Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Grecja - Nasza podróż przez Bałkany do Grecji

Ania i Zdzich - 2013-01-08, 20:00
Temat postu: Nasza podróż przez Bałkany do Grecji
Na dworze zimowy chłód, nasz camper stojący nie wiadomo czemu pod chmurką, a nie pod własną wiatą, która na odmianę okupowana jest przez cinquecento naszej najmłodszej latorośli, pokryty został dość grubo warstwą czegoś białego, czego imienia wzdrygam się wymienić. Złota jesień odeszła w zaprzeszłą zaprzeszłość, aż łza się w oku kręci… Dopadła mnie zimowa deprecha, którą w tym roku postanowiłam leczyć snuciem opowieści o lazurowej wodzie, błękitnym niebie, dzikich górach – o południu Europy właśnie.
Na początku miała być Kreta. Założyłam wątek na forum, szukaliśmy ze Zdzichem równie jak my stukniętych kamperowców, w których towarzystwie byłoby raźniej. Umawialiśmy się nawet z kilkoma załogami, ale potem jak to bywa w życiu – jednym nie odpowiadał termin, inni nie dostali urlopu – koniec końców, pojechaliśmy sami. Ale nic straconego, poznaliśmy kilkoro fajnych ludzi – może kiedyś się uda. I pojechaliśmy nie na Kretę, ale na Bałkany. I do Grecji.
Kreta nie wyszła, 3 tygodnie to za mało – trzeba wtedy trzymać ostrą dyscyplinę czasowo-czasową. Zaplanować i realizować ten plan, żadnych skoków w bok, żadnych awarii samochodu… A świat jest taki piękny… A auto jest takie stare i stale mu coś dolega…

Ania i Zdzich - 2013-01-08, 20:04

Wtorek, 18 września. Katowice – przełęcz Kl’ak (Słowacja)
No właśnie, miała być sobota 15-tego, no w ostateczności niedziela rano… Ale jeszcze trzeba było coś załatwić, kogoś potrzymać za rączkę, pojechać do mechanika – no i tak zeszło. Spakowani przez weekend, pomachaliśmy pa pa naszemu synowi i wyjechaliśmy gdzieś po 20-tej wieczorem. Od lat tak robimy. Wyjechać poprzedniego dnia, choćby przed północą, choćby tylko za Żilinę, byle tylko na bezpieczną odległość, skąd już nie „opłaca się” zawracać… Tym razem dojechaliśmy na przełęcz Kl’ak na Słowacji. Jakieś 40 km na południe od Żiliny. Tam przenocowaliśmy na parkingu pod wyciągami narciarskimi. Noc minęła spokojnie.

Barbara i Zbigniew Muzyk - 2013-01-08, 20:27

:roza:
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 20:37

Środa, 19 września. Przełęcz Kl’ak – Szazhalombatta (Węgry). 305 km.
Rześki poranek, ale pogoda słoneczna. W porannym słońcu miejsce, gdzie się zatrzymaliśmy okazało się urocze, taki spokój. Może tu kiedyś przyjedziemy na narty?

Ania i Zdzich - 2013-01-08, 20:39

Zrobiliśmy kilka fotek i w drogę! Plan dnia był prosty – dojechać możliwie daleko, chcieliśmy jechać na południe, ominąć Budapeszt i wzdłuż Dunaju dojechać do granicy z Chorwacją. Ale za Zwoleniem, aby ominąć płatny odcinek drogi ekspresowej skręciliśmy w boczną drogę – no i trochę pobłądziliśmy, a trochę droga była kręta. W efekcie straciliśmy ze 2 godziny. Jeszcze spacer po miasteczku Vac nad Dunajem, jeszcze zakupy w Auchan na przedmieściu Budapesztu. Zrobiło się ciemno. No trudno – nocą mniejszy ruch, pojedziemy do oporu.
A tu pech – kilkadziesiąt kilometrów za Budapesztem usłyszałam dramatyczny głos Zdzicha:
- ta lampka nie powinna się palić!!! Co to za pie..na lampka!!! – warknął
Postój na pierwszej stacji benzynowej, nerwowe wertowanie podręcznika „Sam naprawiam Fiata Ducato”, kilka telefonów do syna, żeby poszukał informacji w Internecie o grozie sytuacji w jakiej się znaleźliśmy. Koniec końców zostaliśmy na tej stacji. Zdzich obawiał się, że to coś związane jest z układem smarowania, a nie chciał zatrzeć silnika. Słusznie. Na szczęście po kilku godzinach telefon od syna – to nic poważnego tylko woda w filtrze paliwa – ale już było późno i zbyt ciemno by rozbierać filtr. Tuż za stacją był garaż i warsztat. W razie czego może pomogą. Niech dzień jutrzejszy sam martwi się za siebie.

Ania i Zdzich - 2013-01-08, 20:46

Migawki z miasta Vac
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 20:55

ryneczek i Dunaj
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 20:57

jeszcze rynek w Vac
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 21:20

Czwartek, 20 września. Szazhalombatta – Sarajevo (BiH). 525 km.
No, pobudka wcześnie rano. Bezskuteczna próba rozebrania filtru. Zdzich nie daje rady, wścieka się „co za blamaż”. Elektrycy w warsztacie to byli fajni goście. Odłożyli inne zajęcia i wsadzili głowy pod maskę naszego kampera. Okazało się, że wystarczyło lekko pociągnąć za przewód i pokazywało się złącze – a potem już bez kłopotu – w filtrze były dwie krople wody (tyle hałasu o nic) i tyle kłopotu – bez sensu. Może kwadrans, może pół godzinki… Ufff! Można dalej w drogę. Do granicy z Chorwacją dojechaliśmy prawie bez zatrzymania – no na chwilę, żeby uzupełnić paliwo z kanistrów. Zdzich nie chciał „przemycać” paliwa przez granicę… No w końcu to miała być pierwsza poważna granica od czasów Shoengen. :wyszczerzony: Jakoś ta granica było spoko – nikogo nie interesowaliśmy zanadto. Krótkie ścięcie rogu Chorwacji przez Osijek. Granicę BiH przekraczamy w miejscowości Slavonski Sanac. Dalej drogą na południe przez Doboj i Maglaj wzdłuż przepięknego przełomu rzeki Bośni, który kończy się w okolicach brzydkiego, zadymionego miasta Zenica.

Ania i Zdzich - 2013-01-08, 21:25

Widoki zmieniają się, nizina, która ustępuje pagórkom już na południu Węgier zamienia się w górski krajobraz, przyroda staje się coraz bardziej bujna, taka jak u nas w Beskidach. Tylko niepostrzeżenie w miejsce kościelnych wież w niebo strzelają wysmukłe iglice minaretów. W Bośni jakby biedniej. Tu już jest inna Europa, jeszcze bez komerchy. Czas płynie tu chyba wolniej, czuć wspomnienie wojny, ludzie jakby mniej przywiązują wagę do tego co posiadają, a bardziej do wartości, która zwie się wolnością. Czas leczy rany. Za kilka lat wkroczy tu przemysł turystyczny, życie będzie biec szybciej… Ale coś utracimy.
Agostini - 2013-01-08, 21:32

W tym Vacu, to my kiedyś, też zatrzymaliśmy się na noc. Wydawało się ładne, ciche miejsce, nad samym Dunajem. Po wyjściu z kampera, okazało się, że po drugiej stronie ulicy jest jakieś wielkie więzienie i po pewnym czasie, z budek, bacznie zaczynają przyglądać się nam strażnicy.

Dość pospiesznie ściągałem maty z szyb i z zaryglowanymi, na prośbę żony, drzwiami, ruszyliśmy w poszukiwaniu innego miejsca. :)

Ale już znikam, nie przeszkadzam
Aniu- :bukiet:

Ania i Zdzich - 2013-01-08, 21:36

Późnym popołudniem dojeżdżamy do Sarajewa. Zdążyliśmy objechać miasto.Szukaliśmy jakiegoś parkingu, marzyło nam się gdzieś w górach, na terenach olimpijskich. Zrobiło się ciemno. Pobłądziliśmy. W końcu na przydrożnej stacji benzynowej, już poza ruchliwym centrum prosimy o zgodę na zanocowanie. Właściciel (ajent?) nie ma nic naprzeciwko. Pokazuje nam miejsce na placu za stacją. Tuż koło psiej budy. No właśnie – tu problem. Biedne zwierzę, nie dość, że na łańcuchu, obudzone ze snu i rozdrażnione wonią naszej kolacji dostaje prawie spazmów. Budzi resztę psów we wsi. W akompaniamencie szczekania, wycia i ujadania jemy kolację, kąpiemy się. Ale zasnęliśmy. Psy też, ale trochę później.
Piątek, 21 września. Sarajewo – Blagaj.123 km
W nocy było naprawdę zimno. Nasz camperowy termometr rano pokazywał tylko kilka kresek na dworze. Za oknem siąpiło. My z nosami w śpiworach, na nogach skarpety, przykryci puchową pierzyną – jak tu wstać ??!! Ponieważ plany na dziś były, jak zwykle, ambitne z determinacją wylazłam z pieleszy, wkrótce włączony piecyk gazowy i gorąca kawa i herbata dodała nam energii i ochoty do działania.

Ania i Zdzich - 2013-01-08, 21:46

Po śniadaniu opuściliśmy gościnną stację i wróciliśmy do centrum Sarajewa.
Jest to dość dziwne miasto, pełne kontrastów i egzotycznego uroku. Sarajewska starówka – Bascarsija – ma kształt wrzeciona zorientowanego niemalże na osi wschód – zachód. Tu i w najbliższym otoczeniu znajdują się główne zabytki miasta.
Starówkę otaczają dwie ruchliwe ulice – od północy Mala Mustafe Baseskije, od południa Obala Kulina Bala. Ta arteria stanowi jednocześnie bulwar nad rzeką Milijacką.

Ania i Zdzich - 2013-01-08, 21:52

Na zewnątrz znajduje się nowsze, wybudowane w stylu secesyjnym centrum handlowe, jeszcze bardziej na zewnętrz, w kierunku południowo – zachodnim, nowoczesne, rozrastające się w zawrotnym tempie przedmieścia z bankami i hotelami ze szkła i betonu, spomiędzy których gdzie niegdzie wyłaniają się minarety meczetów i dzwonnice i kopuły kościołów. To wszystko połączone pośledniejszą, zwyczajną substancją miasta – bazarami, sklepikami, warsztatami i niską zabudową mieszkalną. Całość robi chaotyczne wrażenie i daje przedsmak Orientu. Na wzgórzach otaczających miasto wybudowano osiedla mieszkaniowe. Po zachodniej stronie miasta na zboczach bieleją ogromne połacie muzułmańskich cmentarzy…
Ktoś napisał na forum, że znalezienie miejsca do parkowania w okolicach centrum graniczy z cudem. Nam się udało! Na małym prywatnym parkingu na końcu zaułka przy głównej ulicy Bascarsiji – Abadżiluk. (pierwsza uliczka w prawo po skręcie w ulicę Abadżiluk). Wjazd co prawda był trudny ze względu na niskie okapy otaczających domów tak charakterystyczne dla starej zabudowy, ale właściciele placyku nie ustawali w zaproszeniach i pomagali w przejeździe. Koniec końców zaparkowaliśmy na 4 godziny za 5KM (2,5euro).

Nomad - 2013-01-08, 21:56

:kawka:

:-P

majmarek - 2013-01-08, 21:56

:bigok
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 22:01

W międzyczasie przestało padać. Zaopatrzeni w przewodniki i aparaty fotograficzne zaszyliśmy się w zaułki starówki. A patrzeć było na co! Po obu stronach ulicy Abadżiluk oraz sąsiednich przecznic rozłożono kramy z rękodziełem. Wystawione przedmioty mieniły się wszystkimi kolorami tęczy, błyszczały miedzią, złotem i srebrem. W powietrzu unosiła się woń wschodnich kadzideł pomieszana z aromatem mocnej, parzonej po turecku kawy i regionalnego pieczywa. Wszystko nam się podobało! No ale narzuciliśmy sobie ze Zdzichem pewną dyscyplinę – najpierw obowiązek (patrz zwiedzanie) a potem przyjemności, jak starczy czasu!
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 22:08

Ruszyliśmy więc najpierw do najważniejszego zabytku stolicy – meczetu Gazi Husrev-Bega. Wzniesiony w XVI w. stanowi podobno jeden z najwspanialszych zabytków islamskich na Bałkanach. Obiekt pomiędzy godzinami modlitw udostępniany jest do zwiedzania. W kasie przy bramie zaopatrzyliśmy się w bilety, przed wejściem zdjęliśmy obuwie a ja szczelnie owinęłam głowę i szyję dużą chustą, którą przezornie miałam przy sobie. Zresztą przy tej pogodzie takie nakrycie wydawało się rozsądne.
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 22:15

Wnętrze oczarowało nas delikatnym pięknem i elegancją, na które składają się i malowidła i rzeźby przedstawiające wzory roślinne i geometryczne. Podłoga szczelnie wyłożona jest barwnymi dywanami. Mihrab (nisza symbolizująca obecność Allaha i wskazująca kierunek do Mekki), oraz Minbar – odpowiednik naszej ambony wykonane z różowego marmuru, misternie rzeźbione stanowią główne elementy wyposażenia. Na parapecie okna, tuż przy minbarze wyłożono egzemplarze Koranu we wielu językach świata.
MILUŚ - 2013-01-08, 22:20

:dobrarob

:brawo:

Ania i Zdzich - 2013-01-08, 22:20

Na zewnątrz meczetu na środku dziedzińca stoi sardvan czyli kamienna rzeźbiona studnia nakryta drewnianym zadaszeniem wznoszącym się na wysmukłych kolumnach. Studnie takie znajdujemy potem we wielu miejscach na Bałkanach, na placach i skwerach, a zwłaszcza przed świątyniami – służą one wiernym do abdestu, czyli rytualnych ablucji przed modlitwą.
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 22:32

Naprzeciwko meczetu, po drugiej stronie ulicy znajduje się, moim zdaniem, najciekawszy z zabytków Sarajewa: jest to medresa Gazi Husrev-Bega, czyli średnia muzułmańska szkoła wyznaniowa. Założona w 1537 r. działa nieprzerwanie od ponad 470 lat. Na wewnętrzny dziedziniec prowadzi bogato rzeźbiony portal. Naprzeciwko wejścia znajduje się sala wykładowa, dookoła dziedziniec okalają bursy uczniowskie – jest ich tradycyjnie 5, każda niespełna 3 x 3 m. (Ilu mogła pomieścić uczniów?). Wszystkie pomieszczenia nakryte są kopułami, z dachu sterczą smukłe kominy przypominające minarety.
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 22:39

Przeczytaliśmy w przewodniku, że od założenia szkoły do 1878 r. wykształciło się tam 10 000 uczniów. Poczyniłam szybkie obliczenie – 10 000 uczniów / 350 lat = 28 uczniów na rok. Niechby tylko 3 roczniki – 28 x 3 = 84. Podzielone przez 5 salek – daje prawie 18 uczniów w bursie – na 9-ciu metrach kwadratowych! To niemożliwe – zaglądaliśmy do środka. A podobno szkoła zapewniała każdemu uczniowi bezpłatne zakwaterowanie i wyżywienie. Albo przewodnik kłamie, albo internaty były jeszcze w innych miejscach. Obecnie na dziedzińcu działa coś w rodzaju antykwariatu. Szkoła i internat zostały przeniesione do sąsiednich nowoczesnych budynków. Sami byliśmy świadkami „przerwy na papierosa” na dziedzińcu tej szkoły.
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 22:50

Następnym punktem zwiedzania był bezistan Gazi Husrev-bega – czyli po naszemu sukiennice. Długi wąski kamienny budynek z wejściami od frontu, tyłu i boku do dziś spełnia swoją pierwotną funkcję.
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 22:57

Po północnej stronie głównego deptaku, na trochę zagubionym placu odnaleźliśmy kolejny zabytek miasta – Starą Synagogę wybudowaną w 1581 r. przez Żydów wygnanych z Hiszpanii. Ponieważ w czasach okupacji tureckiej budowa świątyni wymagała zezwolenia władz, a te stawiały ograniczenia architektoniczne, zarówno synagoga jak i pobliska cerkiew pozbawione są zewnątrz cech sakralnych, przypominają wyglądem zwykłe domy.
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 23:01

Wewnątrz synagogi urządzono muzeum Żydów Bośni i Hercegowiny. Zarówno na parterze, jak i na dwóch rzędach kamiennych empor zorganizowano ekspozycję przedmiotów służących celom kultu, oraz codziennego życia - wyposażenie domów, sklepów i warsztatów. W górnej galerii umieszczono pamiątki Holocaustu.
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 23:02

Mnie najbardziej zachwyciła architektura budynku – kamienne, surowe romańskie (no właśnie, wbrew dacie powstania ROMAŃSKIE) wnętrze z nawą główną przykrytą rzędem kopuł nieodparcie przywodziło wspomnienie kamiennych katedr południowych Włoch lub starej katedry w Salamance.
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 23:09

Kolejną świątynią, którą zwiedziliśmy była katolicka katedra pw. Serca Jezusowego. Wzniesiona została pod koniec XIX w. w stylu neoromańskim i neogotyckim. Wnętrze mieni się żywymi barwami polichromii. Na ścianie bocznej wmurowano marmurową tablicę upamiętniającą pobyt i modlitwę naszego Wielkiego Papieża w Sarajewie w kwietniu 1998 roku.
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 23:20

Na tyłach katedry, po drugiej stronie ulicy Mala Mustafe Baseskije znajduje się kolejny zabytek miasta – łaźnie tureckie. Dziś podobno mieści się tu centrum kultury. Niestety były zamknięte. Zdzich próbował zaglądać do środka przez maleńkie okienka, ale wewnątrz panował półmrok. Łaźnie wciśnięte są w otoczenie nowoczesnych szklanych budynków, w których lustrzanych fasadach odbijają się zarówno osmańskie kopuły jak i wieże katedry. Ciekawe zestawienie architektoniczne – czyżby zamierzone?
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 23:24

Idąc na wschód wzdłuż ulicy Mala Mustafe Baseskije mija się nieodbudowane po wojnie domy. Ich martwe szkielety i puste oczodoły okien stanowią okrutne memento. Czyżby pozostawione celowo?
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 23:29

Po kilkudziesięciu metrach docieramy do kolejnej świątyni – starej cerkwi prawosławnej – jednego z najcenniejszych zabytków Sarajewa. Za niepozornym murem, na obniżonym gruncie, z zewnątrz skromna to budowla. Wieża została dobudowana w XIX w. Tylko barwne malowidła nad wejściami bocznymi zdradzają, że to świątynia. Wewnątrz jaka różnica – przebogate malowidła, rzędy ikon, mieniący się złotem ikonostas i woń kadzidła. I ta cisza. Kilka osób przechodząc od ikony do ikony modli się. Inni palą świece. Przemknęłam, jak umiałam dyskretnie oglądając wnętrze, czułam się jak intruz. W sklepiku przy kościele kupiłam świeczki i wróciłam do środka, do Zdzicha aby je wspólnie zapalić.
Ania i Zdzich - 2013-01-08, 23:49

Oto kilka fotek z cerkwii
frape - 2013-01-09, 01:06

:kawka:
LukNet - 2013-01-09, 06:30

:spoko :kawka:
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 10:46

Agostini napisał/a:
W tym Vacu, to my kiedyś, też zatrzymaliśmy się na noc. Wydawało się ładne, ciche miejsce, nad samym Dunajem. Po wyjściu z kampera, okazało się, że po drugiej stronie ulicy jest jakieś wielkie więzienie i po pewnym czasie, z budek, bacznie zaczynają przyglądać się nam strażnicy.

