Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Wielka Brytania - Irlandia - [IRL] Krótkie weekendowe wypady

Mavv - 2015-10-13, 17:49
Temat postu: [IRL] Krótkie weekendowe wypady
Choroba kamperowa postępuje. Na dobre zakotwiczyła w naszych organizmach. Co drugi weekend mam wolny, a żona w zasadzie każdy, z tym, że dopiero od soboty popołudnia. No i gdy tylko mamy możliwość, to gdzieś jedziemy w taki późny weekend.

Nie mając za wiele czasu nie wypuszczamy się daleko. Narazie chcemy objechać jezioro, przy który mieszkamy, Lough Derg. Sobotnią noc spędzamy na dziko na parkingach przy jeziorku. I tak od czasu powrotu do pracy po urlopie byliśmy jak narazie dwa razy.

Dwa tygodnie temu pojechaliśmy do miejscowości Dromineer na wschodnim brzegu jeziora. Miasteczko malutkie, ale ma za to nawet sporą i znaną tu marinę. Dowiedziałem się, że klasy szóste podstawówki, gdzie moje dzieci chodzą, mają zajęcia z żeglarstwa. Ciekawe, jak to wygląda :)
Sama miejscowość oprócz mariny ma też ruiny zameczku, dwa place zabaw, domki letniskowe na wynajem no i oczywiście puby :) bez którym nawet najmniejsza wioska w Irlandii nie może istnieć :)

Przyjechaliśmy na parking, zajęliśmy miejsce i cieszyliśmy oczy widokiem na jezioro. Niestety przeszkadzały nam dwa auta, ale na szczęście szybko odjechały :)



Parking nieduży, trzy rzędy miejsc.



Wieczorem troszeczkę pospacerowaliśmy. Ot, żeby kolacja lepiej smakowała :) A dla dzieci kolacja jeszcze lepiej smakowała, gdy mogły obejrzeć film :)



Poranek powitał nas pięknym słońcem, czystym niebem. Poszliśmy dalej zwiedzać okolicę. Po jeziorze przy brzegu pływały łabędzie - jak to syn wołał - brzydkie kaczątka :) Wzięliśmy trochę chleba i poszliśmy pokarmić te biedne brzydkie kaczątka :)



Jak już chleb się skończył, czego nie można powiedzieć o apetycie łabędzi, poszliśmy dalej. Dla nich i cały bochenek byłby pewnie za mało! :)

Udaliśmy się w stronę jakiejś bramy, która była po lewej stronie parkingu. Prowadziła ona do prywatnej mariny. Przy parkingu tejże mariny były huśtawki - córka przeszczęśliwa! Pohuśtały się z mamusią :) W sumie nic dalej ciekawego nie było. Aż do czasu, gdy natknęliśmy się na kasztanowca :) Nie wiedziałem, że szukanie i zbieranie kasztanów może tyle radości sprawić! Nazbieraliśmy pełną torbę. No to wiadomo, co będziemy robić po powrocie do domu wieczorem :)
Nawiasem mówiąc niektóre ludziki, które wtedy zrobiliśmy, nadal stoją ;)




Echhhh, taki brzeg, a ja wędki nie mam ze sobą...

Z jednego placy zabaw trafiliśmy na drugi - dzieci się wyszalały a my siedzieliśmy na ławeczce i łapaliśmy promienie słońca, którego czasem brakuje w Irlandii :)



Po obiadku ruszyliśmy dalej połazić po okolicy. Marina i klub żeglarski mają w swoim budynku pub i restaurację. Z tyłu są wspomniane ruiny zamku. Niestety brak zdjęcia swojego - zapożyczam z Wikipedii:



Z tyłu mariny znaleźliśmy kamping, ale chyba porzucony. Kilka przyczep, które tam stały, wyglądały na opuszczone, trawa wysoka, dawno nie koszona. Sanitariaty zaniedbane. Szkoda, bo miejsce fajne.



Im późniejsze poranne godziny, tym więcej ludzi pojawiało sie na parkingu. Co nas zdziwiło - bardzo dużo naszych było :) polski język słychać było na każdym kroku :)

Podsumowując - szczerze powiedziawszy nie ma tam nic do roboty. Nic wartego zobaczenia. Z ciekawostek - w Dromineer stacjonuje charytatywna jednostka ratownictwa wodnego Lough Derg Lifeboat - pierwsza taka w Irlandii a trzecia z wszystkich prowadzonych przez Royal National Lifeboat Insitution. W miasteczku sa dwa puby - nie mieliśmy okazji napić się piwa, z racji tego, że nie moglismy zostać do poniedziałku.

Ale przynajmniej byliśmy, zobaczyliśmy. Nastepnym razem inna miesjcowść - ale o tym kiedy indziej :)

r-krecik - 2015-10-18, 18:18

Super, odkrywaj więcej ciekawych miejsc. Na drugi rok jak dobrze pójdzie to poszalejemy na zielonej wyspie
Mavv - 2015-10-19, 23:19

r-krecik, staramy się odkrywać :) Narazie nie mam czasu, żeby napisać coś o kolejnym weekendzie.
r-krecik - 2015-10-20, 20:45

To poczekam, do lata jeszcze kawałek.Może w lecie się spotkamy na zielonej wyspie.Pozdrawiam
Tadeusz - 2015-10-21, 11:33

Jak wiesz, Mavv, podróżuję często po UK i choć do Irlandii jeden krok, to jeszcze mnie tam nie zaniosło.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku nadrobię tę zaległość.

Czekam na Twoje opisy wycieczek. :spoko

Mavv - 2015-10-24, 00:02

Kolejny krótki weekend

Tym razem pojechaliśmy na zachodnie wybrzeże jeziora - miejscowość Mountshannon w hrabstwie Clare. Wyszukiwanie miejsca odbyło się za pomocą map google'a :) Znalazłem parking, rzut oka na okolicę i w drogę.

W Mountshannon już kiedyś byliśmy. Jest tam jedna ciekawa aczkolwiek malutka atrakcja. O niej za chwilę.

Późnym popołudniem zajechaliśmy na parking. Nie widziałem znaków zakazu na samym parkingu. Były za to na drodze dojazdowej, dość wąskiej. A dokładniej mówiąc - były w zatoczkach parkingowych przy tejże drodze. Były tablice informujące o zakazie przebywania na noc. Przy tych zatoczkach stoją stoły, więc można sobie przy nich zjeść, urządzić piknik przy brzegu jeziora :)

Parking nie jest duży, jest za to spora marina i woda na wyciągnięcie ręki :)


MadMobile zaparkował

Ustawiliśmy się tak, żeby mieć widok na jezioro :)


Za murkiem woda, a ja znów wędek nie wziąłem...

Zbliżał się wieczór, pora kolacji. Nastawiliśmy kiełbachy do smażenia, herbatkę do wypicia. A za oknem przed nami taki oto widok:

Wieczorna szarówka

Kolacja się robi, a my sobie trochę czytamy czekając na pyszności :)



Zdjęć jedzenia Wam oszczędzę ;)


Miałem nadzieję, że pijąc poranną kawę będziemy mieli słoneczko. Ale irlandzka pogoda postanowiła i tak być dla nas łaskawa - nie padało ;)


Chmury, chmury chmury

Pomimo chmur poszliśmy na spacerek. Przez lornetkę obserwowaliśmy ptaki wodne. Obok jest też wyspa, Holy Island, gdzie znajdują się ruiny klasztoru i okrągła wieża. Jest też i cmentarz, który funkcjonuje po dziś dzień. Na wyspę można się dostać łodziami - teraz nie byliśmy - jest to temat na następną wycieczkę :)
Podczas spaceru zauważyłem, że jednak na parkingu był zakaz kamperowania na noc :) Ale na szczęście nikt nas nie pogonił ani nie zapłaciliśmy mandatu :)

A teraz o wspomnianej atrakcji. Irlandzka pogoda nas znów zaskoczyła i pokazało się słońce :) Udaliśmy się do pobliskiego, hmmmm, parku? Jest tam labirynt, po którym można spacerować :) Jest też oczywiście plac zabaw oraz jakieś zagłębienie o kształcie koła o nieznanym mi przeznaczeniu. Gdy byliśmy tam ostatnio, to dzieci znalazły zastosowanie - turlały się na dół po trawie :)


Na mapach googla nie widac jeszcze placu zabaw w tym parku, ale widać zarys labiryntu


Widok na plac zabaw


Córka w korytarzu :)


I syn gdzieś biegnie - szuka drogi do mnie na górę :)

W sumie było tak fajnie nad wodą, że całe popołudnie spędziliśmy albo w parku albo na ławeczce przy jeziorze :)

A nad jeziorem też można ciekawe rzeczy zauważyć :) Poszedłem na chwilę do kampera. I słyszę jakieś poruszenie wśród ludzi, coś gadają, że konie w wodzie i idą lub biegną w stronę jeziora. Udałem się i ja. I co? I rzeczywiście - konie wraz z jeźdźcami poszli się pomoczyć :)





Czegoś takiego w życiu nie widziałem :)

W sumie do domu udaliśmy się wcześniej z racji kilku spraw, które trzeba było zrobić na poniedziałek. Ale do Mountshannon jeszcze wrócimy - trzeba popłynąć na Holy Island :) i obejrzeć jedną z zachowanych wież :)
Kilka słów o tej wyspie: po irlandzku zwana Inis Cealtra, była siedzibą mnichów. Znajdował się tam kiedyś klasztor. Obecnie są tam ruiny trzech kościółków, świętej studni oraz wysokich krzyży celtyckich. Wyspa nie jest zamieszkana od stuleci, natomiast pierwsze wzmianki o mnichach na niej pochodzą z 520 roku, gdy Święty Colum założył tam klasztor.
Ciekawe, czy będzie mi dane pierwszemu zobaczyć wyspę, czy też może ktoś z Was ją zobaczy :)

Mavv - 2015-10-24, 00:06

Tadeusz napisał/a:
Jak wiesz, Mavv, podróżuję często po UK i choć do Irlandii jeden krok, to jeszcze mnie tam nie zaniosło.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku nadrobię tę zaległość.


Tak wiem, Tadeusz :) Mam nadzieję, że uda nam się wtedy spotkać :)

toscaner - 2015-10-24, 23:40

Mavv napisał/a:
Kolejny krótki weekend
Nie widziałem znaków zakazu na samym parkingu. Były za to na drodze dojazdowej, dość wąskiej. A dokładniej mówiąc - były w zatoczkach parkingowych przy tejże drodze. Były tablice informujące o zakazie przebywania na noc.


O widzisz, to ciekawe. W Uk, Szkocji też jest dużo oznaczeń "no overnight parking" itp.
Co robią "tubylcy? Olewają. A czemu? Bo są nielegalnie. Tablice, nie tubylcy. :mrgreen:
Jeśli nie jest to teren prywatny, albo zakaz nie jest podparty odpowiednim numerem aktu prawnego, to jest to po prostu tablica, która sobie jest i nie będzie żadnych konsekwencji. Musi być odpowiedni numer regulacji prawnej przy takim zakazie. Nie ma? Olewka. A od kogo się tego dowiedziałem? Oczywiście od Brytyjskich kamperowiczów. :bigok
Wielokrotnie już mi to potwierdzili i piszą o tym na swoich forach.

Sprawdź czy może nie jest podobnie w Irlandii. I może też jak tu, po prostu znaki są, ale tylko jako straszaki.

Ja u mnie w relacji kiedyś jak już dojdę do UK, to wrzucę sporo miejscówek free i miejsc, skąd wodę wziąć itd. Tu to w porównaniu z Europą to jest dopiero z tym hardcore. :spoko

Comsio - 2015-10-25, 09:34

Nie parkujcie w tych zatoczkach ze względu na bezpieczestwo.Przy drodze, bo w tych głębszych to jest (było ) :ok
toscaner - 2015-10-25, 12:48

Comsio masz rację z zatoczkami.
Zatoczki są ok, aby zatrzymać się gdy pies musi wyjść i nie ma opcji, no albo fotki pstryknąć. Lepsze to niż pstrykać zza kółka albo blokować pas. :bigok
Nikt przy zdrowych zmysłach chyba nie nocuje na takich zatoczkowych parkingach? :shock:
Może poza tirami. Te czasem można spotkać w takich miejscach.

Mavv - 2015-10-26, 17:49

Żeby było jasne, o jakiej zatoczce pisałem :)

Mała wąska droga dojazdowa do jeziora a na niej zatoczki:
[URL=www.google.ie/maps/@52.9300057,-8.4299198,3a,50.4y,242.4h,77.45t/data=!3m6!1e1!3m4!1skmN21tuK378rI_PPvLRoPQ!2e0!7i13312!8i6656]Google maps[/URL]

Oraz zdjęcie zatoczki ze Street View:


Nie działa link do map googla :(

Można skopiować i wkleić do okna przeglądarki:
Kod:
www.google.ie/maps/@52.9300057,-8.4299198,3a,50.4y,242.4h,77.45t/data=!3m6!1e1!3m4!1skmN21tuK378rI_PPvLRoPQ!2e0!7i13312!8i6656

Mavv - 2016-01-08, 13:19

Wexford

Mieliśmy plan, żeby święta i nowy rok spędzić na kempingu. Szukaliśmy takiego, który oprócz bycia otwartym cały rok oferuje coś więcej, np. basen. Jeden taki znaleźliśmy w Wefxord, Ferrybank.



Przybyliśmy wieczorem; padało, wiało. Na szczęście nie było zimno. Wiatr był przenikliwy, ale niezbyt zimny.

Nie mogłem usiedzieć w kamperze i poszedłem "na zwiad".




Most w Wexford. Za nim centrum miasta.


Jeden z dwóch kamperów na kempingu :)

Całą noc padało raz mocniej raz słabiej. Lekko bujało autem, czuliśmy sie jak w kołysce :)

Rano pobudka. Kamperek obok nas dalej stoi. Pogoda - jak widać - zachęcająca do spacerów, pokopania piłki ;)



Ubrałem się i poszliśmy z synkiem na mały spacer na "plażę". Na kempingu dmuchało, czasem podmuch był tak silny, że nie dało się utrzymać tempa. Nad wodą trzymałem syna za rękę, żeby go nie zdmuchnęło :shock:


Widok na zatokę z kempingu


Niesamowite obłożenie ;)


Spacerek brzegiem morza :)


Mikro klify ;)


Wracamy do auta...


W międzyczasie nasi sąsiedzi pojechali. Przez cały następny dzień nie było nikogo - tylko nasz MadMobile :) Jednak 27 grudnia zaczęły się zjeżdżać kampery :shock: W "szczycie" było aż 5 kamperów, wszystkie na irlandzkich blachach. 27 grudnia na kempingu powinien otworzyć się basen, ale mieli jakiś "wodny problem" i mają otworzyć nazajutrz. No cóż - wróciliśmy do kampera. Tym razem żona i córcia poszły na spacer. No i podobnie jak my wróciły mokre :) Zmiana ubrań, grzanie na maxa i suszenie.

Pogoda pokrzyżowała nam plany. Mieliśmy w planach zwiedzanie Wexford, objazd okolicy. Niestety huragan Frank zniweczył wszystkie nasze plany. No prawie wszystkie, bo udało nam się spotkać z klubowym kolegą stan1april. Spędziliśmy miło czas przy kawce i domowym świątecznym ciastku. Jeszcze raz dziękujemy za spotkanie Jolu i Staszku! :kwiatki:

Wracając do basenu - jak tylko go otworzyli, to mogliśmy spędzić czas nieco inaczej niż siedząc w kamperze :) Ale ale - przejście 100 metrów do budynku było sporym wyzwaniem. Szliśmy pod wiatr tak silny, że mało nam toreb z ręki nie wyrwał. Trzeba było też pomóc iśc dzieciom, bo czasem nie dały rady kroku zrobić...

czasem też chadzaliśmy na zakupy - przez most i byliśmy już w centrum. Problem był taki, że pogoda leciała z nami w kulki - jak tylko nie padało, to my szybciutko do miasta. Sądziliśmy, że może uda nam się coś zobaczyć. No niestety... Zaraz zaczynało padać i wracaliśmy do kampera przemoczeni... Grzanie na maxa, zmiana ubrań.
Takie grzanie na maxa "zjadło" naszą butlę 11kg w ciągu 6 dni. Coś mnie tknęło, żeby sprawdzić, ile gazu zostało. Czujnik pokazał jakieś 3-4cm nad dnem :shock: Pojechaliśmy na stację wymienić butlę. Był 30 grudnia.

Huragan dmuchał coraz mocniej. W nocy z 30 na 31 doszedł jeszcze grad. Część załogi bardzo źle spała i była zmęczona nieprzespanymi nocami. Zapadał więc decyzja, że 31 wracamy do domu. Planowaliśmy wrócić 2 stycznia, ale pogoda wygrała. Rano, po kawce, ogarnęliśmy kampera i w drogę. O dziwo się wypogodziło i mogliśmy coś zobaczyć. Za wskazówkami Staszka pojechaliśmy zobaczyc rezerwat dzikich ptaków. Był on po drodze na nasz następny cel podróży. Ale po kolei :)












Dzikie gęsi



Dalej w drogę!

Nasz następny cel, to plaża w miejscowości Curracloe. Pewnie się zastanawiacie, co może być ciekawego w plaży? Otóż TA plaża jest wyjątkowa, dla mnie ;)
W 1998 Steven Spielberg, po namowie jednego z producentów filmu "Braveheart", wybrał właśnie tą plażę do nakręcenia chyba najlepszej sceny w "Szeregowcu Ryanie" - lądowanie aliantów na plaży Omaha w Normandii. "Braveheart" był również kręcony w Irlandii, w hrabstwie Wicklow. Mel Gibson nakręcił tam wszystkie sceny batalistyczne.

Plaża wygląda podbnie do naszych polskich plaż - najpierw lasy iglaste, potem wydmy i wchodzimy na plażę.


Plaża


Dmuchał lekki, ale strasznie zimny wiatr!


Rzut okiem na plażę z wydm - normalnie widzę oczami wyobraźni ekipę filmowców podczas kręcenia filmu :)


A tutaj ekipa chadzała na Guinnessa :)


Podsumowując - wypad należał do średnio udanych, bo nie udało nam się za wiele pozwiedzać. Były to też nasze pierwsze święta spędzony poza domem, w domku mobilnym. Czy za rok zrobimy tak samo? Nie wiem. Czas pokaże...

toscaner - 2016-01-08, 13:54

No i brawo. My też święta i nowy rok w kamperze. A 24 pojechaliśmy w górki, żeby mieć śnieg. I była wigilia ze śniegiem za oknem :)

Szkoda tylko, że mieliście pogodę do bani. Trzeba było może do tej Szkocji. Nie planowałeś kiedyś? :spoko

Mavv - 2016-01-08, 15:48

toscaner, myślałem o Szkocji, jak najbardziej. Ale bałem się śniegu i górzystych terenów Szkocji. Myślałem też o Walii, ale jednak strach przed zimą, która ostatnio nawiedza Wielką Brytanię zwyciężył.
Widziałem Twój wątek ze świąt :) fajnie popatrzeć na śnieg u kogoś, ale wolę go nie mieć ;)

Wojtek_i_Aga, również pozdrawiamy! Ten rok jest jakiś postrzelony z pogodą, bo tyle sztormów i huraganów nie pamiętam, żeby było. Jakiś jeden, czasem dwa. Ale nie kilkanaście. Tego nawet najstarsi górale w Irlandii nie pamiętają ;)
Może załóż podobny wątek o Waszych weekendowych wycieczkach :)

toscaner - 2016-01-08, 15:52

A uwierzysz, że nigdzie śniegu nie było? My przeczesaliśmy pogodę na Szkocję i tylko 2 miejsca były, gdzie śnieg miał być i do tego tylko jeden dzień 26-go. No i pojechaliśmy. Niewiele ludzi w Szkocji nawet widziało śnieg, trzeba było sobie poszukać swój własny. :szeroki_usmiech
Beata i Leszek - 2016-01-08, 15:55

Witamy :spoko Miło zobaczyć Waszą rodzinkę :) Ach ta pogoda....ciągłe niespodzianki :) Pozdrawiamy :bigok
Mavv - 2016-01-13, 22:23

Beata i Leszek, pozdrawiamy! :spoko

W tym roku pogoda była wyjątkowo kapryśna. Huragan za huraganem i pomiedzy nimi sztormy. :deszcz: Taki mamy klimat :haha:

oliko - 2016-01-22, 20:17

Pogoda pogodą. Ważne , że macie bakcyla kamperowego , zwiedzacie i się tym bawicie. Pozdrawiamy
Mavv - 2016-01-22, 20:26

oliko, mamy, oj mamy :) Ale teraz nasze wolne weekedny są nieco inne - mianowicie robimy remoncik w domu i w zasadzie moje wolne idzie w remont. Ale pewnie za niedługo sobie odbijemy i znów gdzieś skoczymy :) Może uda się znów do Wexford pojechać, bo ponoć miasto ładne, ale nie było nam dane pozwiedzać. A kamping jest fajny :)
oliko napisał/a:
Pozdrawiamy

Również pozdrawiamy! :spoko

Mavv - 2017-02-23, 21:45

Powracam z tematem :)

W tym tygodniu dzieci mają ferie (zimowe?). Ja miałem wolne środę i czwartek. Postanowiliśmy pojechać nad ocean, objechać niemal księżycowy płaskowyż Burren w zachodniej części Irlandii, przenocować nad zatoką Galway. Plany na drugi dzień to zwiedzenie jaskini Ailwee Cave i powolna podróż do domu.

Wyruszyliśmy w środę rano zajeżdżając do sklepu metalowego po utwardzane śruby potrzebne koledze Radkowi RadekNet. Śruby zakupione, można ruszać w stronę Atlantyku.
Niestety prognozy pogody nie były dla nas korzystne - nadciągał sztorm Doris, pomarańczowe ostrzeżenie pogodowe zostało wydane przez tutejsze IMGW, Meteirean. Ale nic - nie mogłem zmienić terminu wyjazdu.
Po krótkiej jeździe dotarliśmy do Lehinch, popularnej miejscowości wśród serferów. Rzuciliśmy okiem na ocean - był dość mocno wzburzony. Pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża drogą R478. Po drodze minęliśmy Moherowe Klify. jednakże nie one były naszym celem. Może innym razem pokażemy je dzieciom, jak pogoda będzie bardziej sprzyjająca. Niemniej jednak taka pogoda nie przeszkadzała tłumom turystów zwiedzać klify.
jak już wspomniałem pojechaliśmy dalej, do miejscowości Doolin. Tam zatrzymaliśmy się w porcie, z którego wypływają promy na wyspy Arana. Tam zjedliśmy obiad i poszliśmy zobaczyć ocean z bliska.

Było wietrznie, fale rozbijały się o brzeg wyskakując czasem dość wysoko. Pospacerowaliśmy trochę i ruszyliśmy dalej na północ drogą R479 kierując się do naszego celu Ballyvaughan. Droga odbija w lewo na R477 i leci wzdłuż brzegu. Zatrzymywaliśmy się po drodze, gdy coś przykuło naszą uwagę.
Po drodze jest jedna z fajniejszych plaż - Fanore Beach. Gdy tylko zauważyłem znaki na plażę, zacząłem zwalniać. gdy zobaczyłem zjazd i zbliżyłem się do niego, puściłem kierunkowskaz, zacząłem hamować i... odpuściłem sobie. Wjazd na parking do plaży ma ograniczenie 2m wysokości... No trudno. Popatrzeliśmy na plażę z góry i odjechaliśmy.
Ok godziny 16 dotarliśmy do Ballyvaughan. Kierowaliśmy się w stronę przystani. Tą miejscówkę znalazłem na park4night.

Link do park4night
N 53°7’15.6” W -9°8’51.396”
53.121,-9.14761

Poszliśmy na mały spacer. Jednak jak tylko już byliśmy gotowi do wyjścia, to znów zaczęło padać. padało coraz mocniej i w sumie ze spaceru niewiele wyszło. Pochodzilismy trochę po przystani.

Za to noc była pełna wrażeń... Sztorm szalał w najlepsze. Kamperem bujało. Dobrze, że nie było drzew w pobliżu, jedynie spora łajba po naszej prawej :) Wiatr miotał kamperkiem, gwizdał, buczał, huczał, a deszcz dudnił po karoserii. Budziłem się kilka razy. Na szczęście dzieci spały jak susły :)

A nazajutrz...

Mavv - 2017-02-23, 22:31

A nazajutrz, gdy dzieci wstały, powiedziałem im, że pojedziemy zwiedzić jaskinię :) Musimy wrócić się do miasteczka, minąć je i dojechać 5km na południe do jaskini.

Po przybyciu na miejsce okazało się, że przyjechały dwa autokary turystów. No i pani poinformowała nas, że muszą najpierw zając się tymi tłumami i wtedy turystami indywidualnymi. Na szczęście taka wycieczka z przewodnikiem nie trwa długo, a wycieczki wchodzą co 20 minut. W międzyczasie poszliśmy zwiedzać dzikie ptaki. Pani powiedziała nam, że jeśli nam się nie śpieszy, to o 12 jest pokaz karmienia ptaków. Było jakieś 10 po jedenastej. Poszliśmy do sklepiku The Farm Shop, gdzie spróbowaliśmy lokalnych serów twardych, lokalnych krówek, tudzież bloków mlecznych zwanych tu fudge. Pychotki. Kupiliśmy dwa kawałki sera (wędzony i z czosnkiem) oraz pudełko z czterema różnymi rodzajami fudge'a - do wyboru przez klienta :) Wzięliśmy czekoladowo-miętowy, czekoladowo-miodowy, czekoladowy i czekoladowo-pomarańczowy :) Mniam!
tak nam minął czas do godziny 12. Udaliśmy się na pokaz karmienia. Na pierwszy ogień poszedł orzeł. Treser mówił, żeby nie wykonywać gwałtownych ruchów, gdy orzeł będzie przelatywał nad głowami. On jest przyzwyczajony do takiej ilości ludzi :) Treser podczas pokazu opowiadał o orle, o jego żywieniu, jak poluje, jak widzi. Niestety nadszedł deszcz. Schowaliśmy się pod zadaszenie, a treser z orłem kontynuowali pokaz. Dla chętnych pan dawał rękawice i mogli potrzymać orła na ręce :) Moja córcia, wielka fanka ptaków, z otwartą buzią i wielkim zadowoleniem obserwowała orła, gdy ten przeleciał dosłownie kilkanaście centymetrów nad nami i usiadł na słupku za nami. To jej spojrzenie i sposób, w jaki patrzała na tego orła, było niesamowite :) Po prostu wielka radość! Dawno jej takiej nie widziałem :) Jednakże jej wielka nieśmiałość nie pozwoliła jej podejść do pana i wziąć orła na rękę. Jak wspomniałem - przegonił nas deszcz. Udaliśmy się pod zadaszenie i wkrótce po orle przyszła pora na sowę. Malutka sowa, sowa Harrego Pottera, jak mówiły dzieci. Treser mówił, że jest lekka i waży nieco więcej niż telefon komórkowy :)
Z racji swojej wagi treserowi nie była potrzebna rękawica. Pod koniec pokazu karmienia sowy przestało padać i obok tresera zrobił się tłum chętnych na potrzymanie na reku tego pięknego ptaka. Próbowałem wysłać córcię, ale ona nie chciała. No trudno. Może innym razem.
Na zakończenie pokazu był jastrząb. Inny treser przyszedł z nim w czapeczce i na początku wyjaśnił, jak należy się zachowywać. Gdy np jastrząb będzie w powietrzu, to nie wolno chodzić, tylko trzeba stać w miejscu, bo jastrząb może nas nie zauważyć i w nas wlecieć robiąc i sobie i nam krzywdę. Po krótkim instruktażu dla nas, zwiedzających, kaptur został zdjęty i jastrząb poleciał w górę. latał może na wysokości kilkudziesięciu metrów szybując i szukając prądów. Po krótkim locie treser wyciągnął wabik w postaci nieżywego ptaszka na sznurku i pokazał nam, jak jastrząb atakuje ptaki w powietrzu. Zaczął kręcić dość szybkie kółka tą przynętą, a jastrząb dość spektakularnie zaatakował z góry. Po kilku nieudanych próbach odpuścił, o czym treser mówił (tłumaczył, że jastrząb widząc, że nie ma szans na posiłek odpuszcza i szuka innej okazji). Po kilku minutach dał mu złapać wabik. Gdy tylko jastrząb przysiadł i zaczął zjadać przynętę, treser wyjął z torby dwie sprawione przepiórki i dał je jastrzębiowi w zamian za przynętę. Widok był ciekawy, jak tylko pierze fruwało, a drapieżnik pożerał swoją ofiarę. treser przepraszał za ten widok, ale mówił, że one tak jedzą. Po posiłku nałożył mu zmowy kaptur.
każdy z ptaków ma nadajnik radiowy. Zeszłego roku tenże jastrząb poleciał sobie i nocował na zamku oddalonym o 42 mile. :) Wrócił na drugi dzień :)

Dzieciom pokaz się podobał, ale był taki moment, że było im zimno i zaczęli marudzić. Na szczęście po pokazie nie musieliśmy długo czekać na wycieczkę z przewodnikiem po jaskini.
jaskinia nie jest długa. Dla zwiedzających wydzielone jest pół kilometra korytarza. Całość jaskini ma chyba jeszcze ok 1 km, nieudostępnione dla turystów.
Podczas zwiedzania na chwilę wyłączają światło, żeby można było poczuć się, jak odkrywcy, gdy im zgasł kaganek lub świeca. Kompletne ciemności. 100% czarność, nie widać absolutnie nic...
Coś o samej jaskini. Została odkryta przez lokalnego farmera, gdy jego pies zaczął kopać dziurę. Dokopał się do sporej jamy. I tak rolnik trochę sam odkrywał. Co ciekawe - przez ponad 30 lat nikomu o tym nie powiedział. Aż któregoś razu, przy kuflu Guinnessa lub szklaneczce whisky opowiedział o tym. Usłyszało to kilku studentów z Wielkiej Brytanii, którzy akurat badali tutejsze góry. Zaciekawiła ich opowieść farmera i tak sprawa się nagłośniła. Na tym płaskowyżu znajduje się ponad sto różnych jaskiń, jednak tylko dwie są dostępne dla zwiedzających - Ailwee Cave i Doolin Cave. Więcej nie będę zdradzał, bo może ktoś zechce odwiedzić ten rejon - nie będę wszystkiego mówił :)

Tak nam minął poranek i popołudnie. Po jaskini już udaliśmy się w stronę domu jadać już tylko trochę wzdłuż wybrzeża i odbijając potem na autostradę M18 w stronę domu.

Dzieci zadowolone, syn nawet chciałby pojechać na 10 tygodni wzdłuż wybrzeża atlantyckiego, tak mu się podobało :) Cieszyli się z odkrywania, z widoków, fal na oceanie. Wszystko im się podobało. Teraz tylko szukać następnej okazji :)

krzlac - 2017-02-24, 08:37

Mavv napisał/a:
Czy ktoś wie, jak się łapie ryby w te klatki?


W te klatki to się łapie raczej kraby a nie ryby. Kawałek ryby wkłada się do środka, rzuca klatkę do wody na jakiś czas, krab wchodzi do klatki zwabiony mięsem ryby i już nie może z niej wyjść. Przyjrzyj się konstrukcji klatki - działanie proste.

wsnj - 2017-02-24, 09:14

krzlac napisał/a:
Mavv napisał/a:
Czy ktoś wie, jak się łapie ryby w te klatki?


W te klatki to się łapie raczej kraby a nie ryby. Kawałek ryby wkłada się do środka, rzuca klatkę do wody na jakiś czas, krab wchodzi do klatki zwabiony mięsem ryby i już nie może z niej wyjść. Przyjrzyj się konstrukcji klatki - działanie proste.


Dokladnie... nie widze dokladnie rozmiarow 'oczek' ale moga to byc kratki na kraby albo tez na krewetki - uzywalem takie w Vancouver. :spoko

krzlac - 2017-02-24, 10:41

wsnj napisał/a:
na kraby albo tez na krewetki


Te co łażą (po dnie) nie pływają - te klateczki zapraszają.

Mavv - 2017-02-24, 11:28

Rzeczywiście, w środku jest siatka działająca jak zaworek zwrotny. Dziekuję za uświadomienie mnie :oops: :)
Mavv - 2017-04-22, 00:20

Dwa dni nad Atlantykiem

Mieliśmy ostatnio sporo na głowach, do tego zamiast spędzić święta wielkanocne rodzinnie, ja musiałem być w pracy. Ale zaraz po świętach, we wtorek i w środę, miałem wolne, dzieci mają przerwę świąteczną; tym oto sposobem postanowiliśmy wyskoczyć na dwa dni. Braliśmy pod uwagę kilka różnych miejsc, ale podjęliśmy decyzję, że nie będziemy jechać wielu kilometrów, lecz posiedzieć gdzieś w fajnym miejscu. I tak postanowiliśmy skoczyć nad ocean szlakiem Wild Atlantic Way. Wybraliśmy kierunek Lahinch. Ta miejscowość jest od nas oddalona o 100 km.

