Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Po Polsce przed laty. - WAKACJE SPRZED LAT

WiesławK - 2013-09-26, 18:24
Temat postu: WAKACJE SPRZED LAT
Spróbuję zapoczątkować nowy temat. Mam nadzieję że się przyjmie i inni forumowicze również się przyłączą. Zapraszam serdecznie.
Moje najwcześniejsze wyjazdy wakacyjne to połowa rok 1964. W lutym Rodzice zaciągnęli kredyt w ORS ( kto nie wie co to- niech zapyta dziadków) i stali sie posiadaczami najnowszego produktu FSO czyli Syreny 103.Piękny ten pojazd miał drzwi otwierające się pod prąd ( tzw.kurołapka) silnik 2 cylindrowy o zawrotnej mocy 27 KM, duży bagażnik i zabierał wygodnie całą naszą 4 osobową rodzinkę. Nadeszło lato i Tato wypożyczył w swoim zakładzie pracy namiot i materace dmuchane. Pojechaliśmy do wujka mieszkającego w Lublinie i posiadającego juz od ponad roku Syrenę 102. W 2 auta i 2 czteroosobowe rodziny pojechaliśmy na pole namiotowe nad jezioro. Chodzi mi pogłowie nazwa Piaseczno , ale nie jestem jej pewien. Jeśli przeczyta to ktoś z lubelszczyzny, to bardzo proszę o korektę. Nad tymże jeziorem spędziliśmy wspaniałe chwile, ale zarazem zaraziliśmy się bakcylem campingowym. U mnie ten bakcyl rozwinął się szczególnie i działa do dziś. niestety na skutek upływu czasu i wielu przeprowadzek nie zachowały się zdjęcia , a wiem że robiłem je aparatem Druch Synchro ( pytać dziadków lub wujka Google). po powrocie z wakacji trzeba było iść do szkoły i czekać na następne lato. A było na co.
Latem 1965 r. rodzice przygotowali prawdziwą wyprawę. Wraz ze znajomymi - posiadaczami Syreny 103 S (specjalny model z silnikiem Wartburga) ruszyliśmy nad morze.
Pierwszy przystanek był wielkopolsce a na drugi dzień dotarliśmy do Świnoujścia. Na kempingu spędziliśmy 2 wspaniałe tygodnie mieszkając w namiocie, jedząc posiłki przygotowywane przez Mamę na kuchence denaturatowej marki Wisła . Dnie spędzaliśmy na plaży i w wodzie. Bałtyk w tamtych latach był zdecydowanie cieplejszy niż teraz Przynajmniej tak mam to w pamięci, zdecydowanie więcej czasu mogłem spędzić w wodzie niż w ubiegłym roku. po 2 tygodniach ruszyliśmy dalej w kierunku wschodnim. Zatrzymywaliśmy sie na nielicznych nadbałtyckich kampingach, chyba to był Kołobrzeg , potem Łeba, by zakończyć wyprawę w Gdańsku Jelitkowie. W każdym z tych miejsc spędziliśmy po kilka dni. Tak rozpoczęło się moje poznawanie polskiego wybrzeża, które trwa nieprzerwanie do dziś.
W kolejnym roku była ponowna wyprawa nad może, tym razem z innymi znajomymi, posiadaczami wytwornej limuzyny marki Moskwicz 407. Trasa była podobna, tyle że do Świnoujścia jechaliśmy w jeden dzień a w drodze do Trójmiasta zatrzymywaliśmy się na innych kampingach.
Te trzy pierwsze wyprawy to tylko preludium do czwartych wakacji przejechanych Syrenką,
ale to już w następnym odcinku, o ile będą chętni do czytania...

GOSIAARCADARKA - 2013-09-26, 18:55

Z przyjemnością się czyta, czekam na ciąg dalszy i zaczynam wspominać swoje wakacyjne wyprawy z rodzicami Syrenką a później nowiutkim blado-niebieskim Trabantem /mama dostała talon w zakładzie pracy/

:roza: :roza: :roza: za pomysł i rozpoczęcie tematu

TomekM - 2013-09-26, 19:30

Dajesz, dajesz....
Frowyz - 2013-09-26, 19:41

Wiesiek oczywiście, że czekamy na ciąg dalszy.
kazbar - 2013-09-26, 20:02

Mój pierwszy caravaningowy wypad miał miejsce z rodzicami w Bieszczady. Kamper-DKW IFA-F8
Wetlina, jakaś dzika miejscówka nad rzeką. Nie pamiętam dokładnie gdzie, (szukałem parę razy ale jak dotąd owej nie znalazłem. Ojciec już od dawna nie żyje a mama pląta się w zeznaniach). Nie pamiętam nic poza tym, że pewnej nocy tato okopywał namiot podczas ulewnego deszczu. Miałem wtedy może trzy, może cztery lata...

Moim kazbarowym (naszym z Basią) pierwszym "kamperem" była Syrena 105 L, którą (a jakże) z namiotem pełnym przygód pojechaliśmy gdzie?...W Bieszczady :haha:
Z tego wyjazdu (choć byłem już dużym chłopcem) też nic nie pamiętam :gwm

Socale - 2013-09-26, 21:17

Wiesław, czuję jakiś niedosyt. Przeczytałem jakby fraszkę, jednym tchem.
Kontynuuj a fotki, aby się kojarzyły w necie też znajdziesz :)
.

Socale - 2013-09-26, 21:45

Tu przy tej okazji dla porządku w dziale, niech każdy swoje wspomnienia opisuje zakładając nowy temat, powstanie ich więcej i zawsze można coś "u siebie" w temacie dopisać i żeby nie powstał mix wspomnień.
WiesławK - 2013-09-27, 18:44

Cieszę się że jest odpowiedz na moje wspomnienia. Wszystkie sugestie spróbuje uwzględnić w następnych postach.Jest nadzieja na uzyskanie zdjęć sprzed 50 prawie laty. Poszukiwania idą całą parą .
Wracając do pierwszej Syrenki ( po niej była następna). Tato próbował zrobić z niej kampera.
Wyglądało to w ten sposób , że przednie siedzenia były ustawiane w poprzek samochodu, oparciem opierając się o drzwi. Z siedziska i oparcia tylnej kanapy powstawał tapczan . Oczywiście wszystko opierało się na specjalnej konstrukcji z listew, tak że powierzchnia "tapczanika" była równa. Mama zadbała o gustowne zasłonki i tak powstała kabina sypialna dla Pań. My mężczyźni woleliśmy namiot...Podobnego kampera tyle że z Warszawy 223 w wersji sedan mieli znajomi rodziców. Zdarzyło im się korzystać z niego w czasie wyjazdu do Austrii.
A były to jeszcze lata sześćdziesiąte. Zresztą ta Warszawa służyła im do wyjazdów na Suwalszczyznę w latach 60-tych, 70-tych,80-tych, i 90-tych a nawet w pierwszym roku XXI wieku.
Chilowo zakończę moje wspomnienia i oddale się na poszukiwania zdjęć. Jeśli ktoś dysponuje zdjęciami z kampingów w latach 60-tych proszę o wklejanie

Skorpion - 2013-09-27, 18:59

WiesławK, bardzo wspaniale wspominki tamtych wspaniałych lat. Należy się oczywiście :pifko :pifko :pifko :pifko na zachete dalszych opisow :spoko :spoko :spoko :spoko :spoko
łoś - 2013-09-30, 00:36

