historię bitewnego starcia Aleksandra Macedońskiego z królem perskim Dariuszem III.

Te jej częściowe zniszczenie to nie efekt leżakowania w popiołach, tylko trzęsienia ziemi, które nawiedziło Pompeje niedługo przed ich zagładą. Pompejańczycy ją właśnie restaurowali, ale nie zdążyli...




A tutaj mamy... zacisze typowego pompejańskiego domu...





Element wyposażenia wnętrza...




A teraz kilka fotek skarbów znalezionych w odkopanej w Pompejach egipskiej Świątyni Izydy








A te "Trzy gracje" to oryginalna mozaika ze świątyni Apolla w Pompejach...




Kolejna mozaika, to coś absolutnie bezcennego. Należy do ścisłej czołówki celów, dla których tak bardzo chciałam tutaj przyjechać. Nazywa się "Akademia Platońska" i pokazuje grupę ostatnich łepskich facetów reprezentujących filozofię starożytną. Wśród nich jest Platon. Czyż mogłam przypuszczać, że kiedyś zobaczę go na własne oczy :szeroki_usmiech

Zamknięcie Akademii Platońskiej to jedno z największych czynów barbarzyńskich zadanych nauce. Potem już nastała ciemność... średniowiecze... :roll:
Sprawcą tego był Justynian - pokazywałam go kiedyś na mozaikach z Rawenny, ten co przydeptał stopę swojego podwładnego :szeroki_usmiech





W tych wnętrzach napotyka się liczne eksponaty, mniej lub bardziej znane z podręczników historii sztuki i literatury...

"Aktorzy za kulisami"




" Koło fortuny"




To samo... w naturalnym otoczeniu...




"Tragiczne maski", "Kot z przepiórkami" a ta duża nie wiem, jak się nazywa...



A tu jakiś starożytny koneser wymozaikował sobie na ścianach "Katalog ryb"



"Cave Canem" - pokazywany na licznych pocztówkach i we wszystkich przewodnikach po Pompejach - oryginał akurat pojechał na jakąś światową wystawę a w jego miejsce postawili taką kiepską atrapę...




Takie psie mozaiki występowały w przedsionkach rzymskich domów i ostrzegały "strzeż się psa". Zdecydowanie lepiej brzmi, niż współczesne "uwaga, zły pies" :szeroki_usmiech


Jest też ogromna ekspozycja przedmiotów użytkowych i dekoracyjnych odgrzebanych z popiołów Wezuwiusza...
Żeby je dokładnie obejrzeć, trzeba by było chodzić do tego muzeum przez pół roku, w każde niedzielne popołudnie.




Srebra...



Naczynia miedziane...



Statuetki starożytnych bożków...



...i wiele, wiele innych...



I wreszcie - już na odchodne, bo od ilości poprzednich wrażeń zupełnie zapomniałam, że jest w tym muzeum takie miejsce, natrafiamy na Gabineto Segreto czyli Tajny Gabinet. Niektórzy nazywają go "zakątkiem nieprzyzwoitości".




Znając historię tego miejsca, można uznać, że mamy szczęście, że można tu teraz wejść i obejrzeć te wszystkie przedmioty o treści erotycznej (choć dla większości znajdujących się tam eksponatów jest to określenie zbyt... delikatne).

Jeszcze w moim starym Pascalu miałam napisane, że do tego "gabineto" można wejść tylko po uprzednim zarezerwowaniu terminu i umówieniu się z przewodnikiem.
A były w historii takie czasy, że gabinet ten był zamurowany i żadnego wejścia do niego nie było :wyszczerzony:
A potem jak już mur zburzyli, to do przekroczenia jego progu potrzebne było pozwolenie Ministra Edukacji w Rzymie...

A to, że w ogóle kolekcja zachowała się do dnia dzisiejszego, to zasługa pewnego niezłomnego dyrektora muzeum, który niemal życie oddał, żeby uchronić zbiory przed zwolennikami ich doszczętnego zniszczenia.

Tak, że Kochani, kto tam chce wejść, to proszę nie tracić czasu, bo kto to wie jakie czasy nadchodzą... jak się już skończy ten gender :wyszczerzony:


Zaproszenie specjalnie dla Was ... ;)




My oczywiście skorzystaliśmy z tej dziejowej okazji i dokładnie zapoznaliśmy się z ekspozycją tego "gabineto". Choć prawdę powiedziawszy to bardziej ja się zapoznałam, a Romek zamiast się skupić na "zapoznawaniu", to go namiętnie fotograficznie "dokumentował" :wyszczerzony:


Potem te "dokumenty" oddzielił od całego folderu z muzeum i schował w jakiś zaułek komputera - zapewne, żeby ich mysz nie znalazła, bo nikt inny w moim laptopie nie grzebie :szeroki_usmiech


Z tego "zapoznawania się" takie nasuwają mi się wnioski, że czasy i obyczaje jednak bardzo się zmieniły - i to niestety na Waszą Panowie niekorzyść :wyszczerzony:


Kiedyś to mężczyźni prężyli się, szczycili i kusili swoimi atutami i atrybutami męskości, eksponując ich nieprawdopodobne kształty i rozmiary, które co wrażliwszych zapewne mogą wpędzić w kompleksy.

Dziś, gdy na każdym króluje piękno ciała kobiety, udoskonalone silikonem i fotoszopem, panowie mogą już tylko poszczycić się... gabarytami swoich... samochodów i harlejów - o kamperkach już wspomnieć nie wypada, zwłaszcza tych nowych :lol:


Po Gabineto Segreto, niczego już więcej w tym muzeum nie oglądaliśmy. Zapotrzebowanie na wrażenia i pojemność umysłów zostały całkowicie wyczerpane :wyszczerzony:


Jeszcze tylko arrivederci... amore... :spoko



... i koniec naszej przygody z archeologią... :szeroki_usmiech


CDN

Agostini - 2014-12-05, 23:33

Poczytałem i pooglądałem sobie - długo, powoli i uważnie. :roll: Jutro „przesmakuję” to sobie wszystko jeszcze raz. :bajer

I cieszę się, że ciągle widzę - „CDN”. :bukiet:

Tadeusz - 2014-12-05, 23:50

Agostini napisał/a:
Poczytałem i pooglądałem sobie - długo, powoli i uważnie. Jutro „przesmakuję” to sobie wszystko jeszcze raz.



I cieszę się, że ciągle widzę - „CDN”.


Nic dodać, nic ująć.

No! Może jednak dodam - tak się porobiło, że zaczynam przegląd forum od sprawdzenia czy Santa dopisała dalszą część swego "smakowania".

Co będzie jak przestanie? :-P

wbobowski - 2014-12-06, 01:13

Tadeusz napisał/a:
Co będzie jak przestanie?

Nie Tadziu nie przestanie. Jak wyczerpie bieżący temat, to pojedzie... i będziemy smakować nadal.

zbyszekwoj - 2014-12-06, 07:49

A Romek swoich fotek nie wstawi? :-P
Wojciechu - 2014-12-06, 09:03

Było bardzo smakowicie :spoko
JaWa - 2014-12-06, 15:05

Santa napisał/a:
Kiedyś to mężczyźni prężyli się, szczycili i kusili swoimi atutami i atrybutami męskości, eksponując ich nieprawdopodobne kształty i rozmiary, które co wrażliwszych zapewne mogą wpędzić w kompleksy.

Stąd zapewne jedna z bardziej dotkliwych kar stosowanych przez sądy w Epidauros była kara nie więzienia, ale wstrzemięźliwości płciowej np. przez tydzień. Strasznie tych Greków gnębiono :haha: :haha:

zbyszekwoj - 2014-12-07, 12:23

JaWa napisał/a:
wstrzemięźliwości płciowej np. przez tydzień. Strasznie tych Greków gnębiono


To ja się czuję tez gnębiony :gwm :haha:

MAREKH - 2014-12-07, 21:04

Tadeusz napisał/a:
tak się porobiło, że zaczynam przegląd forum od sprawdzenia czy Santa dopisała dalszą część swego "smakowania"


Tadeusz! - to tak, jak ja :shock: - coś w tym jest :roll:

Agostini - 2014-12-09, 23:21

JaWa napisał/a:
Santa napisał/a:
Kiedyś to mężczyźni prężyli się, szczycili i kusili swoimi atutami i atrybutami męskości, eksponując ich nieprawdopodobne kształty i rozmiary, które co wrażliwszych zapewne mogą wpędzić w kompleksy.

Stąd zapewne jedna z bardziej dotkliwych kar stosowanych przez sądy w Epidauros była kara nie więzienia, ale wstrzemięźliwości płciowej np. przez tydzień...


Ależ Jacku ?! ...przecież te niesprawiedliwe i okrutne kary, :) to i obecnie są stosowane. I to bez wyroków sądowych. :evil:
Jako kara łączna z tzw. „suwanymi” obiadami. :szeroki_usmiech


Jaa?
Nie nie, ale słyszałem o tym.


Ty Lucynko, :bukiet: pisz pisz, na nas nie zwracaj uwagi. :mikolaj

Wojciechu - 2014-12-09, 23:35

A o "suwanych obiadach" nie słyszałem - dobre :spoko
Rawic - 2014-12-10, 08:33

prof-os napisał/a:
A o "suwanych obiadach" nie słyszałem - dobre :spoko
jak byś nie "posuwał" to byś widział :ok
Santa - 2014-12-13, 18:15

Zanim wkleję kolejny odcinek, chciałabym tylko dodać pewną informację. Otóż z danych statystycznych wynika, że Muzeum Archeologiczne z Gabinete Segreto w Neapolu zajmuje 15 miejsce w rankingu najczęściej odwiedzanych atrakcji turystycznych w całej Italii.

Wydaje mi się to trochę niemożliwe, biorąc pod uwagę, że w samym tylko Rzymie jest mnóstwo takich miejsc, które każdy obowiązkowo chce zobaczyć..., nie mówiąc już o Wenecji, Florencji, Padwie, Pizie, itd, itp...

Niezależnie od tego czy to prawda, czy nieprawda, to po "poruszeniu" w tym temacie można przypuszczać, że teraz ten ranking pójdzie o kilka oczek w górę :lol:

zbyszekwoj - 2014-12-13, 19:10

Lucynko, Ty to potrafisz wciągnąć w temat. :kwiatki:
Fux - 2014-12-13, 19:28

http://pokazywarka.pl/vwrwtr-2/

:mrgreen:

zbyszekwoj - 2014-12-13, 20:45

Teraz ilość wejść będzie rekordem nie do pobicia. :oops:
Santa - 2014-12-13, 21:31

zbyszekwoj napisał/a:
Lucynko, Ty to potrafisz wciągnąć w temat. :kwiatki:


Zbyszku - we wzbudzaniu zainteresowania cała sztuka polega na tym, żeby nie pokazać :lol: Każda mądra kobieta o tym wie... No ale przecież Fux nie jest kobietą :!: :haha:

Tata - 2014-12-13, 23:05

Fux napisał/a:
http://pokazywarka.pl/vwrwtr-2/

:mrgreen:



:oops: :oops: :oops:

Fux przeginasz pałę. Ciągle zwracasz komuś uwagę i wk......sz swoim pisaniem.

Santa jest za bardzo kulturalna żeby ci zwrócić uwagę na tak ohydne wstawki w tym dziale.

Co na to administracja ?.

:stop: :stop: :stop: :stop:

Fux - 2014-12-14, 09:15

Tata napisał/a:
Fux napisał/a:
http://pokazywarka.pl/vwrwtr-2/

:mrgreen:



:oops: :oops: :oops:

Fux przeginasz pałę. Ciągle zwracasz komuś uwagę i wk......sz swoim pisaniem.

Santa jest za bardzo kulturalna żeby ci zwrócić uwagę na tak ohydne wstawki w tym dziale.

Co na to administracja ?.

:stop: :stop: :stop: :stop:


A gdzie ja komuś zwróciłem uwagę? :roll:
Uzupełniłem o posiadana wiedzę.
Bądź uprzejmy zauważyć, że mój link dotyczy właśnie rzeczonej komnaty w Muzeum Archeologicznym w Neapolu.


Cytat:
GABINETTO SEGRETO

Dzieje tego tajemniczego zbioru zabytków erotycznych są bardzo ciekawe. Pierwotnie niektóre z antycznych
rzeźb należały do kolekcji Alessandro Farnese, późniejszego papieża Pawła III (1534–1549), i znajdowały się
w Rzymie. Karol III (1734–1759), król Neapolu, po kądzieli Farnese, odziedziczył zbiory papieskie, po czym
sprowadził je do Neapolu i umieścił w muzeum Portici. Wykopaliska w Herkulanum i Pompejach dostarczały
coraz to nowych znalezisk, również o tematyce erotycznej. W 1752 r. znaleziono w Herkulanum słynną
marmurową rzeźbę „Pana z kozą”. Słynny niemiecki badacz sztuki starożytnej Johan Joachim Winckelmann
zapisał w swoim pamiętniku: „Statua nie będzie nikomu pokazana bez wyraźnego pozwolenia króla, a nikt
dotychczas o nią nie pytał; nie chcę więc być pierwszym, który o to prosi”. Sam wielki Winckelmann bał się
podejrzeń, jakie mogła na niego ściągnąć taka prośba. W 1822 r. otwarto oficjalnie Archeologiczne Muzeum
Narodowe, do którego przeniesiono zbiory z Portici. W 1823 r. Franciszek I, książę Kalabrii i przyszły król
Neapolu, wraz z żoną i córką zwiedził wystawę. Oburzony kazał zamknąć wszystkie obsceniczne zabytki w
specjalnych, niedostępnych dla zwykłych zwiedzających salach. W ten sposób powstał Gabinetto Segreto,
który mogli zwiedzać tylko dorośli mężczyźni za pozwoleniem króla.



http://cir.campania.benic...set_language=en

O tym między innymi mówimy. Najpierw czytamy, potem łajamy.
;)

zbyszekwoj - 2014-12-14, 12:43

Ja do fuxa nic nie mam , przecież to tez jest sztuka i kultura Rzymian. Kto się czerwieni niech nie otwiera i koniec. Sancie nie wypadało ale np. ja jakbym zwiedził to muzeum to bym walnął bez problemu. Nie spodziewaliśmy sie że w Neapolu można obejrzeć takie skarby. Podczas zwiedzania Pompeji zastanawialiśmy się dlaczego nie ma więcej dzieł sztuki które musiały się tam znajdować po odkopaniu z popiołów. Teraz wiemy ,że najcenniejsze są w Neapolu. :idea
Fux - 2014-12-14, 13:00

W Pompejach to pół dnia można przesiedzieć i jeszcze trudno sie „wczuć" w tamte czasy.
Podobne wrażenie robi szwendanie sie po Wezuwiuszu i myśl z tyłu głowy, a jak fuknie lawą?
;)

Santa - 2014-12-14, 19:22

Pora już kończyć opowieść o naszym Neapolu, zostało tylko kilka ulic, kilka obiektów, niewiele fotek... i pozostał mój rozbudzony umysł, który znów przepełnił się atmosferą tego miasta i domaga się kolejnego zanurzenia się w jego klimacie i zgiełku, odnalezienia miejsc ominiętych lub wtedy niedostępnych, udania się do dzielnic do tej pory nie odwiedzonych.


I to że zaraz tę relację zakończę, wcale nie będzie oznaczało, że to już koniec mojej przygody z Neapolem. Prawdę mówiąc podczas tego pisania zaczął krystalizować się plan kolejnej podróży, który - mam nadzieję - wypełni się w jakiejś może nawet niezbyt odległej przyszłości :szeroki_usmiech


Bo my - podróżnicy, choć czasem pozwalamy sobie na tzw. "spontan", to doskonale wiemy, że w pełni satysfakcjonujące podróżowanie, to nie jest tylko przemieszczanie się w geograficznej przestrzeni.
Podróż zaczyna się przecież od jakiegoś wyobrażenia sobie tego co chcemy poznać, od planowania, oczekiwania i przeżywania na zapas wizji czekającej nas radości :szeroki_usmiech


A ta moja pisanina i to przeglądanie fotek i zaglądanie do notatek i przewodników i Wasze w tym temacie wpisy i te wirtualne złociste trunki, to wszystko sprawia, że opisując podróż, która już za nami, jestem znów "jedną nogą" tam - w Neapolu, który zajął w moim podróżniczo zachłannym sercu wyjątkowe miejsce :szeroki_usmiech





Drugi neapolitański dzień już się kończył, a my bardzo chcieliśmy zobaczyć jeszcze jeden ważny obiekt. Koniecznie chcieliśmy zdążyć przed zamknięciem tego neapolitańskiego "dziwoląga" , stojącego na Piazza Plebiscito, który wygląda na połączony rzymski Panteon z kolumnadą Berniniego z Placu Świętego Piotra. Wczoraj się nie udało, a jutro już nas tu nie będzie..., a przyszłość nieznana...


Opuściwszy mury Muzeum Archeologicznego, poszliśmy najkrótszą i częściowo już z ubiegłego roku znaną drogą, starając się nie zatrzymywać się dłużej niż na fotkę i luknięcie do mapki.


Zwiedzając muzeum, przez okno sali Meridiana - wypatrzyliśmy budynek Galerii Principe. Byliśmy w niej w ubiegłym roku, ale zapomniałam, że to tak blisko muzeum...




Korzystając z tej bliskości i że było po drodze, przespacerowaliśmy ją, tak dla utrwalenia...






I dalej też ubiegłoroczną drogą, obok Akademii Sztuk Pięknych (Accademia di Belle Arti).
Ci co tutaj studiują muszą być wielkimi szczęściarzami, mając po drugiej stronie ulicy taką kopalnię skarbów. O całym Neapolu, pobliskim Rzymie i całej Italii wypełnionej najwspanialszymi dziełami sztuki, już nie wspomnę...



W ubiegłym roku w tym samym miejscu trochę pobawiłam się z kotami, dziś nie mam dla nich czasu ;)





Tutaj, nie mogliśmy się już oprzeć...


I choć czas nas ogranicza, to zbaczamy z drogi i pędzimy do tego czegoś, żeby choć się otrzeć i może zainspirować na jakiś kolejny raz...
I za to kocham Neapol, bo tam co krok coś mnie zaskoczy, oczaruje, zadziwi, zatrzyma...



Czuję się tam jak małe dziecko w wesołym miasteczku, wszystko chciałoby zobaczyć i w każdą stronę pobiec...


Tamten był zamknięty ale tutaj otwarte więc weszliśmy, na krótko... Kościołów, nigdy nie omijamy, bo nawet nie wiedząc co to jest, można potem poszukać i dowiedzieć się...






A po drodze - Piazza Dante. W ubiegłym roku spędziliśmy tam trochę czasu, nawet wleźliśmy na dół, zobaczyć jak wygląda lokalne metro...




Potem znów klimaty neapolitańskie..., nieco uwspółcześnione...



A to częsty w Neapolu obrazek: jest napisane, że ma być otwarte a nie jest, turyści czekają, może otworzą..., a może nie...



Dochodzimy do naszej wczorajszej trasy... Piazza Monteolivetto z fontanną i posągiem króla Hiszpanii...






Mimo pośpiechu, jeszcze poleciałam w taką jedną dziurę, zobaczyć co to za obiekt, wczoraj też widziany..., ale chiuso...




Następny też chiuso..., żeby tylko nasz "dziwoląg"był otwarty...




Jeszcze tylko Fontanna Nettuno...




...i już za chwilę...Piazza Plebiscito...



I najbardziej okazały w tym miejscu obiekt, "dziwoląg" go którego zmierzamy - Kościół San Francesco di Paola...



Mamy szczęście, otwarty, choć widać, że obsługa już niechętnie patrzy na jakichś zapóźnionych "plątaczy"...


Bez tracenia czasu wślizgujemy się do wnętrza i..., no nie..., to jednak zupełnie coś innego...

Oczy same kierują się w górę, do jedynego źródła światła, gdzie zachodzące słońce psuje mi fotkę...




Dla porównania poszukałam kopułę Panteonu...



Romkowi udają się trochę lepsze...










Jeszcze tylko mój szybki filmik na prędce wykonany komórkowcem... Filmiki zawsze mi się otwierały w programie forum, a ten akurat nie chce... Ale nie będę się teraz nad tym zastanawiać :wyszczerzony:


https://www.youtube.com/w...eature=youtu.be


W rzymskim Panteonie czuje się klimat dwóch tysięcy lat historii, czuje się towarzystwo "zamieszkujących" tam bogów renesansu i królów Italii...

A ten kościół to przykład, że nie wszystko da się podrobić... Próbował tego jeden z Borbonów na początku dziewiętnastego wieku. Zrobił taką samą kopułę z okulusem, przez które tak jak w Panteonie do wnętrza wpada światło... Są imponujące korynckie kolumny, dostojne rzeźby..., ale ... nie ma ducha...


Niestety na szczegóły czasu nie starczyło, bo obsługa dała nam do zrozumienia, że dla nich dzień pracy już się skończył. Tak więc dość szybko musieliśmy opuścić ten przybytek ale chyba jakoś specjalnie nie tęsknię, żeby tam wrócić. Chyba, żeby przy okazji...



Stamtąd jeszcze polecieliśmy zobaczyć jak to z tym Zamkiem Królewskim, znajdującym się naprzeciwko naszego "dziwoląga".
Zamek oczywiście był już zamknięty... Może i dobrze, bo żeby tam wejść, to trzeba coś niecoś z teorii "liznąć" ;)



... zapuszczamy więc tylko 'żurawia" na dziedziniec... i idziemy dalej, do kolejnego skarbu tego miejsca...



Do Teatro San Carlo, kiedyś musimy obowiązkowo wrócić, bo to miejsce niepowtarzalne i nie do podrobienia na skalę światową.



Tęsknie też spoglądamy na górujące nad Zamkiem Królewskim odległe Wzgórze Vomero, na które trzeba zaplanować kolejną wyprawę np. wjechać tam kolejką Funiculare... Podobno horyzont z tego miejsca nie ma sobie równych w całej Zatoce Neapolitańskiej...




Korzystając ze sposobności, na chwilkę wchodzimy jeszcze do sąsiadującej z placem Galerii Umberto I...




Niestety lokalna konkurencja mnie "wykosiła" ;)
Kolejna italiańska para, której dyskretnie się przyjrzałam i kolejny przykład, że te włoskie donny, to takie podporządkowane tym swoim mężom...




Ponieważ już wszystko zamknięte, pozostaje więc opuścić Piazza Plebiscito...



Tak samo uczyniła większość "szwendaczy". W sąsiedztwie placu jest mnóstwo punktów gastronomicznych - dla każdego, gdzie zarówno za grosze, jak i za duże pieniądze można zaserwować coś dla podniebienia.
My skusiliśmy się na pizzę, ale jakoś lepiej sobie wyobrażałam margheritę smakowaną w Neapolu.



Czasu nie da się zatrzymać, więc żeby zdążyć na ostatni pociąg, poczłapaliśmy na dworzec...

Po takim intensywnym dniu ciężko było do tego dworca "doczłapać"... Dla pokrzepienia korzystamy z każdej możliwości odpoczynku, zatrzymując się w każdym z możliwych miejsc.

Po zachodzie słońca miasto jest już niemal zupełnie puste... Można się wsłuchiwać w tętno jego życia..., które podobno najlepiej słychać przed północą. Ale w naszej sytuacji nie ma na to szans :szeroki_usmiech



Miło posiedzieć w królewskim towarzystwie... :szeroki_usmiech






Ostatnim pociągiem wróciliśmy do Pompei, z nastawieniem, że to już nasza zielona noc na kempingu Zeus.

I to już jest koniec moich prób "rozmontowywania" starych schematów o Neapolu :szeroki_usmiech

Po naszych łącznie trzech dniach tam spędzonych, po opisaniu tych dni, po kolejnym przejrzeniu swoich i cudzych fotek, licznych stronek, przesłuchaniu neapolitańskich piosenek, mam zupełnie inny od obiegowego obraz tego miasta...

Jedna z lokalnych neapolitańskich pieśni brzmi "O Neapolu, o piękny kraju, kto ciebie nie zna, ten nie zna raju"... I taki właśnie klimat jest mi najbliższy...

Tylko, żeby znaleźć drogę do tego... raju, to trzeba się trochę natrudzić..., wszak żaden raj nie jest za darmo :wyszczerzony:



A odnosząc się do Twojej Tadeusz refleksji dotyczącej dalszego pisania o naszych wyjazdach, to taką mam myśl, że podróż nie opowiedziana jest jakby niedoceniona, niepełna i nie zamknięta.
Bo dopiero potem, gdy już mamy ją za sobą, gdy opadnie podróżny kurz i wyciszą się emocje, wracając do niej, jesteśmy w stanie w pełni dostrzec piękno odwiedzonych miejsc, uświadomić sobie wyjątkowość widzianych obiektów, dzieł sztuki i docenić wszystko to, co nam się zdarzyło.

Gdy jesteśmy w trakcie podróży, jesteśmy zbyt blisko... i świata i... siebie... Bo przecież my - ludzie życiowo doświadczeni - dobrze wiemy, że wszystkie nasze sprawy zupełnie inaczej wyglądają, gdy patrzymy na nie... z dystansu...


Cieszmy się, że mamy tu taki kącik, w którym zawsze znajdziemy chętnych do poczytania i okazujących zainteresowanie dla naszych podróży, bo przecież tempo realnego świata sprawia, że nawet nasi bliscy i przyjaciele, nie zawsze znajdują czas, żeby usiąść z nami, posłuchać naszych opowieści, obejrzeć pękate foldery naszych fotek. A przecież opowiadanie bez odbiorcy, to coś jakby... picie do lustra... :lol:

CDN (tylko nie wiem kiedy) ;)

Elwood - 2014-12-14, 21:14

Santa napisała:
Cytat:
. . . .wszak żaden raj nie jest za darmo . . . . .


Pozwolisz jednak Lucynko, że z tym Twoim stwierdzeniem się nie zgodzę.
Jeżeli można sobie wyobrazić kawałeczek raju jako krainę pięknych, pełnych historycznej wiedzy opisów odbytych podróży - opisów wypełnionych własnym postrzeganiem świata opartym na ważnych dla Ciebie i wielu z nas wartościach - to tą cząstkę raju, dzięki Tobie, mamy tu za darmo.
I za to Ci bardzo dziękuję :spoko :spoko :spoko :spoko

Agostini - 2014-12-14, 22:52

Santa napisał/a:
Cieszmy się, że mamy tu taki kącik, w którym zawsze znajdziemy chętnych do poczytania i...
Mamy tu taki kącik... i mamy tu Ciebie Santo, ;)

...z Twoją wnikliwością, doznaniami i jedynymi w swoim rodzaju opisami miejsc, w których choć niejednokrotnie też byliśmy, to widzieliśmy je jakoś tak pobieżnie i zwyczajnie.
Po takiej relacji, opisie i fotkach, ja zawsze chciałbym tam wrócić gdyż uzmysławiam sobie wtedy, że coś mi uciekło, że coś straciłem.
Opowiadaj więc nam dalej Lucynko o swoich podróżach, łam stereotypy i niezmiennie przenoś nas do wirtualnego raju.

