|
Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
|
 |
Kamperowców podróże nie kamperowe - Słowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Turcja 2013
Donat - 2014-01-07, 22:47 Temat postu: Słowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Turcja 2013 Z pewną dozą nieśmiałości postanowiłem opisać naszą
letnią wyprawę, co prawda jeszcze nie całkiem kamperową,
ale przejechaną na kołach ze spaniem w moim tzw. "skompresowanym kamperku"
czyli w mojej niezniszczalnej PREVI.
Ponieważ jak zwykle przed sezonem nie zdążyłem skończyć "odbudowy mojego kampiórka"
(vide: temat o tym tytule) zapadła rodzinna decyzja o kolejnej wyprawie życia z użyciem naszej nieśmiertelnej Toyoty.
Początkowo chcieliśmy obrać kierunek Krym, ale pozostali uczestnicy z drugiego samochodu
stwierdzili, że" oooo.. nie co to to nie, tam nie jadą, bo tam: łapówki, straszna milicja i inny GAI, że robactwo, że za ciepło, a w ogóle to tam ludzi mordują. Więc po burzliwej naradzie postanowiliśmy: - kierunek Bułgaria ze zwiedzaniem po drodze Rumuni (o Boże tam też Cyganie nas okradną itp, itd....), i docelowo Istambuł. (o jaacie przecież to islam tam na pewno zginiemy). Na powrocie znowu zwiedzamy Rumunie i stajemy na dwa dni na Węgrzech w Tokaju w wiadomym celu :-)
Mimo że w temacie relacji zamieściłem Słowację to jednak nic o niej tu nie znajdziecie,
przemkneliśmy przez nią w obie strony zupełnie jej nie zauważając.
Donat - 2014-01-07, 22:59
Tak więc nadszedł dzień naszego wyjazdu, startujemy w końcu trzema autkami, Polskę przelatujemy jak przecinaki. Słowację zdecydowanie wolniej, ze względu na wszechobecne tzw. "zony 30km/h". Niecałe 120 km pokonujemy w 4 godziny.
Przez Węgry nabieramy ponownie rozpędu żeby zdążyć przed zmierzchem przekroczyć granicę Rumunii i znaleźć pierwszy w naszej podróży kemping ok. 70 km za Orade'ą. Plan udaje się nam w 100 % i przed wieczorem lądujemy miękko na kempingu TURUL
w miejscowości Remetea. Chciałbym nadmienić że jesteśmy w Rumunii pierwszy
raz od 23 lat więc dla nas wszędzie widoczna zmiana na plus. Jesteśmy wyjątkowo zadowoleni
z samego kempingu jak i z obsługi (właścicielem jest młody Węgier). Dużo miejsca, sanitariaty
czyste, wszędzie porządek i bardzo mało ludzi.
c.d.n.
Bigos - 2014-01-07, 23:32
no i kolejna powieśc w odcinkach . Zemszczę się po wakacjach , i to strasznie .
czekam na więcej i szybciej
Mirek48 - 2014-01-07, 23:37
Krymu nie trzeba się bać.Nie jest tam mniej bezpiecznie, niż gdzie indziej-kłopoty mogą nas dopaść wszędzie.W ciągu trzech tygodni podróżowania po Krymie nie spotkaliśmy ani nieżyczliwych ludzi, ani "upierdliwych" milicjantów.
Donat - 2014-01-08, 18:57
Mirek48 napisał/a: | Krymu nie trzeba się bać.Nie jest tam mniej bezpiecznie, niż gdzie indziej-kłopoty mogą nas dopaść wszędzie.W ciągu trzech tygodni podróżowania po Krymie nie spotkaliśmy ani nieżyczliwych ludzi, ani "upierdliwych" milicjantów. |
Mirek48 ja należę do ludzi, których raczej ciężko przestraszyć jakimiś stereotypami. Ja wiem że tam jest bezpiecznie i statystycznie jest dużo większa szansa zostać okradzionym we własnym mieście lub lub dostać po głowie pod własnym domem, niż na Krymie. Ja to wiem, gorzej ze znajomymi których ciężko do tego przekonać.
Pierwszy stereotyp padł już pierwszego dnia , koleżanka która z urody bardzo przypomina Cygankę, strasznie płakała - po co my do tej Rumunii jedziemy przecież tam "te rumuny" nam zrobią krzywdę, a okazało się że jej aparycja jest bardziej "rumuńska" niż spotykanych Rumunów. Zresztą od tamtej pory ma ksywkę: RUMUNKA :-)
Donat - 2014-01-08, 19:04
No dobra, my tu gadu, gadu , a relacje trzeba ciągnąć dalej:
Następnego dnia obieramy kierunek - Hunedoara, naszym celem jest
ogromny gotycki zamek Jana Hunyadyego, stojący w tym mieście. W miarę szybko docieramy do celu. Zamek jest na prawdę bardzo ładny, jedynie jego wnętrza rażą troszkę pustką, praktycznie brak jakiejkolwiek ekspozycji wewnątrz, ale sam zamek jest warty zobaczenia.
Do bramy głównej prowadzi długi most z którego mamy piękny widok na przeciwległe
wzgórza na których znajdują się resztki zabudowy postindustrialnej, epoki Ceausescu.
Przeogromne pozostałości po kombinacie hutniczo - górniczym.
