|
Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
|
 |
Po Polsce - Pierwsza wyprawa kamperem w Polskę
krynia i stan - 2009-06-10, 15:32 Temat postu: Pierwsza wyprawa kamperem w Polskę Wyjazd – czyli „pierwsze koty za płoty”
Witam wszystkich.
Od ponad tygodnia jesteśmy w drodze na naszej pierwszej dużej wyprawie kamperem.
Wyruszając w drogę nie mieliśmy sprecyzowanego planu podróży, tylko bardzo ogólny zarys przejazdu ze Szczecina wzdłuż wybrzeża a potem ścianą wschodnią w dół polski do Bieszczad i stamtąd powrót do domu, na to wszystko jest trzy tygodnie.
Mniej więcej tak wyszło, a właściwie wychodzi bo jesteśmy w połowie drogi, aktualnie w Kazimierzu Dolnym, a zaczęliśmy wyjazdem ponad tydzień temu do Golczewa ok. 60 km od Szczecina.
Byliśmy tam umówieni z siostrą Krysi i jej rodziną, oni wynajęli pokój a my kamperka ustawiliśmy na podwórzu przy garażach, my czyli Krysia, ja i nasze oba pieski Afa i Amber.
Ładna miejscowość z ładnym i czystym jeziorkiem ale było raczej zimno i wietrznie więc weekend spędziliśmy przy grillu i piwie. W niedzielę rozstanie, oni wrócili do Szczecina a my w poniedziałek rano udaliśmy się w kierunku Kołobrzegu.
Przed Kołobrzegiem, w Zieleniewie zajrzeliśmy do „miasteczka Dzikiego zachodu”, impreza raczej dla dzieci i ponieważ był to akurat pierwszy czerwca mnóstwo wycieczek z młodocianymi kowbojami świetnie się tam bawiło, my postanowiliśmy zajrzeć w inne miejsce bardziej odpowiednie dla dorosłych miłośników mocnych wrażeń.
Bastion – centrum atrakcji wojskowych, usytuowany na wylocie z Kołobrzegu w kierunku Koszalina. Krysię najbardziej interesowała możliwość przejażdżki czołgiem, niestety część poligonowa była nieczynna, dlatego odbiła to sobie w szale zakupowym w będącym tam dużym magazynie „military shop”, można tam ubrać od stóp do głów i wyposażyć po same zęby każdego wojaka.
Dalej w drogę do Sławna gdzie mieliśmy nocleg normalnym łóżku u mamy Krysi, a wieczór spędziliśmy na planowaniu następnych dni podróży.
krynia i stan - 2009-06-10, 16:43
Dolina Słupi – czyli szlakiem techniki
Ruszyliśmy z rana do Słupska po drodze podwożąc teściową do miasta a sami pojechaliśmy w kierunku kaskady elektrowni wodnych wybudowanych w dolinie Słupi.
Tak to wyglada na mapce,
http://www.ssi.slupsk.pl/...wnie_wodne.html
(sory obrazek mi sie nie wkleił)
Ładnie – prawda ? Rzeczywistość jest nieco inna, dojazd jest bardzo trudny z powodu fatalnych dróg i praktycznie braku oznakowania. Z tego powody zrezygnowaliśmy ze Skarszewa po długim kombinowaniu, poszukiwaniach, dopytywaniu się dotarliśmy do Krzyni i tak samo do Gałąźni Małej.
Warto było, bo jest to kawał historycznej ciągle działającej techniki, miły pan dyspozytor oprowadził nas po elektrowni i opowiedział dużo ciekawostek tych obiektach.
Gdybyście chcieli zwiedzić te elektrownie to chyba najlepiej dojechać kamperkiem do Krzyni tam za sklepem przy zaporze zostawić auto na parkingu. Nawiasem mówiąc sklep prowadzi małżeństwo którego marzeniem jest posiadanie kamperka – bardzo mili ludzie.
Stamtąd można rowerem dojechać do Strzegomina i dalej do Gałąźni lub wrócić i pojechać tam kamperem.
Następnie ruszyliśmy w Kaszuby, po drodze skusiła nas tablica informacyjna „Muzeum Rolnictwa w Lipuszu”, a właściwie to skusiła naszego drivera czyli Krynię.
Wjechaliśmy do nieciekawej wioski Lipusz i ponieważ był wieczór zatrzymaliśmy się na równie nieciekawym polu namiotowym, brak prądu i sławojki dobrze że chociaż w miarę czyste.
Rano do muzeum, umieszczone w starym kościele ewangelickim, ostatni wyznawca zmarł jakieś 40 lat temu, żeby się do niego dostać trzeba zadzwonić na numer umieszczony na drzwiach, miła pani po krótkiej wymianie zdań rzuciła będę za małe 15 minut.
Poszliśmy sobie obejrzeć kościół, na mnie osobiście większe wrażenie wywarł rząd kutych stalowych krzyży, część napisów po polsku, część po niemiecku wszystkie z 19 wieku.
Dla niepoznaki muzeum przyszedł nam otworzyć pan, który bardzo chętnie opowiadał o eksponatach i historii powstania muzeum, bardzo miło spędziliśmy nieco ponad pół godziny.
Po czym wpis do księgi i opłata co łaska do słoika.
Pakowanie i jazda w kierunku najdłuższej deski swiata.
Dembomen - 2009-06-10, 16:57
Hej!
Udanego dalszego ciągu, Szymbark warty zobaczenia
Hej!
Pawcio - 2009-06-10, 17:56
Fajno! Nasza Polska piękna jest!
A ilu forumowiczów moglibyście po drodze odwiedzić!
BartiJas - 2009-06-10, 18:51
Udanej podróży
krynia i stan - 2009-06-10, 19:35
Dziękujemy za wszystkie życzenia , jak sie tylko zbiorę w sobie to opiszę ciąg dalszy.
Aktualnie jesteśmy już dużo dalej w Kazimierzu Dolnym, robi sie tu bardzo ciasno więc chyba jutro wyjedziemy.
Pozdrowienia dla wszystkich
Ela i Andrzej - 2009-06-10, 22:06
Kibicujemy Wam , żebyściwe jak najwięcej zobaczyli i poznali wspaniałych ludzi
Pozdrawiamy ; Ela i Andrzej
DI STEFANO - 2009-06-11, 12:03
Czujemy jakby z Wami.