Nie ma tu przycisku dla jakiegoś szlachetniejszego trunku to dam Ci kwiatki, :kwiatki: a Fotografowi postawimy piwko. :pifko

Jest nas tu wielu cierpliwych, poczekamy... do następnego razu. :spoko

MAREKH - 2014-12-18, 20:05

Lucynko i Romku (bo o Tobie zapomniano, zresztą jak o każdym chłopie :gwm ) dzięki serdeczne za piękne zdjęcia i opisy godne nominacji do Złotego Pióra :kwiatki:
Bo taką kategorię należałoby założyć, obok Kamper-Timków, głównie po to, żeby móc Cię takim piórem uhonorować. :roza: :kwiatek2 :roza:

A że powinnaś wydać Swoje wspomnienia w formie przewodnika, to jest inna sprawa.
:pifko

Santa - 2014-12-21, 16:09
Temat postu: Dzień... spisany na straty...
Panowie - tak mnie tu ładnie motywujecie, że choć czas niesprzyjający pisaniu relacji, to coś tam skrobnęłam - tak między sernikiem i piernikiem :szeroki_usmiech

Dziękuję za te miłe słowa, ale przecież jestem tylko zwykłym wirtualnym klepaczem w klawiaturę :szeroki_usmiech





Następnego ranka - a właściwie to przed południem, opuściliśmy nasze stanowisko pod pomarańczami na "Zeusie" w Pompejach.




Nieraz tak sobie myślę, że nasze stacjonowanie na kempingach jest trochę bez sensu, bo jak dotąd, nigdy nie mamy czasu, żeby się tam tak zwyczajnie wylenić, wyleżeć pod kamperkiem, pogadać z sąsiadami.
Zawsze gdzieś gonimy, wracamy po nocach (a bywa, że rano) :wyszczerzony:

No ale jak można wylegiwać się na kempingu, gdy o rzut beretem rodziła się cywilizacja i można zobaczyć takie skarby, o których kiedyś można było tylko śnić.

Wylenić się, to ja mogę na kempingu w Solinie :szeroki_usmiech



Tego dnia wyjazd z "Zeusa" opóźniamy maksymalnie jak się tylko da, przewidując, że dzisiejszy dzień już i tak na straty.

Udajemy się... wiadomo... że do Rzymu :szeroki_usmiech



Ponieważ już nam się trochę nie chce tłuc lokalnymi drogami okolic Neapolu, więc żeby go szybko mieć za sobą, wjeżdżamy na autostradę, z której zjeżdżamy za Neapolem, po tym jak sobie postaliśmy w nieprzyzwoicie dłuuuuuugim korku :roll:

Skręcamy w kierunku morza, na Villa Literno i dalej obieramy starożytną drogę Via Appia.

Z żalem zostawiamy ten kawałek wybrzeża i kolejne miasta, bo choć mnie już od dawna kuszą, to jednak nie jest to wyprawa na chwilę, tylko co najmniej na kilka dni.
Teraz ani nie jestem teoretycznie przygotowana, ani też nie lubię przelecieć jak wiatr i potem żałować, że mogłam to, czy owo...
Wolę poczekać i... kiedyś "posmakować" ... tak... wszystkimi zmysłami...

Dziś mogę tylko "polizać" horyzont :szeroki_usmiech

Ten mijany przez nas kawałek świata, to wysławiane już przez starożytnych twórców Homera i Wergiliusza, Campi Flegri (Ogniste Pola) z mitycznym wejściem do Hadesu.

Pomimo, że nie wiadomo, czy rzeczywiście tamtędy do Hadesu najbliżej, to do dziś jest to teren bardzo niestabilny sejsmicznie i można zobaczyć jak spod ziemi ciągle coś dymi i posłuchać jak w środku niepokojąco dudni.

Ten tajemniczy teren był ulubioną okolicą prawdziwych smakoszy życia, jakimi byli rzymscy władcy, patrycjusze i całe ich świty.

Tutaj budowali sobie wille i uciekali do nich, gdy już im uszami wychodziły wielkomiejskie rozpusty :lol:

I choć żal duszę ściska, gdy mijamy kolejne miasteczka, to jednak urlop nie jest z gumy i na coś trzeba się zdecydować.



Na otarcie łez obiecujemy sobie wstąpić do miasteczka położonego przy samej drodze, którego nazwa z włoska brzmi pięknie bo nazywa się Sperlonga, ale w przełożeniu na nasze to już tak sobie, ponieważ oznacza to "Speluna".

Za wiele nie wiedziałam o tej Spelunie, bo nie było skąd się dowiedzieć. W moich przewodnikach po parę linijek niczego, no ale może dowiem się czegoś na miejscu...



Po drodze kilka razy zatrzymywaliśmy się na lokalne zakupy. Później stanęliśmy w jakiejś nadmorskiej mieścinie, położonej przy samej plaży, żeby sobie przypomnieć jak smakuje słona woda i żeby mi potem Romek nie narzekał, że był nad trzema morzami a się nie napływał... I jeszcze żeby nie było, żeśmy w tych Włoszech pogody nie mieli :wyszczerzony:




Sperlongę zostawiliśmy sobie na koniec dnia ale jak to w podróży czasem bywa, nic z tego nie wyszło.
Wjechaliśmy na górę, na której położone jest miasteczko...






...ale musieliśmy stamtąd zjechać, bo okazało się, że na parkingu jest zakaz dla takich jak my - a konkretnie mających powyżej 2,1 m. wysokości.


Pierwsze miejsce do zatrzymania znaleźliśmy dopiero po 7 kilometrach i była to jakaś wyglądająca w miarę bezpiecznie stacja benzynowa.

Wracać już nam się nie chciało więc przyrządziłam wczesną kolację i nastawiłam się na degustację świeżo zakupionego lokalnego winka. Ale Romek nie dał się namówić, bo taki ma uparty charakter, że jak jutro ma jechać, to nie spożywa.

Musiałam degustować sama, ale okazało się niedobre...

Wino niedobre, Sperlongi nie wiedziałam... dzień na zmarnowanie... taki mnie jakiś wisielczy nastrój ogarnął, że mój wspaniałomyślny małżonek, dla ratowania naszych wakacji, zarządził, że przecież jutro możemy tam wrócić, bo zakodował, że ten dyskryminujący nas znak obowiązywał od godziny ósmej rano...


I tak właśnie zrobiliśmy. Przespaliśmy na tejże stacji benzynowej, a następnego dnia Romek zrobił mi pobudkę o szóstej rano i zanim na dobre otworzyłam oczy, zawiózł mnie na ten wczorajszy parking położony przy samym wejściu do tej "Speluny".

Nawet, w drodze wyjątku, dał mi swój aparat (aczkolwiek niechętnie) i kazał mi iść samej a on się ewentualnie zastanowi...i najwyżej pójdzie potem...

No i poszłam..., bez kawy, niedospana, niedomyta..., ale znów szczęśliwa... :szeroki_usmiech


CDN

Tadeusz - 2014-12-21, 16:53

Santa napisał/a:
No i poszłam..., bez kawy, niedospana, niedomyta..., ale znów szczęśliwa...


Na nasze szczęście... :) :bukiet:

Santa - 2015-01-01, 22:40

Tadeusz napisał/a:
Santa napisał/a:
No i poszłam..., bez kawy, niedospana, niedomyta..., ale znów szczęśliwa...


Na nasze szczęście... :) :bukiet:

Dziękuję :szeroki_usmiech




Po świątecznej przerwie w życiorysie, życie wróciło do normy i nawet obdarowało chwilą wolnego czasu, więc czas wracać do pisania :szeroki_usmiech


Dla osadzenia w czasie i przestrzeni przypomnę, że w mojej relacji są wakacje 2013 rok. Po dwóch dniach spędzonych w Neapolu, opuściliśmy kemping w Pompejach, jesteśmy w drodze do Rzymu i po drodze wstępujemy do Sperlongi, w tłumaczeniu na nasze - Speluny.


Po noclegu na stacji benzynowej, świtem przyjechaliśmy na parking położony blisko murów miasta. Romek zostaje na nieprzyjaznym dla kamperów parkingu a ja wyruszam na rozpoznanie tej Speluny :roll:

Warunki do zwiedzania mam wymarzone, temperatura powietrza umiarkowana, ostygłe nocą mury odsłaniają mnie od słońca, które coraz bardziej agresywnie wspina się nad horyzont i pewnie niedługo nie będzie tu czym oddychać...


Ledwie tam wlazłam, ledwie zdążyłam się rozejrzeć i połapać w terenie a tu jakiś nobliwy lokalny signore, który właśnie otwierał swoją "spelunę" z cappucino, gelato i czymś tam jeszcze, błyska ósemkami, coś tam do mnie "parla", i gestem zaprasza, żeby signora (znaczy ja) - wstąpiła do niego na kawę.

Nie, no poranną kawkę, to ja tylko con mio marito (znaczy z mężem swoim) wypijam, signore... Ale molte grazie... :szeroki_usmiech

Signore dziwnie spojrzał, pewnie pomyślał, że ten mąż to ściema jakaś, bo jakby męża miała, to by świtem sama po "spelunach" nie łaziła... :szeroki_usmiech


Ale co ty, signore, możesz wiedzieć o kamperowaniu we Włoszech. Jakbyś z Rzymu nawet do tej swojej "Speluny", tak jak kiedyś my pogrążony wracał, to też byś samego auta na niestrzeżonym nie zostawił :lol:





Już od początku widać, że w tej Spelunie toczy się normalne życie i że Speluna jest samowystarczalna, wszystko tu mają, tylko jakieś takie... w pigułce...




Speluna staje się labiryntem...






Czasem labirynt wydaje się nie mieć wyjścia...




W niektórych okolicach Speluny, można obejrzeć jakąś uliczną sztukę o bliżej nieokreślonym charakterze i stylu...




Tutaj Speluna ma wygląd bardzo zbliżony do pojęcia, które dla mnie oznacza... mury obdrapane, zapuszczone, nie wyglądają przyjaźnie i nie zachęcają...




W niektóre zaułki Speluny wręcz strach zaglądać...




Ale niektóre bardzo przyjemne... z bliskimi mi klimatami....




Tutaj chętnie usiadłabym przy kawce, ale niestety nikt mnie nie zaprasza...




Już nie patrzę w którym kierunku zmierzam, podążam tam, gdzie wydaje mi się najładniej, gdzie oczy i nogi same niosą...






Albo tam, gdzie widzę coś niecodziennego... Co mogą oznaczać takie ozdoby na drzewie... :?:




Czasem zatrzymuje mnie jakiś detal...




A teraz..., w którą stronę by tu iść... :?:




Wybrałam tę, która prowadzi do kwiatów i do słońca...






A za chwilę okazało się, że prowadzi też do morza i wysp...




I do plaży też...




Po prawej stronie wybrzeża, Speluna ma całkiem współczesny wygląd - nad spokojną zatoczką, u podnóża niewysokich gór, skupisko zwykłych domków...




W oddali jeziorko..., podobno są takie dwa... i to są "oczy Sperlongi"




Teraz wypada jakoś się z tego labiryntu wydostać ale wcale mi się nie spieszy..., jest tak cicho, spokojnie, romantycznie i klimatycznie... i o dziwo, jestem w tym mieście zupełnie sama...

Jakieś detale zatrzymują moją uwagę, murek wyłożony jest mozaikowymi płytkami, z których każda jest inna, szkoda, że nie ma kogo zapytać o co w tym chodzi...






Znów trafiam na mroczne, puste zaułki Speluny...






Nareszcie coś żywego..., choć trochę wystraszonego... :szeroki_usmiech




Czasem obawiam się, że zaraz wyląduję w cudzym salonie..., albo łazience :szeroki_usmiech




Z labiryntu znajduję wyjście w kierunku lewego wybrzeża...






Gdybym tu była z Romkiem, poszłabym na molo..., sama nie pójdę...




W tej okolicy znajduję urocze miejsce... z widokiem... :szeroki_usmiech






Przysiadam, żeby odpocząć i pomyśleć, bo ciągle mam wrażenie, że coś mi tu nie gra... w tej Spelunie... :roll:


Mimo paru uroczych i "smakowitych" zakątków, mam nieokreślone wrażenie niedosytu. Widać moje "turystyczne podniebienie" nastawiło się na coś bardziej... ekskluzywnego... :szeroki_usmiech


Korzystając z okoliczności oferujących tu tyle kuszącego kolorowego cienia..., łagodnej temperatury i pięknego horyzontu, postanawiam rozszyfrować zagadkę tej Speluny. Włączam w telefonie internet i szukam.... przecież to nie może być tylko tyle....




Natrafiam na profesjonalną stronę jakiegoś lokalnego "smakosza" i zagłębiam się w lekturze jego odkryć...


Okazuje się, że ta moja dzisiejsza Sperlonga, a po naszemu Speluna, to jest po prostu grota... albo jaskinia...

Okazuje się, że te labirynty, te widoki, te białe mury speluny, to tylko jakiś dodatek.

Odkrywam, że tu w tej Sperlondze chodzi o dwie postacie - jedna jest historyczna, druga mityczna.

Ta historyczna to Tyberiusz, jeden z cesarzy Rzymu, syn trucicielki wszechczasów Liwii, drugiej żony Augusta, która "wykosiła" rzesze prawowitych następców cezara z cezarem włącznie, żeby na tym stanowisku osadzić swojego Tyberiuszka...

I on to właśnie, tenże cesarz Tyberiusz, nieodrodny syn swojej bezkompromisowej matki, często uciekał z Rzymu - w różne zaciszne miejsca (między innymi na Capri, gdzie do dziś można pochodzić po jego ogrodach).

Jednym z takich miejsc odosobnienia była też willa znajdująca się właśnie tutaj - w dzisiejszej Sperlondze. A częścią tej jego okazałej willi był salon utworzony wewnątrz groty w nadmorskim skalistym wybrzeżu.

Grota Tyberiusza została odkopana podczas budowy drogi kilkadziesiąt lat temu i można ją teraz zwiedzać.

Może to ta co ją wcześniej widziałam w głębi horyzontu..., nie wiem, ale kiedyś to sprawdzę, mam nadzieję...




Ale sam rozpustny, krwiożerczy Tyberiusz i jego "speluna" jakoś specjalnie mnie nie ciekawi. Natomiast mój głód poznania odzywa się, gdy dowiaduję się, co tam w tej "spelunie" Tyberiusza zostało nieoczekiwanie odkopane.

A trzeba dodać, że jest to jedno z największych odkryć archeologicznych dwudziestego wieku...

Biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze wczoraj zwiedzałam Muzeum Archeologiczne w Neapolu, trochę nie dowierzam, że coś mnie tu może jeszcze zaskoczyć... A jednak...


To wielkie "coś" - dotyczy tej drugiej postaci, o której na początku wspomniałam, postaci mitycznej, którą wszyscy dobrze znamy, dzięki mistrzowskiemu opisowy stworzonemu przez wielkiego Homera.
A konkretnie chodzi o Odyseusza, który niespodziewanie znów staje na naszych turystycznych szlakach. W paru związanych z nim miejscach już byliśmy, ale tam gdzie zrealizował swój ponadczasowy pomysł konia trojańskiego, jeszcze nie dotarliśmy :wyszczerzony:

Otóż okazuje się, ze w tejże Grocie Tyberiusza zostały odkryte liczne rzeźby wykonane prawdopodobnie tymi samymi rękami co Grupa Lakona z Muzeów Watykańskich.

To znalezisko nazwano "Odyseją z marmuru" i można ją obejrzeć w lokalnym Państwowym Muzeum Archeologicznym, zlokalizowanym nieopodal Groty Tyberiusza.

Widać Tyberiusz musiał być fanem Odyseusza, skoro urządził sobie salon ze scenami z jego mitycznych wędrówek, przygód i nadludzkich sukcesów.

Tyberiusz nie był w tym specjalnie oryginalny, bo chyba niewielu jest takich co nie podziwiają Odysa. No może poza mną, która ma większy podziw dla Penelopy, bo to w końcu ona prawdziwie dochowała wierności, a on... tylko tak teoretycznie :roll:
Ale zdradę żony później przypłacił życiem, więc nie będę mu już tego wypominać :wyszczerzony:


Ale wracając do Tyberiusza, warto się w tym momencie zatrzymać i uświadomić sobie, że ci wielcy rzymscy przywódcy święcie wierzyli w ten dla nas mityczny, a dla nich boski świat i w każdej sprawie do tych swoich bogów się zwracali. Bez Zeusa, Ateny, Posejdona, itd, itd, itp... jednego kroku nie uczynili.
A na koniec sami dążyli do tego, żeby ich uznano za bogów, bo jako bogowie mogli nie obawiać się wiecznych cierpień, które czekały na nich w Hadesie, za ich liczne, ohydne czyny.


Już nie pamiętam czy to z Itaki, czy z Troi, czy z jaskini cyklopa, czy z objęć nimfy Kalipso ale w końcu jakiś tygrys przywołuje mnie do rzeczywistości... :szeroki_usmiech




Pora wracać do Romka...




Trochę szkoda, bo co krok, gdzie nie spojrzeć, jakieś urocze zakątki i zachwycające obrazki...




A ludzi, jak nie było, tak nie ma...ani tubulców, ani turystów...





Spacer po Sperlondze kończę w kościele, który wcześniej już mijałam, ale był zamknięty...




... ale gdy wracałam, to właśnie go otwierali...




Po chwili pobytu w tym pustym, łagodnym i spokojnym wnętrzu, odzyskuję porządek w moim niedospanym umyśle, od świtu bombardowanym mieszanką informacji i wrażeń ze świata antycznego i współczesnego, realnego i mitycznego... :szeroki_usmiech




Do kampera wróciłam po ósmej. Romek zamiast porannej kawki, zrobił nam wielką kawę... :szeroki_usmiech




Przy kawie opowiedziałam mu o tej Spelunie, o Tyberiuszu i moim odkryciu "Odysei z marmuru".
Posłuchał, obejrzał moje fotki i uznał, że dziś już nie musi tam iść, bo już wszystko wie i widzi...
Ale wyraził nadzieję, że może kiedyś... innym razem... przyjedziemy tu na kemping, poleżymy na plaży tej samej co starożytni rzymianie, zapuścimy się do tej prawdziwej speluny, która jest kluczem do zrozumienia tego miejsca, a potem pójdziemy obejrzeć kolekcję rzeźb, oddających Homerowe wyobrażenie losów Odyseusza, dzielnego i szlachetnego króla Itaki :szeroki_usmiech



Parking jeszcze długo był pusty i choć byliśmy gotowi, żeby go w każdej chwili opuścić, to nikt nas nie niepokoił. Widać zainteresowanie Sperlongą zaczyna się w późniejszych godzinach.

Na spóźnione śniadanie zjechaliśmy na stację, która była miejscem naszego noclegu, a potem udaliśmy się w dalszą drogę, szukać kolejnych przygód...

No i nie musieliśmy długo czekać..., ale o tym, to już następnym razem... :wyszczerzony:


CDN.

janek50 - 2015-01-01, 22:53

ciekawa opowieść, więc czekam na ciąg dalszy.
Fux - 2015-01-02, 08:24

No ładnie.
:bukiet:

zbyszekwoj - 2015-01-02, 09:21

Chyba staliśmy na tym samym parkingu przy kościele obok poczty. Na placyku widokowym była kafejka do której na kawe przyjechali carabinieri ,dlatego moglismy bezpiecznie oddalić się od kampera. Na placyku darmowe wi=fi i winda na dół .
Santa - 2015-01-05, 11:31

Pozdrawiam Czytających - jawnie i skrycie :lol:
Zapraszam na kolejny kawałek naszych wspomnień...



Kończąc poprzedni odcinek obiecałam, że będzie przygoda. A skoro już obiecałam, to nie będę taka zołza i od tego zacznę :wyszczerzony:


Na resztę tego dnia niczego konkretnego nie zaplanowaliśmy. Atrakcją samą w sobie jest świadomość, że jedziemy "królową rzymskich dróg", starożytną Via Appia Antica. Rydwany tędy kiedyś jeździły, a my śmigamy sobie kamperkiem... :szeroki_usmiech

Na tym odcinku drogi od kilku lat mamy takie swoje przyjazne miejsce, które nam kamperowcom podnosi komfort podróżowania. Można powiedzieć, że to taka przydrożna oaza, z wodą, cieniem i zawsze pewnym miejscem na spokojny odpoczynek :szeroki_usmiech

Jest to wielki, przydrożny, zawsze pusty parking, z punktem serwisowym dla kamperów, znajdujący się przy głównej drodze w miejscowości Borgo Grappa. Namiarów nie spisywałam, bo żeby go nie zauważyć, to trzeba się postarać :szeroki_usmiech

Ponieważ słońce już mocno prażyło, zajęliśmy na tym parkingu zacienione miejsce od strony ulicy.

To zdjęcie, co wklejam zrobione jest później, po przeparkowaniu na przeciwległą stronę placu, gdzie z daleka od ludzi, postanowiliśmy schować się za kamperem i nie psując obyczajów, złapać od słońca trochę brązu. Ale to było potem...

A najpierw stanęliśmy w tym cieniu, co go widać na poniższej fotce.



Chwilę byliśmy na parkingu zupełnie sami. Pootwieraliśmy okna, wyjęliśmy z lodówki coś chłodnego, notatki, mapki, przewodniki i zaczęliśmy planować jak zagospodarować czas w czekającym na nas Rzymie.

Niedługo trwała ta sielanka, bo mniej więcej za kwadransik na nasz parking z piskiem opon wpadł jakiś niepopularnej marki terenowiec. Gwałtowne hamowanie zakończył efektownym piruetem. Z auta rozlegała się jakaś koszmarna muzyka z gatunku łubu-dubu, pomieszana z wrzaskami i nerwowo-hałaśliwym śmiechem kilku jego pasażerów.

Tym samych klimat naszego relaksu został zakłócony ale za chwilę pogorszył się jeszcze bardziej, gdy do tych pierwszych dołączyła następna grupa wyzwolonej smagłej młodzieży, która wyskoczyła z kolejnego auta i zaczęła przekrzykiwać się ze swoimi poprzednikami.

Przechodząc w stan podwyższonej czujności, zaczęliśmy nawet głośno myśleć czy jesteśmy w tym towarzystwie bezpieczni i czy nie lepiej byłoby się stąd oddalić.


I właśnie wtedy..., gdy tak głośno myśleliśmy, nagle..., jak nie walnie coś w naszego kampera... :shock: :shock: :shock:


Romek po tym nagłym zastrzyku adrenaliny, zerwał się na równe nogi, wszystkie receptory w stan alarmu i rozbieganymi oczami gorączkowo próbuje ogarnąć co się stało.

Moje serce na moment się zatrzymało, cała krew spłynęła mi do stóp a paraliż ogarnął wszystkie mięśnie...


To jak ja ich teraz wszystkich przed nim obronię... :!: :?: :lol:


Chwila konsternacji wydawała się nie mieć końca...
Młodzi nadal rajcowali nie zwracając na nas najmniejszej uwagi, a my... ogłupiali, w żaden sposób nie mogliśmy zrozumieć co się wydarzyło...


I w pewnym momencie... no tak..., już wiem... Romek... ale ta wielka szyszka... to chyba tutaj wcześniej nie leżała... :roll:

Spojrzałam w górę, na korony drzew... i przypomniało mi się..., że jak ktoś ma pecha, to mu nawet w drewnianym kościele może cegła spaść na głowę... :lol:

Gwałtowny wybuch śmiechu znów wprawia w ruch moje serce, pobudza krążenie i oddaje mi utracone siły...


Romek oczywiście od razu chciał sprawdzić, czy w dachu kampera nie wypadła dziura, ale go powstrzymałam... Sprawdzisz jak będzie miało padać..., teraz szkoda sobie psuć wakacyjnego nastroju :szeroki_usmiech

Sprawdził dopiero w domu..., nie wypadła... Ale ślad po szyszce został.


Spędziliśmy tam kilka najbardziej gorących godzin. Romek przeparkował tam, gdzie pokazuje fotka. Była możliwość odespać zarwaną nockę, poopalać się, wycelebrować kamperkowy włoski obiadek i popołudniową kawkę. A przed odjazdem wypluskać się bez oszczędzania wody i powymieniać kamperkowe płyny.


Przed wieczorem wyruszyliśmy w dalszą drogę ale za Anzium zatrzymaliśmy się nad morzem, bo od widoku tego niekończącego się niebieskiego horyzontu, Romka naszło na pływanie...






Robi się późno, powoli gubimy kolejne kilometry, zaczyna się ściemniać...











Wieczorem dotarliśmy do Pomezji z zamiarem spędzenia tam nocy i wykorzystania jutrzejszej soboty na porządne zakupy. Czy pisałam już, że najlepsze zakupy we Włoszech robi się w Pomezji :?:

W sobotnie ranki na ulicach Pomezji rozkłada się wielki bazar. Jest na nim wszystko - "szwarc, mydło i powidło". Dużo czasu zawsze tam tracimy ale lubię tam pobuszować i zawsze cyrkluję tak, żeby do Pomezji dojechać na sobotę.

Zeszło nam na tych zakupach o wiele dłużej niż miało zejść i Rzym trochę się opóźnił.

Zjechaliśmy tam późnym popołudniem. Ale na to sobotnie popołudnie mieliśmy tylko jeden mały cel. Mały, ale na jego realizację czekałam wiele długich lat.