Pogoda nam dopisuje, jest bardzo ciepło więc przyjemnie się zwiedza zimne mury Hunedoary.
c.d.n.
Donat - 2014-01-08, 21:27
Po dogłębnym zwiedzaniu zamku w Hunedoarze postanawiamy przemieścić
się do miasta Alba Iulia i wybudowanej tam twierdzy, na tle której nasza
twierdza kłodzka i zamojska to malutkie budowle.
Cetatea Alba Iulia zrobiła na nas ogromne wrażenie, jest całkowicie odbudowana
(zresztą ze środków unijnych o czym głoszą rozstawione wszędzie tablice).
Do dnia dzisiejszego jest we władaniu wojska rumuńskiego co chyba wyszło jej na dobre.
Całość jest w idealnym stanie, wszystko piękne i czyściutkie. W uliczkach sporo brązowych
rzeźb, naturalnej wielkości postaci z epoki. Są figury uzbrojonych żołnierzy, eleganckich
panów w kapeluszach, dam w pięknych sukniach ale też zwykłych obywateli: dzieci, starszej
kobiety z koszem pełnym jajek. Robi to bardzo fajne wrażenie. Cała twierdza położona jest na wzgórzu, z którego jest piękny widok na panoramę współczesnej Alba Iulii z jej charakterystycznym czerwonym dachówkami. Czerwone dachówki zresztą będą nam towarzyszyć w całej naszej podróży.
Donat - 2014-01-08, 21:30
Jedna rzecz nas zadziwiła, wyjątkowe słupy elektryczne na których jak na choinkach wiszą nadmiary kabli,
taki rumuński folklor.
c.d.n.
SlawekEwa - 2014-01-08, 23:01
Donat napisał/a: | słupy elektryczne na których jak na choinkach wiszą nadmiary kabli, |
W Polsce na pewno by nie powisiały
Bigos - 2014-01-08, 23:04
w Warnie kable wszelkiej maści i przeznaczenia tworzące istne pajęczyny wiszą na frontach domów i chyba oknami wchodzą.
Donat - 2014-01-10, 22:24
Z Alba Iulii skierowaliśmy się do małej miejscowości
u podnóża gór fogaraskich - Saliste - gdzie mieliśmy zaplanowany
kolejny nocleg na niewielkim przydomowym kempingu o nazwie Salisteanka.
Po raz kolejny jesteśmy miło zaskoczeni warunkami na polu, czystością
i porządkiem. Właściciele to młodzi, bardzo mili ludzie, po krótkim targu
udzielają nam dość sporego rabatu. Na kempingu oprócz naszych autek i jednego kampera z Holandii nie ma nikogo.
W Saliste w tym dniu odbywa się jakieś święto regionalne, wzdłuż głównej ulicy wieczorem ustawiają się stragany z wędzonym mięsem, serami, domowej roboty alkoholami, a także z ciepłym przekąskami i wyrobami rękodzieła ludowego. Jesteśmy zachwyceni mimo że na ustawionej na ryneczku scenie do późnej nocy występują zespoły ludowe, a mieszkańcy tańczą pod sceną do białego rana.
Niestety nie posiadam zdjęć z tego swięta, ponieważ idąc do miasteczka nie wziąłem ze sobą aparatu.
Troszkę zdjęć zrobił kolega ale na tą chwilę nie mam do nich dostępu.
Nikt z nas nie planował pobytu w Saliste podczas tego folklorystycznego
święta - po prostu fart tak chciał że trafiliśmy tam tego dnia.
Zmordowani padamy w naszych autkach, niektórzy w namiotach, i nikomu nie przeszkadza
w spaniu głośna muzyka dochodząca z rynku. Następnego dnia czeka nas pobudka skoro świt
bo tego dnia mamy pokonać słynną Trasę Tranfogaraską.
Donat - 2014-01-10, 22:33
Rankiem szybciutko wstajemy, co nie jest zbyt prostą czynnością
po wczorajszych tańcach i degustacjach :-) Ruszamy w kierunku
słynnej trasy transfogaraskiej. Wiele o niej słyszeliśmy, i wiele zdjęć oglądaliśmy
więc wszyscy aparaty fotograficzne w rękach i ruszamy. Na początek półtunele (tak je nazwałem) które chronią drogę przed spadającymi odłamkami skał z płynącymi po ich dachach strumieniami.
Donat - 2014-01-10, 22:38
Początkowo droga wygląda jak wiele innych górskich dróg ale po wjechaniu powyżej linii drzew
ukazuje się nam trasa w całej okazałości. Widoki zapierają dech w piersiach. Szczególnie po wjechaniu na szczyt i rzucie oka w dół, robi takie wrażenie, że aż stajemy na kilkadziesiąt minut żeby nacieszyć oczy widokami.
Nie chce się wierzyć, że drogę tę zbudowano bez użycia ciężkiego sprzętu, praktycznie tylko z użyciem siły żołnierskich rąk i dynamitu. Podczas budowy zginęło czterdziestu żołnierzy. Całość robi ogromne wrażenie - jak to powiedział jeden z moich kolegów:
to tak jakby ktoś położył asfalt na Rysy w Tatrach.
Donat - 2014-01-10, 23:04
Dojeżdżamy do przełęczy, a tam duże targowisko. Wszędzie wędzone mięso, sery i alkohol :-) W najwyższym miejscu pokonujemy spory tunel i wyjeżdżamy na południową stronę.
