|
Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
|
 |
Francja - 2024 maj do Francji
Sławek B - 2024-05-11, 18:09 Temat postu: 2024 maj do Francji Zaczynamy nową podróż. W zamyśle to będzie podróż "sentymentalna " do Francji- dlatego jest w zakładce "Francja"'
Oczywiście nie wiemy co się zdarzy po drodze. Wyjazd może więc skończyć się gdzieś indziej. Może w Hiszpanii...
Relacja jest pisana przez żonę na fb:
Strona na FB
Jeżeli starczy zapału i środków to, podobnie jak relacja z ubiegłego roku, również i ta relacja zostanie zamieniona na e-booka
Podróż z września 2023 roku
W miarę możliwości tu będę publikował kopie wpisów z FB
7-8 maja 2024 roku
1 i 2 dzień podróży
Uśmiałabym się z sytuacji, jaka nas spotkała gdyby nie to, że do śmiechu było mi daleko.
Spakowani, gotowi jeszcze przed godziną, którą wyznaczyłam sobie na wyjazd z domu, wyruszyliśmy w drogę kierując się na autostradę, która miała nas poprowadzić przez Poznań w kierunku granicy z Niemcami. Na nocleg planowaliśmy zatrzymać się w miejscu, które znamy i już od lat na nim bywamy, czyli na parkingu nad jeziorkiem.
GPS: 52.33839, 14.86088
https://maps.app.goo.gl/6YznqqjUup3Sq3RN9
Była godzina 9.45.
Zadowoleni, uśmiechnięci, co doprawdy lekko przemarznięci - bo pogoda na dworze zmieniła się na znacznie chłodniejszą niż było to jeszcze dwa dni temu, ruszyliśmy w drogę.
Pierwszy przystanek zrobiliśmy po przejechaniu 100 km. Chwila na kawkę. Całkowity luzik, bo serduszko kampera pracuje jak na dopalaczu.
Na kolejny popas zechciało nam się zatrzymać po przejechaniu kolejnych 90 km. A co tam.
Plany na dzisiaj to 450 km, więc mamy czas.
Wjeżdżamy na pas kierujący nas w stronę parkingu, a tu Sławek - widzę i czuję, wpada w przerażenie.
Awaria hamulców, brak wspomagania.
Jakoś udało nam się zająć miejsce na parkingu i...
Sławek wykonał w sumie 6 telefonów do okolicznych warsztatów samochodowych. W czterech z nich spuszczono nas od razu po pile pomimo tego, że Sławek tłumaczył naszą sytuację. Proponowano nam termin za...dwa tygodnie, jakby ludzie nie słyszeli, co się do nich mówi.
W piątym warsztacie facet był ewidentnie pod wpływem alkoholu, więc ryzykiem było powierzyć mu samochód.
Dopiero w szóstym rozumiano naszą sytuację.
Musieliśmy tylko postarać się dojechać do warsztatu, który znajdował się 26 km od nas, gdzieś na przedmieściach miasta Koło.
Od razu, pomimo zajętych wszystkich kanałów i masy samochodów na placu, zajęto się nami.
Trafnie postawiona przez Sławka diagnoza została potwierdzona przez właściciela warsztatu. Zdecydowała zakończyć swój żywot vacu pompa wspomagania hamulców.
Problemem nie była wymiana, bo to praca na dwie godziny, a to, że tę część trzeba było ściągnąć z jakiejś hurtownii.
Nasz kamperek ma już swoje lata za uszami, pompka ta więc nie jest tym elementem, który znajduje się do kupienia od ręki w każdym motoryzacyjnym sklepie.
Właściciel warsztatu podszedł do nas i do tego problemu z takim zaangażowaniem, że już następnego dnia o godzinie 10 rano wyjeżdżaliśmy w dalszą drogę.
Mało tego. Zainteresował się tym, gdzie będziemy nocowali i zaproponował miejsce dla kampera na terenie swojej prywatnej posesji. Pomyślał nawet o udostępnieniu nam swojej toalety i zapytał, czy potrzebna nam jest woda. Całe szczęście, że kamper to kamper i grzecznie mogliśmy odmówić.
Powiem tak. Dawno, bardzo dawno nie doświadczyliśmy takiej serdeczności, takiego zrozumienia ze strony drugiego człowieka, chęci niesienia pomocy w awaryjnej sytuacji. Będziemy wspominali tego Pana i ten warsztat chyba do końca naszego życia.
Po sprawdzeniu, czy hamulce działają jak należy, wyruszyliśmy od razu w trasę.
Głównym tematem na resztę dnia było szczegółowe analizowanie sytuacji, która nas spotkała. Rozmowom nie było końca.
Jeśli mieliśmy doświadczyć tego, czego doświadczyliśmy, to dobrze, że stało się to na terenie Polski, w dzień roboczy, a nie na przykład w piątek.
Braliśmy jeszcze pod uwagę powrót do domu i wjazd na kanał do warsztatu Pana Bartka, ale ze względu na brak wspomagania hamulców, byłaby to już ostateczność.
Na nocleg zatrzymaliśmy się w Niemczech, na kamperowisku leżącym na skraju wsi.
GPS: 52.23535, 9.1478
https://maps.app.goo.gl/7KorEDnJYsHUXPeT8
Wieś, wsią, ale mieli tam trzy baseny.
peja76 - 2024-05-11, 20:04
Co się zle zaczyna to się dobrze kończy, także nie ma tego złego co by nadobre nie wyszło, a tak na marginesie jak nie chcą pomóc to termin daleki.
Miłego wypoczynku i szerokości.
Ps, będę często tu zaglądał
PietraS - 2024-05-11, 20:12
Dobrze się zapowiada, tzn. źle, że awaria, ale będzie chyba ciekawie. Kibicuję. Szerokości.
orkaaa - 2024-05-11, 21:16
Powodzenia życzę i czekam na dalszą relacje z Francji która odwiedzam od 6 lat w każde wakacje. Francja jest super
WaldekR - 2024-05-13, 15:03
Ja też życzę dalszej podróży już bez żadnych stresów.
Śledzę wasze relacje tu i na fejsie.
Sławek B - 2024-05-13, 15:29
9-10 maja 2024 roku
3-4 dzień podróży
Rano zaskoczyło nas to, że o godzinie 6 nie jeździły jeszcze żadne samochody. Do 7 też niewiele ich przejechało.
Wjechaliśmy na autostradę, a na autostradzie pustki. Za to na mijanych przez nas parkingach jeden obok drugiego stały tiry.
Upewniłam się jeszcze, że to czwartek - właśnie ten dzień tygodnia, a nie inny i postanowiłam pogrzebać w wujku google w poszukiwaniu wyjaśnienia tej sytuacji. A tam wyraźnie napisano, że dzisiaj jest wolny dzień od pracy nie tylko w Niemczech, ale i we Francji. Powód nie do końca był dla mnie oczywisty, ale dzień wolny był i już.
Tym to sposobem przez pierwsze trzy godziny świetnie nam się jechało, bo ludziska jeszcze w domach sobie siedzieli.
Ale i tak, po przejechaniu magicznych 450 km, mieliśmy już serdecznie dosyć.
Ostatnie 150 km już wyciskaliśmy z siebie.
Dotarliśmy do miejscowości Pérrone, gdzie nocowaliśmy cztery lata temu, jadąc tą samą trasą, co obecnie.
GPS: 49.92620, 2.92644
https://maps.app.goo.gl/JMWE9uTt8wSNxbe18
Bardzo miło wspominamy pobyt w tym miasteczku i dlatego zdecydowaliśmy się przyjechać tu po raz kolejny i przenocować przed jutrzejszym zaatakowaniem przedmieść Paryża. Jest to dobra baza wypadowa, bo tym sposobem pozostanie nam na jutro już tylko 170 km do przejechania.
Byliśmy niemal pewni, że w związku z wolnym dniem będzie kłopot ze znalezieniem wolnego miejsca. Parking dla kamperów usytuowany jest bowiem przy drodze, która wpada do miasteczka przebiegając przez tereny rekreacyjne.
Ale mieliśmy niesamowitego farta, bo udało nam się zająć ostatnie wolne miejsce.
I tak sobie siedziałam z filiżanką kawy na pieńku drzewa, na soczyście zielonym trawniku ozdobionym rozkwitłymi stokrotkami i tak sobie z oddali patrzyłam na kolejnego kampera, który podjeżdża i nie może skorzystać z możliwości przeprowadzenia serwisu.
Na stanowisku, przeznaczonym do tego celu i wyraźnie jednoznacznie oznakowanym, zaparkował bowiem samochód osobowy.
I tak się zastanawiałam, jak to jest możliwe, żeby tak się zadziało.
No co? - kierowca nie zauważył znaku?
Nie umiał go prawidłowo zinterpretować, czy poprostu ma gdzieś, ewentualne konsekwencje wynikające z takiego ruchu?
Kampery kombinowały, stosując przeróżne warianty ustawienia się - bo miejsca było bardzo mało - żeby choć wody nabrać, czy opróżnić toaletę.
Kurczę, aż się prosiło, żeby...
straszne czyny przychodziły mi do głowy, więc przelanie ich na papier nie byłoby wskazane.
Kiedyś ludzie wierzyli w czary i zaklęcia, a może i teraz by zadziałały?
Nie udało mi się zobaczyć osobnika, czy też osobniczki, domyślam się, że o malutkiej pojemności substancji znajdującej się pod czaszką, bo w czasie kiedy samochód odjeżdżał, byłam na spacerze.
Kiedy wracałam, na zegarku była już późna godzina, a słoneczko oświetlało jeszcze okolice. Zupełnie zapomniałam, że tu, we Francji, już wyraźnie daje się odczuć to, że jest dłużej widno i to o jakąś godzinę.
Niestety, rano też wyraźnie się czuje, że słońce wstaje później.
Wieczorem parking opustoszał, a wraz z nim wszystkie okoliczne miejsca do tej pory zajęte przez parkujące samochody.
Na miejscu, gdzie staliśmy, towarzyszył nam już tylko jeden kamper.
Podeskcytowana zasnęłam myśląc o tym, że po roku zobaczę troje wnuczątek.
Anras - 2024-05-14, 12:50
Ptaszek na zdjęciu to czapla siwa. Czekam na kolejne raporty z podróży. Pozdrawiam!
Wegrzyn - 2024-05-14, 17:07
Czekam na kolejne odcinki
Sławek B - 2024-05-14, 20:10
11-13 maja 2024 roku
5-7 dzień podróży
Rano wyruszyliśmy z Peronné i w południe dotarliśmy do jednej z podparyskich miejscowości, gdzie zostaliśmy przywitani przez silną grupę trojga wnucząt.
Było grillowanie na ogródku, wspólna, trzypokoleniowa jazda na rowerach do knajpki na żarełko (bagatela - 20 km).
Było przesiadywanie z dziadkami w kamperku i potajemne zajadanie się smakołykami przywiezionymi z Polski, czyli kabanosami, cukierkami Mamba i chrupkami w kształcie Reksia.
Były przytulaski, zapewnianie o tym, że się nas kocha i tęskni. I że fajnie, że przyjechaliśmy.
Wspólnym zabawom nie było końca.
Dziadek naprawiał, z mechaniczno - elektrycznych urządzeń wszystko to, co przez rok się popsuło.
Babcia zszywała zepsutą maskotkę, którą zrobiła lata temu jednemu z wnuków. Dorobiła też na szydełku dla niej, a właściwie dla niego - bo to Billy - spodnie ogrodniczki. Kurcze, jeszcze potrafię.
Jak to fajnie jest być potrzebnym.
Smutno, że trzeba wyjeżdżać, ale przygoda już nas wzywała.
Tylko jedno psuło nam humor.
Po gorącym, słonecznym weekendzie, w poniedziałek pogoda zaczęła się psuć, a i prognozy na kolejne dni dla całej Francji nie były najlepsze. Można określić to krótko - będzie lało, będzie zimno i do Bretanii nie ma po co jechać. Trzeba zmodyfikować plan działania.
Z zazdrością patrzyłam na prognozę pogody w Polsce. Słonecznie i 23 - 27 stopni.
Ze trzy lata temu doświadczyliśmy już takiej anomalii pogodowej, kiedy wyjechaliśmy z kraju w maju (ale mi się fajnie zrymowało), gdzie pogoda była bardziej lipcowa, a we Francji i w Hiszpanii szczękaliśmy zębami kryjąc się pod parasolkami.
Z dnia na dzień szukaliśmy miejsc, gdzie miało być cieplej i w te rejony się przemieszczaliśmy. Taka pogoń za króliczkiem, którego trudno było złapać i przytrzymać.
Teraz powiedzieliśmy sobie dzielnie, że co ma być, to będzie i pojedziemy...na pewno nie na zachód, bo tam ma lać i to przy temperaturze 15 stopni.
Decyzję o wyborze kierunku jazdy postanowiliśmy pozostawić sobie do jutra. A nóż coś cieplejszego nawieje i jednak da się skoczyć do Bretanii?
WaldekR - 2024-05-15, 08:53
Sławek B - 2024-05-17, 10:10
14-15 maja 2024 roku
8-9 dzień podróży
Minęła dopiero doba od naszego wyjazdu spod Paryża, a ja zobaczyłam już tyle cudowności, że nie wiem, jak sobie poradzę z taką ilością pozytywnych emocji, które mną targają.
Chciałabym od razu wszystkie zgromadzone wrażenia przelać na papier, a tu trzeba po kolei, metodycznie podejść do tego zagadnienia.
Do Bretanii, na obszarze której byliśmy już kilka razy, nie zdecydowaliśmy się jednak pojechać. Zapowiedzi pogody na najbliższe dni nie były zbyt przyjazne, a my chcieliśmy pojeździć sobie na rowerkach trasami nad brzegiem Oceanu Atlantyckiego.
Opuszczając podparyskie przedmieścia obraliśmy kierunek na południe i wybraliśmy rejon, który najmniej znaliśmy, czyli Dolinę Loary.
I nie chodzi o ten odcinek rzeki, który słynie z zamków, a o ten, nad którym zamki owszem leżą, ale te mniej znane i przez to mniej oblegane.
Skupiliśmy się na dwóch departamentach: Loiret - na wschodzie i Cher - na południowym wchodzie.
Wyjechaliśmy w kierunku na Orlean i dojechaliśmy do malutkiej miejscowości Germigny des Prés, która była naszym pierwszym celem podróży.
GPS: 47.84616, 2.26678
https://maps.app.goo.gl/GgTxTeuAX4u4AhbZ9
Nastał kolejny dzień, a ja siedzę sobie teraz w kamperze, leczę stopy po dwudniowym dreptaniu po zabytkach i zabieram się za opisywanie tego, co widziałam wczorajszego dnia.
Na zewnątrz zaczęło padać, więc nie przeszkadza mi to, że jestem wgapiona w ekran smartfona. Kubeczek kawy stojący obok mnie, towarzyszy mi w pisaniu i ponownym przeżywaniu tego, co widziałam.
Ciągle zapominam, żeby włączyć sobie nawigację, która pokazałaby mi, ileż to metrów? kilometrów? przedreptuję zwiedzając kościół, czy opactwo.
Kręcę się po budowli wewnątrz i na zewnątrz, wracam po kilka razy w te same miejsca, bo czegoś tam zapomniałam zobaczyć, coś mi się tak spodobało, że koniecznie muszę jeszcze raz to obejrzeć - a stopy cały czas pracują.
Wczoraj do opactwa Saint Bienoît sur Loire wchodziłam trzy razy. Ciągle było mi mało i odczuwałam potrzebę, żeby przyjrzeć się niektórym fragmentom po raz kolejny. Ale o tym zabytku napiszę później.
Jak zwykle mi odbiło.
Zrobiłam tyle zdjęć, że wybranie z nich kilku, jest dla mnie ogromną męką. Wszystkie ujęcia wyszły świetnie, każde jest inne, a ja mam zadecydować, które na stałe zapisze się w mojej pamięci.
Trudna praca.
Pierwsze miejsce, które zwiedziliśmy, to było Oratorium z okresu Karolingów.
W małej wiosce Germigny-des-Prés znajduje się zadziwiający skarb: jedyna oryginalna mozaika z okresu karolińskiego zachowana we Francji.
Nie ogląda się jej w muzeum za szybą, ale w kościele, gdyż pokrywa sklepienie we wschodniej absydzie.
Przekaz mówi o tym, że w 1820 r. w odnalezieniu mozaiki pomogły dzieci ze wsi bawiące się „szklanymi kostkami” znalezionymi w kościele.
Dzięki nim, pod wapnem pokrywającym ściany, archeolodzy odkryli mozaikę pochodzącą z... IX wieku.
Kościół został wówczas - w 1840 roku - sklasyfikowany jako zabytek, następnie odrestaurowany, a w 1876 roku częściowo przebudowany.
Jest jednym z najstarszych kościołów we Francji.
Oratorium było prywatną kaplicą Teodulfa, który był doradcą Karola Wielkiego, biskupem Orleanu i opatem Saint-Benoît-sur-Loire. Jego willa znajdowała się na północ od kościoła. Uczony ten - poeta i teolog, brał udział w cesarskiej koronacji Karola Wielkiego w 800 r.
Kaplica została konsekrowana w 806 roku.
Zbudowana na planie krzyża greckiego, miała powierzchnię 100 metrów kwadratowych! Składała się z wieży latarniowej, z której wychodziły 4 ramiona zakończone absydą. Po każdej stronie wschodniej absydy znajdowały się także dwie apsydiole.
W okresie między najazdami Normanów a wojnami religijnymi Oratorium w Germigny ucierpiało z powodu pożarów i zniszczeń. W XI wieku budowlę przekształcono w kościół parafialny i dobudowano nawę. I to przekształcenie i ta przebudowa go uratowała. Willa Teodulfa nie zachowała się.