Oto nasze miejsce noclegu w Pomezji, Via Castelli Romani 11, na parkingu pod Elite.
N 41 40.707 E 12 30.043




Kolejny odcinek będzie już z Rzymu.

zbyszekwoj - 2015-01-05, 11:56

Zastanawia mnie po co w kamperze instaluje sie te wszystkie blokady w zamkach drzwiowych ,czujniki ruchu ze wszystkich stron, kamery w ilości 5 szt, samozapalające się światła, alarmy - jak i tak na byle pukniecie szyszki wychodzimy z kampera gotowi walczyć z plutonem napastników? :chacha2 :zastrzelic
zbyszekwoj - 2015-01-05, 12:03

Santa napisał/a:
Rydwany tędy kiedyś


Może bardziej lektyki , bo rydwany to raczej wozy bojowe? :paly

Santa - 2015-01-05, 19:39

zbyszekwoj napisał/a:
Zastanawia mnie po co w kamperze instaluje sie te wszystkie blokady w zamkach drzwiowych ,czujniki ruchu ze wszystkich stron, kamery w ilości 5 szt, samozapalające się światła, alarmy - jak i tak na byle pukniecie szyszki wychodzimy z kampera gotowi walczyć z plutonem napastników? :chacha2 :zastrzelic


A gdzie tam wychodzimy - wyciągamy maczety i granaty ze świątecznych ubrań :haha:


zbyszekwoj napisał/a:
Santa napisał/a:
Rydwany tędy kiedyś


Może bardziej lektyki , bo rydwany to raczej wozy bojowe? :paly


Zbyszku - ponieważ jesteś czytelnikiem uważnym i dociekliwym, to dla Ciebie informacja extra. Nie wiem czy masz świadomość, że gdy opuściłeś port w Brindisi, to kierując się do Rzymu, też najprawdopodobniej jechałeś (przynajmniej częściowo) "królową rzymskich dróg" - Via Appia Antica. Liczy 500 km a to na lektykę nieco za dużo :wyszczerzony:

Na męskim, wojowniczym forum - rydwany mogą być postrzegany głównie jako wozy bojowe ale były przeznaczone również do innych celów np. do wyścigów. Przy okazji Twojej uwagi uzupełniłam wiedzę z rydwanologii stosowanej :lol:

grzegorzalex - 2015-01-05, 19:48

Lucynko dziękuje za tak obszerne relacje z waszych wypraw :pifko się należy.
zbyszekwoj - 2015-01-05, 20:04

Santa napisał/a:
jechałeś (przynajmniej częściowo) "królową rzymskich dróg" - Via Appia Antica.


Do samego Rzymu. :kamp2

Aulos - 2015-01-06, 01:04

Lucynko, jak nie zachwycać się Twoją relacją? My naprawdę przymierzamy się do eksploracji czegoś poza Italią, a tu taka bomba - znów zacząłem tęsknić za włoskimi klimatami: winnice i gaje oliwne, małe miasteczka i światowe arcydzieła sztuki. Aaaach, szkoda gadać! A ten Neapol - wątroba przewraca mi się na lewą stronę z zazdrości. Mieliśmy tam być, ale widać nie można mieć wszystkiego. Może następnym razem - choćby dla św.Kajetana :wyszczerzony:
Tymczasem, z braku innych możliwości, bursztynowy forumowy dowód uznania. :pifko

Santa - 2015-01-09, 17:02

grzegorz1969 napisał/a:
Lucynko dziękuje za tak obszerne relacje z waszych wypraw :pifko się należy.


Aulos napisał/a:
Lucynko, jak nie zachwycać się Twoją relacją? My naprawdę przymierzamy się do eksploracji czegoś poza Italią, a tu taka bomba - znów zacząłem tęsknić za włoskimi klimatami: winnice i gaje oliwne, małe miasteczka i światowe arcydzieła sztuki. Aaaach, szkoda gadać! A ten Neapol - wątroba przewraca mi się na lewą stronę z zazdrości. Mieliśmy tam być, ale widać nie można mieć wszystkiego. Może następnym razem - choćby dla św.Kajetana :wyszczerzony:
Tymczasem, z braku innych możliwości, bursztynowy forumowy dowód uznania. :pifko


Dziękuję... za słowa i gesty :szeroki_usmiech

My też już tęsknimy za Italią, a za Neapolem szczególnie... :szeroki_usmiech




Zanim zacznę opowiadać o tym co zamierzam, na małą chwilkę cofnę się w dość odległą przeszłość...
Byliśmy wtedy z Romkiem na naszym pierwszym małżeńskim wyjeździe zagranicznym. Kierunek - Związek Radziecki, były...

Jest rok 1988, na zaproszenie trzeciego pokolenia sąsiadów moich dziadków, jesteśmy w centrum Lwowa, po którym oprowadza nas jeden ze znajomych "Szoszonów".
Ściska mnie w gardle ale staram się robić dobrą minę do złej gry.
Korzystając z jakiejś małej przerwy wchodzę do antykwariatu i wśród stosów obcojęzycznej makulatury, nagle dostrzegam prawdziwą perłę..., zniszczoną, pożółkłą, zalaną jakimś płynem...
Biorę ją do ręki i już nie wypuszczam..., 5 rubli i jest moja...
Nie mogłam jej przecież tam zostawić...




Nie mam czasu czytać, w locie zaglądam tyko na początek, potem na koniec... i ...

"I tak minął Nero, jak mija wicher, burza, pożar, wojna lub mór, a bazylika Piotra panuje dotąd z wyżyn watykańskich miastu i światu.
Wedle zaś dawnej bramy Kapeńskiej wznosi się dzisiaj maleńka kapliczka z zatartym nieco napisem: "Quo vadis, Domine?"

Zobaczenie tej "maleńkiej kapliczki" dołączyło do długiej listy moich młodzieńczych marzeń i to tych, których realizacja - wtedy - w 1988 roku - wydawała się mało prawdopodobna.



Jakąż trzeba mieć wyobraźnię, jaki talent i jaką wiedzę, żeby stworzyć takie ponadczasowe dzieło, po odwiedzeniu tak skromnej budowli i usłyszeniu krótkiej, przekazywanej przez kolejne pokolenia legendy.


Oto ta budowla..., inspiracja Henryka Sienkiewicza... i moje wreszcie spełnione marzenie... Budowla którą współcześnie oglądamy pochodzi z wieku XVII, ale powstała na miejscu poprzedniej - z wieku IX.






Po kilku wcześniejszych pobytach w Rzymie, zwiedzeniu wszystkich głównych bazylik i niezliczonej ilości wspaniale wyposażonych kościołów, wydaje się, że trafiłam do jakiegoś innego świata.
Ale w Rzymie tak jest, że żeby go zrozumieć, to trzeba posiadać zdolność szybkiego teleportowania się na przestrzeni wieków, epok, er.



Zanim jednak ją zobaczyliśmy, to musieliśmy z tej Pomezji jakoś do niej dotrzeć. W nawigacji wpisaliśmy Via Appia i nie wybrzydzając, grzecznie podążaliśmy manowcami, którymi nas prowadziła.
Okolica taka, że "bida z nędzą", to określenie zbyt łagodne.
W końcu dojeżdżamy...








Ale żeby gdzieś się zatrzymać, to trzeba było jeszcze wykonać jakieś dodatkowe nieplanowane rundki po okolicy, aż w końcu przytuliliśmy się na tyłach przystanku autobusowego, w jakichś rzymskich pokrzywach, naprzeciwko wejścia do najsłynniejszych rzymskich katakumb.

W razie potrzeby się odjedzie..., więc znów trzeba iść osobno. Wolę, żeby Romek poszedł pierwszy, bo ja muszę jeszcze troszkę teorię podszlifować :wyszczerzony:



Zajęło mu to nieco ponad godzinkę. Wróciwszy, poinstruował mnie "gdzie, co i jak" i przyszła kolej na moje wyczekane "hulaj dusza..." :szeroki_usmiech
Aparat, przewodnik i Rzym... czego można więcej chcieć od życia :wyszczerzony:




Po przekroczeniu bramy z napisem "Catacombe San Callisto"....



...w prawo kazało iść do katakumb, a w lewo znak kierował do kościoła Quo vadis, oddalonego od tego miejsca o kilometr.
Okazuje się, że katakumby mają swój parking, gdzie można było spokojnie zaparkować kamperka, no ale skąd mogliśmy wcześniej o tym wcześniej wiedzieć...





Może tam i jest kilometr, ale ja go pokonałam w kilka minut..., lotem bliżej... :wyszczerzony:

Okolicę obejrzałam dopiero w drodze powrotnej.




Z bramy wypadam wprost na kościół...





Na fasadzie kościoła napis... zapewne ten, o którym napisał Sienkiewicz...




Kościół jest usytuowany przy rozwidleniu czterech dróg...






Został wybudowany w miejscu, gdzie według legendy nastąpiło to słynne opisane przez Sienkiewicza spotkanie Piotra i Jezusa, gdy Apostoł zamierzał uciec z Rzymu, przed prześladowaniem Nerona, który spalił miasto i oskarżył o ten czyn chrześcijan.



Bałam się, żeby mi go przed nosem nie zamknęli, ale czekał na mnie... i tylko na mnie..., nikogo tam więcej nie było...


Rozbraja mnie świadomość, że do tego miejsca podążają najwięksi z wielkich - kierowani uczuciami artystycznymi, religijnymi, patriotycznymi... i jeszcze innymi... I właśnie przyszła moja chwila...


Skoro już tyle lat czekałam, to go sobie teraz w szczegółach obejrzę..., odszukam te "detale", o których opowiada legenda powtarzana przez przewodniki i z których Sienkiewicz stworzył swoje wielkie, znane na całym świecie dzieło...


Pierwsze spojrzenie i pierwsze wrażenie...




Nad ołtarzem - scena spotkania świętego Piotra z Jezusem ..., którą Sienkiewicz tak opisał...
"...Nagle rzucił się na kolana z wyciągniętymi przed się ramionami, a z ust jego wyrwał się okrzyk..."








Poza freskiem w głównym ołtarzu, który pokażę potem, w kościele są jeszcze inne...


Dwa freski w prezbiterium przedstawiają ukrzyżowanie Jezusa i Piotra.





Słynne sceny opisywane przez Sienkiewicza namalowane są na ścianach bocznych kościoła.

To widok ogólny na lewą stronę kościoła...





A tutaj Święty Piotr... z Sienkiewiczem




Można Piotrowi spojrzeć w oczy... Kiedyś freski były za szkłem ale z powodu wilgotności szklane zasłony zdjęto...





U stóp Piotra - zatarty, podniszczony napis "Domine quo vadis"





Po przeciwnej stronie kościoła - fresk przedstawiający Pana Jezusa







U stóp Jezusa - napis - "Venio Romam iterum crucifigi" - "Gdy ty opuszczasz lud mój, do Rzymu idę, by mnie ukrzyżowano raz wtóry"





Zgodnie z legendą opisaną przez Sienkiewicza po usłyszeniu tych słów...
"Piotr leżał na ziemi, z twarzą w prochu, bez ruchu i słowa. Nazariuszowi wydawało się już, że umarł, ale on powstał wreszcie, drżącymi rękoma podniósł kij pielgrzymi i nic nie mówiąc zawrócił ku siedmiu wzgórzom miasta.
Pacholę zaś, widząc to, powtórzyło jak echo:
-Quo vadis, Domine?...
-Do Rzymu - odrzekł cicho Apostoł.
I wrócił."


I został ukrzyżowany.




Nam się ten kościół kojarzy bardzo konkretnie ale mało kto wie, że od najdawniejszych czasów był poświęcony Matce Bożej. Jego druga nazwa - to Madonna delle Piante (Madonna od Stóp).
W głównym ołtarzu znajduje się obraz namalowany przez jednego z uczniów wielkiego Giotta, na którym Madonna trzyma w ręku bosą stopę Dzieciątka.





Na tej tablicy jest dokładnie wyjaśnione "co i jak"...





Nigdzie nie znalazłam uzasadnienia skąd ta ta druga nazwa kościoła. Może wzięła się od ważnego elementu, który możemy zobaczyć zaraz po wejściu do kościoła, gdzie na jasnej posadzce widać pas czarnego kamienia - jest to tzw. "czarna droga".
Ten czarny kamień wyłożony jest w miejscu, w którym przechodziła antyczna Via Appia...

A na tej "czarnej drodze" umieszczono kopię kamienia, na którym w powszechnym przekonaniu odbiły się stopy Jezusa. Oryginał znajduje się w niedalekim kościele San Sebastiano...







W tę drugą nazwę kościoła wpisują się jeszcze jedne stopy, które kiedyś przekroczyły próg tego kościoła. To stopy Henryka Sienkiewicza, który już na zawsze uczynił to miejsce sławnym i którego popiersie ufundowane przez Polonię znajduje się w pobliżu fresku przedstawiającego Świętego Piotra.



I to się nazywa... zostawić po sobie ślad... :szeroki_usmiech


I choć w Rzymie widziałam już wiele miejsc takich bardzo naszych, bardzo polskich, to ten malutki i skromny kościółek - w swojej prostocie jest chyba najbardziej nasz i właśnie jego Polacy uważają za swoją świątynię.

I to właśnie tutaj - dzięki Henrykowi Sienkiewiczowi, świat ma możliwość zobaczyć kawałek naszej literatury i historii.

https://www.youtube.com/watch?v=hS6fA1XXv1Q



Tą bramą znajdującą się naprzeciwko kościoła, wracam do kamperka. Może następnym razem wjedziemy nią, żeby zobaczyć Katakumby Świętego Kaliksta.






W drodze powrotnej zauważyłam, że w tym parku, są jakieś inne ciekawe obiekty turystyczne, ale one mnie wtedy zupełnie nie interesowały. Może kiedy indziej...











Ledwie zdążyłam przed zamknięciem tej bramy, odźwierny czekał na mnie z kluczami, z daleka widząc, że jakaś zapóźniona postać plącze mu się po jego okolicy...



CDN

Santa - 2015-01-17, 19:37

W czasie gdy Camper Team świętuje swoje kolejne urodziny, gdy niektórzy szczęściarze imprezują i "smakują" na zlocie w Uniejowie, zapraszam na kolejne, skromne "co nieco" z Rzymu :szeroki_usmiech


Zbliżał się sobotni wieczór. Spod katakumb pojechaliśmy na Lungotevere, czyli na długą ulicę ciągnącą się nad Tybrem, przy której jeszcze o tej porze było trochę wolnego miejsca. Zatrzymaliśmy się trzy o mosty przed Watykanem.

Oczywiście następnego dnia mieliśmy w planie pojechać na nasz kamperpark na Via Cassilina, ale jeszcze nie dziś, bo szkoda mi było tracić tego sobotniego wieczoru. W Rzymie każda godzina jest cenna i trzeba dobrze gospodarować danym nam czasem, a nie przesiadywać gdzieś poza zasięgiem serca miasta.

A z resztą - ja mam coś takiego w naturze, że mnie nad ten Tybr ciągnie, jak przysłowiową ćmę do światła.
Po takich przejściach jak tam kiedyś mieliśmy, powinnam go omijać szerokim łukiem, a ja wręcz przeciwnie. Może to taka tęsknota, żeby nadrobić stracony kiedyś czas...


Jeszcze dobrze nie ustawiliśmy auta, gdy za chwilę - w bezpiecznej od nas odległości - pojawił się pewien "ciapaty" małolat. Usiadł na murku i czekał, dyskretnie zerkając w naszą stronę.
Od czas do czasu dzwonił - przekazując krótkie komunikaty. Wyglądał na jednego z takich, którzy zapytani czym się zajmują, odpowiedzą "konie bierzem"... :roll:
Oddalił się dopiero wtedy, gdy zobaczył, że do miasta poszłam sama a Romek został w kamperze.


Wieczorny postój nad Tybrem wykorzystałam, żeby polecieć na Watykan i powspominać jedną z niezapomnianych rzymskich nocy, noc spędzoną pod kolumną w oczekiwaniu na beatyfikację.

Romek już nawet nie protestuje, gdy po raz kolejny sama zapuszczam się w rzymskie ciemności.
Wiadomo, że w takich okolicznościach nie dam rady wysiedzieć w kamperze... :szeroki_usmiech

Nie wzięłam nawet mapy ani aparatu, tylko telefon...





Jak tu dziś pusto, ostatnio nie było gdzie szpilki włożyć a ludzie chodzili sobie po głowach...



Z sentymentem wracam pod tę właśnie kolumnę...




O tej porze - Plac Świętego Piotra ma swój specyficzny klimat: umiarkowana temperatura, łagodny powiew wiatru, szum fontanny... i garstka nigdzie nie spieszących się ludzi...



A Piotr, jak zawsze spokojny i niewzruszony..., wrócił do Rzymu i został :szeroki_usmiech




Pod Spiżową Bramą też spokój..., tylko gwardziści włożyli jakieś swoje robocze ubranka... ;)



Ale Romek niespokojny..., więc trzeba już wracać...




A z resztą..., jutro też jest dzień..., na który mam już pomysł..., pomysł, którego nie mogę zrealizować od paru lat...


Romek nie bardzo miał ochotę spędzać noc nad Tybrem, twierdząc, że kamperki nie lubią zbyt bliskiego sąsiedztwa parkujących, bo wieczorem nad Tybrem liczy się każdy centymetr... :szeroki_usmiech



I potem okazało się, że miał rację, bo podmuchy rozpędzonych aut całą noc bujały naszym kamperem i było trochę jak na promie :szeroki_usmiech Ten poprzedni był pod tym względem bardziej stabilny...

Ale mnie to nie przeszkadzało, spałam jak zabita, tak jak się śpi w raju..., to nic, że w "raju zła nad Tybrem" ;)


Rano, z poczuciem pełni szczęścia, że znów jest mi dane spędzić kilka dni w moim ukochanym Rzymie, zostawiłam Romka samego i pogoniłam na zwiady..., bo trudno to nazwać zwiedzaniem...

Zwiedzimy kiedyś razem a dzisiaj chcę tylko zobaczyć "co i jak"... Bo choć od paru lat, w każde wakacje przez kilka dni bywam w Rzymie, to jeszcze tam nie dotarłam...


To jedno z siedmiu wzgórz Wiecznego Miasta - Awentyn, o którym wiadomo, że życie toczyło się tam już w V wieku przed naszą erą, wtedy była to dzielnica plebejska, dziś elitarna...

Dla nas - Polaków miejsce ważne, przez wtajemniczonych nazywane Świętym Wzgórzem Polaków. A to dlatego, że właśnie stąd, z Awentynu wyruszyli na misje do Polski ci, którzy przynieśli Polakom wiarę chrześcijańską. Pierwszym był Święty Wojciech...

Nareszcie mogę to zobaczyć...





Mimo, że miałam blisko, to trochę czasu straciłam, bo wcześniej z mapki nie wyczytałam, że nie da się tam dostać od strony Tybru. Musiałam wrócić i wejść od Term Karakalli.

Ale tak błądząc przynajmniej po raz pierwszy byłam na Piazza dell Emporio i z bliska zobaczyłam okrzyczany w przewodnikach pomnik ze skorup...




Wyczerpującą drogę pod górkę, w pośpiechu, przy jadowitym słońcu, które od rana nie ma litości nad turystami, od razu i to z nawiązką wynagradza mi wspaniały obiekt.

To jeden z najstarszych kościołów chrześcijańskich w Rzymie, zbudowany w czasach cesarza Konstantyna Wielkiego, wspaniale zachowana Bazylika Santa Sabina.

Wydawało mi się, że już najładniejsze bazyliki w mieście mam zwiedzone ale tutaj, na tym awentyńskim wzgórzu, jestem oszołomiona...

Trafiłam akurat na mszę świętą, więc swoją ciekawość poznawczą musiałam zaspokajać dyskretnie i nie poszalałam z fotkami, ale ogólnie wygląda to tak:





A z resztą - mamy XXI wiek, więc można obejrzeć inaczej ;)

http://panoramy.zbooy.pl/...tyl&lang=p&t=32


Po prawej stronie głównego ołtarza znajduje się kaplica poświęcona jednemu naszemu ziomalowi, świętemu znad Wisły - Jackowi Odrowążowi. Nie mogłam jej wtedy zlokalizować bo zero informacji i ciemności egipskie...


To oczywiście nie jest przypadek, bo przy tym kościele Santa Sabina od trzynastego wieku znajduje się klasztor dominikanów założony przez Świętego Dominika, a nasz Jacek Odrowąż właśnie tutaj na Awentynie wdział habit dominikański.

Przy bazylice rozciąga się Ogród Pomarańczowy...



A z tarasu tego ogrodu roztacza się wyjątkowo piękna panorama Rzymu.



Widoki "przepyszne", podobnie jak zwisające pomarańcze... ale nie miałam czasu "smakować".





Pobiegłam poszukać kolejnego kultowego miejsca miejsca na Awentynie.
To Bazylika Świętych Aleksego i Bonifacego (Santi Bonifacio e Alessio), powstała między III i IV wiekiem, choć obecna budowla pochodzi z w. XVII.

Bazylika jest pod wezwaniem dwóch świętych ale wszyscy szukają tu śladów Aleksego, bo tylko jego wszyscy znają...
My też go znamy, tylko może deczko zapomnieliśmy bo poznaliśmy go dawno temu... Każdy kto kiedyś zdawał maturę był katowany takim średniowiecznym tekstem, który ma tytuł "Legenda o świętym Aleksym". I on ci to właśnie... :wyszczerzony:


Tutaj na Awentynie mieszkali jego rodzice - rzymscy patrycjusze, a on - Aleksy - ich dorodny, wykształcony jedynak, w dniu swego ślubu potajemnie opuścił dom i udał się do Ziemi Świętej. Majątek rozdał ubogim, prowadził życie ascetyczne, żył z jałmużny, pościł, spożywał tylko tyle, żeby nie umrzeć z głodu, zadziwiał pobożnością.

Gdy powrócił do Rzymu, przez nikogo nie rozpoznany przez kilkanaście lat mieszkał w maleńkiej celi pod schodami rodzinnego domu, żywił się odpadkami jedzenia z ojcowskiego stołu, był lekceważony i upokarzany.
Po śmierci rodzinka dowiedziała się kim był, z kartki którą trzymał w ręce...

Legenda przekazuje, że w dniu jego śmierci rozdzwoniły się w Rzymie wszystkie dzwony, podobno same, a na pogrzeb przybyło całe miasto, wraz z papieżem...


Zapraszam do Świętego Aleksego... :szeroki_usmiech



Wnętrze łagodne, ciepłe, pastelowe...



Ołtarz...


I te słynne ojcowskie schody... nie wiem ile mają wspólnego z oryginałem, no ale jak widać są wbudowane w ołtarz obok wejścia do kościoła...





A jeśli ktoś bardziej ciekawy, to można wejść do środka ... :szeroki_usmiech

http://panoramy.zbooy.pl/...sio&lang=p&t=32


Nie będę ukrywać, że na Awentyn chciałam też iść po to co każdy turysta, poszukać dziurki od klucza w bramie jednego z budynków należących do Kawalerów Maltańskich i spojrzeć przez nią na Kopułę Bazyliki Świętego Piotra...

Problemu ze znalezieniem "dziurki" nie ma..., od razu wiadomo, że to musi być tam, bo amatorów dziurki nie brak i ciągle tam stoi kolejka :wyszczerzony:







Proceder "dziurki" wygląda tak: podchodzi klient do dziurki, ustawia oko na dziurce, chwilę na niej zastyga, po chwili wyjmuje aparat, ustawia obiektyw na dziurce, klika fotę i następny proszę... A następny znów to samo... Tempo musi być zachowane bo inaczej, to szemrają ;)
Wiem, bo mi szemrali za plecami, a ja nie mam wprawy w fotografowaniu "dziurek" :szeroki_usmiech




Po przeciwnej od "dziurki" stronie placu zaprasza kolejny kościół. To Chiesa Sant Anselmo.
Wygląda na zaawansowany wiekiem ale w rzeczywistości, to końcówka XIX wieku. Nie miałam już czasu, żeby go "zgłębić" a podobno jego turystyczny urok polega na zejściu do głębi, ponieważ kościół został zbudowany na ruinach rzymskiego domu z II i III wieku, które można zobaczyć w podziemiach kościoła. Może kiedyś...













Jeszcze krużganki...


I rzut okiem na ogród za ogrodzeniem...


Niestety pora wracać... a szkoda bo okolica taka zaciszna, zacieniona, jakby gdzieś na odległych peryferiach...





Wracam tą samą drogą co przyszłam, wychodząc naprzeciw Term Karakala, obok słynnego rzymskiego Różanego Ogrodu, który w środku lata wyglądał dość marnie.

Z powrotem na szczęście jest z górki, tragiczny upał wypija mi resztki energii... Jak to dobrze mieć blisko kamperka..., z chłodnym soczkiem... :szeroki_usmiech




Wracając, z daleka widzę następną kolejkę schematycznych turystów, tym razem żeby włożyć dłoń w "Usta Prawdy"...





Trochę mnie to śmieszy, bo szkoda by mi było tracić czasu na takie głupoty. A może to ze mną jest coś nie tak... :wyszczerzony:

Ja tam wolałabym spędzić czas na "smakowaniu" historii i klimatu kościoła Santa Maria Cosmedin, przy którym znajduje się to antyczne paskudztwo, które podobno odgryza dłonie... :szeroki_usmiech


Śpieszę się, bo umówiliśmy się z Romkiem, że po moim powrocie on pójdzie na Watykan - wszak to pora na Anioł Pański. Co prawda w środku lata papieża nigdy w Rzymie nie było ale przynajmniej na telebimach można go było obejrzeć...



Idąc z daleka widzę, że Romek już się "wyzbierał" i wypatruje mojego powrotu...



CDN...

MAREKH - 2015-01-17, 21:03

Santa napisał/a:

Nad ołtarzem - scena spotkania świętego Piotra z Jezusem ..., którą Sienkiewicz tak opisał...
"...Nagle rzucił się na kolana z wyciągniętymi przed się ramionami, a z ust jego wyrwał się okrzyk..."


Cały ten Twój opis bardzo mnie wzruszył. :kwiatki: Dzięki :spoko
A Spelunę dodaje do swoich notatek.

Aulos - 2015-01-18, 00:32

Santa napisał/a:
Ja tam wolałabym spędzić czas na "smakowaniu" historii i klimatu kościoła Santa Maria Cosmedin, przy którym znajduje się to antyczne paskudztwo, które podobno odgryza dłonie...

No, ale przecież odgryza tylko kłamcom, ludzie czystego serca są całkowicie bezpieczni. :ok

zbyszekwoj - 2015-01-18, 09:35

Aulos napisał/a:
Santa napisał/a:
Ja tam wolałabym spędzić czas na "smakowaniu" historii i klimatu kościoła Santa Maria Cosmedin, przy którym znajduje się to antyczne paskudztwo, które podobno odgryza dłonie...

