Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Kamperowców podróże nie kamperowe - Krew, pot i łzy czyli moje spotkanie z Czarną Afryką

Neno - 2012-12-17, 04:04
Temat postu: Krew, pot i łzy czyli moje spotkanie z Czarną Afryką
...kurz powoli opadał. Zaczynam się więc rozglądać czy jestem tu sam. Nigdy do tej pory nie byłem w takiej sytuacji. Na razie za wiele nie widać. Cicha cisza, taka najcichsza z cisz, jedyne co słyszę jeszcze w uszach to głuchy dźwięk wyłączającej się kamery, kamery , która wyłączyła się sama trącona przez torbę na zbiorniku... Delikatny wiatr powolutku rozwiewa kurz i goni go dalej, w stronę pól jednocześnie osuszając moje spocone plecy. Mym oczom ukazuje się biegnąca ile tylko ma sił w nogach staruszka z dzieckiem. Widzę jak lamentuje. Co robić, co ku.... robić !! Wyciągam do góry kciuk, to powinna zrozumieć! Niestety - nie pomaga. Staram się ją przytulić i uspokoić – to również zawodzi, kobieta jest w jakimś amoku, jest strasznie przerażona. Schylona zaczyna oklepywać moje spodnie z kurzu nadal lamentując. Dziecko, specjalnie nie określam płci bo już 3 razy złapałem się na tym, że ją pomyliłem, stoi i obserwuje wszystko wielkimi, pięknymi afrykańskimi oczyma. Kurz już dawno opadł, teraz widzę co i dlaczego się stało, widzę dokładnie – centymetr po centymetrze, metr po metrze. W mojej głowie film cofa się i oglądam ostatnie sekundy raz jeszcze, tym razem jak by trochę przez mgłę ale przelatuje mi to wszystko jeszcze raz. W końcu budzę się z letargu bo kobieta przestała już otrzepywać moje spodnie z afrykańskiego pyłu. Jestem koło małej wioseczki po środku niczego. W dodatku jest pusta - mężczyźni na polu lub po prostu gdzieś na targu, kobiety podobnie, dzieci zapewne w szkole - zostaliśmy tylko my, we trójkę - ja, przybysz z odległych krain, kobieta i dziecko. Ściągam kask, kurtkę. Rzucam to wszystko w resztki spalonej słońcem trawy. Spluwam resztki piachu jaki mam w ustach, dopiero teraz czuję co się stało wszystkimi zmysłami. Boję się odwrócić ale no cóż, kiedyś trzeba – zerkam za siebie na...

Może jednak zacznijmy od początku...

Był nasty dzień wyjazdu, wyjazdu życia jak sobie przed nim wmawiałem choć już podświadomie wiedziałem, że Maroko to nie jest to na czym chciałbym skończyć. Już tam, w 2012r. w pewnych okolicznościach, w pewnym miejscu zapragnąłem większej przygody, większej swobody, prawdziwej wolności – po prostu przygody. Takiej prawdziwej, męskiej ale nie pozbawionej głębokich przeżyć. Wsiąść na motocykl i pojechać tam gdzie ja chcę, tam gdzie moje oczy poniosą mnie i mojego Transalpa, tam gdzie niebo spotyka się z ziemią, do linii zwanej horyzontem.

I wiecie co? Pojechałem tam i dziś już nic więcej się nie liczy... !!! NIC!

Opowiem Wam o tym, tu i teraz. O krwi, pocie i łzach. Było wszystko!

Santa - 2012-12-17, 08:26
Temat postu: Re: Krew, pot i łzy czyli moje spotkanie z Czarną Afryką
Neno napisał/a:
...
Opowiem Wam o tym, tu i teraz. O krwi, pocie i łzach. Było wszystko!

Opowiadaj :szeroki_usmiech :pifko
Neno napisał/a:
.. Takiej prawdziwej, męskiej ale nie pozbawionej głębokich przeżyć...

A nie ukrywaj tych głębokich przeżyć... :wyszczerzony:

@ndrzej - 2012-12-17, 08:30

Zapowiada się, że będzie "gorąco", oj gorąco. Czekamy na c.d. :spoko
Tadeusz - 2012-12-17, 08:57

Neno, już wiem od czego będę zaczynał przeglądanie forum. :wyszczerzony:

Neno napisał/a:
Wsiąść na motocykl i pojechać tam gdzie ja chcę, tam gdzie moje oczy poniosą


Ooooooooooo tak. :) Trąciłeś czułe nutki... i wróciły wspomnienia...

Zakładam okulary na nos i czakam na Twą opowieść. :ok

Za piękny początek :pifko . :spoko

MAREKH - 2012-12-17, 10:17

Ja okulary już mam na nosie :bajer i nie zdejmę ich do następnego postu NENO :spoko
Ahmed - 2012-12-17, 16:31

Neno napisał/a:
Opowiem Wam o tym, tu i teraz. O krwi, pocie i łzach. Było wszystko!


Pięknie się zapowiada , czekam z utęsknieniem :spoko

cirrustravel - 2012-12-17, 16:36

Neno, potrafisz zachęcić... Też czekam z niecierpliwością na słowa i Twoje świetne fotki...
A dla zachęty stawiam :pifko

StasioiJola - 2012-12-17, 17:35

Jak widzisz Neno- masz wiernych fanów - będziemy czekać na pasjonujące opisy i piękne zdjęcia!!! :szeroki_usmiech :spoko
Ahmed - 2012-12-17, 18:33

StasioiJola napisał/a:
będziemy czekać


I czekamy , ale miej litość .... bo zachęciłeś tak mocno , że nie możemy się doczekać :spoko

Neno - 2012-12-17, 19:18

Była zima, za oknem biało i mroźno. Wiatr wiał z całych sił rozwiewając płatki śniegu po okolicznych podwórkach. Stałem w oknie z nosem przyklejonym do szyby. Pustka. I na zewnątrz i w sercu. W portfelu również. Ale coś trzeba było robić. Po pracy, której zimą mam naprawdę niewiele miałem mnóstwo czasu na rozmyślania, na marzenia, na plany. Zacząłem więc szukać partnera. Miał mieć marzenia podobne do moich, podobne ideały, sposób bycia. Żaden „mistrz” - po prostu skromny człowiek nie wywyższający się ponad innych. Miał być odważny by w odpowiednim momencie podtrzymać mnie - tchórza na duchu, potrafić jeździć w terenie by torować drogę, miał mieć możliwość wzięcia długiego urlopu i jakieś doświadczenie w podróży. I nie wiem dlaczego ale chciałem by jeździł taką samą maszyną jak moja. Miałem już kogoś takiego na oku od dawna. Oczarował mnie swoją samotną podróżą, i niby to tylko Grecja ale człowiek mi zaimponował, bo lubił to co ja – spartańskie warunki, minimum kosztów, maksimum przygody. Tak, takiego kogoś szukałem. Pamiętam jak dziś jego walkę z trudnym terenem na trasie jednego z rajdów, pamiętam jak fantastycznie piasek wylatywał spod tylnej opony jego motocykla. Szczęka mi opadła i to nie tylko ta w kasku... On walczył – ja objeżdżałem to miejsce szeroki łukiem. On wygrał z terenem, ja znów czułem się pokonany. Nie chciałem się tam pakować – po prostu bałem się, bałem się, że zrobię sobie krzywdę! Być może to wtedy zapadła już decyzja, że to on... Tylko teraz jak go namówić, jak go przekonać ? A może nie będzie chciał ?

Spojrzałem w lewo na opartą o ścianę, kupioną rok temu deskę snowboardową. Serce mocniej zabiło ale szybki rzut oka do portfela uświadomił mi, że nie ruszę jej stamtąd w tym roku. Takie było postanowienie – w tym roku odkładamy na coś wielkiego, jeszcze nawet nie wiedziałem na co. Tak mijały dni. Wskazówka zegara biegła niemiłosiernie szybko, kartki z kalendarza zapełniały kosz na śmieci a depresja nie mijała. Śnieg sypał dalej a ja nawet nie zmieniłem w aucie opon na zimowe by nie kusić dalszego wyjazdu. W sumie nie jeździłem wcale. Akumulator dawno wyzionął ducha.

