Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam

Kamperowców podróże nie kamperowe - Nie kamperowa podróż do Portugali

SZEJK - 2024-02-21, 22:41
Temat postu: Nie kamperowa podróż do Portugali
Początkiem lutego polecieliśmy (niestety) samolotem z przyjaciółmi na podbój Portugalii.
Plan był bardzo ambitny bałem się czy dam radę.
Przedstawię kilka zdjęć z naszego poznawania Portugalii.

Ciąg dalszy nastąpi. :bajer

SZEJK - 2024-02-21, 23:23

Nasz kronikarz (ASIA) wprowadzi nas w szczegóły i historie regionu który odwiedziliśmy:



JAK SMAKUJE PORTO W PORTO czyli nareszcie się udało !!!!!

Aby sprawdzić , jak smakuje porto w Porto, to jeszcze daleka droga, ale znowu wyszło , że do trzech razy sztuka, aby wreszcie wylądować w Portugalii. Tym razem usunęliśmy wszystkie przeszkody i 30 stycznia 2024 wylądowaliśmy w Lizbonie, w doborowym towarzystwie reżysera tego programu Jacka i jego przeuroczej małżonki Agi w roli zawodowego fotoreportera czyli taki zespół mały , ale zgrany. Większa część zespołu miała niejakie problemy ze zdrowiem , lecz przejrzystość powietrza i blask słońca przywracała nas do życia ze świadomością , że za nami został kraj zimny i ponury. Tu rzeczywistość wydawała się dużo przyjemniejsza. Po pokonaniu formalności związanych z wynajęciem samochodu , pakujemy nasze graty i ruszamy na podbój Portugalii, kraju o którym wiemy mało ,albo zgoła nic. Chociaż krajobrazy uciekające za oknem nie zdają się nam całkowicie nieznane, a drzewka pomarańczowe nie wprawiają w zachwyt, jak jeszcze niedawno było. Udajemy się na południe na podbój Algarve.

DZIEŃ PIERWSZY
30 stycznia 2024
Algarve to najbardziej na południe wysunięta część Portugalii, ciągnąca się od Przylądka Świętego Wincentego do rzeki Gwadiany przy granicy z Hiszpanią , kraina pełna słońca, które świeci tu przez 300 dni w roku, pełna fantastycznych klifów , które tworzą zapierające dech w piersi krajobrazy i wreszcie pełna wspaniałych soczystych i słodkich pomarańczy. Portugalczycy nazywają ten region sekretem Europy. Dlaczego, wkrótce się przekonamy. Tutaj tez spotykamy się z Oceanem Atlantyckim.
Obieramy kierunek na Albufeirę, czeka na ponad 250 km autostradą. Zmęczenie daję się we znaki , bo nasz dzień zaczął się jeszcze 30 stycznia, a z domu wyjechaliśmy o 2 w nocy. Po drodze przystanek na małą kawkę i croisanta. Po obu stronach autostrady duże sieci energetyczne, a na ich potężnych słupach rozlokowane gniazda bocianów, ale zamiast wierzchołków upodobały sobie konstrukcje słupa i tak śmiesznie jakby zwisają z ich boków.
Po blisko trzech godzinach podróży docieramy do Praia da Castelo. Plaża zwana zamkową to mała zatoczka otoczona skałami i małymi zatoczkami satelitarnymi. W połowie XVI wieku stała tu wieża strażnicza monitorująca przypływających z Afryki Północnej piratów berberyjskich. Dziś pewnie śledziłaby emigrantów, chociaż Portugalia to kraj kolonialny i widok ciemnoskórych obywateli nikogo nie dziwi, a jest ich tutaj sporo i z różnymi odcieniami ciemności. Kolejna przed nami Praia da Marinha z charakterystyczną formą skalną przypominającą literę M, niebywale turkusową wodą kontrastującą z pomarańczowo-kremowymi zboczami klifu. Plaża ta jest częstą scenografią reklam, więc czujemy się prawie jak gwiazdy.
Do następnej plaży schodzimy schodami w dół , aby wśród zarośli pod zwisającą skałą znaleźć tajemne wejście do Praia do Carvalho. Wejście jest niepozorne i dobrze ukryte, łatwo je przeoczyć . Dalej schodkami wykutymi w skale docieramy do maleńkiej zatoczki otoczonej skałami z wykutymi tu i ówdzie schodkami i niszami oraz pionowym tunelem. To zatoka przemytników , a nazwę wzięła od jej właściciela kapitana Carvalho, który w latach czterdziestych ubiegłego wieku jako właściciel okolicznych terenów kontrolował wejście do zatoczki i kolaborował z przemytnikami.Nieco dalej na skalnym urwisku stoi Table du Bout de l'Europe – stół z końca Europy. Bardzo fajny pomysł , malutki stolik i dwa krzesełka zachęcają, aby na chwilę przysiąść i pokontemplować ten kraniec Europy, zwłaszcza , że widok nie ma sobie równych. Algar Seco Rocks zachwyca niesamowitymi formami skalnymi i umożliwia bezpieczne poruszanie się po klifach dzięki umieszczonym tu platformom spacerowym, ciągnącym się kilometrami wzdłuż brzegu. Cały czas poruszamy się w okolicach słynnej groty Benagil, ale dostęp do niej możliwy jest tylko od strony morza, a zimą stateczki tam nie kursują , nie ma też chętnego do osiągnięcia wejścia do groty wpław. Temperatura wody w oceanie nie zachęca do kąpieli, ma tyle samo ile Bałtyk w lecie. Ale nie omieszkałam zamoczyć stóp na Praia do Cavalho, a fale dosyć wzburzone dosięgły moich kolan. Spodni na wysokości kolan , bo trudno było im uciec. Zadowoliliśmy się Boneca's Cave, do której schodzi się również wąskimi schodkami , a ocean ogląda przez dwa otwory tworzące jakby okienka. Przed nami jeszcze malownicze miasteczko Carvoveiro, powstałe z małej wioski rybackiej , zniszczone podczas trzęsienia ziemi w XVIII wieku, obecnie w całości odbudowane , a z uwagi na sąsiedztwo bajkowych plaż lubiane przez letnich turystów.
Metą dzisiejszego , jakże długiego dnia jest Lagos, miasto będące niegdyś stolicą Algarve. W swej długiej historii przechodziło z rąk do rąk, władali nim Celtowie i Rzymianie, Wizygoci stracili je dla Bizancjum, od VIII wieku pozostawało pod rządami Maurów,zdobyte przez chrześcijan w XIII wieku utraciło swoje znaczenie po trzęsieniu ziemi i tsunami w 1755 roku. Nie mamy siły zwiedzać ani spacerować uliczkami bogatymi historią i wyglądem. Ciekawostką jest zachowany tu dawni targ niewolników. To niechlubny rozdział historii kolonialnej Portugalii. Pierwszych niewolników sprowadzono tu w 1444 roku i wystawiono na widok publiczny, aby możnowładcy mogli ich oglądać i zakupić. Z czasem wraz z handlem rozwijała się instytucja handlu w postaci biur inspektorów, wartowni, urzędu celnego , a nawet więzienia. Dziś w pomieszczeniach tych działa galeria sztuki , w której dzieła starają się upamiętniać wydarzenia sprzed wieków, gdy do bram miasta zawijały wyładowane po brzegi karawele towarami kolonialnymi oraz ludnością , sprowadzaną tu dla pozyskania ich siły roboczej.
Zwiedziliśmy za to miejscowego Lidla , w poszukiwaniu produktów na kolację , bo nie mieliśmy siły na poszukiwanie restauracji. Zawitaliśmy do hotelu Charming Residence, który okazał się rzeczywiście „charming”. Pokoje były urządzone przytulnie z wykorzystaniem portugalskich azulejos u wezgłowia łóżka. Po chapnięciu czegoś i kąpieli zapadliśmy w głęboki sen, nie mając nawet siły na przeżycie dnia jeszcze raz.

rakro1 - 2024-02-21, 23:37

Nooo 🤗, pięknie zaczyna się 🌹.
SZEJK - 2024-02-22, 21:43

Dzień drugi zaczął się wcześnie i bardzo ciekawie.

Śniadanie ,szybka kawa i w drogę.

Zwiedzamy Lizbonę. :)

Kronikarz opisze szczegóły i historię.

