Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Albania - Kamperem sześć osób,przez sześć krajów do Albani.

Jan Olejnik - 2011-01-26, 16:17
Temat postu: Kamperem sześć osób,przez sześć krajów do Albani.
Ta podróż rodziła się w mojej głowie już od dawna. Być może fascynacja Albanią sięga moich czasów młodzieńczych, kiedy zobaczyłem ten piękny kraj na znaczkach pocztowych, które wtedy zbierałem. Po przeczytaniu dużej ilości postów na forum CT, oraz paru innych, zaopatrzony w przewodniki i mapy ruszamy z żoną, dwoma synami oraz ich dziewczynami na południe Europy. Chcę opisać nasze przygody, aby spłacić dług wzgędem Forum, może komuś się to przyda. Samochód Fiat Ducato 2.5D Alkowa, po generalnym remoncie silnika, skrzyni biegów itp, w wieku mojego młodszego syna, ma nas zawieźć w ten prawie dziewiczy rejs. Dla wygody zainstalowałem w szafie klimatyzator produkcji Zelmera, spisywał się świetnie. Ruszamy więc z Wielunia 19.07.2010 roku po południu. Pierwszy za kierownicą siada młodszy syn Jakub, jadąc spokojnie w kierunku Cieszyna. W okolicach Katowic wjeżdżamy na stację paliw, gdyż chłopakom zachciało się palić. Już przy wjeździe widzimy, jak jakiś TIR wykonuje dziwne manewry, lecz mijamy go szerokim łukiem i stajemy na parkingu. Ja kozystając z okazji, że nie buja jak podczas jazdy idę do naszego WC. Stojąc w wąskim pomieszczeniu doznaję szoku. Nagle wszystko zaczeło się trząść i trzeszczeć, kamper podskakuje na wszystkie strony jakby rozjeżdżany przez czołg. Oczami wyobraźni widzę ogrom zniszczeń mojego ukochanego autka. Jak oparzony wypadam na zewnątrz i widzę, jak TIR widziany wcześniej przy wjeżdzie, drze plandekę na moich nowych rowerach. Biegnę w kierunku szoferki macham rękami i krzyczę, ale Król szos jedzie dalej. Wreszcie raczył mnie zauważyć i się zatrzymał. Pełen furji drę mordę na niego i jego umiejętności. Dobrze, że kolega przyszedł mu z pomocą. Teraz oni mają przewagę i mogą mi się postawić, tłumacząc, że nie widzieli i to ich pierwsza trasa. W tym czasie chłopaki przychodzą mi z odsieczą, ale wtedy sytuacja zaczyna się uspokajać. Wspólnie idziemy ocenić rozmiar zniszczeń. Okazało się, że bagażnik udalo się naprostoweć tak jak i dzwignię chamulca przy rowerze. Siadamy przy krawężniku by ochłonac i widzimy jak spod samochodu kapie jakaś ciecz.W pierwszym momencie myślałem, że to z chłodnicy lub zbiornika paliwa, ale po dokładnym sprawdzeniu okazało się, że to czysta woda. Leciała sobie przez zawór do spuszczania na zimę, który został przyciśnięty przez nadmiar piwa upchanego w kufrze pod siedzeniem. Chwila układania i problem został rozwiązany, a my możemy jechać dalej. CDN lub nie.
Jan Olejnik - 2011-01-29, 08:39
Temat postu: Kamperem sześć osób,przez sześć krajów do Albani.
Niechcący wywołałem zamieszanie nieznajomością ortografii, o której wiem od dawna. Poczułem się jak garbaty, któremu przypomniano, że ma garba. Mam prośbę o wyrozumiałość, a osoby, którym nie podoba się moja relacja, niech nie czytają. Pisze dalej, gdyż nie chcę by kolega z Westfalii omijał Wieluń szerokim łukiem. Droga w Czechach prowadzi nas w kierunku Żyliny. Ostrzeżeni przez kolegów na forum, o upierdliwości słowackich policjantów, jedziemy przepisowo. Za Novakami mijamy drogowskaz w prawo, do basenów termalnych w miejscowości Halmowa. (Pięć lat wcześniej spędziliśmy tam wspaniałe wczasy mocząc się w gorących wodach, i poznając kilku miłych Słowaków). Krętą drogą wspinamy się coraz wyżej. Miejscami jadę na drugim biegu. Młodzież zmęczona poszła spać w wygodnych łóżkach, a ja z żoną pilotem jedziemy w kierunku przejścia granicznego w miejscowości Sturovo. Jadąc przez jedno ze Słowackich miasteczek, (nie pamiętam nazwy) widzę w lusterku błyskające niebieskim światłem, sygnały radiowozu policyjnego. Muszą ścigać mnie, ale za co ? Przecież nic nie przekroczyłem. Pamiętając o perypetiach jednego z internautów, zatrzymuję samochód natychmiast. Adrenalina w moim organizmie skacze na maksa. Pan władza każe sobie otworzyć tylne drzwi kampera. Przedłużam tę chwilę jak mogę, by dać czas młodzieży na rozbudzenie i zajęcie pozycji siedzącej. W chwili, gdy snop światła z latarki omiata wnętrze, dziewczyny przeciągają się i przecierają zaspane oczy. Widok jest wspaniały, ale nie dla policjantów. Za taki wspaniały obrazek karzą płacić pokutę.(Domyślam się ,że to mandat) Mówię im, że pasów nie mieli założonych, bo pojazdy do 1993 roku nie musiały być w nie wyposażone z tyłu, a więc nie ma co założyć. Ta argumentacja przekonała policjantów, i pokuta została mi darowana. Po powrocie do Polski, dowiedziałem się, że nawet jak nie ma pasów, to trzeba siedzieć w fotelu, a nie spać. Bez przygód dojechaliśmy do miejscowości Szentendre koło Budapesztu, która to miała być pierwszym celem naszej podróży. Miły węgierski bratanek, pokazuje nam drogę do campingu Papsziget, który mieści się na wyspie na Dunaju. Płacimy dość dużą sumę w euro, stawiamy nasz domek na kółkach w wyznaczonym miejscu, i po porannej kawie idziemy kąpać się w basenie. Na tym chwilowo zakończę moją opowieść i obiecuję zamieścić parę fotek z tego przepięknego miasteczka.CDN
Jan Olejnik - 2011-01-30, 15:41