Podobną trasę zrobiliśmy w kwietniu br.było klawo.
Piękny mamy kraj,choć trochę z lekka zaniedbany.
Trzymamy za Was kciuki,życzymy ogromu pozytywnych wrażeń i atrakcji.
Małgorzata(Cytrynka) Stefan(Di Stefano)
z Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich
krynia i stan - 2009-06-11, 14:25
Jeszcze raz dziękujemy za wszystkie życzenia.
Z Kazimierza Dolnego w planie (zaznaczam że nasze plany są bardzo "luźne") mamy skok do Lublina potem Zamość następnie Przemyśl i na koniec Ustrzyki Górne a potem już niestety powrót do domu.
Bardzo chętnie przyjmiemy wszelkie sugestie co do miejsc postojowych na tej trasie czy też punktów wartych odwiedzenia.
pozdrowienia z trasy
krynia i stan - 2009-06-11, 15:52
Szymbark – czyli świat do góry nogami
Jest środa 3-06-2009 piąty dzień naszej podróży, ruszamy z Lipusza w kierunku Szymbarka.
Wprowadzam do nawigacji cel podróży i można spokojnie jechać, mapa papierowa dla pewności leży jednak pod ręką. Nawigacja to temat na osobny wątek, po różnych testach stwierdziłem że do takiej włóczęgi najlepiej nadaje się IGO 8 ze skinem Gorian, w trasie widok mapy ze stałą północą (skala dowolna) z automatycznym przełączeniem do trybu 3D w miastach, to jest to !
Nasza 28 letnia „toyotka” spisuje się bardzo dzielnie, wprawdzie prędkość przelotowa to ok. 60 km/h ale niezmordowanie prze do przodu.
Około południa docieramy do Szymbarka, jeszcze tylko kilometr i jesteśmy na miejscu.
Do kasy po bilety i podłączamy się pod jakąś wycieczkę, deska i jej historia robi wrażenie, prawie 37 m . Ale trochę szkoda tej sekwoi, którą wycięli żeby ją zrobić.
Potem do domu sybiraka, dalej barak więzienny (brr jak tam można było przeżyć w takim mrozie) i spacer przez pociąg na Syberię. Bardzo przygnębiające ale też dające dużo do myślenia miejsce. Następnie bunkier i historia kaszubskich oddziałów partyzanckich Grom.
Na koniec dom do góry nogami, z którego wychodzimy trochę skołowani i z lekkimi mdłościami, wychodząc ze skansenu mieliśmy takie dziwne wrażenie że to cały świat jest do góry nogami bo ludzie robią takie głupie rzeczy i nie chodzi tu wcale o ten dom.
Dalej w drogę do Miłomłyna, dzień wcześniej zarezerwowaliśmy sobie rejs po kanale elbląskim, najbardziej z tego wszystkiego zainteresowały nas śluzy i pochylnie działające od ponad 100 lat. Zatrzymaliśmy się w prywatnym gospodarstwie w Miłomłynie przy samej śluzie i podczas zakrapianego wieczoru z sympatycznymi gospodarzami, po rozmowie z ich synem który w ubiegłym roku pracował na stateczkach wycieczkowych zmieniliśmy plany.
Krysia popłynęła sama na cały dzień a ja zostałem z pieskami, po powrocie Kryni jeszcze raz zweryfikowaliśmy plany i zrezygnowałem z rejsu następnego dnia.
Jedyną ciekawą rzeczą w tym rejsie jest przeprawa przez pochylnie i śluzy, ale jest to tylko malutki fragment rejsu który trwa ponad 10 godzin, a tak to tylko chaszcze po obu stronach i woda jak się wpłynie na jezioro, może jakbyśmy byli ornitologami ….
Wpadliśmy na pomysł jak to załatwić na którejś z następnych wypraw, trzeba wykupić bilet z Małdyt do Elbląga i jedno płynie statkiem a drugie jedzie autem i na pochylni w Kątach można się zamienić, w ten sposób oboje mniej więcej równo się „wynudzimy” ale co najważniejsze jest możliwość sfilmowania (fotografowania) tego z boku.
Następny przystanek Olsztynek i przepiękny skansen starej mazurskiej zabudowy, koniecznie trzeba to zobaczyć, po prawie dwóch godzinach zwiedzania wyjechaliśmy dalej na Grunwald.
Jeden wielki plac budowy i potężna ulewa, niewiele zobaczyliśmy i doszliśmy do wniosku że trzeba tu przyjechać 15-go lipca. Ale oczywiście stragany działają więc kupiliśmy strój polskiego woja dla chrześniaka.
Jedziemy dalej szukać noclegu w kierunku Rucianego-Nidy.
cdn. niebawem
krynia i stan - 2009-06-11, 18:38
Zgon – miejscowość niekoniecznie z „nocy żywych trupów”
Późnym popołudniem byliśmy już bardzo zmęczeni mimo iż droga prowadziła przez bardzo malownicze krajobrazy. Teren pagórkowaty ale jednocześnie pozbawiony ostrych stromizn a droga wije się w łagodnych nieregularnych falach, no po prostu miód na serce każdego kamperomaniaka którego prędkość przelotowa wynosi 60 km/h.
Właśnie wtedy zobaczyliśmy tablicę z intrygującą nazwą Zgon, wbrew nazwie kwitło tam miejscowe życie, od którego to „życia” dowiedzieliśmy się między innymi o kampingu Wodan, cofnęliśmy się kilkadziesiąt metrów i wjechaliśmy nad sam brzeg jeziora.
Wcześnie rano obudził nas niesamowicie głośny gwar ptasich pogaduch.
Po śniadaniu wskoczyliśmy na rowery i ruszyliśmy na rozpoznanie okolicy, miejscowi żyją wyłącznie jeziorem gdyż poza nim nie potrafili niczego wskazać do zwiedzenia.
Trasa wokół jeziora okazała się dla roweru nieprzejezdna więc skierowaliśmy się do Rucianego – Nidy, ale przed samym Rucianym natknęliśmy się na drogowskaz „Muzeum K.I.Gałczyńskiego”.
Nie namyślaliśmy się długo i wykonaliśmy skręt w prawo i po kilku kilometrach polnych dróg dojechaliśmy na jezioro i leśniczówkę w Praniu.