No, ale przecież odgryza tylko kłamcom, ludzie czystego serca są całkowicie bezpieczni. :ok


My wkładaliśmy,choć ze strachem ,ale jak coś ma się na sumieniu to lepiej nie ryzykować :diabelski_usmiech

Santa - 2015-01-18, 20:59

zbyszekwoj napisał/a:
Aulos napisał/a:
Santa napisał/a:
Ja tam wolałabym spędzić czas na "smakowaniu" historii i klimatu kościoła Santa Maria Cosmedin, przy którym znajduje się to antyczne paskudztwo, które podobno odgryza dłonie...

No, ale przecież odgryza tylko kłamcom, ludzie czystego serca są całkowicie bezpieczni. :ok


My wkładaliśmy,choć ze strachem ,ale jak coś ma się na sumieniu to lepiej nie ryzykować :diabelski_usmiech


Dla takich słabych słabeuszy jak ja, "czystość serca", to bardziej cel, niż stan :szeroki_usmiech

Ale tak dla ścisłości, to nie mam nic przeciwko tej kolejce ludzi o czystych sercach :wyszczerzony: Tylko tego czasu na stanie byłoby mi żal :szeroki_usmiech

Santa - 2015-01-22, 20:46

Zanim Romek wrócił, zdążyłam już zadbać o niedzielną południową dawkę kalorii i elektrolitów, zregenerować siły i wyczytać dostępną teorię dotyczącą mojego kolejnego dzisiejszego celu, którym było Wzgórze Janiculum (Dżianikolo).

Wielokrotnie zapuszczałam oko w jego kierunku, gdy tylko na horyzoncie rysował mi się Watykan, bo Janikulum to jest właśnie ten zielony obszar, który góruje nad Bazyliką Świętego Piotra.

Janikulum nie zalicza się do siedmiu wzgórz Rzymu, bo gdy te wzgórza liczono, to tam jeszcze nie był Rzym, tylko jakaś prowincja.
Rzym był wtedy po drugiej stronie Tybru, tam gdzie Forum Romanum, Pola Marsowe, itd, itd...


Wracający Romek już z daleka tajemniczo się do mnie uśmiecha. Widać było, że ma dla mnie jakiegoś asa w rękawie...
Słusznie przypuszczałam, bo zanim doszedł, już się dowiedziałam, że nasz wówczas nowy papież Franciszek jest w Rzymie i że przewodniczył modlitwie Anioł Pański na Placu Świętego Piotra, podczas gdy ja się tu lenię, o trzy mosty od Watykanu :roll:


Wtedy jeszcze nie znaliśmy oryginalności papieża Franciszka, który nie tylko odmówił wprowadzenia się do tej nowej papieskiej "chałupy", ale też jak się właśnie okazało, wolał spędzić lato w Rzymie niż w Castel Gandolfo.
Tutaj to go akurat bardzo rozumiem, bo też wybrałabym Rzym :wyszczerzony:


Poczułam się głupio, bo już tyle podejść robiłam, żeby podczas pobytu w Rzymie choć raz uczestniczyć w takiej uroczystości i nigdy dotąd mi się to nie udało.
Trzeba było posłuchać Romka, gdy proponował, żeby rano jechać na Casilinę...



Zanim wyszłam, wysłuchałam relacji Romka, obejrzałam fotki i na mapce pokazałam mu w jakim kierunku teraz się wybieram...



Dla zachowania chronologii zdarzeń, pokażę parę fotek zrobionych przez Romka...







Dziwne, że oni wszyscy wiedzieli, że Francesco w domu, a ja jakoś nie...




Wrócił spacerkiem nad Tybrem... i tego też mi szkoda..., bo lubię... :szeroki_usmiech






Kamperek czekał na wyludnionym, niepłatnym w niedzielę parkingu przy Lungotevere.





Wygrzebawszy się z doła po stracie możliwości spotkania papieża, wyruszyłam we wcześniej obranym kierunku.
Bez marudzenia, bo ten czas w Rzymie ucieka jak szalony, a chcemy jeszcze wieczorem na mszę świętą.

Pierwszym mostem przeszłam na Zatybrze i prosto - najgłówniejszą drogą na Janikulum. Oczywiście, wiadomo, że znów pod górę... w upale strasznym..., z językiem na kolanach..., skupiona na zachowaniu życia...

Via di San Pietro in Montorio..., czyli już blisko...




Po półgodzince udało mi się dotrzeć do głównego celu mojej wyprawy, czyli do miejsca, gdzie według przekazu został ukrzyżowany Święty Piotr.

Wcześniej znajdował się tu klasztor. Dzisiaj w tym miejscu jest kościół San Pietro in Montorio...


Kościół jest niestety zamknięty, ale bardziej niż na kościele zależało mi na takim słynnym architektonicznym cacuszku, o którym wielokrotnie czytałam. To Tempietto, niewielka budowla zaprojektowana przez Bramantego i wybudowana dokładnie w miejscu ukrzyżowania Apostoła.


Dostęp do Tempietty - też niestety chiuso... Nic nowego, jak na Italię, za łatwo by było, żeby tak od pierwszego podejścia... Zdążyłam przywyknąć...




Msze w sierpniu od poniedziałku do piątku...

A co tam taki turysta, który przyjeżdża do Rzymu w lecie..., niech sobie przez kraty popatrzy..., a zechce zobaczyć wnętrze, to niech przyjedzie w maju... :roll:




Naprzeciwko kościoła znajduje się ogromne marmurowe Mauzoleum Gianicolese, wybudowane w hołdzie poległym w walkach, jakie w tym miejscu stoczyły wojska Garibaldiego z armią francuzką w 1849 roku.






Po drodze na szczyt wzgórza mija się jeszcze Fontanę dell'Acqua Paola, nazywaną również Il Fontanone ("duża fontanna").
Jak na Rzym, to młodziutka jest, bo ma zaledwie 400 lat i była pierwszą dużą fontanną na lewym brzegu Tybru.






Po drodze mijam też tajemniczą i oczywiście zamkniętą bramę do Kolegium Świętego Piotra, Apostoła.




I wreszcie dochodzę do położonego na wzgórzu parku, wypełnionego białymi posągami. To podobno jedno z ulubionych miejsc rzymskich rodzin, wybierane na popołudniowe niedzielne pikniki.


Rzeczywiście widziałam tam wiele takich rodzin, z koszykami piknikowymi, rozłożonymi na plażowych matach.







Siedzą, leżą, spoglądają na Rzym z góry..., ponoć najpiękniejsza panorama miasta jest właśnie stąd...




Te panoramy można podziwiać z dużego tarasu widokowego... To poszłam i podziwiałam... ale coś mi się w aparacie zacięło i Romek musiał mi go naprawiać... przez telefon :wyszczerzony:

Coś tam jednak udało się uwiecznić... :wyszczerzony:


Jak okiem sięgnąć Roma, Roma, Roma...



Można stamtąd spojrzeć na kopułę Bazyliki Świętego Piotra...



... na Pomnik Ojczyzny i Piazza Wenecja z przyległościami...





... a nawet dostrzec symbolicznego anioła na Castel San Angelo...



Honorowe centrum tego parku zajmuje ogromny konny pomnik Giuseppe Garibaldiego...
A z resztą ten Garibaldi jest w tej Italii wszędzie: w każdym mieście, na każdym kroku: Via Garibaldi, Piazza Garibaldi, Ponte Garibaldi..., Garibaldi...

Włosi czczą go jak boga... Aż dziwne, że go jeszcze nie umieścili w Panteonie... A może nie dziwne..., w końcu Panteon to kościół...
A Garibaldi to postać ogromnie kontrowersyjna, z jednej strony bohater narodowy, któremu zawdzięczają odrodzenie się Włoch, a z drugiej mistrz loży masońskiej, wróg papiestwa, Napoleona... i ogólnie postać niesamowicie barwna...



Dla wielkiego mistrza w setną rocznicę jego urodzin - masoneria Italii...



Tych twardych chłopaków też wszędzie tu pełno... Według legendy jednemu z nich zawdzięczamy powstanie tego wyjątkowego miasta... i to temu mojemu :wyszczerzony:





Na mojej mapce w pobliżu tego miejsca, był zaznaczony jeszcze jeden punkt, do którego chciałam dotrzeć..., żeby potem..., kiedyś..., komuś... zadedykować :szeroki_usmiech

Ten Ktoś będzie wiedział, że to dla Niego..., jeśli tu zajrzy... Może się zainspiruje do spaceru - trasą raczej dla turystów niestandardową :szeroki_usmiech








Ze Wzgórza Janiculum wracam inną drogą, taką tylko dla pieszych, stromymi schodkami prowadzącymi w kierunku Watykanu i Placu Świętego Piotra...

Schodząc, mijam się ze wspinającymi się grupami turystów, którzy zasięgają u mnie języka czy to aby na pewno droga na Dżianikolo... A ja... oczywiście, z miną znawcy "si, si, yes, yes, ja, ja..., конечно... Dżianikolo" :haha:


Po drodze mijam jeszcze kościół i klasztor San Onofrio e Gianicolese. Też oczywiście - chiuso... A szkoda, bo Pascal kazał mi tam wstąpić, żeby zobaczyć jakieś podobno "najcudowniejsze w mieście krużganki"...



Wychodzę koło jezuickiego szpitala dziecięcego Dzieciątka Jezus (Bambino Gesu).



Jeszcze tylko trzy mosty i już jestem w domu :szeroki_usmiech


Romek czeka z kawką, przy której ustalamy, że najpewniejszą możliwość uczestniczenia we mszy świętej o tej porze daje nam Piazza Popolo, do którego mamy tylko kilka mostków do przodu i na którym są trzy kościoły.


Tak też zrobiliśmy i oczywiście pojechaliśmy na nasz "złodziejski parking" (przepraszam tych, którzy nie wiedzą o co chodzi).



Na mszę poszliśmy pojedynczo. Najpierw Romek - jakimiś klimatycznymi "dziurami" na skróty...



Był na mszy w kościele Santa Maria del Popolo...





...widział Caravagia...



...i jeszcze troszkę okolicy...







Po powrocie Romka, poszłam ja...





Ostatnia msza była w jednym z bliźniaczych kościołów...



Też pospacerowałam wokół Piazza Poppolo, pozaglądałam w oczy moim posągowym znajomym, ale fotki już Wam podaruję... :szeroki_usmiech

Wracam spokojnie, ze świadomością i satysfakcją dobrze wykorzystanego dnia...

Ale to jeszcze nie koniec...


Podczas mojej nieobecności Romek zamknął kampera, wziął aparat i kręcił się w pobliżu, nie tracąc auta z zasięgu wzroku. Na parkingu oprócz nas nie było nikogo.

W pewnym momencie - jakieś przejeżdżające auto mijając kamperka, nagle zatrzymuje się, następnie wycofuje przed samą jego maskę.

Romek widząc to, odruchowo biegnie w kierunku kampera. Gdy był już blisko, samochód z piskiem opon rusza i odjeżdża. Romek robi mu fotkę..., to ten czarny, który właśnie wjeżdża na most... Może lubi oglądać kamperki ale bez właścicieli... :szeroki_usmiech



Pozostałe rzymskie dni kamperek spędził na kamperparku. Był bezpieczny, ale daleko od nas - i to też niedobrze, bo taka opcja krótkich, kilkugodzinnych wypadów, z możliwością powrotu do kamperka i szybkiej regeneracji sił, jest dla mnie najbardziej optymalną formą poznawania świata :szeroki_usmiech

CDN.

Tadeusz - 2015-01-22, 21:13

Santa napisał/a:
oczywiście pojechaliśmy na nasz "złodziejski parking" (przepraszam tych, którzy nie wiedzą o co chodzi).


Ja wiem o co chodzi i błagam, Lucynko, nigdy więcej tam nie parkujcie. Proszę dla Waszego dobra i mego spokoju. :bukiet:

:pifko

MAREKH - 2015-01-22, 21:56

Santa napisał/a:

W pewnym momencie - jakieś przejeżdżające auto mijając kamperka, nagle zatrzymuje się, następnie wycofuje przed samą jego maskę.

Romek widząc to, odruchowo biegnie w kierunku kampera. Gdy był już blisko, samochód z piskiem opon rusza i odjeżdża. Romek robi mu fotkę..., to ten czarny, który właśnie wjeżdża na most... Może lubi oglądać kamperki ale bez właścicieli.



Aż mnie przytkało :shock:

No bardzo przepraszam, ale drugi raz stawać w tym miejscu :gwm bardzo jesteście odważni :roll: :kwiatki:

Za odwagę :pifko

zbyszekwoj - 2015-01-22, 21:59

MAREKH napisał/a:
drugi raz stawać w tym miejscu


Nic dwa razy się nie zdarza... :diabelski_usmiech

Tadeusz - 2015-01-22, 22:31

zbyszekwoj napisał/a:
Nic dwa razy się nie zdarza...


Nic bardziej mylnego. :(

Aulos - 2015-01-23, 22:23

Santa napisał/a:
Na mojej mapce w pobliżu tego miejsca, był zaznaczony jeszcze jeden punkt, do którego chciałam dotrzeć..., żeby potem..., kiedyś..., komuś... zadedykować



Ten Ktoś będzie wiedział, że to dla Niego..., jeśli tu zajrzy... Może się zainspiruje do spaceru - trasą raczej dla turystów niestandardową


Zastanawiam się kogo mogłaś mieć na myśli... :niewiem:

Santa napisał/a:
W pewnym momencie - jakieś przejeżdżające auto mijając kamperka, nagle zatrzymuje się, następnie wycofuje przed samą jego maskę.



Romek widząc to, odruchowo biegnie w kierunku kampera. Gdy był już blisko, samochód z piskiem opon rusza i odjeżdża. Romek robi mu fotkę..., to ten czarny, który właśnie wjeżdża na most... Może lubi oglądać kamperki ale bez właścicieli...

Czy ten samochód nie był przypadkiem wyposażony w hak do holowania przyczepy? :chacha2 Swoją drogą, lubicie kusić los. :ok

Gianicolo "turystycznie" jeszcze przed nami. Ja byłem tam sam (tzn. z grupą, ale bez mojej rodziny), niestety w okolicznościach nie sprzyjających zachwytom nad urodą odwiedzanych miejsc - było to w drodze z autokaru na pogrzeb Jana Pawła II. Parkowaliśmy w pobliżu Placu Św.Piotra. W przeddzień pogrzebu, dojście do placu zajęło nam 10-15 minut, jednak rankiem w dniu pogrzebu (czego nie przewidzieliśmy) pozamykali ulice okalające plac i musieliśmy obejść spory kawał miasta, przechodząc m.in. przez Gianicolo. Szliśmy ok. godziny i w końcu utknęliśmy na Moście Świętego Anioła - uroczystości widzieliśmy na telebimie, a komentarzy po polsku słuchaliśmy z Radia Watykańskiego.

Agostini - 2015-01-23, 23:41

Aulos napisał/a:
Zastanawiam się kogo mogłaś mieć na myśli... :niewiem:

Oj Aulosik, Aulosik ;)
Ale ja też, od razu tak sobie pomyślałem. :bajer


Pozdrowienia dla niedawnej solenizantki... :bukiet: ;)

... i autorki relacji, oczywiście. :kwiatki:

Santa - 2015-01-26, 20:44

Zanim wkleję kolejny fragment naszego Rzymu, króciutko odniosę się do wypowiedzi pod poprzednim.
Oczywiście, moja dedykacja była dla Agnieszki. Wiem, jak kocha Rzym i chciałam Jej zrobić taką malutką przyjemność :szeroki_usmiech
A w Kościele "Quo vadis" - od razu skojarzył mi się Aulus (tylko zastanawiałam się dlaczego on jest Aulus, a Ty Krzysztofie - Aulos) :szeroki_usmiech

Nasz feralny parking, rzeczywiście do przyjemnych miejsc nie należy. Oprócz przygody z przyczepą, kiedyś omal nie spalił się tam nasz poprzedni kamperek.
Ale czas zaciera złe wspomnienia a w Rzymie później mieliśmy tyle wspaniałych przeżyć, że tamto już się nie liczy.
Po prostu staramy się być ostrożni :szeroki_usmiech

Dziękuję za wszystkie sympatyczne słowa i gesty i zapraszam na ciąg dalszy...

Bardzo starałam się, żeby było krótko, ale wyszło... jak zawsze :wyszczerzony:
.....................................................................................................................................................




Na Casilinę pojechaliśmy dopiero następnego dnia. Noc spędziliśmy koło stacji metra EUR. Parking do ósmej rano niepłatny, miejsce dość ruchliwe, przy osiedlu mieszkaniowym.

Wydawało nam się bezpieczne i noc minęła spokojnie, choć pobudka była dość szybka, bo od szóstej rano zaczęło się robić gwarnie od natężenia tłumów spieszących do pracy w tym rzymskim kombinacie pełnym biurowców, banków i galerii handlowych.

Nawet mi to było na rękę, bo do Rzymu nie przyjeżdża się spać :szeroki_usmiech

Rano na parkingu zobaczyliśmy jeszcze dwa inne kampery, ale to oni poszli naszym śladem, bo gdy tu przyjechaliśmy, to jeszcze ich nie było.


Kawka, śniadanko, a potem jeszcze coś dopłaciliśmy, żeby się nie spieszyć i gdzieś tak w granicach dziewiątej, udaliśmy się w kierunku naszego docelowego rzymskiego parkingu, na Sosta Camper, Via Cassilina 700.


W pobliżu kamperparku zrobiliśmy jeszcze zakupy, bo wiadomo, że tutaj będzie się wracać po nocach i szkoda czasu na poszukiwanie podstawowych produktów spożywczych.



Czynności przygotowawcze zajęły jak zwykle więcej czasu, niż miały zająć...

Ale w końcu się zebraliśmy...




Z kamperparku wyszliśmy dość późno i na zwiedzanie zostało nam praktycznie tylko popołudnie.


A że szczęśliwi czasu nie mierzą, a tym bardziej nie zaglądają do kalendarza, więc oprócz tego, że poniedziałek, nie wiedzieliśmy co to za dzień. A jak się potem okazało, był to dzień szczególny...

Ale po kolei... :szeroki_usmiech


Tak jak zawsze autobusem do Termini, tam do metra, z którego wysiedliśmy na Placu Hiszpańskim. Nie żeby go jakoś specjalnie zwiedzać, bo to już mamy za sobą, ale żeby mieć dobry punkt startowy do realizacji planu dzisiejszego dnia.


Tegoroczny Rzym to przede wszystkim miało być poszukiwanie miejsc i zakamarków, do których z jakiegoś powodu wcześniej nie udało się dotrzeć i z tyłu głowy pozostało takie przekonanie, że czas najwyższy to zrobić.


I właśnie zaczynając od tego Placu Hiszpańskiego, chcieliśmy powoli pozaglądać tu i tam, kierując się z powrotem do Dworca Termini.

Nie oddalaliśmy się daleko, bo czasu było niewiele...


Tak więc parę fotek tak tylko pro forma...





Miejsca znane też można poznać jeszcze dokładniej...








Potem udaliśmy się wzdłuż Via Sistina, w okolice nieco oddalone od ścisłego centrum turystycznego.




Chcieliśmy zobaczyć jeden z ważniejszych rzymskich placów - Piazza Barberini, na którym znajduje się stworzona przez Berniniego - Fontanna Trytona, stwora morskiego, który był mitycznym synem Posejdona, boga mórz.



Ale fontanna Trytona tego lata niedostępna, "restauro", cała zasłonięta... i żaden wysiłek ani sokoli wzrok nie pozwala dostrzec chociaż rąbka tajemnicy...




Wobec tego idziemy do pobliskiego Pałacu Barberinich, rodziny "papieskiej" która patronowała Berniniemu, a on w zamian rozsławiał jej nazwisko i herb, co niebawem mamy nadzieję zobaczyć...




Samo ogrodzenie już zwiastuje, że mamy do czynienia z jakąś szczególną ucztą dla zmysłów...



Wchodzimy na pałacowy dziedziniec...



...by po paru krokach znaleźć się na pałacowym placu... i obejrzeć fasadę z pszczelim herbem Barberinich nad głównym wejściem...



...posiedzieć przed fontanną..., oczywiście Berniniego... :szeroki_usmiech




Wchodzimy do środka na monumentalne schody...., które wyprowadzają nas na przeciwległą stronę placu za pałacem...



Można było tam też wejść dołem... stąd naprzeciwko widać fontannę...




Ale tutaj można było po drodze podelektować się dostępną sztuką... Dla każdego coś dobrego... dla mnie artystyczna doskonałość męska, choć i tak najbardziej spodobały mi się boskie loczki... :szeroki_usmiech



Romek skorzystał znacznie więcej... :szeroki_usmiech



Wiadomo przecież, że prawdziwy znawca chłonie wszystkimi zmysłami, a podobno dotyk w męskim poznawaniu pełni rolę wiodącą :haha: Szczególnie, gdy wzrok zawodzi ... :diabelski_usmiech



Jeszcze debata, czy wejść czy nie wejść do galerii...



Ostatecznie uznajemy, że dziś za mało czasu i że nie jesteśmy wystarczająco przygotowani teoretycznie ...



Arrivederci..., jeszcze tu kiedyś wrócimy..., żeby obejrzeć te skarby ukryte w środku...




Stąd udajemy się do skrzyżowania ulic znanego jako Quattro Fontane, czyli Cztery Fontanny, znajdujące się w narożnikach czterech budynków, przy skrzyżowaniu ulic Via delle Quattro Fontane i Via del Kwirynale.



Większość przechodzących nie okazuje fontannom najmniejszego zainteresowania. Widać, że im spowszedniały... Ale my oglądamy ich sobie dokładnie i metodycznie, wspierając się teorią...

Bogini Juno, symbol siły
...





Fontana reprezentująca rzekę Tybr
...





Rzeka Aniene, będąca dopływem Tybru...



Bogini Diana, symbol czystości...






Przy tym samym skrzyżowaniu, obok, znajduje się kolejny "cukiereczek" architektury - Kościół San Carlo alle Quattro Fontane (Świętego Karola przy Czterech Fontannach), autorstwa Borrominiego.

Dziś niestety zamknięty i możemy sobie tylko popatrzeć na fasadę...





Do środka udało nam się wejść dopiero za rok... i trzeba przyznać, że jest to genialny przykład piękna wypływającego ze skromności... Polecam bardzo...

A stamtąd wzdłuż Via del Quirynale udajemy się do Kościoła Świętego Andrzeja... i tu znów najlepiej wyszły nam ... fasady kościoła...
Robiliśmy tam już kiedyś "podejścia" ale zwykle trafialiśmy po godzinach otwarcia.





Tego dnia - kościół był co prawda otwarty ale cały obstawiony rusztowaniami i obwieszony kotarami i tylko widoczny główny ołtarz ze Świętym Andrzejem - potwierdzał, że trafiliśmy we właściwe miejsce...




To ograniczenie zasmuciło mnie w sposób szczególny, bo wreszcie chciałam tu być i zobaczyć coś dla mnie wyjątkowego...

Kościół ten ma szczególne znaczenie dla nas - Polaków i kto o nim wie, to raczej go nie ominie podczas swojej wizyty w Rzymie. Co dzień, idąc na wykłady, wstępował tam też pewien student - Karol Wojtyła.

Wielu udaje się do tego kościoła, by poszukać w nim śladów pewnego polskiego szlachcica z Mazowsza, który realizując swoje młodzieńcze ideały dotarł do tego miejsca na piechotę z Wiednia, aby wstąpić do rzymskich jezuitów, bo wiedeńscy nie chcieli go przyjąć, żeby nie sprzeciwiać się woli jego rodziców.

Cel osiągnął ale szybko zakończył swoje krótkie życie, jednak na tyle bogate, że Rzymianie okrzyknęli go niezwykłym, a po paru dziesiątkach lat papiestwo wyeksponowało te jego walory, ogłaszając go świętym.

Prochy tego młodego świętego Polaka znajdują się w sarkofagu z lapis-lazuli, na lewo od ołtarza głównego, w kaplicy przyozdobionej pięknymi malowidłami na temat Świętego Stanisława Kostki.

Natomiast - na górze - w przylegającym budynku klasztornym (wejście od środka kościoła), znajduje się miejsce absolutnie niezwykłe, głęboko wzruszające... i nic więcej dzisiaj nie powiem, oprócz tego, że trzeba tam iść i to zobaczyć...

Byliśmy dopiero następnego roku, napiszę gdy przyjdzie na to czas... Ale niestety wtedy... te ważne dla nas skarby były niedostępne.

Mogłam sobie tylko wyobrazić, że gdzieś tutaj - po lewej stronie od głównego ołtarza w kaplicy wypełnionej malowidłami na temat życia świętego Stanisława Kostki, znajduje się sarkofag z lapis-lazuli mieszczący prochy świętego Polaka.

Ten kamień - lapis-lazula (znany jako "noc Kairu") tak mnie zainspirował, że zaraz zakupiłam sobie sznur korali u afrykańskich handlarzy, rozłożonych w okolicach Bazyliki Laterańskiej :haha:

I tak to się czasem kobiecie pomiesza - sacrum i profanum :wyszczerzony:


Pora na odpoczynek, w pobliżu natrafiliśmy na park, z pomnikiem króla...








Romek odpoczął w cieniu...



...a ja polatałam przyjrzeć się szczegółom...



A tych to wszędzie pełno..., jak to dzieci... :szeroki_usmiech





Po odpoczynku - przy okazji rundka po Kwirynale...










A z Kwirynału koło pięknego obiektu, który mam w każdym folderze z Rzymu, ale dalej nie wiem co to jest, powoli kierujemy się w pobliże Dworca Termini...








W Rzymie, nawet jak nie wiadomo co to jest, to i tak jest ciekawe.., nie sposób wszystkiego się dowiedzieć...




Ale nie ma czasu wylewać łez, bo już za chwilę wyłania się coś znanego...tak jak tutaj... nie wiedziałam, że to tak blisko...



A tutaj jakiś ciekawy kościółek, brama otwarta, więc poleciałam zobaczyć, oczywiście zamknięty...




Jeszcze próbuje nas skusić...kierunek - Piazza Wenecja... ale się nie dajemy...




Wybieramy Piazza Republika, mapka mi pokazuje, że jest okazja podejść pod wielokrotnie mijany i oglądany z okien autobusu wielki biały obiekt...



Oto on... Palazzo delle Esposizioni.






Artyzmem kipi, ale ograniczyliśmy się do obejrzenia go z zewnątrz...






