Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Norwegia - NORWEGIA ( I NIE TYLKO ) 2011

salut - 2013-01-14, 22:19
Temat postu: NORWEGIA ( I NIE TYLKO ) 2011
W 2011 roku odbyliśmy wyprawę po Skandynawii, a teraz wreszcie po wielu miesiącach udało nam się to wszystko opisać i uzupełnić zdjęciami. Jeśli ktoś chciałby poznać naszą trasę, dowiedzieć się kilku praktycznych szczegółów i obejrzeć trochę zdjęć – zapraszamy do lektury !!!

Termin: 18.06 – 16.07.2011 (29 dni)
Trasa: Litwa – Łotwa – Estonia – Finlandia – Norwegia – Szwecja – Dania – Niemcy
Ilość przejechanych kilometrów : 8 933 .
Uczestnicy wyprawy:
Tata – kierowca, serwis urządzeń sanitarnych, grillowy i fotograf
Mama – autorka trasy, pilot, kwatermistrz, kucharka i kronikarka
Córka starsza 18 lat zwana „Czesiem” – pomoc kuchenna, zabawianie młodszej w czasie jazdy
Córka młodsza 9 lat zwana „ Bąblem” – pomoc kuchenna, początkujący fotograf
Kamper Fiat Ducato Miller – bezawaryjny pochłaniacz ropy

I od czego by tu zacząć ? Czy od tego, że taka wyprawa marzyła nam się od ponad 10 lat, że jak wreszcie we wrześniu 2010 r. zapadła decyzja o wyprawie w następne wakacje to przygotowywaliśmy się do niej 8 miesięcy ? O tym, że przejrzeliśmy mnóstwo artykułów, przewodników, zadawaliśmy wiele pytań na forach poświęconych Norwegii i jazdy kamperem ? Bardzo dużo cennych informacji znaleźliśmy na stronie „visitnorway” . Tak rozpoczyna się większość relacji z podróży do Norwegii i aż chciałoby się napisać coś oryginalnego, ale nie da się, bo to wszystko prawda. A więc krótko – było tak jak u innych : kilkuletnie marzenie, szybka decyzja w oparciu o sprzyjające warunki kalendarzowo-urlopowo-finansowe i długie tygodnie przygotowań. I wreszcie uzyskany w pracy CZTEROTYGODNIOWY URLOP (podziękowania dla naszych szefów),zgromadzone zapasy, mapy, przewodniki, wynajęty kamper i 18 czerwca 2011r w sobotę wyruszyliśmy w naszą wyprawę marzeń.
A oto jej szczegółowa trasa:
Dzień Kraje Trasa Km
17.06. piątek Polska Śląsk - Warszawa 314 km
18.06. sobota Polska Warszawa - Giby k. Augustowa 292 km
19.06. niedziela Polska /Litwa Giby - Wilno 176 km; Wilno - Szawle 213 km
20.06 poniedziałek Litwa /Łotwa/ Estonia Szawle - Ryga 128 km; Ryga - Tallin 323 km
21.06. wtorek Estonia/Finlandia Tallin - Helsinki prom; Helsinki - Rovaniemi (cz I ) 425 km
22.06. środa Finlandia Helsinki - Rovaniemi (cz II) 400 km; Rovaniemi - Ivalo 275 km
23.06. czwartek Finlandia / Norwegia Ivalo - Karasjok - Nordkapp 425 km
24.06. piątek Norwegia Nordkapp – Alta 228 km; Alta – Narwik (cz I)110 km
25.06. sobota Norwegia Alta – Narwik (cz II) 400 km
26.06. niedziela Norwegia Narwik – Sto 215 km; Sto – Andenes - Svolvaer (cz I.) 152 km
27.06. poniedziałek Norwegia Andenes – Svolvaer (cz II) 81 km; Svolvaer – A -Moskenes 214 km
28.06. wtorek Norwegia Moskenes – Bodo prom; Bodo – Straumen 30 km; Straumen - Holand 120 km
29.06. środa Norwegia Wycieczka na lodowiec Svartisen z Holand -
30.06. czwartek Norwegia Holand – Mosjoen-Namsos 446 km
01.07. piątek Norwegia Namsos-Trondheim-Halsa (cz 1.) 269 km
02.07. sobota Norwegia Trondheim-Halsa(cz 2) -Molde(droga atlantycka) - Alesund 228 km
03.07. niedziela Norwegia Alesund – Andalsnes - Geiranger (droga trolli i droga orłów) 237 km
04.07. poniedziałek Norwegia Geiranger-Dalsniba-Geiranger 44 km; Geiranger - Hellesylt prom; Hellesylt-Olden 66 km
05.07. wtorek Norwegia Olden-Kaupanger 142 km; Kaupanger-Gudvangen prom Gudvangen – Flam 21 km
06.07. środa Norwegia Flam-Bergen 170 km; Bergen-Halhjem 34 km; Halhjem-Hodnanes prom
07.07. czwartek Norwegia Hodnanes-Stavanger-Tau-Preikestolen 170 km + 3 promy
08.07. piątek Norwegia Preikestolen-Forsand 18 km
09.07. sobota Norwegia Forsand-Lysebotn prom; Lysebotn-Bo 250 km
10.07. niedziela Norwegia Bo – Oslo 144 km; Oslo-Svinesund 108 km
11.07. poniedziałek Szwecja Svinesund-Goteborg 182 km; Goteborg -Varberg 77 km
12.07. wtorek Dania Varberg- Kopenhaga 256 km
13.07. środa Niemcy Kopenhaga – Rodby 190 km; Rodby-Puttgarden prom; Puttgarden – Lubeka (45 km przed) 49 km
14.07. czwartek Niemcy Lubeka-Berlin -Tropical Islands 380 km
15.07. piątek Niemcy - Polska Tropical Islands-Śląsk (cz I) 214 km
16.07. sobota Polska Tropical Islands- Śląsk (cz. II) 240 km; Śląsk –Warszawa 314 km

Dzień zero – 17.06.2011 piątek czyli dziewiczy przejazd Taty kamperem
Podstawę naszej wyprawy czyli kampera wynajęliśmy na Śląsku, a że nie było to nijak po drodze na Litwę, więc w piątek Tata wyruszył po pracy w tym jedynym słusznym kierunku. Załatwił formalności, odebrał kampera i wyruszył w swoją pierwszą „dziewiczą” drogę kamperem. Szczęśliwie i w całości doprowadził nasze wakacyjne „2 w 1” (dom+środek transportu) do Warszawy, wziął udział w późnowieczornym wspólnym oglądaniu, któremu towarzyszyły różne okrzyki i udał się na zasłużony odpoczynek przed czekającą go 9-cio tysięczną trasą.

Dzień 1 – 18.06.2011 sobota czyli „augustowskie noce”
Po zapakowaniu kampera, co zajęło nam kilka godzin, jako że było to nasze pierwsze w życiu pakowanie kampera, a rzeczy, zwłaszcza jedzenia i napojów było bardzo dużo, wyjechaliśmy o godz. 15.00 z Warszawy w strugach deszczu. Około 20.30 znaleźliśmy camping w Gibach niedaleko Augustowa, gdzie za cenę 50 zł zostaliśmy na noc. Trafiliśmy na rozpoczęcie sezonu, co przejawiało się imprezą pod wiatami z głośną muzyką. Leciały jakieś stare ale bardzo skoczne hity i było to doskonałe tło do naszej pierwszej kolacji na powietrzu obok kampera, przy świecach i w towarzystwie komarów. Muzyka skończyła się nawet o jakiejś przyzwoitej porze, poszło 1 wino a my poszliśmy spać, aby nabrać sił przed dalszą drogą.

cdn.
:spoko :spoko

darboch - 2013-01-14, 22:23

:bigok ... z miłą chęcią wybiorę się z Wami w tą podróż :spoko
salut - 2013-01-14, 22:26

Dzień 2 – 19.06.2011 niedziela czyli „Litwo ojczyzno moja…”
Pobudka o 6.20 (i to się nazywa urlop !), o 8.15 już jesteśmy w drodze w kierunku Wilna, mamy do przejechania jakieś 176 km, pada deszcz, temperatura 16 st.C. Od Augustowa i na Litwie krajobrazy płaskie, zielone i jakby wymarłe. Przed Ogrodnikami jedziemy w karawanie pojazdów – przed nami 4 niemieckie kampery, w tym jeden ciągnie przyczepę. Udaje nam się je wyprzedzić – oklaski dla kierowcy. Na granicy pusto, tylko wielkie budynki, zamknięte kantory i sklepiki. Wjeżdżamy na Litwę, leje, pusto na drodze, od głównej drogi odchodzą boczne drogi – wyłącznie nie asfaltowe. Rzadko mijamy samochód, czasem poboczem idzie człowiek. Mijamy dom, przy bramie którego właściciel postawił znak ograniczenia prędkości do 20 km ! Czy to koniec świata ? Miał być dopiero na Nordkapp !
Ok. 12.00 wjeżdżamy do Wilna, najpierw cmentarz na Rossie i grób „Matka i serce syna” czyli spotkanie z Marszałkiem Piłsudskim, groby żołnierzy polskich z 1919 i 1944 roku, na prawie każdym biało-czerwone kwiaty. Robi się tak ojczyźniano-nostalgicznie. Idziemy w głąb cmentarza – nagrobki różne, niektóre sprzed 100 lat. Na niektórych siedzą gigantyczne ślimaki (żywe !). Polskie nazwiska, a imiona z poprzedniej epoki.
Ok. 13.00 szybki obiadek (zupka chińska z paczki nie z Radomia) na parkingu przed cmentarzem i dalej na starówkę. Oglądamy Ostrą Bramę – podoba nam się i oczywiście starszemu pokoleniu przypominają się wersy z „Pana Tadeusza”. Obok kościół św. Teresy, wchodzimy do niego, a tam nabożeństwo i cudownie śpiewający chór złożony z ….samych starych kobiet i mężczyzn. Bąbel kupuje breloczek z wizerunkiem Matki Boskiej Ostrobramskiej oraz modlitwą do Anioła Stróża, który po drugiej stronie (brelok nie Anioł Stróż) ma modlitwę kierowcy. Bardzo adekwatne !
Nie znajdujemy pomnika Mickiewicza, mamy kiepską mapę Wilna i brak oznakowań zabytków. Wyjeżdżamy z Wilna, przed nami ok. 215 km do Szawle i Góry Krzyży. Po małych zawirowaniach i zasięgnięciu języka u miejscowej kobiety (ja mówiłam po polsku ona po litewsku plus trochę machania rękami i rysowania patykiem na ziemi) i wreszcie ok. 20.00 trafiamy na Górę Krzyży (zjazd w kierunku Rygi z A12). Świeci słońce, a przed nami - robiące niesamowite wrażenia skupisko krzyży – drewnianych, metalowych, maleńkich, średnich i wielkich. Wiszą jedne na drugich, niektóre opisane datą i miejscem pochodzenia, dużo z Polski, ale też z innych krajów. Bąbel układa krzyż z kamyków i potem drugi z polskich monet przy krzyżu z tekstem Jana Pawła II, żałujemy że nie kupiliśmy jakiegoś w Wilnie żeby tu zostawić. Bąbel przypomina sobie, że wzięła aniołka, który był w komunijnym bukiecie otrzymanym od rodziny, przynosi go, pisze na nim swoje imię i nazwisko oraz datę 19.06.2012 i zostawia. Robimy masę zdjęć i odjeżdżamy w poszukiwaniu campingu „Grażyna” wynalezionego przez internet. Jest - bardzo ładny, czyste wc i prysznic. Płacimy 80 litów za nocleg i 5 litów za pół kilograma pysznych truskawek. Wykorzystujemy stojący drewniany stolik i ławkę i tam jemy kolację złożoną z przywiezionych z domu smażonych ziemniaków i kurczaka. Czesio robi sałatkę, pijemy piwo (dorośli) i jemy truskawki (wszyscy). Jest godz. 23.00 a widno. Robimy porządki w kamperze i kładziemy się spać.

cdn
:spoko :spoko

salut - 2013-01-14, 22:41

Dzień 3 – 20.06.2011 poniedziałek czyli „jedziemy do Rygi” a potem na betonowy Tallin City Camping
Wyjeżdżamy o 9.30 , przed nami 128 km do Rygi, stolicy Łotwy. Ok. 100 km przed Rygą, jeszcze na Litwie tankujemy paliwo, cena 4,30 litów i kupujemy trochę słodyczy. Ok. 12.00 wjeżdżamy do Rygi, znajdujemy parking płatny (za 2 h – 2 łaty łotewskie). Burza i wiatr zmusza nas do czekania w aucie. Wreszcie pokazuje się słońce i wyruszamy na zwiedzanie starówki, oglądamy najwęższą uliczkę w mieście, w której były zrobione specjalne wnęki tak aby damy w szerokich sukniach mogły się minąć (pierwszeństwa ustępowała ta, która była z niższej warstwy społecznej i młodsza). Wchodzimy do katedry – surowe gotyckie wnętrze, piękne witraże. Wracamy do samochodu, ale po drodze „łapie” nas deszcz i wichura, czekamy w bramie. Wreszcie docieramy do kampera, znów szybki obiadek z zupek i automapa wyprowadza nas z miasta, obwożąc po nim. Droga do Rygi z Litwy była strasznie wyboista, ciekawe jaka będzie ta z Rygi do Tallina. Ryga –Tallin to ok. 320 km. Jedziemy autostradą A1 wzdłuż Bałtyku. Znowu leje deszcz. Do Tallina dojeżdżamy ok. 19.00, wpadamy do portu aby odebrać bilety na prom zamówione przez internet, ale okazuje się, że dopiero jutro na 1 h przed wypłynięciem mamy „check-in”. Jedziemy na camping ok. 1,5 km od portu – Tallin City Camping to betonowy plac z gniazdkami elektrycznymi i budynkiem recepcji, wc, prysznicami i ….sauną. Do centrum Tallina ok. 3 km ! Zostajemy, płacimy 31 Eur (14 za auto, reszta za 4 os.+prąd). Pada, nie mamy ochoty iść na starówkę, jemy kolację, kąpiemy się, czytamy i idziemy spać. Nazajutrz pobudka o 5.00 rano, bo o 6.30 musimy być w porcie. Ot życie podróżnika-kamperowca ! Trochę żałujemy, że nie zobaczyliśmy Tallina, ale może kiedyś jeszcze się uda.


