Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Chorwacja - Nasza Chorwacja 2010

Camper Diem - 2010-07-27, 18:59
Temat postu: Nasza Chorwacja 2010
plany są po to, żeby je zmieniać, czyli Chorwacja ;-)

Od pierwszych chwil naszej wspólnej podróży po Bawarii "Dudusie" z forum Camperteam.pl kusiły nas Chorwacją. Odwiedzili ją już kilka razy, w zeszłym roku po raz pierwszy kamperem. Przekonywali nas, że musimy tam pojechać, oczywiście z nimi :-)

Wakacje mieliśmy już zasadniczo zaplanowane: wraz z końcem szkoły zwyczajowo ustawiamy przyczepę nad jeziorem i siedzimy tam ile się da. Nasz "kawałek nieba na ziemi" oddalony jest od domu o 90 km, więc możemy robić sobie przerwy załatwiając przy okazji różne sprawy w mieście. Ja mogę nawet okazjonalnie popracować :-) Dzieci uwielbiają swoje "nadjezioro", teściowa, którą się opiekujemy tylko tutaj jest w stanie wypocząć, a i my czerpiemy dużo satysfakcji z pobytów w naszych sosnach... Termin wdzydzkich wakacji był nie do ruszenia!!!

Koniec szkoły starszej córki się zbliżał, a my łamaliśmy się... Wymarzona Toskania w sierpniu odpadła, ze względu na obiecany wyjazd do rodziny w okolice Skierniewic- w zamian uzgodniliśmy z "Dudusiami" wyjazd na Węgry w II połowie sierpnia. Ale Chorwacja? Adriatyk? Owoce morza???

Niech się wali- jedziemy! Jutro około południa rozpoczynamy wycieczkę naszego życia. Zakupy robimy na ostatnią chwilę. Najgorsze, że nie wiemy czy lodówka będzie działać!!! Trasę wymyślił Wojtek, z którym spotkamy się w piątek w Rybniku...

Camper Diem - 2010-07-27, 19:01

złodzieje!!!

O 5 rano przyszedłem na parking. Odpaliłem samochód i w kamerze cofania zobaczyłem pusty bagażnik rowerowy. Wyskoczyłem z samochodu i już było pewne, że w nocy po wycięciu dziury w siatce i rozcięciu grubego łańcucha skradziono nam 2 rowery... Szok, że ktoś śmiał ruszyć moją własność, niedowierzanie, że stało się to na strzeżonym parkingu, rozgoryczenie, bo oznacza to wyjazd bez rowerów...

Zgłaszam sprawę policji, po niecałej godzinie przywożą młodego człowieka, który dokonuje pewnych czynności... Odnajdujemy w krzakach łańcuch, ale policjant nie robi zdjęć, nie szuka odcisków, spisuje tylko protokół- coś mi mówi, że rowerów nie mam szans odzyskać... mam wprawdzie podać później numery rowerów na komendzie, ale moje złudzenia maleją wraz z czasem...

Camper Diem - 2010-07-27, 19:03

do Chorwacji jazda!!!

Wróciliśmy z Olą ze szkoły i po szybkim obiedzie wyruszyliśmy. Wiedzieliśmy już, że lodówka dalej niesprawna, że wyżywienie w związku z tym będzie trudniejsze i droższe. Humory mieliśmy bardzo dobre, bo i cel naszej wyprawy nie byle jaki. Chorwacja: palmy i owoce morza, słońce i czysta ciepła woda Adriatyku!!!

na nocleg zatrzymaliśmy się na stacji Shell w Kolonii Poczesna (N 50 43 05,05 E 19 09 09,32), tak by rano w 2 godzinki znaleźć się w Rybniku. pojawił się problem z samochodem: wentylator chłodnicy się nie wyłącza- było ciemno więc zdjąłem klemy z akumulatora, rano zobaczę co się stało...

Camper Diem - 2010-07-27, 19:07

dzisiejszy cel: granica węgiersko-słoweńska

chyba mamy zepsuty przekaźnik wentylatora, w każdym razie ruszyliśmy rano do Rybnika z zamiarem zakupu nowego.
Wojtek prowadzi nas do znanego sobie warsztatu, niestety jest zamknięty. odwiedzamy kilka sklepów i hurtowni, ale bez rezultatu. w jednym z warsztatów elektromechanicznych dostajemy za 15 zł używany przekaźnik, dzięki czemu możemy bezpiecznie ruszyć w dalszą drogę. pozostały jeszcze tylko zakupy w Lidlu i tankowanie.

na obiad zatrzymujemy się w restauracji w Czeskim Cieszynie (N 49 45 11,80 E 18 6 50,72)



nie zrozumieliśmy się z kelnerką i dostaliśmy 3 razy menu, czyli tego dnia rosół i knedliki z sosem oraz dodatkowo dwie zupy czosnkowe. wiemy, że nie damy rady zjeść wszystkiego, mimo że bardzo smaczne. hitem okazuje się zupa czosnkowa, która podawana jest w miseczce, a na osobnych talerzykach grzanki (nawet po namoczeniu w zupie nie stają się zbyt miękkie) oraz starty ser, który po wsypaniu do zupy rozpuszcza się i "ciągnie" przy jedzeniu- rewelacja!



a wszystko jak to w Czechach w bardzo przystępnych cenach :-)

najedzeni mkniemy dalej. ruch jest spory, na drodze ciągniki, tworzą się korki... ale Czechy się szybko kończą. Słowacja- winieta dla mnie kosztuje ponad 24 E, no ale trudno, jedziemy. 30 kolejnych kilometrów to zwykła droga krajowa, korki, roboty drogowe :-( gdzie ta autostrada? w końcu jest i od tej pory jedzie się rewelacyjnie!!! nie wiadomo kiedy mijamy Bratysławę, a potem granicę z Węgrami? tuż za nią zjeżdżamy na drogę krajową nr 15 (Rajka), następnie skręcamy na drogę nr 86 i jest całkiem nieźle. w miejscowości Janossomorja zatrzymujemy się, by rozprostować kości, dzieci bawią się na placu zabaw.



widoki mamy czasami ciekawe...



a czasami takie sobie...



jedziemy dalej drogą nr 86, która staje się coraz bardziej dziurawa, natrafiamy na kilka odcinków ruchu wahadłowego, całe szczęście nie tracimy dużo czasu. na noc zatrzymujemy się na parkingu w okolicy Redics, tuż przed granicą ze Słowenią. kosztuje 5 E i jest tutaj nawet darmowy internet (N 46 37 04,51 E 16 28 00,51).

Camper Diem - 2010-07-27, 19:20

za kilka godzin będziemy się kąpać w Adriatyku :-)

rano jemy szybkie śniadanie i ruszamy w drogę. za chwilę granica słoweńska, a potem drogą krajową przez Lendavę szybko docieramy do Chorwacji. na granicy kupujemy kuny i kierujemy się ku autostradzie. po drodze tankujemy chorwacką ropę



droga do wyjazdu w Karlovac mija szybko i przyjemnie, ale kosztuje nas 131 kun. kierujemy się drogą nr 1 na południe. trasa miejscami ciężka, stromo, zakręty, ale całkiem szybko nam mija.



widoki wspaniałe, ale nasz przewodnik gna, myślami pewnie jest już na campingu ;-)

oprócz wspaniałych, chociaż czasami bardzo nieprzyjaznych gór widzimy opuszczone domy ze śladami po minionej wojnie





Wojtek gna dalej, aż mijamy wszystkie bary oferujące odojaka (prosiak) albo janietinę (jagnięcinę), nie skosztujemy więc. pędzimy więc jeszcze szybciej, by na campingu zjeść obiadokolację. przejeżdżamy przez najokropniejsze miejsce na naszej trasie, miasteczko Knin.







następnie kierujemy się na Sibenik- chcemy jak najszybciej zobaczyć morze.



po przejechaniu tunelu przez góry dzielące nas od morza pierwszy raz spoglądamy na Jadran.



nasze marzenie się spełniło!!!

droga nas zachwyca.





zatrzymujemy się w Primosten, by zrobić fotkę (podobno wszyscy się tutaj zatrzymują).



po drodze widzimy pierwszą palmę, drugą, trzecią i kolejne... to niesamowite doświadczenie!!!



jest bajecznie, Adriatyk mieni się kolorami, czujemy się wspaniale.



dojeżdżamy do niezwykle zatłoczonego Trogiru, by wąskimi ulicami dostać się na camping Rozac, położony na wyspie Ciovo (N 43 30 19,08 E 16 15 25,38). zatrzymujemy się przy bramie, długo szukamy miejsca. kiedy znajdujemy robimy serwis kampera, a potem szybko ustawiamy swoje samochody między drzewami. rozkładamy markizy i... jesteśmy w domu :-)



szybko idziemy zamoczyć nogi w bajecznej wodzie. było ciepło, ale nie upalnie, a dziewczyny w trakcie leczenia, więc o kąpieli nie było mowy.





zobaczyliśmy za to pierwsze jeżowce


Camper Diem - 2010-07-28, 06:14

Trogir

przed wieczorem wyszliśmy na spacer. okazało się, że z pobliskiej przystani pływają taksówki wodne do Trogiru (dorosły 15, dziecko 10 kun)



popłynęliśmy...

sternik łodzi włączył chorwackie radio i podśpiewując sobie pociągał wesoło z butelki (zawiniętej w papierową torebkę). nabrał animuszu i w pewnym momencie wykonał ostry zwrot i dał całą naprzód, by wpłynąć na przystań przed większą motorówką... troszkę nas woda zalała:-)



w Trogirze oczywiście deptak, a przy nim warownia



nie zwiedzamy, bo chcemy przede wszystkim zjeść ciepłą kolację, marzą nam się "lingje na żaru" (kalmary z grilla). szukając miejscówki spacerowaliśmy wąskimi uliczkami miasteczka











lokali od groma, ale zrobił się straszny tłok, a przy każdej knajpie nachalni naganiacze. ceny wysokie, a trwa w nas mit, że Chorwacja jest tania, więc idziemy szukać tańszych lokali z dala od centrum. wstąpiliśmy jeszcze na rynek kupić owoce i paski ser. pierwszy raz jedliśmy świeże smokvy (figi)



na camping wracamy pieszo, część drogi pokonując stromym pieszym deptakiem, którym oczywiście co chwilę mkną skutery, a potem niezbyt bezpieczną drogą, na której trzeba bardzo uważać na dzieci! mijane lokale są zbyt blisko campingu, i nie wyglądają tak zachęcająco niż te w Trogirze, chociaż ceny rzeczywiście trochę niższe. kolację jemy domu.