Dość pospiesznie ściągałem maty z szyb i z zaryglowanymi, na prośbę żony, drzwiami, ruszyliśmy w poszukiwaniu innego miejsca. :)

Ale już znikam, nie przeszkadzam
Aniu- :bukiet:


Nie znikaj, dzięki za bukiet :spoko

WODNIK - 2013-01-09, 11:54

:kawka:
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 12:30

Taką okrężną drogą wróciliśmy na główny plac starówki. Nieoczekiwanie rozpogodziło się. Poczuliśmy głód i znużenie. W maleńkiej piekarence kupiliśmy sobie po burku – tradycyjnym bałkańskim wypieku – jest to połączenie pasztecika z naleśnikiem faszerowane mięsem, serem bądź jarzynami. Nasze były z przepysznym białym bałkańskim serem. Jeszcze były cieplutkie. Wcięliśmy je siedząc na obrzeżu marmurowej fontanny, na środku placu, tuż przy ruchliwej ulicy.
Tak, część oficjalna wizyty dobiegła końca – mieliśmy jeszcze godzinę czasu i tę poświęciliśmy na odwiedzanie sklepów. Właściwie to chcieliśmy kupić pamiątki dla naszych dziewczynek. Tym starszym – Irence i Izie – kupiliśmy (podobno ręcznie ?) kowane cukierniczki, najmłodsza Lilunia dostała od nas prześliczne różowe błyszczące puzdereczko na „koki” czyli na koraliki.

Ania i Zdzich - 2013-01-09, 12:31

Jakie było nasze zdziwienie, gdy po powrocie na parking zastaliśmy nasz kamper dokładnie zastawiony innymi pojazdami. Już, już mieliśmy wyrazić oburzenie, gdy parkingowy zwołał kilku kierowców – właścicieli blokujących wyjazd samochodów i przy ich pomocy wśród zamieszania i ekwilibrystycznych manewrów w niespełna kwadrans udało nam się opuścić parking.
Gdy opuszczaliśmy Sarajewo, jadąc na południe w kierunku Mostaru, z wież minaretów dochodziły śpiewy muezinów (teraz już nadawane przez głośniki) wzywające wiernych na południową piątkową modlitwę. Widzieliśmy wiele ludzi zdążających do meczetów, wielu z nich stało na zewnątrz, przecież piątek to jak u nas niedziela.

Ania i Zdzich - 2013-01-09, 12:34

Sarajewo od Mostaru dzieli (według maps.google.pl) 112 km. Aby przebyć tę drogę potrzeba 1,5 godziny. Nam zajęło 3 godziny. A dlaczego? Powodem była rzeka Neretwa i jej piękno, niewyobrażalne piękno. Turkusowy kolor wody, soczysta zieleń dookoła i błękit nieba dopełniały całości.
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 12:35

Pierwszą połowę drogi, do miasta Konjic odbyliśmy prawie z planem. Przeszkodą były tylko ciężarówki, które trzeba było wymijać na stromych podjazdach. Droga prowadzi przez zbocza górskiej doliny, potem wznosi się na przełęcz, aby opaść dramatycznym zjazdem w dół do miasta. I tu właśnie napotykamy Neretwę. W centrum miasta mijamy most spinający jej brzegi. Jest bajkowo, zatem szukamy miejsca na krótki postój i parę zdjęć. Samochód zostawiamy po mini-marketem a sami wracamy na most. Szkoda, że nie ma czasu aby zejść na bulwar, gdzie właśnie rozlokowały się stragany piątkowego targowiska.
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 12:37

Ruszamy dalej… I jest coraz wolniej. Chciałoby się stanąć na każdym zakręcie, na każdym zakolu. Pomiędzy Konjic a Jablanicą rzeka Neretwa spiętrzana jest kilka razy tworząc turkusowe jeziora rodem z Norwegii lub Szkocji. Tylko niebo inne: bezchmurne, lazurowe, błękitne i ciepłe.
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 12:41

Na punkcie widokowym w pobliżu restauracji, gdzie pieką na rożnach barany, zatrzymujemy się na podziwianie widoków. W dole, w głębokim wąwozie rzeka wije się, nad nią soczysta zieleń, w dali most, nad tym wszystkim skaliste białe góry. Istny „jeleń na rykowisku”.
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 12:45

I tak „marnując czas” przed zakrętem, za zakrętem, przed mostem, na moście i za nim, przed tunelami i dalej za nimi dotarliśmy do Mostaru.
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 12:46

Było po trzeciej po południu. Jako, że zjedliśmy burki w południe, ja nie czułam głodu, ale zlitowałam się nad Zdzichem – prowadził całą drogę. Z wielkim poświęceniem podałam wykwintne zupki instant „ze sztucznym makaronem”. Do zmroku powinno wystarczyć.

Mostar jest fajny i pocztówkowy. Ale tu już wkracza przemysł turystyczny. Przy głównej uliczce prowadzącej do mostu pełno kramów, sklepików i restauracji. Ale atmosfera jakaś bardziej komercyjna. Nie w sposób zatrzymać się przed kramem, przy lichym nawet przedmiocie, aby nie stać się ofiarą nachalnej reklamy. No cóóóż…

Ania i Zdzich - 2013-01-09, 12:52

Skupiliśmy się na zwiedzaniu zabytków. Idąc wzdłuż głównej ulicy w kierunku słynnego mostu, mniej więcej w połowie drogi napotykamy meczet Koski Mehmed-paszy. Tu stróż-kustosz pilnujący wejścia w zamian za niewielką ofiarę pozwolił wejść do środka.
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 12:55

Nie musiałam zakładać chusty. Buty pozostały na progu. Jest równouprawnienie. Meczet pochodzi z początków XVII stulecia. W czasie ostatniej wojny tylko minaret został zburzony. Reszta budynku i wystroju wnętrz cudem ocalały.
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 12:58

Opiekun obiektu, towarzysząc nam w zwiedzaniu z wielce obiecującą miną otworzył niewielkie drzwiczki w południowej ścianie świątyni mówiąc, że wejście prowadzi na mahvil, czyli balkonik, coś na kształt naszego chóru, służący kobietom w czasie modlitwy. Byłam pewna, że zobaczę wnętrze meczetu z perspektywy islamskiej niewiasty… Drzwi były zamknięte. Przepraszam, powiedział, to jest miejsce modlitwy. Za to wywiódł nas na 90 krętych schodów prowadzących na szczyt minaretu. Warto dodać, że sam pozostał na dole. W popołudniowym upale, zamknięci w dusznej klatce schodowej z trudem pokonaliśmy te 90 stopni. Ale widok z balkoniku wynagrodził trudy. Zobaczyliśmy panoramę Mostaru, dolinę Neretwy, turkusową rzekę płynącą tu w wapiennym wąwozie i okoliczne wzgórza.
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 13:01

Idąc dalej w stronę mostu zobaczyliśmy tabliczkę z napisem „Ottoman house”. W przewodniku wyczytaliśmy, że to dom Muslibegowica, jeden z najciekawszych zabytków miejskich Bośni i Hercegowiny. Zbudowany został w XVIII i należał do bogatej rodziny muzułmańskiej. Teraz, jako muzeum jest otwarty dla zwiedzających. Faktycznie ciekawy.
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 13:05

Dalej to już zaczęła się turystyczna starówka. Sklepikarze głośno zachwalali swoje towary, restauratorzy jadło. Na słynnym moście ruch jak na Ponte Rialto. Ale nie w sposób odmówić temu miejscu uroku… Po drugiej stronie Neretwy uliczka zaprowadziła nas do skrzyżowania z głównym bulwarem prawobrzeżnego miasta. Za skrzyżowaniem, po prawej stronie wznosi się wielki, betonowy kościół franciszkanów pw. Św. Piotra i Pawła o nieciekawej, acz monumentalnej fasadzie. Został on odbudowany ze zgliszczy wojennych w 2000 roku. Weszliśmy na chwilę do środka. Odmawiano różaniec a potem Litanię Loretańską.
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 13:11

Było już mroczno, gdy opuszczaliśmy parking w Mostarze. Naszym celem był Blagaj, nieodległe miasteczko leżące u źródeł rzeki Buny – lewobrzeżnego dopływu Neretwy. Po drodze mijaliśmy kilka campingów, ale wyczytaliśmy z przewodnika, że w centrum, tuż obok drogi prowadzącej do wywierzyska znajduje się wygodny parking. Ponieważ nie lubimy płacić za parkowanie, tam właśnie skierowaliśmy koła kampera. Rzeczywiście parking był, po ciemku wydawał się dość sympatyczny, z pięknym widokiem na dolinę i dachy niżej położonej dzielnicy miasteczka. W przeciwległym rogu stał duży niemiecki kamper. Przez nie zasunięte do końca rolety widać było, że jego mieszkańcy oglądają telewizję. Rozlokowaliśmy się „z widokiem” na dolinę. Już wstawiałam wodę na herbatę – gdy nagle usłyszeliśmy puk puk w okno szoferki. Jakiś koleś przedstawiający się jako parkingowy żądał opłaty za parkowanie.
- ile?
- 20 euro – odrzekł bez zastanowienia
- Cooo !!!!!????? - daliśmy gostkowi do zrozumienia, że w takim razie jedziemy na camping – na campingu kosztuje za to samo 10 euro, włącznie z prysznicem i serwisem kampera – wymieniamy jednym tchem, z naszej strony oczywisty blef. Ale poskutkował. Facet wziął 5 euro.
To była jedyna płatna noc w ciągu tych wakacji. Wieczorem poszliśmy jeszcze na długi spacer w dół do starego mostu na rzece, a potem wzdłuż jej lewego brzegu w stronę wywierzyska. Ale było ciemno, więc postanowiliśmy wrócić.

Ania i Zdzich - 2013-01-09, 17:49

Sobota, 22 września. Blagaj, Pocitelj, wodospady Kravice, Medjugorie, dalmatyńskie wybrzeże w Chorwacji. Jakieś 120 km – ale trudno to precyzyjnie określić…

Rankiem okazało się, że parking może jest fajnie położony, ale obok znajdują się śmietniki, a domy poniżej są zaniedbane, podwórka toną w śmieciach i bałaganie. Za to widok na dolinę – wspaniały. Niemcy odjechali, zachłannego ciecia już nie widzieliśmy więcej – może pojawi się wieczorem ;)

Ania i Zdzich - 2013-01-09, 18:03

Po śniadaniu wyruszyliśmy spacerkiem drogą w stronę wywierzyska rzeki Buny. Droga prowadzi wzdłuż doliny – poniżej znajdują się stare, zabytkowe zabudowania, młyn i hodowla ryb. Przed samym wywierzyskiem nad brzegami rzeki rozlokowano liczne restauracje. Stoliki rozłożono po obu stronach rzeki, brzegi łączy most. Tuż u podnóża prostopadłej skały wznoszą się zabudowania klasztoru derwiszów – mistycznego islamskiego bractwa zakonnego. Sceneria jest faktycznie wspaniała. Pionowa skała, granatowa woda wydobywająca się podobno z prędkością ponad 43 000 litrów na sekundę – i biały, zawieszony tuż nad wodą budynek klasztoru.
Zanim turysta wejdzie do klasztoru mija bramę, potem zabudowania gościńca dla pielgrzymów, mały skwer z tarasem. Tam znajdują się stoliki i ławy. Tu można odpocząć.

Ania i Zdzich - 2013-01-09, 18:08

Małe schodki prowadzą nas aż do samego wywierzyska – tu zaczerpnęliśmy 5 litrów źródlanej wody.
Wejście do klasztoru jest bezpłatne. Nikt nie prosi o ofiarę. Kustosz (opiekun, przewodnik, Imam ?) tylko nakazał nam zdjąć obuwie, mnie oczywiście otulić głowę chustą, a jako dolną część garderoby przeznaczył duuuużą bladozieloną płachtę (na Śląsku zwą to zapaską :lol: ). Tak wyposażeni weszliśmy po schodach na górę. Pod nogami mieliśmy miękkie i czyste dywany. Kustosz, wyposażony w odkurzacz, dbał o ich nieskazitelną czystość.

Ania i Zdzich - 2013-01-09, 18:13

To, co uderzyło mnie podczas zwiedzania klasztoru, to wygoda i dostatek, który zapewniały wnętrza. Dużo okien, światło, dywany, miękkie sofy, misternie rzeźbione meble – wszystko to kłóci się z moim pojęciem o ascezie zakonnego życia. Zwiedziliśmy nawet toaletę mnichów – w średniowiecznej Europie rzecz nie do pomyślenia !!!!
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2013-01-09, 18:20

Trasa prawie identiko jak nasza z 2011,wiosna byly Balkany,Jesienia Balkany i Grecja.
No zdjecia wspaniale,ja mam z tych samych miejsc ale nie takiej jakosci.
Dziekuje ze wreszcie piszecie i to jak mowi moja corka po polsku,bo ty mama piszsz nie po polsku bez kresek nad o,s,n.
Drugim razem jedzcie przelomem rzeki Vrbas,potem Jajce,potem juz Neretva.My 2 razy spalismy w Sarajewie pod Parkiem Wodnym/nie tak jak u nas prawie jest pusto,piekny obiekt bilety troche drogie 13 m.k.Ale nocleg za friko.My na nartach bylismy na Bjelasnicy/tereny olimpiady/.Burki w Sarajewie sa inne jak na balkanach.My jedlismy CEVAPCICE.
Nie pisze w szybkiej odpowiedzi ale piwko sie pokaze ,ktore stawiam.Barbara
ps,ciekawa jestem jakie sa jesienia wodospady Kravica,wiosna czyba ze 25 ciekow wody.

Ania i Zdzich - 2013-01-09, 18:20

Opiekun klasztoru, widząc nasze zainteresowanie ale i dezorientację wdał się z nami w dyskusję teologiczną, bardzo ciekawą, ale ze względu na barierą językową, mój brak wykształcenia w tej dziedzinie i tylko intuicyjne podejście w tej sprawie, odpuściliśmy. Mało było czasu, a szkoda, może coś więcej dowiedzielibyśmy się o naszych religiach.

Tam, a potem jeszcze raz w Kruje w Albanii widziałam nie pochowane trumny ze szczątkami zmarłych muzułmańskich nauczycieli (nie świętych – muzułmanie nie mają świętych, nie potrzebują pośredników w kontakcie z Allahem) umieszczone w pokojach – sanktuariach. Trumny były ułożone tak normalnie na cokołach, przykryte haftowaną tkaniną…

Ania i Zdzich - 2013-01-09, 18:33

Po opuszczeniu klasztoru udaliśmy się przez most należący do nadrzecznej tawerny na drugi brzeg rzeki Buny. Stamtąd widok na wywierzysko i klasztor był przewspaniały.
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 18:37

Do kampera powróciliśmy wzdłuż rzeki, a potem przez stary kamienny most Karadjoz-bega z XVI w. Po drodze Zdzisiek próbował odwiedzić meczet, ale był zamknięty. Do południowych modlitw zostało jeszcze trochę czasu.
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 18:46

Czas ten wykorzystaliśmy na podróż na południe wzdłuż drogi nr 17 do Pocitelj. Ale wcześniej straciliśmy ponad pół godziny w Mostarze w hipermarkecie OBI szukając płynu do toalety chemicznej. Płyn ten skończył nam się już wczoraj, a zapaszek w kamperze był taki sobie.
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 18:52

Już dobrze po południu dotarliśmy do Pocitelj. Amfiteatralnie położone miasteczko, w czasie komuny stolica artystów i bohemy. Teraz też ma swój urok. Kampera zostawiliśmy na maleńkim placyku przy drodze.
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2013-01-09, 19:01

Bardzo was przepraszam ale nie moglam sie oprzec poniewaz juz wklejam zdjecia.A kto was poduczyl?
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 19:02

W miasteczku nie ma ulic – są tylko schody wspinające się na górę i chodniki. Jak zwykle na początku drogi witają nas kramy i nachalni sprzedawcy. Ale zaraz powyżej bramy już jest spokojniej. Wokół orientalna architektura. Głównym zabytkiem miasta jest meczet Hadzi-Alija zbudowany pod koniec XVI w. W czasie wojny zniszczony został minaret i kopuła. Zniszczenia zostały zrekonstruowane, meczet urzeka delikatnym pięknem, przez okna wyposażone w kolorowe gomułki dostaje się pastelowe światło.
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 19:14

Nad miasteczkiem góruje ruina średniowiecznej twierdzy, tam próbowaliśmy dotrzeć, ale z powodu upału i braku czasu zawróciliśmy do samochodu. Jednak ze szlaku zrobiliśmy kilka zdjęć na miasteczko i dolinę rzeki Neretwy…
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 19:52

Zaraz za Pocitelj, w miejscowości Capljina skręciliśmy w prawo, na północny zachód drogą nr 6 w stronę miejscowości Ljubuski. Mniej więcej w połowie drogi, za miejscowością Studenci, lokalna droga (kierunkowskaz w lewo na Slap Kravice) prowadzi do jednych z najciekawszych zjawisk przyrodniczych w Bośni i Hercegowinie. Wodospady Kravice na rzece Trebizat stanowią wspaniały pomnik przyrody. Mają one 28 m wysokości, a woda spada amfiteatralnie na szerokości ponad 100 m.
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2013-01-09, 20:02

Ania przeczytaj moj post i zobacz zdjecia z godz 19,01 :spoko
Ania i Zdzich - 2013-01-09, 20:09

U podnóża tworzy się naturalne jezioro z krystalicznie czystą i źródlanie zimną wodą, której temperaturę i rześkość pisząca te słowa miała okazję osobiście doświadczyć. Pozostaliśmy tam do ok. godziny 15. Potem na parkingu, za który musieliśmy zapłacić (!!!!) zrobiliśmy obiad.
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2013-01-09, 23:03

Ania na tym parkingu jest niesympatyczny facet,mowi ja sam Horwat,no i sam nie wiedzial ile wziasc, ze to parking prywatny.Wysyla nas do Medjugorie.Obrazilismy sie i pojechalismy na duzy parking przy restouracji pod Pociteli.Woddospady wieksze sa wiosna,popatrz na nasze zdjecie,ale i tak piekne.Barbara
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 13:49
Temat postu: bałkany wiosną
Dzięki Ci Basiu za podzielenie się Waszymi wspomnieniami - to prawie tak, jakbyśmy tam byli z Wami :roza: My niestety nie byliśmy na wybrzeżu w Albanii, choć miliśmy takie plany, też nie zwiedziliśmy miasta Jajce w BiH - a to z powodów, o których napiszę w relacji - ale nie uprzedzajmy faktów :stop:
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 13:51

Od spotkanych przy wodospadach pielgrzymów dowiedzieliśmy się, że wieczorna sobotnia msza św. w Medjugorie zaczyna się o 18-tej. Zatem już przed 17-tą ruszyliśmy do sanktuarium. Na plac za kościołem, gdzie miała być odprawiona msza, trafiliśmy na czas.
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 13:52

Moje wrażenia z Medjugorie? Są mieszane, zresztą jak ze wszystkich miejsc pielgrzymkowych tego rodzaju… Za dużo sklepów, za dużo zgiełku, za mało ciszy. Ale dobrze, że są. Wielu jest to potrzebne.