Jest wręcz gorąco. Widoki zupełnie inne niż po północnej stronie. Mijamy ruiny willi Ceausescu (tak przynajmniej piszą w internecie) i oczom naszym ukazuje się przepiękna przełęcz, na której wszędzie widać zaparkowane (nie przy drodze ale daleko od asfaltu) samochody wokół których trwa regularny piknik. Okazuje się że w Rumunii co nie jest zakazane to jest dozwolone i można biwakować wszędzie nawet w tak przepięknym miejscu (już to widzę: taki sam biwak w polskich Tatrach zakończyłby się skierowaniem sprawy do sądu grodzkiego), a tam po prostu wolno. Sporo ludzi przyjeżdża tam tylko po to żeby spędzić weekend w tym przepięknym miejscu. Musze powiedzieć że mimo palonych ognisk (Rumuni przywożą ze sobą drewno i ruszta) oraz ogólnego grillowania, nie ma tam bajzlu takiego jak u nas w lasach lub nad rzekami. Jeśli Rumuni coś po sobie zostawiają to są to tylko odpadki jedzenia i popiół - całą resztę zabierają. Mimo dużej ilości ludzi nie ma nigdzie pozostawionego śmietnika!!!
Donat - 2014-01-10, 23:26
My również stajemy żeby nacieszyć się widokami. Żałujemy trochę że zostaliśmy na noc w Saliste bo można było przenocować właśnie tutaj (wolno rozbić namiot, nie wolno tylko jeździć po drodze po godz 21) Rozkładamy się z naszym biwakiem, w ruch idą koce, kuchenka do gotowania kawy i herbaty, dzieciaki szaleją w strumieniu.
Takie chwile najbardziej lubię na wyjazdach. Kilkadziesiąt metrów od nas parkuje Mercedes Vito i wysypuje się z niego całkiem spora rodzina rumuńska (tak mniej więcej trzy pokolenia). Trzech panów siada sobie na skałach i wyciągają instrumenty: dwa akordeony i saksofon.
Rozpoczyna się koncert, który dzięki akustyce tego miejsca słychać z bardzo daleka i który to koncert zapamiętam na zawsze.
Głowa innej rodziny biwakującej obok nas zmierza do grajków i widzę, że próbuje wynagrodzić muzyków pieniędzmi. Panowie zdecydowanie odmawiają i grają dalej. Głowa rodziny wraca do swojego obozowiska i uzbrojony we flaszkę domowej roboty trunku kieruję się z powrotem do grających. Ci tym razem przyjmują go z zadowoleniem, wypijają zawartość flaszki i kontynuują koncert.
Donat - 2014-01-10, 23:30
I żeby nie było - camperteam tam był :-)
c.d.n...
Nomad - 2014-01-11, 21:30
pisz....pisz...w natłoku różnych postów
opisy wypraw to dalej deficytowy towar,
więc pisz
by nie dopadła nas depresja z odstawienia
(kampera na sen zimowy)
Donat - 2014-01-11, 22:58
Dzięki Nomad za zachętę, już myślałem że nikt nie czyta moich wypocin :-)
Po kilku godzinnym postoju na przełęczy w końcu postanawiamy ruszyć w dalszą drogę. Plan jest taki żeby jeszcze tego dnia przejechać przez Bukareszt i dojechać do granicy z Bułgarią w Ruse. Zjeżdżając w dół po południowej stronie mijamy ewenement na skale Europy: stada dzikich koni. Rumunia jest chyba ostatnim krajem w Europie gdzie żyją w stanie
wolnym konie. Fajnie to wygląda: szwędają się całymi stadami, włażą na drogę i "sępią" od turystów smakołyki. Dają karmić się z ręki.
Donat - 2014-01-11, 23:05
Po dość długim zjeździe w końcu dojeżdżamy do Pouenari. Zamek góruje na szczycie skały.
Zostawiamy samochody i drałujemy do góry. Wreszcie stajemy w wrót zamku słynnego Vlada Tepesa czyli inaczej Włada Palownika lub jak kto woli Drakuli :-) Sam zamek to już tylko ruina
ale warto się na niego wdrapać żeby poczuć to coś... To tu żył najokrutniejszy człowiek ówczesnej Europy którego działania dały początek legendzie Drakuli.
frape - 2014-01-11, 23:07
Donat napisał/a: | Rumunia jest chyba ostatnim krajem w Europie gdzie żyją w stanie
wolnym konie. |
5 lat temu jeszcze w węgierskich "górach" można było spotkać dzikie stada, ale fakt w Rumunii ich chyba najwięcej. Czasem coś w Bułgarii widzieliśmy
Donat - 2014-01-11, 23:18
Po długich godzinach jazdy w końcu docieramy do Bukaresztu, przez CB radio dowiadujemy się od polskich kierowców, że lepiej nie jechać obwodnicą stolicy, ponieważ jest w remoncie i tworzą się straszliwe korki. Troszkę z dusza na ramieniu kierujemy się w stronę centrum miasta i ku naszemu zdumieniu bardzo sprawnie pokonujemy całe miasto mimo wieczornego szczytu komunikacyjnego. Nie zatrzymujemy się bo chcemy dojechać do następnego zaplanowanego przez nas noclegu już na terenie Bułgarii. Tradycyjnie już chyba (tak mówią wszyscy którzy tamtędy jadą) gubimy się na dojeździe do Ruse. Przyczyną błądzenia jest nasza nawigacja która namiętnie wprowadza nas w maliny. W końcu udaje się nam dojechać do mostu (po wyłączeniu nawigacji) granicznego. Po opłaceniu myta za przejazd mostem i za odkażanie samochodu (którego nie ma już od dawna tylko opłata pozostała :-) w końcu jesteśmy w Bułgarii.