Pochwalam pomysł.
:spoko

matro - 2013-09-30, 09:42

:spoko jako młode pokolenie 30-sto parolatków mogę tylko czytać z wypiekami na twarzy a obrazy oglądać w wyobraźni :spoko
eMWu - 2013-09-30, 13:58

pokolenie 30 parolatków ma to samo ale syrenka sie zmienila na malucha. Wierz mi, dla dzisiejszego gimnazjalisty taka sama abstrakcja :)

ps - na ostatnim zlocie zabytków trzeba bylo koledze przetransportowac malucha z 77r. dwoch dwudziestoparolaktów trzeba bylo przeszkolic z obslugi tego arcyskomplikowanego pojadu ( ai tak cala trase na ssaniu pokonał)

WiesławK - 2013-10-03, 21:29
Temat postu: WAKACJE SPRZED LAT
Dzięki za pozytywny odbiór moich wspomnień. Niestety w sprawie zdjęć nie mam dobrych wieści, po prostu gdzieś zaginęły. Wracam do wydarzeń sprzed 40 laty. Po trzech krajowych wyjazdach wakacyjnych, przyszła pora na wyjazd za granice PRL. Dostępne były Kraje Demokracji Ludowej. Ale nie tak prosto. najpierw trzeba było uzyskać wkładki paszportowe do dowodu osobistego. Był to paszport do wybranych krajów skupionych wokół Związku Radzieckiego czyli NRD, CSRS, WRL, RRL, BRL. Tłumaczenie dla młodzieży:
NRD - Niemiecka Republika Demokratyczna - aktualnie wschodnie landy Niemiec
CSRS- Czecho Słowacka Rebublika Socjalistyczna - aktualnie Czechy i Słowacja
WRL- Węgierska Republika Ludowa - aktualnie Węgry
RRL- Rumuńska Republika Ludowa czyli po prostu Rumunia
BRL - Bułgarska Republika Ludowa czyli Bułgaria
Otrzymanie wkładek paszportowych było zdecydowanie łatwiejsze niż prawdziwych paszportów
co nie znaczy że było to proste. Wymagało wypełnienia wielu arkuszy i czekania na decyzję wydziału paszportowego. Oprócz tego należało uzyskać promesy dewizowe które pozwalały na zakup określonej kwoty walut zagranicznych.
Tak więc wczesną wiosną 1967 r. rodzice rozpoczęli przygotowania do wyjazdu samochodem do Bułgarii. Eskapada była planowana na 4 tygodnie. W wyprawie miały wziąć udział 4 rodziny w 4 samochodach. I tu dochodzimy do samego sedna- te 4 samochody to 4 Syrena. Nasza 103 miała już 3 lata i przejechane ok 20 tys. km. Kolejna była 102 o rok starsza (1962 r.), następna 101 z 1961 r. i wreszcie 100 z 1960. W sumie było to 13 osób-
8 dorosłych i 5 dzieci i młodzieży. Po załatwieniu wszystkich formalności, uzyskaniu potrzebnych dokumentów zaczęło się przygotowywanie sprzętu kampingowego, żywności, map i wszelkich przydatnych rzeczy . Wszystko to musiało się zmieścić w bagażniku, a namiot i materace powędrował na dach. Nadszedł z długa oczekiwany dzień wyjazdu. Wyruszyliśmy w kierunku wschodnim na spotkanie z pozostałymi uczestnikami wyprawy. Punkt zborny był wyznaczony w Dukli. Po spotkaniu wyruszyliśmy w kierunku granicy z Czechosłowacją. Po dłuższej odprawie na granicy - najpierw kontrola polskich celników, potem kontrola paszportów przez żołnierzy WOP ( wojsk ochrony pogranicza) dalej czechosłowccy żołnierze i na koniec celnicy czechsłowaccy. Każda służba miała czas dla siebie, nikomu się nie spieszyło i w związku z tym trwało to dosyć długo. Zwłaszcza że były 4 rodziny w 4 autach. W sumie zrobiło się póżno i pierwszy nocleg postanowiliśmy zrobić w okolicach Svidnika na Słowacji . Noclegi w większości miały miejsce na dziko na łączkach, najczęściej nad wodą. Na drugi dzień ruszyliśmy prze Słowację w kierunku Koszyc. Nie wywarły one na mnie większego wrażenia i nic nie zachowało się w pamięci. Za Koszycami była kolejna granica i drugi z kolei kraj - Węgry. Znowu zmieniły się znaki drogowe, napisy na drogowskazach i oczywiście język. Całą kawalkadę prowadził mój Tata, a nawigatorem była Mama. Rozglądając się po okolicy pędziliśmy z prędkością 70 km/godz w kierunku Miszkolca. Z tego miasta pamiętam tylko jedno - wizytę w dużym sklepie z odzieżą i szaleństwo zakupowe naszych Pań. Zaopatrzenie było zdecydowanie lepsze niż u nas i bardziej kolorowe- zwłaszcza bluzeczki Made in England. Po zakupach nie pozostało nic innego jak ruszyć dalej w kierunku granicy z Rumunią . Kolejny nocleg wypadł już za Oradeą . Była to duża łąka nad rzeką, niedaleko mostu. Namioty zostały rozbite, kochery nastawione,mamy zabrały się za gotowanie obiado kolacji a my poszliśmy się kąpać do rzeki. Pogoda była wspaniała, woda ciepła , ryby rzece brały nawet bez wędki . Największą atrakcją byli miejscowi jeżdżący furkami zaprzężonymi w osiołki. Wieczorem jeszcze było ognisko... (cdn)

Socale - 2013-10-03, 21:53

Zupełnie inny świat...
Czasy o których piszesz z racji mojego wieku są mi obce, ale nie wiem dlaczego, lubię właśnie "pozaglądać" tam gdzie a raczej kiedy mnie jeszcze nie było.
Do tego uwielbiam oglądać zdjęcia z czasów, na których postaci na tym świecie już nie ma.
Wiecznie mam tego niedosyt.
Pisz :)
Koledzy też, niech tematy zakładają :)