Wieczorem wracamy wzdłuż rzeki Neretwy do jej ujścia w Adriatyku. Mamy nadzieję na nocleg przy brzegu rzeki. Nie znajdujemy go ani w Moskovicu, ani dalej. Tak docieramy do wybrzeża dalmatyńskiego, do Jadrańskiej Magistrali, lub jak kto woli do autostrady słońca w Chorwacji. Na nocleg wybraliśmy mały parking na zakolu drogi. Trochę w nocy było za głośno, ale dało się przeżyć.

Ania i Zdzich - 2013-01-10, 13:54

Niedziela, 23 września. Wybrzeże w Dalmacji – wioska Rose na pólwyspie Lustica

Ranek nad Adriatykiem w Chorwacji? Jak myślicie, jaki powinien być? Najpierw obudził nas dźwięk parkującego obok nas samochodu, potem stukot metalowych części czegoś tam. Hałas i już. Wyjrzeliśmy przez okno kampera. Tuż obok nas zaparkował furgon. Właściciel rozstawiał stoisko z warzywami. Zerwaliśmy się na nogi, zrobiliśmy śniadanie. Zdzisiek pobiegł „na zakupy” do sąsiada, kupił kilka pomidorów. Po śniadaniu zrobiliśmy porządek w naszym WC – na parkingu była TOI TOI-ka, więc była okazja.

RODOS - 2013-01-10, 14:07
Temat postu: Relacja
Bardzo piękna relacja. Miło się oglada kolorowe zdjęcia, jak za oknem sypie śnieg. Czekamy niecierpliwie na dalszy ciąg. Takie ciepłe klimaty są nam bardzo bliskie.
Serdecznie pozdrawiamy. Lila i Tadeusz :roza: :spoko

Ania i Zdzich - 2013-01-10, 14:09

Ale widoki były wspaniałe. Towarzyszyły nam zresztą do samego Dubrownika. Za miastem bezskutecznie szukaliśmy sklepu, gdzie moglibyśmy nabyć płyn do toalety chemicznej…
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 14:25

Tak upłynął nam poranek. Za lotniskiem w Dubrowniku droga, mówiąc otwarcie, skończyła się. Zwinęli asfalt i tyle. Po wybojach i w szalejącym kurzu dotarliśmy do granicy z Czarnogórą.
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 14:33

Ale za to za granicą sytuacja zmieniła się diametralnie. Asfalt rozwinięto. Bez kłopotów przejechaliśmy przez Herceg Novi. Zatrzymaliśmy się na kąpiel i zupkę na cyplu u nasady zatoki Kotorskiej. Wybrzeże było trochę zaśmiecone, za to woda w zatoce krystaliczna i ciepła.
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 14:47

W szampańskich nastrojach objeżdżaliśmy zatokę – Risan, Perast, Dobrota… Po południu trafiamy do Kotoru. Kampera zostawiamy na placyku przy stacji benzynowej.
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 16:59

Kotor – nic dodać, nic ująć! Przepiękne dalmatyńskie miasto ze wspinającą się wysoko po zboczach gór twierdzą. Stary Kotor, otoczony murami, to miejsce niezwykle piękne. Znajdziemy tu zabytki romańskie, gotyckie i renesansowe. Całość otaczają fortyfikacje. Pomimo licznych wojen i trzęsień ziemi zachował oryginalną zabudowę. Do miasta wchodzimy przez bramę morską – główną bramę starówki od strony zatoki.
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 17:03

Zaraz za bramą znajduje się plac i rozwidlenie ulic. Ta w prawo na skos prowadzi do głównej świątyni miasta, katedry św. Tripuna.
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 17:16

Katedra została wybudowana w 1166 r. i mieści relikwie świętego męczennika z Azji Mniejszej z 3 wieku naszej ery. Sam kościół powstał już w IX stuleciu jako rotunda, ale w wyniku licznych trzęsień ziemi bywał przebudowywany i wzmacniana była jego konstrukcja. Ostatni kataklizm nawiedził okolice (i nie tylko, bo też północne Włochy) pod koniec XX stulecia. Po zniszczeniach katedra została pieczołowicie odbudowana. Tak samo jak wiele dalmatyńskich katedr stanowi ona przepiękny przykład stylu romańskiego. Nad ołtarzem wznosi się kamienne, bogato rzeźbione cyborium, nad nawami bocznymi umieszczono empory otwarte na świątynię dwoma rzędami triforiów. Zarówno kapitele kolumienek w triforiach jak również kapitele kolumn podpierających sklepienia stanowią wspaniały przykład romańskiej kamieniarki.
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 17:29

W Kotorze znajdują się jeszcze 3 romańskie kościoły: cerkiew św. Łukasza z XII w., kolegiata św. Marii z Rzeki z XIII w, oraz maleńki kościółek św. Anny. Tylko do tego ostatniego nie udało nam się wejść, a podobno jego wnętrze kryje cenne polichromie. Wszystkie świątynie Kotoru, które zwiedzaliśmy, zostały odbudowane ze zniszczeń po ostatnim trzęsieniu ziemi w sposób niezwykle wierny i profesjonalny. Tam, gdzie to było możliwe, użyto oryginalnych elementów kamieniarki, reszta została pieczołowicie odtworzona. Wiemy to od przewodnika, który oprowadzał polską wycieczkę po Kotorze, a którego trzykrotnie spotykaliśmy w każdej z odwiedzanych świątyń.
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 17:40

Poszwędaliśmy się jeszcze trochę po Kotorze, wyjrzeliśmy trochę za mury. Ponieważ już robiło się szaro to postanowiliśmy wracać.
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 18:15

Gdy wyjeżdżaliśmy z Kotoru to zmierzch już różowił wody i brzegi Zatoki Kotorskiej. Wracaliśmy jej południowym brzegiem okrążając półwysep Vrmac. Pewnie byłoby krócej przeciąć go jadąc tunelem, ale bylibyśmy pozbawieni tych wszystkich widoków, które udało nam się jeszcze zobaczyć, zanim zrobiło się całkiem ciemno. A ciemno zrobiło się w okolicy dawnej saliny przy wjeździe na półwysep Lustica. Pomysł, aby tam znaleźć nocleg wykiełkował w mojej głowie po lekturze przewodnika, którego autorka wychwalała dzikość tej okolicy.
Miała po stokroć rację, było do tego stopnia dziko, że drogi były prawie nie oznakowane i kilka razy błądziliśmy. Nie wspomniała tylko, że aby dotrzeć do rybackiej wioski Rose, która znajduje się na końcu tego półwyspu, droga będzie musiała się wznieść dziesiątkami serpentyn na wysokość ponad 500 m. Aby potem opaść znów dziesiątkami serpentyn do samej wioski. Pomysł, aby znaleźć sobie przytulną plażę po drodze spalił na panewce – byliśmy po prostu za wysoko! Za to mieliśmy cudowne nocne widoki na skąpany w światłach przeciwległy brzeg zatoki.

Ania i Zdzich - 2013-01-10, 18:40

Sama wioska Rose, jak się okazało nazajutrz, jest prześliczna i warto było tam pojechać. Jest to maleńki porcik o nadbrzeżu tak wąskim, że nie przejedzie nim żaden samochód. Dlatego mieszkańcy zostawiają swoje pojazdy na niewielkim parkingu tuż przed wejściem do wioski. Za to łodzie cumują tuż przy samych domach. My stanęliśmy kamperem na tymże parkingu, tuż nad samą wodą. Przez otwarte okno w nocy słyszeliśmy szmer wody i fale łagodnie odbijające się o beton nadbrzeża.

Poniedziałek, 24 września. Wioska Rose – plaża przed Barem, ok. 90 km

Szum morza i głosy mew nie pozwoliły nam pozostać za długo w łóżku. Zerwaliśmy się wcześnie rano, po porannej kawie i herbacie Zdzich poszedł na rekonesans do wioski a ja… wskoczyłam do wody. Po prostu NIE DAŁO się opanować i zaczekać aż wróci. Woda tam była kryształowo czysta i ciepła. Po powrocie Zdzicha ja zaczęłam przygotowywać śniadanie a on poszedł się kąpać.

Ania i Zdzich - 2013-01-10, 19:04

Po śniadaniu poszliśmy jeszcze raz na spacer do wioski, zaszliśmy aż za cypel, na którym stoi mała kapliczka. Za cyplem jest przyjemny ośrodek wypoczynkowy z bungalowami krytymi trzciną, a w morzu, niedaleko brzegu leży wrak dość dużego okrętu.

Było tam tak pięknie, że nie chciało się wyjeżdżać! A plan mieliśmy taki, aby pojechać na przeciwległy brzeg półwyspu, do ośrodka Plavi Horizont, gdzie podobno bazę miał polski klub nurkowy o nazwie „Czarna Perła”. Tam chcieliśmy pozostać jakiś czas, aby Zdzich mógł sobie ponurkować.

Ania i Zdzich - 2013-01-10, 19:09

Gdy dojechaliśmy do ośrodka, okazało się, że klubu już tam nie ma – nurkowie przenieśli się do Herceg Novi, gdzie pewnie mieli liczniejszą klientelę. Dowiedzieliśmy się o tym od przygodnie spotkanych młodych ludzi z Łodzi, którzy przyjechali tam ze swoimi dziećmi na wakacje, a którzy byli znajomymi nurków z klubu.

Nie chcieliśmy już wracać na przeciwległy brzeg Boki Kotorskiej, przejeżdżaliśmy przez Herceg Novi onegdaj – całe wybrzeże było zbyt zatłoczone i obawialiśmy się, że nie znajdziemy tam noclegu „na dziko”.

Ania i Zdzich - 2013-01-10, 19:12

Ale zanim tam dojechaliśmy to podziwialiśmy piękne widoki na zatokę Kotorską z wysokości półwyspu Lustica
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 19:17

Zatem zmieniliśmy plany – postanowiliśmy zwiedzić riwierę od Budvy do Baru, a potem przejechać starą drogą przez góry do Viprazaru nad jeziorem Szkoderskim, aby potem jadąc jego południowo – zachodnim brzegiem wrócić na riwierę w okolice Ulcinija. Chcieliśmy zwiedzić podobno bardzo ciekawą starówkę, zajrzeć jeszcze na plażę a potem przekroczyć granicę Albanii. Na to wszystko chcieliśmy poświęcić 2 dni – czyli noc z wtorku na środę mieliśmy spędzić już w Albanii, aby w czwartek rano być już w Grecji.

Ale sprawy potoczyły się zupełnie inaczej – a czemu? Ale o tym w jutrzejszej relacji.

Na razie wszystko szło zgodnie z planem. Po kąpieli w ośrodku Plavi Horizont (zaczęło zbierać się na burzę) wyruszyliśmy w drogę i do Budvy dojechaliśmy wczesnym popołudniem. Trochę czasu zajęło nam znalezienie parkingu niedaleko starówki – o bezpłatnym parkowaniu mogliśmy zapomnieć. W końcu znaleźliśmy dość duży parking z wolnymi miejscami niedaleko plaży. Stamtąd wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta.

Ania i Zdzich - 2013-01-10, 20:29

Pokręciliśmy się po wąskich zaułkach starego miasta, doszliśmy na plac, gdzie stoi katedra św. Jana, zajrzeliśmy do jej wnętrza. Byłoby bardzo piękne z wieloma elementami pochodzącymi z pierwotnego, romańskiego okresu budowy, gdyby nie koszmarny nowoczesny fresk przedstawiający chrzest w Jordanie, który zajmuje całą niemal ścianę wschodnią prezbiterium. Zarówno dobór barw, jak i sposób przedstawienia tematu wprowadzał do wnętrza atmosferę niepokoju, by nie rzec grozy i stanowił dysonans pomiędzy wyważonym pięknem architektury i wystrojem prezbiterium. Przemykaliśmy zatem chyłkiem przez główną nawę, próbując tak robić zdjęcia, aby „dzieło” to nie znalazło się w kadrze. Raz tylko sfotografowałam widok nawy głównej, a to na dowód prawdziwości moich słów. Jeśli się ze mną nie zgadzacie – walcie prosto z mostu!
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 20:48

Pozostałe dwie romańskie świątyńki Budvy – zarówno kościółek św. Marii In Punta z IX w. jak i cerkiewka św. Sawy – były zamknięte, więc zobaczyliśmy je tylko od zewnątrz. A szkoda – bo podobno wnętrza zawierają cenne dzieła sztuki. (Oby nie takie same jak w katedrze :szeroki_usmiech ). :szeroki_usmiech
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 20:53

Następnie przez bramę lądową wyszliśmy w stronę miejskiej plaży i idąc wzdłuż brzegu podziwialiśmy starówkę budvańską zamkniętą w potężnych pierścieniach wysokich murów z miejsc, z których prezentuje się najokazalej. Po pokonaniu pewnego dystansu, za hotelem na cyplu znajduje się punkt widokowy, skąd najczęściej fotografowana jest Budva na pocztówki i do przewodników – na tle soczystej śródziemnomorskiej roślinności, majestatycznych białych gór, w otoczeniu turkusowego morza i wyspą św. Mikołaja leżącą na przeciw, którą z Budvą łączy podobno podwodna mierzeja leżąca niespełna metr pod wodą.
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 20:56

W Budvie w wielu miejscach, które odwiedzają turyści, umieszczono tablice informacyjne zawierające mapę riwiery z zaznaczonymi miejscami, które warto zobaczyć. Wśród nich był monastyr Praskvica, podobno pochodzący z XII w. Ponieważ miejsce to było po drodze w kierunku Baru, postanowiliśmy tam zajrzeć.
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 21:01

Faktycznie, parę kilometrów za Budvą przy szosie głównej zauważyliśmy drogowskaz do klasztoru. Kierował w lewo, w stronę gór. Nie zastanawiając się zbytnio skręciliśmy w boczną, wąską drogę o nienajlepszej nawierzchni. Jedziemy tak kilometr a tu klasztoru ani słychu ani dychu… Na domiar złego droga zaczyna się wspinać coraz bardziej stromo pod górę, a jest taka wąska, że niepodobna zawrócić! Niebawem poczęła kręcić szalonymi serpentynami, skąd widoki mogły przyprawić o zawrót głowy. Mieliśmy Budwę, wyspę św. Mikołaja i całe wybrzeże z lotu ptaka. Zaczęłam się zwyczajnie bać o sprzęgło i hamulce naszego auta. Zdzich, jak to on w takich wypadkach, wykazywał żelazne nerwy. Nie mam pojęcia jak wysoko zajechaliśmy. Pierwsze w miarę płaskie miejsce napotkaliśmy chyba w połowie wysokości przybrzeżnych gór! Był to mały parking, jak się potem okazało przy niewielkim cmentarzyku i pomniku poległych tu w czasie wojny żołnierzy.
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 21:17

Nieopodal, wśród drzew zauważyliśmy jakieś zabudowania, które na upartego mogły być klasztorem. Ruszyłam zaciągnąć języka – okazało się, że to nie klasztor a kilka zagród, coś na kształt czworaków otoczonych wspólnym murem. Jedno gospodarstwo było zamieszkałe – jacyś młodzi ludzie prali na kamiennym podwórku dywany. Spytałam ich o monastyr, niestety nie pamiętałam nazwy bo do głowy by mi nie przyszło, że jest tu ich więcej!
- a który? – spytał mnie gospodarz domu – najbliższy jest kilometr stąd pod górę tą samą drogą
- a jak długo na piechotę? – spytałam, bo w duchu już obiecałam sobie nie ruszać dalej kampera
- pół godziny – odparł i wrócił do pracy, nie był zbyt rozmowny, mimo, że dobrze mówił po angielsku
Wróciłam do Zdzicha, zdałam mu relację z rozmowy, tak przedstawiając fakty, aby odwieść go od dalszej wycieczki. Ale kto nie zna mojego upartego męża? Na argumenty, że nie wiadomo, czy to jest to, czego szukamy, jak właściwie jest tam daleko i jak stromo, czy zastaniemy zabytek otwarty, czy zamknięty, że już jest późno, że trzeba stąd zjechać i najlepiej jeszcze jak będzie jasno, że nie jedliśmy obiadu (tu starałam się dotrzeć do niego przez mocny argument), że mieliśmy dziś jeszcze w planach Stari Bar. Itd. Itp….
- popatrz jak tu jest pięknie, jest jeszcze wcześnie, popatrz jak słońce mocno grzeje – zaargumentował - możemy auto tu zostawić i pójść na piechotę my, starzy turyści. W końcu Ty wymyśliłaś ten monastyr, ale jeśli bardzo nie chcesz to OK., ze mną jak z dzieckiem…
We mnie zawrzało, jak zwykle na taką gadkę.
- A właśnie, że pójdę, sama lub z Tobą – obraziłam się, pospiesznie weszłam do kampera po okrycie na głowę i ruszyłam z kopyta w drogę.
Zdzich chcąc, nie chcąc zrobił to samo, ale trzeba mu przyznać, że zapamiętał o aparacie fotograficznym i zamknięciu auta.
Parę chwil szliśmy tak osobno, ja przodem, on próbował mnie dogonić. Ale naprawdę było gorąco, szliśmy otwartą przestrzenią, więc wkrótce nie wytrzymałam tempa. Odobraziłam się. Droga z początku opadała w niewielką kotlinkę, po obu stronach były sady, opodal rozrzuconych było kilka gospodarstw. Komu u licha chce się mieszkać na takim pustkowiu? Po kilkuset metrach droga zaczęła znów piąć się pod górę, i to tak nie na żarty! Dobrze, że chociaż auta już nie męczymy. Po dwóch lub trzech zakrętach weszliśmy w las. Uff, nareszcie cień. Wycieczka zaczęła mi się podobać. W lesie pokonaliśmy jeszcze następne z pięćset metrów, w sumie już na pewno więcej niż kilometr.