c.d.n.
wałęsa - 2014-01-12, 10:35
Fajnie się zaczyna.Miło powspominac.Czekamy na cd. Pozdrawiamy
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2014-01-12, 20:42
Ja również się doczytałam /a nie mam czsu skonczyc swojej Krety/,czekam na ciag dalszy,zwlaszcza Turcje,pozdrawiam Barbara Muzyk
Donat - 2014-01-14, 22:37
Ponieważ godzina jest już późna, zmierzamy szybko w kierunku kolejnego kempingu, po dojechaniu na miejsce okazało się że kempingu w tym miejscu nie ma Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło: po krótkiej dyskusji przez CB radio postanawiamy jechać dalej. Nasz nowy cel to Primorsko nad samym morzem. Troszkę daleko ale okazuje się że w nocy ruch na drogach jest praktycznie zerowy wiec jedzie się całkiem nieźle. Nad ranem docieramy do celu. Wjeżdżamy do miasta, i lekka konsternacja. Już prawie świta, a na ulicach ludzi jak mrówek w mrowisku, z czego większość w stanie wskazującym na duże spożycie. Wyjeżdżamy pospiesznie poszukać kempingu poza miastem lub jakiegoś dzikiego miejsca nad morzem. Niestety nic takiego nie znajdujemy. Postanawiamy przespać się do godziny o której pootwierają się jakieś punty informacyjne. Trafiamy przed bramę jakiegoś opuszczonego ośrodka wypoczynkowego (nie da się przejechać przez bramę bo ktoś wywalił dwie wywrotki piachu na wjeździe). Padamy jak kawki i śpimy do godz 8 rano. Po pobudce jedziemy z powrotem do Primorska ( w mieście nie ma żadnego kempingu ani miejsca gdzie można by stanąć na dziko), wynajmujemy w mieście tzw apartamenty (normalne mieszkania w bloku) Standard można powiedzieć całkiem fajny, mieszkania nowe, niezniszczone z klimatyzacją. Blokiem zarządza Polak - Mario. Oprócz naszych trzech rodzin, w bloku mieszka jeszcze jedna rodzina bułgarska i sam Mario. Obieramy Primorsko na bazę wypadową, dziewczynom się podoba, mnie mniej - bo to takie dużo większe Władysławowo w sezonie. Okazuje się, że nasz blok jest z dala od głównej ulicy w związku z tym mamy całkiem cicho i spokojnie nocą.
Donat - 2014-01-14, 22:50
Kolejny dzień to tylko błogie leżenie na plaży i wielkie lenistwo, ja niestety nie mogę się zamoczyć w morzu ponieważ mam założone cztery szwy spowodowane nieszczęśliwym wypadkiem tuż przed wyjazdem. Siedzę na plaży i smażę się na słońcu. Morze jest bardzo ciepłe i czyste. Zapomniałbym, mój syn poprzedniego dnia zapoznał się z nowym kolegą :-)
Donat - 2014-01-14, 22:55
Po dwóch dniach takiego lenistwa, obżerania się przepysznymi i niedrogimi potrawami oraz owocami w niezliczonych ilościach, stwierdzam że ja mam już dość i najwyższy czas coś zwiedzić. Plan na kolejny dzień to Sozopol (dawna nazwa Apolonia)
c.d.n.
Nomad - 2014-01-17, 19:09
....halo!
ja tu tęsknię
Donat - 2014-01-17, 22:00
Nomad napisał/a: | ....halo!
ja tu tęsknię
|
już się poprawiam :-) troszkę zalatany jestem ale następny odcinek już piszę ;-)
W końcu wybieramy się do oddalonego kilkanaście kilometrów od Primorska - Sozopolu.
Parkujemy autka przy przystani jachtowej w starej części miasta. Już zaraz po wyjściu z autka staje jak zaczarowany, to są klimaty które najbardziej mi pasują: stara, troszkę zapuszczona marina i niezliczona ilość łódek, łódeczek, jachtów i wszelkiego innego sprzętu pływającego.
Donat - 2014-01-17, 22:10
Ze względu na bardzo wysoką temperaturę zmierzamy powolutku w kierunku starej części miasta, i muszę powiedzieć że znowu jestem oczarowany widokami jakie odkrywamy w trakcie naszego spacerku. Im dalej w wąskie uliczki tym bardziej nie wiem co powiedzieć. W końcu reszta towarzystwa opuszcza moja skromna osobę nie mogąc znieść mojego tempa spacerku, ponieważ w którą stronę nie spojrzę tam coraz piękniej (przynajmniej dla mnie) i nie mogę przestać robić zdjęć. Tak więc zostaje sam i upajam się widokami próbując zapisać na karcie pamięci aparatu, to co widzę....
Donat - 2014-01-17, 22:22
Każda kolejna uliczka w którą się zagłębiam jest ładniejsza.....