Miejsce jest bardzo „klimatyczne” , czuje się tam ducha poezji, jest wręcz nim przesiąknięte, mam wrażenie że głównie za sprawą bardzo zaangażowanych gospodarzy tego miejsca.
Pięknie opowiadają o życiu i twórczości Gałczyńskiego, na zakończenie można kupić jakieś pamiątki np. słynną zieloną gęś lub tomik poezji z pieczęcią muzeum.
Po powrocie postanowiliśmy popływać kajakiem, ponieważ ostatni raz kajakiem pływałem jakieś 30 lat temu, nieco się tego obawiałem. Okazało się iż niepotrzebnie, poszło nam całkiem nieźle, trochę zamieszania było przy synchronizacji wiosłowania i sterowaniu ale daliśmy radę. Zrobiliśmy rundę dookoła wysp i szerokim łukiem wróciliśmy do przystani, a swoim tempem zadziwiliśmy panią która wypożyczała nam sprzęt.
Jak się okazało w pobliżu były jeszcze co najmniej dwa miejsca warte odwiedzenia o których dowiedzieliśmy się dopiero w Mrągowie, w Iznocie „Galindia” i Kadzidłowie ZOO, ale o tym opowiem później, na razie po uregulowaniu rachunków (wyszło 45 zł doba i po 5 zł kąpiel) pojechaliśmy do Mrągoville.
cdn nastąpi (ale raczej nie dzisiaj)
Marek - 2009-06-11, 19:19
Czytam opis Twojej wyprawy z wielka przyjemnością i już Was polubiłem do spotkania w realu
Marek
krynia i stan - 2009-06-13, 00:52
Mamuty w dolinie – czyli jak zrobiliśmy się dziko
Wczesnym przedpołudniem dotarliśmy do Mrągowa, doskonale oznakowana droga zaprowadziła nas jak po sznurku do Mrongoville. Zaparkowaliśmy na dużym parkingu dla autobusów, to był pierwszy błąd tego etapu, jakiś kilometr na piechotę w siąpiącym deszczu i okazało się że przy samym miasteczku jest parking osobowy.
Samo Mrongville jest ładne, czyste, wymuskane ale jakieś takie bezpłciowe, pokaz artystyczny to sromota, podobno w weekend jest znacznie lepiej, no nie wiem… muszą się jeszcze wiele nauczyć, za kilka lat przyjadę i sprawdzę jak poszło.
Kilometr do kamperka i jedziemy do Mikołajek obejrzeć wioskę rybacką. Kempingów bez liku, przestaliśmy je liczyć, zatrzymaliśmy się w pierwszym lepszym, fajnie bo przy samej wiosce tyle że nie rybackiej a żeglarskiej, na kempingu 10 kamperów ale sami Niemcy którzy biorą nas za swoich ze względu na zakupione w Kołobrzegu koszule Bundeswehry.
Ja wychowanek pancernych i klosa czuję się w tej sytuacji nieco nieswojo.
Po zwiedzeniu strasznie gwarnych Mikołajek zapada decyzja że wyjeżdżamy stąd zaraz z samego rana, mamy przecież do sprawdzenia zdobyte w Mrągowie namiary na Kadzidłowo i Galindię. Gdyby nie „potęga” internetu, ni wiem czy byśmy coś znaleźli. Okazało się że musimy wrócić w rejony z których dzień wcześniej wyjechaliśmy. Tak więc kierunek Kadzidłowo, gdy byliśmy już blisko okazało się że wcześniej jest Iznota będąca siedzibą Galindii. Iznota której nie ma na mapach, no przynajmniej tych będących w naszym posiadaniu, ale będąca jak najbardziej realnym skansenem Galindów, jesteśmy na miejscu, szybciutko bilety i podłączamy się do wycieczki.
Godzina mija szybciutko, powiem tak wyczuwa się tutaj ogrom włożonej pracy i serca, pełen profesjonalizm naprawdę super.
Ale przed nami jeszcze ZOO w Kadzidłowie i trzeba znaleźć nocleg, a powtórnego Zgon-u nie chcemy.
Gdy dojeżdżamy do drogowskazu na Kadzidłowo okazuje się iż droga jest nie dla kamperka, gdybyśmy wiedzieli o tym ZOO nocując w Wodanie to wybralibyśmy się tutaj rowerami, a tak odkładamy na półkę miejsc do odwiedzenia przy następnej wyprawie.
Jedziemy dalej, bo nigdy nie dotrzemy do tych Bieszczad.
Czas płynie, drogi się wyprostowały a las zginął, wymiotło wszystkie kempingi, słowem turystyczna pustynia w nudnym i monotonnym krajobrazie.
Z tych nudów wymyśliliśmy etymologię słowa POLESIE, tu po prostu kiedyś był las, a teraz sami wiecie….
Po południu zatrzymujemy się na parkingu dla Tirów, zamawiamy obiad i dogadujemy się co do możliwości noclegu i podłączenia prądu. Jest prąd, sprawdzamy czy jest internet… jest, no to zapuszczamy poszukiwania czy w okolicy jest coś wartego zwiedzenia, i o dziwo znalazło się „Mamucia Dolina” prehistoryczna wioska, jedziemy bez dwóch zdań.
Nocleg przerywany podjeżdżającymi autobusami, Tirami itd. minął szybko, skoro świt w drogę, kierunek Jedwabne i dalej Burzyn, po długim kluczeniu w końcu znajdujemy te „mamuty”. I jak myślicie co się okazuje ? Generalnie nie obsługują indywidualnych turystów, tylko zorganizowane grupy po wcześniejszym umówieniu, najlepsze jest to że poprzedniego dnia próbowaliśmy się dodzwonić ale się nie dało.
No dobra starczy, opuszczamy tę niegościnną ziemię, kierunek Kazimierz Dolny.
Po drodze robimy zakupy, przede wszystkim karma dla piesków i trochę różności dla nas, zbaczamy z trasy żeby obejrzeć cmentarz Żydowski w Górze Kalwarii pod Warszawą , ale pech nas nie opuszcza bo jest zamknięty i nikt nie wie kto ma klucz.