WiesławK - 2013-10-08, 00:11
Temat postu: WAKACJE SPRZED LAT
Ciąg dalszy naszej podróży -kierunek Bukareszt. Jechaliśmy przez Rumunie z zawrotną prędkością ok 70 km/godz, co jakiś czas mijając inne samochody. Nie było w tym czasie jeszcze Dacii, za to jeździły tam Wartburgi, Trabanty, Skody, Moskwicze i Wołgi. Sporadycznie można było spotkać jakieś zachodnie auta.
Istniał w tym czasie zwyczaj pozdrawiania się rodaków. Co jakiś czas Tata migał światłami a my kiwaliśmy nadjeżdżającym samochodom z Polski. W pewnym momencie aż przetarliśmy oczy ze zdumienia - zobaczyliśmy Mikrusa. Jechał dzielnie w kierunku Polski. Machaliśmy sobie w dwójnasób. Nota bene po powrocie do domu znalazłem jego zdjęcie w tygodniku Motor. Zdjęcie było wykonane na tle tablicy miejscowości z napisem Sofia. W tym kierunku również my się udawaliśmy.
Ale ciągle jeszcze jesteśmy na terenie Rumunii. Im bliżej byliśmy Bukaresztu tym częściej można było spotkać wielkie transparenty z napisem TRAIASCA REPUBLICA POPULARA ROMANIA. Wg naszej znajomości języka rumuńskiego znaczyło to Niech Żyje Rumuńska Republika Ludowa.
Sam Bukareszt nie zrobił na nas wielkiego wrażenia i po południu dotarliśmy do przejścia granicznego Giurgiu - Ruse. Po kontroli rumuńskich pograniczników wjechaliśmy na długi most przez Dunaj. Po drugiej stronie czekała na nas Bułgaria- docelowy kraj naszej podróżny. Nocleg mieliśmy znowu na dziko już w Bułgarii. Rano ruszyliśmy w kierunku Sofii. Po drodze zatrzymaliśmy się w miasteczku Velikie Tyrnowo. Stare miasto położone w górach, domy pobudowane na stokach, jeden nad drugim. Po raz pierwszy spotkaliśmy się z taką zabudową. Pamiętam że wywarło to na mnie wielkie wrażenie.
Po południu spotkała nas większa przygoda. Tuż przed miastem Botevgrad była remontowana droga, wylewano nowy asfalt, a nie było poboczy. W pewnym momencie właściciel najstarszej Syreny mijał się z wywrotką i za bardzo odbił w prawo. Koła spadły z asfaltu i w rezultacie Syrena wjechała do rowu i przewróciła się na prawy bok. Szyba czołowa i tylna wypadły z uszczelek , ale na szczęście się nie rozbiły. Za to pasażerowie zostali lekko poturbowani. Przypominam że był to rok 1967 i samochody nie miały pasów bezpieczeństwa. W rezultacie karetka zabrała do szpitala w Botevgradzie całą trojkę pasażerów.
Syrena została postawiona na koła i oczywiście odpaliła. Jedynie moi rodzice oboje mieli prawo jazdy wobec czego Tata wsiadł do osamotnionej Syrenki, a Mama usiadła za kierownicę naszej. Do nas dosiadł się milicjant bułgarski by nas doprowadzić do szpitala. Po kilkuset metrach tenże przedstawiciel władzy kazał się Mamie zatrzymać i zamienić się miejscami. Ruszył z miejsca prawie że z piskiem opon i zaczął wszystkich wyprzedzać. Nie zapomnę miny Mojego ojca gdy jego własna Syrena wyprzedzała go z rykiem klaksonu a na dodatek Mama siedziała po prawej stronie i kiwała mu pa pa...
W szpitalu okazało się że panowie mogą z nami jechać dalej a Pani musi zostać na obserwacji do rana.
Syrena została odtransportowana do jakiejś bazy transportowej i tam mechanicy mieli wyprostować słupki podtrzymujące dach i na nowa wstawić obie szyby. Na drugi dzień miała być gotowa. Nie pozostało nam nic innego jak wyjechać za miasto i rozbić namioty. Późnym popołudniem przyjechali trzej Bułgarzy którzy cały czas nami się opiekowali. Dorośli postanowili rozpalić ognisko i wyciągnąć odpowiednie zapasy jeszcze z Polski. Okazało się że nasi nowi znajomi to Pan ordynator ze szpitala, komendant milicji a kierowcą Moskwicza był miejscowy prokurator. Kiedy zapasy z Polski się skończyły goście pojechali do miasta, a dorośli członkowie naszej wycieczki kładli się spać. Naraz pojawiły się światła samochodu i dał się słyszeć głos trąbki. Grała Il Silentio włoski przebój z tamtych lat. Okazało się że Panowie zajechali do miasta, zaopatrzyli się w rakiję i z restauracji wzięli tegoż trębacza. Nastąpił dalszy ciąg imprezy...

WiesławK - 2014-01-10, 23:33

Po dłuższej przerwie pozwalam sobie kontynuować moja opowieść.
Drugiego dnia wszyscy dorośli uczestnicy wstali dosyć późno. pojechali do miasta i wrócili po południu z ofiara wypadku zaopatrzoną w szpitalu w plastry oraz z naprawioną Syrenką. Wystarczyło w niej wyprostować słupki i ponownie osadzić szybę czołową i tylną na uszczelkach. To nie współczesny samochód gdzie szyby są klejone do cienkich słupków i po takiej przygodzie samochód wymaga dużej interwencji sprawnego blacharza...
Wieczorem ponownie miała miejsce integracja z lokalesami, ale już na mniejsza skalę, tak by nazajutrz można było wyruszyć do Sofii. Samego zwiedzania nie za bardzo pamiętam , w końcu było to kolejne miasto po drodze. Z Sofii pojechaliśmy nad Morze Czarne. Zatrzymaliśmy się na nowo otwartym kempingu w miejscowości Aheloj. Kemping był zorganizowany w starym sadzie brzoskwiniowym położonym na samym brzegu morza. Do plaży wystarczyło zejść po skarpie kilkanaście metrów niżej. Namioty stały rozbite pod drzewkami brzoskwiniowymi, które właśnie owocowały. Każdego dnia można było wyciągnąć rękę i zerwać sobie słodziutką brzoskwinie. Nigdy więcej tak słodkich i dojrzałych brzoskwiń nie jadłem. W tym prawie rajskim ogrodzie spędziliśmy 10 dni. Wszystko co dobre szybko przemija i trzeba było się pakować , zwłaszcza że czekała nas długa droga do domu. Ruszyliśmy wzdłuż wybrzeża w kierunku Rumunii. Tuż przed granica miała miejsce jedyna awaria naszej Syrenki. W samo południe mieliśmy przed sobą dość długi, kręty podjazd pod górę . Syrenie było trochę gorąco, inne auta zatrzymywały się dla ochłody, a Tato chciał dojechać do końca. W pewnym momencie na przedniej szybie pojawiła się para wodna i trzeba było przymusowo stanąć na poboczu. Po ostygnięciu silnika okazało się że pękł gumowy wąż łączący blok silnika z chłodnicą . Musiało tam być dosyć gorąco...
Okazało się że mój przezorny Ojciec miał taki wąż w skrzynce z częściami zamiennymi . Wystarczyło go wymienić i na nowo zalać układ chłodzenia wodą ( tak, tak wodą , borygo pojawiło się kilka lat później). Po tej prostej naprawie Syrenka już bez przeszkód dojechała do Constancy a później Mamajii. Tu przenocowaliśmy 2 noce i ruszyli dalej w kierunku domu. Ponownie przejechaliśmy prze Bukareszt i całą Rumunię . Na granicy węgierskiej pożegnaliśmy się z trzema lubelskimi Syrenkami, które ruszyły w kierunku Koszyc i Dukli, a my pojechaliśmy jeszcze na dwa dni do Budapesztu. Po pobieżnym zapoznaniu się ze stolicą Węgier trzeba było jechać przez Czechosłowację do kraju. Cala wyprawa trwała prawie miesiąc, Syrena sprawowała się bardzo dobrze jako samochód Wielkiej Turystyki. A jeśli chodzi o niezapomniany kemping w Aheloj , to równie ładny kemping na samym brzegu morza znalazłem po 30 z górą latach w Chorwacji . Ale to już temat na inną opowieść

eMWu - 2014-01-11, 06:40

swietnie sie to czyta... syreny nie lubią długich podjazdów w wysokich temperaturach a juz tymbardziej dwucylindrówki ze wzgledu na brak pompy wody, takze awaria była "wymuszona" przez uzytkownika :lol:
StasioiJola - 2014-01-11, 10:44

Wiesiu - Twoje opowieści przywodzą wspomnienia z dawnych lat!! Dziękujemy i czekamy na inne!!! :ok :spoko
kubryk1 - 2014-01-11, 15:49

