|
Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
|
 |
Turcja - Turcja 2020
Halicz - 2020-09-29, 21:53 Temat postu: Turcja 2020 Turcja - sierpień/wrzesień 2020
Jeśli ktoś będzie miał siły i cierpliwość żeby to przeczytać, to zapraszam do lektury
-----------
Cel wyjazdu miał być trochę bardziej "ambitny" - marzyłem o ponownym odwiedzeniu Gruzji, w której byłem już trzykrotnie lecąc tam samolotem i eksplorując przecudne Góry.
Na przeszkodzie stanęło jednak widmo koronawirusa, który w tym roku zniweczył wiele planów i całkowicie zmienił światową turystykę. Nie poddaję się jednak łatwo i pomimo alarmujących, i często groźnie brzmiących informacji z różnych krajów, uparcie dążę do realizacji obranego celu. Gruzja jest jednak zamknięta - tak przynajmniej wynika z informacji, do których udaje mi się dotrzeć. Ok, myślę sobie - Turcja też była od wielu lat moim marzeniem, więc niech będzie nie tylko "po drodze", ale jako cel główny. Oczywiście i ten cel jest związany z przejazdem przez wiele państw, gdzie sytuacja - nazwijmy to "Covidowa" - jest dość zróżnicowana, ale z reguły nie najlepsza. Nasi bliscy nie są zachwyceni moimi planami i sugerują, zgodnie z ogólnie słyszalną narracją, że lepiej urlop spędzić w kraju, a na pewno już co najmniej w UE. Mnie jednak nosi po świecie i te odleglejsze podróże dają dużą radochę i satysfakcję. Ponadto zawsze wychodzę z założenia, że nie ma co pewnych spraw odkładać na później, bo to "później" może zamienić się w "za późno", albo i "nigdy". Staram się przekonać zatroskanych znajomych i rodzinę, że właśnie teraz jest bardzo dobry czas na zwiedzenie Turcji, bo będzie tam mało ludzi, a lira turecka właśnie zanotowała dość silne osłabienie (1 LT = 0,55 zł). Niebagatelną sprawą jest również to, że w tym roku możemy pojechać na urlop nieco później bo pod koniec sierpnia i we wrześniu, więc będzie tam już po głównym sezonie, no i może nie tak upalnie.
Zakładam, że nasza trasa liczyć będzie ok. 8 000 km., a cała podróż zajmie ok. 5 tygodni. Do Turcji chcemy jechać jadąc przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię. Powrotna droga będzie uzależniona od doświadczeń związanych z dojazdem i sytuacją bieżącą, bo przez kilka tygodni dużo sie może zmienić. Jak zwykle, na długo przed wyjazdem szukam różnych informacji o atrakcjach turystycznych zarówno w Turcji jak i obszarów przez które będziemy przejeżdżać po drodze. Zaopatruję się w dobry przewodnik po Turcji (wydawnictwo Berlitz), mapę, kilka audiobooków (ulubionego Lee Child'a), i jeszcze kilka innych rzeczy i jesteśmy gotowi z moją żoną - Maliką - wyruszyć.
21.08. - piątek
Zatankowani po korek. W naszym bagażu są, min. rowery, leżaki, kajak, kije trekkingowe..., spory zapas jedzenia i picia...., - i wiele innych, mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy. Innymi słowy, jesteśmy gotowi na wszystko.
Wyjeżdżamy ok. godziny 15 - chcemy dojechać dziś do Turawy - miejsca nad jeziorem niedaleko Opola. Niby blisko, bo ok. 284 km, ale trochę zbyt lekko podszedłem do trasy i dałem się beztrosko poprowadzić nawigacji, która oczywiście poprowadziła nas z Wrocławia na S8. Nie lubimy jeździć ekspresówkami ani autostradami, bo to nuda na resorach, no i człowiek jest zupełnie "ubezwłasnowolniony" na takiej trasie - ani w razie czego zawrócić, ani zjechać na boczną drogę. No i oczywiście zemściło się to też i tym razem. Prawie dojeżdżamy do Oleśnicy, gdy przemyka obok nas biała skoda.
- ale pędzi - mówię do żony, a my sobie, jak zwykle, tak spokojnie ok. 80 km/h i słuchamy audiobook'a Lee Childa, jak to Jack Reacher rozprawia się bezpardonowo z wszelkiej maści zbirami spod ciemniej gwiazdy. Słoneczko przygrzewa całkiem mocno, więc mamy włączony przyjemny powiew z klimy i w ogóle przyjemnie jest.... i stajemy w dłuuugim zatorze. Na CB słyszę, że z przodu jest jakiś wypadek, w którym zderzyło się kilka pojazdów. No to mamy zapewnione dłuższe stanie. Muszę przyznać, że kierujący dość sprawnie utworzyli tzw. "korytarz życia", po którym za chwilę "na bombach" przejeżdżają pojazdy pogotowia ratunkowego i policji. Na miejsce przylatuje też śmigłowiec LPR-u i ląduje na drodze. Po dobrej godzinie drgnęło i pomału udaje się przejechać do zjazdu z eski. Okazało się, że jednym z uczestników wypadku była biała skoda, która chwilę wcześniej przemknęła obok nas...
Na miejsce nad jeziorem przy jachtklubie (50,70949, 18,12220 - bez opłat, ale i bez infrastruktury. Przejechane 284 km) dojeżdżamy, gdy jest już ciemno, trudno jest więc zorientować się w atrakcyjności miejscówki. Jest tu kilka pojazdów: ze dwa kampery, dwie przyczepy kempingowe, namiot i trochę ludzi. Obok funkcjonująca restauracja.
Nad jeziorem w Turawie
ZEUS - 2020-09-29, 22:00
zapowiada się ciekawie🤔... czekam na cd. 🤗
Halicz - 2020-09-29, 22:27
c.d.
22.08. sobota
Ruszamy rankiem w kierunku Słowacji. Upatrzyłem sobie za cel miejsce na małym Kempingu nad jeziorem Vielka Domasa. Trochę się zagapiłem i nie zatankowałem auta przed przekroczeniem granicy. Okazało się, że za Gorlicami nie ma żadnej stacji benzynowej, no i musiałem zatankować za €. Różnica w cenie nie jest zbyt duża, więc problemu nie ma, ale warto wiedzieć.
Ok. 17 dojeżdżamy nad jezioro, ale ponieważ jest to weekend i to słoneczny, to okazuje się, że kemping zapchany jest na maksa. Zawracamy więc i znajdujemy miejsce na polance tuż przy jeziorze, kilka kilometrów wcześniej (49.0777616, 21.67010 - bez infrastruktury. Przejechane 753 km). Jest tu trochę ludzi, ale generalnie całkiem przyjemnie. Trochę blisko drogi, ale można wytrzymać. Widok na ładne jezioro wciśnięte między wzgórza rekompensuje niedostatki ciszy. Można nawet rozpalić ognisko. Być może, gdyby prognozy pogody byłyby pozytywne, zostalibyśmy tam dwa dni. Bo miejsce jest urokliwe i aż się prosi, żeby popływać tu kajakiem. Ma jednak padać, więc zostawimy tę przyjemność na inny czas.
widok na jezioro
Miejscówka na Słowacji
23.08. niedziela
Zgodnie z prognozą pogody ranek jest pochmurny i chłody. Szybko więc ruszamy w kierunku Węgier. Granicę przekraczamy na jakimś zadupiu przy miejscowości Pacin. Nawet nie wiemy kiedy wjeżdżamy na Węgry bez zatrzymania. Ok. godz. 15 przekraczamy granicę z Rumunią - bez kolejki, ale tym razem ktoś tu urzęduje i musimy pokazać dowody osobiste. Zaraz za granicą tankuję i kupuję winietę na 7 dni za 14,50 lei - czyli ok. 13,50 zł. Droga w Rumunii to oczywiście jak przez mękę. Kręta, wąska, przez góry. Część drogi z ograniczeniem do 30 km/h, ruch wahadłowy...., no i zrobiło się gorąco.
W końcu ok. 18:30 (tracimy jedną godzinę na zmianie czasu) dojeżdżamy na sympatyczny kemping w miejscowości Remetea (46.734001, 22.344999, pełna infrastruktura, czysto, zielono. Opłata za 2 os., prąd - 17 €. Przejechane 1183 km). Rozmawiamy chwilę z synem gospodarza. Okazuje się, że są Węgrami i przynależą do sporej grupy mniejszości węgierskiej (ok. 2 mln.) zamieszkującej Siedmiogród. Rozmowa po węgiersku! Jakiś kosmiczny język! Na szczęście korzystam z translatora, który całkiem nieźle zdaje egzamin.
Zastanawiamy się, czy nie pozwiedzać okolicy, ale szału nie ma jeśli chodzi o walory turystyczne. Jakaś jaskinia - Peștera Meziad, trochę górek. Rano trochę pobiegałem i decydujemy o wyjeździe.
Na kempingu Turul.
24.08. poniedziałek
Znów miało padać, ale nie padało. Jest pochmurnie, wieje. Uzupełniam wodę w kamperze, robię zrzut szarej i wc. Ruszamy w kierunku Bukaresztu. Znów fatalna jakościowo droga przez góry. Liczne remonty, dziury, serpentyny. W końcu w okolicach Dewy wjeżdżamy na autostradę. Tu ścigają nas, pchane silnym wiatrem, ciężkie i czarne chmury. Kawę, a później obiad szykujemy w kamperku, na napotkanych po drodze parkingach.
Ok. 18 dojeżdżamy na miejsce noclegu. Tym razem jest to urokliwe miejsce przy tamie na rzece Arges (44.806228, 24.992998 - bez infrastruktury, free. Przejechane 1653 km). Niestety, wszędzie pełno śmieci, ale widoczek piękny na jezioro i okolicę. Chmury nas w końcu dopadły i spada na nas ściana deszczu. Popijamy kawę i rozgrywamy partyjkę remika nieświadomi, że kapie nam w alkowie z sufitu . Tę noc śpimy na dole, bo materac w alkowie zawilgotniał. Następnego dnia, musiałem wdrapać się na dach i uszczelnić silikonem wywietrznik, bo właśnie przy nim, chyba na skutek czasu, temperatury i wstrząsów wykruszyło się uszczelnienie.
Wieczorem trochę się rozpogodziło.
Idziemy na spacer brzegiem zalewu, ale atakuje nas jakaś chmara owadów - coś jakby małe ćmy. Mało przyjemne doznanie, więc po kilkunastu minutach uciekamy do naszej Żaby.
25.08. wtorek
Ruszamy dość wcześnie rano. Wjeżdżamy znów na autostradę. Słuchamy jak Jack Reacher pomału rozwikłuje skomplikowaną zagadkę kryminalną. Wjeżdżamy w, jak chyba zwykle, zakorkowany Bukareszt. Tu zatrzymuje nas sympatyczna policjantka z patrolu drogówki. Już myślałem, że coś przeskrobałem na mijanym właśnie skrzyżowaniu, ale okazuje się, że to tylko rutynowa kontrola i po chwili, z życzeniami miłego dnia, ruszamy dalej. W końcu wyjeżdżamy ze stolicy i mkniemy w kierunku Konstancy. Przez Dunaj przejeżdżamy mostem, który okazuje się jest bezpłatny. Nie wiemy z jakiej okazji, ale płakać z tej okazji nie będziemy. Gdzieś przed Konstancą tankuję ponowie. Cena podobna jak w PL - 4,61 Lei/litr. Przejeżdżamy Konstancę i zaraz za nią, w miejscowości Tuzla zjeżdżamy z głównej drogi i kierujemy się na wybrzeże. Początkowo wiedzie nas wąska asfaltówka, a później droga gruntowa. Dojeżdżamy na wyskoki brzeg morza.
Trochę szary widok. Dookoła rozległe, zaorane pola, dużo samochodów zaparkowanych w nieładzie przy bardzo nierównej gruntowej drodze wzdłuż klifu. Znajdujemy trochę równego miejsca niedaleko budynków z antenami i latarnią (43.99413, 28.66357 - przejechane 2033 km).
Mamy ładny widok na morze.
Tuż obok jest zjazd na plażę i nawet mógłbym tam zjechać i stanąć jeszcze bliżej plaży, ale nie jest tam zbyt równo. Stoją tam jednak samochody i jakiś mały kamper. Jest nawet jakiś domek rybaków, którzy rano wypływają na połów ryb i sprzedają je później na plaży.
Kilkadziesiąt metrów dalej jest nawet bar i coś jakby kemping z ustawionymi na platformach namiotami. Nie jest to jakieś bardzo przytulne i wymarzone miejsce, trochę jedzie rybami, ale można wytrzymać. Trochę dokucza wiatr, więc z kąpielą w morzu wstrzymujemy się do dnia następnego, wybieramy się na krótki spacer. Uwagę naszą przykuwają pochylone betonowe bunkry, które chyba są pozostałością po 2 wojnie. Teraz straszą śmieciami i blokują przejście po plaży.
Podejmujemy decyzję, że zostajemy tu na dwa dni - czyli robimy sobie dzień rekreacyjny.
26.08. środa
Dzień rekreacyjny, czyli byczymy się. Ciągle trochę dokucza wiatr, upału nie ma, ale kąpiemy się i trochę opalamy. Po południu wybieramy się na spacer plażą na PN. Plaża jest brzydka. Bardzo dużo wodorostów wyrzuconych na brzeg, śmieci, brud. Jakieś takie naprędce sklecone domki i bary. Dużo bezpańskich, wałęsających się psów. Dochodzimy do jakiegoś niby pomostu, ale bardzo wysokiego i ledwo trzymającego się kupy, z licznymi dziurami brakujących desek - taki w sumie koszmarek. Brzydko, szaro... - raczej tu nie wrócimy.
27.08. czwartek
Ranek wita nas słońcem i nie wieje zbyt mocno. Nie ma też fal, więc kąpiemy się w ciepłym morzu i cieszymy się słońcem i okolicznościami przyrody - jak to mój serdeczny przyjaciel, Edek, mawia. Następnie, wypiwszy kawę z górnym widokiem na Morze Czarne, zwijamy manatki i ruszamy do Bułgarii.
Na granicy jest mała kolejka, ale po pół godzinie jesteśmy po drugiej stronie. Tu okazujemy dow.os., dowód rejestracyjny. Nie można przewozić żadnych wędlin ani mięsa, trochę kłamię, że nie mamy nic z tych rzeczy i możemy jechać dalej. Zatrzymuję się jednak na chwilę żeby kupić winietę (jest obowiązkowa - 7 dni 15 lewa, czyli ok. 35 zł), oraz wymieniam 100 € na 192 lewa.
Za Burgas tankuję ON, 1l = 1,84 lewa - czyli podobnie jak w Rumunii. Ok. 18 dojeżdżamy na kemping Gardenja, między Kiten a Łoziencem (42.223323, 27.780662 - pełna infrastruktura, zupełnie bezpłatnie! Przejechane 2391 km). Przed wjazdem jest podnoszony elektronicznie szlaban, można poczekać chwilę, albo podejść do recepcji.
Miejsce na kampery jest dość wysoko i daleko od plaży. Jest tu sporo stałych domków i mały sklepik. Do łazienki też trochę daleko. Miejsce dobre na serwis kampera i odpoczynek na jedną noc.
daro35 - 2020-09-29, 22:55
brawo Wy,Turcja to mój ulubiony kierunek,ale to na kiedyś, leci za relcję i czekamy na dalszą część
Halicz - 2020-09-29, 23:22
c.d.3.
28.08. piątek.
Rano dopełniam wodę, zrzut szarej i wc, i ruszamy naszą Żabą dalej, ale tylko 6 km i dojeżdżamy do Łozieńca. Ustawiamy kamperka bliziuteńko pięknej plaży na samym cyplu wychodzącym w morze (42.215437, 27.803344, na plaży są natryski, w pobliskim barze toaleta, free).
Po jednej stronie, tuż u stóp, mamy skalisty klif,
po drugiej piękną zatokę z piaszczystą plażą, ciągnącą się do samego miasteczka.
Plaża jest czysta, codziennie opróżniane kosze na śmieci. Przy końcówce zatoki jest miejsce dla naturystów. Z naszego kampera mamy fantastyczny widok na wszystkie strony, mamy też trochę miejsca od strony klifu na ustawienie stolika i krzesełek.