Tuż obok oratorium znajduje się budynek informacji turystycznej, a w nim malutka wystawa dotycząca obiektu.
Przyznam, że zabytek ten wywarł na mnie wrażenie choćby i z tego powodu, że pierwszy raz miałam styczność z oratorium. Poszerzyło to znacznie moją wiedzę.
Nie był to ostatni obiekt sakralny, który miałam wczoraj zwiedzać. Musieliśmy tylko podjechać 8 km dalej.
Zatrzymaliśmy się na bardzo fajnym parkingu leżącym 100 metrów od miejsca, z którym miałam ochotę bardziej szczegółowo się zapoznać, skoro mieliśmy zostać tu na noc. Nikt mi bowiem na to czasu nie ograniczał. Więc hulaj dusza...
GPS: 47.81009, 2.30283
https://maps.app.goo.gl/zp3TyrFvukWrkYSJ6
Już nie mogłam się doczekać.
W poście nie zmieściły się wszystkie zdjęcia związane z opisem. Równiez opisy niektórych zdjęć sa niekompletne z uwagi na ograniczenia forum CT.
Więcej zdjęć, opisów i krótkich filmów znajdziesz tu:
Relacja na FB
Jęśli podoba Ci się relacja na faceook-u, tp proszę polub ją.
Sławek B - 2024-05-21, 19:31
17 maja 2024 roku
11 dzień podróży
Ależ nam mój mąż zapewnił atrakcje. Gdybyśmy tylko wiedzieli, to...
Po wczorajszej przejażdżce rowerami wzdłuż kanału Ancien Canal Lateral rzeki Loire, postanowiliśmy wybrać się dzisiaj na kolejną wyprawę, ale w drugą stronę. Sławek miał przygotować trasę, którą pojedziemy.
Rano przeszłam się do miasteczka po bagietkę, bo jakżeby inaczej - świeża musi być - przyszykowałam wałówkę na czas naszej wyprawy i ruszyliśmy w trasę.
Fajnie było, miło było dopóki - o dziwo, nie zgubiliśmy drogi.
Zaskakujące to było, bo szlak rowerowy oznakowany jest rewelacyjnie, ale jakoś tak wyszło i zamiast skręcić na drogę biegnącą przez miasteczko, wjechaliśmy na szlak dla pieszych.
Droga prowadziła wzdłuż rzeki, więc dalej nią jechaliśmy licząc na to, że za jakiś czas szlaki się połączą. Tak przynajmniej zapewniała nas nawigacja.
I w pewnym momencie szlaki połączyły się.
Jednak droga, którą mieliśmy jechać, była mocno zarośnięta wysoką trawą, choć czasami widać było koleiny, po których dało się jechać. Sporym utrudnieniem było dodatkowo to, że miejscami stała woda, czyli były spore i głębokie kałuże. W nocy padało i grunt był mocno rozmoknięty.
Po przejechaniu kilkuset metrów, trasa zaczęła robić się coraz mniej przyjemna, a wręcz trudna.
Natrafialiśmy na powalone drzewa, które blokowały nam drogę i trzeba było przenosić rowery tzn. Sławek przenosił swój, a potem mój.
Coraz więcej było miejsc, przez które musiałam prowadzić rower, bo grząski teren wciągał koła i bałam się, że nie dam rady zapanować nad swoim rumakiem.
Błoto oblepiało nam już nie tylko buty, ale i plecy, spodnie, kurtki, torby rowerowe, hamulce, przerzutki, obręcze kół, zębatki...ale to nic.
Najgorsze było to, że nasze rowery wyglądały tak, jakby wytarzały się z rozkoszą w błocie. Zwisało z nich masę paskudztwa, trawa, kawałki gałązek...
I pewnie dalej brnęlibyśmy przed siebie, gdyby nie to, że przed nami spływająca z pola woda utworzyła takie rozległe i głębokie jeziorko, że w żaden sposób nie dało się go rowerami przejechać, czy ominąć.
Z prawej strony mieliśmy nasyp z rozmokłej ziemi - nad nim pola uprawne, po lewej stronie w odległości kilku metrów były rozlewiska rzeki. A GPS pokazywał, że pozostało nam już niedaleko do jakiegoś rozwidlenia dróg.
Musieliśmy się poddać i niestety, przebyć tę drogę jeszcze raz, ale w odwrotnym już kierunku, nie osiągnąwszy celu.
Rowery były w takim stanie, że płakać nam się chciało. Byłam tak bliska załamania, jak nie pamiętam już kiedy.
Staraliśmy się przy pomocy patyków zdjąć choć trochę błota z hamulców, ale słabo to szło.
Jechałam pierwsza i w pewnym momencie natrafiłam na kałużę. Wpadłam na pomysł, że może chociaż trochę uda nam się wyczyścić z błota rowery, wykorzystując do tego celu jej wodę. Niestety, niewiele to pomogło.
I już będąc na samym wylocie drogi natrafiliśmy na strumień, w którym wyszorowaliśmy do czysta nasze rumaki.
Napełnialiśmy wodą butelkę, którą z piciem wieźliśmy ze sobą.
I powiem tak - dumna jestem z siebie, bo o ile Sławek wpadł na pomysł wymycia rowerów gołymi rękami w strumieniu, o tyle ja wpadłam na pomysł, żeby posłużyć się do tego celu butelką po pitnej wodzie.
Rowery czyściliśmy z godzinę.
A jakie mieliśmy super humory, kiedy zakończyliśmy tę czynność.
Wróciliśmy do kampera i przyznam, że sytuacja, która nas spotkała nie zniechęciła nas bynajmniej do tego, żeby po obiedzie wyjechać jeszcze raz w trasę rowerami.
Widoki, jakie mijaliśmy - ta soczysta zieleń okraszona żółcią kwitnących jaskrów, świecące słoneczko, śpiewające ptaszki...
Czyż życie nie jest piękne?
Przejechaliśmy tego dnia 47 km.
Odrobinę więcej tresci plus krótkie filmiki są tu:
Kamperkiem we Francji
ZbigStan - 2024-05-21, 21:18
Sławek B, szczęśliwych przygód, czyli takich co się dobrze kończą. . Pozdrawiam.
Skorpion - 2024-05-21, 21:21
stef - 2024-05-22, 00:14
Świetnie się to czyta... a miałem iść spać
Spokojnej podróży i czekam na kolejne relacje !!
MILUŚ - 2024-05-22, 11:09
Czytam , czytam w przerwach Waszej "Kamperkiem w znane i nieznane "
Sławek B - 2024-05-22, 17:28
MILUŚ napisał/a: | Czytam , czytam w przerwach Waszej "Kamperkiem w znane i nieznane " |
Bardzo się cieszymy, że relacja jest czytana i wzbudza zainteresowanie.
Obawiam się jednak, że jej publikowanie to trochę jak "strzał we własną piętę" .
E-book Kamperkiem w znane i nieznane. Dziennik z podróży do Portugalii przez Francję i Hiszpanię powstał na podstawie relacji publikowanej na CT i na FB.
Plan jest taki, że na podstawie obecnej relacji może powstanie kolejny e-book.
Tyle tylko, że kto go kupi skoro zainteresowani już czytają tę relację?
Koszt przygotowania e-booka (skład i opracowanie graficzne) jest niemały, wręcz jest duży.
Jak na razie, nawet w niewielkim procencie nie zwróciły się koszty poniesione na jego wydanie.
Sławek B - 2024-05-23, 09:41
18 maja 2024 roku
12 dzień podróży
Tak nam tu dobrze było, na tym miejscu dla kamperów, że trudno było podjąć decyzję, żeby stąd się ruszyć. Czasu owszem, mamy właściwie tyle, ile nam przyjdzie do głowy, ale i miejsc do obejrzenia sporo.
Rano wyruszyliśmy więc w dalszą drogę. Naszym priorytetem było przeprowadzić pełen serwis kampera, bo przez te trzy dni ubyło nam wody, przybyło szarej i zmieniliśmy już kasetę na drugą.
Ponieważ podjęliśmy decyzję, a właściwie to ja ją podjęłam, a Sławek zaakceptował, że jedziemy do miejscowosci La Charite-sur-Loire, to do mojego męża już należało znaleźć po drodze punkt serwisowy dla kamperów i jak zwykle, miał być to punkt darmowy.
No i oczywiście znalazł go.
Moją pasją jest zwiedzanie klasztorów cysterkich i benedyktyńskich. Jeden z nich, dosyć znaczący, znalazł się akurat na naszej drodze.
Dziwne nie? Tak sobie przycupnął akurat w tym miejscu, przez które myśleliśmy, że będziemy przejeżdżać.
Wjeżdżając do miasta stanęliśmy na wyspie, na parkingu, w części dedykowanej kamperom. Tak nam się spodobało to miejsce, że postanowiliśmy zostać tutaj na noc.
GPS: 47.17442, 3.01139
https://maps.app.goo.gl/W4xQBfj2zXonFCew5
Do miasta wystarczyło przejść przez most i od razu uliczka prowadziła do kościoła opactwa.
W połowie XI w. opactwo Cluny utworzyło klasztor La Charite. Jego kościół Notre-Dame został konsekrowany w 1107 roku przez papieża Pachaliasa II.
Klasztor stał się centrum, wokół którego rozwijało się miasto. Będąc głównym przystankiem na drogach do Santiago de Compostela i miejscem przejścia przez Loarę, klasztor wzbogacił się i szybko odegrał znacząca rolę w ekspansji zakonu kluniackiego.
W XII wieku kościół Notre-Dame był drugim co do wielkości kościołem chrześcijańskim po kościele w Cluny, a w budynkach zajmujących powierzchnię 3 hektarów mieszkało ponad 200 mnichów.
W czasie wojen stuletnich, a następnie religijnych, miasto stopniowo traciło na znaczeniu. W 1559 roku gigantyczny pożar doprowadził klasztor do ruiny, niszcząc całą nawę, znaczną część zabudowań klasztornych i miasto.
Podjęte w XVII i XVIII w. prace restauracyjne przyczyniły się do odrodzenia miasta i klasztoru, a kościół przebudowano.
Po rewolucji klasztor, sprzedany jako dobro narodowe, został wchłonięty przez miasto. Z każdego jego boku dobudowano domy. Obecnie w dawnych budynkach klasztornych mieszkają ludzie, a część zajmują sklepy.
Od 1998 roku znajduje się na liście UNESCO.
Prosper Mérimée, inspektor zabytków, dokonał klasyfikacji kościoła Notre-Dame jako zabytku, ratując go w ten sposób przed zniszczeniem, gdyż pierwotny plan przebiegu drogi królewskiej z Paryża do Nevers, przecinał jego nawę główną.
Przyznam się, że nieco więcej spodziewałam się po tym zabytku. Nie jest to tak, że mi się nie podobał, ale wyraźnie nie zadziałała pomiędzy nami chemia.
Była niedziela, kręciło się sporo ludzi, było gwarno.
Nie lubię zwiedzać w takich warunkach i to tego typu obiektów. Dodatkowo przeszkadzały mi także zbyt liczne i zbyt duże plakaty porozwieszane w kościele, które zasłaniały elementy architektoniczne i raziły moje oczy.
No cóż. Było jak było.
Zrekompensował mi to spacer po pozostałościach murów i widoki z góry na miasto i Loarę.
Nasza miejscówka do spania sprawdziła się rewelacyjnie.
GPS: 47.17442, 3.01139
https://maps.app.goo.gl/W4xQBfj2zXonFCew5
Cały czas, nawet w nocy, towarzyszył nam ptasi świergot.
Zaintrygowana jednym, tak pięknym głosem, który nie milkł ani na chwilę, poszperałam w zasobach wujka googla i dowiedziałam się, że to kos tak nawołuje swoją samiczkę.
W kwestii fauny, to ja się nie będę zbyt mądrzyła, bo flora jest mi bardziej bliska, ale wyraźnie widziałam kosa.
To taki mały czarny ptaszek z pomarańczowym dziubkiem, o ile dobrze zidentyfikowałam ten kolor.
W nocy czułam się tak, jakbym była na ptasim koncercie, z wielce ekskluzywną miejscówką, bo leżącą.
Jak zwykle nie zmieściły się wszystkie zdjęcia a i opisy do zdjęć są "okrojone".
Pełna treść jest tu:
Pełan relacja
Tu zaś do kupienia e-book z poprzedniego wyjazdu do Portugalii.
Sławek B - 2024-05-25, 20:47
Teraz będzie trochę niechronologicznie>
23 maja 2024 roku
17 dzień podróży
Ojojoj, tragedia się w kamperze stała.
Zabrakło Jaśnie Panu cukru do słodzenia porannej kawy.
Ajajaj, trzeba będzie jechać do sklepu i szybciutko zadziałać w tej materii.
Całe szczęście, że mam zadziuplowane kilkanaście torebek z cukrem, który dostaję w kawiarniach, kiedy raczę się tam kawą. Nie będziemy więc musieli reagować natychmiast.
Od samego rana spoglądaliśmy co chwilę w niebo, oczekując na pojawienie się słoneczka. Niestety, skrywało się za chmurkami i tym samym nie ogrzewało powietrza. Temperatura na zewnątrz kamperka była niska, tylko 12 stopni.
Bardzo, ale to bardzo chcieliśmy pojechać rowerkami do Chaos Nîmes-le-Vieux, ale musieliśmy poczekać, aż zrobi się choć ciutkę cieplej. Ponieważ czekała nas wyprawa na płaskowyż, to biorąc jeszcze pod uwagę wiejące tam silne wiatry, lepiej było wziąć na wstrzymanie. Zajęłam się opisywaniem zaległych dni dziennika, a Sławek próbował rozgryźć niektóre funkcje fb. Zastanawiam się, które z nas miało większy uzysk ze swojej pracy.
Około godziny 12 postanowiliśmy już wyruszyć rowerami na naszą górską wyprawę. Ubraliśmy się w kilka warstw ubrania i obydwoje wyglądaliśmy tak jakby bardziej puchato, niż zwykle.
Najpierw trzeba było wspiąć się na przełęcz Col de Perjuret, która znajduje się na wysokości 1030 m n.p.m.
Nasz punkt startowy to miejscowość Fraissinet-de-Fourques, leżąca na wysokości 740 m n.p.m. Trochę więc tego podjazdu miało być.
Całe szczęście, że droga miała 5 km, więc nachylenia nie były aż tak strome. Oczywiście, nie byłoby to dla nas możliwe, gdyby nie elektryczne wspomaganie naszych rowerków.
Potem, dróżkami biegnącymi przez płaskowyż, przemieszczaliśmy się w te i wewte.
Ciekawe, bo pomimo drugiego podejścia do oglądania tych skał i widoków - byliśmy tu już w 2015 roku, w ogóle nie rozczarowaliśmy się.
Czasami tak się dzieje, kiedy wraca się po raz kolejny do miejsc, które pamiętamy, że nas zauroczyły i wywarły na nas ogromne wrażenie. Rozczarowują.
Nagle wydają nam się takie zwykłe, mniejsze, niż to pamiętamy i zaczynamy zastanawiać się, co nas tak w nich urzekło.
I doszliśmy z mężem do wniosku, że nie zawsze warto jest wracać ponownie na ''stare śmieci''. Lepiej pozostawić sobie w pamięci ten obraz, który za pierwszym razem zbudowaliśmy na bazie naszych ówczesnych emocji. To taka mała dygresja.
W przypadku tych powtórnych odwiedzin, zmiana była znacząca, bo pierwszy raz dotarliśmy tu kamperkiem, a teraz trasę pokonaliśmy rowerami. I to pozwoliło nam na przeszpiegi lokalnych dróżek, zajrzenie w środek płaskowyżu i przejechanie go w różnych kierunkach.
Wróciliśmy, po przejechaniu 29,4 km szczęśliwi, bo zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że dzięki rowerkom udało nam się zobaczyć takie miejsca, do których ani kamperem, ani samochodem osobowym nie dałoby się dotrzeć.
A jakby mało było tego szczęścia, to Sławek zapewnił nam dodatkową atrakcję.
Kiedy ja chodziłam pomiędzy skałami i robiłam zdjęcia kwiatkom (oh! jakże ja to lubię), mój mąż siedział sobie na skałce i bawił się kamerą.
Potem pojechaliśmy kilka dobrych kilometrów dalej i Sławkowi w bardzo dziwny sposób zaplątał się but w suwak torby, którą miał przyczepioną z tyłu roweru.
Spadał z roweru długo, powoli, a ja mogłam tyko obserwować to z przerażeniem w oczach. Udało mu się spadając uwolnić stopę z buta i całe szczęście, nic mu się nie stało.
Po tym niemiłym incydencie podjechaliśmy na skraj klifu, żeby obejrzeć rozciągające się z niego widoki i zapewnić sobie dodatkowe kalorie, czyli skonsumować jedzonko.
I tu wpadliśmy w przerażenie. Sławek nie ma okularów na nosie.
Gdzie one są?
Pewnie spadły mu podczas upadku z roweru. Ale on takiej sytuacji w ogóle nie kojarzył.
I zaczęliśmy śledztwo, przeglądając zdjęcia zrobione przeze mnie z naszej drogi i okazało się, że miejscem podejrzanym o to, że Sławek zostawił tam swoje drugie oczy (dodam tylko, że nówki zrobione tuż przed naszym wyjazdem), to skały, gdzie siedząc i czekając na mnie, bawił się kamerą.
No to odwrót i wracamy.
Okulary czekały na mojego męża wielce stęsknione.
Ciekawe, kto bardziej się denerwował - one, czy mój mąż?
Na koniec dodam tylko, że i ja zaliczyłam upadek z roweru. Jakoś tak niefortunnie zsiadałam z niego i zrobiłam bęc.
