James - 2019-08-13, 21:36 Temat postu: Francja 2019Wszystkich, którzy już pokochali Francję, a także tych których jeszcze to czeka, zapraszam na naszą kolejną wyprawę Jamesem do tego wspaniałego kraju.
Wyjechaliśmy w ostatnią sobotę 10 sierpnia i do niedzieli wieczorem ( z tradycyjnym noclegiem w Bautzen) dzielnie przeskoczyliśmy te 1100 km. Oj...było gorąco. Jeszcze w okolicach Stuttgartu o 17.00 w niedzielę było 30 stopni. I nagle pogoda się załamała i w ciągu następnych 70 km. temperatura spadła o 10 stopni. Odetchnęliśmy. Zatankowaliśmy ostatnie tanie paliwo (1,24 E Diesel) jeszcze na terenie Niemiec i wjechaliśmy do Francji.
A ona jak nas powitała deszczem, to myśleliśmy, że już nie przestanie szlochać. To pewnie z radości, że nas znowu po roku widzi. Też się ucieszyliśmy. I zaczęliśmy przeglądać mapę pogody i kombinować gdzie by tu znaleźć jeszcze przed chwilą znienawidzony upał. Betschdorf (to fajne miejsce noclegowe, które opisaliśmy w poprzedniej relacji więc nie będziemy się powtarzać) , w którym wtedy byliśmy to usłyszał i powiedział "nie uciekajcie jeszcze" i ...przestało padać. Po przyjemnej kolacyjce idziemy na spacer. Bociany odbywają już sejmiki, mgiełka powoli snuje się po polach, a powietrze po ulewie jest jak w najcudowniejszym uzdrowisku.
Po nocy w czasie której wspaniale wypoczęliśmy w tym cichutkim miejscu (czasem w nocy odzywał się tylko bociek z jednego z pobliskich gniazd z klekotem, który brzmiał "dzień dobry, dzień dobry, ja się chyba jeszcze nie przywitałem! I słyszał od partnerki "idziesz ty spać!!!") pojechaliśmy na pierwsze francuskie zakupy. Ach te nasze ulubione sery, jak ja tęskniłam za Comte!, a pleśniowy serek mojej drugiej połowy mimo, że wylądował w zamkniętym plastikowym pojemniku, to otwierając lodówkę nie mamy żadnych wątpliwości gdzie jesteśmy. Miotaliśmy się w Lidlu od produktu, do produktu, z okrzykami : popatrz nasz zestaw do ratatouille, nasze ulubione ziemniaki Annabelle, i pyszne foie gras ( nie będę tu robić Lidlowi reklamy, ale ten rodzaj który zresztą jest na zdjęciu ma bardzo przyzwoitą jakość i cenę też do przełknięcia. Zawsze przywozimy ze sobą kilka słoiczków. Ponieważ byliśmy głodni, więc jak się domyślacie zakupy skończyły się źle. Potem jeszcze piekarnia i ciasteczko o nazwie "merveille" (cud) . Mmmm....to połączenie musu czekoladowego i malin, ludzie!!! jakie to było dobre! Połączenie tych dwóch składników jest bardzo szczęśliwe, bo kwaskowatość malin świetnie równoważy słodycz musu. Zresztą ugościłam kiedyś przyjaciół podobnym ciastem, tylko na dole zamiast biszkoptu była orzechowa pralina. Baaaardzo im smakowało.
Ale jedźmy dalej. Spędziliśmy bardzo przyjemnie czas w miejscowości Saverne .Udało nam się zaparkować w samym centrum, a Francja przestała płakać i słonko zaczęło malować pięknie architekturę. Podziwialiśmy rezydencję bogatych arystokratów (Chateau des Rohan) , której nie zdążyli dokończyć. Zrobił to dopiero Napoleon III i pełniła i do dziś pełni funkcje społeczne. Patrząc na to gmaszysko które nie chciało się zmieścić w obiektywie aparatu, zrozumieliśmy dlaczego wybuchła rewolucja.James - 2019-08-13, 21:39 I jeszcze zdjęcia z Saverne:James - 2019-08-14, 14:02 Cały czas przemieszczamy się w pobliżu kanału Marna-Ren. Widzimy wiele śluz, ale jedna z nich , do której specjalnie podjechaliśmy robi niesamowite wrażenie. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy. To śluza w Rochicourt-le-Chateau 48.692171, 6.845384 Różnica poziomów wody to 40 metrów. Przecież to wysokość prawie 14- piętrowego budynku! Mieliśmy wiele szczęścia, bo kiedy tam podjechaliśmy właśnie przeprawiał się jachcik. Nie jest to zabawa dla osób z klaustrofobią. Najpierw zaczął się obniżać poziom wody ( o te 40 metrów), urządzenia wydawały z siebie dźwięki jak budzące się do życia prehistoryczne zwierzę. Gniewne pomruki odbijające się od betonowych ścian tylko potęgowały to wrażenie. Kiedy wypuszczono wodę przez 30 otworów w dnie (niewidocznych, ale znamy konstrukcję ze schematu) aż do momentu wyrównania poziomu wody, zaczęły otwierać się wrota, by na końcu z łoskotem zablokować się na pożądanej wysokości. W tym momencie w tą czeluść wpłynął maleńki jachcik i przywiązał się do pachoła cumowniczego .Przeprawiała się para Niemców. (Pan był tak podekscytowany, że cały czas coś wykrzykiwał. Uspokoił się dopiero jak był u góry. ) Kiedy tylko wpłynęli, wrota za nimi się zamknęły i zaczął się podnosić poziom wody. To był bardzo ciekawy spektakl.James - 2019-08-14, 14:57 Przyglądając się mapie atrakcji w otoczeniu śluzy zobaczyłam nazwę Bataville. Mówię ślubnemu- Bata? Czyżby kolejne miasto tego słynnego czeskiego producenta obuwia? Dziesięć lat temu zwiedziliśmy muzeum Baty w czeskim Zlinie. Polecamy! Ten genialny przemysłowiec stworzył całe miasto dla swoich pracowników. Zadbał o godziwe warunki mieszkaniowe dla nich, o edukację i wypoczynek. Naprawdę warto zobaczyć budynek biurowy w którym w tych czasach (!) , to w końcu lata 30-te, była nawet klimatyzacja, a on sam pracował w biurze, które miał w windzie i w każdej chwili mógł się zatrzymać na dowolnym piętrze i zajrzeć do swoich urzędników. Zresztą trzeba pamiętać , że te budynki (modułowa konstrukcja szkieletowo-żelbetowa stosowana do dziś) projektował Le Corbusier.
Więc nie ma siły, musimy zobaczyć Bataville we Francji. Jedziemy. Słonko się spisało, więc wszystko wygląda ślicznie. Do 2002 istniał tu zakład produkcyjny. Niestety padł. W tej chwili teren na nowo odżywa. Powstają tu nowe firmy. Ale wrażenie robi wielkie. Bata naprawdę wyprzedził swoje czasy. Te budynki wyglądają jakby je postawiono niedawno. Wszystko przetrwało do dziś, tylko basen zniknął. Kto dzisiaj buduje baseny dla swoich pracowników? Można się od niego uczyć. Przetrwał też kościół, niestety był zamknięty, co we Francji jest rzadkością, bo tu zwykle wszystkie są otwarte. Mogliśmy sobie tylko wyobrazić atmosferę wnętrza. Przez witraże łączone betonem wpadały promienie słońca, a dzwonnica miała ciekawe otwory służące wzmocnieniu dźwięku. Okrążyliśmy kościół i nagle w tej sennej ciszy letniego popołudnia uśpiony budynek ożył i odezwały się dzwony.James - 2019-08-14, 15:08 Strasznie zamarudziliśmy i na miejsce noclegowe 48.594783, 6.161283 dojechaliśmy o 21.00. Dobrze, że zapiekankę zrobiliśmy sobie wcześniej, bo jedlibyśmy o 23.00 , a podobno w nocy jedzą tylko wszy. Podjeżdżamy do miejsca wyznaczonego dla ok.6 kamperków i niestety wszystkie są zajęte, kombinujemy czy się nie przytulić , wychodzimy, wszyscy smacznie śpią. Patrzymy, że poza terenem dla kamperków jest fajne miejsce pod drzewami. No to stajemy. Obok do drzewa przyczepiona jest tablica : DANGER chenilles urticantes. No fajnie- że niebezpieczeństwo to rozumiemy, ale jakie? Wrzucam do tłumacza, i w tym momencie za plecami słyszę –dzień dobry!. No to odpowiadam szerzej po polsku, ale okazuje się, że te dwa słowa to wszystko co facet jest w stanie powiedzieć. To Francuz którego ojciec w wieku 5 lat został przywieziony przez rodziców do Francji. Widzimy, że sentyment do naszego kraju nie słabnie nawet w następnych pokoleniach. To bardzo miłe. Facet wyjaśnił nam o co chodzi z tym niebezpieczeństwem, resztę doczytaliśmy u wujka Googla. Otóż chodzi o gąsienice po polsku to rodzina korowódkowatych, które są niebezpieczne bo toksyna zawarta w ich włoskach powoduje alergie, miejscowe wypryski na skórze, a nawet kłopoty z oddychaniem. Szczególnie niebezpieczna jest dla zwierząt. Facet był z psem, ale mimo to był tak miły, że zaprowadził nas ok. 100 m dalej, żeby pokazać nam coś w rodzaju gniazda tych owadów. A za chwilę wrócił pokazując nam na smartfonie filmik z tymi gąsienicami. Czytając w Wikipedii uświadomiłam sobie, że rok temu w Bułgarii jak zwykle rozglądając się za ptakami sfotografowałam na szczycie sosny kokon korowódkowatych , tylko wtedy nie miałam zielonego pojęcia na co patrzę. Zresztą są to ciekawe owady –ich nazwa wzięła się stąd, że przemieszczając się tworzą korowód, zawsze dotykają jedna drugiej i starają się nie wypaść z szeregu . W nocy wychodzą na żer i wracają o poranku. Przeczytaliśmy, że inwazja tych owadów to spory europejski problem. Kładąc się spać obejrzeliśmy Jamesa , czy jakaś gałąź go nie dotyka, a jeszcze na wszelki wypadek zaciągnęłam moskitierę w oknie dachowym gdyby jakaś paskuda niechcący straciła równowagę i wpadła do Jamesa. Noc była spokojna. Paskudy spały u siebie. LukF - 2019-08-14, 15:46 Bardzo fajnie się czyta, pisz, pisz, Francja na nas czeka. Kiedyś...James - 2019-08-14, 20:54 LukF Bardzo dziękujemy! Miło nam, że się podoba
Skorpion Dzięki za piwko!andrzej627 - 2019-08-14, 21:14 James, macie może w planie region paryski?James - 2019-08-14, 21:43 Andrzej627 Czytasz w moich myślach. Parę godzin temu pytałam męża , czy do Paryża też tym razem zajrzymy, kiedy wspomniał, że jesteśmy niedaleko (to niedaleko to 300 km ). Jeszcze nie wiemy gdzie nas oczy poniosą. To zależy. Od wielu czynników, np. od pogody. Jeśli się załamie to w jeden dzień uciekamy na południe. Poza tym mamy sporo (jak na nas) czasu , bo do pracy musimy wrócić 6-go września. No i ta wolność- niczego nie planujemy, mamy tylko ogólny zarys. A dlaczego? Coś powinniśmy koniecznie zobaczyć?andrzej627 - 2019-08-14, 21:59 Nic konkretnego. Po prostu mieszkam koło Paryża. Może byłaby okazja się spotkać. James - 2019-08-14, 22:12 Bardzo nam miło. Bądźmy w kontakcie. Całkiem możliwe, że nasze drogi we Francji się przetną, jeśli gdzieś się też wybierasz.izola - 2019-08-15, 10:23 O jak miło jest! James'y są znowu w drodze i to w okolicach Troyes, zapowiada się ciekawie.
Przecierajcie szlaki zrowo i szczęsliwie, a
za ciekawe opisy i foty serdeczne merci James - 2019-08-15, 10:32 Dzięki Izola James - 2019-08-15, 11:07 Muszę się jeszcze cofnąć o jeden dzień, bo nie zdążyłam opisać muzeum Citroena 2 CV. 48.678117, 7.126283 To malutkie muzeum prowadzone przez pasjonatów, w starej hali fabrycznej. Trzeba mieć szczęście, żeby było akurat otwarte. My podchodziliśmy do niego dwa razy. Latem trochę łatwiej (od 16 lipca do 19 sierpnia od 14.00 do 17.00 poza poniedziałkami ), ale po sezonie tylko w soboty w tych samych godzinach. Ludzie, którzy je prowadzą są szalenie sympatyczni, co którąś sobotę spotykają się w nim w 10 osób i remontują stare Citroeny- jeden gotuje, reszta naprawia.
Nie wiem jak Wam, ale mnie ten samochód przede wszystkim kojarzy się z siostrą Clotildą z filmów z Luisem de Funesem. To takie stare filmy, a obraz tej zakonnicy stojącej w otwartym dachu Citroena 2 CV i jej okrzyków ‘mon fils!’ (mój synu) zawsze wywołuje uśmiech .
W muzeum śladów siostry Clotildy nie było ale smakowitych kąsków motoryzacyjnych było sporo. Już sama historia firmy stworzonej Andre Citroena (którego zresztą matka pochodziła z Warszawy) , który rozwinął interes w ciekawym kierunku produkcji przekładni zębatych , a potem samochodów jest pasjonująca. A sam Citroen 2 CV – to ekonomiczny majstersztyk- w czasach kiedy coś takiego jak przekleństwo dzisiejszych czasów- analiza wartości – było w powijakach. Po pierwsze te 2 CV (dwa konie mechaniczne) wymyślone żeby obniżyć podatek. Dach z brezentu- bo prasy do tłoczenia blach są drogie. Podobnie siedzenia- jak hamaki- z materiału- również tanie. Zużycie paliwa 3,5- 4 litry na 100 km. (Gdybym dzisiaj musiała dojeżdżać do pracy to pewnie kupiłabym sobie 2 CV, bo wprawdzie nie lubię małych autek- bo niewygodne i niebezpieczne- ale jak już musi być to niech przynajmniej będzie stylowo.) Kolejna zaleta to komfortowe zawieszenie- na niespecjalnych drogach w tamtych czasach to autko się po prostu huśtało. Zresztą późniejszy slogan reklamowy polubisz każdą drogę coś o Citroenie mówi. Przy tych współczesnych to bym się tylko jednego bała- on kiedy wyłączy się silnik – kładzie się- a jak się nie podniesie? Za dużo elektroniki. Już w czasach głębokiej komuny kiedy znajomi męża przyjechali Citroenem 19 i pojawiły się jakieś kłopoty, to jeden z najlepszych u nas mechaników zajrzał pod maskę i wykrzyknął Panie! Z tym to do Zuritu.
