|
Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
|
 |
Po Polsce - Wakacje w masce śladami polskiej historii i przyrody
SalutElla - 2021-01-08, 20:42 Temat postu: Wakacje w masce śladami polskiej historii i przyrody WAKACJE W MASCE ŚLADAMI POLSKIEJ HISTORII I PRZYRODY
(zawarte poniżej opinie wynikają wyłącznie z moich osobistych wrażeń i nie należy ich traktować jako jedynie słusznych)
Podróżujemy kamperem od prawie 10 lat i najpierw jeździliśmy sami, aż w 2015 roku doszło do wspólnego wyjazdu z drugą załogą – Slajdami z Bolesławca. I tak zawiązała się między nami przyjaźń, pogłębiana kolejnymi wspólnymi wyjazdami.
Pandemia nie odebrała nam na szczęście kamperowych przyjaźni i chęci do wspólnych wakacji, tak więc latem 2020 roku z zachowaniem środków ostrożności odbyliśmy razem ze Slajdami podróż po trzech regionach Polski: lubuskim, zachodniopomorskim i kujawsko-pomorskim. Plan wyjazdu ułożyliśmy w myśl zasady „dla każdego coś miłego” czyli trochę historii i architektury, trochę atrakcji przyrodniczych, wycieczki piesze i rowerowe, ale też relaks w blasku słońca i blasku nadmorskich kurortów. Trafiła nam się również noc spadających gwiazd z szeptaną w głowie listą marzeń, spędzona na piaszczystej plaży nad pięknym Jeziorem Wojnowskim. Tam gdzie wymagały tego okoliczności zakładaliśmy na twarze maseczki, a ręce dezynfekowaliśmy płynem. Taki trend tych wakacji.
Nasza trasa była następująca:
7-8 sierpnia - przejazd z Warszawy/Bolesławca do Żagania.
8 sierpnia – spotkanie załóg na parkingu przy ul. Jana III Sobieskiego w Żaganiu (GPS:51.616072, 15.320772); zwiedzanie klasztoru poagustiańskiego, pałacu książęcego oraz Muzeum Obozów Jenieckich.
9 sierpnia - przejazd do Łęknicy; zwiedzanie rowerami Parku Mużakowskiego.
10 sierpnia – przejazd do parku „Łuk Mużakowa”; wycieczka rowerowa Geościeżką„Dawna kopalnia Babina”; przejazd i zwiedzanie Zielonej Góry.
11 sierpnia – przejazd do Zatoru i zwiedzanie Lubuskiego Centrum Winiarstwa; wizyta w winnicy „Stara Winna Góra”; przejazd do Klępska i zwiedzanie drewnianego kościoła; przejazd nad Jezioro Wojnowskie.
12 sierpnia - przejazd do Kosieczyna i zwiedzanie drewnianego kościoła; przejazd pod figurę Chrystusa w Świebodzinie; spacer po centrum Świebodzina; przejazd na parking przy wejściu do Międzyrzeckiego Rejonu Umocnień
13 sierpnia - zwiedzanie trasy MRU „Pętla Boryszyńska”; przejazd do Lubniewic nad Jeziorem Lubiąż.
14-15 sierpnia - pobyt w Lubniewicach na campingu Magic
16 sierpnia - przejazd na camping „Plaża” w Międzyzdrojach, po drodze „Krzywy las” k. Gryfina.
17sierpnia - pobyt w Międzyzdrojach; wycieczka nad Jezioro Turkusowe i spacer Aleją Gwiazd.
18 sierpnia - przejazd do Trzęsacza; wizyta w muzeum multimedialnym i spacer do ruin kościoła; przejazd za Dźwirzyno na parking leśny.
19 sierpnia – przejazd do Kołobrzegu, zwiedzanie latarni i spacer promenadą; przejazd do Dobrzycy i zwiedzanie ogrodów Hortulus; przejazd do Mielna.
20-21 sierpnia – pobyt w Mielnie na campingu Baltic.
22 sierpnia - przejazd do Starkowa; wizyta w zagrodzie śledziowej; przejazd do Borne Sulinowo; zwiedzanie miasta.
23 sierpnia – wizyta w Izbie Muzealnej w Bornem Sulinowo; przejazd do Kłomina i poszukiwanie wrzosowiska; przejazd do Bydgoszczy na parking przed Operą; rejs po Brdzie i spacer po mieście.
24 sierpnia – zwiedzanie Bydgoszczy z przewodnikiem; wizyta w Muzeum Mydła i Historii Brudu; wieczór na starówce.
25 sierpnia - rozstanie załóg; Slajdy wrócili do domu, a Saluty jeszcze do końca tygodnia leniwie kamperowały.
Noclegi na trasie:
1. Żagań – parking bezpłatny bez mediów przy Muzeum Obozów Jenieckich; noc cicha i spokojna; GPS: 51.597061, 15.293047.
2. Łęknica – parking przy wejściu do Parku Mużakowskiego; opłata za postój 9.00-18.00 13 zł, noc za darmo; brak mediów. GPS: 51.545061, 14.734717.
3. Camping na terenie WOSiR-u w Drzonkowie k. Zielonej Góry; to bardzo duży teren ze stadniną, basenem krytym i odkrytym, ośrodkiem sportowym, domkami i stołówką. Pobyt kampera+3 osoby bez prądu to koszt 70 zł, do toalet i prysznica wejście na kartę magnetyczną otrzymaną w recepcji; brak serwisu dla kampera czyli np. zrzut kota do toalety. Zaleta campingu to położenie – ok. 10 minut pieszo do przystanku autobusu numer 30, którym w kilkanaście minut dojeżdża się do centrum Zielonej Góry. GPS: 51.896702, 15.564222.
4. Plaża miejska nad Jeziorem Wojnowskim – bezpłatna miejscówka na trawie pod drzewami, przy samej plaży i pomoście nad jeziorem; brak mediów, ale za to piękny widok na jezioro. GPS: 52.105797, 15.784789.
5. Parking przy wejściu do MRU „Pętla Boryszyńska” – bezpłatny, brak mediów, idealny nocleg przed zwiedzaniem bunkrów. GPS: 52.355120, 15.466479.
6. Camping „Magic” nad Jeziorem Lubiąż w Lubniewicach. Cena za kampera 50 PLN, za osobę 15 PLN, prąd 15 PLN. To dawny ośrodek wczasowy z zachowanymi domkami campingowymi i uzupełniony rozwijającym się ciągle terenem dla namiotów, przyczep i kamperów. Niezły serwis kamperowy , natomiast trochę uboga baza sanitarna i problem z ciepłą wodą pod prysznicem. Wszystko to położone na wzgórzu i jego zboczu, a w dole ładna piaszczysta plaża, pomosty, wyznaczone kąpielisko. Zdecydowanie polecam i camping i Lubniewice. GPS: 52.519752, 15.234073.
7. Camping „Plaża” w Międzyzdrojach. Koszt za 3 osoby i kampera wyniósł 111 zł/doba. Sanitariaty czyste, z ciepłą wodą non-stop. Skręcając w lewo od wyjścia z campingu w ciągu kilku minut dochodzi się do wejścia „J” na plażę. W prawo w kierunku centrum ok 1,5 km do molo, na wieczorny spacer akurat. GPS: 53.924860, 14.433029.
8. Leśny parking przy drodze pomiędzy Dźwirzynem a Grzybowem, płatny w dzień od 10.00 do 18.00, poza tym bezpłatny; brak mediów. Słaby do biwakowania, dobry na nocleg na trasie. GPS: 54.162871, 15.451746.
9. Camping „Baltic” na granicy Mielna i Milena-Unieście. Blisko i do plaży i do miasta, a do tego cisza i spokój, sanitariaty czyste (3 kabiny prysznicowe i kilka toalet). Jest też serwis dla kamperów. Cena to 28 zł od osoby z prądem, pies w gratisie. GPS: 54.263903, 16.073095.
10. „Generalskie pole namiotowe” w Bornem Sulinowie, położone niedaleko centrum miasta. Jego największą zaletą jest bezpośrednie, zaraz za płotem sąsiedztwo pięknego jeziora Pile. Zjazd po kocich łbach na pole wydaje się bardzo stromy, ale gorzej wygląda niż w rzeczywistości jest – bez problemu zjeżdżamy i następnego dnia wjeżdżamy nim na górę kamperami. Na polu namiotowym warunki powiedziałabym takie trochę koszarowe, recepcja i węzeł sanitarny zamaskowane. Toaleta to 3 toi-toiki, umywalki i zlew na świeżym powietrzu. Prysznic płatny 5 zł i trzeba pobrać klucz w recepcji, pod warunkiem, że uda się np. o 8.00 rano kogoś w recepcji zastać. Jest za to zrzut kota i kran z wodą do pobrania. Koszt pobytu: kamper 40 zł, osoba 12 zł. GPS: 53.590468, 16.541825.
11. Parking przed budynkiem Opery w Bydgoszczy, opłata 60 zl/za dobę/za kampera. Bez mediów chociaż jest kran, z którego za zgodą parkingowego można pobrać wodę. Idealna lokalizacja do zwiedzania miasta, wszędzie blisko, widok na Brdę i spichlerze, bezpiecznie, bo teren ogrodzony i pilnowany. Wieczorem i nad ranem trochę hałasują tramwaje, ale da się spać. GPS: 53.124289, 17.999414.
cdn.
SalutElla - 2021-01-08, 21:00
Żagań – spotkanie załóg
Początkiem naszej eskapady i zarazem miejscem spotkania załóg był Żagań – miasto z ponad 800-letnią historią, w tym również militarną, będące do 1945 roku miastem niemieckim pod nazwą Sagan.
W Żaganiu dwa lata swego życia spędził słynny niemiecki astronom Jan Kepler, co zostało uświetnione jego pomnikiem, muralem na jednym z domów oraz restauracją na rynku pod nazwą „Kepler”. W tej restauracji zjedliśmy w przerwie zwiedzania obiad – smaczne duże porcje, a ceny właśnie nie astronomiczne tylko średnie. Jednak główne atrakcje turystyczno-historyczne Żagania to: klasztor po augustiański, pałac książęcy oraz Muzeum Obozów Jenieckich. I w takiej właśnie kolejności przystąpiliśmy do ich zwiedzania.
Spotykmy się ze Slajdami na parkingu położonym niedaleko klasztoru i rynku. Z jednej strony parkingu jest mur przedzielony schodkami, które prowadzą na plac poświęcony dywizji gen Maczka z upamiętniającym pomnikiem i pięknie o tej porze roku kwitnącą lawendą. Stąd ruszamy do klasztoru poaugustiańskiego, gdzie o godzinie 12.00 odbywa się zwiedzanie z przewodnikiem. Po kupieniu biletów(15 zł od osoby) czekamy chwilę wraz z innymi podobnie jak my „zamaskowanymi” turystami i po pojawieniu się przewodniczki zagłębiamy się w dzieje i skarby tego niezwykłego dawnego opactwa Augustianów.
cdn.
Socale - 2021-01-08, 22:02
Za Ziemię Lubuską i nie tylko, Ella'u:
Comsio - 2021-01-08, 22:14
Dzięki Elu 🥂👍zimowe wieczory.
Widzę odnowiony domek 👌
zapowiada się z przygodami 🤔
SalutElla - 2021-01-08, 22:14
Socale napisał/a: | Za Ziemię Lubuską i nie tylko, Ella'u: |
Dzięki za piwko już na samym wstępie, a o Ziemi Lubuskiej jeszcze troche będzie.
SalutElla - 2021-01-08, 22:24
Żagań - prawdziwa atrakcja czyli perła bibliotek
Zwiedzanie opactwa zaczynamy na dziedzińcu, ogrodzonym z jednej strony dużym późnogotyckim spichlerzem klasztornym, który po przejściu klasztoru w ręce świeckie został niestety częściowo zburzony i dostawiono do niego dwie kamienice. Do spichlerza przylega również budynek klasztorny, w którym po wojnie mieścił się hotel PTTK i po którym został zniszczony szyld. Obecnie budynek ten należy do osoby prywatnej, ale nic się tu nie dzieje.
Po przeciwnej stronie znajduje się kościół, którego pierzeja ma tzw. blendy czyli zamurowane okna. Jest ich 52 tyle ile tygodni w roku, a całkiem przypadkowo jak mówi nam przewodniczka, w klasztorze było 52 opatów. Kościół w okresie reformacji przejęli protestanci, którzy ówczesne wyposażenie kościoła wywieźli i sprzedali. Gdy kanonicy odzyskali kościół w XVII w. to zastali tu gołe ściany. Starali się wypełnić go i dlatego wnętrze kościoła poza jednym renesansowym ołtarzem, jest barokowe. Pod posadzką prezbiterium jest krypta, w której jest pochowane – nie do wiary, pięć pokoleń Piastów żagańskich. Wejście do tej krypty nie zostało jeszcze odnalezione, ale miejsce to w naukowych pracach historycznych jest wymieniane jako nekropolia tej dynastii. Za to w podziemiach klasztornych - jak to dawniej bywało, produkowane było wino. Niedawno przywrócono piwnicom pierwotne funkcje tworząc mini muzeum winiarstwa.