A zatrzymać musiałam się po to, żeby zrobić zdjęcie dzikim narcyzom, które kępkami kwitły w trawie na polu. Dosyć nieoczekiwany to przecież widok i koniecznie trzeba go upamiętnić na zdjęciu.
Również i tym razem więcej zdjęć, bardziej obszerne opisy orazz krótkie filmiki znajdziecie na FB:
Relacja
PietraS - 2024-05-25, 23:17
Pięknie.
Sławek B - 2024-05-27, 18:56
24 maja 2024 roku
18 dzień podróży
Podobało nam się na tym miejscu, gdzie spaliśmy przez ostatnie dwie noce. Z żalem opuszczaliśmy tę malutką wioskę, która zapewniła nam super parking i jeszcze pozwoliła na uzupełnienie pitnej wody. Gdyby było tu więcej możliwości poruszania się po okolicy, to pewnie zostalibyśmy na jeszcze kolejną noc.
Naszą dalszą trasę wyznaczyliśmy drogą, którą już jechaliśmy w 2015 roku, ale zupełnie nie pamiętaliśmy, jak wyglądała. Ponieważ lubimy wspinać się na przełęcze i potem jechać szczytami gór, z dwóch opcji dostępnych dla nas dróg prowadzących dalej, wybraliśmy Corniche des Cevennes, czyli drogę D9. I wjeżdżając w góry czuliśmy się w swoim żywiole.
Piszę - my, ale tak właściwie to bardziej Sławek, niż ja.
Nie zawsze podobają mi się tak strome podjazdy czy zjazdy, które trzeba pokonywać na drugim biegu.
Ale to jeszcze pikuś wobec tych zakrętów w formie agrafek. Nie jest źle, kiedy pokonujemy je będąc w tym momencie sami na drodze. Jest znacznie gorzej, kiedy z naprzeciwka jedzie autobus, albo ciężarówka i spotykamy się tuż przed, lub w samym trakcie pokonywania zakrętasa.
Do tego dochodzi jeszcze często brak barierek, albo kiedy jedziemy od strony stoku góry - straszą niskie rowy odprowadzające wodę, w które może zsunąć się koło kampera.
Ale to wszystko to nic - daje się jakoś przeżyć, ale kiedy droga jest tak wąska, że wyminięcie drugiego samochodu jest problemem, bo trzeba się zatrzymać, składać lusterka...to ja wymiękam.
No, ale w sumie to fajnie jest, przeżyć sporo.
A wszystko to po to, żeby móc napatrzeć się na te przecudnej urody widoki. Bo nie da się zaprzeczyć, że z góry widać jest więcej.
Pojechaliśmy sobie w tempie spokojnym, na drugim biegu, wspinając się rzężącym kamperkiem pod górę i tak wspięliśmy się na pierwszą przełęcz Col du Rey, leżącą na wysokości 992 m n.p.m. Potem były jeszcze cztery przełęcze, a na koniec długi, stromy zjazd.
Lubię wyglądać przez boczną szybę i wpatrywać się w wijącą się drogę, którą zaraz będziemy jechali. Czasami jest to przerażający widok, kiedy tak serpentyny prawie nakładają się na siebie.
Zatrzymując się na południowy posiłek - powoli zaczynamy przejmować jedzeniowe zwyczaje Francuzów, spojrzałam na mapę i wymyśliłam, że pojedziemy sobie kolejką parową, która niedaleko stąd ma stację początkowo - końcową, zależnie od której strony patrząc. Dla nas była to miejscowość St-Jean-du-Gard.
Nastąpiło wyraźne podekscytowanie do momentu, kiedy okazało się, że w piątki rzeczona kolejka nikogo nie wozi. Hmmm...
No to może zajrzymy do parku bambusów? Jest w pobliżu.
Przejeżdżając w tej okolicy już dobrych kilka razy w ciągu naszych wieloletnich podróży, zawsze myślałam o tych bambusach, ale niby to było po drodze, ale jakoś nie mogliśmy do nich dotrzeć. Wybierałam opcje oppidum, albo jaskiń, czy opactwa, albo innych cudów, ale z przyrody nieożywionej.
No to fajnie. Jedziemy do Bambouseraie de Prafrance. Parking super, duży, trzy poziomowy z jednym przeznaczonym dla kamperów. Tylko nachylenie spore i trudno wypoziomować kampera.
Sławek został w samochodzie, bo takie cuda przyrody, przy jego ograniczeniach ruchowych, nie bardzo go ekscytują.
Jakże ja byłam szczęśliwa, że zdecydowałam się wreszcie po tylu latach zajrzeć w to miejsce. Cudo, cudo, cudo.
Zdjęć mam masę, wybrać coś trzeba, a trudne to jest zadanie. Nie wspomnę o ilości filmików, które zrobiłam.
Na noc postanowiliśmy zostać na parkingu, tylko przenieśliśmy się piętro wyżej, na parking dla samochodów osobowych, bo było tam bardziej równo.
Nic nie zakłócało nocnej ciszy.
GPS: 44.0723, 3.982
https://maps.app.goo.gl/WtvvtRtQXfYwMtAd8
W poście nie zmieściły się wszystkie zdjęcia związane z opisem. Również opisy niektórych zdjęć są niekompletne z uwagi na ograniczenia forum CT.
Więcej zdjęć, opisów i krótkich filmów znajdziesz tu:
Pełna relacja na FB
Jeśli podoba Ci się relacja na faceook-u, to proszę polub ją.
A tu do kupienia e-book - PDF z poprzedniego wyjazdu
WaldekR - 2024-05-28, 09:39
Czekam na więcej.
MILUŚ - 2024-05-28, 11:34
My też z zaciekawieniem czekamy na dalszą część
Sławek B - 2024-06-02, 17:14
25 maja 2024 roku
19 dzień podróży
Kiedy przyjechaliśmy do miasteczka Les Taillades, które miało być naszą bazą wypadową do zwiedzenia rowerami masywu Petit Luberon nie przypuszczaliśmy, że wybrane przez Sławka miejsce do zatrzymania się będzie takie super.
Z okna kamperka widać było kwitnącą łąkę, a koła samochodu stały na utwardzonej kamykami trawie. Miodzio. Do tego parkował oprócz nas tylko jeden kamper, który po krótkim czasie odjechał.
GPS: 43.83363, 5.09233
https://maps.app.goo.gl/y6rEpRYEpK7Dck7A7
Przez Les Taillades przebiegają szlaki rowerowe, te dłuższe i te krótsze, z których można, wybierając ich odcinki, stworzyć sobie własną trasę. Nasza pierwsza biegła w kierunku wschodnim.
Kiedy jechałam rowerem drogą, która wije się wśród lawendy, dębów, cedrów i winorośli, nagle pojawiała się w oddali wioska Oppède le Vieux, wznosząca się na wzgórzu i wyglądająca jak rodem ze średniowiecznej bajki.
Może nie jest najbardziej znana, nie ma też wielu atrakcyjnych galerii i sklepów z pamiątkami, ale ma wspaniały urok starej osady. Położona jest na północnym zboczu Petit Luberon.
Zatrzymując się na placu, gdzie dla rowerzystów przygotowano miejsce do przypięcia pojazdów, nie zauważyliśmy tłumów zwiedzających. Dzięki temu wędrówka starymi ulicami stała się bardziej tajemnicza i magiczna.
Zaglądaliśmy do kamiennych budynków szukając oznak życia, ale większość z nich została zawładnięta już przez naturę. W niektórych oknach tylko dało się zauważyć firanki.
Wspinając się przez wioskę na szczyt, gdzie stoją ruiny zamku, czułam się jak w średniowiecznym filmie lub powieści i zaczęłam wyobrażać sobie, jak kiedyś mogło wyglądać życie w tej obecnie rozpadającej się osadzie.
O wiosce można dowiedzieć się więcej, dzięki umieszczonym przy drodze tablicom, które przedstawiają jej historię, dlaczego została opuszczona i co się od tego czasu wydarzyło.
Na szczyt prowadzą dwie ścieżki.
Wybraliśmy tę, która w miejscu rozwidlenia prowadziła w prawą stronę, a schodziliśmy drugą.
W ten sposób mogliśmy zobaczyć wszystkie średniowieczne ruiny i mury.
Natrafiliśmy na starą kaplicę, której drzwi były zamknięte i nic nie udało mi się zobaczyć, nawet zaglądając przez dziurkę od klucza.
Za kaplicą ostatnie kamienne schody prowadzą najpierw do kościoła Notre-Dame-Dalidon, który niedawno przeszedł gruntowną renowację i z pewnością warto go zobaczyć w środku, a następnie do ruin zamku.
Kiedyś był to dominujący element krajobrazu, ale podobnie jak wiele domów we wsi, popadł w ruinę i został odzyskany przez naturę, ale nadal jego grube, wysokie mury stanowią imponujące tło dla kościoła. Niestety, zamek nie jest możliwy do zwiedzenia i trudny do sfotografowania.
Siedząc na ciepłej, kamiennej ścianie przed kościołem, przyglądałam się całej dolinie. Bezpośrednio poniżej znajdują się zawalone ruiny starej wioski, potem wzrok przesuwa się po jasnych terakotowych dachach odnowionych domów, a potem po mozaice pół zdobiących szerokie dno doliny. W oddali widać szczyt Mont Ventoux.
W pobliżu nie ma dróg, więc hałas wytwarzany przez człowieka jest niewielki i można po prostu zanurzyć się w dźwiękach ptaków i owadów, a także pooddychać powietrzem pachnącym ziołami.
Jak często w naszym zabieganym świecie jest możliwe doświadczyć takich przeżyć?
Jak zwykle pełna relacja na FB, z większą liczbą zdjęć, z pełnymi opisami zdjęć:
Jeśli podoba Ci się relacja na faceook-u, to proszę obserwuj ją.
A tu do kupienia e-book - PDF z poprzedniego wyjazdu.
Sławek B - 2024-06-07, 19:28
Mamy lekkie opóźnienie w relacji. Dużo się dzieje.
Na razie filmik z bieżących wydarzeń.
Film
i wyjątkowa cena na e-booka
E-book
Mam nadzieję, że wkróce pojawią się moje nowe wpisy.
Sławek B - 2024-06-12, 20:16
26 maja 2024 roku
20 dzień podróży
Po wczorajszej wycieczce rowerem na wschód od naszej bazy wypadowej w miejscowości Taillades, dzisiaj chcieliśmy wspiąć się drogą prowadzącą na szczyt masywu Luberon.
Wynaleźliśmy taką trasę, której podjazd był oznakowany na aż 16% . Nie mieliśmy pojęcia, czy damy radę, ale jeśli nie spróbujemy, to się tego nie dowiemy - tak mawia mój mąż.
Spakowaliśmy jedzonko na czas południowego posiłku i ruszyliśmy w trasę.
Niestety, po kilkudziesięciu metrach zrezygnowaliśmy, bo nawierzchnia drogi była tak zła i do tego dochodziło to spore nachylenie, że trzeba byłoby włożyć w jazdę masę wysiłku, a ja dodatkowo musiałabym mocno skupić się nad tym, żeby się nie wywrócić.
Zaczęliśmy obawiać się, że przyjemność mogłaby stać się udręką. Szybko przestawiliśmy się na alternatywną trasę i wybraliśmy szlak rowerowy, ale biegnący w kierunku zachodnim od naszej bazy, czyli coś w stylu dnia wczorajszego.
I dobrze zrobiliśmy, bo jazda była fajna, rekreacyjna, a tylko momentami bardziej wymagająca.
Droga biegła, a to u podnóża samego pasma Luberon, a to zagłębiała się już w lasy porastające stoki, potem przez kilka kilometrów jechaliśmy wzdłuż kanału, który doprowadzał wodę potrzebną do nawadniania pól i sadów owocowych. A na sam koniec biegnący wzdłuż drogi kanał zamieniliśmy na pojedyncze tory lokalnej kolejki.
I tak sobie jechaliśmy, aż przejechaliśmy 20 km i postanowiliśmy wracać.
Trudno podjąć jest taką decyzję o powrocie, kiedy jedzie się i jest tak uroczo i przyjemnie, ale nie wolno zapomnieć o tym, że te przejechane kilometry trzeba będzie powtórzyć. Zawsze przypomina mi to Sławek, kiedy ja podążałabym jeszcze dalej przed siebie.
Przyznam, że jadąc kamperem widać z drogi lasy, pola, sady, winnice, mija się wsie, miasteczka i jest super ciekawie.
Ale kiedy jedzie się rowerem wśród lasów, pól, sadów i malutkimi dróżkami przez zabudowania, które są bardziej odsunięte od centrum, to mijany świat wygląda zupełnie inaczej.
Zaciekawiło mnie to, jak sprytnie nawadniane są uprawy, widziałam sieć kanałów, którymi płynęła woda i malutkie śluzy do kierowania jej na pola.
Mogłam przyjrzeć się z bliska drzewom i owocom, które na nich rosły - gruszki były jeszcze takie malutkie, a morele już dojrzewały.
Zastanawiałam się, dlaczego niektóre drzewa na całych plantacjach okryte są białymi siatkami z małymi oczkami.
Teraz już wiem, bo sobie poczytałam na ten temat.
Siatki zabezpieczają młode drzewka przed obgryzaniem ich przez zwierzęta, którym smakuje kora, przed ptakami, którym smakują owoce, przed szkodnikami, którym smakuje wszystko,przed upadkiem owoców na ziemię, przed niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi takimi jak silny wiatr, ulewny deszcz czy gradobicie.
Aż tyle jest tych "przed".
Jadąc rowerem widziałam całe pola melonów ukrywających się pod liśćmi, bo Cavaillon to miejsce, gdzie te owoce są masowo uprawiane.
A najważniejsze i bezcenne jest to, że w każdej chwili mogłam się zatrzymać, zejść z roweru i poczuć otaczający mnie świat tak z bliska, na wyciągnięcie i dotyk ręki.
Jakże bogata jest flora, która rozwija się wzdłuż takich malutkich, bocznych dróżek.
Ileż teraz kwitnie maków, które przełamują swoją czerwienią zieleń traw.
A kwitnące w pełni krzaki żarnowca, przejeżdżając wśród których można dostać zawrotów głowy z intensywności zapachów wydzielanych przez ich kwitnące na żółto drobniutkie kwiatki.
Powoli jaśminowiec daje już o sobie znać.
Tu bzyczy, tam ćwierka...
Fascynujące są te olbrzymie tuje i cyprysy, które tworzą szpalery osłaniające pola. Ileż to lat musiało upłynąć, żeby wyrosły na te kilkanaście metrów w górę.
Albo taka zwykła dróżka biegnąca pomiędzy polami. Jaki ona ma potencjał ciekawostek do zaoferowania.
I tego, niestety, nie da się tak poczuć, ba, czasami nawet zobaczyć, jadąc kamperem.
Można by iść dalej tokiem tego rozumowania i dodać, że wędrówki piesze jeszcze bardziej zbliżają nas do natury, ale...poprzestańmy na wyliczaniu przewagi jazdy rowerem nad jazdą kamperem.
I tak sobie przebierając nogami raz w górę, a raz w dół, żeby przejechać te 40 km, powolutku wróciliśmy do kamperka.
Sławek odpoczywał, a ja poszłam na przeszpiegi drogą, która z naszego parkingu prowadziła do kościoła i ruin zamku w Taillades.
Przecież nie może tak być, że stoimy już drugi dzień w tym miejscu, a ja nie widziałam tych obiektów.
Następnego dnia mieliśmy jechać dalej, żeby zatrzymać się na kolejnym miejscu, z którego - jako bazy, moglibyśmy wyruszyć rowerkami, żeby zwiedzić okolice.
Jak zwykle pełna relacja na FB, z większą liczbą zdjęć, z pełnymi opisami zdjęć:
A tu do kupienia e-book - PDF z poprzedniego wyjazdu.
Sławek B - 2024-06-14, 22:40
27 maja 2024 roku
21 dzień podróży
Już po raz kolejny w czasie naszej tegorocznej podróży otwieram oczy ze zdumienia, potem je przecieram, bo może źle widzę, otwieram ponownie i...kolejne miejsce na nocleg, które wybrał Sławek jest miejscem trafionym w przysłowiową dziesiątkę.
GPS: 43.82539, 5.3045
https://maps.app.goo.gl/zo6LugLFtvyxaZzs6
No, może w dziewiątkę, bo serwis jest płatny. Ale teraz, przez najbliższe trzy dni wody nam nie zabraknie, bo wyjechaliśmy uzupełniwszy ją w Taillades.
Bonnieux, gdzie przed wjazdem do tego urokliwego miasteczka znajduje się miejsce dla kamperów, to niewielka osada położona na północnym zboczu masywu, pomiędzy Grand i Petit Luberon. Rozpoczyna ona od północy wejście do doliny, które jako jedyne przecina masyw górski i dzieli go na dwie części. Wejście kończy miasteczko Lourmarin.
Chcieliśmy wybrać się z tego punktu rowerami i przejechać kolejny odcinek u podnóża Masywu Luberon.
Na dzisiejszy dzień zapowiadano opady deszczu, ale w sumie to tylko troszkę pokropiło, więc wyszliśmy na spacer do miasta, żeby zobaczyć, gdzie Francuzi kupują bagietki.
A może i biuro informacji turystycznej jest otwarte i będzie można dowiedzieć się czegoś ciekawego?
Bardzo lubię odwiedzać takie biura w małych miejscowościach, bo można w nich znaleźć sporo przeróżnych przewodników, map, zainspirować się tym, co polecają, żeby zobaczyć w okolicy.
I oczywiście wyszłam z kilkoma nowymi pomysłami do zrealizowania.