A wracając do muzeum- oglądaliśmy egzemplarze uratowane jak to pan który był tak miły i nas oprowadzał określił „przed zniszczeniem, otchłanią – abime- jak poetycko, specjalny egzemplarz wyprodukowany dla bardzo wysokiego mężczyzny (nawet siedzenie było obniżone, żeby się zmieścił), jeszcze do tego w kapeluszu, żeby nie podróżować 'chamsko' bez nakrycia głowy. Samochód ten stał się też inspiracją do tworzenia najdziwniejszych modyfikacji – samolotu, reklamy protez dentystycznych, a nawet poduszkowca. I wszystkie te przykłady tu są.James - 2019-08-15, 11:16 Zatrzymaliśmy się u producenta serów Caprice des Dieux (Kaprys Bogów- chodzi o Posejdona i Zeusa, którzy byli w symbolu tego sera). Spotykaliśmy ten ser , chyba nawet w Polsce, ale jeszcze nie kosztowaliśmy. Zwiedziliśmy malutkie muzeum- trochę starych fotografii, ciekawe stare filmiki reklamowe, sztuczna krowa, na której można było poćwiczyć dojenie …I wspaniała lekcja francuskiego, bo pan oprowadzający pięknie opowiadał. Wprawdzie był niepocieszony bo wolałby po angielsku , ale my nie chcieliśmy. Wypytywał nas o sery w Polsce, no to opowiadaliśmy, bo od zawsze mamy u nas dobre serki. A później zapytał jak myślimy – kiedy u nich w zakładzie jest największy popyt na Kaprys Bogów. Kombinowaliśmy strasznie. Trafiliśmy z Bożym Narodzeniem. Mówimy, a może Wielkanoc, 14 Lipca, a pan nie i nie. Nie uwierzycie! Pan mówi -14 lutego. Patrzymy na niego jak ciele na malowane wrota i głośno myślimy jakie francuskie święto przypada w tym dniu??? A on- Walentynki! No nie! Żeby pleśniowy ser sprzedawał się na Walentynki- to szczyt marketingu. Ten ser ze wszystkim nam się kojarzy, ale nie z zakochanymi. Zresztą przypomniałam sobie film Francuski pocałunek i motyw, który się tam pojawił – pocałunku po zjedzeniu pleśniowego sera, cóż… Naprawdę podziwiamy jak im się udało ten pomysł sprzedać.
Po zwiedzeniu zaproszono nas na degustację. Świetna była reakcja bardzo sympatycznej Wietnamki która przyniosła nam deseczkę serów do degustacji – usłyszała nasz język polski i…jej mina była bezcenna- to była czysta panika. Odezwaliśmy się uspokajająco po francusku i normalnie jakby powietrze z niej zeszło- ulga była prawie namacalna. Caprice des Dieux przypomina nasz sympatyczny camembert z Turka – jest bardzo delikatny, kremowy, nie pachnie tak intensywnie jak inne sery camembert. Podano nam go z czymś bardzo ciekawym – z odrobiną galaretki wyprodukowanej w Szampanii z wina ryżowego. Bardzo ciekawy pomysł – po prostu pycha! Drugim serem do degustacji był Caprice des Anges (Kaprys Aniołów) i to było odkrycie. Przynajmniej dla mnie. Ponieważ jestem amatorką m.in. Almette , ten ser powalił mnie na kolana. Powiedziałabym, że to szlachetna wersja Almette- kremowy i bardziej zwarty. Z bagietką po prostu rozpływał się w ustach.
Zrobiliśmy zakupy. Strasznie ubolewaliśmy, że w Jamesie nie mamy większej lodówki. Galaretkę z Szampanii też kupiliśmy. Adres tego producenta na stałe wpisujemy do trasy przejazdu przez Francję.
A potem poszukaliśmy przyjemnego miejsca na drugie śniadanko. To sobie trudno wyobrazić. Świeżutka bagietka, oba kaprysy, odrobina foie gras (bo przeczytaliśmy, że ta galaretka również świetnie koresponduje z tym pasztetem- może to profanacja, ale dla nas fois gras to po prostu rodzaj szlachetnego pasztetu), jeszcze kawałek Comte (bo dokupiliśmy u tego producenta jeszcze kawałek do degustacji i porównań z 12-miesięcznym kupionym przedwczoraj), a na deser tarteletka z mirabelkami… Wakacji we Francji nie zamienilibyśmy na żadne inne.JanKowal - 2019-08-15, 11:32 To były auta, nie to co te dzisiejsze Życzę udanych wojaży.
James - 2019-08-15, 19:04 Dzięki! Z przyjemnością przypomnieliśmy sobie ten kawałek James - 2019-08-16, 08:34 Zmieniliśmy kierunek , patrząc na prognozę i zapowiadane deszcze właściwie na cały weekend w Burgundii, zaczęliśmy się przemieszczać na południe w poszukiwaniu słońca.
Wczoraj w Święto Wniebowzięcia nie mieliśmy żadnych problemów ze zrobieniem zakupów. Było wiele otwartych sklepów i to zarówno dużych marketów, które dzień wcześniej reklamowały się nawet na paragonie, że są specjalnie otwarte, jak i małych sklepów, mijaliśmy nawet mały sklep mięsny , który cieszył się sporym zainteresowaniem klientów.
Jeszcze z uwag natury ogólnej, to podzielę się z Wami paroma spostrzeżeniami. Przejeżdżając przez Francję spotykamy wiele domów, które nie są w ogóle ogrodzone, ogrody sięgają chodnika , i ten brak ‘zasieków’ sprawia bardzo przyjemne wrażenie. Druga sprawa to brak psów na łańcuchu i w kojcach. Właściwie zobaczyliśmy tylko jednego i to na wielometrowym łańcuchu. Był to taki ewenement , że przez chwilę nie wiedzieliśmy co nam w tym obrazie nie pasuje i nagle uświadomiliśmy sobie, że tu nie ma takich obrazków. Ciągle mam nadzieję, że u nas też się to z biegiem czasu zmieni, bo jak ktoś kiedyś powiedział ‘ludzie z natury dobrzy są’, a mnie to boli od lat i zawsze mówię, że ja przyjaciół na łańcuchu lub w kojcu nie trzymam, a jak będę chciała mieć ochronę to w dzisiejszych czasach najlepsza jest do tego elektronika.
W sprawie stosunku do zwierząt we Francji jeszcze jedno wydarzenie z ostatnich dni. Otóż jedziemy przez małe miasteczko i nagle z daleka widzimy, że policja stoi na sygnale. Podjeżdżamy i cóż widzimy? Jeden policjant z tyłu steruje ruchem, a drugi z przodu zakładając rękawiczki pochyla się nad potrąconym małym czarnym kotkiem. W życiu ratowaliśmy już kilka potrąconych zwierząt, ale ten biedak nie wyglądał dobrze. Myśleliśmy, że nie żyje. Policjant machnął, żebyśmy jechali, i już z oddali usłyszeliśmy, że ruszyli i to na sygnale ! Więc chyba jednak była nadzieja jeszcze tliło się w nim życie.
A tak na marginesie, to nie widzimy tu bezdomnych zwierząt. Wszyscy, którzy byli np. w Rumunii , wiedzą jaki to problem. Sami do dzisiaj w Jamesie mamy suchą karmę po wizycie w tym kraju. Ale jest nadzieja , że rozwiążą ten problem , bo czytałam, że np. ostatni ich pomysł to wsparcie państwa dla osób adoptujących bezdomne zwierzęta.
Jadąc na południe przejeżdżamy przez Parc Naturel du Morvan. Czujemy się tu trochę jakbyśmy przejeżdżali przez góry w Polsce. Bardzo przyjemnie, zielono, bezludnie, tylko cudowna przyroda. Po drodze widzimy, że zatrzymało się sporo samochodów, bo reklamuje się wodospad. No to my też stajemy. Początkowo idziemy razem, ale moja druga połowa wycofuje się, więc zostaję oddelegowana do ‘zbadania’ sprawy. Co jakiś czas piszę , że żyję i idę szukać wodospadu. Bardzo przyjemną ścieżką wspinam się raz w górę, raz w dół , w koło stare przepiękne drzewa i cisza. W dole , w głębokim jarze szumi rzeczka… Doszłam też do miejsca, gdzie grupka początkujących wspinaczy słuchała wyjaśnień instruktora, liny już były zawieszone, za chwilę będą się wspinać. Zazdroszczę, to bardzo przyjemna rzecz, wiem, bo jako dziecko tego próbowałam na naszych skałkach i do dziś pamiętam.
Nocowaliśmy w miejscowości w otulinie tego parku, na nowiutkim miejscu przygotowanym dla kilkunastu kamperków, nad wodą – Etang de Baye, a cisza była taka, że dzwoniła w uszach. Teraz kiedy to piszę około 7.00 mamy w Jamesie 11 stopni (zresztą tylko my spaliśmy z pootwieranymi oknami na oścież, reszta się pozamykała) i tylko kogut, który właśnie się obudził , zawzięcie pieje.andrzej627 - 2019-08-16, 09:40
James napisał/a:
Nocowaliśmy w miejscowości w otulinie tego parku, na nowiutkim miejscu przygotowanym dla kilkunastu kamperków, nad wodą – Etang de Baye
Domyślam się, że to jest to miejsce: Bazolles, 78 Baye. James - 2019-08-16, 12:32 Tak! Trafiłeś James - 2019-08-16, 20:18 Moi drodzy Czytelnicy. Muszę się z Wami podzielić wielką radością. Otóż udało mi się dzisiaj zrobić zdjęcie życia. Ale od początku.
Jak wiedzą wszyscy , którzy śledzą nasze relacje, jesteśmy zakręceni m.in. na punkcie ornitologii. Gonimy już za tymi ptaszkami od ćwierćwieku i jest taki gatunek – zimorodek, którego do 2019 roku widzieliśmy dwa razy w życiu i to z daleka. To szczególny ptaszek, stosunkowo mały (17-19 cm. od końca dzioba do końca ogonka), rzadki, bo potrzebuje czystej wody i brzegu rzeki umożliwiającego wykopanie metrowej (!) nory na gniazdo. Jest śliczny, w locie mieni się niebieskim kolorem jak latająca biżuteria. Zawsze szuka patyczka nad wodą, bo kiedy złowi rybkę , zanim ją połknie- ogłusza ją uderzeniem o ten patyczek.
W tym roku miałam wiele szczęścia – zobaczyłam zimorodka w okolicach Bydgoszczy, wiele sztuk w Drawieńskim Parku Narodowym i już jedną sztukę we Francji. Ale zawsze z bardzo daleka, w cieniu , na kilka sekund i…tyle go widzieli. A czym bardziej mi zależało, tym on był ostrożniejszy.
Aż wreszcie dzisiaj… Mogę to porównać tylko do wygranej w totka (która jeszcze przed nami). Zatrzymaliśmy się w południe nad Loarą na granicy małego miasteczka, żeby coś przekąsić. Już na wstępie zobaczyłam czaplę siwą. Ok.50 metrów od nas nad wodą zobaczyłam patyki. I mówię mężowi : idealne dla zimorodka, spojrzał sceptycznie. Zaczęłam przygotowywać jedzenie, ale aparat wyjęłam na wszelki wypadek z futerału, coś czułam…
I nagle jest !!!! Moja latająca biżuteria! Szybko – jak zawsze (każdy , kto fotografował kiedykolwiek ptaki wie o czym mówię) pierwsze zdjęcie byle jakie , bo może ucieknie, a potem drugie, trzecie i czwarte. I właśnie to czwarte jest poniżej.
Oczywiście jedząc (prawie nie wiem co) wpatrywałam się w patyczek , aż mój ślubny mówi : zrobiłaś takie piękne zdjęcie , i czego jeszcze chcesz , żeby przyleciały we dwójkę? Przyznałam mu rację. A zimorodek? Przeleciał jeszcze wzdłuż rzeki i zniknął.JanKowal - 2019-08-16, 20:54 Gratulacje, widziałem raz, polował na cierniki, przepiękny ptak.James - 2019-08-16, 21:04 Dzięki! Czytałam, że młody, który próbuje połknąć ciernika bez ogłuszania go , robi to tylko raz. Po tej bolesnej lekcji już grzecznie robi to co rodzice James - 2019-08-16, 21:05 Andrzej627 dzięki za piwko izola - 2019-08-16, 21:12 ale urokliwy...
Też kiedyś nad Loarą w okolicy Saumur widziałam takiego barwnego , naturalnie nie wiedząc że to zimorodek ,,,myślałam że komuś kolorowa papużka uciekła,,,
Gratulacje za świetne uchwycenie tak rzadkiej chwili James - 2019-08-16, 22:06 Dzięki Izola Nasz zimorodek był w Decize.James - 2019-08-17, 09:41 Wczorajsze popołudnie spędziliśmy w Moulins. Naszym celem był dom Louisa Mantin. To człowiek żyjący w drugiej połowie XIX wieku (zmarł w 1905 r.), który dwanaście lat przed śmiercią wybudował w Moulins okazały 400 m2 dom , urządził go w stylu eklektycznym i wpadł na ciekawy pomysł. Otóż zapisał go w testamencie państwu, ale pod warunkiem, że zostanie on udostępniony do zwiedzania 100 lat po jego śmierci. Chciał pokazać następnym pokoleniom jak żyła burżuazja. Jego testament wykonano. Po 100 latach dom był dość znacznie nadgryziony zębem czasu, ale przetrwał (w końcu mi.in. dwie wojny). Kiedy zabrano się za jego remont w 2006r., który trwał 5 lat , starano się odnaleźć dawnych producentów np. gobelinów, skórzanej złoconej ‘tapety’ (ten producent nie przetrwał), jedwabnych zasłon… i zamówić u nich kopie. Wyświetlono nam film poświęcony tej renowacji. To było bardzo ciekawe. Zrywano podłogi, uzpełniano nawet sierść wypchanych zwierząt i pióra ptaków ! Niestety nie wolno robić zdjęć w środku, wyłącznie z zewnątrz i w sąsiednim muzeum w którym zgromadzono m.in. zbiory Louisa Mantin. Więc poużywaliśmy sobie fotograficznie w muzeum. Efekty poniżej.
A sam dom? Cóż…Jakby to delikatnie ująć? Nadmiar pieniędzy i brak smaku. Np. w jego gabinecie znajduje się renesansowe biurko, olbrzymie dwie barokowe kolumny, meble wypoczynkowe w stylu Ludwika XV, pseudorenensansowy kominek. Nic dziwnego, że kiedyś określano eklektyzm zbiorowiskiem wszystkiego. Jedno można powiedzieć – to wszystko było niezmiernie kosztowne i o to właścicielowi chodziło- mógł się w ten sposób pokazać. Temu samemu celowi służyły zastosowane nowinki techniczne – podgrzewacz ręczników, prysznic jaki dzisiaj spotykamy np. w saunach, pod którym możemy doświadczyć tropikalnego deszczu, elektryczność. Ale warto to zobaczyć. Dziś też często przejeżdżamy obok takich współczesnych domów. Dzięki temu człowiekowi mogliśmy to zobaczyć , a nie tylko wyobrażać sobie co jest w środku.
