Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Afryka - Maroko, Mauretania i Mali czyli rajd Budapeszt Bamako 2016

Diesel - 2016-02-23, 22:44
Temat postu: Maroko, Mauretania i Mali czyli rajd Budapeszt Bamako 2016
Cześć

Rzadko się odzywam, ale pilnie czytuję. Jako że właśnie wróciłem z długiej wyprawy moim Żukiem - pora się podzielić widoczkami i informacjami.

W skrócie o samym rajdzie - to rajd z nutką charytatywną którą my traktowaliśmy bardzo poważnie, wioząc w sumie pół tony materiałów papierniczych dla mauretańskich i malijskich dzieciaków (w sumie czyli Żuk, Polonez i Peugeot 505 - polskie załogi). Rajd jest niskobudżetową wersją dawnego rajdu Paryż-Dakar i odbywa się częściowo po jego trasie.

Wystartowaliśmy naszą zmodyfikowaną nieco i przygotowaną do dalekich wypraw maszyną - Żukiem z 1998 roku. W sumie 4 osoby - ja, moja żona Sylwia i dwóch kolegów - Krzysztof i Tomasz. Pierwszy etap miał 3600 kilometrów od Budapesztu do Mideltu w Maroko. Na jego pokonanie mieliśmy 3 dni i zmieściliśmy się w czasie - po prostu jechaliśmy nonstop osiągając średnią prędkość 65 km/h (z postojami na tankowanie, jedzenie itp.)

A zatem na początek trochę fotek ze startu i etapu europejskiego. Reszta w kolejnych postach;-)

Donat - 2016-02-23, 22:54

Zasiadam w pierwszym rzędzie :-)
WODNIK - 2016-02-23, 22:56

Ja obok Ciebie i jedziemy........... :spoko
oko21 - 2016-02-23, 22:59

Śledziłem na FB, ale przyłączam się do poprzedników i czekam na ciąg dalszy.
szoł - 2016-02-23, 23:00

To i ja sie wcisne :mrgreen:
ZEUS - 2016-02-24, 00:06

jest nas więcej... :)
Rodzinka Cztery Plus - 2016-02-24, 09:07

To i tu jesteś? Ło matko, Cytryniarze są wszędzie.
Wojciechu - 2016-02-24, 09:44

Ścieśnijcie się. Ja też chcę w pierwszym rzędzie. :spoko
yahoda - 2016-02-24, 10:01

No dooobra, to ja siądę w drugim rzędzie.
Diesel - 2016-02-24, 10:59

No to widzę że jak jest widownia to można się produkować;-)

Etap europejski był dla nas bardzo trudny, bo jak pisałem - jazda nonstop. Andoria w Żuku to nie jest cichy motorek, ale auto jest przystosowane do dalekich wypraw w ciepły klimat i nieco wyciszone. Do 90-95 km/h daje się żyć. Jeśli ktoś ciekaw zmian w Żuku w stosunku do oryginału to pytać.

W Hiszpanii zaczęła nam cieknąć chłodnica, z tym że na początku nie wiedzieliśmy gdzie konkretnie znika płyn i podejrzenia były różne. Ubywały jakieś dwa litry na 200 km i dzięki konstrukcji Żuka od razu było wiadomo ze ubywa bo wyłączało się ogrzewanie (a nawet w styczniu w Hiszpanii się przydaje) - bowiem zawór nagrzewnic jest w najwyższym punkcie układu chłodzenia;-) Jak naprawiliśmy - później;-)

Dotarliśmy do Almerii skąd raz na dobę pływa prom do Melilli - hiszpańskiej enklawy na terytorium Afryki i Maroko. Prom kosztuje na miejscu sporo taniej niż przez net i jeśli nie jest to okres wybitnie podróżniczy - nie warto rezerwować wcześniej biletów, tylko spokojnie kupić na miejscu. Prom płynie 8 godzin i to jest czas na odpoczynek. Nas kosztował 305 euro za Żuka (2,5 m wys, 5 m dług) i 4 osoby. Odpływa tuż przed północą, więc rano zjeżdżaliśmy w Afryce. Generalnie prom z Almerii płynie od razu w tą mniej cywilizowaną część Maroko, więc nie zobaczymy tam autostrad, wielkich rond itp.

W Melilli jest tanie paliwo - warto tam zatankować (takie prawa enklawy). Przejście graniczne z Maroko, do Nadoru to nasze pierwsze zderzenie z lokalnym folklorem. Generalnie to jest łatwe - potrzebujecie specjalne karteczki do wypełnienia dla człowieków - tyle kartek ile ludzi w aucie (biała kartka, zwykłe xero), oraz samokopiujący druk w trzech egzemplarzach (biały, różowy i zielony) na auto. Te druki próbują sprzedać fixerzy na granicy, ale ignorujemy ich i pobieramy kwity od służb.

Przed granicą chowamy wszystkie papierowe mapy Maroko i upewniamy się że na aucie nie mamy naklejki konturów Maroko bez Sahary Zachodniej, loga tejże Sahary, lub napisu Freedom for Western Sahara;-) Bo będą męczący. Odpowiadacie że mapy macie cyfrowe i luz.

Kartka na samochód zostanie wielokrotnie ostemplowana - trzeba zachować dwie kopie które nam dadzą i lepiej żeby nie zginęły - niezbędne przy wyjeździe. Jeśli to pierwsza wizyta w Maroko - dostaniecie ichni PESEL czyli CIN. Wpisują go do paszportu. Ważna uwaga - przed pojechaniem tam przygotujcie w domu kartkę A5 z wpisanymi danymi wszystkich podróżnych, można dodać na niej małe kopie strony w paszporcie i dane auta. Potem już w Maroko dopiszecie ręcznie CIN każdej osobie. To jest tak zwane fiche (fisz), która bardzo przyśpiesza ewentualne kontrole policyjne, ale również meldowanie się w hotelach/campingach.

Mając to wszystko ogarnięte, zostaliśmy wpuszczeni do Maroko. Wymieniliśmy pieniądze i w punkcie Maroc Telecom kupiliśmy lokalne karty SIM. Sama karta to 4 euro i 10 euro za 4GB netu na miesiąc. Ważna uwaga - trzeba dopilnować na miejscu żeby net działał - mozliwe że trzeba ręcznie wprowadzić APN. Generalnie karty świetnie się sprawdziły - w każdym mieście HSDPA, a i nad oceanem albo na wyschniętym jeziorze też był zasięg;-)

Z Nadoru mieliśmy dotrzeć do Mideltu gdzie kończył się oficjalnie supermaraton europejsko-afrykański. Jazda w nocy nie jest zalecana, ale oczywiście nas nie ominęła. Jedzie się całkiem dobrze, kierowcy marokańscy po zmroku są raczej zachowawczy niż agresywni, czy dzicy. Wazna uwaga - szczeliny dylatacyjne przed wjazdem na mosty i mostki potrafią być mocno nierówne. Ale asfalt raczej jest ok.

