Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Niemcy - szlakiem miast hanzeatyckich ku Morzu Północnemu

Camper Diem - 2011-01-25, 22:13
Temat postu: szlakiem miast hanzeatyckich ku Morzu Północnemu
skoro auto sprawne, w pracy przestój, a dzieci mają od poniedziałku ferie możemy rozpocząć pierwszą w tym roku wyprawę. dodatkowo to pierwszy wyjazd od dwóch miesięcy, jesteśmy więc głodni przygód :)

góry w roztopach nam nie odpowiadają więc zamiast planowanego wcześniej Karpacza jedziemy szlakiem miast hanzeatyckich, aż nad Morze Północne. około środy chcemy dotrzeć do Sankt Peter Ording, dlatego jeszcze dzisiaj musimy przekroczyć granicę...

Camper Diem - 2011-01-25, 22:16

Na zachód

nasz plan był w pełni zależny od zajęć Oli w szkole muzycznej, więc ucieszyliśmy się, kiedy nauczyciel skrzypiec poprosił o zmianę godziny na wcześniejszą. została jeszcze wizyta u lekarza- teoretycznie pani doktor mogła zakazać wyjazdu, ale jako że sama kamperuje po zbadaniu dziewczyn i wypisaniu recept rzuciła tylko: "proszę mi przywieźć muszle z Morza Północnego!" w korkach wróciliśmy do domu, zabraliśmy ostatnie rzeczy i ruszyliśmy w drogę.

pierwsze kilometry biegły powoli, upłynęła godzina zanim minęliśmy Gdynię. w Wejherowie zatankowaliśmy paliwo, jednocześnie zrobiliśmy sobie przerwę na kolację oraz inhalację młodszej córki. około 20-tej dziewczyny wskoczyły na alkowę i ruszyliśmy w drogę z zamiarem dotarcia jak najbliżej granicy. niestety dostrzegłem, że jedna z żarówek mijania przestała świecić, chciałem kontynuować jazdę, ale żona się uparła, żebym wymienił żarówkę, tu i teraz, zjechałem więc na stację paliw. zabieram się za robotę... kombinuję i okazuje się, że muszę odkręcać kratę wlotu powietrza. niestety przymocowano ją na wkręty "torx", do których nie mam akurat klucza. byłem gotów już dzwonić na "assistance", bo przecież płacę za to by pomagali w nieprzewidzianych okolicznościach, ale odżałowałem 17 złotych na zestaw kluczy i w kwadrans wymieniłem żarówkę. pozostała jeszcze ta mała satysfakcja, kiedy coś się zrobi samemu ;)

ruszyliśmy w dalszą drogę, ale z przekonaniem zatrzymania się na noc na jakiejś przyjemnej stacji paliw i faktycznie przed północą zatrzymaliśmy się w Starych Bielicach za Koszalinem stacja paliw, bezpieczny nocleg wśród ciężarówek (N 54 10 01,36 E 16 07 45,83). na miejscu założyliśmy tylko osłonę termiczną w kabinie, wypiliśmy jednego czy dwa drinki i zasnęliśmy...

Camper Diem - 2011-01-25, 22:21

Jeszcze bardziej na zachód

obudziliśmy się wypoczęci. zjedliśmy śniadanie, Marianna odbyła poranny seans inhalacji, a ja ruszyłem na rekonesans po stacji. kiedy wjeżdżaliśmy wczoraj zauważyłem napisy "wc bus", pani z obsługi stacji indagowana przeze mnie rano bezradnie wzruszała ramionami nie wiedząc dlaczego taka informacja się pojawiła. nie pozostało nic innego jak wrócić do auta i ruszyć w drogę.



padał deszcz, było mgliście, nieśpieszno poruszaliśmy się w kierunku Niemiec.





niemile zaskoczyły nas ogromne dziury na drodze ekspresowej przed Szczecinem oraz nawigacja, która "zgubiła się" gdzieś na mieście i minęło chyba pół godziny zanim wróciliśmy na właściwą drogę. zjedliśmy drugie śniadanie w McDonalds, zatankowaliśmy paliwo i ruszyliśmy ku granicy w Lubieszynie, bo do Stralsundu postanowiliśmy dotrzeć drogami lokalnymi. okazały się one bardzo dobre, dziur naprawdę niewiele, większość bieżących uszkodzeń została już naprawiona, kiedy u nas będą walczyć z dziurami aż do kolejnej zimy, a z częścią pewnie i tak nie zdążą :(

jechaliśmy przez Pasewalk, Anklam, Greifswald i chociaż widzieliśmy głównie mgłę, czasami coś dało się zauważyć







w deszczu dotarliśmy na stellplatz w Stralsund przy Centrum Karawaningowym Dahnke usytuowanym obok mostu na Rugię, 15 minut pieszo od Starego Miasta (N 54 18 11, E 13 06 01). cały czas lało więc skupiliśmy się na zajęciach z dziećmi w kamperze- gra w inteligenta, bajki, zabawa. w takie dni wielkość (kampera) ma znaczenie ;) jutro, jeśli tylko pogoda pozwoli, zwiedzimy Stralsund i poznamy jego atrakcje.

Camper Diem - 2011-01-25, 22:34

Stralsund

dzieci obudziły nas przed godziną 7. całą noc padał deszcz, więc spało się nieźle, ale ciągle mamy zaległości po wstawaniu w nocy do kaszlącej Marianny. rozleniwieni zjedliśmy śniadanie przy piosenkach Roda Stewarta i zrobiło się na tyle późno, że musieliśmy zbierać się na wycieczkę. wiało okropnie więc ubraliśmy nawet czapki i rękawiczki.

po wyjściu na zewnątrz zaskoczyło nas, że oprócz kampera, który był tutaj wczoraj przed nami w nocy przyjechał jeszcze zestaw z przyczepą



pobyt na stellplatzu kosztuje 12E z prądem, ścieki i czysta woda płatne są dodatkowo.



na stellplatzu nie widzieliśmy stacji serwisowej więc tuż po otwarciu zapytaliśmy w centrum kempingowym o zrzut ścieków, w odpowiedzi usłyszeliśmy, że dopiero rozpoczynają działalność w tym zakresie i że możliwość serwisu kampera jest na terenie centrum, ale w godzinach ich pracy, czyli od 10-18, a w soboty 9.30-14. dzisiaj sobota więc już wiedzieliśmy, że nasz spacer będzie szybki i krótki :( rzuciliśmy okiem na most prowadzący na Rugię... z tego miejsca robi dobre wrażenie :)



jesteśmy u stóp tej największej niemieckiej wyspy, ale nie skorzystamy z "zaproszenia", przyjedziemy tutaj wiosną



miasto nie zamyka się na dzieci, czego dowodem plac zabaw dla dzieci. niestety nie mogliśmy skorzystać, bo po całonocnych opadach wszystko było mokre



mamy odmienne niż Niemcy poczucie dobrego smaku, również w reklamie ;)



póki co nie spiesząc się jeszcze szliśmy w kierunku starego miasta, do którego według przewodnika mieliśmy tylko 2 km. Stralsund się odnawia, widać to na każdym kroku.







oprócz gruntownych remontów dróg i chodników gremialnie odnawia się elewacje budynków, metalowe tabliczki na kamienicach informują z jakich środków wykonano renowację i odbudowę





niestety ciągle jeszcze wiele budynków popada w ruinę. trochę negatywnie wpływa to na obraz miasta, więc staramy się skupiać na tym co wywołuje pozytywne odczucia. zaglądamy w miłe zakątki...



niełatwo jednak zrobić zdjęcie bez naszych aniołków ;)



kościół jak kościół, ale to tajemnicze stare drzewo oplatające mury!



ludzie znad morza zawsze lepiej czują się, gdy zobaczą wodę. na nabrzeżu szczególnie podobał nam się okazały spichlerz, ale okolica generalnie piękna







mamo! tato! to do wiązania koni! - zawołała Ola. to pokłosie nauk pobranych podczas listopadowej wizyty w Warszawie. podróże kształcą :)



dziewczynki wypatrzyły postaci z książek Nordquista o Pettsonie i Findusie



w końcu dotarliśmy do Oceanarium- głównej atrakcji w miasteczku, uznanej europejskim muzeum ubiegłego roku. już z zewnątrz robi ogromne wrażenie, ale zachwyca nas całe jego otoczenie, usytuowanie na nabrzeżu Bałtyku, tuż przy starym mieście.





wizyta w Ozeaneum trwała około 3 godzin, wypada więc poświęcić jej osobny wpis, wkrótce. w każdym razie po wyjściu udajemy się na krótki, ale wyjątkowo szybki spacer po mieście, nasze poprzednie wrażenia się potęgują... ale na zdjęciach utrwalamy jedynie to co chcemy pamiętać





















w końcu pojawił się kot





jak jesteśmy głodni zawsze wypatrujemy włoskiej knajpki



za jedną z zamkniętych bram widzimy groby.



kilkaset metrów dalej również widzimy cmentarz, stary zapomniany cmentarz, którym nikt się chyba już nie interesuje...





na swojej trasie nie znajdujemy bankomatu, ale udało nam się kupić cynamon, czyli obiad (na słodko) dzisiaj się odbędzie (bo jednak Włocha odpuszczamy, musimy przed 14 być na stellplatzu). oprócz cynamonu w supermarkecie kupiliśmy jeszcze kilka litrów soków, czuję się jak wielbłąd. za to jako inny zwierz poczułem się, kiedy przekonany, że serwis zamyka się o 14.30 o 13.50 docieram do jego już zamykających się z wolna bram! rozmowa z panem z obsługi rozwiewa moje wątpliwości, w ekspresowym tempie docieramy do auta. żona zajmuje się dziećmi, ja w 5 minut odłączam nas od prądu, zdejmuję osłony termiczne z kabiny i docieram do zlewni ścieków. szara woda się wylewa, w tym czasie opróżniam kasetę. już po godz. 14 "łapię" faceta z serwisu, który niezbyt szczęśliwy, ale udostępnia mi wąż z wodą. udało się, niemniej pozostawia to nie do końca dobre wrażenie po stellplatzu za 12E. mam nadzieję, że już wkrótce udostępnią stację serwisową dostępną o każdej porze, bo niemożność zrobienia serwisu od sobotniego popołudnia do poniedziałkowego przedpołudnia to ogromny minus tego miejsca.