Zresztą czasy eklektyzmu to również czasy impresjonizmu i secesji. I dzisiaj wszystkie mają swoje miejsce w historii. A o gustach się nie dyskutuje.James - 2019-08-18, 08:44 Wczorajszy dzień spędziliśmy w Vichy. Do pewnego stopnia była to dla nas sentymentalna podróż, bo zajrzeliśmy tam też 23 lata temu podczas naszej pierwszej wycieczki do Francji. To prawie prehistoria- z papierową mapą (dalej je lubię i jedzie taka z nami również dziś), bez GPS-u, bez telefonu (a co tu mówić o smartfonie), z analogowym aparatem fotograficznym (wypstrykaliśmy cały film – 36 zdjęć! ), i bez Jamesa ( byliśmy naszym VW T2 ‘Ogórkiem’, którego nazywaliśmy ‘Wagunią’). O rany! My dinozaury (albo jeszcze lepiej żółwie żyjące 300 lat i patrzące co nad nimi przepływa- ‘Popatrz kochanie- niedawno pływały drewniane żaglowce, a wczoraj widziałam atomowy okręt podwodny!’ – mówi jeden do drugiego) to mamy wspomnienia.
Ale wychodźmy z wody i wracajmy do Vichy. Udało nam się zaparkować w samym centrum, bardzo blisko parku (nie wiem czy to kwestia soboty- w Katowicach też w weekend da się zaparkować), czy zawsze jest tu dość luźno. Stanęliśmy parę metrów od domu Napoleona III i zrobiła na nas wrażenie skromność tego budynku. Jakże to różne od dzisiejszych standardów!
Za ‘plecami’ domu jest olbrzymi park, który powstał właśnie z inicjatywy Napoleona III , pełen egzotycznych drzew i pięknych starych platanów, w cieniu których przyjemnie się spacerowało w 30-to stopniowym upale, który właśnie wrócił. Wędrowaliśmy przez park zdrojowy od pijalni do pijalni podziwiając zadbaną, przyjemną architekturę XIX wieku. Przy okazji szukaliśmy konkretnego budynku, który pamiętałam z analogowego zdjęcia (jak się później okazało to zdjęcie jest z nami w komputerze, bo już je zeskanowaliśmy – jesteśmy w trakcie tego procesu ratowania naszych starych zdjęć, a trochę tego jest). Długo nie mogliśmy na niego trafić , mąż kombinuje, wreszcie mówię : ten! Ale nie rozpoznaliśmy go w środku. Jak się potem okazało – przebudowano ‘nam’ wnętrze.
Zaskoczyła nas niewielka ilość turystów w Vichy. To w przesympatycznym Busku-Zdroju , do którego zajrzeliśmy w zeszłym roku pod wpływem naszej przesympatycznej Pani Nauczycielki francuskiego , było wielokrotnie więcej turystów.
Snuliśmy się przez jakiś czas ulicami Vichy …Secesja oświetlona popołudniowym słońcem, zadbane, odremontowane kamienice, to wszystko skojarzyło nam się z dwoma miastami – Marsylią (jeśli jeszcze nie byliście – polecamy! – my też zamierzamy tam jeszcze w życiu wrócić) i Tunisem, który zwiedzaliśmy z naszymi przyjaciółmi wiele lat temu i pozostały nam bardzo ciepłe wspomnienia po tych wakacjach.
Na poniższych zdjęciach staraliśmy się oddać klimat Vichy, mam nadzieję, że nam się udało.
I w tej chwili, kiedy przeczytałam mężowi ten tekst przed wysłaniem, stwierdził- wiesz co na podstawie twojego opisu czytelnicy wyobrażą sobie uzdrowisko wielkości Buska, a Vichy to przecież duże miasto. Więc uzupełniam- opisałam absolutnie ścisłe centrum, żeby się tam dostać trzeba przejechać przez kilka kilometrów przemysłowego miasta. Tak więc zamknijcie oczy przejeżdżając przez tą część (na tyle , na ile można jadąc samochodem), jedźcie do centrum w okolice parku i rozkoszujcie się atmosferą.James - 2019-08-19, 11:08 Snujemy się dalej w kierunku jak to pięknie określiła nasza Nauczycielka francuskiego ‘douce France’ (słodkiej Francji). Wreszcie się zdecydowaliśmy , gdzie dalej. Pomogła nam w tym temperatura. W Prowansji ma być upał (30-33). Nie, dziękujemy. Pojedziemy tam wiosną.
Więc na zachód. Czujemy na drogach tą końcówkę weekendu. Dobrze, że jedziemy tak bardzo bocznymi drogami jak to tylko możliwe. Wyraźnie ta część Francji jest uboższa. Widzimy wiele opuszczonych pensjonatów, budynków do sprzedania, rozpadających się domów. Dyskutujemy o przyczynach takiego stanu rzeczy i dochodzimy do wniosku, że te wszystkie górskie pensjonaty żyły w czasach kiedy dalekie podróże nie były tak dostępne jak dzisiaj. A może część z tych hotelików już w momencie budowy była skazana na upadek? Coś się komuś wydawało, nie przemyślał swojego planu…
Dzisiaj w planie dom partnerki (kochanki?, przyjaciółki? – bo już sami mamy wątpliwości) Fryderyka Chopina – George Sand w Nohant-Vic. Zatrzymujemy się na parkingu i od razu przyjemna sytuacja. Pani z pieskiem , przyglądając się rejestracji, po zwyczajowym ‘dzień dobry’ wspomina ,że wiele lat temu była w Polsce, m.in. w Warszawie, pytamy gdzie jeszcze, nazwy nie pamięta, ale mówi, że z sentymentem patrzy na pamiątkę, którą sobie przywiozła z jednego z miast. Jej elementem są dwa koziołki…Więc oczywiście podpowiadamy – Poznań , tak Poznań! Chwilę dyskutujemy. Co ciekawe pani zgadza się z naszą oceną , że Polska i Francja są w znacznym stopniu do siebie podobne – fantazja, lekkie szaleństwo, brak takiego wielkiego uporządkowania jak np. w Holandii i Niemczech.
Po ploteczkach idziemy zwiedzać. Dostajemy ulotkę po polsku. Czekamy na przewodniczkę. Niestety we wnętrzach nie wolo robić zdjęć. Dostosowujemy się do tego, chociaż są pojedyncze osoby, które łamią tą zasadę.
Przewodniczka zaczyna opowiadać i właściwie cały czas plącze się w koligacjach rodzinnych George Sand. Oczywiście są i smaczki w rodzaju 'burżuazja nie jadała w kuchni’ i zabawne określenia niektórych osób występujących na portretach ‘’lekka” pani i „w połowie kurtyzana” hm….
Ale czego nam brakuje? Spodziewaliśmy się więcej śladów Fryderyka Chopina. Może po naszych polskich doświadczeniach , wizytach w uroczym Antoninie (będąc w pobliżu wpadamy tam zawsze choćby na chwileczkę , by przy kawie i lodach chłonąć atmosferę tego pałacyku myśliwskiego), w Żelazowej Woli, gdzie nawet w ogrodzie, przechodząc alejkami można posłuchać tej genialnej muzyki (czujniki ruchu włączają w odpowiednim momencie odtwarzacz), a także w Szafarni, w której lata temu byliśmy na koncercie (niezapomniane przeżycie – niesamowity upał, my w stosownych strojach (koronkowa sukienka i garnitur) –w końcu to koncert- wychodzący z kampera, i koncert w małej kameralnej sali pałacyku, przy zbliżającej się burzy, kiedy wiatr szarpał firaną za artystą grającym tą wzniosłą muzykę.
Natomiast tutaj , raptem kilka zdań o Chopinie. Żadnej muzyki, a pasowałaby i przydałaby się. Skromne wnętrza , ale z klimatem. Ślady wielkich twórców mi.in. Liszta, Delacroix, bo dom był miejscem spotkań ówczesnych sław, Balzaca, na którego zawsze czekało ulubione kakao…
W ogrodzie nie spędzamy zbyt wiele czasu , bo zaczyna padać i w strugach deszczu wpadamy do Jamesa, by jeszcze przypomnieć sobie życiorys Fryderyka Chopina. I znowu niezapomniany klimacik- deszcz całkowicie zalewa okna, a my zagłębiamy się w życie tego wyjątkowego człowieka żegnanego przy dźwiękach Requiem Mozarta oraz jego własnego Marszu żałobnego.
Powyższy tekst to moje odczucia. Ale ponieważ jak nigdy nie mogliśmy uzgodnić wspólnej wersji z moją drugą połową , poniżej kilka zdań, które chciał dodać tytułem uzupełnienia szczegółów.
Dom w Nohant powstał w XVIII wieku . Wysokie pokoje, drzwi, okna mają mają pałacowy charakter. Na parterze królują reprezentacyjna jadalnia i salon. Zachowane umeblowanie jest umiarkowanie bogate nadając wnętrzom klimat surowy ale i nieco smutny - korespondujący z duchem romantyzmu. W dalszej części parteru George Sand zorganizowała pokój teatralny, gdzie między innymi grywano pierwsze wersje jej dramatów. Publiczność stanowili przyjaciele i znajomi, miejscowi notable, ale też sąsiedzi wieśniacy. Ciekawostką jest, że Fryderyk Chopin występował wtedy również jako aktor - podobno był niezrównanym parodystą. Chopin, który na lato przyjeżdżał do Nohant zajmował duży, reprezentacyjny pokój na piętrze - nad jadalną. W nim sypiał i komponował. Niestety po burzliwym rozstaniu, George Sand przebudowała to pomieszczenie zacierając ślady Fryderyka .James - 2019-08-20, 09:14 Plan na chwilę obecną jest następujący : kierujemy się na zachód , by choć na chwilę zajrzeć nad Atlantyk , a potem skręt w kierunku Loary i na wschód. Ale jak pisałam ‘wszystko się może zdarzyć…la,la,la’.
Minęliśmy Chateauroux ( przepraszam, że w całym tekście brakuje we francuskich nazwach akcentów, ale musiałabym strasznie wydziwiać pisząc, trochę mnie to drażni, bo traktuję to jak błąd, a pisanie z błędami – jako brak szacunku dla czytających, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie).
Ale do rzeczy. Chcieliśmy zatrzymać się w Parc Nature Regional de la Brenne rozsławionym przez swoje sztuczne stawy. Mieliśmy nawet kilka opcji noclegu , w tym jeden płatny za 7 euro. Ale…Tu następuje konfrontacja marzeń z rzeczywistością (to moje ulubione sformułowanie ze szkoły). Sztuczne stawy wokół których podobno są ścieżki umożliwiające obserwacje ornitologiczne , są częściowo zasypane, camping za 7 euro zamknięty, a obok dzikie cygańskie obozowisko ( pierwsze , które zobaczyliśmy w tym roku ), teren, gdzie mieliśmy m.in. obserwować żółwie , jest już zamknięty, a jutro będzie w ogóle przez cały dzień nieczynny. Obraziliśmy się.
Jedziemy dalej. W poszukiwaniu noclegów moja druga połowa kieruje się głównie Park4night. Zastanawiałam się, czy umieszczać na forum koordynanty, ale mąż stwierdził, że lepiej na bieżąco pisać tam opinie. Kiedy śpimy w takim miejscu jak dzisiaj, to jest pewien problem. Dla jednych będzie idealnie , ale dla większych kamperków już nie.
Ponieważ po raz pierwszy nocujemy dość blisko miejscowości, a właściwie na jej skraju, proponuję, żeby rano przed kawą podskoczyć po croissanty. Obudziliśmy się ok. 7.00 i zaczęliśmy kombinować, czy piekarnia już pracuje. Grzebiemy w sieci w poszukiwaniu informacji, w końcu decyzja – wiesz co ? lepiej się ruszyć i sprawdzić. Piekarnie są dwie, obie otwarte. Ale jedna, w której zresztą zrobiliśmy zakupy, to coś cudownego. Słuchajcie, czas się zatrzymał. Baaardzo stary budynek, piękny, z reklamą czekolady Menier , dokładnie taką jaką widzieliśmy kiedyś w muzeum. W środku ciepłe bagietki , ciasteczka i wiele innych artykułów jak w naszych normalnych małych sklepach, i uchylone drzwi w głąb domu, przez które mój spostrzegawczy małżonek dojrzał kapitalne wnętrze mieszkalne z początku XX wieku !
Kupujemy jeszcze u pani, która dopiero rozkłada swój stragan na ryneczku dojrzałe brzoskwinie i domową konfiturę brzoskwiniowo- morelową i wracamy do Jamesa.
Teraz kiedy to piszę , maślane croissanty już są w brzuszkach (mmm…), i właśnie robimy drugą kawkę.James - 2019-08-20, 09:26 Jeszcze oczywiście zdjęcie piekarni James - 2019-08-20, 09:28 Pierrot dzięki za piwko esgaj - 2019-08-20, 11:39 izola - 2019-08-20, 11:45 Ułatwiam sobie czytanie o tych smakołykach francuskich i oczekiwanie na nie mając jako podkład moją ulubioną stację,,,a w tym czasie wyobrażnia buzuje https://www.radio.de/s/rjmfrenchJames - 2019-08-20, 13:03 Esgaj Dzięki za piwko. Cieszymy się, że się podoba James - 2019-08-20, 13:07 Izola - Właśnie otworzyliśmy konfiturę z naszego porannego zakupu. Cóż mogę napisać? Tego się nie da opisać izola - 2019-08-20, 16:37 Ostatni słoiczek Crème Caramel pozwoli mi przetrwać...
Te hektary pól słonecznikowych to jest bajka koloru jak wszystkie głowy kwitną, niezapomniany urok.James - 2019-08-20, 17:53 Izola , czy mogę prosić o namiary na ten Crème Caramel, bo podejrzewam, że masz jakiś szczególny upatrzony. Pamiętam jak wspominałaś jaki jest dobry na długie zimowe wieczory. Też bym sobie kilka słoiczków przywiozła. W rewanżu mogę podzielić się naszym mięsnym odkryciem- rewelacyjną kaczką - Confit de Canard jeśli cię interesuje James - 2019-08-20, 19:10 Dzisiaj dzień z architekturą romańską. Najpierw wizyta w opactwie – Abbaye de Saint Savin. Można podjechać pod sam kościół, jest sympatyczny , pełen cienia parking. W środku szczególnie cenne są polichromie na suficie – XI – XII – wieczne. Zresztą sam klimat tego kościoła jest ciekawy – jak to zawsze styl romański – skromny, a przez wieki nie upiększono go zbytnio, warto tam spędzić parę chwil. Ja jeszcze przeszłam się wokół , w czasie kiedy mąż ustawiał kolejne punkty programu. W słońcu zalewającym wszystko ( jest ciepło, ale jeszcze poniżej 30 stopni, więc komfortowo) spacerowałam w popołudniowej ciszy pomiędzy murami opactwa, a rzeką , bardzo przyjemnie…
Kolejny skarb znajduje się w Poitiers. Pierwsze skojarzenie z tą miejscowością – pochodzą stąd dobre kochanki. Np. Diana de Poitiers – konkurentka Katarzyny Medycejskiej, której ślady spotkaliśmy wiele lat temu w Chateau de Chenonceau.