Po drodze naprawiliśmy doraźnie chłodnicę. Nałożyłem do niej 4 łyżki stołowe musztardy Kamis i na oczach pana od paliwa oblizałem łyżkę. Uszczelnienie wystarczyło na 13 000 km, a jak puściło to zrobiliśmy coś innego, ale o tym w stosownym momencie;-)

W Midelcie dojechaliśmy do hotelu, gdzie życzono sobie 30 Euro od głowy bez śniadania, ale że było nas siedmioro (dwa auta przecież) to wynegocjowaliśmy 16 euro ze śniadaniem. Trzeba być twardym;-)

No i nadeszła wieczorna dezynfekcja...

Donat - 2016-02-24, 16:18

Stawiam browarka na zachętę i czekam na jeszcze :-)
Diesel - 2016-02-24, 17:18

Poranek w hotelu, szwedzki a raczej marokański stół i zawijamy się w drogę. Musimy dotrzec pod miejscowość Merzouga, gdzie mamy spać przy wydmach. Pierwszych w Maroko i na naszej trasie. Podróż tego dnia nie jest szczególnie męcząca - nie ma dużo jazdy, nie spieszymy się, delektujemy widokami, degustujemy mandarynki i daktyle, zwiedzamy przydrożny bazar - słowem chłoniemy Maroko po raz pierwszy w życiu.

W Hasilabied mamy zarezerwowany lokalny hotelik z błota i gliny, oczywiście w rzeczywistości jest z betonu i cegieł, a tylko wystylizowany na stary. Dobre jedzenie, noc w sumie ok. 6 euro od osoby, ciepła woda w cenie. Na kolację tadżin, na śniadanie prosty zestaw chleba, jogurtów i owoców.

Loco obiektu - 31.1445, -4.02785 przy czym w tej miejscowości jest chyba kilkanaście hotelików więc jak nie byłoby miejsc to coś się znajdzie innego. Było tez Wifi w cenie, nie wiem jak z pobytem w tym obiekcie kamperem, ale plac był duży a właściciel bardzo elastyczny więc nie powinno być problemu.



UWAGA

Fotki w postach daję z konkretnego dnia podróży i wybieram raczej inne niż publikowałem dotychczas na fejsie - zatem macie tutaj ekskluzywną relację;-)

Tadeusz - 2016-02-24, 17:30

Takich podróżników jak Ty i Twoja paczka lubię szczególnie.

Fantazja dodaje skrzydeł. :ok

Masz we mnie wiernego czytelnika. :szeroki_usmiech

Piwko stawiam. :pifko

Gewehr - 2016-02-24, 17:35

Wchodzę w temat i na starcie stawiam piwo :mrgreen: Zaczyna się dobrze, pisz dalej.
yahoda - 2016-02-24, 18:25

O tak - Żuk jest piękny. Leci browarek.
DARDO - 2016-02-24, 18:43

Super się zapowiada, :pifko
Diesel - 2016-02-24, 19:11

No to skoro tak zapładniacie to dam jeszcze jeden dzień;-)

Z Merzougi mamy się dostać do Erg Chigaga. Wygląda to ciekawie - nocleg pośród wydm, biwak z ogniskiem, no bajka po prostu. Jeszcze nie wiemy co nas czeka...

Jedziemy spokojnie, bo na dziś mamy 480 km, a startujemy o świcie. Jednak ostatnie 50 km to prawdziwa kara - jedziemy po kamienistej drodze, niedostępnej dla osobowego auta. Żuk ma wyklepaną całą belkę przedniego zawieszenia, a Polonezową miskę olejową ratuje tylko osłona. Na koniec drogi wjeżdżamy na wyschnięte jezioro, po którym mkniemy prawie setką po ciemku. Nagle pojawia się piasek i po chwili stoimy wszyscy werżnięci po osie w piach;-)

Wykopujemy Poloneza (bo łatwiej) i rusza on do biwaku po pomoc jakiegoś 4x4 (było już blisko). W tym czasie my sobie spokojnie wykopujemy Żuka i udaje nam się to w momencie przybycia kawalerii;-) Kawaleria w postaci Nissana Patrola przybywa za późno, ale przynajmniej jedziemy za nimi. Tuż przed samym obozem trzeba przeskoczyć piaszczystą łachę. Niestety brakuje nam prędkości i utykamy w piasku. Nissan nawraca, zapinamy kinetyka do naszego wzmocnionego nieco zderzaka i nastepuje mój pierwszy w życiu "strzał z kinetyka". Myślałem że to lżejsze jest;-) Żuk wyskakuje z piasku jak z zimnej wody mors;-) Przeciągają nas do obozu, z którego zresztą rano wyjedziemy przez ów piach o własnych siłach. Nocleg to oczywiście imprezka z dezynfekcją;-)

Rano widzimy wkurzenie na twarzach bojowych załóg które jechały w kategorii racing - nasz wjazd jednoosiowymi maszynami w to miejsce - zepsuł im całą radość z jechania wielkim 4x4 ;-) Byliśmy jedynymi maszynami 4x2 które tam wjechały tego dnia;-)

gryz3k - 2016-02-24, 19:34

Brawo. Też chłonę. :spoko
Misio - 2016-02-24, 19:43

Jestem pod wielkim wrażeniem Waszej wyprawy takim sprzętem i w tak egzotyczne strony. Kiedyś miałem okazję jeździć Żukiem, więc mam porównanie "komfortu" jazdy. A jeszcze w takich warunkach? Chylę czoła, stawiam :pifko i czekam na ciąg dalszy fotorelacji. :lol: :spoko
Diesel - 2016-02-24, 21:15

Bez przesady z "komfortem", w moim Żuku jest zwyczajny komfort;-) I to wcale nie żart, zrobiłem z niego całkiem niezłą wyprawówkę. I świetnie sobie radzi, a my byliśmy w stanie zrobić te 19 200 km w pięć tygodni z hakiem;-)
Wojciechu - 2016-02-24, 21:16

Szaleni czy ekscentryczni, fantaści czy twardziele, szarlatani czy wzorce przygody - tak czy inaczej, jak by Was nazwać- robicie wrażenie i to się podoba. Leci :pifko
Diesel - 2016-02-25, 09:29

Dzień kolejny to 435 km - dojechać trzeba do Assy, gdzie w bok od drogi, przy wyschniętym korycie rzeki jest kolejny biwak dla aut 4x4.