wracamy samochodem na stellplatz, na którym zjadamy obiad i po 24 godzinach od przyjazdu opuszczamy go. robimy jeszcze zakupy w "Netto", głównie piwo, bo brakuje nam w Polsce dobrego niemieckiego piwa w rozsądnej cenie. o 16 ruszamy w kierunku na Rostock. droga bardzo dobra, mimo, że zwykła krajowa, ruch spory, ale już po kilkudziesięciu minutach jesteśmy u celu. Rostock, kolejne hanzeatyckie miasto na naszej trasie. widok z parkingu na którym się zatrzymujemy w nocy jest taki:




Camper Diem - 2011-01-26, 09:27

Oceanarium w Stralsund

w kasie kupujemy bilet rodzinny za 34E plus 1E za fotografowanie, kurtki zostawiamy w schowku zamykanym na klucz. przed wejściem na strome i długie ruchome schody próbuję wybrać pieniądze z bankomatu, ale prawdą okazują się przestrogi znalezione w internecie, że nasze karty płatnicze bywają nieakceptowane, a jeśli już to nie visa, a maestro...

na parterze znajduje się makieta muzeum, która pozwala niewidomym zorientować się w poruszaniu po obiekcie



rozpoczynamy zwiedzanie wjeżdżając wysokimi ruchomymi schodami pod wiszącymi nad nami szkieletami ogromnych wielorybów.





przez szybę możemy rzucić okiem na rugijski most i na samą wyspę. jesteśmy tylko 359 km od Gdańska? no tak- w linii prostej!



następnie zwiedzamy ekspozycje związane z florą i fauną mórz i oceanów. obrotowy model kuli ziemskiej pozwala dzieciom zrozumieć jak ogromną powierzchnię zajmuje ocean światowy, tym bardziej, że mogą sięgać głębin...



model ryby znanej chyba nie tylko dzieciom z filmu "Gdzie jest Nemo"



zachwycały wspaniałe okazy muszli



ciekawostka: skrzypłocze, żywe skamieniałości - link do wikipedii dla zainteresowanych



spreparowane zwłoki organizmów wodnych znalezionych w Bałtyku i Morzu Północnym...



dzieci poznają świat wszystkimi zmysłami, nie wystarczy że coś widzą, chcą tego jeszcze dotknąć



model Bałtyku z odwzorowaniem głębin oraz podświetleniem charakterystycznych miejsc pozwala nam jeszcze bardziej poznać nasze morze oraz jego wybrzeże



kolejne ekspozycje przedstawiają zwierzęta, które widujemy na brzegu, jak foka...



spotkać można lisa polującego na ptactwo wodne i lądowe, żerujące bądź zakładające gniazda na brzegu...



na brzegu spotkać można wydrę...



...albo ptaki drapieżne polujące na ptaki wodne!



możemy zobaczyć na modelu jak wygląda dno morza



nad nami wisi meduza- podobno meduzy-giganty istnieją naprawdę...



ta instalacja ma zwrócić uwagę na zanieczyszczanie przez nas morza plastikowymi odpadami- świat podwodny zamknięty w plastiku



na koniec kilka charakterystycznych dla naszego morza ryb...







przyszła kolej na długo wyczekiwane akwaria



w tak zaśmieconym świecie każemy żyć organizmom podwodnym



niby takie zwykłe ryby...







ryby głębinowe





podwodny ogródek ;)



rozgwiazdy są przepiękne!



na szlaku zwiedzania docieramy do części poświęconej eksploracji głębin, niestety aktualnie nieczynnej z powodu przebudowy. przeżywamy lekki zawód, to jedyny eksponat który udało się zobaczyć



kolejne akwaria



ta część robi tak mocne wrażenie, że zapominamy co było wcześniej ;)













koniki morskie są cudowne!



największe wrażenie robi ogromne akwarium "pełnomorskie"



po drodze był jeszcze podwodny szklany tunel... niestety reorganizacja-nieczynny

ku naszemu zaskoczeniu docieramy do tarasu z pingwinami, a te zwierzęta wywołują chyba u wszystkich ludzi uśmiech. na zewnątrz nie decydujemy się wychodzić (zimno!!!), przypominamy sobie, że przy kasach był jakiś napis o pingwinach i ubraniach, ale po niemiecku więc go zignorowaliśmy ;) oglądamy pingwiny przez szybę, trochę żałujemy, że nie z bliska, ale luksus zwiedzania oceanarium bez ubrań wart był tego poświęcenia



w tym miejscu dziewczyny mają okazję pobawić się trochę w kąciku dziecięcym- kolorują obrazki, bawią się w centrum "dotknij-posłuchaj-doświadczaj", czyli w sposób empiryczny poznają aspekty podwodnego życia.





to już prawie koniec zwiedzania, została jeszcze "sala gigantów", czyli ogromne pomieszczenie z zawieszonymi pod sufitem oryginalnych rozmiarów makietami m.in. wieloryba, orki, mątwy... co pół godziny odbywają się seanse poświęcone życiu tych olbrzymich stworzeń. przez 10 minut poddajemy się kontemplacji podwodnego świata leżąc na szezlongach, słuchając dźwięków pochodzących z głębin morskich oraz lektora, szkoda tylko, że niemieckiego ;)





przy wyjściu dostajemy ulotkę "Greenpeace", szukamy bezskutecznie interesującej nas pamiątki w sklepiku i żegnamy się z tym niesamowitym muzeum.

Tadeusz - 2011-01-26, 09:46

Krzysztofie, zainteresowałeś mnie tą relacją ogromnie. Zarówno pora roku, tak nie zwykła, jak i trasa, dla mnie ciekawa, bo miasta hanzeatyckie mają pewne wspólne cechy. Jako, że w okresie rozkwitu emanowały bogactwem, widać to w urbanistyce i architekturze, szczególnie w zdobnictwie.
Dwa lata temu włóczyliśmy się tam z Halszką w drodze powrotnej z Danii. Pozostało nam wiele miłych wspomnień a wrażeń estetycznych nie da się zapomnieć.
Największe wrażenie zrobiła na nas Lubeka. Jestem pewien, że jej nie ominęliście. :)

Czekam na dalszy ciąg niecierpliwie. :bukiet:

slajd - 2011-01-26, 10:00

Super relacja :ok
Brawa za odwagę, by w tak nieatrakcyjnej porze na podróże wybrać się w taką trasę :spoko
Jak widać kamper na tego typu jazdę jest niezastąpiony :wyszczerzony:
Stawiam wirtualne :pifko

Camper Diem - 2011-01-26, 10:10

Tadeuszu, co do pory roku- świetnie ujął to mój szwagier: "wszyscy walą do kurortów, a wy jak zwykle do jakiejś dziury". my byśmy chętnie skoczyli w czasie ferii do Karpacza- BigTeam wie ile razy już się z nim zgadywaliśmy bez skutku ;) , ale ponieważ akurat zbiegło się to z odwrotem zimy to postanowiliśmy wybrać coś optymalnego w tym momencie z naszego punktu widzenia...

miasta hanzeatyckie mają wspólną piękną historię, ich dawne bogactwo z pewnością jest nadal widoczne, w tej podróży szukaliśmy właśnie tych śladów. czy nam się udało? relacja pokaże... czy na naszym szlaku była Lubeka? nie wchodząc w szczegóły wyjawię, że Lubekę będziemy na pewno często odwiedzać, gdyż poszukujemy grobu dziadka mojej żony.

a tymczasem: od drzwi do drzwi

nasz krótki spacer po Stralsundzie winien nazywać się jak tytuł tego wpisu, bo faktycznie największą uwagę przykuwały drzwi, nie zawsze bardzo zadbane, ale zawsze wielce oryginalne















ps. Slajd, dziękuję za piwo skonsumowane z wielką przyjemnością :spoko

Tadeusz - 2011-01-26, 10:21

Krzysiu, zamierzałem późnie piwkiem wynagrodzić twój trud i jego znakomity efekt, ale zdjęciami drzwi rozłożyłeś mnie na łopatki. Ja również lubię fotografować takie detale, bardzo wiele mówiące o ludziach je tworzących.
Stawiam to piwko już teraz. :ok

Camper Diem - 2011-01-26, 10:35

dziękuję Tadeusz, pragnę jednak po raz kolejny przypomnieć, że zdjęcia to absolutne dzieło mojej żony, która dzielnie cyka te fotki również na mój użytek :ok
Tadeusz - 2011-01-26, 10:52

Skoro zdjęcia robi Twoja małżonka, to postawienie jej piwka w uznaniu za formę i jakość tych dziełek, sprawi mi ogromną radość. :roza:

Stawiam piwko przy relacji o Warszawie. :)

Roza - 2011-01-26, 15:13

Tadeusz napisał/a:
Stawiam piwko przy relacji o Warszawie.
_________________


dziekuje pieknie :spoko

Camper Diem - 2011-01-26, 20:57

Rostock, przed południem

nocka minęła nam przy wtórze deszczu oraz krzyków wracającej z imprez rostockiej młodzieży. momentami wątpiliśmy czy jesteśmy bezpieczni, ale pozostało nam spać jak gdyby nigdy nic, w końcu obok nas stał inny kamper... rano przekonaliśmy się, że kolejny nocował kilkadziesiąt metrów dalej (namiary parkingu: N 54 05 33 E 12 08 00, płatne w parkomacie 1E/godz, max 12E, w godz. 20-8 gratis)



widok na miasto całkiem zachęcający...



wczoraj dosyć wcześnie położyliśmy się spać, pomogła nam w tym degustacja niemieckich piw, więc obudziliśmy się wypoczęci i w bardzo dobrych nastrojach. po porannej toalecie, śniadaniu, rytualnych już inhalacjach Marianny i ćwiczeniach skrzypcowych Oli ruszyliśmy na spacer wzdłuż nabrzeża

staliśmy tuż obok zacumowanego lodołamacza Stephan Jantzen, który nosi imię słynnego niemieckiego marynarza i ratownika, samego statku nie zwiedzaliśmy



mijaliśmy zabytkowy drewniany żuraw



oto dowód, że transformatory też mogą być estetyczne:



miasto zaprasza nas do siebie kusząc niepozorną, acz ładną uliczką



minęliśmy zamkniętą na cztery spsuty marinę, zatrzymaliśmy się przy zabytkowej stacji kolei wąskotorowej







tuż obok stoi pomnik niemieckiego pisarza i poety urodzonego w Rostocku, Waltera Kempowskiego, którego losy skazały najpierw jako 17-latka na służbę w karnej jednostce Hitlerjugend, a potem na 25 lat (odsiedział 8) zakładu karnego w Budziszynie, wskutek oskarżeń NKWD o szpiegostwo...