Ania i Zdzich - 2013-01-10, 21:24

Po drodze spotkaliśmy wędrowca, który schodził z góry. Wygląd miał dość niecodzienny, wiek koło 80 lat, potężnej postury, rozwiany siwy włos, biała broda, w ręku wielki pielgrzymi kostur jak u świętego Jakuba, na plecach tobołek. Czyżby święty Mikołaj na urlopie? Zapytaliśmy go, jak daleko jest do klasztoru.
- którego? – zadał podobne pytanie
Powiedzieliśmy, że nie pamiętamy nazwy, ale tego najbliższego.
- najbliższy to Rustovo, to żeński klasztor, dalej w górach jest taki a taki, potem dalej następny, oba męskie – Wymieniał różne nazwy, teraz już nie pamiętam, jakie – a po drugiej stronie grani jest najciekawszy z nich, jak się pospieszycie to jeszcze dziś dojdziecie…
- oj nie, dziękujemy, my tylko do tego najbliższego – przerwałam mu, już ze zgrozą w duchu wyobrażając sobie nocleg pod chmurką w górach bez obiadu i kolacji. No, może mnisi by nas nakarmili i przenocowali?
- no to do Rustova macie jakieś pól godziny, idźcie z Bogiem – i poszedł w swoją stronę
Najchętniej bym się wycofała bo zrobiła się już prawie piąta po południu. Ale mi było wstyd – przed wędrowcem, oczywiście. Mój Boże – pomyślałam – na świecie najwyraźniej takich wariatów jak my lub gorszych jest więcej niż przypuszczamy, co w danym momencie było dla mnie pocieszeniem garbatego.
Droga prowadziła dalej przez las, ale już nie tak stromo. Łagodnie trawersowała zbocze góry. Na kolejnym zakręcie, trochę z drogi, w lesie zobaczyliśmy dziwny obrazek – młoda zakonnica myła samochód. Sam fakt w sobie nie miałby nic dziwnego, gdyby ten samochód, a raczej stary busik, nie był pozbawiony kół. Stał na słupkach i był kolorowo pomalowany w jakieś postacie z bajek!
Spytana o drogę, powiedziała, że to tuż, tuż, jeszcze 5 minut. Dla niej było oczywiste, że ktoś z zagranicy chce obejrzeć jej klasztor! W przekonaniu tym umocnił mnie fakt, że jeszcze przy bramie klasztoru spotkaliśmy jakiś ludzi, właśnie wychodzących, którzy też nie wyglądali na mieszkańców Dalmacji.
Tak się zagalopowaliśmy widząc powyżej drogi jakieś kamienne zabudowania, że minęliśmy chodnik prowadzący do klasztoru. Musieliśmy przejść jeszcze z dwieście metrów, aby się przekonać, że to było gospodarstwo a nie klasztor.
Jak już wreszcie dotarliśmy do furty w murach otaczających monastyr, była piąta. Tablica na bramie głosiła, że właśnie teraz siostry się nie modlą i goście są mile widziani. Zatem zadzwoniliśmy do furty… Musieliśmy dzwonić jeszcze dwukrotnie, zanim brama się uchyliła i ukazała się w niej postać mniszki – zresztą też bardzo młodej. Obrzuciła mnie spojrzeniem i powiedziała, że przyniesie mi coś do. okrycia. Szal, jaki miałam starczył do zasłonięcia ramion, ale przecież byłam w krótkich spodniach! I znów dostałam taką zapaskę, jak w klasztorze derwiszów. Wprowadziła nas na mały dziedziniec, na środku stał nieduży kościółek, wokół ogródek pachnący ziołami, opodal budynek klasztoru z zewnętrzną galeryjką i dwa skrzydła krużganków z podcieniami. Widoczek jak z bajki. Całość była nie wiadomo jak stara – równie dobrze mogła mieć 500, co 10 lat. Wszystko było schludne, świeżo pomalowane, trawniki przystrzyżone, chodniki zmiecione. Zaprowadziła nas do kościoła i skromnie się usunęła w bok stojąc u drzwi. Ale nie byliśmy sami. Nie wiem jak Zdzich, ale ja czułam się nieswojo. Zawsze tak czuję się w kościele prawosławnym, który nie jest po prostu tylko zabytkiem, gdyż nie wiem, jak się zachować. A tu jeszcze ta mniszka. Pobyliśmy tam chwilę, po wyjściu Zdzich spytał, czy można zrobić zdjęcie. Siostra skinieniem głowy pozwoliła

Ania i Zdzich - 2013-01-10, 21:36

Nie był to koniec zwiedzania. Zaprowadziła nas jeszcze w stronę klasztoru, po schodkach od tyłu siostry miały nowo wybudowaną drewnianą kaplicę – wszystko pachniało tu żywicą. Kaplica wyglądem przypominała dobrze znane nam kapliczki podhalańskie. Lecz wyposażona była na wschodni sposób – złoty ikonostas, ikony duże i małe, pełno złota i srebra. Po wyjściu z kaplicy zostaliśmy zaprowadzeni do małego sklepiku, gdzie siostry handlowały robionymi przez siebie miodem, herbatami, ziołami. Były tam również ikony oraz małe reprodukcje. Kupiliśmy jedną i paczkę aromatycznej herbaty dla syna.
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 21:44

No a potem pędem do samochodu. Byliśmy przecież bez obiadu! Widmo konieczności zjazdu z góry w ciemności było coraz bliższe. Wiedziałam, że nigdy przenigdy na to się nie zgodzę! W końcu miejsce, na którym zostawiliśmy kampera doskonale nadawało się na nocleg – oferowało taaaakie widoki!

Zdzich obstawał przy obiedzie i zjechaniu na nocleg na wybrzeże jeszcze przed zmrokiem. Trudno. Menu było znów „na szybko” – zupa instant „ze sztucznym makaronem” i przywieziona z Polski konserwa mięsna własnoręcznie przygotowana przeze mnie przed wyjazdem. Do tego chleb. Na sałatkę nie było czasu. Podczas gdy ja robiłam obiad Zdzich latał z aparatem starając się uwiecznić jak najdokładniej piękno, które nas otaczało.

Ania i Zdzich - 2013-01-10, 21:50

Na zjazd z góry zostawiłam sobie dziesiątki „zdrowasiek”. Odczuwałam przy tym naiwną wiarę, że skoro włożyliśmy w tym dniu tyle pielgrzymiego trudu to Moce Niebieskie nie mogą być obojętne na nasz los! Tak też było. Zjechaliśmy. Okładziny hamulcowe były całe.
Należy jeszcze dodać, że gdy już zbliżaliśmy się do skrzyżowania z główną szosą, po lewej stronie drogi zauważyliśmy drogowskaz: Monastyr Praskvica kierujący w lewo od drogi, którą zjeżdżaliśmy! Jakże mogliśmy go nie zauważyć jadąc w tamtą stronę? Monastyr był tuż przy szosie a myśmy go ominęli! Ale już nie chciałam tam zachodzić…
Zrobiło się zupełnie ciemno. Teraz mieliśmy podstawowe zadanie: znaleźć nocleg. Najlepiej tuż nad morzem, ale na dziko i w pewnej odległości od szosy. Zważywszy jak wąski jest pas wybrzeża pomiędzy górami, szosą a plażą i jak gęsto zagospodarowany, zadanie wydawało się prawie niewykonalne.
Ale udało się. Jakieś kilka kilometrów przed Barem. Nie pamiętam już nazwy miejscowości, ale z plaży doskonale było widać port i zabudowania rafinerii w Barze. Po prawej stronie mieliśmy szeroką zatokę. Pas kamienistej plaży był wąski, lecz wystarczający aby umieścić na niej kilka parasoli. Na plaży był bar przykryty trzciną, jeszcze czynny, bo wewnątrz paliło się światło. Przy barze niewielki parking dla klientów. Położony kilka metrów niżej od szosy i w pewnej od niej odległości. Z parkingu nie było widać ani słychać mknących magistralą pojazdów – tylko szum morza. BINGO! Zdzich do tego stopnia nie wierzył naszemu szczęściu, że chciał prosić właściciela baru o zgodę.
- Idźmy na wino, bo jak coś u niego zamówimy to będziemy jego klientami! – zaproponowałam – a, że zostaniemy potem na noc – to naturalne, przecież nie prowadzi się po alkoholu!
Tak też zrobiliśmy. Gospodarz trochę był zdziwiony tak późnymi gośćmi, widać już się zwijał do domu. Towarzyszył mu też jakiś kolega, który siedział z nosem w komputerze. Nie wiem, czy ten drugi został tam na całą noc. Gospodarz przyniósł nam dwie małe butelki Vranaca, takie, jakie podają w samolotach, po 3,50 euro każda. Usiedliśmy na tarasie. Było przyjemnie, bo miejsce było osłonięte od wiatru a ten wzmagał się z każdą chwilą. Morze huczało. Spienione fale uderzały o wielkie głazy, które były na końcu plaży. Zdzich przyniósł aparat i statyw. Księżyc co chwilę wychodził zza mknących po niebie chmur oświetlając srebrną poświatą wodę w zatoce. Niektóre zdjęcia fajnie wyszły. To był naprawdę przyjemny dzień!

Ania i Zdzich - 2013-01-10, 22:07

Wtorek, 25 września. Plaża przed Barem – „gdzieś” naaaaad brzegiem jeziora Szkoderskiego. ??? km.

Początek dnia był przewidywalny i całkiem niezły. Po Vranacu spało się dobrze, szum fal potęgował uczucie szczęścia. O świcie, po spojrzeniu w okno i szybkiej ocenie sytuacji, stwierdziłam, że warto byłoby przed śniadaniem zażyć kąpieli morskich. Zaparzyliśmy sobie kawę i herbatę. Zdzich, jak to Zdzich, znów zaczął dzień od przeglądu podstawowych urządzeń technicznych w kamperze. Coś go widać zaniepokoiło bo z „zenzy” technicznej wyjął miernik uniwersalny. Jako, że stresuje mnie generalnie widok coraz to większej ilości narzędzi wożonych w kamperze, wyszłam na plażę, aby trochę pokontemplować. Było już ciepło, ale po niebie waliły ciemne chmury. Morze było spienione, fale uderzały z hukiem o brzeg.

Ania i Zdzich - 2013-01-10, 22:15

Miałam ogromną ochotę wejść i popływać – przecież taka okazja się już dziś nie powtórzy! Siedziałam tak i w duchu oceniałam swoje szanse na przeżycie w tej morskiej kipieli, gdy dobiegł mnie głos Zdzicha. Prosił o pomoc przy nalewaniu wody destylowanej do celek akumulatora. Dziwnym trafem ostatnio ubywało jej za dużo.

Już odeszła ochota do kąpieli. Było parno, zanosiło się na burzę. Po śniadaniu pojechaliśmy do Baru. Ale najpierw do tego „nowego” – portu nad morzem. Stwierdziliśmy, że to jest chyba ostatnia okazja do kupienia płynu do WC chemicznego. Sprawunek zajął nam trochę za dużo czasu – ale przynajmniej próba zakończyła się powodzeniem. Dzierżąc dumnie butelkę ze specyfikiem wróciliśmy do samochodu, którego zaparkowaliśmy w osiedlowej uliczce przy nadbrzeżu.

Ania i Zdzich - 2013-01-10, 22:18

Gdy dojechaliśmy do Starego Baru było koło 11-tej. No, pomyślałam, godzinka, może dwie i o pierwszej pojedziemy dalej. Stanęliśmy na dużym parkingu przed wejściem do miasta. Roztaczał się stąd piękny widok na otoczone murami ruiny i na majestatyczne góry.
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 22:23

Po parkingu kręcił się podejrzany facet, parkingowy? Nie parkingowy? Niby nie było cennika, ale obawialiśmy się o powtórkę historii z Blagaju.

Na parking przyjechali inni turyści kamperem. Facet nas i ich ignorował. Zostawiliśmy zatem auto i poszliśmy zwiedzać.

Stari Bar to istotnie zadziwiające zjawisko. Jest pięknie położony, ale wbrew swoim walorom krajobrazowym i historycznym nie stanowi „wabika” turystycznego – wioska dookoła jest ospała i dziwnie prowincjonalna. Geneza miasta sięga starożytności. Dzięki swojemu położeniu na zbiegu ważnych szlaków komunikacyjnych i handlowych zyskiwał na znaczeniu i bogactwie. Aż do XIX w miał ważne znaczenie strategiczne. Dlatego nie dziwi determinacja Czarnogórców walczących o odzyskanie miasta z rąk tureckich w 1878 roku. To oni walnie przyczynili się do upadku miasta. Aby zmusić Turków do jego opuszczenia nie zawahali się przed zbombardowaniem miasta i uszkodzeniem akweduktu doprowadzającego doń wodę. Turcy zostali zmuszeni do opuszczenia Baru. Ale większość jego mieszkańców też… Od tego czasu zaczął się powolny upadek. Domy opustoszały, zaczęły popadać w ruinę. Dzieła dopełniło trzęsienie ziemi w 1979 roku.

Ania i Zdzich - 2013-01-10, 22:50

Dziś Stary Bar to jeden wielki skansen archeologiczny. Otoczony potężnymi murami, których najwyższym punktem jest cytadela będąca twierdzą w twierdzy. Do miasta prowadzi tylko jedna brama, obronnie sklepiona, przeprowadzona pod podwójnym łańcuchem murów
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 23:07

Mury właściwie nie ucierpiały – były najmocniejszym punktem fortyfikacji. Wewnątrz – na pierwszy rzut oka to rumowisko kamieni, trudno tu nawet dopatrzeć się zamysłu architektonicznego. Stary Bar nie wytrzymuje pod tym względem konfrontacji z Pompejami. Pomiędzy zwałami kamieni wyrastają rekonstrukcje budowli – pałaców, kościołów. Nie jestem fachowcem, ale mam obawy, że odbudowa tych obiektów nie jest przeprowadzana z tym samym kunsztem co rekonstrukcja kościołów w Kotorze, przywodzi raczej na myśl dzieło sir Artura Evansa w Knossos – ale to było sto lat temu!
Ania i Zdzich - 2013-01-10, 23:23

Pomysłodawcy odbudowy projektują utworzyć w Barze coś na kształt żywego rezerwatu historycznego, który mógłby stać się Mekką artystów. Planuje się organizację wystaw, imprez artystycznych i plenerów malarskich. Projekt wielki i wart pochwały, tylko rekonstrukcje przy użyciu betonu budzą moje wątpliwości.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 15:15

Gdy eksplorowaliśmy zabytki Starego Baru niepostrzeżenie wyjrzało słońce. Ale zrobiło się niemiłosiernie gorąco i duszno. Mimo to obeszliśmy całą trasę turystyczną i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wróciliśmy do kampera.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 15:32

Była druga po południu. Nie zrażeni godzinnym opóźnieniem skierowaliśmy się na „stari put do Viprazaru”. Droga ta, w odróżnieniu od nowej płatnej autostrady do Podgoricy poprowadzonej głównie tunelem pod górami wije się niezliczoną ilością serpentyn po zboczach gór aż do przełęczy Sutorman, aby potem zejść w dół do Viprazaru nad jeziorem Szkoderskim takąż ilością serpentyn. Niestety obawiamy się, że od czasu wybudowania nowej drogi nikt nie kiwnął palcem w lewym bucie aby zadbać o jakość nawierzchni tej starej. A szkoda. Pod względem widoków mało ma sobie równych. Niestety pokonując dziurę na dziurze nie mogliśmy uzyskać prędkości większej niż 40 km/h. A w dodatku na tej drodze najprawdopodobniej jakiś uciekający spod kół kamień zrobił krzywdę podwoziu naszego kamperka.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 15:41

Ale nie uprzedzajmy faktów. Gdy dojechaliśmy do Viprazaru była może trzecia, może kwadrans później, samo miasteczko niczym się nie wyróżniało, było raczej biednie i niechlujnie – za górami cała ta Czarnogóra to Czarnogóra klasy „B”. Ludzie, widząc nasz kamper, pomyśleli: „oj przyjechali bogacze, może ich oskubiemy”. W całej okolicy w atmosferze czuć było taki zamysł. A to jadło w restauracji, a to wycieczka łódką, a to świeże ryby wyłowione wprost z jeziora, a to domowa rakija… Nie potrafiliśmy spokojnie się rozejrzeć ani docenić uroku miejsca.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 15:47

Uciekliśmy w góry na drogę prowadzącą wzdłuż czarnogórskiego brzegu jeziora, tak jak wcześniej planowaliśmy. W przewodniku wyczytaliśmy, że „…niezapomnianych wrażeń dostarcza samochodowa lub rowerowa wycieczka wzdłuż południowo – zachodniego wybrzeża jeziora Szkoderskiego od Viprazaru do granicy z Albanią…” – co, w dowolnej interpretacji, mogło oznaczać co najmniej taką samą jakość drogi, jak ta, którą tu przyjechaliśmy. Ale nic to, czego nie robi się dla podniesienia poziomu adrenaliny…
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 15:53

Droga według mapy ma 35 km. Wydawało nam się, że przebyliśmy już ponad jej połowę, a dalej wspinaliśmy się w górę. Jezioro pozostawało gdzieś hen w dole… Na początku mijaliśmy wioski gdzie po obu stronach drogi mieszkańcy rozstawili stoiska ze swoimi wyrobami: miód, oliwa, rakija. Potem zabrakło już wiosek i straganów. Droga wznosiła się w górę. Z wysokości mogliśmy podziwiać piękno jeziora.
Jego kraniec w okolicach Viprazaru o tej porze roku był po prostu podmokłą łąką poprzedzielaną odnogami rzeki. Tam mają stanowiska stada wodnego ptactwa. Całe zresztą jezioro stanowi rezerwat przyrody. Ale dalej na południe, wciśnięte w pasma górskie, które po stronie czarnogórskiej są wyższe i bardziej „zdecydowane” jezioro zostaje ujarzmione w mniej więcej stałej linii brzegowej. Niedaleko brzegu wystają ponad taflę wód maleńkie wysepki, które ongiś ludzie spragnieni spokoju i obcowania z Bogiem i przyrodą zamienili na swoje pustelnie. Tak powstały klasztorki i cerkwie. Do niektórych z nich, nadal czynnych, można dopłynąć łodzią.

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 15:56

Nam pozostało podziwianie wysp archipelagu Krajinski tylko z góry. Co pewien czas, jak była okazja stawaliśmy, aby zrobić zdjęcia.
Nomad - 2013-01-13, 15:56

:kawka:
Ania i Zdzich napisał/a:
W przewodniku wyczytaliśmy, że „…niezapomnianych wrażeń dostarcza samochodowa lub rowerowa wycieczka wzdłuż południowo – zachodniego wybrzeża jeziora Szkoderskiego
:chytry

...no dostarcza-my po kilkunastu kilometrach wycofaliśmy się....ale to było z 15-e lat temu...może coś się zmieniło?Z chęcią poczytam co dalej :spoko

( sorki ...wciąłem się za późno)

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 16:00

Aż dojechaliśmy do tej szkoły… Z początku to wcale nie wiedzieliśmy, że to szkoła. Przy drodze był przystanek autobusowy, który wyglądał tak, jakby żaden autobus tu nie zawitał od czasów Josipa Bros Tito, po lewej jakiś wymarły dom z biurem na parterze, a powyżej zabudowania czegoś tam, co na drogę patrzyło pustymi oczodołami wypalonych okien… Sceneria jak po wybuchu termojądrowym.
Ale koło obiektu był płaski placyk doskonale nadający się na zaparkowanie samochodu i sprawdzenie co tam właściwie może stukać i chrzęścić pod spodem. Ja do tej pory nic nie słyszałam, ale Zdzich wyczulony na dźwięki swojego ukochanego kampera już od pewnego czasu dawał do zrozumienia, że coś jest nie tak.