Idziemy do plażowej tawerny na obiad.
Generalnie ludzi nie za wiele. Są tutaj dwie knajpki - wybieramy tę pomalowaną na biało-niebiesko z trzcinowym dachem. Zamawiamy grillowaną rybę, jakaś sałatka, cola... - w sumie 34 lewa - bardzo smaczne. Po obiedzie idziemy dalej do miasteczka na deser w postaci całkiem niezłych lodów. Dokonujemy jeszcze paru zakupów i wracamy do naszej Żaby. Przebieramy się i hop na plażę. Woda jest czysta i bardzo przyjemna. Wieczorem rozkoszujemy się zachodzącym słońcem, szumem fal pod nami, ciepłem i spokojem. Czytamy książki. W pewnym momencie podchodzi do mnie facet w stroju nurka i wręcza mi świeżo złowioną, sporych rozmiarów rybę. Odwdzięczam mu się puszką żywca. Czyli mamy fantastyczną kolację. Teraz zostało tylko nabić fajkę i pykać sobie, rozkoszując się pięknymi okolicznościami przyrody (j.w.)
29.08. sobota
W tak pięknym miejscu aż się prosi aby zostać dłużej.
Bez wahania robimy sobie dzień rekreacyjny. Rano trochę biegam po okolicy, a później to już leniwy tzw. plażing. Wieczorem zaczyna trochę wiać.
30.08. niedziela
Ranek jest pochmurny i wietrzny. Fale na tyle duże, że widzimy surferów, którzy ślizgają się na falach. Z biegiem czasu trochę się rozpogadza i możemy korzystać z przyjemności plażowania. Po południu wyjeżdżamy. Ponownie korzystamy z bezpłatnego kempingu Gardena. Pomimo, że jest bezpłatny nie ma tu zbyt dużo ludzi. Może w sumie są tu 4 kampery.
31.08. poniedziałek
Dopełniam wodę, zrzut szarej i wc. Ruszamy w kierunku granicy z Turcją za miejscowością Małkowo Tyrnowo. Nawigacja kieruje nas trochę dłuższą trasą - pewnie lepszą drogą E87, nie ryzykuję tej przez Carewo, bo wygląda na dość krętą i górską, kto wie jakiej jest jakości. Trochę więc wracamy w kierunku Burgas i całkiem przyzwoitą drogą dojeżdżamy do granicy. Ruch prawie żaden. Oczywiście po stronie Tureckiej są aż trzy posterunki. Na każdym musimy pokazać paszporty, zieloną kartę, dokumenty auta. Mi nawet sprawdzają temperaturę i każą wypełnić jakiś covidowy formularz, ale nie trwa to długo i już jedziemy dalej prawie autostradą. Na granicy dowiedziałem się, że winietę mogę kupić dopiero w Babaeski. Wjeżdżamy więc do miasta. Nie tak łatwo zaparkować na ulicy w mieście, ale udaje mi się to na placu za meczetem. Grzeje całkiem przyzwoicie - 39 C. Ruszamy na poszukiwanie PPT (coś w rodzaju poczty i banku w jednym). Wszyscy chodzą karnie w maseczkach, co przy tej temperaturze jest bardzo męczące, więc trochę oszukuję. Po wskazówkach otrzymanych po drodze trafiamy do zamkniętej placówki - mają tu jakąś przerwę, czy coś w tym stylu. Czekamy ok. 20 min i w końcu otwierają podwoje. Kupuję winietę. Z tego co zrozumiałem, to opłata za wydanie elektronicznego chipu przyklejanego na przednią szybę za lusterkiem to 12,50 LT, a do tego trzeba zasilić ją odpowiednią kwotą, ale nie wiem jaką. Decyduję, że wydam na to w sumie 100 LT i w naszym przypadku była to kwota w sam raz. Wymieniam też euro na liry, bo gdzieś wyczytałem, że mają tu korzystniejszy kurs niż w kantorach. Kurs" 1€ = 8,53 LT, w przybliżeniu 1 zł = 2 LT.
Trochę spacerujemy po mieście, robimy zakupy i idziemy na obiad do mijanej restauracji. Trudno zdecydować się na jakieś danie, bo mamy jeszcze za małą wiedzę, ale widzimy w gablocie serwowane posiłki, więc trochę na wyczucie zamawiamy, to co wpadło nam w oko. Powiedzmy, że dało się to zjeść - moje danie przypominało trochę gołąbki, ale nimi nie było. Malika ma łatwiej bo zamówiła kurczaka, który rzeczywiście nim był. Z napiwkiem płacę 55 LT, czyli taniocha. Również tanie są kupione przez nas owoce na straganie, ale smak mają super. Wczuwamy się w klimat miasta. Tętni życiem, a głośne nawoływanie do modlitwy muezzina dopełnia atmosfery miasta wschodu.
Wsiadamy w naszą Żabę i ruszamy dalej w kierunku Canakkale.
Ok. 17 zajeżdżamy na Saroz Camping położony tuż nad Morzem Egejskim (40.58308, 26.83788, przyzwoity standard, dobry zasięg wi-fi, trochę zaniedbane toalety, 110 LT. Przejechane 2734 km).
Jest tu mały bar. Na plaży parasole, leżaki, natryski.
Woda ciepła i spokojna jak w jeziorze, bardzo daleko można brodzić nie głębiej niż po kolana. Trochę się pluskamy,
a później kontemplujemy jak słońce chowa się w morzu.
1.09. wtorek
Ruszamy w kierunku przeprawy promowej w Eceabat. Po drodze możemy podziwiać potężne pylony nowobudowanego mostu przez Cieśninę Dardanele. Nasza droga jest kręta i prowadzi brzegiem cieśniny, ale widzimy prace drogowe na olbrzymią skalę, która zamieni tę trasę w drogę dwujezdniową, a liczne, drążone właśnie, tunele znacznie ją wyprostują i niewątpliwie skrócą. Choć pewnie nie będzie już tak malownicza. Naszą uwagę zwracają liczne, potężnych rozmiarów tureckie flagi narodowe. Są wszędzie: przy domach, na ulicach, na szczytach i zboczach Gór, na skałach - i tak jest chyba w całej Turcji. Do przystani promowej docieramy ok. godz. 10. Czekamy kilka minut i już wjeżdżamy na prom. Kasują nas na 80 LT.
Po ok. 20 min. jesteśmy już w Canakkale, czyli w Azji. Z przewodnika wynika, że miasto jest ze wszech miar warte zwiedzenia, ale tym razem odpuszczamy sobie i kierujemy się na Troję. Droga jest dobrze oznakowana i nie ma problemu z wyjazdem z miasta.
Kilka minut po godz. 11 dojeżdżamy do miejscowości Tevfikiye i parkujemy obok miejscowej knajpki. Bardzo blisko jest duży gmach muzeum. Zachodzimy na kawę i wyjątkowo dobry kawałek ciasta (żadna tam baklawa, którą trudno przełknąć). Zapowiadamy się, że przyjdziemy tu na obiad, bo menu jest tu w prawdzie bardzo skromne, ale potrawy wyglądają na smakowite i w przystępnej cenie. Zostawiamy Żabę i dalej
spacerkiem zmierzamy do starożytnej Troi.
Już po drodze "atakują" nas straganiarze z pamiątkami, na których to straganach dominują oczywiście mniejsze i większe konie, ale nie tylko. Wybór szeroki, ale i w większości koszmarny. Do przejścia mamy ok. 500 m. Przed ruinami jest spory płatny parking (20 LT), prawie pusty. Wstęp na teren ruin kosztuje 50 LT/os.
Oczywiście pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest dorodny koń trojański.
Taki trochę koszmarek, ale tradycja, to tradycja - w końcu właśnie z tego słynie głównie Troja. Do konia można wejść po stromych schodkach, co też czynimy ochoczo, choć wejście jest raczej w tej części konia, która niekoniecznie dobrze się kojarzy.
W środku jest nawet sporo miejsca, a pomieszczenie jest dwukondygnacyjne.
Oczywiście robimy zdjęcia i ruszamy na spacer po jednym z najstarszych miast świata. Miejsce to jest jednym z dowodów na to, że warto mieć pasję i upór, bo gdyby nie te cechy charakteru pewnego Niemca Heinricha Schliemana, który był archeologiem amatorem, pewnie długo jeszcze nie byłoby wiadomo, czy Troja istniała naprawdę. Naukowcy kpili z upartego Niemca, który na podstawie wskazówek z Iliady wyspekulował gdzie powinna być starożytna Troja. Miny im zrzedły, gdy po kilku miesiącach kopania, jego ekipa znalazła skarb: naszyjniki, złote puchary, sztylety itp. Nawet sobie gość nie zdawał sprawy, że w miasto to ma historię sięgającą czasów epoki brązu.
Stąd tyle tam warstw: od Troi I aż do Troi IX.
Większe wrażenie robi świadomość historii tego miejsca, niż same wykopaliska.
Wędruje się po drewnianych pomostach pomiędzy starymi murami.
Te najstarsze są z gliny, te późniejsze z kamienia.
Mały amfiteatr to chyba najlepiej zachowana część dawnego miasta i oczywiście najmłodsza odsłona Troi.
Cieszymy się, że możemy spokojnie spacerować po mieście, którego historia ma chyba z 5 000 lat. Jest tu spokojnie i prawie bezludnie - czyli przepiękne okoliczności przyrody...
Wracamy po ok 2,5 godzinie do miejsca zostawienia kampera. Po drodze oczywiście musimy kupić kilka pamiątek, bo dopiero uczymy się trudnej sztuki odmawiania nagabującym sprzedawcom - bez koni się nie obyło .
Zgodnie z zapowiedzią idziemy na obiad w znanej nam już knajpce. Zamawiamy kiełbasę turecką w naleśniku. Całkiem niezłe i dość syte. 45 LT + 5 LT napiwku.
Jedziemy do Assos, a właściwie do Behram, bo Assos to nazwa kolejnego miasta. Pokonujemy dość długi, stromy zjazd i wjeżdżamy prawię na samą plażę. Jest tu sporo kempingów, ale my chcemy zatrzymać się gdzieś na dziko. Nie za bardzo jest na to miejsce, wjeżdżamy więc na niewielki żwirowy parking i nagle zapadamy się w luźnym żwirze. Trochę czasu i wysiłku kosztuje nas wyjazd z tego grzęzawiska. Ochoczo pomagają nam Turcy. Jedni pchają, inni częstują wodą. Na szczęście zawsze wożę ze sobą łopatę i dzięki jej użyciu wyjazd jest możliwy.
Plaża jest kamienista i taka jakaś pylista, szara, ale woda krystalicznie czysta.
Parking kosztuje 40 LT. Jest dostęp do natrysku i wc. (39.492246, 26.371443. Przejechane 2920 km). Stoimy tuż przy morzu, więc ochoczo korzystamy z możliwości kąpieli i opalania.
Wieczorem idziemy na spacer, ale nie specjalnie jest tu co oglądać. W oddali widać szczyt wzgórza z ruinami świątyni Ateny w Assos, które chcemy zwiedzić nazajutrz.
2.09. środa
Google mówi, że Assos można zwiedzać od godziny 8:30, więc wcześnie rano pniemy się naszą Żabą wąską i krętą drogą w kierunku ruin. Parkujemy na poboczu drogi i dalej pniemy się pieszo między kamiennymi domami uroczej wioseczki przyklejonej do skalistego, górskiego zbocza. Niestety, okazuje się, że wstęp jest dopiero od godziny 10, musielibyśmy czekać półtorej godziny, a chcemy dzisiaj zobaczyć jeszcze Pergamon.
Kręcimy się więc trochę pod szczytem i znajduję ścieżkę prowadzącą na teren wykopalisk przez uchyloną siatkę. Malika nie chce takiej partyzantki, więc sam zapuszczam się na chwilę na teren muzeum. Nie idę zbyt daleko, więc nie mam okazji zobaczyć ruin świątyni Ateny z 530 r. p.n.e., a szkoda. Ponoć widok pozostałości świątyni - kilka doryckich kolumn oraz płyta akropolu - nad 240-metrowym urwiskiem robi niesamowite wrażenie. Rzeczywiście roztacza się stąd piękny widok na sporą część wybrzeża. Trochę z żalem, ale wracamy, klucząc po kamiennych uliczkach, do kamperka i ruszamy w kierunku Bergamy.
Ok. godz. 13 dojeżdżamy do miasta , które słynie nie tyko z ruin Pergamonu, ale i z produkcji dywanów. Rzeczywiście - przejeżdżamy uliczką, która obwieszona jest kolorowymi kobiercami. Dojeżdżamy na mały parking (z tablic wynika, że płatny, ale nikt od nas nie kasuje pieniędzy) przy dolnej stacji kolejki kabinowej. Jest tu kilka pojazdów, ale miejsca jeszcze całe mnóstwo. Dziś znów grzeje ostro - na termometrze 41 C, dobrze, że wieje wiatr - to trochę łagodzi spiekotę. Zostawiamy auto i wracamy pieszo w kierunku miasta w poszukiwaniu lokalu, gdzie można zjeść obiad. Po kilkuset metrach trafiamy na restaurację-hotel. Fajne miejsce z widokiem na Bergamę. Przed nami widok na pobliski Kizil Avlu (Czerwoną Bazylikę) z II lub III w. Co ciekawe, była to świątynia pierwotnie poświęcona egipskim bogom: Serapisowi, Izydzie i Horusowi. Później została przekształcona w bazylikę poświęconą św. Janowi lub św. Pawłowi. Był to jeden z siedmiu kościołów o których mowa w Apokalipsie.
W restauracji jesteśmy jedynymi klientami. Z głośników pobrzmiewa sympatyczna turecka muzyka współczesna (wcześniej kelner zapytał nas jakiej muzyki sobie życzymy), siedzimy w cieniu drzew z szerokim widokiem na okolicę - sielanka. Jedzenie bardzo smaczne - ryba z przystawkami, sałata...
Ciągnie nas już wizja zwiedzania Pergamonu, więc wracamy do stacji kolejki i decydujemy się na wjazd. Początkowo miałem zamiar podreptać na szczyt pieszo, ale upał jest bezlitosny i chyba dałoby nam to w kość. Za wjazd i zjazd płacimy w sumie 100 LT (czyli 50/os). Wagoniki są 8-osobowe, ale całość sprawia wrażenie jakby obiekt był zamknięty. W zasięgu naszego wzroku wszystkie wagoniki są puste.
Z szklanego wagonika roztacza się ładny widok na okolicę. Wysiadamy na górze i idziemy do kasy. Bilety wstępu kosztują 50 LT/os. Już z daleka widać imponujące kolumny i budowle akropolu.
Dobrze zachowane wysokie, kamienne mury z przejściami zwieńczonymi łukami, pozostałości świątyni Zeusa, ruiny Biblioteki Pergamońskiej i świątyni Trajana.
Olbrzymie wrażenie wywiera na nas amfiteatr wkomponowany w strome zbocze z fantastyczną panoramą na miasto i okolicę.
Zejście i wejście po schodach amfiteatru to całkiem sopory wysiłek fizyczny. Gdy stoję na scenie to trudno mi nawet dostrzec Malikę, która wcale nie siedzi w najwyższym rzędzie. Można śmiało powiedzieć, że lepiej tu słychać niż widać. Można tu jeszcze zobaczyć ruiny gimnazjonu i łaźni.
Fantastyczne miejsce z wspaniałą atmosferą, widokami.
Tym bardziej klimatyczne, że oprócz nas jest tu zaledwie kilka osób, możemy więc w ciszy i samotności wyobrazić sobie jak wyglądało tu kiedyś życie.
Warto wspomnieć, że to właśnie tutaj wynaleziono pergamin po tym, jak zazdrośni Egipcjanie odcięli dostawy papirusu.
Biblioteka pergamońska, za sprawą króla Attalosa I, dysponowała zbiorem 200 tys. spisanych na pergaminie tomów.
Długo można byłoby się jeszcze rozpisywać o historii tego miejsca, ale na pewno zaciekawieni znajdą odpowiednie wiadomości w przewodnikach lub sieci.
