Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Włochy - Kanonizacja... i kolejne opowieści o Italii ;)

Santa - 2016-01-02, 21:37
Temat postu: Kanonizacja... i kolejne opowieści o Italii ;)
Tę kolejną, ósmą już podróż do Italii, zaplanowaliśmy dawno temu... Było to w dniu 1 maja 2011 roku, czyli w dzień beatyfikacji Jana Pawła II, w której mieliśmy szczęście uczestniczyć i która zapadła w nasze serca i umysły do tego stopnia, że wizja powtórzenia takiego doświadczenia i przeżycia, była wydarzeniem przez nas bardzo oczekiwanym :szeroki_usmiech


Gdyby ktoś zapragnął odświeżyć wspomnienia tamtych rzymskich dni, to opis tej podróży można znaleźć na ostatnich stronach mojej pierwszej na forum relacji "Romulusów wyprawy do Italii". Jej tytuł to: "Wyjazd do Italii, który spadł nam z nieba" :szeroki_usmiech


Śledzenie procesu kanonizacyjnego i oczekiwanie na datę ogłoszenia dnia uroczystości było jednym z nielicznych powodów, dla których jeszcze od czasu do czasu zaglądałam do publicznych mediów. Był to bowiem szczególnie obrzydliwy okres w polskim życiu publicznym...

Żeby to jakoś przetrwać, pozostawało odciąć się od propagandy, robić swoje... i marzyć... o dalekich podróżach :wyszczerzony:


Ogłoszona data kanonizacji znów była bardzo trafiona, bo "majówka" stwarzała możliwość odbycia tej podróży bez zbytniego pośpiechu i "zażycia" kolejnej dawki naszej ukochanej, nie widzianej od kilku miesięcy, Italii :szeroki_usmiech

Teraz tylko pozostało czekać i mieć nadzieję, że żadna życiowa przeszkoda nie pokrzyżuje naszych planów. Na szczęście nic nie pokrzyżowało - choć do końca próbowało... :roll:


Kanonizacja była zaplanowana na niedzielę 27 kwietnia 2014 roku. Z domu wyjechaliśmy w środę 23 kwietnia, około godziny 20.00.

Byliśmy już w trasie, gdy przez telefon zajrzałam na forum i znalazłam wiadomość od nieznanej nam jeszcze wtedy Załogi - chrisa_vojagera (Hani i Krzysztofa), którzy jako pierwsi zdeklarowali na forum plan wyjazdu do Rzymu na uroczystość kanonizacji.

Wymieniliśmy się numerami telefonów i umówiliśmy się na kontakt smsowy, wyrażając nadzieję na spotkanie, które po doświadczeniach z beatyfikacji, w tym milionowym tłumie wydawało mi się wtedy trochę mało prawdopodobne...


Tym razem pojechaliśmy inaczej niż zwykle, kierując się na przejście w Chyżnem. Przed północą dojechaliśmy do Nowego Sącza. Rano wstąpiliśmy do serwisu, ponieważ na kilka dni przed wyjazdem Romek odkrył, że po ostatniej podróży skróconej z powodu wyczerpania gazu, kamperkowa lodówka nie chce działać na gaz :roll:

Ponieważ czas naglił, a żadne Romkowe sklęcia, zaklęcia i inne "czary mary" nie pomagały, więc postanowiliśmy po drodze udać się po pomoc do mistrza kamperowej magii - Włodzimierza Dunina :szeroki_usmiech

Maestro słysząc, że nasza droga - jak wszystkie, prowadzi do Rzymu, pochwalił się, że kamperek z jego firmy towarzyszy grupie pedałujących na kanonizację rowerzystów i co dzień odmeldowuje się z trasy...

Potem niezwłocznie osobiście przystąpił do czynności diagnostycznych. Metodą prób i błędów ustalił, że w lodówce należy wymienić elektrozawór i centralkę, których obecnie na stanie nie posiada, no ale w takich zbożnych okolicznościach, jakimś cudem je dla nas wyczarował (pewnie przełożył ze swojego kamperka) :lol:


Po południu około 14 wjechaliśmy do Słowacji, zakupiliśmy miesięczną winietkę i pomknęliśmy w kierunku Bratysławy, nie zważając na deszcz, który tradycyjnie znów złapał nas w słowackich górach.

Jednak gdzieś przed Żyliną dopadł nas głód i zmęczenie i zrobiliśmy sobie dłuuugą przerwę, podczas której dopiero do nas dotarło, że właśnie jesteśmy w kolejnej podróży i że już ujechaliśmy tak daleko, że żadne przeciwności losu nie mogą nas z niej zawrócić :szeroki_usmiech Po odpoczynku radośnie potoczyliśmy się dalej, gubiąc kolejne kilometry dzielące nas od Italii :szeroki_usmiech


Im dalej na południe, tym świat piękniejszy, cieplejszy, bardziej kolorowy a wiosna szaleje świeżością kolorów i zapachów... :szeroki_usmiech

Horyzont, jak okiem sięgnąć, poprzeplatany połaciami barwnych łąk, świeżo zielonych lasów i wściekle żółtych pól rzepaku.
Wzdłuż słowackich autostrad - migające żółto-różowo-białe szpalery przydrożnych krzewów w pełnym rozkwicie...
Żyć, nie umierać..., po prostu raj na ziemi... I kto to wymyślił, żeby na urlop jeździć w lecie :!: :roll: :lol:




Gdyby nie niedzielna uroczystość, to pewnie zwolnilibyśmy tempa podróży, ale w tych okolicznościach trzeba trzymać się planu. Szczególnie, że nie wiemy, czy znajdzie się dla nas miejsce na naszym kamperparku w Rzymie, bo mimo monitów, nie dostałam potwierdzenia rezerwacji :?


Około 20.00 wjechaliśmy do Austrii, by znów w rzęsistym deszczu pokonywać kolejne kilometry dzielące nas od celu. Sen zmorzył nas gdzieś pod Grazem ale całą noc lało i nie dało pospać, więc rano, bez śniadania i kawy postanowiliśmy uciec pod jakąś inną szerokość geograficzną...

Około dziewiątej zaczęło się przejaśniać, wyszło słońce i oświetliło ośnieżone szczyty wyłaniających się zza horyzontu gór...




Dla przybliżenia klimatu tej podróży dodam jeszcze, że na całej długości trasy, przed nami Polacy, za nami Polacy, na parkingu Polacy, na stacji paliw też, a wszyscy sympatyczni jak nigdy, jakby nagle odkryli w sobie jakąś jasną stronę mocy :szeroki_usmiech



Przed opuszczeniem Austrii, w Griffen, zjechaliśmy z autostrady, żeby zatankować do pełna. Wiosna wiosną, a ekonomia ekonomią :szeroki_usmiech


Na odpoczynek zatrzymaliśmy się dopiero po ominięciu ogwiazdkowanej tablicy informującej, że przekraczamy granicę Italii... Był piątek, dziesiąta rano. Od tego momentu przestajemy się śpieszyć...



Stanęliśmy na poboczu dla jakichś technicznych pojazdów...



Zanim zdążyliśmy zasiąść do śniadania, zaczęły zastawiać nas tiry i zachodziła obawa, że nie będziemy mogli odjechać. Ale po odpaleniu naszego silnika, ten co nas zastawił, natychmiast wskoczył za kierownicę i się usunął.


Tym razem, korzystając z ubiegłorocznego doświadczenia, nie pojechaliśmy autostradą, tylko skierowaliśmy się na Tarvisio - lokalną SS 13.
Italia autostradowa to tylko pozorny zysk, w rzeczywistości to strata czasu. Jazda górami stwarza możliwości zanurzenia się w przecudnej urody okolicę, tak piękną, że nawet żal tracić czasu na pstrykanie :szeroki_usmiech


Ale nie mogłam sobie odmówić uwiecznienia moich wychuchanych, rosnących na parapecie skrzydłokwiatów, które tutaj kwitną w ogrodach i po rowach :szeroki_usmiech






Potem wzdłuż Adriatyku porośniętego kilometrami świeżo rozkwitniętych akacji, dotarliśmy w okolice Rosoliny, gdzie zrobiliśmy sobie 4 godzinny odpoczynek... Romek - bierny - w kamperku, a ja - wiadomo - na zakupach, w Iperlando i Bernardim :szeroki_usmiech


Po zakupach ruszyliśmy w dalszą podróż, naszą sprawdzoną trasą nr "45". Po północy zatrzymaliśmy się na jakimś przydrożnym placu w okolicach Perugii (około 200 km przed Rzymem).
Rano wskoczyliśmy w Orte na autostradę, którą błyskawicznie dojechaliśmy do obwodnicy Rzymu. Z GRA - zjazd nr 18 na Cassilinę i o 11.00 zameldowaliśmy się na kamperparku.






Kamperpark wypełniony po brzegi, ale mój niepokój o rezerwację okazał się niepotrzebny. Dostaliśmy miejsce na samym początku...



Kamień spada mi z serca a jego miejsce wypełniła ulga i wielka radość, że szczęśliwie i na czas udało nam się dojechać do Rzymu i że przed nami szansa udziału w uroczystości, o której zapewne właśnie marzą miliony obywateli tego świata... :szeroki_usmiech

CDN

zbyszekwoj - 2016-01-03, 09:20

No , nareszcie. :spoko
Agostini - 2016-01-03, 21:20

Zaglądam i... O! Super, kolejna włoska opowieść Santy. :bukiet:

Z przyjemnością poczytam o klimacie i Waszych wrażeniach tej podróży. No i z ciekawością pośledzę dalsze poczynania, bo Italia to zawsze interesujący kierunek.

Znając Twoje, Lucynko, piękne relacje, czuję... Eeetam, w i e m, że to będzie terapia na moje ostatnio szargane nerwy. :)

...I wszystkiego najlepszego w tym nowym roku. :pifko

maga - 2016-01-03, 22:05

My również z przyjemnością poczytamy ciekawej opowieści Lucynki :ok
tym bardziej,że również w tym czasie tam byliśmy :spoko

A teraz żeby nie zaschło w gardle stawiam :pifko

Aulos - 2016-01-03, 22:53

Wszelkiego Dobra w Nowym Roku Lucynko. :roza: Jak to miło, przy tych mrozach za oknem, znów podróżować po Italii (choćby tylko na doczepkę). :spoko
Kropka - 2016-01-03, 23:29

Santa, ja również czekam na ciąg dalszy.
Szczególnie, że planowałaś włóczęgę po moim ukochanym mieście - Napoli.. Mam nadzieję że nie zmieniłaś planów i zobaczyliście miasto, które nigdy nie śpi :) :spoko

Tadeusz - 2016-01-04, 06:06

Lucynko!

Znów mam co czytać. :bukiet:

Życzę Tobie i Romkowi samych radości w Nowym Roku i nowych podróży, z których relacje będą dla nas, jak zwykle, miłą lekturą.