Ciąg dalszy nastąpi. :-P :-P

SZEJK - 2024-02-22, 21:47

DZIEŃ DRUGI
31 stycznia

Czy łóżka w tym hotelu takie wygodne, czy człowieki takie zmęczone? To pytanie obudziło nas kolejnego dnia. Po dźwięku budzika pojawiło się drugie- słychać już skrzeczenie mew, ale ciągle ciemno. Nawet odsłonięcie kotar niewiele dało. Po prostu dzień tutaj budzi się później i wolniej. Z kolei zasypia wcześnie , ale szybko. Idziemy na śniadanie i czujemy się jak w królewskich apartamentach. Zapomnieliśmy też zabrać większego żołądka, bo to co na nas czekało nie mieściło się w naszych. Wędliny, sery, owoce, pieczywo, tarta, tartinki, rogaliki, ciasta, dżemy, miody – nie da się wszystkiego wyliczyć. Napakowani do granic możliwości dokończyliśmy plan z dnia poprzedniego, czyli plaże w okolicach Lagos. Parę ulic od hotelu istne cuda natury- Lagos Praia de Camilo - mała plaża z dwóch części połączonych tunelem; Lagos Ponta de Piedade – punkt widokowy na cyplu z grupą formacji skalnych żółto- złotych, dla mnie przypominających nadgryzione kawałki wspaniałego tortu rozrzucone w oceanicznej toni. W oddali latarnia morska z 1913 roku, niedostępna dla turystów. I najciekawsza chyba Lagos Grotto de Pioners – strome schodki prowadzą w dół do groty odgrodzonej od oceanu skałami z jakby arkadami, ale woda morska nie daje za wygraną i spienione fale co rusz uderzają z wielką mocą pieniąc się i szumiąc. Są znaki, że tam wpływają łodzie turystyczne, ale przy takich falach jakoś trudno to sobie wyobrazić. Tak jak trudno opisać wrażenia cudu oceanu pełnego groźnych fal przy brzegu i spokoju na horyzoncie. Słońce odbija się w wodzie , tworząc srebrzystą poświatę na z lekka unoszącej się wodzie. Nabuzowani widokami i owiani wiatrem pakujemy się w drogę powrotną do Lizbony. Mija szybciej , bo i widoki znane. Wjeżdżamy do miasta Mostem 25 Kwietnia.Most jest dwupoziomowy, drogowo-kolejowy. Po obu stronach, szeroko rozlewa się rzeka Tag , która 12 km od mostu łączy się z Oceanem Atlantyckim. Był to pierwszy most w Lizbonie, do czasu wybudowania mostu Vasco da Gamy, którym dwa dni wcześniej wyjeżdżaliśmy w stronę Algarve. Pominę nudne dane techniczne, ale dwie ciekawostki- wjazd do Lizbony jest płatny, ale wyjazd gratisowy , a 1969 roku na moście nakręcono jedną ze scen do filmu „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” z Jamesem Bondem. Po prawej stronie mostu podziwiamy pomnik Cristo Rei , wzorowany na brazylijskim, wzniesiony w latach 40-tych ubiegłego wieku jako symbol wdzięczności za uratowanie Portugalczyków przez skutkami II Wojny Światowej. Właściwie pomnik stoi w Almadzie, miasteczku pod Lizboną , ale z tarasu widokowego rozciąga się wspaniały widok na stolicę . Jest to też ważne miejsce pielgrzymek.
Pierwsze co się rzuciło się nam w oczy po wjeździe do miasta to ciasnota- wąskie uliczki, ciasne kamieniczki, ciasne wszystko! Ulice i chodniki wybrukowane błyszczącym w słońcu calcado portugese, aż strach pomyśleć jak tu się poruszać w deszczu. Dobrze , że pogoda nam dopisuje i jak na styczeń można powiedzieć ,że upał.
W gąszczu kamienic odnajdujemy nasz hotel, wygląda dość nowocześnie, chociaż otoczenie dla nas nieco egzotyczne, osoby o różnych kolorach skóry są tu mieszkańcami, prowadzą sklepiki, obsługują w kawiarniach ,pieką kasztany prosto na ulicy, jakby nie patrzeć wszyscy zajęci. Meldujemy się w pokojach, pan reżyser zarządza zbiórkę na 16-tą, w celu realizacji dalszego planu dzisiejszego dnia. Jakby nie było , jakieś 3 godziny obsuwy.
Parę kroków od hotelu odnajdujemy stację metra. Pozostaje procedura jak najkorzystniejszego nabycia biletów komunikacji miejskiej i ruszamy na podbój Lizbony. Ze stacji Anjos do Rossio w dzielnicy Baixa, czyli Dolne Miasto i wychodzimy niemal na sam środek Placu do Rossio. Tu uwagę przykuwa falisty układ biało czarnej calcados, gdyby dobrze się wpatrzeć , można by dostać zawrotów głowy od tych fal. Plac rozległy, w swej historii był świadkiem wielu wydarzeń, nawet dość krwawych , związanych z walkami przeciw herezji. Sam plac powstał na miejscu rzymskiego hipodromu. Do wzrostu jego prestiżu przyczyniły się powstające tu w XIII i XIV wieku rezydencje zagranicznych dyplomatów. W XV wieku król Jan II Doskonały założył tu szpital, który w swym rozkwicie zajmował całą wschodnią pierzeję placu. Obecna zabudowa powstała po trzęsieniu ziemi w 1755 roku w stylu de Pombal, czyli specjalnej konstrukcji, mającej zapewnić bezpieczeństwo i zminimalizować zniszczenia na wypadek ponownego trzęsienia ziemi. Środek placu zajmuje kolumna króla Pedro IV ,a po jej obu stronach usytuowano barokowe fontanny. Z placu wchodzimy na Rua Augusta, najbardziej znana ulicę Lizbony. Podziwiamy kamienice, wystawy, restauracje. Idziemy w kierunku Łuku Triumfalnego. Wybudowano go na miejscy pałacu królewskiego zniszczonego podczas trzęsienia ziemi w 1755 roku dla upamiętnienia tego tragicznego wydarzenia. Przechodząc przez Łuk wychodzimy na Plac do Comercio- dawny plac handlowy . Tu przy brzegu rzeki Tag stoją dwie kolumny , a z brzegu wiedzie do nich pochylnia. To tu przypływały karawele i stąd odpływały w morze. Rzeka Tag łączy się bowiem z oceanem w dzielnicy Belem. W okresie Wielkich Odkryć Geograficznych powstały zabudowania i instytucje zarządzające handlem z terytoriami zamorskimi. Król Manuel I w 1511 roku postanowił wybudować pałac , zniszczony podczas trzęsienia ziemi nigdy nie został odbudowany. Środek placu zajmuje pomnik Józefa I, a obok Cafe Martinho da Arcada- najstarsza w Lizbonie kawiarnia i restauracja. Plac tętni życiem w swoistym stylu. Przy nabrzeżu uwijają się muzycy, zachęcając przechodniów do śpiewu i tańca. Młody śpiewak gromadzi wokół siebie grupę uczennic hiszpańskich, które wtórują mu wzbudzając podziw coraz gęściej gromadzących się ludzi. Inni budują ciekawe postaci z kamieni lub piasku, oczekując na datek w zamian za możliwość zrobienia zdjęcia. Idziemy dalej nabrzeżem do Mercado da Ribeira. Otwarty w 1882 roku targ miejski podzielony na dwie części- w jednej stragany z regionalnymi produktami , a w drugiej 35 stoisk gastronomicznych oferujących regionalne potrawy. Obchodzimy go dwa razy zanim zdecydujemy ,czego chcemy spróbować. W końcu ja wybieram pasteis de bacalau, Andrzej Teddy Boy burgera, Aga grillowaną ośmiornicę , a Jacek jakiś pieczony kawałek wieprzowiny z dodatkami. Objedzeni wchodzimy w nocne już miasto i kierujemy się do dzielnicy Chiado pod górę Rua do Alecrim. Po drodze mijamy Cafe A Brasiliera, działającą od 1905 roku. Początkowo sprzedawano tu kawę z Brazylii, ale w celu zachęcenia klientów do zakupu zaczęto dodawać do każdego kilograma sprzedanej kawy filiżankę zaparzonej kawy i tak w 1922 roku postawiono tu pierwszy ekspress do parzenia kawy. Lokal pięknie urządzony w stylu Art Deco szybko stał się miejscem spotkań intelektualistów i artystów. Można tu było kupić prace wielu z bywalców. Pora już za późna na kawę , więc robimy tylko parę zdjęć . Przed wejściem przy stoliczku siedzi sobie poeta XX wieku Fernando Pessoa – dlaczego tu, skoro nie było to jego ulubione miejsce, wolał bowiem Cafe Martinho de Arcada przy Placu do Comercio, ale siedzi sobie tutaj i czeka na towarzyszy, bo ma jedno wolne krzesełko. Na Placu Largo do Carmo zatrzymujemy się obok Klasztoru Karmelitów. Obecnie w budynku klasztornym mieści się Muzeum Archeologiczne, a kościół słynie z braku dachu zawalonego podczas trzęsienia ziemi i nigdy nie odbudowanego. Zaułkiem obok kościoła dochodzimy do Santa Justa- zabytkowej windy , będącej niejako symbolem Lizbony. Ta 45-metrowa winda łączy dzielnicę Baixa i Chiado. Jej budowę rozpoczął uczeń Gustawa Eiffla w 1900. Konstrukcja w stylu neogotyckim , podobna do Wieży Eiffla , napędzana początkowo silnikiem parowym, dziś elektrycznym. Z górnej stacji windy rozpościera się piękny widok na okoliczne ulice, oglądaliśmy je oświetlone, co było dodatkową atrakcją. Zjechaliśmy nią w dół i wróciliśmy do stacji metra. Zmęczenie wzięło górę nad ciekawością. W hotelu podglądaliśmy życie nocne przez okno, podziwiając zamysł budowania miasta na wzgórzach . Mieszkaliśmy na 7 piętrze, a przed nami wprost zabudowania innej dzielnicy na tej samej wysokości.