Camper Diem - 2010-07-28, 09:55

Split

poprzedniego dnia widzieliśmy przystań dla statków pływających do Splitu, więc rankiem jadąc z Wojtkiem na rowerach na targ rybny, z którego wróciliśmy z pustymi rękami, bo chorwackie nazwy nic nam nie mówiły (!), zajrzeliśmy na rozkład "Bura Line". po powrocie na camping i szybkim śniadaniu ruszyliśmy pieszo do przystani.

statek jest nieco większy niż wczorajsza taksówka, ale sama podróż przebiega w podobnej do wczorajszej atmosferze- podczas sprzedaży biletów (dorosły 20, dziecko 10 kun) stery przejmuje nastoletnia dziewczynka :-) rejs trwa ok. 30 min

w Splicie wysiadamy wprost na reprezentacyjny deptak z palmami



przy stolikach siedzi sporo ludzi, o tej porze dnia nikt nic nie je, na stolikach jedynie kawa, wino...



zaczynamy szukać lokalu na obiad i tak zapamiętujemy się w szukaniu restauracji z menu odpowiadającym obydwu rodzinom, że zwiedzamy w tym czasie prawie całe Stare Miasto.













coś niecoś zobaczyliśmy, ale nie jesteśmy zadowoleni, z tego pędu atmosfera stała się nerwowa. postanawiamy się rozłączyć i spotkać po obiedzie. idziemy do restauracji, którą wcześniej wypatrzyliśmy na "małym rynku", ale tego dnia nic już nie będzie nam smakować. czekamy na rejs powrotny. uśmiechamy się, ale jesteśmy zmęczeni...


Aulos - 2010-07-28, 11:17

Pisz dalej, zaczynam nabierać ochoty na Chorwację :spoko
Camper Diem - 2010-07-28, 13:11

opiszę całą wycieczkę, a jakże, ale mam jedną wadę: nie lubię wypuszczać chały ze swoich rąk, toteż nie robię tego w pośpiechu na kolanie ;)

cieszę się, że będę miał dla kogo pisać :spoko

Camper Diem - 2010-07-28, 13:38

Adi, za to byłeś w Grecji, do której prędko nie pojadę (a chciałbym), ale możemy przyjąć zakład czy prędzej affa do Grecji, czy Adi do Chorwacji wyskoczy :) gotów jesteś się założyć? :bajer
Camper Diem - 2010-07-28, 13:44

Adi napisał/a:
i z jeszcze większą oglądam zdjęcia

gwoli ścisłości (bo ścisłość się dopomina :haha: ) zdjęcia są autorstwa Marioli. ja lubię widoki zapamiętywać :diabelski_usmiech

pirat666 - 2010-07-28, 13:48

Ja również czytam i śledzę wasze relacje - za co bardzo dziękuje bo zanim tam osobiście pojadę wiele wody upłynie hi hi :)
Camper Diem - 2010-07-28, 13:54

Adi, do zakładu staję z wielką nadzieją na przegranie :ok

ja z kolei z wielką chęcią odwiedzam miejsca wcześniej odwiedzone :spoko

kazbar - 2010-07-28, 13:57

Ja też czekam na dalszy ciąg. :spoko
StasioiJola - 2010-07-28, 13:58

Piszę się na sekundanta kazdej ze stron- to tak czy tak będę wygrany!!! :szeroki_usmiech :spoko
StasioiJola - 2010-07-28, 13:59

Krzysiu relacyjka bardzo fajna - czekamy z Jola na ciag dalszy!!!U nas w planach też Chorwacja - może jesienią?????? :spoko
marzena - 2010-07-28, 14:42

super relacja :) Przygoda ah przygoda kazdej chwili szkoda
pilocik - 2010-07-28, 14:56

Prosimy dalej :bigok
Misio - 2010-07-28, 15:40

Czytam z zachwytem, w Chorwacji (Pag) byliśmy w czerwcu zeszłego roku, ale bardziej na północy, do Sibeniku, więc chętnie pojedziemy jeszcze raz, na południe.
Camper Diem - 2010-07-28, 18:49

kolejna dawka :-)

na campingu Rozac



camping Rozac znajduje się w miejscowości Okrug na wyspie Ciovo połączonej z lądem (Trogir) mostem. bardzo podobał nam się herb miejscowości



kiedy przyjechaliśmy miejsca przy plaży były zajęte, zresztą przybywającym na 1-3 dni raczej nakazują ustawiać się na środku placu.



camping jest bardzo zadbany, dużo drzew (oliwki, pinie), idąc wzdłuż ścieżek mogliśmy poczuć zapach rozgrzanej słońcem lawendy i rozmarynu. jest bezpiecznie i spokojnie- dzieci wiele godzin spędziły na rowerach jeżdżąc po asfaltowych ścieżkach. położony jest na cyplu i często wieje. w upalne dni to może być zbawienne. sanitariaty czyste, jak to w Chorwacji

tanio nie jest, ale to było dobre miejsce na "oswojenie" Chorwacji. za dwie osoby dorosłe i dwoje dzieci, kampera i prąd zapłaciliśmy ok. 260 kun za dobę

pierwszy dzień pobytu był dosyć chłodny, w nocy nawet deszcz popadał, ale potem było już słonecznie. mieliśmy wreszcie okazję pływać i plażować





niesamowitym doświadczeniem dla mnie była niezatapialność



w środku dnia udaliśmy się na obiad do campingowej restauracji. Ola odkąd nauczyła się czytać zawsze pierwsza prosi o kartę dań ;-)



zamówiliśmy kalmary, bo wczoraj w tym samym lokalu bardzo nam smakowały, oraz spaghetti z krewetkami







wczoraj obsługiwał nas inny kelner, taki w typie włoskim. uprzejmy i z charyzmą. obsługiwał nas nienagannie, a na koniec przyniósł po sznapsie wspaniałej zmrożonej rakiji. tamtego dnia jedliśmy jeszcze skampie na buzaru, czyli gotowane w zalewie krewetki (olbrzymie) i też były wspaniałe, ale dzisiaj, mimo że dania równie smaczne, był inny kelner. a to sztućców dla jednej osoby nie przyniósł, spóźniał się z potrawami (może w tym wina kucharza), no i żadnego gratisu nie było ;-)
żeby nie było, że z powodu gratisu tutaj zajrzeliśmy drugi raz- rakiję zamówiliśmy na sam początek, tym razem śliwowicę. mimo, że smaczna, to jednak zbyt ciepła. nie jestem złośliwy, ale na napiwek sobie nie zasłużył ;-P

od samego początku pobytu pilnowaliśmy, by mieć wodę dla dziewczyn ze sobą, bo cena wody jest tutaj rażąco wysoka, w stosunku do naszych cen. woleliśmy te pieniądze wydawać w inny, chociażby najgłupszy sposób. a te podczas wyjazdu same się znajdywały ;-] na zdjęciu poniżej jeden z wielu moich kursów z wodą



po obiedzie dziewczyny dostały pieniądze...



na gofry



dziewczynki bawiły się trochę z kotem, który na wakacje przyjechał ze Szwecji





naprawdę miło było patrzeć jak nasze rozanielone córki spacerują po chorwackiej ziemi, a dokładnie po chorwackim asfalcie ;-)



na kolację ugrilowaliśmy sobie krewetki, chyba smaczniejsze niż w barze były :-)



ostatniego wieczora pobytu na campingu poszliśmy na krótki spacer. zachód słońca, jak i sam camping robiły wrażenie...











co przeszkadzało na campingu?

w pobliskim Splicie znajduje się międzynarodowy port lotniczy, samoloty lądują tutaj jeden za drugim... fakt, że od 22 do rana cisza




Camper Diem - 2010-07-28, 20:51

droga na Peljesac

następnego dnia po śniadaniu wyruszyliśmy w drogę na półwysep Peljesac.















żyzna Delta Neretvy



aby lądem dostać się na Peljesac, przynajmniej dopóki nie zbudują mostu, o którym głośno, musimy przejechać przez Bośnię, ale całe szczęście dla ruchu turystycznego to tylko formalność



pierwsze farmy małży i ostryg. w tej części Adriatyku mają one wyjątkowe warunki do rozwoju. kamenice kupuje tutaj nawet "car" Rosji, Putin



my zatrzymujemy się w miejscowości Zamaslina i u "Antonia" kupujemy 4 kg świeżych muszli. skąd znamy Antonia? z internetu :-)





jedziemy dalej przez małe miasteczka...



ale większość drogi na półwyspie to krzaki i skały



dojeżdżamy do Orebica, bo tutaj mamy spędzić najbliższe dni

a w Orebicu? kemping Dalmata wypatrzony przez Wojtka nieczynny, w dodatku z dala od wody. inne kempingi również nas nie zadowalają z powodu trudnego zejścia na plażę, jedziemy więc za Orebic. w Kuciste i Viganj jest kilka kempingów, ale wieje tam strasznie- to raj dla surferów i faktycznie królują tutaj, niestety są bardzo niebezpieczni, kończą swoje ślizgi na płytkiej wodzie wśród kapiących się dzieci.

zmęczeni jazdą, przeciskaniem się przez ciasne ulice, postanawiamy jechać dalej. "Dudusie" naciskają by się zatrzymać, ale jesteśmy nieugięci, gotowi się rozstać. wcześniej mignęła nam tablica z napisem "Camping Denka Loviste". żona czytała w internecie, że to wioska rybacka na końcu półwyspu, miejsce zapomniane przez Boga i ludzi (czytaj. niekomercyjne), ale bardzo urokliwe. droga jest stroma, wspinamy się coraz wyżej, mamy cudowne widoki na Adriatyk



z drogi widzimy zatokę, pewnie tam jest cel naszej podróży, Loviste



to koniec półwyspu, dalej już nic nie ma. zatrzymamy się tutaj choćby nie wiem co. jesteśmy wykończeni. zatrzymujemy się przy budce, która była kiedyś informacją turystyczną. ale nie jest, więc sami musimy znaleźć drogę do kempingu...