Wjeżdżamy. Pojawiają się ostrzeżenia , że zbliżamy się do strefy pieszej. Hm…Ale póki mamy malutkiego kamperka , ‘bezczelność’ mojego męża i Jamesa nie ma granic. Zawsze podjeżdża najbliżej jak się da. (Co ja już czasami przeżyłam np. w Marsylii, kiedy wcisnął się między domy tak , że ani do przodu, ani do tyłu). Ale nie protestuję , tylko czekam co będzie. Jedziemy, aż do czasu kiedy po naszej prawej stronie pojawia się katedra, która była naszym celem, wokół wszystkie drogi są zamknięte, a przed nami autobus przejeżdża przez słupki, które jak się podniosą! Stoicki spokój mojego męża i szybka decyzja póki nikogo nie ma za nami – wycofujemy się. Dosłownie za 100 metrów znajdujemy płatne miejsce parkingowe. Stajemy. Idę zapłacić. Wrzucam 2 euro – 30 minut, hm…No to wrzucam jeszcze 2, mamy godzinę.
Czujemy się jakbyśmy wjechali do Troyes (polecamy- niesamowite miejsce, gdzie starowinki kamieniczki z pruskim murem opierają się o siebie, i odnosimy wrażenie, że gdyby nie to to by się poprzewracały). Zwiedzamy Kościół Notre-Dame la Grande. Wspaniały przykład romańskiej architektury, na której wzorowało się wielu XIX – wiecznych naśladowców. Świadomość, że przetrwał prawie 1000 lat robi wrażenie. Stanęliśmy przed południową fasadą, która jest jedną wielką romańską rzeźbą i chłonęliśmy ten widok w popołudniowym słońcu. A wnętrze- niezwykle rzadka możliwość podziwiania romańskich łuków, ciemne polichromie (wiedząc, że były poprawiane w XIX wieku , zbytnio im się nie przyglądamy, podobnie jak gotykowi, renesansowi w nawach bocznych, który we Francji nie jest aż taką rzadkością), kolejne miejsce z klimatem- surowe, przez nieliczne witraże wpada słońce, turystów na szczęście niewielu, można chłonąć atmosferę.
Wracamy do Jamesa. Obok staje kosztowne autko z dwoma śniadymi panami w środku (co sobie pomyślałam, to moje) i zwracają się do mnie tekstem żywcem z ambasady ‘czy państwo może wyjeżdżacie’ , odpowiadam, że tak ku wielkiej radości panów, którzy zajmują nasze cenne miejsce.
Przypomniały mi się wszystkie kryminały , biały proszek, noże do filetowania ryb służące zgoła do czego innego np. u Forsytha…
Poniżej zdjęcia z Saint Savin.James - 2019-08-20, 19:20 I jeszcze zdjęcia z Poitiers:izola - 2019-08-20, 21:22 Nie wiem czy on jest specjalny ale ja go lubię bo jest lekko solony solą morską i nie jest zbyt słodki. Słoiczek 360g ca, 5-6 euronów jak się nie mylę,
Jak dobrze pamiętam zapasy zrobione były w Auchan... jeden z tych suprduper markietów?
"Confit de Canard jeśli cię interesuje "
jasne że tak ...to jest dobre na wszelkie bolączki ,,,bym powiedziała @ndrzej - 2019-08-20, 21:24 Dopiero dzisiaj trafiłem na Waszą wyprawę. Odtąd będę podróżował z Wami, zwłaszcza, że mamy
Francję (ja i moja żona Joanna) świeżo w pamięci. Wróciliśmy zaledwie trzy tygodnie temu po sześciotygodniowej włóczędze po tym jakże pięknym i gościnnym kraju.
Dziękujemy za wspaniałe opisy miejsc, które na pewno odwiedzimy następnym razem.
Czekamy na więcej i pozdrawiamy Was serdecznie!!!
Joanna i AndrzejJames - 2019-08-20, 21:33 Izola , bardzo Ci dziękuję. Poszukam. Jeśli chodzi o karmel , to nie wiem czy już próbowałaś, ale niedawno pojawił się w Polsce krupnik "słony karmel". Delikatny likier, który nie jest słony i jeszcze nie spotkałam nikogo komu by nie smakował. Kieliszek na deser po kolacji , to jest to.
Jak będziesz miała okazję to spróbuj. James - 2019-08-20, 21:39 @ndrzej- bardzo dziękujemy. Miło słyszeć, że nasza relacja sprawia komuś przyjemność.
Sześć tygodni to sporo. Pewnie wiele zobaczyliście. Czy też planujecie jakąś relację?
Pozdrawiamy również bardzo serdecznie
Marcelina i (też) Andrzej izola - 2019-08-20, 21:50 Jak widać z kierunku bierzecie ostry kurs na la Rochelle,
albo Ile d' Orlean? obydwie są ciekawe ...James - 2019-08-20, 21:52 Izola- zdjęcie kaczki zrobię jutro i wyślę. Odkryliśmy ją w zeszłym roku. Wprawdzie normalnie nie jesteśmy specjalnie amatorami gotowców ale w tym przypadku jest inaczej. To puszka z czterema udkami kaczki confit. W składzie ma wyłącznie kaczkę i sól. Te udka toną w kaczym tłuszczu, który będąc w domu można jeszcze na wiele ciekawych sposobów wykorzystać. Lub tylko podgrzać w nim udka i tłuszcz wylać. Kaczka tak zrobiona jest tak mięciutka i pyszna, że my po zakupie jednej puszki kupiliśmy całą zgrzewkę. Nawet do kamperka się nadaje, bo ileż to roboty nadmiar włożyć do lodówki lub zamrozić. To kaczka z Akwitanii. Kupujemy ją w Lidlu, ale tylko we Francji i do tego nie w każdym rejonie , np. w Polsce jest nie do zdobycia.
W tym roku lekko zmieniła się etykieta więc dzisiaj na próbę kupiliśmy jedną puszkę i jeszcze podczas tych wakacji ją otworzymy, żeby sprawdzić czy się nie pogorszyła i kupić zapas James - 2019-08-20, 21:58 Izola- oba miejsca już za nami w 2009. Ale kto wie, czy do ptaszków na IIe d'Oleron nie pociągnie nas jeszcze raz?
A takiego akwarium jak w La Rochelle nie widziałam nigdzie.
co do konfit'u to ja chyba miałam ale mieso było podrobione nie w całosci . bardzo dobre do smarowania "bagiety" dietetyczne to nie jest ale bardzo mniam @ndrzej - 2019-08-20, 22:46 Wydawało by się, że sześć tygodni to długo, ale nawet biorąc pod uwagę, że była to nasza kolejna wizyta we Francji, zostawiła wielki niedosyt. Czytając Waszą relację widzimy ile jeszcze przed nami!
My również podróżowaliśmy tym razem bez większego planu, zatrzymując się zarówno w wielkich miastach (Metz, Paryż, a właściwie Maison Laffitte - 9 dni, Tours, Reims, Bordeaux, Lourdes, Toulouse, Albi), jak również w maleńkich miasteczkach - równie pięknych i urokliwych!
Po trudach zwiedzania odpoczywaliśmy przez tydzień na kempingu w Argelès-sur-Mer przy granicy Hiszpańskiej nad Morzem Śródziemnym.
Chyba nie będę opisywał naszej podróży, bo nie mam tak "lekkiego pióra" jak Ty, ale służę namiarami na niektóre ciekawe miejsca postojowe.
Oczywiście masz u nas zasłużone James - 2019-08-21, 09:24 Izola- wizja tej posmarowanej bagietki...mmm... Poniżej obiecana fotka. Może przyda się jeszcze innym. Przeczytałam przed chwilą na opakowaniu, że można sobie jeszcze podgrzewając zrobić chrupiącą skórkę mmm...nie próbowałam, wszystko przede mną
Dzięki za link do Creme Caramel. Dzięki niemu wiem gdzie szukać, znowu market "U" (ten z moimi innymi karmelowymi pysznościami).
P.S. Ta puszka jest duża 1350 g, to tak , żeby ułatwić szukanie . A i cena trochę poniżej 10 euro.James - 2019-08-21, 09:34 @ndrzej- jak dobrze, że Francja jest taka duża. Kiedyś policzyłam , że spędziliśmy już w niej wakacyjnie około pół roku. Zaczęliśmy się martwić na jak długo nam jej jeszcze starczy. Ale teraz snując się powolutku (no jak na nas ) od wioseczki do wioseczki widzimy, że nie ma problemu- będzie co oglądać przez długie lata.
Do zobaczenia gdzieś we Francji w przyszłych latach i miłej lektury
A... i dzięki za piwko izola - 2019-08-21, 10:08 Dziękuję bardzo, w najbliższym czasie będzie przetestowane. Duża ta puszka ale damy radę, Izzy ma zawsze wielki apetyt James - 2019-08-21, 10:15 Wystarczy, że zaczniesz podgrzewać, a niewidoczna smycz (której Twoja grzeczna Izzy w ogóle nie potrzebuje) przywiąże ją na stałe Przyjemności James - 2019-08-22, 09:57 Dolina małp. La Vallee des Singes w Romagne.
To miejsce, którego nie mieliśmy w planie. Przejeżdżając przez Poitiers mignęła mi tablica z jego reklamą . I zaczęłam ’popiskiwać’, żeby dodać to do planu. Kiedy mąż kilka razy usłyszał pytanie: zajrzałeś już na ich stronę, to w końcu zajrzał i postanowiliśmy spróbować. Atrakcja do najtańszych nie należy, nawet jak na warunki francuskie, bo za dorosłą osobę zapłaciliśmy 20,50 euro , ale warto było). Wprawdzie na małpach się nie znamy, a w ostatnich czasach powstało tyle miejsc rozrywki , które nic nie wnoszą , w naszym nazewnictwie to ‘idioten spiel’, ale ten park powstał 20 lat temu. Może będzie lepiej.
I nie zawiedliśmy się. Wspaniałe miejsce. Na dużym terenie obsadzonym różnorodną roślinnością, od roślin z naszego kręgu klimatycznego, po bambusy i inne , wytyczone są ścieżki i poruszając się według mapki , uważnie się wpatrując , można spotkać małpy – żywe! I na wolności! Niektóre skaczą po drzewach nad zwiedzającymi, część jest dyskretnie ochranianych przez pojedynczych pracowników stojących z boku (albo małpy są chronione przed nami, albo odwrotnie – kto to wie), a część jest np. na wyspie otoczonej fosą i to jedyna bariera przed nimi.
Wchodzi się na teren poszczególnych sektorów jak do maleńkiego parku jurajskiego, czasami tylko przez bramkę , a czasami przez podwójną śluzę (tam znajdują się apele w wielu językach, żeby uważać i nie wypuścić małp na zewnątrz).
Mimo olbrzymiej ilości ludzi (to w końcu środek sezonu)- rodzin z dziećmi, emerytów, niepełnosprawnych na wózkach (teren jest łatwy i świetnie, że dostępny również dla osób z kłopotami komunikacyjnymi), na tak olbrzymim terenie zdarzało się, że mieliśmy chwilę tylko dla siebie i okazję do osobistego kontaktu z małpami.
Ciekawe były nasze doświadczenia przy poszukiwaniu poszczególnych gatunków. Poczuliśmy , że budzą się w nas dawne zwierzęce umiejętności – wystarczyło spojrzeć co robią pozostali członkowie naszego ‘ludzkiego stada’ i już było wiadomo, że gdzieś na drzewie siedzi małpka. Każdy mógł się wykazać i nagle zobaczyć coś czego inni jeszcze nie zauważyli. Wspaniała zabawa!
Spędziliśmy tam pół dnia wspaniale wypoczywając, bo mimo dość wysokiej temperatury spacer był bardzo przyjemny ,bo w większości w cieniu. Kapitalne były momenty karmienia w określonych godzinach, kiedy pracownicy rzucając małpom ich smakołyki opowiadali o życiu konkretnych gatunków i anegdotki z ich życia (nawet nie znając języka francuskiego warto w tym uczestniczyć, bo z autopsji wiemy, że nie znając języka jeszcze mocniej odbieramy to co widzimy, bo nic nas nie rozprasza). To naprawdę nie są przypadkowi ludzie, stopień ich zaangażowania i miłości do zwierząt robił wrażenie.
Ale chciałam się podzielić z Wami tym , co nas najbardziej uderzyło. Otóż oglądając naczelne – goryle, makaki i szympansy, a z niektórymi jak np. makakami mając kontakt bezpośredni, podziwialiśmy ich inteligencję. Słuchajcie, naprawdę czasami się zastanawialiśmy kto tu kogo ogląda, a że widzieliśmy je z bardzo bliska, mogliśmy spojrzeć w ‘ludzkie’, myślące oczy, czasami zaciekawione, czasami zmęczone a nawet zażenowane! To było niesamowite doświadczenie. Czasami oglądając filmy , w których występowały goryle, myślałam sobie- ta małpa jest za dobrze zrekonstruowana i ma za bardzo ludzkie spojrzenie. Teraz wiem – one mają ludzkie spojrzenie!
Możliwość obserwowania przez wiele minut goryli, które są w tym parku od początku czyli od 1998 roku (zresztą jest im tu dobrze, bo dochowały się 10 młodych przy 3 samicach, a jak się dowiedzieliśmy rozmnażanie goryli nie jest proste), przyglądanie się stosunkom społecznym w stadzie, to było coś niesamowitego. A że czekały na swojego opiekuna , który w końcu przyniósł wałówkę – cykorię, marchewki i cukinię (chyba, bo była lekko pokrojona), zajmowały się sobą nie zwracając na nas uwagi . Olbrzymi samiec (ważący ok. 200 kg.) kontrolujący wszystko, wyraźnie ciężarna samica poruszająca się z trudem jak kobieta przed samym rozwiązaniem, trochę gorylej młodzieży i dzieci, to był po prostu przyrodniczy film, w którym uczestniczyliśmy na żywo.
W pewnym momencie samiec poszedł gdzieś poza nasze pole widzenia i słyszeliśmy odgłosy gorylej awantury , komentowaliśmy, że chyba ktoś ‘dostał w dziób’, a że mieliśmy okazję oglądać odcisk gorylej łapy i porównać z ludzką, to ojej…
Sam moment karmienia też był pasjonujący. ‘Kolejność dziobania’ której również przestrzegał opiekun- najpierw rzucał przywódcy stada, a kiedy nie trafił – spojrzenie tego olbrzymiego zwierzęcia mówiące – nie możesz się bardziej starać?- bezcenne. Świetny moment, kiedy wyraźnie jeden z przedstawicieli gorylej młodzieży próbował ojcu podebrać marchewkę, wystarczyło spojrzenie- i już się wycofywał.