przyznam, że mnie bardzo fascynują spichlerze, szczególnie tak piękne jak te w Rostocku



nabrzeże prowadzi aż do centrum hanzeatycznego, które mieści się w odrestaurowanych spichlerzach, bardzo przypominających nam Gdańsk. ta Rostocka restauracja oraz mariaż starego z nowoczesnym dowodzi, że stare może być nadal użyteczne, oraz że można łączyć odmienne style bez szalonego dysonansu



dojrzeliśmy tam włoską knajpkę, do której być może wyskoczymy dzisiaj na kolację, ale naszą oraz innych przechodniów uwagę przykuwał podtopiony żaglowiec.



ruszyliśmy dalej w kierunku starego miasta.



zwykłe bloki jakich u nas pełno, za to jak ładnie się prezentują



podobały nam zewnętrzne schody na budynku



Rostock nabierał uroku...











w niedługim czasie doszliśmy na rynek, przy którym mieści się kościół św. Piotra oraz pozostałości murów miejskich.









tuż przy murach, kościele mieszkają ludzie, z tabliczek na domach wynika, że raczej bogaci...





z pewnością zazdrościć Niemcom możemy estetycznych toalet...



w dodatku pełniących również inne praktyczne funkcje



spacerowaliśmy dalej ulicami tego wyludnionego miasta zastanawiając się co jest tego przyczyną. Rostock jest miejscem ładnym, lecz smutnym, a takie widoki nie są rzadkością.



tak ładnie, a tak pusto...



















czasami zaglądaliśmy w okna ;)



tutaj zawróciliśmy



i znowu nasze klimaty



prace remontowe przy kościele św. Mikołaja



sam kościół okazuje się zamieszkany- na górze widać odkryte tarasy, pranie, anteny satelitarne...





bardzo podoba nam się, że Niemcy korzystają z rowerów nawet zimą



idziemy dalej w kierunku Nowego Miasta







pozostałości murów miejskich wraz z dołożonym stalowym fragmentem zgrabnie oddzielają starą i nową część miasta





znaleźliśmy sklep z fińskimi artykułami, niestety w niedzielę Muminki mają wolne





rynek nowego miasta, pusto...



w końcu pojawili się ludzie, zaczęło toczyć się jakieś życie.



wstąpiliśmy na coś słodkiego i kawę do cukierni



zaopatrzyliśmy się w pieczywo obserwując jednocześnie mieszkańców wokół nas. to na pewno "inni" Niemcy niż spotykani do tej pory w Bawarii, szarzy i smutni. w dodatku masa śmieci na ulicach, jeszcze z Sylwestra... póki co spuścizna DDR jest zbyt wielka...





kamienice w centrum zadbane









Fontanna Radości





kolejny przykład, że w Rostocku "stare" i "nowe" koegzystuje bez problemów, może dlatego że "nowe" nie jest brzydkie?





wróciliśmy na parking. dziewczyny zostały na dworze tworząc malunki kredą na asfalcie, my schowaliśmy się do ciepłego kampera. wiatr jednak dosyć szybko przegonił do środka najpierw jedną, potem drugą córkę. po obiedzie oddaliśmy się drzemce, nasłuchując tylko czy dziewczyny dobrze się bawią.

Bystrzaki - 2011-01-26, 21:54

Fajna wyprawa gratuluje Krzysztof pomysłu :spoko
Camper Diem - 2011-01-27, 07:25

Andrzeju, polecam ten kierunek o każdej porze roku :spoko

tymczasem: od drzwi do drzwi (Rostock)

w Rostocku kontynuowaliśmy obserwację drzwi kamienic. z "polowania" wracaliśmy bardzo usatysfakcjonowani




































Camper Diem - 2011-01-27, 21:29

Rostock, wieczorem

obiecywaliśmy sobie nie wychodzić na zewnątrz, ale widok spacerujących obok nas osób i wstępne rozpoznanie przez lornetkę niezwiedzonej jeszcze części nabrzeża skusiło nas do wyjścia. wiało okropnie więc ubraliśmy się ciepło, o dziwo wiatr malał z minuty na minutę, prawie ustał. idąc wzdłuż kanału rzeki Warnow minęliśmy łodzie ratownicze



dalej zobaczyliśmy tablicę:



przy nabrzeżu stało wiele zabytkowych już jachtów i łodzi, część z nich została wyslipowana na nabrzeżu. tutejsze muzeum pływających jednostek nie posiada wyjątkowych okazów, ale i tak zrobiło na nas dobre wrażenie.















prawie wszystkie łodzie w marinie stoją na koziołkach, a w jednej mimo niedzieli trwały prace remontowe



natrafiliśmy na kolorową ławeczkę z mottem "Jeśli wiesz skąd jesteś, możesz być skąd chcesz". to ławka słynnych współczesnych aktorów niemieckich- Anneke Kim Sarnau i Charly Hubner brali udział w zdjęciach do dwóch odcinków popularnego od ponad 30 lat serialu "Policja 110", czy ktoś go jeszcze pamięta?

telewizja NDR ustawiła co najmniej 10 takich ławek na północy Niemiec, każda ma innego patrona. a może zrobić wycieczkę szlakiem "Ławek dla Północy"?



minęliśmy okazały budynek "Teatru w Porcie"



w trakcie dalszej części spaceru, podczas gdy mijaliśmy zabudowania mariny i policji wodnej, restauracje i puby, słońce szybko zaszło...















jednym z ostatnich obiektów w tej części nabrzeża jest hotel na wodzie



Rostock ciągnie się jeszcze dalej, aż do ujścia rzeki...



próbuję przez lornetkę zlustrować dalszą część nabrzeża, ale nie wygląda zbyt ciekawie. widzę zacumowane statki, hangary nie mające końca... kończymy spacer- port miejski wieczorem podoba nam się bardziej od centrum miasta, które widzieliśmy przed południem



w drodze powrotnej mijamy oświetlone już, bo zmierzchało, lokale. kuszą nas "Włoch" i "Grek", ale kolację zjemy w kamperze, a nastroju restauracyjnego będziemy szukać w innych miastach. na koniec znowu sterty śmieci!



w domu dziewczynki zajęły się swoją ulubioną bodaj rozrywką, rysowaniem. rodzice mogli w spokoju napić się piwa, a potem kolacja, inhalacja, bajki... a kiedy już usłyszeliśmy miarowy, spokojny oddech naszych córek i my z wielką przyjemnością położyliśmy głowy na poduszkach...

Camper Diem - 2011-01-29, 21:49

Wismar

kolejną noc lało, całe szczęście dni, mimo że pochmurne, są bezdeszczowe. o 8.00 zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w kierunku Wismaru. chcieliśmy po drodze zobaczyć wiatrak holenderski, więc zboczyliśmy na drogi gorszej jakości, dużo węższe, kręte





przejeżdżaliśmy przez małe miejscowości i zobaczyliśmy niemiecką wieś, inną od naszych wyobrażeń. takimi bocznymi drogami dotarliśmy do wiatraka w Stove, który bardzo nam się podobał. wprawdzie zwiedzanie możliwe jest tylko w sezonie turystycznym, ale sam jego widok robi wrażenie.



obok usytuowane jest mini zoo, w zagrodach widzieliśmy dziki i daniele.





samotny biały kamper ;)



park zwierząt w Wismarze zaprasza :)



niedaleko za Stove wjechaliśmy na zdecydowanie lepszej jakości drogę z wyspy Poel, którą szybko dotarliśmy do Wismaru. początkowo przeraził nas widok kominów fabrycznych, ale kiedy wjechaliśmy w okolice starego miasta i zobaczyliśmy kutry rybackie na nabrzeżu poczuliśmy się lepiej.



zrobiliśmy zakupy w markecie i wjechaliśmy na stellplatz, który okazał się być położony bardzo blisko centrum. stały tutaj już dwa kampery, miło, że nie tylko nam w styczniu przyszedł taki pomysł do głowy.



nocleg kosztuje 9E, dodatkowo 1E za 100 l wody, prąd 1E/8h, możliwy serwis bez noclegu za 3E, namiary: N 53 53 39 98 E 11 27 06 04.











poszliśmy do miasta. stelplatz (żółty trójkąt na środku mapy) jest usytuowany przy nabrzeżu portu, który powstał 800 lat temu.









w kilka minut dotarliśmy do kutrów i zaopatrzyliśmy się w wędzone ryby, które spałaszowaliśmy na ławce. ceny podobne jak w Polsce, ale ryby mniej solone. pierwszy raz jedliśmy wędzone krewetki- smaczne!



z daleka zobaczyłem ristorante, niestety "ruhe tag" :(



chwila namysłu co do kierunku zwiedzania...



na stare miasto weszliśmy przez Wieżę Wodną z XV wieku





pospacerowaliśmy chwilę sympatycznymi i znów pustymi uliczkami











nad kanałem karmiliśmy ptaki, nasze dzieci bardzo to lubią



dziwnym "zwyczajem" tej części Niemiec jest wyrzucanie choinek do cieków wodnych...



idąc dalej docieramy do kościoła św. Mikołaja, największego zabytku





wnętrze tej pięknej gotyckiej budowli poddawane jest gruntownej renowacji zrobiliśmy więc tylko kilka zdjęć tuż przy wejściu





jeszcze przed wyjazdem czytaliśmy o "Schweinebrucke", ale spodziewaliśmy się mostu bardziej okazałego skoro rozpisują się o nim w przewodnikach



ale cztery świnki są bardzo sympatyczne, prawda?









nasz spacer trwał dalej. w Niemczech urzekają nas niezmiennie wystawy sklepowe- tutaj wszystko z grzybem w tle





w oddali widać kota, poszliśmy za nim



ta część miasteczka mniej nam się podobała. rozumiem, że brama była tutaj potrzebna, ale dlaczego stworzono taki koszmarek???



wracamy na szlak, docieramy do rynku z malowniczymi kamieniczkami, którego rozmiary 100x100m czynią go jednym z większych w północnych Niemczech. tutaj znajduje się m.in. najstarsza kamienica Wismaru, w której mieści się gospoda "Stary Szwed"



w sierpniu organizowany jest festyn, upamiętniający szwedzką okupację, na którym co roku mieszkańcy miasta przepedzają najeźdźcę. nie możemy uczestniczyć w tych uroczystościach więc zabraliśmy ze sobą szwedzkie wspomnienie ;) głowa Szweda nawiązuje do prześmiewczych figur umieszczonych niegdyś u wejścia do portu



w pobliżu znajduje się wspaniała ozdobna rotunda z kopułą oraz fontanną. studnia która się pod nią mieści została zbudowana pod koniec XVI w. i jeszcze do końca XIX w. była jedynym ujęciem wody w mieście!