I tak sobie wędrowaliśmy uliczkami miasteczka, które dosyć wąskie pięły się ostro w górę, kiedy nagle mój ukochany, cudowny małżonek zauważył, że brakuje mu okularów na nosie.
Kurczę. Powtórka z rozrywki sprzed kilku dni.
Ja się załamię.
Myślimy, zastanawiamy się, dedukujemy, analizujemy drogę, którą szliśmy, co robiliśmy, gdzie się zatrzymaliśmy. I wyszło nam, że pewnie Sławek zostawił okulary w biurze informacji turystycznej, kiedy je zdjął, żeby coś przeczytać. Inna opcja na razie nie przyszła nam do głowy.
O kurcze.
Już prawie witałam się z gąską, czyli starym kościołem na szczycie wzgórza, który był tylko o kilkadziesiąt kamiennych schodków do góry przed nami, kiedy - niestety, trzeba było podjąć tę bolesną decyzję i zejść prawie na sam dół miasta.
Godzina niedobra, bo zbliżał się moment, kiedy Francuzi zapadają w południowy letarg, racząc się przy okazji posiłkiem.
Nie ma więc czasu na takie bzdety jak oglądanie starych kościołów.
No to w długą i na dół, byle nie za szybko, bo kark można skręcić, tak jest miejscami stromo i dodatkowo ślisko na kamieniach.
Wychodzi mój ukochany, cudowny małżonek z biura informacji turystycznej i...nie ma okularów.
No nie, tego to my się nie spodziewaliśmy. Szliśmy jak w dym, przekonani o słuszności naszej dedukcji.
Co robić?
Pozostało zejście do kamperka, jako już ostatnia możliwość, gdzie okulary mogłyby leżeć, a przede mną jawi się kolejny kościół.
Zaparłam się obydwiema stopami w ziemię i mówię sobie - tego obiektu to ja już nie podaruję.
A idźże mężu mój sam do kampera. I poszedł.
Kościół obejrzałam - taki sobie on ci był i ruszyłam w drogę powrotną. A tu SMS-sik do mnie przyszedł wielce zabawnej treści - Okulary znalazły się. Były w kamperze.
Nie będę się rozwodzić nad moimi odczuciami w tej materii, ale zaproponowałam mężowi, że mu na szydełku dorobię taki ładny sznureczek, żeby sobie te swoje drugie oczka na nim powiesił.
A włóczkę miałam do dyspozycji taką śliczną w kolorze, bo żółciutką, kanarkową.
W sam raz dla faceta.
Jak zwykle pełna relacja na FB, z większą liczbą zdjęć, z pełnymi opisami zdjęć:
Sławek B - 2024-06-17, 20:28
28 maja 2024 roku
22 dzień podróży
Ranek powitał nas słonecznie, ale niezbyt ciepło. Nie zniechęciło nas to jednak do wyprawy rowerami w góry. Nałożyliśmy na siebie kilka warstw ubrania, do tego czapki - to ja, czy też nauszniki - to Sławek i byliśmy przygotowani na każdą ewentualną zmianę pogody.
Chcieliśmy dotrzeć do cedrowego lasu, który jest tutaj miejscem polecanym do obejrzenia.
Cieszyłam się, że nie tylko będziemy jechali na rowerkach, bo tę czynność pokochałam całym sercem, ale i z tego, że dowiem się czegoś nowego na temat okolicznej flory.
Droga, którą jechaliśmy, pięła się do góry, by osiągnąć szczyt w miasteczku Bonnieux. Potem ostro spadała ze wzgórza (cóż za marnotrawstwo niewykorzystanej energii), by po opuszczeniu już terenów bardziej zamieszkałych, wznosić się stale pod górę.
Nasze rowerki świetnie sobie radziły - my także. Wspólnie musieliśmy pokonać przewyższenie 400 m.
Kilka razy zatrzymywaliśmy się po drodze, żeby podziwiać mijane widoki i panoramę rozciągają się przed nami. Napatrzeć się było nie sposób.
Po dotarciu na miejsce przyznam, że byłam mile zaskoczona tym, co ujrzałam. Świetnie przygotowane miejsce dla spacerowiczów i rowerzystów.
Kilka parkingów - można było zaparkować też kampera, stoliki, tablice informacyjne, ścieżki przyrodnicze o różnym poziomie zaawansowania. Jedna z nich była przystosowana dla wózków inwalidzkich.
Nas najbardziej interesowały trasy przygotowane dla rowerów. Skorzystaliśmy z jednej, potem z drugiej i na końcu przejechaliśmy się tą trzecią, najbardziej wymagającą.
Z punktu obserwacyjnego Le Portalas rozciągały się widoki na dolinę rzeki Durance.
Biorąc pod uwagę orientalne pochodzenie cedrów, las masywu Petit Luberon jest naprawdę wart tego, żeby go zobaczyć.
Po powrocie do kampera, resztę dnia spędziliśmy oddając się błogiemu lenistwu, z czego najbardziej zadowolony był mój małżonek.
Jak zwykle pełna relacja na FB, z większą liczbą zdjęć, z pełnymi opisami zdjęć:
A tu do kupienia e-book - PDF z poprzedniego wyjazdu.
WaldekR - 2024-06-18, 09:58
Piszcie więcej również i tu. Nie wszyscy są na fejsie.
Sławek B - 2024-06-22, 20:55
29 maja 2024 roku
23 dzień podróży
Dzisiejszego dnia, korzystając z tego, że nadal staliśmy kamperem na tym samym miejscu, postanowiliśmy pojechać rowerami i przejść się po dwóch miejscowościach - Ménerbes i Lacosta. Znane są one z niebywałego uroku starych domów oraz pięknych widoków na okoliczne wzgórza i winnice.
Ménerbes
GPS: 43.83297, 5.20674
https://maps.app.goo.gl/SxAqZGzakLoBueDA9
Lacoste
GPS: 43.83262, 5.27319
https://maps.app.goo.gl/EwsDdFrprUKbfVKB6
Pomiędzy nimi znajduje się opactwo St. Hilaire, które chciałam zobaczyć "przy okazji". Obecnie jest w prywatnych rękach, ale udostępniono je zwiedzającym.
Saint-Hilaire Ancienne Abbaye
GPS: 43.825, 5.24666
https://maps.app.goo.gl/YAHsJ3phDcGXj8rR8
Do małych prowansalskich miasteczek wyznaczone są trasy rowerowe i nimi można podążać.
Kamperem nie byłoby nam łatwo podjechać na parkingi, bo nie zawsze da się do nich bezproblemowo dotrzeć no i nie wszystkie akceptują kampery.
Nie lubię, kiedy trzeba lawirować pomiędzy samochodami, żeby wjechać na miejsce, a potem ustawić się tak, żeby wszystkim pasowało i nie przeszkadzało. Dla mnie zawsze jest zbyt mało przestrzeni do manewrów.
Dla Sławka nigdy nie ma problemu, ale dla mnie jest problem i kropka.
Jakby tego było mało, to te wszystkie miasteczka położone są na szczytach niższych, bądź wyższych wzniesień i prowadzą do nich wąskie drogi, co też mnie przeraża.
Strachliwa jakaś jestem.
Rower zapewnia nam całkowity komfort podróżowania. No chyba, że wyczerpie mu się akumulator, ale jeszcze nam się to nie zdarzyło.
Da się nim podjechać pod każde wzniesienie.
Nie ma kłopotu z parkowaniem, bo w miasteczkach są przygotowane słupki, do których można przypiąć pojazdy.
Ba, przez niektóre miejscowości można nawet przejechać rowerem tymi uroczymi, wąskimi uliczkami. Trzeba tylko bardzo uważać na pieszych którzy, skoro wiedzą, że samochodom wstęp jest wzbroniony, to zajmują całą szerokość ulicy i udają, że nie słyszą dzwonka.
A...tak właśnie się zmienia punkt widzenia w zależności od tego, czy się chodzi pieszo, czy porusza na dwóch kółkach.
I tak sobie podróżując od jednego założonego na dzisiaj obiektu do drugiego, wróciliśmy późnym popołudniem do kamperka. Przyznam, że najbardziej zauroczyło mnie miasteczko Lacoste. W przewodniku nie miało ono przyznanej ani jednej gwiazdki, a Ménerbes jedną, ale ja odwróciła bym to "gwiazdkowanie".
Dla mnie było jeszcze mało atrakcji, więc poszłam sobie na spacerek, żeby przyjrzeć się plantacjom lawendy. Jeszcze nie zakwitła, ale już na długich łodyżkach pojawiły się kwiaty.
Przechodziłam też obok całych pól obsadzonych drzewami, z których zwisały takie ilości czereśni, że ślinka leciała.
Zdecydowaliśmy, że następnego dnia opuścimy już to gościnne kamperowisko. Trzy noce na jednym miejscu, to jak dla nas sporo, ale dobrze nam tu było i udało nam się stąd dotrzeć do różnych miejsc.
Więcej zdjęć i opisów do zdjęć tu:
Sławek B - 2024-06-23, 17:54
WaldekR napisał/a: | Piszcie więcej również i tu. Nie wszyscy są na fejsie. |
Jak się domyślasz przygotowanie takiego posta wraz z opisami zdjęć jest dość pracochłonne.
Posty są przygotowywane z myślą o FB a na CT są przekopiowane.
CT ma ograniczenie do 10 zdjęć/ posta i ograniczenie w ilości znaków opisie zdjęć.
Dlatego właśnie podaję link do posta na FB aby można było obejrzeć wszystkie zdjęcia wraz z pełnymi opisami.
Korzystając z tego linku można obejrzeć posta, nawet nie mając konta na FB. Prośbę o zalogowanie należy zignorować klikając X
Np:
https://www.facebook.com/share/p/8BG7W5UZJHjEdq7d/
Publikowanie zdjęć bez opisów jest mało sensowne bo osoba oglądające nie do końca wie co widzi na zdjęciu.
Sławek B - 2024-06-23, 18:06
30 maja 2024 roku
24 dzień podróży
Zwinęliśmy się rano z kamperowiska leżącego u stóp miasteczka Bonnieux, na którym spaliśmy trzy noce.
Było nam tu fajnie, miło i przyjemnie, ale czas ruszać dalej.
Chcieliśmy bliżej i z możliwie każdej strony przyjrzeć się masywowi Montagne Sainte Victoire. Byliśmy tam w zeszłym roku w maju i wyjechaliśmy zachwyceni, ale z poczuciem, że jeszcze sporo zostało do zobaczenia.
Tym razem planowaliśmy zostać tu dłużej. Trzeba było tylko znaleźć jakieś fajne miejsce, które mogłoby być naszą bazą wypadową w te rejony.
Sławek sporo nad tym pracował i znalazł kamperowisko.
W zeszłym roku staliśmy na parkingu po południowej stronie masywu, tuż u jego podnóża, w tym roku nasz punkt wypadowy znajdował się po stronie północnej i był bardziej oddalony od masywu.
Na wylocie z miasteczka Jouques zorganizowano kamperowisko na cztery pojazdy. Obawialiśmy się, czy wobec tak małej liczby kamperów, które mogą się tam zatrzymać, trafimy na wolne miejsce. Dlatego nie przedłużając procesu porannego zwijania naszego "obozowiska" w Bonnieux, dotarliśmy na miejsce docelowe dosyć wcześnie. Tutaj okazało się, że miejsc postojowych jest więcej i mogliśmy wybierać.
GPS: 43.63171, 5.64407
https://maps.app.goo.gl/g4KGUgBjvJpQ2MsU6
Troszkę byliśmy zaskoczeni, bo na parkingu stał tylko jeden kamper, na angielskiej rejestracji. Bardzo miła pani opowiedziała nam, jak na tym miejscu przeprowadza się serwis kampera, bo nie było to takie oczywiste.
Kamperowisko chyba już od dawna jest "w budowie" i każdy przyjeżdżający otrzymuje instrukcję jego użytkowania od tych, którzy stali tu wcześniej. Taki łańcuszek ludzi dobrej woli.
Miejsce to miało wiele zalet, ale też jedną wadę - stało się na asfalcie.
Ale wobec tego, że jego usytuowanie było wprost rewelacyjne dla naszych celów, bo z tego miejsca wychodziło kilka szlaków rowerowych w góry, do tego mieliśmy nieograniczony dostęp do wody, czyszczenia toalety i spuszczania szarej wody, nie kręciliśmy nosem.
I w bonusie zostaliśmy zaskoczeni jeszcze dodatkowo tym, że mogliśmy podłączyć się do słupka z prądem i to w wersji darmowej. Przyznam, że tego typu możliwość nie jest sytuacją, którą spotyka się na co dzień.
Niestety, spust szarej wody był zapchany i jej resztki straszyły, wylewając się poza kratkę zlewową.
Ha, trudno. Damy jakoś radę. Nawet cztery dni jesteśmy w stanie poradzić sobie bez wylewania wody - to wytrzymamy.
Smutne to, ale przyjeżdżające i zaraz wyjeżdżające kampery nic sobie nie robiły z tego faktu i potem woda śmierdziała rozlewając się coraz bardziej dookoła.
Zaproponowałam mężowi, żebyśmy udali się do merostwa i poinformowali o tym problemie, ale jakoś tak entuzjazmu dla tego działania z jego strony nie było.
Ale ja to jestem ja i kiedy zauważyłam następnego dnia dwóch panów w koszulkach z logo miasta, którzy opróżniali kosze na śmieci poinformowałam ich, wskazując dłonią i palcem - to międzynarodowy język, który działa w każdym kraju, gdzie mamy problem.
Panowie uśmiechnęli się, pokiwali głowami i...po południu przyjechała profesjonalna ekipa i udrożniła odpływ.
Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle.
Zaskoczyła mnie nie tylko sama reakcja, bo nie do końca wierzyłam w to, że coś się po tej mojej interwencji zadzieje, ale i jej tempo. Brawo dla miasta Joques.
Jeszcze tego dnia odbyliśmy pierwszą naszą wyprawę rowerkami drogą D11 w kierunku kanału na rzece Durance. Niesamowita była to trasa, bo wzdłuż niej rosły topiary zrobione z bukszpanu, dębu ostrolistnego, czy dębu skalnego. Uformowane były w nieregularne bryły i postacie zwierząt. Widać, że dbano o nie regularnie.
Najpierw na drodze był spory podjazd z mnóstwem zakrętów, potem ostry zjazd serpentynami, a na końcu próbowaliśmy jechać inną drogą, która jednak okazała się tak ruchliwa, że szybko zawróciliśmy bezpiecznie wjeżdżając z powrotem serpentynami do góry.
Kiedy wróciliśmy, na parkingu stało już kilka kamperów.
A w nocy...a w nocy byliśmy uczestnikami żabiego koncertu dobiegającego od strony parku z jeziorka, które znajdowało się na jego terenie.
Link do posta na FB
Sławek B - 2024-07-01, 21:26
31 maja 2024 roku
25 dzień podróży
Po wczorajszej wyprawie rowerami, którą byliśmy zachwyceni, postanowiliśmy dzisiaj jakoś pokombinować i polnymi drogami pojechać u podnóża Montagne de Vautubière, a może nawet spróbować wjechać na jej szczyt.
Nabieram coraz większej wprawy w jeździe na rowerku, więc i wyzwaniom można podnosić poprzeczkę.
Szykujemy się do drogi, Sławek idzie rozpiąć rowerki, a ja...patrzę, patrzę, przypatruję się i zastanawiam się, czy mi się wydaje, że widzę to, co widzę?
A co widzę?
Uszkodzoną oponę w rowerze.
Którym? - Sławka.
No i klops.
Kurczę, mój mózg już buzuje od możliwych wariacji sytuacji spowodowanych tym uszkodzeniem.
Pierwsza myśl - jazdy dzisiaj nie będzie.
Druga - nie wiadomo kiedy będzie.
Trzecia - trzeba byłoby jechać do jakiegoś sklepu z akcesoriami rowerowymi, a my jesteśmy na przysłowiowym zadupiu. Najbliżej jest do Aix-en -Provence.
I kolejna myśl - może poszukać jakiego serwisu rowerowego tu, na terenie? Sporo ludzi jeździ rowerami, to przecież musi tu coś być - pocieszałam się, próbując znaleźć rozwiązanie.
Tak na szybciutko rozważałam przeróżne możliwości wyjścia z tej sytuacji - to ja.
A Sławek?
Najpierw się wkurzył.
Potem wziął się do pracy.
Obejrzał koło i stwierdził, że opona jest przedarta.
Zdjął więc koło z roweru, potem oponę z koła i wymienił dętkę - pełen jednak obawy, czy ta przetarta opona pozwoli na dalszą jazdę.
Rozdarcie było z boku, nie za duże, może więc wytrzyma.
Dętkę mieliśmy, bo Sławek zawsze wozi zapasową ze sobą w torbie rowerowej, ale oponę? Opony nie wozimy jako części zapasowej.
Kręcę się poddenerwowana wokół mojego męża, co raz zawracając mu głowę pytaniami - według niego niezbyt mądrymi, a on siedzi i metodycznie krok po kroku zajmuje się ratowaniem sytuacji.
I uratował.
Potem tak sobie rozmyślałam - a jakże mogłoby być inaczej?
Sławek ma takie jakieś wrodzone zdolności, że wszystko udaje mu się naprawić. Kiedyś nasza córka zrzuciła żelazko, które na skutek tego zdarzenia przestało działać i była lekko przerażona. Chcąc ją uspokoić, siostra powiedziała do niej - nie martw się, Tata naprawi.
Widmo tego, że nie będziemy mogli wybrać się dzisiaj na rowerową wyprawę, na którą przyznam, miałam wielką ochotę, oddaliło się. Zostałam tylko uprzedzona, że ta opona może nie wytrzymać jazdy, ale może być i tak, że nic się nie stanie.