Jeszcze z kapitalnych scen- siedzieliśmy w pobliżu makaków i obserwowaliśmy scenkę rodzinną – opiekuńczy ojciec, matka i małe. W pewnym momencie małe niechcący skoczyło na matkę, ojciec zareagował , a najlepsza była reakcja francuskich dzieci, które to obserwowały i skomentowały zachowanie małego ‘to nie ja!’ . Wszyscy się ubawili – ich rodzice też.
Przy szympansach, które są pod względem genetycznym najbliżej człowieka, opiekunka opowiadała o ich uczuciach, empatii, współpracy, a także o kłopotach wychowawczych kiedy młody szympans dorasta (coś Wam to przypomina?), wtedy, kiedy jest taki nieznośny, jedyną metodą jest krótka izolacja, a że to zwierzęta bardzo rodzinne , to największa kara dla nich.
Nasuwały nam się w tym szczególnym miejscu refleksje jakie to dziwne , że ci przedstawiciele naczelnych są po tej stronie, a my po drugiej. A przecież przy takim a nie innym zrządzeniu losu mogło być odwrotnie. I co wtedy?
P.S. Zdjęcia poniżej, to wybrane szczególne, z olbrzymiej ilości, którą mamy. To w większości ‘portrety’, więc mogą zaburzać ocenę wielkości konkretnej małpy, ale nie o to przecież tu chodzi, prawda?James - 2019-08-22, 10:04 I kolejne zdjęcia:izola - 2019-08-22, 13:48
świetnie opisane i pokazane, jakby sie było tam life z Wami.James - 2019-08-22, 17:49 Dzięki Izola James - 2019-08-24, 08:38 W drodze nad Atlantyk postanowiliśmy zatrzymać się na chwilę na bagnach parku Marais Poitevin. Ale bagna to kiedyś były , ale już nie teraz. Ten teren to straszny i dobitny przykład co może zrobić turystyka z ciekawym przyrodniczo terenem.
Ale od początku. W coraz potężniejszym upale (temperatura przekroczyła 30 stopni i rośnie) wjechaliśmy do Coulon żeby zwiedzić muzeum parku. Coraz bardziej rozdrażnieni szukaliśmy miejsca dla Jamesa. Poczuliśmy i szczyt sezonu i bliskość Atlantyku. Wszędzie jak nie zakazy to barierki. Kręciliśmy się długo. Zajrzeliśmy też na parking dla kamperów w dość dogodnym miejscu, ale można było zapłacić wyłącznie 7 euro za czas od 9.00 do 19.00 i więcej za noc, dwie itd., ale nie było możliwości zapłacenia np. za 2-3 godziny. 7 euro za parking żeby zwiedzić muzeum – nie! (Holendrzy przed nami też zrezygnowali.) W końcu postawiliśmy Jamesa na innym parkingu udając , że zakaz nas nie dotyczy. Muzeum dość ciekawe, wyjaśniające co się stało z tym rejonem , ale delikatnie, w końcu wszyscy z tego żyją, tłumaczące jak to rybacy żyjący z węgorzy licznych wówczas w tych wodach, powoli wraz ze wzrostem ruchu turystycznego zaczęli się przestawiać na wożenie turystów. Część bagien osuszono, wybudowano mnóstwo domków letniskowych, zniknęły węgorze i ptaki, zabito charakter tego miejsca. A najlepszym dowodem, że to nie tylko nasz ogląd i marudzenie, to to , że w pewnym momencie odebrano temu miejscu status parku ! Po walce drobny fragment go odzyskał .
A jak to w tej chwili wygląda? Po kanałach pełnych niezachęcającej wody pływają dziesiątki kolorowych, plastikowych łódek wypełnionych ludźmi płacącymi absurdalną kwotę 15, 20 lub więcej euro za osobę za godzinę (!) tej wątpliwej przyjemności i przemieszczają się wzdłuż brzegów (na których czeka pełna oferta fast-foodów), gdzie jedyne ptaki które można zobaczyć , to te , które jak czytaliśmy w opiniach w internecie , celowo okaleczono podcinając im skrzydła, żeby tam zostały i nie mogły nigdzie odlecieć ! Możecie sobie wyobrazić co czujemy. Nie dziękujemy, to nie miejsce dla nas.
W muzeum były oczywiście cenne informacje, np. zrekonstruowany pokój mieszkalny z ubiegłego wieku i bardzo ciekawie przedstawiony cykl rozwojowy węgorzy zaczynający się od filozoficznego pytania ‘Manger ou etre mangee?’ czyli ‘Jeść czy być zjedzonym’ i wyjaśniającym na rysunkach kto kogo.
Zrobiliśmy jedyną rzecz jaką można było zrobić – wyjechaliśmy jak najdalej stamtąd.James - 2019-08-24, 09:23 Czasami poziom życzliwości dla kamperków nas zaskakuje. Przejeżdżamy przez miejscowość, gdzie w centrum stoją trzy potężne słupki w różnych częściach placu, a każdy zawiera 4 kurki z wodą i 4 gniazdka do podładowania naszych domków. James powiedział ‘światłom nie wierzę’.
Wjeżdżamy do Rochefort. Duże, ciekawe miasto, a nas przyciągnął tu przede wszystkim bardzo nietypowy prom – pont transbordeur. Jego budowa została ukończona w 1900 roku a funkcjonował jeszcze do 1967 roku. Dotychczasowy tradycyjny prom został zastąpiony platformą podwieszoną na linach do wysokiej konstrukcji mostowej. Platforma przemieszczała się między brzegami znacznie szybciej niż dotychczasowy prom. Duża wysokość konstrukcji mostowej pozwalała na wygodną żeglugę . Było to rozwiązanie dla coraz większego ruchu . Konstrukcja uznana za wysokiej klasy zabytek techniki jest aktualnie poddawana renowacji .Zwiedziliśmy małe muzeum a w nim była nawet możliwość wirtualnego przemieszczenia się na drugą stronę rzeki, bardzo prosto , ale pomysłowo zbudowano małą platformę i naprawdę mieliśmy wrażenie, że się poruszamy. W przyszłym roku, od późnej wiosny będzie można przeprawić się naprawdę po zakończeniu remontu. Musimy tu wrócić.
Po drodze jeszcze mała przyjemność – ciasteczko nie wiadomo dlaczego nazywające się ‘religijne’. Kupiłam, bo zaintrygowała mnie zarówno nazwa jak i tajemnicze wnętrze. Było smaczne, a w środku w ptysiowych ciasteczkach (obu i małym i dużym ) był pyszny ,lekki, kawowy budyniowy krem.
Zgodnie z tym co podejrzewała Izola jednak przywiało nas na Ile d’Oleron. Jest tu wiele możliwości postawienia kamperka na kampingu za przeróżne kwoty od 11,5 do kilkudziesięciu euro, w pełnym słońcu lub w cieniu, z basenem lub bez. Wolne miejsca były. My z racji temperatury (przekroczyła 35) marzyliśmy przede wszystkim o cieniu, byliśmy nawet w stanie poświęcić bliskość oceanu, bo i tak go nie było ,bo był odpływ. Znaleźliśmy miejsce w centrum wyspy w okolicy Dolus za 6 euro i zalegliśmy pod Jamesem w cieniu lasku. Mieliśmy takie uczucie, że jesteśmy tu zupełnie sami, było cudownie! A w pewnym momencie wyszłam zza Jamesa i zobaczyłam , że wokół dojechało już sporo kamperków.James - 2019-08-25, 09:53 Onionskin dzięki za piwko James - 2019-08-25, 10:02 Wyspa Ile d’Oleron wciągnęła nas skutecznie. Czekamy do godziny 10.00 i zwiedzamy park ornitologiczny Le Marais aux Oiseaux. Latem nie ma przerwy, a rano ptaki nie będą jeszcze zmęczone. To była dobra decyzja. Samo miejsce to kolejny punkt naszej sentymentalnej podróży po 10 latach. A park za trzy lata będzie obchodził czterdziestkę. To bardzo cenna inicjatywa, bo rozwinęła się ze szpitaliku dla rannych ptaków, który funkcjonuje do dziś. Ludzie przywożą tu lub zgłaszają ptasie ofiary wypadków drogowych, zderzeń z liniami wysokiego napięcia (częsty problem np. bocianów), ofiary wichur. Leczą je, pozwalają ,dojść do siebie’ i wypuszczają, a biedaki, które są inwalidami , zostają u nich. Mieli nawet w zeszłym roku grupkę bocianów, które podczas przelotu zostały nagle zaskoczone przez śnieżycę, wypoczęły, pozbierały się i odleciały. Bilet 4,5 euro za osobę dorosłą jest również wsparciem ich działalności.
Jest to miejsce gdzie spacerując alejkami można cieszyć się bezpośrednim kontaktem z ptakami. Po ścieżce wędrują gęsi, w wodzie pluszczą się prawie nie występujące u nas bernikle kanadyjskie, a chudziutka czapla usiłuje coś złowić i kiedy wyskakuje z wody ryba mająca ładnych kilka kilogramów – odskakuje przerażona. Młoda mewa zaczepia zwiedzających, szczególnie upodobała sobie mojego męża i po próbie poszarpania mu krótkich spodenek, zabrała mu czapeczkę i rzuciła się do ucieczki.
Przy wejściu dostajemy listę ptaków, które możemy spotkać w tym parku, ze zdjęciami. To bardzo dobry pomysł, bo widzieliśmy rodziców nawet ze stosunkowo małymi dziećmi (ok.5-cio letnimi), które z wielkim zaangażowaniem uczyły się rozpoznawać poszczególne gatunki. A scenka kiedy mały kilkuletni chłopczyk podchodzi do odpoczywającego na ścieżce głuptaka (kolejny gatunek u nas niedostępny) kierowany przez ojca-‘powolutku, cicho…’, z niesamowitym napięciem na twarzy- super!
Wychodzimy na spóźniony posiłek, a ja jeszcze znikam poza parkiem nad wodą, wspaniała chwila- jestem zupełnie sama , przygrzewa słoneczko, siadam w cieniu na kamieniach i udaje mi się sfotografować kolejny rarytas – ślepowrona (to jeden z gatunków czapli ale w przeciwieństwie do pozostałych – o krępej budowie). Wracam do Jamesa, przechodzi obok starsza pani i łapiąc jej wzrok- na moje grzeczne francuskie ‘dzień dobry’ słyszę ‘dzień dobry’ łamanym polskim. Wchodzę do auta i po podzieleniu się tym z mężem , zachęcona przez niego podchodzę do pani i pytam czy dobrze słyszałam. Tak! Pani córka wyszła 50 lat temu za mąż za Polaka , a ona do dziś pamięta tamte czasy i pobyt w Polsce. Ale się uśmialiśmy- wyobraźcie sobie , że spośród tylko kilku słów które pamięta jedno jest super ‘pół kilo’- to z zakupów mięsa. Po bardzo sympatycznej rozmowie (pani wspomina nasze poszczególne miasta, a nawet przypomina , że mamy w naszym hymnie narodowym nawiązanie do Napoleona, bo nasze stosunki z Francją były od wieków dobre), wymieniamy się telefonami i adresami i rozjeżdżamy każdy w swoją stronę. Oni do Bretanii, a my chwilowo pod latarnię – Le Phare de Chassiron – kolejny punkt do obejrzenia po latach.
Żar leje się z nieba, ale dzielnie spacerujemy, oglądamy drzewo, które już w 2009 roku się chwiało, ale dalej stoi, mąż robi mi zdjęcie w tym samym miejscu, co wtedy i postanawiamy, że następne będzie tutaj w 2029, schodzimy nad ocean, ale on znowu ‘sobie poszedł’, bo jest odpływ, ale moczę trochę nogi i…jaka ciepła woda! Szkoda tylko, że wszędzie kamienie, a nie nasz wspaniały bałtycki piaseczek.
Jedziemy poszukać miejsca na nocleg i może kąpiel w oceanie. I znowu zmagania z sezonem nad morzem, ale postanawiam, że nic nie popsuje mi humoru w ten piękny dzień. Jeździmy do zakazu , do zakazu, w wielu miejscach można stać w dzień, ale nigdzie w nocy. W końcu po długich poszukiwaniach znajdujemy miejsce w miejscowości Le Grand-Village-Plage .Jest ono też w Park4night. Jego plusy- bezcenny cień starych sosen, i oczywiście ich zapach i… cudowna, szeroka, piaszczysta (!) plaża. Wprawdzie trzeba iść ok. 1 kilometra, ale albo ścieżką przez bardzo przyjemne wydmy, albo można rowerem dobrze przygotowaną ścieżką- a nad samym oceanem są parkingi dla rowerów, albo drogą nie po piasku.
A ocean? Właśnie rozpoczął się przypływ. Podziwiamy w jakim tempie ubywa plaży i przybywa wody, czujemy się jak ryż – nogi w wodzie, głowa w ogniu, jest cudownie, można rzucać się na coraz większe fale, a żar leje się z nieba.
Wszyscy, którzy wędrowali nad Atlantykiem wiedzą jak trudno tu o wspaniałą , piaszczystą plażę, więc dzielę się koordynantami naszego noclegu 45.861323,-1.240705 , bo nawet jeśli to miejsce Wam się nie spodoba, to znajdziecie sobie coś w okolicy. To dopiero nasz drugi nocleg który był płatny (8 euro). Jeszcze ważna uwaga- zbierajcie drobne – bo i wczoraj i dziś nie było żadnej innej możliwości zapłacenia jak tylko monetami – my przez te dwie noce ‘wyprztykaliśmy’ się ze wszystkich.
No ale pora kończyć pisanie , bo ocean wzywa…Mavv - 2019-08-25, 21:41 Wczoraj trafiłem na Waszą relację, właśnie skończyłem czytać Jak zawsze super się czyta i ogląda zdjęcia. No i nabiera apetytu znów na Francję. Potraficie skutecznie zachęcić do takiego typu podróżowania - spokojnie, lokalnymi drogami, od miasteczka do miasteczka, mając czas na wszystko.
Oczywiście zasłużone piwo już wędruje Choć przyznam, że powinna też być lampka wina, wszak lepiej by pasowała do relacji z Francji James - 2019-08-26, 07:56 Dzięki Mavv za dobre słowo i piwko I wzajemnie bardzo chętnie czytam Twoje relacje. Ostatnio pisząc obecną trochę się "zapuściłam" w czytaniu innych (sam wiesz jak to jest - jeszcze tylko skończę pisać i już lecę, bo inne przyjemności czekają) no i była u Ciebie przerwa od 12.08 Ale zajrzałam z Wami do Kopenhagi- super - ogrody nocą rewelacja. Życzę Wam przede wszystkim pogody , bo resztę - zapał ,ciekawość świata i dobry humor już macie James - 2019-08-26, 10:35 Oj, chyba mi nieźle przygrzało, bo zauważyłam, że w poprzednim poście dwa razy pojawiło się ‘żar leje się z nieba’. Ale już jest lepiej. Na chwilę temperatura spadła o 10 stopni i odetchnęliśmy, ale i tak my ‘ludzie ze wschodu, lub północy – zależy od punktu widzenia’ wykąpaliśmy się z wielką przyjemnością. Woda była cudowna, a fale uderzające z wielką siłą skutecznie rozgrzewały. Każdy przynajmniej raz w życiu powinien zakosztować kąpieli w Atlantyku. To zupełnie inne doświadczenie niż Bałtyk, który zresztą kochamy miłością dojrzałą od zawsze. W oceanie naprawdę czujemy siłę żywiołu. Kiedy po raz drugi weszliśmy do wody , a kończył się właśnie przypływ , pomyślałam ‘no, trochę się uspokoił ocean’ a on w tym momencie ‘ja ci dam ‘uspokoił’!’ i dalej mną poniewierać.