Przeczytałem opowieść Wiesia z zapartym tchem i.... własne wspomnienia wróciły. Około 40 lat temu (tak, tak niektórzy naprawde tak długo zyją) wybralismy się z zoną w pierwszą zagraniczną podróz do Bułgarii autkiem pt. Trabant. Były to czasy (jak starsi pamietają) łączenia turystyki z odrobiną komercji a więc zaopatrzyliśmy się w kilka metrów pluszu (ponoć super towar na Bułgarię), jakieś butki dziecięce i z dusza na ramieniu zameldowałem się na przejściu w Przemyślu. Mocno starszy, wąsaty i bardzo sympatycznie wyglądający celnik dał do wypełnienia deklaracje celne, w które precyzyjnie wpisałem ów plusz, buciki i sprzęt turystyczny. Pan poczytał deklarację, popatrzył wnikliwie na nas, aż ciarki przeszły po grzbiecie i zapytał z lwowskim akcentem: pierwszy raz za granicę, aa? Pierwszy, odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Na co on podarł deklaracje, podał nowe druki i wyjaśnił: 'Ot głupi, wie że pluszu nie wolno a pisze. No tak napisz jeszcze raz żeby było dobrze". Tak tez uczyniłem "zapominając" o pluszu i po chwili żegnani miłym usmiechem jechaliśmy dalej.
WiesławK - 2014-01-13, 14:41

Dzięki za miłe słowa . A wracając do naszej pierwszej Syrenki to służyła nam jeszcze 6 lat. Latem 1969 ponownie zawiozła nas na wybrzeże. Tym razem namiot na stałe został rozbity na kempingu w Stegnie i oprócz leżenia na plaży robiliśmy dalsze i bliższe wycieczki. Tym sposobem poznałem całą Mierzeje Wiślaną łącznie z Krynicą Morską i Piaskami które w tym czasie były zapomniane przez Boga i Partię bo leżały na końcu Polski , a na dodatek do granicy z bratnim Krajem Rad nie należało się zbytnio zbliżać. Po drodze do Krynicy było jeszcze Sztutowo i niezbyt miłe miejsce do zwiedzania czyli obóz Stuthof. Z drugiej strony Stegny był wyjazd na Westerplatte i do Gdańska. Po powrocie do domu Syrenka przeszła remont kapitalny silnika. W końcu przejechała już 60 tys. kilometrów. A czekały ją jeszcze 2 wyjazdy nad morze, tym razem już na wczasy stacjonarne w Mielnie. Ważny był zwłaszcza ten pierwszy wyjazd w 1970 r. gdyż tuż przed wyjazdem odebrałem swoje prawo jazdy i w drodze do Mielna zrobiłem pierwsze 100km. Po 2 tygodniach nabrałem już takiej wprawy że przejechałem z Mielna aż do Poznania. Na rogatkach zmienił mnie jednak Ojciec. Po wakacjach Syrenka przeszła jeszcze remont blacharski ( rdza już mocno zjadła błotniki) i zmieniła kolor na popielaty. Jeszcze raz była nad morzem i z początkiem 1973 r zmieniła właściciela , a w garażu rodziców zamieszkała Syrena 105. Ja w tym czasie byłem już na studiach i sporadycznie korzystałem z tej drugiej Syrenki. Moje własne podróże kempingowo- kamperowe rozpoczęły się w latach osiemdziesiątych. Ale to już innym razem
Kocurek - 2014-07-10, 23:53

Postaram się i ja dołożyć troszkę wspomnień z lat mojej młodości. Nie było szczególnie wielkich wypadów z rodzicami. Wspominam wyjazd rodzinny Skodą Octavią rocznik pewnie sześćdzisiąty któryś do miejscowości Mirki gdzieś na Mazurach. Do tej pory pamiętam zapach smazonych rybek które prosciutko po złowieniu lądowały na patelni. Moja przygoda turystyczna zaczęła się w 1980 roku kiedy stałem się dumnym posiadaczem motocykla MZ TS 250/1. Wtedy chłopak na takim pojeździe ropalał serca dziewczyn. Dawało to poczucie nieskrępowanej wolności. Tak nam się wydawało, bo ta wolność ograniczana bywała dostępem do paliwa, licznymi kontrolami ówczesnej milicji obywatelskiej która waliła mandaty za byle co albo po prostu za brudny motor. Posiadanie środka lokomocji umożliwiało przenoszenie się z jednego punktu do drugiego. Praktycznie w każdą sobotę braliśmy z kolegami namiot, dmuchany materac z którego notorycznie ucikało powietrze, kuchenkę na dyktę czyli denaturat oraz prowiant. Brzmi to dumnie ale w tamtejszych realiach to była jakaś mielonka, zupka w proszku z reguły grochówka lub żurek, Do tego obowiązkowo fajki, chleb i coś na przetrzymanie. Na wioskach w ówczesnych sklepach GS był swobodny dostęp do wspomagaczy nastroju typu „Kordiał Poziomkowy”. Coś podobnego do wina ale z tym nie mające w zasadzie wiele wspólnego. Do tego wino marki „Wino” lub tak zwane „Patykiem Pisane” czyli wyrób winopodobny z etykietą zastępczą i napisem wyglądającym jakby ktoś nabazgrał właśnie kijkiem na pisaku. Ej, to były czasy.... Nieważne co byle było a jeżeli jeszcze potrafiło lekuchno sponiewierać to już było naprawdę dobrze. W sklepach GS z rana było świeże pieczywo, u chłopa dało się kupić jajka i mleko i było super. Wieczory przy gitarze i ognisku. Potem we czterech do trzyosobowego namiotu z przeciekającym tropikiem i poranna pobudka z d.... na ziemi bo z materaca zlazło powietrze. Rano zapach sitowia i mułu jeziornego, woda z tegoż zagotowana na herbatę i grzanie się przy ognisku. Pamiętam że właśnie wtedy miałem pierwszy kontakt z czymś co wydawało się rzeczą nie z tego świata. Na jednym z nadbrzeżnych poletek namiotowych stanęli turyści z niemiec z kamperem. Teraz wiem że to zwykły kamper wtedy to było coś czego rozum nie ogarniał. Spanie w środku, kuchenka gazowa, jakaś muzyka fajna. Lodówka i inne na ówczesne czasy rzeczy niespotykane. Przepaść była gigantyczna ale i zachęta do myślenia też niemała. Kilka lat później kupiłem książkę traktującą o własnoręcznym budowaniu samochodu czy też pojazdu kempingowego. Kupno jakiegoś kamperopodobnego samochodu nie wchodził w grę. Ani dostępu ani możliwości finansowych. Pozostało zakupienie przechodzonej Nysy albo co bardziej rajcowało Tarpana.
W kilka tygodni powstał projekt przebudowy tego ostatniego na pojazd kempingowy. Niestety pomysł legł. Otóż okazało się że kupić to oczywiście można ale zarejestrować to już niekoniecznie. Pani w wydziale komunikacji szybciutko wyleczyła ze złudzeń oświadczając iż nei ma czegoś takiego jak pojazd kempingowy a jedynie pojazd na „uzytek własny”. Czyli jak jesteś rzemieślnikiem to możesz taki pojazd mieć a jak będzie miał łóżko i szafkę to już nie ich sprawa. No tak ale zostać rzemieślnikiem było wtedy trudniej niż z klasycznego Tarpana zrobić kampera. I tak idea umarła. Kilka lat jeszcze przyglądałem się coraz to nowszym pojazdom zapędzającym się w nasze nadmorskie strony. Piękne i niedostępne, człowiek myślał.
Pozostało włóczenie się na motocyklu a później Fiatem 125p z załadowanym bagażnikiem.
Przyszedł wreszcie czas, po kolejnej zmianie motocykli z lepszych na jeszcze lepsze rozważaliśmy zakup przyczepy. Jakoś nie bardzo było czym wlec przyczepy więc podjęliśmy decyzję o zakupie kampera.
Szkoda tylko że zrobiliśmy tego z dziesięć lat wcześniej. Teraz to już inne jeżdżenie inne klimaty i inne czasy. Człowiek wraca myślami do tych nocy przy ognisku, przypalonych ziemniaków i zupki z torebki. Gwiazd nad głową, mysli o lepszych być może czasach i poczuciu szczęcia. Fajnie było.....