Poszliśmy dalej bo zbliżała się osiemnasta, a to jest często godzina zamykania obiektów... a tu w okolicy jest kościół, który już dawno chcieliśmy odszukać ale dotąd się nie złożyło...


To Kościół Świętej Zuzanny, który stoi podobno na miejscu domu rodzinnego Zuzanny, rzymianki, kobiety z charakterem, której imię kiedyś uznaliśmy za najpiękniejsze na świecie i nadaliśmy je naszej Zuzi, za co nam do dziś dziękuje, bo imię to przynosi jej w życiu wiele sympatii i życzliwości :szeroki_usmiech


Kościół się znalazł ale mogliśmy go obejrzeć jedynie z zewnątrz - bo jakże by inaczej... To był chyba "dzień zamkniętych drzwi"... w Rzymie... :lol:

Nie pamiętam już, co tam było napisane, ale akurat ta kartka dotknęłą mnie osobiście i podniosła mi ciśnienie. Nie było pod ręką nikogo, żeby udusić...






Na otarcie łez poszliśmy zobaczyć Świętą Teresę - w ekstazie, czyli do Kościoła Matki Bożej Zwycięstwa (Santa Maria della Vittoria)

Mimo, że w Rzymie jest setki przepięknych kościołów, to prawdą jest, że ten mimo niewielkich rozmiarów, przepychem i barokowym bogactwem bije inne na głowę...

Spójrzcie sami - na nawę główną...



... na tyły kościoła...



I na sufit...



Ale wszyscy którzy tu przychodzą, "modlą się" głównie do tego ponadczasowego, wspaniałego dzieła, rzeźby, którą sam Bernini uważał za najdoskonalsze swoje dzieło...





Prawdą jest, że do tego dzieła dusza sama się rwie, zawsze ilekroć jesteśmy w Rzymie...

Ci co podziwiają to dzieło - z bocznej loży, też chyba zgadzają się z Berninim... :szeroki_usmiech



I my oczywiście też się tu "wymodliliśmy" dopóki nas kulturalnie nie wyproszono... bo zamykali...



A potem jak już nas wyproszono, mogliśmy jeszcze wrócić do tego oto pięknego miejsca, które może nie jest tak popularne, żeby o nim w przewodnikach pisać, ale przecież nie sposób ominąć...

Potem pogrzebałam trochę w internecie i znalazłam... To Fontanna Mojżesza... Ciekawa historia... ale... czuję już powiew wiosny... :lol:








W końcu dotarliśmy do Piazza Republika...i term Dioklecjana, w których znajduje się Bazylika Santa Maria Degli Angeli e Maritiri (Matki Bożej od Aniołów i Męczenników) ale nawet nie sprawdzałam czy otwarta, bo już tam kiedyś byliśmy a na pięć minut, to szkoda zachodu...





Szczególnie, że moje stawy usilnie domagały się już odpoczynku...

Znalazłam wygodne miejsce z widokiem... :szeroki_usmiech




A Romek... poszedł "smakować" uroki fontanny, którą co niektórzy uważają za najpiękniejszą w Rzymie, ale ja niekoniecznie, bo ja jestem zwolenniczką czystego piękna, a to jakieś takie trochę obślizgłe :wyszczerzony:



Ale jak teraz te fotki oglądam, to zaczynam rozumieć tych "niektórych" i już wiem, co Romek tam tak długo robił i muszę mu oddać sprawiedliwość - mój mąż to jednak prawdziwy znawca sztuki :haha:

















Dzień się powoli kończył, zbliżała się siódma...



W sumie nie wiadomo co zrobić z resztą czasu, bo tu w okolicy najważniejsze rzeczy mamy już spenetrowane a oddalać się od dworca i przystanku naszego autobusu, to trochę nie ma sensu, ani siły...


Tu w pobliżu mamy tylko Bazylikę Santa Maria Maggiore, inaczej Matki Bożej Śnieżnej, ale ona pewnie tylko do siódmej.
No ale lepiej posiedzieć przed Bazyliką niż na Placu Republiki. Postanawiamy powoli iść w tamtym kierunku....




I gdy tak sobie pomału szliśmy, nagle ocknęła się moja uśpiona na wakacjach inteligencja i pośpiesznie pytam Romka, czy nie wie którego dzisiaj jest... :?: :!:

Romek zastanowił się... i mówi..., że chyba 5 sierpnia...

A niech to... jak mogłam tak przegapić... Szybko..., biegniemy..., przecież tu na Eskwilinie dzisiaj jest wielkie święto...


Wpadamy do kościoła, w chwili gdy właśnie skończyła się uroczysta msza i część ludzi zaczęła już wychodzić...



Ołtarz tonie w kwiatach...



A na posadzce leżą płatki białych kwiatów, które każdego roku, są sypane z sufitu na pamiątkę śniegu, który tam kiedyś spadł właśnie 5 sierpnia. I ówczesny papież potraktował ten śnieg jako znak, że w tym miejscu ma powstać świątynia...




Za chwilę jednak kościelna ochrona zaczęła nakłaniać obecnych do opuszczenia kościoła. Zamykali.
Zanim nas wyproszono, Romek zdążył jeszcze napstrykać z parę dziesiątek fotek..., ale już Wam daruję..., no może z wyjątkiem tej jednej..., która z resztą została zrobiona rok później i przedstawia ona papieską świtę wytyczającą w tym śniegu miejsce na przyszły kościół, w którym właśnie jesteśmy... :wyszczerzony:

Długo nie mogłam go w tej bazylice zlokalizować ale uparta jestem... i oto jest... :szeroki_usmiech




Gdy Romek pstrykał, ja tylko stałam przy tym ołtarzu i tych płatkach, co udawały śnieg i plułam sobie w brodę, że przegapiłam taką niecodzienną uroczystość, siedząc bezmyślnie na pobliskim Placu Republiki. Podobnie jak ten Anioł Pański przesiedziany w kamperze... Co za niefart... :evil:

No ale cóż - oczekujemy wyrozumiałości od innych, bądźmy wyrozumiali dla siebie...


Wychodząc z bazyliki zobaczyliśmy, że na placu przed wejściem na coś się zanosi... Ekipy rozkładają sprzęty nagłaśniające i jakieś inne "kolubryny".




Od jakiegoś lokalnego "signore" z obsługi "zasięgnęłam języka" i dowiedziałam się, że o 21 ma się tu zacząć uroczysty koncert z okazji kolejnej rocznicy tego niezwykłego zdarzenia, gdy według legendy w nocy z dnia 4 na 5 sierpnia 352 roku, na tym wzgórzu spadł śnieg, który ówczesny papież odczytał jako znak, że w tym miejscu ma powstać świątynia.




Za nic w świecie nie opuściłabym takiej imprezy, choćbym tu miała spać na ziemi. A ponieważ jest jeszcze dużo czasu, więc zajmujemy miejsca siedzące i grzecznie czekamy...

W ramach przygotowań pojawia się prawdziwa primadonna i robi próbę głosu, wspaniałego głosu, zapomniałam jej nazwiska ale na pewno miała na imię Lucija :wyszczerzony:



Zjeżdżają się i schodzą znamienici goście - panowie w wyjściowych ubrankach i damy w wieczornych toaletach, rzymskie elity...

Tłum gęstnieje... Oni jakoś wszyscy wiedzieli, a ja znów nie... A może też tylko tak trafili..., przypadkiem...



Impreza się opóźnia, bo jak zdradza stojący obok ochroniarz, organizatorzy czekają na gości z Watykanu. Jeszcze Franciszek gotów tu przyjechać, jego to akurat na to stać :wyszczerzony:

Nie wiem kto przyjechał, owacje dla gości były głośne i zaczęło się z półgodzinnym poślizgiem.

Najpierw kilka krótkich i wzniosłych przemówień..., potem kilka popularnych klasyków wykonanych przez primadonnę...

https://www.youtube.com/w...eature=youtu.be


W międzyczasie z megafonów popłynęły słowa - po włosku - Jana Pawła II, wtedy jeszcze błogosławionego, których nie rozumiałam, ale byłam taka wzruszona, że w ostatniej chwili pomyślałam, że mogę to nagrać..., jakoś słabo wyszło...

https://www.youtube.com/w...eature=youtu.be


I jeszcze ku ogromnej radości i podnieceniu tłumu - sypnęło śniegiem... :lol:



Z tej kolubryny...




Ale gwóźdź programu, który mnie zupełnie rozbroił był dopiero na koniec...

Posłuchajcie sami... i spróbujcie to poczuć...

https://www.youtube.com/w...eature=youtu.be


Rzym, Wzgórze Eskwilin, 5 sierpnia, środek upalnego lata, w blasku lamp widać powoli opadające i delikatnie wirujące płatki śniegu... i zupełnie nieprawdopodobna w tych okolicznościach, przepełniająca tę rzymską noc... polska kolęda, po polsku ... "Z narodzenia Pana"..., kolęda mojego dzieciństwa...

I jak tu nie kochać Rzymu :!: :szeroki_usmiech

A potem - razem z tym tłumem - poszliśmy na Dworzec Termini, gdzie czekała podstawiona "sto piątka", którą wróciliśmy do kamperka



Buonanotte :szeroki_usmiech

MAREKH - 2015-01-26, 21:20

I to są najpiękniejsze zaskakujace chwile, ktorych sie nikt nie spodziewa. :spoko
Wiem coś o tym bo też mam szczescie takich chwil doznawać.
Ale do tego trzeba mieć chody u Pan-bucka. :roll:

grzegorzalex - 2015-01-26, 21:23

Lucynko jak byliśmy w Rzymie, to wszystkie informacje, które nam przekazałaś były bardzo pomocne. Tylko brak było autobusu linii 63, który miał nas zawieść z dworca Termini pod Watykan.
zbyszekwoj - 2015-01-26, 22:07

My raz pojechaliśmy metrem do centrum, ale tylko dzięki uprzejmości pewnej sinioriny, która poznana w autobusie zaprowadziła nas na odpowiedni peron. Woleliśmy autobus ,bo coś było widac za oknem.
Czekamy na dalsze smakowanie :kawka:

ps. Z tymi kobitkami to mam tak samo jak Romek :bups

grzegorzalex - 2015-01-26, 22:17

zbyszekwoj napisał/a:
My raz pojechaliśmy metrem do centrum, ale tylko dzięki uprzejmości pewnej sinioriny, która poznana w autobusie zaprowadziła nas na odpowiedni peron. Woleliśmy autobus ,bo coś było widac za oknem.
Czekamy na dalsze smakowanie :kawka:

ps. Z tymi kobitkami to mam tak samo jak Romek :bups

Zbyszek poruszanie się metrem po Rzymie jest bardzo proste ja wole metrem, bo szybko wszędzie idzie dojechać.

zbyszekwoj - 2015-01-26, 22:24

grzegorz1969 napisał/a:
zbyszekwoj napisał/a:
My raz pojechaliśmy metrem do centrum, ale tylko dzięki uprzejmości pewnej sinioriny, która poznana w autobusie zaprowadziła nas na odpowiedni peron. Woleliśmy autobus ,bo coś było widac za oknem.
Czekamy na dalsze smakowanie :kawka:

ps. Z tymi kobitkami to mam tak samo jak Romek :bups

Zbyszek poruszanie się metrem po Rzymie jest bardzo proste ja wole metrem, bo szybko wszędzie idzie dojechać.


Ale jak zszedłem te 5 pięter w dół ,to w głowie mi się zakręciło. :opps: , i zamiast patrzeć gdzie peron , to patrzyłem na siniorinę :-P

grzegorzalex - 2015-01-26, 22:26

zbyszekwoj napisał/a:
grzegorz1969 napisał/a:
zbyszekwoj napisał/a:
My raz pojechaliśmy metrem do centrum, ale tylko dzięki uprzejmości pewnej sinioriny, która poznana w autobusie zaprowadziła nas na odpowiedni peron. Woleliśmy autobus ,bo coś było widac za oknem.
Czekamy na dalsze smakowanie :kawka:

ps. Z tymi kobitkami to mam tak samo jak Romek :bups

Zbyszek poruszanie się metrem po Rzymie jest bardzo proste ja wole metrem, bo szybko wszędzie idzie dojechać.


Ale jak zszedłem te 5 pięter w dół ,to w głowie mi się zakręciło. :opps: , i zamiast patrzeć gdzie peron , to patrzyłem na siniorinę :-P

A to fakt trzeba sporo zjechać może się zakręcić :spoko

Santa - 2015-01-26, 22:52

grzegorz1969 napisał/a:
Lucynko jak byliśmy w Rzymie, to wszystkie informacje, które nam przekazałaś były bardzo pomocne. Tylko brak było autobusu linii 63, który miał nas zawieść z dworca Termini pod Watykan.


Grzegorz - Ty oczywiście masz rację, sprawdziłam i ma być 64.

Publicznie przepraszam za wprowadzenie w błąd i cóż mogę więcej powiedzieć... "nie wierz nigdy kobiecie... :lol: :kwiatki:

grzegorzalex - 2015-01-27, 00:04

Santa napisał/a:
grzegorz1969 napisał/a:
Lucynko jak byliśmy w Rzymie, to wszystkie informacje, które nam przekazałaś były bardzo pomocne. Tylko brak było autobusu linii 63, który miał nas zawieść z dworca Termini pod Watykan.


Grzegorz - Ty oczywiście masz rację, sprawdziłam i ma być 64.

Publicznie przepraszam za wprowadzenie w błąd i cóż mogę więcej powiedzieć... "nie wierz nigdy kobiecie... :lol: :kwiatki:

Nic się nie stało. Dziękujemy ci za tak obszerne informacje, które nam przekazałaś. :pifko się należy

Santa - 2015-02-03, 14:44

Nasze plany na kolejny dzień również był skromne - w myśl zasady człowieka dojrzałego, który nie stawia na ilość, tylko na jakość :wyszczerzony:

W związku z tym z naszego autobusu wysiedliśmy trochę wcześniej niż zwykle, kilka przystanków przed Termini i przeszliśmy przez "dziurę w płocie" Murów Aureliańskich :szeroki_usmiech

Stąd mieliśmy prościutką drogę do "serca" Rzymu czyli do Lateranu... "Jak sercem Kościoła jest Rzym, tak sercem Rzymu jest Bazylika na Lateranie"... to tak dla przypomnienia :wyszczerzony:






W okolicy którą idziemy nic turystycznie znaczącego nie ma, ale zawsze to jakiś nowy kawałek miasta, który można uznać za rozpoznany...

Ot, kawałek dzielnicy mieszkaniowej..., której niektórzy mieszkańcy silą się, żeby przechodzący turysta nie zapomniał, że jest w Rzymie...







Na dużym odcinku droga, którą szliśmy była wielkim placem podziemnej budowy, ponieważ powstaje tam trzecia nitka rzymskiego metra - "linia C"




Po kilkunastu minutach zza Murów Aureliańskich wyłonił się znajomy widok - piętnaście figur przedstawiających doktorów kościoła, z rzeźbą Chrystusa w centralnej części. To szczyt fasady Bazyliki Świętego Jana na Lateranie.





Zanim jednak udaliśmy się do tego "serca", to wstąpiliśmy na wielki bazar, który namierzyłam tu rok wcześniej i dziś poszłam tam w celu zakupienia paru rzeczy, których pożałowałam sobie w ubiegłym roku.

I to właśnie tam wypatrzyłam ten lapis-lazuli :szeroki_usmiech


Po zmarnowanych na zakupach 2 godzinach, przechodzimy na tereny rodziny Lateranów, która w czasach Cesarstwa Rzymskiego posiadała tu pałac, ale zagarnął go im ówcześnie miłościwie panujący Neron...

A po latach cesarz Konstantyn Wielki, ten który w 313 roku pozwolił na wyznawanie religii chrześcijańskiej, podarował ów pałac papieżowi Sylwestrowi I i kazał mu w tym miejscu wybudować świątynię.


I ta właśnie świątynia stała się pierwszą katedrą w Rzymie. Nazywano ją wówczas Bazyliką Konstantyńską.
W przylegającym do niej pałacu była siedziba biskupów Rzymu, czyli papieży, którzy mieszkali tu przez prawie 1000 lat.

Wichry historii już dawno zmiotły tamtą pierwszą bazylikę, ale po kolejnych upadkach, była ciągle odbudowywana i trwa do dziś...

Ten ozdobny fragment w Murach Aureliańskich, przez który zaraz przeparadujemy, to Porta San Giovanni in Laterano - okrzyknięta jako jedna z najwspanialszych bram w mieście.




Gdy po przekroczeniu bramy ujrzeliśmy pomnik Świętego Franciszka z wyciągniętymi rękami, przypomniała mi się historia o tym, jak kiedyś Franciszek w towarzystwie swoich braci przybył do Rzymu, aby prosić papieża o zatwierdzenie reguły swojego zakonu.


Przyszło mi do głowy, że może ten pomnik został stworzony, żeby uwiecznić tamto zdarzenie..., wszak papież wtedy urzędował na Lateranie.
Może tak, a może to tylko moja nadinterpretacja, efekt kilkuletniego śledzenia dróg Świętego Franciszka z Asyżu :szeroki_usmiech






Zawsze intrygowała mnie w tym miejscu ta antyczna budowla i wcześniej nie wiedziałam co to jest...


W efekcie poszukiwań już wiem, że to brama wjazdowa do miasta z III wieku, którą przebiegała droga łącząca okoliczne pastwiska z centrum miasta. W średniowieczu łączyła Lateran z Watykanem.


A na Lateran przyszliśmy tego dnia głównie po to, żeby nadrobić dawne zaległości a mianowicie zwiedzić krużganki bazyliki, na które mimo kilku wcześniejszych odwiedzin, dotąd nie starczyło czasu...


Wiadomo jednak, że rundka po bazylice staje się w tym momencie oczywista..., bo pamięć zawodna jest, a poza tym ponowne odkrywanie miejsc znanych przynosi dodatkową radość i satysfakcję... :szeroki_usmiech








Przecież nie da się obojętnie obojętnie obok drzwi, które zostały tu przeniesione z Kurii znajdującej się przy Forum Romanum... Wyobraźnia nie może pomieścić, co one widziały i o czym mogłyby opowiedzieć... Przyłożyłam ucho, ale nic nie powiedziały... :szeroki_usmiech




Nie można się oprzeć ogólnemu wrażeniu kościoła, który jest "Matką i Głową wszystkich kościołów miasta i świata"...
Nie można też zapomnieć, że w ołtarzu papieskim znajdują się czaszki świętych Piotra i Pawła...,a także płyta stołu, przy którym odprawiał Najświętszą Ofiarę Święty Piotr.




Za ołtarzem konfesji trzeba zobaczyć stojący przy ścianie tron papieski z białego marmuru, wysadzany drogimi kamieniami.



Nie można pominąć detali w mozaikowej absydzie..., gdzie w centrum znajduje się Krzyż Święty, po lewej Matka Boska, za nią - ten malutki w czerwonym - kroczy papież Mikołaj IV (który tę mozaikę ufundował), potem Święty Franciszek z Asyżu (kiedyś podtrzymywał Lateran od upadku - to nie znalazł się tu bez powodu), a dalej Święty Piotr i Święty Paweł...




I obowiązkowo trzeba zajrzeć do Kaplicy Najświętszego Sakramentu, gdzie nad ołtarzem jest słynny obraz Rafaela „Przemienienie Pańskie”. Słabo widać, ale podzielić się trzeba..., żeby nie omijać takich skarbów...



Będąc tu, nie można też ominąć patrona bazyliki - Świętego Jana, , który tu na dole stoi za grobem papieża Marcina V...



A potem popatrzeć na 12 apostołów, których posągi umieszczono w niszach filarów...



Jak z kluczami, to znaczy że Piotr...



A jak z szablą, to Paweł..., ale co on tutaj robi... :?: :roll: :wyszczerzony:



Po raz kolejny szukamy miejsca, gdzie podobno słychać chrupotanie kości, gdy ma umrzeć papież, ale nie ma pewności gdzie to jest, a chrupotania na szczęście nie słychać, papieża mamy nowiuśkiego :szeroki_usmiech

To może być tutaj...



Analizę fresków zdobiących ściany bazyliki, które ilustrują jej historię - odpuszczamy, ale fotki trzeba przecież zrobić... na jakieś długie, zimowe wieczory...





Po tym ogólnym spojrzeniu i utrwaleniu wyglądu bazyliki, pora na główny cel naszej dzisiejszej wizyty... krużganki.., do których wchodzi się z lewej strony bazyliki..., wstęp 5 euro.

Najpierw na dziedziniec klasztoru...



Ten właśnie dziedziniec otoczony jest średniowiecznymi krużgankami zbudowanymi z delikatnych kolumienek, skręconych, zdobionych mozaiką lub pozłacanych.







Od tego czekania na temat tych krużganków wytworzyło mi się wielkie wyobrażenie o znajdujących się tam historycznych skarbach... I pewnie one tam są, ale trzeba jeszcze mieć odpowiednie kwalifikacje, żeby je w pełni docenić...

Okazało się, że wokół na ścianach i posadzce umieszczone są przeróżne "gadżety" z pierwotnej bazyliki, tej która tu powstała w IV wieku...





Ślicznie prezentują się też mozaiki w stylu cosmatesco..., bo to fachowcy ze szkoły Cosmatich są twórcami tego miejsca...







Są też wielowiekowe freski...



Rzeźby...




Z krużganków wchodzi się do sali, w której wyeksponowane są pamiątki po mieszkających tu papieżach. Jakiś dobry przewodnik by się przydał, bo samemu trudno się zorientować, na czym polega ta szczególna, bezcenna wartość tych zbiorów... Ale niestety nie było się do kogo "przytulić"...





Myślę, że nie tylko ja czułam się tam trochę pogubiona. Inni też największe zainteresowanie okazywali temu eksponatowi - papieski "sedes" - czyli tron ;)



Po opuszczeniu bazyliki poszliśmy w kierunku Świętych Schodów, które to Helena, matka cesarza Konstantyna (później ogłoszona świętą) przywiozła z Jerozolimy.
Ale tym razem tylko na nie spojrzeliśmy... i już od samego patrzenia poczułam ból w mózgu, gdy przypomniałam sobie naszą wspinaczkę na kolanach...



A żeby przez chwilę spojrzeć na "archeiropoeton", czyli antyczny wizerunek Chrystusa, który jak głosi nazwa został wykonany "nie ludzką dłonią", weszliśmy bocznymi schodami.




Opuszczając Lateran dokonałam tam pewnego odkrycia, które świadczy o tym, że jeżdżąc tak do tego Rzymu, jesteśmy świadkami toczącej się historii...
A mianowicie zauważyłam tabliczkę, której tu wcześniej nie było i z której wynika, że Plac Laterański został przemianowany na Plac Jana Pawła II, co z dumą uwieczniłam na poniższej fotce...





Te Święte Schody były wstępem do drugiego celu tamtego dnia... do którego za chwilę dojdziemy...

Od Świętych Schodów - wewnątrz Murów Aureliańskich wzdłuż Viale Carlo Felice udajemy się do kolejnego miejsca, którego dotąd w Rzymie nie widzieliśmy, choć ze względu na jego rangę, powinno było znaleźć się na pierwszym miejscu.

To Kościół Santa Croce in Gerusalem czyli Świętego Krzyża z Jerozolimy...

Kościół ten został ufundowany przez Helenę - na terenie jej posiadłości, po to aby pomieścić w nim relikwie Krzyża Świętego, które również przywiozła ze swojej pielgrzymki.

Helena - nie od razu była świętą, nie od razu matką cesarza i nie od razu miała władzę...

To była zwykła, skromna dziewczyna, z nizin społecznych, pochodząca z terenów dzisiejszej Turcji, która pomagała rodzicom prowadzić przydrożny zajazd.

A że posiadała wyjątkową urodę i charakter, wiec wpadła w oko przejeżdżającemu tamtędy rzymskiemu oficerowi, który też był ponoć wyjątkowy...

Zakochali się, pobrali i... zabrał ją..., do Niszu - w dzisiejszej Serbii, tam gdzie zatrzymujemy się na burki, jadąc do Czarnogóry :lol:

Urodziła mu syna - Konstantyna, tego co potem został rzymskim cesarzem...

Ale po drodze było dużo przeciwności. Szczęście też było - znaleźli go w Salonie - tej pod Splitem, co Dioklecjan warzywa hodował...

Potem ją zostawił - dla innej... choć podobno musiał... Ponura historia... ale warta poznania... Na razie tyle wystarczy...



Odległość od Lateranu jest niewielka. Trzeba tylko wiedzieć czego się szuka... i mieć nadzieję, że będzie otwarte... Było...









Wnętrze jasne i spokojne, dostojne...




Z fresku w absydzie można odczytać historię odnalezienia Krzyża...






Relikwie Krzyża Świętego przechowywane są w Kaplicy relikwii, do której schodzi się o poziom niżej...





Przed Capella della Reliquie...



... relikwiarz ze szczątkami krzyża






Oprócz Krzyża Świętego i Świętych Schodów, Helena przywiozła jeszcze inne relikwie: gwoździe z krzyża, fragmenty korony cierniowej, część tabliczki przybitej do krzyża i kilka innych...

Wszystkie te relikwie złożone są w tej kaplicy - i jak to w świecie bywa - dla jednych to najcenniejsze i najświętsze pamiątki, inni podważają ich wiarygodność. I każdy może...

Trochę na ten temat poczytałam i wiadomo, że po upływie 2000 lat, nie da się w pełni zadowolić ani jednych ani drugich. Ale dla myślących pozytywnie króciutka historia tego niezwykłego zdarzenia.


Helena udała się do Jerozolimy mając 76 lat. Nie wiem, jak ona to zrobiła bez kampera, no ale jak ktoś bardzo chce, to da radę... :szeroki_usmiech

A ona mocno pragnęła odnaleźć krzyż, na którym ukrzyżowano Jezusa..., miała osobiste powody...

Wcześniej do podróży dobrze się przygotowała i wiedziała, że na Golgocie, w miejscu ukrzyżowania stoją posągi: Jowisza i Wenery, które postawiono tam dla zatarcia śladów męki i ukrzyżowania Chrystusa.

A ponieważ nie była zwykłą turystką, tylko pojechała tam jako matka cesarza rzymskiego, więc ówczesny biskup Jerozolimy pomógł jej w zorganizowaniu usunięcia tychże pogańskich posągów i przeprowadzenia wykopalisk.