Obserwowaliśmy ratowników- obu płci- i zaskoczył nas poziom przygotowania i poważnego podejścia do pracy. Na niewielkiej strzeżonej plaży pracowali w trójkę a przez chwilę nawet w czwórkę . Dwie osoby z nich stały na brzegu z rodzajem pianki na plecach, płetwami w rękach, a na brzegu czekała ratownicza deska surfingowa. Z wielkim zaangażowaniem bez przerwy wpatrywali się w morze. Tu po prostu nie ma żartów. W momencie kulminacji przypływu codziennie fala jest tutaj taka jak na Bałtyku przed sztormem gdy ratownicy zamykają możliwość kąpieli.
Wybraliśmy się w okolicach godziny, kiedy dzień wcześniej był koniec przypływu i tu zaskoczenie – w ciągu jednej doby zmieniło się to o ok. 1,5 godziny. Wiedzieliśmy , że się zmienia, ale tak szybko?
Po kąpieli , jedzonku i oczywiście ciasteczku (a co? raz się żyje!) – należy mu się kilka słów- kruchy , maślany jak zawsze we Francji spód , odrobina kremu , żeby owoce miały się na czym wylegiwać i kwaskowate (jak widać na zdjęciu) pyszności- mmmm….- opuściliśmy Ile d’Oleron obiecując jej, że jeszcze w przyszłych latach tu wrócimy.
Po drodze ‘potknęliśmy’ się o kolejne muzeum motoryzacji w Cire- d’Aunis. To kolejne prywatne muzeum, których tu jest mnóstwo, prowadzone już przez trzecie pokolenie. Kilkadziesiąt samochodów, perełki od początku motoryzacji, głównie samochody francuskie, ale trafił się też Rolls-Royce, a wisienką na torcie była Bedelia z 1910 roku od początku w rodzinie właściciela muzeum , która w 1914 roku była z jego dziadkiem pod Verdun !James - 2019-08-28, 08:15 Opuszczamy powoli Atlantyk. Jeszcze dłuuugi spacer i trzy kąpiele po drodze w przyjemnie zimnej nawet jak dla nas wodzie i znowu zaskoczenie – opuściliśmy wyspę i Atlantyk zaczął przypominać Bałtyk – już nie jest tak szalony, bo przysłania go Ile de Re która działa jak olbrzymi falochron. Zanim odsuniemy się na stałe od wybrzeża jeszcze wizyta w domu wyjątkowego człowieka -Georges’a Clemenceau, współtwórcy Traktatu wersalskiego, wielkiego orędownika spraw polskich , które były współbieżne z interesami Francji i zapiekłego wroga Niemiec. W miejscowości Saint-Vincent-sur-Jard zakochał się w domu rybaka stojącym ‘pośrodku niczego’ i stworzył to swoją przystań w jesieni życia. Miejsce rzeczywiście urzeka pięknem, bliskością oceanu. Zaskakuje skromność tego wielkiego człowieka.
Jedyne rozczarowanie to ogród. Ale przyczyną tego zawodu jest zbytnio rozbudzony apetyt, otóż dowiedzieliśmy się, że przyjacielem G.Clemenceau był Claude Monet i miał wpływ na wygląd ogrodu. Po zwiedzeniu absolutnie najpiękniejszego ogrodu Moneta w Giverny (szczerze polecamy) parę lat temu spodziewaliśmy się zgoła czegoś innego. Ale ten człowiek tyle zrobił dla odradzającej się Polski , że choćby ze względu na pamięć Jego zasług nie będę się czepiać.
Idziemy przez kolejne pomieszczenia, ciekawą kuchnię, skromną sypialnię i absolutnie wyjątkowy pawilon letni gdzie mimo upału panuje przyjemna atmosfera, a osiągnięto to izolując budynek trzciną. Wyobrażamy sobie jak to wyglądało kiedy wokół panowała pustka…James - 2019-08-28, 08:27 Na ten urlop wystarczy już oceanu, zaczynamy szukać miejsca na nocleg i z wielką przyjemnością odsuwamy się od zatłoczonego wybrzeża. Moja druga połowa znajduje genialne miejsce w spokojnej miejscowości, zorganizowane w bezcennym cieniu (jest bardzo gorąco), pod drzewami, na trawce. Podjeżdżamy , stoi już jeden kamperek, po jakimś czasie dojeżdża drugi. Ale teren jest duży, wszyscy mogą mieć wrażenie, że są sami. Miejsce płatne 5 euro w merostwie i dwóch innych miejscach. Spędzamy przyjemną noc , jest bardzo cicho, zieleń ‘odpoczywająca’ po upalnym dniu cudownie pachnie.
Rano po kawce i zajrzeniu do Wikipedii , żeby na fali wczorajszego zwiedzania uporządkować sobie informacje o Traktacie wersalskim , zbieramy się do dalszej drogi. Idziemy jeszcze na wycieczkę do pobliskiego merostwa, płacimy (dorosłe kamperki takie jak James są przyzwoite), chwalimy miejsce i spokój, załamujemy panią, która wypełniając kwitek chce wpisać nasze nazwisko , wreszcie wpisuje ‘camping-car Pologne’ ,dostajemy jeszcze żeton na wodę , tankujemy i jedziemy dalej.
Pora pomyśleć o jedzonku. Szukamy piekarni na ‘niuch’ i trafiamy dobrze. Gdybyście byli w okolicy to ‘Tartine & Gourmandise’ w La Roche sur Yon. Patrzę , a kolejni klienci oprócz bagietek wynoszą jeszcze coś ciekawego. Wygląda to jak wypełniona pysznościami płaska bagietka, a pyszności jest tyle że z niej wypływają, upewniam się co jest w środku- szynka, ziemniaki i ser, wszystko zapieczone, dla mnie bomba, kupuję. No i ciasteczko. To już szczególnie był strzał w dziesiątkę. Najlepsze od kilku dni. Określenie, które do niego pasuje to ‘wykwintne’ .Na dole chrupiące ciastko, wypełnione wspaniałym, gęstym, płynnym karmelem, kuleczki u góry to mus czekoladowy, no i troszkę owoców uzupełniających całość. Po prostu brak słów.James - 2019-08-28, 08:44 Z nową porcją energii bierzemy się za zwiedzanie. Dzisiaj w planie kolejne odkrycie –Parc Oriental de Maulevrier. Największy w Europie park japoński. Jego twórcą był Alexandre Marcel (wybitny architekt, który tworzył według nurtu orientalistycznego przełomu wieków i m.in. jego dziełem był pawilon orientalny na Wystawę Światową w 1900 ,czym przeszedł do historii) który po tym jak ‘wżenił się’ w rodzinę właścicieli Chateau Colbert, stworzył wspaniały ogród w 1899 roku, który rozkwitał aż do jego śmierci w 1928 roku. Wdowa mieszkała w zamku do 1945 roku, ale wydaje się , że serce do ogrodu miał tylko Alexandre Marcel, bo jak jego zabrakło , niszczał coraz bardziej przez 40 lat, został podzielony w 1977 na trzy kawałki .W 1980 roku gmina Maulevrier go kupiła. W ciągu kilku lat przywrócono mu świetność i obchodzi już 34 ponowne urodziny. W zamku sąsiadującym z parkiem funkcjonuje restauracja polecana przez Michelina i hotel. A menu? Od 32 do 80 euro. Ale jak spojrzeliśmy na zdjęcia to wartości ‘na dzień dobry’.
Natomiast park wspaniały, można go zwiedzać w dzień i w niektóre dni (do sprawdzenia w internecie) również nocą , niestety my nie trafiliśmy z terminem, ale kto wie, może kiedyś? Spędziliśmy wspaniałe godziny spacerując alejkami, wśród zarówno drzew popodcinanych jak bonsai jak i ‘normalnych’, ale jakich! Katalpa wielkości olbrzymiego drzewa, magnolia , która wiedząc jak stosunkowo wolno rośnie pewnie potrzebowała ponad 100 lat , żeby tak urosnąć, olbrzymie platany, przepiękna albicja i wiele innych. O bonsai się nie wypowiadam, bo nie wiem o nich dokładnie nic, przyznaję się bez bicia. Można spędzić w tym ogrodzie mnóstwo czasu , bo jest wiele ocienionych ławeczek, a jak zobaczyliśmy na zdjęciach , przyjazd tutaj w dowolnym momencie roku dostarczy niezapomnianych wrażeń – również jesienią, a nawet zimą . Poniżej na zdjęciach staraliśmy się oddać klimat tego wyjątkowego miejsca. Znowu wybór był trudny, bo co zdjęcie, to ‘pocztówka’. James - 2019-08-28, 09:01 I jeszcze trochę zdjęć:izola - 2019-08-28, 09:39 PIękne zdjęia ... takie uroki często są mi niedostępne mając psa ze sobą.
Czasami jest szmugiel w torbie ,ale na mniejszych areałach...bo 5 kilo psa potrafi być ciążkie James - 2019-08-28, 09:49 Dzięki Izola! Ale posiadanie psa i tak wychodzi na plus. Dobrze, że masz 5 kilo psa, bo nasze 8 kilo to już był problem, a poza tym te 8 kilo psa nie chciało siedzieć w torbie, a nawet na rękach cały czas patrzyło z wyrzutem - no postaw mnie wreszcie na ziemi James - 2019-08-29, 10:51 Przed nami magiczna Loara. Zajrzeliśmy do Saumur (Izola pisała, że był tu zimorodek, więc jak tu nie zajechać). A poważnie to w planie mieliśmy Musee des Blindes (Muzeum broni pancernej). Ale przed muzeum szukamy miejsca na małe papu i ‘zapiszczałam’ – poproszę o miejsce z zimorodkiem. I tu zaczynają się schody, bo Saumur to duże miasto. Izola ma szansę jeszcze na jedno z nim spotkanie, bo to ptaki terytorialne i zaglądając w to samo miejsce i mając trochę szczęścia (jego teren łowiecki to 1,5 km, którego broni jak niepodległości)…My obeszliśmy się smakiem, zjedliśmy i pojechaliśmy do muzeum.
Szczerze powiem, że broń to nie jest coś co mnie porywa, ale już tyle razy się przekonałam, że warto dać się namówić na oglądanie rzeczy dotąd zupełnie nieznanych, że zrobiłam tak i tym razem. I nie żałowałam. Po początkowej niechęci, pod koniec , kiedy mój małżonek padał przytłoczony wspaniałymi zabytkami , ja z dużą dawką energii odkryłam mały zaułek z modelami czołgów. Nie mogłam się oderwać. Jak one były pięknie zrobione. Z dbałością o każdy szczegół- maleńkie postacie żołnierzy miały odtworzone nawet twarze i np. okulary!
Samo muzeum jest naprawdę wyjątkowe i nie tak jak w innych, w których już byliśmy i były setki eksponatów bez ładu i składu. Tutaj wyselekcjonowano ok.200 szczególnych, czasami jeszcze dodatkowo opisanych jako unikat, żeby nie przegapić perełki w natłoku wrażeń.
Pod dachem ogromnej hali wystawiono czołgi, działa samobieżne, transportery i inne pancerne pojazdy, wszystkie we wspaniałym stanie technicznym. Ekspozycja podzielona jest na sekcje historyczne i tematyczne od I wojny światowej po współczesność. Rarytasem jest zbiór pierwszych pojazdów, z początku XX wieku. Wyglądają zabawnie i nieporadnie, gdyby zapomnieć do czego służyły. Dalej sekcja niemiecka, potem francuska i brytyjska z okresu międzywojennego. Porównanie sprzętu niemieckiego ze sprzętem strony przeciwnej z końca lat trzydziestych częściowo wyjaśnia kampanię na zachodzie zakończoną Dunkierką; potem bogata ekspozycja sprzętu obu stron walczących w końcu II wojny światowej. Zimna wojna w dwu oddzielnych sekcjach konfrontuje ze sobą sprzęt układu warszawskiego i zachodu - całe szczęście, że w muzeum. Na koniec eksponaty współczesne wskazują jak dziś zmienia się rola sił pancernych.
W muzeum zgromadzono również wiele edukacyjnych eksponatów w przekroju, co rzadkie w takich muzeach.
Zwiedzając towarzyszyła nam w tle cicha, podniosła muzyka wspaniale korespondująca z tym miejscem i moimi odczuciami – że to co oglądam jest strasznie smutne. Świadomość, że oglądam sprzęt służący do zabijania ciążyła mi. Czułam bezsens tej śmierci milionów wspaniałych ludzi, których na wojnę wysłała garstka polityków którzy dożywali często późnej starości w komforcie.
A równocześnie jestem wdzięczna tym wszystkim żołnierzom, kiedy patrzę na wyeksponowaną w tym muzeum mapę ZSRR zalewającą czerwienią niemal całą Europę i kolejne mapy z terenami zajętymi przez Hitlera. Nasuwają się refleksje gdzie byśmy teraz byli gdyby nie popełnił błędu pychy i nie otworzył drugiego frontu atakując ZSRR?James - 2019-08-29, 10:58 I jeszcze kilka zdjęć:izola - 2019-08-29, 18:13 Ha! Zdjęcie z parasolkami podsunęło mi pomysł...nie będę wyrzucać tych co się nagromadziły
Za pomysł i za otarcie łezek z powodu braku zimorodka
i pokazanie muzeum - w tym nie byłam.
James - 2019-08-29, 18:28 Dzięki Izola! Pomysł genialny, tylko nasze parasolki są w dość stonowanych kolorach, ale mamy jedną białą , to może nie będzie tak źle. Udanych łowów zimorodkowych w przyszłosci. izola - 2019-08-29, 18:32 Moja pierwsza kolorowa, by mole niee pogryzly... zobaczy światło dzienne.