Szentendre-Węgry


Szentendre-Węgry




Szentendre-Węgry Skansen.



gino - 2011-01-30, 16:12

he..a na pierwszej fotce SZENTENDRE w tle widac TRANSITA ARCA jak naszego Dareczka :szeroki_usmiech
Jan Olejnik - 2011-02-01, 11:56

Po powrocie z basenów i szybkim obiedzie, kierując się w lewo, idziemy zwiedzać Szentendre. Miasteczko założyli Serbowie kilka wieków wcześniej, wygnani ze swoich ziem przez Turków. Obecnie rozgościli się w nim malarze i artyści. Na rynku stoi Krzyż Morowy, postawiony przez mieszkańców jako wotum dziękczynne ocalałych z zarazy. Nad Dunajem jest wał z worków napełnionych piaskiem, pozostałość po wiosennej powodzi. K ilka kamieniczek położonych niżej zostało zalanych i trwają w nich prace remontowe. Wracamy na camping i jemy kolację przy świecach, które żona ustawiła na stole pod markizą. Zmęczeni, ale pełni wrażeń minionego dnia, kładziemy się spać. Rano jedziemy zwiedzać skansen w którym Węgrzy zgromadzili zabytki architektury mieszkalnej i przemysłowej. Na obszernym parkingu stoją dwa samochody campingowe, więc stajemy obok nich .Zwiedzanie zajmuje nam cztery godziny, można szybciej pociągiem, ale niewiele się wtedy zobaczy. My zwiedzamy każdą chatę, gdyż nie ma dwóch jednakowych. Po powrocie do bramy zorientowaliśmy się patrząc na plan, że minęliśmy jedną wioskę, ale wracamy do samochodu nie mając sił na dalsze zwiedzanie. Jedziemy dalej, w kierunku Balatonu. Droga prowadzi wzdłuż północnego brzegu największego jeziora w Europie. W miejscowości Balatonfured jemy obiad i idziemy do jednej z winnic, aby pokosztować wspaniałego węgierskiego wina, prosto z piwniczki. Gospodarz przynosi nam co jakiś czas dzbanek czerwonego trunku. Było już po zmierzchu, kiedy zaopatrzeni w dwie beczułki na dalszą drogę, jedziemy w kierunku granicy z Chorwacją. Całodzienne zwiedzanie, oraz wino zmęczyło większość załogi więc idziemy spać. Jedynie Jakub siada za kierownicą i jedzie dalej. Przesypiam drogę przez Chorwację, i na granicy zmieniam kierowcę. Jest środek nocy, kiedy wjeżdżamy na teren nieznanego mi kraju, jakim jest Bośnia i Hercegowina. Mrok nocy rzadko rozświecają światła jadących samochodów, W miejscowości Jajce zatrzymuję się na przydrożnym parkingu i próbuję obudzić kogoś, aby razem dojść do wodospadu, który szumi gdzieś na dole. Stromą ścieżką schodzę coraz niżej, by wreszcie zobaczyć wspaniałe strugi wody, bielące się wśród zielonej roślinności. Wracam do samochodu, aby jechać dalej. Dosyć dobra droga wiedzie nas wzdłuż rzeki Neretwy. W południe parkujemy na placu obok kościoła katolickiego w Mostarze. Można do niego trafić po charakterystycznej wieży, podobnej do minaretu. Wystarczy przejść przez główną jezdnię, aby znaleźć się na starówce, pełnej kramów i sklepików. Nasze panie są w swoim żywiole, nawet okropny upał nie powstrzymuje je przed buszowaniem w niezliczonych ilościach upominków, takich których nie spotka się w Polsce. Oglądamy jeszcze popisowe skoki młodzieńców, ze słynnego mostu do rzeki i kończymy zwiedzanie tego wspaniałego miasta, bardzo zniszczonego podczas wojny w latach dziewięćdziesiątych. W tej chwili pozostało niewiele budynków, które nie zostały odbudowane. W planie naszej wyprawy jest miejscowość Błagaj, gdzie znajdują się źródła rzeki Buny, dopływu Neretwy. Droga prowadzi w kierunku południowym, by kawałek za miastem skręcić z głównej drogi na Metkocić, w lewo. Wystarczy uważnie obserwować drogowskazy, by bez problemu trafić do tego przepięknego miejsca. Z potężnej skały wypływa turkusowa rzeka, by po kilkudziesięciu metrach przelewać się przez progi skalne tworząc wodospady. Obok jaskini z której wypływa woda, wkomponowany w skałę jest biały budynek, coś w rodzaju monastyru. Na kilku wysepkach jest restauracja, serwująca dania regionalne. Jedziemy na camping, nie ten widziany z drogi, lecz trochę dalej w prawo jadąc od Mostaru. Powodem tego jest bliskość rzeki, dającej trochę ochłody. Cdn. (Niestety program zbija tekst przy zamieszczaniu na forum, i nie potrafie tego poprawić).
Jan Olejnik - 2011-02-01, 14:58
Temat postu: Kamperem sześć osób,przez sześć krajów do Albani.
W drodze do Mostaru.
WINNICZKI - 2011-02-01, 18:34