Trochę z żalem, ale i ulgą (ze względu na upał) zjeżdżamy na dół. Malika w kamperze chłodzi się wodą, bo trochę odczuwa skutki upału. Zjeżdżamy i parkujemy w pobliżu Czerwonej Bazyliki. Można ją zwiedzić za opłatą kilku lirów, ale my oglądamy tylko z zewnątrz, co i tak daje wyobrażenie jak wyglądała ta budowla w dawnych czasach. Idziemy na małe zakupy do miasta. Po drodze nagabują nas sprzedawcy dywanów, zaciekawieni zaglądamy do jednego ze sklepików.
Dywanów całe stosy w różnych rozmiarach i kolorach.
Ponoć najbardziej charakterystyczne są te w czerwono-niebieskie wzory. Niestety ceny - podawane najczęściej w euro - są dość zaporowe. Za mały dywanik 40 x40 cm żądają 20 € i to po negocjacjach. Poprzestajemy więc na oglądaniu.
Uwagę naszą zwraca mały sklepik z wszelkiego rodzaju drobiazgami i szpargałami.
Wygląda uroczo, wszystkiego jest tam tak dużo, że trudno się w nim poruszać.
Tutaj wyszukujemy piękny dywanik do naszej Żaby, który po negocjacjach kupujemy za 40 LT.
Ruszamy dalej z zaciekawieniem obserwując jak wygląda ruch w tym mieście. Kupujemy chleb, owoce i inne artykuły spożywcze i wracamy do auta.
Jedziemy przez Aliagę (odcinek autostradą) do Foca. Droga trochę mało ciekawa. Zbliżając się do wybrzeża widzimy wielki ośrodek przemysły chemicznego zasnuty dymami i duszącym zapachem. Oby nie miało to negatywnego wpływu na okolicę i wodę w morzu. Mijamy na szczęście to szare miasto i dalej droga jest już bardziej ciekawa. Wypatrujemy miejsca na nocleg. Za Yenifoca jedziemy krętą drogą wzdłuż wybrzeża, ale nie widać dogodnej miejscówki na plaży. W końcu, w jednej z zatoczek, dostrzegamy drogowskaz na Acar Camping, skręcamy tam i wjeżdżamy najpierw na trawiasty parking, a później zostajemy skierowani na miejsce przy samej plaży (38.731062, 26.742916, pełny serwis, natrysk na plaży, 100 LT, ale trochę kiepskie warunki sanitarne. Przejechane 3180 km). Umiejscowienie kempingu jest rewelacyjne.
Zatoka zwieńczona białymi skałami z zieloną roślinnością. Na plaży drobny żwirek z krystalicznie czystą wodą. Błękit nieba, niebieskie morze i lekko po lewej stronie skalista wyspa - sielski obrazek.
Słońce zachodzi w morzu, a właściwie za wyspą. Kolory piękne i, jak już wielokrotnie pisałem, wspaniałe okoliczności przyrody. Szkoda, że nie ma tu wi-fi i trochę bardziej przyzwoitych warunków sanitarnych, albo przynajmniej mogłoby być trochę taniej. Można byłoby tu zostać na kilka dni, chociaż w pobliżu nie ma nic godnego zwidzenia. Jest tu mały bar, więc generalnie można się stąd nie ruszać.
jsaluga - 2020-09-30, 07:52
Piękna relacja. Mieliśmy tam być o tej porze, ale z uwagi na Covid i barirery językowe, wylądowaliśmy we Włoszech i na Sycylii.
Halicz - 2020-09-30, 09:08
jsaluga napisał/a: | Piękna relacja. Mieliśmy tam być o tej porze, ale z uwagi na Covid i barirery językowe, wylądowaliśmy we Włoszech i na Sycylii. |
Dzieki. Jak widać covid nie taki straszny jeśli chodzi o wyjazd do Turcji, a wręcz "pozytywny" (oczywiście chodzi tu tylko o to co napisałem na samym wstępie relacji). Co do bariery językowej to rozwiązałem ją inwestując w małe i poręczne urządzenie jakim jest translator. Bardzo przydatne i zdecydowanie lepsze niż ten w telefonie.
Sycylia to też jedno z moich marzeń, więc chętnie przeczytałbym Waszą opowieść!
IrTa - 2020-09-30, 10:42
Wciągnęło mnie na maksa. Czekam na dalszy opis Waszej podróży. Należy się zupa chmielowa!
Halicz - 2020-09-30, 11:27
IrTa napisał/a: | Wciągnęło mnie na maksa. Czekam na dalszy opis Waszej podróży. Należy się zupa chmielowa! |
Dzięki za uznanie i piwo - piszę c.d.
MER-lin - 2020-09-30, 11:31
Z przyjemnością czytam Twoją relację. Piszesz w takich proporcjach, jak lubię. Dużo opisów i własnych spostrzeżeń i trochę zdjęć do ilustracji.
Z tego co zrozumiałem przy wjeździe do Turcji nie były wymagane żadne kwity potwierdzające negatywny wynik testu na chińska zarazę?
Halicz - 2020-09-30, 13:26
MER-lin napisał/a: |
Z tego co zrozumiałem przy wjeździe do Turcji nie były wymagane żadne kwity potwierdzające negatywny wynik testu na chińska zarazę? |
Żadnych utrudnień, wjazd bezproblemowy, tylko: paszporty, dokumenty auta, zielona karta i pytanie o ilość wwożonego alkoholu.
LukF - 2020-09-30, 21:49
Świetna relacja. Pisz dalej, może uda Ci się przekonać mnie do podróży kamperem do Turcji ???
Ps. Stawiam za wysiłek, zdjęcia i fajne opisy
Halicz - 2020-09-30, 21:56
c.d.4
3.09. czwartek.
Przedpołudnie spędzamy delektując się kąpielą w bardzo spokojnym morzu i słońcem. Postanawiamy jednak jechać dalej. Po serwisie (woda, wc) ruszamy w kierunku Izmiru (omijając autostradę). W miarę zbliżania się do tego wielkiego miasta jedziemy coraz bardziej ruchliwą drogą posiadającą nawet po 5 pasów ruchu w każdą stronę. Nasza droga wiedzie blisko morza, ale z dwóch stron pną się potężne wieżowce, mnóstwo reklam, sklepów i tak przez wiele kilometrów. Ok. godz.14, gdzieś na wylocie z Izmiru, mijamy duży targ rybny. Znajduję trochę wolnego miejsca pomiędzy zaparkowanymi autami po prawej stronie drogi, parkuję i postanawiamy poszukać knajpki z obiadem. Oczywiście upał znów daje znać o sobie. Przechodzimy koło mijanego wcześniej targu rybnego i dostrzegamy
bar rybny (38.37718, 26.88459).
Z zaciekawieniem zaglądamy tam i dostrzegamy wielką ladę chłodniczą z wyłożonymi na lodzie przeróżnymi rybami. Wybieramy sobie, na wyczucie, rybę i zamawiamy ją z grilla.
Jest doskonała!
Za dwie ryby, pieczywo, sałatkę i colę + napiwek, płacę 80 LT. Super!
Ruszamy dalej, za Urla zjeżdżamy z głównej drogi i zaczyna się trochę górsko, trochę kręto i wąsko - przejeżdżamy na drugą stronę półwyspu. Ostatni odcinek drogi to bardzo dziurawa szutrówka. Momentami wygląda na to, że błąkamy się po jakichś bezdrożach, ale w końcu dojeżdżamy na
Demircili Płaj.
Jest tu nawet mały Kemping Urla Demircili Ada Camping. Stajemy na przesmyku. Sporo tu ludzi i samochodów, ale i tak jest bardzo malowniczo i uroczo, choć trochę brudno. Z dwóch stron mamy zatoczki z niebieską wodą, skały, zieleń, pagórki, cieplutko - znów przepięknie (38.205942, 26.686643, bez infrastruktury, są tylko kosze na śmieci, free. Przejechane 3 323 km).
Pomimo postoju "na dziko" możemy rozłożyć markizę - i dzięki Bogu - bo chroni nas od żaru słonecznego. Idziemy popływać, plaża jest kamienista i trochę trudno wchodzi się do wody. Tam gdzie trochę głębiej dno jest piaszczyste. Woda fantastyczna, szkoda że nie ma jakiegoś prysznica na brzegu i to nawet na terenie tego małego kempingu, który jest obok. Trochę dziwny ten kemping, sprawia wrażenie takiego prowizorycznego. Na wjeździe jest brama, ale jakaś taka niska, że żaden kamper tutaj nie wjedzie.
Większość plażowiczów wieczorem odjeżdża, ale zanim to zrobili to nie obyło się bez hałaśliwej głośnej muzyki z ichniejszym zawodzeniem i tej bumcyk, bumcyk. Noc jednak jest spokojna, a zaczęła się przepięknym zachodem słońca połyskującym w spokojnym morzu.
4.09. piątek
Wstajemy raniutko i wyruszamy w kierunku Efezu, do którego dojazd zajmuje nam trochę ponad godzinę. Na parking kierują drogowskazy (nawigacja jakby trochę inaczej chce nas poprowadzić, może na górny parking? - bo są dwa wejścia na teren ruin: dolne i górne - my weszliśmy dolnym). Przed wjazdem mamy wrażenie, że wjeżdżamy na teren wojskowy (a sporo ich przy drogach w Turcji). Szlabany, posterunki wojskowe - już myśleliśmy, że gdzieś nas wywiodło na zakazane tereny, ale okazuje się, że to takie środki bezpieczeństwa. Nie zatrzymują nas po drodze, ale gdy wyjeżdżaliśmy, to widzieliśmy jak kontrolują wjeżdżające pojazdy.
Parking (koszt 40 LT) jest bardzo duży i pustawy. Ustawiam kamperka, mimo upału, na słońcu bo chcę żeby bateria się naładowała, gdy podchodzi do nas jakiś gość z identyfikatorem i każe przestawić auto w inne miejsce. Ok - przestawiam. Facet gada po polsku i jak się wkrótce okazuje to taki lokalny cwaniaczek, który próbuje coś tam na nas zarobić. Oferuje przewodnik w j. polskim po Efezie no i każe czekać na przyjazd przewodnika, który zabierze nas najpierw do fabryki skór i kożuchów (całkowicie za darmo i nic nie trzeba kupować - jak twierdzi), a później będzie zwiedzanie ruin. Na początku jesteśmy trochę zdezorientowani, ale nie dajemy się naciągnąć na te atrakcje (choć kto wie, może i warto byłoby? - bo później nie było już okazji ani kupić, ani nawet zobaczyć skórzanych kurtek czy kożuszków, choć na to trochę liczyłem...)
Idę do kasy i kupuję bilety (100 LT/os). Oczywiście jest tu całe mnóstwo sklepików, straganów i knajpek do których zapraszają właściciele i to w naszym ojczystym języku - szacunek dla nich jak szybko nas zidentyfikowali - mimo wszystko dość sympatyczna atmosfera, są uśmiechy, pozdrowienia.
Nas oczywiście ciągnie do zobaczenia starożytnego miasta. Efez wywiera na nas wielkie, pozytywne wrażenie.
Wielka przestrzeń,
wybrukowane, kamienne ulice, kolumny, mury
- możemy z tym wszystkim obcować bezpośrednio.
Zwiedzamy wielki teatr,
zaglądamy do różnych zakamarków (na zdjęciu wyżej publiczne toalety w ktorych toczono dysputy o wznych sprawach państwa)
, chłoniemy klimat antycznego miasta.
Zachwycają misterne zdobienia portyków, kolumn.
Wspaniała jest biblioteka, która zdumiewa rozmachem piętrowych kolumn.
Z jednej uliczki wchodzimy w następną. Przechodzimy przez kamienne łukowate bramy, zachwycamy się widokiem długiej ulicy obramowanej kolumnami, murami, rzeźbami. Fantastyczna wędrówka w czasie i przestrzeni.
Wyżej natrafiamy na mniejszy teatr ze szczytu którego roztacza się zachwycający widok na teren miasta.
Warto wspomnieć, że Efez wkroczył w złoty wiek za panowania imperium rzymskiego, kiedy cesarz August ogłosił miasto nową stolicą prowincji Azji Mniejszej (przed nią był Pergamon). Miasto liczyło wówczas ok. 250 tys. mieszkańców! No i było to miasto portowe, ale rzeka Kajstros naniosła tyle osadów, że dziś miasto leży 5 km od morza.
Zataczamy dużą pętlę i schodzimy na plac przed
Biblioteką Celsusa,
później po jej stopniach wchodzimy do środka. Warto zobaczyć takie miejsca, poczuć dotykiem, chłonąć atmosferę - tego nie oddadzą żadne filmy ani zdjęcia. Trzeba się przejść, zatrzymać, odetchnąć, podnieść głowę... - słowem - trzeba tutaj być, aby w pełni poczuć historię i wspaniałość tego miejsca.
Zwiedzanie zajmuje nam prawie 3 godziny, ale na pewno można byłoby i dłużej, i nie byłoby nudno - choć zastrzegam, że nie jestem fanem zwiedzania miast i murów, wolę naturę, no ale trudno się nie zachwycać takimi miejscami jak te.
Wracamy do naszej Żaby, a że zrobiło się trochę późno, to zjadamy obiad i ruszamy w kierunku Didymy. Mam namiar na jakąś bezpłatną miejscówkę nad morzem w pobliżu tego miasta, ale po dojechaniu na miejsce okazuje się, że żądają od nas 100 LT za marne warunki - po negocjacjach cena spada do 50 LT, ale jest tu paskudnie, więc wycofujemy się i wracamy na mijany wcześniej kemping w Yalikoy (37.42333, 27.22022, pełna infrastruktura, ale szarej wody nie ma gdzie spuścić, warunki sanitarne raczej kiepskie, ale do zaakceptowania. Cena to tylko 45 LT - aż musiał mi gość w recepcji napisać to na kartce, bo myślałem, że źle zrozumiałem. Przejechane 3 528 km). Obiekt jest bardzo rozległy i pięknie zacieniony wysokimi drzewami, możemy sobie wybrać miejsce, bo tego jest pod dostatkiem. Dość liczne słupki z prądem i krany z wodą.
Mankamentem jest brak plaży.
Żeby się wykąpać w morzu trzeba kawałek przejść na plażę publiczną, ale są na niej natryski.
My nie korzystamy z tej przyjemności, bo wieje bardzo dokuczliwie i jest duża fala. Na terenie kempingu są sklepiki i skromny bar. Jest też ładny drewniany taraso-pomost z widokiem na morze, z którego można np. podziwiać fantastyczny zachód słońca. Generalnie całość sprawia pozytywne wrażenie - i za tą cenę?!
5.09. sobota
Gdyby nie ciągle wiejący silny wiatr, to pewnie zostalibyśmy tu dłużej, ale w takich warunkach to nie ma sensu, ruszamy więc dalej.
Najpierw do pobliskiej Didymy, to ok. 5 km. Parkujemy ok. 250 m od wejścia na teren świątyni. Już z daleka można zobaczyć dostojne białe kolumny, ale całość otoczona jest wysokim kamiennym murem. Idziemy wzdłuż niego uliczkami Didymy i w pewnym momencie otwiera się panorama na
całość świątyni Apollina.
Można się znów zachwycić! Widok białych, potężnych, sięgających nieba kolumn jest prawie oszałamiający. W sumie można nie wchodzić na teren muzeum i zobaczyć to cudo, ale my nie mamy żadnych wątpliwości, że trzeba tam wejść. Wstęp kosztuje 25 LT/os.
W przewodniku wyczytujemy, że na wybrzeżu, po Efezie to najpiękniejsze miejsce - i w pełni się z tym zgadzamy. Chciałbym zobaczyć jak ta świątynia wyglądała w okresie świetności - to musiała być fantastyczna budowla, bo nawet to co po niej zostało robi niesamowite wrażenie.
Już w VI w. p.n.e. mieściła się tutaj słynna wyrocznia, a gdy ogłosiła ona Aleksandrowi Wielkiemu, że jest synem Zeusa, to ten z wdzięczności rozkazał wybudować nową, nadzwyczajną świątynię stojącą po dziś dzień.
W sumie to dobrze, że mocno wieje, bo daje to trochę ochłodę i można spacerować bez obawy o udar.
Wspaniałe miejsce.