Stanęliśmy. Zenza techniczna znów została otwarta. Zdzich wyciągnął z niej starą karimatkę służącą jako podkład pod jego plecy. Dał nura pod samochód. Ja na znak „votum separatum” udałam się na rekonesans. Okrążyłam budynek. Od frontu i boku budynek był zniszczony i bez okien. Widać ślady pożaru. Wewnątrz gruz i bałagan. Jakiś stary kozioł z sali gimnastycznej, na podłodze no – nie powiem co. Od tyłu i z boku, gdzie staliśmy, budynek był otynkowany, główne wejście zamknięte, w oknach szyby, nad drzwiami szyld informujący, że to szkoła. Pozaglądałam przez okna do środka: w małych klasach stały stoły, na ścianach tablice i materiały dydaktyczne, na stołach ołówki, kredki, nożyczki. W korytarzu stały biblioteczki z książkami, zegar wiszący na ścianie odmierzał prawidłowy czas… Czyżby naprawdę jutro tu miały przyjść dzieci? Za budynkiem niedokończona budowa, wyglądała na przerwaną, dalej zachwaszczony ogródek, w którym w rogu stała sławojka. Dojście do niej jednak było tak zanieczyszczone, że chyba od dawna nie była używana…

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 16:03

Nomad napisał/a:
:kawka:
Ania i Zdzich napisał/a:
W przewodniku wyczytaliśmy, że „…niezapomnianych wrażeń dostarcza samochodowa lub rowerowa wycieczka wzdłuż południowo – zachodniego wybrzeża jeziora Szkoderskiego
:chytry

...no dostarcza-my po kilkunastu kilometrach wycofaliśmy się....ale to było z 15-e lat temu...może coś się zmieniło?Z chęcią poczytam co dalej :spoko

( sorki ...wciąłem się za późno)


jeśli się zmieniło - to na gorsze, po tej stronie gór czuć jest degradację całej infrastruktury wybudowanej za Tito. :spoko

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 16:08

Wróciłam do kampera. Zrobiłam obiad. Zawołałam Zdzicha. Wylazł spod pojazdu i głosem pełnym rezygnacji i rozpaczy powiedział:
- mamy poważny kłopot. Chyba tu skończyły się nasze wakacje. Cholera to po raz pierwszy jest coś, czego sam nie potrafię naprawić…

Mimo, że znam swojego męża z okładem lat 30, i jestem pełna podziwu dla jego talentu dramatycznego, to – muszę przyznać – jego słowa uczyniły na mnie pewne wrażenie. Szybko zbierałam myśli. Proste pytanie „co się właściwie stało?” mogłoby tylko pogorszyć sytuację.

- ale jaki mamy problem? Co się właściwie stało? – brnęłam w błędach

Tu nie doceniłam mojego męża. Jego odpowiedź była zwięzła i konkretna:
- rozerwaliśmy gumę okrywającą krzyżak. Smar wyciekł. Jak nie uda mi się zwulkanizować tej pieprzonej gumy to możemy stracić półośkę. Znajdź mi gumowe rękawice, zrobię co się da.

Ale próby poklejenia rozerwanej gumowej osłony spełzły na niczym. Powoli zapadał zmrok. Próbowałam przekonać męża, że jutro też jest dzień, że może nasmarować trybiki smarem, który nam pozostał, że mamy z górki :wyszczerzony: (co było w 100% prawdą) itp. Dał się przekonać. Reszta wieczoru minęła w miłej atmosferze.

frape - 2013-01-13, 16:33

Ania i Zdzich napisał/a:
Nomad napisał/a:
:kawka:
Ania i Zdzich napisał/a:
W przewodniku wyczytaliśmy, że „…niezapomnianych wrażeń dostarcza samochodowa lub rowerowa wycieczka wzdłuż południowo – zachodniego wybrzeża jeziora Szkoderskiego
:chytry

...no dostarcza-my po kilkunastu kilometrach wycofaliśmy się....ale to było z 15-e lat temu...może coś się zmieniło?Z chęcią poczytam co dalej :spoko

( sorki ...wciąłem się za późno)


jeśli się zmieniło - to na gorsze, po tej stronie gór czuć jest degradację całej infrastruktury wybudowanej za Tito. :spoko


Vispazar to mocno turystyczne miejsce - próbują tak wykorzystać to co możne Jezioro Szkoderskie zaproponować turystom, stąd statki, knajki, kajaki, i oczywiście kwatery.
Nam ten odcinek też długo pozostanie w pamięci - "dzikość" okolic praktycznie brak wiosek i głucha cisza, na całej drodze spotkaliśmy raptem chyba 3 samochody, nie licząc rowerzystów z Polski (środek sierpnia), kilku osiołków i orła :spoko

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 16:39

Środa, 26 września. Gdzieś nad jeziorem Szkoderskim – przełęcz Mushqetë za Tiraną.

Ale rano nie poczekaliśmy do ósmej, aby przekonać się, czy dzieci przyszły do szkoły. Przed siódmą opuściliśmy plac przed szkołą i powoli, aby nie uszkodzić zawieszenia, zjeżdżaliśmy serpentynami z powrotem do Viprazaru. Stamtąd do czarnogórskiej stolicy było mniej niż 30 km. Już na samych przedmieściach dopytywaliśmy się o warsztat, gdzie można byłoby rozwiązać nasz problem. Po dwóch, trzech strzałach trafiliśmy do serwisu ciężarówek MAN. Tam wykazano empatię. Powiedzieli, że oficjalnie nie udzielają takich usług, ale nieoficjalnie – to owszem. Już baliśmy się o stan portfela!!!

Obok warsztatu był supermarket. Stres związany z rozkręcaniem elementów zawieszenia naszego auta próbowałam leczyć zakupami. Ale wbrew najgorszym obawom, w czasie krótszym niż godzina Zdzich odnalazł mnie w sklepie i powiedział, że kończą. HURRA!!!! Wróciliśmy do warsztatu. Zakładali już koło. A teraz do kasy. Mechanik, który wykonywał usługę powiedział panience w kasie:

- rachunek na 10 euro

!!!!!!!!!!!!!!!???????????????!!!!!!!!!???????

Potem okazało się, że pracownik warsztatu, były bokser, miał sentyment do Polski. Przed laty startował w zawodach w Bielsku i Katowicach. Z Bielska pochodziła jego żona, która zresztą potem od niego odeszła. Ale miłość pozostała.

Jak się potem okazało jakość usługi pozostawiła wiele do życzenia - ale nie uprzedzajmy faktów.

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 16:51

Zatem koło godziny 10 rano, naprawionym samochodem ruszyliśmy z Podgoricy w kierunku granicy albańskiej.

Droga po stronie czarnogórskiej była gładka. Podziwialiśmy piękne widoki na jezioro i góry. Pogoda była piękna. Granica z Albanią okazała się cywilizowana. Kontrola sprawna, prawie jak na przełęczy Glinka tuż przed Shoengen :lol: . Za granicą miny nam trochę zrzedły. Zwinęli asfalt. Ale tylko na parę kilometrów. Potem już mieliśmy świeżutką asfaltową arterię prawie do końca dnia.

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 17:11

Po drodze musieliśmy jeszcze zaopatrzyć się w leki (nie medykamenty tylko lokalną walutę). Więc zboczyliśmy z głównej drogi do pierwszej napotkanej miejscowości – miasteczka Koplik – i tu spotkało nas pierwsze zadziwienie związane z albańskimi miastami. O ile główna droga i wsie wzdłuż niej położone prezentują się dobrze, w miarę czysto i zamożnie, to miasta są, najogólniej rzecz ujmując, niechlujne. Są rozkopane, brak ulic – może za rok dwa zadziwią nas nowymi chodnikami i asfaltem – ale tej jesieni zarówno w Koplik, Szkodrze, Tiranie i Elbasanie (te miasta odwiedziliśmy) były po prostu dziury!!!
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 17:54

Zatem zjechaliśmy z obwodnicy do miasteczka Koplik. Przy rozkopanym ryneczku – placyku próbowaliśmy zaparkować, aby poszukać kantoru. Ledwo wyszliśmy z kampera a już przyczepił się do nas policjant (policji w Albanii jest naprawdę dużo). Funkcjonariusz powiedział, że nie można parkować w tym miejscu i chciał nam wymierzyć mandat. Zdzich pertraktował, mówił, że nie było zakazu, że zaraz się stąd wycofamy. Policjant spytał skąd jesteśmy.

- z Polski

– a to jedźcie dalej, tam możecie zaparkować! Myślałem, że z Francji. Oni by zapłacili

Pokazał nam miejsce opodal, gdzie mogliśmy zaparkować kampera.

Ledwo opuściliśmy samochód w poszukiwaniu kantoru to już zaczepił nas młody człowiek, który pięknym angielskim językiem spytał czy nie potrzebujemy pomocy.

- of course we need. We look for a change money desk.
- there is no problem, I will show you the best place to change money!

Zaprowadził nas przez wertepy do kantoru, który jednocześnie wyglądał na serwis komputerowy i coś na kształt agencji prawniczej. Tam wymieniliśmy 50 euro na 7000 leków. Trudno nam było ocenić, czy „Deal” był dobry, ale chyba nie pobrali prowizji. Wystarczyło nam do końca pobytu w Albanii. Po opuszczeniu kantoru nasz pomocnik nas pożegnał, nie narzucał się, po prostu chciał się przydać!

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 18:03

Potem jeszcze wiele razy w Albanii spotkaliśmy się z życzliwym przyjęciem, oznakami gościnności – czuliśmy się, że jesteśmy naprawdę mile widzianymi gośćmi w ich wspaniałym i pięknym kraju. W ten sposób nie czuliśmy się chyba nigdy przedtem i nigdzie. Ludzie machali nam na powitanie, uśmiechali się do nas, wyglądało, że byli zadowoleni z przyjeżdżających do nich turystów. :bigok
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 18:15

Po opuszczeniu, przez wyboje, miasteczka Koplik pojechaliśmy nową drogą przez Szkodrę (i znów wyboje) na południe. Po drodze podziwialiśmy bogate, nowo wybudowanie wiejskie rezydencje, winnice, wioski z niezliczonymi myjniami samochodowymi. Na drogach królowały mercedesy (no czasami Volkswageny lub w najgorszym wypadku Audi – przez całą drogę w Albanii widzieliśmy tylko JEDNO SEICENTO na albańskich numerach!!!).
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 18:20

Po południu dojechaliśmy do Kruje – miejsca urodzenia i stolicy XV – wiecznego albańskiego bohatera Skanderbega. Miasto Kruje usytuowane jest na zboczach gór opodal głównej szosy. Aby dojechać do jego centrum trzeba zboczyć i wąską drogą wspiąć się serpentynami prowadzącymi najpierw przez las a potem przez przedmieścia by w końcu wspinać się wąskimi zakosami przez centrum miasta.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 18:24

Z parkowaniem nie mieliśmy kłopotu. Zaparkowaliśmy prawie tuż przy samej twierdzy Skanderbega.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 18:36

Uliczka prowadząca do zamku przypominała trochę zaułki Sarajewa. Sklepiki, kramiki, pchli targ… Tak samo było tuż za murami twierdzy. Dalej stragany. Na środku dziedzińca stoi nowe mauzoleum bohatera – kamienne, monumentalne monstrum zaprojektowane przez córkę dyktatora Envera Hodży. Wewnątrz bogata wystawa, malowidła i kopia hełmu i szabli bohatera. Oryginały są podobno we Wiedniu, nie wiedzieć czemu???? Jak mało my jeszcze wiemy o historii naszego pięknego kontynentu!!!????
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 18:51

Samo otoczenie i dziedziniec twierdzy jest bardzo zadbany. Schludne chodniki, zroszone trawniki – jak w szkockich zamkach. Poniżej, wewnątrz obwarowań jest jeszcze skansen – dom bogatej albańskiej rodziny z XVII w i małe podgrodzie, które do tej pory jest zamieszkałe. Poniżej znajduje się meczet bektaszystów – bardziej „prozachodniego” i ekumenicznego odłamu islamu. Tu spotykamy się z miłym przyjęciem i poczęstunkiem pysznymi korzennymi cukierkami.

Z twierdzy roztaczają się wspaniałe widoki na dolinę. Aż szkoda wyjeżdżać.

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 18:55

Po drodze do kampera jeszcze robimy zakupy na bazarze. Na pamiątkę kupiłam sobie obrus – bardzo piękny – podobno robiony ręcznie.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 18:58

Droga dalej wiedzie nas do Tirany. Gdy dojeżdżamy do stolicy już robi się ciemno (to jest plus ujemny wakacji jesienią :) ). Miasto robi na mnie jak najokropniejsze wrażenie. Rozkopane ulice, dziki ruch bez żadnych prawideł, ludzie łażący jak krowięta przez ulice. Ogólny bałagan. Z wyjazdem w stronę Elbasanu też był kłopot. Kilka razy okrążaliśmy ten sam plac, a potem wąska uliczka (rodem z Polski „B” lub „C”) wyprowadziła nas na główną drogę E852 lub jak kto woli SH3 do Elbasanu. Szkoda, że było ciemno… Po drodze mijaliśmy zapewnie bardzo piękną górską dolinę, dalej na wzgórzu królował oświetlony zamek, mijaliśmy dziesiątki oświetlonych tawern i restauracji – podejrzewam, że ta okolica górska jest tym samym dla Tirany co Wisła i Szczyrk dla mieszkańców Śląska. Jak bardzo urozmaicony i zróżnicowany musi być krajobraz społeczny Albanii!!! Nocą wjechaliśmy na przełęcz Mushqetë. Obok małej restauracji był placyk, na którym stał kamper z Francji. Uznaliśmy, że to dobra rekomendacja. Postawiliśmy nasze auto obok. Zmęczeni długim dniem i mnóstwem wrażeń poszliśmy spać.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 19:15

Czwartek, 27 września. Przełęcz Mushqetë – wioska Stenje nad jeziorem Prespa. Ok. 180 km.

Tu mała dygresja… Od jakiegoś czasu marzyło mi się takie marzenie aby zobaczyć wszystkie trzy najdziksze jeziora bałkańskie – Szkoderskie (już zaliczone tylko częściowo), Ochrydzkie i Prespańskie. Dlatego właśnie planowaliśmy opuścić w połowie drogi Albanię i pojechać do Macedonii. Planowaliśmy jednak tu wrócić w drodze powrotnej z Grecji aby zwiedzić wybrzeże Adriatyku na południe od Vlore. Nie wyszło nam w tym roku… Ale o tym później (:

Poranek na przełęczy Mushqetë był bardzo przyjemny. Powitaliśmy naszych sąsiadów „Bon jour, comment ca va”, wcięliśmy pyszne śniadanie. Pokręciłam się trochę po placyku aby zrobić kilka zdjęć na dolinę poniżej przełęczy. Widoki były urocze, za to otoczenie parkingu wokół restauracji dość mocno zaśmiecone. Zresztą jak wszędzie w Albanii.

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 19:27

Jest to naprawdę kraj wielkich kontrastów. Wyrzucają i palą śmieci w rowach, wokół roznosi się swąd spalenizny, mają dziurawe ulice w miastach i rozkopane chodniki. Nie uznają żadnych znaków i przepisów drogowych, ale policji u nich jest dziesięć razy więcej niż w Polsce. Wsie są bogate, tam domy są jaskrawo pomalowane i porządne, obejścia czyste, ogrody zadbane. Czyszczą i myją swoje mercedesy. Są przyjaźnie nastawieni do turystów. Ale o tym już było…
Jest to kraj młodych ludzi – budzi to nadzieję, że za 10, 20 lat osiągnie poziom dzisiejszej Czarnogóry. Ale trzeba tu przyjechać teraz, aby obejrzeć równocześnie mercedesa i dwukółkę ciągniętą przez osiołka na głównych wybojach głównych miast …
Droga z przełęczy Mushqetë była piękna widokowo, ale przedmieścia Elbasanu tonęły w dymie i to chyba było bardziej spowodowane paleniem śmieci niż dymem z zakładów przemysłowych na przedmieściu.

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 19:42

Elbasan to stare, zabytkowe miasto otoczone murami. Ale trudno było nam znaleźć starówkę w plątaninie wyboistych ulic i placyków miasta. W końcu udało się zaparkować niedaleko starego centrum. Bulwar przy murach sprawia pozytywne wrażenie. Starówka wewnątrz obwarowań jest mocno zaniedbana. Tu i ówdzie prowadzone są jakieś prace remontowe.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 19:48

Najciekawszym zabytkiem starego miasta jest XVII-wieczna cerkiew prawosławna pw. Matki Boskiej. Z zewnątrz posiada charakterystyczne absydy oraz arkady po południowej i północnej stronie. Do środka udało nam się wejść na parę minut dzięki uprzejmości tamtejszego proboszcza. Uwagę zwraca bogato i misternie rzeźbiony ikonostas oraz ambona. W zakrystii odnajdujemy dobrze nam znany obraz Miłosierdzia Bożego!!!
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 19:51

Zanim powróciliśmy do kampera to kupiliśmy świeże owoce u biednej babuleńki, która handlowała w cieniu drzew tuż pod murami starówki.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 19:58

W upale południa opuściliśmy Elbasan. Pojechaliśmy na wschód, do granicy macedońskiej, wzdłuż doliny przepięknej rzeki Shkumbinu. Warto zaznaczyć, że zaraz za Elbasanem zobaczyliśmy JEDYNY NA BAŁKANACH znak „CAMPER SERVICE” !!!!!! Nie skorzystaliśmy, bo już wcześniej szarą wodę spuściliśmy gdzieś do rowu (!!!!) a zawartość WC do ubikacji przy stacji benzynowej.

Po drodze, na nieczynnej już stacji benzynowej, ale w cieniu wiaty zatrzymaliśmy się na zupę. Do granicy mieliśmy już niedaleko. Była zaraz za przełęczą, z której rozpościerał się przepiękny widok na jezioro Ochrydzkie i otaczające je góry.

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 20:20

Macedonia (FYROM, aby nie drażnić Greków) to następny kraj na szlaku naszej bałkańskiej włóczęgi. Nasze wrażenia podobne jak z BiH i Albanii – mili ludzie, kraj nieskomercjalizowany (jeszcze), tanie paliwo, trochę tylko nam się nie podobało, że nie pozwalali fotografować wewnątrz cerkwi i że „innostrańcom” oferuje sie dwukrotnie droższe bilety wstępu do zabytków. To taka zaszłość z komuny, o której już my, Polacy zapomnieliśmy.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 20:29

Z granicznej przełęczy zjechaliśmy nad brzegi jeziora w miejscowości Struga. Tu z jeziora wypływa rzeka Czarny Drin – jedna z głównych rzek Bałkanów. Struga to małe urocze miasto nad brzegami jeziora. Słynie z corocznych imprez poetyckich – wieczorów poezji – odbywanych pod koniec sierpnia.

Zatrzymaliśmy kampera tuż przy plaży nad jeziorem. Ponieważ pogoda była upalna, a woda w jeziorze krystalicznie czysta i bardzo ciepła to zrobiliśmy dobry użytek z miejskiej plaży. Po kąpieli drugie danie smakowało wyśmienicie.

Wyczytaliśmy w przewodniku, że w okolicy Strugi, nad brzegami jeziora znajduje się kilka starych klasztorów. Pierwszy i najbliższy z nich to klasztor św. Bogurodzicy w miejscowości Kalista.

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 20:38

Wewnątrz kompleksu znajduje się bardzo oryginalna cerkiew skalna z XV w. Wewnątrz znajdujemy fantastyczne freski, których niestety nie pozwolono nam fotografować.

Takim zasadom precz!!! Zdzich ma dobrą lustrzankę i NIGDY nie używa lampy błyskowej we wnętrzach zabytkowych budowli. Za to Macedończycy mają u nas punkty karne!