Ty opisujesz,a mnie wracają wspomnienia z wyjazdu w 2009r. Jechaliśmy przez BiH dokładnie tą samą trasą.Z tym ,że my w dzień,a na nocleg zatrzymaliśmy się w Jajce ,i rano zwiedziliśmy to piękne miasteczko.Potem również zwiedzaliśmy Blagaj i podziwialiśmy,żródło rzeki oraz pustelnię obok.Stawiam piwko "za wspomnienia" :spoko
Jan Olejnik - 2011-02-01, 20:56

W drodze do Mostaru.

Mostar

Mostar-parking

Most w Mostarze.

Skoczek


Raj dla kobiet.


Błagaj

Wiśniowy sad nad rzeką Buną (Camping)

Rzeka Buna

Wieczór na rzeką Buną przy węgierskim winie.

Jan Olejnik - 2011-02-06, 17:49

Camping nad rzeką Buną, na pierwszy rzut oka wyglądał dość skromnie, jednak z biegiem czasu poznaliśmy jego ukryte walory. Miły młody gospodarz, czyste toalety, oraz cień drzew owocowego sadu, sprawiły że poczuliśmy się jak u siebie. Popołudniowa kąpiel w rzece była bardzo nietypowa. Upał w połączeniu z zimną wodą, wypływającą nieopodal ze skalnej jaskini, wywoływał u nas gęsią skórkę. Wieczór spędzamy przy węgierskim winku, zasiadając na ławkach ustawionych nad turkusową wodą. Mgła ścieląca się po rzece, oraz pływające łódki robią wspaniały nastrój. Rano płacąc 20 euro za pobyt ruszamy dalej na południe. Temperatura doskwiera nam coraz bardziej, toteż przejeżdżając obok ruin Poćitelj, będących po lewej stronie drogi, nikt nie chce ich zwiedzać. Po kilkunastu kilometrach, w miasteczku Ćaljina, skręcamy w prawo. Jedziemy do wodospadu Kravica, który jest następnym celem naszej podróży. Po dotarciu na miejsce parkujemy samochód na obszernym parkingu, gdzie za 5 euro można stać do rana. Schodzimy drogą wijącą się po zboczu góry, widząc w dole ryczący wodospad. Na miejscu naszym oczom ukazuje się wspaniały widok, który trudno opisać słowami. Masy wody spadają z wysoka, tworząc w promieniu 180 stopni, mniejsze i większe kaskady. Wilgotny podmuch powietrza, oraz kąpiel w zielono-niebieskim jeziorze daje ochłodę. Na lewym brzegu, w cieniu drzew mieści się bar, gdzie popijamy chłodne piwko. Jest jak w Raju. Wracając na parking mijamy polską wycieczkę, która dotarła tutaj z pobliskiego Medugorje. Za kierownicą siada Jakub, jedzie powoli a wszyscy zajęci są swoimi sprawami. Gdy wychodzi z zakrętu, hamuje nagle wywołując niezadowolenie wśród załogi. Jego okrzyk „motocyklista się wyłożył, idźcie mu pomóc”stawia nas na równe nogi. Ostrożnie, aby nie uszkodzić plastików, stawiamy 300 kilogramowego rumaka na koła. Okazało się, że nasz rodak, chcąc zawrócić na wąskiej drodze stracił równowagę, i puścił motocykl. Nasze panie chcą jak najszybciej dotrzeć nad morze, aby zażyć kąpieli. Wybieramy Neum, które jest jedynym miasteczkiem nad Adriatykiem, w Bośni i Hercegowinie. Kierujemy się drogowskazami, i bez problemu trafiamy na camping. Mieści się on na wzgórzu, w gaju oliwnym. Pani w średnim wieku pokazuje nam miejsce postoju, kasuje 20 euro i z uśmiechem powtarza „nie ma problema”. Gdy żona kręci nosem na brak drzwi w toalecie, mówi „ach Polako”. Droga nad morze prowadzi nas przez miasteczko wąskimi uliczkami. Po kąpieli w ciepłej wodzie wracamy do siebie. Obok campingu znajduje się winiarnia, gdzie można popróbować oraz uzupełnić zapasy wina. Cdn.
Jakub i Marta