Chodzimy z zadartymi głowami,
przeciskamy pomiędzy marmurowymi kolumnami i ścianami,
wypatrujemy wykutych w kamieniu ornamentów i zdobień.
Nareszcie na własne oczy widzę jak wyglądała antyczna Meduza, bo została uwieczniona w kamieniu...
Wychodzimy z terenu świątyni i idziemy na kawę do małej kafejki z tarasem tuż przy ruinach. Pomimo wiatru rozkoszujemy się smakiem kawy i herbaty, i fantastycznym widokiem - ot taka atmosfera, za którą się teraz tęskni. W kafejce za kawę, herbatę, wodę i ciastko płacimy w sumie 15 LT (7,50 zł - i to w takim miejscu!) - to też jest piękne.
Wracamy do kamperka i jedziemy do centrum miasta na zakupy. Parkuję blisko pięknego meczetu. Wędrujemy na czuja po uliczkach i trafiamy do marketu, w którym zakupujemy co tam trzeba. Ceny niższe niż w PL, ale za piwo trzeba dać co najmniej 12 LT, to dwa razy drożej niż w PL.
Co by tu zjeść na obiad? - tym razem decydujemy się, po raz pierwszy w tym kraju, na kebaba. Ja zamawiam jagnięcy, Malika drobiowy, plus sałatka, picie - 55 LT - najedzeni jesteśmy "po wręby".
Zastanawiamy się nad kolejnym noclegiem i decydujemy, że ze względu na ciągle wiejący silny wiatr, warto pojechać trochę dalej od wybrzeża, może tam nie będzie tak wietrznie. Wybór pada na jezioro Bafa (Bafa Golu) nad którym wypatruję darmową miejscówkę. Przy okazji można też zwiedzić Herakleę.
Dojeżdżamy nad jezioro i zatrzymujemy się na placyku naprzeciwko urokliwej wyspy z pozostałościami jakichś budowli.
Niestety wieje chyba tutaj jeszcze mocniej niż na wybrzeżu i cuchnie okrutnie. Jeden z lokalsów proponuje nam rejs łódeczką wokół wysepki za 50 LT, ale jakoś nie mamy ochoty w tych warunkach. Idziemy na kilkunastominutowy spacer wzdłuż brzegu jeziora. Droga wiedzie nas pomiędzy malowniczymi skałami. Widoczki są ładne, ale ten wiatr i smród zniechęcają do pozostania w tutaj na noc, choć na pewno znalazłoby się wiele miejsc przy samym jeziorze nadających się na piękny nocleg.
Ruszamy w kierunku Pamukkale. Po drodze, kierując się wskazaniami Park4night, szukamy miejscówki powyżej Aydin, ale okazuje się, że teraz nie można tam parkować ze względu na zagrożenie pożarowe - niepotrzebnie nadkładaliśmy kilka kilometrów bardzo wąską i krętą drogą. Druga miejscówka, tym razem koło Yagdere, też jest nieaktualna - dojazd zagrodzony zaporami. Zrobiło się już ciemno, więc parkujemy na przydrożnym parkingu przed Nazilli, koło czynnego całą dobę baru.
6.09. niedziela
Ruszamy dość wcześnie i już ok. 11 jesteśmy w Pamukkale. Naszą uwagę zwraca pobliskie zbocze góry, które bieleje w słońcu - a więc to są te słynne na cały świat wapienne wodospady?! Góra wygląda jakby była pokryta lodowcem, nawet skrzy się w słońcu.
Wybieramy Kemping Manzara (37.919806, 29.116976. Przejechane 3 879 km).
Sprawia wrażenie bardzo ekskluzywnego. Białe kolumny, kompleks niebieskich basenów z krystaliczną wodą, przystrzyżone trawniki i to tuż przy tej białej górze (Bawełnianej Twierdzy) i wejściu na tę białą kaskadę. Ciekawe ile sobie zażyczą za nocleg...
Okazuje się, że (po małych negocjacjach) płacimy 220 LT za dwa noclegi - oczywiście z wykorzystaniem całej infrastruktury, czyli kąpielą w basenie, prądem i td.
Ustawiamy się tak, żeby mieć widok na białe zbocze i jest pięknie.
Na kempingu jesteśmy jedynymi gośćmi. Pogoda idealna 35 C, lekki wiaterek - idealnie.
Plan mamy taki, żeby dziś zobaczyć te wodospady, a jutro zwiedzić Hierapolis. Podchodzimy do kas i kupujemy bilety - 80 LT/os.
Niedziela to raczej nie najlepszy dzień na zwiedzanie takich miejsc, no ale tak wypadło i cóż na to poradzić. Nie jest jednak tak źle jeśli chodzi o ilość ludzi, choć jest ich zdecydowanie więcej niż w innych, odwiedzanych do tej pory miejscach.
Powyżej kas trzeba zdjąć buty i dalej wędruje się na bosaka.
Po białej skale spływa woda i wygląda na to, że może być ślisko, ale w rzeczywistości podłoże jest przyjemnie ciepłe i szorstkie, więc idzie się zupełnie bezpiecznie. Dopiero z bliska dostrzega się całą urodę tego miejsca.
Po białych ścianach spływa wypływająca z ciepłych źródeł woda, która nasycona jest wapieniem.
Powstają w ten sposób osady w postaci białej polewy. Osady te tworzą niezliczoną ilość basenów. Biel skał, kryształ wody, błękit nieba, zieleń doliny - wszystko to tworzy bajkową scenerię, z której nie chce się wychodzić.
Brodząc w ciepłej wodzie, czasami nawet powyżej kolan,
wolniutko pniemy się łagodnym stokiem w górę. Po drodze widzimy wdzięczące się piękności w skromnych bikini jak pozują do zdjęć. Niektóre "piękności" mają pewnie i ze 100 kg, ale jakoś im to nie przeszkadza w tym radosnym pozowaniu, no i dobrze.
Wychodzimy na górę i spacerujemy po drewnianych kładkach. Możemy rozglądnąć się po okolicy. Widać, że woda co rusz zmienia swój kierunek. Część zbocza jest sucha i trawertynowe misy są puste, zostały tyko imponujące białe tarasy.
Myśleliśmy, że za chwilę wyjdziemy z obszaru objętego opłatą, a tu okazuje się, że Hierapolis stanowi jeden wspólny kompleks z białymi wodospadami. Idziemy więc dalej.
Dochodzimy do tzw. Basenu Kleopatry.
Jest to kamienna sadzawka z zatopionymi w wodzie kolumnami. Można się tam pluskać, pływać, ale za dodatkową opłatą 100 LT. No bez przesady! za kilka minut taplania się w wodzie wśród tłumu rosyjskich turystów? Zostaje więc pstryknąć tylko zdjęcie i iść dalej.
A dalej to już prawie nie ma ludzi. Przechodzimy koło dużego gmachu muzeum - dawnej świątyni Apolla i zmierzamy do teatru.
Znów trzeba podejść na zbocze i oto w pełnej krasie ukazuje się wspaniała budowla.
Co prawda to już któryś tam teatr z kolei, ale ten jest przepiękny. Słyszymy polskie głosy i okazuje się, że to polska wycieczka. Trochę podsłuchujemy opowieści przewodnika, ale oni po chwili idą oglądać białe wodospady, a my trochę dłużej chłoniemy atmosferę tego miejsca.
Siadam na kamiennym stopniu i myślę jak tu było w II i III w. - na który to czas przypadał okres świetności tego kompleksu.
Ruszamy jednak dalej. Schodzimy na wschód, w kierunku starożytnej zabudowy Hierapolis.
Uwagę przykuwa brama Domicjana - główna brama do miasta,
a za nią ulica główna z latrynami miejskimi.
Znów magiczne miejsce i my prawie sami.
Sporo tam jeszcze wartych zobaczenia miejsc i ruin, zachęcam do spaceru w to miejsce, a nie tylko baseny i teatr.
Nieźle już głodni wracamy tą samą drogą, bo piękna jest i nie ma co kombinować na około.
W sumie wycieczka zajmuje nam ok. 4 godzin.
Po zejściu zachodzimy do restauracji z tarasem widokowym na Bawełnianą Twierdzę i w tych przepięknych okolicznościach przyrody delektujemy się obiadem, później lody i wracamy na nasz kemping. Tu mała niespodzianka, obiekt szykują na wesele - noo, nie wiem, średnio nam się to widzi, bo noc może być z głowy, ale pocieszam żonę, że może załapiemy się na tureckie wesele.
Tymczasem pływamy sobie w basenie z widokiem na okolicę i jest oczywiście pięknie. Na wesele nie załapaliśmy się, ale było to tyko krótkie przyjęcie i zupełnie nie sprawiło żadnego kłopotu.
Przy aucie mamy całkiem niezły zasięg wi-fi, możemy więc posłuchać naszego ulubionego Radia Nowy Świat, a wieczorem leci właśnie "Piosennik" Andrzeja Poniedzielskiego... i cóż trzeba więcej do szczęścia w tym momencie?
7.09. poniedziałek
Pogoda wiadomo - piękna, basen z fantastyczną wodą (chyba ozonowana, bo bez przykrego zapachu), widoczki - zadanie na dziś to rekreacja. W dalszym ciągu jesteśmy tu jedynymi turystami. ruszam na kilkukilometrowy jogging po okolicy, a później pływamy, opalamy się na leżaczkach, czytamy, gramy w remika (jak z resztą codziennie .
Pytam pracownika, który przechodzi obok nas, czy można pić wodę, która jest w kranach, ale twierdzi, że lepiej nie i że nam przyniesie taką dobrą. Daję mu więc kanisterek 10 l i za chwilę mamy dobrą wodę. W podzięce daję mu 5 LT, a on za chwilę przychodzi i przynosi nam ciepłą, wielką tortillę z jakimś nadzieniem - trochę ostre i zielone, ale nawet dobre. W sumie potraktowaliśmy to jako obiad i wystarczyło bez problemu.
Skoro mieliśmy darmowy obiad, to możemy wybrać się na kawę do miasteczka.
Wybieramy kafejkę z tarasem widokowym i zamawiamy kawę oraz baklawę.
Słodkie to niemożliwie, ale to tradycyjne słodkie ciasto, więc trzeba było spróbować. Spacerujemy po miasteczku szukając jakiegoś sklepu lub straganu z owocami, ale z tym jest spory kłopot. Znajdujemy w końcu mały stragan z kiepskimi owocami i wygórowanymi cenami, ale na upartego można było coś tam wybrać; i tak mija kolejny dzień w pięknych okolicznościach przyrody...
c.d.n
daro35 - 2020-09-30, 23:06
Przepraszam że w twoim wątki ale ....Byłem tam,byłem
a teraz burza mózgu,to wjazd na prom w Cannakale,piękne czasy
Halicz - 2020-09-30, 23:42
daro35 napisał/a: | Byłem tam,byłem |
Noo - koń jak się patrzy
gryz3k - 2020-10-01, 18:19
Jesteśmy fanami Turcji. Zupełnie nie rozumiem tych, którzy kolejny raz jadą do Grecji w której niewiele jest do zobaczenia a ceny zwalają z nóg gdy za miedzą jest kraj pełen starożytnych budowli, z piękną naturą, niskimi cenami i bardzo przyjaznymi i uczciwymi ludźmi. Jeśli chodzi o miejsca gdzie można łatwo dojechać kamperem Turcja wymiata.
Gruzja ma fajne góry ale Turcja też nie od macochy. Można wejść nawet na 5-tysięcznik.
Bim - 2020-10-01, 19:26
gryz3k napisał/a: | Jesteśmy fanami Turcji. Zupełnie nie rozumiem tych, którzy kolejny raz jadą do Grecji w której niewiele jest do zobaczenia a ceny zwalają z nóg gdy za miedzą jest kraj pełen starożytnych budowli, |
Ja nie staram się zrozumieć ludzi którzy maja jakieś swoje preferencje
Turcja stała się modna bo kurs liry jest najniższy od lat.
Turcje trzeba zobaczyć , ale ile razy można ogladać? konie ,kamienie ,kopce ,wapienie, słuchać "popu" mułzumańskiego z rana z głośników
Bujać się w szukaniu darmowych pięknych widoków na plażach o browarach i innych uciechach nie wspomnę
Grecja pod względem plaż i swojego klimatu zwłaszcza po sezonie jest narazie nie do pobicia
gryz3k - 2020-10-01, 19:41
Bim napisał/a: | Grecja pod względem plaż i swojego klimatu zwłaszcza po sezonie jest narazie nie do pobicia |
A co można zarzucić tureckim plażom z których widać greckie wyspy?
W zeszłym roku za podziwianie tych plaż z okien zaparkowanego przy nich kampera jeden z kolegów zapłacił 300 euro. A w Turcji luz blues.
Bim napisał/a: | Turcja stała się modna bo kurs liry jest najniższy od lat. |
Ja byłem w Turcji również zanim stała się modna. I to nie na handel a motocyklem tak ze 16 lat temu.
Bim - 2020-10-01, 19:48
gryz3k napisał/a: | Ja byłem w Turcji również zanim stała się modna. I to nie na handel a motocyklem tak ze 16 lat temu. |
Też byłem tylko z niewiadówką i zamarzyło mi się pojechać poza biznesowe miasto do którego regularnie jeździłem 3 razy w roku wtedy, byłem młody i mniej wybredny urzekli mnie ludzie nie widok z brzegu morza na Grecję bo jest nie porównywalnie zabudowany
chemik - 2020-10-01, 20:23
przejechaliśmy Turcję bardzo dokładnie w roku 2019 ( około 10 000 km) - byliśmy na pięknych plażach , zobaczyliśmy piękne zabytki, góry i widoki zapierające dech w piersiach, jedliśmy wspaniałe jedzenie - w każdym kraju można spotkać coś wspaniałego - i czuliśmy się całkowicie bezpieczni - bezpieczniej niż w Grecji ...każdy znajduje coś dla siebie.
Jak czas pozwoli, to zdobędziemy się na opisanie swojej wyprawy ..
Czytam na razie , zobaczyłem miejsca , gdzie byliśmy - fajnie sobie przypomnieć !
piwo zasłużone!
Halicz - 2020-10-01, 20:48
Dziękuję Wszystkim za słowa uznania .
Byłem w Grecji rok temu, teraz w Turcji - każdy kraj ma swoje zalety i piękne miejsca. Turcja wygrywa cenami, swobodą nocowania... i chyba też ilością, i różnorodnością walorów turystycznych, ale ekspertem nie jestem - wszystko jest kwestią gustu... i wiecie co? to bardzo dobrze, że różne rzeczy się różnym ludziom podobają - świat jest wówczas bardziej kolorowy
SalutElla - 2020-10-01, 21:22
Czekam na dalszą relację, bo fajnie się ją czyta i ogląda zdjęcia, zwłaszcza gdy parę lat temu przymierzaliśmy się do tego kierunku, ale nie wyszło. Tak więc ciągle jest w sferze naszych planów i marzeń.
Za to co do tej pory stawiam i proszę o ciąg dalszy.
Halicz - 2020-10-01, 22:00
c.d. 5
8.09. wtorek
Rano z żalem opuszczamy urokliwy kemping. Wcześniej oczywiście pełny serwis kampera i jedziemy w kierunku Antalya, czyli dość daleko na południowe wybrzeże. Upatrzoną mam miejscówkę przy plaży koło Manavgat. Temperatura znów dochodzi do 41 C. Jedziemy dobrą drogą, prawie cały czas dwujezdniową, co ma tę wadę, że jak się człowiek pomyli w skręcie, to trzeba sporo nadłożyć, żeby zawrócić, a na tej trasie przytrafiło się to nam dwukrotnie. Może to wina Jacka Reacher'a, bo czasami zbyt mocno zasłuchani jesteśmy w opowieść o działaniu tego superbohatera, no ale właśnie akcja powieści osiągnęła kulminacyjny moment...
Dojeżdżamy na wybrzeże i wjeżdżamy w dzielnicę wielkich, nowoczesnych hoteli. Nasz cel jest w lasku na przeciwko jednego z takich molochów. Lasek sympatyczny, pustawy, ale dużo tu śmieci, a do plaży spory kawałek drogi wiodącej przez piaszczystą wydmę. Decydujemy więc, że jedziemy bliżej plaży. Zatrzymujemy się przy samej plaży, obok kilku samochodów i z rozkoszą wskakujemy do morza. Woda wręcz grzeje! Miejsce super, szkoda, że nie ma natrysków. Po kąpieli dołączam do ekipy grającej w siatkówkę plażową. Okazało się, że to Rosjanie - jest ich tutaj całe mnóstwo. Nawet szyldy w sklepach są pisane cyrylicą.