Ruszamy tuż po wschodzie słońca. Jak pisałem wcześniej tym razem Żuk bez problemu wyjeżdża z obozu przez piach i ruszamy przez wyschnięte jezioro. Najpierw oczywiście mnóstwo zabawy na nim, ścigamy się, kurzymy itp. Wreszcie przychodzi chwila zmierzenia się z 50 km drogi powrotnej. Okazuje się że jest druga, nieco dłuższa, ale lżejsza droga - po prostu ciut bardziej wyjeżdżona. Ruszamy nią i po ok. 3 godzinach docieramy do asfaltu.

Polonez wymaga drobnej przeróbki w elektryce, kolejna godzina schodzi. Potem długa i dość monotonna jazda, przerywana kolejnymi niesamowitymi widokami. Na biwak dojeżdżamy dobrze po zmroku, tradycyjnie wkurzając 4x4, bo znowu wbijamy na trudno dostepny plac przy korycie rzeki;-) Wieczorna lekka dezynfekcja i idziemy spać. Rano na campie odnajdujemy Peugeota 505 który po awarii we Francji miał spore opóźnienie, ale wreszcie dotarł;-)

CrazyJack - 2016-02-25, 12:25

To jest niesamowite co robicie !!!

Gratuluję pomysłu i przede wszystkim jego realizacji ;)

Chciałbym się kiedyś wybrać kamperem w te rejony :ok

Trzymam Kciuki za Was Mocno :spoko

jerry Gdansk - 2016-02-25, 13:31

Za super relacje poleciało :pifko
robert1965 - 2016-02-26, 10:15

Odjazd chlopaki dawajcie dalej:)
Diesel - 2016-02-26, 10:21

Piąty etap Assa – Laayoune to ponad 500 km jazdy. Drogę mamy bardzo malowniczą, przez płaskowyż, sporo serpentyn, podjazdów, co zakręt to nowe WOW. Jest na co patrzeć i korzystamy z tego przez cały dzień. Jesteśmy też pierwszy raz nad oceanem - najpierw na klifie, a potem na poziomie plaży. Tego dnia zaczyna się też pech Poloneza. Uszkodzony regulator napięcia zagotowuje jeden akumulator który trafia do akumulatorowego raju. Następnego dnia będzie tylko gorzej...


Na koniec tego dnia wjeżdżamy na okupowane przez Maroko terytorium Sahary Zachodniej.
Widok szokujący - zaraz za Tarfaya wszędzie czerwone flagi Maroko i to stadami - w kiściach dosłownie. Do tego plakaty wodza - no jak w Korei Północnej.

Śpimy w campingu Le Bedouin - tanio bardzo nie jest, ale za to ciepło i cicho;-) Camp pośród wydm, obok wyschniętego jeziora - fajne miejsce z nieco trudnym, ale nie niemożliwym dojazdem.

Fotki z dnia :bajer

Diesel - 2016-02-26, 14:34

Pobudka w kempingu Le Bedouin, szybkie ogarnianie i kombinowanie gdzie naprawić Poloneza. Decydujemy się jechać do Laayaoune, które mieliśmy w sumie ominąć, ale regulator napięcia poszukiwany.

Znajdujemy sześciokilometrową aleję wszelakich mechaników wzdłuż ogrodzenia lotniska. Jeden zajmuje się alternatorem i wymienia regulator, a my robimy zakupy. Czeka nas w sumie 550 km a już od rana mamy imponujące opóźnienie. na szczęście tego dnia asfalt wzdłuż oceanu, więc damy radę.

Jedziemy przed siebie, ale na jednym z posterunków Polonez podjeżdża mi pod tył Żuka, kiedy własnie miałem cofać. Skutkiem jest wybity lewy reflektor w Polonezie. Zaklejamy go plastikiem z butelki PET i jedziemy dalej. Dwa posterunki później 30 euro mandatu za niemanie światła. Później już to nikogo nie interesowało;-)

Na biwak docieramy około 22:00, znajduje się on pod Daklą, na wyschniętym jeziorze (nie, to nie to słynne kamperowisko na dziko). Wjeżdżamy drogą nieco dookólną, ale bezpieczną, a Polonez jedzie na azymut. Wjeżdża na środek (najniższą część) jeziora i utyka w błocie po osie. Sprowadzona pomoc 4x4 również utyka, tak samo kolejna pomoc i kolejna. Dopiero mozolne wykopywanie aut i wyciąganie ich wyciągarką z dystansu ratuje sytuację. W sumie pół nocy w plecy i kompletnie zdemolowany tylny pas Poloneza - cud że go nie rozerwali na pół. Za to zrobili mu coś co ujawni się za 1000 km;-)

A my spaliśmy spokojnie na brzegu zatoki.

Wojciechu - 2016-02-26, 16:16

Ale macie power. Tylko pozazdrościć. :spoko
Diesel - 2016-02-27, 19:23

Ostatnie dwa dni spędziłem klejąc film, a konkretnie tylko trailer, ale roboty i tak dużo;-) Zatem zamiast opisu kolejnego dnia - film:

https://vimeo.com/156893407

Gewehr - 2016-02-27, 23:15

Zwiastun pełnej wersji ekstra :mrgreen:
Montuj całość, a w między czasie daj kolejny dzionek :haha:

Filip - 2016-02-28, 10:27

Super relacja!
Ekstra pomysł!
Gratulacje!!!
Piwko poleciało :kwiatki:

JaWa - 2016-02-28, 10:44

Filmiki najwyższej klasy, gratulacje. Piwko poszło. :wyszczerzony:
Diesel - 2016-02-28, 11:49

Siódmy etap - 440 km, w zestawie z przejazdem przez granicę marokańsko-mauretańską. Czujemy że będzie grubo. Po pierwsze wódka - mamy jej naście litrów, a tam prohibicja, zakaz wwozu, generalnie samo przyłapanie na próbie wwozu choćby litra to już lokalne przestępstwo. Ale my nie jesteśmy prawdziwymi Polakami bo jesteśmy najczęściej mądrzy przed szkodą;-) Wyjmujemy z aut zakupione na ta okoliczność nowiutkie baniaczki pięciolitrowe, takie jak do płynu do chłodnic. Są sterylne. Kolega jednak popełnia błąd - wlewa do pierwszego całą fiolkę niebieskiego barwnika spożywczego i ładuje pierwsze 0,7 litra wódki. Kiedy to dostrzegam - jest ciut za późno;-) Odlewa mi więc 200 ml do mojej bańki.