Wodospad Kravica

\
Wodny masaż

Jan Olejnik - 2011-02-09, 20:17

Rano drogą wiodącą nad Adriatykiem, mijamy Dubrownik i zbliżamy się do granicy z Czarnogórą . Jakub próbuje pozdrawiać campery jadące z przeciwka podnosząc dłoń, ale nikt mu nie odpowiada. Po jakimś czasie orientujemy się, że jest to zbyt niebezpieczne na krętej, górskiej drodze. W jednym miejscu w dole widać zardzewiałe wraki samochodów, kierowca ściska więc odruchowo mocniej kierownicę i skupia się na jeździe. Korek przed granicą uformował się w dwa rzędy, między którymi kręcą się mundurowi sprzedając opłaty drogowe. Jeden z nich chce od nas 30 euro, więc tłumaczę mu pokazując dowód rejestracyjny, że dopuszczalna masa naszego pojazdu wynosi 3200 kg i powinienem zapłacić 10 euro. Inspektor spojrzał na mnie jakoś dziwnie i poszedł do swojej budki, a mnie ze strachu miękną nogi. Pewnie przyjdzie z kimś ważnym i zacznie się jazda. Jednak strach ma wielkie oczy, pan wraca sam, wkłada rękę do szoferki i nakleja na szybę naklejkę za dziesięć euro. Kiedy znacząco kładzie palec na swoich ustach, uśmiechamy się miło do siebie, a ja głośno mówię „już lubię Czarnogórę”. Chyba tego nie zrozumiał, a szkoda. Za Herceg Novi wjeżdżamy na przydrożny camping. Nie polecam tego miejsca nikomu. Ciasnota, betonowe nabrzeże, w połączeniu z nieprzyjemnym właścicielem, oraz ceną 40 euro, powodują, że rano pojedziemy dalej. Po obiedzie niebo zaciągnęło się się czarnymi chmurami, z których po chwili spadł tropikalny deszcz, trwający około 30 minut. Chowamy się przed nim do campera. W pewnym momencie słychać suchy trzask, a nami buja jakaś potężna siła. Okazało się, że źle rozstawiona markiza połamała się pod naporem wody. Teraz będziemy wiedzieć, że nawet jak jest upał trzeba zrobić spadek, by woda mogła spłynąć, nie niszcząc markizy. Zatokę Kotorską objeżdżamy dookoła, aby podziwiać jej piękno. Około południa zatrzymujemy się na parkingu, w cieniu sosen piniowych. Na dole jest kamienista dzika plaża, którą zajmujemy na całe przedpołudnie. Naszym następnym celem jest miasteczko Ulcinii, a dokładniej Wielka Plaża. W centrum podjeżdża na skuterze pan, i zaprasza nas na swój camping. Jedziemy za nim i za nieczynnym campingiem Toni, skręcamy w prawo i dojeżdżamy na miejsce. Nauczeni poprzednim doświadczeniem oglądamy toalety , ustalamy cenę na 20 euro i decydujemy się zostać na dłużej. Ustawiając campera od ogrodzenia czuję jak jego przód wpada w miękki piasek. Instynktownie, z dużą siłą naciskam na pedał hamulca, lecz to powoduje pęknięcie przewodu hamulcowego. Ogarnia mnie bezsilna wściekłość, że nie sprawdziłem terenu przed próbą wjechania. Wydostanie się z tej opresji zajęło nam ponad godzinę. Panie szukają kamieni,desek i innych rzeczy, które my podkładamy pod podniesione lewarkiem koła. Gdy wreszcie ustawiamy się w innym miejscu, humory nam wracają. Rano zajmiemy się naprawą hamulca, bez których dalsza podróż stanie pod znakiem zapytania. Pogoda nam dopisuję, szeroka plaża z czarnym wulkanicznym piaskiem jest bardzo blisko,więc skwapliwie korzystamy z jaj uroków. Szum fal wpływa kojąco na nasze samopoczucie. Rano Jakub i Marta jadą na rowerach do miasteczka w poszukiwaniu warsztatu. Wracają po godzinie i camperem wleczemy się wkurzając innych kierowców w stronę miasteczka. Cdn.
Zatoka Kotorska.

Ruchome piaski. :)

Wielka Plaża nocą.


Agostini - 2011-02-09, 22:58

Bardzo ciekawie opisujesz Waszą podróż.
W lipcu częściowo pokonywałem tą trasę, więc miło sobie przypomnieć.
A okoliczności, w których uszkodziliście przewód hamulcowy uznałbym za szczęśliwe.
Dreszcz po plecach mi przechodzi na myśl o skutkach takiej awarii podczas hamowania na górskiej drodze.
Kamper to duży, ciężki samochód i wozi przeważnie ludzi (często tych najbliższych), dlatego hamulce, układ kierowniczy, zawieszenie i ogumienie muszą być przez nas traktowane ze szczególną troską.
Mam nadzieję, że dalsza Wasza podróż odbywała się bez podobnych przygód, a po powrocie radziłbym, być może wymienić wszystkie przewody hamulcowe.
Czekamy na ciąg dalszy.