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 21:04

Następnym przystankiem na trasie była Ochryda – miejsce podobno unikalne na całych Bałkanach… Rzeczywiście pięknie położone na zboczu góry nad jeziorem. Pełne zabytków, które niestety obejrzeliśmy tylko z zewnątrz. Większość z nich była po prostu zamknięta (było późne popołudnie) a główna cerkiew św. Zofii (o bardzo ciekawej architekturze z zewnątrz) odstraszyła nas podwójną taryfą na bilety wstępu. No cóż… już tacy dziwni z nas ludzie….. :-/ .
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 21:17

Wspięliśmy się jeszcze w upale wieczoru na górę miasta, w kierunku twierdzy cara Samuela, zobaczyliśmy antyczny amfiteatr i cerkiew św. Bogurodzicy Perivlepty – też tylko z zewnątrz. (Była już zamknięta, ale i tam obowiązywała podwójna taryfa…)
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 21:22

Robiło się już mroczno jak opuszczaliśmy Ochrydę. Kierowaliśmy się na wschód, nad jezioro Prespa. Po ciemku przejechaliśmy przez przełęcz Bukovo, potem miasteczko Resen. Tu opuściliśmy główną drogę, która prowadzi do Bitoli, i skierowaliśmy koła kampera na południe w stronę jeziora Prespa. Mieliśmy nadzieję na nocleg na dziko nad jego brzegami. Ale droga prowadziła dość daleko od brzegu. Jechaliśmy i jechaliśmy… Wiosek po drodze prawie nie było, tylko las. I tak dojechaliśmy do miejscowości Stenje. Tuż na granicy albańskiej. Szukaliśmy drogi nad jeziorem. Promenada była oświetlona lampami prawie jak w Sopocie… Na końcu tej drogi była mała restauracja przy plaży. Zdzich poszedł do szefa restauracji i uzyskał zgodę na przenocowanie. W nocy miejsce nie wydawało się zbyt piękne, plaża była szeroka, płaska, kilka marnych parasoli pokrytych trzciną, śmieci jak zwykle…
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 22:35

Piątek, 28 września. Wioska Stenje w Macedoni – przejście graniczne z Grecją w Kakavia w Albanii. 330 dramatycznych kilometrów

A miało być tak pięknie, planowałam już na czwartek przekroczenie greckiej granicy…no ale piątek też jest dobry.
Poranek w Stenje był naprawdę piękny. Wschód słońca nad jeziorem Prespa niezapomniany.

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 22:45

Ochoczo po śniadaniu wyruszyliśmy na południe do albańskiej granicy. Droga po stronie macedońskiej była jako-taka ale za granicą super!!! Nowa nawierzchnia, piękne górskie widoki, aż do granicznego miasteczka Bilisht.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 22:48

Wszystkie przejścia graniczne pomiędzy Albanią i Grecją są podwójne – taka „żelazna kurtyna” jak między Czechosłowacją i Austrią za komuny. Przejście albańskie, kilometr pasa granicznego, przejście greckie. Dojechaliśmy do odprawy albańskiej. Było tam bardzo tłoczno, dużo samochodów, ludzie nerwowi. Albańscy pogranicznicy żywo gestykulując i rozkładając ręce dawali nam znać, że „Grecja problem, protest…” i że musimy zawrócić. Proponowali nam powrót do Bitoli w Macedonii i próbę przekroczenia granicy greckiej właśnie tam… Wkurzyło nas to totalnie, jak to wracać tą samą drogą? To przecież ponad 50 kilometrów! Widzieliśmy jak Albańczycy zostawiali swoje mercedesy i szli piechotą do granicy greckiej. Zrobiliśmy to samo, w końcu jesteśmy obywatelami UE, MUSZĄ NAS PRZEPUŚCIĆ!!! Przeszliśmy ten kilometr w upale i kurzu, dostaliśmy się na przejście greckie. Tu było spokojnie i ospale.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 22:50

Przepuszczali tylko pieszych. Od służby granicznej dowiedzieliśmy się, że to nie ich wina, oni pracują, to wina celników, którzy strajkują. Nie umieli dokładnie określić, kiedy skończy się ten strajk. Poszliśmy do celników – przecież jesteśmy w Unii!!!, nie potrzebujemy kontroli celnej! Stanęło na tym, że możemy tu zajechać naszym kamperem i poczekać, aż szef celników przyjdzie o 12 do pracy, może zrobi wyjątek i zgodzi się na przejazd. Wróciliśmy na granicę albańską po auto. Wytłumaczyliśmy albańskim pogranicznikom, że Grecy nas przepuszczą. Otwarli dla nas szlabany. Przejechaliśmy pas ziemi niczyjej. Stanęliśmy w cieniu wiaty przejścia greckiego. Stoimy i czekamy. Obok zajechał autobus z powracającą do kraju grecką pielgrzymką. Pop wysiadł i poszedł do budki celników. Długo się nic nie działo. Przyszła szefowa celników. Była strasznie zakatarzona i w złym humorze. Ale pielgrzymkę przepuściła. Lecz z nami nie chciała rozmawiać. Zresztą nie znała żadnego języka. Jej podwładni, wcześniej skorzy do pertraktacji gdzieś się pogubili. Strażnicy graniczni powiedzieli, że mamy poczekać do 16, bo może wtedy w centrali związków zawodowych służby celnej zapadną jakieś decyzje. Zdzich był skłonny czekać tam pod tą wiatą, ale we mnie narastała furia. Nie miałam ochoty na przymusowy piknik na przejściu granicznym. Postanowiłam za nas oboje, że jedziemy dalej na południe, do następnego przejścia. Naiwnie wierzyłam, że to ta baba celnik jest winna całemu naszemu nieszczęściu.
Z nosem na kwintę powracaliśmy przez albańskie stanowisko graniczne. Ale się nawet z nas nie śmiali. W ich twarzach odnaleźliśmy coś na kształt zrozumienia i współczucia. Wykonaliśmy kilka telefonów do Polski, do córki, aby rozeznała się w tym całym granicznym bałaganie. Okazało się, że wszystkie greckie granice (za wyjątkiem promowych z Włochami) nie są w Shoengen i celnicy (ważni prawie jak bogowie) prowadzą strajk rotacyjny, czyli kilka godzin strajkują, potem na chwilę otwierają przejście itd. Itp. Postanowiłam zatem za nas oboje, że nie będziemy marnować czasu i jedziemy na południe, odwiedzaną już przedtem przez innych na tym forum, słynną górską drogą przez Erseke i Leskovik do przejścia granicznego Carshove - Melissopetra.

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 22:57

Zatem zaczęliśmy podróż górską magistralą (drogą SH75) prowadzącą przez góry z Korczy przez Erseke na południe. Z mapy wynikało, że to „tylko” 100 km – 2, 3 godziny, będziemy przed 4-tą. Z początku było spoko. Dziury jak u nas w Polsce, ale widoki zaje-fajne.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 23:00

Z początku droga była wąska, ale nienajgorsza. Prowadziła przez dolinę, wspinała się na płaskowyż, prowadziła wśród żyznych pól, potem przez łąki i pastwiska.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 23:01

I tak do miasteczka Erseke. Samo miasteczko wydało nam się biedne, smutne blokowiska – slumsy.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 23:07

Potem już było coraz bardziej widokowo i coraz bardziej dziurzasto. Jeśli ktoś nie ma tak bardzo ważnych jak my, w tamten dzień, powodów do jazdy tą drogą, :gwm to odradzamy wycieczkę – można nabawić się nerwicy, a samochód usterek w zawieszeniu. Droga to dziura na dziurze i bardzo serpentyniasta.
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 23:14

W pewnym momencie, na górskim zboczu asfalt zsunął się z drogi i musieliśmy omijać przeszkodę szutrowym objazdem. Co ciekawe, tuż przed miejscowością Leskowik, na stromym i baaaardzo krętym zjeździe spotkaliśmy z przeciwka autokar wycieczkowy z Austrii. Musieliśmy się jakoś usunąć aby mógł przejechać.
Spotkanie to dało nam do myślenia – skoro ONI jadą w tą stronę a my w przeciwną…. To chyba żadna granica nie jest otwarta . :diabelski_usmiech Zdzich tylko potem jeszcze bardzo się martwił o losy tego autokaru, który miał tam do pokonania zakręty o promieniu mniejszym od jego długości!!!

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 23:20

Tuż przed samym Leskovikiem droga ociera się o bardzo wysokie góry, które oddzielają Albanię od Grecji. Samo miasteczko jest ciche, jakieś takie ospałe i południowe. Tu pytaliśmy się o drogę do granicy. Na mapie była jak byk poprowadzona „żółta” droga, którą już było tylko 11 km!!! Mieszkańcy miasteczka uparcie kierowali nas w dolinę, na „białą” drogę, krętą i dwa razy dłuższą.

Pospierałam się nawet ze Zdzichem (no w końcu zawsze jestem głównym pilotem wycieczki), że oni nas robią w konia, albo nie rozumieją, że chcemy jechać do Grecji, a nie do miasta Permet lub gdzieś tam w głąb Albanii. Jeszcze raz wróciliśmy na ryneczek, jeszcze raz Zdzich pytał o drogę. Odpowiedź zawsze była ta sama – w prawo i w dół doliny…

WODNIK - 2013-01-13, 23:24

To mieliście pecha. :kawka:
:spoko

Ania i Zdzich - 2013-01-13, 23:25

Zatem jedziemy. Wzdłuż pięknego wąwozu, w dolinie wodospady. Zatrzymujemy się po drodze aby podziwiać widoki. To kaskady rzeki Viose lub jej górskiego dopływu.
frape - 2013-01-13, 23:29

:kawka: skąd ja znam tą drogę, widoki i wrażenia :spoko dokładnie jakbym cofnęła się w czasie do 2011 :)
Ania i Zdzich - 2013-01-13, 23:47

No to chyba Twoją relację przeczytałam na forum :spoko . Ale to już było PO a nie PRZED. Ale tak właściwie, to by nie zmieniło naszej decyzji 8-) Zawsze drapiemy sie tam, gdzie nas nie swędzi - tylko po prostu, aby zobaczyć czy nas tam nie ma :)

pozdrawiam
Ania

Ania i Zdzich - 2013-01-14, 00:07

No, ale wróćmy do opowieści.

Po wyjechaniu z wąwozu skręciliśmy w lewo ku granicy. Ale i tu spotkało nas rozczarowanie – „Grecja problem, Grecja protest”. Już nie próbowaliśmy naszych UE – koneksji :gwm . Grecy to Grecy, dla nich strajk jest ważniejszy. Na granicy tylko dowiedzieliśmy się, że lepiej pojechać do Kakavia, na głównej drodze, bo tam może o 18-tej będą przepuszczać.

Ale po drodze - nie ukrywamy - trudno było nie zauważyć piękna doliny rzeki Viose oraz samej rzeki - toczyła turkusowe wody jak Neretwa w BiH.

Ania i Zdzich - 2013-01-14, 00:15

Naładowani nową dawką energii ruszyliśmy z powrotem na północny zachód wzdłuż doliny rzeki Viose, przez Permet (gdzie kupiliśmy chleb) i Kelcyre, aby tam przejechać przez wąwóz do głównej drogi SH4. Prawie o zmroku skręciliśmy w nią na południe od miasta Tepelene. W ciemności minęliśmy Gjirokaster – księżyc cudownie świecił nad górami. Do przejścia granicznego w Kakavia mieliśmy 40 km. Jeszcze przed granicą zatankowaliśmy bak do pełna, bo mieliśmy świadomość, że w Grecji jest najdrożej.
Dotarliśmy do granicy. I jak myślicie? Na placyku tłum koczujących ludzi, mnóstwo pojazdów, „Grecja problem, Grecja protest”. Zdzich chciał zostać na noc na tym placyku, ale mnie tamtejsza atmosfera wybitnie nie pasowała do wyobrażeń o wakacjach. Powróciliśmy na dość duży parking przy stacji benzynowej. Wybór – przynajmniej dla mnie – wydał się bardziej szczęśliwy. Cisza i spokój, bo z daleka od głównej drogi. A poranne widoki na dolinę :) . Ale to już należy do jutra…

Ania i Zdzich - 2013-01-14, 19:03

Sobota, 29 września. Przejście graniczne w Kakavia – wioska Gliki nad rzeką Acheron. 135 km.

Strajk miał się zakończyć podobno o ósmej rano. Zważywszy na fakt, że na granicy koczowało dość dużo ludzi, to nie mieliśmy nadziei na jej przekroczenie przed dziesiątą. Zatem spokojnie zjedliśmy śniadanie podziwiając przy okazji przepiękne widoki, jakie roztaczały się na dolinę z placyku za stacją benzynową.

Ania i Zdzich - 2013-01-14, 19:06

Niespiesznie, gdzieś koło dziewiątej rano podjechaliśmy na granicę. Plac przed granicą opustoszał, szlabany zostały usunięte. Cały kilometr „ziemi niczyjej” zajmowała długa kolejka chętnych do przekroczenia granicy. My w niej należeliśmy do niewielkiego odsetka turystów, reszta to byli „tubylcy”, Albańczycy pracujący w Grecji lub ludzie trudniący się przygranicznym handlem. Ale wbrew naszym najgorszym obawom odprawa szła sprawnie i szybko – Grecy chyba byli zmęczeni strajkiem i chcieli jak najszybciej odwalić robotę aby wrócić na sjestę do domu ;) .
WHITEandRED - 2013-01-14, 19:08

:spoko
Ania i Zdzich - 2013-01-14, 19:17

Zaiste szczęśliwy to naród – słońce im przygrzewa, widoki rozpieszczają, morze szumi… Czasami wydawało mi się, że kryzys to dla nich najlepsze wyjście z kłopotów – no przecież mają jakąś wymówkę, aby nie pracować :) . A jak czasami im za mało płacą (tak jak celnikom) to zawsze można sobie postrajkować. Polscy turyści niekoniecznie są im potrzebni do szczęścia – dutków u nich za dużo nie zostawią, przecież podróżują kamperem i będą spać na dziko na plaży! :lol: :lol:

Snułam takie medytacje podczas drogi na południe po przekroczeniu granicy. Słoneczko pięknie grzało, wokół górskie widoki. Zbliżaliśmy się do Joanniny, stolicy Epiru. Dobrze wiedzieliśmy, gdzie chcemy dojechać tego dnia – a mianowicie nad brzegi rzeki Acheron, naszej najukochańszej rzeki w Grecji.

Ania i Zdzich - 2013-01-14, 19:19

Odkryliśmy to miejsce w 2001 roku, gdy podróżowaliśmy jeszcze z dziećmi i z namiotem. Będąc na jednym z campingów nad morzem Jońskim Zdzich dorwał foldery reklamujące to miejsce. Zdjęcia rzeki nas zelektryzowały – płynie ona w głębokim wąwozie górskim, gdzie skały opadają pionowo do wody. Aby zwiedzić rzekę trzeba po prostu w niej brodzić pod prąd, potem już iść w głębszej wodzie, a potem nawet płynąć.
Rambler - 2013-01-14, 19:24

Cóż za relacja! Super wyprawa. Stawiam piwko....
Ania i Zdzich - 2013-01-14, 19:26

Wtedy, w 2001 roku doszliśmy do pierwszego głębokiego miejsca i zawróciliśmy, bo mieliśmy dość cenny aparat fotograficzny, z którym nie było co zrobić.

Powróciliśmy tam potem dwa lata później. Podróżowaliśmy wtedy już z przyczepką. Mieliśmy aparat do nurkowania, wzięliśmy ręczniki spakowane w szczelnych opakowaniach. Udało nam się wtedy dojść o wiele dalej w górę rzeki – minęliśmy wiele wodospadów, głębokich miejsc i doszliśmy do rozwidlenia wód. Zdzich z naszym starszym synem poszedł jeszcze dalej w górę większej odnogi rzeki, ja z córką i młodszym zostałam opalając się na łasze kamieni. Tam nasz starszy syn Piotr zgubił w wodospadzie swój zegarek, który właśnie dostał na 18 urodziny…

No i tej jesieni powróciliśmy tam znowu. Przejechaliśmy przez Joanninę, a potem nową autostradą poprowadzoną wzdłuż starej rzymskiej Via Egnatia pognaliśmy na zachód. Zaraz za górami skręciliśmy w lewo w starą drogę prowadzącą do Prevezy. Mniej więcej w połowie drogi znajduje się mała wioska Gliki, która leży u wylotu wąwozu rzeki Acheron. Jeszcze kilkaset metrów wzdłuż jej brzegów i już jesteśmy na dużym parkingu, tuż nad samym brzegiem, w miejscu, gdzie ponad 9 lat temu spędziliśmy dwie miłe noce w przyczepie.

Ania i Zdzich - 2013-01-14, 19:37

Właściwie to nie zmieniło się tu nic. Na placu stały teraz trzy francuskie kampery, dwa niemieckie, parę Greków, no i my. Rzeka szumi, słońce świeci. Było tuż po południu. Zrobiliśmy sobie obiad – no i w drogę. Wzięliśmy aparat, ręczniki no i stare tenisówki, które zresztą już tu wcześniej były. Dno rzeki jest kamieniste.

Poszliśmy najpierw brzegiem, cienistą drogą wśród drzew o poskręcanych konarach, mijając liczne wywierzyska zasilające wody rzeki. Potem brzeg się urwał, weszliśmy do wody. Brodziliśmy w lodowatym nurcie szczęśliwi jak dzieci. Doszliśmy do głębokiej wody. Zostawiliśmy aparat i ręczniki w załomie skały i jak staliśmy, tak popłynęliśmy pod prąd. I tak sobie brodząc, brnąc i płynąc dotarliśmy do „znajomego” mostka nad wodospadem gdzie Piotr zgubił zegarek.

Ania i Zdzich - 2013-01-14, 19:39

Jak wróciliśmy do kampera to moje tenisówki były w takim stanie, że musiałam je tam zostawić w śmietniku.
Ania i Zdzich - 2013-01-14, 19:53

Tego wieczora dzwoniliśmy do naszych dzieci, aby się pochwalić, że to, co tak szumi, to Acheron. Piotr spytał:

- Tata, a znaleźliście mój zegarek? :?: :lol:

Mamy kilka takich miejsc, które łączą. Acheron jest jednym z nich!

Ania i Zdzich - 2013-01-14, 20:25

Niedziela 30 września. Wioska Gliki nad rzeką Acheron, plaża Lagkouvardos przed Pilos na Peloponezie. 405 km.

Miałam taki ambitny plan na niedzielny poranek – wstać o ósmej i jeszcze przed śniadaniem namówić mojego męża na spacer w górę rzeki do pierwszego głębokiego miejsca, tam przepłynąć w górę i w dół z kilka razy. Zamiast porannej gimnastyki . Ale jak obudziliśmy się o tej ósmej (u nas to siódma) to okazało się, że jesienne słońce w Grecji też wstaje dość z ukosa i w tym górzystym terenie nie wysunęło jeszcze swej uśmiechniętej mordy ponad brzegi wąwozu. Nad Acheronem było rześko, żeby nie rzec zimno.

Ania i Zdzich - 2013-01-14, 20:27

Zatem zmieniliśmy plany – najpierw kawka, herbatka, jajeczniczka na kiełbasie a potem spacer do wioski w poszukiwaniu cerkwi, gdzie można by było być na nabożeństwie. Poszliśmy w dół rzeki do wioski. Słońce wyjrzało spoza gór. Zrobił się niemiłosierny upał.
Tadeusz - 2013-01-14, 20:35

Aniu, z zainteresowaniem śledzę Twą opowieść, podziwiam fotki i wspominam, wspominam, wspominam...