Koło południa wyruszyliśmy w drogę. Po 13 byliśmy na miejscu. Żona zabrała się za pichcenie, a ja z dziećmi poszedłem na plac zabaw przy parkingu. No właśnie - parking. Parking w Lahinch ma 5 czy 6 miejsc wydzielonych dla kamperów. Są one umieszczone zaraz po przekroczeniu bramy po lewej i prawej. Wjechaliśmy na parking. Owe miejsca były wolne, na jednym stał kamper. Ale postanowiłem pojechać kawałek dalej, bo zauważyłem zaparkowanego starego VW ze sztywnym dachem. Był on na drugiej części parkingu, gdzie dostęp był tylko dla pojazdów do 2m wysokości. No ale barierka była otwarta, na nowej części tegoż parkingu zauważyłem zaparkowanego kampera. Pojechaliśmy tam. Zajęliśmy miejsce przy wspomnianym placu zabaw.


Widok z placu zabaw. W tle wspomniany kamper połintegra, za nim integra, nasz późniejszy sąsiad.

Poszedłem kupić bilet parkingowy. Cena przyzwoita - 2 euro za 3 godziny lub 4 euro za 10 godzin. Parking płatny od 10 do 19. Kupiłem za 4 euro. Po chwili przyszedł do nas pewien pan. Przedstawił się jako budowlaniec i powiedział nam, że barierka 2m jest otwarta tylko i wyłącznie dla maszyn budowlanych, które pracują nieopodal i że o 16 ja zamyka. Taką też informację przekazaliśmy dla tego kampera integry, widocznego powyżej. Podjechał obok i się spytał, czy można zaparkować.
Z tym parkingiem mam jeszcze jedną historię. Zabawną :)
Gdy żona skończyła obiad, a dzieci wróciły z mokrymi butami znad wody, podszedł do nas parkingowy. Poinformował nas, że nie powinno nas być na tym parkingu, bo jest tu limit wysokości do 2m. Odpowiedziałem mu, że pewien budowlaniec powiedział nam, że możemy tu zostać do 16, a pan parkingowy od razu do mnie, że to on jest tu parkingowym a nie budowlaniec. Zabrzmiało groźnie, ale pan był miły i uśmiechnięty. Był zadowolony, że mamy bilet i prawdopodobnie to nas uratowało, bo moglibyśmy pewnie wyhaczyć mandat. Z drugiej strony znając irlandzki sposób bycia i myślenia, wiedziałem, że nic nie będzie ;) I tak od słowa do słowa, a rozmowa trwała kilka minut i była przyjemna, zanim zjedliśmy, wyjechaliśmy z tego parkingu na miejsce dla kamperów. Pan parkingowy (traffic warden) czekał na nas i pomagał nam zaparkować. Na znakach jest też informacja, że nie wolno zostawać na noc. Ale pan powiedział, że jego o 19 już nie będzie i ,ze zrobimy, co chcemy :) Uśmiechnął się i poszedł dalej sprawdzać bilety :) A my zasiedlismy do obiadu.


Zaparkowaliśmy na miejscu dla kamperów, obok nasz sąsiad :)


Widok na kawałek plaży.

Ta miejscowość jest bardzo popularna wśród surferów, jest tu kilka szkół i wypożyczalnia sprzętu. Surfuja niemal cały rok. Oprócz tego plaża jest piaszczysta i przyciąga mnóstwo turystów, gdy to w Irlandii wyjdzie słońce:) Można tu naprawdę się zrelaksować. Dla wielbicieli owoców morza można sobie kupić małe morskie ślimaczki w papierowej torbie, solone i do wyjmowania z muszelek jest jakaś igła :)
Dla nas o taki relaks właśnie chodziło.
Po obiedzie, plazowaniu i spacerze poszliśmy na lody. W samym Lahinch jest kilka knajpek, pubów i kawiarenek. Każdy coś znajdzie dla siebie.


Wspomniane maszyny robiły wzmocnienia plaży. Podczas ostatnich huraganów miasteczko było trochę zalane. Wielkie wywrotki przywoziły głazy, które koparki układały.

Po południu zaczął się przypływ. Efekt niesamowity, gdy na naszych oczach plaża robi się coraz mniejsza. Co ktoraś fala po prostu sięga dalej i dalej, kradnąc kawałek lądu. Po kolacji poszliśmy zobaczyć, jak wygląda plaża..


Jaka plaża?!?!?! Zdjęcie zrobione z tych samych schodów, co są na zdjęciu powyżej.

Fale delikatnie rozbijały się o kamienie :) Wróciliśmy do kampera. Szum fal i odgłos rozbijania się o kamienie działał niezwykle kojąco :) Po takim wspaniałym dniu aż przyjemnie było się wtulić w poduszkę i zasnąć :)


Jak tu mieć suche ubranie :)


Hop siup!


Kamyczki prosto z kamieniołomu :)

A na drugi dzień...
CDN

toscaner - 2017-04-22, 12:39

Taki szum fal to super sprawa. Spędziłem setki nocy przy samej plaży. Od szumu fal chyba jestem już uzależniony :ok
leszekk - 2017-04-22, 12:51

Fajna relacja , brawo, ja chronicznie cierpię na brak czasu aleee też może się spotkamy .Pozdrawiam :lol:
Mavv - 2017-04-23, 00:08

toscaner napisał/a:
Taki szum fal to super sprawa. Spędziłem setki nocy przy samej plaży. Od szumu fal chyba jestem już uzależniony :ok


Ale takie uzależnienie jest zupełnie nieszkodliwe :) :spoko

Mavv - 2017-04-23, 00:58

...a na drugi dzień...

Wstaliśmy i zrobiliśmy sobie kawkę :) Szum oceanu niestety zaczął być zakłócany przez ruch samochodów - a to ciężarówki z głazami a to auta na parkingu.
O 10 postanowiliśmy pojechać kawałek dalej szlakiem Wild Atlantic Way do miejscowości Liscannor. W lutym jechałem tą trasą i znalazłem jedną z wielu fajnych i spokojnych miejscówek. Kilkanaście miejsc parkingowych z widokiem na ocean :) Raptem niecałe 8km od Lahinch.

52.932771, -9.423738

Można sobie pooglądać lub spojrzeć ludzikiem Street View :)

Z tego miejsca widać było kolorową zabudowę Lahinch :) Przez chwilę byliśmy jedynym samochodem na tym parkingu. Gdy rozłożyliśmy stolik i zaczęliśmy szykować śniadanie, to minął nas jakiś miejscowy rolnik. Chwilę potem podjechał kamperek i stanął na końcu parkingu i ustawił się przodem do oceanu. Nie wychodził z środka. Widziałem tylko, że poszedł do tyłu i usiadł w "przedziale kolejowym" :) Kilkanaście minut później podjechał kolejny kamper, na niemieckich numerach. Ale postał może z minutę, zawrócił i pojechał.
Niestety pogoda nie była już tak fajna jak dzień wcześniej. Niebo było zachmurzone i wiał lekki, ale chłodnawy wiaterek. Pomimo tego śniadanie smakowało wyśmienicie :)
:kamp

Po śniadaniu poszliśmy połazić po kamieniach.


Nasz kamperek i sąsiad :)

Niby same skały, ale można było znaleźć kilka fajnych rzeczy i zaobserwować ciekawe zjawiska. Np pokazaliśmy dzieciom naturalne i czasem niebezpieczne baseny - czyli duża półka skalna z kanałami, którym podczas przypływu wpływa woda. W zakamarkach stała woda. Albo oglądaliśmy różne rodzaje traw morskich, ślimaków czy małży.





Na zdjęciach widać dwa kolory skał - szare i brązowe. te szare to naturalny kolor skał. Natomiast te brązowe, bliżej wody, to skały pokryte milionami skorupiaków, a raczej ich pozostałościami. Tworzyły one bardzo chropowatą i nie śliską powierzchnię.


Tu oglądamy ukwiały - po dotknięciu próbowały złapać palec, myśląc, że to jedzenie :)

Ale co przykuło najbardziej naszą uwagę, to krewetki! :Bojesie: W jednym z takich basenów zauważyliśmy niemal przezroczyste, malutkie, może max 3-centymetrowe krewetki. Widać było, że są odważne. My obserwowaliśmy je, a one nas :) Żona z ciekawości włożyła palec do wody, a jedna z krewetek z ciekawości podpłynęła do jej palca :) I była bardzo ciekawa tego dziwadła, a jednocześnie strasznie były wystraszona. Jakikolwiek gwałtowny ruch powodował natychmiastową ucieczkę od "badanego" palca o kilka centymetrów :) I tak z krewetką spędziliśmy może z 10 minut :)



Oprócz krewetek nieco poniżej po dnie spacerowały sobie chyba raki pustelniki - taki krab z muszlą na grzbiecie. Dzieci były mega zachwycone! Przypomniało im się, jak podobne raczki łapały w Dunkierce na plaży :)
Do tego jeszcze gdzieś między kamieniami córka znalazła skorupę kraba.

Po powrocie do kamperka i ochłonięciu postanowiliśmy ruszyć dalej w stronę północną. Zbliżała się pora obiadowa :) A obiad chcieliśmy zjeść w innym miejscu, też z widokiem na ocean :)

No to jedziemy!

CDN

Mavv - 2017-04-23, 00:59

leszekk napisał/a:
Fajna relacja , brawo, ja chronicznie cierpię na brak czasu aleee też może się spotkamy .Pozdrawiam :lol:


A dziękujemy! Również pozdrawiamy!

PS. Odezwę się jutro :)

Lukasz76 - 2017-04-24, 09:05

No super relacja ! Liscanor ma jeszcze jedną ciekawostkę ,. Jest ot świetne miejsce do wypłynięcia na ryby na ocean. Swój barak przy marinie ma pewien starszy już wiekiem rybak . Można się tam umówić na wyprawę na pół lub cały dzień . Łowienie tzw angling głównie na mintaja lub dorsza. Rybki potem zabieramy ze sobą ile tylko da rade unieść. Polecam !

video
KLIK

Mavv - 2017-04-24, 18:53

Lukasz76 napisał/a:
No super relacja ! Liscanor ma jeszcze jedną ciekawostkę ,. Jest ot świetne miejsce do wypłynięcia na ryby na ocean. Swój barak przy marinie ma pewien starszy już wiekiem rybak . Można się tam umówić na wyprawę na pół lub cały dzień . Łowienie tzw angling głównie na mintaja lub dorsza. Rybki potem zabieramy ze sobą ile tylko da rade unieść. Polecam !

video
KLIK


O, nie wiedziałem o tym. Myśmy swego czasu jeździli na południe od Kilkee łowić makrele z klifu lub jeszcze niżej na południe dorsze z brzegu.
Na łódź bym się wybrał, bo smak rybki złowionej przez siebie prosto z oceanu jest nie do podrobienia! :mrgreen:
Może się kiedyś wybierzemy do Liscannor do niego? :)

Mavv - 2017-05-27, 06:34

Powracam do pisania, bo mi się gdzieś urwało :)

Na obiad postanowiliśmy pojechać do miejscowości Ballyvaughan - tam, gdzie w lutym z dziećmi nocowałem. Tym razem jechaliśmy nieco inną trasą. W pewnym momencie zjeżdżaliśmy małą serpentyną. Drugi bieg i powolne staczanie się od wirażu do wirażu :) Na szczycie serpentyny zrobiony jest punkt widokowy, ale nie zatrzymywaliśmy się, bo już stały tam auta. Punkt ten nazywa się Corkscrew Hill (czyli można przetłumaczyć jako Korkociąg :) ).
Zajechaliśmy sobie nad zatoczkę, trochę poszwendaliśmy się po okolicy i zjedliśmy. W sumie rozleniwieni po obiadku, postanowiliśmy jeszcze sobie poleniuchować i napić się kawki i ruszyć w drogę. Jako iż mieliśmy trochę czasu, to wróciliśmy do domu lokalnymi drogami zamiast autostradą. Najpierw zjechaliśmy z drogi regionalnej (oznaczenie Rxxx) na drogę lokalną (oznaczenie Lxxxx). Często drogi lokalne mają szerokość jednego samochodu i mają po środku trawę. No i na nich zazwyczaj jest ograniczenie prędkości do 80km/godz! Ja je nazywam autostradami z pasem zieleni po środku :) Niestety nie mamy żadnych zdjęć z drogi.
Po kilkunastu chyba kilometrach dojechaliśmy do drogi głównej, krajowej (oznaczenie Nxx). Ale długo po niej nie jechaliśmy, bo najbliższy zjazd był naszym zjazdem, na drogę R. Drogą piękna, prowadząca przez pagórkowate, czasem zalesione a czasem bagniste tereny. Nazywają się te tereny Maghera Mountain Bogs. Jechało się wspaniale.

Aż dojechaliśmy do domu... Kolejny weekendzik zaliczony :)

darecky - 2018-02-08, 12:46

Witam,

z zaciekawieniem poczytałem sobie kolegi opisy wyjazdów po Irlandii. Szkoda tylko że zdjęcia nie chcą się ładować.
Sam mieszkam w Irlandii i od jakiegoś czasu też z rodzinką jeździmy sobie kamperkiem po zielonej wyspie. Na forum dobiero od wczoraj i ku memu zaskoczeniu znalazłem kilka osób z Irlandii.

pozdrawiam
Darek
Brownstown, co. Meath

Mavv - 2018-02-08, 16:33

Cześć :)

Witam nowego kolegę :) :pifko
Niestety zdjęcia zniknęły, bo darmowy hosting zaczął krzyczeć o kasę... Przywracanie ich idzie mi bardzo bardzo powoli. Ale plan jest taki, żeby wszystkie zdjęcia wróciły :)

darecky - 2018-02-08, 18:47

Fajnie, że opisujesz,

ja zawsze narobie zdjęć i potem gdzieś to grzężnie w telefonie lub na komputerze.

W okolicach Doolin byliśmy w zeszłym roku na Patryka. Pokaz z ptakami to były jedyne dwie godziny bez deszczu podczas naszego wyjazdu :haha: :haha: Dzieciaki były zachwycone.

Na noc staliśmy na kempingu Nagles w Doolin nad samym wybrzeżem. Przyjechaliśmy w nocy po wcześniejszym telefonie do recepcji. Pani podała nam kod do bramy wjazdowej i że idzie spac. żebyśmy sobie jakieś miejsce wybrali i widzimy się rano. Wybrałem piękną parcele równolegle do wybrzeża - no żeby widok był piękny nad ranem. Wypiłem piwko i spać. Autem tak bujało :haha: że żona pół nocy nie przespała. A ja po piwku jak dziecko spałem.

W drugą noc odkryłem jak działa ogrzewanie gazowe podpięte do butli propan/butan gddy temperatura spadnie do 1 st. :haha:
:haha: :haha:

James - 2018-02-09, 07:00

Mavv ależ jesteście pozytywnie zakręceni !!! Czytając Twoją relację zastanawiam się dlaczego nasz James "przesypia" jesień i zimę na parkingu :) Pora to zmienić.
Kiedyś zatrzymaliśmy się 60 km. od Katowic w Ogrodzieńcu i facet na campingu (to były nasze początki więc z "na dziko" byliśmy bardzo nieśmiali :lol: ) był bardzo zdziwiony, że nocujemy tak blisko domu i dlaczego do niego nie wracamy :shock:
Jak córcia tak kocha ptaki to polecam dwa miejsca we Francji - do jednego nie macie tak daleko :)

http://www.tourismebretag...s/les-sept-iles

To rewelacyjne miejsce gdzie podpływa się stateczkiem wycieczkowym pod samą wyspę , a tam 21000 (!) par gniazdujących głuptaków. Dla dzieciaków ( i nie tylko) atrakcja super. Zupełnie jak film z Attenborough na żywo. Trzeba tylko dobrze wybrać moment, bo my na głuptaki jeszcze się "załapaliśmy", ale maskonury, dla których tam przyjechaliśmy już odleciały :(

I drugie- świetnie zorganizowany park, gdzie mnóstwo ptaków jest na wolności, a trzyma je tam tylko jedzonko , poza tym wiele wolier i organizowane są pokazy, podczas których ptaki przelatują nad widzami.
Pod tym parkiem już dwukrotnie nocowaliśmy w towarzystwie mnóstwa kamperków. Ostatnio trochę marudzili , ale zakazu nie było (ale było to parę lat temu więc trzeba mieć plan b).

http://www.parcdesoiseaux.com/fr

Przepraszam, że tak nie na temat IRL , ale wiem , że jeździsz do Francji. :spoko

Spax - 2018-02-09, 10:50

James napisał/a:
Ostatnio trochę marudzili , ale zakazu nie było (ale było to parę lat temu więc trzeba mieć plan b).
http://www.parcdesoiseaux.com/fr

James potwierdzam powyższe - raz gonią, raz nie. Zależy chyba od zmiany wartowników hmm...
Plan B »»» Milutkie średniowieczne miasteczko Pérouges ok. 20 km na południowy wschód od parku ptaków.
Oba miejsca u mnie na mapce Francji :ok

Spax - 2018-02-09, 10:53

Mavv napisał/a:
Przywracanie ich idzie mi bardzo bardzo powoli. Ale plan jest taki, żeby wszystkie zdjęcia wróciły :)

Michał staraj się - czyta się fajnie Twoje relacje, ale bez zdjęć to tak trochę hmm. Sam wiesz :(

Mavv - 2018-02-10, 11:33

Dzięki James za fajne miejsca! W tym roku na pewno ich nie odwiedzimy, ale dodam do miejsc wartych zobaczenia :spoko

darecky, jest jeszcze rezerwat, a w zasadzei park dzikiegio ptactwa niedaleko Wexford, Curracloe. Są ścieżki edukacyjne i szapki do podglądania ptaków.

Spax The Dog, no to teraz jest motywacja do szybszego uwijania się ze zdjęciami!

Mavv - 2018-02-11, 14:15

Narazie są zdjęcia z pierwszego postu o Dromineer :) Reszta będzie wracać powoli :) Widziałem, że kilka innych jest widoczne.
darecky - 2018-02-11, 19:19

Mavv dzięki za info. Miałem taki plan żeby sezon camperowy zacząć w tym roku od Wexford. Może już w przyszły weekend bo dzieci mają czwartek i piątek wolny. Można by zajżeć po drodze do Glendalough bo już dawno nie byłem.
Mavv - 2018-02-11, 23:33

darecky, możesz jeszcze raz rzucić okiem na opisy. Zrobiłem wszystkie zdjęcia z relacji (za wyjątkiem chyba jednego).

Trzeba będzie pomyśleć o kolejnym wypadzie gdzieś niedaleko :-P

Mavv - 2018-02-19, 23:41

No i kolejny wypad gdzieś niedaleko nastąpił :)

Tearaways Pet Farm i Lough Boora Discovery Park

W Irladnii dzieci nie mają jako takich ferii zimowych. Zazwyczaj przerwa między semestrami w lutym jest krótka i trwa kilka dni. Nazywa się mid-term break. W tym roku były to czwartek i piątek (15 i 16 lutego). Postanowiliśmy znów skoczyć niedaleko. Wybór padł na farmę zwierzaków z placem zabaw oraz na park zrobiony na torfowisku ze ścieżkami rowerowymi, edukacyjnymi itp.

Jako, że chcieliśmy się szybko wyrwać z domu, to wyruszyliśmy zaraz po pracy żony. Pierwszy nocleg zaplanowaliśmy w Portumnie, gdzie już byliśmy.
Portumna to miejscowość w hrabstwie Galway na początku jeziora Lough Derg. My mieszkamy na jego drugim końcu w Ballinie. W Portumnie niedawno samorząd wyremontował marinę. Zrobił kilkanaście miejsc tylko dla kamperów oraz kilka miejsc dla osobówek. Na miejscu są toalety i prysznice, słupki z wodą i prądem. Wszystko można używać posiadając kartę Waterways, którą można zakupić w wielu miejscach w Irlandii. Miejsce ma być darmowe przez jakiś czas, dopóki nie będzie wszystko uruchomione i sprawne. Nie wiadomo, kiedy to ma nastąpić. Kiedyś chyba była mowa o kwietniu bądź maju tego roku.

Przyjechaliśmy na parking wieczorem. Ani jednego kampera. Żadnego znaku o opłatach. Zdziwiło mnie to, bo zazwyczaj zawsze jakiś kamper tam nocował. A tu tylko my. Ale nic. Ustawiłem się na ostatnim miejscu i zabraliśmy się za kolację. Wszak trzeba się położyć spać, bo przed nami dwa intensywne dni!


Jedyny kamper w Portumnie


No to którą herbatkę pijemy?

Rano, przy porannej kawce, zauważyliśmy, że nieopodal nas spaceruje czapla siwa :) Nie chciałem jej spłoszyć i uwieczniłem ją przez okno :)

Powolutku spaceruje

Niestety czapla szybko odleciała, a ja postanowiłem sprawdzić, jak jest na dworze. Czy słoneczko świeci, a na dworze zimno czy tez może jest i słonecznie i bezwietrznie :)


Wygląda, że jest i słonecznie, i przyjemnie, ale jednak chłodno

Przy okazji za kamperem zauważyłem parkomat... I do tej pory nie wiem, czy nocleg jest płatny czy nie. Podejrzewam, że jest, skoro parkomat stoi i działa. Cena 10 euro. Nie płaciłem. :aniolek

Śniadanie zjedzone, możemy jechać. Kierunek Tearaways Pet Farm, czyli do miejscowości... no właśnie. Tu jest problem. Bo farma jest przy trasie. Adres ze strony to miejscowość Clonmona. Współrzędne:
53.100175, -7.981003
Od Portumny nie jest to daleko, raptem 19km.

Zaparkowaliśmy i ruszamy na zwiedzanie.


MadMobile zaparkował

CDN w nowym poście, bo laptop cierpi na brak pamięci i mogę nie zdążyć napisać...

Mavv - 2018-02-20, 23:20

Teraways Pet Farm

Wstęp kosztował 10 euro od dziecka, czas nieograniczony, w cenie w zasadzie wszystko - i farma i plac zabaw. Jedzenie i picie za dopłatą. Poszliśmy od razu zobaczyć zwierzaki. Na mapach googla farma nie wydawała się duża, tak więc wodotrysków się nie spodziewaliśmy.
Najpierw poszliśmy do zwierzaków z stodole. A tam osiołek, kuc, świnki, byczek, króliki, kozy, wróble (!) - tak wróble - rzadki widok na wyspie. Mam wrażenie, że odpowiednikiem naszego popularnego wróbla tu w Irlandii jest rudzik - ptak niezwykle lubiany i przyjacielski. Ponoć w rudzikach są dusze zmarłych, dlatego te ptaki nie są płochliwe i tak chętnie żyją w pobliżu ludzi. Ale wracając do stodoły - nawet są papużki nierozłączki :)
Dzieci chętnie głaskały i karmiły zwierzaki. Syn nie mógł się nadziwić szczecinie na świni :mrgreen:
Ze stodoły poszliśmy dalej po ścieżkach. Trafiliśmy na zagrodę, gdzie były jakieś dziwne barany, które miały cztery rogi. Dwa rosnące do góry i dwa na dół. Śmiałem się, że to kozy satanistyczne, bo z przodu wyglądały jak ozdoba pentagramu :haha: Niestety fotki en-face nie posiadam.


Karmienie


Szatany-barany haha

Spacerując sobie dalej, trafiliśmy na dwa strusie spacerujące w swoim wybiegu. Jeden z nich był niezwykle ciekawski. Chadzał równolegle do nas wzdłuż ogrodzenia. Z chęcią i pazernością pożerał trawę z ręki. Robił to tak łapczywie, że nie pozwoliliśmy dzieciom nakarmić strusia. Ich wielki dziób mógł po prostu zrobić krzywdę małej rączce. Ale - najlepsza zabawa ze strusiami była przy ich domku. Przez kilka minut świetnie bawiliśmy się w "a kuku" :lol: One za swoją budką co chwilę chowały głowy i wystawiały je z powrotem, co i my czyniliśmy. Musieliśmy komicznie z boku wyglądać! :haha:


A kuku!


Dzieńdobry!

Dotarliśmy do drewnianych domków - oczywiście dla dzieci :) Za nimi, na zboczu pagórka, wylegiwały się lamy. Dzieci doskonale zapamiętały, co mogą takie lamy zrobić! :) Pod koniec naszego dnia lam nie było. Gdzieś zostały zabrane.


Lamy

Korzystając z pogody dzieci powspinały się po domkach. Ale najlepszą atrakcją na zewnątrz był mikro tor gokartowy. Tam mój mały urwis mógł spędzić resztę dnia. Jeździł w kółko i tylko prosił mnie o pomiar czasu.


Skręć w lewo! Skręć w lewo! Skręć w lewo! Skręć w lewo!

Nawet późniejszy opad śniegu i mroźny wiatr im nie przeszkadzał. Junior tylko poprosił o rękawiczki :mrgreen:


Zimno w ręce!

Mniej więcej raz na godzinę uruchamiana była kolejna atrakcja. Pociąg. Z beczek. Ciągnięty quadem. Syn chciał się przejechać. Ja również :) Ale niestety moje nogi nie chciały się zmieścić do wagonika :-/
Pociąg pojechał dookoła farmy. Dla syna raz wystarczyło. On dalej chciał na gokartach :) A pociąg sobie zrobił jeszcze kilka kółek :)


Wsiadamy!!!!!!


Wracamy!

Jak zaczęło bardziej wiać i padać, to poszliśmy do środka zjeść coś ciepłego, napić się kawy i powoli myśleć o podróży do następnego punktu naszej wycieczki. Nad jeziorko Boora.

CDN!

Mavv - 2018-02-21, 00:18

Lough Boora Discovery Park

Wyruszyliśmy w dalszą drogę. Przed nami jakieś 30 km. Już raz tamtędy jechaliśmy. Gdy w zeszłym roku jechaliśmy nad jezioro Lough Ree (wraz z Leszkiem i Łukaszem z forum :) ), to moją uwagę przukłuły dwie rzeczy. Pierwsza to bardzo długa prosta droga (odcinek drogi R438). A druga, to pobocze, a w zasadzie widoki po bokach. Wielkie torfowiska. Niemal po horyzont.
Otóż jak się okazało, ten park, do którego jedziemy, jest utworzony na terenach porywobiskowych, gdzie tutejsza firma państwowa Bord na Mona od lat kopie torf oraz ma swoją siedzibę. Robią m.in. opał (prasowany torf). Teren jest rozległy i płaski. Można sobie pooglądać na mapach googla.
Dojeżdżamy. parking jest zamknięty. Jedziemy kawałek dalej i znajdujemy darmowy parking, na którym stały dwa samochody. Ustawiłem się pod płotem. Żona zaczęła robić kolację a ja poszedłem na spacer zobaczyć, czy jeszcze coś jest otwarte. Niestety nie było. Już wszystko było pozamykane.


Po jeziorku przy recepcji pływały dwa łabędzie


O, a tu sobie będziemy spali

Lokalizacja naszego noclegu to 53.221358, -7.726598

Rano dzieci po śniadaniu były gotowe na długi spacer. A może na jazdę rowerem?




W drogę!

Na terenie parku można wypożyczyć rower. Nie jest to szczyt sezony, więc raczej bukowac nie trzeba ;) Udaliśmy się zatem od razu do wypożyczalni. Tam miły pan Pat dał nam wskazówki, mapę, numer telefonu do siebie w razie draki. Założyliśmy kaski i w drogę!

Wybraliśmy niezbyt długą trasę z racji tego, że syn na pełnowymiarowym rowerze jeździł w zasadzie raz, nigdy razem tyle nie przejechaliśmy. Więc lepiej było powolutku, ostrożnie.
Na terenie parku są stare pociągi, które pracowały na torfowiskach. Teraz dokonują żywota ciesząc turystów.
Trasy oznaczone są kolorami. Najdłuższa to niebieska, ponad 20km. Żółta trasa zaś nazywa się trasą rzeźb. Artyści z całego świata wymyślali i stawiali rzeźby. Ich wizje. Np. pomnik drzewo w drewnie japońskiego artysty. Wygląda jak wielka miarka stolarska na podstawce, a przez podstawkę wyrasta drzewo.


Początek trasy


Ciuchcia

Ciekawy był "Czarny las" ("Black forest"). Pnie wydobyte z bagna i postawione na sztorc. Taki irlandzki Shwarzwald ;)


Czarny las


Jeden z mostków

Ta rzeźba to dębowe pniaki - oczywiście wszystkie wydobyte z bagien - pocięte i wsunięte w stalową konstrukcję. Według artysty (chyba Duńczyk) turysta może sobie spocząć i usiąść w konstrukcji i podziwiać równy horyzont.


Turystka spogląda na... fotografa :)


Nessie? Może Boorie? Nie doczytałęm historii tej rzeźby.


A to jest takie nietypowe tipi. Stalowa konstrukcja, na której wsparte są wydobyte z bagna pnie

Skoro są pnie, to można też było zobaczyć korzeń :) Stał on na wejściu do wierzbowego labiryntu. A tym labiryntem można było dostać się do wróżek :)


Korzeń

No to poszliśmy szukać drzwi do domków małych wróżek :) No i było ich trochę :) Nawet jeden domek był otwarty, bo wróżka pranie suszyła i gdzieś poszła zostawiając otwarte drzwi :) Córcia pozaglądała oczywiście do jej domku.

W parku jest też scena, gdzie się czasem różne koncertu odbywają. Córka jednak bardzo chciała zobaczyć rzeźbę zwaną piramidą. Autor tej rzeźby zawsze chciał stworzyć coś dużego, ale prostego. Wpadł na pomysł zbudowania z luźnych kamieni właśnie piramidy. Wysokiej na 6 metrów, szerokiej na 8.
Znaleźliśmy! No to jak tu nie wejść na nią?


Ładne widoki z góry były

W sumie przejechaliśmy raptem jakieś 7 km :) Ale było fajnie. Dzieci odpoczęły, my również. Nawdychaliśmy się wspaniałego świeżego powietrza. Jednak mając mapę w rękach i widząc, ile nam się udało zobaczyć, a ile zostało do zobaczenia, stwierdziliśmy, że musimy tu jeszcze kiedyś wrócić.


Rowery oddane, zaraz pora wracać do domu...

Podsumowując - dwa fajnie spędzone dni. Było blisko, wspaniale i rodzinnie. No i trzeba będzie pomyśleć o kupnie rowerów i bagażnika na te rowery... Czyli znów wydatki do kampera ;)

No to do następnego razu! :spoko

Spax - 2018-02-21, 11:06

:ok Dzieci happy, rodzice happy i pewnie dziadkowie relację czytają i też są happy. :)
Na zdjęciu z wyborem herbatki widzę na talerzyku paczkę masła? Jakaś potężna porcja, czy mi się wydaje?

RadekNet - 2018-02-21, 11:29

Mam znajomego, który twierdzi, że w Irlandii nie ma czego zwiedzać... hehe :)
Mavv - 2018-02-21, 21:46

Spax The Dog napisał/a:
Na zdjęciu z wyborem herbatki widzę na talerzyku paczkę masła? Jakaś potężna porcja, czy mi się wydaje?


Standardowa kostka masła. Kiedyś Irlandia mierzyłą i ważyła wszystko w funtach, calach. Teraz niby mają system metryczny. Ale to niewiele zmieniło, bo i tak większość mówi o milach, mierzy w calach. Ale już na przykład taki sklep nie może sprzedawać towaru w funtach. No to co zrobili producenci? Taka kostka masła waży 1 funt (1 lb). Ale - skoro nie ma funtów - to zapiszmy wagę w gramach :) I tak oto kostka masła waży 454g :haha: Ma podziałki co 50g, jakbyś chciał sobie odmierzyć. oczywiście ta ostatnia jest mniejsza ;)

Mavv - 2018-02-21, 21:49

RadekNet napisał/a:
Mam znajomego, który twierdzi, że w Irlandii nie ma czego zwiedzać... hehe :)


Czy znajomy mieszka w Irlandii czy w Polsce? A może jeszcze gdzie indziej? :)

mischka - 2018-02-22, 09:22

Mavv napisał/a:
I tak oto kostka masła waży 454g :haha: Ma podziałki co 50g, jakbyś chciał sobie odmierzyć. oczywiście ta ostatnia jest mniejsza ;)

a nie powinna być większa/cięższa o 4gramy? chyba że ta ostatnia taka mini 4 gramowa :shock:

Mavv - 2018-02-24, 23:31

Akurat dziś, gdy otwierałem masło, to przypomniałem sobie dyskusję n/t masła :) Zrobiłem fotki :)

Masa w gramach, ale kostka waży 1lb = 454g. Podziałka po 25g, nie do końca oznaczona :) Sami zobaczcie :)

Spax - 2018-02-25, 10:26

Trochę niewygodna w podróży, taka wielka paka.
Mavv - 2018-02-25, 10:29

Czemu niewygodna? Normalna kostka masła. Wcale dużo miejsca nie zajmuje w lodówce. Ty zabierasz 250-ki?
Spax - 2018-02-25, 10:39

U nas już od dawna 250 nie ma. Tylko 200-gramowe. A na wyjazdach już w ogóle nie używamy masła. Jakoś w tych ciepłych krajach masło niekoniecznie pasuje do reszty.
Mavv - 2018-02-25, 20:04

Hmm, my z ciepłych krajów to ostatnio Polskę odwiedzamy :haha: Upały po 40 stopni nas trafiały. Tropiki normalnie :mrgreen:
A masełko do chlebka czy bułki musi być ;)

darecky - 2018-03-15, 13:51

Witam camperowiczów w Irlandii.