udajemy się do informacji turystycznej, zwykle nam się przydają darmowe broszury i mapki



każdy robił zdjęcie tego Lincolna



kontynuowaliśmy nasz spacer

























wiele kamienic wymaga remontu, w końcu przez cały okres NRD niszczały









obecnie widać, że miasto się restauruje i jest szansa, że za kilka lat będzie tutaj jeszcze ładniej :)



po drodze do kampera trafiliśmy jeszcze na plac zabaw







przed obiadem musiałem podjechać na stację serwisową wylać szarą wodę i nabrać czystej. doceniłem, że kupiłem osłony termiczne z "oknami"



w aucie zjedliśmy wyjątkowo wspaniałe spaghetti, ja wstyd mówiąc objadłem się okropnie... później dziewczynki poszły pobawić się na dwór, bawiły się aż do zmroku



przed wyjściem na kolację skonsumowaliśmy przygotowane przez nie wirtualne posiłki ;)

i mogliśmy iść na wieczorny spacer i kolację



wypatrzony wcześniej lokal ominęliśmy, gdyż wybór okazał się niefortunny. jeśli weszlibyśmy do niego nie byłoby mowy o spacerze, więc poszliśmy dalej, w kierunku zauważonej wcześniej greckiej restauracji Syrtaki. jej lokalizacja w podziemiach niezbyt ładnej kamienicy nie wróżyłaby powodzenia w Polsce, ale tutaj jest to możliwe, mimo że na zewnątrz pustki wcale nie byliśmy jedynymi gośćmi!



zamówiliśmy zestawy greckich mięs, do tego sałatki, dla dziewczyn soki, dla nas lokalne piwo podane w pokalach z wyjątkowo cienkiego szkła... dostaliśmy ouzo do spróbowania i przyznać trzeba, że bardzo mocno zmrożone jest naprawdę smaczne :) potem przyszedł czas na degustację mięs, które Grecy przyrządzają wyjątkowo łagodnie.
wszystko było bardzo smaczne, chociaż najbardziej smakowała wątróbka, najprawdopodobniej cielęca, nawet Ola zjadła bez zająknięcia, a wiadomo, że większość dzieci wątroby nie trawi. jakkolwiek mięso było wspaniałe, podczas letniej podróży do Hellady skupimy się raczej na owocach morza ;) najedliśmy się "po korek" za 32E. dziewczynki zapamiętały Greka, który nas obsługiwał i to nie tylko za kolorowanki na dzień dobry czy za lizaki na pożegnanie, ale przede wszystkim za bardzo miłą obsługę. na "do widzenia" Ola pożegnała się z obsługą po angielsku, wcześniej również dziękowała w tym ciągle obcym dla niej języku- widać, że podróże kształcą :) do kampera ledwie się doczołgaliśmy...

Pawcio - 2011-01-29, 23:11

affa napisał/a:
w deszczu dotarliśmy na stellplatz w Stralsund przy Centrum Karawaningowym Dahnke usytuowanym obok mostu na Rugię, 15 minut pieszo od Starego Miasta (N 54 18 11, E 13 06 01)


Wracając w zeszłym roku z Danii przez Stralsund również zakotwiczyliśmy na tym Stellplatzu.
Znakomite miejsce na pozostawienie kamperka i zwiedzanie miasta rowerami.

Brawo za relację! :bigok

wbobowski - 2011-01-29, 23:14

Gratuluję pomysłu na spędzenie wolnego czasu i relacji z wyprawy.
Trochę tylko przygnębiajaca jest pustka na ulicach prezentowanych miast.

WHITEandRED - 2011-01-30, 10:38

:spoko
Camper Diem - 2011-01-30, 11:13

Pawcio napisał/a:

Znakomite miejsce na pozostawienie kamperka i zwiedzanie miasta rowerami.

nawet zimą! my niestety przyzwyczajeni do tego, że jak zimno to się nie jeździ, nie zabraliśmy dwuśladów :gwm

wbobowski napisał/a:

Trochę tylko przygnębiajaca jest pustka na ulicach prezentowanych miast.

zgadza się, jakby ktoś zabrał stąd życie. nie robiliśmy zdjęć nie chcąc żyć tymi wspomnieniami, ale kiedy widzieliśmy te puste mieszkania, puste witryny sklepowe... przygnębienie mija wraz z wjazdem do zachodnich landów!

WHITEandRED napisał/a:

Wydaje mi się że to nie najgorsze zjawisko, taka pustka ..................... i fotki można robić bez wyczekiwania aż nasz obiekt będzie widoczny spoza tłumów

zgadza się, ma to swoje plusy... my zwykle unikamy tłumu, ale w tych byłych enerdowskich miastach czuliśmy się fatalnie, jakby na obcej planecie. nasze wspomnienia są dobre, bo kilka dni od powrotu pozwoliło nabrać dystansu, ale będąc tam i doświadczając tej nienaturalnej pustki ogarniało nas takie trudne do opisania, krępujące uczucie... to co jest normalne w dzikiej przyrodzie, np. w Twojej ukochanej Norwegii potrafi wywoływać nieprzyjemne dreszcze kiedy dotyczy np. 200-tysięcznego w miarę wysoko zurbanizowanego Rostocku. na pewno inaczej wygląda to w sezonie turystycznym, ale tu i teraz uczucia nasze są jak w relacji, a prawdę mówiąc i tak starałem się je, być może przesadnie, obiektywizować ;)

dziękuję wszystkim za ciepłe słowa o naszych wpisach, cieszę się, że nie piszę do szuflady i że ma to pozytywny odbiór :spoko

gebi6 - 2011-01-30, 11:31

Świetna relacja,zresztą jak wszystkie Wasze.Podziwiam Was za to ,jak również całą Waszą
rodzinę.Wydajecie się być tak wzorcowi ,że aż prawie nierealni.

Jeszcze raz wyrazy uznania za całokształt.

Camper Diem - 2011-01-30, 11:46

gebi6 napisał/a:
Wydajecie się być tak wzorcowi ,że aż prawie nierealni.

dziękujemy za wyrazy uznania, ale na szczęście nikt nie jest idealny :bigok

Camper Diem - 2011-01-30, 11:55

od drzwi do drzwi Wismaru

w Wismarze kontynuowaliśmy obserwację drzwi. były równie ciekawe jak dotychczasowe











===

mieliśmy jeszcze odwiedzić Schwerin, ale potrzebowaliśmy głębszego morskiego oddechu, więc z Wismaru popędziliśmy nad Morze Północne...

Camper Diem - 2011-02-01, 15:16

kraina wattów

następnego ranka wstaliśmy z wielką przyjemnością- perspektywa dotarcia w ciągu kilku godzin nad Morze Północne działała na nas bardzo pobudzająco. szybko zjedliśmy śniadanie i przygotowaliśmy się do jazdy. pozostało tylko pozbyć się nieczystości.



ruszyliśmy w dalszą drogę. pierwotnym celem miał być Schwerin, ale byliśmy gotowi go ominąć bardzo chcąc dotrzeć do Lubeki... ostatecznie postanowiliśmy pędzić prosto nad morze. zmiana kolejności była bardzo potrzebna, jechaliśmy do Sankt Peter Ording

sporą część drogi przejechaliśmy autostradami, niestety wraz ze wzrostem komfortu wzrastało zużycie paliwa. mimo szczerego przekonania, że się nie spieszę nie udało mi się utrzymać prędkości ekonomicznej...

w miarę zbliżania się do celu radykalnie zmieniały się krajobrazy, wszystko stawało się coraz bardziej surowe- kraina wiatraków i owiec, tak ją określaliśmy w myślach...

w okolicy Tonning zauważyliśmy po lewej stronie ciągnące się nasypy, częściowo zabetonowane. w pierwszym momencie myśleliśmy, że to jakiś zbiornik wodny, na myśl nie przychodziło, że to wały przeciwpowodziowe!!! przejechaliśmy tunelem biegnącym przez zaporę przeciwsztormową Eider, ciągle nie świadomi o co tutaj chodzi...





w końcu zrozumieliśmy, że za wałem po lewej stronie jest morze, nie mogliśmy się już go doczekać...



nie wiedzieliśmy za to, że po prawej stronie również jest morze, tylko w odpływie - Katinger Watt



ten kamperek zatrzymał się na chwilę na parkingu, a potem pomknął w kierunku St.Peter Bohl. po szerokich drzwiach widać, że najprawdopodobniej jest przystosowany dla osoby niepełnosprawnej i tutaj refleksja się nasunęła, że niepełnosprawni w Niemczech aktywniej korzystają z życia niż w Polsce...



jak pisałem wcześniej: kraina owiec, niestety tych setek wiatraków nie mamy na zdjęciach :(



przykład charakterystycznej dla tego terenu zabudowy, ten dach wydawał nam się przez moment nawet przesadnie naturalny



zakotwiczyliśmy na stosunkowo nowym, luksusowym stellplatzu (N 54 18 31 96, E 08 38 07 00). dziewczyny od razu ruszyły na bardzo ładny plac zabaw, którego podłoże stanowi morski piach.





parking jest w pełni zautomatyzowany, rozliczenia i dostęp do usług opierają się o system SEP. żeby wjechać na teren stellplatzu musimy wykupić za 20E specjalną kartę (SEP). 12E kosztuje nocleg ( w cenie opróżnianie kasety wc oraz zrzut ścieków), 5E to kaucja zwracana jeżeli oddamy kartę najpóźniej do godziny 16 następnego dnia. pozostałe 3 E jest do wykorzystania na prąd (3E doba), łazienka z wanną (1E), ubikacja (0,2E), albo czysta woda (1E/50l). kartę możemy doładowywać w innym automacie, to czego nie wykorzystamy jest nam wydawane przy zwrocie karty. jeżeli przebywamy tutaj dłużej niż jedną dobę, każdego dnia do 16 należy rozliczyć starą kartę i wykupić nową. jeżeli jesteśmy tylko jedną dobę musimy wyjechać z placu przed zwrotem karty, gdyż tylko ona otwiera szlaban!