Skutek jest taki że po dopełnieniu obu baniek do 5l - ja mam coś w rodzaju denaturatu (ale bardziej niebieskie niż fiolet), a rzeczony kolega ma nieprzeźroczystą ciecz. Nic to. Markery permanentne w łapę i smarujemy na bańkach trupie czaszki, napisy trucizna i Antifreeze Coolant Concetrate 1:10. Dopełniamy też wodą układy chłodzenia w autach, aby pozostało może ze 100 ml wolnego miejsca. To na wypadek konieczności odegrania teatrzyku z demonstracją że to naprawdę koncentrat płynu do chłodnic na bazie metylu;-)

Tak przygotowani zwijamy obóz. Pamiętajcie że Polonez spędził pół nocy w glinie. Chłopaki sa zmęczeni, jest jeszcze w sumie ciemno, ale dajemy radę. Po kilku kilometrach musimy się zatrzymać i odbijać błoto z wnętrza felg Poldka, bo zachowuje się na drodze koszmarnie;-)

Droga monotonna, w końcu jesteśmy na Saharze. Długie proste po horyzont, czasem delikatny zakręt, ale bez szaleństw;-) Dojeżdżamy do Zwrotnika Raka, obowiązkowe fotki.
Niestety tłok przy znaku...

Granica marokańska w miarę sprawnie, oddajemy papierek na auto, latamy po kilku pokojach i okienkach, raz wpisują nas do kompa, raz do papierowego, jebitnie wielkiego "zeszytu". W końcu magiczny ruch ręką i wjeżdżamy na Ziemię Niczyją.

To strefa buforowa, administrowana niby przez ONZ. Rozdziela te dwa kraje ze względu na dawny konflikt o ziemie okupowanej Sahary Zachodniej. W skrócie mówiąc - Mauretania wycofała się na swoje tereny i pracowicie zaminowała całą granicę. Pozostał tylko ten przesmyk. Zatem mamy przejazd przez faktyczne pole minowe. Obecnie stoją tam setki porzuconych aut. Zarówno szroty jak i prawdziwe perełki Wolno jechać tylko po wyznaczonych śladach, my doklejamy się do TIRa i powoli tłuczemy za nim.

Polonez wpada na pomysł szybszego śmignięcia i zakopuje się w piachu. Natychmiast zjawia się niechciana pomoc za jedyne 100 euro z informacją "No Maroko, No Mauritania" i pokazem maczety. Kończy się na 10 euro i auto zostaje wypchnięte. Tak dla porządku - my byśmy ich wyciągnęli, ale dosłownie w tym momencie umarło im CB i nie wiedzieliśmy co się dzieje, obserwowaliśmy ich z ok. 400 metrów. Wyjechali by zresztą równiez sami, ale to teren gdzie nie działa żadne prawo i padli po prostu ofiarą wyłudzaczy tam operujących.

Nauczka dla potomnych - jedziemy za ciężarówką, w kierunku Mauretanii po lewej stronie, wyłącznie po zwietrzałej skale. W przeciwnym kierunku po prawej stronie. Jak ciężarówki nie ma - to jechać po twardym, ale najpierw wzrokowo ustalić sobie gdzie jest cel (to jakieś 3 km odległości i widać strażnice), lub wbić azymut w GPS.

Przejechanie Ziemi Niczyjej zajmuje jakieś 15-20 minut nawet kamperem. Wjeżdżamy na granicę mauretańską. No tutaj to już czuć co będzie. Smrodek, chaos, brak dyscypliny mundurowej - pozostawione 3 km dalej Maroko wydaje się teraz szczytem kultury i nowoczesności.

Zostajemy w miarę sprawnie obsłużeni, potem okazuje się że był zamówiony specjalny fixer na tą okoliczność dla całej grupy. Sprawnie przepchnął nas przez obowiązkowy wpis auta do paszportu, skanowanie odcisków palców i twarzy i dostaliśmy pieczątki wjazdowe. Poza wpisem auta do paszportu jest jeszcze kwit na nie - podobnie jak w Maroko - trzeba go pilnować, będzie niezbędny do wyjazdu.

Naklejamy na Żuka mauretańską naklejkę i ruszamy ostatnie 70 km do biwaku. Tym razem śpimy na pustyni - idealnie płaskiej. Prysznic i zaczynamy imprezę. Belgowie i Węgrzy z przerażeniem patrzą jak rozlewamy niebieski koncentrat do chłodnic do kieliszków i pijemy. Potem zrozumieli co to i śmiechom z niebieskich zębów nie było końca.

tom-cio - 2016-02-28, 12:45

Nie wiem jak to sie stalo,ze przegapilem na naszym forum relacje slynnego Grzmiacego Rydwana,ale juz zaleglosci nadrobilem.mam nadzieje ,ze na tegorocznym Zlombolu uda sie postawic piwko.A na razie stawiam wirtualne :szeroki_usmiech
robert1965 - 2016-02-28, 15:09

Bajeczka chlopaki :) piszcie dalej bajeczka
:spoko

Diesel - 2016-02-28, 16:47

Etap ósmy - niby tylko 295 km.

Mamy spać dzisiaj na plaży oceanu, w biwaku do którego dojechać i wyjechać można tylko podczas odpływu. Jeden błąd, małe zakopanie się i po aucie. No cóż, nie żeby nas to odstraszyło, ale dreszczyk emocji jest...

Zatem pobudka na pustyni, z lekkim opóźnieniem z powodu Blue vodka która przez noc stała się znakiem rozpoznawczym polskich ekip i tych co z nami pili;-) Pakujemy obóz i ruszamy. Mapy mauretańskie szału nie robią, posiłkujemy się radzieckimi sztabówkami. Okazuje się że są dwie opcje dojazdu do biwaku - dłuższa jazda po plaży i krótsza. Wybieramy oczywiście dłuższą;-) Ale aby dostać się do punktu gdzie można na plażę wjechać - trzeba przejechać Park Narodowy - jedyny chyba w Mauretanii. Zasadniczo nie różni się on niczym od tego co widać za darmo, zatem płacimy po 3 euro od łebka za patrzenie na piach i ruszamy absolutnie pustą drogą przez 55 km do oceanu.