Camper Diem - 2010-07-29, 08:11

nie wiem jak w reszcie kraju, ale w Gdańsku leje- listopad normalnie :-(
ma to swoje plusy, bo nie musiałem dzisiaj iść do pracy i mogę pisać. a pisząc przypominam sobie TAMTE CHWILE...

poznajemy Loviste

wczoraj po południu dotarliśmy na camping Denka (N 43 01 29,71 E 17 02 05,38)



camping położony jest na uboczu, na wzgórzu, ale to chyba najwygodniejszy tarasowy camping, na jaki mogliśmy trafić. ładnie zagospodarowany, oliwki dają trochę cienia.
znajdujemy ładne miejsce, niestety przy ustawianiu się, przez niefrasobliwość, a może zmęczenie wjeżdżam tyłem w wystającą gałąź oliwną... w kamerze cofania, lusterkach nie było widać, w każdym razie blacha została rozcięta (zakleiliśmy scotchem). incydent został dosyć szybko zapomniany wobec piękna miejsca, na którym zakotwiczyliśmy.





przywieźliśmy ze sobą małże, przyszedł czas je umyć. kobiety oddelegowały się do tej czynności, a my zabraliśmy dzieci do wody. niestety szybko musiałem wracać z Marianną, bo trafiła na jedynego chyba jeżowca i mimo odpowiedniego obuwia w słabo chroniony bok stopy wbiły jej się kolce. podjęliśmy szybką akcję, bo wszyscy mówili, że może się babrać. na szczęście wszystko udało się wyjąć, mimo że Marianna płakała okropnie. nasza córka jest bardzo dzielna, bo operacja igłą "na żywca" nie należy do najprzyjemniejszych

do wody już nie wróciliśmy, przyszedł czas na muszle... gotowaliśmy je "na buzaru" partiami po kilogramie. przydał się liść laurowy z drzewa, które rosło przy wjeździe na camping.



kolacja była wspaniała!!! uczta dla podniebienia, wzroku... prawie połowę zjadły nasze córki, w tym Ola 31 sztuk, wedle poczynionych przez nią notatek ;-) zapach winno-oliwny towarzyszył nam do nocy...

Roza - 2010-07-30, 17:33

zauroczyło nas Loviste

rano nachodzi nas ochota na spacer po Loviste. Przy wjezdzie na kemping rosnie przesliczna palma z czerwonym pasozytem na pniu- kwitnaca pelargonia:) Obok krzew laurowy. Nie mozna przejsc obok niego obojetnie- za kazdym razem zrywam jeden listek, pocieram w dloniach i wdycham cudowny zapach...



droga prowadzi wzdluz zatoki, czasem spotykamy jakies auto, nikt sie nie spieszy....najczesciej miejscowi nie maja tablic rejestracyjnych:)





opustoszale uliczki pod wieczor zatetnia zyciem. teraz tylko cisza, lekki wiaterek i wszechogarniajacy spokoj nadmorskiej wsi...



















flora utrzymywana z wielkim trudem w stanie wiecznej zielonosci zauroczyla nas! kaktusowe ogrodki ciesza oczy kolorami i bawia kiedy trafiamy na niespotykanych u nas mieszkancow ogrodow;)















owoce granatow nie przypadna nam w udziale- dojrzeja dopiero w sierpniu...



informacja turystyczna tak czesto wspomagajaca nas w czasie wypraw tutaj ma niewiele do zaoferowania;)



poczta jak na dzikim zachodzie czynna 9-12.30 oraz 19-21.



wejscia tunelami do uliczek to teren prywatny- ciezko powstrzymac ciekawosc: co tez tam jest..?:)



czasem miejscowy ktos rozstawi mini stragan z plodami swojej ziemi: pomidory, cukinie, do tego oliwa....



rybak kusi solonymi sardellami i szprotami.



konkurencyjny rybak siedzac tylem do calego swiata skupil sie na filetowaniu solonych szprotek, ktorymi potem nas czestuje mowiac, ze do tych slonych maluchow potrzeba tylko duzo oliwy, chleba i wina- od razu chce sie spiewac:) rybke zanuza sie w oliwie i taka ociekajaca palaszuje- pyszna!



zaprosil nas do srodka swojej chaty i kupilismy u niego oliwe i rakije z mieta.





stara prasa do wyciskania winogron. widac tez troche inne podejscie do warunkow sanitarnych- na pewno wiekszy luz;)



zawracamy w strone kempingu, ale obowiazkowo musza byc lody dla dzieci:)!
dorosli kawa i Karlovacko.





kolejne stoisko kusi klientów



na stolikach zamiast zwyklych kwiatkow stoja sliczne stroiki z sukulentami.



musimy jeszcze odebrac ryby kupione wczesniej u rybaka- obiecal je nam wypatroszyc w cenie:) Zapewnia nas, ze beda wysmienite z grilla i okazuje sie, ze mial racje chociaz nie przebily smakiem orad, ktore pieklismy w Trogirze.


Roza - 2010-08-02, 20:32

loviste ciag dalszy...

plaza w Loviste zbudowana jest z otoczakow co nadaje jej bardzo naturalny charakter. Dopelnieniem tej naturalnosci sa muszelki, ktore mozna tu znalezc czesciej niz na innych plazach.



dziewczynki zazyczyly sobie specjalistyczny sprzet:)- czyli siatke na bambusowym kiju. nie przypuszczalam, ze zajmie je na dlugie godziny! dostaly amoku, co chwile jedna z nich wybiegala z wody trzymajac w dloni kolejny "najpiekniejszy" kamien czy tez "najwspanialsza" muszelke:) prezentowaly znalezisko i pedem wracaly do wody. lowily technika mieszana: w rekawkach, maskach, z fajkami i przy pomocy siatki!:))) ich radosc byla ogromna!









tego dnia bylismy bardzo szczesliwi...tak naprawde poczulismy Dalmacje, spokoj poludnia, zapach Jadranu i urok beztroskiej wodnej zabawy...wieczor byl kropka nad "i" tego wyjatkowego dnia.



nastepnego ranka wybralismy sie znowu do wsi. po drodze spotkalismy wlasciciela naszego kampingu, ktory wczoraj rozmawial z Krzysztofem, a dzis z duma i radoscia prezentowal nam swoja zdobycz! rzecz, o ktora pytal go Krzysztof, a ktora bardzo trudno kupic akurat tu w Loviste:)
Okazalo sie, ze kupil dla nas kolacje:)!





no, nie powiem- latwo nie bylo;) pierwszy raz sprawialismy kalmary (i ta wielka matwe!- nazywa sie sipa), ale w czasie inspekcji wlasciciela przy zlewozmywaku, gdzie walczylismy jak lwy z tymi morskimi stworami zostalismy przez niego pochwaleni! powiedzial, ze swietnie dalismy sobie rade:) nie powiedzielismy mu, ze o tym jak to robic przeczytalam w necie jako ciekawostke przy okazji studiowania przepisu na lingje na zaru. Jednak nie przypuszczalam, ze ta wiedza moze nam sie przydac w praktyce;)))





po zamarynowaniu kalmarow poszlismy znowu na plaze.





dzisiejszy wieczor byl pozegnaniem z Loviste:) To jest takie miejsce, w ktorym niby nic nie ma, ale nie sposob powstrzymac sie przed spacerem...chce sie tam po prostu byc.





swiatlo stawalo sie coraz bardziej pomaranczowe...slonce powoli udawalo sie na zasluzony odpoczynek...a nas juz ogarnela tesknota za Loviste...









jutro ruszamy: kierunek Korcula! czy tam bedzie rownie pieknie? kameralnie? egzotycznie?...

Misio - 2010-08-02, 20:58

Ale pięknie opisujecie, aż się chce tam być... czekamy na ciąg dalszy. :roza:
faro - 2010-08-02, 21:51

Piękna relacja :kwiatek2
Ale dziewczyny też macie przeurocze (zazdraszczam )... a my mamy Trzech :) :-/ :-P do wyboru
To gdzie się wybieracie w przyszłym roku?

Pozdrowienia znad zimnego morza :spoko

Camper Diem - 2010-08-02, 22:28

dziękuję (dziękujemy) za ciepłe słowa :spoko

przyszły rok? Holandia w kwietniu, Chorwacja (Peljesac i Korcula)w czerwcu, Toskania w sierpniu. mam nadzieję, że na to wszystko zarobię :gwm

Roza - 2010-08-03, 07:15

przez Orebic na Korcule

rankiem spakowaliśmy się i ruszyliśmy w dalszą część włóczęgi. smutno opuszczać gościnną wioskę...



i znowu piękne widoki na Adriatyk



w oddali zobaczyliśmy też Korculę, na którą chcemy popłynąć



zbliżamy się do Orebica. dojeżdżając do przystani promowej przepuszczamy jeden prom, bo chcemy zaprosić córki na obiecane jeszcze w Gdańsku lody



niestety nie możemy zatrzymać się przy przystani, jest zakaz postoju dla kamperów. obsługa nas przegania nie potrafiąc wskazać parkingu, polecają jeden z campingów... wracamy w kierunku głównej drogi, całe szczęście po kilkuset metrach znajdujemy parking dla kamperów (N 42 58 29,64 E 17 10 08,14) za 5 kun / h





szliśmy nadmorskim bulwarem. Orebic jest dość komercyjnym miejscem- budki z wakacyjnym badziewiem atakują z każdej strony. jednocześnie ma wiele uroku jeśli tylko uważnie spojrzeć. piękna architektura zarówno kamienna jak i ta żywa, zielona:) monumentalne, włochate palmy. domy, które na pewno kryją niejedną tajemnicę, uliczki zapraszające na romantyczny spacer we dwoje- to wszystko nas urzekło. nie dziwi język polski słyszany bardzo często- Orebic to mekka Polakow:)





















zaglądaliśmy w różne zakamarki...





spotkaliśmy prozę życia



w głębi jednego z domów, który oddzielał od ulicy duży ogród wypatrzyliśmy piękny stary piec kaflowy



musieliśmy odwiedzić (i to 2 razy!) słynną już lodziarnię Oaza, prowadzoną przez sympatycznych braci. jeden z nich mówi świetnie po polsku. Chorwackie lody droższe są niż u nas, ale w wielu przypadkach jedna gałka warta jest naszych dwóch, o smaku już nie wspominam...