Dawno mnie tam nie było, ale takimi relacjami odświeżacie moją pamięć. :)

Stawiam skromne piwko i czekam na ciąg dalszy. :spoko :bukiet:

Ania i Zdzich - 2013-01-14, 20:53

Było już po dziesiątej czasu greckiego. W Gliki są dwie cerkwie – pierwsza z nich była zamknięta na cztery spusty, w krużgankach były świece i miejsce , którym można je było zatknąć i zapalić. Była też skarbona na ofiarę. Bardziej w centrum, już przy głównej drodze była druga cerkiew – ta była otwarta. Wewnątrz jeszcze unosiła się woń kadzideł.

Wyraźnie spóźniliśmy się na mszę… Znowu zapaliliśmy świeczki, pomodliliśmy się w kościele, podziwialiśmy piękne ikony.
Jak wróciliśmy do kampera w ogromnym upale to była już jedenasta. Teraz kąpiel w lodowato zimnej wodzie rzeki Acheron wydała nam się najlepszym rozwiązaniem. Poszliśmy znów w górę naszej pięknej rzeki, popływaliśmy pod prąd i z prądem kilka razy.

Ania i Zdzich - 2013-01-14, 21:45

Wyjechaliśmy na południe do Prevezy dobrze po dwunastej. Chcieliśmy być na Peloponezie jeszcze za dnia, ale ten plan był nierealny. Na obiad i pływanie zatrzymaliśmy się na pięknej plaży tuż po zjeździe z gór przed Rio. Z plaży już było widać piękny most.
Ania i Zdzich - 2013-01-14, 21:53

Obiad i kąpiel zajęła nam może godzinkę lub trochę więcej. Potem pojechaliśmy przez most w Rio (13 euro) do Patras.
Ania i Zdzich - 2013-01-14, 21:58

I tu mała dygresja – już od dobrych kilku dni, od Podgoricy, gdzie w warsztacie naprawiano nam zawieszenie kampera – Zdzich kilka razy dziennie sprawdzał szczelność osłony na trybach krzyżaka. Guma, jaką nam założono w warsztacie pochodziła z innego modelu samochodu i nie była dopasowana. Dlatego zsuwała się z półośki odsłaniając przekładnie. Zdzich cierpliwie i pracowicie nakładał ją i smarował resztkami smaru jakie mieliśmy ze sobą. Ale w Grecji smar się skończył. Zatem najważniejszym zakupem okazał się zakup smaru do przekładni. I tu telefon do córki – sprawdź nam na Google tłumacz jak jest smar po angielsku, a najlepiej po grecku :) . Zaopatrzeni w tak ważną informację skierowaliśmy się w Patras do najbliższego sklepu przy większej stacji benzynowej. HURRA, tylko 6 euro i już mieliśmy wypasioną, litrową puszkę ślicznego białego smaru. Tym specyfikiem Zdzich uraczył przekładnię, nasunął gumę, zacisnął plastikową opaską. I w drogę.
Początkowo chcieliśmy dojechać na „naszą” plażę Voidokilia, która znajduje się tuż na północ od zatoki Navarino koło Pylos na Peloponezie. Droga nawet była fajna, szeroka i omijała miejscowości. Więc mogliśmy nawet jechać z prędkością 90 km/h. No ale to było prawie 300 km, a już zrobiło się ciemno. Chciałam więc skorygować plany i znaleźć sobie jakąś plażę wcześniej, aby zanocować.
Po ciemku jest to trudne – wypatrywaliśmy drogowskazów „Plaka” lub „Paralia” przy drodze, ale bezskutecznie. Główna droga prowadziła w pewnym oddaleniu od wybrzeża. Przejechaliśmy Pirgos, Kiparissję, Filiatrię… Była już chyba dziesiąta wieczór. Zdzich był coraz bardziej zmęczony prowadzeniem samochodu. I tak za wioską Ag. Kiriaki droga zbliżyła się tak blisko do wybrzeża, że prawie się o nie ocierała. Dlatego też udało mi się wypatrzeć boczną drogę na plażę. Było płasko, rosły drzewa, plaża była piaszczysta. Na jej środku znajdowało się coś na kształt zadaszenia nad barem.
Zdzichowi się to miejsce nie podobało, obawiał się, że jest tam za dziko i ktoś w nocy może nas nachodzić. Ale było już bardzo późno na szukanie nowego miejsca.

Ania i Zdzich - 2013-01-14, 22:32

Poniedziałek, 1 października. Plaża Lagkouvardos – port w Pilos. Nie za dużo km, ale nie o to chodziło…

Ale Zdzicha obawy były, na szczęście, bezpodstawne. Noc mieliśmy spokojną. Poranek obudził się piękny, a plaża, mimo że płaska, piaszczysta i szeroka, była naprawdę urocza. Otaczała dość dużą zatokę z krystalicznie czystą i ciepłą wodą. Na środku plaży usytuowany był nieczynny już, o tej porze roku, bar. Obok był czynny prysznic – zatem wody mieliśmy do woli. Kąpaliśmy się w morzu a potem spłukiwaliśmy sól pod prysznicem. Zjedliśmy pyszne śniadanie.

Ania i Zdzich - 2013-01-14, 22:36

A potem w drogę do pobliskiej już przecież plaży Voidokilia.
Plażę tą odkryliśmy też przypadkowo w 2001 roku, gdy wracaliśmy z Peloponezu na prom z Patras do Wenecji. Zwiedzaliśmy wtedy w drodze powrotnej Pilos, okrążaliśmy zatokę Navarino i na wyjeździe zobaczyliśmy duże reklamy plaży. O dziwo w tym roku nie było już żadnych reklam. Jakby ktoś nie wiedział to nie trafi… No ale w Grecji kryzys :) . Jakby co, to trzeba się kierować na „Navarino dunes”.

Ania i Zdzich - 2013-01-14, 22:45

My trafiliśmy. Stanęliśmy kamperem po północnej stronie, tuż przy samej plaży. Najpierw poszliśmy na wycieczkę, na wzgórze do grobu króla Nestora. Stąd z wysokości podziwialiśmy lagunę i wydmy. Potem wróciliśmy na plażę. Kąpiel, lenistwo i tak, aż do zachodu słońca…
Ania i Zdzich - 2013-01-14, 22:47

Po powrocie do kampera, bardziej niż tablice o zakazie kamperowania na wydmach za plażą, odstraszyły nas dzikie tabuny komarów, które czyhały, jeśli nie na nasze życie, to na całość naszej skóry. Pospiesznie opuściliśmy placyk za Voidokilią i pojechaliśmy do Pilos. Tam znaleźliśmy ustronne miejsce pod palmą na parkingu w porcie. Wieczór spędziliśmy na miłym spacerze po ospałych ulicach miasteczka.
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2013-01-15, 18:53

W Pilos pod palma jest prysznic i zejscie do wody,nawet teraz pozwalaja spac. :spoko
Poklocilismy sie ze Z.bo wszyscy nazywaja ja Golden Beach.Dlatego bez tej reklamy w zeszlym roku nie trafilismy.Jest relkama muzeum ornitologicznego,tam spalismy,bedac niedaleko ,nietrafiajac. :?:

Ania i Zdzich - 2013-01-15, 20:35

Wtorek, 2 października. Port w Pirgos – przełęcz w górach Tajget

Noc na nadbrzeżu była spokojna. Ranek cichy. Bardzo wczesnym rankiem zjedliśmy śniadanie.

Ania i Zdzich - 2013-01-15, 20:42

Rankiem powróciliśmy nad Voidokilię. Wykąpaliśmy się w morzu a potem wyruszyliśmy na wycieczkę wzdłuż laguny do ruin zamku Paleokastro.
Ania i Zdzich - 2013-01-15, 21:00

Zamek zbudowany został w XIII w. przez Krzyżowców. Potem został zajęty przez hiszpańskich kupców z Navarry – od tego wzięła się nazwa zatoki – Navarino. Dziś z zamku pozostały tylko malownicze ruiny. Zajmują prawie cały wierzchołek wzgórza o nazwie Korifasion. Z jednej strony wzgórze to obmywają wody cieśniny prowadzącej do zatoki Navarino, z drugiej strony wydmy i plaża Voidokilia. Jest to naprawdę niesamowite, jedyne w swoim rodzaju miejsce.

Naprawdę warto było się tam wspiąć w żarze poranka, aby potem móc zobaczyć rogalik Voidokilii w całej okazałości. Po drodze fotografowaliśmy egzotyczne kwiaty i żółwie.

Ania i Zdzich - 2013-01-15, 21:06

Na szczycie, na zamku spotkaliśmy dwie sędziwe pary z Austrii i Szwajcarii. Jeden z panów poruszał się o lasce – ale wszedł!!! To on poradził nam zejście po skalnym progu wprost na Voidokilię i zobaczenie po drodze groty Nestora.
Ania i Zdzich - 2013-01-15, 21:09

Ścieżka była stroma, tuż nad grotą skalna grzęda z kilkoma zakosami zabezpieczona łańcuchami jak na Perci Akademików.
Grota Nestora to dość pokaźna jama skalna z licznymi formami naciekowymi. To w niej, według mitologii, mały Hermes ukrył stado krów skradzione Apollinowi. Poniżej groty ścieżka prowadziła już łagodniej przez zarośla i łąkę. Potem zeszliśmy na wydmy okalające plażę.

Ania i Zdzich - 2013-01-15, 21:13

Potem cały dzień spędziliśmy na błogim lenistwie. Po południu, po obiedzie przejechaliśmy z parkingu zza wydm nad Voidokilią przez groblę do cieśniny prowadzącej do zatoki Navarino. 11 lat temu Zdzich z Irenką wyłowili w cieśninie dwie duże piękne muszle, które teraz zdobią gzyms naszego kominka. Miałam ochotę na więcej takich okazów. Zdzich dał nura kilka razy, ale stwierdził, że dno cieśniny zarosło i nic tam nie można znaleźć.
Ania i Zdzich - 2013-01-15, 21:50

Było już dobrze po 17-tej jak opuszczaliśmy to piękne miejsce. Pojechaliśmy na południe w kierunku Pilos, przed miastem skręciliśmy w drogę nr 82 przez Kalamatę w kierunku Sparty. Przejeżdżaliśmy zboczami dzikiego wąwozu – ale niestety było już bardzo ciemno, więc nie mogliśmy w pełni docenić uroku tego górskiego krajobrazu. Na nocleg zatrzymaliśmy się na fajnym parkingu na przełęczy.

Środa, 3 października. Przełęcz w górach Tajget – Monemwasia. Ok. 100 km.

Wstaliśmy bardzo wcześnie. Świt ledwo różowił zbocza gór. W świetle poranka dopiero mogliśmy docenić piękno miejsca, na którym nocowaliśmy.

Ania i Zdzich - 2013-01-15, 22:11

Droga wspinała się jeszcze trochę w stronę przełęczy. Parking, na którym staliśmy był przeznaczony na miejsce biwakowe. W dole, pod parkingiem była głęboka dolina. Hen w dali widać było wody zatoki Messyńskiej oraz wybrzeże koło Kalamaty. Mimo, że z Kalamaty przejechaliśmy serpentynami prawie 50 km to w linii prostej do wybrzeża było około 10 km. Szybko zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy w stronę Mistry. Zabytki tego starego miasta chcieliśmy zwiedzić rankiem, zanim zrobi się gorąco.

Ale po drodze zatrzymywaliśmy się raz czy dwa razy aby podziwiać widoki. Jechaliśmy zboczem pięknego, głębokiego wąwozu, dnem którego płynęła rzeka.

Ania i Zdzich - 2013-01-18, 21:45

Była już chyba 9 lub 10 godzina, jak dojechaliśmy do Mistry. Jakimś trafem dotarliśmy na górny parking, pod górą, na której wznosi się cytadela.
Ania i Zdzich - 2013-01-18, 21:47

Mistra została wybudowana na początku XIII w. przez frankijskich krzyżowców zaraz po zdobyciu przez nich Konstantynopola. Potem w zawirowaniach historii została przejęta przez Bizancjum, a następnie stała się stolicą Despotatu Morei, kraju, którego terytorium pokrywało się z obszarem antycznej Sparty. Ze względu na swoje położenie na skrzyżowaniu ważnych szlaków handlowych, u wylotu z górskiego wąwozu na ziemie żyznej i rozległej doliny miasto bogaciło się i rozrastało. Górny zamek otaczały dwa pierścienie murów, w których obrębie wybudowano liczne kościoły, monastyry i pałace. Ze względu na swój stołeczny charakter była drugim po Bizancjum miastem cesarstwa wschodniego. Despotami byli członkowie najbliższej rodziny cesarskiej. Dlatego nieraz gościła ważne osobistości – tu koronowany był ostatni cesarz Konstantynopola Konstantyn XI Paleolog. Przez cały wiek XIV i pierwsze dekady XV stulecia Mistra stanowiła kulturalne i intelektualne centrum świata bizantyjskiego. Wspierała odrodzenie sztuki bizantyjskiej, przyciągała najznakomitszych uczonych i teologów. Jako ostatnia na Peloponezie dostała się pod panowanie tureckie. Od tego czasu następował powolny upadek, dwa pożary oraz wojna domowa z początku XX w dopełniły zniszczeń. Ostatni mieszkańcy opuścili Mistrę w latach 50-tych XX wieku. Obecnie miasto jest powoli rekonstruowane.
Ania i Zdzich - 2013-01-18, 22:05

Trwa konserwacja świątyń i odbudowa głównego skrzydła pałacu Despotów. Cały, ogromny obszar położony na zboczu góry stanowi jedno wielkie muzeum z wytyczoną trasą zwiedzania i tablicami informacyjnymi. Prowadzą doń dwie bramy – górna i dolna.
My w sposób niezamierzony trafiliśmy do miasta bramą górną, czyli zaczęliśmy zwiedzanie od cytadeli, a potem schodziliśmy w dół po ścieżkach i schodach podziwiając po drodze przepiękne cerkwie, których największym skarbem są przebogate i barwne freski bizantyjskie, arcydzieło greckiej średniowiecznej sztuki sakralnej.

Ania i Zdzich - 2013-01-19, 21:04

Następną cerkwią, którą zwiedziliśmy była cerkiew św. Mikołaja
Ania i Zdzich - 2013-01-19, 22:16

z góry podziwialiśmy piękne widoki, a potem schodząc chodnikami w dół miasta zwiedzaliśmy kolejne zabytki Mistry
Elwood - 2013-01-20, 12:44

Fajna relacja, z której przebija prawdziwy smak podróży kamperowych. Super fotki. :pifko
:spoko :spoko

Ania i Zdzich - 2013-01-20, 20:50

Po przejściu bramy Monemwasii mieliśmy do wyboru - iść w dół w stronę kościoła Mitropolis i bramy dolnej, lub zboczyć nieco na wschód aby zobaczyć kościół Perivleptos - częściowo wykutą w skale cerkiew z XIV w z najdoskonalszymi freskami w Mistrze. I choć upał narastał, to jednak wybraliśmy tą drugą opcję :) .
Ania i Zdzich - 2013-01-20, 21:01

Ten kościół podobał nam się najbardziej - warto było nadrobić drogi w upale. Gdy wracaliśmy do głównego szlaku po drodze jeszcze zatrzymaliśmy się przy małej cerkiewce. Potem podążyliśmy w stronę najstarszego kościoła Mistry - Mitropolis z końca XIII w.
Ania i Zdzich - 2013-01-20, 21:21

W bliskim otoczeniu kościoła Mitropolis znajduje się kompleks klasztorny Vrondochion, na który składają się trzy klasztory: Evangelistria, św. Teodora i Hodegetria.
Ania i Zdzich - 2013-01-20, 21:26

A potem to już pozostała nam mozolna wspinaczka w górę miasta do parkingu, na którym pozostawilismy kampera. Jak do niego dotarliśmy to ewidentnie nie czuliśmy nóg...
Ania i Zdzich - 2013-01-20, 21:58

Wczesnym popołudniem wyjechaliśmy z Mistry przez Spartę do Monemwasii, gdzie dotarliśmy po trzeciej. Najpierw pojechaliśmy przez groblę w stronę starego miasta szukając po drodze miejsca na biwak. Ale plaże przy grobli nie były dostępne z drogi, wróciliśmy zatem na wybrzeże do miasteczka i stanęliśmy na ulicy tuż przy plaży. Zasłużyliśmy przecież na odpoczynek i wymarzoną kąpiel.
Ania i Zdzich - 2013-01-20, 22:05

Potem obiad, spacer do portu. Zdzich wyczytał na plaży niepokojącą informację, że biwakowanie jest tu na zabronione i taki „nocleg” kosztuje ponad 100 euro!!! Więc jak zrobiło się mroczno to przestawiliśmy kampera na nadbrzeże portowe, gdzie stanęliśmy w doborowym towarzystwie innych kampero-maniaków. Ponieważ było za wcześnie na spanko więc poszliśmy sobie na piechotkę przez groblę do starego miasta podziwiając po drodze ogrom i stromiznę góry, jaką mieliśmy nadzieję i zamiar pokonać dnia następnego.
Ania i Zdzich - 2013-01-21, 18:18

Czwartek, 4 października. Monenwasia – brzegi Zatoki Sarońskiej tuż przed Pireus. Ok. 300 km.

I znów wstaliśmy wcześnie rano aby uniknąć prażącego słońca podczas wspinania się pod górę. Udało nam się uwiecznić na licznych fotografiach wschód słońca wychylającego się ponad morze tuż obok skały Monenwasii. Niektóre z tych fotografii wyszły naprawdę kiczowato!!!

Ania i Zdzich - 2013-01-21, 19:12

Po śniadaniu przejechaliśmy kamperem na groblę, możliwie jak najbliżej bramy starego miasta. Przeszliśmy ulicą starówki w stronę głównego placu, na którym byliśmy onegdaj. Stąd odchodzi ścieżka, która zakosami po schodach wiedzie do górnego miasta.
Ania i Zdzich - 2013-01-21, 19:18

Monemwasia to zaiste urocze zjawisko przyrodniczo – historyczne na Peloponezie. Nazwana została Gibraltarem Wschodu. Na wysokiej na 300m skale połączonej z lądem około 500 metrową groblą znajdują się ruiny miasta wybudowanego w VII w. Dzięki strategicznemu położeniu na skrzyżowaniu morskich szlaków pełniła w dawnych czasach bardzo ważną rolę. Miasto pozostawało blisko 700 lat pod władzą Cesarstwa Bizantyjskiego. W szczytowym okresie rozwoju w tej części miasta znajdowało się ponad 800 domów i 40 kościołów. Miasto zamieszkiwało wtedy 50 tysięcy mieszkańców.
Upadek miasta rozpoczął się po zmianie układu szlaków morskich związanej z budową Kanału Korynckiego. Górne miasto zaczęło się powoli wyludniać i popadać w ruinę. Ostatni mieszkaniec wyprowadził się w 1911 roku. W mieście dolnym na stałe mieszka kilka rodzin. Znajduje się tu kilka knajpek, sklepików z pamiątkami i parę kościołów. Ale wszystko to jest w takiej skali „mikro”.
Ponieważ zbocze góry, gdzie znajdują się schody do górnego miasta wyeksponowane jest w kierunku południowo – wschodnim to o cieniu podczas wspinaczki o tej porze dnia mogliśmy zapomnieć. W narastającym upale sapiąc i jęcząc pokonywaliśmy kolejne zakosy schodów. Błogi cień znaleźliśmy dopiero w bramie głównego miasta, a potem pod rozłożystym platanem rosnącym na dziedzińcu za bramą. Tu spotkaliśmy sporą grupę młodzieży z Włoch, którą przedwczoraj widzieliśmy na plaży Voidokilia. Ponieważ ich przewodnik ciekawie opowiadał o historii i zabytkach tego miasta staraliśmy się trzymać jak najbliżej tej grupy. Mieliśmy przy tym nadzieję, że może ma on jakieś znajomości, dzięki którym młodzież (a my z nią) dostaniemy się do wnętrza cerkwi św. Sofii, która znajduje się na szczycie skały, a która, jak wieściły ogłoszenia już w bramie dolnego miasta, miała być zamknięta w tym sezonie z powodu pęknięć w murach. Niestety, przewodnik nie miał znajomości, nie posiadał kluczy do cerkwi. Młodzież najwyraźniej nie była tym faktem bardzo zmartwiona (pewnie spieszyli się na plażę), za to my tak.