SZEJK - 2024-02-23, 21:43

No to lecimy dalej. Dzień trzeci.

Panowie Komplecik, Skorpion, Rafał, Darek piwka smakują wyśmienicie, dziękujemy!!!!!

W dalszym ciągu zwiedzamy Lizbonę, jak w każdy dzień kronikarz poda szczegóły i historię miejsc które zwiedzamy.

SZEJK - 2024-02-23, 21:50

DZIEŃ TRZECI
1 lutego


Wstajemy o 8, ale miasto budzi się powoli. Czy takie miasto, czy my mieszkamy w takiej dzielnicy? U nas o tej porze korek goni korek, a tu nikt się do pracy nie spieszy. Czarnoskórzy goście hotelu tylko zarobieni zdalnie, bo każdy nie wypuszcza telefonu z ręki. W hotelu mieszka ich sporo, a w wiatrołapie wszystkie fotele zajęte przez cały czas .
Zwiedzanie zaczynamy od podróży metrem, potem przesiadamy się na autobus i dostajemy się do dzielnicy Belem. To już obrzeża miasta. Tu znajduje się siedziba prezydenta. My spacer zaczynamy od wieży Belem. Zbudowana w 1522 roku służyła jako strażnica portowa oraz punkt orientacyjny dla powracających z morza żeglarzy. Początkowo stała na środku rzeki. W tym miejscu Tag szeroko rozlewa swe wody łącząc się z Oceanem Atlantyckim. Trzęsienie ziemi zmieniło bieg rzeki i obecnie stoi na brzegu. Jest też drobne polonicum w jej historii – w 1833 roku więziony tu był generał Józef Bem , twórca Legionu Polskiego w Portugalii.
Idziemy dalej wybrzeżem , a przed nami Pomnik Odkrywców. Monumentalna bryła stylizowana na karawelę wznosi się w miejscu skąd wyruszali na swoje wyprawy wielcy portugalscy odkrywcy, na ich czele stoi Henryk Żeglarz, a pomnik otwarto w 500-lecie jego śmierci. Po obu stronach usytuowano 33 postaci żeglarzy i zawodów związanych z żeglugą. Na szczycie monumentu jest taras widokowy, a przed pomnikiem wielka mozaika przedstawiająca podróże i odkrycia portugalskich żeglarzy. Nabrzeże jak każde takie miejsce żyje swoim specyficznym życiem, gwarnym ,ale niespiesznym, malutkie foodtracki zapraszają na kawę , sangrię, drobne przekąski.
Przechodzimy przez park , zatrzymujemy się przy kasie , gdzie kupujemy bilety do Klasztoru Hieronimitów, przeraża nas kolejka przed wejściem do obiektu. Gdy dochodzimy, okazuje się , że ta kolejka to do kościoła, więc wchodzimy. Klasztor Hieronimitów to jeden z siedmiu cudów Portugalii. Wybudowany jako votum dziękczynne za szczęśliwą wyprawę Vasco da Gamy w miejscu kaplicy ufundowanej przez Henryka Żeglarza. Przez ponad 300 lat był we władaniu zakonu św. Hieronima. Imponująca budowla powstała w stylu manuelińskim i stanowi hołd dla czasów, gdy Portugalia czerpała potęgę i bogactwo z terytoriów zamorskich. Klasztor wielokrotnie modyfikowany i przebudowywany, a co ważne przetrwał trzęsienie ziemi z 1755 roku. W czasach nam współczesnych znany jest z faktu podpisania Traktatu Lizbońskiego, reformującego Unię Europejska w 2007 roku. Zwiedzanie klasztoru to wielka uczta dla ducha. Zewnętrzna fasada mega zdobiona kontrastuje z ascetycznym wnętrzem.Do kościoła jest inne wejście i zawsze stoi tam kolejka, na szczęście nasza była krótka i szybko weszliśmy do środka. Odpuściliśmy zwiedzanie Muzeum Powozów , ale nie odpuściliśmy Pasteis de Belem. Te kultowe ciasteczka były tuż za rogiem, w słynnej kawiarni z 1837 roku. Historię ciasteczek można by nazwać modnym hasłem „no waist”. Pomysł narodził się w zakonie Hieronimitów- zakonnicy usztywniali swoje habity mieszaniną z białek jaj kurzych. Pozostawały żółtka, wymyślono więc przepis na ciasteczko z cienkiego ciasta zapiekanego z masą budyniową z żółtek, na koniec posypane cukrem pudrem i cynamonem. Dokładny przepis zawierający proporcje składników i jeden tajny składnik są pilnie strzeżoną tajemnicą od momentu powstania . Babeczki były znakomitym źródłem przychodu dla klasztoru. Wypiekano je do momentu likwidacji zakonu w 1834 roku. Przepis został sprzedany portugalskiemu przedsiębiorcy , zamieszkałemu w Brazylii, Domingosowi Rafaelowi Alvaresowi. Po powrocie do kraju zaczął wypiekać babeczki w Antiga Confeitaria de Belem. Ponieważ receptura owiana tajemnicą została opatentowana, babeczki wypiekane w innych piekarniach noszą nazwę pasteis de nata. Degustowaliśmy belemki w samym źródle, ale o klimatycznej kawiarni można niestety marzyć , bo lokal mocno powiększono i stracił na klimacie, a spora liczba chętnych powoduje tłok i przepychanki przez personel,a to nie jest zachowanie przez nas ,mile odbierane. Czy smak babeczki to wszystko wynagrodził?
Autobusem dotarliśmy do kolejnej kultowej atrakcji Lizbony – tramwaju nr 28. To stary model pojazdu przemierzający uliczki miasta, głównie w dzielnicy Alfama. Jest to najstarsza dzielnica Lizbony, usytuowana na stromym zboczu . Za panowania Maurów stanowiła centrum miasta. Po zdobyciu jej przez chrześcijan zaproponowano przeprowadzkę mieszkańców w obawie przed szkodami spowodowanymi ewentualnym trzęsieniem ziemi. Bogatsi mieszkańcy opuścili swoje domy, dzielnicę zamieszkali mniej bogaci rzemieślnicy i rybacy. Ku zdziwieniu w trakcie trzęsienia ziemi w 1755 roku w Alfamie nie ucierpiał żaden budynek. Uliczki dzielnicy są strome, wąskie , kręte , wybrukowane drobną , nierówną kostką , ulice łączą długie ciągi schodów. To w Alfamie narodziło się fado – charakterystyczna muzyka portugalska. Obecnie dzielnica ma charakter artystyczno- rzemieślniczy. A propos tego wątku – zadziwiała mnie taka obserwacja , niekoniecznie tylko w Alfamie, ale widywałam w różnych ,czasem dziwnych, miejscach lokaliki , w których ktoś prowadzi bardzo „jednoproduktową” działalność, np. tylko jeden rodzaj poduszek, jeden model spodni w różnych kolorach, jeden model kurtki, jakieś drobiazgi, która dziwi , jak ktoś się z tego utrzymuje?
Wsiadamy do tramwaju Nr 28, mamy szczęście, bo nie wielu pasażerów- wagon ma 28 miejsc siedzących i 35 stojących, to trochę mało wyobrażalne warunki podróży. Siedzimy sobie wygodnie i podglądamy pracę motorniczego, jakże inną od obecnych, a on wajchuje tymi wajchami, aż dziw , że go ręce nie bolą , a trasa kręta i stroma jak ulice Alfamy, czasem tramwaj stawał , żeby przepuścić samochody , albo jadący z naprzeciwka wagonik. Mimo wszystko to bardzo emocjonująca podróż. Schodząc uliczkami Alfamy oglądaliśmy panoramę Lizbony z punktu widokowego da Graca i Bramy Słońca. Po drodze przystanęliśmy przy katedrze Se zbudowanej na miejscu meczetu oraz zajrzeliśmy do kościoła św. Antoniego zbudowanego w miejscu urodzenia świętego, w poszukiwaniu obrazu JPII z portugalskich azulejos, ale dobrze go ukryli. Zmęczeni do granic możliwości wróciliśmy do hotelu, ale po krótkim relaksie ruszyliśmy , tym razem sami, na obserwacje okolicznych ulic w świetle lamp. Po drodze zakupiliśmy po małym kartoniku winka i przekąsce , ale zmęczenie wzięło górę . Skorzystaliśmy więc z kąpieli w wannie i lulu.

SZEJK - 2024-02-25, 21:23

Panowie Janek ,fan, Sławek dziękujemy za piwka :bajer :spoko :spoko

Dzień czwarty zwiedzamy Sintre i inne atrakcje, jak zwykle kronikarz (Asia) opisze szczegóły.