Największą jednak atrakcją opactwa jest niezwykła biblioteka – perła na skalę europejską kiedyś i dziś. Od połowy XIV w. było tu skryptorium, czyli pomieszczenie gdzie kanonicy przepisywali księgi. Zakon dokonywał też zakupu książek lub otrzymywał je jako darowiznę i w ten sposób trochę się ich uzbierało, więc ówczesny opat zdecydował o założeniu biblioteki. Pojawiły się tu też druki Gutenberga tzw. inkunabuły. Pod koniec XVI zbiory liczyły około 800 rękopisów i 250 inkunabułów. W tamtych czasach w Europie było tylko 10 bibliotek posiadających ponad 1000 tomów. W najświetniejszym okresie żagańskiej biblioteki znajdowało się ich tu 10 tysięcy. Po likwidacji zakonu w okresie powojennym większość wywieziono do biblioteki uniwersyteckiej we Wrocławiu. Obecnie znajdujące się tu książki – przeważnie niemieckojęzyczne, zebrano po wojnie z okolicznych parafii.
Już samo wejście do biblioteki jest ciekawe – podwójnie zabezpieczone. Najpierw jest krata pleciona z drutu ciągnionego, za nią są drzwi, które gdy są otwarte to jest przepływ powietrza, ale wejścia do biblioteki strzeże krata. Nad drzwiami jest napis, który brzmi: „Ta brama stoi otworem dla tych, którzy chcą poznać wiedzę. Tutaj milczącym głosem mówią ci, którzy zeszli z tego świata”. W napisie są złote cyfry rzymskie, którymi zakodowana jest data, bowiem gdy się je doda otrzyma się rok 1732.Wtedy biblioteka została na nowo urządzona po wielkim pożarze. Obecne wyposażenie klasztoru i biblioteki pochodzi właśnie z tego okresu i jest oryginalne.
Wchodzimy do majestatycznego wnętrza, troszkę kojarzącego się z biblioteką Hogwartu, tą z filmu o Harrym Potterze. Jest tu kilka zadziwiających rozwiązań technicznych. Nigdy tu nie było i teraz też nie ma ogrzewania, a jednak książki są w doskonałym stanie. Zabezpieczeniem przed wilgocią jest posadzka wykonana z higroskopijnego piaskowca z wmontowanymi klepkami z czarnego dębu, tworzącymi razem doskonały pochłaniacz. Druga ciekawostka to specjalnie ukształtowane sklepienie zwane szeptanym, dzięki któremu jest tutaj doskonała akustyka. Przy pomocy przewodniczki sprawdzamy to, że tak powiem „nausznie”.
Na koniec zwiedzania przewodniczka zakłada białe rękawiczki i prezentuje nam rękopis z XVIII w. – jest to tzw. antyfonarz czyli księga liturgiczna zawierająca tekst oraz zapisaną prostokątnymi (nie okrągłymi) nutami linię melodyczną. Doskonale zachowane pismo i kolory dają wrażenie jakby to było napisane kilka a nie kilkaset lat temu. Księgi stanowiły kiedyś bezcenne, bo jedyne źródło wiedzy, więc bardzo o nie dbano i oprawiano je w deski. I ta też ma taką oprawę. Stąd wzięło się powiedzenie „przeczytać książkę od deski do deski”.
cdn.
SalutElla - 2021-01-08, 22:32
ciag dalszy zdjęć z klasztoru Augustianów - biblioteka!
cdn.
Wojciechu - 2021-01-08, 22:40
Po - Petersburskich marzeniach - chętnie zobaczę Twoje kolejne wędrówki.
SalutElla - 2021-01-08, 23:36
Żagań – wątpliwa atrakcja czyli Pałac Książęcy
Kolejnym miejscem, do którego się udajemy jest Pałac Książęcy opisany jako jeden z najznamienitszych barokowych zabytków Ziemi Lubuskiej. Przez stulecia był miejscem rezydowania wielu książąt. Obiekt otacza rozległy park, który już przed II wojną światową uważany był za najpiękniejszy na Śląsku. Niestety niewiele z tej świetności zostało. O ile zamek z zewnątrz od frontu jest całkiem ładny, to nielicznie udostępnione do zwiedzania wnętrza nie robią wielkiego wrażenia – przyjemny hol myśliwski, nieefektowna sala kryształowa i jeden zachowany oryginalny piec w sali posiedzeń rady miasta. Do tego rozległy przecięty rzeką Bóbr park, ale rzut oka z zamkowego dziedzińca nie zachęca do podjęcia wysiłku jego obejrzenia. Tak więc po krótkim zwiedzaniu udajemy się na zasłużone lody i kawkę, a potem jedziemy na parking przed Muzeum Obozów Jenieckich.
cdn.
SalutElla - 2021-01-09, 18:14
Żagań – pasjonująca atrakcja czyli Muzeum Obozów Jenieckich
Trochę historii
Żagań to historia obozów jenieckich, z których pierwsze dwa powstały w czasie I wojny światowej na terenie byłego poligonu niemieckiego. Zachowały się z nich jedynie raporty Czerwonego Krzyża i zdjęcia, m.in. internowanych tu w 1919 r. uczestników powstania wielkopolskiego. Po zakończeniu wojny baraki obozowe rozebrano i powstało tu polowe lotnisko, na którym w latach 20-tych organizowano pokazy lotnicze. Te ówczesne „air show” zapisały się niestety zadziwiającą kumulacją nieszczęść, gdyż już w czasie pierwszego pokazu w 1925 roku zabił się spadochroniarz, rok później rozbił się samolot, a jego pilot zginął. W 1934 r. zorganizowano przeloty dla ludności i dwa samoloty zderzyły się ze sobą, jeden spadł na kamienicę w rynku, drugi w parku obok pałacu książęcego.
Tragizm tych terenów miał swój dalszy ciąg w postaci utworzonych przez Niemców dwóch potężnych obozów jenieckich. W stalagu VIIIC czyli obozie dla żołnierzy szeregowych najpierw osadzono 7 tysięcy żołnierzy kampanii wrześniowej, a później około 40 tys. Francuzów, zaś w 1944 przebywało tu 98 Powstańców Warszawskich. W drugim stalagu Luft 3 przeznaczonym dla oficerów lotników wojsk alianckich było około 7 tys. Amerykanów i około 3,5 tyś lotników RAF-u różnych narodowości, w tym Polaków.
W styczniu 1945 r. stalagi zostały ewakuowane. Jeńcy maszerowali w głąb Niemiec, gdzie przesiedlono ich do innych obozów i tam doczekali wyzwolenia. W lutym 1945 r. tereny obozów zajęła armia radziecka i przez kilka miesięcy przetrzymywała w nich jeńców niemieckich. I tak historia zatoczyła koło. Wreszcie zabudowania obozowe zostały rozebrane do fundamentów, a uzyskane cegły użyto do odbudowy Warszawy.
Od prawie 50-ciu lata działa tu Muzeum Obozów Jenieckich, które w wakacyjnej ofercie 2020 roku zaplanowało dwa nocne zwiedzania z przewodnikiem .I właśnie jedno z nich przypadło w dniu naszego pobytu w Żaganiu.
Nie ma jeszcze 20.00, gdy przed budynkiem muzeum gromadzi się dość liczna grupa chętnych na nocne zwiedzanie, do których i my dołączamy. Punktualnie o 20.00 pojawia się przewodnik i rozpoczyna opowieść o historii tego miejsca i ludziach z nim związanych. Mamy szczęście – to pasjonat posiadający umiejętność przekazywania swoje szerokiej wiedzy w ciekawy i zajmujący sposób.
Pomnik i muzeum
Zwiedzanie zaczynamy od wstrząsającego pomnika - autor zrobił szkic autentycznych zwłok więźnia Oświęcimia i na tej podstawie wykonał rzeźbę. Jest to – jak mówi przewodnik, zbyt mocny przekaz w wobec stalagów w Żaganiu, gdyż w obozach jenieckich nie było ludobójstwa. Wyjątek stanowiły odrębne stalagi dla jeńców radzieckich, w których wskutek nie podpisania przez Stalina konwencji genewskiej, warunki były dramatyczne i umieralność olbrzymia. Pomnik ten, postawiony w 1961 roku, został poświęcony właśnie jeńcom radzieckim i był wyrazem ówczesnej propagandy, która jednakowo przedstawiała obozy jenieckie i zagłady.
Spod pomnika, mijając replikę wieży strażniczej, udajemy się do budynku muzeum. Zaraz po wejściu widzimy zdjęcie internowanych uczestników powstania wielkopolskiego. Na piętrze znajduje się dość bogata ekspozycja na którą składają się, m.in. makieta obozowa, replika izby jenieckiej stalagu Luft 3, zdjęcie lotnicze z 1944 r. obydwu obozów, zdjęcia z życia obozowego, elementy umundurowania jeńców. W kilku gablotach zgromadzono jenieckie artefakty: sztućce, menażki, kubki, grzebienie, okulary, guziki, nożyczki, dokumenty, kartki świąteczne. Świadectwo losu wielu tysięcy zamkniętych tutaj żołnierzy. Prace wykopaliskowe ciągle trwają, gdyż tereny obozowe kryją jeszcze wiele tajemnic.
cdn.
SalutElla - 2021-01-09, 18:22
Drewniany barak i drewniany koń
Z budynku muzeum idziemy do stojącej nieopodal rekonstrukcji drewnianego baraku dla lotników alianckich, baraku jakich wiele stało na terenie obozu Luft 3. W odróżnieniu od Stalagu VIIIC będącego obozem murowanym, Luft 3 był drewniany i warunki życia tutaj były lepsze niż w stalagu. Barak drewniany był podzielony na 8- osobowe pokoje wyposażone w piecyki i meble, do tego w baraku była łaźnia i aneks kuchenny. Oglądamy typową izbę jeniecką oryginalnych rozmiarów słuchając opowieści przewodnika o życiu obozowym, w którym najważniejszym obowiązkiem była ucieczka z niewoli. Prób podejmowano bardzo dużo w wielu obozach, gdyż karą było tylko 14 dni aresztu. W Żaganiu miało miejsce 260 prób ucieczek, a strażnicy odkryli około 100 tuneli ucieczkowych. W 1943 r. trzem brytyjskim lotnikom udało się uciec tunelem wykopanym na środku boiska sportowego. Właz tego tunelu był zasłaniany drewnianą skrzynią gimnastyczną wybudowaną za zgodą władz obozu. W jednej z sal baraku jest ekspozycja poświęcona tej jedynej w czasie II wojny światowej w pełni udanej ucieczce z obozu jenieckiego, nazwanej „drewniany koń”. Jest tu skrzynia gimnastyczna, zdjęcia bohaterów ucieczki oraz fotosy z filmu nakręconego w 1950 roku na podstawie wspomnień jednego z lotników pt. „The Wooden Horse”.
Nie była to jednak jedyna znana ucieczka z żagańskiego obozu – historia i miejsce tej najsłynniejszej nazwanej „wielką ucieczką” były dopiero przed nami.
cdn.
SalutElla - 2021-01-09, 18:39
„Per ardua ad astra” - Wielka Ucieczka z żagańskiego obozu
Po opuszczeniu baraku idziemy wśród drzew dawną aleją obozową, która biegła przez stalag VIIIC. Pod ściółką znajdują się podmurówki, resztki cegieł z rozebranych baraków, w głębi lasu zachowały się umywalnie, pralnie. Gdzieniegdzie znajdują się otwarte studzienki kanalizacyjne, a więc trzeba uważać aby do którejś nie wpaść. Dochodzimy do miejsca gdzie był centralny plac apelowy, a przy nim kantyna, sklepik, kuchnia. Trzeba trochę uruchomić wyobraźnię, aby „zobaczyć” to wszystko o czym opowiada przewodnik. Zapadająca ciemność, w której migają światła latarek, z jednej strony utrudnia dostrzeganie fragmentów obozu, z drugiej dodaje dreszczyku emocji – chwilami wydaje mi się, że gdzieś w tym ciemnym lesie błąkają się duchy przeszłości. Docieramy wreszcie na teren obozu Luft 3, a konkretnie do tunelu „Harry”, którym w marcu 1944 roku doszło do słynnej Wielkiej Ucieczki.
Zgodnie z planem w ciągu jednej nocy tym tunelem miało uciec 200 osób, a przygotowania trwały rok. Kopano jednocześnie 3 tunele: „Tom”, „Dick” i „Harry” , nazwane tak w celach konspiracyjnych, aby w trakcie rozmów nie zdradzić się przed Niemcami, z których część rozumiała angielski. Tunel „Tom” został przypadkowo odkryty, a z „Dicka” zrezygnowano, gdyż prowadziłby do nowobudowanego sektora obozowego. Pozostał „Harry” – wykopany na głębokości 9 m, długości 111 m, wysokości i szerokości niewiele ponad pół metra.Tunel okazał się za ciasny, przejście zajmowało około 15 minut, więc przez całą noc wydostało się tylko 80 lotników. Okazał się również za krótki – wyjście z niego było przed lasem i wieżą wartowniczą, co spowodowało, że 4 ostatnich złapał wartownik odkrywając ucieczkę. Z 76 uciekinierów tylko trzem udało się dotrzeć do Wielkiej Brytanii. Pozostałych złapano i na osobisty rozkaz Hitlera 50 z nich rozstrzelano. Z tego powodu Wielka Ucieczka stała się punktem zwrotnym, gdyż po niej ucieczki z obozów jenieckich zostały zabronione z uwagi na zagrożenie życia.