Wiadomym było, że ryzykujemy. Dla naszego bezpieczeństwa warto byłoby poszukać sklepu i kupić i dętkę i oponę, żeby były w zapasie.
No i fajnie. Pojechaliśmy. Jakaż to była rewelacyjna trasa. Momentami bardzo wymagająca - ze względu na rodzaj podłoża i nachylenie terenu, a fragmentami całkiem bez wysiłku z mojej strony do pokonania.
Nie mogłam się wprost napatrzeć na rośliny, które mijaliśmy, a potem na widoki, które roztaczały się wokół nas - i te, kiedy jechaliśmy po płaskim terenie i te, kiedy wspięliśmy się na szczyt Vigle.
Kiedy dojechaliśmy już z powrotem do miejscowości Bedes, od której nazwę wziął płaskowyż, czuliśmy niedosyt jazdy i postanowiliśmy, że podjedziemy kawałek szlakiem przeznaczonym dla pieszych, a idącym w kierunku Jonques, czyli punktu, w którym staliśmy kamperem.
Początkowo wąska, asfaltowa droga biegła pomiędzy domami rozsianymi na wzgórzu, by potem zmienić się w kamienistą i bardzo przy tym mocno wyboistą dróżkę z miejscami głęboko wyżłobionymi przez spływającą w czasie deszczu wodę.
Do tego doszło jeszcze bardzo, ale to bardzo strome nachylenie tak, że praktycznie cały czas trzeba było zjeżdżać na zaciągniętych hamulcach. Miałam dosyć, ale powrót nie byłby wcale lepszy.
Jakoś dojechaliśmy do drogi asfaltowej, która biegła przez miasteczko i mocno zmęczeni i bogaci w przeżycia, dotarliśmy do kampera.
Często nam się zdarza, że jak już kończymy trasę, którą zaplanowaliśmy, to czujemy jeszcze niedosyt jazdy i dorzucamy sobie jeszcze "tylko kawałek" i ten "tylko kawałek" nas wykańcza.
Po powrocie do kamperka udaliśmy się z krzesełkami i kubkami z kawą na relaks do parku.
Przyznam, że pomimo tego asfaltu, na którym staliśmy i braku jakiegokolwiek drzewa, nie było nam tu aż tak źle.
Myślę, że te spore jednak niedogodności i nasza awersja do tego rodzaju podłoża rekompensowała nam możliwość wyjazdu w tak piękne okolice. No i nie bez znaczenia było to, że mieliśmy na miejscu nieograniczony dostęp i do wody i do prądu.
W nocy było cichutko, bo po takiej bocznej drodze nikt nie miał interesu przemieszczać się w tym czasie.
Sławek B - 2024-07-07, 17:52
14 czerwca 2024 roku
39 dzień podróży
Dzisiaj rano całe niebo pokrywały chmury. Temperatura spadła do 25 stopni.
Mieliśmy przygotowane dosyć ambitne plany wyjazdowe i ta zmiana pogody była dla nas korzystniejsza, bo łatwiej było jechać, niż w prażącym słońcu.
Martwiło nas natomiast to, że z powodu braku słoneczka solary nie będą doładowywały akumulatora i nie będzie prądu do uzupełnienia naszych akumulatorków po powrocie.
Dzisiejsza trasa biegła do klasztoru kartuzów Chartreuse de la Verne. Dawno dawno temu byliśmy tutaj, ale nie udało nam się go zwiedzić - nie pamiętamy już z jakiego to powodu. Najprawdopodobniej był zamknięty w tym czasie dla zwiedzających.
Droga do klasztoru wiła się zakrętami ostro pod górę. Była bardzo wąska, ograniczona z jednej strony ścianami skał, a z drugiej przepaściami. Jadąc zastanawiałam się, jak wyminą się na niej dwa samochody.
Całe szczęście ruch był praktycznie żaden, bo na przestrzeni 6 km przejechał tylko jeden pojazd. Na początku drogi umieszczony był zakaz wjazdu dla kamperów.
Kiedy naszym oczom ukazało się w pełnej krasie opactwo, leżące u podnóża naszej drogi, już znalazłam się pod jego urokiem.
A kiedy przekroczyliśmy bramy i przeszliśmy do zwiedzania, po prostu dech zaparło mi w piersiach. Sławkowi zresztą też. Nawet nie żałował, że dał się namówić na wejście.
La Chartreuse de La Valerne to kompleks budynków obejmujący kościół, eremy, refektarz, kapitułę, oratorium, dwa krużganki...sporo tego było do zobaczenia.
Przyznam, że opactwo ma swój bardzo charakterystyczny klimat. Zbudowane jest z kamieni, jakby polnych. Bardzo to ciekawie się prezentuje. Wnętrza są ciemne, troszkę ponure, co dodaje im jednak uroku.
Architektura klasztoru charakteryzuje się prostotą i skromnością, co jest zgodne z zasadami życia kartuzów, którzy prowadzą życie kontemplacyjne, w odosobnieniu i w modlitwie.
Po obejrzeniu opactwa chcieliśmy pojechać zobaczyć zaporę Barrage de la Verne ale droga, która miała nas do niej zaprowadzić, okazała się ścieżką w lesie.
Szybciutko zmieniliśmy koncepcję dalszej jazdy i postanowiliśmy pojechać drogą - Ruta de La Crete de La Verne, która biegła przez góry.
Upiornie wręcz wygląda taka wąska, dawno będąca wyasfaltowaną droga, której czasy świetności minęły kilkadziesiąt lat temu.
Tylko miejscami jeszcze straszyły kawałeczki pokryte asfaltem, reszta to były dziury, czy większe lub mniejsze kamienie, które wraz z upływem lat osypywały się z góry mocno utrudniając poruszanie się rowerami.
Jazda taką drogą to niezłe wyzwanie zwłaszcza wtedy, kiedy jest wąziutka i wije się nad przepaścią, którą nie osłania żadna wyższa roślinność.
Wtedy doskonale widać, gdzie można wylądować, kiedy źle się pojedzie na rowerze. Czasami się boję.
Tego dnia przejechaliśmy 31 km.
Więcej zdjęć z opisami.
E-book z poprzedniego wyjazdu.
Jacek L. - 2024-07-19, 11:46
Dzięki za tę piękną relację! Przeczytałem z dużą przyjemnością, bo też bardzo lubimy Francję i chętnie bywamy.
Pozdrowienia i
Jacek L.
peja76 - 2024-11-03, 12:29
Czy coś się stało Relacja jak by w połowie przerwana
Tak przeglądam tematy o Francji...... Taka fajna relacja nie dokończona
Sławek B - 2024-11-17, 17:53
Na szczęście nic się nie stało.
Przestałem publikować bo jest to niezwykle pracochłonne, a nie byłem przekonany czy ktoś to czyta. Dziś bowiem dominują relacje z jednym zdaniem i dużą liczbą zdjęć, bez opisu.
Spróbuję "nadrobić" relację:
15 czerwca 2024 roku
40 dzień podróży
Dzisiaj postanowiliśmy zaatakować rowerami przełęcz Col de Fourches, która znajduje się na wysokości 538 m n.p.m. Po wczorajszej wyprawie udało się Sławkowi prawie do pełna naładować rowerkowe akumulatory, więc pokusiliśmy się o większe wyzwanie.
Z Collobrieres trasa liczy 9,9 km i ma przewyższenie 379 m, co daje średnie nachylenie 3,8%, a najbardziej stromy odcinek ma 7,9%. Podjazd zakwalifikowany jest pod względem trudności do umiarkowanych i ma kilka zakrętów typu „agrafka”.
Zaintrygowała nas tablica, która umieszczona była na początku tej drogi - zakaz wjazdu pojazdom pow. 3.5 tony i samochodom kempingowym.
Ten dopisek o kamperach nas zaskoczył, bo nie pamiętamy, żebyśmy spotkali się z takim konkretnym wyszczególnieniem tego typu pojazdu.
Okazało się, że po przejechaniu kilku kilometrów napotkaliśmy na taki odcinek drogi, której połówka zawaliła się i spadła w przepaść. Kamperem nie dałoby rady przejechać, a o zawracaniu w ogóle trzeba zapomnieć.
Droga ta, tak jak i wszystkie inne prowadzące przez przełęcze w górach, od samego rana atakowana była, albo przez grupy, albo przez pojedynczych rowerzystów szosowych. W weekend szczególnie to zjawisko przybierało na sile, a dzisiaj była sobota.
Kiedy jedziemy, lubimy przyglądać się jak rowerzyści ci wjeżdżają serpentynami pod górę, jak widać ten wysiłek, który wkładają w pokonanie wzniesień.
Kiedy taki rowerzysta zjeżdża z górki, osiągając przy tym zawrotną prędkość, podziwiamy go za to, że go to nie przeraża.
Mnie, kiedy przekraczam 35 km/h zjeżdżając z górki, kiedy widzę przed sobą zakręt, zza którego nic nie widać, po prostu włącza się instynkt samozachowawczy - czytaj - strach i zaczynam hamować.
A oni po prostu jadą, jakby płynęli po asfalcie, poddając swoje ciała tej prędkości. Tacy tancerze szos.
Jazda po drogach, po których poruszają się inne pojazdy mechaniczne nie należy do tych, za którymi przepadamy, ale czasami nie da się inaczej.
O ile mijających mnie samochodów nie obawiam się, bo w większości robią to na spokojnie, wolno, nie na zakrętach, zachowując odpowiednią odległość - o tyle mijających mnie kolarzy jadących grupą nie lubię. Mijają mnie jak jakąś upierdliwą muchę, która pałęta się po drodze, ale zawsze mnie pozdrawiają.
Największy strach wywołują we mnie motocykliści. Oni wprost uwielbiają takie górskie, podrzędne drogi i całymi stadami przemieszczają się po nich w towarzystwie ryku silników.
Najgorsza jest dla mnie ta chwila, kiedy wyłaniają się zza zakrętu i pędzą pochyleni, przekraczając środek drogi i wjeżdżając na mój pas.
Już kilka razy o mało co nie spadłam przy tym z roweru, kiedy taki rozpędzony pojazd mijał mnie z bliska. Tego typu jazda to chyba jest tutejszy sport.
Dlatego jak tylko się da, uciekamy w boczne drogi określane D.F.C.I. - jeszcze kiedyś do nich wrócę z bardziej szczegółowym opisem.
Tutaj żaden rower na szosowych oponach nie ma szans na to, żeby przejechać, a wszelkim innym pojazdom wstęp jest wzbroniony.
Za to dla nas jest to niezła frajda i niespodzianka.
Nigdy do końca nie wiemy, o jakiej nawierzchni będzie to droga, czy może dróżka, czy wąziutka ścieżka, którą wybieramy.
Czy będzie przebiegała po płaskim terenie, trawersując stok jednego i kolejnych wzniesień, czy może będziemy zjeżdżali na łeb na szyję po kamieniach, starając się nie wypaść z dróżki w przepaść, albo wpaść kołami w koleiny wyżłobione przez płynącą wodę.
Jak ja się wtedy muszę pilnować, żeby się nie wywalić.
Może to być też aż tak stromy podjazd, że wspinanie się rowerem, kiedy muszę jechać po wystających głazach, czy omijać kamienie, które wystrzeliwują mi spod kół powodując, że kierownica tańczy jak chce - jest czasami wyzwaniem ponad moje siły.
Tylko zdaję sobie sprawę z tego, że nie mam wyjścia, bo muszę przecież dojechać do kamperka.
Zdarza mi się, że nie wyrabiam się na zakręcie, kiedy droga biegnie ostro w dół, albo pod górę i zsiadam z roweru by kawałek go popchnąć.
Ale co tam...taka jazda na rowerze górskim to niesamowite przeżycie.
Opisy do zdjęć:
01 Śniadanko na trawie.
02 Biały serek z rzodkiewkami i bagietka przywieziona przed chwilą z piekarni przez Sławka. Mniam, mniam...
03 Zaintrygował nas napis na tej właśnie tablicy.
04 Wjazd w drogę D.F.C.I.
05 Przełęcz zdobyta.
06 Podobała mi się ta grupa skałek, które mijaliśmy, to zrobiłam jej zdjęcie. To już bardzo, bardzo wysoko.
07 Jakąż ma się ogromną satysfakcje z tego, że udało się wjechać tak wysoko w góry i można patrzeć na otaczający świat.
08 Przejechaliśmy 25 km.
09 Dąb korkowy (Quercus suber L.) – gatunek wiecznie zielonego, rozłożystego drzewa, dorastającego do 20 m wysokości. W pierwszej fazie rozwoju drzewo rośnie prościutko, by z wiekiem skrzywić się, zgarbić. Skojarzyło mi się to z fazami życia ludzkiego.
Liście o długości 4-7 cm, o owalnym kształcie, słabo klapowane i ząbkowane, o często podwiniętych brzegach. Ich wierzchnia strona jest ciemnozielona, a spodnia jasnoszara i owłosiona.
W celu zdobycia korka, podczas okorowania, zdejmuje się płatami zewnętrzną warstwę bez uszkadzania wewnętrznej części, która potem powoduje regenerację kory.
Zabieg jest całkowicie bezpieczny dla drzewa, chociaż wygląda to przygnębiająco.
Kolejne cykl może nastąpić dopiero po 9–12 latach, gdy zarosną poprzednie nacięcia i kora odnowi się.
Po raz pierwszy proces ten można przeprowadzić na drzewie, które skończyło 25 lat. Ponieważ dąb korkowy osiąga wiek 150–250 lat, można więc pozyskać z niego korek ok. 12 razy. Praca dla kilku pokoleń.
10 To wiecznie zielony krzew lub niewielkie drzewo ( 10-12 m wysokości ) ma kilka nazw, ale mnie zapadła w pamięci jedna - drzewo truskawkowe (Arbutus unedo L.) Jego liście są błyszczące, szerokolancetowate o długości do 10 cm i piłkowanych brzegach.
Kwiaty zebrane są w wiechy.
Owoce to takie fajne kulki - jagody o średnicy do 2 cm. Kiedy dojrzeją, przybierają pomarańczowoczerwony kolor. W środku miąższ jest żółtawy i są jadalne na surowo, choć podobno mdłe w smaku.
Jakoś nie miałam ochoty na to, żeby ich spróbować. Można wykonywać z nich przetwory, wina i likiery.
peja76 - 2024-11-17, 18:13
Sławek B napisał/a: |
Na szczęście nic się nie stało.
Przestałem publikować bo jest to niezwykle pracochłonne, a nie byłem przekonany czy ktoś to czyta. Dziś bowiem dominują relacje z jednym zdaniem i dużą liczbą zdjęć, bez opisu. |
Dobrze że wszystko
Czyta, czyta, a temu dominują relacje z jednym zdaniem i dużą iloscią zdjęć, bo my pisać nie umiemy Ale za to czytać jak najbardziej lubimy, a jak tak to fajnie pisane to tym bradziej
fan - 2024-11-17, 19:34
czytamy,czytamy i czekamy na więcej.
MILUŚ - 2024-11-17, 22:26
Czytamy i notujemy
Sławek B - 2024-11-20, 08:13
Przypominam, że relacja jest pisana przez żonę. Stąd jest w rodzaju żeńskim.
1 lipca 2024 roku
56 dzień podróży
Dzisiejszy dzień, jak zresztą wiele poprzednich, obfitował w tyle wydarzeń, że trudno je wszystkie zapamiętać, a cóż dopiero opisać słowami. Dlatego często sięgam do filmów, które robię i które pomogą mi później przypomnieć sobie co, kiedy i gdzie się działo.
W skrócie można by te dni określić jako: jazda rowerem ze zwiedzaniem i samo zwiedzanie. Tak dużo tego i tyle się dzieje, że sama nie nadążam, a Sławkowi mylą się już miejsca i trudno jest mu powiązać je z tym, co widzieliśmy.
A dzisiaj obudziliśmy się na tym samym miejscu, na którym poprzedniego dnia położyliśmy się spać. To w miarę proste do określenia.
A dzieje się to na super kamperowisku w miasteczku Autun w Burgundii. Już po raz drugi przyjechaliśmy tutaj, bo miejsce to znajdowało się akurat na naszej drodze. I od ostatniego razu nic się na nim nie zmieniło. Pomimo tego, że stało 12 kamperów, było jeszcze sporo wolnego miejsca.
GPS: 46.95088, 4.31161
https://maps.app.goo.gl/ZMiRshNk1koCwRu87
Przy wyjeździe natomiast zauważyłam, że najprawdopodobniej szykują miejsce serwisowe, bo był już przygotowany spust do szarej wody i z ziemi wychodziły jakieś rury i kable. Ciekawa jestem, czy będzie to punkt płatny, czy darmowy.
Rano przespacerowałam do pobliskich ruin teatru rzymskiego. Widziałam je będąc tu poprzednim razem, ale warte są tego, żeby przyjrzeć im się po raz drugi.
Na dzisiaj mieliśmy zaplanowane odwiedzenie sklepu z akcesoriami sportowymi, albowiem moja bardzo intensywna jazda rowerem w nieco wymagających fizycznych warunkach doprowadziła do tego, że zużyły mi się przednie hamulce w rowerze do poziomu mniej niż zero.
Przy okazji postanowiliśmy uzupełnić nasze zapasy z jedzenia.
Jesteśmy zachwyceni siecią piekarnio-cukierni pod nazwą Marie Blachere. Sklepy te usytuowane są przeważnie na wylocie lub wlocie do większego miasta. Raz kupiliśmy tam bagietki, chlebek z bakaliami, który nazywa się sport i ulubione Sławka bułeczki - ślimaczki z rodzynkami i budyniem - pain de raisin. Z żadnej piekarni nie smakowały nam tak, jak z tej. A bagietki, o dziwo, nadają się do zjedzenia i następnego dnia, co jest rzadkością.