Donat - 2014-01-17, 22:28
Część tych przepięknych, starych, drewnianych domów jest w ruinie ale większość już odbudowano zachowując ich wyjątkowy charakter. Cały stary Sozopol (szczególnie jego północna część) położony jest na półwyspie o bardzo stromych i wysokich brzegach, można chyba nazwać to klifem....
piotr1 - 2014-01-17, 22:31
Super klimaty wracają wspomnienia sprzed wielu laty. Czekamy na c.d.
Donat - 2014-01-17, 22:37
W końcu ze względu na zbliżające się południe postanawiamy poszukać jakiegoś schronienia przed słońcem. Trafiamy do starej ludowej, bułgarskiej knajpki. Spędzamy tam tradycyjnie już sporo czasu ( w Bułgarii obiad w knajpce trwa z reguły kilka godzin) a zajadając się przepysznymi sałatkami i innymi specjałami za oknem mamy takie widoczki....
C.D.N....
OldPiernik - 2014-01-18, 18:40
I co, i co dalej?
marekoliva - 2014-01-18, 21:25
Też byliśmy w ubiegłym roku w Bułgarii, pomału zbieram się do opisu naszej wyprawy, ale na razie czekam na Wasz ciąg dalszy.
piotr1 - 2014-01-18, 23:22
marekoliva napisał/a: | Też byliśmy w ubiegłym roku w Bułgarii, pomału zbieram się do opisu naszej wyprawy, ale na razie czekam na Wasz ciąg dalszy. |
Czekamy na relację z wyprawy
Donat - 2014-01-19, 21:33
Jeszcze kilka zdjęć z Sozopolu
Donat - 2014-01-19, 21:57
Po wyprawie do Sozopola postanawiamy troszkę odpocząć od skwaru, który panuje w wąskich uliczkach miasta. Kierujemy się do maleńkiego portu w Primorsku i tam za niewielką odpłatnością mustrujemy się na dwumasztowy, drewniany żaglowiec. Niestety ze względu na duże braki kadrowe żaglowiec ten płynie na silniku a nie na żaglach. Szkoda, ale i tak się wszystkim podoba mimo dużej fali (tak na oko 1,5 metra). Za pomocą tego środka transportu dopływamy do uroczej laguny do której jest tylko dostęp od strony morza.
Laguna jest przepiękna, plaża składa się z samych drobno potłuczonych muszli (niedaleko jest farma małż). Cały dzień spędzamy na wylegiwaniu się na słońcu, nurkowaniu w podwodnych wąwozach porośniętych gęsto wodorostami wśród których żyje mnóstwo morskich zwierząt. Pomimo mojej niedyspozycji postanawiam nurkować, przecież nie mogę zrezygnować z taaakiej okazji. Widoki są cudowne i żałuje tylko że nie miałem ze sobą kamery lub aparatu do zdjęć podwodnych). Na pokładzie jachtu załoga przygotowała dla nas obiad składający się głównie z tego co wyłowiliśmy z morza tj. przepysznych muli z dużą ilością rakji na zapitkę.
C.D.N...
Mirek48 - 2014-01-19, 22:18
Ciekawa relacja, piękne fotki. Takie relacje ułatwiają planowanie podróży
Donat - 2014-01-20, 18:13
Po upojnym dniu, spędzonym w lagunie podejmujemy decyzję: następnego dnia jedziemy do Stambułu. Raz kozie śmierć. Nie jedziemy wszyscy, zdecydowało się tylko 5 osób (no bo przecież panie, to islam, zamordują nas i takie tam podobne argumenty) Wyjeżdżamy o godz. 9 wieczorem. Dość szybko docieramy do granicy, na przejściu pustki (wszyscy ostrzegali nas że na granicy można stać kilka, a nawet kilkanaście godzin - dlatego postanowiliśmy jechać na noc). Oprócz naszego pojazdu nie ma nikogo, dość szybko dopełniamy wszelkich obowiązków granicznych, włącznie z zakupieniem wizy i przekraczamy granicę bułgarsko - turecką. Samo przejście po stronie bułgarskiej niczym nie różni się od innych przejść jakie są na granicach unii europejskiej, czysto, miło i szybko. (jedyna różnica to dość potężne barykady ze stali, które można szybko zamknąć uniemożliwiając przejazd nieuprawnionym osobom, spokojnie zatrzymałyby transporter opancerzony). Natomiast strona turecka, po dość szerokim pasie ziemi niczyjej, to już inna bajka. Ciemno, wszędzie ruiny starych zabudowań granicznych bez szyb i mocno nadgryzione zębem czasu przypominają jakiś punkt kontrolny w strefie wojny. W oddali tylko jeden nowy budynek w którym odbywa się cała procedura przekroczenia granicy. Wszędzie, dookoła nas, widać w ciemności świecące oczy dzikich psów. Dreszcze przechodzą po plecach (później już wiemy, że dzikie psy i koty to swoisty folklor Turcji, i żeby się ich pozbyć wystarczy podnieść rękę w geście jakby chciało się w nie rzucić kamieniem i natychmiast znikają z pola widzenia - dobrze wyszkolone przez autochtonów:-) Zdjęć z przejścia nie mam, bo robić ich tam nie wolno, a nikomu nie uśmiechało się dyskutować z tureckim żołnierzem uzbrojonym w karabin.