Słuchając tej pasjonującej historii oglądamy w świetle latarek długi pomnik ustawiony w miejscu tunelu „Harry” z kamiennymi płytami przy jego wejściu i wyjściu. Wyryte są na nim nazwiska 80 lotników – w kolorze czarnym tych 50 rozstrzelanych, w kolorze niebieskim tych 23 złapanych, którzy przeżyli wojnę i wreszcie na zielono tych 3, którym udało się uciec.
Na tym kończy się nasze nocne, ponad dwugodzinne zwiedzanie. Wracamy do naszych kamperów, rozstawiamy stoliki i fotele. Kończymy ten intensywny dzień wymieniając się wrażeniami. Ustalamy też, że jutro zanim wyruszymy dalej, podjedziemy jeszcze kamperami do tunelu Harry, aby zobaczyć go w dzień i zrobić zdjęcia. Patrzę w nocne niebo i przywołuję w pamięci dewizę RAF-u wyrytą na jednej z płyt pomnika tunelu Harry: „Per ardua ad astra”. To znaczy: „Przez przeciwności do gwiazd”.
cdn.
Piotruś - 2021-01-09, 19:04
Elu, miło znów Cię czytać.
A ten postój w Bydgoszczy...przypadek... nie sądzę.
Na wesele w Pitasy?
SalutElla - 2021-01-09, 22:57
Piotruś napisał/a: |
A ten postój w Bydgoszczy...przypadek... nie sądzę.
Na wesele w Pitasy? |
Piotruś - w Pitasy zawsze, to już chyba nasza druga natura.
SalutElla - 2021-01-09, 23:25
Degustacja jabłek w Parku Mużakowskim
Po tej dużej dawce żagańskiej historii przyszedł czas na atrakcje przyrodnicze. Z Żagania jedziemy do oddalonej o 57 km Łęknicy na parking przy wejściu do Parku Mużakowskiego. To położony po obu stronach Nysy Łużyckiej park w stylu angielskim stworzony przez księcia Hermanna von Pückler-Muskau. Pokonując Most Podwójny przekracza się granicę i w ten sposób można zobaczyć niemiecką część parku na czele z ładnym Nowym Zamkiem.
Naszą rowerową wycieczkę rozpoczynamy w punkcie informacji turystycznej znajdującym się przy wejściu do Parku. Warto tu zajrzeć, gdyż jest wyposażony w sporo przewodników i map – bezpłatnych i odpłatnych, zarówno samego parku jak i innych okolicznych atrakcji po stronie polskiej i niemieckiej. Wjeżdżamy do parku kierując się na ścieżkę biegnącą do tzw. szkółki, gdzie znajduje się sad. Założono go prawdopodobnie na początku XX wieku. Rosną tu śliwy, grusze i przede wszystkim jabłonie w odmianach rzadko spotykanych we współczesnych sadach. Sporo jabłek leży na ziemi, ale dużo jeszcze wisi na drzewach. Częstujemy się nimi, niektóre wykrzywiają nam twarze swoją kwaśnością. Ruszamy dalej, mijamy drzewo ze spalonym pniem, w którym wyrosło nowe młode drzewko. W pobliżu zamku wjeżdżamy do miasteczka po stronie niemieckiej czyli Bad Muskau. Na rynku w knajpce rozkoszujemy się zimnym dobrym niemieckim piwem. Wracamy przed zamek – ma mnóstwo ozdobnych wieżyczek i jest taki trochę bajkowy. Największe „wzięcie” ma pomnik zwieńczony lwem, pod którym robimy sobie grupowe zdjęcie.
Wracamy do kamperów na mały odpoczynek. Wieczorem, gdy jest już całkiem ciemno pedałujemy zobaczyć jak zamek i park są oświetlone. Widok nie zwala z nóg. Większe wrażenie z nutką dreszczyku wzbudza w nas przejazd po pustym i ciemnawym parku. W ciemności migają światełka naszych czołówek i rowerów, ale szczęśliwie udaje nam się wrócić na parking.
Zgodnie z tym co mówią Lucyna i Jurek, będący tu kolejny raz – Park Mużakowski najpiękniejszy jest jesienią. I chyba przyznaję im rację.
cdn.
SalutElla - 2021-01-10, 15:33
Afryka i krajobraz pokopalniany
Z Łęknicy jedziemy kamperami na parking przy wejściu na następną przyrodniczą atrakcję tego regionu – geościeżkę „Dawna kopalnia Babina” znajdującą się na terenie geoparku Łuk Mużakowa. Park został utworzony na obszarze wielkiej moreny czołowej o kształcie podkowy, widocznej nawet z kosmosu, a obecny jej wygląd jest efektem odkrywkowego wydobycia węgla brunatnego i innych kopalin.
Wycieczkę zaczynamy od wejścia na wieżę widokową, z której podziwiamy jezioro Afryka, nazwane tak z uwagi na kształt przypominający ten kontynent. Potem chwilę spacerujemy na brzegu przy pasie wody o niepokojąco rudym kolorze. Następnie krążymy rowerami odnajdując jeziorko o intensywnej zielonkawej barwie i jeziorko turkusowe. Zawracamy i mijając wieżę widokową docieramy nad brzeg Afryki z fantazyjnymi formami pokopalnianymi. Na koniec trafiamy na sterczący z wody las złożony z kikutów drzew - to skutek działania kwaśnych wód. Jest to bardzo surrealistyczny widok, a zarazem najciekawszy z całej ścieżki.
Po dwugodzinnym pobycie w tym pokopalnianym środowisku wracamy do „normalnego” krajobrazu czyli na parking do kamperów. Naszym miejscem docelowym na dziś jest camping w Drzonkowie obok Zielonej Góry i wejście – dla odmiany po doznaniach przyrodniczych, w „miejską strefę komfortu”.
cdn.
LukF - 2021-01-10, 16:27
Fajna relacja, loguję się do tematu
SalutElla - 2021-01-10, 16:33
Bachusiki i Krecik w Zielonej Górze
Zielona Góra oczywiście kojarzy się najbardziej z winem, ale można tu również podziwiać rynek z XIX-wiecznymi kamienicami oraz inną przedwojenną zabudowę. Nawiązaniem do tradycji winiarskich jest znajdujący się na starówce pomnik boga wina Bachusa oraz szlak bachusikowy złożony z obecnie 52 małych rzeźb tzw. bachusików. Figurki są porozrzucane po mieście i mają przezabawne nazwy: Ciekawek, Brukus, Winolubikus, Pędzibeczek.
Późnym popołudniem wyruszamy z campingu w Drzonkowie na przystanek i autobusem numer 30 jedziemy do centrum Zielonej Góry. Wysiadamy na przystanku ”Planetarium” i zaraz trafiamy na rynek, już znajdując po drodze pierwszego bachusika. Spacerujemy po mieście oglądając przyjemne kamieniczki oraz odnajdując kilka kolejnych bachusików. W jednej z bram pomiędzy kamienicami dostrzegamy mural z wizerunkami hollywoodzkich gwiazd. Jest tu Jack Nicholson, Robert Redford, Angelina Jolie i kilka innych sław.
Jutro zgodnie z planem będziemy zapoznawać się z winnicami i winem, więc teraz idziemy do knajpy z kuchnią czeską o oczywistej nazwie „Szwejk” i wnętrzu nawiązującym do wojaka. Degustujemy czeskie knedliki, modrą kapustę, a panowie oczywiście goloneczkę. Na wiszącym na ścianie na wprost mnie telewizorze „leci” klasyka czeskich bajek czyli „Krecik”, wywołując trochę nostalgiczne wspomnienie dzieciństwa mojego i moich dzieci. Oh jo!
cdn.
Banan - 2021-01-10, 17:33
SalutElla napisał/a: | Jest tu Jack Nicholson, Robert Redford, Angelina Jolie |
...i Jurek Slajd
Fajna relacja
chemik - 2021-01-10, 18:22
super wyprawa z pomysłem na brak wyjazdów !
zasłużone
grzegorz_wol - 2021-01-10, 18:52
Świetna relacja 10/10.
SalutElla - 2021-01-10, 20:42
Dziękuję za piwka i słowa uznania. Za chwile będzie o lubuskich winnicach.
SalutElla - 2021-01-10, 21:01
„Wina, wina, wina, wina dajcie…”
W miejscowości Zabór około 17 km na wschód od centrum Zielonej Góry znajduje się Lubuskie Centrum Winiarstwa. Wspólnie z kilkoma innymi „zamaskowanymi” turystami uczestniczymy w bezpłatnym zwiedzaniu ekspozycji poświęconej ponad 850-letniej historii winiarstwa na ziemi lubuskiej. Początki uprawy winorośli sięgają tu średniowiecza i oczywiście najpierw były tu winnice klasztorne produkujące wino dla celów liturgicznych. Później powstały winnice mieszczańskie. I tak rozwijała się lubuska produkcja i tradycja winiarska. Niestety zawirowania historii spowodowały, że po II wojnie światowej wszystko to upadło i tak by niechybnie pozostało, gdyby nie jeden człowiek. Grzegorz Zarugiewicz trafił do Zielonej Góry w ramach akcji przesiedleńczej, a przybył z kresowych Zaleszczyk. W przedwojennej Polsce teren Podola wraz z centralnie położonymi Zaleszczykami stanowił centrum winiarstwa, a sam Zarugiewicz założył tam około 20 winnic. Po wojnie pan Grzegorz otrzymał zadanie odbudowania w lubuskim winnic, a że był doświadczonym winiarzem z wielkim zapałem do pracy i darem przekonywania, wypełnił je znakomicie. Odrodził winnice, założył technikum winiarskie w Zielonej Górze, doprowadził do odnowienia i przekazywania tradycji winiarskich następnym pokoleniom. Dzięki temu do 1989r. działała w Zielonej Górze jedyna w Polsce wytwórnia prawdziwego wina gronowego. Większość polskich firm produkowała tzw. wina „la patik” czyli wina owocowe.
Produkty tutejszych winnic prezentowane są w gablotach, które w trakcie zwiedzania Centrum skrupulatnie oglądamy. Ostatnia zwiedzana sala to park maszynowy udostępniany właścicielom winnic w okresie zbiorów: maszyna oddzielająca szypułki, wyciskarka. Winiarze zabierają stąd moszcz czyli wyciśnięty sok z winogron do dalszej już w swoich winnicach produkcji wina. Na koniec otrzymujemy mapę lubuskiego szlaku wina i miodu. W oparciu o nią i rekomendacje przewodnika wybieramy na odwiedziny „Starą Winną Górę”, ale przedtem jeszcze udajemy się do pobliskiego sklepu „Magdalenka”. Na jednej tylko półce stoją wina regionalne, kupujemy różowe półwytrawne w cenie 35 zł do wspólnej degustacji jakiegoś kamperowego wieczoru.
Wracając jeszcze do postaci Grzegorza Zarugiewicza – jak powiedział przewodnik, na przestrzeni wielu lat ze zwiedzających Centrum znała go tylko jedna osoba, a była to jego wnuczka.
Jedziemy do Starej Winnej Góry, gdzie oprócz skapanych w słońcu winorośli jest także elegancki „winny” dworek czyli hotel, restauracja i kawiarnia. Wchodzimy do wytwornego wnętrza, a dystyngowany choć zasłonięty przyłbicą kelner zaprasza nas do kawiarni. Degustujemy dwa gatunki wina białego (dobre!) i deskę niezłych serów. Najsmakowitsza jest jednak kawa z mlekiem i niezwykły deser: gorące śliwki posypane karmelową bezą i okraszone gałką lodów malinowych. Niestety wartość rachunku też jest „najsmakowitsza”, ale co tam, zaoszczędzimy na czymś innym. Nasączeni wybornymi smakami oraz powiewem elegancji i luksusu jedziemy na „strawę duchową” czyli szlak drewnianych kościółków.
cdn.
Tadeusz - 2021-01-10, 21:18
Podróże to przyjemność, poznawanie świata, kontakty z ludźmi i ich obyczajami, kulturą, ale bardzo ważnym elementem podróży jest to co dzieje się później.
Jeśli nie podzielimy się wrażeniami, obrazami z naszych wojaży i zachowamy je tylko da siebie, to tak jakbyśmy zmarnowali część pożytku, skazali na niepamięć.
To dlatego takie opowieści jak ta Twoja, Elu, napawają mnie radością i nadzieją, że więcej koleżanek i kolegów pójdzie w ślady takich podróżników, którzy dzieląc się efektami podróży, wzbogacają nas i prowokują do podobnych poczynań oraz wskazują cele.
Dziękuję pięknie.
Przy okazji - fajnie jest przypomnieć sobie Wasze buźki.
daro35 - 2021-01-10, 21:27
Brawo za relację,leci zasłużone
SalutElla - 2021-01-10, 21:42
Tadeusz napisał/a: |
Jeśli nie podzielimy się wrażeniami, obrazami z naszych wojaży i zachowamy je tylko da siebie, to tak jakbyśmy zmarnowali część pożytku, skazali na niepamięć.
|
Tadeuszu - nikt lepiej nie ująłby sensu jaki ma dla mnie pisanie relacji i dzielnie się nią z innymi. Twoje słowa są warte wszystkich piw świata, chociaż i za postawione piwka bardzo dziękuję.
SalutElla - 2021-01-10, 22:28
daro35 napisał/a: | Brawo za relację,leci zasłużone |
Dziękuję za piwko i składam najlepsze życzenia urodzinowe.