Na miejscu wtopa - kilka 4x4 się zakopało i wojsko nie chce nas wpuścić na plażę. No to pięknie - się barany napinały i zepsuły nam zabawę. Dowcip w tym że jechać da się tylko po wąskim pasie piachu który jest świeżo "namoczony", a kolesie z balonami na oskach, po liftach, z 4x4 i reduktorami nie zawsze to rozumieją i czasem z powodu odwalenia palmy - zaczynają robić głupoty. Tak było i tym razem. Zamiast z pokorą jechać jak się powinno - to pajacowali. I żeby nie było - przez lata przejazd tą plażą był jedyną drogą do stolicy Mauretanii i jakoś sobie różne auta jeździły...

No to zawracamy, skoro wjazdu na plażę nie ma. Ale niestety aby objechać ten cały kawał plaży trzeba zrobić dobrze pod 100 km i niestety nie trafiamy już w odpowiednią porę odpływu. Dlatego wjazd na biwak mamy zamkniety. Mauretania to nie jest kraj szczególnie przyjazny - zapada decyzja że ruszamy do stolicy, która miała być metą kolejnego etapu, w ten sposób będziemy mieli dodatkowy dzień odpoczynku.

Tak też robimy, niedługo przed zmrokiem docieramy do przedmieść i kierujemy się do wskazanego przez orga campingu. Tam za jedyne 100 euro od załogi moglibyśmy spać. Pukamy się w czoło na oczach właściciela tego przybytku, sugerujemy mu jasno i wyraźnie gdzie można nas cmoknąć z taką ceną i jedziemy do pewnego niedużego hoteliku.

Ruch uliczny w Noaukchott można streścić w kilku zasadach - pierwszeństwo ma większy, każdy ogarnia tylko 180 st. przedniej przestrzeni, pieszy jest nikim. I całe to szaleństwo jakoś działa. Światła na skrzyżowaniach są tylko ozdobą, pasy wymalowane na jezdniach nie służą niczemu. Ruch jest dynamicznie zmienny, jeździłem po rondach pod prąd, jechałem skrajem przeciwległego pasa ruchu, wyprzedzałem poboczem, słowem robiłem cuda. Nikt nie trąbił, nie pieklił się.

Hotelik kasuje nas 30 euro od pokoju. Taniej, ale nadal bez szału. Standard taki sobie, za to jest ciepła woda w cenie. Ode mnie hotel mial góra półtorej gwiazdki;-)


Etap dziewiąty - 0 km ;-)
Następny dzień spędzamy w Noaukchott - stolicy Mauretanii. Jedziemy najpierw do misji katolickiej aby uzyskac adres przedszkola sióstr Betanek gdzie chcemy oddać część darów
charytatywnych które wieziemy. Jest to bardzo dla nas ważne, bo musimy odciążyć nieco auta z racji co raz gorszych dróg, a wieziemy w sumie pół tony książek, kredek i zeszytów.

Po drodze do sióstr zmieniamy oponę w Polonezie w lokalnym serwisie wulkanizacyjnym - w Mauretanii i Mali wszystkie tego typu miejsca nazywają się Michelin;-) Serwis ma profesjonalny sprzęt do demontażu/montażu opon i wyważarkę. Co z tego skoro to wszystko nie działa... Panowie absolutnie ręcznie wykonują usługę, wyważenie koła jest "wzrokowe";-)

U sióstr miła atmosfera, zrzucamy jakieś 150 kg towaru z Poloneza. Fotki, rozmowa o potrzebach i możliwościach - taki trochę standard. Wraz z ojcem jednej z pociech ruszamy na zakupy na bazar. Widzimy niewyobrażalny syf i brud, stragany stojące z przyzwyczajenia, mnóstwo ludzi, wózków z osłami, samochodów przeciskających się między bazarowymi uliczkami - koszmar po prostu. Do tego smród różnych gnijących rzeczy i nie tylko. No ale chcieliśmy autentyzmu to mamy. Kupujemy 30 kg mandarynek - idealnie świeżutkie i tanie (ceny nie pamiętam, ale to było bardzo niedużo) i ruszamy dalej.

Miasto zjeździliśmy wzdłuż i wszerz załatwiając różne rzeczy, w tym lokalne karty sim do internetu, raz jeszcze wulkanizacja, tym razem opona w Żuku, potem szybka wyprawa na camelburgery które okazały się zwykłymi hambuksami;-)

Nocleg za darmo na terenie misji katolickiej w której byliśmy rano. Ogólnie dzień ciężki i meczący. Dlatego wieczorem szybko poszliśmy spać...

Diesel - 2016-02-28, 16:55

Fotki do dnia w Noaukchott
Fux - 2016-02-28, 17:14

Kieliszek księżycówki w pełni zasłużony wznoszę. :wyszczerzony:
adams86 - 2016-02-28, 19:44

Graty za odwagę. Żukiem wszędzie da się wjechać. Jeździłem kilka lat takim sprzętem, ale tak daleko, nigdy :)
Diesel - 2016-02-28, 20:17

adams86 napisał/a:
Jeździłem kilka lat takim sprzętem, ale tak daleko, nigdy :)


Tak daleko to nikt jeszcze Żukiem nie był na kołach;-)

wlodo - 2016-02-28, 20:27

Wysyłam choć :pifko za odwagę,coś niesamowitego...
Jeździłem wiele lat Nyską,i żeby jęździła drugą miałem na regale+ kanał.
Każdy wyjazd "w Polskę"to było wyzwanie...
Szczerze podziwiam...i czytam z wypiekami :shock:

WODNIK - 2016-02-28, 20:55

Gorąco w tej Afryce,pić się chce, więc :pifko leci.
Diesel - 2016-02-28, 22:06

Nysa miała benzynowego S-21, starożytny most, bębnowe hamulce bez samoregulacji i słabą skrzynię. Żuk ma diesla z Andorii, skrzynie piątkę, tarczowe hamulce i most hipoidalny. Daje spokojnie radę;-)
Diesel - 2016-02-29, 09:32

Etap 10 to prawie 700 km. Mamy podjechać dla odmiany na północny wschód, a potem jechać w dół mapy - czyli wykonac przejazd po przyprostokątnych trójkąta. I nawet byśmy to zrobili, gdyby nie problem z paliwem. Tankujemy jakiś kosmiczny zajzajer, na którym Andoria jedzie normalnie, ale po 20 km stoimy z zabitym filtrem paliwa. Wymiana filtra i wypompowanie tego czegoś do baniek trochę trwa. Podejmujemy decyzję o rezygnacji z dwóch etapów i ścięciu trasy po przeciwprostokątnej, co ma dać nam oszczędność dystansu i pozwolić dogonić stawkę. Odległości w rajdzie zdecydowanie nie są policzone pod Żuka czy Poloneza - brak prędkości od samego początku nadrabiamy po prostu uporem.