Jesteśmy zmęczeni atmosfera robi się napięta i nerwowa, zapada decyzja potrzebujemy wytchnienia żeby odczynić to „złe” które się do nas przyczepiło więc w Kazimierzu zostajemy na co najmniej dwa dni, ale najpierw trzeba tam dojechać ….
cdn nastąpi (po wyjeździe z pustyni internetowej czyli Ustrzyk Górych)
krynia i stan - 2009-06-15, 17:19
Kazimierz Dolny – kicz i zaduma
Kicz bo moda robi swoje i jest pełno chłamu obliczonego na turystę, ale i zaduma gdyż co krok znajdziesz miejsce w którym czuje się atmosferę przeszłości i (lub) niezwykłego piękna krajobrazu.
Na razie jednak wyjechaliśmy z Góry Kalwarii i po drodze w miejscowości Mniszew zauważamy skansen militarny, ale jest to w zasadzie pomnik, powstały w 1977 r. ku pamięci poległych w walce o przyczółek warecko-magnuszewski. Na wzgórzu zobaczymy okopy i pozostawiony sprzęt udostępnione do zwiedzania, nas pokonały hordy mrówek które chyba wcześniejsza bardzo młodzieżowa wycieczka rozjuszyła do granic możliwości. Tak więc wykonaliśmy strategiczny odwrót i po krótkiej i zwycięskiej potyczce z resztkami wojowniczych owadów wczepionych w sierść naszych piesków ruszyliśmy dalej.
Do Kazimierza docieramy po południu na kemping przy ulicy Puławskiej 82, piszę tak dokładnie gdyż atmosfera jaką stwarzają tam gospodarze, państwo Irena i Grzegorz Pielakowie jest niepowtarzalna.
Gdy przyjechaliśmy było całkiem pusto, cały duży plac dla nas ale przy wyjeździe trzeba było już kombinować, ale no cóż trafiliśmy w długi weekend.
Po rozbiciu obozowiska Krysia poszła na rynek a ja zasiadłem do opisywania naszej podróży i tak zeszło do późnego wieczora. Rankiem na stoliku przy kamperku znaleźliśmy dwie duże świeże bułki, taki zwyczaj gospodarzy i tak jest co ranek.
Wyszliśmy zwiedzić pobliskie muzeum przyrodnicze (bardzo polecam) i potem poszwendać się po mieście, po powrocie okazało się iż przybyło kilka załóg.
Wieczorem gospodarze zorganizowali ognisko i kiełbasę dla wszystkich, poza tym oczywiście każdy przyniósł co tam miał i impreza rozkręciła się na całego, czas upłynął na opowieściach z drogi i pokonywaniu barier językowych przy porozumiewaniu się z załogą niemiecką, oraz na próbach wydobycia z gospodarza przepisu na orzechówkę.
Rano po śniadaniu (obowiązkowa bułeczka a jakże) postanowiliśmy zrobić spacer w celu leczniczym oczywiście, trzeba było odparować te procenty. Wyznaczyliśmy trasę zaczynając od „Norowego Dołu”, następnie kawałek niebieskim szlakiem do „Korzeniowego Dołu”, którym zeszliśmy do szlaku czerwonego i nim w prawo do miasta. Atrakcją są tutaj oba „doły” czyli na „ogólnogalaktyczny” jary. Norowy sprawia wrażenie dzikości, tak że niemal natychmiast zapominasz iż kilkanaście metrów za tobą były jeszcze ostatnie zabudowania, wrażenia nie psują nawet płyty betonowe w końcówce gdyż wyglądają one jak pozostałości po dawno zaginionej cywilizacji. Korzeniowy to coś zupełnie innego, jeśli wcześniej byłeś w muzeum to dowiedziałeś się jak on powstał, że jest to wynik uczęszczanego szlaku, proste pionowe ściany sporo wyższe od człowieka i płaskie dno. Idąc nim przez chwilę i chłonąc tę atmosferę prawie słyszałem za plecami parskanie spoconego konia ciągnącego wyładowany wóz którego koła zgrzytały żelaznymi obręczami na wystających gdzieniegdzie kamieniach.
W tym miejscu przychodzi mi na myśl taka mała dygresja dotycząca sposobów zwiedzania, znacie taki widok, wycieczka przelatująca przez miasto i ostrzeliwująca się fleszami na aparatach niczym oddział komandosów broniący się przed przeważającymi siłami wroga.
To jest większość turystów, inny dużo zadziej spotykany to taki który jak wejdzie do zamku to nie ma szans wyciągnąć go wcześniej dopóki nie pozna historii każdej cegły. Ja należę do grupy środka, nie mając czasu ani kwalifikacji na dogłębne poznawanie historii każdego miejsca ani też nie mając czasu na marnowanie go na przebieżkę przez miasto wolę skupić się na szczególe. Lubię chłonąć atmosferę miejsca, lubię myśleć że kiedyś tu jeszcze wrócę i wtedy podelektuję się innym szczegółem. W ten sposób nie ulegam zmęczeniu z nadmiaru wrażeń a z drugiej strony nie mam poczucia niedosytu przygody.
Po południu jeszcze jedna wycieczka na stary rynek i wieczorem zwijamy kamperka „w tryb podróżny”, rano pozostanie tylko złożyć podpory zwinąć kabel i w drogę. Wieczorem udaje mi się w końcu zdobyć przepis na orzechówkę, nie obyło się bez kilku kieliszków, rozliczenie (wyszło 42 zł / doba). Rano oprócz tradycyjnych bułek dostaliśmy jeszcze „koguta” .
Do zobaczenia Pani Ireno i Grzesiu, zajrzymy tu jeszcze na pewno.
cdn (niebawem)
KOCZORKA - 2009-06-15, 20:22
Krynia i stan.
Wspaniałą macie wyprawę i ciekawe przeżycia.
Cudowne opisy, można się poczuć jakbyśmy tam z Wami byli.
Mała prośba: dajcie troszkę foteczek z tych pięknych miejsc.
Czekam na więcej i dziękuję.
Pozdróweczka.
louis_cypher - 2009-06-15, 20:30
KOCZORKA napisał/a: | Mała prośba: dajcie troszkę foteczek z tych pięknych miejsc. |
a ku ku a gdzie Wasze foteczki , karrrrrammmbbbaaaa
KOCZORKA - 2009-06-15, 21:16
louis_cypher napisał/a: | a ku ku a gdzie Wasze foteczki , karrrrrammmbbbaaaa |
Louisku , nasze foteczki będą, ale to musi zrobić Koczor.