gino - 2014-07-11, 07:54

Kocurek..fajna opowieść
oczywiście :pifko poszło

Kocurek napisał/a:
Teraz to już inne jeżdżenie inne klimaty i inne czasy. Człowiek wraca myślami do tych nocy przy ognisku, przypalonych ziemniaków i zupki z torebki. Gwiazd nad głową, mysli o lepszych być może czasach i poczuciu szczęcia. Fajnie było.....

uwierz mi, dla chcących TAK spędzać wakacje, nic się nie zmieniło
nadal są miejsca nad jeziorami, w totalnej dziczy, bez hałasu, wszechobecnego disco-polo
za to z ognichem i przyjaciółmi i dziewczyną u boku :spoko

wiem, bo właśnie tak co roku spędzamy wakacje..
takie właśnie wakacje opisałem tutaj

Socale - 2014-07-16, 21:01

gino napisał/a:

...
nadal są miejsca nad jeziorami, w totalnej dziczy, bez hałasu, wszechobecnego disco-polo
za to z ognichem ...................... i dziewczyną u boku

Grześ, ja tak co weekend właśnie.
Do tego lubimy jakiekolwiek dzieci ze sobą zabrać, frajdy im narobić :)
Moje dorosłe a wnuków jeszcze nie mam... "psia krew" :)





Kocurek napisał/a:

...
Praktycznie w każdą sobotę braliśmy z kolegami namiot, dmuchany materac z którego notorycznie ucikało powietrze, kuchenkę na dyktę czyli denaturat oraz prowiant. Brzmi to dumnie ale w tamtejszych realiach to była jakaś mielonka, zupka w proszku z reguły grochówka lub żurek, Do tego obowiązkowo fajki, chleb i coś na przetrzymanie. Na wioskach w ówczesnych sklepach GS był swobodny dostęp do wspomagaczy nastroju typu „Kordiał Poziomkowy”. Coś podobnego do wina ale z tym nie mające w zasadzie wiele wspólnego. Do tego wino marki „Wino” lub tak zwane „Patykiem Pisane” czyli wyrób winopodobny z etykietą zastępczą
...

Rozbudziłeś mój zmysł wspomień...
Dziś na półkach nadal taki prowiant jest, ale... w dobie dobrobytu nie docenia/nie zna/nie dostrzega się ich legendy a wówczas przecież wyboru nie było.
Co się zdobyło to było, to dopiero był powód do dumy :)
Przypomnij sobie coś jeszcze... ;)
.

Oczywiście też stawiam :pifko , nawet drugie za poprawną pisownię ale cuś nie idzie :pifko

Kocurek - 2014-07-17, 09:30

Ze względu na mało poażną treść, całość wpisu została usunięta poprzez autokorektę autora.
onionskin - 2014-07-17, 12:09

Socale napisał/a:
....................
Dziś na półkach nadal taki prowiant jest, ale...

Ale jak to zjem/wypiję to wątroba puchnie, śledziona boli :gwm
Nie żebym musiał to spożywać, ale właśnie niedawno na taką tuszonkę się skusiłem właśnie dla wspomnień- no i musiałem silimarol brać.
Nie tylko wspomnienia się starzeją niestety :(

andreas p - 2014-07-17, 12:21

My sie nie starzejemy tylko nasze dzieci szybko rosna :haha: :haha: :haha:
yuras - 2014-07-18, 10:36

Kocurek napisał/a:
Podobnie jak wyprawa do Mielna nad morze

Do Mielna z Koszalina kursowała taka kolejka wąskotorowa. Do każdego przedziału były osobne drzwi,a wzdłuż wagonu taka decha, po której można było chodzić w czasie jazdy.
Mieszkałem wtedy u rodziny na ulicy Któregoś tam października i jeździliśmy na morze prawie co dzień.