Zadowoleni, bo miało być zimno i miał padać deszcz, a było ciepło i świeciło słoneczko, pojechaliśmy całe 58 km przed siebie, żeby dotrzeć na kamperowisko położone tym razem nad Kanałem Burgundzkim.
Wzdłuż tego akurat odcinka kanału nie jechaliśmy w zeszłym roku, bo nie za bardzo był on nam po drodze, więc teraz znalazł się na naszej liście priorytetów.
Troszkę się spieszyliśmy, bo z doświadczenia już wiemy, że czym bliżej rozpoczęcia wakacyjnego sezonu, tym trudniej znaleźć wolne miejsce na kamperowiskach.
I dobrze, że daliśmy czadu, bo zajęliśmy ostatnie wolne miejsce. 20 minut po nas przyjechał kolejny kamper i nie miał już gdzie stanąć. A było około godziny 13.
GPS: 47.22033, 4.6175
https://maps.app.goo.gl/khc2nd4beNzjGLzu6
Ze zdjęć nie wynikało, że kamperowisko to będzie takie urocze.
To malutki port rzeczny, na terenie którego może zaparkować tylko 8 kamperów.
Nie stoi się na asfalcie, jest trawa, są drzewa, które rzucają cień. Dla nas to bardzo dobrze, ale ci, co mają anteny satelitarne, pewnie nie będą zadowoleni.
Kiedy staliśmy kilka tygodni temu na parkingu pod parkiem, na terenie którego rosły bambusy, przyjechał jeden taki sporych rozmiarów kamper z dużą przyczepą i jeździł po placu i przenosił się z jednego miejsca na drugie, bo nie mógł złapać sygnału. I odjechał.
My tego problemu nie znamy, bo w czasie wyjazdu nie odczuwamy potrzeby korzystania z takiego urządzenia. W "wolnych chwilach" pochłaniamy książki w ogromnych ilościach, podnosząc tym samym ogólną statystykę czytelnictwa.
Kamperowisko super ze względu i na położenie i na cenę - 6 euro i na to, że tuż obok jest pełen punkt serwisowy, do którego w ramach opłaty za dobę dodawany jest żeton. Oprócz tego dostępny jest także prąd, ale ten już za dodatkową opłatą w wysokości 4 euro.
W okolicy nie dość, że jest kanał, a nad nim ścieżka rowerowa biegnąca w obie strony, to jeszcze są małe miasteczka, niektóre nawet z zamkami i przepiękna okolica pełna zieleni, górek, lasów, pastwisk i krówek.
Owieczki też są.
A krówki mają kolor waniliowy.
Po usadowieniu się na miejscu zjedliśmy jedną z zakupionych czterech bagietek ( 3+1 gartis - któż oprze się takiej promocji) i Sławek od razu ściągnął rowerki z bagażnika. Wymienił w moim hamulce i podjechaliśmy całe 2.5 km do przepięknej malutkiej miejscowości Châteaunef położonej na szczycie wzgórza. Zamek widoczny z daleka też był celem naszego wyjazdu. Niestety, w poniedziałki był zamknięty, więc zajął należne mu miejsce w planach na kolejny dzień.
Troszkę się martwię, bo na jutro zapowiadają zmianę pogody na bardzo mało przyjemną. Ma być 17 stopni - to da się jeszcze przeżyć jadąc rowerami, bo mamy i kurtki i czapki i długie spodnie, ale deszcz - to zjawisko pogodowe, w czasie którego jazda przestaje być przyjemnością.
I to taki malutki pasztet, bo miejsce na którym stoimy jest urocze, wyposażone we wszystkie podstawowe udogodnienia, a pogoda może jutro skomplikować nasze plany.
Opisy do zdjęć:
01 Teatr w Autun został zbudowany w I wieku naszej ery, za panowania cesarza Augusta. Był jednym z największych teatrów rzymskich w całej Galii, mogącym pomieścić około 20 000 widzów.
Jego konstrukcja jest typowa dla rzymskich teatrów – półkolista widownia, scena oraz orchestra, czyli przestrzeń między sceną a widownią, przeznaczona dla orkiestry i ważnych gości.
Teatr został wzniesiony z lokalnego kamienia, a jego rozmiary i układ były imponujące. Widownia składała się z trzech poziomów, z miejscami przeznaczonymi dla różnych grup społecznych.
Scena była bogato zdobiona, z licznymi kolumnami i posągami, co nadawało jej monumentalny charakter. Całą konstrukcję zaplanowano tak, aby zapewnić doskonałą akustykę i widoczność z każdego miejsca.
02 Kiedy tak przechodziłam pomiędzy rzędami, próbowałam sobie wyobrazić, ile to ludzkich istnień na przestrzeni wieków siedziało na tych miejscach i uczestniczyło w różnych spektaklach.
Prawie słyszałam ten gwar głosów, których już nie ma, które się nie odezwą.
03 Widok z kampera na Kanał Burgundzki i na miasteczko Vandenesse en Auxois z naszego miejsca postoju na kamperowisku.
04 Przy wjeździe widnieje taka tablica i dzięki niej, wszystko jest wiadome. Wieczorową porą zjawia się miły pan, który wypisuje kwity i pobiera opłaty.
GPS: 47.22033, 4.6175
https://maps.app.goo.gl/khc2nd4beNzjGLzu6
05 Celem naszej pierwszej wycieczki rowerowej było to wzgórze z zamkiem. Droga wąska, stroma, ale przebiegała pomiędzy rzędami elegancko przystrzyrzonych różnych krzewów, które ograniczały pastwiska i jechało się tak jakby zielonym tunelem.
Na zdjęciu widać taki zielony tor zakręcający z lewej strony w kierunku na prawo.
06 Historia Châteauneuf sięga XI wieku, kiedy to rozpoczęto budowę zamku, który miał pełnić funkcje obronne. Dzięki strategicznemu położeniu na wzgórzu, zamek kontrolował ważny szlak handlowy między Dijon a Autun. Mimo burzliwej historii, miasteczko zdołało zachować do dziś swój średniowieczny charakter.
07 Châteauneuf to niezwykle urokliwa miejscowość, która jest członkiem stowarzyszenia "Les Plus Beaux Villages de France" (Najpiękniejsze Miasteczka Francji), co podkreśla jej historyczną i architektoniczną wartość.
08 Spacerując kilkoma uliczkami, gdyż miasteczko to jest niewielkie, napotykamy dobrze utrzymane domy, których opisy znajdują się na tabliczkach umieszczonych przed nimi. Uważam, że jest to świetny pomysł na przybliżenie zwiedzającym tego, co widzą.
09 Fasady z kamieni, sporo zieleni, trochę elementów ze starego drewna i można się zakochać w takich widokach.
10 Ten dom należy do rodu Bichotów, jednego z najstarszych i znaczących rodów w mieście, na co wskazuje herb umieszczony nad drzwiami.
Data z nim związana - 1588 rok, potwierdza datowanie domu.
Elewację tworzy ściana z drzwiami krytymi półkolistym łukiem. Umieszczenie ościeżnic, podobnie jak i kolumn po obu stronach drzwi (widać tylko fragmenty) jest charakterystyczne dla architektury miasteczka końca XVI wieku, która łączy ze sobą tradycję średniowieczną i wpływy renesansu.
Sławek B - 2024-11-20, 08:16
Reszta zdjęć do poprzedniego postu z 1-07-2024
11 Po prostu cudo.
12 Widok ze wzgórza.
13 Kanał Burgundzki wzdłuż którego biegnie po prawej stronie ścieżka rowerowa. To takimi dróżkami pokonujemy dziesiątki kilometrów.
14 Dzień powoli dobiega końca. Z lewej strony widać kamperowisko nad kanałem.
Misio - 2024-11-20, 18:04
Dziękujemy za super fotorelacje. Dużo zdjęć i kordynatów. Fajnie się czyta i pisz dalej, leci na zachętę pisania kolejnych przygód.
Sławek B - 2024-11-21, 21:49
2 lipca 2024 roku
57 dzień podróży
Kobieta budzi się rano, otwiera oczy, witając tym samym nowy dzień i nie spodziewa się, że wydarzenie, takie mało istotne z pozoru, wniesie do jej życia zmiany.
Ale spokojnie, nic się złego nie stało, a możliwe, że stanie się sporo nowego i ciekawego.
Po wczorajszym zwiedzaniu malutkiej miejscowości Châteauneuf, która wraz z zamkiem objęła w posiadanie szczyt wzniesienia, miałam niesamowitą wprost chrapkę na zwiedzenie tego obiektu.
Wczoraj był zamknięty, ale dzisiaj już tylko zapowiadana deszczowa pogoda mogła przeszkodzić mi w dotarciu do jego bram.
Prognoza jednak zmieniła się na tyle, że deszcz przesunięto (jakby było to takie proste i oczywiste do zrobienia) na godziny popołudniowe i można było spokojnie wsiadać na rowery.
Przyznam, że byłam bardzo podekscytowana tym, że obejrzę, co mieści się za kamiennymi murami widzianymi z drogi znad Kanału Burgundzkiego.
Zamek ten to ogromna budowla o długości 75 metrów i szerokości 35 metrów, położona na skalistym występie aż 475 metrów nad otaczającymi go równinami.
GPS: 47.21757, 4.63995
https://maps.app.goo.gl/QA9xcKPvmcyGzN4C6
Jakoś tak od wczoraj - od pierwszego wejrzenia, poczułam miętkę do tych wszystkich domków, które położone są na szczycie.
Już po dojechaniu na miejsce (sama droga była też super przeżyciem), byłam wdzięczna losowi za to, że tu dotarłam i że moim udziałem będzie przyjrzeć im się znowu z bliska.
Byłam lekko zaskoczona, kiedy podjeżdżając do bramy miasteczka zobaczyłam na parkingu dwa stojące tam autokary. Hmmm... nie wróżyło to zbyt dobrze, albowiem w takich pojazdach mieści się zazwyczaj sporo ludzi a ci - jakby nie było, tworzą gromadkę, która ma swoją objętość i wydaje z siebie sporo odgłosów, co mi osobiście przeszkadza w zwiedzaniu.
Dosyć wymagająca jestem, wiem, ale nie lubię przeciskać się pomiędzy ludźmi, żeby dostać się w to miejsce, które mnie interesuje, albo zobaczyć to, co chciałabym zobaczyć. Wczoraj po miasteczku kręciło się bardzo mało zwiedzających - pewnie dlatego, że zamek był zamknięty.
Dzisiaj uliczki wyraźnie ożyły.
Trudno, zbyt dużego wyboru nie miałam. Czekanie, aż grupy skończą zwiedzać - to ryzyko, że podjedzie kolejny autokar.
Kiedy przekroczyłam bramę zamkową wesoło nie było - ale to mi, bo dzieciakom ze szkolnej wycieczki było bardzo. Głównie słychać było chichoty i donośne głosy nauczycielek próbujących uciszyć tę niesforną gromadkę.
Tak się jakoś złożyło, że jeden autokar wiózł młodziutkie pokolenie, a drugi - jak się później okazało, pokolenie ciut starsze ode mnie.
Całe szczęście, że pomieszczeń do zwiedzania jest sporo, teren rozległy, to i szybciutko z dziedzińca zamku zniknęły obie grupy i mogłam podziwiać na spokojnie to, co roztaczało się wokoło mnie. A było na co patrzeć.
Zamek przygotowany jest do oglądania rewelacyjnie jak na obiekt, który swoje lata ma już za uszami. Dowiedziałam się na samym końcu zwiedzania - oglądając filmy, które prezentowały poszczególne etapy odbudowy, że właśnie przeszedł renowację i remont i został otwarty dla publiczności w maju tego roku - 2024.
Lubię oglądać takie filmowe i plakatowe prezentacje, bo wiele wnoszą one do tego co widziałam, chociaż nie znam języka francuskiego na tyle, żeby zrozumieć, co przekazują mi słowami. Znając chociaż pobieżnie temat można jednak z kontekstu wiele wywnioskować.
A zresztą, ktoś się napracował, warto więc docenić jego wysiłek i zatrzymać się choć na chwilę.
Zauważyłam, że rzadko która osoba zwiedzająca pochyla się nad tego typu prezentacjami. Przeważnie dzielnie przemaszerują przez te sale i idą dalej.
Powoli, powolutku przechodziłam z jednego do drugiego punktu oznaczonego na planie do zwiedzania. Dzieciaczki szybko skończyły oglądanie i opuściły teren, a ja posuwałam się śladem grupy osób dojrzałych, czasami tylko zmuszona do chwili przerwy w oczekiwaniu, aż zakończą oni swój etap zwiedzania.
I w pewnym momencie, kiedy znalazłam się w jednej z odrestaurowanych wież, piorun we mnie strzelił.
Huk był tak ogromny, że nawet Sławek zareagował z zainteresowaniem.
W pomieszczeniu tym prezentowana była wierna kopia nagrobka Philippa Pota, jednego ze znaczniejszych właścicieli zamku.
Brawo wszystkim tym, którzy wpadli na ten pomysł i pokazali monumentalny zespół architektoniczny zwiedzającym i to w tak niebanalnej oprawie obrazów, które prezentowane były z rzutników na siatce i ścianach otaczających nagrobek.
Przyznam, że widziałam w wielu miejscach w europejskich krajach dziesiątki nagrobków z różnych okresów historii, ale pomimo tego, że ten nie znajdował się in situ - czyli w miejscu swojego przeznaczenia - i tak wywarł na mnie ogromne wrażenie. Takiego kolorowego jeszcze nie widziałam. Oczywiście, to zasługa tego, że był stworzony "na nowo" i nie nadgryzły go ząbki mijających stuleci.
I ta właśnie chwila, ten moment, ten błysk w głowie i gwiazdy w oczach możliwe, że zainicjują moje nowe zainteresowanie, którym będzie zgłębianie sztuki sepulkralnej w okresie średniowiecza i może też kolejnych epok.
Przypomina mi to moment, w którym weszłam do pierwszego opactwa cysterskiego w Thoronet w Prowansji i od tej niewinnej wizyty, która odbyła się tak przez przypadek, bez żadnego planu, zaczęła się moja fascynacja cysterskimi opactwami okresu średniowiecza, a potem całą architekturą, sztuką i historią tego czasu w dziejach Europy.
Tak mnie ten temat nagrobka Philippa Pota wciągnął, że zdążyłam już spędzić kilka godzin nad poszukiwaniem informacji o nim i czuję, że to będzie to, co króliczki lubią może na razie nie najbardziej - bo za wcześnie to wyrokować, ale bardzo już lubią.
Po zwiedzeniu zamku postanowiliśmy podjechać do kolejnego, który znajdował się w miejscowości Commarin. Niestety, pogoda udaremniła nam tę wyprawę, bo już w trakcie zjeżdżania z góry zaczęło padać. Sławek skorygował trasę i wróciliśmy do kamperka niestety - pomimo kurtek przeciwdeszczowych - przemoczeni.
Po południu na niebie pojawiło się słoneczko, postanowiliśmy więc odbyć zaplanowaną przejażdżkę do Commarin. Zamek był zamknięty dla zwiedzających o czym wiedzieliśmy, ale nie zwiedzanie w jego przypadku było naszym celem. Po prostu chcieliśmy zobaczyć jego bryłę.
GPS: 47.25526, 4.64835
https://maps.app.goo.gl/Spb1hs8tqJTVGXUV7
Następnie, pokonując górki i doliny, przejechaliśmy rowerami jeszcze tego dnia dodatkowe 24 km, czyli w sumie było 31 km pedałowania.
Mijaliśmy obłędne widoki, wprost nie do opisania.
To był bardzo bogaty w przeżycia dzień.
Opisy do zdjęć:
01 Przed wejściem na dziedziniec zamku odtworzono nieduży ogród z roślinami użytkowymi pogrupowanymi według funkcji, które miały spełniać. Rośliny uprawiano na podwyższonych grządkach otoczonych plecionymi gałęziami.
02 Zamek Châteauneuf został założony w XII wieku przez Jeana de Chaudenay, rycerza i wasala księcia Burgundii. Budowa rozpoczęła się około 1132 roku i miała na celu ochronę ważnego szlaku handlowego prowadzącego między Dijon a Autun. Pierwsze fortyfikacje były dość skromne - składały się głównie z prostego donżonu (wieży obronnej). Kolejni właściciele dodawali fragmenty budowli zgodnie z modą i potrzebami panującymi w danych czasach.
03 W 1456 roku Philippe Pot, szambelan księcia Burgundii, objął panowanie nad Châteauneuf po egzekucji Katarzyny de Châteauneuf, oskarżonej o otrucie męża i spalonej żywcem na stosie. Zmodernizował twierdzę przebudowując dom i mury oraz odnawiając kaplicę.
Po lewej stronie widoczna jest otwarta brama wejściowa prowadząca na teren dziedzińca.
04 Po 4 miesiącach zamknięcia z powodu prac konserwatorskich, zamek otwarto dla zwiedzających.
Dzięki renowacji jednej z wież - bramy Philippe'a Pota, zamek wreszcie odzyskał swój pierwotny wygląd.
To ta jasna wieża z nową kopułą widoczna po prawej stronie.
05 Bardzo dobrze zrobiony pokaz przedstawiający historię zamku, właścicieli, etapy rozbudowy na przestrzeni wieków. W chwili obecnej właścicielem zamku jest region Burgundii.
06 Wielka Sala - urządzona pod koniec XV w. przez Philippe'a Pota w głównym budynku, służyła do organizacji publicznych spotkań, przyjęć i bankietów.
Uwagę zwraca podłoga wyłożona XV-wiecznymi glazurowanymi płytkami.