Ktoś rzucił linka do jakiegoś konkursu, od niechcenia, z nudów ale również z nadzieją skleciłem kilka marnych zdań i nadal pogrążałem się w letargu .... Imprezy, wizyty znajomych pomagały ale tylko gdy opadał zgiełk, gdy cichła muzyka, gdy tylko przestawałem czuć ciepło bliskich mi osób robiło się strasznie. I tylko mój pies dawał mi nadzieję, że jak tylko przyjdzie wiosna ruszę gdzieś w końcu. Może nie do Maroka, nie na Saharę ale przed siebie, w poszukiwaniu wolności.
Tymczasem śniegu przybywało, wiatr wiał jeszcze mocniej, mróz był coraz bardziej siarczysty a ja... dołowałem się dalej. Pewnego popołudnia zadzwonił telefon
-Cześć, tu Ania – brzmiał ciepło kobiecy głos
-Cześć – odpowiedziałem zmieszany, bowiem nie często dzwoni do mnie jakaś niewiasta i w ogóle jakiś taki nieśmiały jestem.
- Chciałam Cię poinformować, że zostałeś zwycięzcą naszego konkursu, wybraliśmy Cię na testera naszego kombinezonu – mówiła dalej
Zapadła cisza. Krew zaczęła mi pulsować szybciej niż widziałem bezwładnie spadające ciało jakiegoś turysty gdzieś w górach, serce waliło szybciej niż w momencie gdy naczepa TIRa wypadając na zewnętrzną zakrętu szła prosto na mnie. Niby po ciuchu liczyłem, że się uda ale po reakcji mojego ciała można śmiało powiedzieć, że się tego nie spodziewałem.
-Halo, Erneście ? Jesteś tam ? - zapraszała swym głosem do kontynuowania rozmowy, do skomentowania zaistniałej sytuacji.
Przełknąłem ślinę...
-Jestem, jestem – wyszeptałem nieśmiało próbując ukryć moje zmieszanie.
-Za moment wyślę Ci wytyczne jak masz się pomierzyć a jeszcze lepiej to zapraszamy do nas jak najszybciej, sami Cię zmierzymy i uszyjemy jak najszybciej – ciągnęła dalej Ania.
-Dobrze... - odpowiedziałem, na tyle tylko mnie było stać. Nie potrafiłem w tej chwili pokazać nawet jak bardzo się cieszę, jak jestem wdzięczny za okazane mi zaufanie. Po prostu zatkało mnie.
- To czekamy na Ciebie – usłyszałem
- Przyjadę najszybciej jak tylko będę mógł – odrzekłem i pożegnałem się grzecznie.

Minutę później skakałem jak idiota, jak dziecko które dostało długo oczekiwaną rzecz. Mój pies chyba wyczuł moje zadowolenie bo skakał ze mną, nawet nie wiem czy nie był szczęśliwszy ode mnie, czy nie skakał wyżej i nie wydawał głośniejszych oznak zadowolenia. Pewnie miło mu było znów zobaczyć uśmiech na twarzy swojego pana. Tak, już od dawna nie byłem taki szczęśliwy.

Po kwadransie przyszło opamiętanie. Zacząłem przeczuwać w tym jakiś podstęp. Pewnie któryś z moich znajomych którym się pochwaliłem, że wysłałem takie zgłoszenie zrobił mi psikusa. Eh..ja głupi, tak się dać nabrać a oni pewnie stoją pod drzwiami i się nabijają ze mnie. Ale co tam, odpaliłem komputer, porównałem numery telefonów i w końcu dotarło to do mnie, że właśnie dostałem prezent od losu, że otworzyły się przede mną drzwi małych ale jednak możliwości. Była szansa a ja postanowiłem ją nikczemnie wykorzystać. Tak oto zostałem testerem Firmy RET BIKE.
Marzenia się spełniają trzeba tylko czasem o nie trochę powalczyć. No, może trochę bardziej niż trochę. Najlepiej jak lew lub …. tygrys ale do tygrysa jeszcze wrócimy w tej opowieści ;)

Leżąc na kanapie wpatrywałem się w sufit i kombinowałem dalej. Ogólnie to bardzo dużo myślę, czasem wydaje mi się, że za dużo. Przecież mam zacny kombinezonik, myślałem, który spieniężając można śmiało uznać za gotowe ciasto na wyjazd na Bałkany lub za rozczyn pod coś większego. Jako cukiernik zdecydowanie wybieram rozczyn! Temperatura się podnosi więc i rozczyn zaczyna rosnąć...

Mijały dni, szukałem pretekstu by wyrwać się do stolicy. Doczekałem się. Nieśmiałym krokiem przekroczyłem drzwi siedziby Firmy RET BIKE w Łomiankach. Przywitałem się grzecznie z Anią, potem z pozostałymi pracownikami firmy. I tak to się wszystko zaczęło! Maszyna ruszyła. Maszyna o nazwie Wagadugu_2012 i nic nie mogło już jej zatrzymać...

Agostini - 2012-12-17, 21:18

Zasapałem się, przepraszam,
ale mam nadzieję,
że jeszcze zdążyłem na tą wycieczkę do Afryki. :kawka:

WODNIK - 2012-12-17, 21:41

Niesamowita opowieść. :spoko Chyba nie usnę przed następnym odcinkiem.
Pozdrawiam i czekam :spoko

frape - 2012-12-17, 22:18

oj, zapowiada się ciekawie .... już czekam na dalszy ciąg :kawka:
Pawcio - 2012-12-17, 23:18

Z Zambrowa do Burkina. I to Trampkiem. :pifko

Już siadam wygodnie. Choke, Run. :młot

wbobowski - 2012-12-17, 23:22

Dzisiaj już się nie doczekamy na c.d. Może i dobrze, bo o której spać byśmy poszli.
Grzegorz565 - 2012-12-18, 08:25

:spoko witaj Neno,ta druga osoba to chyba Nasz wspólny znajomy Marek :spoko
Neno - 2012-12-18, 10:28

Dokładnie Grzesiu - Marek to mieszkaniec Twojego miasta ;)
Odcinki postaram się dodawać przynajmniej raz w tygodniu a na razie...

A na razie chciałbym Was zaprosić na "Wieczorek Ashanti" z moim udziałem.
Czyli opowieści, zdjęcia, pytania i odpowiedzi.
Będą Wasz na cały ten wieczór.
9 stycznia 2013r, godz. 19.00, Warszawa - Tawerna Korsarz.
Rezerwujcie terminy!
Będzie mi miło zobaczyć znajome twarze, równie miło jak poznać nowe.
Wstęp oczywiście wolny!

Tadeusz - 2012-12-18, 13:38

Neno napisał/a:
9 stycznia 2013r, godz. 19.00, Warszawa - Tawerna Korsarz.


Erneście, zrobię wszystko by by być z Tobą tego wieczoru. :spoko

Neno - 2012-12-24, 08:04

Po wielu miesiącach przygotowywań, po setkach godzin wspólnie spędzonych na GG czy Facebooku, po dziesiątkach godzin spędzonych w swoim towarzystwie w końcu ten dzień zbliża się nieubłaganie. Okazuje się, że nasza studniówka tak naprawdę nią nie była, ponieważ dzień wyjazdu udaje się przełożyć na wcześniejszy. Czas ucieka a my staramy się nad tym wszystkim jakoś zapanować poklepując się co jakiś czas po ramieniu. Media, Sponsorzy, afrykańskie przybranie dla motocykli, ich własnoręczny serwis, gdzieś w między to wplątana codzienna rzeczywistość, która wobec zdarzeń dziejących się wokół nas jest naprawdę mało istotna. Szczepienia, wizy, nowe zabawki które do nas spływają w zastraszającym tempie. Cieszy mnie to ogromnie bo jestem nałogowym gadżeciarzem. To wszystko powoli zaczyna nas przytłaczać. Nie spodziewaliśmy się tego w najbardziej kolorowych snach. Mieliśmy pojechać busem na oleju napędowym przemyconym z Rosji, w dziurawych skarpetkach a tymczasem dostajemy je nowe, ubrani od stóp po głowy, piękne, pachnące nowością kombinezony, doskonale przygotowane motocykle, nowe, afrykańskie barwy motocykli i my – gdzieś pośród tego wszystkiego – zagubieni, zmieszani ale uśmiechnięci od samego początku aż do końca, po prostu szczęśliwi!