droga wiodąca do promu jest wąska, a my przyjechaliśmy za późno. kiedy auta z Korculi zjeżdżały na ląd, a my wraz z innymi usiłowaliśmy dojechać do terminala zrobił się straszny ścisk. w końcu wjeżdżamy na prom





widok z promu na miasteczko



Orebic staje się coraz mniejszy i mniejszy...



po 15 minutach dopływamy do przystani na wyspie Korcula, położonej 3 km od stolicy wyspy, miasta o tej samej nazwie co wyspa



zjeżdżamy z promu i jedziemy na camping. najpierw zbłądziliśmy na plażę, ale uczynny Chorwat nas pokierował na jedyny w okolicy camping Kalac (N 42 57 02,95 E 17 08 34,40)

Camper Diem - 2010-08-03, 19:59

popołudnie na wyspie

dojechaliśmy na camping Kalac i zaczęliśmy szukać miejsca. nasz towarzysz zbytnio zawierzył swoim zdolnościom językowym i wrócił do nas z propozycją jedynych wolnych w jego mniemaniu miejsc. było tam zbyt ciasno więc wkroczyliśmy do akcji i wespół z panem z obsługi znaleźliśmy miejsca, jeśli nie idealne to na pewno przyzwoite, z dużą ilością cienia, blisko sanitariatów, aczkolwiek trzeba się było do nich troszeczkę wspinać. towarzystwo na campingu spokojne, a pinie i krzaki zapewniały intymność. do wody blisko, a dzieci mogły jeździć na rowerach po asfaltowych alejkach...





dosyć szybko ruszyliśmy do wody. piasek na plaży dosyć brudny, maziowaty, ale zamki wychodziły nam wspaniałe. woda tutaj jest mętna, z zakwitem. płytko, dzieci szczęśliwe.







kilku włoskich chyba turystów raczyło się jeżowcami- rozcinali im brzuchy i łyżką wyjadali wnętrzności zagryzając bułką i popijając czerwonym winem. wyglądało to przepysznie, musieliśmy trzymać Olę, bo się rwała, żeby też skosztować tego- wydaje się- przysmaku



na plaży rozmawialiśmy z włoskim małżeństwem, które opowiadało nam o Toskanii, zachęcając do zwiedzenia i skosztowania tego co najcenniejsze. odradzali włoskie wybrzeże, jako zatłoczone i drogie. najbardziej jednak poruszyło nas to co mówiła Włoszka, pracująca w agendzie UE w Sarajewie, że to ciągle smutne miasto, które nie chce wyjść z dramatu wojny, które fanatycznie wręcz pielęgnuje miejsca pamięci i przestrzegała przed zabieraniem tam dzieci...

ruszyliśmy na spacer do miasteczka. droga jest spokojna, ruch samochodów i skuterów minimalny



każdy kwiat zachwycał zapachem, kolorem...



Korcula to miejsce urodzenia Marco Polo, nic dziwnego więc, że mieszkańcy czerpią z tego zyski, ale ten nowoczesny hotel śmie odwoływać się do tego wielkiego podróżnika? może jestem zbyt sentymentalny, ale dla mnie to profanacja



pierwsza z restauracji próbuje nas zachęcić w oryginalny sposób ;-) zdaje się, że podawano tam żabie przysmaki



marina przepełniona wszelkiej maści sprzętem pływającym



wchodzimy w rejon starego miasta, zbudowanego na planie rybiego szkieletu, wznoszącego się ku środkowi, z "głową" skierowaną ku półwyspowi Peljesac. takie rozplanowanie miasta gwarantuje nawet w upalne dni przyjemny chłód i powiew ożywczego mistrala w ciasnych uliczkach. na schodach przy głównym wejściu na starówkę, akurat tego wieczoru odbywać się będą uroczystości rozpoczęcia sezonu letniego w mieście Korcula. rozstawiono mikrofony i nagłośnienie, słychać odgłosy próby przed występem







w prześwicie widać prom z Orebica, płyną nim kolejni turyści spragnieni wyspiarskiej atmosfery Korculi



Korcula jest kocim rajem... nigdzie indziej nie spotkaliśmy ich tak wiele















koty wyglądały na szczęśliwe. zaciekawiło nas, że nie są to typowe "koty europejskie" tylko jakieś smuklejsze, jakby z wpływem egzotycznym, może egipskim???

jeszcze zanim słońce zaszło skończył nam się prąd w aparacie. więcej zdjęć tego dnia nie zrobiliśmy, ale przeżyliśmy sporo. najpierw zjedliśmy kolację w lokalu z pięknym widokiem na przystań. zamówiliśmy pizzę Korcula z jajem sadzonym dla dzieci. zubataca (znakomita ryba!) zjadłem ja, a risotto z owocami morza moja żona. bardzo smaczne i niezbyt drogie jak na lokalizację...

potem snuliśmy się długo wąskimi uliczkami poruszając się po tym rybim szkielecie to w górę, to w dół... zachwycały wyślizgane kamienne płyty, po których od wieków spacerują ludzie, cieszył przyjemny chłód (mimo upału). zauroczyło nas miasteczko pełne ludzi, a jednak przyjazne nam, zdeklarowanym samotnikom!!!

znakiem rozpoznawczym tego regionu Chorwacji są tzw. klapy, czyli grupy wokalne śpiewające a capella, najczęściej żeńskie, które latem często tutaj występują. uciekliśmy z obszaru oficjalnych uroczystości i przypadkiem trafiliśmy na występ żeńskiej klapy w podcieniach jednego z budynków. panie śpiewały tuż obok kawiarni na wolnym powietrzu, a ponieważ trzy pierwsze pieśni doprowadziły nas do łez wzruszenia postanowiliśmy zatrzymać się tam. zamówiliśmy espresso, notabene gorsze piliśmy chyba tylko z automatu "nescafe" w Gdańsku, i oddaliśmy się przyjemności :-)

przed zmrokiem udaliśmy się na przystań i taksówką wodną wróciliśmy pod hotel Bon Repos, skąd już kilka kroków na camping. wieczór był cudowny!!!

Campmar - 2010-08-04, 09:57

Fajna relacja,dobry wstępny poradnik,resztę dopisuje codzienność.
Mam pytanie czy jest możliwy postój camperem poza kampingami? Pytam,bo zmuszony jestem do podróżowania z psem,którego nie chcę zostawiać.Ze zdjęć widać,że miejsca gdzie się zatrzymywaliście były dość oblężone.Może to sprawa okresu,my wybieramy się na początku września.

Marek

Roza - 2010-08-04, 10:13

większość kempingów przyjmuje psy, często za opłatą... znajomi mieli psa ze sobą i nie było problemu... poza tym, że nam się żal biduli robiło...

w Chorwacji poza kempingami NIE STAJEMY. są odważni, ale prawie zawsze policja ich goni.

miejsca oblężone? na kempingu Rozac koło Trogiru, nie było nieznośnego tłoku, w Loviste było kameralnie, na Korculi duży kemping i nie czuło się tłoku. reszty nie piszę, żeby nie uprzedzać faktów z relacji ;-)

we wrześniu będziecie mieli dużo luźniej, a woda jeszcze całkiem ciepła- ZAZDROSZCZĘ :spoko

Roza - 2010-08-06, 20:37

Korcula- pozegnanie

wiedzielismy, ze jeszcze tylko jeden dzien na Korculi i bedziemy musieli opuscic goscinne progi tej wyspy: W zwiazku z tym szkoda nam bylo czasu na plazowanie od rana i wybralismy sie do miasta, zeby moc zobaczyc Korcule w pelnym sloncu. Droga do miasteczka wygladala tego dnia troche inaczej...zalana slonecznym blaskiem roslinnosc byla bujna i soczysta.







tak jak wczoraj spotykalismy koty- dzis leniwie wyciagniete i grzejace swoje futra:)









..o! przepraszam:) to nie kotek;) to zdaje sie szarancza- ogromnie sympatyczna!

zjedlismy pyszne lody w lodziarni- a jakze!- Marco Polo:)



a tu dom tego slynnego podroznika, ktory urodzil sie na Korculi:



miasto za dnia jest rownie urokliwe co wieczorem. Uliczki przeswietlone ostrym sloncem, wyszlifowany kamien pod stopami lsni, oslepia...







...jednoczesnie nie baczac na nasze wzruszenia i zachwyt- rownolegle toczy sie zwyczajne zycie w miescie..







...zycie i smierc...



przezywalismy chwile wzruszen i zadumy...





i chwile kiedy podziwialismy ludzka pomyslowowsc:) kazdy skrawek miejsca na wage zlota!



mimo dwoch wedrowek po Korculi- czujemy niedosyt...wiemy, ze musimy tu kiedys wrocic, zeby bez swiadomosci szybkiego powrotu moc bezkarnie przysiadac na kamiennych podestach i chlonac dzwieki, zapachy....grzac twarz w sloncu....

zegnaj Korculo! do zobaczenia!










Campmar - 2010-08-06, 21:52

Super relacja Krajanie.My wybieramy się tam we wrześniu i na pewno skorzystamy z Waszych uwag i wskazówek.
Pozdrowienia z Gdyni

Camper Diem - 2010-08-08, 20:12

jedziemy na Hvar

rankiem spakowaliśmy się i ruszyliśmy w dalszą drogę. najkrótsza trasa z Korculi na Hvar prowadzi promem do miasta Stari Grad, który pływa dwa razy w tygodniu. postanowiliśmy zaoszczędzić 200 zł i wybraliśmy drogę wzdłuż półwyspu Peljesac i drogą nadmorską do Drvenika, i stamtąd promem na Hvar.

najpierw prom do Orebica





żegna nas ostatni korczulański kot...