Będzie to możliwe, jak wróci ze swojej kanciapki: szlifiereczki, młoteczki i te inne ważne dla mężczyzn przyrządziki.
Pozdróweczka dla Mambuni.
louis_cypher - 2009-06-15, 21:19
KOCZORKA napisał/a: | Louisku , nasze foteczki będą, |
Oczekujemy z niecierpliwością
KOCZORKA napisał/a: | Pozdróweczka dla Mambuni. |
Mambolinka też ściska Koczoreczkę
krynia i stan - 2009-06-15, 21:29
Fotki będą później, brak mi czasu na jednoczesne odbywanie podróży, pisanie o niej i jeszcze selekcja i obrobienie fotek, za kilka dni jak wrócimy zabiorę się za nie.
Dzięki za wszystkie słowa uznania, pozdrawiam i życzę co najmniej tak samo udanych wakacji jak nasze.
pirat666 - 2009-06-16, 08:59
Brawo - super decyzja !!!
Z Ustrzyk już bliziutko nad Solinę a to urokliwe miejsce polecam
krynia i stan - 2009-06-16, 14:54
Co do Kazimierza, to zdecydowanie jechać, najlepiej poza terminami maksymalnych obciążeń turystami, wtedy miasto i okolica zdecydowanie zyskują.
Tama nad Soliną jest naprawdę bardzo ciekawym miejscem ale równie zatłoczonym co Kazimierz, kto wie czy nie bardziej .
Pozdrowienia z trasy
pirat666 - 2009-06-16, 15:14
Polecam wjechać na werlas i tam jest taki fajny punkt widokowy z drogi gdzie widać i tamę i obie odnogi zalewu i na pewno pusto bez ludków
sama tama jak tama kto ma ochotę to ogląda tak jak sam Kazimierz he he
Ale jak już by ktoś był nad zalewem Solińskim to polecam do miejsce bo to jedyny taki punkt gdzie można zobaczyć z ziemi cały zalew (no prawie cały)
Trzymamy kciuki cobyście cało do domku wrócili
krynia i stan - 2009-06-17, 10:01
Jestem mocno do tyłu z opisem tak więc tamte strony dawno temu już opuściliśmy, aktualnie w drodze do domu, w sposób typowo plażowo-wypoczynkowy.
pozdrawiam z drogi
krynia i stan - 2009-06-18, 22:41
Przemyśl – czyli przemyśl to zanim zdecydujesz się tam na kemping
Opuściliśmy pięknie ukształtowany teren Kazimierza i jedziemy stopniowo prostującymi się drogami w kierunku Lublina. Dojeżdżamy tam stosunkowo wcześnie, bo około dziewiątej rano, naszym celem jest stare miasto. Słyszeliśmy o nim i chcemy sami je obejrzeć, czasu mamy mało bo chcemy jeszcze dzisiaj dojechać do Przemyśla, a z naszą szybkością przemieszczania się nie zostawia to wiele „luzu” na zwiedzanie. Parkujemy przed muzeum i ruszamy na spacer po starym mieście. Przekraczamy bramę i…jakbyśmy znaleźli się w innym świecie, świecie artystów, malarzy, pisarzy, poetów. Nawet jeżeli nie czytasz tablic wmurowanych w budynki, ta atmosfera zewsząd emanuje, przysiadając na ławeczce mimo woli zastanawiam się czy gdzieś tutaj na zasiadał Kraszewski pisząc „Starą baśń”.
Właśnie zaczynają otwierać sklepy, galerie, wracając do auta odwiedzamy niektóre z nich.
Następny cel to Zamość i jego stare miasto, dojeżdżamy tam tuż po południu, znajdujemy miejsce na darmowym parkingu niedaleko Nadszańca, zabieramy pieski i ruszamy na spacer po uliczkach, jakże inne wrażenie, gwar, ruch, życie kipi, z estrady na rynku dobiega nas dźwięk techno przeróbki melodii koziołka matołka w rytm której jakieś przedszkolaki wykonują układ choreograficzny. To stare miasto nie zastygło w swoim najlepszym czasie ono żyje dalej, może jego najlepsze czasy jeszcze nie nadeszły ?
(Ja wiem że to porównanie nie jest miarodajne, choćby z tego powody iż trafiłem tam o różnych, bardzo różnych porach dnia, ale tak to czułem.)
Jedziemy dalej, drogi znowu zaczynają robić się „ciekawe”, senna atmosfera mija, zbliżamy się do Przemyśla. Mamy tam namiar na kemping „Zamek” znaleziony na stronach PFCC, po dojechaniu na miejsce okazuje się iż kemping nie działa (teren wykupiony z innym przeznaczeniem), skierowano nas do kempingu przy karczmie u Marty 10 km za Przemyślem.
Ponieważ było nam po drodze pojechaliśmy, tam okazało się iż kemping to tylko domki do wynajęcia i żadnej możliwości zatrzymanie się kamperem.
Trudno, ruszyliśmy dalej, niebo zaczęło szarzeć więc wypróbowanym sposobem zaczęliśmy rozglądać się po mijanych gospodarstwach wiejskich (szukaliśmy takich z kawałkiem płaskiego w miarę poziomego terenu). W pierwszym które wybraliśmy dostaliśmy zgodę, Krysia nawet wynegocjowała zakup mleka prosto od krowy z wieczornego udoju, okazało się iż prąd też da się podłączyć, gościnność polaków jest niezmierzona.
Kładziemy się spać z myślą iż jutro zameldujemy się w Ustrzykach Górnych, dobranoc…
oliko - 2009-07-09, 17:28
Dziękujemy za mile spędzone chwile przy czytaniu relacji z wyprawy. Szkoda ze bez fotek ale to nic wyobraźnia przy tak dokładnym opisie pracuje.Pozdrawiamy
Tadeusz - 2009-07-09, 18:10
TIMOT napisał/a: | Co do kazimierza, to jesteście kolejnymi ludkami, którzy nie do końca go polecają. Już nieraz słyszeliśmy, że Kazimierz jest przereklamowany. No i nie wiemy: jechać czy nie jechać |
Wojtku, ja nie odniosłem wrażenia, że krynia i stan nie polecają Kazimierza. Wręcz przeciwnie. Zachwyceni są atmosferą kempingu państwa Pielaków, których wszyscy znamy i bardzo lubimy, podoba im się również piękno krajobrazu. Skrytykowali jedynie kiczowate pamiątki, ale to jest bolączka wszystkich atrakcyjnych turystycznie miejsc na całym świecie.