Dzień 4 – 21.06.2011 wtorek czyli pierwsza skandynawska stolica Helsinki i prawdziwe białe noce
Pobudka o 5.00, o 6.10 opuszczamy camping, rzut oka na poranny Tallin i 0 6.40 jesteśmy już na promie do Helsinek. Bilety kupiliśmy jeszcze w Warszawie przez Internet u przewoźnika Tallink, koszt 184 Euro. Tata znajduje kanapę do spania niedaleko okien, więc można spać albo podziwiać morze. Mama i Czesio drzemią, a Tata i Bąbel robią wycieczkę po promie, znajdują sklep wolnocłowy i oczywiście wyciągają mnie tam, bo ja „trzymam kasę”. Kupujemy 2 puszki estońskiego piwa i trochę słodyczy – razem za 17 Euro, a potem w barku dwie kawy (4 Euro). Ledwo zdążamy wypić kawę a już widać Helsinki. Bąblowi bardzo podoba się rejs promem, zobaczymy co powie za kilkanaście dni, gdy tych rejsów promami będzie miała za sobą więcej. O 9.30 przybijamy do helsińskiego portu, wyjeżdżamy na miasto, świeci słońce, jest dość ciepło. Znajdujemy miejsce na parkingu(4 Euro za 2 h) i idziemy do centrum. Główna ulica z fontannami, zielenią i ławeczkami (na jednej z nich siedzi facet w chodakach – jeden jest żółty a drugi zielony !), prowadzi nas na plac targowy. Stoiska z rybami i owocami , a ceny szokujące : 1 l borówek 8 Euro, 1 kg czereśni 4,5 Euro, są nawet truskawki z Polski po 4,5 Euro za kg. Dalej stoiska z pamiątkami, na jednym futrzane etole (z lisa ?). Bąbel głaszcze futerko i każe sobie zrobić zdjęcie – prawdziwa kobieta ! Dochodzimy do Soboru Zaśnięcia Bogardzicy (Uspienskiego) czyli katedralnego kościoła prawosławnego, wewnątrz piękny ikonostas. Pełno turystów z Japonii. Bąbel robi zdjęcia, a Japończycy robią zdjęcia… Bąblowi, który stanowi atrakcję jako jedyne w tym wnętrzu dziecko biegające z aparatem. Ponieważ jest 11.10 wracamy wolno do kampera. Mamy jeszcze pół godziny opłaconego parkingu, więc jemy szybki posiłek. Jedziemy do kościoła wykutego w skale (surowe ale robiące wrażenie wnętrze) oraz do parku Sibeliusa aby zobaczyć jego pomnik w kształcie organów. Sybelius to kompozytor fiński, a pomnik Sibeliusa to abstrakcjonistyczna rzeźba, złożona z 600 pustych stalowych rur, połączonych ze sobą w kształt fali. Pomnik waży 24 tony. Lekko wieje wiatr i słychać jak „gra w organach”.
Ok. 13.00 opuszczamy Helsinki i ustawiamy trasę na Rovaniemi przez Lahti . Mamy do przejechania 825 km i wg automapy – w czasie 10,5 h. Staramy się zrobić połowę trasy, aby jutro zdążyć zwiedzić Santa Claus Village. Po drodze jeden dłuższy przystanek, kierowca i ja śpimy, dzieci po cichu czytają. Budzę się, idę zwiedzić las – widzę duże krzaki jagód, ale owoców brak. Kierowca wstał, wracam do samochodu, jedziemy dalej. Na przemian pada i świeci słońce. Gonimy wielką chmurę deszczową. Temperatura spada z 18 do 10 st.C. Musimy zatankować, jest stacja Shella, tankujemy 61 l po 1,35 Euro. Jedziemy dalej, jest już 20.00 i zaczynamy szukać campingu. Jest w bok z głównej trasy ok. 5 km, zjeżdżamy droga przez las i wreszcie jest camping nad jeziorem. Pole namiotowe, trochę domków, sanitariaty, bajkowy drewniany domek z napisem „Information”, a w środku barek, sala jadalna i starsza pani z którą bez problemu dogadujemy się po angielsku. Nocleg 24 Euro (liczy za 3 osoby) plus na miejscu duże i małe piwo (9 Euro), które znika w ciągu kilku sekund.
Podłączamy się do prądu, szykujemy jedzenie, chłodno więc jemy w kamperze, ale Bąbel co chwilę wyskakuje na zewnątrz i biega. Widać, że potrzebuje ruchu po długiej jeździe kamperem – zrobiliśmy 425 km w 7 h, w tym 1,5 h postojów. Idziemy zobaczyć jezioro – jest duże z zatoczkami. Siadamy na drewnianych ławkach na pomoście obok pozostawionej puszki z robakami (jeszcze się ruszają ! fuj !). Zimno, ale ciągle jasno, mimo że jest po 22.00. Kładę się ostatnia, jest ok. 24.00 a na dworze nadal jasno ! To już białe noce ?

cdn
:spoko :spoko

WHITEandRED - 2013-01-15, 12:52

:spoko
Witold Cherubin - 2013-01-15, 17:46

Fajna wycieczka, miło się czyta. :ok
"Pribałtyki" nie zwiedzałem (byłem tylko na Litwie) ale dawno temu, kiedy odbywałem w Finlandii "specjalizację inżynierską" wymyśliłem podobną trasę z Helsinek na Nordkap, z tym że bez kampera i nocowania na kampingach.
Ciekaw jestem jakie były Wasze wrażenia tam na północy w Rovaniemi i dalej.
Czekam na dalszy ciąg opowieści, a póki co :pifko :pifko bo dobrego nigdy za dużo.
Pozdrawiam :spoko

salut - 2013-01-15, 20:21

Dzień 5 – 22.06.2011 środa czyli fińska monotonia, spotkanie w lecie ze Świętym Mikołajem i pierwsze renifery
Budzi mnie budzik o 7.30, słyszę padający deszcz i czuję zimno. Nie chce mi się wstać, ale dzwonek w telefonie co 5 minut przypomina mi o konieczności wstania. Wreszcie udaje mi się, budzę Tatę , toaleta, kawa i w drogę . Dzieci śpią w alkowie. Wyjeżdżamy o 9.30, przed nami 400 km i 5,5 h do Rovaniemi. Pada, droga prawie pusta, wokół soczysta zieleń lasów i łąk, bardzo mało zabudowań, jeśli już są to wyglądają raczej jak domki letniskowe, a nie gospodarstwa rolne. Co jakiś czas znak przy drodze „uwaga renifery”, ale nie widzieliśmy jeszcze żadnego. Po 11.00 wstają dziewczyny – ubieranie, śniadanie, herbata z termosu – wszystko w czasie jazdy. Około 14.40 wjeżdżamy do Rovaniemi, musimy zatankować – najpierw próbujemy na Neste, ale tam same automaty więc przejeżdżamy na Shella. Tankujemy 63 l po 1,404 za litr. Jemy zupki i wyruszamy do Santa Claus Village. Kropi deszcz – nic nowego ! Najpierw seria zdjęć przy Arctic Circle 66 st 32 ‘. Potem do biura Santa Claus, a tam informacja, że Santa ma przerwę i wróci o 16.15 (jest 15.30). Idziemy na pocztę, kupujemy 4 kartki, 2 z nich wysyłamy ze specjalnymi znaczkami do rodziny i do klasy Bąbla. Robimy sobie zdjęcia w fotelu z pluszowym reniferem. Obok w gablocie zwój najdłuższego listu przysłanego do Santa Claus z Rumunii (chyba). Koszt 4 kartek i 2 znaczków to 6,30 Euro.
Wreszcie idziemy na spotkanie ze Świętym Mikołajem, najpierw wchodzimy bezpłatnie do „pokoju tajemnic” – to długi korytarz na końcu którego jest sala, w której odbywa się audiencja u Świętego Mikołaja. Asystent robi zdjęcia. Pierwsze pytanie od Santa Claus – „Skąd jesteście ?” Kiedy słyszy, że z Polski, mówi po polsku „dzień dobry”. Jako „grzeczne dzieci” wszyscy odpowiadamy „dzień dobry”. Potem – już po angielsku Święty Mikołaj prosi nas, abyśmy obok niego usiedli, pyta o imiona. Bąbel dostaje od niego nalepkę, a po pytaniu „czy siostra jest ok czy nie ? i wzniesieniu przez Bąbla kciuka do góry, nalepkę dostaje tez starsza córka. Na końcu pamiątkowe zdjęcie z Mikołajem, a Bąbel dostaje prezent - zegar Santa Claus, kupiony wcześniej przez rodziców w sklepie za 12 Euro, ale wrażenie jest. Żegnamy się – do zobaczenia za 6 miesięcy na Boże Narodzenie. Kupujemy za 25 Euro nasze zdjęcie z Santa Claus w pamiątkowym albumie. Odwiedzamy jeszcze sklep z pamiątkami , jeden jakich tu wiele, Bąbel kupuje sobie breloczek z reniferem (3,90 Euro|), a my „kawałek skóry renifera z wyrytym wizerunkiem rodziny Saamów i ich namiotem, na patyku do powieszenia na ścianie (7 Euro). Takiej pamiątki podróżniczej jeszcze nie mamy !
Jest 17.00, do Santa Park, który jest czynny do 18.00 już nie zdążymy. Decydujemy się jechać dalej w kierunku Nordkapp. Nawigacja pokazuje 700 km i 10,5 h. Chyba zyskaliśmy jeden dzień w stosunku do planów, bo mieliśmy być na Nordkapp w piątek, a prawdopodobnie będziemy w czwartek wieczorem. Ruszamy, na drodze jeszcze bardziej pusto niż było, a wydawało nam się, że poprzednio był mały ruch. Roślinność miejscami już inna, bardziej karłowata i coraz jej mniej, a renifera czy łosia jak nie było tak nie ma, tylko co jakiś czas znaki. Wreszcie w pobliżu miejscowości Sariselke przy drodze spotykamy stado reniferów. Zachowujemy się jak paparrazzi, którym udało się złapać jakiegoś celebrytę. Kończymy jazdę o 21.00 w okolicach Ivalo, szukamy campingu – na pierwszym chcą od nas 35 Euro licząc za wszystko – wc, prysznic, prąd , a camping okropny. Szukamy dalej – jest camping pod Ivalo, nad rzeką, trochę lepszy i za 25 Euro. Zostajemy. I tu już naprawdę są białe noce – widno a jest 1.00 w nocy. Do Nordkapp pozostało nam 425 km i 6,5 h jazdy.
cdn.
:spoko :spoko