Jakieś plany na Patryka ? Osobiście śmigam do Fota Park na sobote potem gdzie oczy poniosą. Może Dungravan, Waterford, Wexford i wtedy bym zachaczył te ptaszki o których mi wspominał Mavv.
Pogoda ma być wyborna 4-6st w dzień i do -4st w nocy.
Myślałem że szybciej zacznę sezon bo widziałem że koledzy już wyjeżdżali ale ciężko z czasem było no i ta super zima troszkę zaskoczyła.

pozdrawiam wszystkich :spoko :spoko

Mavv - 2018-03-17, 18:05

darecky napisał/a:
Jakieś plany na Patryka ?


Tak, cały weekend w pracy... Ale może uda się gdzieś na dwa dni wyskoczyć pod koniec miesiąca. Dzieci będą mieć przerwę świąteczną, to może i rodzice też sobie wolne zrobią ;)

darecky napisał/a:
Osobiście śmigam do Fota Park na sobote potem gdzie oczy poniosą


Gdzie będziecie nocować? Masz jakąś miejscówkę, czy będziesz szukać po drodze?

RadekNet - 2018-03-17, 23:01

Myśmy odpuścili z powodu zimna :(
Mavv - 2018-03-18, 12:00

RadekNet, webasto nie daje rady?
Lukasz76 - 2018-03-18, 21:18

Hej !

U nas coroczny wypad świąteczny . Bez konkretnych planów na razie gdzie itd. Może ktoś też ma ochotę gdzieś śmignąć w Wielkanoc ?

RadekNet - 2018-03-18, 21:19

Michał, to jest 5kW, to MUSI dawać radę :) Ale 5km spacer i powrót do domu to było akurat na dzisiejszą pogodę. Czekamy na wiosnę! :)
Mavv - 2018-08-16, 12:29

Wznawiam temat :)

Udało się nam jeszcze po urlopie wyskoczyć na weekend - w piątek wieczorem wyjazd, w niedzielę wieczorem powrót. Chcieliśmy skoczyć na zachodnie wybrzeże i przejechać się kawałkiem trasy widokowej WAW, czyli Wild Atlantic Way. Jest to ponoć odpowiedź Irlandii na Szkocką NC500 (North Coast 500 - trasa widokowa o długości ok 500 mil). Jest to dość popularna trasa wśród kamperowiczów, z pięknymi punktami widokowymi, dzikimi miejscówkami (czasem jednak stoją bezsensowne znaki o zakazie nocowania - jakże często nieprzestrzegane ;) ).
Tym razem nasza trasa to Hrabstwo Clare i latarnia morska na Loop Head i przejazd do Hrabstwa Kerry i objechanie półwyspu Dingle.

Mała ciekawostka:
Zachodnio-północna i częściowo zachodnia część Irlandii to niemal ostatni bastion języka irlandzkiego. Tam nie zobaczymy znaków drogowych w dwóch językach, jak ma to miejsce w pozostałych częściach Zielonej Wyspy - znaki drogowe są po irlandzku. Nazwy miejscowości, nazwy atrakcji turystycznych (brązowe znaki). Czasem nawet odległości są podane w milach (Irlandia jak i reszta Europy posługuje się systemem metrycznym). No właśnie tak się dzieje na tym półwyspie. Już przed miejscowością Dingle znaki są coraz częściej po irlandzku, a za już tylko po irlandzku. Jadąc według mapy trzeba umieć szybko czytać :) (podobnie jak w Walii - tam jednak znaki są zawsze w dwóch językach - niestety nie ma reguły i raz walijski jest na górze znaku a raz na dole i do tego pisane tą samą czcionką - w Irlandii napisy po irlandzku są czcionką celtycką).

Kamperek niemal gotowy. Żona wraca z pracy i dopakowujemy resztę rzeczy i ruszamy. Kierunek Loop Head, czyli 52.561052, -9.930042 parking przy latarni morskiej.

Mavv - 2018-08-16, 12:54

Przybywamy na miejsce. Niebo niemal bezchmurne, lekki wiaterek. Będą wspaniałe widoki! Droga do latarni od miejscowości Kilbaha jest wąska i czasem trzeba się przytulić do krzaków, żeby się minąć z autem.

Na parkingu stoi kilka aut i nasz MadMobile. Gdy ubraliśmy się, żeby wyjść pospacerować, przyjechał drugi kamper - funkiel nówka Mercedes 4x4 :) Pomachaliśmy sobie i poszliśmy.

Przy krawędzi klifu widać ocean i wybrzeże :)



Sąsiad w tym czasie ustawił się naprzeciw nas




Pozdrówki dla CT! :)

Spacerując napotykamy nieco inne podłoże - bardzo miękka trawa, sucha i zbita. A w zasadzie nawet nie trawa - jakieś inne rośliny. Stojąc na nich mamy wrażenie chodzenia po materacu. No a jak materac, to trzeba go sprawdzić :)


Wygodnie i mięciutko!

Idąc dalej na dół znajdujemy coś interesującego. A mianowicie napis EIRE ułożony z kamieni. Z tego co się kiedyś orientowałem, były to znaki lotnicze dla pilotów, informujące, że przelatują oni nad neutralną Irlandią. takich znaków jest ok 80-ciu na terenie wybrzeża. Teraz nawet kolejny został odkryty po ostatniej suszy i pożarze powstałym na skutek braku opadów.


E


I


R


E

Znaki te były malowane wapnem na biało, żeby były lepiej widoczne z powietrza. Co ciekawe - ten na Loop Head też został niedawno odkryty. Patrząc na Mapy Google jeszcze go nie ma.

Kamienia tu nie brakuje. Turyści z kamieni układają swoje imiona podpisując się :) Zresztą nie tylko imiona ;)


Conor cośtam ;)


Chciałem trzy szóstki dopisać, ale małżonka się nie zgodziła ;)

Mamy przy okazji też wspaniały widok na Hrabstwo Kerry. Właśnie tam będziemy jutro :)


Te góry na drugim planie to półwysep Dingle


Piękny klif

Słońce chyli się ku zachodowi - może dziś uda się nam go złapać :) Lecimy więc do kamperka, żeby wygodnie podziwiać koniec dnia.


Mamy troszkę do przejścia - musimy zdążyć!


Każde miejsce widokowe na WAW ma taki maszt z nazwą


A to widok na tablicę informacyjną przy znaku. Widoczny jest napis EIRE, którego Google na mapach nie umieściło jeszcze.


Tyle nam się udało uchwycić słoneczka. Znów troszkę chmur na przeszkodziło. Innym razem...

Muszę przyznać, że kolacja inaczej smakuje, gdy się je w takim plenerze :)



Nasi sąsiedzi okazali się być Niemcami :) Przywitaliśmy się. Siedli niedaleko nas obserwując słońce i sącząc piwo. Wieczorek po zachodzie słońca zrobił się momentalnie zimny. Musieliśmy się ubrać cieplej. Podobnie sąsiedzi.

Nazajutrz postanawiamy zwiedzić latarnię. W końcu nie zawsze jest szansa zobaczyć, jak latarnik pracuje :)

wędrowiec - 2018-08-16, 14:35

Właśnie wyczytałem, że ten kawałek ziemi należy do Polaka, syna żołnierza z II wojny.
Mavv - 2018-08-16, 14:36

wędrowiec napisał/a:
Właśnie wyczytałem, że ten kawałek ziemi należy do Polaka, syna żołnierza z II wojny.


Tak, to ten, co został odkryty przez pożar. Ten z Loop Head to inny, kolejny.

Mavv - 2018-08-17, 12:54

Rano po śniadaniu idziemy na latarnię. Już nie jest tak słonecznie, jak wczoraj, no ale prognozy mówiły o pogorszeniu pogody na sobotę - jakiś sztorm przechodził i jego ogon miał liznąć tę część Irlandii, w której akurat byliśmy.
Bilet na latarnię dla naszej czwórki to 12e. Można wejść do środka budynku, gdzie jest mała wystawa jak i na latarnię tylko z przewodnikiem. Musimy poczekać na naszą kolej - latarnia jest zamknięta, jest kartka, że wycieczka sie odbywa i proszę poczekać. To poszliśmy zobaczyć wystawę. Tam jest sporo informacji historycznych, plany, dane techniczne. Np. zasięg latarni to 23 mile morskie.
Tymczasem grupa wyszła z latarni i jest nasza kolej. Nasz przewodnik, Steven, zabiera nas do środka (grupa ok 10 osób) i zaczyna opowiadać o latarni. Od 2011 latarnia jest bezobsługowa - jest ona połączona w sieć z kilkudziesięcioma innym latarniami wzdłuż wybrzeża Irlandii i zarządzana z Dublina poprzez państwowa spółkę. Ciekawostką jest natomiast to, że latarnia w porcie w Dublinie jest jako jedyna latarnia zarządzana przez przedsiębiorstwo brytyjskie. Ruch z tego portu to w większości ruch do i z Wielkiej Brytanii.
Kiedyś zamiast latarni latarnik rozpalał ogień. Musiał się sporo namęczyć, żeby ogień był widoczny z daleka. Później w 17 wieku zbudowano latarnię a na jej szczycie był palnik opalany węglem. Niesamowite ilości węgla rocznie były spalane, żeby płomień pracował. Ok 200 ton rocznie. Robi wrażenie. Później był to gaz (również drogo wychodziło) aż w końcu latarnia była elektryczna. W tej chwili latarnia jest oświetlana żarówką 1000W; są dwie - jedna głóna i druga jako awaryjna, gdy pierwsza nie działa. Zwierciadła cały czas się obracją, nawet wtedy, gdy latarnia nie działa. A to dlatego, że soczewki są tak mocne, że słońce może spalić latarnię, gdy jego promienie się skupią w soczewce. A widoki z latarni są jeszcze ciekawsze, niż na klifach :)


Widok na parking




Żarówka 1000W. Obok druga zapasowa. Gdy główna nie świeci, to mechanizm obraca się i zapasowa świeci. A ekipa ma czas na wymianę wadliwej


Napis EIRE jest za zboczem, tu niewidoczny


Kerry w tle


Troszkę dmuchało na górze :)



Latarnia zobaczona, trochę się dowiedzieliśmy. Ruszamy dalej wąskimi drogami wzdłuż wybrzeża. Nawigacja ustawiona, mapa u nawigatorki. Pyrkamy sobie i podziwiamy widoki. A czasem jest co. Dziwne skały, jakby przewrócone, jakby pokryte smołą. Idziemy zobaczyć.








Ta czarna warstwa na wierzchu wygląda, jakby ktoś pokrył wszystko smołą. Skały pod spodem są kruche, można je odłamywać rękami.


Tup tup na dół

Jedziemy dalej. Zatrzymujemy się na parkingu przy wodzie, żeby zjeść obiadek. No i pooglądać sobie :)


Po prawej stronie widać kawałek kamiennego stolika. Pomimo deszczu, który pojawiał się i znikał co kilka minut, siedziała sobie przy nim para podróżników i jedli kanapki :) On poszedł do auta i przyniósł sztormiaki dla siebie i żony i jedli sobie w deszczu siedząc na worku foliowym :) Co tam deszcz :)


Wygląda na odpływ :)

Dalej po drodze przejeżdżamy przez jakiś tam most. Pod nim płynie rzeczka, na której widać, jak odpływ potrafi zmienić i odsłonić koryto rzeki.



Tymczasem dojeżdżamy do przystani, gdzie będziemy przepływać promem na drugi brzeg zatoki. Deszcz pada, czekamy na prom. Kursuje on co godzinę, a w okresie letnim częściej. Co oznacza, że zamiast jednego w lato pływają dwa promy.


Prom już płynie


Płyniemy!

Cena za kampera to 21 euro w jedną stronę. Samochód to cena 19, a powrotny 29 euro. Chyba ciut drogo. Ale raz w życiu można.



Zjeżdżamy z promu i lecimy dalej w stronę Dingle. A po drodze...

Czy wiecie, skąd wzięła się nazwa pub? Ano to skrót od public house, czyli dom publiczny :) Po polsku nic innego jak przybytek rozkoszy :) Ale po angielsku to miejsce spotkań publicznych, żeby sobie pogadać, napić się :) I tak oto trafiamy na Dom Publiczny :haha:




Dom publiczny :)

Jedziemy dalej wąskimi drogami i trafiamy na korek... To robię zdjęcia, skoro stoimy.


Woda cały czas z boku

A korek przed nami:

Krówki sobie idą

W sumie na podobny korek trafiamy jeszcze raz, nieco później. Tym razem krówki idą w naszą stronę.



Były blisko, ale nie dały się pogłaskać :) Rolnik się śmiał, widząc próbę pogłaskania krowy przez córcię :)

Jeszcze zatrzymujemy się na plaży w Fenit, gdzie byliśmy rok temu. Nnieco wody przybyło. Jest akurat przypływ, są ratownicy i można się kąpać :shock:





Lecimy dalej. Chcemy jechać trasą widokową cały czas. Zamiast jechać, jak nawigacja nam mówi, to zamiast odbić w lewo, jedziemy prosto. Znaki drogowe jednak mówią, że przed nami jest ograniczenie do 2 ton, szerokość 1,8m i długość 6,2m a to dlatego, że jest przełęcz Connor Pass. Jedziemy dalej, bo nie wiemy, gdzie dokładnie jest ta przełącz i czy da się ominąć. Ja jadę, czytamy znaki, a zona czyta mapę. Ale ani nie widac nic na mapie ani ze znaków nie dowiadujemy się, czy przełącz jest na naszej drodze czy gdzieś się na nią zbacza. Ale znaki co jakiś czas się powtarzają. Zatrzymujemy się w końcu. Przyczyną naszego nieznalezienia tejże przełączy jest jej nazwa. Znamy jej angielską nazwę, a ona wszędzie, nawet w atlasie, jest po irlandzku. I to są dwie różne pisownie... Brak zasięgu internetu uniemożliwia skorzystanie z map Google. Ale okazuje się, że Connor Pass jest w nawigacji :) I jednak jedziemy na nią. Nie ma możliwości ominięcia. Wracamy zatem. I znowu możemy oglądać te same widoki przez kilkanaście kilometrów :)

W końcu docieramy do Dingle. Szukamy czegoś na dziko. Jedziemy dalej przez miasteczko, wyjeżdżamy i nic nie ma przez kilka kilometrów. Wracamy na parking, gdzie stały kampery. Parking darmowy od 18 do 8, dużo kamperków, stajemy i my :) Udajemy się na spacer przed kolacją :) Opowiadamy dzieciom o delfinie Fungim, który mieszka tu w zatoce i jest lokalną atrakcją turystyczną znaną na cały kraj.


W nocy kampery, w dzień autokary :)


Fungie ma nawet swój pomnik :)

Idziemy w końcu coś zjeść, a jutro wypływamy, żeby spotkać Fungiego. Może się uda :)

Mavv - 2018-08-17, 15:34

W nocy padało, rano pada. Wyprawa łodzią, by zobaczyć Fungiego stoi pod znakiem zapytania. No bo kto by chciał moknąć na morzu? Biuro otwarte od 9, pierwszy rejs 10:30. Dobrze by było pojawić się wcześniej, żeby załapać się wcześniej i zobaczyć jeszcze później coś więcej.
No ale czas mija a deszcz pada. W końcu przed 10 przejaśnia się - lecimy do biura! Udaje nam załapać się na pierwszy rejs. Pani karze nam stanąć przy pomoście i poczekać, aż nas zawołają. Zapisuje ilość pasażerów i imię jednego dorosłego. Płatność na łodzi po zakończeniu rejsu. Co ciekawe - jeśli nie zobaczymy delfina, to nie płacimy. Rejs trwa około godzinki.
Jest, wołają nas :) Siadamy i czekamy.



W końcu ruszamy. Powoli wypływamy z portu, kierujemy się na zatokę ku morzu.


Latarenka morska

Jesteśmy dalej w zatoce. Krążymy, szukamy, wszyscy pasażerowie, kapitan i jego żona. Pojawiają się kolejne łodzie z turystami. Łącznie krążą po zatoce trzy łodzie. W końcu - jest! Widać płetwę! Robimy zwrot i płyniemy w jego kierunku. Ale delfina już tam dawno nie ma. Pokazuje się z drugiej strony. My za nim :) W końcu Fungie zaczyna płynąc obok nas :) Znów znika, my znów krążymy i go szukamy. I znowu jest! My za nim. Płynie znowu obok nas, między dwiema łodziami. Co jakiś czas wyskakuje nad wodę i wtedy wszyscy krzyczą :) Niemal każdy trzyma aparat, telefon w ręce starając się zrobić fajne zdjęcie, nagrać film. Kilkanaście osób siedzi na prawej burcie, płyniemy lekko przechyleni, ale jest bezpiecznie, choć córka ma obawy :) Ale widok delfina płynącego niemal na wyciągnięcie ręki odsuwa jej strach :)


Sąsiedzi :)


Proszę Państwa, oto Fungie :)

I znów zniknął. Krążymy, szukamy. Jesteśmy dość blisko przystani, ale już nie wracamy na głębszą wodę. I znów widać płetwę! Jest dalej, przy kolejnej łodzi. Niestety nas czas dobiega końca - trzeba wracać. Godzinka i kilka minut zleciały dość szybko... Płacimy za rodzinkę 45e, przybijamy do brzegu i cóż - idziemy dalej. Cel - akwarium.

Z drugiej strony parkingu, na którym stoimy (opłata 1e za godzinę), jest nieduże akwarium. Idziemy zobaczyć. Za wejście płacimy 16,50e - bilet rodzinny. Przy wejściu dostajemy pieczątkę na rękę i możemy cały dzień wchodzić i wychodzić. W środku i pingwiny, i krokodyle, i żółwie, i wydry. Znajdą się też rekiny, węże :) Z atrakcji jest karmienie rekonów, wydr, pokazy zwierząt i inne. Samo akwarium nie jest duże, można je szybko obejść, wyjść na miasto i wrócić na pokaz, bo mamy pieczątkę.
Pierwszy był pokaz karmienia rekinów. Rekiny na przekąskę dostały makrele podawane na długich patykach. Chyba są obżarte, bo przepływają obojętnie obok ryby. Za godzinkę pokaz przy wybiegu wydr. Bardzo sympatyczne zwierzaczki :) Dostały kawałki ryb do jedzenia. Najbardziej nie wyszedł pokaz karmienia pingwinów - widać, że przekarmione. Pojedyncze sztuki tylko były zainteresowane jedzeniem. Na twarzy opiekunki widać było zakłopotanie, jak pingwiny odwracały głowy od ryb lub po włożeniu ryby do dzioba wypluwały pokarm.

Kilka fotek:


Przejście tym krótkim tunelem robi wrażenie


Jesiotry


Karmienie pingwinów


Kobieto, zabieraj mi te rybe sprzed dzioba! Nie chem jusz! Blee :haha:

W sumie wyprawa "na Fungiego" i akwarium zabrały nam trochę czasu i niestety braknie go nam, żeby półwysep objechać trasą widokową. Decydujemy się jechać w stronę domu, ale nadal wzdłuż brzegu oceanu.

Mavv - 2018-08-17, 16:33

Wyruszamy w drogę zostawiając Dingle za nami. Jedziemy wzdłuż wybrzeża i szukamy fajnego miejsca na obiad. Żona znajduje na mapie punkt o nazwie Minard Castle, tuż nad wodą. Jedziemy tam. Droga wąska, na szczęście nie musieliśmy się mijać z żadnym autem. Ale miejsce za to bardzo ładne :) Zatrzymujemy się, otwieramy drzwi i słyszymy.... huk fal rozbijanych o brzeg. Przed nami widok na stertę kamieni, wody nie widać. Wspinamy się i zaraz widzimy - fale huczą o kamienie.


Ruiny zamku Minard Castle

Schodzimy do wody, powoli po kamieniach. Z boku po prawej stronie kąpią się ludzie. W sumie nie dziwię się, bo temperatura wody sprzyja kąpieli. Sami ściągamy buty, podwijamy spodnie i idziemy nogi pomoczyć.


Podczas odpływu jest tu plaża

Woda rozbija się o kamienie ze sporą siłą. Podejrzewam, że znaleźć się w takiej fali, która roztrzaskuje się o kamienie, mogłoby skończyć się sporymi obrażeniami. Tak chyba stało się dla tej biednej owcy, której resztki znaleźliśmy wśród kamieni:


Czwartej nogi nie znaleźliśmy. Może jest pod spodem


Wynurzamy się znad kamieni i widzimy MadMobila




Duże fale

No dobra, ale my tu przyjechaliśmy na obiad :lol: Wszyscy głodni, bierzemy się za jedzenie. Paluszki rybne zrobione, teraz reszta :)




Szkoda stolik rozkładać :)

Obok nas dwusamochodowa wycieczka Anglików posila się w podobny sposób - siedzą na kamieniach i jedzą obiad :)

Po zjedzeniu idziemy zobaczyć, jak przypływ zmienił brzeg. I w zasadzie kamienie, na których wcześniej siedzieliśmy, są teraz obmywane falami.



Ruszamy dalej, wzdłuż wybrzeża jeszcze. Docieramy do długiej plaży Inch Beach. Aut na parkingu dużo, ale wiem, że na plaży też stają samochody. Nawet je widzimy z drogi. No nic, kąpać się nie będziemy, ale jakieś zdjęcia zrobić to i owszem :)
Gdy skręcam na parking na plaży, to parkingowy mierzy wzrokiem nasz samochód. Kręci nosem. Mówi, że przypływ jest i że raczej nie powinniśmy jechać na plażę. Mówimy, że my tylko na chwilę porobić zdjęcia i jedziemy dalej. Wjeżdżamy na plażę. Ja zostaję w aucie, a reszta idzie pomoczyć nogi.







Zanim zgasiłem silnik, podeszła do nas pewna pani. Mówi, żeby uważać, bo woda szybko podchodzi pod auta. Oni godzinę temu w ostatniej chwili swoim kamperem Iveco odjechali i stanęli wyżej na plaży. Podziękowaliśmy za radę. Gdy reszta była w wodzie i robiła zdjęcia, ja zauważyłem Golfa. Woda go już powoli podmywała pod przednim kołem. Właściciel podrapał się po głowie, wsiadł i w ostatniej chwili odjechał. Nie powiem, widziałem na FB zatopione auta i kampery na tej plaży. Dziś żadnego :)

No cóż, wieczór coraz bliżej, a przed nami jeszcze droga do domu. Za tą plażą w zasadzie kończy się trasa wzdłuż wybrzeża i zaczyna droga normalna, szeroka. Cóż. Kolejny weekend kamperem dobiega końca. Wracamy do domu i już planujemy kolejny weekend :)

James - 2018-09-26, 07:41

Mavv- dobrze, że wspomniałeś w komentarzu do naszej relacji, że jest nowy smakowity kąsek w Twojej opowieści. Podróżując i pisząc relację na bieżąco już na resztę forum nie mieliśmy czasu i go przegapiliśmy. A szkoda, bo jak zawsze u Ciebie bardzo ciekawie. Nie wiedzieliśmy o tych napisach. A zdjęcia! Nie narzekaj na chmurki przy zachodzie słońca - świetnie Ci wyszło to zdjęcie. Zastanawialiśmy się czy ten delfin jest jeden i w jakim jest wieku, pewnie o niego dbają i dokarmiają żeby się pojawiał tam gdzie trzeba i kiedy trzeba :szeroki_usmiech
Mavv - 2018-09-26, 23:17

James, dziękuję :)
O napisach dowiedziałem się kilka let temu i sam byłem ciekaw, jak one wyglądają. Ten na Loop head był pierwszym, który zobaczyliśmy. Robi wrażenie :)

Fungie, delfin, ponoć przypłynął do zatoki jakoś w latach 80 - i tak został. Jest oczywiście dokarmiany, jest towarzyski. Pewnie mu się spodobało i został :) Lubi sławę, taki mały morksi celebryta ;)
Jak wspomniałem - czeka jeszcze jeden weekend do opisania, mam nadzieję, że również ciekawy :aniolek

Mavv - 2018-10-09, 06:45

Ostatni weekend sierpnia

Na ostatni wolny weekend sierpnia postanowiliśmy pojechać na kolejny półwysep południowo - zachodniej Irlandii - Beara Penisnula. Chcieliśmy też przejechać się jedyną kolejką linową w Irlandii. Choć słowo "kolejka" jest tu pewnym nadużyciem :) Zobaczycie później dlaczego.

Wyjechaliśmy z domu w piątek po południu. Planujemy pokonać jakieś 180km, z czego ostatnie będą po Narodowym Parku Kilarney - czyli wąskie i kręte drogi. Ruszamy!
Trasa fajna, ale zanim dotarliśmy, to już było ciemno. Na dodatek spaliła mi się lewa przednia żarówka. Co przy jeżdzie wąskimi drogami nie pomagało. Ale w końcu docieramy na miejsce. Z drogi głównej zjeżdżamy na lokalną. Z lokalnej na utwardzaną. Nawigacja pokazuje, że jeszcze kilkaset metrów. Latarni żadnej nie ma po drodze. Ale w końcu jest - nasza miejscówka, czyli parking parku Bonane. Reflektory auta oświetlają budkę kasy. Na parkingu pusto, możemy się ustawić w dowolnym miejscu do spania. Kolacja i lulu. Ale jeszcze zdążyłem wyskoczyć obejrzeć okolicę. Tzn taki miałem zamiar - kompletne ciemności wróciły mnie do kampera. No nic - pora spać. Jutro chcemy jechać dalej, a pierwszy krótki postój tuż tuż.

Rano okazało się, jak fajna jest to miejscówka :) Do tego pogoda... Chce się żyć :)


Cisza, tylko my...

Gdy śniadaliśmy, obok nas przejechało auto. Zatrzymało się przy kasie. Wysiadł jakiś jegomość. Dzieci poszły na mały spacer, a my dopijaliśmy poranną kawę. Widzimy po chwili, że dzieci rozmawiają z tym panem. Żona poszła zobaczyć, kto to. Ten pan to pracownik; dal nam mapki parku, powiedział, co jest w okolicy i pozwolił dzieciom wejść za bramki :)
No to one poszły :) Zobaczyły kawałek i wróciły. A obok kasy, po lewej stronie znalazły małe jeziorko, na jeziorku chatkę. Akurat przed wakacjami któreś z nich miało o tych chatkach lekcję i wycieczkę klasową w jedno miejsce, gdzie jest jedna z takich najstarszych chatek.


Domek na wodzie




Opis

Te chatki, zwane z irlandzkiego crannog (co znaczy drzewo), były budowane na wodzie na naturalnej lub usypanej wysepce. Podstawę robiono z kamieni, błota, mułu, gałęzi, z czego tylko sie dało. Wejść do nich można było po ukrytych pod powierzchnia wody kamieniach lub dopłynąć czółnem. Były zamieszkiwane od epoki brązu aż po XIII wiek.

Możemy ruszać dalej. Cel - sklepik i manufaktura czekolady Lorge Chocolatier. Przed nami kawał drogi - niecałe 3 km :mrgreen:

Mavv - 2018-10-09, 07:04

Po chwili przybywamy na miejsce. Nie muszę chyba pisać, jaka była reakcja dzieci, gdy zobaczyły, że zatrzymujemy się tu:



W środku malutki sklepik, prowadzony od lat przez Francuzów. Cała rodzina. Jedna Irlandka pracuje z nimi, podejrzewamy, że jako osoba znająca język :) Chociaż właściciele dobrze mówili po angielsku. Niestety okazało się, że dziś nie będzie pokazu robienia czekolady. najlepiej zabukować sobie takie wydarzenie; oczywiście przybywając większą ilością osób. Ale za to na dzieńdobry zostaliśmy poczęstowani czekoladowymi frykasami :)

Dzieci dostawały pypcia w sklepie - chciały spróbować wszystkiego. Nie muszę chyba mówić, że ręcznie robione wyroby do najtańszych nie należą? Aczkolwiek pomimo cen, ten pan dostarcza sporo swoich wyrobów do lokalnych restauracji.
Koniec końców wybraliśmy smakołyki - każdy wybrał po torbie czekoladek :)

Zadowoleni ruszamy dalej. Kierunek miejscowość Glengarriff, wyspa Garinish. Tylko 19km :)

James - 2018-10-10, 08:16

Mmm...jak miło przy porannej kawce poczytać o czekoladkach :) A fotki pyszności?
Lata temu chcieliśmy zwiedzić fabrykę Nestle w Pontalier ale było lato i "obeszliśmy się smakiem" bo była zamknięta. Jak w Waszym przypadku- nic straconego- może kiedyś?

Ten domek na wodzie był bardzo ciekawy. Udało Wam się dostrzec te kamienie, czy w tym przypadku ich nie było?

Dzięki i czekamy na ciąg dalszy :spoko

Mavv - 2018-10-10, 15:20

James, szukam więcej zdjęć w telefonach rodzinki :) Wiem, że dzieci pstrykały dużo w sklepie z czekoladą, ale większość jest zamglona (brudna soczewka - zdjęcia z pierwszego noclegu są z aparatu córki) lub nieostra. Pstrykali jak chiński turysta :mrgreen:

Nie widać było kamieni, gdyż ten akurat domek był tylko reprodukcją niedostępną dla zwiedzania. Niedaleko domu mamy dwa takie, gdzie można groblą dojść.

Będzie zaraz ciąg dalszy - mam trochę zdjęć :)

Mavv - 2018-10-10, 16:03

Garinish Island

Na tej wyspie są ogrody warte zobaczenia. Są tam rośliny z całego świata. Na wyspę można się dostać z dwóch miejsc. My, jadąc od północy, trafiliśmy na pierwszą drogę. Zatrzymaliśmy się na parkingu z tyłu jakiegoś sklepu i poszliśmy po bilety. Na szczęście drogo nie było ;)
Droga do przystani prowadzi przez lasek. Po chwili dochodzimy do przystani i czekamy na nasz tansport.




Ta skała była wyznacznikiem, o ile podniósł się stan wody podczas naszego pobytu na wyspie. Gdy wracaliśmy, to nad wodę wystawało ledwie kilkanaście centymetrów.


Jest i nasza łódka :)

Niby na wyspę jest blisko, a my płyniemy i płyniemy. Wydaje mi się, że trochę zbaczamy z kursu. Ale widząc, ile skał jest tu tuż pod powierzchnią wody, uznaję, że tak musimy płynąć. Ale jednam to nie było to :) Po chwili okazuje się, że nasze zejście z kursu było uzasadnione - kapitan (czy jak się nazywa kierowca takiej łódki) pokazuje nam niezłe foczki :) wygrzewające się na słońcu :) Podpływamy nieco bliżej, wszyscy się cieszą :)





No, możemy wracać na kurs :)

Dotarliśmy :) Z łódki wchodzi się prosto do sklepiku, gdzie należy zakupić bilet. Niestety cen nie pamiętam :(
Idziemy zwiedzać :) Zapraszam z nami :)




Mapka









A teraz coś dla miłośników tanich napraw w stylu "Łooo panie, a kto panu tak spier&^%lił???" :haha: Jak można po taniości naprawić granitową balustradę:


Będzie pan zadowolony!

Ale widoki zza tej balustrady były już w porządku :)



I znów kwiaty :)








Trochę duże te paprocie :)

Gdzieś, podczas jednej z wycieczek, byliśmy w miejscu, gdzie jest całe mnóstwo podobnych, jak i większych paproci. Też w tym samym hrabstwie Cork.


Agawa?


O, listeczki malutkie :)


Nawet Ty możesz poczuć się jak Calineczka!