Piotruś - 2021-01-10, 23:31
,,Znalezisko" zgubiłaś w Rumunii na wulkanach błotnych i znalazłaś w Geoparku w Polsce?
W przyrodzie nic nie zginie
SalutElla - 2021-01-10, 23:37
Piotruś napisał/a: | ,,Znalezisko" zgubiłaś w Rumunii na wulkanach błotnych i znalazłaś w Geoparku w Polsce?
W przyrodzie nic nie zginie |
I jeszcze do tego przemieniło się z croksa w trampka! To dopiero cud!
SalutElla - 2021-01-11, 22:15
Na szlaku drewnianych kościółków
Klępsk, Kosieczyn i Chlastawa tworzą tzw. szlak drewnianych kościołów regionu Kozła, położony na wschód od drogi łączącej Zieloną Górę ze Świebodzinem. Znajdują się tu wiejskie małe drewniane świątynie o niepowtarzalnym uroku, wynikającym z połączenia zewnętrznej prostoty i bogatego wnętrza.
Jako pierwszy na naszej trasie znajduje się kościół w Klępsku, zbudowany w latach 1367-1377.Podziwiamy go najpierw z zewnątrz. Na drzwiach zamkniętych na klucz wisi kartka z numerem telefonu do osoby, która udostępnia kościółek do zwiedzania. Oczywiście dzwonimy i po kilku minutach pojawia się kobieta. Wchodzimy do środka i…dopada nas najpierw niebywałe zdumienie, a zaraz potem wielki zachwyt. Przepiękne wnętrze w stylu gotycko-renesansowym, sztukaterie i barwne polichromie, cudnej urody ołtarz, ambona i chrzcielnica. Jest to niewątpliwie perła architektury sakralnej posadowiona w maleńkiej wsi. Warta tego aby zboczyć z trasy i poświęcić jej czas.
Następny drewniany kościółek jest 17 km dalej w Kosieczynie. Dojeżdżając widzimy znowu niepozorną ciemną sylwetkę świątyni. Ciekawe jakie ma wnętrze ? Na przeciwko kościoła jest plebania i tam pytamy czy możemy wejść do środka. Proboszcz oprowadza nas i opowiada krótko historię tego miejsca. To jeszcze starsza budowla niż ta w Klępsku, bowiem najstarszy przebadany fragment sosnowych belek pochodzi z 1345r. „Wzór” na belkach pochodzi od nacięć siekierą wykonanych po to, żeby uzyskać lepszą przyczepność tynku do drewna, którym belki były pokryte. Tynk usunięto po remoncie, aby belki były lepiej widoczne w pierwotnej postaci. Wystrój nie jest aż tak dekoracyjny i barwny jak w Klępsku, ale uwagę przykuwa ozdobna ambona, barokowy choć przez przesady ołtarz i pięknie rzeźbiony konfesjonał. Ten mniej wystawny wystrój stwarza atmosferę intymności sprzyjającej skupieniu.
Po wyjściu z kościoła proboszcz zwraca nam jeszcze uwagę na pamiątkowy głaz przedstawiający rozłożoną księgę. Jest na niej taki napis w języku niemieckim i polskim: „Dla pamięci niemieckich mieszkańców dla których Kosieczyn do 1945 roku był ojczyzną. Pokój wszystkim którzy znaleźli ojczyznę i dom w Kosieczynie od 1945 r.”
Spotkanie z drewnianymi świątyniami kończymy w oddalonej o 2,5 km Chlastawie, gdzie oglądamy tylko już z zewnątrz kościółek z drewna modrzewiowego. Jedziemy dalej kontynuując nasz „sakralny” szlak, który prowadzi nas do Świebodzina.
cdn.
SalutElla - 2021-01-11, 22:28
ciąg dalszych drewnianych kościółków
cdn.
Endi - 2021-01-11, 23:12
SalutElla napisał/a: | Na szlaku drewnianych kościółków
... Kosieczyn i Chlastawa ... | Całkiem niedaleko urodziłem się - w Zbąszyniu
Przyznaję, że w tych kościółkach nie byłem a one są takie piękne .
Dzięki Elu Już wkrótce to nadrobię
zbyszekwoj - 2021-01-12, 15:40
Też lubie.
Misio - 2021-01-13, 17:32
Jak zwykle pięknie, esencjonalnie, super opisy i zdjęcia. Brawo Ela, brawo Sallutki, leci dla dalszych wspomnień.
Pozdrawiamy Slajdów.
SalutElla - 2021-01-13, 19:35
Bardzo dziękuję za wszystkie piwka i słowa uznania. Za chwilę dalszy ciąg czyli Świebodzin.
SalutElla - 2021-01-13, 19:50
Figura Chrystusa i ławeczka Niemena czyli dwie sławy Świebodzina
Świebodzin – wiadomo, to przede wszystkim gigantyczna figura Chrystusa, a wokół - nie mniej gigantyczny teren, więc bez problemu parkujemy nasze kampery i idziemy pod statuę. Oglądamy ją z dołu zadzierając wysoko do góry głowy, a potem bardziej z bliska wchodząc prowadzącymi na górę schodami. Następnie jedziemy do miasteczka na rynek. Auta zostawiamy na parkingu miejskim, bezpłatnym po godz. 16.00, chociaż trzeba pobrać bilet i potem wczytać go aby szlaban się otworzył. Stąd tylko dwa kroki do uroczego ryneczku z dominującą jasną sylwetką XVI-wiecznego ratusza i ładnymi kamieniczkami.
Na rynku znajduje się pomnik Sukiennika, gdyż w przeszłości Świebodzin był bardzo znaczącym ośrodkiem sukienniczym na Śląsku i tak znanym, że o kurtce ze świebodzińskiego sukna pisał Henryk Sienkiewicz, który „ubrał” w nią Longinusa Podbipiętę.
Inną sławną osobą związaną ze Świebodzinem jest Czesław Niemen, który mieszkał tu przez pewien czas po opuszczeniu Starych Wasyliszek, a w późniejszym okresie grywał tu koncerty. Na rogu jednej z kamienic przy rynku znajduje się restauracja i kawiarnia w jednym o nazwie „Mimoza”, a niedaleko niej stoi ławeczka artysty. Po okrążeniu rynku zasiadamy w „Mimozie” delektując się kawą i lodami, a potem robimy sesję fotograficzną na ławeczce w towarzystwie Niemena.
Opuszczamy Świebodzin i kierujemy się na bezpłatny parking przy wejściu do tzw. Pętli Boryszyńskiej. Na parkingu czeka już na nas kolejna zaprzyjaźniona załoga Aran70 (Ania i Arek), z którymi spędzamy kilka następnych dni.
cdn.
SalutElla - 2021-01-15, 20:46
Podziemna trasa rowerowa na Pętli Boryszyńskiej
MRU czyli Międzyrzecki Rejon Umocnień należy do największych na świecie podziemnych fortyfikacji. Został stworzony przez Niemców w latach 1934–1944 dla ochrony wschodniej granicy Rzeszy. Pewna część tych obiektów jest udostępniona do zwiedzania, a najbardziej znane są podziemne trasy turystyczne w okolicach Pniewa. My jednak wybraliśmy inne miejsce, a mianowicie szlak na tzw. Pętli Boryszyńskiej, na którym oprócz trasy pieszej dostępna jest - jedyna chyba w Europie, podziemna trasa rowerowa. Powiedzieli nam o niej Brygida i Zbyszek (załoga Bryzby z Tucholi), którzy pokonali ją osobiście.
Udział w tej wycieczce wymaga rezerwacji (co oczywiście wcześniej uczyniliśmy), roweru własnego lub wypożyczonego na miejscu, dobrego oświetlenia na rowerze oraz latarki-czołówki na głowie. Oczywiście potrzebne są jeszcze ciepłe ubrania i wygodne buty. Przygotowani według tych wytycznych czekamy z rowerami przed biurem szlaku. Ania wzięła jeszcze cienką czapkę, której będę jej później zazdrościć. Targa nami lekki niepokój przed tą trasą. Zaczyna się sprzedaż biletów, najpierw chętni na trasę pieszą, potem rowerzyści. Do naszej kamperowej grupy dołącza jeszcze dwóch obcych rowerzystów.
Przewodnik prowadzi nas do drewnianych schodów wiodących na górę. Trzeba wnieść lub wciągnąć rowery. Ale to pestka. Przed nami zejście pod ziemię krętymi schodami w dół do bunkra. Najpierw wąskie schody z jednym zakrętem, potem korytarz i kolejne schody z kilkoma zakrętami, prowadzące w sumie na głębokość około 30 m. Kobiety nie dają rady i ich rowery dzielnie znoszą mężczyźni. Na dole przewodnik podaje proste, ale obowiązkowe zasady bezpieczeństwa: on jedzie pierwszy, jako ostatni musi jechać któryś z facetów - zgłasza się Arek, reszta pośrodku gęsiego. Komendy przewodnika: stop, wolniej, w lewo, itp. mają być przekazywane aż do ostatniego rowerzysty. Na początek przejeżdżamy odcinek 200 m, błędniki szaleją, jedziemy zygzakami jak pijani. Przewodnik każe nam się zatrzymać i mówi, że za chwilę wszystko wróci do normy. Ruszamy i faktycznie powraca równowaga. Pokonujemy tunele utrzymując rowery pomiędzy szynami, którymi kiedyś jeździły niemieckie pociągi. Co jakiś czas mamy postój na opowieści przewodnika. Jedynym oświetleniem są lampki rowerów i czołówki. Wentylacja jest tu naturalna, a zimne powietrze owiewa nasze twarze i dłonie. Na trasie zdarzają się kałuże powstałe ze skraplającej się wody.
Niemcy mieli tu podziemną fabrykę broni, magazyny dla wojska, a potem aż do stycznia 1945 r. magazyny zrabowanych dzieł sztuki, biżuterii i kruszców. Po wojnie fortyfikacje były niczyje, najpierw miały być jakoś zagospodarowane przez wojsko, potem chciano tu zrobić magazyn odpadów atomowych dla Europy Środkowej. Na szczęście wpuszczono do wody w bunkrach substancję barwiącą, która pojawiła się we wszystkich okolicznych studniach i jeziorach. Pomysł upadł.
Większość ścian przemierzanych korytarzy jest biała. Okazuje się, że zostały pomalowane przez polskie wojsko, aby było jaśniej. Dodatkowo pokryte są różnymi napisami z czasów, gdy buszowała tu młodzież. W jednym z tuneli, do którego wjeżdżamy ściany pozostały ciemnoszare, ale mają dziwną błyszczącą powłokę. Przewodnik zadaje nam pytanie co to jest. Niestety nikomu nie udaje się zgadnąć, a to po prostu krople wody migoczące jak diamenciki.
Podziemia są od wielu lat siedliskiem nietoperzy, które towarzyszą nam w wędrówce, co jakiś czas przelatując nad głowami. W jednym z tuneli na polecenie przewodnika gasimy wszystkie światła i zachowujemy milczenie. Nastaje cisza i ciemność, do której wzrok nie potrafi się przyzwyczaić, a przez głowę przelatuje mi taka makabryczna myśl - czy tak jest w grobie?
Włączamy światełka i udajemy się tunelami w drogę powrotną do niestety tych samych krętych schodów, którymi teraz rowery trzeba wnieść na górę. Nie ma wyjścia, chyba nie możemy tu zostać z nietoperzami. Wychodząc na zewnątrz przeżywamy szok termiczny i chwilowe oślepienie prażącym słońcem. Okazuje się, że pod ziemią byliśmy 2,5 godziny.
Było warto, gdyż jest to nietypowa z uwagi na formę zwiedzania atrakcja. Dziękuję Brygidzie i Zbyszkowi za polecenie jej, a dla tych, którzy chcieliby podążyć naszym śladem mam taką radę: nie bierzcie na rower żadnych sakw, bo ciężko z nimi znosić i wnosić rower. Weźcie natomiast cienką czapkę zakrywającą czoło, a dla bardzo marznących - cienkie rękawiczki.
Spod MRU jedziemy najpierw do Łagowa, ale nie znajdujemy tam miejsca na nocleg, więc po telefonicznym potwierdzeniu wolnych miejsc udajemy się na camping Magic w pobliskich Lubniewicach. I to jest strzał w dziesiątkę.
A tak jeździ się rowerami pod ziemią:
https://youtu.be/GsYzCHgVZr4
cdn.
SalutElla - 2021-01-16, 20:19
Sztuka kochania” czyli z czego słyną Lubniewice
Lubniewice to miasteczko położone nad trzema jeziorami, a stało się znane z pobytu Michaliny Wisłockiej. W filmie biograficznym Lubniewice „zagrały” same siebie. Sceny kręcono w Nowym Zamku czyli pałacu należącym od kilku lat do Jana Lubomirskiego-Lanckorońskiego. Od 1949 r. był tu ośrodek wczasowy, do którego na jeden z turnusów przyjechała Wisłocka i przeżyła gorący romans. Filmowym planem był również park – obecnie Park Miłości im. dr Michaliny Wisłockiej.
W Lubniewicach zostajemy na 3 dni, w czasie których korzystamy z atrakcji campingu „Magic” czyli przede wszystkim piaszczystej plaży z …palmami oraz knajpką podającą bardzo smaczną pizzę, niezłe pierogi i placki oraz oczywiście browarek. Największą atrakcją na plaży jest zwisająca z drzewa lina, z której można skoczyć do wody, co Arek z wielkim zapałem czyni.