Okazało się, że odkopano trzy krzyże... Żeby dowiedzieć się jak zidentyfikowano ten, na którym umarł Jezus i co było dalej..., zachęcam do dalszych poszukiwań... Historia fascynująca..., jak cała starożytność :wyszczerzony:



Na tym samym poziomie co Kaplica Relikwii, znajduje się również Kaplica Świętej Heleny, która zbudowana jest na ziemi przywiezionej z Golgoty. Jest jakby częścią Jerozolimy w Rzymie...









Przed wyjściem z kościoła - spojrzenie na nawę główną, żeby zapamiętać - bo może jeszcze kiedyś wrócimy..., a może nie...




Po czym opuszczamy Bazylikę Santa Croce in Gerusalem...



Na odchodne spojrzenie na figury zdobiące szczyt kościoła..., pierwsza z lewej - z krzyżem to Święta Helena, a z prawej jej syn cesarz Konstantyn.




Do Świętej Heleny jeszcze wrócę, gdy dotrzemy do Bazyliki Świętego Piotra...



Teraz trzymając się blisko Murów Aureliańskich idziemy w kierunku Porta Maggiore...





Porta Maggiore czyli Brama Większa została zbudowana przez drugiego mojego ulubionego cesarza rzymskiego - Klaudiusza. Znamy go chyba wszyscy... z filmu "Ja Klaudiusz" (polecam do odświeżenia wszystkim wybierającym się w najbliższym czasie do Rzymu).

Przez Porta Maggiore prowadzi dawna starożytna droga Via Labicana (obecnie nasza Via Casilina) :szeroki_usmiech
I w tej sposób weszliśmy do historii spisanej dla potomnych przez cesarza Klaudiusza, przez swoich poprzedników wyśmiewanego i pogardzanego z powodu niepełnosprawności fizycznej :szeroki_usmiech





Stąd mieliśmy już blisko do naszego powrotnego autobusu, ale że była jeszcze dość wczesna pora, więc postanowiliśmy podejść do pobliskiego parku, który według mapy mieliśmy po drodze do Termini. Nazywał się Piazza Emanuele.

Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do kościoła Świętego Euzebiusza, bardzo skromnego, na tyle skromnego, że nawet nie mamy żadnych fotek..., choć IV wiek jego powstania robi wrażenie...



Ale park okazał się porażką. Już z ulicy było widać, że jest to miejsce, w którym nie tylko nie da się odpocząć, ale strach nawet wyciągnąć aparat...

Miałam wrażenie, że znalazłam się w jakimś obozie przejściowym dla uchodźców... Na ławkach, trawnikach, w cieniu pod krzakami - wszędzie grupy zaniedbanych, smutnych ludzi... Wyglądali jakby to było miejsce ich życia - jedni przysypiają, drudzy posilają się, inni suszą pranie, kolejni snują się jak cienie, a wszyscy jakby bez konkretnego celu i sensu... Obraz nędzy i przygnębienia...


W związku z tym fotek nie ma, a szkoda..., bo park sam w sobie pięknie wkomponowany w okolicę i widać, że kiedyś był miejscem eleganckim. Wystarczy spojrzeć na fotkę takiej ogrodowej fontanny..., nieczynnej...




W tej sytuacji poszliśmy na Termini i do kamperka wóciliśmy szybciej niż zwykle. Rzadko nam się to zdarza, ale wreszcie mieliśmy czas na wieczorne posiedzenie pod markizą...

Zdziwiliśmy się, że na naszym kamperparku może być tak tłoczno i głośno..., i że kwitnie tu życie towarzyskie, jak na normalnym kempingu... Zawsze gdy wracamy, kamperpark już śpi...




CDN.

Santa - 2015-02-11, 19:35

Podczas tamtej podróży w Rzymie spędziliśmy jeszcze kolejne dwa dni. Przeznaczyliśmy je na sentymentalne powroty do miejsc znanych i lubianych, niespieszne spacery po placach, zaułkach i uliczkach a przy nadarzających się okazjach odkrywanie miejsc dotąd nie widzianych.

Kolejny dzień rozpoczęliśmy mało oryginalnie, ale kiedyś należało to wreszcie zrobić... :szeroki_usmiech

Udaliśmy się na Piazza Wenecja, żeby po raz pierwszy zajrzeć do środka tego białego cudaka - Ołtarza Ojczyzny, czyli Il Vittoriano



Przesiadywaliśmy pod nim wiele razy ale z tej perspektywy jeszcze na Rzym nie patrzyliśmy.
We wnętrzach tych kościołów też jeszcze nie byliśmy, bo zawsze były zamknięte. Udało się dopiero za rok... ale to już kolejna historia... :szeroki_usmiech







Kilka fotek z widokiem...

Na Forum Trajana z Kolumną Trajana i Świętym Piotrem na szczycie...



Na Hale Trajana - czyli pierwszą galerię handlową w dziejach ludzkości... :szeroki_usmiech



Za Amfiteatrem Flawiuszów, a na horyzoncie Lateran...




Po wejściu na samą górę wypatrzyłam takie zaciszne miejsce do posiedzenia przy kawce albo czymś dla ochłody...



A za tym oszklonym "czymś" znalazłam przejście do sąsiedniego obiektu, w którym też jeszcze nigdy nie byliśmy. Nie wiem dlaczego, może przez konkurencyjność wspaniałego Piazza Campidoglio.
A może dlatego, że z dołu wygląda tak stromo i wysoko..., no i trochę koszmarnie, bo kiedyś u podnóża tych schodów wykonywano wyroki śmierci...



To Bazylika Santa Maria in Ara coeli czyli Matki Boskiej Ołtarza Niebiańskiego, która znajduje się pomiędzy Piazza Campidoglio a Ołtarzem Ojczyzny.
Projektantem tego kościoła był Arnolfo di Cambio - ten sam, który stworzył posąg Świętego Piotra w Bazylice Watykańskiej, którego na przywitanie głaskamy po stopie :szeroki_usmiech

Z zewnątrz kościół wygląda raczej mało zachęcająco ale wnętrze wynagradza wysiłek włożony w pokonanie tych stromych schodów.

My poszliśmy tam bez teoretycznego przygotowania i parę ciekawych i wybitnych artystycznie szczegółów niestety przegapiliśmy.

Poszliśmy tam głównie po to, żeby zobaczyć słynną figurkę Bambino, wykonaną w piętnastym wieku z drzewa oliwnego z ogrodu Getsemani.
Niestety spóźniliśmy się o dwadzieścia lat, choć wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że patrzymy na kopię. Potem wyczytałam, że oryginał został skradziony 20 lat przed naszą wizytą i do tej pory go nie odnaleziono.

Przez całe wieki uważano, że figurka ma cudowne właściwości uzdrawiania. W związku z tym ciągle "podróżowała" po mieście, a pojazd którym była przewożona był traktowany jako pojazd "specjalny" i wszyscy ustępowali mu pierwszeństwa przejazdu.





Prawdziwy klimat tego miejsca można poczuć w tym kościele w Wigilię Bożego Narodzenia, gdy tłumy Rzymian gromadzą się na tych wielkich schodach, oczekując na Pasterkę, podczas której figurka Santo Bambino jest wystawiana na widok publiczny. Może kiedyś...

Tym czego nie da się przegapić we wnętrzu tego kościoła, jest "las" antycznych kolumn, pamiętających czasy Imperium Rzymskiego, z których każda jest inna, bo pochodzi z innej starożytnej budowli. Patrzyłam dokładnie... i to prawda... :szeroki_usmiech





A oto ten właśnie "ołtarz niebiański" od którego kościół bierze nazwę...



Po opuszczeniu kościoła, znaleźliśmy się na wyciągnięcie dłoni od Placu Kapitolińskiego...



Zrobiliśmy sobie fotki w uprzywilejowanym miejscu w towarzystwie synów Zeusa...



Ale tutaj już niestety bocznego przejścia nie znalazłam i żeby się tam dostać, to trzeba było jednymi schodami zejść...



... a sąsiednimi wejść na Piazza Campidoglio... :szeroki_usmiech



Tak prawdę mówiąc, choć już tyle razy tutaj byliśmy, to znamy to miejsce tylko pobieżnie. Wciąż nie zrobiliśmy kroku w głąb, żeby poznać skarby, które tutaj zgromadzono. Wstępnie rozważaliśmy pójście do Muzeum Kapitolińskiego, ale to zajęłoby bardzo dużo czasu i na tym musiałby się zakończyć ten dzień. A sentymenty ciągnęły nas jeszcze dalej... :lol:

W związku z powyższym, znów tylko "liźnięcie" klimatu tego miejsca... i zaznaczenie swojej obecności w tym doskonałym miejscu, którego pomysł wyszedł z umysłu Michała Anioła i udoskonalonym obecnością Marka Aureliusza :lol:







Z Ateną ledwie co rozstaliśmy się w Neapolu a tutaj znów się spotykamy :szeroki_usmiech






A potem poszliśmy na Skałę Tarpejską..., żeby popatrzeć na Forum Romanum, które również znamy tylko z daleka i które również czeka na swój czas...








Stamtąd zbiegliśmy na dół... i jeszcze trochę poplątaliśmy się w okolicach antycznych ruin...








I tutaj wpadliśmy w pułapkę... :wyszczerzony: Od Piazza Venezia do Piazza Poppolo, prowadzi popularna ulica handlowa - Via del Corso, która jest bardzo konkurencyjna dla innych atrakcji Rzymu, a szczególnie dla kobiet, w sierpniu, gdy światowe marki, które mają tam swoje siedziby, robią wyprzedaże. Czasu zżera to mnóstwo, o pieniądzach już nie wspomnę, ale w końcu to wakacje... :wyszczerzony:

Tutaj film mi się urywa... :lol: Ale po folderku z fotkami z tamtego dnia widzę, że gdzieś tak w połowie ulicy udało mi się uwolnić od pokusy niepotrzebnych zakupów i wrócić do "smakowania" Rzymu :szeroki_usmiech


Udaliśmy się na jeden z najbardziej ekskluzywnych placów Rzymu - Piazza Navona, na którym nie ruszając się z miejsca, można "utopić się" w historii, kulturze, sztuce - w różnych formach wyrazu i kiczu, gdzie można zatrzymać się i znaleźć wytchnienie nie mając poczucia straconego czasu.







Niestety nie da się za długo usiedzieć w miejscu, gdy obok ma się tyle skarbów. W obawie żeby nie zamknęli, wchodzimy do otwartego kościoła Świętej Agnieszki - Sant Agnese in Agone, z zewnątrz pięknego a w środku jeszcze bardziej...



Żadne fotki tego nie oddadzą, trzeba iść i zobaczyć te "wymuskane" w marmurach ołtarze, opowiadające barwne historie...



Kościół został zbudowany w miejscu, gdzie podczas prześladowań chrześcijan za rządów Dioklecjana, została ścięta chrześcijańska dziewczynka Agnieszka. W kościele tym jest przechowywana jest czaszka. Miejsce to przedstawia poniższa fotka...



A żeby poznać kolejne miejsce w Rzymie związane ze Świętą Agnieszką, do przyszłych rzymskich planów dopisujemy sobie - Bazylikę Świętej Agnieszki za murami. Poza powrotem do Świętego Pawła mamy tam jeszcze kilka innych "celów" do zrealizowania, ale to... kiedyś...


Nie można biernie siedzieć, ponieważ w tej okolicy znajduję się też jeszcze jedna rzecz, która dotąd uszła naszej uwadze i najwyższa pora, żeby podczas kolejnego pobytu w Rzymie, wreszcie ją zlokalizować.

Chodzi o pewną słynną na cały świat - rzeźbę słynnego Pasqualina. Jest to rzeźba z trzeciego wieku przed naszą erą, która stała się dla Rzymian "mówiącym pomnikiem", a konkretnie miejscem umieszczania i czytania paszkwili. Językoznawcy twierdzą, że słowo to pochodzi od nazwy pomnika.

Klucząc w labiryncie uliczek i placyków udaje się nam go odnaleźć... Bliziutko ale pod warunkiem, że się nie pomyli kierunków na mapie...



Jednak jestem trochę zawiedziona, bo rzeźba jest, ale nie ma czegoś innego..., słyszałam, że gdzieś tu obok powinna być też drabina... dla tych, którzy chcą się wywyższać...
Nie dlatego, żebym zaraz chciała na nią włazić..., ale jak była, to czego ma nie być... :wyszczerzony:



Drabina się nie znalazła, więc poszliśmy dalej, szukać kolejnego szczęścia...

W Rzymie to żaden problem... Wystarczy iść przed siebie i mieć otwarte oczy... a zwykła brama, do której każdy może wejść, może okazać się w galerią rzeźb... Kiedyś już na nią natrafiliśmy ale nie pamiętam jaka to ulica...




W pobliżu mieliśmy jeszcze jeden, może nie najpopularniejszy ale znaczący kościół rzymski - Kościół Najświętszego Imienia Jezus w Rzymie - La chiesa del Santissimo Nome di Gesù).
Byliśmy już w nim kiedyś ale wtedy był kolejnym z wielu, do którego wstąpiło się przy okazji. A dziś był celowo.

Il Gesu, to kościół jezuicki, macierzystego zgromadzenia naszego wówczas świeżo upieczonego papieża Franciszka. A poza tym - do jezuitów mam słabość - są najlepszymi z najlepszych...

Kościół ten jak na rzymskie warunki jest całkiem nowiutki, z końca szesnanstego wieku.

Fasada nie wyróżniająca się...



Ale otoczenie kościoła to już owszem... swój klimat ma... Stara rzymska legenda mówi, że na ten plac przed kościołem trzeba przyjść jak jest gorąco, bo w tym miejscu ciągle czuje się powiew wiatru. A wzięło się to stąd, że podobno kiedyś z wiatrem przybył tutaj diabeł. Był tak ciekawy co to za kościół wybudowali ci znienawidzeni przez niego jezuici, że nie mógł się oprzeć ciekawości i wszedł do wnętrza. Diabeł tak się zachwycił, że jak dotąd nie udało mu się z niego wyjść, a wiatr wciąż tam na niego czeka... :szeroki_usmiech

Ołtarz...


Szczegóły wnętrza zachwycające ale w Rzymie to przecież żadna nowość. Tym co ten kościół wyróżnia spośród innych jest możliwość obejrzenia fresku, który znajduje się na kolebkowym sklepieniu "Tryumf imienia Jezus" w zupełnie inny sposób... tzn. nie nadwyrężając szyjnego odcinka kręgosłupa, o wzroku już nie wspomnę... :szeroki_usmiech



Poniższa fotka pokazuje odbicie fresku w lustrze umieszczonym na posadzce...




Dla zainteresowanych znajdzie się tam wiele innych ważnych do obejrzenia miejsc i dzieł..., chociażby miejsce spoczynku Ignacego Loyoli, założyciela zgromadzenia jezuitów.
Ale kto zechce, ten sam znajdzie...

Pomijam pozostałe fotki z tego folderku i dziękuję za kolejny wspólnie spędzony dzień w Rzymie. Jeszcze tylko jeden i będzie "arrivederci Roma"...


Nad Rzymem zaczęła zapadać noc... ale już nie dla nas. Nasz apetyt na nocny Rzym został zdominowany przez zmęczenie i strajk narządów ruchu :szeroki_usmiech
Doczłapaliśmy tylko do pierwszego przystanku, z którego dojechaliśmy na Termini a potem na Cassilinę.

CDN

WODNIK - 2015-02-11, 22:15

Buonanotte Santa.

Będę smacznie spał i na jawie zwiedzał Rzym, Neapol...........po prosu ,, Smakował Italię"
:spioch

Santa - 2015-02-18, 21:12

WODNIK napisał/a:
Buonanotte Santa.

Będę smacznie spał i na jawie zwiedzał Rzym, Neapol...........po prosu ,, Smakował Italię"
:spioch

Wodnik - miło Cię tu widzieć :szeroki_usmiech
Mam nadzieję, że zdążę zakończyć to "smakowanie" zanim pousypiam pozostałych, którzy tu jeszcze zaglądają :lol:
..............................................................................................................................................



Poprzedniego wieczora zdecydowaliśmy, że następny dzień będzie ostatnim rzymskim dniem w tamtej podróży. Przyszedł więc czas pożegnania...

Zaczęliśmy go od wizyty "u swoich". Nie poszliśmy się przywitać, to przynajmniej porządnie się pożegnamy :wyszczerzony:

Wczesnym przedpołudniem udajemy się na prawy brzeg Tybru, w okolice, którymi starożytni Rzymianie gardzili, uważając je za teren dziki i niebezpieczny dla zdrowia.

Dopiero należąca do rodziny cesarskiej Agrypina Starsza, babcia Nerona, zaczęła te tereny "oswajać" i założyła tam piękne ogrody, w których błogo bawił się jej uroczy wnusio Neronek, który w międzyczasie jako słodki synek, sprytnie zamordował swojego tatusia Germanika a później już jako dorosły mężczyzna, kazał zasztyletować swoją matkę Agrypinę Młodszą...

Niedawno przypominałam tu o znanym filmie "Ja, Klaudiusz", który bardzo realistycznie pokazuje życie w starożytnym Rzymie. Dziś jeszcze raz polecam jego obejrzenie obiecując, że od tego czasu diametralnie zmieni się Wam patrzenie na Rzym i że będąc w tym mieście będziecie się czuli, jak u siebie :wyszczerzony:

Film jest dostępny w sieci... Nawet jeśli ktoś zna historię starożytnego Rzymu, to i tak warto...


Później w tej zatybrzańskiej okolicy cesarz Kaligula wybudował cyrk, który znajdował się w lewej części dzisiejszego Placu Świętego Piotra.

A gdy Neron został cesarzem, to kazał rozbudować cyrk Kaliguli i potem na terenie tego cyrku, po pożarze Rzymu w 64 roku męczył i mordował chrześcijan.

I to właśnie tutaj został ukrzyżowany Apostoł Piotr, którego pochowano na cmentarzu (nekropolii) znajdującym się obok cyrku.

Miejsce jego pochówku, chrześcijanie objęli szczególną opieką, a jakieś dwadzieścia lat później, drugi jego następca Cletus, dla upamiętnienia Apostoła Piotra, wybudował na jego grobie małe oratorium, do którego tłumnie ściągali wyznawcy wiary chrześcijańskiej.

Po 250 latach cesarz Konstantyn Wielki na miejscu tego oratorium wybudował wielką bazylikę, która zajmowała częściowo teren tego cyrku a częściowo tej nekropolii, na której spoczywał Piotr.

Absyda bazyliki znajdowała się właśnie nad grobem Świętego Piotra.

Ale niestety nic na ziemi nie jest wieczne i po piętnastu wiekach bazylika Konstantyna mocno nadszarpnięta zębem czasu, zaczęła grozić zawaleniem. I wtedy ówczesny papież zadecydował, żeby zburzyć budowlę Konstantyna i w tym samym miejscu wybudować nową.

Budowa trwała 176 lat! Przez ten czas na tronie papieskim zasiadło 18 papieży. Co z tego wyszło - kto był to widział...


I my już też wcześniej byliśmy tam wiele razy, spędziliśmy tam wiele godzin i sporo widzieliśmy. Jednak za każdym kolejnym razem okazywało się, że można zobaczyć więcej, dokładniej, inaczej..., Bazylikę Świętego Piotra i zgromadzone w niej skarby sztuki, można "smakować" bez końca...


I dziś znów do niej przyszliśmy, nie narzucając sobie żadnych ograniczeń czasowych. Oczywiście obeszliśmy ją wzdłuż i wszerz ale teraz pokażę ją tylko przez pryzmat swojego spojrzenia z tamtej podróży...


Pisząc, że poszliśmy do "swoich" miałam na myśli kilka konkretnych postaci i miejsc, które są takie właśnie "swojskie"...


Najbardziej swojski jest oczywiście Święty Piotr. Ten wykonany przez Arnolfo di Cambio pochodzi jeszcze ze starej bazyliki Konstantynowej... Ale on jest tylko symboliczny...



Przyszliśmy do Piotra realnego, do prostego rybaka z Galilei, nad którego grobem wznosi się monumentalny Ołtarz Konfesji i majestatyczna kopuła bazyliki, a wzdłuż zejścia do grobu, nieustannie - we dnie i w nocy - płonie 99 lampek.



Stąd spojrzenie samo kieruje się do miejsca, gdzie według tradycji, znajduje się pamiątka po Świętym Piotrze.
Tam w głębi - przy końcu absydy znajduje się pomnik stworzony przez Berniniego, przedstawiający Tron Piotrowy (Carhedra Petri).

To co widzimy to oczywiście tylko wspaniałe dzieło mistrza... a ta pamiątka po Piotrze znajduje się w jego wnętrzu. Są to fragmenty krzesła Apostoła Piotra.


Cathedra Petri...


Sam tron trudno dokładnie obejrzeć z dalekiej odległości. Przydałaby się lornetka...




Skoro już jesteśmy przy pamiątkach, to wspomnę o innych relikwiach znajdujących się w Bazylice Świętego Piotra. Są one wystawiane na widok publiczny na Wielkanoc. A symbolami przywołującymi ich istnienie są posągowe rzeźby osób, które z nimi się kojarzą.

I tutaj właśnie znów spotykamy Świętą Helenę, która znalazła Krzyż Święty i przywiozła go do Rzymu.



Jest też Święta Weronika, która otarła chustą twarz Chrystusa niosącego krzyż na Golgotę.
Nikt nie jest w stanie dzisiaj ani potwierdzić ani przekonująco zaprzeczyć autentyczności chusty przechowywanej w bazylice, ale warto wiedzieć, że od wielu wieków znajduje się tam również taka pamiątka.



Święty Longin - rycerz rzymski, który skrócił mękę Jezusa, przebijając włócznią jego bok. Grot z tej włóczni to kolejny "skarb" bazyliki...




W ramach odwiedzin u "swoich" poszliśmy też do Jana Pawła II, który wtedy jeszcze był "beatus".



I obowiązkowo do tej polskiej dziewczyny, o której kiedyś się tu rozpływałam, wnuczki Sobieskiego, "królewnisi" Marii Klementyny, która spoczywa w bazylice jako jedna z czterech kobiet, które dostąpiły tego zaszczytu...



Jej fotka na pomniku...




Nie mogliśmy też ominąć najpiękniejszej rzeźby świata...




W pobliżu Ołtarza Konfesji, w plejadzie z Weroniką, Heleną i Longinem, znajduje się też Święty Andrzej Apostoł ze znakiem swojego męczeństwa - odwróconym krzyżem...



Pod tym właśnie pomnikiem Świętego Andrzeja, stromymi schodkami w dół, zeszliśmy do Grot Watykańskich..., żeby pobyć w jak najbliższej odległości od grobu Piotra.

W praktyce tamtędy można tylko przejść a ochrona gorliwie pilnuje, żeby się nie zatrzymywać... Ciekawość ludzka nie ma granic i często wyprzedza gorliwość innych, czego efektem jest powyższa fotka, wykonana zanim padł zakaz fotografowania...




Zależało mi jeszcze, żeby w grotach zlokalizować miejsce, w którym spoczywał Jan Paweł II, zanim został przeniesiony do kaplicy Świętego Sebastiana ale okazało się, że tam już nie ma dostępu, bo tę część krypt zamknięto dla zwiedzających.


Choć tamtej Konstantynowej bazyliki już nie ma, to sporo po niej zostało. A wiele detali znajduje się właśnie w podziemiach..., na przykład ta kolumna...



A kto był w Muzeach Watykańskiech i na Placu Szyszki, to warto wiedzieć, że tamta szyszka kiedyś stała sobie przed bazyliką Konstantyna i była częścią fontanny.


Resztę fotek z tamtej wizyty w bazylice świadomie pomijam, choć miło było znów obejrzeć cały folder, na okoliczność tego odcinka :szeroki_usmiech


Jeszcze tylko fotki na ... arrivederci San Pietro... i choć jeszcze nie wyszłam a już chcę tu wrócić, mając nadzieję, że stanie się to jak najszybciej.





Wróciliśmy po ośmiu miesiącach ale to już kolejna historia...



Opuściwszy Watykan udaliśmy się na lewy brzeg Tybru...










Ponieważ czasu zostało już niewiele, więc wybraliśmy tylko kilka miejsc, bez których głupio by było wyjechać z Rzymu...

Jednym z nich był Panteon...



Mimo wielokrotnych wcześniejszych odwiedzin, miałam stamtąd taką niewybaczalną "zaległość".
Oprócz tych wielu słynnych postaci, które znalazły tam miejsce spoczynku, nie odnalazłam "boga renesansu" Rafaela Santi..., który obok Michała Anioła, i Leonarda da Vinci należy do wielkiej renesansowej trójcy.



Nad grobem Rafaela pochyla się taka piękna madonna...




Dziś nadrobiliśmy tę zaległość i równocześnie otworzyliśmy się na poszukiwanie i poznawanie jego dzieł, co wymaga kolejnych powrotów do dawnych miejsc np. do Muzeów Watykańskich.

Więcej fotek z Panteonu nie daję bo już kilka razy przewijały się u mnie i u wielu innych "smakoszy" Italii.


Był Rafael, kolej na Caravaggia :szeroki_usmiech
Od Panteonu, to zupełnie blisko. Zanurzamy się w labirynt pobliskich uliczek i już z daleka poznaję Kościół San Agostino i to na szczęście otwarty...



A Madonna di Loreto (Madonna Loretańska)
po lewej od wejścia, taka sama jak ją ostatnio zostawiliśmy... i jakby na nas czekała..., tak samo jak na tych pielgrzymów...



Oprócz tego obrazu nic stamtąd nie zapamiętałam. "Zwiedzam" go dopiero teraz - oglądając Romkowe fotki. A trzeba przyznać, że niektóre dzieła naprawdę interesujące..., na przykład ta rzeźba...



Albo takie wspaniałe freski...



Pozostaje nam nadzieja, jeszcze kiedyś zobaczyć je na żywo i przy okazji szczerze zachęcam...


Niestety nie udało nam się wrócić do kolejnego kościoła - San Luigi dei Francesi, w którym znajdują się trzy kolejne dzieła Caravaggia poświęcone Świętemu Mateuszowi. Miał być otwarty a nie był. Razem z innymi, upartymi, przesiedzieliśmy na schodach czekając, że może jednak ktoś przyjdzie i nas łaskawie wpuści do środka, ale nic takiego się nie stało.


Gdy już straciliśmy nadzieję, poszliśmy jeszcze do jednego zachwycającego kościoła, który na mojej mapce sam się prosił, żeby do niego wstąpić.

To Kościół św. Ignacego Loyoli (Chiesa di Sant'Ignazio di Loyola).