:spoko

:pifko

MAREKH - 2016-01-06, 20:29

Jak nam miło - Lucynka znów pisze!!! :bukiet:
Czyżby mróz zatrzymal ja w domu i spowodowal że z nudów zacznie nas przenosić w lepszy świat? :haha:

Pozdrawiam i na rozgrzewkę :pifko

Kropka - 2016-01-06, 23:24

MAREKH napisał/a:
Jak nam miło - Lucynka znów pisze!!! :bukiet:


Lucynka nie pisze, Lucynka trzyma nas w napięciu. Zrobiła nam smaka i zamilkła :diabelski_usmiech

Kotek - 2016-01-07, 06:34

Santa, Lucynko droga, czytamy i czekamy na ciąg dalszy! :roza:
cirrustravel - 2016-01-07, 08:06

Ode mnie :pifko i oczywiście podziękowania za wspaniałą lekturę. Czekam na dalszy ciąg :)
Santa - 2016-01-07, 21:26

Przepraszam, że tak długo kazałam czekać na kolejny odcinek. Choć bardzo bym chciała, to nie mogę obiecać, że będzie lepiej :szeroki_usmiech

Gdybym była rozsądna, to przy tempie mojego życia, nie powinnam wcale zaczynać żadnego pisania, ale rozsądna nie jestem i gdzieś tam w trakcie świętowania, w ramach relaksu, skrobnęłam coś na dobry początek, z nadzieją, że jak się zacznie, to się i skończy :szeroki_usmiech

Po cichu liczę, że przy okazji opisywania naszych doświadczeń z kanonizacji, dowiemy się jak ją przeżyli inni forumowicze, którzy też wtedy tam byli...
Maga, liczę na Ciebie... :szeroki_usmiech

Kropko - Neapol był dopiero podczas następnej podróży i kiedyś mam nadzieję to opisać :szeroki_usmiech

Dziękuję za życzenia i wszystkie formy zachęty - zarówno te z forum, jak i ze spotkań w realu.

Pozdrawiam serdecznie i zapraszam na kolejny odcinek :szeroki_usmiech :spoko

....................................................................................................................................................



Jesteśmy kilka godzin do przodu ale szkoda ich marnować na kamperpaku. Z resztą jestem już tak spragniona Rzymu, że najchętniej od razu rzuciłabym się w wir miasta. Ale Romek jest realistą. Ostudza moje zapędy, podkreślając, że musimy dobrze rozłożyć siły, wszak przed nami nieprzespana noc, do kamperka wrócimy dopiero jutro i to pewnie po południu, no a młodość przecież już nie ta pierwsza, więc lepiej za szybko nie wychodzić.

Starannie planuje co ze sobą zabrać, w co się ubrać i pakuje swój bagaż tak, aby zawierał wszystko, co nam i ewentualnie innym, mogłoby się przydać.

Do mnie należy zadbanie o zapas kalorii i elektrolitów. Po najmniejszej linii oporu robię kanapki z czarnego chleba, który zawsze jeździ z nami w kamperowe podróże, bo jest bardzo smaczny a świeżość zachowuje tak długo, że można go zabrać nawet na wojnę.
W Przemyślu mówimy na niego "razowa piątka" - bo jest wypiekany w piekarni nr 5, która mimo upływu lat i zmiany właściciela, wciąż lokalnie ma najwyższe notowania, bo wypieka "pieczywo na piątkę" :szeroki_usmiech

Przygotowani na każdą ewentualność: zimno i ciepło, słońce i deszcz, zdrowie i chorobę, wychodzimy z kamperka na autobus nr 105, który zawiezie nas do centrum Rzymu.


Mamy wydrukowany plan imprez związanych z uroczystością kanonizacyjną i zamierzamy we wszystkim uczestniczyć. Ale na tych kilka godzin przed pierwszym punktem programu, nie zaplanowałam niczego konkretnego, oprócz powitania z Rzymem.

Zanim autobus dojechał do swojego końcowego przystanku na Dworcu Termini, w jednej z bocznych uliczek mignęła nam Bazylika Santa Maria Maggiore.

Wysiedliśmy wcześniej i po pięciu minutach byliśmy już w środku. Tak wyszło, spontanicznie. Bazylikę mieliśmy w planie dopiero na kolejny wieczór.

Specjalnie ubrałam się na czerwono, żeby mnie Romek łatwo mógł wypatrzeć w tłumie :szeroki_usmiech




Dziś tłum w bazylice jest w większości polskojęzyczny i zorganizowany w grupy. Romek poszedł focić, a ja szybko rozglądam się za jakimś bystrym przewodnikiem i dołączam do grona jego słuchaczy.
Jednak poziom jego przekazu niewiele wybiega ponad treści, które już znam po kilku wcześniejszych odwiedzinach tego miejsca i po napisanych relacjach, które najlepiej utrwalają doświadczenia i wspomnienia :szeroki_usmiech

Lubię posłuchać przewodników, bo jako profesjonaliści znają zwykle takie ciekawostki, o których mało kto wie. Od tego dowiedziałam się, że w Bazylice Santa Maria Maggiore można znaleźć kilka wątków polskich np. fresk przedstawiający zamek w Malborku, Świętą Kingę, kanonizację Świętego Jacka Odrowąża...

Fotek nie pokażę, bo Romek chodził wtedy swoimi drogami a wspominam o tym dla polujących na tego rodzaju "kwiatuszki".

Powiedział również, że w Bazylice Santa Maria Maggiore został pochowany wielki Bernini, rzeźbiarz i architekt, którego rozsiane po całym mieście dzieła, wyznaczają trasy naszych rzymskich wędrówek.
Bez Berniniego nie byłoby połowy naszych artystycznych uczt i turystycznych wzruszeń :szeroki_usmiech

Bogactwa dzieł sztuki w Rzymie nie da się opisać ale czy Rzym byłby Rzymem bez takich dzieł jak: kolumnada na Placu Świętego Piotra, baldachim nad Piotrowym grobem , oprawa jego tronu (Cathedra Petri), inne dzieła w bazylice np. Święty Longin z włócznią, kilka pomników nagrobnych...

Albo czy można sobie wyobrazić Piazza Navona bez Fontanny Czterech Rzek i Fontanny del Moro, czy też bez Ekstazy Świętej Teresy, Ludoviki Albertoni w kościele San Francesco a Ripa na Zatybrzu, Fontanny Trytona, słonia z obeliskiem przed kościołem Minerwy, czy w końcu zbioru wspaniałych rzeźb w Galerii Borghese, do której za kilka dni zamierzamy się wybrać... a co z tego wyjdzie - zobaczycie :szeroki_usmiech

Ech, rozmarzyłam się..., a przecież nie o Berninim miałam pisać... :szeroki_usmiech

Niestety nie udało mi się wtedy znaleźć tego grobu, bo w tłumie to jak szukanie igły w stogu siana. Ale potem okazało się, że to tylko skromna płyta w posadzce kościoła, naprzeciw Kaplicy Sykstyńskiej.


Romek tymczasem porobił trochę fotek, ale nie będę przesadzać z ilością w trosce o zdrowie psychiczne ewentualnych czytelników, którym ciśnienie skacze, gdy po raz enty muszą oglądać te same miejsca.
Ja osobiście lubię i za każdym razem widzę więcej, dokładniej i z bezcenną satysfakcją znawcy tematu :haha:


Pokażę tylko, że tamtego dnia do relikwii żłóbka można było podejść na wyciągnięcie ręki...




...i tak właśnie podeszłam


I jeszcze kilka dla mnie ważnych miejsc w Santa Maria Maggiore...

W Kaplicy Paolińskiej słynąca łaskami ikona Matki Bożej „Salus Populi Romani”...



Rzeźbiona tablica, na której przedstawiono wytyczanie planu kościoła po tym słynnym sierpniowym opadzie śniegu, który był powodem wybudowania w tym miejscu bazyliki i od którego pochodzi druga jej nazwa - Bazylika Matki Bożej Śnieżnej...



Wspaniała kaplica ufundowana przez papieża Sykstusa V, zwana od jego imienia "Sykstyńską" (nie mylić z tą w Watykanie)...



...z pozłacanym tabernakulum z brązu, w kształcie świątyni, dźwigane przez czterech aniołów; przewodnik powiedział, że to tabernakulum przedstawia niezrealizowany model Bazyliki Świętego Piotra...



I fundator tej kaplicy - Sykstus V - w klęczącej pozie przed relikwiami żłóbka...



W absydzie - mozaikowa scena koronacji Matki Bożej...



A poniżej - scena zaśnięcia...




Większość przewodników rozpływa się nad złotym sklepieniem bazyliki, wieszając psy na hiszpańskich władcach, którzy go ufundowali, ofiarując złoto pozyskane z wypraw Kolumba do Ameryki.

Ale jest tutaj coś znacznie cenniejszego, wciąż przez nas nie poznanego (bo za wysoko i ciągle zapominamy lornetki) :wyszczerzony:

Tym skarbem są mozaiki z V wieku ilustrujące sceny z pierwszych sześciu ksiąg Starego Testamentu, znajdujące się wzdłuż ścian nawy głównej, powyżej kolumn.


Jedno i drugie można poznać wybierając się na spacer wirtualny, gdzie bez tłumów i bez użycia lornetki można obejrzeć te wszystkie skarby... :szeroki_usmiech



Ponieważ mieliśmy dużo czasu, to po wyjściu z bazyliki poszliśmy posiedzieć pod fontanną.

Romkowi dałam okolicznościowy gadżet rozpoznawczy...




W kierunku centrum udajemy się spacerkiem, zaglądając po drodze tu i tam...







Dochodzimy do Forum Trajana, Piazza Wenecja i Ołtarza Ojczyzny...








I tutaj udaje nam się po raz pierwszy zastać otwarte dwa prawie bliźniacze kościoły, do których już nie raz robiłam podchody, ale zawsze z niepowodzeniem...




Pierwszy to Kościół Najświętszego Imienia Maryi w Rzymie (Chiesa del Santissimo Nome di Maria al Foro Traiano.

Święto Najświętszego Imienia Maryi zostało ustanowione na pamiątkę zwycięstwa króla Jana III Sobieskiego w bitwie pod Wiedniem, przez co ten kościół od razu staje się dla nas taki "swojski" :szeroki_usmiech

Wnętrze łatwo zapamiętać ze względu na piękny ołtarz...





Drugi to Kościół Świętej Marii Loretańskiej (Chiesa di Santa Maria di Loreto)...

Fotek nie ma, bo trwała msza święta, więc nie wypadało... Ale jeśli ktoś chce zobaczyć w Rzymie obraz Matki Bożej z Loreto i rzeźbę Świętej Zuzanny, to warto zapolować na otwarcie tego mało znanego kościoła.


Przy ruinach Forum Trajana Romek spotyka znajomych z zaprzyjaźnionej firmy...
"Dzień dobry panie Romanie, co pan tutaj robi..." :?:
Pewnie ostatnie miejsce, w którym spodziewali się spotkać ale w taki dzień wszystko jest możliwe :szeroki_usmiech
Pogawędka nie trwała długo, bo rozpadało się na dobre i trzeba było podjąć decyzję co dalej...




Dalsze błąkanie się i moknięcie, przy ograniczonych możliwościach robienia fotek, w obliczu czekającej nas nieprzespanej nocy, wydawało się niecelowe.W tej sytuacji Romek schował aparat i skierowaliśmy się do Chiesa Nuova, kościoła w którym wieczorem miał się odbyć uroczysty koncert Stanisława Soyki "Typtyk rzymski", koncert wprowadzający w klimat uroczystości kanonizacyjnych.

W dniach poprzedzających wyjazd odświeżyłam sobie treść "Tryptyku...". Znałam go już z czasów preitaliańskich (bo moje życie dzieli się na dwa etapy: okres preitaliański i obecny) :haha:

Dla niewtajemniczonych napiszę tylko, że "Tryptyk rzymski" to poemat napisany przez Jana Pawła II w formie medytacji. W odbiorze trudny, bo żeby zrozumieć "głębokie treści" trzeba uruchomić "głębsze obszary mózgu", ale warto się wysilić :wyszczerzony:


Gdy przyszliśmy do kościoła, znaleźliśmy jeszcze miejsca siedzące, ale za niedługo kościół wypełnił się po brzegi.