Ruszamy zatem do Kiffy która ma być metą jutrzejszego odcinka, ale z powodu opóźnienia (paliwo) i zalecenia orga aby nie jeździć nocą (co później będziemy ignorować) docieramy tylko do Aleg, gdzie w jeszcze bardziej obskurnym hoteliku po 25 euro za pokój - śpimy.

Teraz trochę ciekawostek. Po pierwsze co kilka, kilkanaście kilometrów jest kontrola drogowa żandarmerii, policji, lub wojska. Zazwyczaj sprowadza się ona do zatrzymania kazdego samochodu, rzucenia okiem, zażądania Fiche (kartki na któej są dane wszystkich podróżnych i auta - trzeba sobie takie coś wcześniej przygotować), oraz na deser żądają prezentu.

Jako że znudziło nas szybko dawanie każdemu długopisu czy smyczy - po mniej więcej szóstym razie zapomnieliśmy francuskiego. Po prostu mówiliśmy wyłącznie po polsku, przerzucając w ten sposób problem zrozumienia na przeciwnika. I zaczeło działać. Kontrole stały się króciutkie, a my po polsku,z uśmiechem trajkotaliśmy o pogodzie, albo recytowaliśmy dzieła Mickiewicza, albo cokolwiek innego, byle byśmy wyglądali na zadowolonych z życia i miłych.

Po drugie - mówiłem że w Mauretanii jest syf. Syf to mało powiedziane - wszechobecny bałagan. Przed i za każdą wioską jest wysypisko, z którego kozy wybierają śmieci organiczne, a resztę powoli zasypuje piasek.

Po trzecie - Mauretania jako ostatni kraj na świecie zniosła oficjalnie niewolnictwo w 1982 roku. Oficjalnie, bo funkcjonuje ono nadal, około 15-20% społeczeństwa to niewolnicy. Z tego co widzieliśmy - zajmują się np. kopaniem muszelek na Saharze, które są używane jako kruszywo do budowy dróg i domów. Ot ciekawostka...

Stenia i Jurek - 2016-02-29, 10:37

Podziwiam was i waszą wyprawę :wyszczerzony: - byłem w Maroku i Agadirze,ale Mauretania to jest koniec świata. : :mrgreen:
Diesel - 2016-02-29, 11:23

Stenia i Jurek napisał/a:
Podziwiam was i waszą wyprawę :wyszczerzony: - byłem w Maroku i Agadirze,ale Mauretania to jest koniec świata. : :mrgreen:


Spoko, dojechaliśmy do Mali, to jeszcze niżej;-)

Diesel - 2016-02-29, 20:01

:idea Etap 11. Musimy dotrzeć z Aleg do Kiffy.

Budzimy się w naszym obskurnym hoteliku. Jak się okazuje służy on głównie do uprawiania pozamałżeńskiego seksu - przez większość nocy przyjeżdżały i wyjeżdżały parki "małżeństw na godzinę czy dwie";-) Rano próbujemy się rozliczyć z wodzem tego przybytku, ale problemem staje się waluta. On nie chce euro. No wszyscy chcą a ten nie.

Zatem klika wypraw do miasteczka, gdzie zdobycie lokalnych tiurlików nie jest wcale takie proste. W końcu od jakiegoś lokalesa po dośc słabym kursie wyrywamy kasę żeby zapłacić za hotel. Starciliśmy dobre 2 godziny, na szczęście dzisiaj dalekiej jazdy nie mamy. Byle do Kiffy. Jednak złośliwość przedmiotów martwych daje o sobie znać. W Polonezie ujawnia się usterka której wystąpienia zapoczątkowane zostało najprawdopodobniej pod Dakhlą, kiedy wyciągano go z błota - pęka główna laga lewego resoru, a przynajmniej w tym momencie zostaje to odkryte.

Przymusowy postój na poboczu, trochę kombinacji, kawałek starej opony wyszperany w śmieciach na poboczu i pas transportowy z grzechotką. Dwie godziny medytacji i pracy i gotowe - auto może jechać dalej. Zdejmujemy część obciążenia z Poloneza, przekładamy do Żuka, z którego z kolei zdejmujemy lekkie, ale gabarytowe rzeczy.

Żeby nie było za różowo - w Żuku pęka jedna felga i powolutku schodzi powietrze. Co jakieś 60-70 km trzeba się zatrzymać i dmuchnąć 1,5 atm. Dajemy radę, w Kiffie się pospawa.

Do Kiffy docieramy po zmroku, na polu namiotowym (camping to się nazywało, ale taka nazwa to na wyrost) żądają bezczelnie 10 Euro od osoby. No cóż - nie lubimy dawać się dymać bez żadnego zażenowania. Negocjacje są z góry wykluczone, pan twierdzi że taka cena i konieć. No to zgłaszamy z premedytacją tylko 2 osoby z każdego auta. Przynajmniej przepłacamy tylko dwu, trzykrotnie, a nie sześcio czy ośmiokrotnie...

Pole jest precyzyjnie zasrane przez kozy, miejsce przy miejscu, dlatego chłopaki śpią w hamakach, a ja z Sylwią w Żuku.

Wieczorem jeszcze impreza z innymi załogami polskimi i blue vodka;-)

Diesel - 2016-03-02, 10:08

:idea Etap 12 - 698 km Kiffa - Gouina Falls

Najtrudniejszy dzień. Po pierwsze najdłuższy etap, w rzeczywistości przejedziemy tego dnia (a raczej doby) ponad 800 km, po drugie spędzimy w aucie 24 godziny.

Ruszamy na granicę malijską. TO jakieś 200 km pogarszającej sie drogi. CO jakiś czas krater czy brak asfaltu, droga wąska, wystrzępiona, zniszczona. Do tego co chwilę posterunek. W sumie od stolicy, na dystansie 1000 km jest ich około 50. Daje to kontrole co 20 km.