Gdzieś po kryjomu odkładane PLNy zamieniam na euro, wieczorne studiowanie map, długie spacery dla podniesienia kondycji, jeszcze w to wszystko wpisuje się kilkudniowa wyprawa rowerowa z przyjaciółmi. Cóż za rok, cóż za sezon! Oby tylko wszystko to, co mam w planach bezpiecznie się skończyło.
Tuż przed wyjazdem robimy coś co kompletnie Marka, bo tak na imię mojemu partnerowi, nie cieszy, czuję nawet, że to go drażni więc na szybko zmieniamy scenariusz, scenariusz do klipu oczywiście. Markowi szkoda na to czasu ale ja się upieram bo wiem, że to zostanie na długo, że będzie to doskonała pamiątka. Być może i on z biegiem lat to doceni – kto wie. A czy było warto, wg mnie tak i niech świadczą o tym słowa mojego przyjaciela - „ja jak bym miał taki klip to już bym nawet jechać nigdzie nie musiał !”. A wszystko to dzięki ludziom z FotoVideoEfekt i mojemu uporowi. Walczyliśmy nad tym i nad reportażem długie 3 tygodnie, popołudnia przepełnione nowymi doświadczeniami, potem długie noce montażu, muzyka napisana przez Sokollo specjalnie dla nas. Byłem dumny! Ba, jestem nadal!
A z czego ? Zobaczcie sami i oceńcie :



Klip tak mi się spodobał, tak spodobali mi się ludzie z którymi pracowałem, że czuje, że te znajomości przetrwają długie lata. Dzięki chłopaki, dzięki Asiu! W dniu jego premiery, na imprezie pożegnalnej na którą przybyła cała masa przyjaciół i tylko przyjaciół, jeszcze zanim go pokazaliśmy oficjalnie, Piotr wręczył mi do ręki pamięć USB z owym plikiem (ja do końca nie widziałem go na oczy), zamknęliśmy się z Asią w ciemnym już biurze i zaczęliśmy oglądać, zdumieni tym co powstało. Wtedy jeszcze wytrzymałem ale łza wzruszenia zakręciła się w moim oku, a może nawet w obydwu ? Balety do rana a jutro o 12 przecież start. Oczywiście piję z umiarem, w sumie to prawie wcale.
Niedziela. Mój pies od samego rana siedzi w szafie u rodziców i nie chce wyjść. Czuje, że nie wrócę na czas, wie, że nie dotrzymam danego mu słowa. Nie chce się pożegnać ale może to i dobrze bo jak z rodziną jakoś te idą mi dość dobrze, to z nim łączą mnie jakieś specyficzne więzi. Po prostu kocham go jak dziecko a on mnie jak ojca. Tylko co ze mnie za ojciec...

Mój motocykl do ostatnich chwil przygotowywany już nie przeze mnie a właśnie przez przyjaciół i tatę, również w niedzielę przez nich zapakowany do podróży. Brakuje troków - nie ma sprawy, każdy chce by ten jego pojechał do Wagadugu. I to najlepiej już w tym roku! Ja już w łazience – golenie, strzyżenie, prysznic. Słysze tylko ten zgiełk za oknem, dziesiątki motocykli, tłum ludzi, klaksony, co chwilę jakiś motocykl wkręcany na wysokie obroty. Wyglądam przez okno....i wtedy nie wytrzymałem. Wzruszenie przerosło wszystko, nie potrafiłem się opanować. Właśnie wtedy popłynęła pierwsza łza, nie ostatnia, nie ostatnia...
Czy tak czuł się Charlie Boorman ruszając w swoją podróż dookoła Świata ? Tego nie wiem ale ja czułem moc, czułem siłę i wsparcie tych ludzi. Czułem, że jadę nie tylko ja ale zabieram ze sobą także ich marzenia, po jednym od każdego. Uwierzcie mi – to uskrzydla. Dzięki za przybycie, za późniejszy doping, za pomoc jaką otrzymałem przed, w trakcie i pewnie otrzymam po podróży. Tamtego dnia nie było dobra i zła – było tylko dobro.
Ostatnie pożegnanie z rodziną, czułem ich wzruszenie, czułem obawy. Ale wiedziałem jedno, zawsze byli i są ze mną, choć bym nie wiem co sobie wymyślił. Nigdy nie rzucali kłód pod nogi, zawsze wspierali. Tak było i tego dnia. Była moc, była siła. Byli przyjaciele! Ruszyliśmy!

Jeszcze tylko tankowanie, ostatni wywiad, polisa z ubezpieczeniem na drogę podpisana w ostatniej chwili na szybce mojego motocykla...






Świat stał się kolorowy a w momencie gdy przekroczyliśmy z całym tym korowodem tablicę z napisem Zambrów poczułem jak cały ten stres spływa ze mnie, zrobiło się jakoś tak spokojnie. Już nie martwiłem się o firmę, o to co będzie ze mną, czy dam radę. Teraz przejmowałem się tylko krótkofalowo – oby do następnego zakrętu, skrzyżowania, tankowania. Oby dożyć kolejnego dnia, oby ten już przeżyty był ciekawszy od minionego i mniej ciekawy od jutra. Oby!






Neno - 2012-12-26, 16:23

Z góry przepraszam, za niezbyt szczegółowe opisy, duży przeskok w czasie ale muszę jakiś materiał zostawić "na książkę" ;)


... i w końcu 11 wyblakłych miesięcy mam za sobą, i znów jestem w trasie, znów pędzę po przygodę, po przygodę, o której marzyłem od dwóch lat. Wcześniej tak daleko nie sięgały moje sny, wolałem realizować swój plan podboju Świata powolutku, przyzwyczajając siebie, motocykl, rodzinę na coś naprawdę dla mnie wielkiego. Piszę dla mnie, bo wiem, że są ludzie, których takie wycieczki po prostu śmieszą. Ale nie od razu Rzym zbudowano! Fajnie jest rzucić się za młodu na coś naprawdę wielkiego ale co potem robić przez resztę życia? Mój plan zakłada dozowanie sobie tej przyjemności jaką jest czytanie książki z napisem na okładce „Świat” , wstęp do tej książki mam już za sobą, czytałem go długo bowiem aż 16 motocyklowych lat, za to kilkakrotnie, teraz czas przeczytać kawałek rozdziału pod tytułem „Afryka”. Tylko kawałek, za to jaki!

Polska przelatuje bez większych przygód nie licząc wspaniałego pożegnania w stolicy. Nocleg u przyjaciół z Nowej Soli, eskorta aż za Berlin, wizyta w Paryżu u dawno nie widzianego kolegi, jeszcze z czasów zawodówki, gdzie odpoczywamy kilka godzin, napełniamy żołądki i ze świeżymi zapasami na drogę ruszamy dalej! Tu ujawnia się potęga Facebooka! Pomoc rodaków była tam gdzie byli oni, a jak się okaże potem, również wtedy gdy ich nie było, i tam gdzie ich nie było! Coś niesamowitego.

To tu, w Paryżu, powstają jedne z ciekawszych zdjęć tego wyjazdu, przynajmniej dla mnie, bo Marek uznaje ten czas za stracony. Dla mnie taki nie był...








Zmęczenie przygotowaniami, praca do ostatnich chwil, pożegnalna impreza dają się mi we znaki i opóźniam zaplanowane tempo.




Te pierwsze kilkanaście dni przelatuje jak jedna minuta, do tego mało znacząca patrząc na to z perspektywy całego wyjazdu. W mojej pamięci (na szczęście na potrzeby książki mam zapiski ;) ) zostają tylko nawijane non stop kilometry, tankowanie za tankowaniem, marokańskie bramki na autostradzie, malownicza Sahara, która była o niebo inna niż ta z opowieści ludzi. Pas ziemi niczyjej, pomiędzy Marokiem a Mauretanią, opisywany jako łacha piachu jest tak naprawdę prostą do przejechania dróżką, może trochę trudną nawigacyjnie ale jednak to wyolbrzymiana błahostka mogąca stanowić spore wyzwanie dla motocykli szosowych itp. maści. Bałem się jej niesamowicie a tymczasem poszło gładko ale i tak fajnie, że już tam, dojeżdżając do tego odcinka, poczułem smak tego oczekiwania, tej niewiadomej co mnie czeka, czy dam radę.
Co jeszcze mi zostało z tych pierwszych dni ? Stemple w paszporcie, dostojne baobaby oraz klimatyczne noclegi w pamięci, przepiękne nabrzeże Atlantyku i te kilka zdjęć...





