SZEJK - 2024-02-25, 21:30

DZIEŃ CZWARTY
2 lutego

Zaraz po śniadaniu ruszamy do Sintry. To małe miasteczko niedaleko Lizbony. Na pierwszy rzut oka może wydawać się dziwne – na górach Serra de Sintra pośród sosnowych lasów porozrzucane zamki oraz bogate i wystawne rezydencje. Nad tym wszystkim królują ruiny zamku, letniej siedziby władców. Miasto było taką letnią odskocznią od skwaru stolicy. Dzisiaj prezydent republiki tez korzysta z rezydencji w celach reprezentacyjnych.
W miejscu tym za czasów celtyckich czczono boga Księżyca , stąd góry zwano Księżycowymi. Przez parę wieków było pod wpływami Maurów. Z ich rąk zostało odbite w XI wieku przez króla Alfonsa I. Wkrótce po tym otrzymało prawa miejskie. Dalsza historia miasta ściśle związana była z zamkiem Maurów , ale naszym zainteresowaniem obdarzyliśmy dwa pałace – Pena i Monserate. Samochodem dojechaliśmy do dużego parkingu, gdzie zostawiliśmy go , a sami skorzystali z usługi Bolta. Jazda wąskimi, krętymi i stromymi uliczkami nie należy do przyjemnych, a na górze bywają problemy ze znalezieniem miejsca do parkowania. Nasza przejażdżka zakończyła się u stóp Pałacu Pena. Dalej w górę przeniesie nas bus, za który trzeba było dodatkowo dopłacić przy kupnie biletu. Pałac jest dobrze widoczny, nawet sporo przed dojazdem do Sintry i budzi spore zdziwienie, które będzie się potęgowało wraz z bliższym poznaniem jego historii. Na pierwszy rzut oka wydaje się , że to pozostałość po Maurach. Bajkowe kształty niczym z 1001 nocy, pomalowane w żywe kolory. Droga transferu to duże wyzwanie dla kierowcy. Wysiadamy na niewielkim placu i podchodzimy do bramy. Podziwiamy ceglastoczerwoną wieżę i żółte krużganki. Wokół mnóstwo egzotycznej roślinności. Ściany bramy wyłożone azulejos. Na ścianach budynków pomiędzy azulejos poprzyklejane różne rzeźby flory i fauny morskiej. Mnóstwo tarasików, krużganków, balkoników i sporo zwiedzających. Jesteśmy nieco wcześniej niż nasza godzina wejścia, więc mamy czas na małą kawkę i słodkie co nieco.
Pierwszy budynek w tym miejscu powstał w II połowie XV wieku , wybudował go król Jan II jako upamiętnienie objawień Matki Bożej. Manuel I założył tu klasztor dla 18 mnichów , który przetrwał do XVIII wieku , gdy został zniszczony przez piorun i trzęsienie ziemi. Dzięki ustawie sekularyzacyjnej pałac znalazł się w rękach królowej Marii II i jej męża Ferdynanda II Koburga. Okres panowania Marii II nie był najlepiej oceniany ani politycznie ani gospodarczo. Ferdynand znudzony tą sytuacją wycofał się z życia politycznego , zajął się sztuką i kulturą . Zlecił odbudowę pałacu w stylu eklektycznym. Inżynier zajmujący się tym projektem nie miał większe pojęci o romantyźmie niż architekturze i rezultat jego wizji jest dość kontrowersyjny, ale wzbudza zainteresowanie ze strony turystów. Królowa nie miała sposobności skorzystać z tej rezydencji, po jej śmierci król ożenił się ze śpiewaczką operową Elisą Hensler, której zapisał zamek w testamencie . Rodzina królewska odkupiła zamek za niebagatelną kwotę , ale po rewolucji przeciw monarchii w 1910 roku pałac przeszedł w ręce państwa, został zamieniony w muzeum, a później znalazł się na liście UNESCO.
Po wejściu do pałacu znaleźliśmy się od razu w pomieszczenia urządzonych tak, jakby mieszkańcy gdzieś na moment wyszli. Dla mnie to prawdziwa frajda, bo uwielbiam takie klimaty. Wyjątkowo dobrze oznaczony kierunek zwiedzania pozwalał być wszędzie gdzie trzeba i trafić tam gdzie trzeba. Denerwujący był tylko tłumek zwiedzających , przepychający się i depczący po piętach.
Z Pałacu Pene Bolt przniósł na do Pałacu Monserate. To kolejna rezydencja wzbudzająca entuzjazm i zdziwienie. Położona w ogromnym ogrodzie , który działa jako osobne przedsiębiorstwo , zbierające różnorakie nagrody i wyróżnienia. Idziemy wśród gąszczu egzotycznych roślin, wzdłuż szumiącego potoku i wodospadów. Po drodze mijamy zrujnowany budynek opleciony roślinnością , wygląda tajemniczo, bajkowo, miejscami trochę przerażający, ale w sumie olśniewający. Pałac wygląda mega orientalnie , choć z orientem nie ma nic wspólnego. Pierwszy budynek to , jak w większości, był kaplicą poświęconą Najświętszej Marii Pannie, wybudowany w XI wieku. W XVI wieku posiadłość została przekształcona w folwark , którego właścicielem był szpital w Lizbonie. Następnie trafił w ręce rodziny Mello e Castro. Po trzęsieniu ziemi w Lizbonie, folwark stał się miejscem nie do zamieszkania. W 1789 roku posiadłość wydzierżawił Gerard de Visne, odbudowując neogotycki dom na zgliszczach kaplicy i sprowadzając Williama Thomasa Beckforda , który zaprojektował wielki ogród krajobrazowy. W tych czasach przebywał tu Lord Byron, nazywając miejsce rajem, mimo , że nadal było w ruinie. Nie odstraszało to ciekawskich turystów, wśród których znalazł się angielski kupiec Francis Cook. Zauroczony podnajął folwark i wynajęty przez niego architekt nadał pałacowi aktualny kształt. Podziwialiśmy z zachwytem te niesamowite pomieszczenia, pozbawione wprawdzie wyposażenia, ale to tylko dodawało estymy eklektycznemu stylowi. Promienie słoneczne oświetlające ażurowe elementy okien i kopuł wieżyczek dodawały dodatkowego uroku. Tajemniczości dostarczały także efekty dźwiękowe z ukrytych nowoczesnych urządzeń imitujące dźwięk dzwonka na służbę , stukot obcasów po drewnianej skrzypiącej podłodze i zaproszenie lokaja na kolację. Niesamowite samopoczucie nie pozwalało oderwać się od tej magii, ale czas nas poganiał. Wróciliśmy do centrum Sintry kolejnym Boltem i dalej jedziemy do Cabo da Roca. Jest to najdalej na zachód wysunięty punkt Europy. Na obelisku postawionym na przylądku napis brzmi: gdzie ląd się kończy, a morze zaczyna”. Tak myśleli ludzie do czasu , gdy Amerigo Vespucci pokonał 5593 kilometry do położonego na przeciwległym brzegu Atlantyku Przylądku Henlopen. Brzeg wokół jest skalisty, wznosi się 144 metry na poziomem oceanu i został ukształtowany przez 50 metrowe tsunami po trzęsieniu ziemi w 1755 roku. Na przylądku wznosi się osiemnastowieczna latarnia morska. Okoliczne zbocza porasta sukulent Carpobrotus edulis, który przybył tu z Afryki Południowej wraz z pierwszymi żeglarzami, którym udało się opłynąć czarny kontynent. Ten rodzaj roślinności pamiętam z ubiegłorocznej wyprawy do Grecji i wyobrażam sobie jak cudownie muszą wyglądać te pagórki podczas kwitnienia w wielu kolorach. Brodząc wśród carpobrotusa szukaliśmy zejścia na urokliwą ponoć plażę da Ursa, ale nikt z nas nie odważył się zejść w dół po stromych skalistych dróżkach. Kilka lat temu na tym klifie zginęła na oczach dzieci polska para , robiąca sobie wyjątkowe i ostatnie w życiu selfie. Wszelkie dzisiejsze trudy wynagradza nam magiczny zachód słońca. Urzeczeni cudem natury szybko ruszamy do hotelu w Lourinha. Po drodze zakupy na kolację, bo nie mamy siły szukać restauracji, ale dzień kończymy portugalskim winem.

rakro1 - 2024-02-25, 22:22

Piękne fotki i relacja. Dziękujemy :roza:
yamah - 2024-02-25, 22:30

Andrzejku, kajam się :hide: :pad: ,dopiero teraz zobaczyłem twoją relację na CT :ok piękną podróż (widziałem wcześniej namiastkę) :shock: :shock: :shock: :spoko :spoko :spoko
Pozdrowienia od nas także dla Asi :kwiatki:
Dla ciebie oczywiście

SZEJK - 2024-02-25, 23:48

Boguś ! spokojnie mój kronikarz dopiero się rozkręca, będzie co czytać. :) :haha:
SZEJK - 2024-02-26, 21:49