Podczas oczekiwania na koncert otrzymaliśmy smsa od chrisa_vojagera, z informacją że dotarli już do Rzymu i że zainstalowali się tam gdzie my, czyli na Casilinie.
Napisaliśmy im o koncercie i naszych dalszych planach, zachęcając, żeby do nas dołączyli :szeroki_usmiech


Impreza w Chiesa Nuova, oprócz tłumów takich jak my przypadkowych uczestników, zgromadziła największe osobistości wszystkich polskich opcji społeczno-politycznych.

Wszyscy w największej zgodzie, wręcz komitywie, usiedli w pierwszych rzędach przewidzianych dla vipów.

Przyjechał premier Donald Tusk (który wcześniej zapowiedział, że nie przyjedzie), przyjechał wicemarszałek Sejmu Cezary Grabarczyk, prymas Polski Józef Kowalczyk. Był również sekretarz Jana Pawła II - kardynał Stanisław Dziwisz, którego uhonorowano kwiatami i życzeniami, bo tak się złożyło, że jutrzejsza kanonizacja jego wielkiego Szefa, wypadła w dniu urodzin kardynała.


O ile wśród vipów było uprzejmie i miło, to w otaczającym nas tłumie już niekoniecznie. Ktokolwiek z vipów by się nie odezwał, to zawsze kończyło się albo szemraniem albo buczeniem. Jedni buczeli na premiera, inni na kardynała itd, itd... :roll:

A najlepiej zorientowani i najodważniejsi w sądach byli nasi rodacy zza oceanu, których najbardziej bolało, że oni na podróż do Rzymu musieli przez rok oszczędzać, a taki Tusk jedzie sobie za "nasze" pieniądze.


Na szczęście ten żar polskiego piekiełka zgromadzonego w Chiesa Nuova w Rzymie szybko przygasił sam Stanisław Soyka...










Dla poczucia klimatu tego koncertu wklejam najpopularniejszy i najpiękniejszy fragment "Tryptyku rzymskiego" zarejestrowany przez Romka... Znacie :?: Nie szkodzi... i tak posłuchajcie... :szeroki_usmiech




Po koncercie Soyki mieliśmy w planie kolejny punkt programu, którego miejscem miał być Kościół Świętej Agnieszki przy Piazza Navona, gdzie o 21.00 była zaplanowana msza w języku polskim.

Koncert nieco się przedłużył, więc pod koniec szybko wydostaliśmy się z kościoła, żeby zdążyć przed tłumem.

Ponieważ nie było czasu na spokojny posiłek, więc na szybko wyjęłam te moje kanapki z czarnego chleba, żeby w drodze się nieco posilić. Zażyłam może ledwie drugiego "gryza", gdy nagle staje przed nami pewna para i zwraca się do nas z jakimś pytaniem..., już nie pamiętam dokładnie z jakim...

Ja coś tam z tym czarnym kęsem w ustach próbuję odpowiedzieć, ale nie bardzo mogę się wysłowić...
A omal się nie udławiłam, gdy od naszego rozmówcy usłyszałam "my was znamy, z forum, czytałem waszą relację, widziałem was na zdjęciach"...

W skroniach poczułam nagły skok ciśnienia, bo człowiek pisze sobie te relacje... na spokojnie, w ciepełku, fantazja buja gdzie chce..., a tu trzeba spojrzeć Czytelnikowi w oczy i wziąć za wszystko odpowiedzialność :oops:


Z kolejnych zdań dowiedziałam się, że właśnie spotkaliśmy się z Załogą chrisa_vojagera (czyli Hanią i Krzysztofem). Nie mogłam uwierzyć..., w końcu to Rzym... a dzisiaj tu jest chyba z milion ludzi :szeroki_usmiech

Z wrażenia już nic nie mogłam przełknąć..., schowałam kromkę do kieszeni kurtki..., najlepiej się chudnie na wyjazdach) :haha:


Razem udaliśmy się na Piazza Navona pocieszając się, że skoro tutaj się przedłużyło, to tam powinno się opóźnić. W końcu bez Dziwisza nie zaczną, a on jeszcze został w tłumie vipów.




Na Piazza Navona już zapadł zmrok...








Tłumy koczujących rodaków wciąż czekały na rozpoczęcie mszy świętej...





Moje obawy, że nie wejdziemy do środka kościoła okazały się niepotrzebne, bo ołtarz został ustawiony przed wejściem do świątyni...




Dopchaliśmy się niemal przed sam kościół, ołtarz mieliśmy na wyciągnięcie ręki...





Liturgia przebiegła w wyjątkowo podniosłym i radosnym nastroju. Szczególnie zapamiętałam oprawę muzyczną...




Wtedy po raz pierwszy i zarazem ostatni miałam możliwość doświadczenia charyzmatu Ojca Jana Góry (organizatora corocznych spotkań młodych w Lednicy), którego Polska pożegnała kilka dni temu...


Po mszy było zaplanowane nocne czuwanie, ale my nie zostaliśmy. Nauczeni doświadczeniem z beatyfikacji, popędziliśmy w kierunku Watykanu. Mieliśmy takie przekonanie, że jeśli spędzimy noc na Via Conciliazione, to jutro miejsce na Placu Świętego Piotra mamy pewne...





CDN

maga - 2016-01-08, 21:22

Santa napisał/a:

Po cichu liczę, że przy okazji opisywania naszych doświadczeń z kanonizacji,
dowiemy się jak ją przeżyli inni forumowicze, którzy też wtedy tam byli...

Maga, liczę na Ciebie... :szeroki_usmiech



Postaram się Lucynko,choć zdaję sobie sprawę,że nie będzie łatwo ;)

Santa - 2016-01-11, 18:25

maga napisał/a:
Santa napisał/a:

Po cichu liczę, że przy okazji opisywania naszych doświadczeń z kanonizacji,
dowiemy się jak ją przeżyli inni forumowicze, którzy też wtedy tam byli...

Maga, liczę na Ciebie... :szeroki_usmiech


Postaram się Lucynko,choć zdaję sobie sprawę,że nie będzie łatwo ;)



Pisanie jest łatwe, tylko zacząć trudno :szeroki_usmiech

:pifko za dobre chęci :szeroki_usmiech

Za chwilę ciąg dalszy...

Santa - 2016-01-11, 19:26

Tybr forsujemy mostem Umberto I wychodząc prostu na Pałac Sprawiedliwości, który przez Włochów jest nazywany Złym Pałacem :szeroki_usmiech

Wiele razy przechodziliśmy koło niego od strony Tybru. Podczas pierwszego pobytu w Rzymie widzieliśmy go również z drugiej strony ale pamięć tego miejsca przepadła wraz ze zdjęciami...


Wtedy postanowiłam, że pójdziemy tam przy najbliższej okazji....






Wzdłuż Tybru kierujemy się do Zamku Świętego Anioła...

Aż tu nagle przy ulicy taki miły obrazek... Skąd oni się tu wzięli, kto ich tutaj puścił :?: Najchętniej bym się z nimi przywitała i zaprzyjaźniła...




Ale nie widać przy nich oznak życia, więc tylko sprawdzam, czy nie mają naklejek Camperteamu i idziemy dalej... :szeroki_usmiech







Tłum coraz gęściejszy....




Niektórzy już tutaj rozłożyli materacyki i śpiworki, blokując przejście innym...




Coraz trudniej przemieszczać się do przodu ale ja wiem, że jeśli teraz nie sforsujemy tych zatorów, to możemy zapomnieć o wejściu na Plac Świętego Piotra.

Aparat powędrował do plecaka... a my z Romkiem trzymając się za ręce, setki razy powtarzając magiczne słowa: "przepraszam", "excuse me", "scusate", powoli ale skutecznie przesuwaliśmy się do przodu....

Momentami było ciężko, dużo napięcia... psychicznego... i pewnie dlatego niezbyt dokładnie pamiętam w jaki sposób w końcu znaleźliśmy na tej naszej upragnionej Via Conciliazione. Weszliśmy którąś z bocznych ulic...

Za nami Tybr i kilka kolumn (odległości na Via Conciliazione odmierzam za pomocą kolumn). Noc przed beatyfikcją spędziliśmy przy siódmej kolumnie po prawej stronie :szeroki_usmiech







Po jakimś czasie tłum zafalował i zaniósł nas jeszcze dalej, w okolice czwartej kolumny i tu spędziliśmy kilka niezapomnianych rzymskich nocnych godzin...




Ponieważ byliśmy o wiele bliżej niż podczas beatyfikacji, więc byłam zupełnie spokojna, a wręcz uradowana, że jesteśmy w tak dobrej sytuacji, że na Plac Świętego Piotra na pewno wejdziemy, żeby tylko wreszcie zaczęli wpuszczać...


Niestety z upływem czasu otaczający nas rodacy, zaczęli tracić ducha i przywoływać swoje wspomnienia, z których wynikało, że im się poprzednio nie udało, choć stali mniej więcej w tym samym miejscu.

Nie bardzo chciało mi się wierzyć w to ich czarnowidztwo, tym bardziej, że obok miałam towarzystwo bardziej optymistyczne...


Okazało się, że tam gdzie utknęliśmy, jesteśmy otoczeni praktycznie samymi przedstawicielami Podkarpacia. Był Sanok, był Jarosław, było Krosno. W końcu byliśmy my, czyli Przemyśl...
A że naród u nas otwarty i gadatliwy, więc szybko się dogadaliśmy: kto, skąd, z kim i za ile... :wyszczerzony:

Okazało się, że w tym towarzystwie naszej nocnej rzymskiej doli, znajduje się pewna "ziomalka", która kilkanaście lat temu wyjechała z Przemyśla do Italii (do legalnej pracy w tamtejszej służbie zdrowia).
Potem miłość, małżeństwo, bambino, włoska rodzina, włoskie studiowanie, włoskie kontakty i realia, których my turyści nie jesteśmy w stanie dostrzec...

A ona miała taki wielki dar opowiadania i dzielenia się tym swoim włoskim życiowym doświadczeniem :!: :szeroki_usmiech

Opowiadała między innymi o tym, jak miotana od ściany do ściany, przeżyła w swoim domu trzęsienie ziemi, o swoim lęku o dziecko, o rozpadniętych kościołach (w kilkanaście godzin po pierwszej komunii świętej), o kulcie jakim otoczony jest w Italii mój neapolitański idol - Doktor Moscati... itd, itp...

Opowieści ubarwiała fotkami ze swojego telefoniku, przekonywującą podkarpacko-włoską gestykulacją i uwiarygodniała bardzo uczciwą mimiką :szeroki_usmiech

Dzieliła się nie tylko słowem ale również zawartością swojego ogromnego turystycznego plecaka, który zabrała w kolejową podróż z Mirandoli do Romy. Co jakiś czas coś z niego wyjmowała i hojnie obdzielała swoje sąsiedztwo.

W końcu nierównowaga w braniu i dawaniu urosła do tego stopnia, że już miałam wielkie opory przyjmować od niej cokolwiek, a sama nie miałam niczego konkretnego, żeby ją poczęstować, oprócz tabletek od bólu głowy, Haalsów na ból gardła, wody i tych czarnych kanapek :szeroki_usmiech

Nieśmiało zapytałam ją jak przemyślanka przemyślankę, czy nie miałaby ochoty na przemyski chleb z piekarni nr 5 :szeroki_usmiech .

Miałam wrażenie, że nie ma w Polsce rzeczy, która mogłaby ją bardziej ucieszyć :lol:
Propozycję przyjęła z chęcią i czarną kromę z żółtym serem spałaszowała z wielkim apetytem.