Kazimierz jest perełką wśród polskich miast, objętym opieką UNESCO. Niezliczoną ilość razy jeździliśmy do Kazimierza aby po nim po prostu spacerować i podziwiać jego piękno, zarówno perełek architektury renesansowej, jak i pozostałości zabudowy żydowskiej, łącznie z piękną synagogą i zaułkami mieszkalnymi. Jest przecież wspaniały kościół farny, jest zamek z czasów Kazimierza Wielkiego, klasztor o nietuzinkowej architekturze, a wszystko to nad piękną w tym miejscu Wisłą i z widokiem na ruiny ogromnego zamczyska w Janowcu. Jeśli dodamy ukształtowanie terenu, niezwykle urokliwe jary i strome wzgórza to... tylko się w tym mieście zakochać!
Pamiętamy nasz zlot u państwa Pielaków. Atmosfera tam panująca, wspaniała spontaniczna zabawa, kapitalne wycieczki ( nawet statkiem ), oprawa muzyczna Mirka Kalinina i jego przyjaciół i wreszcie błotna przygoda na zakończenie zlotu, wszystko to sprawiło, że zlot ten pamiętać będziemy jako przełomowy.
No cóż Wojtusiu, nadal będziesz twierdził, że Kazimierz jest przereklamowany?
Jeśli tak, to na najbliższym zlocie, ze względu na swoje bezpieczeństwo, ustaw swego kampera jak najdalej ode mnie. Chyba, że na wstępie zjawisz się z jakimiś konkretami pozwalającymi na kontynuowanie dyskusji.
aw - 2009-09-02, 22:14
Polecamy na weekendowy wyjazd w okolice Przemyśla.
Wyjechaliśmy w sobotę wczesnym rankiem i na miejscu w Krasiczynie byliśmy w południe. Zaparkowaliśmy na zamkowym parkingu i zakupiliśmy bilety wstępu 10 zł za dorosłego, 6 zł za młodzież. Zamek zwiedza się z przewodnikiem. Obiekt jest po renowacji, dlatego wygląda cudownie. Z wielką pieczołowitością odnowiono zewnętrze zamku oraz kaplicę, w której udzielane są śluby. W obrębie zamku znajduje się też restauracja i hotel. Jest to jeden z najładniejszych (zewnętrznie) zamków jaki widzieliśmy. Środek wymaga jeszcze dużo pracy i oczywiście nakładów finansowych. Polecamy spacer po ogrodach, który umożliwia podziwianie zamku z każdej strony oraz dawnego mostu na Sanie (obecnie jest to starorzecze). W parku znajdują się lipy i dęby sadzone przez rodzinę Sapiehów. Każdy ma swoje imię.
Po udanej wizycie w Krasiczynie, udaliśmy się do Przemyśla. Zwiedziliśmy tu starówkę - w tym bardzo urokliwy rynek, a następnie udaliśmy się na zamek. Za bilety wstępu zapłaciliśmy 6 zł za dorosłego i 1,50 zł za młodzież. Zwiedzania nie ma zbyt wiele, ale można wyjść na wieżę zamkową skąd rozciąga się widok na cały Przemyśl. Po zejściu ze wzgórza zamkowego obejżeliśmy jeszcze dwie cerkwie, w których odbywały się właśnie uroczystości wielkanocne.
Po zwiedzeniu Przemyśla o godzinie 19 odjechaliśmy do Sanoka, gdzie przewidziane było na następny dzień zwiedzanie największego w Polsce skansenu. Na noc zatrzymaliśmy się na dość rozległym i ładnie (na brzegu Sanu) położonym parkingu przed skansenem. Było cicho i spokojnie. Rano kupiliśmy bilety wstępu do skansenu - niestety drogo wyszło, bo byliśmy jedynymi chętnymi o godzinie 10 rano, a chcieliśmy zwiedzać z przewodnikiem. Usługa przewodnicka wyniosła 35 zł, bilety wstępu 10 zł dorosły, 6 zł dziecko. Skansen rzeczywiście bardzo duży i ładny. Obiekty rozrzucone są na dużej powierzchni, tak że przy ładnej pogodzie (a taka była) zalicza się też niemały spacerek. Na terenie obiektu znajduje się także część poświęcona górnictwu naftowemu - mini odpowiednik skansenu w Bóbrce. Zwiedzanie w sumie należy zaliczyć do udanych.
Po zwiedzeniu skansenu, udaliśmy się do rynku w Sanoku. Budynki w okół są ładnie odnowione i bardzo kolorowe (urząd miasta jest różowy). Z tarasu przy rynku rozpościera się ładny widok na Sanok i okolice. Niedaleko znajduje się zamek w Sanoku. Jest w nim największa w Polsce wystawa ikon. Można się tam wielu ciekawych rzeczy dowiedzieć i nauczyć. Rodzinny bilet wstępu kosztował 25 zł. Wewnątrz obowiązuje zakaz fotografowania. Na piętrze można obejżeć wystawę prac Beksińskiego.
Wracając do domu postanowiliśmy wykorzystać jeszcze ładną pogodę i zwiedzić ruiny zamku Monastyrzec, a także rezerwat Góra Sobień. Ruiny położone są malowniczo na wysokim brzegu Sanu, skąd rozlega się widok na okoliczne wzgórza. Około godziny 15 wyruszyliśmy na wycieczkę szlakiem przyrodniczym po rezerwacie Góra Sobień. Spacer zajął nam godzinę szybkim krokiem. Na trasie znajdują się bardzo pomysłowe mostki, drabinki i schodki. W miejscach edukacyjnych znajdują się ławeczki i stoliki. Spacer w sumie bardzo atrakcyjny, jedynie należy mu poświecić trochę więcej czasu.
Polecamy tę wycieczkę łączącą historię z przyrodą.