trzeba przyznać, że mimo problemów ze zrozumieniem niemieckiego tekstu, a co za tym idzie stratą kilku E, system jest bardzo dobry. najlepszy oczywiście dla właściciela/obsługi, gdyż ich wizyty na stellplatzu stają się momentami zbędne. mimo to ktoś z obsługi przyjeżdża tutaj dwa razy dziennie, bo tak chyba lepiej wygląda ;)





teren parkingu jest żwirowy, ale inny kolor wysypany jest na stanowiskach postojowych, a inny na drogach dojazdowych. parcele oddzielone są drewnianymi balami.



w sezonie, kiedy trzeba czekać na wolny prysznic czy wc, można spocząć w klimatycznym koszu plażowym...



po obiedzie ruszyliśmy na spacer. weszliśmy do informacji turystycznej, ale nie zabraliśmy zbyt dużo pomocy naukowych ;) , na stellplatzu było ich więcej. miasteczko już na pierwszy rzut oka nam się podobało





naszą szczególną uwagę przykuł niewielki budynek. okazało się, że to Backhus, sezonowa piekarenka, przez której okna widzieliśmy piec i inne akcesoria służące do wypieku pieczywa. lokalni miłośnicy historii (średnia wieku 72 lata ;) ) znaleźli dane świadczące, że w tych okolicach dawno, dawno temu istniały podobne domki w których piekło się chleby, a jako opału używano krowiego i owczego łajna. w czynie społecznym, środki pieniężne pozyskując ze zbiórek zbudowali ten domek, który staje się w sezonie ogromną atrakcją turystyczną i ustawiają się tutaj kolejki.



mgła zaczęła gęstnieć, zrobiło się szaro, przyspieszyliśmy więc nasz spacer na strand (plażę). po drodze minęliśmy budynek restauracji Zum Landauer (ceny raczej nie na naszą kieszeń), połączonej chyba ze stadniną koni.



dach budynku pełen solarów, w Niemczech naprawdę wiedzą jak wykorzystywać energię słońca...



ciemniało więc pognaliśmy w kierunku plaży. okazało się, że plaża tutaj to pojęcie względne. weszliśmy na wał przeciwsztormowy, zobaczyliśmy samochód i ludzi poszliśmy więc w ich kierunku



ludzie Ci akurat odjeżdżali, dziwiło nas, że tak tutaj pusto, ale tłumaczyliśmy sobie, że to styczeń... weszliśmy na alejkę ku plaży... no bo musiała prowadzić do jakiejś plaży!



zobaczyliśmy, że ścieżka rowerowa zalana jest wodą... no ale styczeń, wysoki poziom wód...



pojawili się Państwo z konikami (z tej stadniny co ją mijaliśmy wcześniej), szli bardzo szybkim krokiem, zostawili nas w tyle...







morze było dzisiaj bardzo spokojne, bo w ogóle nie słyszeliśmy szumu, a widoki mieliśmy takie:



po kilkunastu minutach marszu zaczęły wyłaniać się dziwne zabudowania







to Strandburg, sezonowa restauracja na palach



dotarło do nas, że musimy przerwać szukanie morza i wracamy póki morze samo nie znajdzie nas ;)



teraz przypomnieliśmy sobie, że w domu czytaliśmy o wattach, czyli terenach zalewowych, na które nie powinno się zapuszczać bez przewodnika, szczególnie we mgle... przypomnieliśmy sobie że kilka minut temu państwo z końmi dziwnie się na nas patrzyli, kiedy oni wracali, a my dochodziliśmy do końca ścieżki... a po powrocie do kampera wykupiliśmy godzinny dostęp do internetu (1E/godz) i wyczytaliśmy, że poziom wody jest wyższy w sezonie zimowym, że pływy na płytkim Morzu Północnym są tak znaczące, że poziom wody zmienia się od 1-7 m, dwa razy w ciągu doby! (w praktyce w tym rejonie woda sięga "jedynie" 4 m). płytkie nabrzeża, tzw. watty, są zalewane przez co spacerowanie po nich może stać się niebezpieczne. oczywiście woda rzadko kiedy, w wyjątkowo katastrofalnych (sztormowych) warunkach sięga górnych partii wałów przeciwpowodziowych, ale zapuszczenie się na watty, w czasie przypływu, przy mglistej aurze, która często się tutaj trafia, może skończyć się tragicznie. tego dnia my również doznaliśmy pewnych emocji spacerując po terenach zalewowych wieczorem. biorąc pod uwagę, że spacerowicze, zarówno Ci z końmi, jak i para spotkana po drodze oddalali się szybkim krokiem, poczuliliśmy się nieswojo... prawdopodobnie zupełnie nic nam nie groziło, ale czym prędzej udaliśmy się ku wałom, tam było nasze ocalenie ;-)

z wału mogliśmy już spokojnie obserwować zdradliwe morze. podobno przypływy są tutaj bardzo szybkie, ale czy rzeczywiście sięgają wałów?



jesteśmy zmęczeni, nie chcemy czekać na morze. z drugiej strony wału widać zamglone światła miasteczka, kierujemy się ku nim- teraz musimy trafić z powrotem na stellplatz;)



z wypiekami na twarzach wracaliśmy do kampera, miasteczko o zmierzchu podobało nam się jeszcze bardziej











po emocjonującym wieczorze dziewczyny mogły oddać się grze w chińczyka. cieszyliśmy się z pierwszych muszelek z Morza Północnego, które mimo szarówki udało nam się znaleźć. jako lekarstwa na skołatane nerwy użyliśmy niemieckiego piwa :)


Camper Diem - 2011-02-03, 20:58

Sankt Peter Ording

w nocy wiał okropny wiatr i kilka razy przychodził ulewny deszcz... rano przekonaliśmy się że żwirowe podłoże jest dobrym rozwiązaniem, bo woda szybko wsiąka. asfalt przed szlabanem też suchy, dzięki pochyleniu cała woda spłynęła. wyjechaliśmy przed recepcję zrobić serwis kampera, cała stacja włącznie ze stanowiskiem do opróżniania wc bardzo wygodna



automat do wody, pod brązowym deklem ukryty jest wąż



wąż był długi, ale pistolet nie mieścił się do wlewu wody



jednak zawsze warto mieć kawałek swojego węża ;)



najpierw postanowiliśmy pojechać w okolicę plaży Bohl. całe szczęście parkingi były puste, bo w sezonie nie znaleźlibyśmy tutaj miejsca dla naszego auta. miejsca postojowe wyznaczono tylko dla samochodów osobowych. na wszystkich parkingach w okolicy kampery obowiązuje zakaz noclegów.



przerwa zimowa, nie byłoby dla kogo gotować...



brama na watty zamknięta, budka pusta, nikt nie śledzi pływów, ani nie wypisuje informacji dla turystów...



...ale co za tym idzie nikt nie pobiera opłaty za wstęp. w sezonie nie płacą osoby posiadające kartę gościa, którą otrzymuje się wykupując pobyt w hotelu, apartamencie, campingu...



gospodarze straszą nas przypływami i innymi takimi... zabraniają tego i owego... całe szczęście nie mamy ani koni, ani psów, nie będziemy nocować na plaży w namiocie, ani w żaden inny sposób, nie damy się przypływowi ;)



przespacerowaliśmy się wałem do latarni i z powrotem





spotkaliśmy tęczę...



i pana z traktorkiem, który sprzątał ścieżki, opróżniał śmietniki, a na koniec zostawił traktor i poszedł ku morzu!



z planszy dowiedzieliśmy się jaka roślinność porasta watty



morze się podnosi



opuszczamy Bohl, jedziemy do centrum miejscowości. zatrzymujemy się przy dojeździe do jednej z wielu klinik rehabilitacyjnych (tutejszy klimat jest szczególnie pomocny w leczeniu chorób dróg oddechowych oraz skórnych



dla pewności pytamy policjanta czy nie nie naruszamy ichniejszych przepisów ( parkujemy przed rondem). ten zaprasza małżonkę do auta, podjeżdża z nią z dużą szybkością do kampera, ogląda znaki, upewnia się że zamierzamy parkować tutaj tylko kilka godzin i... życzy miłego zwiedzania :)

możemy ruszyć na spacer, od mostu prowadzącego na plażę dzieli nas kilkaset metrów, podziwiamy architekturę, ozdoby w ogródkach...









mijamy śliczny park nadmorski ze wspaniałym placem zabaw



wchodzimy na wał, w oddali widzimy domy na palach, tam musimy dojść



idąc wałem szybko przybliżamy się do mola





restauracja w takim miejscu musi mieć trawy morskie na dachu :)



kapitan sprawdza teren przez lornetkę ;)



molo w St. Peter Ording ma ponad kilometr długości, całe szczęście po drodze jest kilka ławek dla strudzonych turystów :)



mamy niecodzienną okazję oglądać roślinność podwodną bez wody :)





to dopiero połowa drogi!



restauracja Arka Noego powoli szykuje się do sezonu



jesteśmy na "największej piaskownicy świata". tutejsze plaże mają 2 km szerokości oraz 12 km długości!!!

w sezonie działają tutaj nawet prysznice



trafiliśmy z pogodą, wprawdzie wiatr nie ustępował, ale wyszło słońce. mieliśmy wspaniałą pogodę na spacer i na zbieranie muszli, które były wszędzie. w zbieraniu najbardziej zawzięta była Ola





przyjechaliśmy tutaj dla morza i mamy morze :)





a teraz musimy wrócić do najładniejszej dzielnicy Sankt Peter Ording, Bad



mieliśmy szczęście spacerować po prawie pustym deptaku...



dziewczyny szczęśliwe :) dla nas to najlepszy dowód, że wybraliśmy dobry kierunek wyprawy



na obiad wchodzimy do "Włocha"



obsługują nas rodowici Włosi, wystrój knajpki mocno marynistyczny. w oczekiwaniu na jedzenie gasimy pragnienie. pijąc weissbier chwalę niemieckie prawo, które pozwala na to kierowcy





dzieci zadowalają się pizzą z surowymi lub półsurowymi warzywami, smakuje im bardzo



na stole pojawia się jeszcze spaghetti alla putanesca... mniam!!!