Jeden z dni postanawiamy przeznaczyć na wycieczkę rowerową. Wybieramy czerwony szlak wokół jeziora Lubiąż i Krzywe, opisany w broszurce informacyjnej jako „trasa rowerowa łatwa długości 12 km”. Nie wiem czy my wybraliśmy inny szlak przez pomyłkę, chociaż tam gdzie jedziemy są czerwone oznakowania czy też opis był błędny i to powinien być szlak pieszy. Albo ktoś wskazał to jako trasę rowerowa, ale nigdy tam rowerem nie był. Znaczna część ścieżki nad jeziorem jest wąska, zarośnięta krzakami, piaszczysta, a w kilku miejscach leżą zwalone drzewa, przez które trzeba przenosić rowery. Pokonujemy ją – niektórzy z wielkim trudem i jest to raczej wycieczka pieszego prowadzącego rower niż rowerzysty.
W Lubniewicach jedziemy do wspomnianego już Parku Miłości, w którym jest: ławka miłości, most miłości, wiszące pomiędzy drzewami serce. Ładny park nad ładnym jeziorem. Przez urokliwy mostek przejeżdżamy na drugą stronę i zmierzamy do restauracji na plaży miejskiej nad jeziorem Lubiąż o nazwie „Pycha ryba”. Konsumujemy tu smażone ryby, które naprawdę są PYCHA!
Kolejnego dnia odbywamy rejs wypożyczoną na kempingowej przystani dziwaczną jednostką pływającą – takim „pączkiem z grillem”. Krążymy nim po jeziorze Lubiąż starając się spłynąć z drogi małym żaglóweczkom uczestniczącym w regatach, co jest dość trudne, gdyż łajba nie należy do demonów prędkości. Po południu jedziemy rowerami do centrum Lubniewic. Tam na Placu Wolności jemy bardzo smaczny obiad w restauracji o myśliwskim wystroju i nieadekwatnej nazwie „Xenia”. Ze ścian patrzą na nas głowy z rogami. W drodze powrotnej na camping podjeżdżamy jeszcze pod bramę Nowego Zamku, zamkniętego już do zwiedzania, ale za to możemy zobaczyć tu znak drogowy ostrzegający przed duchami. A może duchem Wisłockiej?
cdn.
SalutElla - 2021-01-16, 21:36
Krzywy las” w sąsiedztwie rur ciepłowniczych
Ania i Arek wracają z Lubniewic do domu, a my jedziemy znowu w dwa kampery w kierunku Międzyzdrojów. Po drodze oglądamy krzywy las położony we wsi Nowe Czarnowo koło Gryfina czyli około stu zdeformowanych sosen posadzonych w latach 30-tych XX w. Taka specyficzna atrakcja przyrodnicza, ale spowodowana przez człowieka. Wrażenie „dziwności” potęgują przebiegające obok rury ciepłownicze z pobliskiej elektrowni Dolna Odra. Krzywe sosny prowokują nas do zwichrowanego pozowania do zdjęć, a niektórym do przydawania sobie wielkości.
Niedaleko jest restauracja „Atol”, w której jemy na obiad ryby w różnej postaci. Obok za parawanem jest przyjęcie z okazji chrztu, a w altance ogrodowej – komunia. Na obydwu po kilka osób – wiadomo przyjęcia pandemiczne.
Wskakujemy do kamperów, przed nami około 100 km do słynnego polskiego kurortu. Późnym popołudniem lądujemy na campingu w Międzyzdrojach.
cdn.
SalutElla - 2021-01-17, 21:13
Odcisk dłoni Jurka w Alei Gwiazd
Camping w Międzyzdrojach nazywa się „Plaża” i zgodnie z nazwą położony jest bardzo blisko plaży – szerokiej z drobnym piaskiem, uwodzącej szumem Bałtyku. Korzystamy z jej uroków – jedni leżąc, inni spacerując. Nie jest nawet bardzo zatłoczona, tak więc można zachować dystans społeczny.
Po południu jedziemy rowerami do Lubina i nad jezioro Turkusowe. Natomiast wieczorem - jak na pobyt w kurorcie przystało, udajemy się na spacer najpierw promenadą wzdłuż morza, a potem na wysokości mola skręcamy w główną rozrywkowo-handlową arterię Międzyzdrojów. Jest sporo ludzi, ale nie musimy przeciskać się przez tłum, tylko nieliczni spacerują w maseczkach. Po drodze napotykamy już pierwsze filmowe gwiazdy. Lucyna przysiada obok Krzysztofa Kolbergera - aktora o zniewalającym głosie, który najpiękniej brzmiał w radiowych „strofach dla ciebie”. Ja „idę vabank” i pozuję obok najsłynniejszego kasiarza Rzeczypospolitej czyli Jana Machulskiego. Oczywiście docieramy do Alei Gwiazd i odczytujemy sławne nazwiska. Do jednej z dłoni wpasowuje swoją dłoń Jurek – pstrykam fotkę aby uchwycić kamperowego celebrytę! Powoli wracamy na camping delektując się ciepłym morskim powietrzem i szumem fal.
cdn.
SalutElla - 2021-01-19, 19:55
Legenda o Zielenicy czyli słynne ruiny w Trzęsaczu
Żegnamy Międzyzdroje i po zaopatrzeniu lodówek w pobliskim sklepie Netto jedziemy do Trzęsacza zobaczyć w jakim stanie są słynne ruiny kościoła. Zatrzymujemy się na parkingu niedaleko głównego deptaka i najpierw idziemy na smażoną rybkę. Obok restauracji jest nowa atrakcja Trzęsacza – muzeum multimedialne związane z ruinami. Bilet kosztuje 25 PLN, czekamy kilka minut, zakładamy maski i wchodzimy do środka.
Ekspozycja multimedialna jest dość uboga, ale towarzyszy jej płynąca z głośników opowieść o powstaniu kościoła i jego zniszczeniu przez wdzierające się w brzeg morze. To historia prawdziwa, ale oprócz niej wysłuchujemy jeszcze drugiej. Jest to legenda o Zielenicy, córce władcy morza Posejdona i fatalnych skutkach wywołanego przez ludzi boskiego gniewu. A o czym dokładnie jest legenda to najlepiej wysłuchać w wersji oryginalnej zwiedzając tę ekspozycję. Wprawdzie koszt biletu nie jest raczej adekwatny do powierzchni i wyposażenia muzeum, ale polecam je jako multimedialną ciekawostkę i z uwagi na treść legendy. Po spotkaniu z Zielenicą idziemy zobaczyć ruiny w naturze. Byłam tu wiele lat temu, gdy teren wokół był równie zrujnowany jak kościół, teraz robi naprawdę pozytywne wrażenie z wybudowaną platformą i zadbaną zielenią.
Jeszcze tylko krótki spacer deptakiem, gofry, pamiątki i jedziemy dalej za Dźwirzyno na parking leśny. Stoi na nim kilka kamperów i osobówek i w tym gronie spędzamy spokojną noc.
cdn.
emeryl - 2021-01-19, 21:11
Relacja rewelacja z przyjemnością
SalutElla - 2021-01-19, 23:17
emeryl napisał/a: | Relacja rewelacja z przyjemnością |
Cała przyjemność po mojej stronie - dzięki za piwko
SalutElla - 2021-01-22, 19:58
Zaczarowane ogrody
Z leśnego parkingu jedziemy do Kołobrzegu, w centrum którego nie jest łatwo znaleźć parking dla dwóch kamperów, ale udaje nam się wcisnąć w wolne miejsca na wąskiej uliczce niedaleko latarni morskiej. Zwiedzanie w standardzie – wejście na latarnię morską oczywiście w maseczkach, obejrzenie pomnika zaślubin z morzem, molo i mały rajd po pamiątkach (trzeba coś kupić wnukowi).
Z trudem wyjeżdżamy z tej wąskiej uliczki, na której jest dość duży ruch i jedziemy do oddalonej o 30 km Dobrzycy, gdzie znajdują się ogrody Hortulus.To kompleks ogrodów pokazowych tworzonych od ponad 25 lat, składający się z Ogrodów Tematycznych oraz Ogrodów Hortulus Spectabilis. Wybieramy tematyczne i po chwili dosłownie toniemy w cudownym świecie drzew, krzewów, kwiatów, ziół, zakręcających alejek. Wszystko to urozmaicone jest ławeczkami, altankami, stoliczkami, rzeźbami, poidełkami i karmnikami dla ptaszków i owadów (!), kolorową ceramiką i błyszczącymi figurkami żabiej orkiestry. Ogród francuski z fantazyjnie i precyzyjnie przyciętym bukszpanem. Ogród japoński z czerwonymi elementami architektury ogrodowej. Ogród ziołowy będący ucztą dla zmysłu powonienia. Las świerkowy z zawieszonymi pomiędzy drzewami hamakami, na których jednak chyba z uwagi na pandemię, nikt nie leży. Przepiękny staw z fontanną i drugi z nenufarami – zasiadamy nad jego brzegiem na wygodnych fotelach oczekując w nadziei, że ktoś wyłowi dla nas nenufary. Nie odmawiamy sobie przyjemności sfotografowania w ogrodzie stworzonym w stylu Antonio Gaudiego na charakterystycznej dla niego ławeczce.
Doznajemy zawrotu głowy od tych wszystkich cudów, a żeby nam było mało postanawiamy jeszcze zajrzeć do sklepu na terenie ogrodów, jak nam się wydawało ogrodniczego. W sklepie oprócz roślin i artykułów ogrodniczych jest mnóstwo innego asortymentu: naturalne kosmetyki, ziołowe herbatki, barwne świece o różnych zapachach, kolekcje ceramiki w wielu kolorach i wzorach. Szaleństwo – można tu spędzić drugie tyle czasu co w ogrodach tematycznych. My jednak chcemy dojechać dzisiaj do Mielna, więc spędzamy tu tylko pół godziny nabywając zaledwie parę drobiazgów. Uważam, że to ze strony damskiej części wycieczki wyczyn prawie heroiczny.
Drugi ogród z labiryntem i wieżą widokową zostawiamy sobie na inne czasy. Ruszamy do Mielna w czasie jazdy szukając campingu. Decydujemy się na camping Baltic położony pomiędzy Mielnem a Mielnem Unieście. Zostajemy tu na pełne dwa dni fundując sobie błogie lenistwo.
cdn.
SalutElla - 2021-01-22, 20:06
ciag dalszy zdjęć z zaczarowanych ogrodóww Hortulus
SalutElla - 2021-01-24, 18:06
„Bez śledzia żyć się nie da”
Opuszczamy Mielno i obieramy kierunek na zagrodę śledziową w Starkowie, położoną na terenie tzw. Krainy w Kratę. Najpierw zwiedzamy urządzone w chacie muzeum śledzia. Jest niewielkie, ale zawiera różne eksponaty – od tych służących łowieniu (spławiki, sieci) przez ozdobne ceramiczne naczynia do podawania śledzi po oryginalne egzemplarze książki „Ucho od śledzia’. Jest tu też sporo informacji i ciekawostek o śledziach, historii ich połowów oraz śledziowych tradycjach i potrawach. Na jednym ze zdjęć jest warstwowa sałatka zrobiona przez kucharzy w Kaliningradzie z 60 kg śledzi i zajmująca stół o długości 7 metrów.
Następnie przechodzimy na drugą stronę podwórka do knajpy, gdzie królują oczywiście śledzie w różnych smakach: po kaszubsku, skandynawsku, w śmietanie, smażone, w postaci tatara. Próbujemy kilku smaków – tatar jest bardzo ostry, półmisek z trzema smakami śledzi na 2 osoby niezły, ale jako to mówią „… nie urywa”. Jesteśmy troszeczkę rozczarowani tym miejscem, ale tak to jest w trakcie wędrówek, że nie zawsze wszystko nas zachwyca. Na szczęście przed nami są jeszcze kolejne atrakcje. Żegnamy więc śledzie i jedziemy do miejsca, które kiedyś oficjalnie nie istniało.
cdn.
SalutElla - 2021-01-24, 21:43
Borne Sulinowo część 1 - „ W rosyjskim klimacie”
Nad malowniczym jeziorem Pile znajdowała się kiedyś wieś Linde. W 1936 roku tereny te wykupili Niemcy, wysiedlili wszystkich mieszkańców i wybudowali poligon oraz dwa wojskowe miasteczka. Nazwali je Gross Born i Westfalenhof (Kłomino), a na ich otwarcie w 1938 roku przyjechał z Berlina sam Hitler.
W 1945 roku wkroczyła tu armia radziecka i została na prawie 50 lat. Powiększono obszar poligonu poniemieckiego wysadzając w powietrze okoliczne wioski. Gross Born zamieniono na Borne Sulinowo, a Kłomino na Gródek i uczyniono miastami zamkniętymi, zarządzanymi wyłącznie przez sowietów. Na oficjalnych mapach były to tereny leśne. W rzeczywistości stacjonowało tu kilkanaście tysięcy żołnierzy, istniały całe osiedla zamieszkane przez ich rodziny, na poligonie odbywały się ćwiczenia, a w centrum miasta defilady. I tak było do 1992 roku, gdy Polskę i tym samym te dwa miasta, opuściły oddziały Armii Czerwonej. Gródek z przywróconą nazwą Kłomio stał się miastem widmem, nie zasiedlone bloki zostały rozgrabione i w końcu zburzone. Borne Sulinowo w 1993 roku zostało oficjalnie otwarte i stopniowo zasiedlane.