Kocurek - 2014-07-19, 09:07

Na atmosferę tamtych wypraw składało się wiele rzeczy. Sprzęt biwakowy choć podobny z idei do współczesnego należało skompletować często trwało to dość sługo i okupione było bieganiem od sklepu typu Składnica Harcerska do sklepów GS w których pojawiła się dostawa butli gazowych lub śpiworów. Ba, butla to już był luksus. Królowały palnika na denaturat a szczęśliwsi mogli posługiwać się radzieckimi kuchenkami na paliwo samochodowe. Te ostatnie, choć dość moim zdaniem dość niebezpieczne pozwalały na zagotowanie wody w błyskawicznym tempie. Do dziś zresztą są dostępne na serwisie All..... pod nazwą „Trzmiel” Do tego - o ile udało się kupić - zestaw garnków aluminiowych i takież sztućce. Szczęśliwsi byli posiadaczami krajowych namiotów tym cięższych im większe. Wyzwaniem było też w dobie wszechobecnego kryzysu zdobycie wsadu do kotła. Królowały wszelkiego autoramentu zupki w proszku i różnorakie konserwy miesnopodobne z z flagowym obecnie również występującym „paprykarzem szczecińskim”. Podobno, jak piszą znawcy tematu niewiele on miał wspólnego ze Szczecinem, oraz z rybami na bazie których był produkowany. Myślę że właśnie te przygotowania już stanowiły istotną część wyprawy, były jakby grą wstępną do niej. Pewnie też swoista „surowość” wyprawy dodawała smaku. Żarcie gotowane na ognisku, kawa zbożowa pita z aluminiowego kubaska, przypalona puszka z rarytasem jakim dla mnie był groch z mięsem – o ile udało się kupić. Pomimo przeciekających namiotów i flaczastych materacy człowiek jechał nad wodę i już wracając niedzielnym popołudniem knuł jak się wyrwać za tydzień. W gazetkach choćby w takiej jak „Świat Młodych” opisywano techniki palenia ognisk, rozbijania namiotów i zachowania na biwakach. Fajne to były czasy i zawsze miło wspominam tamte wyprawy.
WiesławK - 2014-08-20, 10:53
Temat postu: Wakacje sprzed lat
Nastąpił upływ czasu. Skończyłem szkołę średnią, potem studia w czasie których ożeniłem się. Nadszedł sławny rok 1980. Wraz z zaprzyjaźnioną parą rówieśników postanowiliśmy wybrać się na urlop nad morze. Miała nam towarzyszyć sistra mojej żony i jej spaniel. Do dyspozycji mieliśmy dwa samochody marki Fiat 126p. Oba były prawie nowe – nasz ( a właściwie Teściów )był z 1978 r. i miał przejechane ok. 10 tys. Km, a znajomi cieszyli się swoim od roku i była to ich pierwsza daleka podróż. Zaczęliśmy gromadzić sprzęt kempingowy potrzebny na wyjazd. Najpierw namioty. Znowu trzeba było się odwołać do stanu posiadania rodziców i teściów. Ci ostatni mieli willowy namiot o nazwie Sopot 3. Była to konstrukcja przestrzenna z rurek stalowych o wysokości prawie 2 m. W środku mieściła się wydzielona sypialnia na 3 materace dmuchane i miejsce na bagaż. Oprócz sypialni pod dachem mieścił się całkiem spory pokój z zadaszonym przedsionkiem. O jego rozmiarach niech świadczy fakt ,że wjechałem do niego małym Fiatem. Do tegoż pokoju wstawić mieliśmy zamiar 3 składane krzesła, stolik, szafkę na naczynia i oczywiście kuchenkę gazową 2 palnikową z butlą gazową, oraz 20 l kanister na wodę. Drugi namiot pochodził z garażu moich rodziców i była to Warta 3 – również z 3 osobową sypialnią i dużym przedsionkiem. Cały potrzebny sprzęt gromadziliśmy w mieszkaniu znajomych. Z każdym dniem była tego coraz większa hałda. Dziewczyny nie wierzyły ,że uda nam się to wszystko spakować do tych 2 samochodów, zwłaszcza że nie mieliśmy bagażnika dachowego. Wreszcie przyszedł dzień pakowania. Okazało się że maluch to jeden z najbardziej pojemnych samochodzików. Oba bagażniki były zapakowane na full, u przyjaciół było zajęte całe tylne siedzenie, a w naszym tylko połowa, na drugiej musiała się zmieścić jedna z „moich” dziewczyn. Z Tychów wyruszyliśmy wczesnym rankiem . Obrany kierunek to Łeba. Maluszki mimo pełnego obciążenia dzielnie parły naprzód, miejscami nawet z prędkością 100 km/godz. Późnym popołudniem dotarliśmy do Łeby. A trzeba przypomnieć ,że nie było wcale autostrad i bramek , za to ruch był bardzo ograniczony i spokojny. Jedynie kolejki na stacjach benzynowych nas wstrzymywały, a trzeba wspomnieć że zasięg malucha nie przekraczał 300km. Na miejscu w Łebie spotkało nas wielkie rozczarowanie. Niedawno przeszła przez miasteczko wielka ulewa i kempingi były zalane wodą. Niektóre namioty stały na wysepkach między wielkimi kałużami. Nie było suchego miejsca na nasze dwa duże namioty. Postanowiliśmy jechać na najbliższe pole namiotowe na wschód od Łeby. Tym sposobem dotarliśmy do miejscowości Białogóra. Pole namiotowe położone było w lesie tuż za pasem wydm. Na polu znajdowała się duża beczka do której codziennie dowożona była woda. Obok tej beczki było blaszane koryto z kilku kranami. Zwało się to łazienką. W innym kącie pola namiotowego były drewniane pomieszczenia z dziurą w ziemi czyli ubikacje. W wiosce był jeden sklep GS-u i mały prywatny kiosk spożywczy z chlebem i masłem. Koło sklepu była wiejska restauracja, głownie z wyszynkiem piwa. Nikt nie próbował się w niej żywić. Za to była cisza, nieliczni wczasowicze z dwóch, wtedy jeszcze nie pensjonatów, urlopowicze z ośrodka domków kempingowych jakiejś firmy z Torunia oraz harcerze z 2 obozów . Plaże w Białogórze to były hektary białego piasku o szerokości kilkudziesięciu metrów. Jedynie przy samym ratowniku było sporo osób, zwłaszcza obozowiczów i wczasowiczów, a kilkaset metrów w bok miałeś całą plażę od wydm do morza dla siebie. Kolejni plażowicze leżeli w zasięgu wzroku ale nie słuchu. Zakochaliśmy się w tej plaży i miejscowości i jej rozwój obserwujemy już od 34 lat. Na tej plaży spędziły najlepsze wakacje nasze dzieci i mam nadzieję że jak się pojawią wnuki to też tam zawitają.
Kotek - 2014-08-20, 11:06

Fajne wspomnienie, dzięki za podzielenie się nim. :roza:
WiesławK - 2014-08-26, 18:53
Temat postu: Wakacje sprzed lat
Do Białogóry przyjechaliśmy na początku sierpnia 1980r. Zaopatrzenie mieliśmy w znacznym stopniu przywiezione z domu. Na miejscu dokonywaliśmy zakupów pieczywa ewentualnie masła i mleka. Czasami wyruszaliśmy do większych wiosek w poszukiwaniu cywilizacji. W sąsiedniej Krokowej odkryliśmy ruiny pałacu dawnego właściciela sprzed wojny von Krockowa. Nigdzie nie było smażalni, lodów, dyskotek i straganów z chińszczyzną. Ruch był niewielki, tłumów nie było , a idąc plażą w kierunku Dębek można było nie widzieć innych plażowiczów. Tam też po raz pierwszy zetknęliśmy się z plażą naturystyczną. Było to jeszcze przed epoką nieformalnego hymnu polskich naturystów „Chałupy Welcome to” Zbigniewa Wodeckiego (powstał dopiero w 1986r.) Czas szybko mijał na plaży i na kempingu. Nie było jeszcze epoki grila i paliliśmy ogniska. Jedynie z kiełbasą czasami był kłopot , ale i to udawało się zdobyć. W połowie miesiąca trzeba było wracać do domu. Jeszcze w Dębkach udało się zatankować nasze maluchy i ruszyliśmy do Trójmiasta. Nic specjalnego nie rzuciło się nam w oczy. Dopiero po przyjeździe do domu po wysłuchaniu Dziennika Telewizyjnego dowiedzieliśmy się , że w Stoczni Gdańskiej jest strajk a dziś prominentni ludzie śpią na styropianie. Ale to już temat na inne forum…
Tadeusz - 2014-08-26, 19:29

Wiesiu, stawiam piwo i proszę, dziel się z nami nadal wspomnieniami sprzed lat. :spoko :spoko :spoko
janus - 2014-08-26, 19:42

No i okazuje się, że nie jesteś sam ze swoja pasją do opisywanych stron. My pierwszy raz właśnie w Dębkach byliśmy w 1984 i .... jesteśmy juz tam corocznie :shock:
Czytając Twoje słowa widzę obrazy, których nie da się już uświadczyć w tych rejonach, a szkoda :-/
Aha, i oczywiście pierwsze podróże to też maluszki i namioty (Polnam 4 LUX!), ale już z przyczepkami bagażowymi.