salut - 2013-01-15, 20:32

Dzień 6 – 23.06.2011 czwartek czyli po prostu NORDKAPP !!!
Wyjeżdżamy o 10.30 z campingu. Wcześniej Tata odkrywa, że mamy łyse przednie opony. Szukamy serwisu, jest – jedna opona za 241 Euro !!! Jedziemy dalej, w następnym za oponę chcą już „tylko” 140 Euro z wymianą. Dzwonimy do właściciela, wyraża zgodę, wymieniamy obie przednie, trwa to do 11.30. Z nowymi oponami jedziemy dalej – do Nordkapp 418 km, 6 h. Zbliżamy się do Inari i wielkiego jeziora, a potem odbijamy na Karasjok w Norwegii. W Karigasniemi pod samą granicą z Norwegią tankujemy ostatni raz fińskie paliwo po 1,46 Euro za litr. Potem będzie drożej.
Około 14.00 czyli o 13.00 wkraczamy do Norwegii – nastąpiła zmiana czasu czyli powrót do czasu polskiego. Na parkingu leśnym przed Karasjok robimy przerwę na obiad (pierogi ruskie z Polski) i kawę. W Karasjok zwiedzamy skansen Saamów i wyruszamy dalej w kierunku Lakselv. To tzw. Droga reniferów, ale na razie nie widać żadnego, za to w oddali piękne góry pokryte w części śniegiem oraz mgłami. Pada deszcz ! O godzinie 16.00 wjeżdżamy do Lakselv, szukamy sklepu z winem Nordkapp, słodkim, z jagód, ale nie udaje się. Później będziemy wiedzieć, że i tak byśmy go nie kupili z uwagi na cenę.
Do Nordkapp mamy 191 km i 3 h. Jedziemy wzdłuż pierwszego naszego fiordu – Porsangerfjord. Widzieliśmy już 3 wodospady. W drodze na Przylądek Północny pokonujemy 4 tunele, w tym jeden pod wodą czyli Nordkapp tunel, za który płacimy 239 NOK. Tunel ma 6,8 km długości, 229 m poniżej poziomu morza. I wreszcie wjeżdżamy na Nordkapp !!!!!!!! Stada reniferów, płaty śniegu, trawa, morze – widoki rewelacyjne. I zaraz twarda rzeczywistość – wjazd na sam przylądek, na obszar centrum turystycznego 785 NOK za 2 dni pobytu. Parkujemy na kamienistym parkingu, żadnego serwisu kamperowego, za to mnóstwo kamperów z różnych krajów – z Francji, Hiszpanii, Słowenii, Niemiec. Podjeżdżają też kolejne autokary, głównie niemieckie, z których wysypują się turyści i biegną pod globus. Chłodno – ok. 10 st. C, ale przestało padać. Jemy kolację i ok.22.30 idziemy pod globus ubrani wielowarstwowo, czapki i rękawiczki też się przydały. Seria zdjęć pod globusem. Podchodzi do nas małżeństwo z Warszawy, przejechali taką samą trasę jak my i też jada na Lofoty. Mówią nam, ze miedzy 1.00 a 3.00 w nocy ma być widoczne słonce. Niebo robi się coraz ładniejsze. Wchodzimy do budynku Ośrodka Turystycznego, w gablotach scenki związane z historia Nordkapp, sklep z pamiątkami - kupujemy kubek dla starszej z napisem Nordkapp i metalową zawieszkę z globusem dla młodszej - razem 124 NOK. Ośrodek jest czynny od 12.00 do 1.00 w nocy i wtedy też można korzystać z toalet. Wracamy pod globus - widać słońce znad chmur + nie wiemy czy to zachód czy wschód . Idziemy do kampera na ciepłą herbatę. Wracamy - jest 1.00 w nocy, a kula słońca jest już wyżej i jest bardzo , bardzo jasno. Warto było dla takiego widoku nieba i dla poczucia końca świata przejechać tyle kilometrów i stanąć na Nordkapp.
cdn.
:spoko :spoko

salut - 2013-01-15, 20:44

Dzień 7 – 24.06.2011 piątek czyli pierwszy dzień kiedy jedziemy z północy na południe
Budzimy się i nadal świeci słońce, jest ciepło, tak, że śniadanie jemy na dworze w otoczeniu innych kamperowiczów. Idziemy ponownie do centrum turystycznego i kupujemy certyfikaty pobytu na Nordkapp. Za 4 sztuki opatrzone stemplem i datą pobytu, a reszta danych do własnoręcznego wypełnienia, płacimy po 50 NOK. Ale co tam ! Nordkapp było jednym z naszych marzeń, więc miejmy i taką pamiątkę. Około południa opuszczamy Nordkapp i zmierzamy w kierunku Alty (228 km i 3,5 h). Po drodze mamy kilka postojów i w efekcie docieramy do muzeum rytów naskalnych w Alcie dopiero o 18.00. Przed wejściem do budynku muzeum jest ścieżka w lewo koło parkingu. Skręcamy w nią i po około 500m natrafiamy na ryty naskalne czyli prehistoryczne rysunki zwierząt i ludzi wyryte w skale. W ten sposób przez przypadek oglądamy za darmo część ekspozycji. Wrażenia takie sobie.
Wyjeżdżamy ustawiając trasę na Narwik – to 510 km i 8h. Spróbujemy dziś przejechać ok. 100 km. Jedziemy wzdłuż Altafjordu i Oksjofjordu. Piękne słońce odbija się w wodzie, na szczytach gór leży śnieg, a poniżej roślinność o soczystej zielonej barwie. Co i raz wodospady i strumyki. Jedziemy szukając miejsca na nocleg. Wreszcie jest przy drodze E6 zatoczka z widokiem na fiord i stadkiem reniferów, które w części na nasz widok uciekają, a te młodsze przyglądają nam się z zaciekawieniem. Jest 21 i oczywiście widno, rozpalamy grilla i rozkoszujemy się jedzeniem i widokami. Zanim posprzątamy i zorganizujemy się do spania jest 24.00.

Dzień 8 – 25.06.2011 sobota czyli sanitarne zdobycze cywilizacji na campingu, wodospad łososi i polskie groby w Narwiku
Kierowca budzi mnie o 8.40, szybka toaleta w kropli wody, ubranie się, przepakowanie do jazdy i ruszamy do Narwiku. Mamy 400 km i 6 h jazdy. Dziewczyny śpią. W drodze jemy resztki sałatki grilla i pijemy kawę. Droga to na przemian same góry (piękne i groźne) albo fiordy. W których odbija się słońce. Musimy znaleźć stację benzynową aby pobrać czysta wodę i zlać brudną oraz prysznice aby się wykąpać. Ratunku - muszę już umyć włosy !!! Na stacjach jest woda, ale nie można pozbyć się brudnej. Wylewamy brudną wodę przy drodze tworząc kałuże (czy tak wolno ?). Wreszcie po ok. 190 km w okolicach Skibotn znajdujemy camping, na którym jest wszystko – full serwis dla kampera oraz full serwis dla człowieka. Korzystamy ze wszystkiego, przede wszystkim każdy człowiek kąpie się i myje włosy. Koszt prysznica to 10 NOK za 4 minuty gorącej wody. Dziewczyny korzystają z jednego wspólnie, ja pod drugim. Te 4 minuty wystarczają mi na kąpiel i dwukrotne umycie włosów i jeszcze trochę wody zostaje, a dziewczynom też się udaje. Bosko !!!
Tata wyprowadza po raz pierwszy kota czyli dla niewtajemniczonych – opróżnia kamperowe wc. Bierzemy wodę i ruszamy dalej, po drodze do Narwiku chcemy obejrzeć wodospad ze schodami dla łososi w okolicach Barduffoss. Znajdujemy dojście do wodospadu, obok którego jest camping, na którym jest chyba jakiś zlot motocyklistów. Pełno motorów, ludzi w skórach, grillują i słuchają piosenek Elvisa Presleya ! Atmosfera kojarzy nam się z amerykańskim filmem drogi. Zjadamy szybki obiadek czyli oczywiście zupki i ruszmy nad wodospad. Jest ogromny – szeroki, wśród pourywanych gigantycznych skał. Opary wody wzbijają się na kilka metrów w górę. Na końcu ścieżki w małej budce jest akwarium z 2 łososiami. Około 17.30 wyjeżdżamy do Narwiku, szukamy polecanego w przewodniku cmentarza z grobami polskich żołnierzy w Anhenes k. Narwika. Jesteśmy już 12 km za Narwikiem, kończy się Anhenes i nie znajdujemy cmentarza. Zawracamy i wtedy po prawej stronie jest cmentarz, zwykły, lokalny, nieoznakowany jakość szczególnie. Wchodzimy i widzimy tablicę po polsku i po norwesku informująca, że tu leży 66 polskich żołnierzy, którzy zginęli w bitwie o Narwik w 1940 oraz 33 polskich obywateli, którzy zginęli w czasie II wojny światowej. Poniżej tablicy mnóstwo małych wypalonych świeczek oraz posadzone świeże kwiaty. Obok 4 tablice z listą nazwisk oraz datami urodzenia i śmierci. Na tablicy zatknięta polska flaga. Bąbel biegnie do samochodu po zapałki i małego lighta. Zapalamy go i od niego odpalamy kilka innych świeczek. Niedaleko rząd kilkunastu nagrobków marynarzy brytyjskich. Cmentarz – tak jak inne, które widzieliśmy po drodze – w lesie, w trawie stoją skromne tablice, przy niektórych małe obramowanie z kamieni, a w środku kilka posadzonych kwiatów. Tak powinien wyglądać cmentarz – bez przepychu okazałych pomników, wielkich wiązek kwiatów i setek zniczy. Wracamy w kierunku Bjerkvik, bo ok. 30 km przed Narwikiem jadąc w tamtą stronę wypatrzyliśmy miejsce do spania z kilkoma kamperami, toaletą i widokiem na fiord. Zanim postój to tankujemy na obrzeżach Narwiku na stacji Shella . Paliwo po 12,87 NOK (dość tanio) i robimy drobne zakupy w Rema 1000. Trafiamy na wypatrzone miejsce noclegowe, stoi 8 kamperów, ale jest miejsce i dla nas, po nas przyjadą jeszcze 2 kampery. Kolacja, trochę odpoczynku i śpimy. Jutro jedziemy na wyspy Vesteralen i dalej na Lofoty.

cdn.
:spoko :spoko

Misio - 2013-01-15, 20:59

Super pomysł i wykonanie. :) Bardzo podoba mi się opis i fotki. :foto Lekko się czyta i tak wciąga że zachęca do pojechania tą samą trasą. Brawo, niecierpliwie czekam na ciąg dalszy i stawiam piwko. :roza: :roza: :roza: :pifko
WHITEandRED - 2013-01-15, 21:04

:spoko
salut - 2013-01-15, 21:54

Dzień 9 – 26.06.2011 niedziela czyli „oko w oko” z wielorybem
Pobudka o 7.00 i za 40 minut już jesteśmy w drodze. Dzieci tradycyjnie śpią. Przed nami 215 km i przewidywany czas jazdy 3,5 h do miejscowości Sto, gdzie chcemy wybrać się na wieloryby (rejs o 16.00). W Sto jesteśmy o 11.30, ale okazuje się, że nie będzie rejsu o 16.00 bo za mało chętnych. Pada deszcz. Nie wiemy co robić. Są jeszcze rejsy na wieloryby organizowane w Andenes. Pani w biurze Whalesafari robi nam telefonicznie rezerwację na rejs w Andenes na godz. 16.00 i uzgadnia, że będziemy ok. 14.30, a nie 13.45 gdy trzeba się zgłosić, bo nie damy rady dojechać. Przed rejsem jest zwiedzanie muzeum wielorybniczego w Andenes, ale to sobie darujemy (nie ma wyjścia, ale specjalnie nie żałujemy), chcemy zdążyć na statek. Jedziemy na czas – jest 12.00 i mamy 2,5 h, żeby dojechać do Andenes. W czasie jazdy, w warunkach ciągłych zakrętów, pakuję do plecaka to co może nam się przydać w czasie rejsu – czapki, rękawiczki, kurtki od deszczu, jedzenie, picie. Ekwilibrystyka w czystym wydaniu – wiszę schylona w dół na tylnym łóżku i grzebię w bagażniku. Docieramy do Andenes, płacimy za bilety - Pani poleca nam optymalną ofertę czyli family ticket za 2 osoby dorosłe plus dziecko czyli Bąbel oraz 1 student ticket dla starszej córki – łącznie za 2.610 NOK. W porcie mamy się stawić o 15.45. Jemy zupki, pijemy kawę i wyruszamy do portu – pieszo to ok. 10 minut. Jest mały statek MS Reine, na nim stary kapitan, chętnych na rejs ok. 20 osób i do tego 4 przewodników, jeden w śmiesznej czapce uszatce i nie wiemy czy to chłopak czy dziewczyna. Wśród przewodników jest Polka o imieniu Kamila, tak więc mamy obsługę turystyczna po polsku, a oprócz a nas jest jeszcze małżeństwo Polaków, obydwoje w jasnozielonych kurtkach. Wszystkie dzieci na statku, w tym i Bąbel dostają pomarańczowe kapoki. Wypływamy, świeci słońce, wieje wiatr i buja. Można poczęstować się kawą, herbata i ciasteczkami. Tata i Czesio idą na górny pokład, ja i Bąbel też, ale szybko schodzimy z powrotem na dół na naszą drewniana ławeczkę. Buja ! Buja ! Buja ! Rozdawane są papierowe torebki, biorę jedną bo Babel jest strasznie blady. Ale w efekcie to ja zużyję aż dwie. Po ok. 2,5 h rejsu widzimy pierwszego wieloryba, później spotykamy jeszcze trzy. Wszystkie okazy to samce kaszalotów. Aby je zobaczyć wypłynęliśmy na odległość 20,5 km od brzegu, głębokość morza to 1000 m, temperatura powietrza 11 st. C, a prędkość wiatru 3 m/s. To wszystko mamy wpisane w certyfikat, który każdy z nas dostał. W drodze powrotnej podano zupę warzywną z bułką. Ani ja ani młodsza córka nie tknęłyśmy jedzenia, za to Tata zjadł trzy porcje. Ja, mój błędnik i mój żołądek marzyliśmy tylko o tym aby być już na stałym lądzie. I wreszcie - po 4,5 h rejsu wpłynęliśmy do portu. Ledwo powstrzymałam się od ucałowania ziemi ! Była 20.30 a my musieliśmy jeszcze znaleźć miejsce na nocleg. Mało jest takich miejsc na wyspie Andoya. Dopiero po 1,5 h jazdy znaleźliśmy kawałek miejsca, z koszem na śmieci i stolikiem. W sumie nie żałujemy – nawet ja, że odbyliśmy ten rejs, a ilość zdjęć wielorybów, które zrobił Tata bije wszelkie rekordy.
cdn.
:spoko :spoko