Listwy i kolumnety zdobią ościeża kominka, na którym namalowany był pośrodku herb Philippe'a Pota.
Niestety, został zniszczony podczas rewolucji. Jego reprodukcję można zobaczyć na ścianie po prawej stronie kominka, niestety na zdjęciu jest mało widoczny.
Po obu stronach miejsca po herbie pomalowano na czerwono i na czarno paski, nawiązujące do kolorów właściciela.
07 Kaplicę, służącą do odprawiania prywatnych nabożeństw przez pana i jego gości, datuje się na koniec XIII wieku, dzięki drewnianej więźbie dachowej. Philippe Pot odnowił ją i w 1481 roku oddał pod opiekę Najświętszej Marii Panny.
Wyjątkowa dekoracja malowideł temperowych przedstawia Chrystusa (nad drzwiami) i dwunastu apostołów przedstawionych na namalowanych pasach w kolorze żółtej ochry. Pomiędzy nimi znajdują się czarno-czerwone paski, podobnie jak na kominku w Wielkiej Sali, imitujące tkaniny zawieszone na ścianach.
Kaplica ta nie pełniła funkcji grobowej. Rodzina Châteauneuf została pochowana w kościele w Vandenesse lub w opactwie La Bussière.
Jeśli chodzi o Philippe'a Pota, został pochowany w opactwie Citeaux.
08 To właśnie ta kopia nagrobka Philippa Pota wzbudziła we mnie szybsze bicie serca.
Oryginał, z malowanego wapienia, wykonał być może Antoine Le Moiturier w latach 1480-1483 na zlecenie Philippe'a Pota, kiedy ten jeszcze żył.
Obecnie prezentowany jest w Luwrze.
09 Jest to jedyna kompletna kopia nagrobka, wykonana z okazji 500. rocznicy śmierci Philippe’a Pota, z inicjatywy Jeana-Philippe’a Lecata, byłego Ministra Kultury i prezesa Stowarzyszenia na rzecz Pamięci Philippe’a Pota.
Nagrobek ten opiszę dokładniej później, poświęcając mu więcej miejsca.
10 Nagrobek został odrestaurowany w 2023 roku przez firmę Tandem (Semur-en-Auxois) w porozumieniu z Luwrem, zgodnie z oryginalną polichromią przeanalizowaną przez Centrum Badań i Restauracji Muzeów Francji.
Sławek B - 2024-11-21, 21:52
Reszta zdjęć do poprzedniego wpisu:
11 W pomieszczeniu tym, nazwanym „Salą Wiedeńską”, znajdują się obecnie elementy będące świadectwem pięciu wieków ich użytkowania.
W połowie XVII wieku Charles I de Vienne de Commarin i jego żona Marguerite, urządzili tu swoją sypialnię. Ich portrety widoczne są po obu stronach wnęki. Łóżko pary mieściło się w niszy z malowaną i formowaną boazerią. Z jego boku znajdowała się garderoba.
Nad kominkiem widoczne są XVIII-wieczne ozdobne motywy gipsowe.
Małżeństwo to było właścicielami Commarin, zamku położonego kilka kilometrów dalej w dolinie oraz Châteauneuf, który kupili w 1627 roku i który był własnością rodziny przez 150 lat.
12 Zachwycona byłam tą łazienką. Jest i wanna i ubikacja. To to pomieszczenie na wprost z oknem i otwartymi drzwiami.
13 Kobiecy salonik. W takim mogłabym zamieszkać.
14 Sypialnia. Spać w był nie chciała. Zbyt wzorzyście, jak dla mnie.
15 Nad studnią o głębokości 18 metrów znajdują się trzy urządzenia do czerpania wody:
wspornik z głową lwa z XV w.,
urządzenie z dwoma kołami pozwalające zmniejszyć potrzebną do czerpania wody siłę (XVI lub XVII w.), oraz system linowy nawijający się na wciągarkę z korbą (XIX w.).
16 Jedna z sal prezentujących etapy pracy konserwatorskiej.
Sławek B - 2024-11-22, 17:54
3 lipca 2024 roku
58 dzień podróży
Na dzisiejszy dzień zapowiadano pogodę w przysłowiową "kratkę". Pomimo tego postanowiliśmy wybrać się na przejażdżkę rowerami po okolicznych wzgórzach. Chcieliśmy przejechać przez malutkie miejscowości tak odległe od cywilizacji, że już nawet wrony nie chcą tam zawracać.
Zapakowaliśmy do toreb nasze kurtki przeciwdeszczowe i ruszyliśmy w drogę.
Sprawia mi ogromną frajdę takie przemieszczanie się rowerem bez sztywno ustalonej trasy. Jedziemy sobie do jakiegoś pierwszego wyznaczonego punktu, który wzbudził w nas zaciekawienie i kiedy tam się już znajdziemy, Sławek wybiera drogę, którą jedziemy do kolejnego punktu.
I tak sobie jedziemy rowerkami przed siebie, od czasu do czasu zatrzymując się, żeby można było pozachwycać się dłużej otaczającymi nas widokami, zrobić zdjęcia, albo nakręcić film i fajnie jest.
Po tym terenie jeździ się z wielką przyjemnością. Drogi przeważnie prowadzą od jednego malutkiego skupiska domków, bądź farmy - do drugiego, rzadko przejeżdża się przez jakąś wieś.
Dodatkową atrakcją jest to, że albo te dróżki pną się stromo pod górę, albo spadają na łeb na szyję w dół. Kiedy na liczniku objawia mi się prędkość 42 km/h, zaczynam ze strachu hamować.
Można wybrać wyasfaltowane drogi o tak "skromnej" szerokości, że zadowolą w pełni tylko jeden przemieszczający się po nich samochód. Atrakcją byłoby tu przejechać się kamperem i spróbować wyminąć z innym uczestnikiem drogi np. traktorem z przyczepą.
Można jechać też drogami, po których radę da przedrzeć się tylko traktor przemieszczający się z pola na pole. Są wyżłobione dwie koleiny po oponach i dalej radź sobie rowerku sam.
Można też próbować przejechać wąskimi dróżkami wyznaczonymi jako szlaki dla pieszych. No i tutaj czasami pojawia się problem, bo nie zawsze da się taką drogą dotrzeć tam, gdzie by się chciało. Zdarza się, że musimy zawrócić, bo dalej rower nie przejdzie, albo z niego zejść i kawałek przejść się z nim "ręka w rączkę rowerową".
Czasami jest i tak, że droga pnie się bardzo ostro w górę na bardzo długim odcinku i wtedy wspomaganie daje nam szansę pokonać takie wzniesienie.
Jakże ja lubię takie podjazdy. Wtedy moje stópki pędzą jak szalone na zmianę - raz jedna do góry, a druga na dół, a potem odwrotnie. Czuję się wtedy jak chomik w urządzeniu do biegania.
A zjazdy wąskimi dróżkami pomiędzy polami, albo w lesie...to jest naprawdę zupełny odlot widokowy i często spore wyzwanie techniczne.
I tak sobie jeździliśmy po górkach i dołkach, aż zawędrowaliśmy po raz już trzeci do miejscowości Châteauneuf. Jakoś w tej okolicy wszystkie drogi, dróżki czy ścieżki prowadzą do tego miasteczka.
Dzisiejsza ścieżka przebiegała wzdłuż szczytu wzniesienia porośniętego lasem.
Taka cisza, że jak coś zaszeleściło czy zahukało, to strach, bo wokół same drzewa i głęboki cień.
No i to błotko, kałuże i leżące kamienie na ścieżce - jako dodatkowa atrakcja do pokonania.
Sceneria i nastrój jak z horroru wzięte.
Wyszło słoneczko, zrobiło się miło i po raz kolejny zachciało mi się przejść brukowanymi uliczkami miasteczka i przyjrzeć się jeszcze raz detalom niektórych domków.
Sławka zostawiłam w kawiarence, która przylega do jednego z boków placu obok merostwa - tak, tak, merostwo się tutaj znajduje - żeby mi nie narzekał, szepcząc do ucha - że przecież już to widziałam.
I tak spędziłam chwile sama ze sobą i z przeszłością, która zaklęta była w każdym budynku, który mijałam.
Po powrocie do kamperka, chwili wypoczynku przy talerzu napełnionym smakołykami, postanowiliśmy skorzystać jeszcze ze słonecznej pogody i wybrać się po raz drugi tego dnia na wyprawę rowerkami.
Jakby nie patrzeć, kanał biegnący wzdłuż rzeki ma dwa kierunki. Możemy określić je jako w prawo i w lewo. Do tej pory nasze trasy rowerowe biegły w kierunku "na lewo". Czas był najwyższy, żeby zobaczyć, jak wygląda to "na prawo".
I przyznam, że miło zaskoczyła nas ta droga.
Pierwsza śluza to był całkowity odjazd. Mieszkańcy pokusili się o niesamowitą aranżację domu, obejścia, ogrodu i całego swojego otoczenia - to mistrzostwo wyobraźni i talentu.
Po kilku kolejnych kilometrach, kanał jakby zapadł się w ziemię. Okazało się, że zbudowano na nim tunel o długości 3333 m.
GPS: 47.24172, 4.58432
https://maps.app.goo.gl/MCMjqrnmFpauB9bT8
W tym miejscu postanowiliśmy porzucić drogę, którą jechaliśmy i odjechać w bok, by wspiąć się rowerami na punkt widokowy, który znajdował się na szczycie wzniesienia. Zaskoczeniem była dla nas wieża-pomnik, która się tutaj znajdowała.
Wróciliśmy do kamperka, kiedy słoneczko kończyło już dzisiaj swoją pracę.
Następnego dnia chcieliśmy przenieść się nieco dalej, żeby zwiedzić kolejne, wybrane przeze mnie miasteczko.
Było nim mieszczące się na wzniesieniu Falvigny sur Ozerain.
Niesamowicie zaskoczyło nas ono i przyznam, że mam ochotę wrócić tam jeszcze raz.
Opisy do zdjęć:
01 Jeżdżąc rowerami po cienistych lasach, zaroślach, polach uprawnych, wzdłuż kanałów i rzek, często spotykałam tę przepiękną roślinę, która jest...chwastem.
To bez hebd (Sambucus ebulus L.) - w Polsce dość pospolity na południu kraju.
Ta wieloletnia roślina o pokroju krzewu może osiągnąć do 2 m wysokości.
Ale uwaga: cała roślina jest trująca. Co doprawdy owoce zjadane są przez niektóre ptaki, ale u ludzi jej konsumpcja może skończyć się bólem głowy, wymiotami, biegunką, a nawet utratą przytomności.
Roślina ta stosowana jest w medycynie ludowej - surowcem zielarskim są owoce i kora, które wykazują działanie napotne i przeczyszczające.
02 Drobne, białe, lub różowawe kwiaty zebrane są w baldachogrona na szczycie pędów. Pylniki, w odróżnieniu od pozostałych gatunków bzu, są czerwone. Niestety, kwiaty te wydzielają niezbyt przyjemny zapach.
Owoce są czarne, lśniące. Może być mylony z bzem czarnym, który jest jadalny.
03 Ostatnia jazda wzdłuż kanału.
04 Okoliczne wzgórza usiane są zamkami. Ten jest akurat niedostępny do zwiedzania. Znajduje się w prywatnych rękach. Ale brama jest obłędna.
05 Dzisiaj krowy pasące się na łąkach były w czekoladowym kolorze.
06 Z prawej strony widać skupisko domków, przez które przejeżdżaliśmy. Słabo widać na zdjęciu, ale leżą one na sporym wzniesieniu.
07 Kiedy skończyłam zachwycać się starymi budynkami w miasteczku i okalającym ich roślinom, przysiadłam się do stolika do Sławka i chętnie wypiłam z nim kawę. Była przepyszna.
08 Ta cześć kanału wyraźnie zmieniła swój charakter. Droga nie prowadzi już bezpośrednio obok niego, tylko nieco w górze. Tutaj jej nie widać.
09 Schody prowadzą do wlotu do tunelu.
GPS: 47.24172, 4.58432
https://maps.app.goo.gl/MCMjqrnmFpauB9bT8
10 Mijane przez nas zabudowania, które towarzyszą każdej śluzie - a przeważnie są to małe domki, wyglądają uroczo i są w większości zadbane. Ale ten przebił wszystkie. Na ścianach widać zawieszoną kolekcję przeróżnych narzędzi. Z ich ilości mogę się tylko domyśleć, że zbieranych przez dłuższy okres czasu przez pasjonata.
Sławek B - 2024-11-22, 17:56
Pozostałe zdjęcia:
11 Wzdłuż domu są poustawiane takie stylowe aranżacje starych kuchni.
12 W ogrodzie stoją takie niesamowite przedstawienia różnych zwierząt wykonanych z bardzo ciekawych materiałów pochodzących z odzysku. Podziwiam wyobraźnię twórcy.
13 Wieża Saint-Etienne wzniesiona jest na skalnej ostrodze z widokiem na wioskę Créancey.
Wcześniej znajdowała się tutaj kwadratowa budowla, która miała 3 piętra. Prawdopodobnie rozpalano w tym miejscu ogniska, które przekazywały wieści pomiędzy miejscowościami Alises i Autun.
Zniszczoną wieżę rozebrano w 1815 r.
W 1872 r. Alice de Montille, chcąc uczcić pamięć swojego brata - Etienne'a de Montille, kapitana adiutanta-majora, który zginął w czasie wojny francusko-pruskiej niedaleko Metz w sierpniu 1870 r., wzniosła teren pomnik.
Został odrestaurowany w 1997 roku przez gminę Créancey.
ZbigStan - 2024-11-23, 21:10
Sławek B,Ciekawa i szczegółowo opracowana wycieczka, podziwiam wykonaną pracę . Pozdrawiam.
zbyszekwoj - 2024-11-26, 10:45
Kiedys duzo relacji pisałem , teraz łatwiej mi na fb. Znosiłem krytyki,ze za duzo zdjęć, że same katedry i kościoły. Doszedłem do wniosku ,że najciekawsze relacje to te które zawierają nie więcej jak 5 linijek tekstu i 10 zdjęc jednego miejsca. ZbigStan jest tu mistrzem i dobrym przykładem . Za trud włożony przez pisarkę
Sławek B - 2024-11-27, 08:45
zbyszekwoj napisał/a: | Znosiłem krytyki,ze za duzo zdjęć, że same katedry i kościoły. Doszedłem do wniosku ,że najciekawsze relacje to te które zawierają nie więcej jak 5 linijek tekstu i 10 zdjęc jednego miejsca. |
Masz rację, Żyjemy w czasach, gdzie na tekst, czy zdjęcie poświęcamy sekundę lub mniej. Wynika z natłoku informacji, które w zasadzie nie są czytane, lecz "skanowane".
Jeżeli chodzi o nasze zdjęcia to każde z nich jest opisane, tak aby czytelnik nie widział kolejnej ruiny, posągu czy fresku, lecz by mógł się dowiedzieć dlaczego właśnie takie zdjęcie jest dołączone. Opisy wskazują szczegóły wyróżniające dany obiekt.
Zdajemy sobie sprawę , że tak obszerna relacja jest czytana przez bardzo wąskie grono odbiorców; zapewne na CT i FB (bo tam jest pierwotna publikacja) jest to kilkanaście, może w porywach kilkadziesiąt osób. Dla nich właśnie (i dla siebie zresztą też) ta relacja jest robiona.
Reszta czytelników, jak pisałem na początku "skanuje" tekst i zdjęcia, bo jak napisałeś tekstu i zdjęć jest za dużo.
Chciałbym podkreślić, że relacja ta nie jest robiona dla "zwiększenia zasięgu" czy budowaniu listy obserwujących lecz dla siebie i zainteresowanej grupy odbiorców.
Sławek B - 2024-11-27, 09:13
4 lipca 2024 roku
59 dzień podróży
Kolejnym celem naszej podróży było miasteczko Flavigny-sur-Ozerain.
Pogoda była taka sobie, byłam więc pełna obaw, czy kiedy dotrzemy na miejsce, to akurat znajdziemy się w fazie słońca na niebie, czy też opadów deszczu. Ale czym dalej przemieszczaliśmy się, tym słoneczko częściej przebijało się przez chmurki.
Troszkę (oszukuję - potwornie wręcz) bałam się podjeżdżać kamperem pod bramy tego miasteczka. Droga oznaczona była na mapie jako podrzędna i ze znaczkiem sporego nachylenia.
Sławek wściekły, że wydziwiam (czy ten facet wreszcie zrozumie, że jeżeli mam stracha, to go mam i mało mogę w tym temacie zmienić) zaproponował mi, żebym na czas dojazdu do parkingu zawiązała sobie na oczach chustkę myśląc zapewnie, że to rozwiąże mój problem.
Przez chwilę zastanawiałam się, co ta propozycja ma oznaczać - czy to żart z jego strony, czy złośliwość?
Po tylu latach wspólnego bycia ze sobą człowiek odkrywa, że druga połówka może go jeszcze swoimi propozycjami nieźle zaskoczyć. Szkoda, że to zaskoczenie nie należało do tych miłych. No ale cóż - kto zrozumie czyjeś strachy?
I tak sobie kombinowałam w głowie, gdzie by tu stanąć, żeby można było podjechać na miejsce rowerami i tym samym oszczędzić sobie stresu związanego chociażby z parkowaniem kampera. Zdjęcia parkingów, na których można by pozostawić samochód pod murami miasta, nie wyglądały zbyt zachęcająco i takimi też się na miejscu okazały. Kamper to jednak kamper i potrzeba mu nieco więcej przestrzeni do przeprowadzenia tego typu manewru niż osobówce.