kulinarnym zaskoczeniem jest mięso małży przygotowane z boczkiem plus pieczone kartofelki i sałatka... z jednej strony profanacja, ale z drugiej strony coś pysznego ;)



po bardzo smacznym i sytym obiedzie za 30E (nie jest to wygórowana cena za taki zestaw obiadowy plus napoje w kurorcie wypoczynkowym) przyszła pora na zakupy pamiątek. tutaj mała dygresja: w Niemczech wielokrotnie brano nas za Duńczyków, co nas bardzo dziwiło. kiedy kupowaliśmy naklejkę na samochód sytuacja się powtórzyła, kiedy odpowiedzieliśmy że jesteśmy z Polski młody sprzedawca żartując schował komórkę, za chwilę ją wyciągnął mówiąc: "to przecież nie samochód!" wiadomo, że podobne dowcipy o Polakach krążą po Niemczech, ale mówiąc to nam wykazał się wielkim brakiem wyczucia. zauważył, że popełnił wielką gafę, chcąc ratować sytuację postanowił powiedzieć nam coś po Polsku, powiedział: "idź do domu"... pogrążył się zupełnie ;)

na wystawie jednego ze sklepów wypatrzyliśmy pięknego ptaka



wróciliśmy do auta i odjechaliśmy zostawiając za sobą morze, od tej pory towarzyszył nam księżyc



mieliśmy dzisiaj zakotwiczyć w Neumunster. z drogi dzwonimy do znajomych, ale ich dzieci chore więc odwiedziny przekładamy na przyszłość... nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo dokładając kilkadziesiąt minut do pierwotnie planowanych kierujemy się do Lubeki, najważniejszego punktu naszej wyprawy.

kadr z drogi ;)



dzięki opisowi jakiegoś Niemca na Wo-mo, czy też na innym portalu, znajdujemy parking dla kamperów z widokiem na przystań i starówkę. razem z nami dociera tutaj para starszych Niemców wypasionym Concordem na Sprinterze, ale o dziwo- z alkową!

jemy kolację, a po niej wyciągamy do suszenia zebrane muszle



po dniu pełnym wrażeń zasypiamy w mieście podobno łudząco podobnym do naszego ukochanego Gdańska, jaka jest prawda ocenimy jutro...

Tadeusz - 2011-02-03, 21:27

Taka relacja to miód na moje serducho.
Odpowiada mi w niej wszystko - zdjęcia, konkretne praktyczne informacje, umiejętne przekazanie nastroju w jakim przebiegała podróż, a nade wszystko warstwa krajoznawcza.

Ty Krzysztofie fajnie opisujesz to, co fotkami obrazuje Twoja małżonka. Nawet w tej materii stanowicie zgrany duet.

:bukiet:

Camper Diem - 2011-02-05, 00:20

Tadeusz, specjalnie dla Ciebie:

Lubeka

parking na którym się zatrzymaliśmy zlokalizowany jest bardzo blisko starego miasta (N 53 52 16 82, E 10 40 43 75)



mimo, że przeznaczony jest tylko dla kamperów, podobno czasami bywa zastawiony innymi samochodami. w tym przypadku oraz w sytuacji, gdy w sezonie zabraknie miejsc można jechać na położone nieco dalej Media Docks na Willy-Brant-Allee.



w Lubece są stellplatze z możliwością serwisu, prądem, itp., ale zlokalizowane kilka kilometrów od centrum. a tutaj, na Lastadii bardzo nam się podobało :)

rano zapłaciliśmy 5E za całodzienny postój





płatne od 10 do 20, niedziele gratis



wyruszyliśmy na spacer idąc wzdłuż nabrzeża ku jednemu z licznych mostów łączących ląd z centralną wyspą.



most jest obrotowy, żeby zapewnić żeglowność.





po drugiej stronie nabrzeża oglądaliśmy zacumowane stare żaglowce, będące ekspozycją lubeckiego muzeum.





samochód mieliśmy ciągle na oku ;)



w kierunku Centrum Kongresowego, w okolicy którego zlokalizowany jest nasz parking, przerzucona została kładka piesza. pomyśleć, że Gdańsku od lat deliberują jak ma wyglądać kładka przez Motławę na Ołowiankę. może podrzucić urzędnikom zdjęcie? ;)



hotel Radisson, kompleks nowoczesnych budynków, ale pasujących do otoczenia. jak pomyślę sobie o koszmarnym pseudostylowym Hiltonie w Gdańsku, czy zmasowanym zabudowywaniu Sopotu metalem i szkłem to myślę sobie dlaczego, skoro tak się odżegnujemy od PRL-owskiego brzydactwa, kontynuujemy- w pewnym sensie- jego dzieło?



skręcamy na stare miasto. spacerujemy jakby po Gdańsku, ale nie czujemy się tak dobrze jak u siebie.













kochanie, gdzie jesteśmy? o, tutaj... ;)



idziemy dalej...



mijamy świetnie zaopatrzony antykwariat muzyczny



dochodzimy do Kościoła Mariackiego, jednego z czołowych zabytków









przy kościele siedział sobie diabeł na kamiennej belce...



z czartem owym wiąże się pewna legenda



kiedy rozpoczęto budowę kościoła powiedziano diabła, że w tym miejscu powstaje karczma. czort chętnie pomagał licząc w przyszłości na zbłąkane i grzeszne dusze. kiedy świątynia była już na ukończeniu diabeł zorientował się, że został oszukany. chwycił wielką belkę i chciał ją rzucić na kościół; udobruchano go obietnicą, że karczma obok świątyni powstanie. obietnica została dotrzymana, a karczma działa do dnia dzisiejszego... w tym budynku...



intrygują nas podcienie...





wychodzimy z nich na deptak staromiejski... dosyć specyficzny...



w większości stara zabudowa, ale parter zajmują przede wszystkim sklepy, głównie odzieżowych i obuwniczych marek...







staramy się wyłapywać tylko to, co niezaprzeczalnie piękne









wspaniały jest Dom Buddenbroków, który w przeszłości był własnością rodziny Tomasza Manna. kamienica została opisana w uhonorowanej nagrodą Nobla powieści Buddenbrokowie, obecnie jest własnością miasta i znajduje się tutaj m.in. Centrum Henryka i Tomasza Mannów





znaleźliśmy ratusz...





gdzieś tutaj powinien być rynek... jest!



z rynku widzimy ratusz i Wodny Teatr





znajduje się tutaj mnóstwo punktów handlowych że świeżymi owocami, warzywami, mięsem, serami, kwiatami oraz z wyrobami rzemieślniczymi i pamiątkami... nam najbardziej podoba się przyczepa z rybami i owocami morza :)



największe wrażenie robi jednak lodowisko na świeżym powietrzu, przy którym zatrzymujemy się na kilka chwil



idziemy dalej... zdjęcie przy fontannie- wyjątkowe, bo możliwe tylko zimą, kiedy fontanna nieczynna ;)



przyjechaliśmy do "miasta marcepanu", znajdujemy więc słynny lokal rodziny Niederegger





przechodzimy przez sklep...



stylowe wnętrza, czas się tutaj zatrzymał...





w kawiarni zamawiamy marcepanowe cappucino i espresso, dla dzieci czekoladę na gorąco. niestety dziewczyny nie są zachwycone, bo ciemną czekoladę podają tutaj dopiero od 11- nie będziemy czekać...





zamiawiamy jeszcze gofry z musem jabłkowym oraz z wiśniami i bitą śmietaną, z niewielkim dodatkiem marcepanu... smaczne, ale czy to wszystko razem było warte 20E? być może nie, ale spędziliśmy miło kilkadziesiąt minut



bardzo podobało nam się, że dbają również o dzieci



na piętrze jest salon, czyli bardziej luksusowa sala kawiarniana. lady chłodnicze pełne są znakomicie wyglądających tortów, może wpadniemy tutaj w przyszłości? na drugim piętrze mieści się Muzeum Marcepanu, ale to też zostawiamy sobie na przyszłość. w przedsionku toalety, którą urządzono bardzo gustownie, znajduje się m.in. zabytkowa elektryczna maszyna do polerowania butów





małżonkę zaskoczyło, że obsługa sprząta damską toaletę non-stop, do jej obowiązków należy nawet podawanie klientom papieru do wytarcia rąk ;)

w gablocie na półpiętrze zgromadzone są odznaczenia, które zdobył lokal i właściciele, jak również fotografie znamienitych gości, jak papież Benedykt XVI czy były kanclerz Gerhard Schröder



robimy jeszcze zakupy na własny użytek i na prezenty; z marcepanu można zrobić wszystko :)



po wyjściu od Niedereggera kierujemy się do informacji turystycznej. niestety duża część ulic starej części miasta, podobnie jak w odwiedzonym wiosną ubiegłego roku Augsburgu, udostępniona jest dla ruchu kołowego, rażą nowoczesne budynki sklepowe wciśnięte pomiędzy zabytki. to piękne miasto, ale nie ma tutaj klimatu starej części Gdańska, nie znaleźliśmy ulicy na miarę Mariackiej- tutaj Gdańsk wygrywa :)

za to największym zaskoczeniem na plus jest masa rowerzystów, nie sportowców czy turystów, ale mieszkańców, nie wyłączając eleganckich pań w sukienkach!

Mostem Holsztyńskim wychodzimy ze starego miasta





dochodzimy do Bramy Holsztyńskiej, części średniowiecznych fortyfikacji miejskich, współczesnego symbolu miasta







zarówno na straży Lubeki, jak i Gdańska stoją lwy





informacja turystyczna w Lubece nazywa się Welcome Center... oprócz tego, że możemy tutaj nabyć kieszonkowy plan miasta za 0,9E, nie znajdujemy właściwie żadnych ciekawych bezpłatnych materiałów, bo powiedzmy szczerze, takie nas przede wszystkim interesują.

zainteresowały nas za to dwie rzeźby Güntera Grassa, kolejnego lubeckiego noblisty (laureatami tej nagrody są również urodzony tutaj Willy Brandt oraz wspomniany wcześniej Tomasz Mann).