Co obecnie oprócz pobytu nad pięknym jeziorem może zaoferować Borne? Pozostałości po niemieckim i sowieckim władaniu, niektóre zadziwiające. Budynki i miejsca dwu lub trzykrotnie zmieniające swe przeznaczenie. Ulice, które miały najpierw nazwy niemieckie, potem rosyjskie, a teraz polskie. Tajemnice historii i ludzi, którym przyszło tu żyć – z rozkazu lub z wyboru. To wszystko trzeba mieć „z tyłu głowy” kiedy się zwiedza Borne Sulinowo i okolice.
Do Borne Sulinowo dojeżdżamy późnym popołudniem, zostawiamy kampery na „Generalskim polu namiotowym” położonym nad jeziorem i rowerami jedziemy do centrum miasta. Pora na ciepły posiłek, a że w Bornem trzeba odwiedzić restaurację „Sasza” to tam właśnie się udajemy. Restauracja znajduje się w dawnej kantynie dla oficerów niemieckich, która za czasów radzieckich była stołówką dla wyższych oficerów i delegacji wojskowych. Prowadzona jest przez małżeństwo - Saszę i Wierę, którzy mieszkali tu przez kilka lat. Sasza był wojskowym fotografem, a Wiera nauczycielką tańca, chociaż podobno nieoficjalnie pełnili trochę inne funkcje. Ale może w tym przypadku nie ma spiskowej teorii dziejów? Mniejsza z tym. W 1992 roku wyjechali do Donbasu, ale po kilku latach wrócili do Borne i otworzyli restaurację z rosyjskimi specjałami i wystrojem. Zamówienie przyjmuje od nas Wiera ubrana w długą elegancką suknię. W ostatniej chwili załapujemy się na cieple danie, gdyż kuchnia pracuje tylko do 17.30 (!). Menu nie jest bogate, ale zawiera to po co tu przyszliśmy czyli dania rosyjskie. Zamawiamy solankę i syberyjskie pielmieni oraz rosyjskie piwo w dość oryginalnych butelkach. Oglądamy wnętrze - matrioszki, samowary i trochę nie pasującą tu szafkę z butelkami coca-coli. W tle słychać rosyjskie melodie podkreślające atmosferę tego miejsca. Piwo bardzo dobre, zamówione dania smaczne, ceny przystępne.
Po drugiej stronie tego budynku jest sklep z rosyjskimi produktami – piwo, konserwy z „byczkami” i „tuszonką”, słonina, różne słodycze, w tym wspomnienie z dzieciństwa - „irysy”. Ogarnia nas lekka nostalgia, ale przeganiamy ją dokonując ochoczo sporych zakupów – tyle ile się mieści do rowerowych sakw. Ekspedientka jest jak najbardziej z czasów współczesnych – uprzejma i sympatyczna. Jeszcze rzut oka na wystawę fotografii z radzieckiej epoki i ruszamy dalej śladami historii tego miasta.
cdn.
SalutElla - 2021-01-26, 21:00
Borne Sulinowo część 2 „Ślady historii ”
Nietypowa historia Borne Sulinowo stała się atrakcją turystyczną, której poznaniu służy utworzona ścieżka turystyczno-spacerowa, obejmująca 21 obiektów. Obok każdego z nich znajduje się tablica informacyjna z krótką historią i archiwalnymi zdjęciami danego obiektu.
Pierwszą z takich tablic napotykamy zaraz po wyjechaniu rowerami znad jeziora w kierunku centrum. Opisuje willę Dubynina, widoczną za ogrodzeniem – odnowioną, będącą teraz własnością prywatną. Następna tablica jest przed sklepem rosyjskim, który zajmuje budynek dawnej kantyny oficerskiej. Kolejny przystanek to Urząd Miejski mieszczący się w dawnej siedzibie dowództwa garnizonu zarówno niemieckiego jak i radzieckiego. Na skwerze przed ratuszem obok sporych rozmiarów działa stoi obelisk ku czci ofiar dwóch systemów totalitarnych.
Spod obelisku jedziemy ulicą Orła Białego wzdłuż której ciągnie się murowane ogrodzenie wykorzystane bardzo fajnie na prezentację historii miasta. Na murze umieszczone są fotografie z trzech okresów: niemieckiego, radzieckiego oraz polskiego. Dalej przy ulicy Towarowej znajdują się dawne najpierw niemieckie, a potem radzieckie magazyny, obecnie straszące oknami bez szyb, sterczącymi drutami i napisami „Не курить”.
Wracamy główną ulicą miasta czyli Aleją Niepodległości, przy której znajduje się kościół św. Alberta. Obejmuje on budynek dawnej niemieckiej kantyny, dobudowany później budynek radzieckiego kina oraz postawioną w czasach polskich wieżę. Kawałek dalej na po radzieckim cokole pręży lufę czołg T-34. Niebo nad nami niepokojąco ciemnieje, przyśpieszamy pedałowanie i obieramy kierunek do kamperów. Na ostatnim odcinku łapie nas wielka ulewa. Nie udało nam się zobaczyć ani słynnych leningradów czyli bloków z wielkiej płyty, pochodzącej z leningradzkiej fabryki domów ani - wprawdzie zrujnowanego, ale nadal podobno robiącego wrażenie, Domu Oficera. To nic, jest powód aby tu kiedyś wrócić. Zmieniamy mokre ubrania na suche i zasiadamy pod markizami do butelki lubuskiego wina. Wokół nie nachalne odgłosy kempingowego nocnego życia. Wychodzę sama na chwilę nad brzeg jeziora, niebo nad nim jest różowo-niebiesko-granatowe, więc uwieczniam ten widok robiąc fotkę. Zastanawiam się jakie tajemnice Borne Sulinowo odkryjemy jutro.
cdn.
grzegorz_wol - 2021-01-26, 23:28
W Bornym najciekawsze jest to czego nie widać. W okolicach domu oficera podobno jest podziemny dworzec. Prowadzono badania geofizyczne i wyniki wyglądały obiecująco... na tyle by je przerwać i nie wznowić. Ruscy tam zdrowo ryli pod ziemią i stracili nawet paru żołnierzy. To akurat fakt który potwierdził teść mojego kolegi - oficer LWP. Ale ......tssss czekam na kolejny dzień z Bornego
Piasek1 - 2021-01-27, 08:20
Odnośnie Bornego to tam "legend" krąży drugie tyle co faktów.
Tadeusz - 2021-01-27, 09:12
Elu i Józku...
EwaMarek - 2021-01-27, 13:18
Super relacje - dużo materiału do zwiedzania.
Niestety zawsze jak oglądam zabytki w ruinie to aż żal patrzeć na nie....
MAZUREK - 2021-01-27, 13:23
Na tym zdjęciu :4 IMG_2789 - Kopia.jpg
Borne Sulinowo - Salut!
to chyba Salut artyleryjski?
Comsio - 2021-01-28, 09:13
MAZUREK napisał/a: | Na tym zdjęciu :4 IMG_2789 - Kopia.jpg
Borne Sulinowo - Salut!
to chyba Salut artyleryjski? |
Leszek to nowy nabytek Juzka.
salut - 2021-01-28, 11:11
Comsio napisał/a: | MAZUREK napisał/a: | Na tym zdjęciu :4 IMG_2789 - Kopia.jpg
Borne Sulinowo - Salut!
to chyba Salut artyleryjski? |
Leszek to nowy nabytek Juzka. |
Ale jaka lufa
SalutElla - 2021-01-28, 20:47
Borne Sulinowo część 3 „ Orła cień”
Rano po wykonaniu pełnego serwisu kamperów jedziemy do prywatnej Izby Muzealnej Andrzeja Michalaka. Przed muzeum szokujący widok: kamienie ze swastyką znalezione w okolicy. Na jednym z nich jest jeszcze napis „Hitler eiche” co znaczy „dąb Hitlera”. Na 1000-lecie rzeszy posadzono 1000 dębów i przy każdym był taki kamień. Stojący obok blok bez okien to niedokończona sowiecka budowa, ale i tak jest mniej strasząca niż kamień ze swastyką.
Pukamy do drzwi muzeum, otwiera starsza kobieta, pobiera opłatę za wstęp po 5 zł od osoby i wpuszcza nas do środka. Zaczyna opowiadać, a my oglądamy nagromadzone tu pamiątki niemieckie i radzieckie. Patrzymy na niemiecką mapę Gross Born, na której widać, że miejsce to miało kształt orła. Obecnie pozostał półwysep na jeziorze Pile w kształcie głowy orła. Jakież to symboliczne.
W jednej z gablot leży niemiecka gazeta z 1938 roku, a w niej artykuł o wizycie Hitlera na otwarciu Gross Born. Obok w tej samej gablocie przedwojenne małe butelki coca coli. Na podłodze stoi oryginalny silnik od czołgu T-34 wykopany przypadkowo przez jednego z mieszkańców Borne i podarowany muzeum. Dalej oglądamy mundury, hełmy i broń obydwu armii. Prace plastyczne radzieckich dzieci. Naczynia i przybory szkolne z sowieckiego okresu. Książki, albumy i propagandę radziecką. Fotografie.
Żołnierze sowieccy i ich rodziny opuszczając Borne i Kłomino zabierali tylko osobiste rzeczy z uwagi na ograniczenia powierzchni w transporcie kolejowym. Poza tym obiecywano im, że w Rosji dostaną wyposażone mieszkania. W obydwu miastach pozostały więc budynki tylko częściowo ogołocone, a raczej później rozszabrowane. Część tych znalezisk tworzy ekspozycję tego nietypowego muzeum.
Na zakończenie wizyty kupuję bardzo ciekawą mapę Borne Sulinowo pt. „Historia i teraźniejszość”.
cdn.
Barbara i Zbigniew Muzyk - 2021-01-29, 13:09
Tylko przeleciałam ale i tak Barbara
SalutElla - 2021-01-29, 19:58
Barbara i Zbigniew Muzyk napisał/a: | Tylko przeleciałam ale i tak Barbara |
Barbara dziękuje za piwko i zachęcam w wolnym czasie do lektury całości.
SalutElla - 2021-01-30, 19:40
Borne Sulinowo część 4 „Ślady losu ludzkiego ”
Z muzeum jedziemy na cmentarz radziecki nazywany „cmentarzem z pepepszą”. Zaraz za wejściem znajduje się bowiem grób żołnierza z wystającą z płyty ręką dzierżącą pepeszę celującą w niebo. Pomimo pewnej groteskowości jest to raczej smutny widok.
Idziemy dalej – i tam jest jeszcze smutniej. Większość grobów pochodzi z lat 1945-1967, a daty wskazują na zmarłych za młodu. Podobno zginęli w czasie ćwiczeń na poligonie. Groby są bardzo skromne – tyko kamienna tabliczka na ziemi z gwiazdą, nazwiskiem i datami. Spora część zamiast nazwiska ma napis „Nieznany” – dlaczego? Jest też kilka grobów dzieci, na których stoją ogrodzone kamienne pomniki, a w środku leżą zabawki – lalki, pluszaki. Na niektórych grobach palą się znicze.
Skromny ten cmentarz położony wśród wysokich drzew to przejmujący ślad nie historii, a losu ludzkiego.
cdn.
SalutElla - 2021-01-31, 16:11
Borne Sulinowo część 5 „Gdzie te wrzosowiska?”
Z cmentarza kierujemy się do Kłomina – miasta widma. Po drodze zatrzymujemy się w miejscu gdzie w czasie II wojny światowej były dwa niemieckiej obozy dla jeńców. Przebywali tu głównie oficerowie francuscy, a od 1944 roku Powstańcy Warszawscy.
Jest tu zrobiony trakt jeniecki rozpoczynający się w miejscu gdzie jesteśmy i gdzie w czasie wojny była rampa, na której wysadzano jeńców. Ścieżka prowadzi do ukrytego w lesie cmentarza z postawionymi niedawno brzozowymi krzyżami. Całość ma kilka kilometrów, a my nie mamy za dużo czasu, więc tylko oglądamy pomnik i jedziemy dalej. Nawigacja każe nam wjechać na wąską polną drogę. Nie odnajdujemy już symbolu Kłomina czyli zdewastowanych bloków. Między drzewami miga nam duża kupa gruzu. Chyba wszystko zostało już zburzone, rozebrane.
Dosłownie przedzieramy się kamperami, aby dojechać do słynnych kłomińskich wrzosowisk, które już podobno kwitną. Są to jedne z największych wrzosowisk w Europie. Gubimy się jednak w lesie chociaż według nawigacji jedziemy ulicą „Żołnierzy września”. Rezygnujemy z dalszej trudnej dla kamperów drogi, niestety nie znajdując wrzosowisk. Przestawiamy nawigację na ostatni cel naszej wspólnej podróży czyli Bydgoszcz. Nawigację tak, ale ja jeszcze nie potrafię się przestawić i przez znaczną część drogi tkwię myślami w historii i tajemnicach Borne Sulinowo. Muszę tu kiedyś wrócić.
cdn.