Między kęsami głośno werbalizowała swoje wyobrażenia o tym, jak zareaguje jej mama przemyślanka, gdy rano do niej zadzwoni i jej opowie, że właśnie tej nocy w centrum Rzymu, została poczęstowana najlepszym na świecie chlebem - z przemyskiej "piątki" :lol:

Włoskie opowieści naszej nowej znajomej nie miały końca, czas mijał błyskawicznie, wcale nie chciało nam się spać, a wręcz przeciwnie - już dawno nad ranem nie czułam się taka wypoczęta :szeroki_usmiech

W pewnym momencie nasza nowa znajoma uznała, że skoro do rana jeszcze kilka godzin a do końca uroczystości i opuszczenia placu jeszcze dłużej, więc profilaktycznie należałoby udać się do toalety, która znajdowała się w bocznej ulicy.
Co prawda w zasięgu naszego wzroku, ale biorąc pod uwagę wypełniający tę ulicę tłum, to można stwierdzić, że była bardzo, bardzo daleko...




Dziewczyna najwyraźniej nie znała nieprzewidywalnych praw tłumu, bo oznajmiła nam, że idzie..., że wróci..., a ten swój wielki plecak zostawia pod naszą opieką... :roll:

Co mogłam zrobić..., szczególnie w obliczu tak wielkiego zaufania... Tłum ma swoje prawa a natura swoje..., nie chciałam jej straszyć, że tłum w każdej chwili może ruszyć i że zostawiając swój dobytek, może już nas nie znaleźć i zostanie z niczym...

Ale też nie mogłam udawać, że jest mi to obojętne... W tej sytuacji szybko wymyśliliśmy z Romkiem, że on pilnuje plecaka, a ja idę z nią. A jeśli się pogubimy, to potem się z Romkiem zdzwonimy i prędzej lub później się odnajdziemy a plecak odzyska swoją właścicielkę...

Tak też zrobiliśmy... Moja znajoma poszła przodem, torując sobie drogę urokiem osobistym, płynnym włoskim, a w razie potrzeby angielskim. Jak to nie pomagało, to po prostu przechodziła "po głowach", wszak byli tacy, co spali na ulicy, nie przejmując się ani tłumem ani fizjologią..., ani tym, że ktoś ich może stratować :roll:

Potem długa kolejka do... celu, potem musiałam poczekać na swoją znajomą, bo spotkała jakichś swoich znajomych i musiała się nagadać..., potem mi się na chwilę zgubiła ale na szczęście się znalazła... :lol:

W okolice naszej czwartej kolumny wróciłyśmy mniej więcej po godzinie... Romek wreszcie mógł odetchnąć z ulgą...



Niedługo zaczęło świtać...




Podczas oczekiwania na beatyfikację mniej więcej o tej porze otworzono Plac Świętego Piotra dla tłumów i wreszcie można było wejść, znaleźć kawałek miejsca, usiąść, posilić się a nawet przespać...


Niestety tym razem było inaczej :roll:
Tłum coraz bardziej zniecierpliwiony, ani drgnął... A zamiast tego na środek Via Conciliazione wjechały jakieś maszyny sprzątające, trochę pohałasowały, potem odjechały i dalej nic...

Długo udało mi się zachować optymizm, ale narzekania i wszechogarniające głosy niezadowolenia i zawodu, nie mogły się nie udzielić... Wtedy poważnie zaniepokoiłam się, że już zostaniemy na tej Via Conciliazione... :?

W końcu około godziny ósmej rano, na fali nagłego zrywu tłumu, zostaliśmy wniesieni na Plac Świętego Piotra...
Co prawda nie przekroczyliśmy już granicy barierek oddzielających Plac Świętego Piotra od "pobocza", ale w pobliżu mieliśmy telebim a przybliżenie aparatu dawało możliwość podglądania, co się dzieje w centrum wydarzeń...

Ale najważniejsze jest nie to, że mogliśmy widzieć, ale to, że mogliśmy... uczestniczyć...






I wtedy ogarnęło mnie uczucie, które przypomniało mi, co to jest prawdziwe szczęście :wyszczerzony:

Żeby go poczuć, nie wystarczy osiągnąć cel... Trzeba o tym celu marzyć, planować, włożyć starania, czekać, pokonać przeszkody i jeszcze na koniec mieć farta... :szeroki_usmiech


CDN

maga - 2016-01-11, 20:56

No to nie uwierzysz,byliśmy bardzo blisko siebie i w nocy i w dzień :diabelski_usmiech

Santa napisał/a:
odległości na Via Conciliazione odmierzam za pomocą kolumn


W nocy na Via Conciliazione staliśmy między trzecią a czwartą kolumną :ok


Santa napisał/a:
W końcu około godziny ósmej rano, na fali nagłego zrywu tłumu, zostaliśmy wniesieni na Plac Świętego Piotra...
Co prawda nie przekroczyliśmy już granicy barierek oddzielających Plac Świętego Piotra od "pobocza", ale w pobliżu mieliśmy telebim ...



My również. :bigok

Staliśmy na Placu Papieża Piusa XII bardzo blisko telebimu o którym wspominasz.

Szkoda,że się wówczas nie zdzwoniliśmy :-/

Poszperam w zdjęciach i wkleję je :spoko

P.S. Przedostatnie zdjęcie z biało-żółtymi balonami które wkleiłaś,dało mi obraz w którym miejscu staliście.
Mam je również,jak było w górze z biało-czerwonym transparentem.

Santa - 2016-01-12, 20:36

maga napisał/a:
No to nie uwierzysz,byliśmy bardzo blisko siebie i w nocy i w dzień :diabelski_usmiech
...
My również. :bigok

Staliśmy na Placu Papieża Piusa XII bardzo blisko telebimu o którym wspominasz.

Szkoda,że się wówczas nie zdzwoniliśmy :-/

Poszperam w zdjęciach i wkleję je :spoko

P.S. Przedostatnie zdjęcie z biało-żółtymi balonami które wkleiłaś,dało mi obraz w którym miejscu staliście.
Mam je również,jak było w górze z biało-czerwonym transparentem.


Też żałuję, że tak nieskutecznie się wtedy umawialiśmy. Ale musimy to nadrobić i przy jakiejś okazji się poznać. W końcu łączy nas pewna niezapomniana rzymska noc :lol:

Jeśli staliście blisko telebimu, to może znajdziecie się na poniższej fotce; wklejam w największej rozdzielczości mojego programu :szeroki_usmiech W pełnej mogę przesłać na maila :szeroki_usmiech



Pozdrowienia dla Całej Waszej Ekipy :szeroki_usmiech

maga - 2016-01-12, 20:41

Kilka moich zdjęć,które obiecałem :spoko

1.W nocy na Via Conciliazione staliśmy między trzecią a czwartą kolumną

2.Miejsce,gdzie staliśmy na Placu-przed telebimem,po lewej widać namiot medyczny.

3.Biało-żółte balony z biało-czerwoną flagą o których wspominałem.

4.Czy to jest to miejsce gdzie Wy staliście?

Tadeusz - 2016-01-12, 20:45

Lucynko i Macku, czytam o tym jak blisko siebie staliście na Placu Św. Piotra i myślę sobie - tak blisko stały nasze dzieci, którym sfinansowaliśmy wyjazd, aby reprezentowali naszą Rodzinę. :ok

Wszystkie drogi prowadziły do Rzymu, jak niegdyś. :)
:spoko

Piwo dla Was obojga. :szeroki_usmiech

maga - 2016-01-12, 21:00

Santa napisał/a:

...Jeśli staliście blisko telebimu, to może znajdziecie się na poniższej fotce...


Nie,na tym ujęciu nas nie ma,ale blisko,gdyby ujecie było bardziej w prawo... :?:

Dokładnie staliśmy bliżej płotek (ogrodzenia),pomiędzy telebimem a namiotem ;)

maga - 2016-01-12, 21:16

Teraz żałuję,że na plac nie zabrałem flagi camperteamowej,spotkałbym wielu znajomych :szeroki_usmiech

Tadziu,dziękuję za piwko :ok

Santa - 2016-01-12, 21:54

maga napisał/a:
Teraz żałuję,że na plac nie zabrałem flagi camperteamowej,spotkałbym wielu znajomych :szeroki_usmiech ...


Przeglądam ten folderek ze zdjęciami i widzę, że odległość rzeczywiście dzieliła nas niewielka. Mamy niemal te same ujęcia...

Namiot medyczny...



Platforma, na której była zainstalowana obsługa medialna...



Transparent z balonikami, który bujał się nad naszymi głowami i pozwalał lokalizować nasze położenie oglądającym uroczytość w TV...





Ale gdyby była flaga Camperteamu, to na pewno ani płotki, ani obsługa by mnie nie zatrzymała :lol:

Maga, dziękuję Ci za Twoje fotki i podzielenie się swoimi doświadczeniami z tej uroczystości. Miło, że choć teraz, wirtualnie, można się spotkać we wspomnieniach udziału w tym wydarzeniu :pifko

Tadeusz, dziękuję za Twój osobisty wpis i za niewyczerpaną hojność :pifko

gino - 2016-01-13, 08:22

fajnie że tak jak za starych czasów JPII , Polskie flagi były tam znów widoczne... :kwiatki:

:pifko

Kotek - 2016-01-13, 08:29

Santa napisał/a:
maga napisał/a:
Teraz żałuję,że na plac nie zabrałem flagi camperteamowej,spotkałbym wielu znajomych :szeroki_usmiech ...


Ale gdyby była flaga Camperteamu, to na pewno ani płotki, ani obsługa by mnie nie zatrzymała :lol:



Żal, ale i tak jest pięknie. Dzięki Santa za Twoją relację, ode mnie :roza: i :pifko dla Ciebie. :kwiatki:

maga - 2016-01-13, 20:12

Flaga Camperteamu była wówczas w Rzymie,powiewała kilka dni...,ale przy moim kamperku.

Nocowaliśmy wtedy na camperparku Sassone znanym już tu na forum.

Santa - 2016-01-17, 13:02

Kotek napisał/a:
... Dzięki Santa za Twoją relację, ode mnie :roza: i :pifko dla Ciebie. :kwiatki:

Danusiu, cieszę się, że zaglądasz tu ze swoim ciepłem i życzliwością :szeroki_usmiech
Dziękuję i również dla Ciebie :bukiet: :pifko

gino napisał/a:
fajnie że tak jak za starych czasów JPII , Polskie flagi były tam znów widoczne... :kwiatki:

:pifko

Gino, miło Cię tu spotkać :szeroki_usmiech
Polonia semper fidelis :wyszczerzony:
:pifko

maga napisał/a:
Flaga Camperteamu była wówczas w Rzymie,powiewała kilka dni...,ale przy moim kamperku.

Nocowaliśmy wtedy na camperparku Sassone znanym już tu na forum.


Maga, pisz proszę, jak przebiegał Wasz dalszy pobyt w Rzymie. Dla mnie to bardzo ciekawe, jak inni poradzili sobie w tych niecodziennych okolicznościach i jakie mają wrażenia.
:pifko
................................................................................................................................................




Chwilę potem jak zainstalowaliśmy się na Placu Świętego Piotra, dotarł do nas sms od Hani i Krzysztofa, którzy informowali nas o swoim położeniu i pytali, gdzie jesteśmy.

Ale nasze szczęście z powodu wejścia na Plac Świętego Piotra, niedługo zaczęło przygasać, bo rozpadał się deszcz, który z parasoli sąsiadów trafiał prosto za mój kołnierz.
Perspektywa moknięcia w tym tłumie przez kolejnych kilka godzin, nie napawała optymizmem :roll:
Ale na szczęście deszcz ustał.