Jan Olejnik - 2011-02-12, 23:52

Warsztat gdzie mieli naprawić nam samochód był niedaleko Ulcinj. Pan w biurze kazał czekać, aż szef zajmie się nami. Siadamy w cieniu drzew i cierpliwie czekamy około godziny. Wreszcie nasza kolej, przychodzi pan w drelichu i pyta, w czym może nam pomóc. Szybko pokazuję mu pękniętą tylną rurkę hamulcową, a on mówi, że camper nie zmieści się na podnośnik. Sugeruję, że można to naprawić kładąc się na ziemi, ale on nie chce się tego podjąć, więc sam wyciągam nieszczęsny przewód. Przy pomocy palnika acetylenowego, lutują go w miejscach gdzie się przetarł o plastikowe uchwyty mocujące. Po dokładnym sprawdzeniu szczelności wracamy szczęśliwi na camping. Kilka dni spędzamy kąpiąc się w morzu, opalając, oraz spacerując po Wielkiej Plaży. Co jakiś czas widać stojące w lesie samochody campingowe. Muzułmanki kąpią się ubrane od stóp do głów, w jakieś zwiewne tuniki, a na plaży stoją leżaki z baldachimami. Jest to dla nas dość egzotyczne. Pan Bushati, właściciel campingu daje nam wizytówkę i zaprasza za rok. ( telefon: 382 30 455 223, lub kom.382 69 419 544) Żegnamy się z nim i ruszamy w kierunku półwyspu Valdanos, gdzie chcemy obejrzeć gaj oliwny mający ponad 2000 lat. Robimy kilka zdjęć tym starym poskręcanym drzewom i udajemy się w kierunku Albanii. Droga jest dobra, czasami widać rozjechane żółwie. Jeden z nich gramoli się przechodząc na drugą stronę jezdni, więc czekamy rozmawiając o możliwości zabrania go ze sobą. Nie chcemy ingerować w jego życie, więc jedziemy dalej. Szybko przekraczamy granicę jadąc do miasta Shkoder, gdzie chcemy zwiedzić zamek Rozafa. Przed nami stary, zardzewiały most, po którym jadzie wielka betoniarka samochodowa. Słychać skrzypienie, a konstrukcja ugina się, pod ciężkim pojazdem. Wreszcie mamy zielone światło, i możemy jechać dalej. Po drugiej stronie rzeki skręcamy w prawo przed ruinami, i po kilkuset metrach w lewo parkując na terenie jakiegoś zakładu. Uprzejmi pracownicy pozwalają nam pozostawić samochód i pokazują jak dojść na szczyt. Legenda mówi, że trzej bracia budowali twierdzę, i co w dzień zbudowali, to nocą się rozwalało. Raz ukazał się im brodaty starzec, który powiedział, aby zamurowali jedną z żon, która w południe przyniesie jedzenie, a wtedy ich przedsięwzięcie się powiedzie. Dwaj starsi bracia ostrzegli swoje żony, natomiast najmłodszy nic nie powiedział swojej. Rozafa zostawiła swojego małego synka teściowej, i przyszła na budowę. Gdy bracia żywcem zamurowywali kobietę prosiła, aby odsłonić jej jedno oko, rękę, pierś i kolano. Okiem będzie doglądać swojego synka, ręką przytuli, piersią wykarmi, a na kolanie ukołysze, kiedy ten będzie płakał. Zwiedzamy muzeum, które mieści się na samej górze. Są tam eksponaty odkryte podczas prac wykopaliskowych. Nas zainteresowała srebrna polska moneta z czasów Sobieskiego. Po drodze na dół wchodzimy do lochów, po kilkunastu metrach wychodzimy na półkę skalną, z której można podziwiać Jezioro Shkoderskie, oraz całą okolicę. Docieramy do samochodu i próbujemy zapłacić za parking, ale ponowie z uśmiechem mówią, że nic nie jesteśmy im winni. Dziękujemy i jedziemy w kierunku Tirany. Droga jest nowa, i co jakiś czas mijamy pojedyncze samochody. Zadziwia nas duża ilość prowizorycznych myjni samochodowych, oraz straganów z arbuzami i melonami. Na jednym z nich za parę euro kupujemy spory ich zapas. W mijanych miejscowościach bielą się smukłe minarety, z których komuniści śmiali się, że są to rakiety ziemia-powietrze. Zbliża się wieczór, więc naszym celem jest albańskie morze w miejscowości Lezhe. Cdn.
Droga do miasta Shkoder

Miasto Shkoder

Zamek Rozafa

Lochy

Widok z zamku

Jan Olejnik - 2011-02-13, 09:35
Temat postu: Kamperem sześć osób,przez sześć krajów do Albani.
Ulcinj-Wielka Plaża Valdanos Ja i Rozafa.
Jan Olejnik - 2011-02-13, 09:50