salut - 2013-01-15, 22:08

Dzień 10 – 27.06.2011 poniedziałek czyli bajeczne Lofoty i pierwsze plażowanie
Wyjeżdżamy o 8.30 bez śniadania, kawy i mycia. Szukamy campingu z prysznicami oraz serwisem dla kampera (woda). Po ok. godzinie znajdujemy jedno i drugie. Camping Gillesfjorf na Lofotach – fajne miejsce, duża kuchnia, czyste sanitariaty, piękny widok na góry i fiord oraz huśtawka. Bąbel jest wniebowzięty i szybuje wysoko na huśtawce. Prysznic 10 NOK za 3 minuty – spoko ! Potem śniadanko i w drogę do Svolvaer (81 km).
Najpierw tankujemy paliwo – tu już drożej bo po 13,53 NOK. Następnie idziemy do Magic Ice – to taki bar, w którym są rzeźby z lodu, np. statki, krab, bar lodowy, jest nawet wielka butelka do wnętrza której można wejść, siedziska lodowe przykryte skórami reniferów. Temperatura minus 5 st. C ale przy zakupie biletów dają ciepłe okrycia – takie peleryny a’ la batman. Bilet rodzinny dla nas to koszt 250 NOK. Przez kilkadziesiąt minut jesteśmy w bajkowym świecie lodu, wrażenia potęguję odpowiednio dobrana muzyka, a na koniec piję łyczek wina z lodowego kieliszka. Opuszczamy krainę lodu i udajemy się do centrum handlowego przy którym na parkingu zostawiliśmy samochód. Jest sklep monopolowy, wchodzimy naiwnie myśląc, że może jakieś winko kupimy. A tam owszem wybór win duży, ale najtańsze wino kosztuje … 99 NOK, a są i takie po 300 NOK. Dziwne, ale nic nie kupujemy.
Jedziemy dalej w poszukiwaniu opisanej w przewodniku Globtrotera plaży Rovcinstrand. Jest – piękna piaszczysta zatoka oraz morze z zimną i słoną wodą. Świeci słońce i jest bezchmurne niebo. Zatrzymujemy się w zatoce obok Francuzów w kamperze i Szwajcarów z przyczepą, uśmiechają się do nas, znaczy się możemy zostać. Tata i dziewczyny idą na plażę, młodsza w kostiumie kąpielowym szaleje w wodzie i kopie w piasku. Jemy obiad, jeszcze chwila na plaży, zbieramy trochę muszli i w drogę. Jest 19.30, cel to miejscowość A n a końcu Lofotów. Przejeżdżamy wyspę Ginsoy i kierujemy się na Stramsund polecaną drogą widokową nr 825 nad brzegiem morza, zamiast drogą E10 w środku wyspy. Nadal bezchmurne niebo i słońce, temperatura ok. 15 st.C. Krajobrazy jak z baśni –połyskująca słońcem woda, rozsiane wysepki, góry zielone i góry ciemne pokryte plamami śniegu. Jest 21.00 zjeżdżamy na drogę E10 w kierunku A. Wjeżdżamy tunelem częściowo podwodnym na przedostatnią wyspę Lofotów. Nagle widzimy wodę gładką jak lustro a w niej odbicie zielonej góry – oczywiście robimy zdjęcia. Ok. 22.30 wjeżdżamy do portu w Moskenes i czytamy rozkład promów do Bodo czyli na stały ląd. Jest prom 15 minut po północy, na który ustawiają się samochody. Decydujemy, że pojedziemy zobaczyć A i potem wrócimy do portu. W A droga kończy się parkingiem, na którym jest tablica o zakazie nocowania, ale stoi na nim kilkanaście kamperów przygotowanych do spania. Objeżdżamy parking, robimy zdjęcia i wracamy do portu. Jesteśmy trzeci w kolejce. Jest 23.30, szybka kolacja, krótkie mycie w pobliskim wc i czekamy na prom. Oczywiście jest jasno, promienie słońca widać zza gór. Czekamy , jest już 20 minut po północy a promu brak. Jeszcze raz czytamy rozkład i okazuje się, że promu o tej godzinie nie ma we wtorki i w niedziele. A teraz jest już wtorek ! Następny prom jest o 6.00. Śpimy w porcie. O godz. 4.00 przybija prom, za godzinę pojawia się facet z biletami tzn. podjeżdża quadem pod budkę. Kupujemy bilety – 994 NOK. I tak płynnie przechodzimy do następnego dnia.
cdn.
:spoko :spoko

darboch - 2013-01-15, 22:23

salut napisał/a:
Jedziemy dalej w poszukiwaniu opisanej w przewodniku Globtrotera plaży Rovcinstrand.


A gdzie to jest ? Czy chodzi o ta plażę pokazaną poniżej na zdjęciach która jest na rozwidleniu dróg skręcając do Henningsvaer ?

W zeszłym roku też bylismy na Whalesafari w Sto...trzeci raz...oprócz mnie cała rodzinka przegrała z chorobą morską tak jak 80% uczestników :evil:

darbochowaOla - 2013-01-16, 09:10

darboch napisał/a:

W zeszłym roku też bylismy na Whalesafari w Sto...trzeci raz...oprócz mnie cała rodzinka przegrała z chorobą morską tak jak 80% uczestników :evil:


ja bym powiedziała, że 95% uczestników. :diabelski_usmiech .

salut - 2013-01-16, 21:22

darboch napisał/a:
salut napisał/a:
Jedziemy dalej w poszukiwaniu opisanej w przewodniku Globtrotera plaży Rovcinstrand.


A gdzie to jest ? Czy chodzi o ta plażę pokazaną poniżej na zdjęciach która jest na rozwidleniu dróg skręcając do Henningsvaer ?

W zeszłym roku też bylismy na Whalesafari w Sto...trzeci raz...oprócz mnie cała rodzinka przegrała z chorobą morską tak jak 80% uczestników :evil:


Tak to jest plaża widoczna na zdjęciach, ale błędnie wpisałam nazwę - to jest Rorvikstrand na rozwidleniu dróg w kierunku Henningsvaer.
:spoko :spoko

salut - 2013-01-16, 21:33

Dzień 11 – 28.06.2011 wtorek czyli od miotły do rakiety kosmicznej oraz jak tworzą się dziury w wodzie
Prom w Bodo dopływa o 9.15, pierwsze kroki kierujemy do Biura Informacji Turystycznej, gdzie otrzymujemy plan miasta oraz rozkład Saltstraumen (to silny prąd zatokowy, które chcemy zobaczyć).
Najbliższy „pokaz” to odpływ o 16.03 (to nie błąd – dokładnie trzy minuty po 16.00). Postanawiamy zwiedzić muzeum lotnictwa w Bodo. Family ticket – 250 NOK plus model samolotu dla Bąbla – 70 NOK. Wystawa jest imponująca od balonów, paralotni, po samoloty, helikoptery, statki kosmiczne. Lotnictwo cywilne i wojskowe, kabina pilotów, wieża kontrolna i wiele, wiele innych. Muzeum naprawdę warte obejrzenia nawet przez niezainteresowanych lotnictwem . Zwiedzanie zajmuje nam 2 h, ale oczywiście można tam spędzić cały dzień – to już dla zapaleńców. Ok. 13.30 wyjeżdżamy z Bodo do Straumen – 30 km i 0,5 h jazdy. Pochmurnie, pada, ale dość ciepło 17-19 st. C. Słońce zostało na Lofotach. Docieramy do Straumen, a dokładnie do mostu Saltstraumenbrua. Przed mostem jadąc z Bodo jest po prawej i po lewej stronie parking, gdzie zostawiamy kampera i o 15.40 idziemy na środek mostu. Już widać tworzące się wiry i ruch wody, z upływem czasu coraz większe. Tworzą się jakby „dziury” w wodzie. Oglądamy to niezwykłe zjawisko jeszcze kilka minut. Wracamy do auta, ustawiamy trasę na Mo i Rana czyli mamy 300 km w czasie 6 h słynną drogą nr17 czyli Kystriksveien (Szlak Wybrzeża) Jedziemy w deszczu (jakżeby inaczej !) i silnym wietrze. Jak na razie widoki ładne, ale nie zapierające dech w piersiach. Może po bajkowych Lofotach trudno będzie czymś się zachwycić, choć mamy nadzieję, ze będą to fiordy zachodniej Norwegii, do których zmierzamy. Mijamy kilka ładnych piaszczystych plaż z możliwością noclegu. Gdyby była ładna pogoda to super miejsce, ale w deszczu nie ma co się zatrzymywać – jest 18.30 więc jedziemy dalej. Pokonujemy dwa krótkie tunele i jeden długi na 7,6 km czyli Svartisentunel. Nagle po lewej stronie pojawia nam się fiord o kolorze wody jakiego jeszcze nie widzieliśmy – ni to zieleń ni to błękit – bajeczny !!! Długi, wąski, a wokół góry. Po lewej stronie drogi widzimy parking, zjeżdżamy aby zrobić zdjęcia fiordu i … zostajemy tu na noc. Bardzo fajne miejsce noclegowe – jest duże wc z dużą umywalka i ciepła wodą , stoliki i ławeczki, ale przede wszystkim widok nie tylko na fiord Nordfjord ale i na jęzory lodowca Svartisen. Oprócz nas jest jeszcze jeden kamper z Polski, który widzieliśmy wcześniej przed muzeum lotnictwa w Bodo oraz kilka innych kamperów, głównie z Niemiec. Przestało padać. Smażę na kolację racuchy z jabłkami – żeby nie było niedomówień ciasto jest z torebki, ale jabłka prawdziwe ! Potem siedzę z Bąblem na dworze, gramy w chińczyka i podziwiamy widoki. Jest ciepło, lekki wiatr, cisza i widno. Miejsc to – godne polecenia, nazywa się Holandsfjord Tourist Senter. Jest tu budka, w której można wykupić wycieczkę na lodowiec (800 NOK) ze sprzętem lub rejs łódką z Holand do Svartisen, gdzie po drugiej stronie fiordu do czoła lodowca biegnie 3 km ścieżka. Można ją pokonać pieszo lub rowerem wypożyczanym po zejściu z łódki. Koszt – rejs 120 NOK osoba dorosła, 60 NOK dziecko, wypożyczenie roweru – 40 NOK na 3 h, 60 NOK powyżej 3 h. Rejsy są od 7.45 do 21.00 mniej więcej co 1 h. Powrotne ze Svartisen – podobnie, ostatni jest o 20.40. Rozważamy czy następnego dnia nie zrobić sobie takiej wycieczki. Odkładamy decyzję na jutrzejszy ranek – w zależności od pogody i chęci.
cdn.
:spoko :spoko