Usatysfakcjonowany grą wracam do kamperka, a tu przychodzi jakiś chłopina w mundurku i oznajmia, że kamperem stać tu nie można i kropka. Trudno - przejeżdżamy ok. 500 m i parkujemy na bezpłatnym, dużym parkingu, też bezpośrednio przy plaży. Jest tu trochę aut, ale atutem tego miejsca jest ogólnodostępne wc z bieżącą wodą oraz natryski na plaży.
Niestety, im później, tym przyjeżdża coraz więcej ludzi. Jest dość hałaśliwie i trochę męcząco. Mimo wszystko miejsce bardzo nam odpowiada.
Kamper stoi tuż przy plaży,
woda w morzu jest rewelacyjna, plaża i parking są codziennie sprzątane (36.746052, 31.467849. Free. Woda dostępna z kurka przy ścianie wc, natryski, dość czysto. Przejechane 4 248 km).
Podróż i upał nieźle nas wymęczyły, ale wieczorem wybieramy się na spacer w kierunku miasta w poszukiwaniu jakiegoś sklepu. Niestety, w promieniu 4 km, sklepu nie ma - więc wracamy i mimo hałasu zasypiamy szybko.
9.09. środa.
Jak tu jest pięknie, gdy wstaje ranek! Cisza, mało ludzi, słońce
i piękne morze.
Postawiamy zwiedzić okolicę na rowerach, znaleźć jakiś sklep i uzupełnić zapasy jedzenia, a szczególnie picia. Ściągam z bagażnika zakurzone rowery, a tu niemiła niespodzianka - w moim rowerze trzeba wymienić dętkę. Dobrze, że mam zapasową. Wymieniam i ruszamy w kierunku miasta. Jedziemy ścieżką rowerową, która doprowadza nas do kolejnego kompleksu hoteli. W końcu znajdujemy sklep, a później przy małym biurze agencji turystycznej, stragan z owocami, przy okazji otrzymujemy ofertę na wycieczkę po okolicznych atrakcjach. Oczywiście specjalnie dla nas - zniżka, bo już za 30 €/os - całodzienna wycieczka z obiadem, zwiedzaniem ruin i wioski, gdzie uprawia się pomarańcze, rejsem do wodospadów Manavgat. Cena, rzeczywiście, nie wydaje się być wygórowana, ale jednak wolimy indywidualne zwiedzanie. Nie wiem, czy ktoś miał okazję chodzić w maseczce, gdy grzeje słonce i jest 41 C? Masakra! A będąc w grupie na takiej wycieczce musielibyśmy wytrzymać tak przez cały dzień - dzięki, ale nie skorzystamy.
Trzeba przyznać, że społeczeństwo tutaj jest zdyscyplinowane - prawie wszyscy przestrzegają nakazu używania maseczek w przestrzeni publicznej - dlatego unikamy miast. Na szczęście nie jest to wymagane na plaży.
Wracamy trochę inną ścieżką rowerową, wzdłuż rzeki Manavgat,
po której pływają statki turystyczne. Szczególnie jeden zwraca naszą uwagę.
Właśnie ruszył w rejs w kierunku morza, a wrzaski w j. rosyjskim słychać na kilka kilometrów. Statek jest też szczególne paskudny. Z przodu ma zamontowaną wielką, połyskującą złotem, skrzydlatą, statuę, na rufie wielki biały posąg Zeusa (chyba), 4-ro piętrowy pokład, górny kryty strzechą, a ponad to wyrastają 4 maszty. Wygląda jak zlepek murzyńskiej wioski z żaglowcem, kiczowatą świątynią i domu towarowego z lat 70. No ale pływa i daje ludziskom radochę, bo kwiczą i wyją do spółki z hałaśliwą muzyką na maxa.
Zażywamy oczywiście kąpieli,
woda jest fantastyczna.
Niedaleko nas znajduje się bar na plaży, postanawiamy pójść na obiad. Wchodzimy - o fajny nawet wybór dań. Głośno naradzamy się, co by tu wybrać, gdy podchodzi do nas rodak i doradza co, jego zdaniem, jest najlepsze. Idziemy za jego radą, ale tu zong! to nie bar dla nas, tylko dla gości z pobliskiego hotelu, a oni to wszystko mają w ramach all inclusive. Nie mamy opasek na rękach - nie ma jedzenia. Kupić się nie da i kropka. Ok. - zrobimy obiad w kamperku - wychodzimy, ale dogania nas rodaczka i proponuje, że nam odstąpi swoją porcję jedzenia bo oni i tak tego wszystkiego nie przejedzą..., no głupio i niegrzecznie byłoby odmówić. Otrzymujemy więc solidną porcję całkiem smacznego obiadu.
Jeszcze raz dosiadamy nasze dwa kółka i,
tym razem, jedziemy wzdłuż plaży ku ujściu rzeki Manavgat do morza. Wg. Google, jest tam ponoć jakiś sklepik - a mnie się zamarzyło w tym upale zimne piwo. Przejeżdżamy obok placu budowy - wielkie wywrotki, koparki, spychacze - wygląda na to, że powiększają parking, a także montują specjalne miejsca przeznaczone do biesiadowania. Turcy to uwielbiają. Spotkania w gronie rodzinnym lub przyjaciół przy grillu, prawie w każdym możliwym, a nawet i niemożliwym miejscu, to chyba ich ulubione hobby, a wręcz życiowa pasja. OK - nikt nie jest doskonały...
Pedałujemy w upale dzielnie dalej, gdzież ten sklep? Widzimy jakąś krzywą konstrukcję, coś jakby starą szopę, kilka krzesełek, ale nikogo nie ma. Już mamy wracać, ale oto gna do nas pani i zaprasza do środka. Widok nie zachęca do kupowania czegokolwiek, ale pytam o zimne piwo - owszem jest! ale życzy sobie 3 €. Może to nie majątek, ale uważam, że w takich warunkach to za dużo i postanawiam wybrać się na dłuższą przejażdżkę do miasta. Po przejechaniu ok. 7 km docieram do zabudowań Manavgat i tutaj mogę zrobić zakupy w normalnym sklepie (a zimne piwo w promocji 11 LT).
Wieczorem znów zaczyna się zwiększony ruch na parkingu, hałaśliwa muzyka rozbrzmiewa do późnych godzin nocnych - taki urok ogólnodostępnych miejsc, niestety.
10.09. czwartek.
Leniuchujemy cały dzień. Kąpiel, słońce, czytanie itp. Najgorsze jest to, że lodówka przestała chłodzić. Palnik gazowy działa, a chłodu nie ma, to samo na zasilaniu akumulatorowym. Część produktów jest do wyrzucenia, bo przy temperaturze + 37 C, po kilkudziesięciu minutach wszystko jest ciepłe . Trochę za późno się zorientowałem, a wieczorem nie będę brał się do demontażu, bo jest z tym trochę czasochłonnej roboty. Mam też cichą nadzieję, że jak jutro ruszymy, to pod wpływem wstrząsów coś tam się odetka i będzie ok.
Wieczór i noc jest denerwująco hałaśliwa. Auta jeżdżą wte i wewte, gwar, muzyka - trzeba stąd uciekać.
11.09. piątek.
Raniutko podjeżdżam do wc, wypuszczam kota i tankuję wodę. Ruszamy do Kapadocji. Trochę z żalem opuszczamy to miejsce, bo można tu byłoby trochę pozwiedzać. Zobaczyć wodospady, ruiny w Side. Z drugiej strony, wszystkiego na jeden raz się nie da zwiedzić, może więc będzie to możliwe przy następnym przyjeździe tutaj.
Przed nami trochę ponad 500 km, bo musimy wjechać w głąb lądu. Po kilku kilometrach okazało się, że lodówka na szczęście działa! Po drodze mijamy liczne stragany z owocami (to częsty widok przy drogach w całej prawie Turcji), kupujemy przeróżne dorodne znane i mniej znane nam okazy - dojrzałe figi są doskonałe! Nigdy nie chciałem wcześniej ich jeść, bo kojarzyły mi się z mnóstwem pestek i czymś takim ciągnącym się między zębami, a tu taka pychota! (przy czym te zielone są lepsze od tych ciemnych).
Droga bardzo dobrej jakości, ale musimy pokonać Góry, więc dużo jest długich zjazdów i uciążliwych podjazdów. Gdzieś w przydrożnym barze, przy stacji paliw, jemy dobry i tani obiad, i zastanawiamy się czy na noc zatrzymać się gdzieś po drodze, czy jechać do GÖreme? Zobaczymy jak czasowo się wyrobimy.
Po prawej stronie, naszej drogi , w oddali widzimy dominujący szczyt - to Erciyes Dagi, wulkan znany w starożytności jako Argeus, trzeci co do wysokości szczyt Turcji (3916 m n.p.m.). To jemu Kapadocja zawdzięcza swój wygląd. Miliony lat temu nastąpiła jego erupcja, w wyniku której ziemie w promieniu setek kilometrów zalała gorąca lawa. Prawdopodobnie był to jeden z największych kataklizmów w dziejach Ziemi. Później powodzie, deszcze i wiatr wyrzeźbiły powierzchnię lawy, tworząc w niej głębokie doliny i korytarze, a wzgórza zamieniając w przedziwne stożki i kolumny.
Ziemia tutaj jest bardzo żyzna i sprzyjała rozwojowi rolnictwa. Mieszkańcy tych ziem odkryli też, że okoliczne skały nie tylko wyglądają jak zaczarowane, ale mają też dziwną właściwość: są bardzo miękkie i można w nich łatwo żłobić pomieszczenia, a nawet domy, ale w zetknięciu z powietrzem twardnieje; ma też doskonałe właściwości izolacyjne.
Jeszcze przed miastem zatrzymujemy się na punkcie widokowym i zachwycamy panoramą.
Widać wyraźnie jak płaskowyż został tu fantazyjnie wyrzeźbiony dłutem natury.
Ok. godz. 18 wjeżdżamy GÖreme.
Wygooglałem kemping z basenem - ech, rozpuścił się człowiek na dobre! i tam zmierzamy. Przejeżdżamy przez cmentarz! i jest nasz Kemping GÖreme, który znajduje się bezpośrednio przed wejściem do dolin z charakterystycznymi skalnymi stożkami - piękny widok (38.64771, 34.83912, basen, zjeżdżalnie, pełny serwis, warunki sanitarne przyzwoite, wi-fi. Przejechane 4 760 km).
Trochę, na wesoło, targuję się o cenę, bo żądają 150 LT za jeden dzień. Uzgadniamy, że za trzy noce zapłacimy 350 LT. Kemping sprawia przyjemne wrażenie. Jest tu dużo zieleni, pomiędzy miejscami parkingowymi rosną drzewa, ładny basen, ale tym razem z chlorowaną wodą. Podobnie jak na innych kempingach, ten również jest prawie pusty. Oprócz nas stoją jeszcze dwa kampery - jeden z Francji, drugi turecki, do tego może ze 2 - 3 małe namioty.
Na zaproszenie gospodarzy idziemy do recepcji i zostajemy poczęstowani tradycyjną herbatą. Chwilę rozmawiamy, pytamy o trasy turystyczne po dolinach i dostajemy mapkę okolicy, a także propozycję lotu balonem. Oczywiście o lotach balonem naczytałem się już wcześniej i miałem nadzieję, że uda się skorzystać z tej okazji... - wiem, wiem - to komercja, masówka itd., ale - po pierwsze primo - od dawna chciałem zobaczyć jak to jest lecieć balonem, a nigdy nie było okazji spróbować, po drugie primo - uwielbiam przestrzeń i widoki, a już Gór w szczególności, no i po trzecie primo - zawsze to jakaś przygoda w tak pięknych okolicznościach przyrody .
W necie wyczytałem, że żądają 150 €/os za taki godzinny lot. Pomyślałem, że gdyby udało się trochę ponegocjować ..., to kto wie... no i udało się Uzgadniamy cenę na 100 €/os - to też dużo, ale być tutaj i nie skorzystać z takiej okazji byłoby nie do wybaczenia. W sobotę lotów nie ma, będą w niedzielę - ok. choć na wszelki wypadek pytam, czy u nich 13 też jest pechowa, bo to będzie właśnie 13 września. Wpłacam 100 € zaliczki i możemy iść popływać w chłodnej, ale przyjemnej wodzie.
Ech, przyjemnie jest posiedzieć sobie wieczorem pykając fajeczkę i zachwycać się widokami skalnych iglic.
c.d.n nr 6.
ZbigStan - 2020-10-02, 07:23
Od dwóch lat mam wielką ochotę na podróż do Turcji. Może Twoją relacja pokona opór mojej żony, bo jak do tej pory jest przeciwna. Pewnie to czarny piar, uchodźcy, itp. Pozdrawiam.
Halicz - 2020-10-02, 08:23
ZbigStan napisał/a: | Może Twoją relacja pokona opór mojej żony, bo jak do tej pory jest przeciwna. . |
Wiem o czym mówisz, moja też była na początku wystraszona i niezbyt entuzjastyczna..
Ja uważam, że pod względem bezpieczeństwa, jest podobnie jak w innych krajach, czy nawet w PL.
Proponowałem tu na forum przed wyjazdem, że może ktoś chciałby dołączyć - tak na zasadzie luźnego towarzystwa - zawsze to trochę raźniej... - może następnym razem?
gryz3k - 2020-10-02, 12:15
Halicz napisał/a: | Ja uważam, że pod względem bezpieczeństwa, jest podobnie jak w innych krajach, czy nawet w PL. |
Sprawdźcie statystyki. Przestępczość pospolita w Turcji jest na znacznie niższym poziomie niż w większości krajów europejskich.
joko - 2020-10-02, 13:21
W kwestii oceny Turcji jako kraju przyjaznego i atrakcyjnego turystycznie przychylam się do opinii Gryz3k i podobnie jak On uważam, że w porównaniu do Grecji , mamy tutaj przepaść.
Grecja jest dla mnie największym rozczarowaniem i to zarówno w wydaniu hotelowym jak i kamperowym. Wynika to zapewne ze zbyt wygórowanych oczekiwań i mocno podniesionej poprzeczki . Na tym forum kierunek grecki (no może wespół z marokańskim) jest kierunkiem kultowym i cieszącym się chyba największym autorytetem ..... który w zderzeniu z rzeczywistością nie do końca daje radę .
Nie żebym miał coś do Grecji , jest tam sporo miejsc godnych uwagi i wartych przejechanych kilometrów, bardziej chodzi mi o tzw. całokształt.
Turcję odwiedzam , z krótszymi i dłuższymi przerwami, od jakichś 30 lat i mogę chyba powiedzieć , że znam ją w stopniu dobrym, a co najważniejsze mając za każdym nowym razem porównanie do poprzednich , jestem w stanie zauważyć i docenić jak się rozwija.
Pomimo tych kilkunastu razy , nigdy nie byłem w Turcji kamperem i jest to kierunek , który w obecnej chwili jest na szczycie listy miejsc , gdzie kamperem pojechać koniecznie muszę.
Haliczowi stawiam browarka, zasłużonego z powodu zarówno samego tematu jak i zawartej treści . Fajnie , że są jeszcze osoby , którym się chce poświęcać czas , aby inspirować innych.
Czytamy każdy nowy wpis i nakręcamy się na przyszłoroczny wyjazd, który najprawdopodobniej będzie w maju (oczywiście jak warunki i sytuacja na świecie pozwolą).