SalutElla - 2021-02-01, 20:11
Bydgoszcz – pierwszy spacer i degustacja piwa nad Brdą
Do Bydgoszczy dojeżdżamy około 15.00 i ustawiamy kampery na parkingu przed Opera Novą, w samym centrum miasta. Gmach Opery był budowany przez 36 lat, ma dwie sceny i centrum konferencyjne. Posiada też niezwykłą windę dla tirów przywożących dekoracje i sprzęt. Przed budynkiem jest wyznaczony prostokąt betonu, na którym staje tir, po czym prostokąt z tirem jedzie do góry na wysokość bramy w ścianie. Otwarcie bramy umożliwia rozładunek wprost do gmachu Opery. Ot technika!
Z parkingu rozciąga się widok na Wyspę Młyńską, most staromiejski i Kiepury, katedrę, wieżę ciśnień i bulwary nad Brdą – czyli dużo atrakcji w zasięgu wzroku i tym samym pieszej wędrówki. Mostem Kiepury zwanym też mostem zakochanych (oczywiście wiszą na nim kłódki) idziemy na Wyspę Młyńską. Zabytkowe domy, okrągła piaszczysta plaża, młyny, muzea, tereny zielone. Zmierzamy na obiad do położonej w Wenecji Bydgoskiej „Warzelni Piwa” serwującej rzemieślnicze piwa. Nazwa „Wenecja” wzięła się stąd, że kiedyś domy stały nad samą wodą Brdy.
„Warzelnia Piwa” to nie tylko knajpa, w jednej z sal jest ekspozycja poświęcona historii i pamiątkom bydgoskiego browarnictwa. Natomiast menu to dania kuchni europejskiej czyli różności oraz - tu zaskoczenie, indyjskiej. Jedzenie smaczne i fajnie podane, ale najfajniejszy jest tzw. zestaw degustacyjny piw – podane na długiej desce 4 małe kufelki z 4 rodzajami piwa, od najsłabszego jasnego po ciemne najmocniejsze i najsłodsze.
Po degustacji przechodzimy mostkiem imienia Krzysztofa Klenczona do przystani na Wyspie Młyńskiej i wsiadamy na turystyczną łódź. Płyniemy po Brdzie do stadionu „Łuczniczka” i z powrotem podziwiając miasto.
Po zapadnięciu zmroku udajemy się na starówkę pięknym mostem Staromiejskim, na którym przygrywa orkiestra. Spacerujemy po rynku, po czym przystajemy przed jedną z kamienic, bowiem w jej oknie o godzinie 21.13 i tak samo w dzień o 13.13 pojawia się na kilkanaście sekund Jan Twardowski. Wiąże się z nim legenda bydgoska o burmistrzu, którego na własne życzenie Twardowski odmłodził, ale tak, że nikt go nie rozpoznał - nawet własna dużo młodsza żona, dla której to zrobił. Teraz Twardowski pojawia się w oknie z twarzą zasłoniętą maseczką - o czasy! o obyczaje!
Wracamy powoli do kamperów podziwiając pięknie oświetlone nadbrzeże Brdy i gmach Opery. Po tym pierwszym spotkaniu z Bydgoszczą już wiem, że to miasto mi się podoba, a przecież jutro czeka nas wiele atrakcji w ramach wycieczki z przewodnikiem, więc zapewne pozytywne wrażenia będą jeszcze większe. Oczekując na to co przyniesie następny dzień zasypiam w rytm stukających po szynach bydgoskich tramwajów.
cdn.
SalutElla - 2021-02-02, 20:29
Bydgoszcz – to miasto do innych jest niepodobne
O godzinie 10.00 spotykamy się przed gmachem Opery z naszym umówionym przewodnikiem. Po krótkim geograficznym i historycznym wstępie na temat miasta przewodnik prowadzi nas od Opery Novej przez stary kanał bydgoski, katedrę, Wenecję Bydgoską, wieżę ciśnień, rynek, a potem na drugą stronę Brdy do dzielnicy secesyjnej i dzielnicy muzycznej. W tej ostatniej kończymy naszą wycieczkę pod pomnikiem starej Łuczniczki – starej nie z uwagi na wygląd tylko na wiek pomnika. Całość z wizytą w środku w katedrze i wieży ciśnień zajmuje nam 4 godziny.
Po krótkim odpoczynku idziemy do Muzeum Mydła i Historii Brudu na zarezerwowaną na godzinę 17.00 wycieczkę. Wieczór spędzamy na „szwendaniu” się po uliczkach i knajpkach starówki, dopełniając wachlarz wrażeń z tego miasta, które moim zdaniem do innych polskich miast jest … niepodobne. Oferuje atrakcje dla miłośników różnorodnie pięknej architektury, nietypowych pomników i rzeźb, urokliwych kanałów i mostów, dobrych muzeów. Jest też dla lubiących spacerować nadrzeczną promenadą z widokiem na zabytkowe budowle. Odbija się w lustrach wody swojej rzeki i kanałów potęgując wrażenia. Bydgoszcz ma nieodparty urok i wyjątkowość. I aby to udowodnić zapraszam na spacer po miejscach, w których byliśmy i które warto zobaczyć, chociaż na pewno nie wyczerpują one tego wszystkiego, co w Bydgoszczy można znaleźć.
Symbole miasta
Oficjalnym symbolem Bydgoszczy są trzy szachulcowe spichlerze stojące nad Brdą i nic w tym dziwnego, bowiem handel rzeczny zwłaszcza zbożem odgrywał tu przez stulecia ważną rolę. To nie wszystko - na Wyspie Młyńskiej stoi olśniewający kolorem ścian Biały Spichlerz oraz onieśmielające rozmiarami Młyny Rothera.
Jednak miasto słynie z innych jeszcze symboli, a są nimi dwa pomniki Łuczniczki – starej i nowej. Stara Łuczniczka celuje z łuku ubrana tylko w sandały stojąc w parku Kochanowskiego. Nowa pręży swe ciało przed budynkiem Opery i nie ma nawet sandałów. Ciągle czeka aż sandały przyniesie jej „Przechodzący przez rzekę” młodzieniec czyli rzeźba zawieszona na linie rozciągniętej nad Brdą. W trakcie naszego pobytu „Przechodzący…” został ubrany w koszulkę z barwami narodowymi Białorusi na znak solidarności z trwającymi już wtedy protestami.
I wreszcie budynek, który dla mnie stał się symbolem Bydgoszczy bijąc na głowę ulubioną przeze mnie secesję. To neogotycki budynek poczty przyciągający wzrok czerwono-rudą barwą ceglanych ścian, lekkością wieżyczek i malowniczym położeniem na nabrzeżu Brdy.
cdn.
SalutElla - 2021-02-04, 21:11
Bydgoszcz - wodny żywioł
Bydgoszcz rozciągnięta jest wzdłuż Brdy na długości 23 kilometrów. A Brda to rzeka płynąca odwrotnie niż inne polskie rzeki – płynie z północy na południe, potem zakręca i płynie z zachodu na wschód. Oprócz rzeki Bydgoszcz ma jeszcze dzieło hydrotechniki czyli kanał Bydgoski, wybudowany w II połowie XVIII wieku na długości prawie 27 km z 9 śluzami, w tym jedyną na świecie śluzą trapezową. Jedyną, bowiem śluza okazała się nie funkcjonalna. Barki ciągnięte przez konie lub ludzi nie były w stanie z niej korzystać. Stary kanał został zasypany, a w innym miejscu wybudowano nowy, na którym obecnie odbywa się ruch wyłącznie turystyczny. Jednakże na przełomie XIX i XX w. po starym kanale pływały całe tabuny barek, a jedną z nich była barka Lemara, kołysząca się obecnie na falach Brdy na wysokości szachulcowych spichlerzy. To zabytek techniki z wnętrzem przybliżającym warunki życia i pracy szyprów.
Kanały i barka są punktami na tzw. szlaku TeH2O, który przebiega przez miejsca związane z wodą. Jednym z nich jest Wieża Ciśnień stojąca na wzgórzu, w której wnętrzu przez 90 lat stał zbiornik zapewniający miastu stałe i o odpowiednim ciśnieniu dostawy wody. Teraz znajduje się tu muzeum wodociągów, w którym odnaleźć można m.in. drewniane rury wodociągowe czy elementy wyposażenia dawnych łazienek. Na szczyt wieży z tarasem widokowym prowadzi 176 schodów, ale warte są wysiłku ich pokonania z uwagi na panoramę całej Bydgoszczy jaką można stąd podziwiać.
cdn.
SalutElla - 2021-02-06, 20:43
Bydgoszcz - zabytki i skarby starówki
Bydgoszcz ma oczywiście stare miasto z dość dużym rynkiem otoczonym kamienicami i knajpkami z ogródkami. Można by powiedzieć, że to standard, ale przez bydgoski rynku biegnie metalowa szyna, wieczorem podświetlona, wskazując miejsce, gdzie miasto przecina 18 południk. Na końcu szyny stoi zegar pokazujący na jednej tarczy czas aktualny środkowoeuropejski, a na drugiej czas bydgoski zależny od położenia wobec słońca. Dość skromny ratusz stoi z boku, co też nie jest niczym szczególnym, jednakże na środku rynku jest ułożony z ciemniejszej kostki zarys dawnego ratusza, który został zburzony w czasie II wojny światowej. Wreszcie obok zegara stoi pomnik ofiar faszyzmu, taki nie zapadający w pamięć, lecz przyczyna jego postawienia jest nietypowa. Pierwotnie był to pomnik powstania w getcie warszawskim, ale w 1968 roku w którym miał być postawiony w Warszawie nie było mówiąc oględnie sprzyjającego dla niego klimatu, więc postawiono go w Bydgoszczy, gdzie nigdy nie było żydowskiego getta.
Skręcając z rynku za kamienicę z Twardowskim dojdziemy do ulicy Jatki, na której kiedyś handlowano tanim mięsem. Obecnie jest to zadaszona ulica z kilkoma dobrymi restauracjami. Kawałek dalej przy ulicy Krętej znajduje się klub jazzowy „Eljazz”. Klub jak klub, ale wiodą do niego trzy stopnie pokryte nutami standardu jazzowego „Seven steps to heaven”, którego tytuł zmieniono tutaj na „Three steps to heaven”.
W niewielkiej odległości od rynku znajduje się najstarszy budynek w mieście czyli katedra pw. św. Marcina i Mikołaja. Budowla to niezwykła, bowiem z zewnątrz prezentuje surowy gotyk, za to w środku króluje bogaty barok i rokoko, kolorystyką przypominając świątynię bizantyjską. I żeby tego było mamy jeszcze skarb, a mianowicie w 2018 roku w trakcie prac konserwatorskich w katedrze odkryto biżuterię, drogocenne kamienie i stare złote monety. Tajemnicą pozostaje dlaczego i kto ten skarb ukrył. Można go zobaczyć w jednej z sal wystawowych Europejskiego Centrum Pieniądza. Centrum to znajduje się prawdopodobnie na miejscu dawnej mennicy, w której w 1621 roku wybito studukatówkę bydgoską Zygmunta III Wazy. Jest ona uważana za największą i najpiękniejszą złotą polską monetę.
cdn.
SalutElla - 2021-02-06, 20:50
Fotki katedry i skarbu
SalutElla - 2021-02-07, 13:05
Bydgoszcz – orzeł i winda czyli secesja
Wielbiciele secesji powinni skierować swe kroki przede wszystkim na ulicę Gdańską, gdzie stoi wytworny „Hotel pod Orłem”. Na szczycie budynku centralnie nad wejściem rozpościera swe skrzydła złoty orzeł. Hotel jest działający, ale można zajrzeć do środka, aby zobaczyć pełen przepychu hol z witrażami, sztukateriami i złoconą balustradą. Niedaleko za hotelem jest przejście pomiędzy budynkami, a w nim Cafe Prima Lodziarnia serwująca wyśmienite lody o niespotykanych nazwach i smakach np. lody bydgoskie. Polecam!
Dalej przy ulicy Gdańskiej stoi kamienica z widoczną na dachu reklamą „Gazety”. Warto wejść w bramę i do holu, a tam przejechać się piękną windą, w której naprawdę można poczuć ducha secesji. A jeśli komuś mało to na ulicy Cieszkowskiego może zadzierać do góry głowę podziwiając urokliwe oczywiście secesyjne kamienice.
cdn.
wędrowiec - 2021-02-07, 13:41
Zasłużone .Mieszkam tu 30 lat, a Wy widzieliście więcej niż ja. Bardzo ciekawie opisałaś Bydgoszcz. Może i wy weźmiemy przewodnika, choć z takim opisem to już tylko pozostaje znaleźć wolny czas.
SalutElla - 2021-02-07, 17:59
wędrowiec napisał/a: | Mieszkam tu 30 lat, a Wy widzieliście więcej niż ja. |
Nie jesteś w tym osamotniony, mamy rodzinę w Legnicy, która kilkakrotnie odwiedzała nas w Warszawie i zwiedzała stolicę. Opowiadali nam potem o takich miejscach czy zmianach, o których my mieszkając w niej nie mieliśmy pojęcia.
Bo czlowiek szuka wrażen daleko, a czasem te najfajniejsze są "pod nosem".
Dzięki za piwko.
Jeszcze będzie trochę o Bydgoszczy.