Günter Grass nie pochodzi z Lubeki, za to urodził się w Gdańsku i mieszkał około 100 m od miejsca naszego zamieszkania; w sezonie turystycznym non-stop przyjeżdżają wycieczki niemieckich turystów ;) Grass długo mieszkał w Berlinie, ale od jakiegoś czasu zamieszkał pod Lubeką, a na starym mieście ma swoje biuro, bo "Lubeka przypomina mu rodzinny Gdańsk". Trudno się nie zgodzić!

krzywe wieże stoją nie tylko w Pizie ;)



dalej na południe już nie szliśmy z braku czasu...



kontynuujemy spacer, podziwiamy kamienice, zwiedzamy Muzeum Lalek, nie wchodzimy na wieżę widokową kościoła św. Piotra, bo dzisiaj nieczynne :(







schodzimy ze wzgórza kościelnego, powoli kierujemy się do kampera, musimy najpierw jednak znaleźć sklep spożywczy, o co w centrum Lubeki wcale nie jest łatwo!



zanim docieramy do marketu Rewe, zaopatrzenie którego nas naprawdę zaskakuje (ach te świeże owoce, ach te ceny!!!), zwiedzamy kilka przecznic ;)













kusi nas żeby zjeść obiad w dobrej niemieckiej restauracji, menu "Wilka Morskiego" nas jednak nie przekonuje...



a tak "Wilk" wyglądał w nocy



kolorowe figury na dachu Centrum Kongresowego...



idziemy König Strasse i Grosse Burgstrasse, które nie powalają wyglądem, ale zgromadziło się tutaj wiele artystycznych i kolekcjonerskich sklepów, galerie, jakaś tancbuda...







w jednym z takich pamiątkarskich sklepów dokonujemy zakupu kolejnego kota do swojej kolekcji.

mijamy kościół św. Jakuba, szpital św. Ducha, obok którego znajduje się pomnik znanego niemieckiego pisarza i dramaturga Emanuela Geibela pochodzącego z Lubeki, są tutaj kancelarie prawnicze i notarialne oraz dwie restauracje, jedna klasyczna, a druga w stylu "ziemniak na 100 sposobów".











robimy się głodni, ta droga nas nie przybliży do obiadu więc rezygnujemy z poznania tej części miasta



za to nie opieramy się pokusie i zaglądamy w pewne ciekawe podwórko...





to ciągle to samo podwórko, ono naprawdę ciągnie się wiele metrów w głąb





dziewczyny, nie wchodźcie tam, wracamy do kampera!



zbliżaliśmy się do Bramy Zamkowej, którą mieliśmy opuścić stare miasto





tuż przed bramą zobaczyliśmy taką ciekawostkę



przechodzimy pod mostem zamkowym







w drodze do kampera mijamy stare hale portowe



jeszcze kilka spojrzeń na Starówkę...













na obiad dotaczamy się resztką sił...

Roza - 2011-02-05, 12:33

coś dla wilków morskich

na nabrzeżu lubeckiego portu, przy starym mieście zacumowane jest kilkanaście jednostek, przeważnie żaglowych. tak wyglądają z nabrzeża przy naszym parkingu:



poniżej trochę fotek :)


















































Roza - 2011-02-05, 13:45

od drzwi do drzwi - Lubeka

w Lubece, tak jak i w innych miastach na naszej trasie utrwalaliśmy na fotkach najciekawsze drzwi
























Roza - 2011-02-05, 13:51

Muzeum Lalek

przed przyjazdem do Lubeki mieliśmy w planie odwiedzić trzy miejsca: Dom Buddenbrooków, kawiarnię Niederegger oraz Muzeum Lalek. ten ostatni mieści się w niepozornej, bocznej uliczce, która na początku wygląda całkiem zwyczajnie



...by później stać się bardzo miłym zakątkiem... uwagę zwraca już choćby fakt, że w nazwie nie ma żadnego "strasse" czy "weg" - Kolk, po prostu Kolk :)





muzeum mieści się w trzech sąsiadujących ze sobą kamienicach











tuż obok mieści się Teatr Lalkowy



przed muzeum stał ten oto wspaniały pojazd



weszliśmy do budynku, w którym mieści się również sklep z pamiątkami związanymi z teatrem lalkowym oraz Lubeką.







przy kupnie biletów (14E dla rodziny 2+2) zostaje ponownie wzięci za Duńczyków- zaczynamy się przyzwyczajać ;) rozpoczynamy zwiedzanie muzeum, którego eksponaty pochodzą z całego świata i niektóre mają nawet 300 lat!!!









bez cienia wątpliwości możemy stwierdzić, że eksponaty reprezentują każdy rodzaj teatralnej sztuki lalkarskiej, z każdego chyba zakątka na Ziemi. wystrój wnętrz wprowadza nas w odpowiedni klimat, a fakt, że byliśmy w tym momencie bodaj jedynymi zwiedzającymi pozwolił nam w spokoju, bez pośpiechu, podziwiać zbiory. komentarz będzie bardzo skąpy- niech przemówią lalki :)















znajdujemy skromną polską ekspozycję, tłumaczymy tytuł bajki na angielski, gdyż pani z obsługi prosiła nas o to bardzo- czyżby turyści z Polski do tej pory tutaj nie zaglądali??





kontynuujemy zwiedzanie...















tablica informowała o godzinie kolejnego spektaklu



czy widząc i słysząc tego "naganiacza" nie weszlibyście do teatru?



lalki afrykańskie...













wyróżnia je również brak tabu w temacie seksualności



wchodzimy do strefy azji







podziwialiśmy kunszt dawnych twórców lalek, animowane były prawie wszystkie części ciała zwierząt. współczesna sztuka lalkarska idzie na łatwiznę.

















te dwie lalki pochodzące z Indii były bardzo duże, wielkości małego człowieka ;)















ta scena była tak sugestywna, że wystarczyło tylko przymknąć oczy, by usłyszeć nowoorleańskie rytmy.







nasza mała skrzypaczka była zaskoczona, że pan gra na skrzypcach łukiem ;) okazuje się, że Muzeum Lalek jest świetnym dopełnieniem zajęć teoretycznych w szkole muzycznej :)







mogliśmy zobaczyć popularny w Chinach "teatr na ramionach"







niektóre postaci były od razu rozpoznawalne









dział poświęcony mechanice w teatrze lalkowym: koła zębate, dźwignie i przekładnie

















po zwiedzeniu tego miejsca nasunęła nam się refleksja, że we wszystkich kulturach na przestrzeni kilku wieków w teatrze lalkowym najpopularniejszymi bohaterami były śmierć, diabeł i czarownica, czyli uosobienia naszych ludzkich lęków.

przy wyjściu mamy zdać relację z polskiej wystawy... nie ma już pani która nas wpuszczała do muzeum, ale zastępująca ją kobieta- hinduska w pięknym stroju ludowym, zapytała nas o tłumaczenie trudnego polskiego tytułu. I tak w niemieckim muzeum tłumaczyliśmy hindusce na język angielski tytuł polskiej bajki... Uff!!! ;)

Camper Diem - 2011-02-06, 14:53

Lubeka wieczorową porą

wybierając się na wieczorny spacer zorientowaliśmy się, że parking się trochę zapełnił.



w Hali Kongresowej wystawiają akurat musical z muzyką Abby, ale jesteśmy z dziećmi więc nie skorzystamy.



dalej mijamy siedzibę firmy, która od lat konkuruje z Niedereggerem o palmę pierwszeństwa.





wieczorem wszystko wygląda inaczej...



wspaniale oświetlone lodowisko pobiło wszystko. mimo nalegań córek nie zdecydowaliśmy się zapoznawać ich z lodem, bo ewentualna kontuzja byłaby dla nas teraz wyjątkowo niepożądana.



na lodzie królował przystojny mulat; wyczyniał cuda przemieszczając się z ogromną prędkością po całej tafli, najbardziej zaskakujące, że czynił to bezpiecznie!!! (na zdjęciu w pomarańczowej bluzie z białymi rękawami)



gastronomia i stoiska spożywcze oraz pamiątkarskie czynne do późna.





oświetlenie robi klimat!



nawet sklepy do których mieliśmy sporo zastrzeżeń wieczorem wyładniały ;)





znajdujemy kościół św. Jakuba, to przy nim za dnia wypatrzyliśmy plac zabaw.





wieczorna zabawa smakuje jeszcze lepiej niż za dnia :)





ta część starego miasta o tej porze jest dosyć pusta.



dzisiaj nie mamy ochoty na piwo, kupujemy rum na wieczór.





szukamy tajemniczej, ukrytej uliczki, którą fotografowaliśmy za dnia, ale nie udaje się. znajdujemy za to sklep, w którym kupiliśmy wcześniej wspaniałą figurkę kota.



obserwujemy akcję policji. nie wiemy dokładnie o co chodzi, ale zmieniamy kierunek ;)





naoglądaliśmy się już Lubeki. wracamy do auta zaglądając tylko gdzieniegdzie ;)













trochę żałujemy, że nie mamy z kim zostawić dzieci i przez chwilę nie być rodzicami... niestety nie można mieć wszystkiego :( żegnajcie Karaiby...



Lubeka zrobiła na nas dobre wrażenie, ale nasz ukochany Danzig nie musi się wstydzić. kiedyś nadrobimy zaległości, a klimat naszego starego miasta, nawet zimą, jest nie do podrobienia.

spędzimy tutaj jeszcze noc, a rano jedziemy do nadmorskiej dzielnicy Lubeki- Travemunde.

Roza - 2011-02-16, 17:31

jesteśmy Wam coś jeszcze winni...

poznajemy Travemunde

dzisiaj pojechaliśmy do Travemunde. formalnie to dzielnica Lubeki, z jednej strony kurort i miejscowość wypoczynkowa, z drugiej osada rybacka i port. korzystając z nabytego przed wyjazdem "Stellplatz Fuhrera ADAC" znaleźliśmy tam parking dla kamperów położony tuż przy nabrzeżu (Stellplatz am Fischereihafen, N 53 57 19, E 10 51 43). do przejechania mieliśmy 20 km, w tym duży odcinek drogą szybkiego ruchu. po drodze trafił nam się również płatny (2,4E) tunel. nawigacja doprowadziła nas na miejsce jak po nitce.

wjeżdżamy do strefy dla pobytów jednodobowych, tutaj również nie jesteśmy sami.



woda jest tuż za płotem



płacimy 12E za nocleg (wg cennika opłata pow. 8 metrów wynosi 15E), 1E za około 100 l wody oraz 3E za prąd (akurat dzisiaj potrzebowaliśmy). świetną lokalizację mamy gratis ;)

bardzo spodobała nam się atmosfera w przystani rybackiej

















widzieliśmy mnóstwo ludzi przychodzących pieszo, przyjeżdżających na rowerach i samochodami po świeże ryby. mimo ogromnej ilości kutrów na nabrzeżu widzieliśmy kolejki.

w niepozornych barach można zjeść różnorakie ryby, nas skusiły "fischbrotchen"- wybór padł na backfischa, czyli tzw. łososia morskiego, a po naszemu czarniaka. ryba, bułka i sos: wspaniałe!!!







najedliśmy się do syta i ruszyliśmy zwiedzać miasteczko. co rusz widzieliśmy statki wpływające i wypływające z portu. promy pasażerskie nosiły bajkowe nazwy, np. Peter Pan czy Robin Hood :)







na tym statku serwują świeże ryby



obserwowaliśmy samochody i ludzi przemieszczających się promem na drugą stronę kanału rzeki Trave.





nie wszystko nam się podobało... tuż przy nabrzeżu stoi nowoczesna restauracja, pasuje tutaj jak pięść do oka ;(



za to kosze plażowe przed restauracją wyglądały bardzo efektownie :)



dziewczyny chwilę bawiły się na placu zabaw dla prawdziwych piratów, który nie dość, że dobrze spełnia swoją funkcję to jeszcze świetnie się komponuje z otoczeniem :)





przez najbliższe 2 godziny spacerowaliśmy uliczkami urokliwego miasteczka, spotykając jedynie niemieckich emerytów (dlaczego w ogóle nie ma tutaj dzieci?)































przed nami klimatyczna uliczka, najstarsze domy rybaków pochodzą z drugiej połowy XVI wieku...



























niektóre domy ze starości nie trzymają pionu, ale nadal zachowują swoje piękno







mimo, że tutejsze restauracje wyglądają równie wspaniale...