Fotki z wyprawy można obejżeć na naszym bloogu - polecamy i pozdrawiamy wszystkich forumowiczów. AW
aw - 2009-09-03, 16:18
Polecamy również inną wycieczkę weekendową - tym razem po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, gdzie byliśmy w dniach 16-17.05.2009 r.
Wyjechaliśmy w sobotę 16.05.2009 r. oczywiście z rana. Pierwszym, wyznaczonym przez nas do oglądnięcia, zamkiem na trasie były ruiny w Rabsztynie. Zaparkowaliśmy na nieiwelkim placyku u podnóża wzgórza zamkowego i częściowo uliczką przez wieś, a później ścieżką przez lasek sosnowy, dotarliśmy do ruin zamku. Są one w niewielkim stopniu zrekonstruowane, wejście jest bezpłatne. Na zewnątrz są miesca gdzie wycieczki palą ogniska. Z najwyższego punktu "zamku" roztacza się piękny widok na okolicę. O samych ruinach można powiedzieć, że są typowe dla zamków na Szkaku, ale my takie właśnie lubimy.
Następnie udaliśmy się do ruin fortyfikacji w Bydlinie. Zaparkowaliśmy przy ładnie utrzymanym cmentarzy i przez lasek sosnowy udaliśmy się w poszukiwaniu tego co zostało..., a zostało niewiele. Zarośnięte kamienne mury, przypominające krztałtem stary kościół. Obiekt jest niewielki, a wstęp darmowy. Nie ma za bardzo co oglądać...Nie było też żywego ducha.
Z Bydlina udaliśmy się do Smolenia, gdzie znajdują się nieco okazalsze ruiny z basztą. Tu niestety popsuła nam się pogoda, ale nas tak łatwo zrazić się nie da. Zaparkowaliśmy na podzamkowym parkingu, obok którego znajduje się duża polana przeznaczona na pikniki i ogniska. Ładną ścieżką przez las dotarliśmy do murów zamkowych. Całość powoli zarasta okoliczny drzewostan, ale póki co widać jeszcze wyraźnie mury oraz pozostałości zamku. Nad wszystkim góruje baszta. Bardzo trudno znaleźć ścieżkę prowadzącą do wnętrza baszty. Idzie ona po wewnętrznym murze i chodzenie nią w trakcie deszczu graniczyło z samobójstwem...Jak się okazało do baszty można wejść przez niewielki otwór i to by było na tyle - wewnątrz jest pustka. Ruiny można uznać za "tajemnicze", a zwiedzanie byłoby napewno ciekawsze przy sprzyjającej pogodzie.
Na noc postanowiliśmy zacumować na przyjemnie wyglądającym kempingu w Podlesicach. Miejsce ładne i ciche. Zapłaciliśmy 50 zł za auto + 3 osoby. Ponieważ późnym, popołudniem przestało padać, więc udaliśmy się jeszcze na przyjemny spacer po okolicznych lasach sosnowych. Okazało się, że w rejonie kempingu jest wiele ścieżek rowerowych, pieszych i konnych.
Rano wybraliśmy się na pieszą wędrówkę po skałkach do rezerwatu Góra Zborów - wejście 4 zł/osobę płatne u strażnika na Górze. Jest to bardzo fajna wycieczka z pięknymi widokami i oglądaniem przyrody ożywionej i nieożywionej.
Kolejnym punktem wyprawy był zamek w Bobolicach. Jest tam bardzo duży parking oraz restauracja i pamiątki. Sam zamek to ruiny ogrodzone płotem, tak że nie ma do nich bezpośredniego dostępu. Został on wykupiony przez prywatnego właściciela i trwają tam prace zachowawcze. Szeroką drogą przemaszerowaliśmy około 1,5 km dochodząc do sąsiadującego zamku w Mirowie. Jakież było nasze zdziwienie gdy zamiast ruin zobaczyliśmy całkiem odnowiony zamek. Wokół jeszcze znajdowały sie rusztowania, ale wiekszość była już jak nowa. Wnętrze można zwiedzać za darmo w soboty i w niedziele, ale niestety od 1 czerwca, a my byliśmy w maju...Wracając do Bobolic drogą między skałkami, podziwialiśmy widok na zamek w Mirowie i na okoliczne lasy i wystajace z nich białe, wapienne skałki. Wszyskim polecamy ten niewymagający wysiłku, a uroczy spacer.
Planujemy dalsze zwiedzanie Orlich Gniaz może jesienią...
Fotki z tej wycieczki także można zobaczyć na naszym bloogu. Pozdrawiamy Forumowiczów AW
aw - 2009-09-15, 23:19
A na Długi weekend ( 4 dni) polecamy wyprawę do Kotliny Kłodzkiej, którą postanowiliśmy zacząć zwiedzać nietypowo, bo wjeżdżając od strony Słowacji i Czech. Drogę taką obraliśmy wyjeżdżając z kraju przez granicę w Chyżnem rankiem 11.06.2009 r. tj. w Boże Ciało.
Pierwszy postój zaplanowaliśmy w Żlilinie, w celu zwiedzenia zamku Budatin. Była godzina przed jedenastą. Wstęp na zamek i do muzeum kosztował 2,50 euro za bilet rodzinny. W części odnowionej znajduje się małe muzeum proponujące różne wystawy. My trafiliśmy na wystawę poświęconą życiu kobiet w okolicy na przełomie XIX i XX wieku. Wystawa znajduje się na jednej dużej sali i wygląda jakby ściągnięto na nią eksponaty z okolicznych skansenów. Sam zamek jest jeszcze w stanie głębokiego zaniedbania i robi przygnębiające wrażenie. Trawa, chaszcze i dziury w ścianach. Pani przewodnik starała się nas zainteresować, ale trudno obiektu nie krytykować... Wnętrz w ogóle się nie zwiedza. Jedyne miejsce, do którego zostaliśmy wpuszczeni, to piwnice, gdzie znajdowała się wystawa....z Polski nt. miejsca styku trzech zaborów. Wokół zamku znajduje się park - niestety też w nienajlepszym stanie. Ogólnie na razie nie polecamy.