Korcula pozostaje już tylko wspomnieniem, a wraz z nią przepyszna oliwa i cudowne wino (Posip)



Półwysep Peljesac mijamy szybko, ale staramy się zapamiętać widoki





w Stonie widzieliśmy z okna zabytkowe mury obronne



po drodze kupiliśmy jeszcze w Zamaslinie małże i bez zatrzymywania się, za wyjątkiem tankowania paliwa, dotarliśmy do Drvenika. na prom przyszło nam czekać ok. godziny. to był bardzo dobry czas na lody



prom odpływa tutaj co 1,5 godziny i warto przyjechać wcześniej, bo może zabraknąć miejsca...



na wodzie ujrzeliśmy grupkę wesołych chłopaków płynących na takim oto wynalazku:



odpłynęliśmy uciekając przed burzą rozwijającą się nad lądem. na wyspę nie dotarła



tak prezentuje się Hvar na "dzień dobry"





czekało nas tego dnia jeszcze tylko nieco ponad 50 km po wyspie.



nie wiedzieliśmy, że po krętych, wąskich drogach, z nie najlepszą nawierzchnią, z widowiskowymi przepaściami. oczywiście barierek ochronnych brak ;-)





wyspa na tym odcinku wydaje się dzika, prawie bezludna...







najpierw szukaliśmy dla siebie miejsca na campingach w Jelsie, ale było tak tłoczno i nieprzyjemnie, że mimo zmęczenia postanowiliśmy jechać dalej do miasteczka Stari Grad. tutaj troszeczkę zajęło nam znalezienie campingu Jurjevac, ale w końcu dotarliśmy (N 43 10 55,27 E 16 35 35,95).
pusto, spokojnie, niedrogo...

na kolację musieliśmy poczekać- dokładnie tyle ile trwa przygotowanie 5 kg małży





było smacznie jak zwykle podczas naszych chorwackich wakacji. a później odpoczywaliśmy po ciężkiej, okazało się, podróży

Camper Diem - 2010-08-13, 05:19

(przepraszam za opóźnienia w publikowaniu, ale praca, dom, praca... czasu na kamperowanie nie ma normalnie)

Vrboska

obudziliśmy się we wspaniałych nastrojach. jedząc śniadanie mieliśmy okazję obserwować małego ptaszka, który skakał po ziemi w pobliżu naszych kamperów. wkrótce przyleciał rodzic, by nakarmić małego, okazało się, szpaka.



zaplanowaliśmy sobie dzisiaj wycieczkę do Vrboskiej, "idyllicznego miasteczka" położonego ledwie kilka km od Starego Gradu (jedyny camping w miasteczku przeznaczony jest wyłącznie dla naturystów), ruszyliśmy więc na przystanek autobusowy.



na autobus musieliśmy trochę poczekać, a mimo wczesnej godziny było już bardzo gorąco. czas się dłużył, ale było nam razem całkiem przyjemnie :-)







mimo naszych obaw przyjechał duży, nowoczesny, klimatyzowany autobus. kupiliśmy u kierowcy bilety (dzieci gratis) i rozpoczęliśmy wycieczkę :-)



ruszyliśmy, by po chwili wyjechać na główną drogę, to tylko kilka kilometrów. nagle, po kilkunastu sekundach skręcamy w prawo. droga staje się węższa, zdaje się, że będziemy objeżdżać wszystkie wioski. kierowca jedzie pewnie- ostro, ale bezpiecznie. czasami ktoś wsiada, bądź wysiada, zwykle ucinając przy tym rozmowę z obsługą. tutaj żyje się inaczej, spokojniej...
nasze zdziwienie budzi fakt, że dojeżdżamy do Jelsy miasteczka położonego kilka km za Vrboską. tutaj przystanek znajduje się w dziwnym miejscu, schowany, nieoznaczony. stoimy kilka minut, bo kierowca z kimś rozmawia. klimatyzacja działa skutecznie, więc jesteśmy spokojni. ruszamy i po kilku minutach dojeżdżamy do celu- jak tu pieknie!







na początek zabawna scena z przechodzącą kobietą- młodsza córka chwyciła ją za rękę i pomaszerowała kilkanaście kroków przekonana, że to mama- dużo śmiechu było. spotkaliśmy później jeszcze tę kobietę i na jej stoisku z lawendą kupiliśmy kilka pamiątek. spacer rozpoczęliśmy od lodów i espresso



w tej restauracji można sobie wybrać rybę albo homara wprost ze stylowego akwarium



Vrboska to dawna wioska rybacka więc musi być kuter :-)



aleja palmowa- jak w każdym prawie nadmorskim chorwackim miasteczku...



spacerowaliśmy ponad godzinę, może dwie... nie zwiedzaliśmy, po prostu spacerowaliśmy.













kusiły nas smaczne pamiątki z Hvaru



snując się leniwie po wąskich uliczkach i zakamarkach miasteczka znaleźliśmy się na placu na wzgórzu, na którym stał XVI-wieczny kościół (twierdza) NMP.









nawiązaliśmy dialog z siedzącymi przed domem miejscowymi kobietami, rybak oferował nam płody morza (niestety nie dowieźlibyśmy ich na camping)- poczuliśmy się jak u siebie. niestety czas szybko mijał i musieliśmy wracać, by zdążyć na autobus.

jeszcze tylko jedno zdjęcie przy okazałej agawie...



na przystanku czekaliśmy bardzo długo, w międzyczasie kupiliśmy miejscowe wino, oliwę i owoce na okołoprzystankowym straganie i... czekaliśmy dalej. autobus nie przyjeżdżał, a w rozkładzie był oznaczony podkreśleniem bez jakiegokolwiek wytłumaczenia... pani z kiosku powiedziała nam, że nie wiadomo czy przyjedzie, ale trzeba czekać. nam się odechciało i poszliśmy do pobliskiego baru. rozsiedliśmy się, zamówiliśmy piwo i... wtedy właśnie przyjechał autobus!!! otworzył drzwi, wyszły może 2 osoby i szybko jak na tutejsze standardy zamknął je i odjechał. nie zdążylibyśmy na niego nawet porzucając pełne jeszcze prawie szklanki piwa.

karta dań bardzo stylowa, a menu bogate.



zamówiliśmy oczywiście dania z owocami morza, smacznie przyrządzone i gustownie podane.

najlepsza była zupa-krem krewetkowa, gęsta z dużą krewetką włożoną dla ozdoby.



spaghetti równie wspaniałe, chociaż ja nie przepadam za sosem pomidorowym do frutti di mare, a w dodatku bezczeszczę je parmezanem ;-)



risotto nie miało sobie równych- każde z nas do teraz je wspomina :-)



nawet omlet bardzo nam smakował, bo mamy zwyczaj, że każde z naszej czwórki wyjada sobie z talerzy. zwykle zamawiamy różne potrawy, by skosztować jak najwięcej specjałów



ceny umiarkowane jak na słoneczne południe Europy, obsługa wyśmienita. mieliśmy trochę czasu do planowanego odjazdu kolejnego autobusu, więc troszeczkę jeszcze pospacerowaliśmy.

zdjęcia na osiołku





plac zabaw w upalne południe(!)



chodzenie w tej temperaturze było bardzo męczące, więc każdy murek dobry, by przysiąść ;-)



jeden z popularniejszych w Chorwacji samochodów





idziemy na przystanek. stoiska wokół opustoszały, bo...



tutaj łatwiej zrozumieć znaczenie słowa sjesta :-)

autobus przyjechał punktualnie, tym razem mniejszy, niemniej jednak tłumu nie było. i znów jechaliśmy krętymi dróżkami Hvaru, całe szczęście klimatyzacja działała w miarę sprawnie. nadmienić trzeba, że przystanki w Chorwacji są czasami bardzo oryginalne, schowane, nie zawsze wyraźnie oznaczone. pętla autobusowa to nie zawsze pętla, często autobus musi wykonywać karkołomne manewry, żeby zawrócić



7 km w linii prostej i 35 min jazdy... Stari Grad, jesteśmy w domu :-)

wino, oliwa... bardzo oryginalny słup reklamowy



gorąco, do przejścia niecały kilometr, ale i tak konieczne były krótkie przerwy





i po wycieczce- wchodzimy na kemping


Daniel Stus - 2010-08-13, 10:39

A byliście po drugiej stronie gór od strony otwartego morza ? Zavala, Sv Nedjelja, Ivan Dolac, tam też jest fantastycznie. We Vrisniku jest restauracja w której podają dania " iz pod peke "
tommator - 2010-08-13, 18:41

affa napisał/a:
w Stonie widzieliśmy z okna zabytkowe mury obronne


Byliśmy w STONIE w 1996 roku zaraz po wojnie. Pamiętam do dziś piękne mury obronne a w środku zrównane z ziemia miasteczko :shock: Obok miasteczka stało przyczepowe "nowe miasteczko" odgrodzone od drogi wojskowymi siatkami maskującymi przyozdobionymi różnymi wojskowymi akcesoriami...pasy z amunicją, chelmy itp. :zastrzelic W ocalałej knajpce na nadbrzeżu zamówiliśmy małże z wody..były by super gdyby tylko kelner nie wmusił w każdego z nas szklaneczki Rakiji bueeee! (taki miły lokalny zwyczaj...dobrze że bezpłatnie !)

tommator - 2010-08-13, 18:57

Super relacja, nam też się w tym roku przez chwilę Ckniło za chorwacją by camper i już PRAWIE skręciliśmy na południe....niestety analiza temperaturowa oraz finansowa ostudziły nasze zapały.