...obiad zjedliśmy w kamperze. na parkingu sytuacja się zmieniła- nasi sąsiedzi odjechali, pojawił się za to nowy...


Roza - 2011-02-16, 18:02

wieczorny spacer po Travemunde

przyszła pora na wieczorny spacer na plażę. znaczy spacer w poszukiwaniu plaży, bo w kurorcie nadmorskim musi przecież być plaża!

tymczasem szliśmy pustym nabrzeżem...



o przepraszam, nie byliśmy sami, z związku z czym odbyło się obowiązkowe karmienie :)





panie kapitanie, czy możemy posłuchać morskich opowieści?



patrzymy w prawo- muzealny statek żaglowy "Passat"



patrzymy w lewo- budynek jacht klubu, latarnia morska i hotel w oddali...



latarnia w tym momencie nie była udostępniona do zwiedzania, ale to ze wszech miar ciekawy obiekt!











latarnia jest spora, ale przy hotelu "Maritim" wygląda skromnie.



obserwując wypływającego wieczorową porą "Robin Hooda" wyobrażaliśmy sobie siebie latem na promie do Patras...









jest plaża, a na plaży plac zabaw!





dzieci się bawiły, a my żegnaliśmy wzrokiem prom...



weszliśmy jeszcze na falochron.



kamper został hen, hen daleko...



i znowu wróciliśmy na plażę. nie była zbyt piękna, za to pełna muszli. dość powiedzieć, że po ciemku zbieraliśmy je z piasku :)

czy ktoś widział kiedyś wyższą latarnię? ;)



na plaży trwała akurat jakaś impreza integracyjna. pobawili się trochę, ale główna część programu miała miejsce za drzwiami tego hotelu :)



na zdjęciach tego nie mamy, ale kiedy się zbliżyliśmy w ogrodzie hotelowym akurat rozpoczynali rozstawiać pochodnie, które miały wskazywać drogę do celu- wyglądało to naprawdę cudnie!!!

główny wjazd do hotelu...



i jeszcze takie ristorante nam się trafiło po drodze :)



bezskutecznie szukaliśmy informacji turystycznej. potem się dowiedzieliśmy, że była w okolicy dworca kolejowego, a to było chyba jedyne nie odwiedzone przez nas tego dnia miejsce ;)

bardzo szybko (bo młodsza córka musiała iść za potrzebą) wracaliśmy do kampera. po drodze trafiliśmy na etetyczny szalet płatny 0,5E, na tyle duży że zmieściła się tam cała rodzina :)

a potem już powolutku doczłapaliśmy się na parking. tak w ciemności wygląda przystań...



zabrałem butelki po piwie i poszedłem do Getranke Markt-u. kasjer dziwił się pewnie, czemu biorę kilkanaście piw, a każde inne, podczas gdy wszyscy kupują tę czy inną "skrzynkę miesiąca" ;) ja dziwiłem się za to, że automat do zwrotu butelek przyjmuje wszystkie, nawet po tych piwach których tutaj się nie sprzedaje.

po powrocie do kampera mogłem wspólnie z żoną degustować wspaniałe lekkie niemieckie piwa...

Tadeusz - 2011-02-16, 18:05

No, kochani! Teraz to już zrobiliście mi frajdę nie z tej ziemi. :ok

Uwielbiam Lubekę. To kawał historii, kapitalne zabytki, piękno urbanistyki, muzea i to, co ważne do łażenia po mieście - fantastyczna atmosfera.

Nocowaliśmy na tym samym parkingu, doskonałym dla kamperów i usytuowanym przy samej starówce. Łazilismy tymi samymi uliczkami i to samo nas interesowało. Nawet wiele zdjęć robiliśmy identycznych. :ok

Duuuuże piwko dla Ciebie, babaffa! :kwiatki:

Roza - 2011-02-16, 18:06

... i powrót do domu :(

w nocy zrobiło się zimno i nieśmiało pojawił się śnieg. dla nas to ewidentny sygnał do powrotu. opróżniliśmy nieczystości i pożegnaliśmy się z kotem-rezydentem



jeszcze kilka spojrzeń na plac oraz towarzyszy dzisiejszej nocy i wyjazd!







do wyboru mieliśmy popłynąć promem do Priwall, ale powrót przez tunel w stronę Lubeki okazał się tańszy, szybszy i wygodniejszy. przed Lubeką skierowaliśmy się drogą nr 104 w kierunku autostrady A20. jeszcze przed Schonberg minęliśmy wagę gotową do ważenia samochodów- unikajcie tej drogi przeładowanymi kamperkami!

autostradą przejechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów, ale w okolicy Neukloster ta zaczyna biec na północny wschód do Rostocku i jeszcze wyżej, więc pojechaliśmy dalej drogą nr 104. klimaty stawały się coraz bardziej śnieżne, ale okolice nam się podobały. w Teterow zgubiliśmy drogę, bo okazało się, że Niemcy trochę inaczej niż my wyznaczają objazdy i przeoczenie jednego znaku może kosztować stratę czasu i paliwa... dzięki uprzejmemu Niemcowi w czapce uszance straciliśmy tylko pół godziny. za Neubrandenburg wjechaliśmy znowu na autostradę, aby niecałe 70 km dalej wyjechać na drogę ku naszej granicy. przed Pasewalk na wszelki wypadek zatankowaliśmy 10 litrów paliwa.

akurat była pora obiadu, a nie chciało nam się nic samemu robić. wjechaliśmy do wymarłego miasta, udało nam się zlokalizować tylko dwie restauracje. jedna "chińska" na piętrze nad marketem "Netto", a druga- "kebab". myśleliśmy o tradycyjnej niemieckiej gospodzie, ale z braku laku wybraliśmy kuchnię turecką. szliśmy z pewną obawą, zostawiając auto na zupełnie pustej ulicy, ale głód wygrał ze strachem.

lokal w środku bardzo przaśny, taki socrealistyczny. za barem dwóch Turków, sympatycznych skądinąd, a przy stolikach kilka osób, ubranych po "enerdowsku". nie powinno się oceniać ludzi po ubiorze, ale nie da się uniknąć pewnych skojarzeń. wyglądali jak my na przełomie lat 80/90...

dziewczyny zjadły sznycle, które okazały się inną wersją naszych schabowych, a my kebaba, tylko jedno na talerzu, a drugie w placku. wprawdzie głód jest bardzo dobrą przyprawą, ale obiektywnie było smaczne i stosunkowo niedrogie. do tego znakomite piwo z browaru w Lubz...

jazda po niemieckich drogach, nawet tych niższej kategorii jest przyjemnością, wraz z przekroczeniem granicy wjechaliśmy w inną rzeczywistość drogową. najpierw dziury w Szczecinie, a potem koszmar na drodze S3/S6 w okolicy Puszczy Goleniowskiej- to już prawdziwy skandal!!!

dalej było już znośnie, aż dojechaliśmy do Starych Babic, naszego stałego miejsca noclegowego na tej trasie. mogliśmy wprawdzie jechać dalej, ale nie lubimy wracać do domu w nocy...

rano zima wróciła na całego, lekkie opady towarzyszyły nam aż do Gdańska. zatrzymaliśmy się tylko w Wejherowie na stacji BP- świetne hotdogi mają w bardzo smacznych bułkach :)

do domu wracaliśmy w mieszanych nastrojach. cieszyliśmy się na spotkanie z naszą babcią i kotami, ale tęskniliśmy za przygodą która się właśnie kończyła...
przejechaliśmy ponad 2000 km, zobaczyliśmy więcej niż się spodziewaliśmy. po raz kolejny przekonaliśmy się, że Niemcy to kraj w którym kamperowanie jest ogromną przyjemnością. niestety podobnie jak i u nas poza sezonem nie można skorzystać z większości atrakcji, dlatego trzeba dobrze planować podróż, by się nie rozczarować... jedno jest pewne- mają bogatą bazę bezpiecznych miejsc noclegowych oraz stacji serwisowych i tego właśnie nam w Polsce brakuje!

Camper Diem - 2011-02-16, 18:50

Tadeusz napisał/a:
Uwielbiam Lubekę. To kawał historii, kapitalne zabytki, piękno urbanistyki, muzea i to, co ważne do łażenia po mieście - fantastyczna atmosfera.

dla nas Lubeka niestety oznacza coś więcej- tutaj zmarł i został pochowany dziadek żony, którego nie zdążyła poznać. ba! nawet jego syn, a jej ojciec go nie poznał :(

właśnie przed momentem dostaliśmy informację, że mimo nieobecności w oficjalnym spisie został jednak pochowany na cmentarzu Vorwerk. czy grób ocalał?- jeszcze nie wiemy. w każdym razie kiedy sprawdzona ostateczna informacja do nas dotrze musimy tam jechać ponownie :!: niezależnie od celu naszej podróży postaramy się jeszcze bardziej poznać miasto :spoko

ps. jeśli kogoś interesuje - pan Henryk Nazarczuk z Lubeki prowadzi stronę PolskieNekropolie.de, na której kataloguje polskie groby wojenne na terenie Republiki Federalnej Niemiec z lat 1939-1952. jeżeli ktoś potrzebowałby pomocy jak my, ten człowiek na pewno pomoże!


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group