Na dodatek przegadana noc zaczęła dawać się we znaki. Romek znając moją wątłą odporność na konsekwencje niedospania, próbował mi "umościć" miejsce, w którym choć na chwilę mogłabym się przespać.
Niestety miejscówka, gdzie się zatrzymaliśmy była jak szlak turystyczny, po którym "przewalały się" kolejne grupy, mające nadzieję podejść jak najbliżej do centrum wydarzeń.


Więcej niż doba bez snu ale okoliczność jest tak niezwykła, że trzeba za wszelką cenę wytrzymać. W końcu to po raz pierwszy w historii w jednym miejscu i o tej samej porze, spotyka się czterech papieży: dwóch na portretach i dwóch "z krwi i kości"...




Jednak gdy o 10.00 rozpoczęła się uroczystość, to moje zmęczenie sięgnęło zenitu. Przez całą uroczystość musiałam toczyć walkę ze sobą. Z braku zapałek, opadające powieki podpierałam palcami :wyszczerzony:
Podczas kazania ze dwa razy "urwał mi się film" ale udało mi się dotrwać do końca...


Przebiegu uroczystości nie będę relacjonować, bo przyznam, że przez te zmagania ze snem, słabo zakodowało się w mojej pamięci. Na dodatek okazało się, że mamy problem z podłączeniem się do Radia Watykańskiego, bo jedna para zabranych słuchawek nie działa i musieliśmy z Romkiem podzielić się tą drugą. Co prawda jednouszny, to jeszcze nie głuchy ale wszystkiego i dokładnie to już na pewno nie usłyszy :wyszczerzony:


Przebieg uroczystości dokładnie obejrzałam dopiero po powrocie do domu. Jeśli ktoś miałby ochotę "przeżyć, to jeszcze raz", to w 6 minucie tego filmiku jest moment kulminacyjny..., moment ogłoszenia świętości...




Jednak z żadnego filmiku nie da się odtworzyć klimatu i towarzyszących emocji. U każdego zapewne innych...
U mnie coś zupełnie nieoczekiwanego. Po udziale w beatyfikacji mogłam oczekiwać wybuchu radości, euforii... A było inaczej: oczy zwilgotniały, spłynęły łzy wzruszenia, głos uwiązł w gardle...


Poza tym jednym emocjonalnym momentem, było bardzo intelektualnie, poprawnie, zgodnie z procedurą...

Uczestnicząc w tej uroczystości, miałam takie wrażenie, że połączenie dwóch kanonizacji spowodowało, że nasze polskie nastroje i oczekiwania, zostały nieco ostudzone i że emocje też musiały podzielić się na pół.
W moim odbiorze te połowy były bardzo nierówne, bo ogromna większość zgromadzonych na Placu Świętego Piotra, przyszła tam dla Jana Pawła II. To przy jego imieniu zrywały się owacje, to wciąż on (spośród tej Wielkiej Czwórki) był tam najbardziej obecny, choć już fizycznie nieobecny.

Nie mnie oceniać trafność takiej decyzji. Mam jedynie prawo do własnego odbioru, własnego sposobu przeżywania i do odrobiny polskiej narodowej dumy, a może to... pycha :lol:



W momencie zakończeniu uroczystości zrobiliśmy szybki zwrot w tył, z nadzieją, że uda nam się wydostać z tłumu i dotrzeć nad Tybr do autobusu, żeby jak najszybciej wrócić do kamperka i odespać zarwaną nockę.

Ale dopiero wtedy zaczął sie horror :roll: Bo właśnie wtedy, gdy my próbowaliśmy wyjść, ta ogromna masa ludzi, którym nie udało się dostać na Plac Świętego Piotra, próbowała właśnie to uczynić.

Nie pierwszy raz znalazłam w podobnych okolicznościach ale tym razem wydawało się, że ten zator nigdy się nie skruszy i bez ofiar się nie obędzie... :roll:

Niczym to nie przypominało wychodzenia z placu po kanonizacji, za niemieckich rządów Benedykta XVI, gdy służby porządkowe w zadziwiająco zręczny sposób wyprowadziły tłum w kierunku najbliższej stacji metra.



Po wielkich trudach udało nam się wydostać z Via Conciliazione w boczną ulicę, prowadzącą do Kościoła Santo Spirito in Sassia.


Byli tacy, co nie tracili czasu na przepychanie i postanowili przespać się na miejscu :lol:




Kościół Santo Spirito in Sassia był akurat otwarty...




Zawsze gdy szlifowaliśmy okoliczne rzymskie bruki, był zamknięty, więc korzystając z okazji, na chwilę weszliśmy do środka...

Fotek z wnętrza kościoła nie mamy. Nie dlatego, że nie wolno, tylko nie zawsze wypada :szeroki_usmiech

W środku był ogromny, polski tłum. Ci którzy oglądali uroczystość na telebimach i nie byli na mszy świętej na Placu Świętego Piotra, gromadzili się tam, żeby przyjąć komunię świętą i poświęcić zakupione dewocjonalia.

Ponieważ niektórzy byli zorganizowani i z przewodnikami, to nie mogłam się oprzeć, żeby ich trochę nie podsłuchać... :lol:

Tyle razy byliśmy w tej okolicy ale wcześniej tego nie wiedziałam, że znajdujemy się w kościele, który jest odpowiednikiem naszych polskich Łagiewnik, bo w 1994 roku zostało tam ustanowione Centrum Duchowości Miłosierdzia Bożego dla Italii i dla świata.

Znajdują się w nim liczne cenne dzieła sztuki wykonane przez wielkich mistrzów pędzla, których głównym tematem są sceny z ewangelii obrazujące uzdrowienia ciała i ducha.

Ale największe zainteresowanie wzbudzała trzecia kaplica po prawej stronie poświęcona Miłosierdziu Bożemu i Siostrze Faustynie Kowalskiej.

W kaplicy tej znajduje się obraz Jezusa Miłosiernego namalowany przez artystę z Krakowa Piotra Moskala oraz statua Świętej Siostry Faustyny.
Współczesny obraz w zabytku klasy zerowej, to bardzo rzadkie zjawisko, wymagające zapewne pomocy opatrzności... :szeroki_usmiech

Przy okazji dowiedzieliśmy się, że kościół ten jest częścią średniowiecznego kompleksu szpitalnego. Został powołany przez ówczesnego papieża dla ratowania życia i leczenia porzuconych dzieci.
Do dziś znajduje się tam najstarsze na świecie "okno życia", żeby ochronić dzieci, nagminnie wyrzucane przez matki do Tybru.
Przypmniało mi się, że znajdujemy się w "raju zła nad Tybrem" :roll:

Poszukałam w sieci i znalazłam... Może kiedyś poszukam go w realu...




Po opuszczeniu kościoła, już starym utartym szlakiem poszliśmy na przystanek nad Tybrem, na autobus nr 64, którym dojechaliśmy na Termini, a potem do kamperka...


Jeszcze po drodze... "krajobraz po bitwie"... :szeroki_usmiech





Odsypialiśmy o wiele za długo, bo następnego ranka byliśmy jeszcze "w proszku", gdy Hania i Krzysztof napisali, że są już na Placu Świętego Piotra, gdzie o 10.00 miała się odbyć msza dziękczynna.

CDN

Aulos - 2016-01-18, 10:04

Dziękujemy, Lucynko, za kanonizację i czekamy na więcej. Ty wiesz, że my, jako osoby w pełni uzależnione, źle znosimy spadek poziomu italiny we krwi. Jako, że w ostatnie wakacje nie odwiedziliśmy Italii, jesteśmy na głodzie i przy Twojej relacji ślinimy się jak psy Pawłowa. :food Pozdrawiamy serdecznie ze śnieżnego Kołobrzegu i oczywiście przesyłamy forumowy dowód uznania. :pifko
maga - 2016-01-28, 20:45

Santa napisał/a:
Maga, pisz proszę, jak przebiegał Wasz dalszy pobyt w Rzymie. Dla mnie to bardzo ciekawe, jak inni poradzili sobie w tych niecodziennych okolicznościach i jakie mają wrażenia.


Przeżycia i wrażenia są nie do opisania.

Wielką radość przeżyliśmy,jak kilkanascie minut po uroczystości przejechał blisko nas papamobile z ojcem św.Franciszkiem.
Z wrażenia zapomniałem wyjąć aparat i zrobić pamiątkowe zdjęcie.

Rzym opuściliśmy w poniedziałek po kanonizacji,a to dlatego,że załogi które były z nami po prostu chciały odpocząć.
W Rzymie byliśmy od czwartku i dość ambitnie go zwiedzaliśmy,więc i to zmęczenie dało nam trochę w kość.
Jedna załoga pojechała na południe Włoch a druga wraz z nami poszwędać się po Toskanii.


P.S.Przygotuję trochę zdjęć to opiszę naszą wędrówkę po Rzymie i nie tylko.

Santa - 2016-02-02, 11:42

Aulos napisał/a:
Dziękujemy, Lucynko, za kanonizację i czekamy na więcej. Ty wiesz, że my, jako osoby w pełni uzależnione, źle znosimy spadek poziomu italiny we krwi. Jako, że w ostatnie wakacje nie odwiedziliśmy Italii, jesteśmy na głodzie i przy Twojej relacji ślinimy się jak psy Pawłowa. :food Pozdrawiamy serdecznie ze śnieżnego Kołobrzegu i oczywiście przesyłamy forumowy dowód uznania. :pifko


Aulos - niestety ciągle albo ktoś, albo coś - wykrada mi czas i trudno mi zadbać o zrównoważony poziom "italiny" we krwi. Dobrze, że choć browarku nie brakuje :lol:

Dziękuję za pozdrowienia i za forumowe uznanie, Was również pozdrawiam... i... byle do wiosny :pifko

Wieczorem postaram się wkleić kolejną odsłonę tej podróży :spoko

maga napisał/a:
... ... Przeżycia i wrażenia są nie do opisania...

P.S.Przygotuję trochę zdjęć to opiszę naszą wędrówkę po Rzymie i nie tylko.

Maga, my niestety nie zauważyliśmy tego momentu, gdy papież objeżdżał sektory. Widocznie już wtedy byliśmy w odwrocie :roll:
Ale to nie ostatnia przegapiona okazja zobaczenia papieża. Była jeszcze jedna... Ale o tym w stosownym momencie...

Bardzo się cieszę, że chcesz dzielić się Waszymi wrażeniami i doświadczeniami. Czekam z nadzieją i pozdrawiam Was serdecznie :pifko :szeroki_usmiech

maga - 2016-02-02, 21:05

Santa napisał/a:
Maga, my niestety nie zauważyliśmy tego momentu, gdy papież objeżdżał sektory.


Właśnie,papież po objechaniu sektorów opuścił plac św.Piotra i wjechał w Via Conciliazione i jechał nią do końca w kierunku Tybru.
Obserwowaliśmy to na telebimie,bo staliśmy wówczas dokładnie przed nim.
A zorientowaliśmy się,że jest blisko nas po okrzykach "viva papa".
Radość i łzy szczęścia było widać na twarzach wśród pielgrzymów,u nas również,a błogosławieństwo papieża z kilku metrów spowodowało,że poczuliśmy się jakoś inaczej,nie czuliśmy już zmęczenia,wróciły w nas siły.
To tak jakby ktoś naładował w nas akumulatory,krótka chwila a jak ważna.
Wracam myślami dość często w to miejsce i w tą chwilę,dlatego o tym wspomniałem.

Santa - 2016-02-03, 00:16

maga napisał/a:
Santa napisał/a:
Maga, my niestety nie zauważyliśmy tego momentu, gdy papież objeżdżał sektory.