Jedziemy dalej, dzień piąty co się wydarzy dzisiaj??
SZEJK - 2024-02-26, 21:53

DZIEŃ PIĄTY
3 lutego
Dzień zaczęliśmy wcześniej niż zwykle i od poszukiwania sali ze śniadaniem. Po drobnej konsternacji i sutym , jak zawsze śniadaniu udajemy się do Peniche ( czyt. Penisz, nie zapomniec o „Z”). Pominęliśmy jednak miasteczko, kierując się na półwysep, który w przeszłości był wyspą , ale muł utworzył przesmyk i połączył ją z kontynentem. Peniche to mekka surferów, z uwagi na sprzyjające temu sportowi fale i plaże. Nas jednak przywiodła tu Capela de Nossa Senhora dos Remedios. Według legendy figurka Matki Bożej została znaleziona w grocie na półwyspie Popua przez szukającego schronienia pirata (inni mówią, że złoczyńcę, ale zostańmy przy piracie, bo fajniej brzmi). Objawienie przyciągało pielgrzymów, więc wizerunek został przeniesiony do kościoła Św. Wincentego, wrócił na swoje miejsce , gdy w XVI wieku na miejscu groty wybudowano kaplicę. Ściany budowli wyłożono kaflami ze scenami z życia Maryji, a w XVII i XVIII wieku dodano zdobienie w postaci złoceń na ołtarzu głównym i ołtarzach bocznych. Gdy przybyliśmy na miejsce kaplica była zamknięta a wokół panowała cisza i żywej duszy. Plac przed kaplicą ogromny, świadczy to , że pielgrzymki przybywające tu są liczne. Otoczenie było dość zniszczone przez pleśń i pewnie przez wiejące tu wiatry znad oceanu. Doczekaliśmy osoby, która otworzyła kaplice. Świetność jej wnętrza przeminęła jakiś czas temu. Pomijając zatęchły zapach, obecny we wszystkich portugalskich kościołach, wiele kafli nosiło ślady zniszczenia, a że dekoracje na ołtarzach to złocenia dowiedziałam się z opisów przewodników. Mimo to atmosfera sprzyjała skupieniu i modlitwie i zachęcała do pozostawienia tu swoich rozterek . Chcieliśmy postawić świece w wiadomej nam intencji, ale wiatr gasił płomyk. Jak w tym klimacie palą te świece na zewnątrz? Mamy nadzieję , że ktoś jednak poprawi go po nas. Dołożyliśmy jeszcze małe tea lighty w przedsionku.
Celem dalszej eskapady było Obidos, średniowieczne miasteczko na stoku góry , witające pomarańczowymi dachami na pobielanych domach. Do wejścia zachęca podwójna brama z kapliczką z malowanych na niebiesko azulejos. Za bramą wąziutkie, kręte uliczki, urocze kamieniczki, sklepiki z rękodziełem, lokaliki. Miasto założyli Celtowie, w czasach starożytnych było centrum handlu z Fenicjanami, po upadku Rzymu pozostało w rękach Wizygotów, a następnie Maurów. Wyzwolone zostało w XII wieku, legenda mówi o samodzielnym szturmie dzielnego rycerza na islamski zamek. Arabski charakter utraciło podczas trzęsienia ziemi w połowie XVIII wieku. W czasach współczesnych było centrum politycznym i spotkań osób związanych z rewolucją goździków. Nas do miasta przywiodła inna legenda- ginjinha, słodki likier z małych portugalskich wisienek, uprawianych w tych okolicach i dodawanych do brandy. Wiele legend krąży o przepisie na napój, o rywalizacjach zakonnych , kradzieżach receptur, spiskach na książęcych dworach. Jedno jest pewne i niepodważalne, to sposób podawania likieru w maleńkich czekoladowych filiżaneczkach, wymyślony właśnie w Obidos i ściągający tu rzesze turystów pożądających tegoż smaku i niezapomnianych wrażeń. Doświadczenie smaku ginjinhi i czekoladowej czarki było krótkie i pozostał żal , że nasz samolotowy bagaż nie pomieści ani butelki pełnej legendarnego napoju ani tym bardziej czekoladowych cacuszek do jego spożywania. Wniosek wypływa stąd jeden - należy tu przelecieć kamperem, w nim się wszystko pomieści i jeszcze sporo innych rzeczy ,których pożądałam tylko oczami. Buszowałam z sobie tylko właściwą werwą po tych uliczkach i sklepikach , sycąc zmysły pięknem i unikatem. W niesamowitej Casa Portugesa do Pastel de Bacalhau spróbowaliśmy tego przysmaku. Szkoda było wracać przez tę bramę , ale czekało kolejne wyzwanie – Nazare , a tam miałam nadzieję zobaczyć te ogromne fale znane mi z internetowych filmików. Pogoda była piękna , prawie letnia i wiatru jak na lekarstwo, więc rozczarowanie nie opuszczało mnie przez długi czas.
Nazwa Nazare wywodzi się od legendy o figurze Matki Bożej Czarnej Madonny przyniesionej tu przez mnicha z Nazaretu w IV wieku. Mnich spędził to resztę życia, a figura pozostała w santuario. Wielkie fale odbijają się od cypla Sitio na szczycie którego stoi latarnia morska Farol da Nazare i Fort Miguel Arcanjo. Ciekawostką dolnego miasta jest Muzeum Dorsza Suszonego. Wprost na ulicy , na żywo kobiety rozpinają wyfiletowane ryby na specjalnych siatkach i układają na podporach , pochylone zawsze na południe . Obok na straganach oferują wysuszone już okazy do sprzedaży. Inicjatywa dla powstała dla zachęcenia kobiet do kultywowania tradycji suszenia ryb i dania im zajęcia .
Atrakcją dla nas były grupy śmiesznie przebranych ludzi, którzy przy dźwiękach karnawałowej muzyki tworzyli paradę. Były tu tłumy Kleopatr w różnym wieku, od dziewczynek do leciwych babć, chłopcy na rowerach w cylindrach i czarnych frakach spod których wystawały białe tiulowe tutu , jakieś krasnoludki i inne ludki. W przyplażowym beachbarze wypiliśmy kawkę i pasteis de nata i wrócili na parking. Nie odmówiłam sobie tego co księżniczki lubią najbardziej - powrotu brzegiem morza z bosymi nogami w wodzie. Fale przy brzegu były znacznie większe i nieposkromione, co zaowocowało niebywałą satysfakcją, nieokiełznaną radością i kieszenią pełną muszli, ale także praniem spodni zmoczonych przez fale do samej d......
Potem dalej w drogę do Alcobaca. W tym niewielkim mieście ulokowano opactwo Cystersów uznawane za najpiękniejszy zabytek gotycki w Portugalii. Zakonnicy mieli ogromny wpływ na rozwój miasta, nie tylko w aspekcie religijnym , ważnym po przepędzeniu Maurów, ale także gospodarczym, udoskonalając potencjał rolniczy regionu. Rozkwit trwał do czasu opuszczenia przez mnichów klasztoru w XIX wieku.
Wejście do kościoła uniemożliwiła trwająca właśnie msza , ale za 15 euro zwiedziliśmy klasztor. Pomieszczenia jak w gotyckiej budowli surowe , zimne i puste. Wyszliśmy trochę zniesmaczeni i nie mieliśmy ochoty na zwiedzania klasztoru w Batalha, obejrzeliśmy tylko kościół. Klasztor Matki Boskiej Zwycięskiej jest kolejna perełką gotyku w Portugalii. Budowany przez 150 lat do końca nie został ukończony, co uwidaczniają niedokończone kaplice, przyczyny porzucenia do dziś są nieznane. Część budynków nie dotrwała do dzisiejszych czasów. Na zewnątrz bogato zdobiony, wewnątrz ascetyczny, ale piękne witraże przepuszczają promienie słoneczne . Aga i Jacek poszli do klasztoru, a my obserwowaliśmy życie miasteczka i sklepiki z rzemiosłem, tym prawdziwym , nie chińskim w rękach hinduskich.
Dzień kończymy w Fatimie. Dostajemy pokój w prawie luksusowym hotelu przy samym sanktuarium, tak że idziemy jeszcze na plac i na kolacje , a potem pławimy się w tym luksusie.

SZEJK - 2024-02-27, 21:21

Dzień szósty, dalej zwiedzamy kiedy nasz Lider ogłosi przerwę na odpoczynek.?????

Dzisiaj sam zrobię sobie wolne, aa cooo!!!