ZbigStan, moja żona też miała opory , ale znalazłem na to rewelacyjny sposób . Nie znam Twojej żony i nie wiem czy u Ciebie by się to sprawdziło , ale ponieważ to kobieta, więc szansa jest spora. Każdy nasza wizyta w Turcji (do tej pory tylko samolotem) , kończyła się dodatkową walizką , pełną ciuchów (głównie skór) , na powrocie. Z racji limitów wagowych zapędy zakupowe mojej żony musiały być siłą rzeczy hamowane. Wizja pełnego po sufit garażu w kamperze i brak znanego z podróży samolotem limitu, likwiduje wszystkie obawy i lęki
gryz3k - 2020-10-02, 14:02
joko napisał/a: | Wizja pełnego po sufit garażu w kamperze i brak znanego z podróży samolotem limitu, likwiduje wszystkie obawy i lęki |
W Turcji jest cała masa galerii handlowych z fajnymi cenami i dobrymi metkami. I żeby nie było są to metki oryginalne. Moja żona czuje się tam jak ryba w wodzie.
Suliki - 2020-10-02, 14:33
Cześć
Turcja jest fajna, jak ktoś ma ochotę zajrzeć to tu: http://suliktravel.blogspot.com/2016/ trochę pisaliśmy o pobycie w Turcji
Pozdrawiamy
Spax - 2020-10-02, 16:10
Poleciało Duuuuużo czytania - takie relacje mi się podobają najbardziej. Odkładam na wieczór - nie będzie nudy.
ZbigStan - 2020-10-02, 20:02
joko, pomysł dobry, spróbuję. Pozdrawiam.
SalutElla - 2020-10-02, 21:26
Czekam niecierpliwie na część relacji o locie balonem nad Kapadocją - piwko już w pogotowiu.
SZEJK - 2020-10-02, 21:45
Czytam jednym tchem, pióro takie lubię.
Piwko leci jak nic.
Halicz - 2020-10-02, 22:04
, spokojnie, spokojnie, jeszcze trochę, a przestanę być skromny
dziś opis tylko dwóch dni z pobytu w Kapadocji.
jb - 2020-10-02, 22:25
fajnie pisać wcale nie jest tak prosto
zasłużone piwo
Halicz - 2020-10-02, 22:43
c.d. 6
12.09. sobota.
Raniutko wchodzimy w dolinę. Mamy ze sobą picie i jakąś kanapkę. Nasza mapka jest bardzo mało dokładna, więc nawet nie wiemy dokładnie jak nazywa się dolina, w którą wchodzimy, ale jest wyraźna ścieżka, są skalne stożki i wykute w nich pomieszczenia.
Zadziwiają proste linie, gładkie ściany i wielkość tych pomieszczeń. Niektóre są z nich wykorzystywane do dziś.
Niektóre jako garaże, inne jako magazyny czy szopy, a w niektórych do dziś mieszkają ludzie.
Trochę kluczymy pomiędzy skałami, stożkami i małymi poletkami z różnymi uprawami. Raz wyżej, raz niżej. Natrafiamy na ścieżkę, która prowadzi nas w górę doliny, staję się coraz węższa, aż zamienia się w dno wyschniętego potoku o wysokich , stromych skałach.
Wchodzimy w długie i wąskie, wyżłobione w skałach wodą i rękami człowieka korytarze. Nad nami piętrzą się bielejące w słońcu ściany. Czasami trafiamy na drabiny,
po których wchodzimy coraz wyżej.
W końcu docieramy do miejsca, gdy nie da się już iść dnem koryta, jest zbyt wąsko i nisko - wychodzimy na ścieżką biegnącą powyżej obok. Zawędrowaliśmy na samą górę doliny, zataczamy pętlę w lewo i szukamy zejścia inną doliną. Zachwycamy się widokami, bo jesteśmy wysoko i mamy fantastyczne widoki na całą okolicę.
Coś zupełnie niespotykanego gdzie indziej. Takie góry schowane wewnątrz ziemi.
We wszystkich stożkach i skałach widać otwory - przypomina to trochę kopce termitów skrzyżowane z serem szwajcarskim. Trochę kluczymy, natrafiamy na "ślepą uliczkę" ścieżka kończy się bardzo stromym, skalnym stokiem, więc zawracamy i w końcu znajdujemy wyraźną drogę gruntową, którą schodzimy i wracamy na nasz kemping. Krótki relaks w basenie i idziemy do miasteczka na obiad i zakupy.
Tutaj, niestety, w knajpkach ceny prawie 2 x wyższe niż wcześniej spotykaliśmy, pomimo że większość świeci pustkami, ale znajdujemy lokalny kebab w cenie 9 LT za zestaw. Ręczę, że można się najeść jednym wrapem. Ja kupiłem dwa, bo głód mi doskwierał, ale nie dałem rady. Spacerujemy po miasteczku, zaglądamy do różnych sklepików, fundujemy sobie wyciskany sok z granatu i pomarańczy oraz lody. Dziwne, ale trochę trudno znaleźć stragan z owocami, ale w końcu się udaje. W tym czasie niebo zaciągnęło się groźnymi chmurami i zaczyna mocno wiać. W oddali jakby zagrzmiało. Szybko więc wracamy do kampera. Czyżby miała być burza? Błysnęło kilka razy i huknęło, spadło kilka kropel z chmur i po sprawie.
Wieczorem przychodzi do nas właściciel obiektu i dogadujemy sprawę jutrzejszego lotu balonem. Dopłacam resztę kwoty (nie może być w lirach tylko w € ). Rano musimy być gotowi na godzinę 4:45. Oby była tylko ładna pogoda.
13. 09. niedziela.
Trochę nerwowo spaliśmy, żeby nie zaspać, ale w końcu budzi nas kukułka mojego telefonicznego budzika. Jest 4:15 i całkowicie ciemno, na szczęście świecą gwiazdy, więc pogoda jest OK. Ponoć w ramach lotu balonem mamy dostać na początku śniadanie, a po locie szampana. Czyli możemy wyjść bez posiłku (dla mnie ranek bez śniadania jest absolutnie nie do przyjęcia). Wychodzimy przed kemping i po chwili podjeżdża po nas bus. Mierzą nam temperaturę - jest OK. Jedziemy do miasteczka na taki jakby punkt zborny. Zajeżdżają liczne, podobne do naszego busy, a nawet autobusy. Trwa chyba logistyczna narada, kogo gdzie upchnąć. Obok drogą pomykają terenowe auta z przyczepami, na których przewożą kosze balonów. My w międzyczasie wypełniamy jakieś deklaracje covidowe i w końcu nasz bus rusza w dolinę niedaleko naszego kempingu. Na miejscu widzimy jak gazowe palniki nagrzewają powietrze w wielu balonach.
Jest jeszcze ciemno, więc widok wielkich, podświetlanych płomieniami czasz, sprawia duże wrażenie.
Do tego dochodzi specyficzny huk z dysz palników, ruch ekip kręcących się wokół, długie cienie na białych zboczach, jaśniejące niebo... - super. W końcu wdrapujemy się do kosza. Nasz kosz może pomieścić 12 osób + pilot. Są też balony do których wchodzi nawet 20, a inne mniejsze zabierają 4 osoby. Krótki instruktarz od pilota, jak należy zachować się w razie lądowania lub zahaczenia o skały?!, i jako jedna z pierwszych załóg wzbijamy się w przestworza.
Myśleliśmy, że będzie chłodno, ja nawet ubrałem polara, ale jest ciepło, a gdy pilot odpala palniki, jest gorąco. Lot jest bardzo spokojny i nawet nie czuje się tego, że się leci. Wznosimy się obserwując na wszystkie strony okolicę , jeszcze zatopioną w mroku ustępującej nocy. Widzimy dziesiątki wznoszących się balonów z świecącymi od czasu do czasu kolorowymi bańkami powłok
- tak jakby ktoś dmuchał przez słomkę w mydlaną wodę i uwalniał całe mnóstwo kolorowych baniek...
na tle skalnych stożków i ścian Kapadocji wygląda to bajkowo. Płyniemy w przestworzach, raz wyżej, raz niżej dotykając prawie skał i zanurzając się w wąskie kaniony. Czasami zbliżamy się do innych balonów, pozdrawiając się wzajemnie, z jednym nawet się lekko zderzamy czaszami, ale widać, że to zamierzony spektakl - dla lepszego efektu. Z dołu machają do nas radośnie ludzie zgromadzeni licznie na szczytach niektórych pagórków, pstrykają zdjęcia..., a tam młoda para robi sobie sesję z balonami i stożkami w tle, a tu jakaś celebrytka pręży się i pozuje na wszystkie możliwe sposoby..., a my już wznosimy się w stronę właśnie wschodzącego słońca,
które wynurza się właśnie ponad skałami i oświetla nas swoim blaskiem i ciepłem, a w dole skały nabierają barw.
Jedne białe, inne różowe, a jeszcze inne zielonkawe (malachitowe?)...
Czy warto wybrać się na taki lot? myślę, że tak. Zawsze to jakieś nowe doświadczenie i na pewno zapadnie na długo w naszej pamięci. Po godzinie lądujemy na platformie przyczepy. Pilot żegna, dziękuje za lot i proponuje za 200 LT pendrive'a z filmem nagranym podczas lotu. Szampana nie ma, ani nie było rano śniadania - może to przez Covid, dlatego pewnie i cena została obniżona, ale nam to nie przeszkadza. W busie otrzymujemy certyfikaty, że odbyliśmy lot balonem. Odwożą nas pod kemping i mamy właściwie jeszcze cały dzień do dyspozycji.
Trochę jesteśmy zmarnowani wczesnym wstawaniem, ale zjadamy śniadanie i po kąpieli w basenie, i krótkim odpoczynku wsiadamy na rowery i ruszamy boczną drogą do Cavusin. To tylko kilka kilometrów, ale znów robi się upalnie, więc nie ma co przesadzać z dystansem. Jedziemy piaszczystą drogą i co rusz mijają nas quady, które są istną zmorą tej krainy. Całe szczęście, że nie ma za wielu turystów i większość z tych ryczących i kurzących maszyn jest unieruchomiona na placach, bo strach byłoby tu jeździć rowerem, nie wspominając już o hałasie. Mieliśmy okazję widzieć dziesiątki wypożyczalni quadów, stało tam po kilkadziesiąt sztuk w każdej, a może i więcej - tragedia. Już wolę konie - bo tych też sporo się spotyka na szlakach.
Zbliżamy się do miasteczka, już z daleka widzimy "dziurawe skały".
Zaraz przy wjeździe natrafiamy na stragany i sklepiki z pamiątkami, ruch prawie zerowy. Malika wypatruje piękną żabkę z kamienia (zbieramy żabki zakupione podczas naszych podróży), która oczywiście kupujemy, do tego doszedł "hand made" tradycyjny dzbanek do wina. Wjeżdżamy, a właściwie wchodzimy, pchając rowery wąską i stromą drogą na szczyt wzniesienia górującego nad miastem, którego zbocze jest dziurawe jak ser szwajcarski. Po drodze wstępujemy do domu w skale,
który jest ciągle zamieszkały (wstęp 5 LT).
Tuż przy szczycie jest ścieżka prowadząca do greckiego monastyru w skale. Nie jest tam zbyt bezpiecznie, bo drewniany pomost przymocowany do stromej skały, po którym trzeba przejść, jest chyba też z czasów gdy mieszkali tu jeszcze jaskiniowcy (tak kiedyś nazywano ludność zamieszkującą te tereny).
W wykutym w skale monastyrze zauważyć jeszcze można stare freski, kolumny,
no i roztacza się stamtąd przepiękny widok.
Trochę jeszcze kręcimy się na szczycie wzniesienia, a następnie zjeżdżamy w dół w poszukiwaniu jakiejś knajpki, gdzie można zjeść obiad. Niestety, większość jest zamknięta, więc wracamy do Goreme i tam idziemy na obiad oraz kupujemy owoce.
Wieczorem dopada mnie jakaś mała niemoc, coś tam chyba z żołądkiem, nawet podwyższona temperatura, pakuję się szybko do łóżka i na szczęście dolegliwość szybko mija.
14.09. poniedziałek.
Rano czuję się dobrze. Czas na zmianę miejsca. Pakujemy się, serwis kampera i zanim opuścimy Kapadocję na dobre, odwiedzamy jeszcze sławną Dolinę Miłości.
Najpierw podziwiamy ją z góry, a później trochę wracamy i wchodzimy do środka. Nazwa ponoć nawiązuje do form skalnych, przypominających w wyglądzie część anatomiczną charakterystyczną dla mężczyzny... noo - imponujących rozmiarów, ma się rozumieć.
Inni mówią, że to raczej szparagi, a jeszcze inni, że zwykłe kolumny - ech skojarzenia - kto by tam nie miał ich...
Wycieczka pomiędzy skałami jest urokliwa. Spacerujemy prawie w samotności, bez pośpiechu, tu przystaniemy, tam robimy zdjęcie, tam się trochę pośmiejemy... ,
znów fantastyczne miejsce.
Zapewne takich miejsc jest w Kapadocji jeszcze mnóstwo, na kilka dni zwiedzania, ale warto sobie coś tam zostawić na następny przyjazd. Po godzinie spaceru wracamy do naszej Żaby,
która stoi pięknie zaparkowana na tle skalnych domów,
wypijamy kawę i ruszamy w kierunku Ankony.
Ładna, prosta droga mija szybko, oczywiście towarzyszy nam w niej nasz powieściowy bohater Jack Reacher, który rozwiązuje kolejną skomplikowaną kryminalną zagadkę. Dość późno, bo ok. godz. 20 zatrzymujemy się na noc na dużym parkingu, koło parku (39.50052, 31.60561, jest tu woda w kranach, kosze na śmieci, przydrożna restauracja. Free. Przejechane 5 183 km), jest to ok. 10 km przed Aivrihisar.
c.d.n. nr 7.
Halicz - 2020-10-04, 01:08
c.d. nr 7.
15.09. wtorek.
Noc minęła w miarę spokojnie, tylko odgłosy przejeżdżających aut z pobliskiej drogi były trochę dokuczliwe. Ruszamy ok. 8:30 w kierunku Morza Marmara. Po drodze tankuję chyba po najniższej dotychczas cenie, bo za litr ON płacę 5,40 LT - czyli 2,70 zł, na stacji z muszlą w logo. Na niektórych stacjach jest jeszcze taniej, ale gdzieś wyczytałem, że lepiej tankować na tych ze znanych sieci, typu Shell czy BP, niż na "no name", bo można naciąć się na paliwo przemycane z Iranu, które ponoć, jest fatalnej jakości.
Oprócz tankowania sprawdzam jeszcze ciśnienie w oponach i tu mała konsternacja. Kompresor ma cyfrowy wyświetlacz, ale wyskalowany w PSI, ożeż ty! , żadne bary, atmosfery, czy paskale tylko PSI. Na czuja wszędzie ustalam po 60 tych PSI, bo mniej więcej tyle było w każdym kole. Dopiero nieco później mnie oświeciło, że wystarczyło spojrzeć na kompresor, który wożę ze sobą , tam manometr jest pięknie i wyraźnie wyskalowany we wszystkich tych jednostkach i wszystko byłoby jasne.
Tymczasem jedziemy sobie na zachód. Ostatni odcinek nieco boczną, malowniczą drogą przez Góry, tuż obok ładnego i dużego jeziora Iznik Golu. Za miejscowością Yalova jedziemy marną i wąską drogą, blisko jednostki wojskowej, i dojeżdżamy ok. 13 godz. na miejsce noclegu, koło zamkniętej restauracji. Jest to coś w rodzaju parku, na całkowitym zadupiu, ale bliziuteńko plaży (40.693005, 29.367241.
Ogólnodostępne wc z bieżącą wodą, natryski na plaży, kosze na śmeci. Free. Przejechane 5 531 km). Z okna kampera widzimy Morze Marmara. W sumie jest tu ładnie, ale śmieci całe mnóstwo, no i nie za bardzo jest gdzie rozstawić stolik i krzesełka.
Idę rozglądnąć się po okolicy, a Malika szykuje obiad. Okazuje się, że nieopodal jest mały bungalow zamieszkały przez Hansa - Niemca, który zaprasza nas po obiedzie na kawę. Idziemy więc i chwilę rozmawiamy. Trochę opowiada nam o okolicy, a także o tym, że w restauracji obok, wieczorem odbywają się dyskoteki, ale jemu to nie przeszkadza w śnie - hmm, no zobaczymy. Dziękujemy za gościnę i postanawiamy pójść ok. 700 m, za wskazaniami Google, do sklepu. Niestety, sklepik jest nieczynny, ale nie jest to takie dla nas istotne. Wracamy i idziemy popływać w morzu. Plaża jest, niestety, zaniedbana, niezbyt ładna, jakaś taka szara. Jest tu wysunięty w morze plastikowy pomost, z którego można po drabince zejść do wody. Na dodatek znów mocno wieje, ale mimo wszystko trochę się pluskamy
i wygrzewamy w słońcu na leżaczkach.