Właśnie,papież po objechaniu sektorów opuścił plac św.Piotra i wjechał w Via Conciliazione i jechał nią do końca w kierunku Tybru.
Obserwowaliśmy to na telebimie,bo staliśmy wówczas dokładnie przed nim.
A zorientowaliśmy się,że jest blisko nas po okrzykach "viva papa".
Radość i łzy szczęścia było widać na twarzach wśród pielgrzymów,u nas również,a błogosławieństwo papieża z kilku metrów spowodowało,że poczuliśmy się jakoś inaczej,nie czuliśmy już zmęczenia,wróciły w nas siły.
To tak jakby ktoś naładował w nas akumulatory,krótka chwila a jak ważna.
Wracam myślami dość często w to miejsce i w tą chwilę,dlatego o tym wspomniałem.


A ja Ci dziękuję, że się z nami tym przeżyciem podzieliłeś :kwiatki:
.........................................................................................................................................


Plan pierwszego dnia po kanonizacji był w większości podporządkowany organizacji ustalonej z góry, czyli przez Watykan.

Zaczęło się od Mszy dziękczynnej, na którą się spóźniliśmy. Mieliśmy niepowtarzalną okazję uczestniczenia we mszy na Placu Świętego Piotra w sektorze dla vipów, gdzie czekały na nas miejsca zajęte przez Hanię i Krzysztofa, o czym wcześniej poinformowali nas smsikiem :szeroki_usmiech

Niestety źle obliczyłam czas na dojazd, bo nie uwzględniłam, że w Rzymie jest tego dnia kilkaset tysięcy więcej niż zwykle, amatorów podróżowania miejską komunikacją.
Dużo czasu straciliśmy, żeby się w końcu dopchać do autobusu nr 64 odjeżdżającego z Terminii w kierunku Watykanu.

Na dodatek nie zdążyliśmy wysiąść z zatłoczonego autobusu, jak zawsze na pierwszym przystanku za Tybrem. Ale to akurat wyszło nam na dobre, bo przy okazji dowiedziałam się, że ten numer przejeżdża obok Watykanu, praktycznie pod samymi kolumnami Berniniego.

Piszę o tym, ponieważ jest to szybki sposób dotarcia na Plac Świętego Piotra, bez zdzierania zelówek na Via Cociliazione. Może się przydać komuś, kto będzie dopiero zaczynał swoją przygodę z Rzymem :szeroki_usmiech


Niestety, zanim dotarliśmy na plac, sektor dla vipów został już zamknięty, a nam dostało się miejscie w cieniu kolumn :szeroki_usmiech

Plac podobnie jak wczoraj, pękał w szwach...



I to właśnie podczas tej mszy było tak jak się spodziewałam, że będzie podczas kanonizacji... Było głośno, było radośnie i jak okiem sięgnąć... biało-czerwono...

W gazetach włoskich widziałam później tytuły, że była to "msza polska", choć zgromadziła tłumy z różnych zakątków świata...




Mszę odprawił watykański kardynał, archiprezbiter Bazyliki Świętego Piotra Angelo Comastri. Wspomagali go polscy kardynałowie, prymas Polski, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski i wielu, wielu innych dostojników kościelnych.




Oczywiście było dużo kurtuazji, uprzejmości, podziękowań za przygotowanie uroczystości kanonizacyjnych, przyjęcie pielgrzymów, za reprezentowanie naszego kraju przez przedstawicieli ówczesnej władzy, z prezydentem Komorowskim i pierwszą damą na czele... itd, itp.

Trzeba przyznać, że tym razem było z klasą, na poziomie godnym imprezy takiej rangi. Nikt nie szemrał, nikt nie buczał...i nie manifestował swojego prawo, lewo czy pośrodku, szanując fakt, że może obok stoi ktoś, kto może mieć inne stanowisko w sprawie... :lol:

Muszę tu uczciwie przyznać, że to był jeden z prawie już niespotykanych w naszych realiach społecznych momentów, że można było czuć się dumnym z bycia Polakiem :szeroki_usmiech

Poza tymi uprzejmościami, trochę nam się też dostało, bo dosadnie nam powiedziano, że znalezienie się w tym czasie i w tym miejscu, uczestniczenie w ponadczasowej i niepowtarzalnej okoliczności takiego wywyższenia naszego wielkiego Rodaka, to nie jest tylko przywilej, ale przede wszystkim zobowiązanie i powinność.
Nie wystarczy podziwiać i klaskać, trzeba pojąć wartość ideałów i mieć odwagę je materializować na swoim podwórku... I nie tylko brać, ale przede wszystkim dawać.

Było też o pokoju na świecie, o "młodzieży chowaniu", o autorytetach... Było długo, dużo, głęboko i wartościowo.

Muzycznie też było z klasą. Liturgię uświetnił Chór Filharmonii Krakowskiej. I podobnie jak rok wcześniej pod Bazyliką Santa Maria Maggiore, śpiewano polskie pieśni świątecznie, tym razem wielkanocne...




Gdy uroczystość zbliżała się ku końcowi, w ten podniosły, radosny nastrój, wślizgnęła się jakaś nieoczekiwana nutka nostalgii...
Powoli zaczęłam sobie zdawać sprawę, że właśnie dziś, nieodwołalnie zakończył się pewien etap mojego życia.
I zrobiło mi się strasznie żal... Żal, że ten nasz polski epizod w historii kościoła i Watykanu już bezpowrotnie przechodzi do historii i nigdy nie wróci.
A moje pokolenie miało przypadkowe szczęście i możliwość,żeby przeżyć swoją młodość i spory kawałek dorosłego życia, w takich ciekawych realiach, gdy na naszych oczach stało się możliwe..., to co niemożliwe...

Przypomniały mi się te emocje, gdy do mojego piętnastoletniego wówczas umysłu dotarła informacja o wyborze Polaka na papieża..., jak stłoczyliśmy się w internackiej świetlicy na "Dziennik telewizyjny", który zawsze był przykrym obowiązkiem a tamtego dnia nadzieją na potwierdzenie najbardziej oczekiwanej wiadomości..., która już wcześniej dotarła do nas kanałami nieoficjalnymi...

Powiedzą, czy nie powiedzą... :?: :roll: Powiedzieli..., króciutko... i nie była to pierwsza wiadomość, tylko informacja wpleciona w inne "niezwykłej wagi" wydarzenia tego pamiętnego dnia :lol:

Pobuszowałam troszeczkę w googlach i znalazłam... Taki malutki fragmencik na początku tego filmiku...



Potem jak express przeleciały dalsze lata, od słynnego "Nie lękajcie się..." na Placu Zwycięstwa, poprzez kolejne wydarzenia, gdy burzyły się mury, klękały i wyzwalały się narody, pielgrzymki do ojczyzny... i moje niespełnione marzenia o wyjeździe do Rzymu, aż do momentu jego śmierci i pogrzebu, który przypadł w dzień moich urodzin...

A potem oczekiwanie na beatyfikację i w końcu kanonizacja...
Czy byłabym tą samą osobą, gdyby przypadło mi żyć w innych czasach :?: :roll:

Obiecałam sobie wtedy, że kiedyś muszę to jakoś uwiecznić. Może jakiś nasz pra... pra..., otworzy, obejrzy fotki i powie z dumą... "a nasi tam wtedy byli" :lol:








Po zakończeniu mszy dziękczynnej przyszła pora na umówione na forum Camperteam spotkanie uczestników przy fontannie Berniniego. Ale z uwagi na nieprzebrane tłumy, wymiana smsów zmieniła miejsce spotkania i ostatecznie nastąpiło ono przy wyjściu z sektoru dla vipów :szeroki_usmiech

Spotkanie uwieczniliśmy wspólną fotką... O zgodę na publikację poprosiłam zaraz po powrocie z Rzymu... Dużo czasu upłynęło, ale w końcu nadeszła ta chwila... Jesteśmy na mim trochę zakamuflowani :szeroki_usmiech




Potężna kolejka ustawiła się, żeby wejść do bazyliki...



Ale my opuściliśmy Plac Świętego Piotra i udaliśmy się każdy w swoim kierunku.

Wstępnie umówiliśmy się jeszcze na wieczorny koncert dziękczynny, organizowany przez Polonię świata, w Bazylice Santa Maria Maggiore. Mieliśmy informację, że główną gwiazdą koncertu miało być nasze swojskie "Mazowsze".



Godziny, które zostały do koncertu przeznaczyliśmy na ciąg dalszy powitania z Rzymem, które pierwszego dnia po przyjeździe było utrudnione przez deszcz.

Poszliśmy ulicą Cola di Rienzi w kierunku tego "złego pałacu" znajdującego się przy Piazza Cavour, który tak wspaniale prezentuje się od strony Tybru.

Za plecami mury Watykanu i Muzeów Watykańskich...




Po drodze kolejny miły akcent - polski kamperek, bez naklejek Camperteamu, niestety :lol:




Gdy wyjeżdżaliśmy z Polski, wiosna ledwie się budziła, a tutaj wszędzie kolorowo...




Ale nie tak jak podczas beatyfikacji, gdy rzymskie ulice były kolorowe od plakatów z Janem Pawłem II...; fotka z naszego archiwum... :szeroki_usmiech



Za kilka dni przypadkiem trafimy w Rzymie do kolorowego raju..., ale jeszcze o tym nie wiemy... :szeroki_usmiech


Pałac Sprawiedliwości przy Piazza Cavour z drugiej strony wygląda równie pięknie...





Na placu pomnik współczesnego Emmanuelowi II, królowi Italii, polityka - który przyczynił się do zjednoczenia Włoch... Nazwa placu na jego cześć...




Ciekawość wzbudzały też przylegającego do placu budowle... ale okoliczności nie zachęcały do buszowania...



Romek trochę pobiegł z aparatem, a ja zrobiłam sobie małpią przyjemność i posiedziałam w cieniu palm, poczytałam Pascala i przemyślałam plan na kolejnych kilka rzymskich godzin.
Ten plan uwzględniał kilka "kwiatuszków", których z różnych powodów, dotąd nie udało nam się jeszcze zobaczyć...

W Rzymie tak niestety jest. Kiedyś miałam nadzieję, że go poznam. Dziś już wiem, że życia nie starczy... i powoli zaczynam się z tym godzić :lol:


Mostem tym samym, co w noc przed kanonizacją, przeprawiamy się na drugą stronę Tybru...



Wiele razy tędy przechodziliśmy, ale dopiero dziś wzrok i aparat skierował się na ten budynek, który ewidentnie jest jakimś zabytkiem ku czci... Tybru :szeroki_usmiech






Ale nie ma czasu wnikać w każdy szczegół, bo w ten sposób nie ujdziemy nawet kilometra... Może kiedyś...

Na skróty zmierzamy do Piazza Poppolo, na który wślizgujemy się bocznym wejściem...



Nie o sam plac dziś chodzi, bo ten akurat znamy już dość szczegółowo, ale o Kościół Santa Maria del Poppolo.
Byliśmy w nim wielokrotnie, ale dziś chcę odkryć coś innego, inne skarby, zdominowane tam przez Caravaggia i Dana Browna.

Niestety kościół jest zamknięty. W taki dzień, gdy milion ludzi chciałoby tu wejść... :roll: Ale Rzym zupełnie się tym nie przejmuje... Kto zechce to wróci... My wrócimy...



Na chwilę wyszliśmy przez bramę, zerknąć na Pola Marsowe...




Wracamy na plac, z zamiarem wspięcia się na Wzgórze Pincio i udania się do Ogrodów Borghese, żeby zarezerwować bilety do Galerii Borghese, która do tej pory była poza naszym zasięgiem, choć wzdycham do niej od lat...



Ale pogoda zaczęła się psuć, pochłodniało i zerwał się silny wiatr, więc zrezygnowaliśmy ze wspinania się na wzgórze i wystawiania na "wygwizdów".