- Boże jak jest wspaniale – tymi słowami zakończyłem osiemnasty dzień mojej podróży, niby osiemnasty a jednak pierwszy bowiem tego popołudnia zostałem sam, mój towarzysz zawrócił do domu, do Polski... cdn.


gino - 2012-12-26, 16:31

Neno napisał/a:
Z góry przepraszam, za niezbyt szczegółowe opisy

ja przeglądam piekną relacje na FB ... [Wyprawa Wagadugu 2012]

jestesmy z Sylwiuu pod ogromnym wrażeniem :spoko

Ahmed - 2012-12-26, 17:02

Neno napisał/a:
teraz czas przeczytać kawałek rozdziału pod tytułem „Afryka”. Tylko kawałek, za to jaki!


Są źródła , które podają że wszyscy wywodzimy się z Afryki , może dlatego Afryka tak wciąga :bajer

pagand - 2012-12-26, 19:29

Neno napisał/a:
9 stycznia 2013r, godz. 19.00, Warszawa - Tawerna Korsarz.
Rezerwujcie terminy!
Będzie mi miło zobaczyć znajome twarze, równie miło jak poznać nowe.
Wstęp oczywiście wolny!


Ja 10 stycznia o szóstej rano wyruszam też na swoje spotkanie z "Czarnym Lądem". Mój kierunek to Sudan Południowy, gdzie prze półtorej roku będę szefem Misji Humanitarnej. Jeżeli tylko ostatnie godziny przygotowań pozwolą mi wyskoczyć do tawerna, to chętnie jeszcze z Wami ostatnie polskie piwo wypiję.

Neno - 2012-12-27, 09:46

Będzie mi bardzo miło. Koniecznie musimy się poznać bo może się uda za rok zobaczyć w Sudanie - jeszcze nie wiem którędy będę jechał ale uderzam głębiej w Afrykę;)
pagand - 2012-12-27, 14:59

No to może mógłbym Cię (Was) ugościć w obozie Polskiej Akcji Humanitarnej w Bor (stolica Jonglei State), a jak nie to może wodę wypijemy w stolicy Sudanu południowego w Jubie. Byłoby mi bardzo miło.

Tak czy siak postaram się dotrzeć do tawerny, a w Sudanie będę sprawdzał forumową pocztę.

Neno - 2012-12-28, 17:55

Tego wieczoru długo nie mogłem usnąć, przez głowę przelatywały dziesiątki obrazków, obrazów które wypełniały minione dni:





























W końcu jednak te widoki mnie usypiają...

Misio - 2012-12-28, 20:36

To świetny przykład, jak to nigdy nie wiadomo co człowieka jeszcze w życiu może wspaniałego spotkać. Gratulujemy spełnienia marzeń. Cieszymy się, że Ci się udało, bo taka wyprawa wymaga wielu przygotowań, sponsorów, wiz, szczepień i wiele, wiele zachodu. Ale warto, kurde warto. Stawiam Ci piwko za super wyprawę, na którą niejeden by pojechał...
Twoje relacje czyta się lekko i z przyjemnością, zdjątka - rewelacja.
Czekamy na ciąg dalszy... :pifko :roza: :roza: :roza: :lol:

buba - 2012-12-28, 20:42

piékne zdjécia, wspaniala wyprawa! planujemy Indie motorem w 2014, skrécam sié z zazdrosci :) ))
WHITEandRED - 2012-12-29, 21:13

:spoko
eMKa - 2012-12-29, 22:26

wow ale piękne fotki :shock:

żeby choć troche tak "umić" :?

:pifko

Neno - 2013-01-03, 16:40

Do Mopti, kolejnego celu, już tylko mojej podróży, zostało niespełna 90km. Jadę wolno oszczędzając paliwo, opony i siebie. Jest bezpieczniej, ciszej – mogę na dłużej odrywać wzrok od drogi, wzrok, który kieruję to na lewo - w kierunku rozlewisk rzeki Bani, zielonych łąk, czy to na prawo - podziwiając pierwsze, nieśmiało pojawiające się namiastki skał, gór. To one zwiastują jeden z żelaznych punktów do odwiedzenia w Mali – Bandiagara i ogromny klif, położony kilkanaście kilometrów na południe, w pobliżu granicy z Burkina Faso. Temperatura zaczęła nieśmiało rosnąć, choć we mnie, w środku, gotowało się już od samego poranka. Tak właśnie mam kiedy jadę solo. Burza uczuć, huragany doznań! Kwitnę, promienieję wtedy szczęściem!!!
Kilometry mijają jeden za drugim, zbiornik pełny, choć jeszcze wczoraj po południu był pusty... no właśnie, to wczorajsze popołudnie, to one zmieniło dosłownie wszystko!
.
.
.
.
.
… popołudnie, 18 dzień, czuję mocny uścisk dłoni, kilka sekund wcześniej padły słowa, które tego dnia miały jeszcze nie paść... uścisk dłoni na pożegnanie - tak mocny, że o mało nie zwalił mnie na ziemię wraz z motocyklem. A może to z zaskoczenia, że to już tu, tak szybko. W końcu wczoraj mój kompan mówił jeszcze o całym dniu, a może nawet dwóch czy trzech dniach razem. A może byłem zbyt mocno zamyślony i ten uścisk wyrwał mnie z letargu... do dziś tego nie wiem.
Ruszyłem nie zerkając w lusterko, nie oglądając się za siebie - tak zajadę zdecydowanie dalej! Bez oglądania się za siebie, bez wspominania tego co było, tego co zostało, patrząc jedynie w przód, w mapę, zaglądając jedynie pod pokład, pod którym skrycie chowałem swoje marzenia... To one dają mi siłę w dążeniu do celu, oni i ludzie, których marzenia przecież wiozłem ze sobą. Nie mogłem zawieść ani ich, ani siebie. Odkręcam manetkę ale po chwili odpuszczam, mam przecież resztki paliwa!

...zatrzymuję się 3km dalej od miejsca gdzie nasze drogi zdecydowanie zaczęły biec w innych kierunkach, gdy nasze potrzeby, odbiór otoczenia i oczekiwania co do przygody zaczęły się diametralnie różnić. Zjeżdżam z drogi by ochłonąć bo troszkę się zdenerwowałem tak nagłą zmianą decyzji kolegi. Troszkę - to bardzo delikatne słowo. I nie dlatego, że zostałem sam – to akurat mnie cieszyło. To dawało mi szanse poczuć Afrykę naprawdę a nie tylko lizać ją przez opakowanie, przez papierek, taki przezroczysty papierek, przez który coś tam widać ale nic nie czuć – smaków, zapachów, tego wszystkiego co daje możliwość powiedzenia tych magicznych słów – czułem,zrozumiałem a nie tylko byłem...! Miałem dość jazdy i tylko jazdy. Uwielbiam to ale ileż można się nią, i tylko nią cieszyć ? Przecież nie jechałem tu tylko dla nawijania kilometrów i dla zdjęć robionych „z drogi”, jechałem też po przygodę która nie nadchodziła. Nie wiem dlaczego ale kiedy jadę sam, uruchamiają mi się dodatkowe zmysły. Nawet to, że do tej pory, przez całą Afrykę, jechałem jako pierwszy, podejmowałem decyzję za nas obu - gdzie skręcić a gdzie się zatrzymać, gdzie zatankujemy, gdzie zjemy - nie dawało mi tego poczucia. Czułem delikatny niedosyt, czułem jak zasypiam za sterami. W głowie tkwiła ta euforia kiedy kilka dni temu kończyło nam się paliwo a ja byłem pewien, że nie dojedziemy do stacji benzynowej, ba, po ciuchu modliłem się o to by nie dojechać. Dlaczego? Bo to zwiastowało przygodę, bliski kontakt z miejscowymi, dawało możliwość podejrzenia jak żyją. I tak też było – spędziłem kilka godzin sam, w poszukiwaniu benzyny, wtedy mogłem poczuć to wszystko! 150km lokalnymi środkami transportu, 4km pieszo w upale sięgającym 40*C z dwoma pełnymi już kanistrami w dłoniach, tłumaczenie na checkpointach dlaczego nie mam paszportu, dlaczego idę pieszo, co tu robię i dlaczego w taki upał mam na nogach pancerne obuwie... Wtedy, dokładnie wtedy poczułem jak smakuje jazda w 8 osób samochodem osobowym - bez klimatyzacji, pasów bezpieczeństwa... zasmakowałem bagietki przewożonej w nylonowych workach w bagażniku starego mercedesa, zobaczyłem piece w których są one wypiekane, zerknąłem okiem na zapiski hurtownika. To wtedy odmawiając - dziękowałem za możliwość podjechania kolejnym mercem, bo to już było, ja czekałem na pikapa -chęć przejechania się na nieosłoniętej furgonetce była ważniejsza niż uciekające minuty, była ważniejsza niż wszystko inne. I wtedy nie ważne było to, że słonko spaliło by moje nieosłonięte części ciała – liczył się duch przygody, moje myślenie było przełączone na system zero jedynkowy – albo przygoda, albo … To tamtego popołudnia mogłem zrozumieć zasady panujące na drodze, uświadomić sobie jak działają tutejsze myjnie samochodowe czy w jaki sposób robi się tu drobne zakupy. To i wiele, wiele innych spraw. Teraz chciałem podobnie i los chyba też mnie do tego zachęcał bo ledwie co wyjąłem aparat z kieszeni a już w moją stronę podążał uśmiechnięty mężczyzna jasno dając do zrozumienia, że jak chcę to nie ma problemu, nie opierałem się:





Najciekawsze jest to, że nikt ode mnie niczego nie chciał w zamian. Wystarczyło uścisnąć owym ludziom rękę, poklepać po ramieniu, przytulić czy podnieść dłoń w geście podziękowania. To działa !!

Nawet ptaszki nie uciekały przede mną, podobnie jak do ludzi, wystarczyło wiedzieć jak do nich podejść, spokojnie, po ciuchu, z szacunkiem, z zaciekawieniem, z nadzieją i miłością, z uśmiechem na twarzy. Może ptak nie ale ludzie odpowiadali tym samym. Obyło się bez latających kamieni, wrogich gestów...zresztą, co ja tu będę uprzedzał bieg zdarzeń.



Ruszyłem dalej – jedyne co mnie delikatnie martwiło to pusty zbiornik ale nie byłbym sobą gdybym podświadomie nie cieszył się tym faktem! Świadomość nakazywała się obawiać, podświadomość – cieszyć.
- Chłopie, jesteś chory !!! – pomyślałem, śmiejąc się sobie w twarz.

Przecież nie jestem na środku pustyni! Są tu ludzie, ludzie, którym gdziekolwiek bym się nie pojawił, bez względu na rasę, kontynent, płeć - po prostu ufam, najczęściej bezgranicznie.
Tego dnia było mnóstwo kontaktów międzyludzkich, rozmów, wypitych herbat. Zdecydowanie więcej niż przez cały, pokonany do tej pory, afrykański odcinek.

Mimo, że Marek mi tego nie zabraniał, akceptował to, to dopiero teraz pozwalam sobie na postoje co kilometr. To teraz pozwalam sobie rzucić się w przydrożną trawę, zieloną tak mocno, że aż bolą oczy. Teraz wyraźnie czuć delikatny powiew wiatru i zapach świeżej, rosnącej na rozlewiskach trawy. Tu, właśnie w tym miejscu spojrzałem jej w oczy - najpiękniejsze i najpełniejsze oczy Świata, oczy mojej przygody. Spojrzałem w nie tak głęboko, że o mało nie straciłem równowagi, zakręciło mi się w głowie.
- Czy mnie pragniesz ? - zapytałem nieśmiało

Nie odpowiedziała, a ja leżałem dalej odurzając się żarem lejącym się z nieba, zupełnie jak bym czekał na to, że przyjdzie sama.





Pół godziny później leżę już kolejny kilometr dalej i cieszę się tym samym. Obserwuję lokalnych ludzi, rybaków jak serwisują sieci, kobiety przy praniu, dzieci łowiące ryby gołymi rękoma czy zakładające sidła na te sprytniejsze sztuki, które umykają ich sprytnym i szybkim dłoniom. Pewnie bym nawet przysnął w tej wspaniałej scenerii ale adrenalina nie daje mi na długo usiedzieć w jednym miejscu.








Motocykl parkuję trzymając dystans od miejscowych, tak by nachalnie nie zaglądać w ich podwórko, które praktycznie łączy się z mocno rozlaną rzeką, wychodzi prawie na drogę, która swój koniec bierze w szerokiej teraz na około 350-450m Bani. Jedynie potężne drzewo pokazuje jakąś umowną granicę własności. Mija może z 15 sekund już jestem otoczony ludźmi. Grzeczne przywitania, zaproszenie by jednak podjechać te 3m, stanąć w cieniu.








Osłonięty od słonka, w miejscu gdzie oczekuję na prom, który odpłynął dosłownie 3 minuty temu, zaczynam dialog z ludźmi. Bardzo szybko kończy się to litrami wypitej herbaty, opowieściami o tym i owym, a najważniejsze dla mnie, że za cenę promu i dwóch butelek wody mineralnej, mam na całe popołudnie przewodnika, który obiecuje pokazać mi takie miejsca w Djenne, których od kilku lat nie odwiedził żaden "niewierzący" turysta. Średnio w to wierzę ale niewiele mam do stracenia.












Cieszą mnie tak błahe rzeczy jak widok zagraconego podwórka, możliwość zajrzenia do wnętrza ich domów czy obserwacja choć przez marną godzinę tego jak tak naprawdę żyją, co robią na co dzień. Dla mnie to bezcenne w podróży, w mojej małej włóczędze.













Wjeżdżam na prom, gdzie witają się ze mną wszyscy, kobiety, mężczyźni, dzieci - każdy chciał uścisnąć mi dłoń. Wspaniałe uczucie. Pełen szacunek, ich do mnie, i mój do nich.
Uiszczam opłatę za nas obu, za motocykl, od razu w obie strony i odbijamy od brzegu. Po drugiej stronie, zaledwie 15km od miejsca gdzie Marek postanowił wracać do domu, do rodziny, czeka na mnie kolejna wielka przygoda, mała niespodzianka, seria kolejnych znajomości, kolejnych ciekawych, niezapomnianych wręcz mistycznych miejsc. Wiem, wiem – jesteście ich ciekawi. Ja też byłem...


buba - 2013-01-04, 00:29

:) piékne zdjécia, jak zwykle :) mow dalej :)
LukNet - 2013-01-04, 08:58

Neno, proszę o więcej, więcej, więcej..., więcej ... :wyszczerzony:
WHITEandRED - 2013-01-06, 20:13

:spoko
Neno - 2013-01-07, 19:47

Prom dobija do brzegu. Przeprawa trwa dość krótko, około 10 minut a wszyscy widząc coraz bliżej północny brzeg zapominają, że na pokładzie płynie biały człowiek i szykują się do opuszczenia rozgrzanej niemal do czerwoności żelaznej podłogi promu. W cale im się nie dziwię- część osób jest po prostu bez obuwia, choć większość jednak w chińskich klapeczkach kupionych na lokalnym targu za grosze.

-Może to jest pomysł na oryginalną pamiątkę ? - pomyślałem patrząc na przeróżne kolory i wzory, rozwiązania konstrukcyjne sandałów, klapek.

W pośpiechu robię prowizoryczne miejsce na tylnej kanapie motocykla, dla mojego przewodnika znanego tu, w Djene jako John Travolta ! Trochę ten przewodnik kłóci się z moją ideologią podróżowania ale nawet jadąc solo jestem elastyczny – naprawdę świetnie dogaduję się sam ze sobą ;) Zachęcany przez Johna wyłamuję się więc poza ramy i skuszony propozycją odwiedzenia miejsc podobno niedostępnych (dziś, po konfrontacji z osobami, które były w Djene wiem, że one naprawdę takie były; wtedy myślałem, że koleś ściemnia) dla białego turysty. Dokument jakim się legitymował był mało wiarygodny ale co tam, bez niego też skorzystałbym z jego pomocy.



John wygląda mi na niezwykle wyluzowanego człowieka i to mi się bardzo w nim podoba, ta otwartość, ten spokój, brak typowego naciskania, że muszę. W końcu kilka lat temu miał tu z pewnością co robić. Nauczył się podejścia do ludzi, a może po prostu taki jest z natury?
Z opowieści wiedziałem, że przed promem, na południowym brzegu, kiedyś były dziesiątki straganów, handel kwitł w najlepsze - bo dziesiątki aut w oczekiwaniu na trawers na drugą stronę rzeki były niezłym biznesem dla miejscowej ludności. Teraz były pustki, brak straganów z pamiątkami, ostatni turysta widziany około 7-8 tygodni temu, tak dawno, że nawet John tego dokładnie nie pamięta.