Co do podróżowania autobusem to chcąc zakosztować lokalnego kolorytu, pojechaliśmy raz miejscowym PKSem z Orebica do Dubrovnika.........do dziś wspominamy z rozrzewnieniem :kamp2 :
+ zepsutą klimatyzację w autobusie bez otwieranych okien :(
+ jazdę bez trzymanki w wykonaniu chorwackiego mistrza kierownicy autobusowej :shock:
+ wymiotującego chorwackiego staruszka na przednich siedzeniach :ochyda
+ paniczne opuszczenie autobusu w połowie drogi przez nie uodpornionych niemieckich turystów :odjazd:

Ale najlepiej wspominamy PIEKNY DUBROWNIK ! :mrgreen:

Camper Diem - 2010-08-14, 13:04

Daniel Stus napisał/a:
A byliście po drugiej stronie gór od strony otwartego morza ? Zavala, Sv Nedjelja, Ivan Dolac

niestety... czas ograniczony :gwm

a dojazd kamperem jest możliwy?
nie mamy Hvaru w planach, tyle jeszcze miejsc czeka, ale kto wie, może zmienimy zdanie i powtórzymy? :ok

Daniel Stus - 2010-08-17, 15:07

Trzeba z Pitve do Zavali przejechać przez tunel. Jakieś 6 lat temu nie było w nim oświetlenia a my ( ja i żona) byliśmy tam rowerami i stał przed nim znak zakazu dla rowerów i pieszych. Przejazd odbywał się na zmianę w/g świateł. Już chcieliśmy zrezygnować gdy z tunelu wyjechał facet na wyścigówce, więc rowery w garść i na piechotę w światłach aut. Trwało to jakieś 45 min bo każda zmiana świateł to lekki strach i przytulanie się do ściany, ale warto było. Jazda po drugiej stronie i miejscowości są fantastyczne. Powrót mieliśmy łatwiejszy bo poprosiliśmy Holendra który stał przy wjeździe jako pierwszy o puszczenie nas w tunel w jego reflektorach . Przejazd trwał już tylko 10 min , a my mogliśmy zobaczyć w świetle całe wnętrze i komory pośrednie. Przez tunel przejeżdżały też półciężarówki, więc kamper chyba też da radę. Wiem, że w Ivan Dolacu jest kemping. :spoko
Camper Diem - 2010-08-17, 18:47

Daniel,

przez tunel kamperem nie przejedziesz. wedle informacji z netu dopuszczalna wysokość i szerokość 2m.
można dojechać jadąc nową drogą w kierunku Hvaru i potem odbijając w lewo, ale droga podobno szutrowa, nie wiem czy bezpieczna.

wiesz? będę musiał wrócić na Hvar :spoko

Daniel Stus - 2010-08-18, 11:37

Ja miałem być w tym roku 3ci raz i jak zwykle we Vrbosce. Najpierw był namiot, potem przyczepa , no a teraz kamper. Nie wypaliło i byliśmy na Paszmanie i Pagu. Relacja będzie póżniej jak już się otrząsnę z pourlopowej depresji. (Chciałoby się natychmiast wrócić w to piękne miejsce) :gwm
Camper Diem - 2010-08-18, 14:41

Daniel Stus napisał/a:
Ja miałem być w tym roku 3ci raz i jak zwykle we Vrbosce

my niestety nie jesteśmy naturystami :gwm

Camper Diem - 2010-08-18, 21:15

ciąg dalszy...

Stari Grad

na campingu pojawiła się jeszcze jedna polska załoga - Endi z Kołobrzegu z rodziną



w drodze na autobus do Vrboskiej zrobiliśmy w miasteczku kilka zdjęć. za dnia uliczki w Starim Gradzie są puste. czasem tylko jakiś tubylec przemknie na rowerze, miejscowa kobieta wyjdzie po zakupy















reklama dźwignią handlu



wielką przyjemność sprawiało nam zaglądanie do ogródków w Starim Gradzie. egzotyczna roślinność nieodmiennie nas zachwyca





na terenie campingu dzieci miały dobre warunki do jazdy rowerem



jednak więcej uciechy dał im przejazd rowerem na plażę



sama plaża nie była zbyt ładna, ale radość z kąpieli nieziemska - jak to w Chorwacji :-)





gdy szliśmy na wieczorny spacer nasze panny jednym gestem wpasowały się w miejscowy koloryt- każda wpięła sobie za ucho krwistoczerwony kwiat









tutaj też mieliśmy szczęście do kotów



wchodząc w zaułki Starego Miasta jeszcze bezludnego o tej porze nie wiedzieliśmy, że będzie nam dane zobaczyć jak miasto budzi się z letargu











Stari Grad, którego historia sięga 384 roku przed Chrystusem okazał się przepiękny, a piękniał i ożywał tym mocniej im niżej słońce chowało się za horyzont











jedna z kawiarenek oferowała bezpłatny dostęp do internetu dla klientów. przysiedliśmy w niej, zdążyliśmy wysłać email do rodziny i dziewczynki zrobiły się senne. musieliśmy wracać na kemping, żegnał nas kot


jury - 2010-08-21, 18:56

Alfa to jest piękna relacja ale!!!!

Tam ci się przy jednym zdjęciu zakradł błąd przy opisie tego owada.


To nie szarańcza a CYKADA której granie słyszałes co wieczór

Camper Diem - 2010-08-21, 20:07

jury, cykada wygląda podobno tak http://pl.wikipedia.org/wiki/Cykadowate
i fakt, to ona nam grała :ok

to na zdjęciu to najprawdopodobniej szarańcza. jeśli masz sprawdzone informacje to napisz proszę :spoko

Camper Diem - 2010-08-22, 14:54

na koniec Hvaru... albo jeszcze dalej ;-)

rano rozstaliśmy się z towarzyszami podróży i wyjechaliśmy ku zachodniemu krańcowi wyspy, w okolice miasta Hvar. prowadzi do niego odnowiona droga oraz tunel



najpierw chcieliśmy zatrzymać się na niedużym rodzinnym campingu Milna położonym kilka kilometrów od stolicy wyspy (w samym Hvarze nie ma campingu), ale nie było miejsca na dużego kampera. z trudem zawróciliśmy i pojechaliśmy na oddalony o 4 km od Hvaru camping Vira (N 43 11 30,4 E 16 25 48,0). Ten całkowicie odnowiony ośrodek polecany jest przez najznamienitsze organizacje karawaningowe, np. ACSI, dla członków których oferuje zresztą rabaty, dla innych ma, niestety, „znakomite” ceny. niemniej stardard bardzo wysoki, camping chyba wart swojej ceny

najpierw zrobiliśmy serwis kampera, a potem znaleźliśmy parcelę z widokiem na zatokę



w naszym sąsiedztwie sami Niemcy oraz jeden bus zagospodarowany na kampera z Czech



zaczynałem już planować podróż powrotną, zainspirowany trasą proponowaną przez Endiego, za co niniejszym bardzo dziękuję :-)



czas nam mijał na obserwowaniu jednostek pływających po zatoce...





ptaków władających lądem po drugiej stronie zatoki (na zdjęciu siedzą na skałach)



naszą uwagę przykuwały owady, prawdopodobnie szarańcze



dziewczynki zajęły się sztuką ;-)





w zabawie przeszkadzał im miejscowy kot, którego w końcu przegoniliśmy, jak w ferworze zabawy zaczął nam dziurawić obrus



podczas każdego wyjazdu dziewczyny ozdabiają nam obrus jak tylko go rozłożymy, tutaj użyły do tego celu m.in. skorupy jeżowca



sam camping bardzo nam się podobał, sensownie i estetycznie zagospodarowany









camping jest na tyle duży, że konieczne były tablice informacyjne



znajduje się tutaj ładny plac zabaw



ciepła woda w łazienkach z kolektorów słonecznych



plaża jest bardzo ładna, najbardziej podobała nam się wcześnie rano, pusta...





można wtedy bez ograniczeń korzystać z trampoliny



cennik plażowych atrakcji dla orientacji



dla chętnych pole do minigolfa, atrakcyjnie zlokalizowane



w ciągu dnia poszliśmy do wody, największą frajdę dzieciom sprawiały zjeżdżalnie





niezmiennie cieszyło zbieranie muszelek, stąd mamy ich najwięcej


Camper Diem - 2010-08-22, 18:38

wycieczka do miasteczka

z campingu do miasteczka kursuje bus, bilety kupuje się w recepcji



po przyjeździe w oczy rzuciły nam się stragany. zabudowania miejskie zaprojektowane tak, by nie zaburzać ich piękna ;-)



w pobliżu znajduje się targ. nie grzeszy urodą, ale będzie nam się dobrze kojarzyć, bo skosztowaliśmy tutaj kilku rodzajów sera kupując prawie kilogram specjału z wyspy Pag, w którym się zakochaliśmy jeszcze w Trogirze. handlarze kusili nas: maslinowo ulje, prsut, vino, ale nie daliśmy im się :-)



weszliśmy w wąskie uliczki, zaglądając tu i tam ;-)



rozpoczęliśmy wspinaczkę do górującej nad miastem twierdzy Spanjola.



urokliwa kapliczka



musieliśmy wspinać się po stromych schodach naprawdę wysoko









dalsza droga wiodła parkową alejką, bogato zadrzewioną i ukwieconą











widzieliśmy kwitnącą agawę...



wspinaczka dobiegła końca. nie wchodziliśmy do środka





chciałem spojrzeć na miasto spod samej twierdzy, ale dojście niezbyt bezpieczne



widoki z góry były między innymi takie





w okolicy twierdzy wypatrzyliśmy samostan



schody na dół...



oryginalna okiennica-żaluzja



centrum Hvaru nas zachwyciło









w agencji Jadroliniji kupiliśmy bilety na jutrzejszy prom ze Stari Grad do Rijeki. były drogie, więc symbolicznie postanowiliśmy nie jeść obiadu na mieście (jakby to coś zmieniło ;-) ). dzieci musiały coś zjeść więc dzisiaj miały kolejny dzień dziecka- na obiad lody i pączki, z którymi tańczyły na centralnym placu :-)



piękne samochody spotykaliśmy w każdym zakątku Chorwacji



kot obecny nawet w reklamie



te prawdziwe też nas zachwycały





wróciliśmy na camping. na kolację zjedliśmy makaron, a potem winogrona. cisza, spokój...



ostatni wieczór na wyspie. żal, że wyprawa już się kończy...



oprócz księżyca noc rozświetlały nam nasze lampki solarne


Camper Diem - 2010-08-23, 06:17

13.30 do Rijeki

2 doby na Camp Vira kosztowały nas 663 kuny, to najdroższy camping na naszej trasie! zrobiliśmy serwis i odjechaliśmy do Stari Grad. kampera zaparkowaliśmy na campingu Jurjevac, na którym gościliśmy kilka dni temu



Endi jeszcze biwakował, Duduś już wyjechał do Polski, camping prawie pusty... my tymczasem poszliśmy zwiedzić miasto, bo poprzednim razem nie do końca nam się to udało





obejrzeliśmy samostan



zauważyliśmy subtelną kapliczkę...



stary dzwon, zdjęty z remontowanej wieży kościoła...



duże wrażenie zrobił zakład fryzjerski, czas zatrzymał się tu kilkadziesiąt lat temu :-)



koty, wszędzie koty...







przed wyjazdem na prom chcieliśmy zjeść śniadanie, ale większość restauracji czynna od 12.00





znaleźliśmy w końcu lokal, zamówiliśmy pizzę (bardzo smaczna) i pożegnalne piwo



pojechaliśmy na prom. było zdecydowanie za wcześnie, ale przejmował nas strach, że się spóźnimy ;-) o tej porze byliśmy jednymi z nielicznych oczekujących na rejs



najpierw udaliśmy się na zakupy do Konzuma, potem wypiliśmy kawę w pobliskiej knajpce. czas płynął leniwie...