Reklama Marlboro teź leży gdzieś w Altanie James - 2019-08-29, 18:38 Super James - 2019-08-30, 09:36 Osiedliśmy na chwilę w rejonie Azay-le-Rideau. To piękne miasteczko od 10 lat często gości w naszych wspomnieniach. Jako, że w 2009 zwiedziliśmy tutejszy zamek, tym razem tylko rozkoszujemy się samą miejscowością. Spędziliśmy też tutaj noc na płatnym miejscu dla kamperków zorganizowanym w bezpośrednim sąsiedztwie campingu, bardzo blisko centrum (kilkaset metrów) , nad samym urokliwym dopływem Loary, w cieniu drzew. Koszt 9,8 + 0,5 za każdą osobę. Bardzo ciche miejsce, tylko Hiszpanów z dwójką dzieci było trochę słychać, reszty- sami Francuzi i jeden Polak - jakby zupełnie nie było (to jedna z rzeczy, którą kochamy w kamperowaniu- poziom ludzi pozwalający wypocząć). Jamesowi też się dobrze spało , najadł się prądu (dostał go po raz pierwszy na tych wakacjach), a głodny był bardzo, bo niechcący (głową) włączyłam podgrzewanie reduktora gazu używanego w warunkach zimowych, a ona jednak trochę prądu pobiera, i oboje tego nie zauważyliśmy, a dodatkowa zielona dioda świecąca się w nocy wprawdzie nas zastanowiła, ale nie skojarzyliśmy i poszliśmy smacznie spać. Rano kiedy prądu chciała lodówka (jest kompresorowa), trochę bojler, pompa wody, dwa laptopy i dwie komórki - to domyślacie się co się stało . Jesteśmy dobrze przygotowani, bo nawet wyprzedzając ewentualne kłopoty, w tym roku wymieniliśmy oba akumulatory (jeden żelowy, który obchodził już ósme urodziny) i mamy solary, to cytując kapitalną wypowiedź ze starego filmu ‘nikt nie jest doskonały’.
Wychodząc na spacer poranny dopadliśmy jeszcze pana zbierającego opłatę, żeby się z nim nie minąć (i znowu komuś ręce opadły słysząc nazwisko) i poszliśmy chłonąć miasteczko. I znowu to słoneczko malujące piękną architekturę, miejscowość powoli budząca się do życia… Bardzo lubimy właśnie tą porę na spacer i jeśli tylko nie przeszkodzi nam pogoda, to jest to już we Francji nasz stały zwyczaj.
Dzisiaj bogaty plan zwiedzania, więc marudzimy tylko do południa i jedziemy dalej. W planie Chateau de Sache – miejsce, w którym sporo czasu spędził Honore de Balzac goszcząc u swojego przyjaciela. Stajemy pod zamkiem i po posiłku jeszcze czytamy o Balzacu i Ewelinie Hańskiej. Pamiętałam z czasów dzieciństwa, że oglądałam z rodzicami serial ‘Wielka miłość Balzaca’ z 1973 roku. Do dzisiaj mam przed oczami genialną Beatę Tyszkiewicz grającą ukochaną Balzaca i aktora świetnie dobranego pod względem fizjonomii do roli tego pisarza. Czytamy, oglądamy zdjęcia pięknej pani Beaty, zagłębiamy się w opis trudnego życia pisarza, jego złych stosunków z matką, miłości do polskiej szlachcianki, wreszcie po wielu latach nalegań i śmierci jej męża, ślubu na sześć miesięcy przed śmiercią Balzaca. XIX wiek zagościł w Jamesie.
Wchodzimy. Pani podczas zakupu biletów pyta nas o numer departamentu we Francji do celów statystycznych ,mówimy, że jesteśmy Polakami i dodajemy- ‘jak małżonka pana Balzaca’. W tym momencie pani z wielką sympatią i szerokim uśmiechem tak cudownie wymówiła nazwisko naszej rodaczki (przecież Francuzi nie wymawiają ‘h’).
W zamku panuje sympatyczny klimacik. Są wystawy czasowe, odtworzono spokojną przystań Balzaca- przytulny pokoik, w którym mógł tworzyć z dala od wierzycieli, którzy go nękali. Dobrze się bawimy – korzystam ze specjalnie urządzonego w tym celu miejsca – siadam na szezlongu, zakładam perły, czarne długie rękawiczki, i takiż szal, biorę powieść Balzaca i uwieczniamy ten moment. W jednym z pomieszczeń w parterze wieży kamiennej stworzono małą przytulną salkę gdzie dosłownie zapadliśmy się w kanapie i obejrzeliśmy dwudziestominutowy film z życia Balzaca. Patrząc na niego , skrobiącego gęsim piórem (a tak na marginesie to wiecie, że jeszcze stosunkowo niedawno- raptem ok.70 lat temu- ciocia mojego męża – nauczycielka- uczyła dzieci w szkole jak się ostrzy gęsie pióra przygotowując je do pisania!) przenieśliśmy się zupełnie w tamte czasy. Jeszcze przed zamkiem, w ogrodzie, rozłożyliśmy się w cieniu na leżaczkach przygotowanych dla zwiedzających i …byliśmy w niebie.James - 2019-08-30, 10:32 I druga z atrakcji tego dnia. Jakże inna od poprzedniej. Otóż zajrzeliśmy w pobliżu do Muzeum Maurice Dufresne. To nieżyjący od kilku lat pasjonat, kowal, później producent traktorów, który świetnie ‘wstrzelił’ się w moment przejścia z użycia koni na traktory i sprzedał ich 1000 na terenie całej Francji. Przez 60 lat swojego 78-letniego życia zbierał najdziwniejsze rzeczy, które są, jak to określił mój małżonek ‘ślepymi gałęziami technicznej ewolucji’. Bardzo trafne określenie. 3000 (!) eksponatów. Przemieszczaliśmy się przez parę godzin po pomieszczeniach starego młyna z X wieku wybranych i zaadaptowanych dla potrzeb ekspozycji przez pana Dufresne. Czego tam nie było! Młockarnia napędzana przez konia idącego po taśmie, pierwsze elektryczne samochody, nawet ‘dostawczak’ elektryczny wożący kakao z portu do fabryki czekolady, cała mała fabryczka włókiennicza, jeden z pierwszych rolniczych kombajnów z 1936 roku (na chodzie!- widzieliśmy film z nim w roli głównej z 2016 roku kiedy pracuje na polu), mnóstwo broni, wypchane ptaki, dziesiątki pojemniki edukacyjnych ze zbożem, wysuszonymi żmijkami, pełno najdziwniejszych maszyn rolniczych, samochodów, pojazdy np. dla pielęgniarki z czasów wojny, poruszane za pomocą drążka przesuwanego w przód i w tył, silniki , które dla celów chłodzenia miały z tyłu zamontowaną beczkę!, a nawet oryginalna (ma certyfikat) i działająca przewoźna gilotyna z czasów Rewolucji Francuskiej.
Skończyliśmy zwiedzanie i powłócząc nogami doszliśmy do Jamesa i padliśmy. A za oknem , jak w ‘Autach’ (oglądaliście?, bo my nawet poszliśmy do kina!) przesympatyczny ‘Złomek’ polujący na swoją klapę, kolejne egzemplarze muzealne czekają na renowację…James - 2019-08-31, 20:38 Jak przystało na Loarę , teraz pora na zamki. Będą dwa, skrajnie różne. Przejeżdżając już trzykrotnie przez ten rejon w ciągu ostatnich lat , zobaczyliśmy ich osiem. Zawsze skrupulatnie wybierane, każdy dobrze pamiętamy, absurdy w rodzaju 30 zamków (lub więcej) w 30 dni to oczywiście nie dla nas. Zostaje po takich doświadczeniach tylko mętlik, bez sensu. Ale mimo przemyślanego wyboru, przy nagromadzeniu zamków i tak zdarza nam się wejść na minę. Tak zdarzyło się dzisiaj.
Ale po kolei. Najpierw zamek, który (oczywiście w naszej subiektywnej ocenie) jest wspaniały i ze wszech miar godzien zwiedzenia. Chodzi o zamek w bezpośrednim sąsiedztwie Azay-le-Rideau (dzielą je dwa kilometry) – Chateau de L’Islette. Do pewnego stopnia to był przypadek – przejeżdżając zobaczyłam jego bryłę i zapytałam ‘a dlaczego nie ten?’ Wiecie – ten zamek mnie po prostu ‘wołał’. Nie jest mu łatwo być w cieniu Azay-Le-Rideau. Po krótkim zastanowieniu- a właściwie co nas obchodzi niedobór informacji o nim w internecie? Zobaczmy.
Najpierw parę słów o samym zamku. Wspaniała renesansowa bryła, jakże podobna do sławnego sąsiada. Do tego jest położony w pięknym ogrodzie i nad rzeką. To prywatny zamek, rodzice obecnego właściciela kupili go w 1965 roku w bardzo złym stanie i zaczęli remontować. W 2010 roku udostępnili go do zwiedzania i na 5 miesięcy w roku (od 1 maja do 30 września) wyprowadzają się na sąsiednią farmę, żeby podzielić się z turystami tym skarbem, który posiadają. Nie jesteśmy naiwni, oczywiście przede wszystkim chcą zarobić na siebie i renowację dalszej części. A wierzcie mi , jest na co wydawać. Mimo to cena jest normalna 9,5 euro za osobę dorosłą. Możliwość podziwiania zamku, który żyje (to nas przede wszystkim urzekło) i co widać na każdym kroku – jest kochany, jest bardzo cenna. To jest po prostu niesamowite, że można normalnie żyć na współczesnym poziomie w renesansowym zamku!
No ale wejdźmy wreszcie do środka. Wybraliśmy najlepszy moment – południe i byliśmy zupełnie sami, co zmienia odbiór o 360 stopni.
Od razu od wejścia potykamy się o ślady dwóch osób, które spędzały czas w tym zamku wynajmując pomieszczenia i dając zarobić poprzednim właścicielom – Camille Claudel i Auguste Rodin. Grzebiąc w zarówno polskim internecie jak i francuskim zagłębiamy się w historii beznadziejnej miłości tej pary , a właściwie beznadziejnej dla Camilli, 17-letniej asystentki Rodina (41-letniego wtedy), który że tak powiem skakał z kwiatka na kwiatek, krzywdząc po drodze zakochane w nim kobiety. Pomijam jego talenty rzeźbiarskie, nie o tym tu mówimy. Efekt końcowy był taki że Camille Claudel po poronieniu i depresji zniszczyła większość swoich bardzo dobrze ocenianych przez fachowców prac , wylądowała w szpitalu psychiatrycznym i spędziła w nim ponad 30 lat, gdzie (według internetowych informacji) zmarła z głodu i wycieńczenia w 1943 roku, a Rodin był taki miły i na dwa tygodnie przed śmiercią ożenił się z inną swoją wieloletnią przyjaciółką , żeby jej ‘zrekompensować’ wspólne lata. Hmmm… Nasza przemiła Nauczycielka francuskiego ma takie ulubione powiedzonko ‘laisse tomber’ czyli ‘daj spokój’ (w wolnym tłumaczeniu) i to tutaj pasuje idealnie.
Wracamy do zamku. Wchodzimy przez pomieszczenia straży i udajemy się na pierwsze piętro, gdzie wchodząc do salonu można tylko jęknąć ‘ach!’ Wspaniałe , olbrzymie pomieszczenie, z genialnymi, zdobionymi, renesansowymi belkami stropowymi, olbrzymim kominkiem, który wyraźnie często używany roztacza wspaniały zapach drewna, trudno opisać tu nasze odczucia, ale zrobiłam wiele, żeby poniższe zdjęcia to uczyniły. Następnie wchodzimy do kuchni, przed wejściem jest mała garderoba normalnych ludzi – widzimy kurtki w jakich wszyscy chodzimy- a kuchnia? Żywa, wspaniała, genialne połączenie zabytku z funkcjonalnością. A przede wszystkim przebija przez wszystko dobry smak. Żadnego nowobogackiego ‘pseudoprzepychu’. Wspaniałe pomysły- współczesne piekarniki ukryte w wykutych w murach (które mają 2,3 metra grubości) wnękach , podobnie schowana lodówka, z drewnianym drzwiami – tylko jej ‘oddech’, który słyszymy świadczy, że pracuje. Drewniany stół przy oknie z widokiem na ogród umożliwiający zjedzenie posiłku również tutaj.
A dalej dwie wspaniałe sypialnie- wysokie , pozwalające odetchnąć, jedna połączona z przytulnym pokoikiem dziecięcym. A już absolutną rewelacją była łazienka- rozważamy wykorzystanie niektórych rozwiązań przy remoncie naszej – np. użycie maleńkich lustrzanych płytek wszędzie nawet we wnęce okiennej- genialne!
Na każdym kroku spotykamy ślady właścicieli – niektóre zostawione celowo dla nas np. wiele rodzinnych zdjęć na jednej ze ścian w kuchni, z których dowiadujemy się np. że mają dwa psy – labradora i szwajcara. Wyobrażacie sobie te zdjęcia szczeniaków np. obsypanych śniegiem podczas zabawy z dziećmi. A przede wszystkim na każdym kroku widzimy miłość do tego miejsca, każdy drobiazg jest przemyślany, tu nie ma przypadkowości.
Wychodząc z zamku, wchodzimy do ogrodu i rozkładamy się na leżaczkach przygotowanych dla turystów w cieniu starej wierzby płaczącej, z widokiem na zamek i dyskutujemy co by było gdyby… gdybyśmy mieli taki zamek, gdybyśmy wygrali w totka (ale potrzebna jest potężna kumulacja ), a czas sobie płynie…
Jeszcze tu kiedyś wrócimy, mi.in. dlatego, że pięć razy w roku można go zwiedzać nocą, przy świecach i muzyce.James - 2019-08-31, 20:43 I jeszcze kilka zdjęć:James - 2019-09-01, 09:48 Jeszcze obiecany drugi zamek. Może najpierw kilka zdań dlaczego tu przyjechaliśmy. Otóż to jedno z ważniejszych miejsc w historii Francji , renesansowa budowla w której działa się żywa historia , szczególnie burzliwa w XIX wieku. I znowu nasz subiektywny odbiór , ale naszym zdaniem Chateau de Valencay można sobie spokojnie darować. Na pewno warto zobaczyć go z zewnątrz i podziwiać piękną renesansową bryłę. Ale w środku… Mimo, że znów zrobiliśmy wszystko dla jak najlepszego odbioru, więc byliśmy pod bramą natychmiast po otwarciu i byliśmy sami , wszystko na nic.
Monumentalny gmach jest martwy. Przez wieki był prywatny, w 1803 na rozkaz Napoleona Bonaparte zamek nabył Charles-Maurice de Talleyrand-Perigord by stworzyć w nim luksusowe więzienie w czasie wojen napoleońskich (np. przez 7 lat więźniem był tu król Hiszpanii Ferdynand VII). W 1979 roku kupiło go stowarzyszenie. Wystrój to przede wszystkim styl cesarstwa.