- Po starych dobrych czasach zostało wspomnienie – opowiada mi John.

W czasie, gdy piliśmy herbatę na jego podwórku, opowiedział mi też trochę o Dogonach, czyli o miejscu, które planowałem odwiedzić za kilka dni. Jako jeden z nielicznych ludzi, którzy widzieli moją mapę był w stanie z niej coś wyczytać. Większość, niestety zachowywała się tak jak by nie miała pojęcia co to jest i do czego służy - realia Afryki. Na owej mapie pokazał mi granicę, której lepiej bym nie przekraczał. Ja tylko utwierdzałem się po raz kolejny w przekonaniu, że granica ta jest tylko jedna, bo tą samą pokazują mi wszyscy, od cywilów po wojsko i policję. Także już wiedziałem, że jeden z celów nie zostanie osiągnięty. Piękna "Dłoń Fatimy", góra będą celem wspinaczy a moim obiektem westchnień nadal zostanie tylko marzeniem. Może kiedyś...

Z promu zjeżdżam jako ostatni, mój przewodnik czeka już na lądzie. Jest niezwykle wysokim mężczyzną więc sprawnie wskakuje na motocykl i ruszamy. Pierwsze metry to droga żwirowa, szerokości 2-3m, z mnóstwem wielkich dziur wypełnionych wodą. Nie jest źle ale nie chciałbym tu trafić tuż po porze deszczowej. Bez trudu wyprzedzamy wszystkich którzy płynęli z nami: pieszych, rowerzystów, auta, tylko motorowery dawno już zniknęły nam z oczu. Po kilku minutach pojawia się w końcu asfaltowa nić, niezbyt szeroka ale jest bez dziur więc nie ma co wybrzydzać. Na samym wjeździe do miasteczka stacja benzynowa której tak oczekiwałem. Napełniam więc zbiornik po brzegi i jedziemy dalej, do centrum, gdzie na zapleczu jednego z hoteli bezpiecznie parkuję motocykl, biorę prysznic, przebieram się w cywilne ciuchy i ruszamy we dwóch na miasto. W międzyczasie za drobną opłatą (1000CFA ok 1.5 euro ) mój kombinezon i buty zostają przetransportowane skuterkiem na brzeg rzeki gdzie będą poddane próbie przywrócenia im świeżości, mają na to tylko 4h i całość ma być i czysta, i sucha! A będzie co czyścić, dwa dni wcześniej wylądowałem w błocie po kolana ;)



4godzinny spacer po zabytkowym centrum miasta przeplatamy wizytami w domach u znajomych Johna, gdzie mogę podpatrzeć jak się mieszka w mieście, w szkole czy u lokalnych artystów, którzy od dawna nie mają już pracy bowiem konflikt w Mali całkowicie odstraszył turystów. Odwiedzamy też najbardziej znany zabytek w mieście, na razie tylko z zewnątrz - największy na Świecie meczet zbudowany tylko z gliny. Naprawdę jest potężny! Po każdej porze deszczowej jest tu niesamowite święto związane właśnie z tym zabytkiem. Kto tylko ma siły znosi na plac pod Wielkim Meczetem materiał do jego odnowy gdyż opady niszczą gliniane ściany. Następnie przy akompaniamencie muzyki młodzież, kilka dni i nocy ugniata glinę własnymi stopami, po czym mężczyźni po wystających z muru palmowych balach wspinają się na mury i odnawiają/naprawiają Świątynię. Temu wszystkiemu przygląda się cały czas starszyzna, która ma już za sobą kilka lat pracy przy ich wspólnej budowli, budowli z której są naprawdę dumni. A kobiety - one starają się by nikt z pracujących nie był głodny. Szkoda, że nie przyjechałem tu w czasie tego festiwalu...oj szkoda.

Przed wyjazdem czytałem dużo opowieści o tym jak to po nagraniu zakazanych obrzędów posłuszeństwa odmawiały karty pamięci, czy całe kamery, aparaty. Stąd też nie wtykałem swojego obiektywu w każde miejsce, zdjęcia czy klatki do filmu starałem się robić szanując prywatność miejscowej ludności i gdy tylko widziałem pierwsze oznaki niezręczności z ich strony czy niezadowolenia po prostu odpuszczałem. Niestety... nie pomogło. Tracę zawartość karty pamięci i w aparacie, i w kamerze. Jedna po drugiej w przeciągu niespełna godziny. Pech? Do dziś się nad tym zastanawiam... a może zamiast kamieniem ktoś rzucił we mnie zaklęciem ?



































Djene z tarasu :




















Z wizytą u lokalnego artysty:





Na szczęście mam zapasowe karty pamięci, które natychmiast lądują w miejsce tych „zbuntowanych”.
Czas na główny punkt programu bowiem popołudniowe modły się już zakończyły i zgodnie z obietnicą mam zostać przemycony do wnętrz Wielkiego Meczetu. Nie jest to takie proste - by wejść do środka musimy odnaleźć odpowiednich ludzi, którzy za odpowiednią opłatą umożliwią mi to, co nie możliwe – pieniądz działa również na Czarnym Lądzie. Na szczęście niewielki, choć i tego mi szkoda, bo boję się, że robią mnie w „bambuko”. Odliczam 5000CFA, a John wykonuje kilka telefonów. Okazuje się, że musimy chwilę poczekać bo jeszcze nie wszyscy wierni, po popołudniowych modlitwach opuścili wnętrze. Czas ten umilamy sobie sącząc herbatkę u kolejnych znajomych.







Po kwadransie zjawia się dwóch przemiłych jegomości, którzy prowadzą nas do wnętrza. Za mną zostaje tablica informująca o zakazie wstępu. Cały spacer wygląda tak, że przodem idzie jeden z mężczyzn i sprawdza czy nie nadziejemy się na "przełożonego" a z tyłu idzie ten drugi pilnując by "przełożony" nie nadział się na nas ... Dostaję limit, nie wiem dlaczego taki dziwny : 12 minut, 12 zdjęć. Udaję , że nie rozumiem... ;) w 12 minut wyrobić się musiałem bo takie tempo dyktowali moi przewodnicy ale co do zdjęć – zawsze byłem zboczony ! A w takim miejscu nie wyobrażałem sobie pościć.

































Z uśmiechem na twarzy, z Johnem na tylnym siedzeniu odjeżdżam zostawiając za sobą wzbijany przez wiatr kurz. Mijamy pusty plac targowy, puste piaszczyste uliczki i cieszę się, że takie były. Lubię gwar, ścisk ale tylko w wydaniu lokalnym - średnio podobają mi się starówki wypchane turystami, dużo ciężej poczuć wtedy prawdziwy klimat miejsca. A tak, nie musiałem wytężać swojej wyobraźni, wystarczyło popatrzeć i było widać i czuć to, po co tu się zjawiłem, prawdziwą Afrykę, prawdziwe Djene!
Odstawiam mojego nowego frenda i mimo zaproszenia na herbatę zmuszony jestem cisnąć dalej - opadające coraz niże słonko nie pozwala mi nawet na chwilę opieszałości. Muszę jeszcze tego dnia dojechać do głównej drogi bowiem wzdłuż tej, prowadzącej do Djene jest pełno wody, nie ma opcji rozbicia namiotu.
Także w czystych, pachnących ciuchach, owładnięty marzeniami ruszam dalej w swoją podroż.
No właśnie, podróż - dla jednych to sposób na ucieczkę od szarej rzeczywistości, dla mnie poszukiwanie siebie, swoich granic, adrenaliny, tych chwil niepewności, chwil których brakuje w naszym ucywilizowanym świecie, poszukiwanie tego co nie odkryte, pokładów ludzkiej miłości, przyjaźni - tak głębokiej jak wielkie rowy afrykańskie i oby tak samo długiej jak one. Czy je znalazłem.. czas pokaże.


pagand - 2013-01-11, 15:04

Neno... ogromne dzięki za spotkanie w tawernie... bardzo fajna opowieść...super zdjęcia... a i śmiechu trochę było...