auta zjeżdżały się bardzo powoli



po parkingu błąkał się oczywiście kot



na horyzoncie pojawiły się statki. oprócz naszego prom z Ancony



w międzyczasie przyjechał Endi, zdążył mi jeszcze pokazać na mapie dokładną trasę powrotną przez Niemcy



z Włoch przypłynęło sporo kamperów







w międzyczasie rozładowano nasz prom i zostaliśmy jako pierwsi wywołani do wjazdu





statek w średnim standardzie, troszkę zaniedbany



zanieśliśmy rzeczy do kabiny i wyszliśmy na pokład

wypłynęliśmy punktualnie zabierając ze sobą piękne wspomnienia



wielokrotnie mijaliśmy lokalne promy



po trzech godzinach wpłynęliśmy do Splitu



ten rejs był prezentem dla naszych córek, nocna podróż statkiem to było ich marzenie. nic dziwnego, że cieszyły się jak... dzieci :-)



na statku był plac zabaw, czyli suchy basen z piłkami (ale bez piłek) oraz bujanka



kawa i lody w pustej kawiarni



kolacja w restauracji była smaczna i stosunkowo niedroga



wychodziliśmy jeszcze potem na pokład, ale szarzało, dziewczynki zrobiły się senne. położyliśmy je spać, zasnęły jak aniołki





sami jeszcze trochę posiedzieliśmy na rufie, aż zapadły zupełne ciemności


Camper Diem - 2010-08-23, 10:15

pożegnanie z Chorwacją

noc minęła nam spokojnie. w promowej kabinie podobnie jak w kuszetce pociągu PKP relacji Gdańsk-Katowice, którym w marcu jechaliśmy po naszego kampera, było trochę za ciepło. wielka szkoda, że Jadrolinija nie oferuje znanego np. z rejsów z Włoch do Grecji systemu "camp on board", który umożliwia m.in. spanie w kamperach. nie narzekamy jednak na podróż, chociaż wibracje i hałas, były w pewnym sensie dokuczliwe. nie narzekamy, bo większość spała na zawnętrznych ławkach, na karimatach na podłodze, a nawet w nieużywanym suchym basenie dla dzieci. najsprytniejsi, w tym nasz Endi, zajęli wygodne kanapy w salonie. na przyszłość wiemy, że bez kabiny da się podróżować nawet z dziećmi, tylko trzeba zadbać o miejsca, czyli pasażerowie kampera wchodzą pieszo (trzeba mieć osobne bilety) i zajmują miejsca, bo najpierw wchodzą i wychodzą piesi. minusem jest tylko to, że ktoś zawsze musi pilnować dobytku, podczas gdy kabinę zamykamy na klucz. różnica w cenie stosunkowo niewielka

zaczynało świtać



bogini Jutrzenka pomalowała góry na różowo



spokój bezchmurnego nieba zakłócały tylko mknące samoloty



to był najpiękniejszy wschód słońca w Chorwacji, może dlatego, że jedyny, którego nie przespaliśmy ;-)



dziewczynki się obudziły. ubraliśmy je, bo na pokładzie chłód.





w oddali zaczęła majaczyć Rijeka, tymczasem ruszyliśmy do restauracji na śniadanie, które było w cenie kuszetki. oczywiście szwedzki stół, całkiem bogaty i smaczny

po śniadaniu zaczęliśmy się pakować, bo widzieliśmy już wejście do portu



Rijeka od strony morza to blokowiska, które delikatnie mówiąc nas nie zachwyciły



prom dopłynął bezpiecznie do celu, może pomógł mu patron?



długo oczekiwaliśmy na otwarcie pokładu samochodowego, w końcu otwarto grodzie i mogliśmy schodzić na dół. piesi zaczęli gromadzić się przy wrotach



udaliśmy się do kampera. tutaj pożegnaliśmy znajomych z Kołobrzegu, którzy najbliższe kilka-kilkanaście dni mieli spędzić na Istrii





w końcu wrota zaczynają się otwierać i zaczyna do nas docierać światło słoneczne



dla wszystkich trwa to zbyt długo. tutaj nie ma już cudownej atmosfery chorwackiej prowincji :-(



wyjeżdżając ze statku musimy przeciskać się przez grupki pieszych



na lądzie duży ruch



w sumie nie zdziwiło nas, że parkujące samochody zablokowały wyjazd z terminala ;-)



po kilku minutach stwierdziliśmy, że Rijeka ma swój klimat i pewnie też może się podobać









dopiero teraz rozpoczęliśmy naszą drogę do domu...

Endi - 2010-08-24, 21:48

Witaj affa !
Cieszę się, że skorzystałeś z moich sugesti co do wyboru trasy i przejazdu, szczególnie przez Austrię.
Przejazd wydaje się zupełnie oczywisty i prosty i tak właśnie jest w przypadku camperów do 3,5 t. Natomiast w Twoim jak i moim przypadku nasze „miłości” przekraczają dość znacznie tę wagę. Wcale nie oznacza, że są przez to jakieś nieforemne czy ociężałe. Wręcz przeciwnie, są zgrabniunie a w górach „figlują” jeszcze, że …ho..ho !! :)
Ale jeśli chodzi o przejazd Austrii - autostradą to jest to dość kosztowne, np. Salzburg – Villach i przejście do Słowenii wraz z tunelem Karawanken to wydatek około 70 EU w jedną stronę. Natomiast jazda landstrasse np. Kufstein – Plockenpass – Tolmetzzo Włochy to 10 EU. Wariant nie jest zbyt szybki ale bardzo widokowy i krajoznawczy.
Wracając do Chorwacji to i ja chciałbym podziękować …ale Twojej żonie :roza: , która podała nam przepis na muszllęę. Jeszcze nie próbowałem sam, ale wiem, że jest dobry i jak tylko dostane te muszle w hurtowni…toooo, - oblizuję już palce. :szeroki_usmiech
Hvar, który tak interesująco przedstawiłeś w foto-relacji nas również zauroczył a jego cudne zatoczki szczególnie pozostaną nam w pamięci gdyż tym razem spędziliśmy dużo czasu z łódką na wodzie. To w jakiś sposób pozwalało znieść te - upały. Na wyspie zwiedziliśmy niemalże te same miejsca co Wy. Nam dodatkowo udało się nacieszyć, liliowymi polami lawendy.
Lawędową fotkę dedykuję – wszystkim oglądającym. :kwiatek2

Pozdrowienia dla małżonki :spoko i całuski dla dziewczynek :bukiet:

Camper Diem - 2010-08-25, 17:26

Endi napisał/a:
Cieszę się, że skorzystałeś z moich sugesti co do wyboru trasy i przejazdu, szczególnie przez Austrię

jak dla mnie trasa ta jest dużo ładniejsza niż inne warianty- zakochałem się w kwietniu w Alpach i już :wyszczerzony:

Endi napisał/a:
jego cudne zatoczki szczególnie pozostaną nam w pamięci gdyż tym razem spędziliśmy dużo czasu z łódką na wodzie. To w jakiś sposób pozwalało znieść te - upały. Na wyspie zwiedziliśmy niemalże te same miejsca co Wy. Nam dodatkowo udało się nacieszyć, liliowymi polami lawendy

niestety nie popływaliśmy sobie, bo byliśmy w towarzystwie i czas spędzaliśmy razem, ale w przyszłym roku już sobie nie odmówimy

Twój przykład dowodzi również, że warto wypożyczyć auto i dojechać w miejsca gdzie kamperem trudno się dostać...

a przez tunel Zavala/Pitve, o którym Daniel Stus pisał jechałeś? podobno robi jeszcze większe wrażenie niż droga z Sucuraj do Stari Grad :shock:

Endi napisał/a:
Pozdrowienia dla małżonki i całuski dla dziewczynek

dziękuję za pozdrowienia i pozdrawiam wzajemnie :ok

do zobaczenia być może za rok, w Chorwacji, albo innym ciepłym kraju :spoko

Camper Diem - 2010-08-25, 21:01

długa droga do domu

z Rijeki ruszyliśmy na Opatiję, a potem drogą nr 8 do Rupa, stąd do Sapjane (granica ze Słowenią). droga minęła szybko, Chorwację żegnaliśmy z wielkim smutkiem

Słowenia nie zauroczyła nas, nic dziwnego, że Słoweńcy pędzą latem nad chorwackie morze... jadąc drogą nr 7 bardzo szybko dotarliśmy do granicy z Włochami



dalej kierowaliśmy się na Basovizza, Villa Opicina, Prosecco i omijając Trieste drogą nr 14 na Moncalfone, a stąd drogą nr 305 na Udine



większość dróg ma wspaniałą nawierzchnię





pozostałe drogi i tak są lepsze i bezpieczniejsze niż w Polsce. nawet wąskie drogi w małych miasteczkach...