Na przejściu dowiadujemy się, że w Turcji właśnie tego dnia rozpoczyna się święto zakończenia Ramadanu co spowodowało brak ruchu na przejściu. W związku z tym przejeżdżamy granicę jak przecinaki (oczywiście jak na warunki tu panujące ok. 30 minut)
i już pędzimy po doskonałej tureckiej autostradzie wiodącej do Stambułu. W związku z nieprzewidzianym przyspieszeniem docieramy do granic miasta ok godz 2 w nocy w związku z tym stajemy na ostatniej stacji benzynowej sieci METRO przed miastem i idziemy spać. (na każdej stacji jest posterunek Policji i chyba wojska) Wstajemy skoro świt i tu ciekawostka, na stacji obok toalety (pomyliłem drzwi) znajduje się specjalne pomieszczenie do modlitwy wyposażone w małe dywaniki i druga dla nas dziwna rzecz: wszędzie gdzie jest zamontowany jakiś kran, bocianek na zewnątrz czy toaleta - tam wszędzie leje się woda, wszystko jest poodkręcane. Dla nas jest to dość dziwne,a w samym Stambule też spotykamy to zjawisko na każdym kroku, do dziś nie wiem o co chodzi z tą wodą. O godzinie 6 rano szczęśliwie lądujemy na placu Bajezyda (chyba tak to się piszę) w związku z tym mamy możliwość sfotografować ulice i place Stambułu bez miliona ludzi w kadrze co jest ewenementem jak na to miasto.
Donat - 2014-01-20, 18:30
Centrum miasta i wszechobecne dzikie psy. Tu dwa szczeniaczki śpiące na skwerku, a obok nora wykopana przez sukę pod chodnikiem. Ludzie dokarmiają te zwierzaki, dają im wodę ale nikt ich nie przygarnie. Gdyby nie granica to dziś miałbym rasowego kundla stambulskiego u siebie na podwórku :-)
piotr1 - 2014-01-20, 18:40
Donat napisał/a: | Centrum miasta i wszechobecne dzikie psy. Tu dwa szczeniaczki śpiące na skwerku, a obok nora wykopana przez sukę pod chodnikiem. Ludzie dokarmiają te zwierzaki, dają im wodę ale nikt ich nie przygarnie. Gdyby nie granica to dziś miałbym rasowego kundla stambulskiego u siebie na podwórku :-) |
Temu pieskowi to pewnie było by trochę zimno u nas
Donat - 2014-01-20, 18:42
i jeszcze kilka zdjęć .....
To nasza pierwsza wyprawa do kraju islamskiego, ale jak się później okazuje Stambuł jest bardziej europejski niż Warszawa. Ludzie są życzliwi, może o troszkę upierdliwi z tą swoją uprzejmością, ale nie nachalni. Jeśli Turek proponuje Ci że ma coś do sprzedania wystarczy raz powiedzieć że nie jesteś zainteresowany, a on natychmiast przerzuca swoje zainteresowani na inną osobę. Przezabawne jest to że zaczepiając rzucają kilka słów w różnych językach (nie wiem dlaczego nas brali głównie za Rosjan) i w zależności od tego w jakim języku odpowie zaczepiona osoba natychmiast podejmują dyskusję w tym właśnie języku. Sprawdzaliśmy wielokrotnie różne języki, mówią w każdym, na tyle dobrze aby Wam coś sprzedać :-)
Donat - 2014-01-20, 18:48
Na ulicach, spotkać można panie całe ubrane na czarno łącznie z zasłoniętą twarzą, grzecznie dreptające za swoim panem i władcą idącym przodem, ale również można spotkać pary tureckie gdzie dziewczyny są ubrane w dość skromne wdzianka wiele odsłaniające, a także pary również nieskrępowanie całujące się na ulicy. Tradycja żyje w symbiozie z nowoczesnością
Donat - 2014-01-20, 18:59
My mieliśmy kilka przezabawnych sytuacji z koleżanką która z nami była (ta sama o której pisałem że w Rumunii była bardziej rumuńska niż sami Rumuni :-) Do dzisiaj nie wiemy o co chodziło, Turcy zaczepiali nas i prosili o możliwość zrobienia sobie zdjęcia z tą koleżanką. Dla nas wyglądała normalnie - jak cyganka ubrana wielki słomkowy kapelusz (miała spodnie) ale dla Turków musiała być jakimś zjawiskiem bo sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie :-)
Niestety nie wkleję zdjęcia koleżanki bo nie mam jej autoryzacji.
kilka zdjęć....
C.D.N...
Donat - 2014-02-03, 20:40
Dość długo nie odzywałem się w tym temacie, ale to wszystko z powodu mojego kampiórka, wpadł do mnie kolega z drugiego końca Polski, żeby pomóc mi w wygładzeniu mojego nieszczęścia przed malowaniem. Szpachlowanie zajęło nam dokładnie 10 dni po 10 roboczogodzin dziennie, ale efekt jest niesamowity. Kampiórek stoi już w jednym kolorze i prezentuje się ślicznie. Teraz to już z górki. Natomiast w tym temacie chciałbym pokazać jeszcze kilka zdjęć ze Stambułu, a więc handelek - to jest to co Turcy lubią najbardziej, targowanie jest czymś niesamowitym. Podam przykład zona chciała kupić dla jednego z synów buty, cena 25 euro za parę. Po kilku chwilach turek dokłada do tej pary jeszcze jedną dla starszego syna plus parę dla córki koleżanki. Cena końcowa 27 euro ....... za trzy pary. (na allegro te same buty kosztują 100 zł za parę). Następne stoisko, tym razem wyroby rękodzieła, ja zapragnąłem zostać właścicielem oryginalnego FEZ'a, a mojej żonie spodobały się ręcznie robione chusty, którymi arabki zakrywają twarz. Początkowa cena to 15 euro za fez i 20 euro za chustę, efekt końcowy to za całość 15 euro i herbata na zapleczu straganu.