Powodzenia przy następnej podróży... a jakbyś miał w planie Sudan Południowy, Kenię, Ugandę czy te okolice, to może uda nam się spotkać na szklaneczkę...wody :pifko

Neno - 2013-01-12, 10:31

Opowieść umówmy się - była średnia :( Ale doświadczenie zdobyte, uwagi zebrane i mam nadzieje, że kolejne slajdowiska będą już o niebo ciekawsze.

Co do spotkania, to na 99% Sudan Pł. i Kenia. Także szykuj...wodę ;) no i siebie :P :pifko :pifko

Dzięki za przybycie, jeszcze większe za zaproszenie. Jako, że Ty stawiłeś się na moje, ja będę walczył by się zrewanżować ! Do zobaczenia !!

Neno - 2013-01-12, 21:48

Cisza... otwieram powieki. Delikatne powiewy wiatru, pierwsze promyki słońca wydobywają się zza skał i przenikają przez cienkie ścianki sypialni namiotu. Burczenie w brzuchu przypomina mi, że nie jadłem już od 24h. Odbieram SMSy które doleciały do mnie w nocy.
- Port w Mopti a potem do Dogonów na kilka dni ! – brzmi jeden z nich.

To Mirek, nasz, a teraz już mój Anioł Stróż, człowiek który jak się później okaże był mi sterem, żaglem, doradcą i krytykantem. Dzięki niemu nie czułem się kompletnie samotny... Raz dawał kopa w dupę, innym razem uspokajał. Normalnie czuł sytuację jak by ze mną był !
Czas się ruszyć – 400m po „łące” i już mknę po asfalcie.





Kilka kilometrów dalej, skrzyżowanie dwóch ruchliwych ulic.
- Prosto nie pojadę, bo niebezpiecznie, więc na godzinkę w lewo, do portu w Mopti, na targ po zakupy i potem wracam – zupełnie jak radził Mirek, myślę sobie.

Przenikający ciało dźwięk gwizdka całkowicie zmienia me plany. Trzyosobowy patrol mundurowych zaprasza mnie na pobocze gdzie dostaję instrukcję, że o tym, czy pojadę dalej zadecyduje ich przełożony. Wskazują mi budynek tuż za skrzyżowaniem – podjeżdżam. AK47 czeka już w pogotowiu... dostaję jednak grzeczną sugestię bym zaparkował w cieniu, bo po co ma się motocykl nagrzać zbyt mocno, w końcu słońce pnie się coraz wyżej.
-Hmm, czyli spędzę tu trochę czasu – myślę i od razu szukam gdzie by tu przykucnąć sobie w cieniu .

Rozsiadam się wygodnie na drewnianej ławce, opieram plecy o rozgrzany już mur budynku i czekam na przełożonego. Dochodzi 8, więc powinien za chwilę dojechać. Pół godziny później zajeżdża granatowa 230ka z gwiazdą na masce. Wysiada z niej potężnej postury mężczyzna a karoseria Mercedesa wraca do poziomu. Wszyscy salutują, ja jako cywil podaję mu rękę i przechodzimy do konkretów. Paszport, dokumenty motocykla, wyjaśnienia – skąd, dokąd, po co, w jakim celu. Wszystko wałkowane pięć czy sześć razy jak by sprawdzali czy się nie pomylę, czy moje zeznania są spójne i trwałe w czasie. Po tym wszystkim znów wylądowałem na ławce przed budynkiem. Zaczynało się robić gorąco kiedy przyjechał kolejny wojskowy i zabrał mnie do swojego biura. Ponura nora... tak pewnie rzekła by większość a ja cieszyłem się jak dziecko, że jest klimatyzacja ;) W zasadzie ciężko to nazwać klimatyzacją – w dziurze, obok zamkniętego szczelnie metalowymi roletami okna, wciśnięto po prostu agregat, który wiał tak, że aż ciary przechodziły. Pierwszy kwadrans to miłe orzeźwienie, po drugim zaczyna mi się robić chłodno, trzeciego nie wytrzymuję i przesiadam się pod ścianę.
Pomieszczenie dość duże - 4x4m, wymalowane na biało, na suficie wiszą dwie świetlówki bez oprawek i wentylator który wygląda jak by zaraz miał spaść. Dobrze, że się przesiadłem....
Co chwilę ktoś puka w metalowe drzwi i zagląda do środka. Coś przynoszą, odnoszą. Przyprowadzają też szeregowego który zna kilka słów po angielsku, próbujemy się dogadać. Nie idzie. Co 10 minut padają tylko magiczne słowa, bym się nie denerwował, że wszystko jest w najlepszym porządku. Hmm … nie wiem jak wyglądałem w ich oczach ale pomimo że dwie godziny siedzenia tu mam już dawno za sobą to jakoś byłem dziwnie spokojny, i na zewnątrz i w środku. Sam nie wiem dlaczego...
Znów wychodzimy na zewnątrz, tym razem by pooglądać motocykl a przy okazji wytłumaczyć do czego mi kamera na kasku, mikrofon, słuchawki, GPS i te wszystkie zabawki jakie mam przyczepione do maszyny.
Kolejny mercedes, kolejny ekspert. Znów wracamy do biura, ja , tłumacz, nowo przybyły, elegancko ubrany człowiek z teczką oraz szef posterunku. Rozsiadam się w fotelu, tfu...na drewnianym krześle i dopiero teraz dostrzegam dwa komputery, dwie drukarki gotowe do pracy stojące w kącie, na podłodze.... Ciekawe kto i jak na nich pracuje!
Ekspert ze swojej skórzanej teczki wyciąga potężnego laptopa.
-Będzie się działo – myślę

Zostaję poproszony o telefon oraz jego numer. Nie będę zaprzeczał, że nie mam bo wcześniej widzieli - z nudów bawiłem się nim trochę przed posterunkiem. Wpisują jakieś dziwne kody, coś tam wyszukują w komputerze podłączonym do przenośnego internetu, coś tam zapisują w grubym zeszycie. Nie mam pojęcia co to miało wszystko znaczyć… sprawdzali gdzie mój telefon się logował do sieci w poprzednich dniach, a może próbowali robić z nim coś by wiedzieć gdzie będę za kilka dni? Nie wiem, nie potrafiłem się tego dowiedzieć.
-K***a, oby tylko nie wysyłali SMSów bo rachunek przyjdzie nietęgi – to jedyna rzecz jaką się teraz przejmowałem.

Po całym tym cyrku znów ląduję na ławce koło motocykla i czekam dalej.
-Szkoda, że jeszcze nie tłumaczyli na arabski tego co mam zapisane w notebooku – myślę sobie uśmiechając się w duchu i natychmiast gryzę się w język bo jak wykraczę to spędzę tu chyba z miesiąc...

Pozwolenia nadal nie ma, mimo, że tłumacze, iż za godzinę i tak będę tędy wracał to się zatrzymam.... i pogadamy dalej.
Zaczyna się czwarta godzina pobytu w Sevare, na skrzyżowaniu N15ki i N16ki. Ruch rośnie w oczach, widać jak ludność z Bandiagary, do której mam w planach dotrzeć dzisiejszego popołudnia, podążają do Mopti, gdzie już dawno powinienem być... Tam, na mega dużym bazarze czekają na mnie w końcu banany, ananasy i cała reszta przysmaków. W brzuchu burczy mi coraz bardziej. Zamykam oczy... dosłownie na chwilę bo słyszę klekotanie starego diesla - podjeżdża kolejny Mercedes, tym razem TAXI, z którego wysiada kolejny czarnoskóry, który będzie mnie „badał”. TAXI nie odjeżdża, parkuje w cieniu z zamiarem oczekiwania więc łudzę się, że pójdzie w miarę szybko. Gość ubrany na biało, bardzo elegancko, z laptopem pod pachą wydawał się być lekko poddenerwowany – nie wiem jednak czym, może pobrudził sobie spodnie w samochodzie... Próbuję rozładować atmosferę gdy widzę, że zamiast do pracy zabiera się za logowanie do Facebooka. Całkiem zabawnie robi się jednak dopiero gdy próbuję go namówić by oddał mi swój przenośny modem, bo niby ja jestem uzależniony od internetu a już dawno nic „nie brałem” :) Kończy się na tym, że w 30-40 minut sprawdzają moją kartę kredytową, dzwonią do ambasady by sprawdzić autentyczność mojej wizy i.... mogę ruszać dalej !! Mało brakowało a uwiesiłbym się im na szyi z radości !