salut - 2013-01-16, 21:44

Dzień 12 – 29.06.2011 środa czyli jęzor lodowca z bliska, ... z bardzo bliska
Wstajemy dopiero o 10.30. Poranna toaleta i śniadanie zajmuje nam ponad godzinę. Góry i lodowiec spowite gęstą mgłą. Zastanawiamy się czy zrobić wycieczkę na lodowiec Svartisen. Idziemy „skonsultować się „ do biura informacji turystycznej. Rejs łódką plus przejazd rowerem i potem pieszo to około 3 godzin. Najbliższa łódka, na którą mamy szansę zdążyć jest o 13.15. Ubieramy dobre do chodzenia buty ( „na szczęście” jak się później okaże ), bierzemy bluzy i kurtki od deszczu i idziemy na przystań (ok. 10 minut). Wypływamy łódką, mgły już nie ma, świeci słońce i lodowiec pięknie wygląda. Rejs trwa ok. 15 minut, właściciel łódki wypożycza rowery, a za wszystko płaci się w drodze powrotnej. Wsiadamy na rowery i jedziemy 3 km wśród drzew, mchów, pastwisk, głazów różnej wielkości i stad owieczek. Po drodze kawiarnia, z tarasem widokowym na Svartisen. Jedziemy dalej i na końcu drogi przy drewnianym stole i ławkach zostawiamy rowery i kurtki (jest ciepło). Jazda rowerem zajmuje nam ok. 0,5 h. Zaczynamy wspinać się po skałach wzdłuż szlaku wyznaczonego przez łańcuchy. W pewnym momencie szlak rozchodzi się w dwie strony. Tata ciągnie w lewo, reszta w prawo. Większość innych turystów idzie w prawo. Po kilku krokach widzimy, że Tata jest już dużo dalej. Zawracamy i idziemy za nim. Wspinamy się, czasem prawie w pionie, nagle kończą się łańcuchy i za chwilę napotykamy szczelinę z wodą. Szukamy miejsca, żeby ją pokonać. Żałujemy, że wybraliśmy tę drogę, ale odwrotu nie ma. Wreszcie dochodzimy do samego lodowca. Zaczyna kropić deszcz. Szybko dotykamy lodowca, jest błękitny, miejscami trochę brudny i kapie z niego woda. Kilka zdjęć i w drogę powrotną, której … nie możemy znaleźć, a pada coraz bardziej. Strach w oczach nawet u naszego Taty-przewodnika. Po pewnym czasie (nam wydawało się, że to wieczność) odnajdujemy drogę, którą przyszliśmy. Śpieszymy się aby dojść do łańcuchów zanim zacznie bardziej padać i skały staną się śliskie. Udaje się, a deszcz powoli zanika. Schodzimy do rozwidlenia szlaków zmęczeni, ale szczęśliwi i padamy na skałę. Butelka 0,5 l napełniana jest kilka razy w źródełku i szybko opróżniana. Ostatnie nalanie i ruszamy dalej. Turysta – starszy pan z Holandii pyta nas, którą drogą iść. Mówimy, że my poszliśmy w lewo i dotknęliśmy lodowca, ale trasa jest trudniejsza niż ta w prawo. On ma wyraźnie ochotę pójść tak jak my, ale jego żona i para znajomych optuje za łatwiejszą trasą. Holender pyta nas ile czasu nam to zajęło. Gdy mówimy, że ok. 1,5 h i młodsza córka też dała radę, widać , że pójdzie w nasze ślady. Żegnamy się, życzymy mu „good luck” i idziemy w kierunku rowerów. Widzimy, że Holendrzy poszli „naszą” trasą. Docieramy rowerami do portu, po drodze obfotografowując Bąbla ze stadem owiec, którego przywódca strasznie na nas beczy. I o 16.20 jesteśmy w porcie. Najbliższa łódka jest o 17.00. Czekamy, podziwiamy lodowiec, Bąbel przegania siedzącą na pomoście mewę i wtedy okazuje się, że wysiaduje ona 2 jaja w gnieździe. Oczywiście robimy zdjęcie. Wreszcie jest łódka. Trzeba zapłacić , Norweg cos liczy i wychodzi mu 500 koron. To mniej niż się spodziewaliśmy. Ostatni odcinek z portu pod górę jest najcięższa częścią dzisiejszej wycieczki. Wreszcie padamy w kamperze. Chcieliśmy zrobić grilla, ale zaczyna padać. Smażę kurczaka i kiełbasę na patelni, robię sałatkę i … wszyscy rzucamy się na jedzenie. Dzisiaj już nie jedziemy dalej, zostajemy tutaj na noc.
cdn.
:spoko :spoko

WHITEandRED - 2013-01-16, 22:05

:spoko
salut - 2013-01-16, 22:07

Dzień 13 - 30.06 czwartek czyli prom za promem i krowa liżąca lusterko
Jest 9.15, gdy opuszczamy parking w Holand i kierujemy się Rv17 do Mosjoen. Mamy do przejechania 219 km w czasie ok. 5 h, w tym 3 promy :
- z Foroy do Agshardet 10 minut, koszt 86 NOK
- z Jektvik do Kilboghamn 60 minut koszt 250 NOK
- z Nesny do Levang 30 minut, koszt 155 NOK.
W Levang wysiadamy z promu o 15.00 i mamy jeszcze 56 km do Mosjoen. Droga nr 78, na którą zjechaliśmy najpierw z żalem, że opuszczamy Rv17, była warta jazdy- same zakręty nad urwiskami nad fiordem. Po drodze spotkaliśmy stado krów, a gdy zatrzymaliśmy się, aby zrobić zdjęcie, jedna podeszła od strony kierowcy i polizała lusterko, na szczęście od zewnętrznej strony. A potem zobaczyliśmy pierwszego i jedynego łosia, który wdzięcznie wystawił nam zadek do zdjęcia. W okolicach Mosjoen zaczęliśmy szukać miejsca na posiłek i odpoczynek, znaleźliśmy dopiero za Mosjoen na drodze E6 parking z wc (okropne !). Obiad, kawa i o 17.00 wyruszamy dalej w stronę Namsos, gdzie jest basen zrobiony we wnętrzu góry. Mamy tam 227 km i 3,5 h. Zobaczymy ile damy radę dziś jeszcze przejechać. Pogoda kiepska, pochmurno, ale nie pada, temperatura niecałe 15 stopni. Jutro na pewno będziemy się kąpać w basenie. Dopiero ok. 21.00 znajdujemy miejsce na nocleg.

Dzień 14 -01.07. piątek czyli cos dla ciała (basen), ducha (katedra) i umysłu (karty i chińczyk ?!)
Po około 1 godzinie jazdy wysiadamy w Namsos przed wejściem na basen. Kupujemy bilety na 1 h pływania (chyba !?) za łącznie 280 NOK i moczymy się w basenie i jacuzzi. Basen fajny jak ktoś ma trochę wolnego czasu, ale specjalnie tu jechać nie ma po co. Po wysuszeniu i wyjściu robimy porządki w bagażniku, bo trochę rzeczy już ubyło (znaczy się jedzenie i napojów), podjeżdżamy pod znajdujący się nieopodal sklep RIMI, gdzie robimy zakupy. Płacimy 475 NOK za trochę pomidorów, papryki, 2 ogórki, szczypiorek, 4 piwa, chleb, 12 jaj i kawałek żółtego sera, ale skoro 1 kg pomidorów kosztuje 32 NOK (ok. 16 zł) to nie ma się co dziwić wartości rachunku. Wyjeżdżamy w kierunku Trondheim (195 km i 3 h), pada deszcz, po drodze krótki postój na zupkę i drzemkę i ok. 17.00 parkujmy kampera w Trondheim (parking za 1 h 35 NOK). Pierwsze kroki kierujemy do katedry. Z zewnątrz bardzo nam się podoba, w środku - po prostu kościół, bez zachwytów. Przechodzimy na druga stronę rzeki przez mostek i znajdujemy jedyny na świecie wyciąg dla rowerów. Niestety jest zamknięty, gdyż przechodzi modernizację dostosowującą go do norm unijnych. Krążymy jeszcze kilkoma uliczkami miasta i ok. 19.00 opuszczamy Trondheim i kierujemy się na Kristiansund (198 km i 3,5 h). Ok. 20.00 znajdujemy nocleg, gramy w karty i chińczyka, pijemy kupione w Norwegii piwo (takie sobie!).

cdn.
:spoko :spoko

salut - 2013-01-16, 22:19

Dzień 15 - 02.07. sobota czyli przez drogę atlantycką do bajkowego Alesund
Wyruszamy o 10.00, przed nami 124 km i 2,5 h jazdy do Kristiansund. Po drodze widzimy pływający dom. Na parkingu/campingu 75 km przed Kristiansund robimy postój – uzupełniamy wodę, jest internet więc sprawdzamy pogodę - jutro w Alesund ma być PIĘĆ STOPNI (dobrze, że powyżej zera) i jedziemy dalej. W Halsie wsiadamy na prom do Kanestraum ( 139 NOP, 20 minut rejsu). Po ok. 30 minutach jazdy mamy rozwidlenie dróg: E39 na Molde i droga nr 70 też w kierunku Molde, ale przez drogę atlantycką. Po lewej zostawiamy gigantyczny most i wjeżdżamy na „70-tkę”. Za chwilę wjazd do tunelu – płatny 111 NOK. Tunel o długości 5 km prowadzi pod wodą Freifjorden na głębokości 145 m.p.p.m. (poniżej poziomu morza) . I następny tunel 6 km, część pod miastem Kristiansund, część pod wodą, największa głębokość to 275 m.p.p.m., kawałek tunelu oświetlony na niebiesko robi niesamowite wrażenie (ale czy warte opłaty 122 NOK ?).
Wjeżdżamy na wyspę Averoy, strasznie wieje, pokonujemy drogę atlantycką, w tym ten słynny wysoki zakręcony most. Oczywiście robimy postój i fotki. Jedziemy dalej „przeskakując” z wysepki na wysepkę, tak jak prowadzi droga atlantycka. Jesteśmy już głodni, znajdujemy super miejsce na postój: zadaszony stoły i ławy drewniane, widok na ocean. Rozpalamy grilla, obiadek i kawa. Ok. 17.00 wyruszamy dalej. Przed Molde jeszcze jeden płatny tunel (20 NOK), można pojechac w lewo dłuższą drogą bezpłatnie. My wybieramy tunel. Wjeżdżamy do portu w Molde na prom do Vestnes i płyniemy ok. 35 minut (koszt 152 NOK). Z Vestnes do Alesund mamy 68 km i ok. 1 h jazdy. Jest 20.00, gdy wjeżdżamy do Alesund i kierujemy się na Alsa czyli wzgórze, z którego rozpościera się panorama miasta. Droga ok. 3,5 km pnie się zakrętami w górę, wąsko i trochę strach w oczach, a jeszcze trzeba będzie zjechać w dół. I wreszcie jesteśmy – na górze parking przy budynku, w którym mieści się kawiarnia i taras widokowy. Bajkowo secesyjne Alesund w otoczeniu wysp i oceanu, a to wszystko w blasku słońca. Rewelacja !!!
Zjeżdżamy w dół, mijamy centrum robiąc masę zdjęć pięknym kolorowym domom. Szukamy oceanarium – jest drogowskaz. Ok. 3 km od centrum miasta, po przejechaniu pięknym mostkiem na inną wyspę, znajdujemy Park Oceanu Atlantyckiego. Przed nim duży parking, pod wielką czerwona górą. Stoi na nim jeden kamper z Francji. Zostajemy i my. Odpoczywamy i omawiamy dalszą trasą. Mamy nadal zaoszczędzony jeden dzień, ponadto rezygnujemy z zaplanowanych nart w Stryn na rzecz krótkiego postoju na zdjęcia. W ten sposób mamy następny dzień i rozważamy wizytę w parku rozrywki w Goteborgu i zwiedzanie Oslo (nie było pierwotnie w planie). Ok. 23.30 idziemy zobaczyć zachód słońca nad oceanem. Niebo jest żółte, pomarańczowe i różowe ! Góra przy parkingu oświetlona słońcem wydaje się jeszcze bardziej czerwona i błyszczy. Wracamy po północy do kampera, jest szarówka, ale nie jest ciemno, chociaż jesteśmy już na południe od koła polarnego.