Dziękuję wszystkim za wsparcie, szczególnie Andreasowi, myślę że przejeżdżając przez Wieluń wpadnie do mnie. A pisał będę, godząc obowiązki zawodowe z moim hobby. Pozdrawiam wszystkich.
Jan Olejnik - 2011-02-17, 08:24
Temat postu: Kamperem sześć osób,przez sześć krajów do Albani.
W miasteczku Lezhe skręcamy na pierwszych światłach w prawo, po kilku minutach widzimy w oddali po lewej stronie drogi plażę. Docieramy do niej i pytamy kilku młodzieńców o camping, a oni pokazując ręką , mówią z uśmiechem, że można się zatrzymać wszędzie i to za darmo. Omijamy hotele w budowie i dziurawą drogą jedziemy szukając spokojniejszego miejsca. Prawie na samym końcu w cieniu drzew, sprawdzając wcześniej twardość gruntu, ustawiamy się tuż przy samej plaży. Odpoczywamy po przeżyciach minionego dnia, kiedy to przechodzący mężczyzna mówi do nas” dzień dobry”. Z krótkiej rozmowy dowiadujemy się, że pan jest z Krakowa i jadzie w interesach do Grecji. Zatrzymał się na nocleg w budynku naprzeciwko. Miło jest spotkać rodaka na obczyźnie. Rano Marta przywozi rowerem zakupy, więc na śniadanie mamy chrupiące pieczywo. Co jakiś czas podjeżdża stary mercedes, z którego wysiada rodzina Albańczyków z koszykiem jedzenia i kocem. Wszyscy cieszą się z pięknego, słonecznego dnia. Po obiedzie zabrakło nam wody w zbiorniku, więc idziemy z Jakubem do pobliskiej restauracji. Młody właściciel mówi, że może nam dać tylko 20 litrów, bo sam musi wozić wodę samochodem, gdyż nie ma tutaj wodociągu. Dziękujemy mu za pomoc i wracamy, planując po powrocie do Polki dołożyć dodatkowy zbiornik w naszym camperze. Wieczorem nasze Panie organizują kolację przy świecach i kieliszku albańskiego wina. Pełnia Księżyca, oraz rozgwieżdżone niebo oświetlają pobliskie morze. Nagle Karol proponuje nocną kąpiel, więc za chwile wszyscy oprócz żony brodzimy w ciepłych falach. Dyskretnie pilnuję, by młodzież nie wchodziła zbyt daleko. Wycieramy się w czekające na nas ręczniki i idziemy spać. Wszystko co dobre szybko się kończy, nasz urlop też, żegnamy więc to wspaniałe miejsce i jedziemy w kierunku północnego brzegu jeziora Shkoder, przez miasto o tej samej nazwie. Brak drogowskazów, oraz niedziałająca w Albanii nawigacja, była powodem naszych problemów ze znalezieniem drogi wyjazdowej. Po godzinie poddajemy się, stajemy obok sklepu, a Beata i szukać pomocy. Miły pan pilotuje nas swoim BMW przez centrum, i pokazuje drogę wylotową, gdzie dziękujemy za pomoc i się rozstajemy. W pobliżu granicy widać bunkry mające strzec przed najazdem wroga. Każda rodzina musiała zbudować jeden, więc było ich sporo. Nigdy nie były wykorzystane militarnie, a obecnie są pospiesznie rozbierane. Z żalem opuszczamy ten wspaniały kraj i miłych, uczynnych ludzi. Na pewno wrócimy tu jeszcze, ale czy będzie to ta sama Albania? Przed nami rozpościera się widok wielkiego jeziora, z którego wynurzają się szczyty gór. Po szybkiej odprawie granicznej jesteśmy w Czarnogórze. Cdn.
Jan Olejnik - 2011-02-17, 08:39

ALBANIA
Jan Olejnik - 2011-02-17, 08:55
Temat postu: Kamperem sześć osób,przez sześć krajów do Albani.
Albania
Jan Olejnik - 2011-02-17, 09:28


Jan Olejnik - 2011-02-17, 09:35

Jezioro Shkoder


Ostatni promień słońca

Jan Olejnik - 2011-02-18, 16:13
Temat postu: Kamperem sześć osób,przez sześć krajów do Albani.
Następnym etapem w naszej podróży jest Sarajewo, a dokładnie camping Oaza. Bez problemu przejeżdżamy Podgoricę, która jest stolicą Czarnogóry, i dalej droga pnie się coraz wyżej w kierunku miasta Niksić. Gdy je mijamy pojawiają się tunele wykute w surowej skale, oraz serpentyny biegnące na półce skalnej wzdłuż rzeki Pivy. Przydrożne reklamy zachęcają do raftingu, organizowanego przez wyspecjalizowane firmy, ale my jedziemy dalej. Stajemy na parkingu w odludnym miejscu i nagle zjawia się pies, coś w rodzaju foksteriera, i przyjaźnie macha ogonem. Żona z lodówki wyciąga konserwę dla psów, i daje naszemu gościowi. Na nasze zdziwione miny odpowiada, że podczas pakowania zabrała przez pomyłkę puszkę przeznaczoną dla naszej jamniczki Bonity. Po chwili zabawy z sympatycznym czworonogiem jedziemy dalej. Widoki są coraz ładniejsze, ale nie ma gdzie się zatrzymać, więc robimy zdjęcia z samochodu, dlatego ich jakość jest nie najlepsza. Za granicą z Bośnią i Hercegowiną droga staje się coraz gorsza, miejscami asfalt jest zastąpiony tłuczniem, gdyż spadł w przepaść podczas ulewnych deszczy. Wąska i kręta biegnie coraz wyżej nad korytem rzeki. Najgorzej, gdy trzeba mijać się z autobusem, staje on wtedy w zatoczce, a my wolno przeciskamy się ocierając prawie bokiem o skały. Dobrze, że jedziemy camperem, a nie z przyczepą. Do Sarajewa dojeżdżamy po południu. Stojąc w korku widzimy żebraków, jeden z nich ma odsłoniętą koszulę, zza której na piersi widać ogromną bliznę, a prawa ręka jest dziwnie poskręcana, chyba pozostałość po minionej wojnie. Dajemy mu parę euro i z małymi problemami dojeżdżamy do campingu mieszczącego się 15 minut jazdy samochodem od centrum miasta. Płacimy 50 euro i po kolacji idziemy spać, by rano mieć siły na zwiedzanie Sarajewa, a dokładniej bazaru. Można tam znaleźć wiele orientalnych wyrobów z miedzi, tkanin i różnego rodzaju pamiątki. Zwiedzanie trwa kilka godzin, obok jest tablica upamiętniająca śmierć ponad stu ludzi, którzy zginęli w 1994 i 1995 roku od pocisków wystrzelonych prawdopodobnie przez Serbów. W jednym sklepie ze starociami, Karol przymierza oryginalny mundur z czasów konfliktu bałkańskiego, ale nie kupuje go z powodu zapachu, oraz śladów krwi jakie na nim widnieją. Jeszcze ostatni rzut oka na deszczowe wzgórza otaczające Sarajewo i jedziemy dalej w kierunku Węgier. Cdn.
Jan Olejnik - 2011-02-18, 16:58