Tutaj też jesteśmy już po raz kolejny ale dopiero teraz, gdy już wiem na co patrzę i co mam widzieć, mogę zobaczyć na czym polegał "chwyt" mistrza iluzji Andrea Pozzo, który zdobiąc sklepienie kościoła, doskonale zlał obraz z architekturą...
I naprawdę nie przesadzam, że można tam mieć wrażenie, że tego sklepienia w ogóle nie ma, a to co widzimy to otwarty raj... :szeroki_usmiech







Kopuła też jest "oszukana". W rzeczywistości jej nie ma..., to tylko trik mistrza, który ją po prostu namalował.







A na deser zostawiliśmy sobie... wieczorną Trevi... Takie letnie wspomnienie Rzymu to prawdziwy balsam na długi, zimowy wieczór... :szeroki_usmiech



Byle do wiosny :szeroki_usmiech

CDN.

Tadeusz - 2015-02-18, 22:32

Czytam...oglądam na zdjęciach i wspominam...wspominam...wspominam... :szeroki_usmiech

Z podziękowaniem... :pifko

MAREKH - 2015-02-19, 20:01

Santa napisał/a:
Pod tym właśnie pomnikiem Świętego Andrzeja, stromymi schodkami w dół, zeszliśmy do Grot Watykańskich..., żeby pobyć w jak najbliższej odległości od grobu Piotra.

W praktyce tamtędy można tylko przejść a ochrona gorliwie pilnuje, żeby się nie zatrzymywać... Ciekawość ludzka nie ma granic i często wyprzedza gorliwość innych, czego efektem jest powyższa fotka, wykonana zanim padł zakaz fotografowania...


Wyobraź sobie Lucynko, że 1989r. w tej kaplicy, która dotyka grobu Piotrowego, odprawialiśmy z wujem, Karmelitą Bosym mszę św. - ja robiąc za ministranta. :aniolek
Stąd też znam dokładnie zakrystię w bazylice, bo tam ubierałem go z młodym braciszkiem zakonnym, który nam towarzyszył.

Ile Ty Dziewczyno spędzasz czasu na tak dokładnym przygotowaniu materiałów? :szeroki_usmiech
Tylko Cię podziwiać :bajer :pifko

Santa - 2015-02-21, 20:37

Tadeusz napisał/a:
Czytam...oglądam na zdjęciach i wspominam...wspominam...wspominam... :szeroki_usmiech

Z podziękowaniem... :pifko


Cieszę się, że jesteś wytrwały w czytaniu mojej przydługiej relacji i że mogę przywołać Twoja miłe wspomnienia :szeroki_usmiech

MAREKH napisał/a:


Wyobraź sobie Lucynko, że 1989r. w tej kaplicy, która dotyka grobu Piotrowego, odprawialiśmy z wujem, Karmelitą Bosym mszę św. - ja robiąc za ministranta. :aniolek
Stąd też znam dokładnie zakrystię w bazylice, bo tam ubierałem go z młodym braciszkiem zakonnym, który nam towarzyszył.

Ile Ty Dziewczyno spędzasz czasu na tak dokładnym przygotowaniu materiałów? :szeroki_usmiech
Tylko Cię podziwiać :bajer :pifko


Marku - kiedyś, dawno temu z podziwem i zazdrością, przeczytałam Twoją relację z wyprawy do Santiago de Compostella. A widzę, że masz więcej takich niecodziennych doświadczeń :szeroki_usmiech

A na pisanie relacji nie poświęcam zbyt dużo czasu, bo go po prostu nie mam. Pracuję do nocy, na wekendy zwykle wyjeżdżam. Czasem coś sprawdzam i doczytuję, gdy nie jestem czegoś pewna, bo to przecież mądrzy i doświadczeni ludzie czytają :szeroki_usmiech

Dziękuję za piwka :szeroki_usmiech

..................................................................................................................................................


Skoro już mieliśmy wyjechać z Rzymu, to poszliśmy spać dość wcześnie z postanowieniem wczesnej pobudki, żeby jak najszybciej udać się w kierunku... Toskanii :szeroki_usmiech

Pobudka rzeczywiście była wczesna, a nawet o wiele wcześniejsza niż planowana i zupełnie niespodziewana jak na Rzym, w sierpniu... :roll:

Około godziny szóstej obudził nas nagły hałas i silne podmuchy wiatru. Romek w okamgnieniu zeskoczył z alkowy i "wypadł" z kamperka, żeby zwinąć trzeszczącą markizę. Ja jako nieszkolony ale domyślny członek załogi, zrobiłam to samo i starałam się pomóc mu utrzymać porywaną przez wiatr konstrukcję.

Cały kamperpark zrobił dokładnie to samo, jeszcze nigdy nie widziałam tu takiego tłumu ludzi. Markiza została uratowana a my wróciliśmy do kamperka. Nie było po co wstawać, bo po chwili się rozpadało.

Dobrze, że byliśmy "w domu"... :roll:

Deszcz szybko przeszedł w przeciwieństwie do naszego lenistwa :szeroki_usmiech



Ostatecznie z Cassiliny wyjechaliśmy około dwunastej, po spokojnym śniadanku i dopieszczeniu kamperka przed ostatnim etapem naszej podróży, której przebieg nie był konkretnie zaplanowany, tylko tak "z grubsza" rysował się w mojej wyobraźni.


Najpierw skierowaliśmy się na obwodnicę, a z niej zjechaliśmy na Viterbo. Celem była Siena ale przypomniało mi się, że po drodze jest jeszcze Bagnoregio.

Z jednej relacji naszych poprzedników zapamiętałam, że ma tam być jakiś darmowy parking koło cmentarza.


Ta część nieautostradowej Italii jest niemal zupełnie pusta i tylko jeden mijany wracający kamperek utwierdza nas, że jesteśmy na dobrej drodze.


Nawigacja z namiarem na parking koło cmentarza zaprowadziła nas na puste, wyboiste, klepisko - gdzie żadnego kamperka ani żywego ducha, a zamiast darmowego parkingu tablica, że za postawienie kamperka - 10 euro.

Oprócz tablicy - nic..., żadnego szlabanu, ani niczego co by kamperkowi zapewniało jakieś bezpieczeństwo.

Wobec tego jedziemy dalej, bo skoro już płatne, to niech chociaż pilnują...

I owszem jest - ogromny plac dla autokarów - pusty jak okiem sięgnąć - 30 euro za postawienie auta.

Moja rozrzutność we Włoszech ogranicza się do kawy, wina i włoskich butów, więc jedziemy dalej - z nadzieją, że może coś bardziej odpowiedniego dla nas. Ale nic... i już za chwilę wyjazd z miasta i na Bagnoregio możemy sobie popatrzeć tylko z daleka.

Chcemy zawrócić ale nie ma gdzie. Zjeżdżamy z drogi, skręcając w pierwsze możliwe "prawo" i w ten sposób dojeżdżamy do jakiegoś miasteczka, zatrzymujemy się w samym centrum i oglądamy Bagnoregio na wyciągnięcie ręki...


Przy okazji patrzymy jak toczy się życie w centrum naszego sennego miasteczka, gdzie jedynymi żywymi stworzeniami są właściciele sklepików czekający na jakiegoś potencjalnego klienta, którego nadejście wydaje się w tych okolicznościach bardzo wątpliwe. To się nazywa mieć nudną pracę...






Poszliśmy na punkt widokowy i ujrzeliśmy taki widok...






Bagnoregio w zasięgu obiektywu...





Romka ten widok mocno zainspirował i koniecznie chciał wracać, ale ja widząc tę kładkę wiszącą nad przepaścią... w kontekście wskazania na termometrze dochodzącego do 40 stopni, straciłam "moc" i obiecałam mu, że tu wrócimy w bardziej sprzyjających "okolicznościach przyrody".




Nie musiałam go długo przekonywać bo zamiast wędrówki w upale do umarłego miasta, jako alternatywę pokazałam mu na mapie pobliskie Jezioro Bolseno...


Zjechaliśmy do drogi prowadzącej obok jeziora ale trudno było znaleźć jakiś parking. W końcu "wbiliśmy się" w jakąś boczną dróżkę prowadzącą do jeziora i zatrzymaliśmy się gdzieś w jakichś "burakach", które wyglądały przyjaźnie, bo na pobliskiej posesji stał kamperek...




Romek poszedł sam, bez telefonu, bez aparatu. Ja zostałam bo mi się nie chciało psuć fryzury :lol:

Wrócił na dymiące spagetti i późną kawkę. Oczywiście bardzo zadowolony, bo jak to nad jeziorem, od razu się natknął na jakieś nimfy błotno-bagienne :lol:


Dalszy plan przewidywał dotarcie do Sieny i znalezienie dobrego miejsca dla kamperka, żeby rano wyruszyć na zwiedzanie miasta.

Gdy wjechaliśmy do Toskanii, dzień chylił się już ku końcowi a zachodzące słońce oślepiało na tyle mocno, że trudno było skoncentrować zmysły na "smakowaniu" jej uroków.

Dochodzę jednak do wniosku, że jesteśmy tu chyba nie w porę. Otaczające nas pagórki robią wrażenie zmęczonych, smętnych i ponurych. Jest już po żniwach. Otaczają nas wyschnięte ścierniska albo skamieniałe sterczące po podorywkach skiby.

Tylko szpalery cyprysów przy drogach dojazdowych do rzadko rozrzuconych domostw, przypominają, że tu jest życie i przywołują pocztówkowe skojarzenia Toskanii.


Do Sieny wjeżdżamy, gdy jest już zupełnie ciemno. Znaki prowadzą nas na parking z serwisem przy Strada di Pescia. Wielki, przestrzenny, po dwudziestej bezpłatny, a w dzień - 20 euro.

Wśród kilkunastu kamperków wypatruję czy nie ma rodaków. Widzę rejestrację z Wielkopolski... Podjeżdżamy, zatrzymujemy się w sąsiedztwie... Jak miło spotkać swoich..., porozmawiać... i wreszcie wszystko rozumieć... :lol:

Kamperka mieli z naklejkami wypożyczalni, więc zapytałam, czy znają forum Camperteam...

Ależ oczywiście, że znają. Może nie tak dokładnie, ale jeden temat to bardzo dokładnie... Świstakowy "Autobus-kemping"...

Potem nastąpiły najszczersze "ochy i achy" i inne słowa najwyższego podziwu dla dzieła Świstaka, o czym przy okazji zlotu w Radawie, od razu doniosłam Autorowi :szeroki_usmiech


Mimo "darmochy" nie zostaliśmy tam na noc, bo oprócz budki poboru opłat nie dawał żadnych gwarancji bezpieczeństwa.

Pojechaliśmy na parking przy stadionie, o którym ktoś kiedyś pisał na forum. Tam przenocowaliśmy a rano postanowiliśmy poszukać parkingu Aulosa, z którego windą miało się wjeżdżać na Stare Miasto.

Otworzyłam forum, żeby odszukać relację Aulosa i przeczytałam temat założony przez Joannę 25 o kamperze ukradzionym im w Rzymie, kilka dni wcześniej, czyli w tym samym czasie co my tam bawiliśmy.


I niespodziewanie wróciły nasze stare zmory, w wyniku czego uznaliśmy, że albo parking strzeżony albo żaden.
Efekt był taki, że "wbiliśmy się" w jakąś dziurę przy Centro Comerciale i poszliśmy na zmianę. Oczywiście ja pierwsza...

Poniższego namiaru nie jestem do końca pewna ale miejscówka była przy Via Massetana Romana w pobliżu supermarketu Penny.

N 43 18 59,2
E 11 19 0,4


CDN.

Wojciechu - 2015-02-21, 21:56

Lucynko - Twoje pisemne "smakowanie" Italii jest jak z bajki - pełne wysublimowanego smaku i emocji. Ja jednak chciałbym tym razem uhonorować innego członka załogi „Romulusi” –twojego małżonka. Sądzę, że aktywizacja Waszych czytelników jest również zasługą jego pewnej ręki i wizualizacji jego pomysłu na zdjęcie. Na twoje konto „pifko” dla męża. Stanowicie b.dobry duet. Pozdrawiam. :pifko :spoko
Aulos - 2015-02-22, 18:51

Santa napisał/a:
Tam przenocowaliśmy a rano postanowiliśmy poszukać parkingu Aulosa, z którego windą miało się wjeżdżać na Stare Miasto.

Lucynko, to nie była winda tylko kompleks ruchomych schodów i to nie było przy samym parkingu - szliśmy do tych schodów ok.15 minut. :spoko

Santa - 2015-03-02, 21:57

prof-os napisał/a:
Lucynko - Twoje pisemne "smakowanie" Italii jest jak z bajki - pełne wysublimowanego smaku i emocji. Ja jednak chciałbym tym razem uhonorować innego członka załogi „Romulusi” –twojego małżonka. Sądzę, że aktywizacja Waszych czytelników jest również zasługą jego pewnej ręki i wizualizacji jego pomysłu na zdjęcie. Na twoje konto „pifko” dla męża. Stanowicie b.dobry duet. Pozdrawiam. :pifko :spoko

Dziękuję za miłe słowa i za piwko w imieniu Romka :szeroki_usmiech
Jak Mariusz nie zauważy, to "odpijemy" w Częstochowie :lol:

Aulos napisał/a:
Santa napisał/a:
Tam przenocowaliśmy a rano postanowiliśmy poszukać parkingu Aulosa, z którego windą miało się wjeżdżać na Stare Miasto.

Lucynko, to nie była winda tylko kompleks ruchomych schodów i to nie było przy samym parkingu - szliśmy do tych schodów ok.15 minut. :spoko

Krzysztofie - na pewnym etapie życia, schody nawet ruchome chciałoby się zastąpić windą :lol:
A potem człowiek czyta, to co chce przeczytać, zamiast tego co jest napisane :wyszczerzony:


..................................................................................................................................................


Na trasie naszych wcześniejszych podróży do Włoch, Siena była do tej pory takim wyrzutem sumienia, który już dawno należało zrealizować ale przez tych tych sześć poprzednich lat, zawsze z jakiegoś powodu zostawialiśmy ją na kiedy indziej.

Teraz, gdy przeglądam te folderki z naszego pobytu w Sienie, te wyrzuty sumienia stały się jeszcze większe... bo tych marnych kilka godzin w Sienie, to tylko trochę więcej niż nic...
:wyszczerzony:


Prawdę mówiąc, wtedy ta Siena została tylko "liźnięta", bo wtedy trochę mnie zaskoczyła, trochę oszołomiła albo "otumaniła" - jak kto woli... :szeroki_usmiech .

Z naszej "dziury" w okolicy Centro Comerciale...



... najkrótszą drogą pobiegłam do najbliższej bramy w średniowiecznych murach otaczających położoną na wzgórzu starą Sienę. Była to brama San Marco...



Od samego początku trochę dziwnie się poczułam, bo jeszcze tydzień temu "smakowałam" Italię o dziesięć i więcej wieków starszą i przyznam, że tamta bardziej trafiała w moje gusta, od tych średniowiecznych, surowych, wyszczerbionych..., mrocznych... klimatów, które wyłaniały się zza tych murów...



Ale dajmy sobie szansę..., wszak Siena to nie tylko średniowiecze, a średniowiecze to nie tylko wieki ciemne...

Nic mi to nie mówi, ale prezentuje się zachęcająco...



Za chwilę, gdy wchodzę na ulicę San Marco i widzę znajomego weneckiego lwa ze skrzydłami, zaczynam odnajdywać się w czasie i przestrzeni...



A po chwili jeszcze bardziej swojsko, bo co może być bardziej swojskiego dla Romulusów, niż symbole Romy :wyszczerzony:



Te wszędobylskie maluchy nie są tu przypadkiem. Według legendy Sienę założyli synowie Remusa - Senio i Aschio, uciekający przed swoim stryjem Romulusem, założycielem Rzymu...

Godłem Sieny jest wilczyca karmiąca Remusa..., takich symboli widziałam w Sienie więcej...

Jedna stoi na honorowym miejscu po prawej stronie wejścia do katedry... Pokażę potem...


Do zwiedzania Sieny jakoś specjalnie przygotowana nie jestem. Wiem tyle co statystyczny przyjezdny czyli mniej więcej to, że mam tu dotrzeć do katedry i na słynny średniowieczny "Piazza del Campo", miejsce dziwacznych konnych wyścigów, które nazywają się "Palio"...

Nic ponadto..., więc idąc, mogę tylko się rozglądać, co by tu turystycznie ciekawego "upolować" :szeroki_usmiech


Mijam po drodze kilka kościołów, wszystkie zamknięte, jakieś muzea, galerie, o których nic nie wiem i nie mam ze sobą żadnych informacji...


Pozostaje "smakowanie" klimatu miasta..., zupełnie innego od wszystkich widzianych poprzednio, nawet jeśli były z tej samej epoki...


Na początku miałam wrażenie, że się w tym sieneńskim średniowieczu uduszę..., albo że mi to średniowiecze spadnie na głowę...

Kilka fotek, żeby nie być gołosłowną... Pamiętam, że wtedy w tej Sienie boleśnie odczułam swój brak umiejętności fotografowania, bo architektura i taka mała dostępność obiektów wymaga czegoś więcej niż tylko naciśnięcia spustu migawki :roll:


































W prześwitach między budynkami pojawiał się rozpoznawalny pasiasty budynek katedry sieneńskiej...



... ale zakładając, że potrzebuję na niego dużo czasu, poszłam najpierw na ten słynny Piazza del Campo.

"Rąbek tajemnicy" placu też można było dostrzec zza otaczających go budowli...



Piazza del Campo, jak to zwykle w Italii bywa, znajduje się w miejscu dawnego rzymskiego forum. Kiedyś był zwykłym targowiskiem. Ale w czasach świetności miasta, jego gospodarze miasta postanowili przekształcić go na reprezentacyjny plac, który miał stanowił centrum życia miasta.

Choć na miejscu nie bardzo to widać, to Piazza del Campo ma kształt muszli. Można to wypatrzeć, stojąc koło Palazzo Comunale i wiedząc, że jest podzielony na 9 części, które rozchodzą się i promieniście biegną w górę...

Na poniższej fotce można to ogólnie zobaczyć...



...a bardziej szczegółowo - tutaj...



Trudno pokazać cały plac, łatwiej po kawałku...



Najefektowniejszym i najbardziej rozpoznawalnym jest tutaj Palazzo Pubblico albo inaczej - Palazzo Comunale – z końca trzynastego wieku, z dzwonnicą o nazwie Torre del Mangia (co oznacza Wieża Obżartucha..., nazwę tę zawdzięcza swemu pierwszemu strażnikowi, przejadającemu cały swój zarobek).






Przed dzwonnicą można podziwiać marmurową loggię, Cappella di Piazza, wybudowaną jako wyraz podziękowania Matce Boskiej za uwolnienie miasta od epidemii dżumy.



Aktualnie w Palazzo Comunale znajduje się muzeum ze zbiorami dokumentującymi historię Sieny. Poszłam na zwiady na dziedziniec pałacu, ale z wejścia do muzeum zrezygnowałam, bo ogromny gmach muzeum mógłby "zeżreć" za dużo czasu a ja miałam w planie przede wszystkim katedrę...

Choć przyznam, że klimat pałacu jest... wciągający... i na jakiś kolejny raz trzeba o nim pamiętać...





Na Piazza del Campo dwa razy każdego roku, 2 lipca i 16 sierpnia, odbywa się sławny toskański wyścig konny na oklep - Palio.

Było akurat 10 sierpnia, gdybyśmy tu przyjechali o tydzień później, to mielibyśmy możliwość zobaczenia tego na żywo.

Jakoś specjalnie nie żałuję, bo taka rywalizacja "po trupach" nie wyzwala u mnie adrenaliny a raczej obniża mi nastrój, co na wakacjach nie byłoby najlepszym pomysłem... :szeroki_usmiech

W wielu miejscach miasta można zobaczyć fotki z tej imprezy...




Może fotki tego nie oddają, ale Piazza del Campo jest ogromny i nogi bolą na samą myśl, żeby go obejść dookoła.

Warto jednak to zrobić, żeby na przykład nie przegapić znajdującej się tu białej marmurowej Fontanny Radości .

Posągi i płaskorzeźby zdobiące fontannę są tylko kopiami wykonanymi w dziewiętnastym wieku, oryginały można zobaczyć w muzeum w Palazzo Comunale.








Po wypełnieniu turystycznego obowiązku poznania Piazza del Campo, mogłam już z czystym sumieniem udać się w miejsce, do którego wyrywa się moja turystyczna dusza i które jak się okazało, było prawdziwą ucztą na trasie tamtych włoskich wojaży.

Zapraszam na Piazza del Duomo do sieneńskiej katedry Cattedrale di Santa Maria Assunta czyli Katedry Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, w której tamtego dnia spędziłam większość swojego czasu.


Zanim pojechałam do Sieny, wydawało mi się, że wszystkie piękne włoskie katedry już widziałam, ale ta zupełnie mnie zaskoczyła a wręcz "powaliła na kolana".

Taki pewnie był cel jej pomysłodawców i twórców, którzy w czasach największej świetności tego miasta postanowili wybudować coś absolutnie niezwykłego i nie szczędzili na to środków.
Zaczęto ją budować w dwunastym wieku i nigdy nie dokończono...


Zachwycający jest już sam wygląd zewnętrzny - łagodne pastelowe szarości rozjaśnione pudrowym różem..., z niezliczoną ilością kunsztownie wykonanych detali, które co prawda niezbyt dokładnie widać, ale można ich przecież później obejrzeć na fotkach... na przykład podczas wklejania do relacji :szeroki_usmiech







Fasada w detalach...







I jeszcze obiecana wilczyca, symbol miasta, przed katedrą...




A teraz zapraszam do wnętrza..., wstęp 4 euro. Niby tylko grosze ale od razu widać, że to już nie przyjazne Południe ale Północ Włoch. Dotychczas wstępy do obiektów sakralnych były wolne.

Tym co najpierw rzuca się w oczy, to "las" filarów i kolumn w czarno-białe paski. Później ten motyw widywaliśmy w innych miastach Toscanii.

Oczy same się rwą do ślicznej kopuły i zwisającej pod kopułą latarni stworzonej przez Berniniego.

Ponieważ mam teraz problem, które fotki wybrać a które odrzucić, więc zdecydowałam wkleić dużo, żeby przy okazji jeszcze raz nacieszyć się wnętrzem tego pięknego obiektu.






















Kopuła katedry, to prawdziwe arcydzieło imitujące rozgwieżdżone niebo... A druga piękniejsza od pierwszej... :szeroki_usmiech










Delektując się wnętrzem katedry, trzeba uważać, żeby nie przegapić wejścia do bocznego pomieszczenia, które choć niewielkie ale ma coś z klimatu Kaplicy Sykstyńskiej.

Jest to biblioteka - Libreria Piccolomini, a wejście do tego pomieszczenia jest zaznaczonej freskiem Pinturicchia, który jest zwiastunem tego, co czeka nas w środku...






Biblioteka została zbudowana pod koniec piętnastego wieku przez arcybiskupa Sieny, kardynała Francesca z rodu Piccolominich, aby złożyć tam bezcenny zbiór ksiąg i rękopisów zebranych przez jego wuja papieża Piusa II.

Bibliotekę zdobią freski Pinturecchia, który zawarł w nich sceny z życia tego właśnie wuja - papieża Piusa II.

Imponujące sklepienie biblioteki jest również malowane przez Pinturicchio. Ale żeby zrozumieć jego treść, trzeba dobrze znać mitologię... a ja niekoniecznie...

Sklepienie biblioteki a jak się przyjrzeć to widać "Trzy gracje", "znajome" z Muzeum Narodowego w Neapolu...























Przykład księgi z księgozbioru biblioteki...




Kolejnym skarbem katedry w Sienie jest ambona. Druga taka znajduje się w Katedrze w Pizie ale ta jest bogatsza. Została wykonana w trzynastym wieku i ozdobiona płaskorzeźbami Nicola Pisana... Warto przed nią trochę postać i odczytać treści, które zawarł w niej genialny artysta...












Nie można też przegapić pomnika z brązu Świętego Jana Chrzciciela wykonanego przez Donatella.




Pokazałam tylko najpopularniejsze co wcale nie oznacza, że najcenniejsze fragmenty wnętrza.
W katedrze jest jeszcze wiele bezcennych dzieł sztuki, wielkich nazwisk, ponadczasowych pamiątek. Nie wszystkie udało mi się zlokalizować ale przecież trzeba jeszcze do czegoś tęsknić... :szeroki_usmiech


Wybrałam kilka spośród ogromnej ilości fotek, dzięki którym można cofnąć czas...

















itd, itd, itp...

Muszę niestety znów ponarzekać na Pacala, według którego w dniach od 7 do 22 sierpnia w katedrze powinny być odsłonięte wszystkie marmurowe płyty pokrywające posadzkę świątyni, wykonane przez rzesze artystów pracujących nad jej upiększaniem. Niestety moja nadzieja na zobaczenie tego cudu prysła, gdy zobaczyłam szare zabezpieczenia tych dzieł sztuki leżących na podłodze...



Zaledwie jedna była widoczna, znajdująca się blisko prezbiterium...




Przed opuszczeniem Piazza del Duomo pomyślałam, że warto by było mieć choć jedną fotkę na pamiątkę, że tutaj byłam.

Ale bez Romka, bez statywu...bieda..., trzeba więc poszukać jakiegoś fotograficznego substytuta... :wyszczerzony:

Rozejrzałam się wokół i mój wybór padł na pewnego bladego dżentelmena, z gatunku tych co połknęli kij, który w dłoniach dzierżył aparat z taką długą "lufą", że nie miałam wątpliwości, że to musi być profesjonalista i że fotka będzie piękna :szeroki_usmiech

Excuse me... i wręczając mu swój aparat proszę bladego, żeby mi zrobił piękną fotkę na tle tej wspaniałej katedry... :szeroki_usmiech

Blady - bacznie się pilnując, żeby nie okazać żadnych emocji, bez słowa wziął ode mnie aparat i przymierzywszy kilka różnych ujęć, w końcu zdecydował się kliknąć... i oto właśnie poniżej prezentuję jego wybitne dzieło...

Santa pod katedrą w Sienie, pamiątka na pokolenia :wyszczerzony:



A na złośliwego nie wyglądał :roll: :lol:

Od tego czasu wyleczyłam się z kompleksów spowodowanych brakiem talentów i umiejętności fotograficznych, a przy okazji dowiedziałam się czegoś nowego o facetach: długa "lufa" czasem może bardzo zmylić :diabelski_usmiech


Zanim opuściłam Piazza del Duomo, zajrzałam jeszcze do znajdującego się naprzeciwko katedry średniowiecznego Ospedale di Santa Maria di Scala...