Na granicy sprawnie w miarę opuszczamy Mauretanię i podjeżdżamy pod straznice malijskie. A tam luzik i brak pośpiechu.

Przechodzimy kontrole Ebola (pomiar temperatury z czoła) i dostajemy pieczątki wjazdowe. Poszło szybko - w sumie cała granica to jakaś godzina na obu posterunkach. Ruszamy przed siebie i już po chwili mamy szlaban - płatna droga. No highway normalnie. Pan usiłuje sprzedac nam bilet za 1000 tiurlików (670 CFA to 1 euro), bo jak twierdzi do Żuka wejdzie 13 osób. Pokazujemy ile mamy siedzeń i kończy się na bilecie za 500 tiurlików.

Ruszamy ową drogą i nie możemy się nadziwić. Co wioska to "leżace policjanty" w sile najmarniej trzech, a nierzadko pięciu, o wysokości która gwarantuje wyrwanie zawieszenia z transportera opanserzonego, a co dopiero Żuka czy Poloneza. Do tego nie wszystkie są oznaczone, więc oczy pilota stają się bezcenne.

Okazuje sie że musimy nadłożyć drogi, bo ta najkrótsza jest w tragicznym stanie. Dlatego mamy dodatkowe 100 km. Jedziemy w naprawdę trudnych warunkach, nadchodzi noc, org wyraźnie zakazuje w roadbooku jazdy nocnej, ale cóż robić - trzeba gonić stawkę. No to jedziemy.

Sytuacje regularnie ratuje dachowy LEDbar, bez niego już dawno byśmy coś rozjechali. Czarny człowiek ma tą perfidną cechę w stosunku do białego że nawet jak idzie goły w nocy to go raczej nie widać. TO na początku zaskakuje, potem uczymy się dostrzegać takie nietoperze...

Sytuację komplikują tysiace dymiących ognisk. Wszyscy je palą, a co ciekawe przy wielu stoją telewizory. Naród siedzi, pitrasi żarcie i coś ogląda. Ot folklor. Nam ten dym mocno przeszkadza, ale twardo jedziemy.

W środku nocy zatrzymujemy sie na dwugodzinny odpoczynek, bo wszyscy mamy dość. Po przerwie - ruszamy, nadal po ciemku. Kiedy zbliża się świt - zjeżdżamy z asfaltu na szuter - zostało 16 km do celu, ale za to jakich 16 km - przez coś w rodzaju lasu, z przejazdem przez rzekę. Tuz po wschodzie słońca osiągamy biwak. Załogi już się budzą i szykują do drogi, a my jestesmy w lesie - ale dojechaliśmy, co wzbudza niemały entuzjazm wśród obserwujących nas Węgrów.

Oglądamy wodospady, krótka drzemka w hamaku i nastepny etap... :idea

Grzegorz74 - 2016-03-05, 21:39

z niecierpliwością czekam na jeszcze!
Diesel - 2016-03-07, 10:18

Sorry, trochę byłem wyjechany, ale już jestem i kontynuuje.

Etap przedostatni. Gouina Falls - Tambaga, 335 km

Powisiałem trochę w hamaku, przespałem się może z półtorej godziny. Słońce stało już wysoko nad wodospadami, ostatnie załogi szykowały się do wyruszenia. Szybki prysznic i też się zbieramy, bo pilnująca obozu armia malijska zaczęła nas delikatnie wyganiać.

Dystans na dziś nieduży, ale wiemy już że nawet mało km, to nie zawsze jest blisko jeśli chodzi o czas. I wiele się nie mylimy. Najpierw zawodzi nawigacja - w znaczeniu "my, nawigatorzy". Nie możemy dociec która droga jest poprawna, bo każda mapa pokazuje co innego, a my stoimy w miejscu gdzie na żadnej mapie nie ma Drogi. Skutek jest taki że trzy razy jeździmy przez rzekę Senegal tym samym mostem, zanim definitywnie orientujemy się o co tu chodzi i ruszamy w dobrym kierunku.

Mamy bowiem do wyboru dojazd do miejscowości Bafoulabe offroadem i przeprawę na drugi brzeg rzeki jednotorowym mostem kolejowym, lub dłuższą trasę asfaltem i szutrem i przeprawę promem przy ujściu jednej rzeki do drugiej. Decydujemy się na drugi wariant, ja prowadzę. Tuż przed promem, może z 5-6 km zasypiam za kierownicą na dosłownie dwie sekundy. Dostrzega to pilot i nakazuje natychmiastowe zatrzymanie, ale niestety nie dostrzegam dziury i wpadamy w nią lewym kołem. Skutkiem jest brak ładowania z alternatora i wyłączenie "komputera pokładowego" czyli znika wskazanie ciśnienia oleju, poziomu paliwa i temperatury silnika. Na szczęście mamy dodatkowy odczyt temperatury, znacznie dokładniejszy, więc po ręcznym wzbudzeniu alternatora możemy jechac dalej.

Przyczyną awarii okazał się kabelek który wysunął się ze złączki przy bezpiecznikach, ale to wykryłem dopiero później, na spokojnie.

Dojeżdżamy do promu, czekamy w sumie prawie godzinę na jego przybycie. W tym czasie pojawia się czarnoskóry rodak i po polsku zagaduje. Niestety właśnie jak na złośc zjawia się prom, nie mamy więc szansy na rozmowę. Jest około 15-16, a przed nami jeszcze 200 km.

Po przeprawie zjeżdżamy na szuter i tymże szutrem jedziemy dobrych 150 km. Droga początkowo równa i dobra, stopniowo się pogarsza. Pod koniec nie jest łatwo - jazda w ciemności, z przeciwka cieżarówki, a my mamy coś klasy polskiej polnej drogi.

Docieramy do biwaku około 22:00 i padamy na twarze. Szybkie rozwijanie obozu i wielkie dobranoc, jutro meta;-)

Diesel - 2016-03-08, 09:53

Etap ostatni - 31.01.2016 Tambaga - Bamako 237 km

Pobudka rano, o 8 ma być odprawa dla wszystkich. Odprawia sam ON. Specjalnie przyleciał z Węgier - Andrew Szabo. I faktycznie pojawia się, dziękuje za walkę, za udział, gratuluje sukcesu, informuje że o 13:30 musimy dojechać do Bamako, do mety, bo od 14:00 jest oficjalna uroczystość z oficjelami malijskimi.