Na końcu tej ścieżki jest wieża widokowa. A z niej takie widoki:





Widać, że prace w ogrodach trwaja cały czas :)



Trafiamy na kolejną alejkę z kwiatami.


Te pachniały wyjątkowo intensywnie




Grządka malutkich dalii









Tatusiu, ale te drzewa wysokie! Zrobisz nam przy nich zdjęcie? My staniejmy przy nich! Dobrze, ale jak będziecie przy samym drzewie, to nie będzie was widać na zdjęciu. Stańcie blisko mnie, a ja was zmieszczę w kadrze z drzewami. Dobrze tatusiu! :haha:



Pora wracać. Poszliśmy na kawę i ciastko i do przystani...





W drodze powrotnej fok było zdecydowanie mniej.


Ta foka z drugiego planu leżała sobie tak wygięta cały czas i tylko na nas co jakis czas spoglądała

Po powrocie na ląd udaliśmy się do sklepu po pamiątki, na stacji kupiłem i zmieniłem przepaloną żarówkę. Jedziemy dalej, kierunek wyspa Dursey na końcu półwyspu.

Mavv - 2018-10-10, 17:50

Ruszamy. Trzymamy się trasy WAW, czyli Wild Atlantic Way. Po drodze do Garinish jak i z Garinish do Dursey mieliśmy takie oto wspaniałe widoki:






Gdzieś niedawno widziałem informację, że ten tunel był jednej nocy zamknięty dla ruchu drogowego, bo robili jakieś naprawy nawierzchni na niej.


taka tam panorama :)














Coraz bliżej wyspy. Właśnie ona przed nami.


Po drodze znaleźliśmy krasnoludki i ich domek i zwierzaki :)

Kilka minut po 19 docieramy do wyspy. Nasz wagonik kursuje, ale nie chcemy na noc przeprawiać się na drugą stronę. Niestey nie możemy tu zostać na noc - znaki zakazują. Inny kamperek też postał chwilę i odjechał. My również. Ale nie chcemy odjeżdżać za daleko. Odpalam park4night i szukam noclegu w pobliżu. Niestety namiary GPS sa niejasne, szukamy czegoś na własną rękę.


Wagonik


Zakaz nocowania

Co ciekawe, na wsypę nie można przyjść z psem. Psy stanowią zagrożenie dla pasących się tam wszędzie owiec. Na dole tej informacji napisane jest dużymi literami, że w przeszłości zdarzało się, że pies został zastrzelony przez lokalesów.

Ok, mamy miejscówkę :)







I współrzędne:
51.618833, -10.134413

Jesteśmy raptem 3,5 km od parkingu, z którego jutro skoczymy na wyspę :)

Mavv - 2018-10-10, 18:48

Wyspa Dursey

W końcu jesteśmy :) Idziemy kupić bilet na ten irlandzki wynalazek. Gdy podchodzimy bliżej wagonika i możemy mu się przyjrzeć, to widać, że wygląda to tak sobie, jakby miał się zaraz rozlecieć :) Taka skrzynka na linach, która dynda nad oceanem. Aha, mieszkańcy mają pierwszeństwo przed turystami ;)



Nasza kolej. Wsiadamy, zamykamy drzwi i ruszamy. Hmmm, w środku podłoga naprawiana nowymi deskami, poprzez szpary w deskach widać wodę; jest krótkofalówka, jest lampka LED, jest instrukcja pierwszej pomocy - modlitwa :mrgreen: To nas rozbawiło najbardziej :haha:
Kolejka jedzie powoli, buja się, nie skrzypi. Można podziwiać widoki :)
W kolejce jechało z nami dwóch Amerykanów. Zwiedzają Irlandię na nogach. Na ten dzień mieli w planie obejście wyspy, czyli jakieś 17km. Odstąpili nam jedną mapkę :)



Po ok 20 minutach docieramy na wyspę. Już na początku moją uwagę przykuwają samochody. Część pordzewiała (silne oddziaływanie słonej wody) i w zasadzie każde auto nie ma wymaganych ubezpieczenia, opłaconego podatku czy przeglądu. No bo po co? Policja ich tu nie sprawdzi. Auta pewnie mają tu smiesznie małe przebiegi - no bo gdzie jeździć? :haha:





Mapa w drogę i idziemy. Chociaż zgubić się tu nie da :mrgreen:




Irlandia za nami :)

Na wyspie prawdopodobnie wypalano trawę kiedyś albo były jakies pożary, bo sporo było takich popalonych roślin:


Chmury powoli przetaczają sie przez szczyty.





Ta skała za nami nazywa się leżącą kobietą. Ale zanim się o tym dowiedziałem, to moje pierwsze skojarzenia było "irlandzki śpiący rycerz" :)


Ciekawostka - po tym murku widać, jak postępuje erozja i jak natura zabiera, co swoje. Syn stoi na murku, który z biegiem lat, dzięki wiejącym tu wiatrom, został zasypany ziemią, na której szybko wyrosła trawa i dość mocno związała kamienie.


Na wyspie są i nowe, i stare, i opuszczone, i zrujnowane domy


Nasze przekąski rosnące wszędzie



Na tej górze jest jakaś wieża. Chcielibyśmy na nią wejść. Ale narazie widzimy tylko chmury.




Bee-eee-eee!






Szczyt coraz bliżej :) jak widać


I jeszcze bliżej. Ale wieży nie widać.


A w obłokach bujamy tak :)

Idąc dalej w chmurze zauważamy, że jeszcze jednak do szczytu mamy kawałek :)


Decydujemy się wracać dalej innym szlakiem, bo nawet, jeśli znajdziemy wieżę, to i tak nic nie zobaczymy. No i na szczycie może naprawdę mocno wiać. Już teraz nie możemy spokojnie rozmawiać, tylko musimy krzyczeć do siebie. Fajnie jest w chmurach :)

To schodzimy na dół :) Widok na chmurę z chmury :)


Za drugim pagórkiem jest już zdecydowanie spokojniej :)



Rzut okiem do tyłu:


Idziemy dalej. Z tego miejsca jest ładny widok.


A przez płotki przechodzi się tak:


Idziemy dalej, obok nas owce :)


No tak. My tu sibie spacerujemy, a chmury tymczasem sobie z nas zakpiły i wzięły i sobie poszły. Nasza wieża jest teraz doskonale widoczna. Ale nie, nie wracamy się.



Czekamy na nasz wagonik. Znajomych Amerykanów nie spotkaliśmy, oni pewnie byli gdzieś w 3/4 drogi dookoła wyspy, gdy my już kończyliśmy wycieczkę.

Po przybyciu na wyspę-matkę :) postanowiliśmy przekąsić bardzo polecane z tego właśnie foodtracka tradycyjne fish & chips, czyi rybka z frytkami. Rybki kupowane od rybaków z oceanu. Do wyboru dorsz, morszczuk lub żabnica. Zamówiliśmy morszczuka i dorsza. Wszystko świeżo smażone.



W końcu są i nasze porcje - idziemy zjeść w kamperku. Rzeczywiście - za kilkanaście euro mamy trzy porcje przepysznej ryby z frytkami. Palce lizać!



O ile lubię tą tradycyjną potrawę, to nie próbowałem jej jeść w sposób, jaki jedzą i Irlandczycy i Anglicy, czyli frytki z octem. Ale nie jest to ocet spirytusowy, tylko winny. Pewnie się kiedyś skuszę, ale jeszcze nie teraz :) Ale - czipsy o smaku salt&vinegar mi bardzo smakują :)

Po zjedzeniu pysznej obioadokolacji jedziemy już w stronę domu. Oczywiście cały czas, jak tylko to możliwe, wzdłuż oceanu trasą WAW.

Bim - 2018-10-10, 19:48

Bardzo fajnie się ogląda i czyta te Twoje opowieści wokół komina
Dla nas nie osiągalne :spoko :pifko

Mavv - 2018-10-10, 22:31

Molly Gallivan

W sumie zapomniałem o jednym przystanku... Jak odjechaliśmy spod sklepu z czekoladą i ruszyliśmy na południe, to trafiliśmy na farmę niejakiej Molly Gallivan. Kręciło się sporo turystów, więc i my sie zatrzymaliśmy. Widoki z parkingu były ładne, postanowiliśmy też zwiedzić farmę niejakiej Molly.








Wejście do budynków:


Molly Gallivan była jedną z wielu mieszkanek tutejszej okolicy. Ale dlaczego akurat jej farma jest taka sławna? Nieco historii.
Anglicy gnębili Irlandczyków, jak tylko mogli. Zabierali plony, podnosili podatki, okradali ze wszystkiego. Jednym ze słynnych podatków był podatek od okna - im większe okna były w domach, tym większy podatek należało płacić. Widać to w skansenach, że czasem okienka były bardzo małe. Żeby własnie nie płacić dużo dodatkowego podatku. Właściciele ziemscy również często podnosili opłaty tak wysoko, że najemców nie było stać na opłaty. Praca na roli nie była w stanie zarobić na pana. Taki właściciel często chcąc się pozbyć biedaka, niszczył dach domu, żeby nikt się nielegalnie nie osiedlił. No ale jakoś trzeba było sobie radzić. I właśnie Molly sobie radziła. A w jaki sposób? O tym za chwilę :) Gwarantuję, że męska część się uśmiechnie :)

Wchodzimy do budynku. W środku sklep, z pamiątkami, jakich wiele plus lokalne wyroby z wełny. Na tyłach domu tkalnia.



Za kilka euro wchodzimy do środka. Dostajemy kubek z kawałkami chleba, którym możemy karmić zwierzaki na farmie. Farma Molly to ogród warzywny, pole ziemniaków, trochę ptactwa, osiołki, krówki.


Strzyżenie... hmmmm.... baranków :)







Na górze farmy jest wejście na szlak pieszy. Tuż przed wejściem mamy taki widok na okolicę:


A Molly dorabiała sobie tak:

:haha:



Molly była wdową z siedmiorgiem dzieci. Musiała wykazać się niezłą przedsiębiorczością, chcąc się utrzymać. Otworzyła więc nielegalny pub. Sprzedawała tu swój bimber, (irl Poitin), znany tu pod nazwą "Górska Rosa Molly". Bimber w zasadzie był jak whisky. Bimber był pędzony w Irlandii przez wieki. Nazwa Poitin pochodzi od irlandzkiego słowa Pota, czyli garnek (metalowy). W 1661 rząd brytyjski wprowadził podatek od wszystkich przydomowych bimbrowni z czasem w 1760 całkowicie zabraniając jakiejkolwiek nielicencjonowanej produkcji. Irlandczycy oczywiście mieli gdzieś taki zakaz.

Zacier był destylowany trzy razy, za trzecim dając czystą mocną whisky, nawet i 90%.

Bimber / whisky był również używany jako lekarstwo na przeziębienia, grypy, bóle stawów. W 1730 lekarz zalecał picie bimbru aby zachować młodość, poprawić trawienie oraz wspomagał erekcję - pradziadek Viagry :)
Używano go także jako materiał wybuchowy i dodatek do ciast.

Sprawdzało się destylat pod kątem przydatności do spożycia w następujący sposób: podpalano i jeśli spalał się na fioletowo, to był zdatny do picia, na żółto - do wyrzucenia. Innym sposobem na test poprawności było zmieszanie na łyżce bimber i mleko - pół na pół. Niedobry bimber warzył mleko.


Ile się można dowiedzieć o bimbrze :)

Właśnie od Molly pojechaliśmy do ogrodów na wyspie Garinish :)

James - 2018-10-11, 07:46

Mavv- nie wiem czy to wypada ale stawiamy :pifko za bimber :szeroki_usmiech .I nie tylko! Nie wiem jak dla innych ale dla nas zarówno podatek od okna jak i informacje o radzeniu sobie z weryfikacją toksyczności bimbru były bardzo ciekawe.
A wcześniejsze przepiękne kwiaty wniosły sporo słońca w nasze życie. Dzięki!

Mavv - 2018-10-11, 16:45

Trochę mnie ten opis zakłopotał, bo wiem, że poitin to nic innego jak bimber. A na tej tabliczce informacyjnej przy destylatorze, według opisu poitin to whiskey. Być może w angielskim nie ma słowa bimber :) Nawet Irlandczycy używają na bimber tego irlandzkiego słowa poitin wymawianego puczin. Stąd też w tłumaczeniu pisałem bimber/whisky.
Chyba nie namieszałem za bardzo? :roll:

James, te wielkie dalie bardzo nam się podobały. W życiu takich dużych nie widziałem. Ale ja kwiatowy nie jestem :) Udała nam się pogoda, bo bez wątpienia w deszczowy dzień kwiaty nie wyglądały by tak kolorowo oraz ich zapach nie unosiłby się w powietrzu.

Dziękuję wszystkim za :pifko

Na pewno będą kolejne minirelacje z Irlandii - jak pisze Bim - dla większości nieosiągalnej. Jak tylko czas pozwoli na krótkie weekendowe wypady :)

RadekNet - 2018-10-23, 12:22

Macie plany na długi weekend? Może okolice Galway byśmy wspólnie zrobili? ;)
Mavv - 2018-10-27, 10:09

RadekNet, nie da rady - w pracy. Do tego jutro mam zmianę zamiast 12 godzin, to 12,5, bo dzielimy się tą ekstra godziną z nocką. Na szczęście zapłacą podwójnie za te 30 minut :mrgreen:
Wy już w Galway? Czy gdzie indziej pojechaliście?

izola - 2018-10-27, 12:16

Dziękuję za świetne opowiastki, czytając jest się prawie live z wami :bukiet:
RadekNet - 2018-10-27, 21:19

Mavv napisał/a:
RadekNet, nie da rady - w pracy. Do tego jutro mam zmianę zamiast 12 godzin, to 12,5, bo dzielimy się tą ekstra godziną z nocką. Na szczęście zapłacą podwójnie za te 30 minut :mrgreen:
Wy już w Galway? Czy gdzie indziej pojechaliście?


Brakło motywacji ;) Kręcimy sie lokalnie, w przerwach między deszczami :)

Mavv - 2018-10-27, 21:48

Deszcze na północy? U nas słoneczko, ale mroźnie :) Czasem coś delikatnie pokropi :) W Szkocji ponoć gdzieś spadło sporo śniegu! :shock:
darecky - 2019-03-17, 23:47

Witam po latach,

Patryk już za pasem a tu cisza. Mavv nie wierze że się nigdzie nie włóczysz :)

pozdrawiam :spoko :spoko :spoko

Mavv - 2019-03-24, 13:35

darecky, byliśmy w Północnej Irlandii - Belfast, Grobla i Bushmills. Relacja wkrótce, jak zgram fotki z dwóch telefonów :)
Mavv - 2019-03-26, 23:06

Weekend w Irlandii Północnej - troszkę Belfastu, troszkę wybrzeża

Mając wolny weekend w pracy, a dzieci w szkole, postanowiliśmy znów ruszyć w drogę. 4 dni to w sumie akurat na zobaczenie kilku atrakcji u sąsiadów. Ustaliliśmy plan wycieczki - punkt pierwszy - Irlandia Północna :lol:

Pierwszy dzień, a w zasadzie popołudnie, to Belfast i Centrum Nauki w budynku W5. Potem nocleg niedaleko pola golfowego z widokiem na jezioro.
Dzień drugi to przede wszystkim Muzeum Titanica, a potem Muzeum Transportu i Skansen. Nocleg nad morzem.
Trzeciego dnia wybrzeże - grobla Olbrzyma i Most linowy
Ostatni dzień to Destylarnia Whisky Bushmills.

Niestety prognoza pogody nie była korzystna - deszcze, silne wiatry i inne atrakcje. Na szczęście bez huraganów :)

No to w drogę!

Wyjechaliśmy późno po sniadaniu. W drodze do Belfastu, jeszcze w Irlandii, zatankowałem auto i wymieniłem butlę z gazem. Miałem ok 1/3 jeszcze, ale w Irlandii Północnej, czyli Wielkiej Brytanii, są inne butle. Po zatankowaniu płynów miejscowości Birr ruszamy dalej.

Byliśmy ciekawi, jak będzie wygladała granica. Oba kraje przygotowują się do Brexitu, nikt nic nie wie. Ale w sumie autostrada N1/A1 po prostu ma tylko tablcę informującą, że jesteśmy w Wielkiej Brytanii. CO ciekawe - znak mówiący, że wjeżdżamy do Irlandii Północnej był obrzucony farbą. Raczej nie były to świeże ślady. CO jeszcze zwróciło naszą uwagę - na granicy każdego kraju na kontynencie sa tablice informujące o ograniczeniach prędkości w danym kraju, do którego się wjeżdża. Na granicy (granicach - bo przekraczaliśmy kilkukrotnie) IE <-> WB nie ma takich znaków. Jedynie czcionka na znakach i same znaki są inne. No i ograniczenia prędkości są w milach.

Przed samym Belfastem nawigatorka zauważa fajny obiekt na wiadukcie - wielką kulę :)



Dojechaliśmy na parking przy samym budynku W5. Lokalizacja parkingu 54.602844, -5.915170

Słowo wstępu. Tej atrakcji nie braliśmy pod uwagę, ale znajomy nam podsunał pomysł, że skoro będziemy w Belfaście, będziemy mieć trochę czasu, to możemy tam zajrzeć - jest tam sporo atrakcji dla dzieci, różne doświadczenia naukowe itp. No to idziemy!

Mavv - 2019-03-26, 23:51

W5, czyli Interaktywne Centrum Naukowe - Interactive Discovery Centre

Nie mając za wiele czasu, szybciutko idziemy do wejścia. Budynek dośc spory, do tego nie wiemy, czego się możemy spodziewać w środku.



Kupujemy bilet rodzinny i w drogę! Zaraz na początku dzieci mogły popuszczać bąble - trzy przezroczyste kolumny z wodą, gdzie po naciśnięciu przycisku wypuszczany był bąbel powietrza. Po drodze kilka innych atrakcji. Aż wchodzimy na piętro... Oczom naszym ukazuje się siatka porozpinana między rurami, w siatce powkładane jakieś takie jakby duże siodełka. A w środku dzieciaki. No to nasze oczywiście musiały się powspinać :)





Jakby mogli, to by tam zostali. A że nas czas gonił, to musieli szybko zejść, żeby zobaczyć jeszcze więcej :)

I tak udaliśmy się do kolejnych pokoi, atrakcji czy doświadczeń.



Dzieci m. in. mogły pobawić się kulkami w wodzie - zjeżdżalnie dla kulek, rury powietrzne :) Inne zabawy to np mini scena ze stołem mikserskim dla DJ-a. Można było sterować światłami, rodzajem i głośnością muzyki, a dziecko widziało siebie na ekranie, jak występuje na scenie. nie muszę mówić, jak to pobudza wyobraźnię dziciaka :)

Można było np. sprawdzić swój węch:


Albo malować wirtualnym sprajem:


Były też układanki logiczne, można było też pobawić się magnesami, pograć na elektronicznej harfie niczym Jean-Michel Jarre na laserach na swoich niesamowitych koncertach. Był też instrument muzyczny zrobiony z rur o różnej długości. Zabawa polegała na tym, że paletką uderzało się w jeden otwór rury (poukładane jak klawiatura pianina) i słup powietrza generował dźwięki. Próbowaliśmy nawet coś z synem zagrać :)

Niestety czas do zamknięcie nieubłaganie się zbliżał. W końcu zaczęto przez głośniki informować, że za ileś tam minut zamknięcie. Byliśmy do końca, aż obsługa już o 18 wyłączała po kolei urządzenia... No cóż - wychodzimy... Kierunek - jezioro Strangford Lough. Ustawiam nawigację na

54.577016, -5.718539

i jedziemy. Na szczęście daleko nie mamy ::)

Miejsce spokojne, parking dość nierówny. Chwilę mi zajęło, zanim znalazłem miejsce o najmniejszej pochyłości. park i pole golfowe nazywają się Scrabo.



Udajemy się na spacer zanim się ściemni.

Widok na jezioro rzeczywiście jest ładny.



Idziemy na górkę. Jest tam jakaś wieża. Trzeba to sprawdzić :) Dzieci biorą lornetkę, ubieramy się i w drogę :)





Docieramy na szczyt i do wieży. Poniżej jest pole golfowe, po drugiej stronie mamy piękną panoramę na miejscowość Newtownards. Stoimy i podziwiamy :)




Nawet lotnisko jest :)

Jezioro też ładnie widać.



Padło pytanie, gdzie jest Belfast? Rzut okiem na mapę i na kompas - i oto mamy w oddali kawałek Belfastu. Słabo widoczny, bo już ciemno i daleko. Ale jest :)


Belfast to tych kilka światełek pod górą środku

Sama wieża:



Junior spogląda przez lornetkę, a senior robi zdjęcia :mrgreen:



Zeszliśmy z górki i poszliśmy eksplorować ścieżki wokół parkingu.



Głodni wracamy do kamperka. Kolacja, spanko, bo jutro atrakcja, na którą najmłodszy z ekipy nie może się doczekać :)

Rano - wszyscy gotowi do drogi :)



Wracamy do Belfastu!

Mavv - 2019-03-27, 23:17

Titanic, czyli najważniejszy punkt wycieczki najmłodszego kamperowicza :)

Muzeum otwiera się o 10 rano. I tak mniej więcej chcieliśmy tam być. Tym razem pojechaliśmy na inny praking, bliżej muzeum. Różnica między parkingami z wczoraj a dzisiaj jest taka, że wczoraj za parking płaciliśmy PO skorzystaniu z niego, czyli wkładając kartę parkingową do parkomatu i płacąc należność, a dziś płacimy z góry - parking tzw pay & display, czyli kupujemy bilecik na ileś-tam-czasu i wkładamy go za szybę. Innymi słowy musimy mniej więcej już teraz zaplanować nasz czas w muzeum. Myśleliśmy o 4 godzinach, ale nasze drobne pomyślały inaczej i mieliśmy tych funtów i pensów na 3 godziny z minutami. Musi starczyć! Bilet wydrukowany, umieszczony za szybą - lecimy!


Zdjęcie z wczoraj co prawda - zrobione od strony W5, ale fajnie oddaje ciekawy kształt muzeum

Powoli zbliżamy się do drzwi. Naszym oczom ukazuje się duży napis TITANIC wycięty z solidnego kawałka blachy. I tu ciekawostka - blacha o takich wymiarach i grubości była użyta do budowy poszycia kadłuba Titanica :) Wymiarów nie pamiętam - gdzieś wyczytałem w muzeum. 4m na kilkanaście, waga ok 2 ton. Oczywiście ta wycięta tyle nie waży. Ale robi wrażenie.



I kolejne zdjęcie :)


I znów kolejna ciekawostka :) Te ławki, przy których jesteśmy, są i kwadratowe i prostokątne. Przyglądając się im i idąc zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, możemy odczytać wiadomość, którą statek wysłał po uderzeniu w górę lodową. DE MGY MGY MGY CQD CQD SOS SOS CQD. Tak - te ławki widziane z góry to kreski i kropki z alfabetu Morse'a. Tu zdjęcie przy literze "C"

Wchodzimy do środka i po odczekaniu w kolejce kupujemy bilet rodzinny. Za dodatkową opłatą można wziąć elektroniczny przewodnik, który będzie nam opowiadał o historii. Nie bierzemy, tylko idziemy dalej. Wchodzimy na teren właściwego muzeum.

Dzieci dostały karty ze szlakiem, na którym znajdują się poukrywane przedmioty, które dzieci muszą znaleźć i zaznaczyć na karcie, że odnalazły. My w tym czasie zaczynamy naszą podróż w czasie, na początek XX wieku. Poznajemy historię pomysłodawców liniowca, jakie mieli założenia przy projektowaniu, jak wyglądał wyścig wśród armatorów. Możemy zajrzeć do pracowni kreślarskiej, dość olbrzymiej. Możemy zobaczyć orginalne notatki inżynierów pracujących nad projektem. Na starych zdjęciach widać, jak na dużej powierzchni strychu rozrysowywano kredą plany, żeby bardziej uzmysłowić sobie rozmiar statku.
Możemy wysłuchać rozmów inżynierów.
Poznajemy tez historię stoczni, która zbudowała Titanica. H&W - ich dźwigi do tej pory stoją w porcie.

Idąc dalej możemy sobie wyobrazić, jak duże było rusztowanie, które otaczało powstający okręt. W pewnym momencie stajemy obok windy, gdzie przewodnik opowiada ciekawe historie o tym, jak wyglądała budowa. Jak niebezpieczna była. Stoimy pod rusztowaniem, które ma wysokość 1/4 faktycznego rusztowania. A i ta 1/4 jest wysoka... Wjeżdżamy na górę. Na górze możemy iść dalej lub - czekając ok 10-15 minut w kolejce - przejechać się kolejką poznając kilka faktów z budowy. Oczywiście czekamy :)
Warto było. Możemy zobaczyć i wysłuchać rozmów stoczniowców o tym, jak pracowali, jak kształtowali wielkie profile stalowe, jak nitowali na gorąco. Możemy poczuć temperaturę piecy hutniczych. Robi wrażenie!




Nitowanie na gorąco


Przejazd kolejką przez stocznię pokazy multimedialne wokoło nas


Na koniec dnia pracownicy szli na kufelek piwa lub szklaneczkę whisky

Idziemy dalej dowiadując się coraz więcej. Można było spróbować swych sił jako telegrafista. ja nie próbowałem, ale mojemu synowi udało się nadać krótką wiadomość :shock:



Idziemy dalej. Trafiamy do fajnego miejsca i w ciekawy czas :) wodowanie kolosa!
Zegar zatrzymał się w chwili, gdy wodowano ... nie statek, lecz kadłub. bez kominów, bez silników głównych. te były montowane później.



Z głośników słychać gwar ówczesnej stoczni i doków.



Makieta ówczesnego portu i stoczni wraz z rozmieszczeniem nieistniejących już budynków. Naniesiono również muzeum.

Dopełnieniem wszystkiego jest ten widok z okna - wieczorem jeszcze ciekawszy. Widać przez okno obrys, gdzie były budowane dwa statki - Titanic (po lewej) i Olimpic (po prawej). Słupy oświetlenia stoją dokładnie tam, gdzie stały słupy rusztowania. Ławeczki, na których można usiąść, są umieszczone dokładnie tam, gdzie były na pokładzie.
Niestety obrys Olimpica pokazuje nieco smutniejsze rzeczy. Jak zauważycie, to sa tam pasy zielonej trawy i szarych desek. Jest to ilustracja proporcji ofiar do osób ocalałych z katastrofy. Najwięcej zginęło pasażerów trzeciej klasy - dużo zielonej trawy a malutko desek. Najwięcej ocalało najbogatszych pasażerów, tych w klasy pierwszej...


...



Udajemy się dalej. Na monitorach widzimy animacje pokazujące ile jedzenia, picia, towarów, czy poczty zabierano z każdego portu. Widzimy też, ilu pasażerów wsiadało w Southampton, Cherbourgu i Queenstown. Praktycznie cała załoga wsiadła w Belfaście. Liczb nie pamiętam, ale robiły wrażenie - zwłaszcza ilość jedzenia!

Im bliżej końca wizyty, tym zaczyna się robić smutniej. Jesteśmy w ciemnym pomieszczeniu, jest chłodno, widać gwiazdy. Słychać rozmowy kapitana i marynarzy. Następuje uderzenie. Statek tonie, nadawany jest sygnał SOS. Robi wrażenie!


To była ostatnia wiadomość nadana z tonącego statku... Po niej była cisza w eterze...

Pod koniec wizyty dochodzimy do sali kinowej, gdzie możemy zobaczyć obraz z batyskafu, posłuchać rozmowy naukowców eksplorujących wrak. Możemy poznać historię odkrycia wraku. W teh chwili jest prawnie zabronione zabieranie czegokolwiek z dna oceanu. Kiedyś każdy nurek chciał sobie zabrać pamiątkę.
Oprócz projekcji na ekarnie jest też niesamowita animacja na podłodze - przepływamy nad dnem morksim, gdzie spoczywa Titanic. Animacja złożona z ponad 1000 zdjęć. Przewodnik ciekawie opowiada historię zatonięcia i to, co ciśnienie zrobiło z tonącym okrętem.




Rufa statku - widać wywrócony na lewą stronę pokład - zwiększające się ciśnienie wypchnęło zalegające powietrze powodując eksplozję i wywrócenie na lewą stronę pokładu.

Można też było samemu zwiedzać dno na ekranie monitora - wybiera się, co chcemy zobaczyć i oglądamy.



Wizytę kończymy w sklepie z pamiątkami. My standardowo kupujemy magnes i ruszamy dalej, bo jeszcze chcemy zobaczyć dziś kolejne muzea.

Ostatni rzut okiem na muzeum:


W sumie jeszcze poszliśmy zobaczyć Nordica - statek pasażerski przywieziony już jako eksponat z Cherbourga. Przywiózł on francuskich pasażerów Titanica.

A my zmykamy dalej!

orys - 2019-03-28, 13:55

Jako ciekawostkę dodam, że w Belfaście wciąż stoją suwnice, które budowały Titanica. Są DUŻE:

https://goo.gl/maps/HeFxHz3qsDN2

James - 2019-03-28, 15:59

Mavv - wspaniale opisałeś to muzeum. Żałujemy, że póki co to nie nasz kierunek, ale może kiedyś... Masz naprawdę talent. Aż ciarki nas przechodziły czytając Twój opis , mimo, że oczywiście znamy historię Titanica. :pifko
Mavv - 2019-03-28, 18:09

orys napisał/a:
Jako ciekawostkę dodam, że w Belfaście wciąż stoją suwnice, które budowały Titanica. Są DUŻE:

https://goo.gl/maps/HeFxHz3qsDN2


Potwierdzam. Widac je z daleka. Są wysokie i żółte - nie da się ich nie zauważyć.

Modelem takiej suwnicy można pobawić się w muzeum :)

Mavv - 2019-03-28, 18:17

Dziękuję James! Piszę, póki pamiętam :) Ale teraz mam porównanie do trzech miejsc, gdzie był Titanic. Cobh, też w Irlandii, nie robi takiego wrażenia. Muzeum zrobione w budynku starego dworca. Są eksponaty, jest wystawa, trochę faktów. W sumie Cobh (Queenstown) był tylko portem, gdzie wsiedli ostatni pasażerowie i gdzie załadowano ostatnie ładunki.
Podobnie było w Cherbourgu. Mała wystawa mówiąca o tym, że Titanic tam był i koniec. Belfast jest dumny ze swojej stoczni (kiedyś ponoć jedna z najlepszych na świecie) i do tego ta stocznia zbudowała tak słynny statek. Niestety skończył jak skończył - przez wyścig i chęć zdobycia reputacji i pieniędzy. Jego katastrofa, jak i inne (np. lotnicze), przyczyniła się do polepszenia standardów bezpieczeństwa w transporcie.

Mavv - 2019-03-29, 00:12

Muzeum Transportu, Ulster Transport Museum

Kilkanaście kilometrów dalej jest nasz kolejny punkt podróży - Muzeum Transportu i Skansen. Skanseny znamy, więc na pierwszy ogień idzie muzeum transportu. Oba muzea są są przy głównej drodze A2, oba dobrze oznaczone. Parking jest spory, a parkingowy kieruje nas do pierwszego rzędu. Aha, parking jest darmowy :) Nie musimy więc obawiać się o czas.

Wchodzimy do budynku; w kasach dowiadujemy się, że pierwsza część jest za darmo, a od działu Titanica (tak, znów Titanic!) już obowiązuje bilet. To idziemy!

Do pierwszej części wchodzi się przez tunel - kosmiczny, jak przy wejściu do promu kosmicznego! Automatycznie, powoli otwierające się drzwi zachęcają do wejścia. Słychać jakieś odgłosy z centrum zarządzania lotami, półokrągły korytarz z gwiazdami i kosmonautą :)



Niespodziewanie po przejściu przez tunel, zamiast w lądowniku, to znajdujemy się na antresoli i widzimy całe mnóstwo lokomotyw, wagonów itp.









Normalnie jak na dworcu! Hałas, ludzi się kręci sporo! Obchodzimy pomost i schodzimy na dół. Można pozaglądać do większości wystawionych eksponatów. Oczywiście dzieciom nie trzeba było mówić, że mogą zajrzeć tu i ówdzie :)




Nie Titanic, ale równie piękny! Model wykonany był z niesamowitą dokładnością i dbałością o szczegóły. Oglądałem go dość długo :)


Te lokomotywy już nie były tak dokładne. Ale równie piękne :)

Pozaglądaliśmy oczywiście chyba wszędzie, gdzie się dało. Po środku wystawy powrócił temat kosmiczny - było kino VR, osobno płatne, gdzie pewnie można było wyjść na spacer kosmiczny. Nie poszliśmy. Ale za to można było wskoczyć w kombinezon kosmonauty :)



Lokomotywy się skończyły, mamy wejście to Titanica. I znów cisza. Jest dość ciemno. Przyciemnione światło ma zapobiec niszczeniu oryginalnych pamiątek ze statku. Titanica już dziś widzieliśmy, więc szybko, ale uważnie oglądamy i idziemy dalej.