Snuliśmy się po długich , prawie pustych korytarzach jeśli nie liczyć portretów na ścianach, zwiedziliśmy kilka sal gdzie eksponaty były odgrodzone od zwiedzających za pomocą potężnej barierki z jeszcze większą tablicą informacyjną zasłaniającą widok. Usiedliśmy w jednej z nich na ławeczce i chłonęliśmy zatęchłą atmosferę wymęczonych, podniszczonych zasłon i takich mebli. Te tkaniny skojarzyły mi się ze ślubną sukienką, która przez kilkadziesiąt lat wisi w szafie i stopniowo traci swój czar i ‘więdnie’. Siedzieliśmy tak i mąż w pewnym momencie stwierdził ‘ wiesz, aż dziwne, że tu mole nie latają’. Ani jednego wazonu z kwiatami, żadnej świecy, no po prostu nie zrobiono dla tych pomieszczeń nic. Panował tu wszechobecny smutek.
Znaleźliśmy jedno pomieszczenie z klimatem. Była to piwniczka na wino, w której omszałe butelki czekają na przyjęcie, którego nigdy nie będzie.
Uderzyło nas też kilka rzeczy od strony technicznej – przewody puszczone na wierzchu tynku do żyrandoli (podejrzewam, że w domu byście tak nie zrobili), wystająca olbrzymia rura kanalizacyjna , dla montażu której rozkuto renesansowe mury! I wiele innych takich ‘kwiatków’.
Cenny miał być ogród, ale kiedy zobaczyliśmy zadbany tylko fragment w bezpośrednim sąsiedztwie zamku, a reszta, na którą spojrzeliśmy z góry to wyschnięte badyle , to sobie darowaliśmy.
Wyszliśmy z nieprzyjemnym uczuciem wyrzuconych niemałych pieniędzy (13,5 euro od osoby). I wrażeniem , że tylko o to tu chodzi – przyjdźcie, zapłaćcie i jedźcie dalej. Po prostu jak na Francję to słabiutko, bardzo słabiutko. I to, że podczas tych wakacji już wiele widzieliśmy, a temperatura znowu osiągnęła 33 stopnie też nie wyjaśnia wszystkiego.
Zrobiliśmy trochę zdjęć. I nie oddają one tego co napisałam, bo staraliśmy się coś z tego zamku wyciągnąć. Ale wiecie, że nawet wysypisko śmieci można sfotografować tak, że będzie pełne uroku.James - 2019-09-02, 08:45 Noc spędziliśmy w górach i rano…ojej!!!! 7 stopni. Boczne okno Jamesa (obok którego śpimy) otwarte na oścież jak zawsze przez całą noc. Zarzucam na siebie kołderkę (albo jak w dowcipie ‘kordełkę’*) i czołgam się do drugiego termometru z przodu 6,5 brrrr. Chwilę wcześniej mój pęcherz mówi ‘idziemy siusiu!’ a ja na to ‘zwariowałeś?!’ ‘ty wiesz jak zimno jest w łazience?!’ Zamykam okna i dzielnie zaczynam kopać w szafce w poszukiwaniu piżamki , kopię, kopię, a kordełka plum i spada, o rany…(A jeśli chodzi o kopanie to raczej ‘ryję’ – widziałam kiedyś kapitalny dowcip w Czubaszkach –lodówka w sklepie i napis ‘przestańcie ryć w lodówkach jak dzika świnia- pod spodem są takie same lody jak u góry!). No więc ryję…jest!, jeszcze uśmiechnięte włochate skarpetki (naprawdę mają z boku uśmiech), już rozumiem czemu Francuzi śpią w skarpetkach, i uff, trochę cieplej. Oczywiście w Jamesie mamy sprawne ogrzewanie, ale normalnie my w takich temperaturach nie jeździmy. Robię kawę i piszę ten tekst z kawką w jednej ręce (wiecie jak się ciężko pisze?)
Wczoraj w ciągu jednego dnia temperatura spadła z 33 do 19. I powiem szczerze- nie narzekaliśmy. Ale teraz to już nie wiem.
W szampańskim nastroju spowodowanym tym sympatycznym chłodem wzięliśmy się za zwiedzanie. Tym razem to opactwo Abbaye de Fontenay. Zupełnie nie w religijnym nastroju (zresztą to miejsce z religią nie ma od ponad 200 lat nic wspólnego) świetnie się bawiliśmy zwiedzając te piękne 900 – letnie budynki (powstawały w latach 1139-1147). Surowe, pozbawione ozdób, skromne, bez zewnętrznych oznak bogactwa, jak na Cystersów przystało, czarują nas romańskim i gotyckim stylem. Zakonników nie ma tu już od czasów Rewolucji Francuskiej , kiedy to kilkunastu umknęło przed gilotyną , a zakon przejęło państwo. W 1820 roku Elie de Montgolfier (jego przodek to ten Montgolfier, który rozpoczął loty balonem) kupił budynki wraz z terenem i stworzył tu papiernię, która w szczytowym momencie zatrudniała 200 osób. Dopiero wojna z Prusami w 1870 przerwała dobrą passę i interes podupadł. Ale jak to się często zdarza, w tym momencie wchodzi na scenę genialny człowiek, który zobaczył w tych podniszczonych wtedy murach, potencjał, i kupił majątek od swojego teścia. Było to w 1906 roku , a Edouard Aynard, bo o nim tu mówimy , bankier z Lyonu, zobaczył coś, za co jego następcy (właściciele nie zmienili się do dziś) chyba często piją jego zdrowie najlepszym szampanem. Z wielką starannością wyremontował budynki, a potem, tu już tylko możemy podziwiać talent marketingowy – bo jeżeli dobrze zrozumieliśmy (oglądaliśmy na miejscu film w oryginale i możliwe są ‘przekłamania’ w naszym francuskim) , to rocznie odwiedza to miejsce 100 000 turystów. Policzyliśmy. 5 autobusów dzień w dzień. 1 000 000 euro obrotu. Myślimy, że potomkowie, którzy mają na tym terenie sporo prywatnych budynków nieudostępnianych do zwiedzania (obok niektórych wystają tylko ‘tyłki’ dobrych samochodów), sięgają po butelkę dobrego wina, i w tym momencie patrzą na ilość turystów , odkładają otwieracz i sięgają po jeszcze lepszą. Niech żyje pradziadek!
A turystów w momencie naszego zwiedzania było sporo. Byli też źródłem naszego uśmiechu. Obserwowanie Anglika w seledynowych, długich skarpetkach w sandałach- bezcenne. Ale on był z mamusią, a to wiele wyjaśnia. Inny, przy którym zastanawialiśmy się czy jest z córką, wnuczką, czy kochanką , już takiego błędu nie popełnił. Jak widzicie humor nam dopisywał.
Słoneczko nie chciało nam malować pięknych murów, ale i tak klimacik był. Fragmenty kuźni klasztornej, dormitorium z XV wieku, zupełnie pusty kościół – tylko mury i jedna rzeźba, warto zobaczyć zdobycze Rewolucji Francuskiej.
Zdjęcia będą za kilka godzin, bo internet ledwo zipie, a chciałam się z Wami na ‘gorąco’ atmosferą.
* ‘kordełka’ w skeczu o Jasiu Menelu:
https://www.youtube.com/watch?v=L_0Aze9if6YJames - 2019-09-02, 09:10 Obiecane zdjęcia:James - 2019-09-03, 07:40 Dzień dobry z przełęczy Col des Bagenelles (Route des Cretes) James - 2019-09-03, 19:09 Jak się domyślacie patrząc na miejsce , gdzie zrobiłam dzisiaj zdjęcie zamieszczone w ostatnim poście , zbliżamy się do granicy, więc nasze wakacje się kończą. Wpadliśmy jeszcze na chwilę na Mont-Sainte-Odile, żeby podziwiać rewelacyjne widoki z tego klasztoru. Efekty poniżej na zdjęciu.
Chcieliśmy też zobaczyć pobliskie miejsce katastrofy Airbusa A320 lecącego z Lyonu do Strasburga w 1992 roku. Choć nie ma żadnych śladów, ale zadumaliśmy się nad tym co kiedyś zobaczyliśmy w 'Katastrofach w przestworzach' i co było krokiem milowym w podejściu do bezpieczeństwa konstruowania glass kokpitów.
Do zobaczenia - gdzieś, kiedyś...tom-cio - 2019-09-03, 19:26 Stawiam piwo za wspaniałą relacje,sam wiele zwiedziłem i zazwyczaj nie nakręcam się relacjami innych,ale pióro masz lekkie a zdjęcia cudowne,muszę wreszcie porzucić to ciągle jeżdżenie na Bałkany i wreszcie się do tej Francji wybrać. James - 2019-09-03, 19:34 Tom-cio bardzo Ci dziękuję. Rozumiem Twoją miłość do Bałkanów - nasza zeszłoroczna wyprawa do Bułgarii to było odkrycie pod wieloma względami, a szczególnie dzikiej, wspaniałej przyrody.
Życzę takiego samego pokochania Francji izola - 2019-09-03, 20:15 ...no i co teraz będę codziennie czytaćć przy porannej kawce ?
Fajnie się z wami zwiedzało, ale czas se dać batem,,, spakować i mieć wrażenia swoimi oczami
Dziękuję za pokazanie i opisanie w tak ciekawym stylu ...James - 2019-09-03, 20:25 Dzięki Izola! Teraz ja przestawiam się na tryb 'czytanie' . Mam nadzieję, że nie zostawisz wiernych czytelników bez relacji.
Aa...i jak spotkasz Twoje pyszne kacze 'smarowidło' to kupuj, nie zwlekaj! My spotkaliśmy tylko raz (chyba to) - tak jak nasza kaczka - też puszka ok.10 euro i ...błąd, duży błąd!!! Było gorąco i pomyśleliśmy- może później. izola - 2019-09-03, 20:35 Postaram się coś skrobnąć.
Wskakuję na nową Wodę.
Francja jest znana, Hiszpania znana z Hotelu a Portugalia nowa ziemia,
Cieszę się na tą jesienno /zimową wycieczkę James - 2019-09-03, 20:40 Super! Przecieraj szlaki. Dla nas to też jeszcze przyszłość izola - 2019-09-03, 20:48 Trochę mi szkoda że Bretania nie zaliczona . ale w poprzek Francji ,,,mam trochę tej E legancji.
Będzie dużo czasu, i dużo kilometrów jak nic w drogę nie wejdzie.
Będę przecierać James - 2019-09-03, 21:14 Bretania się przyda jak będą upały, nic straconego Jakbyś jechała przez Compiegne, to koniecznie zajrzyj do 'czekoladowni' w centrum na najlepsze ciastka jakie w życiu jadłam i opowiadaj!!! Tyle mi zostało do wiosny co sobie poczytam i pomarzę ZbigStan - 2019-09-05, 16:04 Z przyjemnością śledziłem Waszą podróż. Sam, również, podzielam pogląd , że po Francji mozna podróżować bez końca. Ciagle czymś czaruje. Stawiam forumowe piwo. Serdecznie pozdrawiamJames - 2019-09-05, 20:18 ZbigStan - serdeczne dzięki. Miło nam , że jesteśmy w większej grupie miłośników tego wspaniałego kraju. Wiedząc, że nasza pisanina się podoba przyjemnie się pisze. Również pozdrawiamy cieplutko.James - 2019-09-07, 08:06 ZbigStan- Wasza uwaga w zeszłorocznej naszej relacji 'Jamesem do Francji 2018' o tarteletkach bardzo się przydała. Mamy bardzo podobny gust Te z kasztanami są nawet lepsze od karmelowych (a ten zapach jak się otwiera opakowanie mmmm...) , ale trudniejsze do zdobycia- dostałam ostatnie . Cytrynowe były w ogóle niedostępne. Dzięki za podpowiedź i proszę o następne Mavv - 2019-09-08, 20:09 Piękna relacja! Piwo już było, za to dziś wieczorem wypiję lampkę przywiezionego z Francji wina za Wasze zdrowie
Tom-cio, Francja jet piękna. Zwłaszcza ta poza dużymi miastami. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się tak zorganizować urlop, że dwa tygonie będziemy się włóczyć po tym pięknym kraju.zbyszekwoj - 2019-09-09, 08:51
Mavv napisał/a:
Zwłaszcza ta poza dużymi miastami.
Duże miasta też piękne np. Lion. James - 2019-09-09, 17:13 Mavv - dzięki Dobrze, że masz zapas francuskiego, wytrawnego (tak podejrzewam, że wytrawnego) Z nami zawsze przyjeżdża trochę butelek, ale daleko nam do dozwolonych 200 (jeśli się nie mylę) na osobę
A jeśli chodzi o Francję to jest że tak powiem 'wszystkomająca' - i cichutkie maleńkie miejscowości i piękne miasta np . Marsylia , Lyon też (i na przedmieściach kapitalne muzeum motoryzacji w zamku , gdzie samochody spędzają swoją jesień życia, a w herbie zamek ma chłodnicę). A ta przyjemność , kiedy otwieramy drzwi Jamesa po całym dniu np. w Paryżu (kiedy czekał na nas na campingu w Lasku Bulońskim) , a jego przytulne wnętrze mówi- zapraszam- wypoczywajcie. Dzisiaj podczas pracy zajrzeliśmy do Jamesika i wiecie- on dalej pachnie wakacjami , wypoczynkiem i dobrą kuchnią (francuskie sery już z niego wyjęliśmy )James - 2019-09-09, 19:29 Dzięki Yans za piwko Mavv - 2019-09-10, 21:29
zbyszekwoj napisał/a:
Mavv napisał/a:
Zwłaszcza ta poza dużymi miastami.
Duże miasta też piękne np. Lion.
Owszem, są piękne na swój sposób Np w tym roku pozwiedzaliśmy Kopenhagę, Trójmiasto. Jednakże wolę mniejsze miasteczka i naturę Mavv - 2019-09-10, 21:31
James napisał/a:
Dobrze, że masz zapas francuskiego, wytrawnego (tak podejrzewam, że wytrawnego)
Akurat wczoraj otworzyliśmy wytrawne Ale mamy i półsłodkie, białe, czerwone, różowe, cydry różnej maści, calvadosa i wiele innych Yans - 2019-09-10, 21:58
James napisał/a:
Dzięki Yans za piwko
Jak przyjdą jesienne smutne wieczory, to postaram się zgłębić Waszą przygodę. Jeżeli jest taka jak zakończenie, to niejedno pifko poleci... James - 2019-09-11, 07:17 Mavv - no to macie lekarstwa na wszystkie jesienne smuteczki. Wprawdzie Wam nie są potrzebne, bo czytając relację z krótkich wypadów z Irlandii widzę, że jesteście na nie impregnowani. Zawsze ładujecie wszystkim akumulatory pozytywną energią James - 2019-09-11, 07:23 Yans- mam nadzieję, że się nie zawiedziesz. Styl jest taki jak kilka naszych poprzednich relacji- troszkę wszystkiego - zwiedzania, przyrody, techniki, humoru. Pewnie jednym się podoba a innym nie. Ale myślę, że pomaga na jesienny chłód. Kiedy za oknem szaleje śnieżyca też lubię przeczytać jakąś letnią relację np. z Maroka. Od razu cieplej i psychicznie bliżej sezonu Jamesowego. Przyjemności