W sąsiednim, niedostępnym pomieszczeniu widać jakieś skarby przeszłości domagające się renowacji... Wolę takie prawdziwe... :szeroki_usmiech






Na zakończenie jeszcze kilka fotek pokazujących specyfikę tego miasta. Siena oprócz średniowiecznej zabudowy, zachowała również średniowieczny podział terytorialny na okręgi, czyli contrade. Każdy okręg ma swoje barwy, symbole, kościół, muzeum i fontannę na placu... :szeroki_usmiech

Kilka fotek upolowanych przeze mnie a później przez Romka pokazujących ulice poszczególnych okręgów ozdobione odróżniającymi je od innych latarniami i flagami..., oraz jak imprezują we własnym gronie...















Na odchodne jeszcze spojrzenie na piękną Sienę...



...i na to co zostało na następny raz czyli klasztor San Domenico - związany z wybitną i wpływową mieszkanką tego miasta Świętą Katarzyną ze Sieny.





I jak tu nie wracać do tej Italii... :szeroki_usmiech

CDN.

KrzySówka - 2015-03-03, 11:46

Czytam i jestem pod wielkim wrażeniem tej relacji oraz opisu który cudownie oddaje klimat Italii. Mimo ,że byłem tam wielokrotnie to uświadamiam sobie jak wiele jeszcze pozostało mi do zobaczenia. Dziękuje za możliwość takiego wirtualnego zwiedzania. Na pewno przełoży się na planowanie kolejnego wyjazdu do Italii Waszymi śladami. Czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam :kwiatki: :spoko
Santa - 2015-03-12, 23:42

KrzySówka napisał/a:
Czytam i jestem pod wielkim wrażeniem tej relacji oraz opisu który cudownie oddaje klimat Italii. Mimo ,że byłem tam wielokrotnie to uświadamiam sobie jak wiele jeszcze pozostało mi do zobaczenia. Dziękuje za możliwość takiego wirtualnego zwiedzania. Na pewno przełoży się na planowanie kolejnego wyjazdu do Italii Waszymi śladami. Czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam :kwiatki: :spoko


Dziękuję za te sympatyczne i pokrzepiające słowa. Cieszę się, że mam możliwość zainspirowania do dalszego poznawania Italii. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do San Gimignano :szeroki_usmiech


........................................................................................................................................................


Po opuszczeniu średniowiecznych murów Sieny wróciliśmy do kamperka ukrytego koło Centro Comerciale. Wymiana wrażeń i oglądanie fotek przeciągnęło się prawie do zmroku.

Brak konkretnego planu i analiza mapy Toskanii przytrzymały nas na tyle długo, że już nam się nie chciało wyjeżdżać w jakieś "nieznane" i szukać noclegu nie wiadomo gdzie.

Wróciliśmy więc na parking, na którym poprzedniego wieczora spotkaliśmy rodaków i tam pośród innych kamperków spędziliśmy nockę.


Rano musieliśmy ostatecznie zdecydować dokąd jechać i poważny dylemat między wyborem Wolterry a San Gimignano rozwiązaliśmy na korzyść San Gimingano.

I to wcale nie dlatego, że pociągnęła nas wizja zwiedzenia włoskiego średniowiecznego Manhattanu, ale o wyborze tej miejscowości zdecydowało zupełnie coś innego.

Wertując przewodniki znalazłam informacje, że w San Gimignano znajduje się takie miejsce, które z pewnego względu jest mi bliskie, a nawet więcej niż bliskie :szeroki_usmiech

Opowiem o tym we właściwym czasie, teraz tylko wspomnę, że sprawa ma związek z Camperteamem i kiedyś o mały włos nie doprowadziła mnie do wylogowania się z forum raz na zawsze...

Myślę, że wielu z nas miało kiedyś taki kryzys... Tym którzy rozwiązali ten kryzys w sposób konstruktywny, dedykuję mój dzisiejszy fragment opowieści z San Gimignano... Pozostałym Czytelnikom niech posłuży "ku pokrzepieniu serc" :szeroki_usmiech


Miejsce do parkowania znaleźliśmy za miastem, przy widocznym z daleka wielkim parkingu w pobliżu osiedla mieszkaniowego.

Z resztą nie było się nad czym zastanawiać, zobaczyliśmy parkujące kamperki, to znaczy że nie ma czego dalej szukać :szeroki_usmiech

Dołączyliśmy do towarzystwa...






Jednak nie zdecydowaliśmy się zostawić kamperka samego i poszliśmy na zmianę. Wiadomo, kto pierwszy... :wyszczerzony:




San Gimignano to również miasto średniowieczne, otoczone bardzo dobrze zachowanym murem obronnym.




Zza murów wyłania się wizytówka miasta, dla której ściągają tutaj tłumy, to charakterystyczne wieże, których pochodzenia i celu nie będę już roztrząsać, bo to historia ogólnie znana...








Najbliższe wejście do miasta mieliśmy przez bramę Świętego Mateusza (Porta San Mateo)




W topografii miasta i rozmieszczeniu tych wież zorientowałam się dopiero w jednym z bocznych zakamarów, gdzie akurat trafiłam na lokalną wystawę historyczną...z taką oto makietą...





Z tymi wieżami to jest tak, że chodząc po mieście niełatwo znaleźć takie miejsca, skąd można by je było zobaczyć w całej okazałości...














Wypatrzyłam, że na jedną z nich można wejść i z góry spojrzeć na piękną Toskanię... :szeroki_usmiech
Nie poszłam, bo przecież podczas krótkiej wizyty, mogłam tylko "liznąć"... co nieco...




Błąkanie się po San Gimignano, pomimo upału, było czystą przyjemnością. Uliczki i zakamarki tworzą klimat, który szybko wciąga w odległą czasowo przestrzeń dziejów i nawet nie mając żadnej wiedzy ani żadnego celu, miło jest wybrać się na taką przechadzkę... kilka wieków wstecz...

Dla zobrazowania tych słów, wklejam kilka fotek oddających specyfikę miasta...

























W San Gimignano, jak to zwykle we włoskich miasteczkach bywa, zawsze w końcu dochodzi się do Piazza Duomo i do Duomo, czyli katedry... Właściwie to dzisiaj już nie jest katedra, bo San Gimignano jest za małe, żeby mieć swojego biskupa.



Do środka zamierzałam wejść w drodze powrotnej ale potem o tym zapomniałam i wróciłam inną drogą...
Po fotkach Romka widzę, że też nie wszedł i w związku z tym San Gimignano jest do powtórki... :wyszczerzony:


W San Gimignano spotyka się miejsca, gdzie bez wchodzenia do galerii, czy muzeów można "zasmakować" trochę lokalnej sztuki dostępnej przy ulicy...














Mnie ujęło takie proste i zwyczajne przedstawienie "Trójcy Świętej", takie na "chłopski rozum" :szeroki_usmiech



Pozaglądałam też do wszechobecnych galerii obrazów i lokalnych sklepików, w których mogłam zobaczyć i poczuć klimat takiej ciepłej i kolorowej Toskanii, jaka jest w mojej wyobraźni ale do tej pory nie mogłam tego zobaczyć w realu...








Nawet księcia z bajki udało mi się upolować..., ale już był zajęty... :szeroki_usmiech




Za namową Pascala poszukałam też Twierdzy Rocca, z której można "posmakować" przepysznych horyzontów Toskanii...



Twierdza to była tam kiedyś, dziś zostały tylko resztki murów i całkiem sympatyczny ogród oliwny ze studnią na środku...








Widoki z twierdzy rzeczywiście wyjątkowe...












A w drodze powrotnej - przypadkowe spotkanie ze Świętą Katarzyną...




I wreszcie pora na ten oczekiwany deser, który czekał na mnie w Kościele San Agostino. Fasadę kościoła przedstawiają poniższe fotki...






Do kościoła przylega zakrystia i renesansowy dziedziniec klasztorny...






A w krużgankach stali mieszkańcy..., jeden nawet na mnie fuczał :szeroki_usmiech




Pora wejść do środka..., widok nawy głównej...




...z ołtarzem, w którym umieszczony jest obraz ukoronowania Najświętszej Marii Panny...






Ten mój "skarb" kryje się za tym właśnie ołtarzem... ale zanim go pokażę, to jeszcze kilka ujęć wnętrza, które robi wrażenie trochę nieuporządkowanego i wyposażonego przypadkowo - w co się dało...
W gruncie rzeczy znajduje się tam kilka cennych "perełek", które zatrzymują uwagę i skłaniają do głębszej analizy...

Przy wejściu oryginalna współczesna kropielnica...




Lewa boczna ściana kościoła...




...trochę bliżej... ambona i obraz Świętego Sebastiana...




Skarby wyeksponowane na tyłach kościoła...






A teraz już zapraszam w miejsce bardzo klimatyczne, ustronne, znajdujące się za głównym ołtarzem.
Przestrzeń ta jest ozdobiona cyklem siedemnastu przepięknych fresków, przedstawiających historię kogoś, kto kiedyś wywarł wielki wpływ na kształtowanie mojego zielonego umysłu, Ten ktoś to Święty Augustyn - człowiek o przebogatej historii, barwnej osobowości i nieprzeciętnym mózgu.

Święty Augustyn pojawił się w moim życiu bardzo dawno temu. Wtedy była to sytuacja przymusu, gdy należało poznać jego doktrynę, zakuć, zdać i zapomnieć... :szeroki_usmiech

Tylko, że akurat jego - tak łatwo zapomnieć się nie dało, bo jako pierwszy z całej plejady filozofów, swoim odkrywczym rozumowaniem zasiał niepokój w moim umyśle i zapadł mi w serce i mimo upływu lat wciąż tam siedzi... i czasem o sobie przypomina...

I właśnie kiedyś, gdy na CT rozgorzała jedna z bratobójczych wojen, w której posypały się gromy uderzające w najsubtelniejsze wartości ogromnej rzeszy użytkowników forum, przypomniały mi się argumenty Augustyna i powołując się na niego, zabrałam głos w sprawie.

Odpowiedź była błyskawiczna, nie przebierająca w środkach, spychająca mnie tam, gdzie "samo dno i trzy metry mułu".

Autor posta dostał kilka przyjacielskich pochwał, na jego konto posypały się piwka, a ja ze swoim idolem Augustynem, zostałam sama.
Jakby tego było mało, cała sprawa wylądowała na forumowym "śmietniku", gdzie obrona Augustyna byłaby zwykłą profanacją :wyszczerzony:

Gorzko było... ale jakoś to z czasem przełknęłam... Jednak cała ta sprawa zmobilizowała mnie do sięgnięcia na półkę, odkurzenie dawno nie używanych tomów i wgłębienia się w temat.

Kto wie..., może kiedyś nadarzy się okazja osobistego spotkania i pogadania... przy tym rozlanym forumowym piwku :diabelski_usmiech

Tak więc nie ma tego złego..., a w tym przypadku efektem całego zajścia było moje dogłębne poznanie życia i doktryny Świętego Augustyna i dzięki temu, tutaj - w kościele San Agostino w San Gimignano - mogłam poczuć się jak ryba w wodzie :szeroki_usmiech


I teraz już zapraszam... do obejrzenia kilku obrazów z życia Augustyna, przedstawionych na tle Toskanii współczesnej artyście...
















Mam tego o wiele więcej ale dla inspiracji... wystarczy..., reszta czeka na Was w zacisznym miejscu, za ołtarzem Kościoła San Agostino w San Gimignano... Też chciałabym tam jeszcze kiedyś wrócić...


Po opuszczeniu San Agostino wstąpiłam jeszcze do malutkiego kościółka San Pietro - z dwunastego wieku.
W kościele tym również znajdują się piękne freski, zazdrośnie pilnowane przed aparatami turystów, przez jakiegoś nadgorliwego ochroniarza-wolontariusza, który łaził za ludźmi krok w krok i zaburzał delektowanie się sztuką :roll:

Dla mnie ciekawsze niż freski były te oto eksponaty, które swoim autentycznym wyglądem wprowadziły mnie w nastrój "memento mori"...







A z całego bogactwa obrazów uwieczniłam tylko dwa. Są bardzo cenne ale to nie te, po które idzie się do tego kościoła. Tamte znajdują się na prawej ścianie pod sufitem...






To co udało mi się wtedy zobaczyć w San Gimignano, to zaledwie mały wycinek. Zostało wiele skarbów historii i sztuki ukrytych we wnętrzach kościołów i muzeów... Miałam tego świadomość, ale niestety musiałam wracać do kamperka, bo podczas tego spaceru zaczęła się do mnie dobijać, moja nielubiana "kumpela" - migrena...


Do San Gimignano jeszcze na chwilę powrócę w następnym odcinku a na dzisiaj wystarczy...

Buonanotte... :szeroki_usmiech






CDN.

Tadeusz - 2015-03-13, 10:31

Santa napisał/a:
kiedyś, gdy na CT rozgorzała jedna z bratobójczych wojen, w której posypały się gromy uderzające w najsubtelniejsze wartości ogromnej rzeszy użytkowników forum, przypomniały mi się argumenty Augustyna i powołując się na niego, zabrałam głos w sprawie.

Odpowiedź była błyskawiczna, nie przebierająca w środkach, spychająca mnie tam, gdzie "samo dno i trzy metry mułu".

Autor posta dostał kilka przyjacielskich pochwał, na jego konto posypały się piwka, a ja ze swoim idolem Augustynem, zostałam sama.


Lucynko, opisałaś zjawisko występujące w internecie powszechnie. Wprawdzie nasze forum jest wyraźnie grzeczniejsze od innych, ale nie uchronimy się od reakcji dziwnych, nietaktownych, niegrzecznych i zwyczajnie prostackich, często nie popartych jakąkolwiek wiedzą w omawianym temacie.
Jedyne, co nam pozostaje, to zachowanie spokoju i anielska cierpliwość.

Ty, Lucynko, jak mało kto, umiesz radzić sobie w takich sytuacjach. :ok

Dla ogromnej większości koleżanek i kolegów, Twój wkład w tworzenie z naszego forum źródła wiedzy dla miłośników podróży, kultury, sztuki i poznawania naszych dziejów, jest cenny.

Masz nasze uznanie i wdzięczność. :roza: :roza: :roza:

Beta - 2015-03-13, 11:51

Tadeusz napisał/a:


Jedyne, co nam pozostaje, to zachowanie spokoju i anielska cierpliwość.

Ty, Lucynko, jak mało kto, umiesz radzić sobie w takich sytuacjach. :ok
:


Wcale nie dziwię się Lucynce ,że dzielnie to wszystko zniosła, bo Jej nick "Santa"w końcu oznacza "Święta" :ok :aniolek
jak wiemy na forum bywa bardzo trudno :?

:spoko

Santa - 2015-03-16, 19:44

Tadeusz napisał/a:
... :roza: :roza: :roza:
Dziękuję :szeroki_usmiech Mam tu na forum bardzo dobrego mistrza :kwiatki:

Beta napisał/a:
... :spoko


Witaj Beta, nie sądziłam, że tu zaglądasz. Ten mój nick, jest wyjątkowo nietrafny :diabelski_usmiech
Bardzo się cieszę, że zaczęliście z mężem relacjonowanie swojej wyprawy do Italii, bo ja już dzisiaj swoją kończę a bardzo lubię, jak coś się dzieje we włoskim wątku :szeroki_usmiech

.............................................................................................................................................................................



Do kamperka na szczęście miałam niedalek - jakieś 15-20minut i to z górki, bo San Gimignano jest położone na wzgórzu.

Ból głowy się nasila, więc resztkami przytomności zdaję Romkowi krótką relację ze swojej wyprawy, instruuję gdzie warto iść i czego szukać i po raz kolejny błogosławiąc dzień w którym kupiliśmy kamprka, wskakuję do alkowy, żeby "zaspać" tę diablicę - migrenę, która na chemię odporna jest i jedyne, co można zrobić, żeby sobie poszła, to udawać, że mnie nie ma w domu :roll:

Bez kamperka musiałabym nie podróżować wcale albo w takich sytuacjach umierać gdzieś w jakimś przydrożnym rowie, na krańcu świata.


Po około trzech godzinkach budzi mnie upał, samopoczucie jakby nieco lepsze, więc schodzę na kamperkowy parter z postanowieniem, że coś pysznego upichcę dla powracającego męża.

Odkręcam gaz i... ogarnia mnie jakiś nieokreślony niepokój..., dziwny jakiś... ten gaz... Gaszę, znów włączam i znów gaszę... i znów to samo...

Ciśnienie w moim krwiobiegu katastrofalnie wzrasta, bo w mgnieniu oka przypomina mi się chwila, gdy prawie palił się nasz poprzedni kamperek... A ja akurat sama w domu...

Rzucam się do zaworów - na wszelki wypadek, żeby się nie pomylić, zakręcam wszystkie jakie mam pod ręką..., łapię za telefon i dzwonię do Romka.

Z największym spokojem na jaki mogę się zdobyć, pytam czy nie mógłby nieco skrócić swojej wycieczki, bo ja mam tu taki mały problem..., bo mi tu nie wiadomo dlaczego gaz szwankuje... ale spokojnie, bo zakręciłam zawory itd, itd, itp... więc jak mu tam dobrze to niech jeszcze nie wraca, ale lepiej żeby wrócił..., bo zawsze to lepiej mieć problem we dwoje :wyszczerzony:

Romek odpowiada, że już właśnie wraca i że za chwilę będzie w kamperku.

Stoję w oknie jak ta "kotka na gorącym, blaszanym dachu", zaciągam się głęboko, czy aby jakiś zapach spalenizny nie dochodzi ze ściany, z sufitu, z podłogi..., nie spuszczam z oka gaśnicy...

Widzę, że mój małżonek spokojniutko sobie wraca..., horyzont wzrokiem omiata, foteczkę kamperkowi z daleka strzela, uśmiecha się, łapką przyjaźnie macha... :roll:

Pytam go wzrokiem, czy aby nie wie, co z tym naszym gazem... a on mi na to, że owszem..., że wie... że wygląda na to, że gaz się po prostu... skończył...

No i już po obiedzie :roll:

No dobrze - obiadu nie musi być i tak nie jestem wcale głodna w tej Italii, ale dobrej kawy to bym się napiła...

Kawy też nie będzie, ani herbaty, ani... dociera do mnie, że nie będzie już niczego... :roll:

No i jak tu teraz żyć ... :roll:

Później o tym pomyślę, najważniejsze że to nie pożar kampera...


******



Choć mieliśmy jeszcze parę dni urlopu i zaplanowanych kilka "punktów przelotowych", to w zaistniałych okolicznościach zdecydowaliśmy się wracać do domu. Dalsze odkrywanie Toskanii musi poczekać na jakieś bliżej nieokreślone kiedy indziej.

San Gimignano opuściliśmy o zmroku i znów nie było nam dane, żeby nakarmić oczy pejzażami Toskanii.

Pierwszą noc spędziliśmy przy autostradzie, na którą wjechaliśmy niechcący. Ale zysk z tego taki, że przynajmniej nie trzeba było szukać noclegu, bo zatrzymaliśmy się na parkingu przy stacji benzynowej.

Rano skierowaliśmy się w pobliże Adriatyku, na naszą tradycyjną drogę nr 45. Mam przy tej trasie parę takich miejsc na zakupy, których nie mogłam sobie podarować :szeroki_usmiech

Przez kilka kolejnych dni, uczyliśmy się życia w kamperze bez gazu, ale niestety jakość takiego życia drastycznie spada.

Traci się również autorytet... Pamiętam moment, gdy po wjeździe do Austrii, poszłam kupić winietkę i przy okazji kupiłam kawę. Idę z tą dymiącą kawą do tego kamperka i kątem oka wiedzę, jak jakaś zorientowana rodaczka lustruje mnie, nie ukrywając niechęci...
Poczułam się jak ostatnia nieudałota, która ma ze sobą dom z pełnym wyposażeniem a nawet nie potrafi mężowi kawy zrobić...


Ponieważ nasza podróż niespodziewanie skończyła się nieco szybciej i wracając nie musieliśmy się śpieszyć, w związku z tym zaproponowałam Romkowi, żeby spróbować "odczarować" ten górzysty fragment Italii sąsiadujący z Austrią, który dotąd zawsze pokonywaliśmy autostradą. Oprócz zysków krajoznawczych, nie byłabym sobą, gdybym jeszcze nie skorzystała z możliwości pobuszowania po przydrożnych sklepach... :lol:

Bardzo mi się to opłaciło, ponieważ gdzieś na jakimś włoskim końcu świata, akurat likwidowali sklep obuwniczy. Ceny takie, że grzechem byłoby nie skorzystać. Zakupiłam każdej kobiecie z rodziny po kilka par, swoich do dzisiaj jeszcze nie rozpakowałam, bo dotąd nie były mi potrzebne, no ale za to miałam możliwość sprawdzić, w jakim stopniu "manie" zapasu włoskich butów podwyższa poziom kobiecej próżności :wyszczerzony:


Jeśli Wam czas pozwoli, to szczerze zachęcam do podróżowania tamtą uroczą okolicą, bo wbrew wyobrażeniom, które można sobie wyrobić jadąc autostradą, jest trasą wyjątkowo łatwą i tych okolicznych gór w ogóle się nie czuje.

Często na długich odcinkach jesteśmy na drodze zupełnie sami, a na dodatek mamy możliwość zatrzymywania się w malowniczych miejscach, u podnóża gór, nad brzegiem nieustannie towarzyszącego nam leniwego strumyku.

Dla potwierdzenia swoich słów, wklejam kilka fotek...


























Po ostatnim noclegu spędzonym na parkingu przed "Miasteczkiem Galicyjskim" w Nowym Sączu...





... w środę w południe wróciliśmy do domu. Planowaliśmy wrócić dopiero w niedzielę, ale co to za podróż, podczas której nie byłoby przygód :szeroki_usmiech


*******



I to jest już definitywny koniec naszego "smakowania Italii". I wcale nie dlatego, że już nam się "przejadła", bo akurat wręcz przeciwnie...

Mam jeszcze jedną nieopisaną podróż do Włoch, ale ta kolejna miała wartość ponadczasową i nie chciałabym, żeby się tu zawieruszyła na jakiejś entej stronie relacji sprzed kilku lat.

O ile kiedyś uda mi się zabrać do jej opisania, to założę oddzielny temat, a tutaj wkleję odnośnik, gdzie jej szukać.

Na zakończenie serdecznie dziękuję że tu ze mną tak długo wytrzymaliście, bo swoją obecnością, wsparciem i zachętą, pomogliście mi ocalić od zapomnienia nasze doświadczenia i przygody, przeżyć radość podzielenia się nimi, co w efekcie przysporzyło nam wiele sympatii i życzliwości.

Wszystkich Czytelników serdecznie pozdrawiamy - Romulusi (Romuś i Lusi)

FINE

BiG Team - 2015-03-16, 20:40

Santa napisał/a:
Witaj Beta, nie sądziłam, że tu zaglądasz

Zaglądamy. Kochamy Włochy, mamy je zaliczone od Wenecji po Sorrento przez Sardynię i Sycylię. Teraz z pewnych względów mniej zwiedzamy, jeździmy bardziej rekreacyjnie. Twoje relacje są super. Ja nie lubię pisać, a Beatce już to wybito z głowy. Coś tam popiszę, ale tak po łebkach.
Dla Ciebie zamiast piwka :roza: :roza: :roza: :roza: :roza:

WODNIK - 2015-03-16, 21:24

Jaka szkoda że to koniec :(
Lucynko, dzięki za to że piszesz, za to że Ci się chce i za to że jesteś odporna na troli i inne forumowe szkodniki.
W wielu miejscach opisanych przez Ciebie byłem, ale tego co Ty nie widziałem.
Myślę że przyczyną jest brak artystycznej duszy u mnie.
Czytanie Twoich opowieści jest dla mnie ucztą duchową.
Dla Ciebie :bukiet: :bukiet: a Romka :pifko
Pozdrawiam :spoko

Tadeusz - 2015-03-16, 22:25

Santa napisał/a:
serdecznie dziękuję że tu ze mną tak długo wytrzymaliście, bo swoją obecnością, wsparciem i zachętą, pomogliście mi ocalić od zapomnienia nasze doświadczenia i przygody, przeżyć radość podzielenia się nimi, co w efekcie przysporzyło nam wiele sympatii i życzliwości.


Lucynko i Romanie, sympatii i życzliwości zapewniliście sobie jak mało kto. Zaryzykuję stwierdzenie, że i przyjaźni również. :bukiet:

Serdecznie dziękujemy. :roza:

:pifko

Agostini - 2015-03-16, 23:10

Pod słowami Janka WODNIKA chętnie i ja się podpiszę. I to obiema rękoma.


Santa napisał/a:
...serdecznie dziękuję że tu ze mną tak długo wytrzymaliście...

O nie nie, to my dziękujemy... i żałujemy, że to koniec, bo to my byliśmy tu cały czas beneficjentami.

Lucynko, :kwiatki: jak miło było odkrywać i „smakować” z Wami bella Italię.
Dziękuję Romkowi za piękne zdjęcia, dziękuję Tobie za niezwykle poznawcze, płynące z serca, pełne emocji i dowcipne przekazy.

Postawienie piwka w tych okolicznościach to sama przyjemność. :pifko

Aulos - 2015-03-17, 11:14

Lucynko, nasze ostatnie wyprawy do Włoch to 2012 i 2014. Rok 2013 opuściliśmy i teraz żałuję, bo mogliśmy podzielić się z Wami gazem i Twoja relacja byłaby o kilka dni dłuższa. Czuję się winny. ;)
Jeszcze raz wielkie dzięki za włoskie smaki i rozbudzanie naszych apetytów.
Wyobraźmy sobie, że to jest kieliszek chianti :pifko :ok

Beta - 2015-03-17, 13:59

Lucynko , dla Ciebie....

:roza: :bukiet: :roza: :bukiet: :roza: :bigok

:ok :pifko

:spoko :spoko :spoko

WHITEandRED - 2015-03-18, 22:47

:spoko
KrzySówka - 2015-03-19, 07:58

,, Santa" -dziękujemy za piekną relację. Jak mało kto potrafisz cudownie opisywać Wasze podróże i ukazywać czar miejsc odwiedzanych. Bardzo lubie Twoje relacje i czekam na kolejne. Szkoda ,że ta się skończyła. Pozdrawiam :spoko :kwiatki: :spoko

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group