Wchodzimy do następnego pomieszczenia. Nadal tory, ale już takie bardziej miejskie - mamy tramwaje. Nawet są i piętrowe. Stojąc przy kilku z nich zastanawiałem się, ile ich się przewróciło podczas skręcania :)


Patrząc na ten model można przypuszczać, że nie miał prawa on bezpiecznie skręcić.


Tramwaj konny

Zauważamy nawet wóz strażacki!





Wóz pocztowy i pierwsza ciężarówka do przeprowadzek. Piękne auta!


Good morning, ticket please!





Idziemy dalej.

Dział motoryzacji. Koniec torów, teraz stąpamy po asfalcie :) Na dzień dobry córka zauważyła Forda Mondeo Mk 1, w kolorze granat. A że mieliśmy Mondeo, co prawda Mk 3, ale też granatowe, to córka koniecznie chciała sobie przy nim zdjęcie zrobić. Mondziak był z roku 94, miał naklejki przypominające, że w 1994 Mondeo zostało samochodem roku.

Innym autem, które szybko dzieci zauważyły, był ten - chyba Reliant - samochód Jaśka Fasoli :)



Fajna podróż w czasie - od starych lokomotyw po stare samochody, motocykl nawet się załapał. A skoro mowa o podróżach w czasie, to nie mogło zabraknąć tego oto:



DeLoreana :)

Fatalne auto, któremu film zrobił całkiem niezły marketing ;)

Idziemy dalej. Pomieszczenie z samochodami nie jest duże, ale ma kilka ciekawych eksponatów. Zapewne każdy by znalazł coś dla siebie.


Jak na przykład ten edukacyjny model Rovera.

Wychodzimy z budynku. Kawałeczek dalej jest kolejny budynek, o nieco dziwnym kształcie - wielokąta. Jest on podzielony na sekcje - kołową, powietrzną, na kopytach :)
Przed wejściem stoi łopata śruby. Ciekawe, jaki statek napędzała...









Obejrzeliśmy film pokazujący podbój niebios. Od Leondarva da Vinci po kosmos.

W dziale "Na kopytach" znajdujemy cepkę :)









Muzeum zwiedzione, a brzuchy burczą. Póki parking otwarty, to idziemy zjeść, zanim ruszymy na nocleg. ja idę do kamperka, a dzieci jeszcze proszą o zdjęcie przy kolejnej lokomotywie:



Gdy zasiadaliśmy do jedzenia, to był jeszcze jeden kamperek i dwa samochody na parkingu. Gdy skończyliśmy, to byliśmy tylko my :)

Dobra, dzień się kończy - kierunek wybrzeże między Bushmills a Portrush. Lokalizacja naszej miejscówki na dziś to:

55.208974, -6.585989

:odjazd:

orys - 2019-03-29, 17:47

Cytat:
Muzeum zwiedzione, a brzuchy burczą. Póki parking otwarty, to idziemy zjeść, zanim ruszymy na nocleg. ja idę do kamperka, a dzieci jeszcze proszą o zdjęcie przy kolejnej lokomotywie:


To chyba akurat lokomobila jest? :)

Mavv - 2019-03-29, 22:51

orys napisał/a:
To chyba akurat lokomobila jest?


Być może :)

Mavv - 2019-03-30, 19:32

Grobla Olbrzyma, Giant's Causeway

Ostatnie kilka dni było zimne, deszczowe i wietrzne. Czasem zaświeciło słońce. Na szczęście dla nas pogoda nie była taka zła, gdy zwiedzaliśmy. Owszem, było wietrznie, ale sucho. Za to w nocy... Druga noc była wietrzna. Co jakiś czas lało. A że staliśmy na górze klifu, to podmuchy były odczuwalne. Na szczęście tylko 25% załogi miało problem ze spaniem, 75% spało mocno :) Szum wiatru, gwizdanie i stukot deszczu to jednak odgłosy, które nie są takie złe :) lepsze niż warkot podkręconych silników i mega głośnych tłumików, które czasem można słyszeć śpiąc gdzieś bliżej cywilizacji.

Rano, gdy dzieci jadły śniadanie, to ta 1/4 załogi, która się nie wyspała, poszła pooglądać widoki :)

Nieopodal stoją ruiny zamku Dunluce. Taki mamy teraz na nie widok:


Może tam zajedziemy, a może nie... Jeszcze nie wiemy.



Morze lekko wzburzone.



Całe tłumy na parkingu :mrgreen:

Po śniadaniu jedziemy w kierunku Grobli. Na parking wjeżdżamy, parkujemy. Jako takich biletów nie ma; zagaduję pana z obsługi, jak można za parking zapłacić (bo cennik - ogólny, jako atrakcji - jest postawiony). Dowiaduję się, że parking jest w cenie bilety kupionego w kasie - parking, przewodnik, przewodnik elektroniczny.
Z parkingu można od razu iśc na spacer omijając budynek. Ale my idziemy do środka, chcemy się czegoś dowiedzieć.


Nawet kształt budynku przypomina filary, jak na samej grobli

Wchodzimy do środka, kupujemy bilet rodzinny (2+2, cena 31 funtów). W cenie wszystko. Idziemy po przewodniki elektroniczne, pan z obsługi ustawia nam język polski :) Dzieci dostają znowu kartki ze szlakiem i zagadkami, które muszą znaleźć i rozwiązać podczas wycieczki. Na koniec czeka nagroda :)

Jako że możemy sobie iść z przewodnikiem, to czekamy. Najbliższy wychodzi o 11, czyli za kilka minut. My w tym czasie chodzimy bo budynku i oglądamy.


Można sobie posłuchać plumkania na harfie :)

Przyszedł przewodnik! Każdy turysta dostaje odbiornik i słuchawkę, żeby słyszeć naszego przewdonika. Jak już wszystko sprawdzone, to ruszamy!


Niczym japoński turysta, ale zamiast aparatów mam słuchawki! :haha:

Przewodnik - gaduła - opowiada nam najpierw o geologii, dzieci mogą porównać sobie wagę bazaltu i kredy - są dwa takie same kawałki - dzieci same próbują je podnieść.
Następnie opowiada o legendzie - jak powstała grobla. Dzieci znają ją ze szkoły, my z internetu. Teraz mamy okazję wysłuchać jej :) W wielkim skrócie był sobie irlandzki olbrzym Finn MacCool. Któregoś razu na pojedynek wyzwał go szkocki olbrzym Benandonner. Aby się mogli spotkać, to Finn zbudował groblę (olbrzymy nie lubią moczyć stóp). Jednak gdy zorientował się, jak duży jest szkocki olbrzym, to zwiał. Jego żona, Oonagh, schowała go w domu. Gdy Benandonner przyszedł do domu Finna, okazało się, że w domu była tylko Oonagh. Nagle usłyszeli płacz dziecka. Benandonner zaciekawiony poszedł zobaczyć bobasa. Bobasem okazał się być przebrany Finn, ale Benandonner o tym nie wiedział. Gdy zobaczył tak dużego bobasa, to zląkł się, że skoro dziecko jest tak duże, to jego ojciec musi być naprawdę sporych rozmiarów! Tak się wystraszył, że biegiem wracając do siebie niszczył groblę uniemożliwiając przyjście Finna do niego.

I tak oto dziś mamy to, co pozostało :)

Zaczynamy wycieczkę :) Wieje dość mocno; czasem, gdy zawieje w mikrofon przewodnika, to nic nie słyszymy. Przewodnik fajnie opowiada, nasze dzieci są jedynymi w grupie, więc często je zagaduje.



Dzieci szukają zagadek i starają się znaleźć odpowiedzi :) Nawet im to nieźle idzie!









I po raz kolejny nasze dzieci dowiadują się czegoś więcej :)



Dowiadujemy się sporo o przeszłości geologicznej tego miejsca. Niemal o każdej skale nasz przewodnik coś może powiedzieć



W przeszłości podczas ostatniego zlodowacenia, lód był ok 8 km od brzegu, a morze sięgało do linii tej trawy, co jest pod skałami.



Gdzieniegdzie lód żłobił też wybrzeże. Cofająca się woda pomagała odkrywać charakterystyczne dla tego miejsca bazaltowe kolumny.

Ta formacja kolumn, która leży niemal płasko, została nazwana cannonballs, czyli kule armatnie. Już wyjaśniam:
Kolumny z wody wyglądają niczym potężny fort. Wysokie regularne ściany wyglądały jak umocnienia dla przepływających okrętów. A te własnie kolumny leżące na boku, z wody wyglądały niczym ułożone, gotowe do użycia kule armatnie.

Niestety nie widać tego aż tak na tym zdjęciu...


Wreszcie dochodzimy do punktu kulminacyjnego - grobli. Od razu też widać więcej turystów :wyszczerzony:
Grobla, czyli te kolumny, robią wrażenie. Ich regularność, wysokość, równomierność... Ale zanim wejdziemy na nią, to przewodnik nas zabiera dalej. Pokazuje jeszcze wyższe kolumny. Opowiada o Organach, które ponoć rano, o wschodzie słońca w Boże Narodzenie grają :) Z daleko wyglądają - majestatycznie :) A z bliska - wrażenie mam takie, że natura tego nie zrobiła :) Ale zanim do organów dojdziemy, to zatrzymamy się na chwilę, żeby nacieszyć oczy :)


But olbrzyma, rozmiar 96 :)









W końcu i my jesteśmy przy organach. ŁAŁ, WOW, czy co tam jeszcze! Kilkanaście olbrzymich kolumn!







Spod organów chcemy wejśc wyżej. Droga stroma, po schodkach. Niestety na górze tak wiało, że stojąc obok siebie, musieliśmy krzyczeć. Wracamy na dół. Idziemy na ta słynną groblę :)



Fale czasem potrafiły wysoko w górę wyskoczyć :) Przewodnik mówił, żeby nie wchodzić na czarne kolumny, bo mogą być bardzo śliskie.










Niektóre z tych kul są spore. Szacuje się, że te największe ważą 70 ton

I jeszcze widok na przekór geologiczny :)



Gdy już niemal zaspokoiliśmy naszą ciekawość, to wróciliśmy do budynku. Akurat Finn i Benandonner wyszli na spacer :)



My za to kupiliśmy pamiątki i ruszyliśmy w drogę do kamperka, żeby dalej jechać wzdłuż wybrzeża w kierunku wiszącego mostu linowego.

Jeszcze tylko szybki telefon i w drogę!


orys - 2019-03-30, 20:35

Grobla owszem, fajna, ale jednak szkocki koniec (wyspa Staffa z Grotą Fingala) robią dużo większe wrażenie. Tu parę fotek na moim blogasku: https://orynski.eu/mull-iona-i-staffa-morze-gory-orly-i-kawal-historii/

Jak Ci się znudzi Irlandia to zapraszam za wodę ;-)

Mavv - 2019-03-30, 22:47

Takich formacji skalnych jest trochę na świecie. Na kanarach, w Szkocji, Grenlandii i w kilku innych miejscach na Atlantyku. Akurat my mamy najbliżej w Irlandii :)

Bloga sobie będę czytał :)

orys - 2019-03-31, 19:21

Mavv napisał/a:
Takich formacji skalnych jest trochę na świecie. Na kanarach, w Szkocji, Grenlandii i w kilku innych miejscach na Atlantyku. Akurat my mamy najbliżej w Irlandii :)


Wiem, ale chodziło mi o to, że ta "nasza" to jest fizycznie drugi koniec tej "waszej" :-)

A na blogasku turystycznie sie bardzo niewiele dzieje ostatnio, głównie się babram polityką, już mam trochę dosyć, ale skoro i tak to piszę dla Czechów to równie dobrze mogę do siebie wrzucać :)

Mavv - 2019-03-31, 21:32

Wiszący most linowy

Z grobli jedziemy kawałeczek dalej, żeby zobaczyć wiszący most linowy, raptem kilkunastometrowy. Po nim kiedyś rybacy szli na swoje łowiska łososi. Teraz, wzmocniony, jest atrakcją turystyczną.

Lokalizacja: 55.239579, -6.332396

Doszły nas słuchy, że przy takiej pogodzie (wiatr) most może być zamknięty. Ale i tak idziemy spróbować. Po chwili dojeżdżamy na parking. parkingowy informuje nas, że niestety most jest zamknięty, parking jest darmowy. Możemy iść tak czy owak na spacer, ale nie przejdziemy przez most. Powiedział nam też, żebyśmy zaparkowali na miejscu dla autobusów i przesunął nam pachołki z zakazem wjazdu. No cóż - zjedliśmy po kanapce, ubraliśmy się znowu przeciwwiatrowo i poszliśmy.



Nie powiem - jak nie byliśmy blisko krawędzi, to ni dmuchało tak mocno. Ale - ta ścieżka po prawej stronie, gdzie idzie ten jegomość bez czapki - tam dmuchało... Jakoś tak się zawijały masy powietrza, że dmuchało niemiłosiernie. Zrozumieliśmy, dlaczego zamknięto most. Ale idziemy dalej. Musimy przecież ten mostek sami zobaczyć. Nawet, jak nie będzie można na niego wejść.







Po kilku minutach dochodzimy - jest mała budka z furtką, za nią są dwie kobietki z obsługi i pilnują, żeby nikt nie wszedł. Most nie jest długi, jest zabezpieczony, żeby nikt nie wpadł. Ale pewnie podczas silnych wiatrów, gdzie między skałami potrafi dmuchnąć, na tym mostku może być niewesoło...





Nacieszyliśmy oczy, z oddali zobaczyliśmy łódź do połowu ryb, dźwig. Wszystko na wyspie za mostem. Wracamy.

Stwierdziliśmy, że skoro nie byliśmy na moście i nie wydaliśmy ani pensa, to za "zaoszczędzone" :haha: pieniądze napijemy się kawki :) Na parkingu jest mała kawiarenka. Udaliśmy się na gorący napój i ciastko. Potem tylko do kamperka, obiad i w drogę



Jedziemy w takim razie na naszą kolejną miejscówkę do Bushmills. Parking Park & ride, gdzie można spokojnie zostać na noc, gdzie nie ma drifterów w nocy :)

Nasz cel: 55.207587, -6.522932

Może się komuś przyda ta informacja - na tym parkingu jest stacja ładowania samochodów elektrycznych.

Przybywamy :)



Mamy w planie napić się Guinnessa, ale nie w restauracji, lecz w pubie. Poszliśmy na spacer po głównej ulicy. Naprzeciw nas jest polecana restauracja The Bushmills Inn, ale nie tam chcemy iść. Obeszliśmy w sumie kawałek i ni było nic otwartego :? :shock: Wróciliśmy do kampka i napiliśmy się piwa zakupionego gdzieś po drodze. Trudno. Idziemy spać, bo jutro będziemy sączyć wodę życia, po irlandzku uisce na beatha [iszka ba]. Lub po prostu whisky :bigok

Mavv - 2019-03-31, 22:56

Destylarnia whiskey Bushmills, Bushmills Whiskey Distillery

Rano udajemy się zwiedzić destylarnię, czyli nasz ostatni punkt wycieczki. Musimy jeszcze dojechać do domu. Być może pojedziemy w stronę wybrzeża; na chwile obecną jednak nie wiemy, jak dalej będzie wyglądał dzień.

W nocy padało, ale na szczęście teraz przestało i jest tylko mokro. W powietrzu czuć jedynie wilgoć, niczym mżaweczka.





Kupujemy bilet i czekamy na przewodnika. Wycieczki są tylko z przewodnikiem. Czekając - spacerujemy po recepcji.






Fajnie mieć takie w barku :)

W końcu nasi przewodnicy przychodzą. Pani będzie opowiadać, a na ewentualne trudne pytania techniczne będzie nam odpowiadał pan przewodnik :)
Dowiadujemy się, że wycieczka odbędzie się po funkcjonującym zakładzie produkcyjnym i nie można robić zdjęć. Od razu pani mówi, że nie mają nic do ukrycia i że chodzi o bezpieczeństwo. W powietrzu bowiem unoszą się opary alkoholu, który może wraz z iskrą wywołać pożar. No nie powiem - wszyscy uwierzyli ;)

Trudno - nie można to nie można. Pani nam mówiła, że zaraz poczujemy ten zapach i że jakby komuś zrobiło się niedobrze, to niech od razu mówi. Zaczynamy!

Rzeczywiście - zapach, jaki unosił się w pierwszym pomieszczeniu, gdzie było gorąco, był fenomenalny :) Zacier połączony z zapachem ciast świątecznych, mieszanina słodkich zapachów... Super :)
Pani opowiada nam kolejne etapy produkcji whiskey. Z działu do działu idziemy coraz dalej. Oglądamy kolejne etapy produkcji. Ciekawostką jest to, że butelki są myte whiskey, która będzie potem w butelkach, Oczywiście nie ta, która myje, ale z tej partii :)

Szkoda, że nie można zrobić zdjęć. Ale za to - inaczej niż w Middleton - oglądamy destylarnię, która normalnie produkuje. We wspomnianym Middleton na południu Irlandii zwiedza się stary budynek, historie.

Wycieczka kończy się w barze, gdzie możemy wybrać do degustacji trunek z kilku dostępnych. Najstarsza do spróbowania jest whiskey 12-to letnia. Cóż - po skończonej wycieczce odbieramy nasze próbki (plus dostaliśmy mały kieliszek ekstra :) ) i zaczynamy degustację. Ja, z racji kierowania, tylko troszkę spróbowałem z każdego nalanego rodzaju. Żona za to mogła sobie poszaleć :)











Po powrocie do kamperka jemy mały obiadek i decydujemy się jednak wracać prosto do domu.

W pewnym momencie przekraczaliśmy granicę kilkukrotnie w ciągu kwadransa :) Żadnej informacji nie było, że granica. jedynie nawigacja nam o tym przypominała, no i różny wygląd znaków drogowych i ograniczeń prędkości :) W jednym miejscu granica przechodziła przez skrzyżowanie z drogą podporządkowaną - do skrzyżowania Irlandia i irlandzkie znaki, za skrzyżowaniem Wielka Brytania i znak z ograniczeniem prędkości w milach :) Czasem były podane jedynie granice hrabstw.

Późnym popołudniem dojechaliśmy do domu - odpoczynek... Szykujemy się na następny wolny weekend. Już wkrótce! :)

Mavv - 2019-08-06, 06:24

2019, Sierpniowy Bank Holiday Weekend, czyli mamy wolne do wtorku :)

Tak się złożyło, że mamy sierpnień. Dzieci wciąż "na wolności", a rodzice mają wolny weekend. Postanowiliśmy skoczyć w te rejony Irlandii, w których jeszcze nie byliśmy. Północny zachód - hrabstwa Galway i Mayo. W planie mamy wycieczkę objazdową, czyli powidziwanie widoków, oglądanie widoków, napawanie się pięknem przyrody i jakieś tam zwiedzanie :)
Chcemy też zahaczyć o Park Narodowy Connemara w hrabstwie Galway. Ruszamy!

Mavv - 2019-08-06, 07:07

Piątek po południu, kamper chyba gotowy. Okaże się w drodze, czego nie mamy :) Chcemy dziś jeszcze zajechać za Galway, żeby ten "nudny" odcinek drogi mieć już za sobą. Dzieci oczywiście chciały by skoczyć do Akwarium w Galway, ale mu stanowczo odmawiamy :) Wrócimy tam innym razem :)

Za Galway jedziemy trasą WAW - Wild Atlantic Way. Chyba już kiedyś pisałem, co to jest. Jest to długa na 1600 mil trasa wzdłuż wybrzeża Atlantyku z wieloma miejscami widokowymi i pięknymi drogami (choć słowo "droga" to w niektórych przypadkach mocne nadużycie ;) ). Taka irlandzka odpowiedź na szkockie NC500 o długości 516 mil.
Tak więc za Galway udajemy się na WAW. Nawigacja ustawiona, patrzymy też na znaki. Jedziemy w kierunku północnym. Narazie mamy po lewej zatokę Galway, Galway Bay. Postanowiliśmy jechać na jakieś miejsce, gdzie można zjeść coś i ruszać już w kierunku jakieś miejscówki na noc. Tak trafiamy do miejscowości Rossaveel, z którj to wypływaja promy na Wyspy Arana - trzymalownicze wyspy na Atlantyku pomiędzy hrabstwami Galway i Clare. Daliśmy dzieciakom po kanapce, a sami odpaliliśmy park4night. Mamy dwa miejsca. Pierwsze - amłe, na dwa kamperki. Malowniczo położone przy wodzie - oceanicznej wodzie, którz wgryza się w ląd. Takich fiordów tu pełno :)

Jedziemy, dróżki wąskie, na jedno auto. Na szczęście mijanek nie ma. Widzimy już naszą miejscówkę. A na niej... dwa kamperki. Cóż - kto pierwszy ten lepszy :) Miejsca zajęli sobie Francuzi i Niemcy.

Miejscowka (nie działa link z Google Maps):
53.336924,-9.5597493

Wjeżdżamy obok i szukamy następnej miejscóweczki. W międzyczasie z francuskiego kamperka wychodzi do nas kamperowicz. Okazuje się, że są na dwutygodniowej wycieczce po Irlandii. Bardzo im się podoba. Chcą zobaczyć Connemarę i kilka innych rzeczy. Mówią, żebyśmy zostali, ale my chcemy odjechać. Ich dwa kampery zajmują cały placyk, a my sobie coś znajdziemy. Francuz mówi nam, że jakieś 3 minuty jazdy dalej jest kawałeczek płaskiego placu - tam możemy się zatrzymać. Pojechaliśmy, ale nic nie znaleźliśmy. Ruszyliśmy więc dalej, na kolejne miejsce z park4night.

Miejscówka:
53.349392,-9.5805887

Mapa pokazuje, że miejsce jest niemal na końcu cypelka. Jedziemy. Droga się zwęża, jako krawędzie drogi sa murki z kamieni. Dojeżdżamy - chyba - do tego miejsca. Malutki kawałek równego terenu, między czyimiś domami. Ledwie się mieszczę. Nie, nie zostajemy. Ale w sumie poszedłem się rozejrzeć, bo widoki super :)


To byłby nasz widok z okna rano :)


Szerokiej drogi!

Szukamy dalej. Trafiam kolejną, tym razem już na trasie WAW, przy moście.

Miejscówka:
53.384602,-9.5784587

Jedziemy. Na zdjęciach wydaje się duża. Oby nie była pełna :)

Jadać w dół pstrykam jeszcze kilka zdjęć nie wysiadając z auta.





Dojechaliśmy. Okazało się, że są już dwa kamperki. Ale i miejsca dal nas też jest :) Tym razem dwa z Francji. Po krótkiej rozmowie okazało się, że jedni są z Tuluzy a drudzy z Lyonu.
Poszliśmy na mały spacerek po okolicy. Jesteśmy przy rzeczce, a za nami jeziorko. Widać, że są ryby, bo co chwila można zaobserwować spore kółka na powierzchni :) Chcieliśmy dojść do wody, ale teren zaczynał być coraz bardziej grząski (torfowiska) i czasem woda podchodziła pod stopy. Wróciliśmy do kamperka.


Jeziorko


Można nocować :)


Widoczek :)

Chcieliśmy zjeść kolację na dworze. Nawet już krzesłą rozłożyliśmy. Ale na kolację przyleciały też meszki... No i trzeba było wracać do kampka...

Dobra, trzeba spać, bo rano ruszamy dalej!

Tadeusz - 2019-08-06, 21:34

Ładnie pokazujesz piękno UK.
Jak bym tam był.
:pifko

Mavv - 2019-08-06, 22:23

Dziękuję Tadziu :) Malutkie sprostowanie - piszę o Irlandii :)

Dziś postaram się dodać ciąg dalszy.

Mavv - 2019-08-08, 05:27

Rano pobudka, nikomu nie chciało się wstawać... Ale trzeba było w końcu. Zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy dalej WAW-em w kierunku północnym. Po drodze czasem zatrzymywaliśmy się przy różnych punktach widokowych, żeby nacieszyć oczy.


Takie słupki z logiem WAW i nazwą punktu widokowego są na całej trasie.


Taki widok łodzi na ziemi zawsze przyciąga uwagę :)

Robimy kolejne (kilo)metry trasy :)


Te chmury wyglądają przepięknie, gdy siedzą na szczytach gór.

Na tym pukncie widokowycm było sporo aut. Dla nas brakło miejsca, więc przycupnęliśmy z boku.






To tu: 53.500835, -10.096265

Jadąc dalej trafiamy na punkt Omey Island. Wyspa, któa raz jest wyspą a raz lądem. Przez plażę prowadzą znaki drogowe, a czasem na plaży odbywają się wyścigi konne. Myśmy tam się zatrzymali na obiad. Przy okazji obserwowaliśmy, jak podczas odpływu bywa tam tłoczno. Auta jeździły i po plaży, i na wyspę i z wyspy. Ponadto widzieliśmy, jak przygotowywana jest trasa na wyścigi konne. Jeździłą koparka i wciskała lub wbijała paliki wzdłuż wyznaczonej trasy.




Wjazd na ulicę


Ruch drogowy :)




A tutaj panowie wyznaczają tor


Konie już nadjeżdżają. Ale jeszcze nie na wyścigi, tylko sobie podreptać po plaży :)

Omey Island: 53.538842, -10.144587 Warto spojrzeć w trybie satelity ;)


Po obiedzie ruszamy dalej. Przejeżdżając kolejne kilometry, trafiamy na znaki do Parku Narodowego Connemary. Zatrzymujemy się. Rzut oka na recepcję, na mapy. Są tam trzy szlaki. Najdłuższy to ok ponad 2 godziny i wejście na szczyt góry Diamond Hill. Postanawiamy jednak nie wchodzić na nią, ale wybrać opcję szlaku pośredniego - na niższy szczyt. Według przewodnika potrzebujemy ok 1 godziny. To idziemy.






Oto Diamond Hill.

Dobrze, że nie poszliśmy na najdłuższą trasę, bo tu na dole mocno wiało. Na tak odkrytym szczycie dmucha zapewne dużo mocniej :)
Widoki, które mieliśmy po drodze, były i tak wspaniałe.
Tu byliśmy: 53.550551, -9.944948

Ruszamy dalej.
Kolejny punkt widokowy. Akurat zaczęło padać. W tle są ładne wodospady.







Jak widać turystów w tym miejscu nie było :)
Lokalizacja: 53.617733, -9.672914

A tymczasem deszcz nie chciał ustąpić. Ba, nawet chmury chyba chciały nas bliżej poznać. Postanowiłem zaznajomić się z nimi.






Tu doskonale widać, z której strony pada.

Kolejny punkt widokowy:


Jako iż zbliżał się wieczór, postanowiliśmy poszukać miejsca na spoczynek. Znów z pomocą przyszła apka park4night. Nasza miejscówka:
53.780420, -9.697671

Znów mamy towarzystwo. Tym razem Włosi :)





Z jednej strony mamy Atlantyk, w tym miejscu z krystalicznie czystą wodą.



A z drugiej strony mamy Górę Świętego Patryka, Croagh Patrick, miejsce corocznych pielgrzymek.


Pewnie i my tam się kiedyś wybierzemy. Ale jako turyści, a nie pielgrzymi :)


Rzut okiem na krystalicznie czystą wodę.

Jak się okazało, nasi sąsiedzi nie mówili ani odrobinkę po angliesku. Na szczęście zamieniliśmy jakoś słówko za pomocą translatora googla :lol: Poprosili nas o kilka wskazówek, co zobaczyć na południu wyspy. No to im podsunęliśmy kilka propozycji. Pan Włoch ucieszył się szczególnie z jednego miejsca - destylarni whisky Jameson w miejscowości Middleton :) Ponaglał Panią Włoszkę, żeby skrupulatnie na mapie zaznaczyła, gdzie to jest :lol: Podziękowali bardzo i udali się z spami na spacer. A my do kamperka :)

Szum fal dobrze nam zrobi :) Dobranoc!

Mavv - 2019-08-10, 00:01

Rano, gdy sobie piliśmy kawkę, zauważyliśmy, że ktoś sobie postanowił popływać w oceanie. W sumie zimno nie było, aczkolwiek temperatura wody za wysoka nie była. Albo jegomość pływa, bo ma kaca albo dla zdrowotności :)

Ruszyliśmy dalej. Zatrzymaliśmy się nieopodal w miejscowości Murrisk, skąd odbywają się wycieczki na Górę Św Patryka. Spory parking dla turystów, zatoczka dla autokarów. Niezły biznes. Jak pisałem wyżej - my też im pewnie damy kiedyś zarobić ;) W tej miejscowości jest kolejny pomnik upamiętniający tragedię wielkiego głodu, który zdziesiątkował populację Irlandczyków. Sporo z nich wyemigrowało, głównie do Stanów. Dla wielu z nich ta podróż była ich ostatnią. Umierali na statkach, które masowo wiozły migrantów często w warunkach poniżej wszelkich standardów, jak np kilka wiader dla ok setki ludzi jako ubikacja, szczury, wszy, choroby itp. Wymęczone głodem, osłabione organizmy nie wytrzymywały tej próby. Właśnie im dedykowane są pomniki w różnej formie na całej wyspie. Tu jeden z nich:



Opuściliśmy to miasteczko udając się dalej trasą WAW. Trafiliśmy nad jezioro, przy którym wytyczono krótką, kilometrową trasę przyrodniczą. Pół trasy kładką nad torfowiskiem, a pół trasy plażą. Patrząc na mapę, to jezioro okazało się być kawałkiem oceanu wciśniętego w ląd :)


Najpierw poczytajmy :)


Rzut oka na trasę


Torf podchodzi aż pod sam brzeg


Tu dokładnie widać, ile tej wartswy torfu jest. W niektórych miejscach ok 1 metra i więcej




Bagno zarastające teren pochłonęło też drzewa. Takie odcięte od dopływu tlenu drzewo gniło, z czasem znikając pod powierzchnią. Tu świetnie widać, jak ocean wypłukał glebę spod korzeni.

W wodzie można też było zobaczyć foki. Niestety była za daleko, żeby telefon ją uchwycił. Musicie uwierzyć na słowo :)

Ruszamy dalej, trafiamy na kolejny punkt widokowy An Ceann Ramhar - po irlandzku.



Ładna plaża, ale niestety aura nie sprzyja :)



Czytając tablicę informacyjną dowiedzieliśmy się, że zamieszkujący ten rejon Dumha Thauma Irlandczycy zajmowali się głównie rybołóstwem i rolnictwem. Natomiast żeby zarobić nieco więcej, pływali oni do Szkocji pracując przy zbiorze ziemniaków. Ci najemni rolnicy byli zwani "The tattie hokers". Wypływali oni własnie stąd.

Jedziemy dalej. Kolejny punkt widokowy. Całkiem ładne widoki znów mamy
54.308314, -9.456170











Tam dowiedzieliśmy się o kolejnym ciekawym miejscu, Downpatrick Head. To tylko kilka kilometrów stąd. Jedziemy!

Kawałeczek dalej musieliśmy ustąpić lokalesowi :haha: Nawet się nie wystraszyła! Ominąłem ją. Niech leży :lol:



Zaraz za owcą jest nasz cel.


Znaczek jest :)

Tak sobie obserwujemy i widzimy, że chyba zaraz nas złapie deszcz... Jest coraz bliżej. A idzie za nami. Właśnie leje tam, skąd dopiero co przyjechaliśmy :roll:



Idziemy dalej.



Ten kopiec to wał wokół tzw "blast hole" - dziury, przez którą widać wodę. Pewnie w czasie sztormów woda wystrzeliwuje do góry, stąd nazwa.



Na tym cypelku jest też kolejny znak ułożony z kamieni. Jest to napis EIRE i numer. Były to znaki nawigacyjne dla pilotów z USA informujących ich, że są nad Irlandią. Numery pomagały określić lokalizację.

Na końcu cypla jest samotna skała. Oderwała się ona w XIV w wraz z ludźmi. Ratowały ich łodzie. Swoją drogą ciekawe, jak raptownie ten proces oderwania się przebiegł, skoro uwięzeini zostali tam ludzie. Myślę, że szpara między skałami była mocno widoczna, aż w końcu nastąpiło tąpnięcie i pewnie pękłą wartswa ziemi siedząca na skale niczym dywam. No i sama akcja ratunkowa - łodzie i liny, którymi ludzie dostawali się na pokład.


Teraz ta skała jest już kawałek od lądu. Ten budynek, to punkt obserwacyjny z czasów II wojny światowej.

Dobra, trzeba przyspieszyć kroku, bo front już nad nami, a deszcz tuż tuż!