Kiedy spotyka mnie taka sytuacja jak ta, zaczynam fantazjować o tym, jak to jedziemy sobie samochodem i bez problemu wjeżdżamy do każdego mniejszego, czy większego miasta i parkujemy.
A potem przenosimy się na kolejny parking i bez problemu mogę pooglądać sobie wszystko to, co mi się tylko zamarzy.
A tak, niestety, bardzo często muszę rezygnować ze zwiedzania, bo albo nie ma parkingu w pobliżu, albo nie da się na nim zostawić kampera, albo jest zbyt daleko, żeby dojść piechotą.
Jak dla mnie to jedna z nielicznych wad podróżowania kamperem, jeśli jest się pasjonatem zwiedzania.
Sławek myśli inaczej i czasami wjeżdżamy do większego miasta i po próbach zatrzymania się, żebym mogła zobaczyć np. jakąś katedrę, musimy się wycofać. O malutkich miejscowościach i ich wąskich uliczkach nawet nie chcę wspominać, bo to dopiero bywa problem, jeśli wjedzie się nie w tą ulicę, co trzeba było.
Moja stresowa sytuacja rozwiązała się rewelacyjnie, bo dosłownie po drugiej stronie głównej drogi, z której było już tylko 5 km do miasteczka, biegł kanał i był parking, gdzie bez problemu można było nie tylko zatrzymać się kamperem, ale i przenocować, co oczywiście uczyniliśmy.
Droga okazała się nawet nie taka zła, ale kto to mógł wiedzieć? Za to z parkowaniem nie byłoby tak prosto.
Wjechaliśmy rowerami do miasteczka przez jedną ze średniowiecznych bram i po kilku zakrętach natrafiliśmy na kościół. Niestety, był w remoncie. Troszkę mnie to zmartwiło, ale okazało się, że pomimo prowadzonych prac można było zajrzeć do środka.
Główny portal nie wzbudził we mnie jakiegoś zainteresowania, może dlatego, że pokryty był rusztowaniami, za to środek kościoła już tak.
Jejku, ależ tam było fajnie.
Widać, że wnętrze jest mocno nadgryzione zębem czasu, co dodaje mu uroku "starości". Smutna to starość, bo na każdym miejscu widać było upływający czas i to jak przyroda - w tym przypadku przeróżne grzyby, porosty i glony - bierze w posiadanie stare mury. Może nie był to zabytek, w którym jest sporo elementów, które wywołują u mnie ochy i achy, ale kilka zwróciło moją uwagę.
Ale nie kościół był tą budowlą, która ściągnęła mnie do tego miasteczka. Była nim krypta Karolingów.
Troszkę pojeździliśmy się po uliczkach w górę i w dół, zanim znaleźliśmy ten zabytek. Nie wiem dlaczego tak się stało, bo do miejsc wartych obejrzenia są super przygotowane drogowskazy i jest też tablica z planem miasta. Myślę, że gdyby piechotą poruszać się po tym terenie, orientacja byłaby lepsza.
Kiedy dotarliśmy do krypty przyznam, że zrobiła na mnie spore wrażenie. Wchodziłam do niej ze trzy razy, za każdym zauważając kolejne detale. Nie jest to jakiś wielki powierzchniowo zabytek, ale jak dla mnie, warto go obejrzeć chociażby dla tych kilkudziesięciu wieków, które już ma.
Odrestaurowana, ciutkę zrekonstruowana krypta jest dobrze przygotowana do oglądania.
Jak się spodziewałam, tłumów tutaj nie było.
Właściwie to nikogo nie było, więc było tak, jak ja lubię. I może dlatego chłonęłam całą sobą te widoki i nikt mi nie przeszkadzał w tym, żeby na spokojnie wczuwać się w atmosferę tak zamierzchłych czasów. Starałam się wyobrazić sobie te elementy, których brakowało i uzupełnić wizualnie tę przestrzeń.
No i dalej to już spotkały mnie same miłe niespodzianki.
Zostawiłam Sławka siedzącego na ławeczce i poszłam z zamiarem przespacerowania się uliczkami miasta, bo tak jakoś jadąc rowerem mało co widziałam. Skupiona byłam na tym, żeby nie wpaść na przechodniów, albo żeby udało mi się zjechać bądź podjechać pod bardzo strome i niesamowicie wąskie uliczki.
Okazało się, czego byłam uprzejma nie doczytać, że miasteczko to słynie z fabryki produkującej cukierki anyżowe.
A gdzie produkuje? - W starym opactwie.
No a gdzie jest to opactwo? - A właśnie pod nim stoję.
Ale ze mnie gapa.
Odeszłam zaledwie 50 metrów od Sławka, kiedy moją uwagę zwróciła urocza witryna sklepiku. Kusiła, żeby otworzyć drzwi i wejść do środka i ...kurcze, jaki odjazd. Kolorowo, pachnąco i dodatkowo - smacznie.
I czym dalej wchodziłam, tym moje oczy robiły się z zachwytu coraz większe, aż przybrały taki cielęcy wyraz, że wróciłam do Sławka i za uszy przyprowadziłam go tutaj.
Oprócz sklepu, przechodząc z jednego pomieszczenia do kolejnego, można było zapoznać się z produkcją cukierków na przestrzeni wieków. Tak zajmująco i ciekawie przygotowano ekspozycje, że byłam zachwycona.
Teraz żałuję, że nie spędziłam tam więcej czasu i dokładniej nie zapoznałam się ze wszystkim tym, co można było tam zobaczyć. Myślę, że upał przyczynił się do tego i moc wrażeń związanych z tym, co już widziałam. Przegrzały mi się styki w mózgu i mało co już przyswajałam. Czas było wracać do kamperka i odpocząć.
I tak sobie jechaliśmy rowerkami, a właściwie to głównie zjeżdżaliśmy z góry, aż Sławek zarządził, że pojedziemy inną drogą, niż wcześniej wyznaczył i przejedziemy koło Alesia Museum.
Bardzo podobał nam się ten obiekt z zewnątrz, ale jakoś tak nie poczuliśmy miętki do tego, żeby chcieć tu przyjechać jutro (dzisiaj było już zamknięte) i go zwiedzić.
Czy to była dobra decyzja? Na tamtą chwilę myślę, że tak. Podejrzewam, że podświadomie przeraziły nas te potencjalne kolejki ludzi do wejścia na teren obiektu, które widać było na zdjęciach. No i ten upał dołożył swoją cegiełkę.
Uff, zmęczeni fizycznie, pełni wrażeń, po powrocie do kamperka dosłownie padliśmy.
Opisy do zdjęć:
01 Jedna ze średniowiecznych bram wjazdowych do miasteczka Flavigny-sur-Ozerain.
47.513204, 4.529210
https://maps.app.goo.gl/93BAiaHMLQn1FoU7A
02 Kościół Saint-Genest zbudowany został w XIII wieku na miejscu starego, romańskiego kościoła. Po pożarze w XV został powiększony i całkowicie odrestaurowany w stylu gotyckim.
W XVI w. do wąskiej nawy głównej dobudowano boczne kaplice zwieńczone obszernymi trybunami przeznaczonymi dla wiernych. W ten sposób starano się powiększyć niewielką przestrzeń dostępną w kościele, który mieścił się w obrębie murów miejskich i nie było możliwości, żeby rozwinąć go poza pierwotny obrys.
GPS: 47.51197, 4.53156
https://maps.app.goo.gl/zgyLVrwxTfrj3Tp58
03 Dzięki rzadko spotykanemu w budowlach gotyckich rozwiązaniu, w nawach bocznych i dwóch pierwszych przęsłach znajdują się empory do których można dostać się przez klatki schodowe, umieszczone najpierw w wieżach fasady (obecnie zniszczone), później na wschodnim krańcu naw bocznych.
04 Kapitel filaru został wyrzeźbiony przez kamieniarzy i przedstawia symbole ich cechu.
„Króliki” - to nazwa, której cech rzemieślników we Francji do dziś używa w odniesieniu do uczniów, którzy muszą karmić się wiedzą (stąd też liście kapusty) z cierpliwością ślimaka.
Wszystkie te trzy elementy widać na zdjęciu.
05 W kościele zachowały się drewniane stalle chóru z XV wieku ze wspaniale ozdobionymi siedziskami. Ich twórcą był miejscowy artysta.
06 Jedna z figurek ozdabiająca stalle.
07 Wejście do krypty Karolingów.
Kryptę tę na nowo odkrył w 1956-60 roku Fred Guggenheim, młody amerykański archeolog.
GPS: 47.5114, 4.53014
https://maps.app.goo.gl/mKw286pDK8wPQ2Ui7
08 Nawa boczna dawnego kościoła opackiego. W oddali widać dwa sarkofagi.
09 Kopia filaru karolińskiego wykonana z tego samego kamienia i obrabiana przy pomocy takich narzędzi, jak w średniowieczu.
10 Kaplica Notre-Dame de Piliers.
Sławek B - 2024-11-27, 09:17
Pozostałe zdjęcia do poprzedniego wpisu:
11 Kaplica Saine-Reine została zbudowana w 866 roku, by umieścić w niej relikwie.
12 To ta witryna przykuła moją uwagę.
GPS: 47.51158, 4.5297
https://maps.app.goo.gl/99GNFig4xhXqve4M7
13 W sklepie otaczają nas regały z cukierkami.
14 Cukierki zostały po raz pierwszy wykonane przez benedyktynów z opactwa we Flavigny, które zostało założone w 719 roku.
W 812 roku Karol Wielki nakazał klasztorowi, żeby na jego ziemiach uprawiano anyż.
Czy to podsunęło mnichom pomysł, aby zanurzyć nasiona w syropie cukrowym?
Po Rewolucji Francuskiej na przestrzeni lat kilku właścicieli fabryki zaczęło produkować ten przysmak stosując ten sam przepis.
Każda słodka kuleczka w ciągu 15 dni jest pokrywana kolejnymi warstwami aromatyzowanego syropu cukrowego.
Gotowe cukierki - zawsze nazywane są "Anis", nawet gdy smak jest fiołkowy, różowy, mięty, jaśminowy, pomarańczowy, kawowy....
15 Jedna z sal prezentujących proces produkcji cukierków.
16 W pobliżu miejscowości Alises-Sainte-Reine odbyła się jedna z najważniejszych bitew w historii Francji. Była to też największa operacja oblężnicza, w której w sumie po obu stronach mogło brać 140 tys. żołnierzy.
A działo się to w 52 r. p.n.e., kiedy przywódca powstania Galów przeciwko władzy rzymskiej - Wercyngetoryks, został pokonany przez Juliusza Cezara. Wzięty do niewoli, po kilku latach został uduszony.
17 Mały parking nad kanałem, z którego wyruszyliśmy do miasteczka i na którym pozostaliśmy na noc.
GPS: 47.50654, 4.45854
https://maps.app.goo.gl/XckXzz4zKUxoyc4V7
Sławek B - 2024-12-01, 08:49
5 lipca 2024 roku
60 dzień podróży
Kolejny już raz pochylam się nad klawiaturą, żeby uporządkować wiadomości na temat cysterskiego opactwa w Fontenay, które zwiedzałam na początku tego dnia, ale jakoś nie idzie mi to porządkowanie.
Podjęłam się bardzo trudnej i złożonej pracy (taką sobie sama koncepcję wymyśliłam) i chciałabym wykonać ją najlepiej jak potrafię. A tu... brak weny twórczej.
Widocznie jednak wakacyjny czas, kiedy słoneczko woła nas, żeby posiedzieć na dworze, posłuchać śpiewających ptaszków i bzyczących owadów oraz powąchać kwiatki - to może nie jest jednak najlepszy moment na tworzenie tak wymagających opisów, a samych zdjęć nie będę zamieszczała, bo kłóci się to z moją koncepcją dziennika z podróży.
Po tygodniu prób, chwil załamań, dochodzenia do wniosku, że nie dam rady - a przecież wiem, że radę dam, odkładam to zadanie do wykonania "na potem". Bez oznaczania sobie terminu, bez wywierania na siebie presji czasu.
Znam już dobrze ten ból niemocy twórczej i wiem, że któregoś dnia tak sama z siebie wypłynie ze mnie gotowość do podjęcia tego wyzwania i słowa stworzą się z liter, które wystukam na klawiaturze.
Opisu opactwa w Fontenay nie mogę pominąć, bo jest to bardzo, bardzo ważny zabytek, którym tak właściwie to pożegnaliśmy się w tym roku z Burgundią.
Jestem przekonana, że jeszcze tu wrócimy, zresztą po raz już nie wiem który, bo nie dość, że jest to przepiękny rejon geograficzny, to jeszcze kolebka pierwszych klasztorów i kościołów benedyktyńskich oraz cysterskich, których jest tu tyle, że zdaję sobie sprawę z tego, że nie mam szans, żeby je wszystkie zobaczyć.
Teraz biorę się do pracy i jedziemy dalej kamperkiem.
Powoli kierowaliśmy się teraz w region Wogezów.
Trzeba było znaleźć jakieś miejsce na nocleg. Na jutro zapowiadana była zmiana pogody - spore opady deszczu, więc czekało nas przymusowe siedzenie w kamperze co przyznam, tak od czasu do czasu przydawało się. Biorąc pod uwagę, że nosi mnie każdego dnia i uważam za stracony czas, jeśli czegoś nowego nie zobaczę, to taki dzień odpoczynku nam się pewnie przyda.
Wjechaliśmy do departamentu Haute-Marne i dokąd dotarliśmy? Do źródła rzeki Marny, prawego dopływu Sekwany o długości 525 km - to sporo. Marna wydostaje się na powierzchnię na Wyżynie Langres, a uchodzi do Sekwany w pobliżu Paryża.
GPS: 47.81798, 5.35056
https://maps.app.goo.gl/93DuhWimRbESQ5Lh8
Wytypowany parking okazał się super miejscem z widokiem na bezkres pól uprawnych.
Wyasfaltowane podłoże, którego tak nie lubimy, tym razem dawało mi poczucie bezpieczeństwa, że w przypadku jutrzejszych opadów deszczu nie będziemy mieli kłopotów z wyjazdem.
GPS: 47.81987, 5.3502
https://maps.app.goo.gl/LoJPuoQ2UKAnRXtT6
Czasami różnie to bywa z tą nawierzchnią, na której staje się kamperem.
Pamiętam trzy takie sytuacje, gdzie było mało przyjemnie i najadłam się masę strachu, zanim sobie poradziliśmy z opuszczeniem miejsca.
Nie chciałabym przeżywać takich chwil jeszcze raz, więc stałam się - może i do przesady, ale bardzo ostrożna.
A w tamtych sytuacjach wystarczyło zachować więcej roztropności, a nie przeżywalibyśmy obydwoje takich skoków adrenaliny. Całe szczęście - to działo się kiedyś, kiedyś...kiedy byliśmy młodsi.
Z parkingu, na którym się zatrzymaliśmy, prowadzi króciutki szlak do źródła rzeki Marny. Sporo nowych wiadomości przekazały mi ustawione wzdłuż niego tablice informacyjne, które wyjaśniały wiele zjawisk geologicznych, nie leżących tak na co dzień w sferze moich głębszych zainteresowań.
Przeszliśmy się po ścieżce dydaktycznej, wróciliśmy do kamperka i będąc już sami na tym niedużym parkingu (reszta samochodów odjechała) napawaliśmy się ciszą.
Kolejny dzień, jeśli sprawdzi się prognoza pogody, miał oczyścić upalne powietrze i przytrzymać nas na miejscu w stanie nicnierobienia.
Tak miało być, a okazało się, że i Sławek, a nie tylko ja, ma problemy z tym, żeby usiedzieć w zamkniętym kamperze i w tym czasie nic nie robić.
Opisy do zdjęć:
01 Za chwilę wjedziemy do departamentu Haute-Marne.
2 Na tym parkingu zatrzymaliśmy się z zamiarem pozostania tu nie tylko na noc, ale i na kolejny dzień, a może i na kolejną noc?
GPS: 47.81987, 5.3502
https://maps.app.goo.gl/LoJPuoQ2UKAnRXtT6
03 Odpoczywałam sobie po dniu pełnym wrażeń, mając taki widok z kuchennego okna.
04 Po drodze do źródła, schodząc z klifu, mija się takie osuwiska olbrzymich głazów.
05 Tutaj wypływa Marna. Woda pochodzi z sieci aktywnych chodników krasowych, częściowo zbadanych przez speleologów. Ujście podziemnej rzeki jest obecnie ukryte pod gruzami pokrywającymi podnóże klifu.
GPS: 47.81798, 5.35056
https://maps.app.goo.gl/93DuhWimRbESQ5Lh8
06 Podchodząc ścieżką do góry, trafiliśmy na jaskinię.
07 Ta jaskinia, głęboka na zaledwie kilka metrów, powstała prawdopodobnie w późnych okresach lodowcowych, kiedy podłoże płaskowyżu mogło zamarznąć na głębokość kilkudziesięciu metrów.
To zamarznięte podłoże, zwane wieczną zmarzliną, zapobiegało przedostawaniu się wody w głąb gruntu.
Jednak latem górna warstwa wiecznej zmarzliny mogła ulec rozmrożeniu, tym samym umożliwiając przepływ wody.
Z powodu rozpadu klifu ta skalna jaskinia jest obecnie zawalona i częściowo wypełniona osadami.
08 Tak wyglądał parking wieczorem. Ani jednego samochodu, tylko my. Z przodu ta wąska droga zaraz zakręca w lewo, więc wjeżdżają na nią tylko te samochody, których pasażerowie idą na szlaki.
GPS: 47.81987, 5.3502
https://maps.app.goo.gl/LoJPuoQ2UKAnRXtT6
09 Cisza, spokój i taki widok. W tym momencie niczego nie brakowało mi do szczęścia.
|
|