Donat - 2014-02-03, 20:49
Żona jak już wpadła do sklepu z przyprawami i herbatą to normalnie kaplica, trzeba było końmi ją wyciągać, ale z drugiej strony nie dziwię się - każdą herbatę można było spróbować (sprzedawca parzył od ręki), a każda przyprawę można było skosztować. Wszystkie te zakupy robiliśmy na targu zlokalizowanym blisko zatoki Złoty Róg koło mostu Galata. Na targu tym praktycznie byli sami tubylcy, turystów brak.
Donat - 2014-02-03, 20:55
Słynny błękitny meczet. niestety nie było nam dane go zobaczyć od środka. Ze względu na koniec Ramadanu odbywały się modlitwy w jego wnętrzu i turyści nie byli wpuszczani. Cóż - trudno jest powód aby jeszcze wrócić do Stambułu. Z zewnątrz meczet robi niesamowite wrażenie:
Donat - 2014-02-03, 21:09
Na przeciw Błękitnego Meczetu stoi wielokrotnie przebudowywana Hagia Sofia (wcześniej katolicki Kościół Mądrości Bożej) przebudowana na meczet katolicka świątynia. Znacznie mniej rzucająca się w oczy ale też robiąca niesamowite wrażenie.
Donat - 2014-02-03, 21:14
I jeszcze raz wszędobylskie dzikie zwierzaki
Donat - 2014-02-03, 21:27
i jeszcze kilka zdjęć
C.D.N...
Donat - 2014-02-07, 19:05
Po szczęśliwym powrocie z islamskiego kraju do Bułgarii postanowiliśmy troszkę odpocząć. Po rozmowie z Mario (człowiekiem od naszych kwater w Primorsku) decydujemy się na wieczór z folklorem bułgarskim w nieopodal zlokalizowanej restauracji. Po uiszczeniu niezbyt wygórowanej opłaty za wieczór (która to opłata na koniec uległa znacznej korekcie na naszą niekorzyść z powodu zbyt dużej konsumpcji między innymi napojów szerzej uznawanych za wyskokowe). Wieczór był wyjątkowy, potrawy na stole mogły zadowolić nawet mocno zmanierowane podniebienia. Fajna, skoczna i wpadająca w ucho muzyka uprzyjemniała nam konsumpcje, a zespół folklorystyczny zadbał o naszą sprawność fizyczną wciągając nas do wspólnej zabawy.
Donat - 2014-02-07, 19:10
I jeszcze kilka zdjęć:
Donat - 2014-02-07, 19:20
Po daniu głównym nastąpił punkt kulminacyjny wieczoru: taniec brzucha zaprezentowany przez wyjątkowo urodziwe tancerki, które pokazały co potrafią (a potrafią wiele) tańcząc na naszych stołach pomiędzy talerzami z pieczoną kozą a jagnięciną :-)
Donat - 2014-02-07, 19:25
....
Donat - 2014-02-07, 19:47
W końcu po wielu dniach leniuchowania, zwiedzania, pływania, opalania, obżarstwa postanawiamy wracać w kierunku Polski, ale niezbyt się spiesząc, w naszych planach jeszcze zwiedzanie Rumunii oraz obowiązkowy przystanek na Węgrzech w Tokaju w wiadomym celu.
Żegnamy przyjazną Bułgarię i bierzemy kurs na Rumunię a dokładnie miejscowość Bran z jej przepięknym zamkiem zwanym "komercyjnym zamkiem Drakuli". Po wielu godzinach jazdy docieramy w końcu do Bran i rozbijamy obóz na kempingu VAMPIR położonym u stóp zamku.
Sam kemping może nie jest najwyższych lotów ale tragedii nie ma.
Na fotkach ciekawi sąsiedzi spotkani na w/w kempingu:
Donat - 2014-02-07, 20:10
Następnego dnia rano wyruszamy z "buta" na zwiedzanie zamku BRAN. Zamek jest bardzo ciekawy architektonicznie, jest to zlepek ogromnej ilości dobudówek które tworzą bardzo ciekawą budowlę o niezliczonej ilości kondygnacji. Zamek wbrew temu co piszą w internecie, według mnie, jest wart zobaczenia (jest wiele opinii w necie że jest to wyjątkowo przereklamowany przybytek)
Donat - 2014-02-07, 20:13
...
Donat - 2014-02-07, 20:15
...