Udało się!

Stamtąd udaliśmy się w stronę "tej drugiej Balliny" (bo my mieszkamy w "pierwszej" :lol: ). Niestety cały czas lało. Gdy dojechaliśmy na miejsce, to nawet nie było jak wysiąść z auta, żeby zobaczyć "drugą" Ballinę. Poszukaliśmy więc miejscówki na noc i pojechaliśmy. Kierunek jezioro Cullin
53.984310, -9.161367

Te 20 km dalej nie padało. Zajęliśmy miejsce z widokiem na jeziorko, zrobiliśmy mały spacer i spać.





Do jutra!

Mavv - 2019-08-10, 00:23

Rano tylko poszliśmy pospacerować sobie po lasku, który był po drugiej stronie drogi.



W sumie po spacerze pojechaliśmy do domu, bo weekend się skończył, a praca wzywała :)

Gdzie skoczymy następnym razem? :confused

Mavv - 2020-07-25, 17:13

Wycieczka do Donegal - Slieve League

Trzeba czasem odpocząć od pracy. Gdy piszę o tej wycieczce, to w międzyczasie powstaje mój drugi kamperek. Trzeba by na chwile przerwać budowę i wyskoczyć gdzieś. Nie byliśmy jeszcze w hrabstwie Donegal na północy kraju. Samo hrabstwo jest dość duże i pewnie nie uda nam się wszystkiego zobaczyć, postanawiamy więc skoczyć na tamtejsze klify, Slieve League. Są one wyższe od klifów Moher, ale Mohery mają jedną wielką zaletę – są pionowe. I te 200 metrów w dół robi wrażenie. Klify w Donegal pionowe nie są, ale widok, jak z oceanu skały idą w górę ku niebu też jest spektakularny :)
Kilka słów o klifach - najwyższy ma 601 mnpm. Są trzy razy wyższe niż Mohery, drugie co do wysokości w Irlandii i ponoć szóste w Europie. Chodźmy zatem je zobaczyć.

Wyruszamy po południu w piątek. Pogoda nie rozpieszcza... U nas pada lub leje, a w kierunku północnym radary pogodowe pokazują sucho. A tam jedziemy. Radary radarami, a pogoda swoje. Według tychże radarów już nie powinno padać, a jednak. Cała nasza zaplanowana na ten dzień droga jest w deszczu. Mniejszym bądź większym, ale w deszczu. Chcemy dojechać do hrabstwa Sligo, gdzie znalazłem nocleg za pomocą park4night. Niby przy trasie, ale na punkcie widokowym. No i po przybyciu okazuje się, że rzeczywiście – jest ładny punkt widokowy. Co prawda widoki mamy na piękne chmury deszczowe, ale - jakby nie było – to też widoki! :lol:





Jest cicho (przejeżdżające poniżej auta są słyszalne na dworze, a w kamperku ledwie ledwie). Stoimy tutaj:
https://goo.gl/maps/8pVJiPAGcHJKjeFB8
54.020799, -8.327896

Rano sytuacja się zmieniła. Na lepsze oczywiście. Słoneczko miło grzało i świeciło. Śniadanie i kawkę zjedliśmy oczywiście na dworze. No bo jak tu jeść w kamperze, gdy takie widoki???







Jedziemy dalej - przed nami jakieś 150km.

Trasa jest przepiękna. Po drodze widzimy górę stołową – wygląda niesamowicie! Długa i płaska niczym stół. Niestety nie mamy żadnego zdjęcia... Góra nazywa się Benbulbin. Nazwa jak z Hobbita!
W końcu cel naszej podróży jest tuż przed nami. Już widzimy znaki parkingu na górce. Ale nagle korek. Dowiadujemy się, że parking jest pełny i musimy zawrócić i znaleźć gdzieś miejsce po drodze. Znajdujemy takowe ciut niżej, może 100-150 metrów dalej. Na poboczu, gdzie stoją już dwa auta. Zatrzymuję się tak, żeby nie zastawić wjazdu na pole, obok ustawia się Laguna, obok chyba jakiś Passat. W kamperku przebieramy się w buty trekkingowe, robimy kanapki, pakujemy plecak i w drogę!
No i daleko nie uszliśmy. Naprzeciw nas, po drugiej stronie ulicy, jest dom. Z domu wyszła i czekała na nas pani, która poprosiła nas, abyśmy odjechali, bo stoimy na jej terenie. Dwa auta, które obok parkowały, też już odjechały. No to cóż... do kampera i jedziemy na dół. Najbliższe miejsce parkingowe znaleźliśmy dopiero przy informacji turystycznej. Zaparkowaliśmy i w drogę! Mamy ok 20 minut pod górę, żeby dotrzeć do parkingu, na który chcieliśmy wjechać. A z tamtego parkingu kolejnych 20 minut po górę, żeby dotrzeć na miejsce.



Tup tup tup
Minęliśmy parking. W międzyczasie się zwolniło kilka miejsc. Ale po drodze widzieliśmy osobówki zaparkowane w każdym wolnym miejscu na poboczu. Mijamy parking i dreptamy dalej. Do klifów już mamy rzut beretem



Dotarliśmy! Słoneczko świeci, a od oceanu wieje czasem porywisty wiatr. Posilamy się podziwiając widoki.



Ale widoczki!





Dreptamy wyżej. Ale wieje! Czasem aż niemal wyciąga powietrze z płuc! Stoimy obok siebie i nie możemy zamienić słowa, bo wiatr nam odbiera głos. Przysiadamy na chwilkę, żeby popodziwiać widoki. Choć te niewiele się zmieniły



Ale za to jesteśmy ciut wyżej. Tu ok 280mnpm





A tu wysokość ok 320 mnpm. Patrzymy na szczyty przed nami i na mapkę. Analizując kilometry, naszą kondycję, wiatr i godzinę, stwierdzamy, że nie będziemy szli zdobywać trzech szczytów Slieve League, tylko decydujemy się na zejście na dół do kampera. Bo w planie mamy mały minispot Camperteam. Niedaleko mieszka nasz kolega RadekNet, z którym to jesteśmy umówieni.
Wracamy do auta zatem.



To ten mały parking, na którym nie było miejsca.

Po drodze zatrzymaliśmy się w kawiarence na ciepłą zupkę i kawę. Po czym pojechaliśmy do Radka. Radek polecił nam dwie fajne miejscówki – jedna przy plaży (tam nocowaliśmy) i jedna blisko oceanu, na ubitej ziemi. Szum wody rozbijającej się o skały był tam niesamowity!



Tu nocowaliśmy
https://goo.gl/maps/hWkPVwAK2D7bkJHGA
54.262717, -8.724012



Szeroka i długa plaza. Przyjemnie się spacerowało o poranku.



Mniej więcej na środku po lewej widać Benbulbin.

Teraz druga miejscówka, mało miejsca, ale widoki i odgłos fal – 10/10.



https://goo.gl/maps/ygsSTxy9SvKQGcQX6
54.267236, -8.700726



Wydra...





Piana była tak gęsto zbita, że aż robiła się żółta.



Te dwa miejsca są od siebie oddalone o 1,6 km w linii prostej, a tak widoczna jest różnica w rodzaju brzegu.

No cóż, po udanym weekendzie, wspaniałym spotkaniu, wracamy do domu. Po drodze jednak zatrzymujemy się w miejscowości, przez którą już kilka razy przejeżdżaliśmy, ale jakoś nie dane nam było się zatrzymać. Jest tam piękny stary most i wspaniały widok na rzeczkę pod nim przepływającą. Miejscowość na granicy dwóch hrabstw - Offaly i Tipperary, Riverstown. Zatrzymaliśmy się tam na kawce.





Do hrabstwa Donegal na pewno jeszcze wrócimy, bo jest tam ślicznie. Jednakże odległość od naszego domu jest spora, a drogi nie są super jakości (w większości drogi krajowe, ale kręte i czasem wąskie). Potrzebujemy kilka dni, a nie weekend. Także ciąg dalszy nastąpi...

RadekNet - 2020-07-26, 19:35

Takie wizyty to my Michał lubimy :)
Spax - 2020-07-26, 20:16

Michał - piwko poleciało - fajnie się czyta i ogląda Twoje relacje.
Mavv - 2020-07-27, 20:21

Cytat:
Takie wizyty to my Michał lubimy


RadekNet, prawda? Fajnie było :) Do następnego!

Spax, dzięki! Będziemy ruszać znowu na jakiś weekend wkrótce, więc pewnie coś kolejnego o Irlandii powstanie :)

James - 2020-07-28, 06:16

Mavv ,dzięki za fajną relację. Brakowało tu Ciebie i Twojego pozytywnego nastawienia do życia.
Czekamy na Wasze następne wyprawy :spoko

Mavv - 2020-08-08, 05:18

Wypad lipcowo-sierpiniowo-weekendowo-zlotowy

Tak, skomplikowany podtytuł, bo weekend akurat zahaczył o dwa miesiące. No i my zahaczyliśmy o zlot polskiej grupy caravaningowej w Irlandii :)

Jak to zazwyczaj bywa, weekendowe wypady zaczynają się w piątek po południu. Tym razem plan mieliśmy już ustalony:
1. Przejazd nad jezioro Lough Ree i nocleg na jego południowo - zachodnim brzegu.
2. Objazd jeziora wzdłuż zachodniego brzegu
3. Dojazd na zlot
4. Powrót do domu

Punkt 1 na się trochę przesunął w czasie i wyjechaliśmy pod wieczór. Na miejsce dotarliśmy, gdy już zaczynało być szarawo. Parking w marinie pełny, kilka kamperów stoi, ale nasza miejscówka jest oddalona kilkadziesiąt metrów dalej.
Jest znak - zakaz parkowania na noc, zakaz wjazdu dla kamperów i przyczep, zakaz biwakowania... Ale się zbytnio tym nie przejmujemy, bo inne kampery już tu stoją, nawet przyczepa jest. Ba, nawet kamper na ciężarówce się znalazł!


Z prawej strony zdjęcia widać wspomnianą ciężarówkę

Na dworze przyjemnie, ciepło. Na jeziorze rozstawione są dmuchane zamki. Plaża trawiasta, dno widać, że łagodnie schodzi.



Pora na kolację. Przy wieczornym, schłodzonym piwku oglądamy "Najpiękniejszą Domówkę Świata" i się relaksujemy :)

Ja niestety nie wyczekałem końca Domówki, bo byłem dość niewyspany po nocnej zmianie w pracy... :drzemka: Jutro tez jest dzień!

Mavv - 2020-08-08, 05:51

No i nastał piękny poranek! Słoneczko świeci, kot miauczy... Trzeba wstawać. Kawka i śniadanie rzecz jasna na dworze :) Kotek hasa po trawie (chociaż hasanie jest tu mocnym nadużyciem ;) ) Ale mu się podoba :)



A, jeszcze koordynaty:
https://goo.gl/maps/LuznnbMTynHKiMFR6
53.470674, -7.987367

My tymczasem nieco zmieniamy plany. Zamiast jechać wzdłuż zachodniego brzegu, to udajemy się na wschodni brzeg. Jest tam po prostu więcej ciekawych miejscówek.

Nasza kolejna miejscówka to Coosan Point. Na mapach googla wyglądała ciekawie.

No i jest fajnie :) Pogoda dopisuje, aut sporo. Ustawiam się obok Craftera, z widokiem na jezioro. Ale Garmin pokazuje, że jesteśmy w wodzie :haha:



Okazuje się, że jest tu park. Nieduży, ale park.



Park okazał się być krótką ścieżynką w malutkim zagajniku :haha: Barierki, kilka tablic informacyjnych, biblioteka, ławeczki. Biblioteka??? W lasku??? No tak, dziwne. Był sobie mały domek, a w nim mnóstwo książek. Wzięliśmy jedną - 100 Irish Pubs :)
Pospacerowaliśmy sobie jeszcze chwilkę, posiedzieliśmy nad brzegiem łapiąc promienie słońca.






Nauka angielskiego - nazwy ryb :)







Współrzędne:
https://goo.gl/maps/LNrxpvVjuSAEMVty6
53.465347, -7.928591

Jedziemy dalej. Po drodze widzimy znak na punkt widokowy. A zatrzymamy się. Bo czemu nie?


Taki widoczek na jezioro

Po drodze minęliśmy kemping, gdzie chyba ze trzy lata temu byliśmy z załogami z Camperteam - Leszkiem i Łukaszem :) Ot taki mały zlot wtedy był :) Ale to nie o tym zlocie jest w podtytule :)

Przybywamy na kolejna miejscówkę - trasa spacerowa Portlick Millenium Forest. Na mapce nawet nie jest podana długość tej trasy. Ale idzie się przy jeziorze i wśród drzew :) Wystarczy dla nas :)


Parkujemy. Tym razem koteł musi zostać w kamperze

To idziemy. Nadal ciepło, choć chmur przybyło.


Rodzinka z dziećmi - dzieciaki się chlapią w wodzie :)









Gdy już wróciliśmy, to zrobiłem zdjęcie mapki. Spacerek odbyliśmy trasą czerwono - żółtą. Na niebieską brakłoby czasu, bo już się głodni zaczęliśmy robić.



Zatem obiad i w drogę. A w międzyczasie przybyło aut na parkingu. Nawet jakaś T4 się pojawiła.



Byliśmy tutaj:
https://goo.gl/maps/w44fgv8cpuKqdvVq5
53.491589, -7.916806

Ruszamy dalej

Mavv - 2020-08-08, 06:14

Nie odjeżdżamy daleko. Ot, kolejny punkt nad jeziorkiem. Ale znów woda nie sprzyja, żeby kilka rzutów na spinning wykonać. Za to można kilka ujęć telefonem strzelić :)


Porzucona łódka - stan aktualny. Na Google Street View można zobaczyć, że on już tu długo stoi.





Za tym znakiem jest fajne gospodarstwo - w starym stylu. Na placyku stoi kilka przyczep, stary samochód. Wygląda jak jakieś B&B.

Tu jesteśmy:
https://goo.gl/maps/EgSSZ6mV5JXAhPYd9
53.503812, -7.911550

I ruszamy dalej. Może tam się uda połowić :)

Trafiamy na miejscówkę, gdzie już ktoś zaczął biwak w ten weekend :) Są namiotu, auta i przyczepa. Dalej na cypelku stoją trzy auta. Nie jesteśmy pierwsi! :wyszczerzony:





I ciekawostka :) Ci biwakowicze to nasi rodacy :) A poznaliśmy to w dość nerwowej sytuacji. Otóż najpierw dzieci podchodziły do wody i wypatrywały czegoś. Mówiły po polsku. Potem wrócili z rodzicami. I dowiedzieliśmy się, że wypatrują dwóch kajaków. Na jednym z nich było dziecko. Zaczął wiać silny wiatr i zaczęła się robić fala na wodzie. Pożyczyliśmy im naszą lornetkę, żeby choć trochę mogli lepiej wypatrywać dzieciaka. Po kilku chwilach dwa zagubione kajaki pojawiły się na horyzoncie.... Na szczęście skończyło się tylko na strachu. No i reprymendzie ;)
Po krótkiej rozmowie z krajanami udajemy się dalej. A byliśmy tu:
https://goo.gl/maps/Tv2rDF6EuiigL3eL6
53.534452, -7.902061

Mamy przed nami ostatnią miejscówkę nad jeziorem i już potem tylko kierunek zlot. Ruszamy!

Ale to by było zbyt proste :mrgreen:

Po drodze mamy objazd. I tylko widzimy, jak się oddalamy od miejscówki. Gdy objazd się kończy, zatrzymujemy się i analizujemy. Nadrobiliśmy tyle kilometrów tym objazdem, że musielibyśmy ok 20 minut wracać, żeby zobaczyć miejscówkę. Obieramy więc kurs na zlot w hrabstwie Cavan i ruszamy.

Mavv - 2020-08-08, 06:33

Przybywamy na zlot! Mamy sobotnie popołudnie. Jesteśmy tu:
https://goo.gl/maps/xMmnb2MuWPc9hw45A
53.856494, -7.563172

Jesteśmy czwartą załogą. Szybciutko się ustawiamy i dołączamy do reszty.



Nie będę zanudzał pisaniem, jak było na zlocie, bo wszyscy wiemy, jak jest na zlotach :) ZAJEFAJNIE! Poznaliśmy innych zapaleńców, ludzi z pasjami do podróżowania. Spędziliśmy miło weekend, wróciliśmy do domu w poniedziałek wieczorem (w Irlandii tzw Bank Holidaye to weekendy wolne do poniedziałku włącznie).




Mieliśmy każdy rodzaj pogody - słońce (ostre), deszcz, deszcz ulewny, wiatr



Koledze z Mercedesa biało-czarnego strzelił pasek klinowy na skutek zablokowania się rolki napinacza. Najpierw zjadło rolkę, a potem pasek. Ale udało się naprawić (lokalny mechanik przyjechał we wtorek i zrobił wszystko). I teraz ciekawe, czy to siły nieczyste na tym miejscu?


Pentagram? Przypadek? :shock: :mrgreen:

Mavv - 2020-08-08, 06:34

I kolejny weekend dobiegł końca :) Pozostaje szykować się na następny. Tylko kiedy i gdzie? tego jeszcze nie wie nikt...



Na zdrowie!

ZbigStan - 2020-08-11, 08:33

Mavv, Wyjazd, wprawdzie krótki, ale ciekawy. Czy w Irlandi są jakieś rygory związane z pandemią? Pozdrawiam.
Mavv - 2020-08-11, 09:51

ZbigStan, sytuacja się zmienia dynamicznie. Maseczki w sklepach obowiązkowe od kilku dni, obowiązkowe w transporcie publicznym. Od poniedziałku zamknęli trzy hrabstwa, tylko do pracy/z pracy. Ale policja nie ma uprawnień do wystawiania mandatów, więc ludzie zlewają temat zakazu podróżowania.

Generalnie rząd prosi, żeby ludzie nie wyjeżdżali za granicę, tylko pozostawali w kraju (tzw. staycation zamiast vacation ). Powoduje to - z punktu widzenia kamperowca - wzrost turystyki kamprowej. Wypożyczalnie i kempingi kroją teraz niesamowitą kasę, ceny poszły w górę. Kampery widać wszędzie. U mnie na wiosce nie ma dnia, żeby kilka kamperów nie nocowało. Czasem powoduje to problemy, bo niestety są tacy, co zostawiają po osobie góry śmieci. Po kilku takich przypadkach, lokalne samorządy wprowadzają zakazy nocowania kamperów. W ciągu ostatnich miesięcy na irlandzkich grupach ludzie publikują kolejne znaki zakazu, kolejne fajne starcone miejscówki...

Pawcio - 2020-08-11, 15:14

Podobnie zaczyna być w Polsce. W wielu miejscach pojawiają się zakazy kamperowania/biwakowania na dziko :-/
zbyszekwoj - 2020-08-12, 08:52

Np. w Hiszpanii śmietniki z segregacja sa ogólnie dostepne na kazdym kroku.To tez sposób. Ale Hiszpania to bogaty kraj na skraju bankructwa.
ZbigStan - 2020-08-14, 08:17

Mavv, Łatwiej i taniej postawić znak zakazu, niż zapewnić odpowiednią infrastrukturę. Niestety tak działają w wielu krajach. Pozdrawiam.
Mavv - 2020-09-01, 18:11

Jedziemy dalej!

Dwa ostatnie weekendy wakacji postanowiliśmy spędzić poza domem. Plan na najbliższy weekend jest taki:
1. Wyjazd w piątek po pracy żony (niestety będzie to bliżej wieczora niż późnego popołudnia)
2. Nocleg po drodze do punktu docelowego
3. Trasa widokowa Wild Atlantic Way od jej punktu startu w Kinsale na południu
4. Ile przejdziemy, tyle zobaczymy. Bez napinki.

RadekNet - 2020-09-01, 18:13

Zbieracie punkty do paszportu WAW? ;)
Mavv - 2020-09-01, 18:44

Pierwszy nocleg znalazłem dzięki znajomemu. Mniej więcej w połowie drogi od domu, na parkingu przy lesie. O tu:

52.321959, -8.103615

Zajechaliśmy grubo po 21. Po zjechaniu z drogi tylko ciemność przed nami. Toczę się dróżką, znajduję parking, jedna osobówka stoi. Parkuję pod drzewem, nawet nie wiem, czy prosto, czy krzywo. Jest poziomo :) Rano sprawdzę.

Rano okazało się, że stoimy nawet dobrze, pod sekwoją :)



Wyspani, po śniadaniu, idziemy na króciutki spacer po lesie. Tylko na tzw zwiad. I nawet jest tu ładnie! Obok szemrze rzeczka, wokoło szumią drzewa, słoneczko przebija się przez gałęzie. Taki poranek to ja lubię.







Po krótkim spacerze obieramy kierunek na The Old Head of Kinsale, gdzie jest latarnia morska i mini muzeum poświęcone Lusitanii. Nasz cel to ten parking:

51.620478, -8.542196

Pogoda nam dopisuje, widok na ocean jest niesamowity :) Niestety do latarni morskiej nie da się dojść, bo jest na terenie pola golfowego... Za to można stanąć na parkingu (krzywym dość) i popodziwiać widoki. Szkoda, że nie z brzegu oceanu...



A tu ciekawe zdjęcie Lusitanii - ktos miał genialny pomysł!



Muzeum nie zwiedzaliśmy, bo szczerze mówiąc nie ma czego. Malutki budynek, gdzie pewnie jest kilka zdjęć i plansz. Już takie "muzea" widzieliśmy.
Można pooglądać irlandzką zieleń :)






Rzeczone muzeum to ten budynek po lewej stronie zdjęcia. Widać tez krzywiznę parkingu. Ale obiad dało się zjeść :)

Ruszamy dalej trasą widokową.

Zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym Galley Head View. Już bliżej oceanu!








Jadąc dalej myślimy o kolacji. W planie pyszne placki ziemniaczane, polane śmietaną :-P No ale pakując jedzenie do lodówki nie spakowałem śmietany... Trzeba by kupić. Gdy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, żona zauważyła znak na jakiś historyczny wodospad. Tuz obok. Ona skoczyła do sklepu, a ja skoczyłem na gogla znaleźć info. W sumie informacji niewiele, ale że jesteśmy w zasadzie obok, to podjedziemy. O tu:

https://goo.gl/maps/SrwG1jFKPjiSpuBw5

51.581147, -9.144431

Okazało się, że kwaśnej śmietany nie mieli. No co za sklep, echhh. Zjemy bez. Podjeżdżamy pod wodospad. Obok wodospadu trafiamy na kanjpkę serwującą fish & chips. Ładnie pachniało, więc postanowiliśmy zmienić plany jedzeniowe z placków na rybkę z frytkami :) Gdy czekałem na zamówienie, to spytałem się pani, gdzie jest ten wodospad. Ona mi mówi, że tuz za rogiem i że zobaczenie go to minutka. Mówi, że możemy iść zobaczyć, a ona nam w międzyczasie zrobi rybę z frytkami. No to idziemy.

W sumie miała rację. Zaraz za rogiem knajpki jest wejście na platformę widokową na wodospad. Droga prowadzi przez pracownię jakiegoś rzeźbiarza, bo mijamy różne rzeczy wyrzeźbione w drenie - krzesła, ławki, zabawki. i duży domek.



Natomiast co do samego wodospadu - oto jak z niczego można zrobić atrakcję :) Oto wodospad:



Wokoło można zobaczyć kolejne dzieła artysty - domki, wózki, zameczki wszystko z drewna. Porozstawiane w różnych miejscach na skałach, zboczach, przy rzeczce.







Po zobaczeniu tego "cudu natury" :lol: idziemy odebrać naszą kolację. Jeszcze musieliśmy chwilkę poczekać. Ale warto było! Pycha frytki i przepyszny dorsz, nieociekające tłuszczem. Jakbyście jakims dziwnym trafem tu byli - to polecam:



A my tymczasem ruszamy dalej. Kierujemy się w stronę Mizen Head, gdzie tez jedzie nasz znajomy, z którym tam się jeszcze dziś spotkamy :)

Mavv - 2020-09-01, 19:49

Dotarliśmy do aż do Baltimore :) ale w Irlandii :) Tam poszliśmy na mały spacer, m. in. zobaczyć wieżę sygnalizacyjną The Beacon Tower, spod której są ładne widoki.



Na szczyt się nie dało dojść, bo brama zamknięta, konie biegały. Wróciliśmy na dół i poszliśmy w stronę wieży.



Po drodze cieszyliśmy oczy.



Dojście do samej wieży nie było takie proste. Ale co to dla nas :)







Dotarlismy! Niestety o samej wieży nie wiem nic, bo nie miałem gdzie poczytać, (podejrzewam, że googlu jest coś napisane) a spodziewałem się tablicy informacyjnej, skoro ta wieża jest punktem na trasie.



I jeszcze tylko widok na jedną z uliczek Baltimore:



The Beacon Tower jest tu:
51.474263, -9.387378

Robi się późno, a musimy jeszcze dojechać do Mizen Head. Jedziemy więc.
Na Mizen Head dojeżdżamy już po ciemku, kolega już na nas czekał. Stajemy obok niego i po kolacji i towarzyskim browarku idziemy spać.

Mavv - 2020-09-01, 19:50

RadekNet napisał/a:
Zbieracie punkty do paszportu WAW? ;)


Paszport mamy, ale żadnej pieczątki jeszcze w nim nie ma. Planujemy zrobić listę, gdzie już byliśmy i udać się na pocztę i uzupełnić braki. Zazwyczaj, jak jedziemy, to poczty lokalne są zamknięte, żeby zbierać pieczątki.

Mavv - 2020-09-01, 20:07

Nasz parking na Mizen Head jest tu:
51.452759, -9.808156

https://goo.gl/maps/xeGbp1orNB5mF9rT6

Rano, gdy wszyscy się wyspali i pojedli, poszliśmy na punkt widokowy oraz zobaczyć stację sygnalizacyjną i most. Ta atrakcja jest bardzo popularna, często wymieniana w przewodnikach. Jest to najbardziej wysunięty na południowy zachód punkt Irlandii. Chodźcie z nami!



Jakby ktoś się zastanawiał, jak wygląda latarnia w środku :)



Idziemy ścieżką podziwiając widok na ocean.



Już widać most i stację sygnalizacyjną.



Niesamowicie widać, jak kształtował się teren, wszystkie wypiętrzenia są tu doskonale widoczne.



Most zbudowany na początku XX wieku



Woda ma tu niesamowity kolor!



Pofałdowanie terenu:











Most z drugiej strony:



Po zwiedzeniu ruszamy dalej, ale już w stronę domu. Dziś trzeba już wracać. Kolega jedzie w drugą stronę. Zatrzymujemy się na obiad niedaleko plaży, obok samochody, kampery :) Stoimy tu:
51.469220, -9.769195

Dość pochyło. Musiałem podłożyć łyżkę pod kratkę na kuchence, żeby z patelni obiad nie zwiał :mrgreen:

A taki mamy widok :)



Po obiadku poszliśmy jeszcze posiedzieć chwilę na plaży i już potem tylko do domu.


Widać nasz dach :)

Łąką na plażę :)



Dzieci się wykąpały w rzeczce, która tu wpływa do oceanu oraz w samym oceanie. W oceanie woda dużo zimniejsza! :szeroki_usmiech

Dość wrażeń, wracamy do domu. Za tydzień jedziemy dalej, w innym kierunku :)

Mavv - 2020-09-02, 13:31

W ostatni weekend wakacji pojechaliśmy niezbyt daleko od domu, bo raptem ok 90 km. Byliśmy tam tydzień wcześniej przenocować w drodze na południe. Wtedy posmakowaliśmy tego lasu, teraz mamy zamiar przejść się szlakiem tam wyznaczonym. I znów ruszamy w piątek wieczorem i po ponad godzinnej jeździe jesteśmy na miejscu. Ustawiamy się znów pod tą sekwoją, co tydzień temu i idziemy spać.
Rano rzut okiem na mapkę – mamy 7 km do przejścia. Bierzemy kanapki, wodę i w drogę.



Spacer po lesie może dać wiele frajdy – obcowanie z przyrodą, czucie jej zapachu, obserwacje natury. Polskie lasy znamy. Irlandzkie są podobne, maja jednak inną roślinność, inny klimat, sa nieco inne.





Nawet ściółka potrafi inaczej wyglądać. Drzewa, choć stare, nie są tak wysokie. To z powodu ziemi, jaka tu jest. Niby żyzna, ale jednak jest jej mało, bo zaraz są skały od spodem. Do tego też jest sporo suchych, spróchniałych i połamanych drzew. Po ich korzeniach widać, że nie rosną głęboko. Bluszcz, jakże tu wszechobecny, też przyczynia się do śmierci drzew. Zresztą to bluszcz w dużej mierze daje efekt „Zielonej Wyspy”, którą większość kojarzy.
Do jednego z dziwnych przypadków należy np drzewo rosnące poziomo:


To oczywiście żarcik z tym drzewem rosnącym poziomo :mrgreen:

Rośnie tu bardzo dużo wrzosów. Wrzosy pamiętam za dzieciaka, nigdy nie zwróciłem uwagi, jak one rosną. Tu są w postaci krzewów.



Spacerując po lesie, spróbowaliśmy wody ze strumyczka. Dość ruda ta woda – pewnie bogata w żelazo. Gdzieś na górze mijaliśmy stację uzdatniania wody. Pewnie z gór woda jest oczyszczana i spożywana.

No nic, trasa zrobiona, przekąszamy kanapki i ruszamy dalej, bo nogi by jeszcze chciały pospacerować. Tak trafiamy na Ballyhoura Mountain, oddaloną o kilkanaście kilometrów. Parkujemy tutaj:

52.271640,-8.509242

Przed nami kolejne 7 km szlaku po lesie i pagórkach. Ależ nam tego brakowało! Rzut okiem na mapę:



Idziemy i znów podziwiamy piękno natury.





Z mapy dowiadujemy się, że ta rzeczka przedziela dwa hrabstwa – Cork i Limerick. Będziemy ja przekraczać dwa razy.
Gdy tak idziemy, w pewnym momencie las po naszej lewej stronie robi się gęsty i wilgotny, drzewa porastają mocno mchem, który wisi jak włosy. Sporo drzew leży na ścieżce, jednak są przecięte tak, żeby można było przejść. Pod korzeniami widać skały. Drzewa po prostu nie mają się jak zakorzenić.



Coś mało zdjęć mam z tej trasy, więc nie pokażę Wam tego, co mnie urzekło. A drzewa ze zwisającymi włosami z mchu naprawdę robiły wrażenie. Wracamy na parking. Odpoczywamy przy smaku francuskiego cydra spoglądając na zachodzące słońce. Niestety dołączyły do nas meszki – upierdliwe malutkie gryzące bestyjki....



Zanim pójdziemy do kampera, to jeszcze szukamy trasy na jutro, bo w kamperze jest słaby zasięg. Plany jakieś już są :)

Mavv - 2020-09-02, 14:04

Znaleźliśmy trasę znowu w Galtee Mountains, czyli tam, gdzie byliśmy wczoraj rano, ale bliżej nas. Trasy są dwie i się krzyżują. Idziemy dłuższą 9 km. Parkujemy tu, na parkingu Galty Castle:

52.321117,-8.177897

Niestety na noc niezbyt się nadaje, bo jest pochyły. No chyba, żeby najazdy podłożyć. Parkujemy, szykujemy się do drogi, rzut okiem na mapę i dreptamy. Dziś pogoda bardziej słoneczna





Ruszamy. Idąc wzdłuż pastwiska już mamy ładne widoki. Jakby nie było, gdyby w Irlandii było więcej słońca, to ten kraj by naprawdę wyglądał bajkowo



Na trasie jest kilka punktów widokowych. Mnie ciekawi, jak się mieszka tak samemu na górze, gdzie najbliższego sąsiada można przez lornetkę obserwować :)






Strumyk w tej części gór nie jest tak rudy, jak bliżej wschodniej części. Ale jest zimny :) Dzieci chciały bardzo pomoczyć nogi. Mówimy im, żeby uważali na śliskie kamienie. Ale kto by słuchał :lol: Kończy się to małą wywrotką córki i mokrymi spodniami, majtkami i kurtką na dole :lol: Jej mina była bezcenna, gdy leciała do tyłu i usiadła na kamieniach :lol: Szybko wyszła z wody, założyła suchą bluzę mamy, a kurtkę musiała suszyć. Na szczęście ubrania szybko wyschły, a my zaczynaliśmy podejście pod górę, gdzie nie ma drzew, więc była szansa na złapanie więcej słońca (pierwsze kilkaset metrów to był znów ciemny i zimny las, co wcale nie pomagało suszyć ubrań).