SalutElla - 2021-02-09, 20:47
Bydgoszcz – biblijny potop i bazylika
Idąc przejściem między budynkami, w którym jest wspomniana lodziarnia można dojść do fontanny "Potop". Jej oryginał był do 1943 roku niemałą atrakcją Bydgoszczy, ale niestety został skonfiskowany jako metal na cele wojenne. W 2014 roku fontanna została wiernie zrekonstruowana na podstawie kopii znajdującej się w Coburgu czyli jako kopia kopii jest prawie oryginałem. W dużym basenie z czerwonego piaskowca umieszczona jest 6-cio metrowa kompozycja rzeźbiarska nawiązująca do apogeum biblijnego potopu. Jest to bardzo dynamiczna i dramatyczna w swoim przekazie fontanna, robiąca niemałe wrażenie.
Fontanna jest atrakcją w tzw. dzielnicy muzycznej, nazwanej tak z uwagi na znajdującą się tutaj Filharmonię Pomorską oraz rozstawione rzeźby kompozytorów i wirtuozów takich jak Paderewski czy Moniuszko. Budynek filharmonii nie jest zbytnio atrakcyjny, ale słynie m.in. z tego, że swój debiut solowy miał tutaj w 1965 roku mistrz Luciano Pavarotti.
Niecały kilometr od fontanny „Potop”, ale już poza dzielnicą muzyczną stoi monumentalna budowla przypominająca rzymski panteon. To bazylika będąca najwyższym 63-metrowym budynkiem w mieście. Wystrój wnętrza to dzieło życia prof. Wiktora Zina, a witraże zostały zaprojektowane przez jego żonę.
cdn.
SalutElla - 2021-02-12, 23:46
Bydgoszcz – „zasłużeni dla miasta”
Czas aby poznać sławnych ludzi związanych z Bydgoszczą czy też dla niej zasłużonych. Chronologicznie pierwszym i niewątpliwie najbardziej zasłużonym jest król Kazimierz Wielki, który w 1346 roku własnoręcznie nadał Bydgoszczy prawa miejskie. Bez niego więc nie byłoby miasta Bydgoszczy. Władca został odpowiednio uhonorowany pomnikiem stojącym w sąsiedztwie zachowanych fragmentów murów średniowiecznych.
Przeskoczmy teraz kilka epok do roku 1905, w którym urodził się w Bydgoszczy Marian Rejewski. To wybitny matematyk i kryptolog, który złamał szyfr Enigmy, niemieckiej maszyny szyfrującej. Przy zbiegu ulic Gdańskiej i Śniadeckich znajduje się ławeczka, na której siedzi Rejewski, a na budynku przy Gdańskiej można obejrzeć duży mural z jego wizerunkiem.
Z Bydgoszczą bardzo mocno związał się malarz i rysownik Leon Wyczółkowski. Artysta spędzając letnie miesiące w swoim dworku w Gościeradzu pod Bydgoszczą, często bywał w mieście, którym się zachwycał. Zmarł wprawdzie w Warszawie, ale zgodnie z życzeniem został pochowany na wiejskim cmentarzu we Wtelnie k. Bydgoszczy. Jego ostatnią wolą było, aby pamiątki osobiste, wyposażenie pracowni oraz kilkaset prac zostało podarowanych Bydgoszczy pod warunkiem jednakże, że miasto będzie promować jego twórczość. I Bydgoszcz to czyni. Na Wyspie Młyńskiej znajduje się Dom Leona Wyczółkowskiego z tym wszystkim co artysta podarował miastu, a na ulicach stoją gabloty z reprodukcjami dzieł Wyczółkowskiego.
Bydgoszcz ma także swoją aleję sław zwaną galerią autografów. Na chodniku przy ulicy Długiej znajdują się tabliczki z nazwiskami i autografami znanych osób, szczególnie zasłużonych dla Bydgoszczy. Możemy poznać tu charakter pisma m.in.: Ireny Szewińskiej, Zbigniew Bońka, Leonarda Pietraszaka czy braci Sekielskich. Warto przespacerować się ulicą Długą również z uwagi na jej klimatyczny staromiejski charakter, ale i dlatego, że przy niej znajduje się jedyne w swoim rodzaju muzeum – Muzeum Mydła i Historii Brudu.
cdn.
Tadeusz - 2021-02-13, 09:35
Elu, tak właśnie winniśmy dzielić się tym co piękne w wojażach zagranicznych oraz włóczęgach po naszym kraju ojczystym, pięknym i nie wszystkim do końca znanym.
Dziękuję i dla upowszechnienia podaję link do Twej relacji na stronie CT na fejsie.
Cyryl - 2021-02-13, 10:34
moje wakacje w masce:
SalutElla - 2021-02-15, 18:12
Bydgoszcz – Muzeum Mydła i Historii Brudu
Muzeum Mydła i Historii Brudu nawiązuje do bydgoskiego przemysłu mydlarskiego, bowiem w okresie 20-lecia międzywojennego założono tu fabrykę pod nazwą „Persil”. Pod koniec lat 60-tych przekształcono ją w zakłady „Pollena” z ich sztandarowym proszkiem do prania „Pollena 2000”, promowanym w nie mniej słynnej reklamie „Ojciec prać?”.
Wizyta w Muzeum oczywiście w obowiązkowych maseczkach, zaczyna się od krótkich warsztatów, w trakcie których zgodnie ze wskazówkami osoby prowadzącej każdy wytwarza własne mydełko wybierając kolor, zapach i kształt. Gotowe mydełko zapakowane w elegancki celofan otrzymujemy na koniec zwiedzania.
Wędrówkę rozpoczynamy od starożytnych cywilizacji, w których mydło wytwarzano z popiołu i zwierzęcego łoju, a łaźnie służyły również jako miejsca spotkań towarzyskich. Następnie przemierzamy kolejne epoki, gdzie higiena polegała na bardzo rzadkich kąpielach a podstawowymi środkami czystości były perfumy, peruki i grube warstwy pudru - aż do czasów, gdy znowu zaczęto doceniać zalety kąpieli i wymyślano różne coraz lepiej pachnące i wyglądające kosmetyki. Można tu zobaczyć średniowieczną łaźnię, pokój kąpielowy z XIX w., maglownicę, sklep kolonialny. Ekspozycja kończy się na lekko nostalgicznych dla osób z mojego pokolenia czasach PRL-u. Mamy tu wnętrze łazienki z jakiegoś tam „M” z plastikową nakładką na wannę na mydło i gąbki. Do tego górna spłuczka i sznurek z nawleczonymi 10-cioma rolkami papieru toaletowego czyli najbardziej pożądany naszyjnik z czasów kryzysu. Jest też kolekcja suszarek do włosów „z epoki”, w tym stojący kubeł z zakładu fryzjerskiego. Zestawy kosmetyków damskich i męskich na czele z wodą toaletową „Brutal” i perfumami „Być może”. I wreszcie cała gablota mydeł: od mydełka dla dzieci „Jacek i Agatka” przez kostkę o angielskiej nazwie „For you” po niewątpliwy szlagier tamtych czasów „Zielone jabłuszko”.
Tematyka i ekspozycja Muzeum to według mnie prawdziwy hit, zwłaszcza jeśli trafi się na taką jak my przewodniczkę opowiadającą w barwny i zabawny sposób. Poza tym wpisuje się ono doskonale w aktualną rzeczywistość „reżimu sanitarnego”, w którym higiena zwłaszcza rąk jest „na topie”. W tej sytuacji trochę niewłaściwym wydaje mi się przytoczenie słów św. Bernarda wyeksponowanych w Muzeum, jednak z uwagi na ich głęboko humorystyczny sens nie mogę sobie tego odmówić. A słowa te brzmią tak: „ tam gdzie śmierdzą wszyscy, nie czuć nikogo”. Ha! – jak mówi jeden z moich przyjaciół.
I na tym kończy się zwiedzanie Bydgoszczy i końca dobiega moja relacja, ale jak zwykle będzie jeszcze krótkie podsumowanie.
cdn.
wędrowiec - 2021-02-15, 18:22
Za całą relację bo bardzo się należy. Bardzo się przyjemnie czytało i masa wiedzy przekazana No i zdjęcia też super
Cyryl - 2021-02-15, 18:30
nigdy mnie nie ciągnęło do centrów miast, ale takiego oblicza Bydgoszczy nie spodziewałem się.
gratulacje za relację.
kiedyś jadąc nad morze zatrzymałem się na dzień w okolicach Bydgoszczy nad Brdą; wtedy była to stanica PTTK w opłakanym stanie, ale okolica mnie urzekła.
dzisiaj jest nowy właściciel, co prawda nie byłem tam, ale polecam okolice, widoki.
https://naszlakubrdy.pl/
SalutElla - 2021-02-15, 19:28
Wędrowiec dziękuję za piwko.
Cyryl - mnie też Bydgoszcz trochę zaskoczyła.
Cieszę się, że relacja Wam się podobała.
Wojciechu - 2021-02-15, 21:44
Ja podobnie jak pozostali jestem pod wrażeniem miasta - inne niż sądziłem. W roku jestem przejazdem 4 - 6 razy. Poznałem dobre skróty i tylko do przodu, byle przeskoczyć te wiecznie rozkopane miasto – i błąd. Ele pokazała inne oblicze , tego miasta, które mi się kojarzyło tylko z Ewą Bem. Będę – i trochę się poszwendam.
Elu – w te mroźne wieczory – kolejne szlagiery turystyczne – dzięki. Stawiam
Zbigniew K - 2021-02-16, 12:26
A kiedyś dość popularnym określeniem Bydgoszczy było "Tyfusowo". A teraz piękne miasto.
Cyryl - 2021-02-16, 15:05
do tej pory Bydgoszcz była dla mnie uciążliwą przeszkodą w drodze do Gdańska, byle szybciej przejechać bez oglądania się na boki, a tu popatrz - to piękne miasto.
podobne miałem odczucia co do Warszawy.
kiedyś musiałem służbowo bywać co najmniej raz w tygodniu, tłok, pośpiech, bieganie do urzędach i firmach powodowało, że to miasto źle mi się kojarzyło, aż do 2014 roku.
wtedy to byłem z kolegą na meczu otwarcia MŚ w siatkówce na stadionie narodowym.
przyjechaliśmy kamperem, postawiliśmy na parkingu na Powiślu.
mecz skończył się szybko (gładkie 3:0 z Serbią) i po powrocie do kampera poszliśmy do rynku na piwo.
był koniec sierpnia cieplutko, piękny wieczór, ludzie w ogródkach piwnych jak w jakimś małym austriackim miasteczku.
pierwszy raz ujrzałem inną twarz stolicy i bardzo mi się podobało.
ZbigStan - 2021-02-18, 21:33
SalutElla, Podziwiam. Pięknie opisujesz. Za trud . Pozdrawiam
SalutElla - 2021-02-21, 21:19
Refleksje
Opisana wyprawa nie była oczywiście naszym pierwszym zwiedzaniem Polski i odpoczywaniem na łonie jej natury. Była to jednak moja pierwsza podróż po Polsce, która w tak wielu miejscach mnie zadziwiła, zaciekawiła czy wręcz oszołomiła. A co najbardziej? Było kilka miejsc pięknych przyrodniczo i doceniam je, jednak wolę zwiedzać miasta, pałace, miejsca historyczne i dlatego największe wrażenia pozostawiły w mojej pamięci: biblioteka klasztorna i obóz jeniecki w Żaganiu, Borne Sulinowo oraz Bydgoszcz. Bardzo rzadko mam chęć wracać do miejsc, w których już byłam i ciągle szukam nowych, ale wyjątkowo chciałabym wrócić do Borne Sulinowa.
W czasie tej eskapady trafiliśmy na kilku pasjonatów, do których niewątpliwie należy fenomenalny przewodnik po żagańskim obozie jenieckim czy też przewodniczka oprowadzająca po zespole klasztornym w Żaganiu, w której słowach słychać było dumę i czułość wobec tego niezwykłego miejsca. Prawdziwymi pasjonatami muszą być też twórcy zaczarowanych ogrodów Hortulus.
Mieć pasję albo chociaż silne zainteresowanie jakąś cząstką egzystencji jest ważne w życiu, a teraz okazuje się jeszcze ważniejsze, bo pozwala psychicznie przetrwać, gdy siedzi się zamkniętym w domu lub przemyka ulicami w masce i z płynem dezynfekującym w kieszeni. Podróże kamperowe są właśnie taką pasją, najpierw wymyślane w domowym zaciszu i okraszone nadzieją, że uda się je zrealizować, a potem odbywane w rzeczywistości i jeszcze w gronie kamperowych przyjaciół. O tym chyba jednak nie muszę nikogo z kamperowców przekonywać. Gdyby jednak pandemia zasiała w Was jakąkolwiek wątpliwość czy zniechęcenie, to jeśli naprawdę kochacie kamperowe podróże weźcie sobie do serca słowa Alberta Camus z powieści nomen omen „Dżuma”:
„Nic na świecie nie jest warte, żeby człowiek odwrócił się od tego, co kocha”.
Wakacje w masce też mogą być fajne. Do następnego razu.
Pozdrawiam, Salutella
SalutElla - 2021-02-22, 20:54
Comsio i Kotku dzięki za piwka. Fajnie, że Wam się podobało.
WODNIK - 2021-02-22, 21:11
Za piękną relację z wyprawy poleciało
SalutElla - 2021-02-23, 20:46
Wodnik dziękuję za uznanie i piwko.
|
|