:pifko za przywrócenie wspomnień

WiesławK - 2014-09-12, 22:27
Temat postu: Wakacje sprzed lat
Minęły czasy pierwszej Solidarności, potem stan wojenny. W tym czasie zaczęła się nasza mała stabilizacja. Kupiliśmy pierwszy w życiu samochód – 12letniego Trabanta. Oczywiście wybraliśmy się nim na wakacje do Białogóry. Tym razem już tylko we dwoje. I cały bagaż udało się zmieścić w bagażniku. To była największa przewaga Trabanta nad Maluchem. Oczywiście nie odbyło się bez przygód. W połowie drogi coś zaczęło stukać w okolicach nóg małżonki po przekroczeniu zawrotnej prędkości 80 km/godz. Po zwolnieniu przestało. Po kilkunastu kilometrach stukało już przy 70 , a za chwilę przy sześćdziesiątce. Intensywny proces myślowy nie przyniósł rozwiązania. Oględziny półosi i przegubów też nie wskazywały na awarię. Ponieważ nadeszła noc – zatrzymaliśmy się w sadzie na nocleg. Fotele w trabancie dało się położyć i przyjąć pozycję wyprostną jeśli się miało 160 cm długości jak moja lepsza połowa. Przy moim wzroście było to dosyć iluzoryczne. Przy braku snu mogłem oddać się myśleniu. I wymyśliłem. Przed wyjazdem wszystkie koła dałem do bieżnikowania. Wewnętrzny płat bieżnika odkleił się i naciągał na skutek sił odśrodkowych. Przyczynę stukania już miałem. Teraz trzeba było znaleźć koło zapasowe. Rano udaliśmy się do Polmozbytu w Toruniu. Tam opon do Trabanta nie mieli i poradzili jazdę do Bydgoszczy. Tam oczywiście też nie było opon. Może w Gdańsku. Też pudło. Nie pozostało nic innego jak liczyć że nie będzie gwoździa ani innej awarii ogumienia. Na wszelki wypadek ruszyliśmy się trabantem tylko raz w ciągu 2 tygodni. A wszystko za sprawą cukru. Jak starsi pamiętają cukier był towarem deficytowym w socjalizmie i wydzielanym na kartki. Dostawa cukru do Białogóry następowała raz w tygodniu, ale wcześniej trzeba było się zapisać na dostawę. My tego nie zrobiliśmy i trzeba było jechać na zakupy do Lęborka. Na całe szczęście opony wytrzymały i szczęśliwie wróciliśmy do domu już bez przygód. Opony do trabanta przyszły do Polmozbytu w Katowicach we wrześniu.
Kolejny wyjazd do Białogóry, a właściwie dwa następne były w okresie kartek na paliwo. PKP które w tym czasie było całkiem sprawnym przedsiębiorstwem (W PRZECIWIEŃSTWIE DO DZISIEJSZYCH SPÓŁEK KOLEJOWYCH) postanowiło umożliwić dojazd nad morze z samochodem i uruchomiło tzw autokuszetki. W naszym przypadku wyglądało to następująco- podjeżdżaliśmy na stację towarową w Katowicach, tam samochody były ładowane na specjalne lawety do przewozu aut, a pasażerowie mieli do dyspozycji miejsca w kuszetkach. Taki specjalny pociąg wyjeżdżał z Katowic około 21-ej by około 8-mej rano być w Gdyni. Drugi pociąg jechał z Katowic do Trzebiatowa i dowoził wczasowiczów na zachodnie wybrzeże. Dzisiejsze spółki kolejowe nigdy nie wpadłyby na podobny pomysł, a jeśli już to kosztowałoby to majątek , albo nawet i dwa. A wtedy taki wyjazd był niewiele droższy niż przejazd samochodem. Zrobiliśmy tę trasę dwa lata pod rząd. Byliśmy na wakacjach nad morzem i za każdym razem przejechaliśmy po 500 km. W czasach kartek na benzynę…

Socale - 2014-09-14, 21:58
Temat postu: Re: Wakacje sprzed lat
WiesławK napisał/a:
...wyglądało to następująco- podjeżdżaliśmy na stację towarową w Katowicach, tam samochody były ładowane na specjalne lawety do przewozu aut, a pasażerowie mieli do dyspozycji miejsca w kuszetkach...

I komu to chŁolera Panie przeszkadzało....

łoś - 2014-09-14, 23:38

Ciekawy temat i ciekawe opowieści. Muszę to przemyśleć. :spoko
WiesławK - 2014-09-15, 23:12
Temat postu: WAKACJE SPRZED LAT
A jednak Socale , przeszkadzało im to bardzo i postanowili to naprawic, I jak to się zwykle dzieje zamiast poprawy udalo im sie spie..... , Za to poprawiaczom indywidualnie bardzo zapewne się poprawiło. Ale to temat na inne forum.
WiesławK - 2014-10-23, 14:33

W latach osiemdziesiątych następowała nasza mała stabilizacja. Pojawiły się dzieci , maluch i namiot stawały się mało komfortowe. Pewnego roku przyjaciel dostał wiadomość , że znajomi jego znajomych mieszkający pod Poznaniem mają na sprzedaż małą przyczepę kempingową, w sam raz do holowania przez malucha. Okazało się , że to jedna z pierwszych polskich przyczep czyli Romi 23. Przyczepa była z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. W środku można było rozłożyć jedno legowisko o wymiarach 2x2m, był schowek na ubrania ( szafa ?) oraz kuchenka dwupalnikowa wysuwana na zewnątrz. Zdecydowaliśmy się pojechać po nią. Wyprawa była połączona z noclegiem u jego znajomych. Przyczepa okazała się całkiem dobra, nie zniszczona, jedynie przedsionek nie za bardzo nadawał się do użytku. Postanowiliśmy ją kupić, a właściwie kupił ją przyjaciel jako że był informatykiem na kopalni i w związku z tym jego mała stabilizacja była większa. Założenie było takie że przyczepę będziemy eksploatować wspólnie, na zmiany. Chwilowo problemem był transport. Zapieliśmy przyczepkę na hak do malucha i ruszyliśmy w kierunku Śląska. Maluch był pusty, przyczepa również, a każdy z nas był o 25 kg młodszy, więc mieliśmy nadzieje na dobrą podróż. Faktycznie na terenie Wielkopolski udawało się malucha rozpędzić do 70 km/h na czwartym biegu. Sytuacja pogarszyła się gdy pojawiły się pagórki. Konieczna była redukcja do niższych przełożeń. Za to z górki maluch ożywał i chciał jechać prędzej. W pewnym momencie przyczepa zaczęła mi wężykować. Mądry doświadczeniem wyniesionym z lektury artykułów w tygodniku MOTOR wiedziałem że najlepszym wyjściem jest wyciągnięcie jej z tego wężykowania przez przyspieszenie. Było to jednak nie wykonalne. Pozostało zduszenie przez hamowanie. A jakie były hamulce w pierwszych wersjach maluchow to pamiętają jedynie najstarsi z nas. W trakcie hamowania przyczepa przestawiła malucha, na cale szczęście wtedy drogi bywały puste i nikomu nasze manewry nie przeszkodziły. Udało się opanować sytuację i wyciągnęliśmy wnioski- z Gorki nie pozwalac maluchowi na wyrywanie się do przodu i nie przekraczać siedemdziesiątki. Po kilku godzinach dotarliśmy do domu Przyjaciela. Była wielka radocha, jego trójka dzieci już się umawiała na nocleg w nowym domku. Przyczepa stanęła w ogródku ich Dziadków i miała czekać na wakacje. Została wyczyszczona, dostała nowe firanki i zaslonki, podłączona została butla gazowa i tylko sprawa holownika była w zawieszeniu. Maluch do tego się nie nadawał, zwłaszcza z trójką dzieci na pokładzie. Postanowiliśmy rozwiązać to na zasadzie wspólnoty. Ja mogłem pożyczyć od Ojca Fiata 125p z hakiem i zajechać z przyczepką nad morze. Przyjaciel po 2 tygodniach miał dojechać ze swoją rodzinką maluchem na kolejne 2 tygodnie. Pozostawał tylko powrót. Udało się namówić jeszcze jedną rodzinę z dużym fiatem na wyjazd nad morze. Musieli jedynie zamontować hak. Tak więc kwestia wakacji została rozwiązana. My pożyczyliśmy od Ojca dużego Fiata, zapakowaliśmy naszych chłopaków ( sześciolatek i roczniak) do samochodu a do przyczepki trafił kojec dla malucha i wszystkie nasze rzeczy. Na dach poszły trzy rowery. Tak obładowani pojechaliśmy do Białogóry. A młodszym trzeba powiedzieć, że w tym czasie nie było pampersów, gotowych zupek dla dzieciaczków i innych udogodnień, które dzisiaj powodują że posiadanie malutkiego dzicka jest bardzo kosztowne i zajmuje dużo przestrzeni w samochodzie.
Znajomi w Białogórze śmiali się z Małżonki, że jest szopem praczem, gdyż codziennie trzeba było robić ręczne pranie w miednicy. Zupki były codziennie gotowane na gazie i przecierane na siteczku tak by dzieciak nie był głodny. Za to bardzo przydatny był kojec w którym mały się bawił i spał w ciągu dnia.A w nocy wszyscy mieściliśmy się w przyczepce. Na całe szczęście pogoda była słoneczna i nie musieliśmy w niej spędzać całych dni, jedynie noce. Po 2 tygodniach przyjechali Przyjaciele ze swoją trójką i nastąpiła wymiana mieszkańców w przyczepce. My już bez obciążenia wróciliśmy do domu. Podobna akcja miała miejsce 2 razy, z tym że kolejne wakacje spędzaliśmy w Lubiatowie, zamiast w Białogórze. Z tego okresu pochodzi jedyne zdjęcie przyczepki Romi 23