Chwila przed “tragedią”

Wyszliśmy z lasu :wyszczerzony:


Słoneczko na chwilę się schowało, ale zaraz wyszło znowu









Parking, na którym stoimy, nazywa się Galty Castle. Castle, czyli zamek. Owszem, kiedyś był tu zameczek właściciela ziemskiego Earla z Kingstonów. Zameczek ten to było miejsce, gdzie przyjeżdżał na polowania. Został zbudowany pod koniec XIX wieku, przebudowany przez Earla III w 1820. Jednak budowla ta w 1940 roku została rozebrana, a materiały z rozbiórki posłużyły do budowy kościoła nieopodal. W Glanworth. Ruiny to na prawdę ruiny. Raptem kilka kamieni. Nawet na zdjęciu ich nie widać :)

A my tymczasem zbliżamy się do końca szlaku i wszyscy czujemy, że nasze nogi się zmęczyły... Jeszcze tylko ok 2 km i kamper!



Przeparkowałem go na druga stronę parking, gdzie pochyłość jest mniejsza I jedzenie nie uciekało z patelni.
Po obiedzie ruszamy do domu i zastanawiamy się, kiedy znów pojedziemy na krótki weekendowy wypad.

Mavv - 2021-06-12, 10:03

Ostatnio wpisów brak, bo mniej podróżujemy, a częściej się spotykamy ze znajomymi. Grupa zakręconych kamperowiczów w Irlandii nam sie rozrosła i w zasadzie co weekend można się z kimś spotkać w każdym zakątku wyspy :)
Mavv - 2021-10-22, 15:11

Wakacje 2021, już nie MadMobila

Dawno nie pisałem. Zwiedzilismy sobie w tym roku co nie co. Mieliśmy plan na północne hrabstwo Donegal z pięknym wybrzeżem i najdłuższą linią brzegową. Do tej pory byliśmy jedynie w południowej części Donegal zwiedzając klify Slieve League.

Zaczęliśmy od spotkania się ze znajomymi z Galway. Jak tylko dowiedzieli się, że będziemy niedaleko, to od razu nam powiedzieli, że lecą zaklepać miejsce :) Tak więc zaraz po pracy wuryszyli i czekali na nas :) Oni jednak rano musieli wracać nazajutrza raniutko do pracy, my zostalismy ciut dłuzej. Miejsce fajne, ciche i spokojne. Po drugiej stronie zatoki widac Galway. Jak widać, pogoda na niezbyt dopisała, choc poprzedniego dnia nawet było słonce :)



Jesteśmy tu:
53.168607, -9.003891

Podczas odpływu można sobie zrobic spacerek na te wysepkę, która widać z prawej strony :) Po sniadanku jednak udalismy się dalej na wschód. Kierunek jezioro Ree. Miejscowość Portrunny. Bardzo cicha i spokojna przystań. Ale co ciekawe - przy ławkach stały donice z ziołami. Można było sobie zerwać i uzyć. Były tam różne gatunki mięty, szałwia czy szczypiorek. Napiliśmy się herbatki miętowej :) A przystań wygląda tak:




Rzeczone donice :)





Miejscóweczka Portrunny:
53.590358, -8.059666

Po obiedzie ruszylimy dalej wokół jeziora Ree. Jedziemy na znaną już nam miejscówkę. Tam mamy zamiar przenocować. Przy okazji zobaczymy, czy się coś zmieniło od czasu, gdy byliśmy tu ostatni raz. Czy z boku drogi nadal stoi łódź :)
Po dojechaniu na miejsce okazuje się, że łódka nadal tam stoi. Ktoś pewnie kupił i może będzie remontował. A póki co, aż szkoda patrzeć...



No i współrzędne:
53.503797, -7.911414

W pobliskich krzakach aż roiło się od owadów. Gdy spacerowałem, to usłyszałem, jak te krzaki żyją. Zatrzymałem się i nasłuchiwałem i obserwowałem, czy coś nie próbuje mnie zjeść :wyszczerzony: Na szczęście dla mnie owady były chyba najedzone 8-)

Tą miejscówkę traktujemy tylko jako miejsce noclegowe. Niestety nawet nie ma mozliwości porzucania wędki. Rano lecimy dalej na spotkanie ze znajomymi. Kierunek kolejne jezioro, Dring Lake.

Mavv - 2021-10-22, 15:24

Kolejnego dnia, zanim dołączymy do znajomych, podjeżdżamy najpierw do pobliskiego lasku na spacer. Miejsce nazywa się Derrycassin Woods. Zatrzymujemy się na niewielkim parkingu i ruszamy w drogę.



Jak widać lasek nie jest duży, a my wybieramy tę krótszą trasę.
Gdy dochodzimy do brzegu, to widzimy jedną przyczepę na parkingu, na który finalnie zmierzamy. Dzwonimy do kolegi, żeby mu pomachać :spoko Był zdzwiwiony :)



Ostatecznie dołączamy do nich. Miejsce okazało się być na tyle fajne, że spasowało ono sporej ilości znajomych i małe spotkanie przemieniło się w mały zlot :) Atmosfera była tak niesamowita, że zostaliśmy tan na cały weekend :)




Zaczęło się niewinnie od trzech załóg :)


A skończyło się świetnym zlotem :)

No i współrzędne:
53.818621, -7.550258

Mavv - 2021-10-23, 15:41

Po zlocie jedziemy dalej na północ. Zatrzymujemy się gdzieś po drodze na obiad. Na szczęście skończyło padać i można było wyjść na krótki spacer. Niby nic w okolicy nie ma, ot zatoczka przy trasie. Ale i plac zabaw nawet był. Wyszedłem rozejrzeć się po okolicy i zrobić kilka zdjęć.







Ruszamy dalej. Okazuje się, że kierowniczka zgadała się z żoną naszego forumowego Radka. Jesteśmy blisko, to wpadamy na wizytę :)
Radek zabrał nas na małą wyprawę po jeziorze. Żeglarze z nas żadni, ale na szczęście i Radek i jego syn znają się na rzeczy :)





Po krótkiej i świetnej przejażdżce po jeziorze, Radek z rodziną wraca do domy, a my zostajemy. Cisza, spokój, góry, jezioro, strumyk. No czego tu jeszcze można chcieć?







Lokalizacja:
54.159606, -8.844094

Ruszamy dalej. Zatrzymujemy się po drodze w ciekawych miejscach. jedno z nich odwiedzamy ponownie. Jak byliśmy tu kilka lat wcześniej, to padało. Teraz była piękna pogoda i można było spokojnie podejść do wodospadu idąc po suchej ziemi a nie śliskiej glinie :)





I rzeczony wodospad:

Aasleagh Falls, 53.617733, -9.672914. Strona 8 moich wędrówek po Irlandii :)

Mavv - 2021-10-23, 16:18

Pogoda się znacząco poprawiła, to skoczyliśmy znów nad jezioro Ree. Jest tam ponoć największy w Irlandii wodny tor przeszkód. Jedziemy sprawdzić.

Parking pełny, ledwie udaje sią nam znaleźć miejsce. Są auta, kampery. Niestety jeden idiota w kamperze dał przykład, czemu tak sporo w Irlandii ostatnio powstało znaków przeganiających kampery... Przy pełnym parkingu, jegomość w integrze rozłożył sobie markizę, wyjął stolik i krzesła. Zajął dwa miejsca parkingowe... Po takich zachowaniach ludzie się skarżą u lokalnych władz, które zamiast wyznaczać jakieś miejsca dla kamperowiczów, to idą po najprostszej linii oporu stawiając zakazy. Rzeczony jegomość za kamperem miał mnóstwo miejsca na stolik i krzesła. Ale postanowił zająć drugie miejsce parkingowe...
Wyżaliłem się ;)

Idziemy z dziećmi - niech sobie popływają, a co!




Byli megazadowoleni!

Na tym parkingu nie wolno zostawać na noc; w związku ze szczytem sezonu nie chcemy kusić losu i jedziemy na inną miejscówkę nad tym jeziorem (mamy ich kilka ;) ) Trzeba by w końcu zacząć jechać w stronę Donegal!

I tak po jakimś czasie trafiamy już do Północnej Irlandii do miejscowości Ennisklillen. Zatrzymujemy się na obiad na parkingu przy rzece.
54.344696, -7.648690





Na obiad pyszna makrela z grilla :) Na noc tu nie można zostać, poza tym nocleg w mieście??? Nieeeeee. Ruszamy dalej. W sumie nocujemy przy tym samym jeziorze co rzeka i miasteczko Enniskillen, czyli Lough Erne.





Troszkę sobie porzucałem wędkę wieczorkiem, ale efektów zero... Innym razem ;)

Nazajutrz docieramy do hrabstwa Donegal, Letterkenny. Zaczynamy zwiedzanie tego hrabstwa od parku Culmore Country Park. Na parkingu najpierw sobie zjedliśmy a potem spacerek :)









Z tego miejsca ruszamy już na trasę Wild Atlantic Way, do miejscowości Shrove.

Mavv - 2021-10-23, 16:32

Wreszcie! Zaczynamy zwiedzanie trasy WAW od jej końca (początek na południu - byliśmy już tam :) ) Półwysep Inishowen. Zatrzymujemy się na parkingu przy plaży. Dla nas ciut za chłodno na kąpiel, ale i tak idziemy pomoczyć nogi. Widok, jaki zastajemy jest niesamowity. Mgła idąca po wodzie i wspinająca się na pagórki wygląda jak z horroru :) Czuć sól na ustach i wilgoć tej mgły.






Kraby i meduzy - tych stworzeń spotkaliśmy bardzo dużo.

W nocy również mgła się utrzymywała. Światło latarni morskiej wydawało się być zielono białe. Na zdjęciu tego tak nie widać.



Rankiem, po śniadaniu, idziemy na spacer trasą ok 8km.



Widać mgłę, ale może podczas spaceru ona sobie pójdzie? Ruszamy.




Na pewno wyjdą piękne zdjęcia mgły!


Jednak mgła nie odpuszcza...

W końcu udaje nam się wejść wyżej. Widoki.... wspaniałe!





Podczas schodzenia na dół widzieliśmy nasz parking. Rano z parkingu nie widzieliśmy górki, na której właśnie byliśmy! :lol:

Ruszamy dalej w trasę. Odwiedzamy niemal każdy punkt widokowy na trasie. Niemal, bo czasem droga jest za wąska dla naszego 8-mio metrowego Mietka (4 rowery z tyłu dają spory nawis za tylną osią). Cel - najdalej na północ wysunięty kawałem Zielonej Wyspy, czyli Malin Head.

Mavv - 2021-10-23, 21:54

Zanim dojedziemy na miejsce, to widzimy, że mgła dziś również nam będzie towarzyszyć. Wiemy, że widoki z Malin Head są imponujące, ale co nas czeka na górze? To się okaże.



Zawróciłem na parkingu, bo był pełny i stanąłem wzdłuż drogi, jak inni. No to dreptamy do góry zobaczyć najdalej na północ wysunięty wierzchołek Irlandii :)


Cóż, zapewne Atlantyk dziś ma wspaniały błękitny kolor

Niezrażeni wiszącą chmurą idziemy na spacerek. A co!









No dobra... Nie udało nam się zobaczyć oceanu, ale byliśmy na Malin Head. Rok temu byliśmy też na Mizen Head, czyli na najbardziej na południe wysunięty kawałem Irlandii :)

Nieopodal jest też nasze miejsce noclegowe, znalezione rzecz jasna a park4night. Malutki parking na wzgórzu z panoramicznym widokiem.





Ale że to ocean, wiaterek, to i pogoda się zmienia. Czasem nawet bardzo szybko. Zdjęcia zrobione w odstępie dwóch godzin. Ale widać było, jak chmury płyną po lądzie :shock:





Lokalizacja:
55.369755, -7.381043

Wieczorny zachód słońca zapowiada się ślicznie :)



I jest! Udaje się złapać nasze słońce idące spać!


Mavv - 2021-10-23, 22:23

Na następny dzień chcemy zobaczyć wioskę upamiętniającą Wielki Głód, który zdziesiątkował populację wyspy. Miejsce to nazywa się Doagh Famine Village. Warto odwiedzić. Do tej pory widzieliśmy kilka pomników, tablic itp upamiętniających tę tragedię. Są one wszędzie w kraju. Dzieci o tym się też w szkole uczyły. Póki co, to właśnie w tym miejscu dowiedzieliśmy się najwięcej i najbardziej możne było sobie wyobrazić, co ci ludzie wtedy przechodzili. Pełno jest wzmianek np o umarłych, w których ustach była trawa. Jedzono wszystko, byle by głód oszukać. Niestety niedożywione organizmy były też zabijany przez choroby. Straszna rzecz. Naprawdę warto odwiedzić to muzeum.











Sporo było tablic do czytania.

Po muzeum chcieliśmy jeszcze jedną atrakcję zobaczyć - alpaki. Akurat są nieopodal. Jako iż wszystko teraz wymaga rezerwacji, to dzwonię się umówić. Niestety dopiero na jutro można... Czyli musimy zostać w okolicy. To idziemy na plażę (a tu są piękne plaże, a ta obok nas, Five Finger Strand, jest duża i piękna. Ale też i niebezpieczna. Na drugą stronę zatoki jest bardzo blisko, można łatwo przepłynąć, jednak są wszędzie ostrzeżenia o bardzo silnych prądach i zakaz pływania dalej. No nic, będziemy wracać na sprawdzony punkt widokowy na parkingu na wzgórzu :)


Tym razem nasz kot chciał powyglądać. Trochę go irytowały bezczelnie fruwające ptaki! :haha:

Mavv - 2021-10-23, 22:55

Przyjeżdżamy do alpak. Okazuje się jednak, że z powodu gorąca (akurat trafiliśmy na falę upałów), właściciel alpak postanowił zredukować o połowę liczbę odwiedzin i spacerów z alpakami, żeby zbytnio zwierzaków nie męczyć. Nasze szczęście polegało na tym, że nie zapisali sobie do nas telefonu i nie mogli zadzwonić i odwołać naszej wizyty ;) Ugadaliśmy się na połowiczny spacer po łące z alpakami i ich karmienie. Oprócz tego mogliśmy sobie do woli po całej jego łące pospacerować. Skorzystaliśmy.


Widok z parkingu na Five Finger Strand

Znak czasów - zakaz latania dronami nad klifami, gdzie jest zwierzyna. Zwierzaki po prostu się boją i mogą spaść z klifu.



W końcu idziemy do alpak. Dzieci są bardzo zadowolone!



I spacerek po okolicy:






Po alpakach jedziemy dalej. Trafiamy do polecanej restauracji, gdzie można zjeść dobre owoce morza. Przy okazji zamawiamy lokalne piwo. Było tak smaczne, że wzięliśmy po butelce, żeby po sklepach nie szukać :)



Ruszamy dalej, podziwiając widoki na WAW oraz piękne plaże hrabstwa Donegal!









Zajeżdżamy na miejscówkę na nocleg. Jest to przełęcz Mamore (Gap of Mamore). Wdrapać się trzeba było na parking, natomiast sama przełęcz jest przed nami. Widok z parkingu jest wspaniały:

Te proste pola wyglądają bardzo nietypowo jak na irlandzkie standardy. Zazwyczaj nie ma tu regularnych figur.

Parking jest tu:
55.243506, -7.501112


Do samej przełęczy nie mamy daleko, idziemy na spacer i przy okazji na zwiad, bo zona ma wątpliwości, czy damy radę wjechać.

Po drodze idziemy kawałkiem oznaczonym jako Magic Road. Ponoć auta same pod górkę tam wjeżdżają niczym na Górze Żar.




Widok z przełęczy na dół


Pan Mieczysław i nasi sąsiedzi

Nazajutrz jedziemy dalej, przez przełęcz. Dajemy radę :) Tylny napęd dzielnie się odpycha :)
Trafiamy na zrekonstruowany starożytny fort Grianan of Aileach. Nic takiego, ale takich fortów nie ma zbyt wiele w Irlandii. Postanowiliśmy sami sprawdzić.



Fort sam w sobie to kamienna fortyfikacja, gdzie oprócz murów obronnych nie ma nic. Ale widok na okolicę jest ciekawy. Można było zobaczyć nadciagającego wroga z daleka.







Pora wracać nad ocean :) Jedziemy na kolejne punkty trasy WAW.
Póki mamy słońce, to trzeba korzystać :)










Zagadka - co to jest?

Na naszej trasie była kolejna latarnia morska, ale droga do niej robiła się coraz węższa i kręta. Nie dojechaliśmy tam.






Fanad Head Lighthouse

Jedziemy dalej.




Ograniczenie prędkości do 100 na takich drogach to norma :chytry


Mavv - 2021-10-23, 23:08

Kolejny punkt na naszej trasie to zamek i ogrody Glenveagh National Park.



Jest parking, można też na noc zostać, ale my chcemy nocować przy plaży. Tu zwiedzamy ogrody, zamek pomijamy.


Córka szczęśliwa, że znów na rowerach będziemy jeździć :)


Jabłuszka







Ogrody ładne, widoki ciekawe. Pora szukać miejsca na nocleg. Kierunek plaża Dunfanaghy.
Parking zabity. Kamper obok kampera, przyczepy i samochody. Jedyne miejsce przy toitojach... Postanawiamy poczekać, bo wieczorem osobówki będą odjeżdżać. I tak też się stało :) Po jakimś kwadransie zrobiło się miejsce między cepką a kamperkiem VW. Parkujemy. jest ciasno, ale nam wystarczy.


Kolacja przy zachodzącym słońcu :)

Jeszcze sobie zrobiliśmy spacerek wieczorem po plaży. Kolejna duża piękna plaża. Na wydmach nawet namioty były rozbite!

Pora spać, bo rano ciąg dalszy trasy. Aha, śpimy tu:
55.186030, -7.956402

ZbigStan - 2021-10-24, 08:05

Mavv, Irlandia w słońcu bajkowa,. Fajnie, że przybliżasz nam swoją wyspę. :pifko . Pozdrawiam.
James - 2021-10-24, 08:43

Mavv, dzięki Tobie teraz słysząc Irlandia widzę obrazy wyjęte z Twoich klimatycznych zdjęć.
A Twoje pozytywne nastawienie do życia ładuje akumulatory na cały dzień. Dzięki! I oczywiście: :pifko takie dobre jak te, które dokupiliście

Mavv - 2021-10-24, 12:08

Dziękuję Wam :) Będę miał przerwę w opisywaniu naszych wakacji, bo korzystając z przerwy jedziemy na kilka dni znowu coś pozwiedzać :)
Mavv - 2021-11-01, 04:30

Rano znowu spacerek po plaży oraz cieszenie oczu widokami oceanu i jego krystalicznie czystej wody. Na piasku jest bardzo duzo meduz, nauczylismy się juz rozpoznawać niektóre :) Angielska nazwa meduzy oddaje sporo z jej wyglądu - jelly fish, czyli galaretowata ryba. I tak jest w rzeczywistości :)


Meduza kompasowa


Meduza księżycowa


Ruszamy dalej w trasę WAW. Jest tyle pieknych plaż w Donegal, niby plaża, niby ten sam piasek, ale każda zachwyca inaczej!

Pogoda nam dopisuje, jest ciepło, słonecznie, jak na urlop przystało :)






Widać, ile aut stoi na parkingu. Nie dziwię się - super pogoda i piekna plaża - co chcieć więcej?







Donegal to również hrabstwo z najdłuższą linią brzegową. Takich zakamarków, cypli i cypelków jest tu całe mnóstwo.



Na tą plażę patrzelismy z góry przez jakis czas. Zatrzymaliśmy się powyżej przy kościółku, z przepięknym widokiem. Przy drodze był stolik piknikowy - tu zjedliśmy obiad i poczekaliśmy, az nieco zwolni się parking, gdyż zaplanowaliśmy tu nocleg.

Wieczorem zjechaliśmy na dół i oczywiście poszliśmy na spacer. Kilka kamperów i przyczep już stało na parkingu, raczej z zamiarem zostania na noc. Obok jest kemping, ale właściciel nie pozwolił nam uzupełnic wody ani opróżnic toalety. Nawet za opłatą. Trudno, poradzimy sobie.



Około północy zaczęły zjeżdżać się auta i znikąd zebrał się dośc spory tłum młodzieży. Myślałem, że będzie głośno, umca-umca z głośników. Fakt - cicho nie było, ale młodzież była grzeczna. Śpiewali, ktos nawet miał gitarę :) Młodzi poimprezowali do 1:30, jak tylko poszli, to my też czmychnęlismy spać. Bo jutro kolejne warte zobaczenia miejsca :)

Mavv - 2021-11-01, 05:08

Nazajutrz zrobiło się ciut chłodniej i pochmurniej, ale nic to dla nas. Jedziemy zobaczyć małe jaskinie, do których mozna dojść tylko podczas odpływu. Nazywaja się one Caves of Maghera, a położone są tu:
54.765270, -8.534157



Jaskinie nie były duże, ale warte zobaczenia. Niektóre miały małe kałuże, w których były kraby czy inne stworzenia.


Wyraźnie widać warstwy skał, sprasowane niczym wafle tortowe.

Z jaskiń udajemy się do miniskansenu. Niby kilka chatek krytych strzechą, ale postanawiamy odwiedzić. Lokalizacja:
54.707467, -8.740788
Glencolumbkille Folk Village

W skansenie widzimy, jak wyglądały tutejsze chatki, między innymi rybaka czy stary lokalny sklepik. Skansen opowiada tez historię księdza McDyera, który sporo pomógł lokalnej społeczności, pomógł zelektryfikować wioskę. Generalnie ludzie sa mu bardzo wdzięczni za to, co dla nich zrobił.

Chodząc po terenie skansenu znajdujemmy taka oto kopułke z kamieni z bardzo małym wejściem.


Sweat house

Sweat house
, czyli miejsce, gdzie umieszczano chorego, aby za pomocą potu pozbył się choroby z ciała. Rozpalano tam ogień, robiło się gorąco. Wtedy chory wpełzał do środka, zamykano otwór i chory wytapiał z siebie siódme poty jak i chorobę. Mogło to nawet trwac 3 dni. Nie wiem, ilu chorych zmarło podczas takiej kuracji, ale ponoć była ona skuteczna w leczeniu róznych przypadłości :)

Po opuszczeniu muzeum jedziemy na miejscówkę na nocleg, Silver Strand lub po irlandzku Malainn Bhig :)
54.665259, -8.777177



Parking mocno pochyły, ale za to z widokiem na plażę poniżej :) Kilka kamperów juz stoi, stajemy i my.



Idziemy na mały spcaerek i spać. Jutro chcemy skoczyć na Slieve League, czyli na najwyższe klify chyba w Europie. My juz je widzieliśmy z żoną, ale dzieci jeszcze nie :) Zdjęcia ze Slieve League mozna znaleźć w tym watku, więc pominę tę część wycieczki :)

Niestety nasza podróż w hrabstwie Donegal powoli dobiega końca. Udajemy się do kolejnego hrabstwa, Mayo, ale na nocleg wybieramu malutkie hrabstwo pomiędzy Mayo a Donegal - Leitrim. Nocle nad jeziorkiem Lough Melvin.
Przybywamy późnym popołudniem. Okazuje się, że na miejscówce juz stoi jeden kamperek, ale jest na tyle dużo wolnego miejsca, że parkujemy z drugiej strony.


Na kolację kiełbaska z grilla a do picia Faxe :)


Nasz nocleg

Jesteśmy tu:
54.426207, -8.184790

Po kolacji idę z córką na ryby i nawet udaje się złapac małego okonka :)

Pora spać, jutro Mayo!

Mavv - 2021-11-01, 06:34

Opuściliśmy Leitrim, jesteśmy już prawie Mayo. Po drodze mamy jeszcze Sligo :) Dziś więcej chmur i czasem nawet pokropi.



Ale widoki i tak są wspaniałe.

Jeden z postojów na naszej trasie, tu w Sligo:



Dość kamieniste przejście na plażę, sama plaża jest jednak ok. Dziś się nie będziemy kąpać...

Przelatujemy przez Sligo, bo jeszcze chcemy się spotkac ze znajomymi, którzy akurat są na fajnej miejscówce. Ale zanim tam do nich dojedziemy, to oczywiście zatrzymujemu się na punktach widokowych trasy WAW. Tu jest jeden ciekawy:



Za znakiem jest jakaś konstrukcja z rur. podejrzewam, że czasem podczas silnych wiatrów można usłyszeć, jak wiatr gwizda w tychże rurach. Dziś akurat tylko troche wieje, więc nie moge potwierdzić moich przypuszczeń.
Zejście na tę plażę nie jest łatwe - dość pochyła skała porośnięta trawą. Nie ryzykowałbym zejścia na dół.



Podjeżdżamy do znajomych, którzy - jak się okazało - byli tylko nieco ponad 1 km od nas na południe :) No i można tam do wody dojść!




Nazwy tej meduzy nie pamietam, ale pamiętam, że ich oparzenia moga byc niezwykle bolesne, dlatego nie dotykamy ich od spodu, a w wodzie trzymamy się z nimi na dystans :)

Po miłym spotkaniu, nazajutrz ruszamy dalej. Mamy wreszcie okazję zwiedzić wyspę Achill, niezwykle popularną w Irlandii. Często mozna tu spotkać wieloryby oraz czasem rekiny. Kilka dni przed naszym przyjazdem na Achill, po sieci krążyło kilka filmów pokazujących rekiny. na szczęście kompletnie niegroźne :) No ale to było kilka dni wcześniej...

Objeżdżajac wyspę trafiamy na polecaną przez znajomych miejscówkę. Niestey ich miejscówka była juz przez kogos zajęta, więc zatrzymaliśmy się kawałek wcześniej. Szum fal rozbijających sie o kamienie, grilowane mięsko i zimne piwo bardzo nam umiliły wieczór :)



Następnego dnia chcemy zobaczyć dwie najsłynnijesze plaże na Achil, czyli Keem i Keel. Co mogę powiedzieć - ale to tylko moja refleksja - po tym, jak zobaczylismy plaże w Donegal, skapane w słońcu, z pięknym, gładkim i milutkim piaskiem, plaże w Mayo pozostawiły pewien niedosyt. Nie wiem, czy to przez to, że inny, grubszy piasek, czy to może brak słońca, które jednak potrafi ukazac świat piekniej... Na pewno plaże w Mayo zrobiłyby na nas wrażenie, gdybysmy najpierw je zwiedzili, zanim pojechalismy do Donegal. Jedno jest pewne - na Achill musimy wrócić - przecież tysiące zarówno turystów jak i lokalnych mieszkańców nie może się mylić!


Keem


Keem


Keel


Keel


Keel


Jak widać, na Keel jest i piasek i kamienie. Plaża jest dośc duża, Keem za to jest malownicza i otoczona z jednej strony wysokimi klifami.

Mavv - 2021-11-01, 06:40

Nasz ostatni nocleg jest już nad jeziorem, nie nad oceanem. Miejscówka nam znana, bo juz kiedyś tu byliśmy. Cisza, spokój, las dookoła. Jutro pora wracac do domu...


Zielona noc nad jeziorem Lough Cullin.

Pora zebrać się do opisu ostatniej wędrówki po Irlandii kamperem - hrabstwo Wicklow pod Dublinem :)

Mavv - 2021-11-01, 18:39

Podczas krótkiej przerwy świątecznej (Halloween) pojechaliśmy znów do Wicklow. Byliśmy tam już wcześniej, cieplejszą porą, gdy nasz MadMobile nie był nawet oklejony :)

Zanim jednak dojechaliśmy do Wicklow, to zatrzymaliśmy się w połowie drogi w górach Slieve Bloom. Znaleźliśmy tam kilka tras do spacerowania i wybraliśmy dwie. Jedziemy pochodzić po górach, górkach i lasach, zapraszam do zobaczenia, jak wyglądają irlandzkie lasy jesienią :)

Nasz parking docelowy znajduje się tutaj:
53.070811, -7.542797

Idziemy na spacerek pierwszą i drugą trasą.










Mapka z wytyczonymi szlakami










Krótki odpoczynek na mchu


To drzewo się mocno rzucało w oczy




Nie widać tego na zdjęciach, ale wszystkie potoki mają brązowawy kolor. Kolor ten jest z torfu, którego jest w Irlandii wszędzie pełno.


Po zjedzeniu obiadu jedziemy na miejscówkę, gdzie zaplanowaliśmy nocleg. Całkiem niedaleko, ciut wyżej. O tu:
53.092764, -7.557871

Widok, jaki mamy na miejscu:


I droga dojazdowa:


Okazało się, że znajomi, którzy byli też na krótkiej przerwie, wracali do domu. Oni jechali na zachód a my na wschód. Jeden telefon i udaje nam się spotkać :)



W nocy mieliśmy widok na miasteczka w oddali w dolinie. Niebo było lekko zachmurzone, mogliśmy przez chwilę oglądać duży żółty księżyc.

Rano dolinę spowiła mgła.



Ale jak to w górach bywa, mgła szybko przeszła. Aczkolwiek obserwowaliśmy chmury przesuwające się pod nami jeszcze kilkukrotnie.




Jak ja uwielbiam mgłę!

Po śniadaniu jedziemy ze znajomymi na spacer krótkim szlakiem. Oni już tam byli, więc prowadzą.







Akurat ostatnio sporo padało i wszystkie rzeczki, potoki i wodospady wyglądają o niebo lepiej niż latem, gdzie czasem mniej pada.

A wieczorem... pora na relaks :)


Mavv - 2021-11-01, 18:57

Od dziś już Wicklow. Jedziemy przez Park Narodowy Wicklow, mamy tu kilka tras, kilka miejsc do zobaczenia.













Nasz pierwszy cel to jezioro w kształcie serca, czyli Loch Ouler. Dojeżdżamy na miejsce, sprawdzamy mapkę i ruszamy.






Tu widać brązowy kolor wody


Pozdrawiamy Was serdecznie!



Niestety... Ostatnie opady deszczu spowodowały, że szlak jest nie do przejścia. Musimy iść wzdłuż rzeki, żeby ją później przekroczyć. Najdalej udało nam się odjeść nieco ponad 100m od parkingu i tonęliśmy w wodzie. Próbowaliśmy z kilku stron... Trzeba będzie tu wrócić.

Na szczęście w drugą stronę jest wodospad. Idziemy go zobaczyć.



Ilości wody spływające z impetem w dół robiły wrażenie. Część wody pchana wiatrem wraca do góry. No i ten hałas. Przyroda jest niesamowita!

Ruszamy dalej, kierunek Glendalough. Są tam dwa jeziorka i kilka szlaków. Parkujemy przy hotelu, pytamy pani w recepcji, czy możemy zostać na noc. O dziwo nie było problemu. Czyli na jutro planujemy spacerek po okolicy :)
Nasz nocleg:
53.011193, -6.324144


Mavv - 2021-11-01, 19:12

Wyspani zbieramy się do drogi. Lekko kropi deszczyk. Chcemy wejść na górę nad jeziorem i pooglądać je z góry.






Poniżej widok na cmentarz i pozostałości klasztoru wraz z okrągłą wieżą, gdzie mnisi się mogli schronić podczas różnych najazdów.


O, już zaczyna być widać jezioro!


Mała mżawka zgęstniała, do tego deszcz spadający z drzew nieco nas zmoczyły :)







Do kamperka wróciliśmy przemoczeni. Spodnie do łazienki, kurtki z przodu auta i ogrzewanie na 25 stopni. Uchylone okna, żeby pozbywać się wilgoci oraz turbowent ustawiony na wyciąganie. To była długa noc w upale...... Ale ubrania wyschły i mogliśmy na drugi dzień udać się w kolejną trasę, jezioro Tay, przypominające kufel Guinnessa.

Mavv - 2021-11-01, 22:20

Chcemy zobaczyć jezioro Tay, które ponoć przypomina kufel Guinnessa. Został nawieziony biały piasek na północną część jeziora i to właśnie przypomina kremową pianę na Guinnessie. Kilka lat temu przejeżdżaliśmy obok, mamy zdjęcie z parkingu przy drodze. Teraz chcemy obejrzeć jezioro z drugiej strony. Zatrzymujemy się na malutkim parkingu tu:
53.094626, -6.249630


Na tę górę chcemy wejść, z niej powinien być fajny widok na jezioro w dolinie






Już kawałek drogi za nami - szliśmy drogą widoczną na zdjęciu. Tu odpoczywamy po stromym podejściu wśród paproci



Idąc dalej i wyżej wyraźnie odczuwaliśmy coraz zimniejszy i silniejszy wiatr. Jak weszliśmy powyżej paproci, to zaczęły się wrzosy. Wrzos kończył się jeszcze wyżej i była już trawa i skały. Tak wysoko jednak nie dotarliśmy. Zbyt silny wiatr dawał się mocno we znaki. Poszedłem nieco w bok zbocza góry, żeby mieć lepszy widok na jezioro:







Jakoś nie mogę tu dojrzeć kufelka ciemnego piwa ;)

Schodzimy na dół. Po obfitych deszczach wszystkie rzeki aż huczą. Widać wyraźnie podwyższony stan wody.