SZEJK - 2024-02-27, 21:23

DZIEŃ SZÓSTY
4 lutego

Obawiałam się , że nasz pobyt w Fatimie w niedzielę zakłócą tłumy ludzi , a tu zdziwienie- plac jest prawie pusty. Może to jego ogrom sprawia takie wrażenie, ale w bazylice parę osób się modli i msza na placu gromadzi sporą grupę ludzi, ale bez przesady. Rozglądamy się jeszcze raz wokół, trochę się modlimy, palimy świece, robimy małe zakupy i opuszczamy miejsce objawień, by udać się do Tomar i usytuowanego tam zamku Templariuszy. Miejscowość i klasztor powstały z nadania za zasługi w rekonkwiście . Przez wieki był to ośrodek władzy religijnej i wojskowej. Stąd rycerze zakonu wyruszali na krucjaty, a w uznaniu sukcesów otrzymywali nagrody w postaci olbrzymich majątków rozsianych po całym Półwyspie Iberyjskim. Zakon rósł w potęgę , stając się zagrożeniem dla europejskich królów. Za ich namową papież Klemens V rozwiązał zakon, a król portugalski Dionizy I utworzył nowy Zakon Rycerzy Chrystusa i oddał im majątki Templariuszy. Nowi zakonnicy z Tomar patronowali wyprawom kolonialnym wielkich żeglarzy, przeżywając w tych czasach największy rozkwit. Dzięki bogactwom zdobytym podczas wypraw klasztor rozbudowywał się , powstawały nowe budynki, pomieszczenia , bogate dekoracje. Kiedy nastąpiła kasacja zakonu , pozostał po nim nie tylko bogaty zamek , ale w mieście Tomar rozwijał się przemysł tekstylny.
Klasztor jest rzeczywiście zachwycający i unikatowy , cena biletu taka sama jak w Alcobaca , ale do zobaczenia i przeżycia jest tu znacznie więcej. Są tu dwie wyjątkowe perły- Charola i okno manuelińskie. Charola to pierwsza świątynia Templariuszy, wzorowana na jerozolimskiej Bazylice Grobu Pańskiego. Ośmiokątny ołtarz usytuowany jest w środku szesnastobocznej kaplicy, otoczony ośmioma bogato zdobionymi kolumnami w stylu romańskim. Wysokie wnęki w ścianach miały umożliwiać rycerzom udział we mszy na koniach.
Okno manuelińskie to najsłynniejsze okno Portugalii. Bogato zdobione , symbolizuje znaczenie Portugalii w rozwoju świata dzięki jej udziałowi w wielkich odkryciach geograficznych. Elementy dekoracji oddają hołd oceanom, kuli ziemskiej, nawigacji , częściom karawel. Wśród ornamentów odnajdujemy motywy morskich roślin , korzenie dębu korkowego, drobnej fauny morskiej , a wszystko to zwięcza herb króla Manuela I oraz krzyż Zakonu Chrystusa. Nie da się opisać wszystkich bogactw zamku , jego zakamarków i pomieszczeń , ale jest to jeden z najpiękniejszych zabytków na naszej drodze.
A kolejnym punktem na tej drodze jest Coimbra. Pierwsze wrażenie po wjeździe do miasta nie jest zbyt korzystne- miasto duże , główna ulica rozkopana, parkingi pełne. Obok parkingu chyba nowe nabrzeże z różnymi atrakcjami umilającymi relaks nad rzeką Mondego. Te klimaty bardziej zainteresowały Andrzeja niż perspektywa wspinania się do centrum, a nasza pozostała trójka skorzystała znów z usługi Bolta i wylądowała koło katedry. Po obejrzeniu już kilku kościołów , ten nie wywarł specjalnie wrażenia. Coimbra słynie z najstarszej i najbardziej prestiżowej uczelni Portugalii. Uniwersytet powstał tu w 1290 roku. Pędzimy do tej alma mater z zamiarem zobaczenia Biblioteki Joanina , kaplicy i sali Dos Capelos , gdzie nadawane są tytuły naukowe. Wchodzimy przez bramę na dziedziniec, obszerny, widać , że niedawno wyremontowany, bo nie widać wszechobecnych w Portugalii pleśni i grzybów. Szukamy kasy, niestety trzeba się cofnąć parę budynków i ulic dalej. Lecimy z Agą , ale okazało się , że mają tu jakieś zagmatwane programy zwiedzania , gdzie nie ma tych trzech obiektów w jednym programie, a na dodatek trzeba je rezerwować na godzinę. Rezygnujemy, bo jest już trochę późno, aby mieć szansę na wykorzystanie tych biletów, nota bene trochę drogich. Schodzimy w dół labiryntem wąziutkich uliczek i stromych schodków. Jesteśmy zawiedzeni tym miastem. Jedziemy dalej , do Costa Nova, nocleg mamy w hotelu przy latarni. Docieramy już ,na te warunki ,wieczorem, bo szybko i wcześnie zapada tu zmrok, ale to nie zniechęca do spaceru na plażę, na której nic już nie widać . Rekompensujemy sobie kolacją – próbujemy franchesiny w dziwnym barze . Chyba mega niezdrowe danie, ale spróbować trzeba było.

daro35 - 2024-02-27, 22:26

:spoko jestem :spoko :pifko leci :spoko
SZEJK - 2024-02-29, 21:40

Skwarek, Darku dziękuję za piwka :spoko :spoko

Jedziemy dalej, dzień siódmy.

SZEJK - 2024-02-29, 21:43

DZIEŃ SIÓDMY
5 lutego

Dziś chyba ostatnie spotkanie z oceanem. Przejeżdżamy kilka ulic w poszukiwaniu słynnych domków w paski. Costa Nova to miejscowość typowo wypoczynkowa, bo w niedzielę wieczorem sporo ludzi się kręciło, a w poniedziałek rano wszędzie pustki. Wcześniej jednak wizyta na plaży. Chyba cyrkulacja się zmienia, bo fale wielkie i pieniste, zbieramy muszle- widać ,że morze groźniejsze, bo muszle grube i ciężkie, jakby oszlifowane. Szukamy domków, mijamy jakieś pojedyncze obiekty , ale to jeszcze nie te z pocztówek. Wreszcie wchodzimy na bulwar Jose Estevado przy lagunie i są – stoją sobie w równym rządku, jeden w jeden bajkowy, niebieskie, żółte, zielone, czerwone, w paski pionowe, w paski poziome. Costa Nova to przekształcona z wioski rybackiej dzielnica Aveiro. Mierzeja , na której jest położona powstała wskutek ogromnego sztormu w XVI wieku, gdy ogromne ilości piasku odcięły wejście do portu, tworząc zatokę. Utworzona laguna zniszczyła miasto, ale jednocześnie pozwoliła mu rozkwitnąć. Rybackie chaty i szopy przekształcono w te śliczne domki letniskowe. W niektórych otwarto kawiarnie, restauracje i sklepiki. Ulica Jose Estevado chyba niedawno zrewitalizowana, obsadzona egzotyczną roślinnością, oświetlona nowoczesnymi lampami, wyłączona z ruchu kołowego tworzy deptak z fontannami, budkami z lodami i alejką spacerową . Może być uznana za najładniejszą ulicę w Portugalii, dziś pusta, ale wyobrażam sobie jak wygląda tętniąca tłumem w sezonie letnim. Biorąc pod uwagę , że w pobliżu znajduje się mnóstwo piaszczystych plaż z całą infrastrukturą potrzebną plażowiczom.
Wśród rozlewisk słonowodnej laguny znanej niegdyś z wodorostów , soli i ryb, długim mostem jedziemy do centrum Aveiro. To popularna miejscowość turystyczne, położona w samym sercu regiony przemysłowego, ze znanym uniwersytetem, ale też dobrze prosperującą dzielnicą rybacką z tętniącym życiem targiem rybnym. Nisko zabudowana secesyjnymi kamienicami, znana ze swoich kanałów , po których pływają kolorowe łodzie Moliceiros. Z tego powodu nosi miano portugalskiej Wenecji. Trzy kanały łączą miasto z laguną Ria de Aveira, płynąc nimi można zwiedzać ciekawe obiekty. Mieszkańcy nie lubią tego określenia, gdyż uważają ,że turyście mają wysokie oczekiwania , deprecjonując rzeczywiste uroki miasta . Rzeczywiście kamienice przy brzegu kanału fantastyczne, ulice szerokie, obok nowoczesne centrum handlowe, ale nie szpecące wyglądu otoczenia. Nie dajemy się skusić na rejs łodzią , ale po krótkim spacerze smakujemy kawkę nad jego brzegiem i udajemy się w dalszą drogę.
Przed nami jeszcze sporo do zobaczenia w tym dniu. W pierwszej kolejności zaglądamy do Guimaraes, miasta ważnego dla państwowości portugalskiej, gdyż to miejsce narodzin pierwszego króla Alfonso Henriquesa i pierwsza stolica tworzącego się państwa. W X wieku , w obawie przed Maurami zbudowano tu mocno fortyfikowany zamek, który służył jako dwór królewski. W czasie naszej wizyty zamek był zamknięty z powodu prac konserwatorskich ,a my skupiliśmy się na obejrzeniu pałacu rodziny Braganza. Pałac w ciągu swojego istnienia był właściwie w permanentnym okresie budowy, rozbudowy, renowacji. Rozpoczął ją w XV wieku Alfonso ,przyszły książę Braganza. Po jego śmierci odziedziczył go jego brat Fernando i on dokonał funkcjonalnego podziału pomieszczeń z I piętra na pomieszczenia dla służby i pomocnicze , a na drugim piętrze apartamenty szlacheckie rozlokowane wokół kaplicy osobno dla księcia , osobno dla księżnej. Pałacu nigdy nie wykończono mimo że przechodził z rąk do rąk. Na początku XX wieku budowla uległa nieodwracalnemu zniszczeniu. W latach trzydziestych dyktator Salazar obejrzał pałac i wtedy powstał pomysł jego renowacji opartej na planach średniowiecznych. Rzeczywiście pałac został pieczołowicie odrestaurowany , pomieszczenia udekorowane meblami , naczyniami , gobelinami , może nie są to autentyczne przedmioty Braganzów, ale sprawiają takie wrażenie. Dwie rzeczy zwracają uwagę zwiedzających- spora liczba kominków z jakimś tajemnym systemem rozprowadzania ciepła, które kończą się wysokimi kominami wychodzącymi z dachów oraz stropy w dwóch komnatach, które zostały utworzone z odwróconej konstrukcji karaweli. Kierunek zwiedzania jest wyznaczony precyzyjnie, co bardzo ułatwia oglądanie zabytku. Otoczenie pałacu tez jest przestronne i zadbane. Szukamy starówki. Przemykamy się uliczkami i zaułkami o niepowtarzalnym klimacie, żałując , że nieubłagany czas nas pogania.
Wracamy w kierunku Porto, ale po drodze mamy jeszcze jeden przystanek, a właściwie dwa. Lądujemy w okolicach Bragi z zamiarem wyspinania się do Santuario Bom Jesus do Monte. Jego historia to ponad 600 lat , a rozpoczęła się od małej pustelni. Obecna forma w stylu barokowym jest odpowiedzią na reformację, chociaż w późniejszych latach nie oparło się zmianom. Do sanktuarium prowadzą trzy rodzaje schodów, najstarsze Schody Trzech Cnót z XVII wieku , Schody Drogi Krzyżowej z kaplicami i fontannami oraz Schody Pięciu Zmysłów pochodzące z XVIII wieku, wszystkich podobno 500. Otoczenie bazyliki przekształcono w ogród z grotami i strumykami. W 1882 roku uruchomiono kolej linowo-terenową, która przeniosła nas w górę . Zima nie sprzyja rozkwitowi ogrodu, chociaż jak na nasze warunki to sporo kwiatów i drzew kwitnących. I jak to bywa w świątyniach portugalskich , więcej się dzieje na zewnątrz niż wewnątrz .Przewodniki polecają odwiedzać to miejsce o zachodzie i pewnie mają rację, nam jednak słońce schowało się za chmurami, co zwiastowało niechybną zmianę pogody.
Późnym popołudniem dojeżdżamy do Bragi. Meldujemy się w hotelu w samym niemal centrum i po krótkim odpoczynku idziemy w miasto, które wita nas już światłami. Nie jest najlepszy moment na zwiedzanie, bo nie wszystko widać. Szukamy jakiejś restauracji na kolację , ale w obcym mieście wieczorem czasem bywa ryzykownie. Koniec końców lądujemy w Macu, co tez jest poniekąd tradycja naszych wypraw , że jeden posiłek obowiązkowo w Macu. A potem zasłużony odpoczynek po dniu pełnym wrażeń i napiętym harmonogramie zwiedzania