Notker - 2016-09-26, 22:54

Dobry temat. Ja opisze pokrotce wyprawe do Bulgarii w roku 1984 ktora odbylem ze swoimi rodzicami i rodzenstwem. Pojazdem byla Skoda, zapomnialem jaki to byl model, ale mial takie charakterystyczne kieszenie chlodzace z tylu po bokach. Skoda byla po generalnym remoncie silnika a wiec tato nie jechal szybciej niz 80km/h cala droge! Pierwsza czesc wyprawy przez Czechoslowacje byla nudna, choc pamietam paranoje celnikow i WOP szukajacych w bagazach rozkladanych na wielkich stolach chyba samego swietego Gralla:) Do mnie, 9 letniego dzieciaka przyczepila sie nawet polska celniczka niedowierzajac, ze dziwny przedmiot jaki znalazla w mojej torbie to zwykly element mikroskopu ktory uzywalem zamiast lupy :mrgreen: Ciekawie robilo sie od przejscia granicznego Rajka z Wegrami. Byla tam restauracja w ktorej podawali niesamowicie smaczna i ostra zupe gulaszowa z fasola,juz po stronie juz wegierskiej. Kolejka tirow pod granica w tamtych czasach przypominala tabor cyganski, bo kierowcy byli wasaci i opaleni na czarnoi siedzieli w cieniu swoich pojazdow jedzac wielkie arbuzy, bedace rownie egzotyczne wtedy dla mnie co banany i ananasy. Papryka zreszta tez byla egzotycznym warzywem wtedy :) Z Wegier pamietam ciagnace sie po horyzont pola kukurydzy i slonecznikow, wsrod tych pol sie tez w nocy spalo w namiocie. Duzym przezyciem byl przejazd przez Rumunie o ktorej chodzily mrozace krew w zylach opowiesci. Pamietam, ze w Timisoarze widzialem na ulicy zebraka w lachmanach, byl tak chudy jak ludzie w obozach.Ludzie w miastach w ogole sprawiali wrazenie zmizerowanych. Kiedy sie zatrzymalismy w jakiejs wiosce, obstapila nas gromada bosych dzieci odzianych w lniane koszule i proszacych o dlugopisy. Ludzie i budynki mijane po drodze na prowincji wygladali w ogole jak wyjete z 17 wieku, futrzane czapy, slomiane dachy, takie wlasnie klimaty...Pamietam tez ze bardzo bylo mi szkoda tych dzieciakow patrzacych na nas jak na kosmitow. Nastepnie po przeprawie promowej w Kalafat ( 4 lata temu miala sie ona jeszcze bardzo dobrze i byla najdrozsza przeprawa za jaka zaplacilismy w ciagu ostatnich kilku lat) wjechalismy do Bulgarii. O tym co stamtad zapamietalem napisze nastepnym razem.
Socale - 2020-02-18, 21:22

Odświeżam bo to...
Socale napisał/a:
Zupełnie inny świat...
Czasy o których piszesz z racji mojego wieku są mi obce, ale nie wiem dlaczego, lubię właśnie "pozaglądać" tam gdzie a raczej kiedy mnie jeszcze nie było.
Do tego uwielbiam oglądać zdjęcia z czasów, na których postaci na tym świecie już nie ma.
Wiecznie mam tego niedosyt.
Pisz :)
Koledzy też, niech tematy zakładają


Szukając "Oranżady w woreczkach" na plażach Bałtyku, znalazłem taki materiał, który wspomaga wspomnienia, pamięć i wyobraźnię.
Dedykuję go założycielowi tego tematu.

Cyryl - 2020-02-19, 20:09
Temat postu: Re: WAKACJE SPRZED LAT
WiesławK napisał/a:
...Wraz ze znajomymi - posiadaczami Syreny 103 S (specjalny model z silnikiem Wartburga)...


mój ojciec kupił w 1962 roku Syrenę 102S.
silnik z Wartburga 3 cylindry, odróżniała się innym grillem, podwójną listwą oraz innym kolorem dachu i między listwami bocznymi.
auto było brązowe, dach i między listwami - kawa z mlekiem.

moim pierwszym autem była też Syrena (105), więc tradycja rodzinna została zachowana.

gdy wyprzedzał Warszawę wzbudzał sensację.

do tego zaczęła się nasza epoka turystyki namiotowej.
ojciec kupił również namiot Hel 4, który miał oznaczenie 4 tylko dlatego, że w 3 osoby tego dziadostwa nie sposób było rozłożyć.
niestety stolik turystyczny z tamtego okresu oddałem ze starym kamperem.

ostatnio sprzątając piwnicę wywaliłem butlę turystyczną też z tamtego okresu, chyba nawet z gazem.

krzych - 2020-03-20, 22:58

Dobre w caosci. Wrocily wspomnienia z tamtych lat.
NIL-J - 2020-07-24, 19:32

E..ch , to były piękne czasy młodości , paliwo na kartki ale dawaliśmy radę , Junaczek złożony z kilku na tłoku od fiata 1300 , łańcuszek z 2 szt od skody , łańcuch napędowy od kombajnu , iskrownik od Deta ale się kopało i się jechało :haha:
Grzegorz881 - 2022-11-09, 12:00

Super zdjęcia !! Pierwszy raz widzę taką podróż motorem z rodziną. Super !! Widzę, że są tutaj chyba osoby dość starsze ode mnie, bo ja to jestem rocznik 88 :D
WaldekR - 2022-11-09, 14:14

Wspomnień czar. W 89 maturę pisałem. Czas zapierdziela jak szalony :gwm
Pieredyszka - 2022-11-09, 21:55

Ten motor, już wtedy miał rejestracje stary ;)
Grzegorz881 - 2022-11-15, 15:30

WaldekR napisał/a:
Wspomnień czar. W 89 maturę pisałem. Czas zapierdziela jak szalony :gwm


To widzę, że chyba z jakieś 20 lat starszy ode mnie. Ojj ja widze po dzieciach jak czas leci. Masakra.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group