Droga do Sarajewa
Jan Olejnik - 2011-02-18, 17:04


Jan Olejnik - 2011-02-18, 17:06


Jan Olejnik - 2011-02-18, 17:10

Studnia na bazarze w Sarajewie
Jan Olejnik - 2011-02-18, 17:14

Beata i Karol
Jan Olejnik - 2011-02-18, 17:18

Bazar w Sarajewie
Jan Olejnik - 2011-02-21, 07:45
Temat postu: Kamperem sześć osób,przez sześć krajów do Albani.
Podgorica-Czarnogóra
Jan Olejnik - 2011-02-22, 16:40
Temat postu: Kamperem sześć osób,przez sześć krajów do Albani.
Tropikalny deszcz umila nam dalszą drogę, wleczemy się więc przez małe miasteczka i wioski, rzadko rozsiane wśród niewysokich gór. Niekiedy widać na poboczu grile, gdzie pieką się jakieś zwierzaki razem z głową, chyba lokalna specjalność. W bardziej odludnych miejscach, można dostrzec tabliczki zakazujące wstępu do lasu, z powodu min. Nie respektują tego grzybiarze, gdyż stoją z koszykami pełnymi kurek. Kupujemy ich dwa kilogramy z zamiarem zrobienia jajecznicy na kurkach. Mijamy Tuzlę, Osijek i po przekroczeniu granic jesteśmy na Węgrzech. Nizinny krajobraz usiany jest polami słoneczników i kukurydzy, między którymi zatrzymujemy się na żużlowej dróżce, by zjeść kolację. Jajecznica na kurkach smakuje w takiej scenerii wyśmienicie. Beata i Karol mają nas zawieźć do Zalakaros, gdzie jest camping z basenami termalnymi. Zbliża się wieczór, więc reszta załogi kładzie się spać. Przez sen, co jakiś czas słyszę ożywioną dyskusję na temat drogi „ tutaj już byliśmy dwa razy”, i za chwilę „musimy nawrócić, tam stoją jelenie”. Wreszcie młodzi wyłączyli nawigację i jechali według mapy. Obudziły mnie poranne promienie słońca, za chwilę słychać delikatne pukanie do drzwi, uchylam więc okno i widzę właścicielkę, która zaprasza nas do wjeazdu na camping. Do wyboru są trzy wielkości placu, wybieram więc średni za 55 Euro i parkuję samochód. Młodzież jeszcze śpi, kiedy rozstawiam stolik i krzesła w cieniu drzew. Szybkie śniadanie i idziemy wygrzać się w wodach termalnych. Po południu zwiedzamy miasteczko i kupujemy w winnicy, która jest blisko campingu idąc w lewo, trochę wina na zimowe wieczory. Na przeciwko nas stoi przyczepą starsze małżeństwo z Niemiec. Codziennie rano pozdrawiamy się, a ja obserwuję jak sympatyczny staruszek przewozi swoją sparaliżowaną żonę na baseny. Czasem pakują się do samochodu i jadą zwiedzać okolicę. Widać, że są bardzo szczęśliwi. Cdn.
Jan Olejnik - 2011-02-23, 10:09
Temat postu: Kamperem sześć osób,przez sześć krajów do Albani.
Dziękuję Skorpionowi i innym kolegom za piwka, mobilizują one do pisania. Niestety nasza podróż powoli dobiega końca. Pozdrawiam.
Jan Olejnik - 2011-02-23, 10:16