SZEJK - 2024-03-01, 23:15

Nie odpuszczamy, jedziemy dalej. :spoko :spoko :spoko

Dzień Ósmy. :bigok

SZEJK - 2024-03-01, 23:18

DZIEŃ ÓSMY
6 lutego

Po obudzeniu podziwiamy piękny widok z okna na krajobraz Bragi. Po śniadaniu wyruszamy
do Porto- ostatniego portu naszej wyprawy. Dojechaliśmy dosyć wcześnie, pokoje nasze nie były jeszcze gotowe, więc zostawiliśmy bagaże w hotelu, odstawili samochód na parking i rozpoczęliśmy eksplorację miasta.
Miasto założone przez Celtów lub Rzymian, bo trwaja spory na ten temat. Przechodziło z rak do rak jak większość miast portugalskich. Miasto zyskało na znaczeniu po podpisaniu sojuszu portugalsko- angielskiego ,przypieczętowanego porozumieniem handlowym dotyczącym eksportu wina porto do Wielkiej Brytanii. W XIX wieku rozpoczęła się era przemysłowa , której wizerunkiem był zaprojektowany przez ucznia Gustave'a Eiffla dwupoziomowy most Don Luis I.
Nasze pierwsze wrażenie to duże ruchliwe miasto, nawet bardziej niż Lizbona, zbudowane jak większość na niezliczonej liczbie wzgórz, przez co ulice wznoszą się i spadają pod różnym pochyleniem, ale wybrukowane drobnymi kostkami , często w biało- czarne wzory nie sprawiają wrażenia bezpiecznych. Ruch zarówno samochodów jak i pieszych większy. W oczy wpadają piękne wystawy sklepów i cukierni. Napotykamy stragany z rękodziełem, które zachwyca oryginalnością i wyjątkowymi pomysłami. Na placu przed hotelem pani sprzedająca torebki wykonane z przedziwnych przedmiotów , np. telefony ze słuchawką, radia tranzystorowe, płyty gramofonowe. Przed nami kościół Św. Ildefonsa z fasada wyłożoną azulejos. Wchodzimy do budynku dworca kolejowego. To zachwycająca budowla, jeden z najpiękniejszych dworców świata. Jego ściany pokryte są całymi panelami azulejos z niektórymi wydarzeniami z historii Portugalii,zużyto na to 20 tysięcy kafli. Złoto-żółty i niebieski fryz przedstawia historię przemysłu transportowego. Sama bryła budynku pochodzi ze zniszczonego pożarem klasztoru Benedyktynów, a dekoracje ścian rozpoczęto w 1905 roku i są dziełem Jorge Colaco, mistrza techniki azulejos. W podziwianiu tego dzieła nie przeszkadza fakt, ze jest to działający dworzec, podróżni mieszają się tu z oglądającymi i jedno jest pewne – nikt się nie nudzi , gdy pociąg się spóźnia.
Trochę nas pogoda zaskoczyła , przyzwyczajeni do ciepła ciężko akceptowaliśmy się w niższej temperaturze i przy wietrze, więc musieliśmy się wrócić do hotelu po dodatkową warstwę. Wychodząc wstąpiliśmy na kawkę , zasłuchani w ulicznego akordeonistę , grającego walca Szostakowicza.
Następny w kolejce jest kompleks Kleryków , składający się z Kościoła Kleryków, Wieży Kleryków i Domu Bractwa. Tym razem to wyjątek, bo na zewnątrz zdobiony, a wewnątrz zapiera dech. Oprócz kościoła można zwiedzić inne pomieszczenia kompleksu, wspinając się w górę i w dół i podziwiając zgromadzone tu skarby. W którymś momencie znajdujemy się za centralną figurą w ołtarzu głównym, przez szybę spoglądając na wnętrze kościoła. Darowaliśmy sobie wyjście na wieżę, skąd jest znakomity punkt widokowy.
Na Rua dos Carmelitos trafiamy na słynna i jedną z najpiękniejszych Księgarni Lello&Irmao. Słynne są w niej rzeźbione regały, witraże na suficie i zakręcone drewniane schody. Właściciele nie robili problemu ,gdy zwiedzający robili na tych schodach zdjęcia, ale kiedy wyjątkową sławę przyniosła im J.K.Rowling inspirując się tymi schodami w powieści o Harrym Poterze i napływało coraz więcej turystów wprowadzono opłaty za wejście. Obecnie wynosi ona 8 euro, ale bilet należy nabyć internetowo i tu był problem. Chociaż wysokość kwoty zadziwia, ponoć odliczają ją od zakupów, ale można tu nabyć książki głównie w języku portugalskim. Aga poszła jako reprezentant naszej grupy i w celu zrobienia zdjęcia za te 8 euro.
Kolejny po drodze Kościół karmelitów, a właściwie dwa w jednym budynku- Karmelitów i Karmelitanek. Dla uniemożliwienia kontaktu obu zakonów przedzielono je najwęższym , bo jednometrowym domem. Fasadą boczną pokrytą kaflami. Wewnątrz kościoła w ołtarzach figury ubrane w szyte szaty. Bocznym wejściem można wejść do pomieszczeń , o których nie bardzo wiadomo czyich, ale dość ciekawych , być może klasztornych, choć po kasacji zakonu część klasztorna zajęła Gwardia Narodowa.
Potem dochodzimy do katedry, wokół prace budowlane, więc skupiamy się na widoku z tarasu , w oddali w dole widać drugi brzeg Duero. Po pokonaniu wielu schodków i zaułków dochodzimy do nabrzeża rzeki , tętniącego życiem i specyficznym klimatem. Tu jednak zmęczenie bierze górę i spod Mostu Luisa I Bolt zabiera nas do hotelu na odpoczynek. Czekając na samochód podziwialiśmy kunszt mostu, po którym górnym poziomem przejeżdżało metro, a dolnym samochody i piesi.
Zanim zameldowaliśmy się w pokojach zaspokoiliśmy głód w pobliskiej restauracji próbując bifanę , czyli bułkę ze smażoną wieprzowiną.
Po odświeżającej kąpieli i krótkim odpoczynku znowu przy pomocy Bolta kontynuujemy nasz spacer z miejsca , gdzie go przerwaliśmy , czyli pod mostem Don Luis I. Tym razem podziwiamy miasto w światłach. Przechodzimy na drugą stronę rzeki podziwiając oświetlone stoki po prawej i oświetlone knajpy po prawej. W końcu decydujemy się na zdegustowanie porto w Porto. Wybieramy bardzo niepozorny i nie budzący zaufania , a wręcz brzydki bar. Swoim prymitywnym wyglądem tworzy nieprzeciętną atmosferę i nasze doznania były nieprzeciętnie fantastyczne , a to jest bardzo ważne. Bardzo ważna jest też cena degustacji, a tu za 5 euro dostawało się 5 kieliszków z różnymi rodzajami napitku , do tego wzięliśmy talerz tapas i choć nikt nie był głodny, wszyscy rzucili się na te przysmaki. I gdyby nie fakt , że właściciele powoli zamykali interes , pewnie oblecielibyśmy drugą kolejkę, bo wchodziło niebywale dobrze. Byłoby również wskazane dla dogłębniejszego zbadania tezy głównej, czyli jak smakuje porto w Porto. Na razie wniosek pozostaje jeden – bezwzględnie badania należy powtórzyć z większą skrupulatnością poprzez powtórzenia podróży jeszcze raz , bowiem dotarł do naszej świadomości fakt, iż nasza przygoda z Portugalią dobiega końca. Wróciliśmy do hotelu na ostatnią noc w Porto.......