C.D.N.
piotr1 - 2014-02-07, 21:37
To tegoroczne wyprawy już odnowionym kamperkiem
Donat - 2014-02-07, 21:41
Taki jest plan, a co z tego wyjdzie to już zweryfikuje życie, ale nawet jeśli znowu coś się nie uda to zawsze w zapasie jest mój skompresowany kamperek :-)
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2014-02-08, 18:46
Brawo stawiam piwko,ale mam pytania Chyba ze to nie koniec relacji.Przejechane kilometry,a ile lewa ta kolacja z tancem brzucha,wstepy do zamkow itp.Ja tak jak twoi znajomi boje się Rumuni,zreszta nie podrodze nam,Barbara
Donat - 2014-02-08, 18:54
Do zakończenia relacji pozostało jeszcze kilka wpisów, cierpliwości, a na wszelkie pytania postaram się odpowiedzieć na koniec. Jeśli chodzi o ceny to nie za bardzo będę wszystko pamiętał chyba że było coś bardzo drogo albo bardzo tanio. Ta kolacja z tańcem brzucha kosztowała nas 250 zł za trzy osoby co jak na warunki bułgarskie jest ceną mocno zawyżoną
ale z drugiej strony występy były tego warte, a wody ognistej też troszkę wypiliśmy więc w ogólnym rozrachunku uważam, że to nie było drogo.
Z Turcji też zapamiętałem jedną cenę: cenę benzyny, na złotówki wychodziło 9,5 zł za litr a LPG nigdzie nie widziałem.
piotr1 - 2014-02-08, 19:15
W Turcji jest bardzo dużo aut na LPG
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2014-02-08, 19:44
Donat napisał/a: | Ta kolacja z tańcem brzucha kosztowała nas 250 | bardzo Cie przepraszam ale ja proszę w lewach,moja corka corocznie jeździ tylko do Bulgarii,chce sobie z nia podyskutować.Bylismy ja odwiedzić na dzikiej plazy za Obzorem.Bardzo nam się podobaly ceny piwa 1,5-2,5l w marketach.
zbyszekwoj - 2014-02-09, 12:44
Jedżcie już do Tokaju bo też mam pragnienie!
Donat - 2014-02-13, 19:13
Z Bran i przepięknego zamku w tym mieście kierujemy się do miejscowości Rasnov, w której to znajduje się niespotykany w naszym kraju zamek zwany "chłopskim zamkiem". Okoliczni chłopi na podwalinach dawnego zamku krzyżackiego budują twierdzę która nie ma pełnić funkcji mieszkalnych ani reprezentacyjnych tylko ma być bezpiecznym schronieniem dla mieszkańców tylko podczas zagrożenia (normalnie zamek stoi "pusty" ma tylko pełne spichlerze ). W ten sposób powstał "chłopski zamek". Na terenie obszernego dziedzińca mieszczą się malutkie klitki (cele) w których mieszkańcy okolicznych wsi całymi rodzinami znajdują schronienie w razie zawieruchy wojennej.
Donat - 2014-02-13, 19:18
i jeszcze kilka zdjęć Chłopskiej Twierdzy
Donat - 2014-02-13, 19:19
cd..
Donat - 2014-02-13, 19:42
W końcu postanawiamy pożegnać przyjazną Rumunię i obieramy kierunek na Tokaj. Po wielu godzinach jazdy docieramy późną nocą na kemping w Tokaju prowadzony przez holendrów. I w tym miejscu konsternacja, Węgry - Unia Europejska najgorszy standard kempingu na całej naszej trasie (nie znam nazwy kempingu - na prawo przed mostem w Tokaju) Po prostu tragedia. Cały teren widać że jest po powodzi, wszystko zalane i wszędzie szlam popowodziowy, najgorsze że pod prysznicami również. Tu nie przesadzam - po wejściu do łazienek odechciewa się wzięcia prysznica, w brodzikach błoto do kostek. W toaletach syf nie do opisania. Niestety jest pierwsza w nocy i zapada decyzja zostajemy. Jest to również najdroższy kemping na jakim stoimy podczas całej naszej wyprawy. Jak tylko wstajemy rano natychmiast pakujemy bambetle i uciekamy z tego "luxusu". Kierunek winnice Tokaju.
Donat - 2014-02-13, 19:58
Rozpoczynamy poszukiwania niedrogiego i dobrego tokaju :-) Jak się okazuje jest z tym spory problem. Wszystkie winnice przy głównej trasie mają lekko zaporowe ceny a i samo wino zostawia troszkę do życzenia. Po półtorej godzinie poszukiwań w końcu znajdujemy winiarnie prowadzoną przez starsze małżeństwo, gdzie i cena wina jest fajna i smak nam odpowiada. Właściciele nie mówią w żadnym zrozumiałym dla nas języku ale to nie przeszkadza wcale żeby starsza pani opowiedziała historię życia mojej żonie i najzabawniejsze w tym wszystkim jest to że opowieść została zrozumiana przez słuchaczkę. Dokonujemy sporych zakupów (do dnia dzisiejszego jeszcze nie udało nam się wszystkiego wypić) i żegnamy się z przemiłymi właścicielami (niestety brak autoryzacji więc fotek wkleić nie mogę)
Donat - 2014-02-13, 20:06
Z Tokaju kierujemy się wprost do domku.
Po osiemnastu dniach od wyjazdu w końcu nasza podróż dobiega końca.
Jeśli macie jakieś pytania to bardzo proszę postaram się w miarę możliwości odpowiedzieć.
Podsumowanie całej wyprawy wkrótce.
C.D.N...
|
|