Ładny jest tu zachód słońca, bo chowa się ono w morzu, więc widok jest wart obejrzenia, co czynię przy fajeczce.
Zastanawiamy się, czy nie zostać tu dwóch dni, ale w końcu decydujemy, że ciekawie byłoby jeszcze zobaczyć tureckie wybrzeże Morza Czarnego. Decydujemy, że jutro wyjeżdżamy. Wieczorem, rzeczywiście, dochodzą do nas odgłosy dyskoteki, ale nie są one głośne i nie ma dużego ruchu, można zasnąć bez problemu.
16.09. środa.
Rano serwis kampera i ok. godz. 9 wyjeżdżamy. Dziwnie nas ta nawigacja prowadzi. Najpierw potężny most przez zatokę (120 LT! - gdybym wiedział, to chyba pojechałbym na około). Później omijamy Stambuł od strony PN, po moście, którego nie mamy na mapie, a z którego widzimy Morze Czarne. Jedziemy autostradami, trzeba zapłacić na bramkach, jedziemy dalej - droga w którą mamy skręcić jest zamknięta, no i zaczyna się krążenie. W końcu sami już nie wiemy gdzie jesteśmy. Mam wrażenie, że jedziemy w przeciwnym kierunku, ba, nie wrażenie, ale pewność, bo widzę to po słońcu. I jak się nie wściec, gdy po kilkudziesięciu minutach trafiamy dokładnie na te same bramki, przy których już byliśmy wcześniej. Nawet panienka z okienka się zdziwiła, że to znowu my. Teraz już bardzo uważnie śledzimy drogowskazy i nadkładając sporo kilometrów dojeżdżamy do Pinarhisar. Tutaj jemy obiad i robimy większe zakupy, a później dość długa przeprawa przez Góry. Góra, dół, góra, dół, sporo zakrętów. Nie sądziłem, że tyle tego będzie, ale w końcu dojeżdżamy do Igneady nad Morzem Czarnym. Zatrzymujemy się na placu przy plaży.
Ni to kemping, ni parking.
Stoją dwa namioty, jeden kamper i przyczepa. Staję niepewnie, podchodzi gość w żółtej kamizelce i mówi, że można parkować, ale kosztuje to 30 LT za dzień. Jest możliwość podłączenia się do prądu, obok jest wc z bieżącą wodą i natryski (41.87908, 27.98898. Przejechane 5 932 km). Ustawiam Żabę bliziutko plaży, tak że widzimy z okna całą zatokę i morze.
Widać, że jest tu już po sezonie, o ile był w ogóle, bo pustki wokół.
Dla nas to dobrze. Idziemy na spacer piaszczystą plażą, są dość duże fale, ale plaża jest przyjemna, tylko wataha bezpańskich psów sprawia przykre wrażenie. W miasteczku też sporo się ich wałęsa wszędzie. Miasto jest niezbyt ładne, brzydka zabudowa bez charakteru. Trochę sklepów, straganów, ot - takie zagubione za górami miasto, do którego czasami ktoś zagląda.
Wieczorem dość mocno wieje i jest nawet trochę chłodno.
17.09. czwartek
Rekreacja.
Pluskamy się w dość wysokich falach, opalamy, czytamy.
Na obiad wybieramy się do niedalekiej i przyjemnej restauracji na plaży. Serwują tu dobrą rybę z rusztu, dobry deser, piwo i kawę. Biesiadujemy prawie sami przy dźwiękach przyjemnej muzyki i szumie fal. Coraz bardziej się nam tu podoba.
18.09. piątek.
Wyjeżdżamy dość wcześnie. Serwis kampera i przeprawiamy się ponownie przez Góry. W jednym z mijanych po drodze źródeł uzupełniam wodę pitną. Do Edirne można dojechać zwykłą drogą lub autostradą. My wybieramy tę zwykłą, wjeżdżamy do miasta i parkuję na ulicy niedaleko wspaniałego meczetu Selima. Meczet wpisany jest na listę UNESCO, uważany jest przez wielu za największe osiągnięcie architektury osmańskiej i najwybitniejsze dzieło Sinana. Powstał w latach 1569 - 1574. Budowla zadziwia rozmachem, zachwyca pięknem i misternością zdobień. Zbudowana jest z jasnoróżowego piaskowca, wydobywanego w Edirne. 18 mniejszych kopuł kieruje wzrok ku tej najpotężniejszej,
centralnej o średnicy 31,5 m, która wsparta jest na ośmiu wyniosłych filarach ustawionych w idealny krąg.
Najpierw wchodzimy na dziedziniec z fontanną i przepięknymi arkadami, by w końcu wejść do środka meczetu.
Buty oczywiście trzeba zostawić na zewnątrz.
Kroczymy po barwnych i grubych dywanach zachwycając się wnętrzem świątyni. Podziwiamy fantastyczne kopuły, ich zdobienia, grę świateł... koniecznie trzeba to zobaczyć!
Schodzimy zabudowanymi schodami na bazar, gdzie można kupić najróżniejsze różności: pamiątki, ubrania, buty, słodycze...
Wychodzimy z bazaru i schodzimy do miasta. Panuje tu świetna atmosfera. Co prawda jest spory ruch, ale taki raczej niespieszny. Mnóstwo sklepików,
straganów, wąskich uliczek z zakładami rzemieślniczymi
(jest np. ulica z samymi zakładami szewskimi). Nasze zdziwienie budzi strasznie duża ilość zakładów jubilerskich, które stoją jeden obok drugiego. Tak sobie wędrujemy. Zjadamy obiad,
kupujemy na wynos kilka rodzajów baklawy, której całe piramidy o przeróżnych kolorach, piętrzą się w szklanych szafach.
Kilka kroków dalej czujemy wspaniały zapach świeżomielonej kawy, aż trudno się oprzeć pokusie, żeby tam nie zaglądnąć. Oczywiście kupujemy kilka opakowań. W końcu wracamy do kamperka i zajeżdżamy w pobliże rzeki Tundży, parkujemy przy moście Meric (tzw. nowy most). Tak bardzo nowy to on nie jest, bo pochodzi z początku XIX w., choć wygląda na znacznie starszy. Miejsce jest urokliwe 41.66835, 26.55387. Bez infrastruktury, są kosze na śmieci. Free. Przejechane 6 114 km). Mamy piękny widok na most i rzekę. Moglibyśmy pojechać trochę dalej, przez bramę do pobliskiego parku, ale chyba właśnie go remontują, bo droga tam jest świeżo wysypana i trudno z niej zjechać gdzieś w bok - może w przyszłości będzie tam ładna miejscówka.
Zostawiamy naszą Żabę i idziemy na pobliski wielki, zadaszony bazar.
Setki stoisk z przeróżnymi artykułami.
Przede wszystkim odzież i buty. Ceny bardzo atrakcyjne, a niektóre rzeczy całkiem niezłej jakości z metkami znanych marek. Czy oryginalne? może i nie, bo podejrzanie tanie, ale i tak skusiliśmy się na kilka rzeczy i nie żałuję.
Wracamy do kampera na kawę i baklawę. Strasznie to słodkie, ale malutki kawałek da się zjeść.
Wieczorem most podświetlany jest czerwonymi lampami
- bardzo ładnie to się prezentuje.
Idziemy na nocny spacer po moście i z żalem żegnamy się z Turcją - jutro wyjeżdżamy w kierunku domu.
19.09. sobota.
Wyruszamy wcześnie i zmierzamy w kierunku granicy z Bułgarią. Tankuję do pełna, bo później będzie tylko drożej i dojeżdżamy do granicy, gdzie jest mała kolejka i trzeba trochę poczekać. Przychodzi celnik, pyta o papierosy i tytoń, zagląda do kilku szafek i możemy jechać - czyli szybko i sprawnie. Po stronie bułgarskiej zatrzymuję się na chwilę i kupuję ponownie winietę na 7 dni za 15 lewa. Jedziemy autostradą, gdzieś po drodze, w bardzo przyjemnej restauracji przy stacji paliw, zjadamy smaczny obiad i deser, i kontynuujemy podróż. Omijamy Sofię, kończy się autostrada. Dojeżdżamy do Drogoman, tutaj zbaczamy z głównej drogi i po kilkunastu kilometrach zatrzymujemy się przy "Drogomanstwo Błato". Jest tam mały placyk wśród zieleni (42.93716, 22.95152. Free. Bez infrastruktury. Przejechane 6 522 km). Nad nim wznosi się wyniosła, skalista góra.
Obok jest wejście do rezerwatu przyrody, coś w rodzaju mokradeł czy bagien, może torfowisko. Niestety, okres świetności ma to już dawno za sobą. Kładka, po której jedynie można się poruszać, już na początku jest mocno zdezelowana i przejście po niej jest prawie niemożliwe, no chyba że ktoś chce zaryzykować kąpiel w błocie. My nie ryzykujemy. Miejsce sympatyczne, co prawda blisko drogi, ale ruch tu niewielki i niedokuczliwy. Droga jest dobrej jakości, chyba niedawno remontowana.
Noc mija spokojnie, ale jest bardzo zimna, nad ranem tylko 4 C - co zmusza mnie do uruchomienia ogrzewania w kamperze. Kto by się spodziewał?
ZbigStan - 2020-10-04, 10:55
Halicz, Wielu kamperowców zainteresowałeś Turcją. Dobra relacja, stawiam . Pozdrawiam.
Halicz - 2020-10-04, 12:20
ZbigStan napisał/a: | Halicz, Wielu kamperowców zainteresowałeś Turcją. Dobra relacja, stawiam . Pozdrawiam. |
dziękuję..., tak sobie postanowiłem, że za każde piwo tutaj postawione, wypiję sobie wieczorkiem w domu.., ale chyba jednak odpuszczę
Turcja, ze wszech miar, warta jest tych kilometrów. Może mielimy to szczęście, że trafiliśmy właśnie na okres "bezludny" związany z pandemią, bo generalnie uciekamy od tłumów, dlatego tym bardziej jesteśmy Turcją zauroczeni i polecamy ten kierunek każdemu, kto dysponuje oczywiście trochę większą ilością czasu wolnego.
Halicz - 2020-10-04, 12:37
c.d. nr 8.
20.09. niedziela.
Rano ruszamy w kierunku granicy z Serbią. Pokonanie granicy zajmuje nam ok. 40 min., mała kolejka, kilka budek - bez specjalnych formalności. Jedziemy nudną autostradą, płacąc za przejazd na bramkach kartą kredytową. Po drodze obiad i w końcu, u schyłku dnia zajeżdżamy na kemping w Palic, koło Suboticy (46.10541, 19.73639. Pełny serwis, ale nie ma gdzie wylać szarej, 11 €).
Niby z opisu wynikało, że jest tu basen, ale dostęp do tej części kempingu jest zamknięty. Stoimy na małym placyku, niedaleko knajpki. Jest wi-fi. Oprócz nas nie ma nikogo. Warunki sanitarne takie sobie, natrysk zasnuty pajęczynami, nie ma ciepłej wody, brak kosza na śmieci.
Po tylu godzinach siedzenia w aucie, przyjemnie jest przejść się trochę po okolicy. Idziemy na zakupy do mijanego wcześniej sklepu. Wracając zbaczamy nieco, przechodzimy przez ciekawą, wielką bramę prowadzącą jakby do parku zdrojowego. Bardzo ładne zabudowania, zadbana zieleń. Dochodzimy do dużego jeziora,
którego brzeg jest ładnie zagospodarowany.
Kręci się tu sporo ludzi i jest taka przyjemna, świąteczna atmosfera. Idziemy brzegiem jeziora i wracamy na kemping. Wieczorem znów możemy posłuchać "Piosennika".
21.09. poniedziałek.
Trochę z niepokojem zbliżamy się do granicy z Węgrami. W necie wyczytaliśmy, że są wyznaczone tylko jakieś korytarze tranzytowe i czynne są tyko niektóre większe przejścia graniczne, co pewnie łączy się z koniecznością jazdy autostradą, czyli wykupienia, wcale nietaniej, winiety. Nie za bardzo mam na to ochotę, no ale zobaczymy.
Okazuje się, że bez problemów i jakichkolwiek formalności przekraczamy granicę i swobodnie możemy jechać dokąd chcemy. Oczywiście zjeżdżamy z autostrady i jakimś bardzo małym przejściem granicznym, w małej wioseczce w górach, przekraczamy granicę ze Słowacją. Przy wyjeździe jest tylko jakiś mały posterunek graniczny, na którym okazujemy dowody osobiste i jedziemy dalej. Po stronie Słowackiej nie ma nikogo.
Słowację również przejeżdżamy bez winiety, omijając autostradę i pod wieczór, przez przełęcz Glinne, Korbielów, wjeżdżamy do Polski.
Tuż przed zapadnięciem zmroku docieramy do naszego ulubionego miejsca nad Zalewem Mucharz (49.812951, 19.539528). Trochę kiepski dojazd, wąska i dziurawa droga doprowadza jednak na miejsce nad jeziorem z przepięknymi widokami. Zero zagospodarowania, ale warto. Nie wiem, jak tu jest w weekend'y, obawiam się, że może być spory ruch, ale teraz jest spokojnie - tylko dwóch wędkarzy moczy kije.
Rano przyjeżdża jakaś szkolna grupa młodzieży, która wsiada na kajaki i wypływają na jezioro. Fajnie mają, bo słoneczko sobie świeci przyjemnie, jezioro obfituje w różne zakamarki, zatoczki, wysepki, piękne widoki na Góry... - też musimy tu kiedyś przyjechać i "pokajakować". Moglibyśmy teraz, ale mija już miesiąc od wyjazdu z domu i widzę, ze żona chciałaby już wracać, więc nie nalegam i nie przedłużam.
22.09. wtorek.
Rano zaglądamy do Wadowic. Mamy tam ulubioną ciastkarnię "U Lenia", która reklamuje się, że mają najlepsze kremówki w mieście - i rzeczywiście, bezapelacyjnie - są najlepsze, a próbowałem wielu. Kto nie wierzy, niech spróbuje. Lokal znajduje się tuż za kościołem. Siadamy przy stoliku delektując się pysznymi kremówkami i kawą, mały spacer po ryneczku i sąsiednich uliczkach, wsiadamy w auto i pod wieczór jesteśmy szczęśliwie w domu.
Podsumowanie:
Ogólnie przejechane 8 133 km.
Wyjazd, w naszym odczuciu, bardzo udany. Wszelkie obawy mojej żony okazały się całkowicie nieuzasadnione. Mamy zamiar pojechać do Turcji ponownie - fantastyczny i wspaniały kraj, ale tym razem na pewno nie przez Rumunię, tyko przez Serbię (zdecydowanie lepsza i krótsza droga). Na pewno wiele miejsc warto zobaczyć ponownie i dokładniej, a do jeszcze większej ilości miejsc nie dotarliśmy w ogóle. Oby sytuacja polityczna i zdrowotna pozwoliły na wyjazd w tamtym kierunku w przyszłości.
Wszystkim, którzy dali radę przeczytać tę relację, gratuluję. Jestem otwarty na wszelkie sugestie i uwagi, a także chętnie udzielę wszelkich informacji. Jeszcze raz dziękuję za słowa uznania, piwa i inne miłe, aż nadto pochlebne, opinie.
Pozdrawiam
Halicz
LukF - 2020-10-04, 15:46
Ja zacznę.
Bardzo fajna relacja. Naprawdę. Masz tzw. lekkość pióra. Dlatego świetnie się Ciebie czyta. Do tego interesujące zdjęcia.
Co mnie zdziwiło w Waszym wyjeździe: dużo korzystaliście z kempingów. O ile są miejsca w Twojej relacji (Pamukale, ew.Kapadocja) gdzie zgadzam się z tym, to dziwię się jeśli chodzi o morze. Czy wynika to z posiadanego sprzętu tzn.kampera czy raczej lubicie wygodę którą daje kemping? Bo piszesz, że na plażach jest sporo miejsca do stania/ mieszkania ?