WODNIK - 2024-03-02, 18:43

Andrzejku, po takiej degustacji to miałeś chyba piękny sen.
A rano najlepsze to :pifko

adaml61 - 2024-03-02, 19:57

Andrzej, ale :pifko za pracę dla Asi .
SZEJK - 2024-03-02, 21:00

Janek , Adam Asia dziękuję za piwka. :lol: :spoko

Dzień dziewiąty i niestety ostatni. :( :(

SZEJK - 2024-03-02, 21:05

DZIEŃ DZIEWIĄTY 7 lutego
Ostatni poranek w Portugalii wita nas deszczem. Jeszcze śniadanie i ruszamy na krótki spacer. Na naszej trasie Mercado do Bolhao- najstarszy bazar w Porto , działający od 1839 roku. Teraz pięknie wyremontowany z bajecznymi straganami pełnymi smakołyków , które wszystkie chciałoby się mieć. Pocieszyliśmy oczy tymi widokami i poszli w kierunku Capela das Almas, znana też jako Kaplica św. Katarzyny. Kaplica ulokowana na rogu ulic w miejscu bardzo niepozornym, ale rzuca się w oczy głównie przez dodane w 1929 roku 15 947 kafli azulejos na fasadach , a na nich sceny przedstawiające śmierć św. Franciszka i męczeństwo św. Katarzyny. Próbujemy wejść do środka , ale ku naszemu zdziwieniu odbywa się nabożeństwo.
Idziemy więc w dół Rua de Santa Catarina do Majestic Cafe , najstarszej kawiarni w Porto. Jej początki sięgają 1921 roku, gdy grupa kupców powołała spółkę Cafe Elite i zawarła umowę na wynajem lokalu z przeznaczeniem na kawiarnię i piwiarnię . Rok trwało przystosowanie lokalu i 2 grudnia 1922 roku otwarto wspaniałą i ekskluzywną kawiarnię Majestic Cafe. Za secesyjnym portalem meble ze skórzaną tapicerką i lakierowanym drewnem, lustra flamandzkie, kryształowe żyrandole, połączenie marmuru i metalu. Nie sprawdzaliśmy, bo po sutym śniadaniu nikt jeszcze nie miał ochoty na kawę , a poza tym kelnerzy po drugiej stronie drzwi bardziej nas odstraszali niż zapraszali.
Wróciliśmy do hotelu po bagaże , wzięliśmy samochód z parkingu i w drodze na lotnisko ostatni rzut oka na Porto i okolice. Potem mało interesujące procedury na lotnisku i lot do Krakowa. I to był koniec kolejnej przygody.
Ale nadszedł czas na tworzenie nowej......



PODSUMOWANIE

Statystycznie przejechaliśmy 1 742 km, na nogach przedeptaliśmy jakieś 111 550 kroków , czyli 81,42 km. Wydaliśmy ile mieliśmy. Zobaczyliśmy mały wycinek Portugalii, choć dla nas był to bardzo intensywny okres. Przede wszystkim upajaliśmy się iście wiosenna aurą. Popróbowaliśmy regionalnych potraw- słynne pasteis de Belem i pasteis de nata, pasteis de bacalhau,pieczone kasztany, franchesinę i bifanę, była nawet ośmiornica. Była też degustacja alkoholi- ginjinha i porto.
Dla mnie niektóre miejsca pokrywały się z moim klimatem, może nawet mogłabym tam zostać, ale po dłuższym pobycie przeszkadzała wszędobylska wilgoć i stęchły zapach, zwłaszcza w starych kościołach był wyjątkowo nieznośny.
Po tygodniu pobytu trudno powiedzieć , czy życie tam jest drogie czy tanie. W sklepach ceny porównywalne z greckimi, ale restauracje są chyba trochę droższe. Choć małe espresso kosztuje 1 euro do tego pasteis de nata za 1,40 , ale są też drozsze. Widać , że w sezonie letnim woda jest ogólnie dostępna , teraz wiele fontann i źródełek do picia wody jest nieczynne, w hotelach można uzupełnić butelkę darmową wodą. Większość toalet miejskich jest bezpłatna. Przed wyjazdem czytaliśmy, że kultywują sjestę, ale tylko jedna restauracja trafiła się zamknięta, ogólnie nie było problemu. Może latem, gdy temperatura jest wyższa , sjesta działa częściej.
Zadziwiła nas usługa Bolta, dostępna w każdej chwili ,za śmiesznie małe pieniądze i mega krótki czas oczekiwania.
Ruch na autostradach, tam gdzie korzystaliśmy z autostrad, był mały i trudno było spotkać tira, dopiero w okolicach Porto pojawiło się ich więcej.
Portugalczycy są otwarci, pomocni, ale problemy z komunikacją , rzadko gdzie można się porozumieć po angielsku.
Czy chciałabym tam jeszcze wrócić ? Nie wszędzie, ale są miejsca które na pewno chciałabym jeszcze raz zobaczyć , a przede wszystkim na spokojnie i do znudzenia posiedzieć na plażach i pokontemplować fale.

Pozostaje odpowiedź na pytanie
JAK SMAKUJE PORTO W PORTO?
Odpowiedz brzmi:
PORTO W PORTO SMAKUJE BARDZO DOBRZE!!!!!
Jest tylko jeden warunek:
MUSI BYĆ DOBRE TOWARZYSTWO I ODPOWIEDNI BAR!!!!

rakro1 - 2024-03-02, 22:11

Piękna bajka. I podziękowania piękne składamy :papa :palacz
Czyli w sumie spieszyć się czy dojrzewać do tej Portugalii ? :shock: ??
Dużo pracy włożyliście a wystarczyło poczekać rok, dwa najwyżej i wklejanie zdjęć na Forum ma być łatwiejsze i prostsze.
Porto mocne i intensywne ? :pifko2

SZEJK - 2024-03-02, 22:50

Rafał !! za rok może dwa napiszemy z Asią inną bajkę, nie warto czekać.
Samo porto smakowało wyśmienicie w takim klimacie, barmanka nazwaliśmy ją Danusia sympatyczna osoba nalewała z taką gracją z pięciu różnych butelek i upominała żeby pić (o przepraszam degustować) w takiej klejności jak wskazała, mimo 20 % smakowało bardzo dobrze.
Jak pisała Asia mijaliśmy bardzo dobre lokale ale tam nie było życia, trafiliśmy na bar no niema co ukrywać syfski bar ale tam było życie i ludzie się bawili. Żal tylko że skończyliśmy na jednej kolejce ale zmęczenie dało znać.
ps. degustowaliśmy porto w domu ale już tak nie smakowało :lol: :-P

ZbigStan - 2024-03-03, 09:10

SZEJK, kilka rozdziałów książki o podróżach już gotowe, czekam na następne. :pifko . Pozdrawiam.
LukF - 2024-03-03, 09:31

SZEJK,
Świetna relacja i bardzo interesujący kierunek który jest dopiero przede mną. Dziękuję i pozdrawiam :pifko

mischka - 2024-03-03, 10:11

SZEJK, :pifko się należy
SZEJK - 2024-03-03, 21:25

Panowie ZbigStan, LukF, mischka bardzo dziękujemy za piweczka i pozytywną recenzję opisu naszej przygody.

Mam fajny filmik (tak mi się wydaje) nakręcony z tramwaju 28 w Lizbonie, tylko nie umiem go wstawić. :-/ :-/
Motorniczy operuje tymi wajchami, komentuje swoje myśli :lol: gestykuluje rękami i takie tam -trzeba zobaczyć.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group