Ania i Zdzich - 2013-01-21, 19:31

Ze szczytu góry, znad urwiska zrobiliśmy wiele zdjęć. Mogę przy tym przysiąc, że patrząc w dal, w stronę południa – majaczył tam jakiś ląd – mogliśmy dostrzec wyspę Kythira, która leży na szlaku promu z Gythio na Kretę… Tak chcieliśmy tam popłynąć… Ale nic to, może innym razem.
Ania i Zdzich - 2013-01-21, 19:49

Połaziliśmy trochę wśród ruin na szczycie, ale upał stał się naprawdę niemiłosierny i zamarzyliśmy o mrożonej kawie gdzieś w cieniu w knajpce.
buba - 2013-01-21, 21:19

az cieplej sié robi, chociaz za oknem zamiec ;)
Ania i Zdzich - 2013-01-21, 23:05

Z Monemwasii wyjechaliśmy po obiedzie. Pojechaliśmy w stronę Sparty, ale kilkanaście kilometrów przed miastem skręciliśmy w Geraki na północ w stronę Leonidio na wybrzeżu. Co to była za droga!!! Znów przez dzikie góry, przez zarąbiste serpentyny w dół wąwozu. Na zboczach tego wąwozu zawieszony był klasztor. Szkoda, że nie mieliśmy czasu aby tam podjechać.
Ania i Zdzich - 2013-01-21, 23:27

Powoli robiło się ciemno. W głębi wąwozu już było całkiem mroczno. Do Leonidio zajechaliśmy już po zmroku. W mieście szukaliśmy stacji benzynowej bo nasz kamperek wychlał już całą ropę jaką mieliśmy w zapasie z Macedonii i wyraźnie go suszyło.
Za Leonidio wjechaliśmy na wybrzeże. Szkoda, że było ciemno, bo widoki mogły być niezapomniane. I tak jechaliśmy na północ w stronę Koryntu. Kanał minęliśmy już około 10 wieczorem. Był najwyższy czas, aby pomyśleć o noclegu. Ale niestety – wybrzeże Zatoki Sarońskiej po przekroczeniu kanału jest dość nieciekawe. Zabudowane i zindustrializowane. Na wielu kilometrach ciągną się rafineria i inne zakłady przemysłowe.
Miejsce przy fajnej plaży znaleźliśmy tuż przed Atenami. Musieliśmy trochę zboczyć z głównej drogi, pokluczyć przez podmiejskie osiedla, ale było warto. Znaleźliśmy placyk tuż nad plażą. W spaniu trochę przeszkadzały nam bezpańskie psy, na których terytorium najwyraźniej wkroczyliśmy, a swój protest wyrażały głośnym szczekaniem i ujadaniem.

Ania i Zdzich - 2013-01-22, 17:41

Piątek, 5 października. Plaża nad Zatoką Sarońską koło portu w Pireus – plaża Milopotamos na półwyspie Pilion. 375 km.

Mieliśmy świadomość, że wakacje się już kończą, że jesteśmy bardzo daleko od domu, ale chcieliśmy maksymalnie wykorzystać czas i miejsce. Poranek na plaży spędziliśmy kąpiąc się w ciepłych wodach zatoki.

Ania i Zdzich - 2013-01-22, 17:50

Potem pojechaliśmy zwiedzić klasztor w Dafni. Mieliśmy to szczęście, że zostaliśmy wpuszczeni do środka, mimo, że już od 10-ciu lat jest w remoncie. Mieliśmy okazję z bliska, z rusztowań oglądać słynne mozaiki. Niestety nie wolno było ich fotografować, więc nie mamy dokumentacji.
Ania i Zdzich - 2013-01-22, 17:58

Potem trochę pobłądziliśmy w Atenach. Właściwie to nie chcieliśmy tam w ogóle wjeżdżać, ale tak wyszło. Podróż na północ, w kierunku Lamii przebyliśmy autostradą. Była to może najszybsza opcja, ale na pewno nie najtańsza. Tego dnia na autostradę wydaliśmy prawie 40 euro!!! Grecy pobierają opłatę za kampera za „wysokość” a to jest trzy razy drożej niż za zwykłe auto osobowe. Późnym popołudniem dotarliśmy do Volos u nasady półwyspu Pilion.
Ania i Zdzich - 2013-01-22, 19:31

Po drugiej stronie półwyspu Pilion, koło wioski Tsagkarada jest urocza skalista plaża Milopotamos, nad którą chcieliśmy spędzić ostatnią wakacyjną noc w Grecji. Na miejsce dotarliśmy już po zmroku. Powyżej plaży znajduje się parking przy restauracji. Tu zanocowaliśmy.

Sobota 6 października. Plaża Milopotamos na półwyspie Pilion, parking przy stacji benzynowej za miastem Florina. 307 km.

Tak, wiedzieliśmy, że to ostatni nasz wakacyjny dzień w Grecji. Nazajutrz planowaliśmy podróż przez Macedonię, Kosowo do Czarnogóry. W poniedziałek chcieliśmy przejechać przez kanion rzeki Tary a potem do Bośni, aby wrócić przez Jajce i Banja Lukę do Chorwacji i na Węgry. Chcieliśmy na moment „zahaczyć” o Balaton (dobre wino) i potem przez Czechy wrócić do kraju.
No trochę nam to nie wyszło.
Ale sobotę spędziliśmy naprawdę wspaniale.

Ania i Zdzich - 2013-01-22, 21:56

a potem pospacerowaliśmy trochę po plaży i zwiedziliśmy sąsiednią zatokę
Ania i Zdzich - 2013-01-22, 22:00

w sąsiedniej zatoce była mała cerkiewka
Ania i Zdzich - 2013-01-22, 22:08

nasz spacer wokół plaży Milopotamos
Ania i Zdzich - 2013-01-22, 22:13

Nasza miejscówka nad plażą Milopotamos
Ania i Zdzich - 2013-01-22, 22:18

Po śniadaniu poszliśmy jeszcze raz na plażę....
Ania i Zdzich - 2013-01-22, 22:25

po lenistwie na plaży przyszła chwila rozstania.... :(
Ania i Zdzich - 2013-01-22, 22:49

Zatem obiad był koło drugiej, no a potem smutny moment pożegnania. Przejechaliśmy przez piękne góry półwyspu Pilion, nie mieliśmy czasu na zwiedzanie wiosek, które w tej części Grecji mają swoistą architekturę i folklor.
Ania i Zdzich - 2013-01-22, 22:59

Zatrzymaliśmy się jeszcze na moment za Volos na plaży aby jeszcze raz wykąpać się w morzu. No a potem to już jechaliśmy na północ przez Larissę, Kozani w stronę granicy Macedońskiej. Zmęczenie dopadło nas za Floriną. Nadarzył się dość miły parking za stacją benzynową, więc postanowiliśmy tam przenocować.
Ania i Zdzich - 2013-01-22, 23:01

...
Ania i Zdzich - 2013-01-22, 23:11

Niedziela 7 października. Florina – parking koło stacji benzynowej w Kyustendil w Bułgarii. Z naddatkami 500 km.

Wstaliśmy dość wcześnie. Wiedzieliśmy, że tego dnia czeka nas długa droga. Najpierw pojechaliśmy na północ w stronę granicy Macedonii. Po drodze szukaliśmy cerkwi, gdzie moglibyśmy pójść na mszę. I tak dotarliśmy do granicy. Ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że zamiast dziesiątej godziny w Grecji zrobiła się dziewiąta w Macedonii. Zarobiliśmy trochę czasu. Pojechaliśmy do Bitoli, tam poszukaliśmy kościoła. Był, ale msza o 9-tej się już kończyła. Od księdza, który odprawiał mszę dowiedzieliśmy się, że w Bitoli nie ma stałej parafii, że on odprawia msze w kilku kościołach w Macedonii, i że następna będzie w Ochrydzie w południe. Ksiądz wsiadł w swój samochód i dobrze sobie znanymi drogami pojechał do Ochrydu. My mieliśmy więcej problemów. Najpierw trzeba było wyjechać we właściwym kierunku z Bitoli, a potem gnać przez Resen i przełęcz drogą M5 w stronę Ochrydy. Spóźniliśmy się tylko 10 minut – przyszliśmy na Ewangelię. Ale byliśmy na mszy!!! Potem jeszcze wykąpaliśmy się w jeziorze na plaży koło miejscowości Struga i pojechaliśmy na północ w kierunku Skopie.

Ania i Zdzich - 2013-01-22, 23:13

Planowaliśmy za miastem Tetovo przekroczyć w górach granicę z Kosovem, i przejechać w stronę Czarnogóry. Niestety, Kosovo wymaga paszportów. My mieliśmy tylko dowody osobiste. Zatem musieliśmy się wycofać z granicy (nomen omen w miejscowości Vratnica :) ). Ponieważ nie lubimy Serbii postanowiliśmy wracać do kraju przez Bułgarię i Rumunię. Zatem wróciliśmy na główną drogę, jadąc autostradą ominęliśmy Skopje i potem zjechaliśmy na drogę E-871 w stronę Bułgarii. Zapadł już zmierzch. Droga zaczęła się wspinać na górską przełęcz. Mijaliśmy wiele serpentyn zanim za miejscowością Kriva Palanka dotarliśmy do granicy Bułgarii. Granica była spoko. Potem dalej jechaliśmy krętą górską drogą. Wiedziałam, że Zdzich ma już dość prowadzenia.
I tu nagle pojawił się problem – cholera nie działają migacze!!!
Szukaliśmy miejsca, gdzie można by było zatrzymać się na nocleg i sprawdzić instalację elektryczną w kamperze. Pierwsza okazja nadarzyła się w miejscowości Kyustendil. Zaparkowaliśmy na placu przy stacji benzynowej. I tam chcąc nie chcąc zostaliśmy. Kamper już nie odpalił. Zdzich sprawdził napięcie na akumulatorze – porażka!!! Przełączył ładowanie akumulatora samochodowego z akumulatora z części mieszkalnej. Do rana powinno zadziałać!!!!

Ania i Zdzich - 2013-01-22, 23:18

Poniedziałek, 8 Października. Stacja benzynowa w Kyustendil w Bułgarii – parking gdzieś tam daleko za Crajovą…Do Timisoary było ponad 100 km. Najtrudniejszy dzień tych wakacji.

Rano auto zapaliło. W końcu ma się tą baterię słoneczną na dachu. Akumulator został podładowany i ruszyliśmy dalej. I tak dotarliśmy do miasta Pernik. Wiedzieliśmy, że jak zgasimy silnik to już nie odpali. Szukaliśmy warsztatu, gdzie można by było rozwiązać nasz problem. Na przedmieściach, przy blokach i garażach znaleźliśmy pomoc. Jakiś uczynny Bułgar najpierw pomógł nam odpalić nasze auto a potem polecił nam warsztat. Garaż był za niski aby nasze auto mogło tam się zmieścić. Ale na uliczce przed warsztatem chłopcy zdemontowali alternator. Ranek był gorący i nudny. Okolica nieciekawa.

Ania i Zdzich - 2013-01-22, 23:21

Tak spędziliśmy pół dnia na przedmieściach miasta Pernik. Po południu fachowcy zamontowali nam naprawiony alternator – podobno popsute były dwie diody. Naprawa kosztowała ponad 20 euro. Ale jak już nie będziemy mieć problemów z elektryką w kamperze to opłacało się!!!
Obiad zrobiliśmy przed warsztatem. Potem pojechaliśmy przez Sofię w stronę granicy z Rumunią.
W Bułgarii jest fajna autostrada A2, ale kończy się ona w miejscowości Yablanitsa, potem to już mieliśmy coraz kiepściejszą drogę przez wioski i miasteczka do przejścia granicznego nad Dunajem w miejscowości Oriachovo.

Ania i Zdzich - 2013-01-22, 23:23

Najbardziej dramatyczna była dla nas granica bułgarsko – rumuńska oraz „przeprawa” przez Dunaj. Najpierw "życzliwi” pogranicznicy bułgarscy przekopali nasz kamper w poszukiwaniu „kontrabandy”, potem zapłaciliśmy ponad 50 euro za „przeprawę” przez Dunaj a potem, już po drugiej stronie jeszcze 12 euro „portowego”. To była najdroższa granica – nikomu nie polecamy. Zaraz za granicą życzliwy TIR’owiec z Polski ostrzegał nas przed nocowaniem „na dziko” w Rumunii. Nie wierzyliśmy mu, a miał rację. Jechaliśmy tak przez tę Rumunię w nocy i nie mogliśmy znaleźć miejsca na nocleg. Na stacjach benzynowych nie pozwalano nam stanąć, na placach przy restauracjach jacyś dresiarze chcieli od nas „cinć” euro. Byliśmy coraz bardziej zdesperowani i zmęczeni. Nie pamiętam już, gdzieś około 3-ciej w nocy udało nam się trochę odpocząć.

Wtorek, 9 października. Gdzieś w Rumunii, ciepłe baseny w Hajdusoboslo na Węgrzech.

Właśnie dlatego nie pamiętam, gdzie nocowaliśmy. Rankiem, po śniadaniu pojechaliśmy wzdłuż Dunaju (piękna dolina) w kierunku Aradu i autostradą do Oradei. Tu już Rumunia wydawała nam się bardziej cywilizowana. Po drodze mijaliśmy fajne wioski i miasteczka.

Barbara i Zbigniew Muzyk - 2013-01-23, 13:55

A Pagand pisal na forum,ze granice przekracza sie mostem na dunaju gdzie jest elektrownia.Kawalek Serbii,po stronie rumunskiej Drobeta.Kampery puszczaja bez kolejki.Jechalismy juz tamtedy dwa razy.Nic sie nie placi. :?: :spoko
Track222 - 2013-01-23, 14:14

Zbigniew Muzyk napisał/a:
A Pagand pisal na forum,ze granice przekracza sie mostem na dunaju gdzie jest elektrownia.Kawalek Serbii,po stronie rumunskiej Drobeta.Kampery puszczaja bez kolejki.Jechalismy juz tamtedy dwa razy.Nic sie nie placi. :?: :spoko


Przejście graniczne Rumunia-Serbia w miejscowości Drobeta-Turnu Severin przejazd przez most darmowy. Piękne widoki.

frape - 2013-01-23, 15:29

Ania i Zdzich napisał/a:
Najbardziej dramatyczna była dla nas granica bułgarsko – rumuńska oraz „przeprawa” przez Dunaj. Najpierw "życzliwi” pogranicznicy bułgarscy przekopali nasz kamper w poszukiwaniu „kontrabandy”, potem zapłaciliśmy ponad 50 euro za „przeprawę” przez Dunaj a potem, już po drugiej stronie jeszcze 12 euro „portowego”. To była najdroższa granica – nikomu nie polecamy.


promowego przejścia Vidin/Calafat również nie - mam z niego wspomnienia z 2001 i 2010 zero zmian
http://www.camperteam.pl/...p=254717#254717
http://www.camperteam.pl/...p=255307#255307

Serbię póki co omijamy łukiem (jedni lubią inni nie :) ) - dlatego na nas najwygodniejsze jest przejście w Russe/Giurgiu - kilka, chyba 6 euro za most i potem można jeszcze małe co niego Rumunii zobaczyć :) a jest co zazwyczaj nie "pędzimy" do miejsca przeznaczenia tylko zwiedzamy ):szeroki_usmiech

Ania i Zdzich napisał/a:
Właśnie dlatego nie pamiętam, gdzie nocowaliśmy. Rankiem, po śniadaniu pojechaliśmy wzdłuż Dunaju (piękna dolina) w kierunku Aradu i autostradą do Oradei. Tu już Rumunia wydawała nam się bardziej cywilizowana. Po drodze mijaliśmy fajne wioski i miasteczka.


no w tej części - szczególnie wzdłuż Dunaju było cięęężko cokolwiek na nocleg znaleźć - domyślam się, ze drogę wzdłuż Dunaju już wyasfaltowali? całą :) Z Orsowej jechaliście na północ czy dalej przy Dunaju?

świetnie się czytało :kawka: w tak mroźne zimowe wieczory - w końcu trochę odmiany od tego białego co wszędzie się rozpanoszyło... przynajmniej trochę ciepła i nadziei, że niedługo będzie cieplej a wtedy znów.... :)
nie wiem co wybrać :kwiatki: czy piwko - więc będzie "pakiet" :szeroki_usmiech czekam na kolejne ciepłe wspomnienia "po śladach" :spoko

Ania i Zdzich - 2013-01-23, 18:08

Za miastem Arad wjechaliśmy na autostradę, która nas już poprowadziła prawie do granicy z Węgrami. Wieczorem dotarliśmy do kurortu w Hajdusoboslo na Węgrzech.
Ania i Zdzich - 2013-01-23, 18:25

Środa,10 października. Hajduszoboszlo – Podlesie. 555 km.

Grzaliśmy się w tych basenach do popołudnia. Potem zrobiliśmy sobie obiad. Do Polski wracaliśmy przez Eger a potem Martin w Słowacji. Do domu wróciliśmy baaaardzo późno w nocy. Nazajutrz już w pracy :-/


KOOOOONIEC relacji

jeszcze tylko link do galerii na Picassa:
https://picasaweb.google.com/104491275931178313187/BaKanyIGrecja2012

Ania i Zdzich - 2013-01-23, 18:53

link do galerii:
https://picasaweb.google.com/104491275931178313187/BaKanyIGrecja2012?authuser=0&authkey=Gv1sRgCJeNrpPhppvK6QE&feat=directlink


może tak zadziała?

Camper Diem - 2013-01-23, 21:31

dzięki za relację, tylko Grecji zdecydowanie za mało ;)

sam wypad widzę udany :bigok
i przygody były :diabelski_usmiech

ps. ostatni link do picasa działa, za to część zdjęć z poprzedniej strony się nie wyświetla :(

Santa - 2013-01-24, 19:45

Ania i Zdzich napisał/a:
... Do domu wróciliśmy baaaardzo późno w nocy. Nazajutrz już w pracy :-/ ...


Czy każda piękna podróż musi mieć takie prozaiczne zakończenie :?: :wyszczerzony:

Trochę nie mogłam za Wami nadążyć, ale teraz z przyjemnością i we własnym tempie - przeczytam o Waszych przygodach :szeroki_usmiech

:pifko i :roza:

Ami - 2013-01-27, 19:35
Temat postu: witamy...
0000

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group