Zatem ruszamy przed siebie. Najpierw gnamy prawie setką, ale to trudne, bo co chwię wioska z potężnymi leżącymi policjantami. Do tego musimy się zatankować, szukamy więc Totala co tez zabiera chwilę czasu - tak z godzinę w sumie (ciężko to sobie wyobrazić, ale tam nie ma co 100 metrow stacji paliw;-)

Ledwie odjeżdżamy ze stacji - auto zaczyna dziwnie jechać, pojawia się dziwna wibracja - jakby koło dostało bąbla na obwodzie. I tak faktycznie było - lewa tylna opona zrobiła się kwadratowa. Czasu na wymianę brak, jedziemy wolniej, ale jedziemy.

Około 13:00 zbliżamy się do Bamako i utykamy w gęstniejącym ruchu. O 13:20 mamy jakieś 12 km do celu i zero szans na dojazd na czas. Z naprzeciwka nadlatuje policjant na nowoczesnym motorze, zawraca, krzyczy Follow me i rusza na sygnale. Odpalamy wszystkie światła i jazda za nim.

Z prędkościami absurdalnymi jak na Żuka z rozwaloną oponą mkniemy przez Bamako do celu. Docieramy idealnie na czas, seria fotek, powitanie przez Polaków z grupy która akurat była w Bamako, uściski, gratulacje i możemy odpocząć podczas oficjalnej części.

Po wszystkim znowu w eskorcie policyjnej ruszamy do misji katolickiej, gdzie zrzucamy wszystkie przywiezione dary - w sumie jakieś 350 kg (one dwa dni później pojadą kolejnych 600 km dalej). Dostajemy pokoje, odpoczywamy, kąpiele, szybka kolacyjka z bratem Darkiem i ruszamy do klubu nocnego na wieczorną imprezę podsumowującą rajd.

Przejazd nocą taksówkami przez Bamako - to niezapomniane doznanie. Wchodzimy do klubu w momencie jak wszyscy na nas czekają - bo właśnie w tym momencie wywoływano nas do odbioru nagrody Bush Bus of the year 2016. Mile to bardzo...

W tym miejscu zakończyła się dwutygodniowa, szalona przygoda. Zaczął się ponad trzytygodniowy powrót, którego nie będę opisywał dzień po dniu, ale wrzuce niebawem trochę zbiorczych fotek i opis doznań.

Zapraszam też do zadawania pytań, jeśli ktoś chciałby wystartować w takim rajdzie za 2 lata - w 2018 roku. Lub jesli po prostu jest czegoś ciekawy.

Wojciechu - 2016-03-08, 11:18

"... z marzeń można zrobić konfitury. Trzeba tylko dodać owoce i cukier" - zrobiliście super "konfitury". Było miło :spoko
Elwood - 2016-03-08, 18:49

Kiedyś z przyjacielem pokonaliśmy w tydzień ŻUKIEM trasę do Bułgarii i z powrotem. Był to rok 1989., Powód był prozaiczny. Musieliśmy zholować jego osobowe BMW, które popsuło się na wczasach w Bułgarii. Nie potrafili go tam naprawić. Byłem, do dzisiaj, święcie przekonany, iż dokonaliśmy bez mała cudu przyprowadzając na holu przez tereny byłego ZSRR, ten samochód do Polski.
Kiedy dzisiaj przeczytałem Twoją relację przypomniała mi się ta wyprawa. Trudno o porównanie, cel zgoła odmienny i czasy inne. Czasy ogromnych przemian na kontynencie europejskim. I my byliśmy młodzi . . . . . .
Wspaniała wyprawa, super relacja i z zaciekawieniem czekam na opis powrotu. Przecież to nie możliwe by coś "ciekawego" w drodze powrotnej Was nie spotkało. Dla zachęty piwko i obiecuję wpis na listę propozycji nominacji do CamperTeam'ków 2016

Tadeusz - 2016-03-08, 19:03

Fajne z Was chłopaki.

Jesteście tacy młodzi. Wyobrażam sobie czego jeszcze możecie dokonać. :ok

Dla mnie Wasza wyprawa jest, jak napisał prof-os, konfiturką z wisienką. :szeroki_usmiech

Stawiam piwo i czekam na opis powrotu. :szeroki_usmiech

Diesel - 2016-03-08, 19:08

Dzięki za miłe słowa. Aktualnie siedzę i montuję film z całości, oraz pisze książkę, bo inna forma jest zbyt krótka;-) Będzie dostępna jako ebook, dla każdego, chyba ze znajdzie się szalony wydawca;-)

A opis powrotu niebawem, bo działo się to i owo, choć ciśnienie było mniejsze;-)

Diesel - 2016-09-13, 23:20

Kochani - jak napisałem wyżej - powstała książka. Za kilka dni jej premiera w wersji ebook i audiobook. Wszystkie szczegóły znajdziecie na http://sklep.lezuk.pl/

Na stronie dostępny solidny kawałek w postaci audiobooka. Polecam;-)

Andrzej1 - 2016-10-18, 20:42

Warto kupić, książka świetnie napisana !
Diesel - 2017-01-15, 17:27

Dzień dobry, pora odgrzac temat;-)

Zrobiłem wreszcie film. Na razie pierwszy odcinek. Jako że dziś rocznica naszego startu - więc to doskonała data na premierę;-) Serdecznie zapraszam do obejrzenia.


miciurin - 2017-01-15, 17:57

Diesel napisał/a:

Zrobiłem wreszcie film.

Bardzo fajny pomysł jak i film, gratuluję :spoko

tom-cio - 2017-01-15, 22:21

Książka swietna,a po przeczytaniu super sie oglada Twoj film.Piwko :spoko
Diesel - 2017-02-02, 20:15

Druga i trzecia część filmu (niebawem będzie i czwarta). Widać Maroko i Saharę Zachodnią;-)


Diesel - 2017-04-19, 20:30

Jest i obiecana czwarta część filmu z wyprawy. Zapraszam do obejrzenia, komentowania, udostępniania;-)


Comsio - 2017-04-19, 23:51

Tak na marginesie, parkujesz Zuczka w Zalesiu, :wyszczerzony:
Jechałem do Kodnia, i takie cacko stało po lewej stronie.Lub podobne. :-/

Fajne klimaty, zawsze coś innego. :pifko

Diesel - 2017-04-25, 18:21

Nie, to nie mój. Parkuję w Warszawie;-)

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group