Z Żiliny, przy trudnej pogodzie, udaliśmy się przez Czechy do Kłodzka drogą nr 381. Po drodze mieliśmy zamiar zwiedzić jeszcze kopalnię uranu w Kletnie i Jaskinię Niedźwiedzią, ale zła pogoda opóźniła nam podróż. Do Kłodzka na kemping przyjechaliśmy około 18.00. Za nocleg autem + 4 osoby + prąd zapłaciliśmy 80 zł. Wieczorkiem poszliśmy rozpoznawczo w kierunku Twierdzy Kłodzko, ale wszystkie wejścia były już pozamykane. Nie pozostało nam nic innego jak tylko wstać z rana i iść na pełne zwiedzanie. Weszliśmy wraz z grupą o godz. 10 (pierwsze wejście) - opłata 14 zł dorosły, 10 zł dziecko. Obiekt bardzo nam się podobał. Ciekawe zwiedzanie twierdzy wewnątrz, a także bardzo udane widoki na Kłodzko i okolicę z korony Twierdzy. Wszystkim polecamy zwiedzanie, chyba, że ktoś cierpi na ostrą klaustrofobię. Niektóre zwiedzane tunele mają 50 cm wysokości i chodzi się po nich jak po grobowcu. Ale za to frajda jest ogromna. Jedynym mankamentem zwiedzania była zbyt liczna grupa turystów...
Z Kłodzka pojechaliśmy do Kudowej Zdroju - Czermna, do Kaplicy Czaszek. Jak ktoś nie słyszał, to jest to obiekt sakralny wyłożony od podłogi do sufitu czaszkami i piszczelami. Bilet wstępu kosztuje 4 zł dorosły, 2 zł dziecko. W środku nie wolno robić zdjęć. Obiekt oryginalny - na pewno warty zobaczenia. Obok (ok 300 m) znajduje się Muzeum Ginących Zawodów. Wstęp 5 zł od głowy. Dla dzieci może i dobre, ale dla dorosłych po prostu kicz. Można zjeść świeży chleb z pieca ze smalcem (1,50 zł kromka) i zobaczyć pokaz lepienia garczków z gliny. Nawet wiatrak, który stoi na środku łąki, nie ma skrzydeł...
Następnie, późnym popołudniem, dotaliśmy na parking przy drodze stu zakrętów, skąd idzie się (lub jedzie) do Błędnych Skałek. Okazało się, że wjazdy są o określonych godzinach, a spacerek był kuszący, więc na piechotkę (ok 30-45 min.) doszliśmy do kasy przed Błędnymi Skałkami, która już była zamknięta. Wstęp 5 zł od głowy. Tak więc za darmo zwiedziliśmy skałki, które nas zachwyciły. Widzieliśmy ich odpowiednik w Czechach, ale nasze też są piękne, bo jednak trochę inne - niższe i ciaśniejsze - bardziej tajemnicze...
Kolejnym punktem wycieczki była zabytkowa kopalnia w Nowej Rudzie. Tu na parkingu spokojnie przenocowaliśmy, a nastepnie zaraz pierwszym wejściem rozpoczęliśmy zwiedzanie. Niestety nie znamy ceny wstępu, bo nam oddarli z biletu. Obiekt zwiedza się ok 1 godziny nie zjeżdżając windą tylko schodząc po schodkach (niewiele). Wyjeżdża się kolejką wagonikową. Zwiedzanie jest na wesoło - interesujące szczególnie dla dzieci starszych. W nadszybiu zorganizowano dosyć bogate muzeum minerałów i sklepiki z pamiątkami.
Następnym etapem naszej podróży była Twierdza Srebrnogórska. Obiekt bardzo duży - jedyny w swoim rodzaju. Dla nas było to coś innego niż widzieliśmy dotychczas (podobnie jak Twierdza Kłodzko). Bilety były nietanie, ale nie wiem ile, bo cena nie jest nabita na bilecie Oprowadzał nas młody człowiek w stroju z epoki. Był świetny w tym co robił. Opowiadał bardzo ciekawie i z humorem. Można było się wielu rzeczy dowiedzieć. Sam obiekt bardzo interesujący, a widok z korony twierdzy - super. Bardzo wszystkim polecamy zwiedzanie.
Z Twierdzy Srebrnogórskiej udaliśmy się do Zamku Grodno w Zagórzu Śląskim. Aby dotrzeć do zamku (częściowo ruin) trzeba ok 15 min. podejść z przydrożnego parkingu. Wejścia na zamek "pilnuje" przepiękny budynek bramny, gdzie znajduje się m.in. kasa. Bilet wstępu kosztuje 9 zł od dorosłego i 6 zł od młodzieży. Obiekt warty zobaczenia - z wieży roztacza sie zapierający dech w piersiach widok na okolicę.
Kolejnym etapem naszej wędrówki były Góry Sowie. Późnym popołudniem dotarliśmy na parking na przełeczy (?) skąd udaliśmy się omalże biegiem na Wielką Sowę. Trzeba było się spieszyć, bo z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej... Na górze wieża widokowa była już niestety zamknięta. Po odpoczynku udaliśmy się więc z powrotem. Spacer był przyjemny, aczkolwiek nie polecamy biegiem Noc spędziliśmy na przełęczy na spokojnym parkingu wśród drzew i śpiewu ptaków.
Na następny dzień dopołudnia dotarliśmy do głónego punktu programu - tj. do Zamku w Książu. No cóż - nic dodać, nic ujać - wspaniały... trzeci zamek co do wielkości po Malborku i Wawelu w Polsce. Jest wielki i piękny. Cudownie odnowiony. Ma piękne wnętrza i zewnętrza. Zwiedza się także bunkry poniemieckie znajdujące się pod zamkiem oraz wspaniałe ogrody. W tym zamku można (i trzeba) się zakochać. Należy go zobaczyć. Dojeżdża się oczywiście od strony Wałbrzycha (gdzie dobrze pobłądziliśmy) na bardzo duże parkingi. Do zamku idzie się alejkami przez park. Wstęp - 18 zł dorosły, 12 zł za dziecko. W środku można robić fotki (i warto).
Z Książa, tym razem już przez ojczyznę, dotarliśmy popołudniem do Krakowa. Wrócimy w Sudety na pewno w kolejny długi weekend w 2010 roku i pewnie jeszcze nie raz, bo niewątpliwie jest po co...
Fotki ze zwiedzania na http://www.camperteam.pl
Pozdrawiamy AW
|
|