cdn.
:spoko :spoko

salut - 2013-01-19, 16:10

Dzień 16 – 03.07.2011 niedziela czyli jak we mgle znaleźć trolla
Pobudka o 8.15, temp. 12 st., nie pada i nie wieje. O 10.00 wchodzimy do oceanarium (koszt 410 NOK – dorosły 140, dziecko 65). Zwiedzamy ok. 1,5 h. Najbardziej podobają nam się pingwiny na zewnątrz – jeden chodzi przy ogrodzeniu, kilka pływa. W środku budynku akwaria z różnymi zwierzątkami morskimi – ryby, kraby, raki, koralowce, ukwiały, żółwie, płaszczki. Jedno z akwariów ma szybę grubości 26,5 m , w tym akwarium nurkowie karmią ryby o godz. 13.00. Wychodzimy na parking, mnóstwo samochodów – osobowych i kamperów – norweskich, niemieckich, polskich i nawet jeden z Estonii. Wyruszamy w kierunku Andalsnes, potem drogą trolli i drogą orłów do Geiranger. Trasa 212 km, przewidywany czas 4 h, a jest godzina 12.00. Około 16.00 mamy już za sobą drogę trolli. Niestety jest na niej straszna mgła, czasem ledwo widać najbliższy zakręt. Z jednej strony mgła potęguje wrażenie i większy wzrost adrenaliny, z drugiej strony nie wszystko udaje nam się dobrze zobaczyć. Na samej górze (bo pokonujemy drogę z dołu do góry) trwa budowa centrum turystycznego. Dwa tarasy widokowe, ale mgła raz się podnosi, raz opada. W najlepszym widokowo momencie udaje nam się zobaczyć 2,5 „agrafki” i mostek. Szczyty gór we mgle wyglądają jak czarodziejskie wyspy. W centrum turystycznym – restauracja, wc (10 NOK wejście), sklep z pamiątkami. Kupujemy dla Bąbla trolla trzymającego znak drogowy „uwaga łosie” za…174 NOK.
cdn.
:spoko :spoko

salut - 2013-01-19, 16:18

Dzień 16 – 03.07.2011 niedziela czyli jak „nie wywinąć orła” na serpentynie
Ruszamy dalej przez dolinki i góry. Po drodze wśród skał i kamieni wodospad i bardzo dziwna toaleta – drzwi z metalu w harmonijkę, próbuję je otworzyć, ale … nie potrafię !
Ok. 17.00 dojeżdżamy do Linge, gdzie wsiadamy na prom za 112 NOK i płyniemy do Eidsdal na drugą stronę Norddalsfjordu. Prom płynie 10 minut. Przed nami droga orłów i Geiranger (ok. 25 km i 0,5h). Zjeżdżamy droga orłów, niestety przez mgłę nic nie widać, a droga jest rewelacyjna (same zakrętasy). Po wjeździe do wioski Geiranger same campingi, zaraz za wjazdem po prawej stronie camping – idziemy zapytać o możliwość skorzystania z prysznica. Można a kosztuje 15 NOK za 5 minut. Zjeżdżamy w dół wzdłuż fiordu i szukamy miejsca na nocleg. Po minięciu centrum i kolejnego campingu znajdujemy miejsce nad samą wodą. Obok nas „śpi” kamper z Litwy. Nadal biało czyli mgła. Ustalamy pobudkę na 7.45
cdn.
:spoko :spoko

salut - 2013-01-20, 22:17

Dzień 17 – 04.07.2011 poniedziałek czyli jak przeczekać mgłę i przekonać się, że foldery nie kłamią
Poranek wita nas jeszcze większą mgłą niż była wczoraj, choć wydawało się to niemożliwe. Nie wiemy co robić, płynięcie promem we mgle, gdy nie można podziwiać najpiękniejszego fiordu, jest bez sensu. Idziemy do biura informacji turstycznej w centrum Geiranger. Tam dowiadujemy się, że ok. 13.00-14.00 mgła opadnie i będzie słońce. Robimy spacer po Gerianger, słychać dużo polskiego języka. Mgła zaczyna się powoli podnosić. Ponownie idziemy do informacji turystycznej i tam słyszymy jak pani informuję ludzi, że na punkcie widokowym na górze Dalsniba jest słońce i widok ponad mgłą. Poleca nam wypad tam (jest to ok 22 km od Geiranger), a po południu prom do Hellesylt. Tak robimy. Droga na Dalsnibę przepiękna, serpentyny wznoszą nas na wysokość 1500 n.p.m., wśród ośnieżonych szczytów. Po drodze przystań Djupvasshytta nad pięknym jeziorem. Wspinamy się dalej na górę, a tam bramka i opłata za przejazd ostatnich 5 km – 100 NOK. Kolejne zakręty i wreszcie szczyt, a na nim świeci słońce, temperatura 29 st. C, ale poniżej mgła znacznie ograniczająca widoczność. Spacerujemy po skałach i po śniegu, dziewczyny obrzucają się śnieżkami. Wypijamy kawkę w promieniach słońca i ruszamy w drogę powrotną, mgły już prawie nie ma i w pewnym momencie ukazuje nam się widok jak z foldera o Norwegii czyli widok na Geirangerfiord („znaczy się folder nie kłamie”). Przepiękny kolor wody, biały statek, góry i wodospad. Oczywiście sesja zdjęciowa i gnamy na prom. Wsiadamy na prom o 15.30 (na trasie Geiranger-Hellesylt promy pływają co 1,5 h), płacimy 430 NOK. Fiord rzeczywiście jest piękny, a wodospad 7 sióstr oszałamiający. Dopływamy do miejsca, gdzie fiord rozwidla się w lewo do Hellesylt, a w prawo do wybrzeża atlantyckiego. Widok w prawo – nie do opisania. O 16.40 jesteśmy w Hellesylt. Obieramy kurs na Kaupanger (198 km, ok 3,5 h). Po drodze w Stryn szukamy letniego ośrodka narciarstwa, na campingu pytamy o drogę i dowiadujemy się, że dzisiaj ośrodek jest już zamknięty (do 18.00). Jedziemy dalej na Loen/Olden, dojeżdżamy do parkingu przy wejściu na lodowiec Briksdalsbreen. Aby go zobaczyć trzeba zostawić samochód na parkingu za 50 NOK i przejść 4 km pieszo. Rezygnujemy, widzieliśmy już lodowiec z bliska. Wracamy kilka kilometrów i nocujemy na parkingu z widokiem na jezioro Oldenatnet i lodowiec. To pierwszy wieczór, gdy o 21.00 jest ciepło i można siedzieć w cienkim sweterku (temp. 17 st.C). Szczyty gór i jęzory lodowca w części spowite mgłą, w części w promieniach słońca, w części – cień. I ta cisza, tylko słychać szum wodospadów. Taka jest Norwegia !!!
cdn.
:spoko :spoko

Bigos - 2013-01-20, 22:34

serce mi zamarło: mokro , zimno , mgła i ta droga .
Pawko - 2013-01-24, 19:03

Miło się wspomina oglądając znajome miejsca. W 2010 też podróżowaliśmy po Norwegi ale dotarliśmy tylko do Trondheim i tak się zauroczyliśmy tym krajem że planujemy tam wrócić i pobyć na Lofotch. A za wyprawę i szczegółową relację :pifko .
salut - 2013-01-29, 18:38

Dzień 18 – 05.07.2011 wtorek czyli spotkanie z wikingiem i nocleg w „centrum kolejnictwa” Flam
Wyjeżdżamy o 11.00, do Kaupanger zostało 142 km. Po drodze zatrzymujemy się kilka razy, aby zrobić zdjęcia. Przejeżdżamy kilka tuneli, w tym jeden o długości 7 km. Kilka razy widzimy różne jęzory lodowca. Za ostatnim tunelem przy Jaerdal jest drogowskaz na Briksdalsbreen – jeden z 25 jego jęzorów. Samochodem dojeżdża się prawie pod sam lodowiec. Abu go dotknąć trzeba kawałek podejść. Jest piękny, na środku ma dziurę w kształcie serca. W Kaupnager jesteśmy o 14.30, mijamy port promowy i znajdujemy miejsce oznaczone jako plaża/kąpielisko. Na górze wąski pas trawy, na którym opala się kilka osób, poniżej skarpa z głazami i woda. Aha – jeszcze mały kawałek piasku. Przebieramy się w kostiumy i opalamy. Bąbel moczy się w wodzie (zimna !) i buduje zamek z piasku. Jemy szybki obiad i jedziemy do portu. Prom Kaupanger-Gudvangen odpływa o 16.00 (wcześniej był o 9.30 i 12.00), rejs trwa 2 h i kosztuje 1.010 NOK . Płyniemy po jednej z odnóg Sognefjord czyli po Naeroyfjordzie. Siadamy na pokładzie, jeśli brakuje krzeseł to można je zabrać spod podkładu. Trochę wieje, ale świeci słońce. Wysiadamy w Gudvangen. W dniach 12-17 lipca odbędzie się tutaj festiwal wikingów i dla jego potrzeb szykowana jest wioska wikingów, którą można zwiedzać. Wchodzimy tylko we dwie z Bąblem (koszt 100 NOK). W środku chaty wikingów naczynia, zbroje, broń, ogromny stos drewna. Po wiosce kręcą się młodzi wikingowie z długimi brodami i w sukienkach z płótna. Ale jest też jedna dziewczyna w…dżinsach. Na małym wzgórzu stoją rzeźby, od których usiłuję odwrócić córki uwagę, gdyż są od lat 18-tu.Wychodzimy. Podziwiamy mostek oraz hotel z zewnątrz wyglądający jak drewniana chata kryta trawą, ale w środku urządzony standardowo. Opuszczamy Gudvangen i jedziemy do Flam. Trasa 21 km, w tym 16 km dwoma tunelami. We Flam wszystko koncentruje się wokół stacji słynnej kolejki – port, stacja, informacja turystyczna, sklepy i parkingi wyłącznie z zakazem parkowania dla kamperów od 22.00 do 6.00 rano. Całe szczęście, że idziemy do kasy biletowej na stacji, bo okazuje się, że biletów na jutro na 9.45 już nie ma. Kupujemy na 11.00 i musimy trochę zmienić nasze plany na jutrzejszy dzień. Ceny biletów na trasie Flam-Myrdal-Flam (czyli w te i z powrotem) to 350 NOK za osobę dorosła i 170 NOK za dziecko 4-15 lat. Z biletami w kieszeni jedziemy szukać miejsca na nocleg i musimy wybrać kemping. Mamy miejsce na łączce ze świeżo skoszoną trawą, która przykleja się do butów i dostaje wszędzie. Ale za to mamy widok na most, wodospad, skały i owieczki, a między drzewami widać Flamsbanę (czyli kolejkę). Grillujemy, dziewczyny idą na plac zabaw, zaprzyjaźniają się tam z rodziną z Gdańska. Jest ciepły wieczór i oczywiście jasny, a my chłoniemy uroki Norwegii i piwo z Polski.
cdn
:spoko :spoko

salut - 2013-01-29, 18:49

Dzień 19 – 06.07.2011 środa czyli czerwona dama pod wodospadem i język polski w Bergen
Około 10.00 idziemy do centrum Flam. W porcie stoi gigantyczny statek MC Orchestra. Siedem poziomów z kabinami, kabiny z balkonami, wejście odgrodzone i na bramce ochroniarz –czyli takie inne wydanie Titanica. Ustawiamy się w kolejce do wejścia do …kolejki. Ruszamy Flamsbaną przez góry i doliny. Najciekawszy jest przystanek przy imponującym wodospadzie. W czasie sesji zdjęciowej w wykonaniu wszystkich pasażerów rozlega się muzyka i na skale pojawia się tańcząca kobieta z długimi blond włosami i w czerwonej sukience. Rusałka ? Skąd w Norwegii Rusałka ? Ogólnie to podróż kolejką w obie strony jest nużąca, raczej polecam przejazd w jedną stronę a powrót pieszo lub na rowerach .
Po krótkich zakupach w Coopmarket (ceny tylko trochę zwalają z nóg) ,wyjeżdżamy z Flam w kierunku Bergen (170 km, 3 h), po drodze znowu dwa tunele. W Bergen jesteśmy o 17.15 i znajdujemy parking. Oglądamy targ rybny (kosmiczne ceny i rybny zapaszek), jest też stoisko z kiełbasami z łosia i renifera. Komentujemy te wyroby i nagle słyszymy od sprzedawcy „ Z Polski?”, odpowiadamy „tak”, a on wtedy pokazuje na poszczególne kiełbasy i mówi po polsku: „łoś, renifer, wieloryb”. Kanapka złożona z połowy kajzerki i plastra wieloryba plus sałatka kosztuje 69 NOK. Miska zupy rybnej – 100 NOK.
Idziemy na kolejkę zawożąca na punkt widokowy, a po drodze jemy pyszne lody z kolorową posypką. Bilet rodzinny na kolejkę 175 NOK w obie strony. Na górze piękna panorama miasta z kolorowymi domkami ściśniętymi jeden przy drugim. Nagle zaczyna kropić deszcz i psuje widoczność oraz zdjęcia. Zjeżdżamy w dół, w kolejce hałaśliwa wycieczka z Włoch, mówią wszyscy naraz. Bergen to pierwsze miasto, które wieczorem żyje. Na ulicach sporo ludzi i otwarte knajpki. Przestało padać i wychodzi słońce. Opuszczamy Bergen z widokiem na fantastyczną tęczę, która zawisła nad miastem. Kierujemy się na Jorpeland, nawigacja pokazuje 240 km i 5,5 h czyli dzisiaj tylko mały kawałek możemy pokonać. Około 21.00 docieramy do portu promowego w Halhjem, po drodze żadnego miejsca na nocleg. Na szybko decydujemy się wsiąść na prom do Vage na wyspie Tysnesoy. Płyniemy 40 minut za 198 NOK. Wysiadamy na wyspie, jedziemy drogą nr 49, brak miejsc na nocleg. Wreszcie na bocznej drodze przy rzeczce jest mała polanka, dalej droga zagrodzona szlabanem (teren prywatny). Zostajemy na noc.
cdn
:spoko :spoko