Irlandzka chatka w pięknym otoczeniu



Udajemy się stąd na naszą miejscówkę na nocleg, bo jutro chcemy się wybrać nad kolejne jeziorka.
Nocleg:
53.011062, -6.274306

Miejscówka cicha i spokojna :)






Mavv - 2021-11-02, 16:44

Kolejna nasza wycieczka to dwa jeziora Bray - Upper i Lower. Jedziemy na parking tu:
53.174738, -6.291578

Po drodze oczywiście ciesząc oczy :)







Najpierw jemy obiad i ruszamy. Jak się okazało później, wyszliśmy ciut za późno. Ale o tym za chwilkę.
Trasa wygląda na ciekawą, będziemy szli wokół jezior po górze. Z widokiem na okolicę. Już po pierwszych metrach widzimy, że jest błotniście. Błoto i torf są czasem śliskie. Ale idziemy dalej.


Będziemy iść tym płaskim szczytem nad jeziorem


Jeszcze widok z drogi na okolicę...


...i na parking

Najpierw na dół :)



Zaczyna być mokro :)


Jesteśmy przy pierwszym jeziorku


I zaczynamy widzieć drugie.




W oddali widać górę potocznie zwaną "babski cyc" :wyszczerzony:


Zaczęły się schody. Szlak to właściwie wąska ścieżka wśród wrzosów, po której często spływa woda. No i jest ślisko. Musieliśmy często iść zakosami


Ale widoki wynagradzają trudy wspinania się


Gdyby tak popatrzeć na to jezioro od drugiej strony z góry, to by się prędzej można było dopatrzeć kufelka Guinnessa :)


Jesteśmy w połowie drogi. Niestety musimy cały czas iść, bo robi się późno i szybko się ściemnia. Myśleliśmy, że mokro będzie na dole, ale i tu na górze wszędzie pełno kałuż, podtopień i ukrytych wśród wrzosów szczelin. Błotnista dróżka jest miejscami niebezpieczna, bo buty się ślizgają. A w dół można łatwo zlecieć.





Więcej zdjęć z tej trasy nie mam. Pilnowaliśmy drogi, która znikała nam często spod nóg, bo rozmywała się pod błotem i wodą. Tu na zdjęciu z satelity widać, jak to wyglądało. Co jakiś czas grzęźliśmy w błocie po kostki, potykając się i upadając kolanami w błoto. Wyglądaliśmy pewnie nieco komicznie :) Niektóre błoto to było bagno, gdzie wchodził cały kijek trekkingowy.


Widać ścieżkę, po której szliśmy - z lewej strony zdjęcia idąc na środkowy dół. Ścieżka rozchodzi się na takie kanały - to szczeliny z wodą i bagnem. Z poziomu ziemi ledwie widoczne, zwłaszcza, gdy robi się ciemno.

Ostatni etap to już pikuś - przejście przez rzeczkę i do kamperka. Niestety nasze buty i spodnie nie nadawały się do niczego. Buty ciężkie i mokre od błota, spodnie po kolana w błocie. Tym sposobem skróciliśmy sobie nasz tygodniowy wypad o jeden dzień :) Ale było warto i na pewno jeszcze do Wicklow wrócimy :)

Spax - 2021-11-04, 17:56

Tylko pozazdrościć możliwości wypadowych. :spoko
Mavv - 2022-04-11, 01:51

Luty - wypad w kierunku północnym i spóźnione spotkanie z Radkiem i jego rodziną

Mając wolny weekend i tutejsze miniferie zimowe, jedziemy na północ. Umówiliśmy sie z Radkiem, ale zanim do niego dojedziemy, to po drodze gdzieś przenocujemy. Ja jestem po nocnej zmianie, więc kilka godzinek snu i po południu ruszamy w trasę. Obraliśmy kierunek na jezioro Lough Corrib, największe w Irlandii. Nasza docelowa miejscówka jest tutaj:

53.416512, -9.059678

Mała przystań. Zajeżdżamy tam późnym popołudniem. Na miejscu okazuje się, że niestety jest znak zakazu nocowania, ale było późno i ciemno, gdy przybyliśmy a znak był malutki :) Udałem więc, że go nie widzę :aniolek Inna sprawa to to, że nie ma akurat sezonu i nie spodziewamy się, żeby nas ktoś pogonił.

Dmuchało trochę, więc z kampera za bardzo się nie ruszaliśmy. Rano kawka i poszliśmy zobaczyć, gdzie jesteśmy. W końcu jest dzień i cos możemy zobaczyć :lol:
Miałem ochotę z synem porzucać trochę wędki, ale wiał nadal silny wiatr. A poziom wody wydawał się być wyższy niż zazwyczaj.









Kierowniczka postanowiła pójść na ten piękny mostek na pomoście :wyszczerzony: Musiała uważać, żeby fala jej stóp nie zmoczyła :)



Po śniadaniu postanawiamy ruszyć dalej w drogę. Nasze śniadanie było nieco później - niestety nie mogę nic poradzić z tym, że w kamperze śpi nam się wszystkim wyjątkowo dobrze :oops: :aniolek
Ruszamy wzdłuż jeziora, sprawdzić inna miejscówkę. Według p4n zakazu nocowania tam nie ma. Ale trzeba sprawdzić samemu.

Mavv - 2022-04-11, 02:03

Dojeżdżamy tu:

53.519850, -9.238078

Raptem 22km dalej. Ale jest i lasek. Miejsca jakby mniej. Drzewa osłaniają trochę od wiatru, idę zatem porzucać. A może obiad się złowi? ;)







Próbowałem swych sił z trzech pomostów. Niestety bezskutecznie. Było wietrznie (jak tylko rzuciłem poza linię drzew, to wiatr natychmiast zmieniał kierunek rzuty przynęty). Ponadto dość nierówne i zarośnięte dno. Skutkowało to obieraniem haczyków z roślin niemal po każdym rzucie. No ale - nacieszyliśmy się widokiem jeziorka i zrobiliśmy się głodni.



Trzeba by cos zjeść :)

Aby pobudzić umysł, pykamy z córcią kilka partyjek :)



Po obiadku ruszamy już w stronę hrabstwa Sligo. Nocowaliśmy w hrabstwie Galway, a obiad jedliśmy w hrabstwie Mayo :) To w drogę!

Mavv - 2022-04-11, 02:13

Prognoza pogody przewiduje mocne wiatry. Nie pamiętam już, czy nawet nie wydano żółtego alertu pogodowego na wiatr. W każdym bądź razie, gdy minęliśmy miejscowość Ballina, to poczuliśmy, jak tam dmucha. Trzymając mocno kierownicę, ostatnie kilometry przejechaliśmy walcząc z silnymi podmuchami.
Cali i zdrowi zajeżdżamy do Radka :) zanim zacznie lać (a właściwie to padało cały czas, ale z przerwami) idziemy na mały spacerek po okolicy.



Widok na góry, w które wybieramy się jutro :)

Po drodze mijamy taki oto urokliwy domek:


Okazuje się, że jest to domek letniskowy na wynajem. W bardzo pięknej okolicy. Z jednej strony góry, a z drugiej ocean.

Niestety zaczynało padać i wróciliśmy do domu. Trzeba było się rozgrzać - a jak się najlepiej rozgrzać w Irlandii? Irlandzką whiskey :)


Slainte!

Mavv - 2022-04-11, 02:25

Nazajutrz pogoda lepsza. Nadal wietrznie, ale sucho i słonecznie. Radek pokazuje nam ciekawe miejsce w górach. Nazwał je Zaginioną Wioską!

Zajeżdżamy na parking:
54.194366, -8.583466

I idziemy w góry. Widoki przepiękne! Część ścieżki, ta na górze, jest nowa. Część szlaku jeszcze niedostępna dla turystów.

takie widoki cieszą nasze oczy:


Trafiamy do Zaginionej Wioski. Rzeczywiście - opuszczone, zarośnięte ruiny zabudowań. Przyroda upomniała się o swoje.









Zastanawialiśmy się nad historią tej wioski. Najprawdopodobniej była to osada albo drwali albo górali wypasających owce. Trudno powiedzieć. Ale wygląda niesamowicie.

Wracamy już do auta. Jeszcze kilka widoków podczas zejścia:








Tak oto minął nam weekend na kolejnej krótkiej weekendowej wyprawie :)

JanusS - 2022-04-11, 14:22

Bardzo ciekawa relacja. Czyta i ogląda się świetnie. Napisz proszę dokąd można dojechać dużym kamperem jeśli chodzi o klify Slieve League. Wyczytałem na stronach tamtejszej gminy, że ograniczają tam ruch i nie można dojechać poza Sliabh Liag Camping. Jak jest naprawdę??? Interesuje mnie to bardzo ze względu na żonę, która ma problem z podchodzeniem pod górę! Z góry dziękuję!
Mavv - 2022-04-11, 15:01

JanusS, to jest najwyżej położony parking, na który można dojechać:

Parking

Parking ma dwie części - pierwsza bez barierek wysokości, a druga dla osobówek z 2m ograniczeniem. Zazwyczaj są pełne, zależy jak trafisz. A jak to się ma do dużego kampera, to już musisz ocenić na podstawie Street View Googla.


Kolejna opcja jest taka, że możesz zaparkować na darmowym parkingu przy informacji turystycznej i tam skorzystać z podwózki busami. Jeżdżą one dość często. Pewnie kilka euro kosztują.

Parking przy informacji turystycznej

Trzecią opcją jest postój na minikempingu wspomnianym przez Ciebie, Sliabh Liag Camping. Jest on obok informacji turystycznej. Tam możesz się podpiąć pod słupek itp. A busikiem spod informacji turystycznej możecie z żoną pojechać na górę.

Kemping

Co do busików, to nie wiem, dokąd one dojeżdżają. Czy aż na samą górę czy do najwyższego parkingu.

JanusS - 2022-04-12, 09:20

Dzięki, To o czym piszesz to niby wiem ale jednak "naoczne" informacje są najbardziej pomocne. Miałem nadzieję, że być może wiesz czy busiki jeżdżą na samą górę czy tylko do bramy widocznej na Street View. Spróbuję zatem dowiedzieć się czegoś o nich drogą mailową. Pozdrówka!
Mavv - 2022-04-27, 08:06

Zrobiliśmy sobie ostatnio wypad dwa razy po 3 dni podczas przerwy świątecznej. Dzieci miały 2 tygodnie wolnego, my nie :) Ale i tak udało się wyskrobać choć trochę wolnego.
Zrobiliśmy sobie wyprawę do przetestowania przedsionka (pierwszy raz był udany, teraz pora na drugi raz). Chcieliśmy posiedzieć nad wodą te 3 dni i może powędkować.

Pierwszym razem pojechaliśmy nad jezioro Ennell. Fajne miejsce, co prawda stoi znak zakazu biwakowania, ale nikt się nim nie przejmuje. Nawet widzieliśmy policję, która tylko się przejechała tam i z powrotem :)

Po przyjechaniu na miejsce spotkaliśmy jeszcze 3 załogi znajomych po weekendowym spotkaniu (my przyjechaliśmy w poniedziałek).




Pozostałe trzy załogi


Przedsionek to fajna sprawa, ale dużo miejsca zajmuje...

Jezioro to jest płytkie z brzegu. Wziąłem więc ze sobą wodery, żeby można było odejść kawałeczek od brzegu i porzucać. No i wszystko było by fajnie, gdyby nie to, że po poprzedniej wycieczce wędki wróciły do domu... I nie sprawdziłem tego pakując wodery!

Ale na szczęście pojawił nasz kolega z forum Radek, który miał jedną wędkę :) Dzieciaki chociaż sobie mogły porzucać :)

A my podziwialiśmy jeziorko niemal z progu kampera. Nasz pierwszy poranek przywitał nas gęstą mgłą. Gdy wstałem o 8, to nie widziałem brzegu jeziora :roll: Godzinę później mgła się mocno przerzedziła.




Piękna mgła!


I również ta powoli poruszająca się po trawie


Nie ma co opisywać, bo nic nie zwiedziliśmy. Wspomniane załogi jeszcze w poniedziałek się rozjechały do domów. Został tylko z nami do wtorku jeden kolega. W środę już wróciliśmy.

Mavv - 2022-04-27, 08:16

W kolejne wolne tego samego tygodnia, w piątek, udaliśmy się bardziej lokalnie nad nasze jezioro. Znalazłem kilka miejsc do sprawdzenia na Mapach Google. pierwsze miejsce okazało się być w miarę nowe. Nawet są 4 ławeczki piknikowe. Niestety - jest tez barierka na wysokośc 2m. My ją zastaliśmy otwartą.


Slip jest :diabelski_usmiech brakuje łódki




też wydaje się być płytko, no i sporo roślin. Też nie porzucam, ale wędki już mam :)


Na następną noc jedziemy sprawdzić kolejne miejsce znalezione na mapach. Nieopodal, nad małym jeziorkiem Cullaun w hrabstwie Clare. Jak się okazało - również płytko z brzegu. Ale miałem i wodery i wędki. Spróbowałem łowić, ale bezskutecznie. Nawet rzucając daleko, woda była płytka. Spotkałem jednego lokalnego jegomościa, który przyjechał sobie popływać chwilę. On mi powiedział, w której części jeziorka jest głęboko, ale do tego potrzebna jest już łódka... I tym sposobem zrodził się pomysł - a może ponton kupimy? I mam zamiar sprawdzić rynek... Ech, same wydatki.... :mrgreen:




Tu widać płyciznę


Widok na zachodzące słońce. No i po co mi telewizor w kamperze, jak takie fajne programy mogę oglądać przez okno?


Nie ma co opisywać - dwa krótkie wypady nad wodę, które zrodziły, a w zasadzie przypomniały o chęci spędzania czasu nie tylko nad wodą ale i na wodzie :) Zaczynam rozglądać się za pontonem :)

Mavv - 2022-09-08, 22:00

No i jest! Ponton kupiony! Dwa razy już byliśmy na wodzie i chyba to będzie na tyle w tym sezonie. Wkrótce postaram się napisać o jednej wycieczek na Holy Island na naszym jeziorze Lough Derg :)
Mavv - 2022-10-15, 04:36

Święta Wyspa, czyli Holy Island (Inis Cealtra)

Odkładaną przez lata wycieczką była wycieczka na tę jedną z wielu wysp na naszym jeziorze. Wyspa, jakich wiele, chciało by się rzec. Ale na tej wyspie jest kilka interesujących rzeczy. Np ruiny 4 kościołów. Jest też okrągła wieża. W wieżach takich (jest ich kilka na terenie Irlandii) przebywali zakonnicy. Drzwi do wież były na wysokości ok 3m i po wejściu mnich chował drabinę do środka. Chroniło to ich przez niechcianymi gośćmi.

Na wyspie jest też cmentarz, gdzie - jak się okazało - do tej pory są chowani zmarli.

Zapraszam na krótką wycieczkę :)

Wysiadamy z promu :mrgreen:


Ponton zabezpieczyliśmy, żeby nam nie uciekł. Tuz przed nami na kajaku przypłynęło małżeństwo i też poszli pospacerować. Na wyspie ciężko jest się zgubić :) Przy pomoście jest tablica informacyjna z opisem, co jest na wyspie.

Drepatmy ścieżką w stronę wieży.


Po drodze mijamy pasące się owce. Uciekają one od nas :)
Pierwsza ruina to właśnie cmentarz, jeden z kościołów oraz wieża. Spacerujemy i oglądamy.




















Spacerując dalej trafiamy na dwóch turystów jedzących śniadanie. Mają rozbity namiot :) Czyli można :) Nieopodal widzę ich łódź na brzegu, pewnie na ryby przypłynęli.



I kolejne ruiny:












Natrafiliśmy na świeży grób. My byliśmy na wyspie w sierpniu, a grób jest z 8 lipca...





W tym rzędzie byli pochowani tylko członkowie rodziny Dooley.

I tak wygląda w sumie cała wyspa. Łąki, ruiny i wieża. Jak wiele miejsc w Irlandii. Ale wreszcie ją mogliśmy zwiedzić :)

Po zwiedzeniu jeszcze troszkę chcemy popływać, póki pogoda jest dobra i amperów dużo w akumulatorze :) No i oczywiście pomoczyć trochę kija :)

O, ktoś obok Pana Mieczysława stanął :)


No to teraz pora na rybki!




Pomimo prób, tylko zieleninę wyławiamy :wyszczerzony:


Rzucamy okiem na mapę - mamy niedaleko do przystani w Mountshannon (byliśmy tam kilkukrotnie - opisywałem już nawet). To płyniemy! Od strony wody Mountshannon jeszcze nie widzieliśmy!





W tym miejscu kiedyś widzieliśmy konie wchodzące do wody :) Gdzieś, kilka stron wcześniej, opisałem to niecodzienne zjawisko :)


Dobra, pora wracać do kamperka!





Uffff, dotarliśmy! :)


Następnym razem na wodzie będziemy dopiero w przyszłym sezonie! :spoko

mirek67 - 2022-10-15, 22:09

Masz fajny parking na MOHERU 52.95051 , -9.45919 bezpłatny, cichy, Jak staniesz przy oficjalnym wcześniej, to płatny nie od samochodu tylko od ilości osób w samochodzie- ok 12euro -za osobę zwiedzanie auli, film, toalety, gratis :spoko
Mavv - 2022-10-16, 02:37

mirek67, dzięki! Na Mohery nie jeździmy sami, tylko z naszymi gośćmi. Ale ten parking wskazany przez Ciebie wydaje się być fajny dla nas, żeby sobie spacerek zrobić. Szkoda, że ludzik StreetView nie dojdzie z głównej ulicy. Pewnie podczas robienia zdjęć nie było dojazdu.

A na temat oficjalnego parkingu na Moherach mam swoje zdanie :gwm Nie będę się wypowiadał ;)

Mavv - 2022-11-04, 17:52

I kolejny krótki weekendowy wypad za nami. Dzieci mają wolne na Halloween, ja niestety wolnego nie mogę wziąć na cały tydzień, ale dwa dni się uda urwać. Jako iż pogoda miała nie być wspaniała, to z decyzją, gdzie jechać czekałem niemal do ostatniej chwili. Dla niewtajemniczonych - pogoda w Irlandii jest nieprzewidywalna i można sprawdzać prognozę z co najwyżej jednodniowym wyprzedzeniem. Nie ma tu prognozy długoterminowej :)

Przez ostatnie dni padało, było kilka lokalnych podtopień. Stwierdziłem, że nie ma sensu iść spacerować po lasach i łąkach, gdyż te będą tonęły w błocie. Zamiast w lasy idziemy w góry. A w zasadzie pagórki. A dokładniej w płaskowyż. Gdzie trawy mało, za to dużo skał i księżycowego klimatu. Czyli The Burren.

Już byliśmy tu nieraz, ale zawsze coś nowego się znajdzie do zobaczenia. Tym razem chciałem pospacerować do pagórkach. Wybrałem kilka szlaków i ruszamy!
Zaraz po pracy, wieczorem, ruszamy. Jadę na sprawdzoną miejscówkę, nad jeziorko, gdzie już raz byliśmy. Jest tam na tyle twardo, że nie ugrzęznę. Z tego miejsca będzie widać nasz cel "wspinaczkowy".



To ta górka po prawej stronie. Poranek był ciepławy, ale wiało. Tuż przed pójściem spać jednak włączyłem ogrzewanie na troszkę, bo miałem skargi, że chłodno :)

Po śniadaniu dojeżdżamy na miejsce. Raz kropi, raz widać niebo. Trasa wybrana - pętla 7,6km. Na szczyt i zejście drugą stroną. Trasa niebieska na planszy.




No to idziemy! Jedzonko i picie mamy ze sobą. Urządzimy sobie minipiknik na szczycie! A co!
Jesteśmy na terenie Narodowego Parku Burren. I każda brama wygląda tak:


Schodzimy powoli z asfaltu i dreptamy po wyżłobieniach pozostawionych przez cofający się lód w epoce lodowcowej. Dzieci nawet mi nazwy tych wyzłobień mówiły.
Szlak jest dośc dobrze oznaczony, nie sposób go zgubić.







Im wyżej, tym widoki ciekawsze. Te szare placki wyglądają jak zastygła lawa. Są to jednak skały.




Górka, na którą wchodzimy, wygląda jak tort warstwowy, gdzie każda kolejna warstwa jest mniejsza od tej niższej. Gdy osiągnęliśmy podstawę naszego skalnego tortu i zbliżaliśmy się do jego drugiej smacznej warstwy, to okazało się, że teren się obniża. Co niezbyt spodobało się córce :lol:
- O nie! Będziemy schodzić w dół żeby znowu iść do góry!
- No cóż, taki jest urok gór!


To jest to straszne zejście na dół i podejście do góry! :lol:


I tak zdobywamy coraz to wyższe warstwy naszego wapiennego tortu. Górka, na którą właśnie wchodzimy powstała właśnie z wapienia (limestone) i przez całe swoje życie urosła na 180m. A nazywa się Mullaghmore.
Samo wejście na szczyt już wymagało użycia wszystkich czterech kończyn. Nie wiem, czy widać na zdjęciu niebieskie znaczniki naszego szlaku - idą one prosto do góry. A szczyt widać - to ta kupka kamieni :)













Na szczycie już mocno wiało. Po krótkiej chwili podziwiania widoków usiedliśmy, żeby zjeść. Mniej więcej w połowie posiłku zaczęło mocno padać. Zimne krople biły nas po plecach. Ale komu by tam deszczyk przeszkadzał! Zjedliśmy, plecak na plecy i idziemy.
Trzeba było uważać na śliskie kamienie podczas schodzenia. Deszcz nas zmoczył, nogawki mieliśmy mokre i przyklejone do ciała, przez co czasem ciężej się robiło krok. Na szczęście po kilkunastu minutach deszcz poszedł dalej a my w drodze na dół zdążyliśmy wyschnąć niemal całkowicie!



Idąc po tym płaskowyżu można na wielu kamieniach zobaczyć pozostałości po morskich skorupiakach. I nie jest to widok rzadki. Niesamowite, że wiele milionów lat temu ta część była dnem oceanu!



Znaleźliśmy też jakiś krzew z owocami bardzo podobnymi do jagód. Ale w środku była jedna pestka. Nie odważyliśmy się spróbować, jak smakuje. Zapewne tutejsza zwierzyna zajada się nimi!


Na ostatnich kilkuset metrach trasy znowu nas nieco zmoczyło... Wróciliśmy do kamperka na obiad i kawę i gorącą czekoladę. Po obiedzie chciałem jeszcze jedną małą pętlę zrobić, raptem 1km z kawałkiem (biała trasa na planszy), ale deszcz się tylko nasilał. Odłożyliśmy to na kiedy indziej. Podjechaliśmy za to kilkanaście kilometrów dalej zobaczyć starodawny dolmen, najbardziej znany w Irlandii.
Poulnabrone Dolmen, bo tak się nazywa, był miejscem pochówku. Podczas prac archeologicznych odkryto szkielety 21 osób. Datowano je na lata 3800 a 3200 p.n.e. U podnóża również znaleziono szkielety, nawet jednego noworodka.
Nie byliśmy w tym miejscu ostatnio; dzieci poprosiły, czy możemy podjechać i jeszcze raz zobaczyć i sobie przypomnieć :)



Świetnie widać wyżłobienia zrobione przez cofający się lądolód.


Pomimo niesprzyjającej pogody, podczas naszej wycieczki spotkaliśmy turystów z Francji. Zarówno widzieliśmy ich na niebieskim szlaku, jak i przy dolmenie :)

Po zobaczeniu dolmenu udajemy się na resztę dnia do Ballyvaughan - tam mamy zamiar nocować. Już w tym miejscu byliśmy. Było tam wtedy sporo klatek do połowu krewetek. Dowiedziałem się o tym, do czego one służą dzięki Wam :)

Dziś tych klatek nie ma :) Za to widok przyjemny!

Mavv - 2023-05-05, 00:41

Dziś wracamy znowu do Burren.
Zaletą tego płaskowyżu jest to, że jak pada, to tam nie utoniemy w błocie, bo są w większości skały. Oczywiście są też łąki czy pastwiska, ale ilość błota tam jest mniejsza niż w lasach :)

Zatem - kolejna krótka przerwa w szkole. Biorę jeden dzień wolnego i na 3 dni ruszamy z dziećmi poszwędać się po górkach. Wiemy już, że do Burren będziemy wracać często z racji niedużej odległości i kliku fajnych miejscówek na dziko, gdzie można spędzić noc.

Pierwszego dnia ruszamy rano z domu. W planie mamy trasę Orlich Gniazd (Eagles Nest Loop). Szlak prowadzi przez dwie góry. Zobaczymy, jak nam się to uda. Prognoza pogody taka sobie, ale zobaczymy. Może nie będzie padać :)

Parkujemy Mietka, a w zasadzie MadMobile II-go, na tym malutkim parkingu:
53.076356, -8.998812

Z niego ruszamy na pierwszy pagórek. Pogoda się zmieniała podczas naszej drogi samochodem, by w końcu zamienić się w mżawkę, ale taką ledwie widoczną.


MadMobile II został w tyle i czeka na nas

Szlaku nie ma wytyczonego, idziemy więc śladem GPS ze Stravy. Papierowe mapki mam zamówione, ale nie doszły jeszcze. Droga na szczyt to w zasadzie szukanie dogonego przejścia między krzakami oraz kolejnymi stopniami (jak ja to nazywam - schodami) góry. Niczym niezrażeni idziemy. Do szczytu mamy coraz bliżej. Z każdym takim podjeściem coraz bliżej:


I do góry raz!

I do góry dwa!


Czasem musimy przejść poprzez murki ułożone z kamieni. Oddzielają one pastwiska owiec i kóz. Szkoda tylko , że widoków nie możemy podziwiać tak, jak byśmy chcieli. Ale spacer w takich warunkach też ma swój urok :) Nieprawdaż?


Kilka takich murków trzeba było przekroczyć


O, gdzieś z tamtąd przyszliśmy! :)


Niestety na szczyt nie udało nam się dotrzeć (miała byc jakaś kapliczka świętego Colmana). Za to znaleźliśmy dogodne miejsce za skalną ścianą na wypicie gorącej herbatki i zjedzenie kanapek :)



Posileni idziemy dalej. Idziemy wzdłuż murku. Po tym drzewku widać, jak często i mocno tu musi wiać!



Dochodzimy do miejsca, gdzie musimy zacząć schodzić na dół. W opisie trasy czytałem, że miejscami jest ona zarośnięta. Ale nie spodziewałem się, że aż tak :)


Idziemy :)


Coraz niżej


Aż w końcy przebiliśmy się przez krzaki. Przed nami widac drugą górę - to ta zamglona na ostatnim planie po prawej. Ale widząc, jak wymagająca jest ta trasa, decydujemy się na wejście na drugą górę innym razem.



Udajemy się zatem na dół w stronę drogi
Okazało się, że jeszcze tych krzaków trochę przed nami jest :)


Te krzaki były bardzo klimatyczne!




Już prawie u podnóża góry

Na odcinku między krzakami znajdujemy szkielet kozy. Obok takiego znaleziska nie mogliśmy przejśc obojętnie. Dzieci biorą czaszkę, żuchwę i kilka innych kości. Koza już musi tu długo leżeć, bo kości białe i częściowo porośnięte mchem :)


Drogę już widać. Jeszcze tylko kawałeczek...


...i już jesteśmy na dole :)


Wracamy do kampera coś zjeść, przebrać się w suche ubrania. Jutro mamy w planie inną górę zobaczyć. Po obiedzie jedziemy na kolejną miejscówkę. Tam włączam ogrzewanie w łazience, żeby nasze ubrania były gotowe na rano.

Mavv - 2023-05-05, 02:06

Wieczorem udajemy się na miejscówkę pod dolmenem, o tu:

53.047192, -9.140073

Cisza i spokój. Dzieci chciały iść zobaczyć znowu tę "kupkę kamieni". Już o tym dolmenie kiedys pisałem.


I oto kupka kamieni! :)

Po śniadaniu mieliśmy jechać zdobyć kolejną górę. Jednakże zamiast po górach, to zdecydowałem, że pójdziemy po równym. Syn w niedzielę ma zawody teakwondo i nie chcę, żeby miał zbyt zmęczone nogi. A mamy dziś piątek. Podjeżdżamy więc pod ruiny Martello Tower i z tego miejsca zaczynamy 10 kilometrowy spacer.




Wieża Martello

Trasa spokojna. Wokół pagórka. Niestety nie było możliwości wejścia na pagórek - wszędzie domy, farmy. Dopiero z drugiej strony, od oceanu, znaleźliśmy bramę. Ale z racji braku spacerowiczów na górce jak i braku śladów GPS z tejże górki, stwierdziliśmy, że pewnie nie można tam wejść.
Ale za to można było podziwiać widoki :)








Gdzieś tam byliśmy wczoraj :)



Gdy doszliśmy do oceanu, to widoki się zmieniły :)





Okazało się, że na tej trasie jest przystanek Wild Atlantic Way.


WAW Flaggy Shore


Obeszliśmy go dookoła - nie udało się na iego wejść

Obiad zjedliśmy również pod wieżą. Za to na odpoczynek udaliśmy się do odwiedzonego już kilka razy Ballyvaugan. Na parking przy pomoście.

53.121117, -9.147597

I tak sobie siedząc i popijając kawę, widzimy, jak pewien jegomość wjeżdża koniem do wody. Pewnie podwozie mył :mrgreen:




Koń czysty, można jechać :lol:

Nazajutrz miałem w planie trochę "rozpuścić" dzieciaki. No i siebie też ;)
W planie śniadanko w jednej z lokalnych knajpek. Strzał w dziesiątkę - byliśmy pierwszymi goścmi. Wszystko świeżutkie - córka zamówiłą gofry - ciasto robione przy nas, gofry wypiekane na miejscu. My z synem jajeczka sadzone z boczkiem (tu wszędzie podają tzw rashers, czyli schab z przerostem polędwicy krojony w cienkie plasterki i smażony bądź pieczony). Do tego tostowany żytni chlebek na zakwasie. Masełko i domowej roboty ketchup. W kominku się paliło, zapach torfu unosił się w powietrzu. Usiedliśmy rzecz jasna przy kominku :) A lokal nazywa się The Larder A nuż ktoś w Was tu zawita i chciałby pyszne śniadanko zjeść kiedyś :)







Po śniadaniu podjechaliśmy w inne miejsce nad wodę. Gdzie jeszcze nie byliśmy. Crushoa pier. Tam sobie posiedzieliśmy i pograliśmy w planszówki obserwując przypływ :)

53.153612, -8.953087







Od tej obserwacji zrobiliśmy się głodni. I znowu - zamiast gotować, to pojechaliśmy również na gotowe :) Mamy smaka na coś z oceanu :) Kierunek Kinvarra.

W Kinvarze zatrzymujemy się najpierw przy pomoście, ale jest bardzo ciasno. Przeparkowujemy się na wprost drzwi restauracji The Pier Head. Znowu muszę pochwalić - i nie mam z tego tytułu żadnych profitów! Pyszny Seafood chowder! Palce lizać!


Do tego widok na zatokę, mewy i przypływ :)

Lody na deser smakowały równie dobrze :)

Po obiadku wracamy do domu.... Nasza kolejna krótka weekendowa wyprawa zakończona :)

LukF - 2023-05-05, 08:23

Mavv,

Fajne opisy, stawiam zasłużone piwo.

Pewnie nigdy tam nie dotrę ale podoba mi się, że dzieciaki chcą z Tobą podróżować. Pozdrawiam i życzę słońca :spoko

WaldekR - 2023-05-05, 11:04

LukF napisał/a:
Mavv,

Fajne opisy, stawiam zasłużone piwo.

Pewnie nigdy tam nie dotrę ale podoba mi się, że dzieciaki chcą z Tobą podróżować. Pozdrawiam i życzę słońca :spoko


Nigdy nie mów nigdy. Marzenia są po to aby je realizować. Dzieciakom jak umiejętnie zaszczepi się zamiłowanie do czegoś to są gotowe na wiele wyrzeczeń aby realizować swoją pasję.

Mavv - 2023-05-06, 00:07

LukF, dziękuję za pyszny napój :) Przyda się na 100%!

WaldekR, Zobaczymy, czy za kilka lat, jak juz będą pełnoletni, czy będą nadal chcieli z nami jeździć. Córka czasem się smieje, że nie może posiedzieć na łóżku, bo za niskie :) Ja jej wtedy mówię, że posiedzieć może przy stoliku z przodu. Łóżko jest do spania i leżenia :)


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group