Wcześniej pisałem, że może przekonasz mnie w swojej relacji do wyjazdu do Turcji.
Nie Twoja wina, ale nie udało się Lecz raczej wynika to z tego co sam cenię a czego nie lubię. Kiedy byłem zimą w Hiszpanii to naturalnie porównywałem ją do Grecji. Czystość, porządek, wszystko poukładane (Hiszpania) kontra luz i trochę śmieci na plaży (Grecja). Jestem z biedą w stanie zdzierżyć to co jest w Grecji ( a np.w Bułgarii już nie) lecz śmieci, nieład i dyskoteki przy plaży w Turcji chyba by mnie przerosły. Ale może się mylę. Jeśli tak to proszę nie bijcie.
Dziękuję i pozdrawiam
I stawiam za całokształt jeszcze jedno piwo
Halicz - 2020-10-04, 20:02
LukF napisał/a: |
Co mnie zdziwiło w Waszym wyjeździe: dużo korzystaliście z kempingów. O ile są miejsca w Twojej relacji (Pamukale, ew.Kapadocja) gdzie zgadzam się z tym, to dziwię się jeśli chodzi o morze. Czy wynika to z posiadanego sprzętu tzn.kampera czy raczej lubicie wygodę którą daje kemping? Bo piszesz, że na plażach jest sporo miejsca do stania/ mieszkania ? |
Jeszcze raz dziękuję za miłe słowa.
Nie wybieraliśmy specjalnie kempingów. Jeśli akurat były w ładnym miejscu, to z nich korzystaliśmy, czasami nie było za free w okolicy, a nie chciało się nam szukać za długo - to przy tych cenach jakie tam są i pustce na kempingach - wybieraliśmy kempingi. Od czasu do czasu muszę to też robić aby opróżnić szarą, kota, napełnić wodą zbiorniki. W sumie nie liczyłem ile było za free, a ile płatnych - ale chyba tak pół, na pół.
Nie było też moim celem przekonywać kogokolwiek do wyjazdu do Turcji - może dało to szerszy pogląd jak tam było w tym roku, jak ja to odbieram. Chyba jest to rzecz gustu, kto co woli - a o gustach się wszak nie dyskutuje. Jestem też otwarty na każdy kamperowy kierunek świata i chętnie odwiedzę inne kraje i regiony, o ile nie wymaga to wiz - bo tego nie lubię .
MER-lin - 2020-10-05, 20:25
Moje odczucia odnośnie Turcji są podobne do Twoich. Piękny kraj, wspaniałe zabytki, sympatyczni ludzie. W tym roku tez planowałem wyjazd do Turcji, ale te szopki z chińską zarazą mnie zniechęciły. Może w przyszłym roku politycy się opamiętają i świat wróci do równowagi. Za ciekawą i barwną relację stawiam w pełni zasłużone piwko
gryz3k - 2020-10-07, 14:58
LukF napisał/a: | lecz śmieci, nieład i dyskoteki przy plaży w Turcji chyba by mnie przerosły. |
No tu mnie zdziwiłeś. Jak pisałem byłem w Turcji w sumie ok 3 miesięcy ale wspomnianych niedogodności jakoś nie zauważyłem. Na pewno nie więcej niż w Grecji.
LukF - 2020-10-07, 21:04
gryz3k napisał/a: | LukF napisał/a: | lecz śmieci, nieład i dyskoteki przy plaży w Turcji chyba by mnie przerosły. |
No tu mnie zdziwiłeś. Jak pisałem byłem w Turcji w sumie ok 3 miesięcy ale wspomnianych niedogodności jakoś nie zauważyłem. Na pewno nie więcej niż w Grecji. |
Na pewno???
Jeśli tak to Turcja dostanie szansę
Dominika - 2020-10-13, 23:11
Bardzo fajny tekst, wciągnął mnie na tyle, że przeczytałam ciągiem 😊😁
My też planujemy wyjazd do Turcji, wyjeżdżamy w połowie grudnia. Niektóre miejsca się pokrywają 😊 więc fajnie było przeczytać o Waszych odczuciach.
Pozdrawiamy cieplutko
Dominika - 2020-10-13, 23:14
dla Ciebie
Halicz - 2020-10-14, 13:56
Dominika napisał/a: |
My też planujemy wyjazd do Turcji, wyjeżdżamy w połowie grudnia. |
Pięknej podróży życzę i jeszcze piękniejszych wrażeń.., i trochę zazdroszczę zważywszy na tę pogodę jak jest za oknem...
No i dziękuję za miłe słowa i piwo
Comsio - 2020-10-14, 21:40
Dominika uważajcie na pogodę.
Potrafi zaskoczyć, w górnych partiach gór nap Bolu i za Ankarą , Kayzeri,Pazanti .
moskit - 2020-10-15, 00:24
bardzo fajna i praktyczna relacja zasłużone
Lutek - 2020-10-16, 13:46
Witam, my też planowaliśmy w tym roku Grecję później Bułgarię ale przez tego całego korona-świrusa brak było konkretnej decyzji. Dominika piszecie że wybieracie się w grudniu , pomyślałem że raźniej by było w dwie załogi , ja i moja żona 50+ pozdrawiam Piotr
Zbyszek51 - 2020-11-02, 10:14
My planujemy wyjazd podobną trasą na luty - marzec. Jak myślicie do Ducato L2H2 - jakie założyć opony zimowe czy wielosezonowe?
LukF - 2020-11-02, 15:57
Jeśli jeździsz kamperem na narty w ośrodki Alpejskie to ja bym wybrał zimowe. Jak nie jeździsz to dobre woelosezonowe powinny wystarczyć.
Zbyszek51 - 2020-11-02, 22:55
Myślę o Turcji luty/marzec.
LukF - 2020-11-03, 20:30
No to moje zdanie już znasz
Neno - 2020-11-04, 08:46
Zbyszek51 napisał/a: | Myślę o Turcji luty/marzec. |
Zakładaj wielosezonowe, ale konieczni ze znaczkiem 3PMSF bo inaczej legalnie nie dojedziesz (chyba, że przez Ukrainę) i po samej Turcji legalnie nie pojeździsz.
Tu masz pokazane gdzie w sezonie 2019/2020r obowiązywał nakaz jazdy na oponach z homologacją zimową (3PMSF).
Comsio - 2020-11-05, 15:22
I Ukraina nie pomoże, jak tam sypnie.
Tu to tylko łyżwy zakładać 👍
Zbyszek51 - 2020-11-06, 14:11
Dzięki. Nie wiedziałem, że należy wozić łańcuchy. Wybrałem zimowe. Po powrocie na wiosnę założę letnie.
andi at - 2020-11-06, 14:39
Zbyszek51 napisał/a: | Dzięki. Nie wiedziałem, że należy wozić łańcuchy. Wybrałem zimowe. Po powrocie na wiosnę założę letnie. |
A po co letnie .W Austrii dawno już przestali wymieniać na letnie ( Firmy ) bo to koszty .
Zakładają zimowe i śmigają cały rok
Zbyszek51 - 2020-11-06, 15:49
Fachowcy mówią, że szybko ścierają się i mogą być za miękkie np. w czasie upałów.
andi at - 2020-11-06, 19:19
Zbyszek51 napisał/a: | Fachowcy mówią, że szybko ścierają się i mogą być za miękkie np. w czasie upałów. |
Ręce opadają .To wiadomo że zimowe to nie ten skład gumy co letnie .I co jeszcze te fachmany piszą ?
Proponuje ci latem -letnie
wiosna i jesień -wielosezonowe
zimą -z śnieżynką
daro35 - 2020-11-06, 20:09
[quote="Comsio"]I Ukraina nie pomoże, jak tam sypnie.
Potwierdzam,stałem kiedyś tam na autostradzie niedaleko Edirne po opadach śniegu,jazda niemożliwa
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2020-12-14, 18:38
Halicz napisał/a: | MER-lin napisał/a: |
Z tego co zrozumiałem przy wjeździe do Turcji nie były wymagane żadne kwity potwierdzające negatywny wynik testu na chińska zarazę? |
Żadnych utrudnień, wjazd bezproblemowy, tylko: paszporty, dokumenty auta, zielona karta i pytanie o ilość wwożonego alkoholu. | a wiza
Zofia - 2020-12-14, 21:10
Barbara i Zbigniew Muzyk napisał/a: | a wiza |
Wizy już dawno nie obowiązują
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2020-12-14, 22:07
Zofia napisał/a: | Barbara i Zbigniew Muzyk napisał/a: | a wiza |
Wizy już dawno nie obowiązują | to bardzo mnie cieszy najpierw piwo dla autora
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2020-12-14, 22:31
Zofia napisał/a: | Barbara i Zbigniew Muzyk napisał/a: | a wiza |
Wizy już dawno nie obowiązują |
A teraz musze cos napisać,
My Muzyki mamy 75ty rok,Turcje kiedyś z Istambułem znalismy lepiej jak Warszwę,osobowką i przyczepą,taka była moda na jechanie z Bułgarii do Turcji,oraz ja kochałam wyjazdy z biurami podróży. Teraz napewno miasto zabudowało sie wieżowcami,a most Galata nie jest już drewniany,a Aja Sofia przestała być muzeum.
Na pewno jest wiecej do zwiedzania jak pisze kolega niż w Grecji.
Natomiast Grecja jest kochana ludzie przyjaźni,w kurortach i miasteczkach buduje sie tylko 2 piętra 3 juz nie wolno.Pewnie gdzieś sa odstępstwa od tej zasady.
Dla nas oraz wielu miłosników jest to wspaniałe miejsce na odpoczynek, a dla nas to prawdziwe sanatorium,.
Kilkanaście pobytów, a za każdym razem jeszcze jest coś czego nie znaliśmy i nie widzielismy.
Warto być tu i tu,dla młodych Grecja jest mało szaleńcza,ale kurorty też maja wspaniałe, sklepy tez pełne ciuchów,pierwsze futro z karakułów kupowałam w Atenacha ,zakamarki cudowne zwłaszcza po sezonie.
Pozdrawiam wszystkich kochających podróże,bo to trzeba złapać bakcyla,wiem to po moich bogatych znajomych, co mówia oj Basiu wrociłaś z poniewierki.
W tym roku bylismy wiosna 3,5m-ca i jesienia 3 miesiace teraz żal ze nie zostaliśmy
Gdyby Hiszpania była bliżej ,a szkoda bo to też jest piekny kraj,z dobrym klimatem dla wszystkich
andi at - 2020-12-15, 20:18
Barbara i Zbigniew Muzyk napisał/a: | Zofia napisał/a: | Barbara i Zbigniew Muzyk napisał/a: | a wiza |
Wizy już dawno nie obowiązują | to bardzo mnie cieszy najpierw piwo dla autora |
Co do wiz to one nie obowiązują (raczej ) tylko do 3 miesięcy
Przykład
Austria jest w EU i bez wizy wolno ci przebywać tylko do 3 miesięcy .
Po tym okresie musisz wystąpić do urzędu o pozwolenie na pobyt w Austrii
Takie pozwolenie możesz dostać albo i nie
spanian - 2020-12-17, 11:59
Bardzo miło czytało się tę relację. . Zastanawiałem się czy pojedziesz dalej na wschód, a potem na północ w kierunku Gruzji, wracając do Europy brzegiem Morza Czarnego. A ty nagle zwinąłeś żagle środkiem Turcji. Powolutku planuję właśnie Turcję. Czytam zasoby sieciowe (relacje z wypraw do Turcji). Czyli na chwilę obecną paszport, zielona karta, dowód rej, papiery Covid-owe na granicy bez testów, winieta na infrastrukturę drogową i wiatr w żagle. Dobrze to rozumiem? No i jak to z tą winietą. Bo zrozumiałem, że elektroniczna z doładowaniem. Ale jednorazowym czy cyklicznym? Tego nie rozumiem. Gdybyś mógł doprecyzować, byłbym wdzięczny. Swoją drogą poszukam jeszcze info w innych źródłach. Jeszcze raz dziękuję za wkład w budowanie obiektywnego obrazu Turcji.
Arnold1 - 2020-12-18, 17:20
[quote="Halicz"] LukF napisał/a: |
Nie było też moim celem przekonywać kogokolwiek do wyjazdu do Turcji - może dało to szerszy pogląd jak tam było w tym roku, jak ja to odbieram. Chyba jest to rzecz gustu, kto co woli - a o gustach się wszak nie dyskutuje. Jestem też otwarty na każdy kamperowy kierunek świata i chętnie odwiedzę inne kraje i regiony, o ile nie wymaga to wiz - bo tego nie lubię . |
Halicz, gratuluję doskonałego reportażu, przekonałeś mnie i moją małżonkę.
Planowaliśmy wyjazd w ciepłe kraje, od 25.12.2020 do końca lutego 2021.
Plan A - Hiszpania/Portugalia a nieśmiały plan B - Turcja.
Właśnie dzisiaj opublikowano w Hiszpanii nowe obostrzenia z kompletnym zakazem poruszania się po Costa Brawa od 21.12 do 15.1 stąd zmiana planów na Turcję
Jak czytam Twoje relacje, to widzę, że zapewne będę jechał Twoją trasą, ale przez Serbię.
Mam kilka pytań:
Może masz przejechaną trasę w formie elektronicznej?
Co sądzisz o pogodzie i temperaturach w okresie grudzień-luty?
Jak wygląda sprawa z tankowaniem LPG?
To tak na szybko. Jeszcze raz dzięki za super wspomnienia z Turcji, pozdrawiam
Picos00 - 2021-01-14, 15:35
Witam. Ja jadę 23.01. Wjechał może ktoś do Turcji ostatni bez tych testów ?
D@rek - 2021-04-13, 18:27
Hejka takie 10 pkt z Turcji must see :
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
ZEUS - 2021-04-13, 20:07
Hejka takie 10 pkt z Turcji must see :
1 Stambuł ( w Stambule duuużo do zobaczenia),
2 Pamukkale,
3 Efez,
4 Kapadocja,
5
6
7
8
9
10
---------------------------
inni też niech coś wrzucą...
daro35 - 2021-04-14, 21:16
Hejka takie 10 pkt z Turcji must see :
1 Stambuł ( w Stambule duuużo do zobaczenia),
2 Pamukkale,
3 Efez,
4 Kapadocja,
5 Troja
6
7
8
9
10
ZbigStan - 2021-04-16, 15:50
10/10 to dałbym za nastawienie miejscowych jakie spotyka się podczas kamperowania. Życzliwość spotyka się wszędzie, ale najbardziej jest to widoczne na prowincji.
Pozdrawiam.
gryz3k - 2021-04-21, 16:31
Hejka takie 10 pkt z Turcji must see :
1 Stambuł ( w Stambule duuużo do zobaczenia),
2 Pamukkale,
3 Efez,
4 Kapadocja,
5 Troja
6 Morze w okolicy Kas
7 Ognie Himery
8
9
10
D@rek - 2021-04-22, 15:59
dzięki, postaram się to upiąć w trasę
LUDOMIR - 2022-02-10, 20:24
Piękny i pracowity reportaż. Myślę żę udami się wykorzystać. Piwo za włóżony trud Serdecznie pozdrawiam.
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2022-06-23, 21:15
Odświerzam relacje do Turcji kolegi HALICZA
LUDOMIR - 2022-06-23, 23:13
Kiedy Państwo Muzykowie
e wybieracie się do Turcji? Czy można liczyć na częściową wspólną podróż? My chcemy wyj.echać w połowie września i wrócić na koniec października. Też mamy działkę.A może ktoś jeszcze dołączy?
Pozdrowienia b
andrzej627 - 2022-06-24, 13:26
LUDOMIR napisał/a: | My chcemy wyjechać w połowie września i wrócić na koniec października. |
Mam nadzieję, że gdzieś się spotkamy. Nasz termin jest taki sam.
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2022-06-24, 21:19
My zdrowotnie najwczesniej koniec wrzesnia No i my nie gnamy nie wiem ile wytrzymamy,zalezy od pogody,miejsc spotkanych i wielu innych spraw
andrzej ty jestesbiegły poszukaj relacji ,chyba Chemika,nie moge znaleźć o ile pamietam Turcja,Gruzja.Jeszcze jest relacja and 123,on też pisze wspaniale
|
|