gino - 2013-01-30, 06:18

salut napisał/a:
cdn

czekamy na ciąg dalszy
a za dotychczasowy opis, i przede wszystkim fotki...stawiam browarka :spoko
:pifko

salut - 2013-01-30, 21:50

Dzień 20 – 07.07.2011 czwartek czyli jak Polak z Czechem spotkali się w Norwegii
Mała polanka okazała się bardzo przyjemnym miejscem, zwłaszcza że ranek powitał nas słońcem i ciepłem. Po śniadanku na świeżym powietrzu wyruszyliśmy do portu promowego w Hodnanes. Prom do Jektvik wypływa co ok. 1 h, rejs trwa 10 minut, koszt 112 NOK. Z Jektvik do Jorpeland około 150 km. Po drodze piękny wysoki most długi na 1 km, a obok niego drugi taki sam i spotykają się na skrzyżowaniu. My nie skręcamy na drugi most tylko jedziemy prosto do tunelu podwodnego o długości 8 km i głębokości 260 m p.p.m. - na Stavanger. Po około 1,5 h jazdy kolejny prom - rejs 25 minut, koszt 202 NOK. W Stavanger następny – a jakżeby inaczej, prom do Tau. Płyniemy 40 minut za 194 NOK. Siedzimy na pokładzie i opalamy się. Z Tau jedziemy ok. 19 km do parkingu przy Preikestolen (półka skalna). Po drodze za Jorpeland widzimy fajne miejsce postojowe i tam wrócimy na nocleg. Robimy wizję lokalną parkingu (opłata 80 NOK) i trasy wejścia na półkę. Jutro tam wrócimy aby na nią wejść. Na razie parkujemy, rozpalamy grilla i oddajemy się lenistwu. Jesteśmy sami na parkingu, ale po krótkim czasie pojawia się samochód z Czech. Mężczyzna pyta czy będziemy tu nocować i czy nie mamy nic przeciwko temu, żeby oni tez nocowali. Nie mamy. Za chwilę pojawia się kamper z Francji, drugi z Niemiec i jeszcze dwie młode Niemki w busiku. Parking jest pełen. Siedzimy przy drewnianym stoliku, obok przy sąsiednim zasiadają Czesi – starsze małżeństwo. Zaczynają rozmowę. W efekcie spędzamy wspólnie wieczór przy czeskim winie własnej roboty (dobre !), „piwie z Polska”, orzeszkach i paluszkach oraz pogawędce o podróżach. Oni tez jutro wybierają się na Preikestolen.
cdn
:spoko :spoko

salut - 2013-01-30, 22:32

Dzień 21 – 08.07.2011 piątek czyli jak zdobyliśmy Preikestolen
Pobudka o 7.00, ale leje deszcz więc śpimy dalej. Budzimy się o 10.00, już nie pada, choć niebo jest bez słońca. Jedziemy na parking i wyruszmy pieszo na półkę skalną- jest 11.30. Na początku podejście w górę, potem trochę płasko ale po kamieniach i przez drewniane mostki. Po ok. 1 h marszu spotykamy wracających Czechów. Wyruszyli o 9.00, widać zmęczenie, wymieniamy kilka zdań i pozdrowień i każdy rusza w swoją stronę. Pokonujemy kolejne podejścia, same kamienie i głazy, miejscami kałuże. Po wejściu na wysokość ok. 2,5 km za jeziorkiem, przy którym sprzedawane są świeżo smażone naleśniki, spotykamy grupę z Polski a w niej znajomego Taty . Wymieniamy się informacjami, oni są dopiero czwarty dzień i zaczynają swoją przygodę z Norwegią, my mówimy gdzie już byliśmy i co warto zobaczyć. Idziemy dalej. Po 3 h marszu jesteśmy na półce. Strasznie wieje, ale widok na Lysefjord zapiera nie tylko dech w piersiach. Podoba nam się dużo bardziej niż Geirangerfjord. Jest tak piękny, ze aż nierealny, baśniowy. Ludzie robią sobie zdjęcia leżąc na półce z głową zwisającą w dół, siedząc na samym skraju i machając nogami nad przepaścią. My tez mamy sesję zdjęciową. Dziewczyny robią sobie fotki w szczelinie skalnej, tak że widać im tylko głowy. Jedyny odważny, który staje i siada na krawędzi półki to Tata, a w nagrodę ma serię zdjęć. Zjadamy szybki posiłek na skale, tak jak wielu innych turystów i ruszmy w drogę powrotną. Około 17.00 jesteśmy na parkingu. Jedziemy do Forsand – to 18 km i 0,5 h jazdy. Na parkingu w porcie stoi kilka kamperów, zostajemy i my. Znowu pada deszcz.
cdn
:spoko :spoko

salut - 2013-02-03, 22:05

Dzień 22 – 09.07.2011 sobota czyli jak przez przypadek odkryliśmy księżycową krainę
Rano o godzinie 9.10 wypływamy z Forsand promem do Lysebotn, płyniemy prawie 2,5 h za 850 NOK i podziwiamy Lysefjord z podkładu promu oraz półkę skalną od dołu. Widzimy również Kjerag czyli okrągły głaz wciśnięty pomiędzy dwie skały – kolejny symbol Norwegii. Po przypłynięciu do Lysebotn mamy zamiar wybrać się na wycieczkę na Kjerag. Na parking przy starcie na Kjerag jedziemy drogą 27 zakrętów. Piękne widokowi psuje niestety deszczowa pogoda. Na parkingu spędzamy 15 minut zastanawiając się co robić, gdyż pada i jest bardzo zimno i wietrznie. Ponadto wychodzi zmęczenie wejściem na Preikestolen. Rezygnujemy z wejścia na kulkę, stwierdzając, że to nie jest tak daleko od Warszawy i że może kiedyś tu przyjedziemy. Ruszamy w kierunku Bo (jest tam aquapark), przez region Sirdal najpierw drogą nr 9 , potem nr 45. I nagle znajdujemy się w krainie jak z filmu fantasy – jeziorka, skały, zielone góry i górki, błądzące owce, droga wąska na jeden samochód, ale tu ruchu specjalnego nie ma. Ta droga podbiła nasze serca i dusze oraz pokonała i drogę trolli i drogę orłów. Prawdziwe odludzie i krajobraz jak z innej planety. Po drodze oglądamy jeszcze dziwne formy kamienno-skalne w rzece ? Po 5 h jazdy ok. 18.00 (230 km) dojeżdżamy do Bo. Okazuje się, ze aquapark jest w całości na dworze, a nic nie ma pod dachem. Leje deszcz i jest chłodno. Odjeżdżamy kawałek i zostajemy na noc.
cdn
:spoko :spoko

salut - 2013-02-03, 22:22

Dzień 23 – 10.07.2011 niedziela czyli duch Małysza na skoczni i kontrowersyjne rzeźby Vigelanda
Budzimy się o 9.00, nadal pada i zimno. Rezygnujemy z aquaparku i zastanawiamy się, co dalej. W okolicach stacji benzynowej „łapiemy” dostęp do internetu. Sprawdzamy, że w Goteborgu w poniedziałek ma być bez deszczu i temperatura 18-20 st. C – akurat na wizytę w parku rozrywki. W Kopenhadze ładna pogoda we wtorek, w środę deszcz. Decydujemy się jechać do Goteborgu przez Oslo, jeśli w stolicy Norwegii będzie lać deszcz to przejeżdżamy, jeśli nie to spróbujemy coś zobaczyć. Trasa Bo-Oslo-Goteborg to 446 km i przewidywany czas 6 h. Jedziemy na Draumen, gdzie wjeżdżamy wreszcie na autostradę E18 do Oslo. Około 15.00 docieramy do Holmenkollen. Oglądamy skocznię narciarską zmodernizowaną w marcu 2010 r. oraz muzeum narciarstwa. Ustawiamy się w kolejce (ok. 35 minut czekania, bo do windy wchodzi 13 osób) do wjazdu na wieżę skoczków. Winda wjeżdża na górę po skosie. Bardzo dużo Polaków. Jak by nie było – tu przecież „latał orzeł z Wisły”. Widok na skocznię i Oslo fantastyczny. Bilet rodzinny to koszt 220 NOK. Na parkingu pod skocznią jemy obiad i jedziemy do Parku Vigelanda. Vigeland to norweski rzeźbiarz, który ustawił w parku całą kolekcję bardzo kontrowersyjnych rzeźb. Pierwsza, którą oglądamy to fontanna wspierana przez sześciu mężczyzn, a dookoła mnóstwo rzeźb kobiet, dzieci i mężczyzn. Dalej wysoki słup zrobiony z nagich kłębiących się ciał, wokół promieniście odchodzące po trzy rzeźby. Rzeczywiście wywołują emocje, np. kobieta z uwieszonymi na niej dziećmi. Wszystkie rzeźby przedstawiają nagich ludzi w różnych pozach i sytuacjach. Pojawia się słońce i to wszystko nabiera zupełnie innego wyglądu. Schodzimy w dół z powrotem do fontanny i dalej przez klomby róż różnych gatunków. I dalej most, a na nim po bokach następne rzeźby. Jedna przedstawia złoszczące się dziecko, które ma jedną rączkę wytartą, aż złotą. Dużo ludzi robi tu zdjęcia. Jedni chwytają dziecko za tę rączkę, inni – nie. Nie wiemy o co chodzi, ale robimy zdjęcie Bąbla trzymającego rączkę dziecka. Za mostkiem schodzimy w dół na okrągły placyk, wokół którego są rzeźby małych dzieci – leżących, siedzących. Na środku stoi słup, na którym jest rzeźba dziecka w pozycji embrionalnej, ale stojącego na głowie czyli właściwie tak jak przychodzi na świat. Opuszczamy Oslo ok. 19.00 Przejeżdżamy kilkoma ulicami centrum, bardzo nam się podoba, choć jest zupełnie inne niż np. Bergen czy Trondheim. Przejeżdżamy tunel pod budynkiem i odbijamy na Goeteborg – mamy 293 km i 3,5 h jazdy. Po ok. 1,5 h jazdy przed samą granicą ze Szwecją zjeżdżamy na nocleg czyli na parking przy motelu, centrum handlowym i stacji Shell. Stoi kilka kamperów, parkujemy między Szwedami i Norwegami. Norweg z sąsiedniego kampera zaczyna z nami rozmowę. Pyta skąd i dokąd jedziemy, przynosi atlas a my pokazujemy mu całą naszą trasę. Jest pełen podziwu. Okazuje się, że on wraca z Gdańska, gdzie był na zaproszenie Polaka, który jest jego sąsiadem w Norwegii. Ciekawe jaka jutro będzie pogoda ?
cdn
:spoko :spoko

salut - 2013-02-03, 22:33

Dzień 24 – 11.07.2011 poniedziałek czyli jak łańcuszek z krzyżykiem był szybszy od Taty
Budzimy się o 9.00, piękne słońce i ciepło. Wyruszamy do Goeteborga. W Svinesund mijamy granicę ze Szwecją i po 18 dniach definitywnie żegnamy się z Norwegią. Cała droga w słońcu, temp. 22 st.C. Około 13.00 wjeżdżamy do Goeteborga pod park rozrywki Liseberg. Znajdujemy parking po drugiej stronie ulicy. Do lunaparku wchodzi się przez bramki płacąc za wstęp 90 SEK od osoby. Jeśli chce się korzystać z atrakcji to albo wykupuje się tzw. Ride pass za 310 SEK na dowolną ilość atrakcji przez cały dzień albo kupony po 20 SEK, przy czym na różne karuzele jest różna ilość kuponów. Najpierw korzystamy z kolejki Liseberg – mkniemy po serpentynach krzycząc wniebogłosy. Potem Tata namawia mnie na rollercaster (rewelacja, ale znów gardło boli od krzyku, a Tatę w tym pędzie wyprzedza jego łańcuszek z krzyżykiem) oraz kanon (inny rodzaj kolejki, która rusza nagle jak torpeda i jedzie się w niej głównie do góry nogami). Trzy odważne dziewczyny wsiadają na karuzelę złożoną z pojazdów kręcących się wokół własnej osi i jeszcze kręcących się razem. I na koniec rodzice zaliczają „talerz” (kręci się w górę, w dół i wokół), a dzieci – canoe w wodzie. Wszyscy jesteśmy trochę mokrzy – ze strachu i z wody. Potem salon krzywych zwierciadeł, pyszne wielkie lody, próba obstawienia właściwej liczby i wygrania wielkiej czekolady i opuszczamy Liseberg. Jedziemy szukając miejsca na nocleg z możliwością oddania i nabrania wody. Wybieramy camping w okolicach Varberga – Kalladale, camping nad morzem z piaszczystą plażą. Jutro kurs na Kopenhagę.
cdn
:spoko :spoko