Mopti (miejscowość nad rz. Bania)


15 minut krążę już motocyklem po targu wśród ludzi. Spora część handlujących zaprasza, woła by to u nich zrobić zakupy. A mi się jakoś nie spieszy, nawet zapomniałem o tym, że jestem głodny. Jadąc mijam się z białym turystą z lustrzanką przy oku – nie widzi mnie – w końcu jest zajęty bo dzieje się tu sporo. Kupić można wszystko. Od gotowych sieci rybackich po materiał z których można je wykonać. Rowery, opony i części do nich. Plastikowe krzesła, wiadra, miski. Sterty kolorowych klapek i różnego rodzaju obuwia piętrzą się ku niebu. Różnej maści ciuchy - prym wiodą koszulki europejskich drużyn piłkarskich. A to wszystko, cały ten rozgardiasz upchany jest na piaszczystym nabrzeżu . W tle widać rzekę i różne łodzie rybackie, od tych najmniejszych po całkiem spore. Do tego wszystkiego stoiska z owocami, smażące się frytki, małe lokaliki gastronomiczne gdzie można zjeść ryż z sosem, grillowane mięso czy wypić kawę. Brakowało mi jedynie świeżo wyłowionych ryb, akurat na nie miałem ochotę. Kupuję więc tylko owoce i zbieram się do wyjazdu. Oczywiście wokół mnie tłum, zaglądają w mapę, w nawigację, są ciekawi dokąd jadę. Pada magiczne słowo Bandiagara i już wszyscy kiwają głową ze zrozumieniem a jeden z otaczających mnie młodych chłopców proponuje, że mnie wyprowadzi z tej plątaniny „uliczek” jakie utworzyły się pomiędzy szeregami sprzedających i kupujących. Oczywiście grzecznie dziękuję bo wiem jak się to zazwyczaj kończy – wyciągniętą ręką za pomoc. Chłopak nie daje za wygraną i biegnie przed motocyklem krzycząc by ludzie się rozeszli i zrobili nam miejsce. Ależ miał kondycję !!!! Kilkaset metrów dalej pokazuje mi kierunek w jakim mam jechać i wyciąga dłoń.... jestem w szoku !!! On tylko chciał bym w zamian przybił mu piątkę !!
Jest wspaniale!!


Kilka kilometrów dalej parkuję motocykl w cieniu drzewa i obserwując lokalny ruch posilam się tanimi acz niezwykle niskiej jakości pomarańczami.
-Chyba te najlepsze pojechały do Europy – stwierdzam z niesmakiem w ustach.


Znów jestem w Sevare - napełniam zbiornik paliwa, uzupełniam zapas wody, kupuję dwie bagietki i przejeżdżając skrzyżowanie modlę się by nie powtórzyła się sytuacja z rana. Na szczęście wszyscy mnie tylko pozdrawiają i mogę spokojnie jechać dalej. Uff, oddycham z ulgą.
5km dalej znów stoję i prezentuję zawartość moich sakw i toreb a za plecami słyszę (oczywiście się tylko domyślam o czym nawijają bo przecież oni mnie a ja ich nie rozumiem) jak dwóch wojskowych rozmawia sobie o mojej kamerze, ile może kosztować i czy powinni mi ją skonfiskować, bo przecież dalej jest kupę wojsk i mogę nagrać gdzie i jak są ukryte....
-No jaja jakieś - myślę sobie – podchodzą i zaczyna się.

Twardo im mówię, że nie ma opcji, że kamera jedzie ze mną. Przekomarzamy się tak kilka minut, w końcu z miasteczka, które przed chwilą opuściłem przyjeżdża mój tłumacz i łagodzi sytuację. Kończy się na tym, że w cieniu drzew oglądamy razem kilka filmików z mojej podróży i na szczęście to im wystarcza. Mogę jechać.
- W takim tempie to ja daleko dziś nie zajadę...

Mijam dwa działa ukryte w zaroślach, pickupa z karabinem na pace i odjeżdżam. Jeszcze bez tumanów kurzu za sobą, bo to ostatnie kilometry asfaltem ale odjeżdżam !! I tylko to się teraz liczy.
Ruszając dalej poczułem, że to gdzie bywałem do tej pory to jak knajpa portowa. Teraz, dziś, mijając tą konkretną „granicę”, ten punkt kontroli, poczułem jak wypływam na jezioro, nieduże ale jednak udało się w końcu opuścić knajpę. Dziś jezioro, jutro morze... wiem, że oceany już czekają. Podnoszę szczękę LS2ki, krzyczę z radości, nasłuchując czy echo wróci....







Neno - 2013-01-26, 04:12

Tak króciutko - zapraszam:


StasioiJola - 2013-01-26, 21:12

Czekamy na ciąg dalszy!! :ok A Afrykę smakuję Tak jak ją opisujesz i pokazujesz !!!Wielkie Dzięki . A to małe piwko jest o wiele za małe za Twoje opisy z podróży!! :szeroki_usmiech :spoko
Tadeusz - 2013-01-26, 21:33

Rzadko zdarza się by tak wciągnął mnie temat, że czekam na następną część jak na coś od czego wiele zależy. Twój sposób narracji, budowanie nastroju i ilustrowanie zdjęciami naprawdę robi na mnie wrażenie. Bo i zdjęcia są nie tuzinkowe. Świetnie uzupełniają się z tekstem.

To właśnie takie perełki jak ta opowieść są solą takich podróżniczych forów.

Dziękuję Neno.

:pifko

Neno - 2013-02-08, 05:16

Dziś dla odmiany coś czym zajmowałem się ostatnie dni, oczywiście ja tylko przeleciałem materiał - montażem zajął się Madrafi czyli Rafał Czemko za co mu serdecznie dziękuję.
Krótki trip z Remim w roli głównej, a niżej ze mną, a za kilka tygodni zapewne cały film. Pierwszy ale nie ostatni :)

Czekam na Wasze opinie ;)




Neno - 2013-03-05, 16:02

Kochani, mam nieskrywaną przyjemność zaprosić Was, na co prawda nie slajdowisko ale 30 minutowy "występek". Podczas tych 30 minut postaram się streścić i pokazać kwintesencję wyjazdu. Sam jestem ciekawy jak moje zdjęcia będą wyglądały na dużym ekranie. Będzie też klip na początek i koniec moich wypocin ;)

Miejsce: Gdynia, Hala Sportowo-Widowiskowa "Gdynia" , ul.Kazimierza Górskiego 8. Wstęp wolny. Ilość miejsc ograniczona do ok. 5.000.
W wypadku braku miejsc należy swoje odczekać bowiem wpuszczanych jest tyle osób ile opuści budynek. Dlatego warto wpaść wcześniej. W ubiegłym roku takie problemy były w sobotę - jak będzie w tym roku, ciężko powiedzieć.
Ja zaczynam w piątek ok. 18:10 (duża sala) ale zapraszam Was już dużo wcześniej, będzie mnóstwo niesamowitych (oby) pokazów.
Całość w ramach XV Ogólnopolskich Spotkań Podróżników, Alpinistów i Żeglarzy.
Więcej info na http://kolosy.pl/nasze-im...olosy-2012.html

Wiem ,że ktoś z CamperTeamu na pewno tam jeździ bo widuję parkujące dwa-trzy kamperki z naklejkami ;) Ależ Wam zazdroszczę pędząc zawsze do "hotelu"... ;)

Neno - 2013-03-07, 13:59

Myśmy z Remim pojechali i nakręcili materiał, dziś żałuję, że się do tego nie przyłożyłem, ba olałem go kompletnie... nie wgrywając nowego softu, nie czyszcząc obiektywu z kurzu i owadów, nie nagrywając .... ale czasu już nie cofniemy :(

Do projektu dołączył się Madrafi i z tego marnego czegoś cośmy przywieźli zmontował te 4 minuty i 20 sekund. Dla Was za pewne nic nie mówiące a dla nas pełne wrażeń, uniesień. WIELKIE Dzięki Rafał!

Wielkie dzięki również, jeśli nie przede wszystkim dla chłopaków z grupy Samuraj(Marcin Sokołowski i Piotr Michalik) za wspaniały tekst i super wykonanie.
Muzyka: Marcin Sokołowski (Sokollo)

To co, lecimy ...

...bez marzeń jestem pusty jak bańki mydlane...



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group