Zmiana planów skierowała nas na Via del Corso. Mam tam kilka ulubionych butików :lol: Ale efekt marny... turyści i pielgrzymi zbuszowali każdy zakątek...

Nic na siłę, dlatego skręcamy na Via dei Condotti, żeby zobaczyć czy na Schodach Hiszpańskich zakwitły już azalie...





Via Condotti to chyba ulica dla największych snobów świata..., ceny wzięte z sufitu... Ale można się bawić inaczej... :szeroki_usmiech



Azalie zakwitły, chociaż marne jakieś..., po raz kolejny jestem zawiedziona, bo oczekują takich jak na widokówkach i folderach... :szeroki_usmiech




Gdyby ktoś szukał w Rzymie kasztanów, to najlepsze..., na Placu Hiszpańskim... :szeroki_usmiech




Pomimo, że stąd blisko do wielu kultowych miejsc, to odpuszczamy je i podążamy w kierunku Piazza Venecja z nadzieją, że może tym razem będzie otwarty kościół polski na Via Botteghe Oscure.
Do tej pory nie mieliśmy szczęścia..., zawsze było zamknięte. Tym razem udało się...Właśnie odprawiała się msza święta dla grupy polskich pielgrzymów.

Kościół Świętego Stanisława Biskupa i Męczennika stoi tu od ponad 400 lat. Miał służyć polskim pielgrzymom i studentom, żeby mogli tu znaleźć wsparcie duchowe i materialne a w razie potrzeby opiekę w sąsiadującym z nim hospicjum.
W jego odbudowę inwestowali król Stefan Batory, jego żona królowa Anna Jagiellonka i liczne polskie rody magnackie.

Z zewnątrz fasada niepozorna. Można tamtędy przechodzić i go przegapić. Ot, zwykły budynek...

W środku też bez specjalnego przepychu...





Kościół polski tak samo jak Polska, przeżywał w swej historii trudne chwile. Panoszył się w nim Napoleon, panoszył car i jego sołdaty.
Po tych przejściach pozostał w stanie opłakanym. Dopiero biskup Sapieha odzyskał go dla polskiego kościoła.

W głównym ołtarzu znajduje się obraz przedstawiający Chrystusa Zbawiciela w towarzystwie Świętego Stanisława i Świętego Wojciecha, a u ich stóp klęczy Święty Jacek.
Po prostu sami swoi :lol:



Kościół na przestrzeni wieków był świadkiem historii Polski. Pamiątki tych wydarzeń można wypatrzeć w postaci tablic pamiątkowych... i innych licznych "gadżetów"...

Za tą szybą znajdują się "Krzyże Wirtuti Militari i Monte Cassino nadane przez generała Władysława Andersa Królowi Włoch Umberto II i przez niego ostatnią wolą przeznaczone na grób Nieznanego Żołnierza na Cmentarzu Wojennym Monte Cassino, przekazane Stowarzyszeniu Polskich Kombatantów we Włoszech"

Fotka z telefonu, że ledwie widać, ale jakiś tam ślad pozostał... Dzięki temu, na zawsze zapamiętam...





A to szaty papieskie Jana Pawła II...




Nie zabawiliśmy tam długo, bo jeszcze kilka punktów zostało nam do zrealizowania...

Po opuszczeniu kościoła polskiego, pojawia się kolejny dylemat...wejść na schody wiodące na Kapitol, czy na te drugie do Kościoł Santa Maria in Aracoeli... - iść tu czy tam... :?:



Chciałoby się i tu i tam, ale w końcu nigdzie..., tylko na Kwirynał...



A na Kwirynale celem jest Kościół Świętego Andrzeja (Sant’Andrea al Quirinale).

Niestety też już zamknięty, bo jest po osiemnastej. Tym razem już nie wyjadę z Rzymu, jeśli go w końcu nie zobaczę. Gdy tam poprzednio byliśmy, był cały w rusztowaniach. Ale nie o to odnowione wnętrze dziś chodzi, tylko o coś zupełnie innego..., niedługo wyjawię...


Skoro ten zamknięty, to może poszczęści nam się gdzie indziej. Kierujemy się do Kościoła Świętego Karola Boromeusza przy Czterech Fontannach (San Carlo alle Quattro Fontane).

Kościół ma śliczną i niespotykaną falistą fasadę, którą rozdziela fantazyjny fryz z napisem: "Na cześć Świętej Trójcy i Karolowi, 1667 r."



Jest dziełem Borominiego, artysty, który pracując tylko dla chwały bożej, czyli za darmo, stworzył można powiedzieć - z niczego coś pięknego.
Pracował dla biednych mnichów, więc nie ma tam złota ani marmurów, jest tylko zaprawa murarska i geniusz artysty...

Fotka sklepienia pożyczona z sieci... bo tak pięknie oddającej charakter wnętrza, w swoim folderku nie posiadamy...



Wnętrze kopuły - ta jest już nasza...



Ołtarz główny przedstawiający Trójcę Świętą i Świętego Karola Boromeusza...



Po raz kolejny cztery fontanny znajdujące się na skrzyżowaniu ulic... Przy jednej z nich stoi kościół, z którego wyszliśmy...









Ostatnie kroki kierujemy do Pałacu Barberinich, wielkiej twierdzy toskańskiej rodziny papieskiej, usytuowanej na stokach Kwirynału.
Z daleka robi wrażenie, ale gdy się do niego zbliżamy, od razu widać, że właściciel już tu nie mieszka :szeroki_usmiech A zarządca nie ze wszystkim nadąża :lol:

Pałac wygląda jakby był opuszczony. Można swobodnie spacerować i niemal dotykać pamiątek dawnej świetności...








Na salony jeszcze nigdy nie weszliśmy a podobno warto, bo można tam znaleźć prawdziwe skarby...

W rewirach należących do Barberinich co chwilę spotykamy pszczoły, ich herb...



Wyobrażenie ogromnych rozmiarów pałacu daje klatka schodowa...



A to pewnie jakiś kot Berninich, przywiązany do miejsca, jak to kot :wyszczerzony:



Na dziedziniec wewnętrzny - wstęp wolny i swobodny...



Wiosną zielono tu i soczyście, ostatnio byliśmy latem i wszystko było wyschnięte...




W pobliżu Pałacu Barberinich znajduje się Fontanna Trytona (Fontana del Tritone). To kolejny ślad talentu Berniniego. Jest po świeżutkim remoncie, ostatnio była zasłonięta.
Urocza... :szeroki_usmiech
Na muszelce siedzi sobie Tryton, syn boga mórz Posejdona. Muszlę na ogonach podtrzymują delfiny z wytrzeszczonymi oczami. Tryton trzyma róg, z którego wypływa woda płynąca prosto ze starożytnego akweduktu.

A ponieważ fontanna powstała na życzenie papieża z rodu Barberinich, to oczywiście zdobią ją elementy herbów papieskich: tiara i klucze Świętego Piotra i herb rodziny Barberinich.




I jeszcze jeden marmurowy "gadżecik" pozostawiony w Rzymie przez Berniniego. To znajdująca się przy końcu placu Fontanna Pszczół (Fontana delle Api)




Fontanna też ma kształt muszelki, na której siedzą pszczółki Barberinich, nad kamienną misą wypełnioną wodą. Kiedyś zastanawiałam się dlaczego ona jakaś taka... skromna... :roll: Ale później gdzieś przeczytałam, że została zaprojektowana jako wodopój dla koni :szeroki_usmiech


Od Fontanny Pszczół zaczyna się Via Veneto, przy której mamy jeszcze coś do odkrycia. Ale już nie ma na to czasu.

Musimy się spieszyć, bo o godzinie 20.00 w Bazylice Santa Maria Maggiore jest zaplanowany koncert dziękczynny "Te Deum Laudamus", który jest wyrazem wdzięczności Polonii świata za kanonizację Jana Pawła II.




Przed wejściem do Bazyliki Santa Maria Maggiore już wielki tłum oczekujących. Tam spotykamy Hanię i Krzysztofa.
Szmery w tłumie przekazują niepokojącą informację, że do wejścia potrzebujemy zaproszenia.
Nie natknęłam się na taką informację przed wyjazdem do Rzymu, więc spokojnie czekam.
Okazuje się, że zaproszenia były, na miejsca honorowe. A my mogliśmy posłuchać koncertu na stojąco, zza kolumny...




Koncert prowadził Krzysztof Ziemiec. Wzruszony jak nigdy, głos lekko drżący, oddech nierówny..., ale dzięki temu jeszcze bardziej sympatyczny...




Koncert stosownie do miejsca i okoliczności - na najwyższym poziomie artystycznym. Orkiestry, dyrygenci, chóry, soliści - same największe nazwiska...

I oczywiście wspaniały repertuar... Bogurodzica, Gaude Mater Polonia, Lacrimosa, Polonez z "Pana Tadeusza", Walc z "Ziemi Obiecanej"... i wiele innych, których już nie pamiętam...

A na koniec nasza swojska "Barka" :szeroki_usmiech



W wykonaniu naszych krasawic :szeroki_usmiech




Po koncercie szybko się ewakuujemy...






Na szczęście mamy bliziutko do autobusu, którym wraz z Chrisami wracamy na Cassilinę.

Mimo tak wielu wrażeń mamy jeszcze niedosyt. Szczególnie, że Hania i Krzysztof jutro już wyjeżdżają.
Dzień zakończyło spotkanie w kamperku i nocne Polaków na obczyźnie rozmowy. Ale nie żadne tam konspiracyjne..., tylko zwyczajne, życiowe. Na przykład "... i żeby nam kamperki nie przeciekały" :lol:


CDN

Santa - 2016-02-24, 22:58

Panowie, dziękuję za piwka i ruszam z moją mocno opóźnioną relacją ze zwiedzania Rzymu :szeroki_usmiech

...................................................................................................................................................

Za nami kanonizacja i wszystkie związane z nią imprezy towarzyszące. Obowiązki obywatelskie oraz powinności wobec duszy i Kościoła wypełnione. Pora na rozpustę :lol: No może rozpusta, to za duże słowo..., wystarczyłoby... rozkosze :lol:


Zostało nam kilka dni urlopu, na które nie mamy konkretnych planów, ale mamy dużo niespełnionych marzeń i danych sobie kiedyś obietnic typu "kiedyś tu jeszcze wrócimy".

Jednym z nich był wypad pociągiem z Rzymu do Neapolu, z którego ostatecznie zrezygnowaliśmy, uznając, że to nie honor, żeby kamperowcy "tłukli się" po Italii pociągami... Szczególnie, że w Rzymie wciąż jeszcze tyle nieodkrytych miejsc i nie obejrzanych skarbów...


Pół kolejnego dnia uciekło na odzyskiwanie równowagi po zarwanej nocy, opanowywanie bólu głowy, wyrównywanie poziomu elektrolitów i eliminowanie z organizmu nadmiaru toksyn :lol:
Ale nocna ulewa i mokry poranek usprawiedliwiały to marnotrawstwo czasu.


Gdy w końcu udało nam się ogarnąć i wyszykować do wyjścia, spotkaliśmy idących w naszym kierunku Chrisów.
Ich kamperek stał już gotowy do odjazdu...



Na pożegnanie otrzymaliśmy słodką pamiątkę. Obiecałam kiedyś zrewanżować się swoim specjałem, który już dojrzał i wciąż czeka na stosowną okazję :szeroki_usmiech



Tego dnia postanowiłam spełnić jedno z moich starych rzymskich marzeń i w ramach tej obiecanej rozpusty, zwiedzić jedno z najwspanialszych na świecie miejsc rozkoszy artystycznych, jakim jest Galeria Borghese usytuowana na terenie kompleksu Villa Borghese.