salut - 2013-02-03, 22:43

Dzień 25 – 12.07.2011 wtorek czyli wielki most nad Oresund i mała syrenka w Kopenhadze
Z campingu nad morzem wyruszamy dopiero koło 13.00. Do Kopenhagi jest 256 km i 3 h jazdy, ale godzinę zajmują nam zakupy w centrum handlowym. Około 16.00 szukamy miejsca na postój i obiad, zjeżdżamy zjazdem nr 26 na Landskronę i odkrywamy super camping przy plaży, obok parking, trawnik i drewniane stoły. Rozpalamy grilla, jemy mięsko, pijemy kawkę, a Bąbel szaleje na placu zabaw na campingu. O 19.00 wyruszamy dalej. Dojeżdżamy do Malmo i już z daleka widzimy most nad cieśniną Oresund. Rewelacyjny, imponujący! Przejazd kosztuje 40 Euro za samochód do 6 m długości (na szczęście taki mamy), za dłuższy płaci się podwójnie. Jedziemy najpierw mostem ok. 8 km, potem drogą wybudowana na sztucznej wyspie ok. 3,5 km, a na koniec wjeżdżamy do podwodnego tunelu długości ponad 4 km, którym wylatuje się na przedmieściach Kopenhagi, po lewej stronie mijając lotnisko. Tunele są cztery, dwa dla samochodów po jednym w każdą stronę (2 pasy), jeden dla pociągu i jeden awaryjny. Cud inżynierii ! W morzu po obu stronach stoją wiatraki w kilku rzędach. W Kopenhadze kierujemy się na Tivoli, potem do Małej Syrenki. Jest godzina 21.00 a miasto tętni życiem – mnóstwo ludzi pieszo i na rowerach, otwarte sklepy i knajpki. Kopenhaga olśniewa nas swym pięknem, wieloma niezwykłymi budowlami. Parkujemy i idziemy do Małej Syrenki symbolu miasta. To mała rzeźba na kamieniu w wodzie. Nie można się do niej dostać, chyba, że jak ten facet, który przy nas zdejmuje buty i skarpetki i brodząc w wodzie wchodzi na sąsiedni kamień. Przyjmuje na nim pozę syrenki, nawet zdejmuje koszulę, aby „świecić” nagim biustem tak jak ona. Znajomi robią mu zdjęcie. Idziemy dalej i napotykamy stojącego słonia pomalowanego w różnokolorowe wzory, a dalej przepiękną fontannę – kobieta na wozie/rydwanie (?) ciągniętym prze 4 byki, trzyma w ręku bat i z tego wszystkiego leją się hektolitry wody. Wracamy do kampera, szukamy noclegu, na City Camping w centrum miasta nie ma miejsc, ale to chyba dobrze, bo ten camping to kawałek betonu, kamper przy kamperze. Właściciel daje nam adres innego campingu, położonego 4,5 km od centrum,. Jedziemy, jest już po 22.00, znajdujemy camping – zielona trwa, dużo wolnego miejsca. Na jutro chcemy wypożyczyć rowery do zwiedzania miasta. Okazuje się, że można to zrobić na campingu, koszt wynajęcia na 2 h to 50 DKK i jest jeden mniejszy rower dla Bąbla. Umawiamy się na jutro rano. Camping godny polecenia, bardzo czyste sanitariaty, choć w pierwszej chwili robią złe wrażenie, bo to kontenery, ale w środku w jednej części jest wszystko toaleta, umywalka i prysznic. Jest już po północy, kładziemy się spać.
cdn
:spoko :spoko

WODNIK - 2013-02-04, 21:43

Piękna wyprawa :kawka:
salut - 2013-02-17, 16:38

Dzień 26 – 13.07.2011 środa czyli opuszczamy Skandynawię
Pobudka o 7.30, niestety wieje i leje. Nie wiemy co robić. W końcu decydujemy się dalej spać, może pogoda się zmieni. O 9.30 bez zmian. Gdzie się podziała ta wczorajsza słoneczna i ciepła Kopenhaga ? Camping pustoszeje. Uciekamy i my. Wyjeżdżamy z Kopenhagi smutni, że nie udało nam się jej zwiedzić. Jedziemy w kierunku Rodby, gdzie jest Lalandia – aquapark pod dachem. O 16.30 dojeżdżamy do portu w Rodby, skąd można przeprawić się promem do Niemiec. Ogromna kolejka do promu, ale przez CB radio dowiadujemy się, że prom odpływa co 15 minut. Jedziemy do Lalandii. To olbrzymie centrum rozrywki – oprócz tropikalnego Aquaparku, jest sztuczne lodowisko, kort tenisowy, kręgle, sztuczny stok do nauki jazdy na nartach, automaty do gry, sklepy, restauracje. Jest też basen na zewnątrz i nawet pływają w nim ludzie (temp. na dworze to 15 st. C – brrr !). Dziewczyny wchodzą do Aquaparku, rodzice zwiedzają centrum. O 18.30 opuszczamy Lalandię, jedziemy do portu, najbliższy prom Rodby-Puttgarden ma być o 19.15, ale to tylko teoria, czekamy 2,5 h nie bardzo wiedząc dlaczego i wreszcie o 21.40 jesteśmy na pokładzie. Prom gigant – dwupoziomowy, na dół wjeżdżają tiry, na górę reszta w ilościach niepoliczalnych. Po godzinie rejsu „stawiamy koła” na ziemi niemieckiej. Ciemno, szukamy noclegu, żadnych informacji, drogowskazów o campingach czy parkingach. Jedna stacja benzynowa. Ruszamy dalej. Wreszcie na 45 km przez Lubeką jest parking, na którym stoją tiry, dwa kampery i parę osobówek. Zostajemy, całą noc leje deszcz.

Dzień 27 – 14.07.2011 czwartek czyli śladami Janka Kosa w Berlinie
Wyjeżdżamy z parkingu, szukamy miejsca do wylania i nabrania wody. Na jedynym znalezionym po drodze campingu nie wolno – woda tylko dla gości. Jedziemy do Travemunde – nadmorskiego kurortu. Jest parking z serwisem dla kamperów, gdzie załatwaimy sprawę wody i ruszamy dalej. Postanawiamy zafundować dziewczynom na koniec wielką atrakcję – pobyt w Tropical Islands. Czeka nas odcinek 380 km i 4 h jazdy. Wlewamy do baku 20 litrów paliwa z karnistra, wzięte na wszelki wypadek jakby na dalekiej norweskiej północy nie było stacji benzynowej. Nigdzie wcześniej nie było nam potrzebne, a teraz trzeba to zużyć przed końcem wyjazdu. Około 19.00 jesteśmy pod Berlinem i postanawiamy do niego wjechać na chwilę i zobaczyć chociaż Bramę Brandenburską.
Znajdujemy miejsce na kampera i idziemy pod Bramę. Ja i Tata od razu mamy to samo skojarzenie z serialem „Czterej pancerni i pies”, gdy Janek Kos kładł na Bramie czapkę rotmistrza Kality obok powiewającej polskiej flagi. W oddali widzimy Reichstag i Bundestag. Przy alej prowadzącej od Bramy stoi pomnik pamięci żołnierzy radzieckich poległych w okresie kwiecień-maj 1945 roku. Napisy po rosyjsku, czerwona gwiazda, sierp i młot i żadnych oznak wandalizmu. Objeżdżamy jeszcze Berlin, obiecując sobie, że kiedyś przyjedziemy tu na dłużej i docieramy do Tropical Islands. Na campingu nie ma wolnych miejsc, ale okazuje się, że na parkingu przed basenami można spokojnie przenocować. Jedziemy na parking, rzeczywiście stoi kilka kamperów. Szybka kolacja i spać. Jutro wodne szaleństwo !

cdn
:spoko :spoko

salut - 2013-02-17, 16:44

Dzień 28 – 15.07.2011 piątek czyli jedni się kąpią a inni muszą sprzątać
Całą noc wiał tak silny wiatr, że bujało naszym kamperem jak jakąś łajbą na morzu. O 10.30 Tata i dziewczyny idą do Tropical Islands. Ja zostaję i usiłuję zapanować nad rzeczami i spakować je do kilku toreb i pudełek tak, aby jutro łatwo można je było przepakować z kampera do samochodu. Jest godzina 14.00 i pływaków nie ma, a ja mam wszystko spakowane i posprzątane. Za nami ostatni noc w kamperze, dziś jedziemy do rodziny i będziemy spać już w domu. Wreszcie o 16.30 wraca rodzina wymoczona do granic możliwości i bardzo szczęśliwa. Zaliczyli wszystkie atrakcje wodne – lagunę, basen, zjeżdżalnie. Ruszamy, przed nami ok. 3 h jazdy. Wieczór spędzamy u krewnych opowiadając o naszym wyjeździe, a kamper stoi samotnie na ulicy.
cdn
:spoko :spoko

salut - 2013-02-17, 16:46

Dzień 29 –16.07.2011 sobota czyli podsumowanie
Rano ruszamy na Śląsk w naszą ostatnią trasę kamperem. Przepakowujemy się do naszej osobówki , trochę trudno wszystko zmieścić, ale zmysł pakowania Taty i jego mocne kolana dopychające załatwiają problem. Wsiadamy z okrzykami „jak tu mało miejsca !”, „jak tu nisko !” i udajemy się w kierunku domu.
Jakże ciężko będzie wrócić do rzeczywistości – pracy, obowiązków domowych i warszawskich widoków. W głowach ciągle jeszcze mamy Skandynawię i życie w kamperze. Spędziliśmy w nim 29 dni i 27 nocy. Przejechaliśmy przez 8 krajów, byliśmy nad Atlantykiem, Morzem Północnym, Morzem Barentsa i Bałtykiem. Widzieliśmy lodowce, śnieg, mgłę, tęczę, słońce i przede wszystkim fiordy. Mijaliśmy krajobrazy górzyste, wyżynne, płaskie, tundrę, lasy iglaste, mieszane, pola i łąki pełne łubinu. Świat zwierząt objawił nam się w postaci owiec, krów, koni, kóz, reniferów, łosi, wielorybów i niezliczonej ilości mew. Pokonaliśmy dziesiątki zakrętów na drodze trolli, orłów, drodze przez Telemark i na wielu innych. Jechaliśmy wieloma tunelami, w tym siedmioma pod wodą. Zachwycały nas swą konstrukcją mosty, na czele z mostem Oresund. I miasta – kolorowe Bergen, lśniące w słońcu secesyjne Alesund, smutne Trondheim, nowoczesne Oslo ze skocznią i fascynującym parkiem Vigelanda, Wilno naznaczone polskością, piękna Ryga, wesołe Helsinki, gigantyczny Berlin i cudowna Kopenhaga, której przez deszcz nie udało się w pełni zobaczyć. I do której chcemy kiedyś wrócić. Oprócz Kopenhagi nie udało nam się – z tego co było w planach, zobaczyć Tallina i wejść na Kjerag. A więc musimy kiedyś i tam wrócić.
Pozostaną nam z tej wyprawy wspaniałe wspomnienia, niezapomniane, a czasem ekstremalne wrażenia, ponad sześć tysięcy zdjęć i kilka pamiątek. I jeszcze jedno –zostaliśmy „zarażeni” pasją spędzania wakacji w kamperze, który rzeczywiście – tak jak piszą inni kamperowicze, daje poczucie wolności. A więc czekając na następne wakacje (dlaczego człowiek pracujący ma tak mało urlopu ?!) będziemy planować następne wyprawy.
KONIEC
:spoko :spoko

darboch - 2013-02-18, 08:22

Bardzo fajna relacja....mam nadzieję, że oprócz kamperowania zaraziliście się też Skandynawią. Teraz zrobiliście mały kroczek w poznaniu jej a wiele wiele przed Wami :ok

Piwko stawiam :spoko

Mysza - 2013-02-26, 21:18

SUPER WYPRAWA :spoko

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group