Camping Zalakaros
Lolek i Beti

Jan Olejnik - 2011-02-26, 12:57
Temat postu: Kamperem sześć osób,przez sześć krajów do Albani.
Wstaję rano pierwszy, i nie budząc załogi, jadę rowerem do pobliskiego miasteczka po świeże pieczywo. W sklepie mam małe trudności językowe, panie mówią tylko po węgiersku. Z pomocą przychodzi mi miła, ładna dziewczyna, lat około siedemnastu, która biegle mówi w tym dziwnym języku. Podczas krótkiej pogawędki dowiedziałem się, że jej mama jest Polką, a ojciec Węgrem. Mają mały pensjonat w Zalakaros i wynajmują pokoje letnikom, przeważnie z Polski. Właśnie odbiera telefon od klienta i nasza rozmowa się urywa. Droga powrotna prowadzi ścieżką rowerową, jakich nad Balatonem jest mnóstwo. Po śniadaniu robimy z chłopakami obsługę campera, a dziewczyny sprzątają w środku. Ruszamy przed południem, północnym brzegiem jeziora w kierunku miasteczka Gyor. Po kilkudziesięciu kilometrach stajemy na przydrożnym parkingu by kupić arbuzy. Obok jest wystawa węgierskiego sprzętu wojskowego, gdzie można przejechać się czołgiem. Korzysta z tego jakaś niemiecka rodzina, jadąc w tumanach kurzu w siną dal, a my ruszamy w dalszą drogę do Polski. Bez większych przygód, nie licząc urwanego tłumika, gdzieś za Częstochową, wracamy późnym wieczorem do domu. Była to nasza pierwsza wyprawa camperowa. Przejechaliśmy 4500 km, spalając 10.5 l/100km ON. Z powodu dużego zapotrzebowania na wodę musieliśmy stawać na campingach, choć kilka razy mieszkaliśmy „na dziko”. W Czarnogórze i Albanii widziałem wiele dogodnych miejsc, stali tam przeważnie Francuzi. Nieopatrznie opowiedziałem kiedyś młodym, kawał o tym, jak przy bezludnej, tropikalnej wyspie, gdzie żyli trzej rozbitkowie w wieku 20, 40 i 50 lat rozbił się jacht podczas wyborów „ Mis Świata”. Kilka piękności uratowało się, wisząc na samotnej skale. Dwudziestolatek chce płynąć wpław, na co czterdziestolatek odpowiada, że trzeba zbudować tratwę, bo tam są rekiny. Po chwili pięćdziesięciolatek, ze stoickim spokojem mówi, „ale po co tam płynąć, stąd tak dobrze widać”. Odtąd kiedy proponowałem zwiedzanie jakichś zabytków, a słońce zbyt mocno przygrzewało, dziewczyny mówiły, „ależ po co, stąd tak dobrze widać”, rozbrzmiewała wtedy salwa śmiechu i jechaliśmy dalej. Żona polubiła ten rodzaj spędzania wakacji, i coraz częściej pyta się gdzie pojedziemy w tym roku, więc zabieram się do planowania podróży. Będzie to zachodnia Ukraina z zamkami, oraz Krym. Coś mnie tam ciągnie od jakiegoś czasu. Na tym skończę tą moją przydługą relację. Pozdrawiam wszystkich.
krzysioz - 2011-02-26, 13:04

No coz - nie moge powiedziec ze cala przyjemnosc po naszej stronie , ale opowiesc doatrczyla nam jej wiele.
dziekujemy i juz czekamy na nastepna. :brawo:

Wito - 2011-02-26, 13:47

Witaj. Bardzo podobała mi się Twoja relacja. Dobre zdjęcia ukazujące klimat wycieczki. W opisanie jej włożyłeś dużo pracy. Dziękuję Ci za to. Mam nadzieję, że w tym roku odbędziesz równie ciekawą wyprawę, która zaowocuje także wspaniałym opisem. Pozdrawiam serdecznie. Witold.
Elwood - 2011-02-26, 14:50

Janku - przepięknie to opisałeś. Bardzo Ci za tą relację dziękuję. Wiesz my też dojrzewamy do zwiedzenia kamperem Ukrainy i Krymu. Piękne i jeszcze niezadeptane przez turystów tereny, a ponadto kawał historii Polski. Może więc gdzieś po drodze się spotkamy. :spoko :spoko :spoko
Bim - 2011-02-26, 15:15

Elwood napisał/a:
Janku - przepięknie to opisałeś. Bardzo Ci za tą relację dziękuję


Ja również przyłączam się do tych podziękowań
Ciągnie mnie Albania
Elwood napisał/a:
Wiesz my też dojrzewamy do zwiedzenia kamperem Ukrainy i Krymu. Piękne i jeszcze niezadeptane przez turystów tereny,

Elku
Czas najwyższy

Zdeptane już choć kamperek na krymskich drogach to dalej nowość ,ale bije na głowę turystów którzy są mniej mobilni i nie mogą poznać płw krymskiego z drugiej strony tej mniej uczęszczanej .
Komercja również zbiża się tam dużymi krokami pora się pośpieszyć

Elwood - 2011-02-26, 15:43

Wiem Jacku - byliśmy na Krymie ze dwadzieścia lat temu - oczywiście stacjonarnie. Trochę pozwiedzaliśmy - tyle ile wtedy można było. Wiemy, że to jeden z piękniejszych rejonów Europy, przyjaźni ludzie.
Doskonale pamiętam podróż maluchem z kuzynem w 1979 roku do Hiszpanii. To była niesamowita podróż. Wtedy po drodze spotkaliśmy jednego Polaka, w Granadzie w Alhambrze płukaliśmy nogi w fontannie z lwami na jednym z pałacowych dziedzińców - dzisiaj nie można do tej fontanny podejść bo ochraniają ją przed tłumem turystów barierki. To była zupełnie inna Hiszpania od tej, którą zobaczyliśmy w roku 1996 przemierzając z żoną i dziećmi tą samą trasę. Piszę o tym bo wiem, że są takie kraje w naszym zasięgu, które są jeszcze w miarę dziewicze i mają swój odrębny od reszty charakter. Turcja, Albania, Ukraina i to są te miejsca, które najbardziej nas z Gosią pociągają. :spoko :spoko :spoko

andreas p - 2011-02-26, 17:56

Janku bardzo dziekuje za relacje. Mam nadzieje ze z nastepnej wyprawy beda tez wspaniale zdjecia i opisy. :kwiatki:
pawel666 - 2012-02-17, 10:34

witam jestem pierwszy raz na forum.bardzo ciekawa relacja .pozdrawiam całą ekipę :spoko
Jan Olejnik - 2012-02-17, 13:37

Pawel666 dziękuję za pozdrowienia i zapraszam do działu Rosja i kraje poradzieckie, gdzie
opisuję naszą podróż na Krym w 2011 roku.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group