Z Termini pojechaliśmy metrem na Plac Hiszpański i stamtąd pieszo, zgodnie ze znakami, udaliśmy się w obranym kierunku.

Kiedyś już udało nam się zahaczyć na chwilę o ten fragment Rzymu, ale to była tylko mała kropelka w morzu możliwości.

Villa Bogrhese to są dziesiątki hektarów zieleni, kwiecia, alejek, zakamarków, jeziorek... A wszystko to upiększone jest niezliczoną ilością rzeźb, fontann, pomników starej i nowej historii miasta.


Z Piazza Poppolo wystarczy wspiąć się w górę i udać się w kierunku "przed siebie", żeby zostawić ten cały jazgot miasta i znaleźć się w zupełnie innym świecie.

Rzymianie przychodzą tu, żeby oderwać się od codzienności, a turyści głównie po to, żeby podziwiać skarby zgromadzone w Galerii Borghese... My chcemy połączyć jedno z drugim.


Po ulewnej nocy początek parku nie wygląda zachęcająco. Trzeba omijać kałuże i uważać na błoto. Ale już za chwilę te niedogodności przestają być ważne. Z daleka zauważamy trochę w tych okolicznościach nie pasujący obiekt, który okazuje się być potężnym pomnikiem Goethego.

Miłe to było dla mnie odkrycie, bo już od liceum mam do Goethego pewną słabość. A że stara miłość nie rdzewieje przekonałam się, gdy podczas jednej z naszych włoskich podróży, odkryłam jego związki z Italią i wreszcie go... zrozumiałam :wyszczerzony:

" Kennst du das Land, wo die Zitronen blühn..."

Johan stworzył, Adaś przetłumaczył, Marek zaśpiewał... i można się rozkoszować...
:wyszczerzony:




Pomnik Goethego stoi sobie tutaj od ponad stu lat. W dowód przyjaźni został ofiarowany Rzymowi przez niemieckiego cesarza Wilhelma II.

Marmurowy Goethe dostojnie góruje na kolumnie korynckiej, a u stóp ma trzy grupy swoich rzeźbionych bohaterów...



Próbuję rozszyfrować kto jest kim. Z tym "rogatym"nie mam żadnego problemu... To Mefistofeles i Faust. Jedyna okazja, żeby wziąć go za rogi... :lol:



O kolejnych dwóch, musiałam później zasięgnąć języka u "ciotki Wikipedii"... :szeroki_usmiech

Mignon i Harper...


Ifigenia i Orestes...


Zanim znaleźliśmy poszukiwaną Villę Borghese, poplątaliśmy się trochę po parku i napstrykaliśmy dziesiątki fotek, z których każda jest na swój sposób ważna.

Kilka dla orientacji w klimacie i dla zachęty...


























W końcu udaje nam się odnaleźć poszukiwaną Villę Borghese... Spodziewałam się, że będzie jakaś większa..., bardziej strzeżona, a to taka zwykła (jak na Rzym) budowla, zagubiona gdzieś pośród drzew. Aż trudno uwierzyć, że na takim odludziu, może znajdować się takie bogactwo dzieł sztuki...



Mimo niewielkich, jak na muzeum rozmiarów, klasa eksponatów jest niewiarygodna. A wszystko to za sprawą jednego człowieka - kardynała Scipione Borghese, któremu na punkcie kolekcjonowania dzieł sztuki, pomieszało się do tego stopnia, że jeśli zapragnął jakieś mieć w swoim pałacu, to zrobił dokładnie wszystko, żeby go zdobyć (łącznie z wyrachowanymi przestępstwami) :roll: Psychiatria opisała to o wiele lat później... :lol:


Jednakże wspomniany Scipione Borghese, nie był tylko zwykłym przypadkiem psychiatrycznym. Jako niezwykle wpływowy i majętny człowiek, roztoczył patronat nad współczesnym sobie Berninim, który wiele dzieł stworzył specjalnie dla niego. Najcenniejsze z tych rzeźb to "Porwanie Prozerpiny" oraz "Apollo i Dafne".

Scipione Borghese był również wielbicielem talentu Carravaggia, którego kilka obrazów znajduje się w zbiorach galerii. I to właśnie był główny powód mojej ciekawości tego miejsca.


Do galerii wchodzimy z duszą na ramieniu, bo mamy świadomość, że liczba amatorów zwiedzania zwykle przewyższa pojemność muzeum i zalecana jest wcześniejsza rezerwacja wejściówek. Liczymy na szczęście...

Po wejściu do pałacu kamień spadł mi z serca, bo zobaczyłam dość długą kolejkę do kasy biletowej.
Kierując się znakami zakazów obowiązujących tam na wszystko, szybko przystępujemy do przepakowania bagaży. Chowamy aparaty, telefony, upychamy wszystko w jeden plecak przeznaczony do przechowalni... i do kolejki...


Bilety wstępu po 16 euro od osoby i owszem, są sprzedawane, ale przy okienku signorina mi parla, że mogę kupić dopiero na 8 maja. A mamy 29 kwietnia... :roll:


Romek nawet się zbytnio nie zmartwił, bo dla niego zwiedzanie bez aparatu się nie liczy. Ale dla mnie to prawdziwy cios w serce. Tak długo czekałam na ten dzień i tyle sobie naobiecywałam... Przecież tam czekają na mnie moi "wszyscy święci" - z Carravagiem na czele.

Jeszcze nie daję za wygraną, jeszcze mam nadzieję, że może jakiś "konik" mi zaproponuje po okazyjnej cenie, albo może jakieś last minut. Ale nic podobnego się nie stało, więc mimo głębokiego żalu i zawodu, opuszczamy hol galerii.


Jednak nie potrafię tak zupełnie machnąć ręką, więc wołam jeszcze Romka do sklepiku z pamiątkami, gdzie wertując liczne wydawnictwa i reprodukcje, przeglądam zbiory muzeum, dopełniając tym samym swojego teoretycznego przygotowania do zwiedzania i równocześnie pogłębiając żal, z powodu niespełnionych marzeń i niezrealizowanych planów.

Trudno mi się rozstać z tymi papierowymi "świętymi". Jeszcze zaglądam w papierowe oczy Zeusa i Prozerpiny, Apolla i Dafne. Jeszcze podziwiam doskonałość męskiego ciała Dawida. Jeszcze analizuję "Miłość niebiańską i miłość ziemską" i przyglądam się "Choremu Bachusowi" i "Dawidowi z głową Goliata" i podziwiam Rubensową "Zuzannę i starców" i "Paulinę Bonaparte" Canovy, odkrywam "Prawdę odsłoniętą przez Czas" i mogłabym tak bez końca... Ale trzeba jakoś ten żal ukoić...

Na koniec chcę jeszcze kupić "Chłopca z koszem owoców" Caravaggia, ale Romek mnie urealnia pytaniem, gdzie zamierzam go powiesić... roll: Odpuszczam...


Gdy już w głębi duszy spisałam ten dzień na straty, wtedy niespodziewanie wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego...


Wyszliśmy z pałacu i zamierzaliśmy już opuścić park, ale w ostatniej chwili Romek jeszcze zaproponował, żebyśmy zrobili sobie rundkę wokół pałacu i zobaczyli jak wygląda "od podwórka".

Okazało się, że jest tam o wiele ładniej niż z frontu...
















Na otarcie łez poszłam sobie pospacerować wśród zadbanych trawników i wystrzyżonych żywopłotów oraz pozaglądać w oczy postaciom na cokołach.
Nie były to dzieła Berniniego ale niektóre naprawdę piękne... A na dodatek każda z nich przywołuje jakiegoś dawne ducha z literatury, historii i ogólnie szkolnej przeszłości...

Romek tymczasem chodzi swoimi ścieżkami i swoim zwyczajem zagląda tu i ówdzie, a głównie tam, gdzie nie wolno :wyszczerzony:


W pewnym momencie przywołuje mnie pytaniem, czy aby nie chciałabym zobaczyć "Porwania Prozerpiny"...
Ponury żart, myślę sobie.., ale widzę, że jest skupiony i poważny i że zapuszcza obiektyw przez jedno z otwartych okien na parterze budynku...

Zbliżam się i oczom własnym nie wierzę... Na przeciwko mam jak na dłoni taki oto widok...









To przecież nikt inny jak Pluton i Prozerpina we własnych marmurowych osobach, stworzonych przez Berniniego, który pokazał ich w momencie, gdy bogini Prozerpina wyrywa się z silnych objęć Plutona, gdy właśnie zamierza ją porwać i uczynić małżonką i panią podziemnego świata.


Sytuacja jest tak niewiarygodna i zabawna, że oczy przecieram ze zdumienia i równocześnie pękam od powstrzymywanego śmiechu radości...


Gdy już napatrzyłam się do woli i nieco wewnętrznie wyciszyłam, to tak od niechcenia rzuciłam w kierunku Romka pytanie: "a może tu jest jeszcze jakieś drugie okno" :?:


I było...kolejne otwarte okno... a w nim... Apollo i Dafne... :lol:






Zakochany Apollo ściga nimfę Dafne, która zamienia się w drzewo laurowe. A rzeźba przedstawia moment, w którym dotykane przez Apolla ciało Dafne, zaczyna pokrywać się korą, a z rąk wyrastają jej gałęzie i liście. Coś wspaniałego...

Głupawy chichot radości... mąci mi tylko niepokój, na ilu monitorach w Rzymie widniejemy w tym momencie, jako potencjalni złodzieje dzieł sztuki...


Przed opuszczeniem parku Villa Borghese, wyjmuję mapkę Rzymu, żeby zlokalizować jeszcze jedno ważne miejsce, o którym wiem, że jest zagubione gdzieś w tej gęstwinie uliczek i zieleni...

Szukając go po drodze uwieczniamy jeszcze trochę klimatu parku...














A takiego widoku nie spodziewałam się tam ujrzeć..., nasi też tam byli... ale bez naklejek Camperteamu... :szeroki_usmiech



I wreszcie, jest... To poszukiwany przez nas Plac Henryka Sienkiewicza...

Jestem trochę zawiedziona, bo okazuje się bardzo skromny, szczególnie po wizycie u Goethego.
Ale przecież nie marmury świadczą o zasługach i wartości człowieka...




Stojąc na tym skromnym placyku, rozmyślam o jego Rzymie z "Qvo vadis" i sama siebie pocieszam, że marmur przecież nie wieczny, ale Nobla to mu nikt nie zakwestionuje i nie zabierze :lol:


"Qvo vadis" znamy wszyscy, zna cały świat, ale jest jedno krótkie zdanie napisane przez Henryka Sienkiewicza, które znają nieliczni...

"Każdy cywilizowany człowiek ma dwie ojczyzny: własną i Włochy".


I to by było na tyle... :szeroki_usmiech


CDN

zbyszekwoj - 2016-02-25, 08:52

Santa napisał/a:
I było...kolejne otwarte okno...


Szkoda , że nie było kuchennych drzwi... :haha:

Tadeusz - 2016-02-25, 10:07

Santa napisał/a:
żebyśmy zrobili sobie rundkę wokół pałacu i zobaczyli jak wygląda "od podwórka".

Okazało się, że jest tam o wiele ładniej niż z frontu...


To tak jak w życiu. Często tak bywa, ale jeszcze częściej na odwrót.

Dziękuję Lucynko za sympatyczne chwile z Rzymem i Wami. :kwiatki:

:pifko

Wojciechu - 2016-02-25, 10:17

.... bo wszystko co nas w życiu kręci warte jest przeżycia - czasem opowiedzenia i pokazania tego. Dzięki :bukiet: :spoko

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group