Włochy mamy w planach, ale nie takie jakie widzieliśmy przez większość czasu za oknem



w końcu na horyzoncie pojawiły się góry



za Udine wjechaliśmy na drogę nr 13 i jechaliśmy aż do miejscowości Carnia. góry stawały się coraz wyższe, a nasze auto zaczęło się dziwnie zachowywać... silnik zaczął się dławić na wysokich obrotach, ale nie przestawał pracować, dlatego zdecydowałem się kontynuować jazdę





nie chcieliśmy się zatrzymywać, mimo mnóstwa ciekawych miejsc po drodze. męczyła nas tylko jedna myśl: jechać, jechać... dojechać!







objawy wskazywały na paliwo, przypomniałem sobie tankowanie na pełnej samochodów, ale obskurnej stacji w Opuzen na Chorwacji. zacząłem podejrzewać zapychający się filtr paliwa, ale szybko porzuciłem te myśli, gdyż wymieniałem go ledwie miesiąc wcześniej. jechaliśmy więc dalej drogą 52 do Tolmezzo, a potem 52bis na Plockenpass









auto traciło moc, zaczęły się problemy z niewyłączającym się wentylatorem (awaria przekaźnika). przestałem korzystać z klimatyzacji, żeby trochę odciążyć silnik. myślałem sobie, że turbina nawala, ale samochód ciągle jechał, nie chciałem decydować zbyt pochopnie o skorzystaniu z assistance

zaczęło się ostre wspinanie na przełęcz, droga wielokrotnie zawijała





co chwila betonowe osłony przed lawinami i krótkie tunele







nasza prędkość momentami spadała do niecałych 30 km/h, byliśmy już naprawdę wysoko





robiliśmy co chwila przerwy, żeby dać oddech silnikowi i... przepuścić jadący za nami sznurek pojazdów





z Plockenpass zaczęliśmy zjeżdżać w dół, nawierzchnia coraz gorsza. samochód słabł, zaczęliśmy myśleć o warsztacie. dalsza droga biegła do Kotschach, potem nr 110 do Oberdrauburg i nr 100 do Lienz



nasz zdenerwowany sytuacją rodzinny fotograf przestał robić zdjęcia, utrwalił jedynie m.in. niesamowity kolor wzburzonej wody rzeki Isel...



w Alpach zakochaliśmy się podczas naszej ostatniej podróży, więc mimo nerwowej sytuacji z wielką przyjemnością obserwowaliśmy otoczenie



dojechaliśmy w okolice masywu Grossglockner, by z wielkim strachem wjechać w 5 km tunel... wyjechaliśmy w końcu z drugiej strony, a po kilkunastu kilometrach w Mittershill skierowaliśmy się drogą nr 161 na Kitzbuhel. tutaj podjechaliśmy do jednego, a potem kolejnego warsztatu, w końcu mechanik stwierdził, że turbina pada. nie do końca chciałem w to wierzyć, ale ustaliliśmy z nim wspólnie żeby jechać, powoli jechać...

za Kitzbuhel, a przed St.Johann skręciliśmy w lewo, w drogę 178 na Kufstein. w samym Kufstein skierowaliśmy się na granicę z Niemcami do Kiefersfelden, a potem do niemieckiej autobany!

mijaliśmy po drodze piękny zamek, ale bardziej emocjonowaliśmy się pracą silnika :-(



ponieważ jeszcze we Włoszech przestaliśmy używać klimatyzacji, a upał na dworze był niemiłosierny, żona co chwilę zmieniała mi ręczniki, którymi chłodziłem głowę...



jazda po autostradzie samochodem z trudem rozpędzającym się do 60 km/h na prostej drodze nie była łatwa, ale apogeum osiągnęliśmy na stromych podjazdach w kierunku Monachium, gdzie nasza prędkość w skrajnym momencie wynosiła 23 km/h. obtrąbieni na wszelkie możliwe sposoby zjechaliśmy za Rosenheim na drogę krajową, biegnącą wzdłuż autostrady, dzięki czemu ominęliśmy autostradę w okresie szczytu. w końcu musieliśmy na nią wrócić, ale wkrótce zrobiliśmy sobie postój na którymś rasthofie. lody, odpoczynek, potem kolacja, bajka... położyliśmy dzieci spać i ruszyliśmy dalej. silnik przez pewien czas pracował równo, ale w końcu wszystko wróciło do normy. zmęczony zatrzymałem się na noc na stacji paliw tuż przed dawną granicą niemiecko-niemiecką

Camper Diem - 2010-08-31, 21:04

na tym się kończy relacja. końcowy etap mało spektakularny, w dodatku minął nam na nasłuchiwaniu silnika :placze2

ostatni nocleg w Polsce opisaliśmy tutaj http://www.camperteam.pl/...ic.php?p=173377

Chorwację wspominamy do teraz jako wspaniały kraj na wakacje
wedle różnych opinii dostarcza podobnych atrakcji jak włoskie wybrzeże Adriatyku za ciągle mniejsze pieniądze
nie nadaje się dla kamperowców, którym camping ogranicza wolność
jest idealna dla osób, które poczucie bezpieczeństwa przedkładają ponad wszystko

to nasz pierwszy "południowy" wyjazd, więc nie mamy własnych punktów odniesienia, ale intuicja podpowiada, że mimo iż to nie jest nasza wymarzona Toskania to stanie się ważnym kierunkiem naszych przyszłych wyjazdów. nie będziemy tutaj przyjeżdżać zwiedzać, ale pomieszkać, cieszyć się ciepłym morzem, najadać się do syta świeżymi rybami i owocami morza, nie zapominając o domowych wyrobach (oliwa, wino).

Chorwacjo do zobaczenia za rok :spoko

Tadeusz - 2010-08-31, 21:39

Babaffa i Affa, za tę opowieść i ilustracje do niej, za swadę i ciekawy przekaz, a wreszcie za ciepło bijące z tej relacji i uczynienie córeczek głównymi bohaterkami, polubiłem Was jeszcze bardziej. Nie mam, póki co, innej możliwości wyrażenia uznania jak tylko postawienie wirtualnego piwa. Czynię to z przyjemnością. :) :spoko

Chociaż znam dokładnie Chorwację, dzięki Wam zobaczyłem ją jeszcze raz, jakoś inaczej, bo Waszymi oczami. Dziękuję. :roza:

Camper Diem - 2010-08-31, 21:49

Tadeusz napisał/a:
Chociaż znam dokładnie Chorwację, dzięki Wam zobaczyłem ją jeszcze raz, jakoś inaczej, bo Waszymi oczami.

również uwielbiam poznawać świat cudzymi oczami i konfrontować z tym co sam widziałem/zobaczę :spoko

wbobowski - 2010-09-05, 23:28

Fajna relacja, taka jaką lubię. Najważniejsze fakty w treści, której nie może być za dużo. Za to zdjęć nigdy za dużo. I oczywiście namiary GPS, które sobie spisałem.

A że córcie są głównymi bohaterkami, to dobrze Tadziu wiesz, że to normalka. U nas teraz na zdjęciach rodzinnych też głównie wnuki.

Dembomen - 2010-09-06, 02:43

Hej!

Świetna relacja, pozdrawiamy :spoko

Hej!

jury - 2010-09-06, 08:38

affa napisał/a:
jury, cykada wygląda podobno tak http://pl.wikipedia.org/wiki/Cykadowate
i fakt, to ona nam grała :ok

to na zdjęciu to najprawdopodobniej szarańcza. jeśli masz sprawdzone informacje to napisz proszę :spoko


To przeczytaj dokładnie podpis pod tym zdjęciem który mówi że jest to linienie. A ten owad na Twoim zdjęciu jest CYKADĄ

Camper Diem - 2010-09-06, 09:29

jury, na zdjęciach które oglądałem cykada była obła, a szarańcza podłużna, dlatego założyłem, że owadem spotkanym w HR była szarańcza, ale skoro jesteś pewien to przyjmuję, że widziałem cykadę. w sumie się cieszę, bo chciałem zobaczyć cykadę nie szarańczę :spoko
Tadeusz - 2010-09-06, 12:49

jury napisał/a:
To przeczytaj dokładnie podpis pod tym zdjęciem który mówi że jest to linienie. A ten owad na Twoim zdjęciu jest CYKADĄ


Nie, jury, to nie jest cykada. Jest to typowy szarańczak. :)



affa napisał/a:
jury, na zdjęciach które oglądałem cykada była obła, a szarańcza podłużna, dlatego założyłem, że owadem spotkanym w HR była szarańcza




I miałeś rację. Cytuję za encyklopedią: rodzaj owadów z rodziny cykadowatych, rzędu pluskwiaków

Cykady w niczym nie przypominają szarańczaków i mają całkiem inną budowę. Zainteresowałem się nimi kiedyś, gdy podróżowałem po Bałkanach. Przeczytałem wówczas furę lektury na temat owadów regionu Morza Śródziemnego. Nie było internetu, dlatego wtedy czytało się książki. Taka lektura, z trudem zdobywana, dłużej pozostaje w głowie.
Aby uciąć spór obejrzyjmy sobie typową cykadę z rodziny pluskwiaków. Jak widać, nawet pluskwiaki do czegoś się przydają. :wyszczerzony:

Dodam jeszcze, że naoglądałem się ich sporo w naturze, nawt w czasie cykania. :ok

jury - 2010-09-06, 13:34

Sorki wycofuje się.
Byłem przekonany na 2000% że to była Cykada.
Przekonaliście mnie.

Rumian - 2010-09-09, 21:00

Świetna relacja. W Chorwacji byliśmy kilkakrotnie i podobnie jak Wy zachwycaliśmy się architekturą starych miasteczek, roślinnością, cichymi zatoczkami z krystalicznie czystą wodą i np. kotami w Dubrowniku. Dzięki Waszemu opisowi mogliśmy jeszcze raz posmakować tych klimatów. Dzięki. :bukiet:
tachowp - 2010-09-21, 12:42

Świetna opowieść a fotki bajeczne . Pokazałem Twoją relację żonie i nabrała ochoty na Chorwację. Co sądzicie o terminie od 1-go października ? Coś słyszałem o powodziach i mocnych opadach obecnie. Nabrałem ochoty chociaż na krótki tygodniowy wypad , może się uda. Pozdrawiam i dziękuję AFFie za wspaniały opis. !!
Camper Diem - 2010-09-21, 16:26

tachowp napisał/a:
Pokazałem Twoją relację żonie i nabrała ochoty na Chorwację


cieszę się, że relacja się podoba :)

co do Chorwacji jesiennej, szczególnie w niepogodę powinni się wypowiedzieć Ci, którzy "zaliczali" ją o tej porze roku.
ja gwarantuję, że nawet w październiku nie rozczarujecie się, byle słonko się pokazało :!: chociaż sam postanowiłem jeździć tam tylko w czerwcu :spoko

darboch - 2010-09-22, 09:21

Świetna podróż i relacja. :ok
Co w końcu bylo z autem ??

Camper Diem - 2010-09-22, 13:55

prawdopodobnie problem rozwiązany... piszę prawdopodobnie, bo jechałem kamperem tylko z warsztatu na parking, a to w pobliżu.
w najbliższy weekend auto zrobi przynajmniej 500 km, wtedy napiszę co i jak :spoko

Camper Diem - 2010-09-24, 19:22

mogę oficjalnie już napisać, że przyczyna problemów był immobiliser... delikatnie otwierał i zamykał przepływ paliwa i powodował przerywaną pracę silnika.
immo został odcięty i silnik gra jak ta lala- diagnoza nie była łatwa i była kosztowna, ale całe szczęście się udało :!: pozostało własne immo wykonać, ale to podobno lepsze niż wszelakie fabryczne :spoko


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group