Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Północno-zachodnia Hiszpania 2017. Off-road+trochę turystyki
Autor Wiadomość
rubicon 
doświadczony pisarz

Twój sprzęt: Iveco Daily 4x4
Pomógł: 1 raz
Dołączył: 17 Paź 2015
Otrzymał 8 piw(a)
Skąd: Bytom
Wysłany: 2017-09-25, 19:36   Północno-zachodnia Hiszpania 2017. Off-road+trochę turystyki

Północno-zachodnia Hiszpania 2017. Lajtowy Off-road plus trochę standardowej turystyki.
Założenia:
Obszar geograficzny brany pod uwagę - od pasma górskiego Montez Vascos w Kraju Basków, przez tranzytową trasę przecinająca Kastylię-Leon, do Finisterre w Galicji, oraz powrót na wschód przez Asturię. Ze szczególnym uwzględnieniem eksploracji Gór Kantabryjskich.
Logistyka - ze świadomego wyboru, nie z powodów ekonomicznych :) to całkowita niezależność od miejscowej bazy turystycznej. Noclegi wyłącznie wsród piękna Natury- rzeki, jeziora, lasy, Ocean. Aprowizacja wyłącznie w oparciu o produkty lokalne. Transport - zlot gwiaździsty przyjaciół z dwóch kontynentów, w oparciu o ciężkie, wyprawowe samochody terenowe i campery, wyłącznie 4x4.
Czas- około jednego miesiąca.

Najpierw opiszę część tranzytową, traktowaną bardziej jako klasyczna turystyka, czyli dość szybki przerzut od granicy francusko-hiszpańskiej, maksymalnie na wschód, do Finisterre, czyli jak kiedyś uważano, „Końca Ziemi”. Po drodze wypady do wielkich miast północnego wybrzeża atlantyckiego, jako przerywnik w eksploracji Sierra Cantabrica. Część wyprawową off-road ujmę oddzielnie, bo temat zainteresuje raczej wąski krąg pasjonatów.

Wybór terminu skorelowanym z obszaru geograficznym północnej Hiszpanii zakładał …komfort termiczny wypoczynku :) . Temperatura w całym okresie, tak w nocy jak i w dzień nie przekroczyła zakładanych przeze mnie w planie 16-26 stopni Celsjusza.

Pierwsze miasto /słuchając języka ludzi, nie od końca …hiszpańskie/ , które wpadło pod koła po przekroczeniu granicy, to San Sebastian w Kraju Basków. Jest to jedyne znane mi duże miasto prawie idealnie zintegrowane z… plażą. Dotyczy to tak lokalizacji jak i stylu życia. Dwie wielkie i jedna mała plaża, w tym słynna Concha , są wpisane w samo centrum miasta . Zaobserwowałem, że mieszkańcy ,a nie turyści, na plażę wpadają nieustannie. Ze szkoły, z biura, ze sklepu, na spacer, na wieczór i po śniadaniu. W każdym wieku. Obok plaży na pasie deptaku, gra się w koszykówkę, biega i uprawia wszelkie inne sposoby odpoczynku i rekreacji. Śpi, je, czyta i czasem , jak czasu starczy …nawet pracuje :) Samo Miasto nie rzuca na kolana architektonicznie. Ale atmosfera nie przypomina typowego w dobie masowej turystyki, tandetnego lunaparku. Plaża jest dla mieszkańców a turyści są jedynie dodatkiem. Prawdziwej ekwilibrystyki wymagało wprowadzenie potężnego Iveco 4x4 na zalesione wzgórze prawie w samym centrum miasta i nocleg w ciszy, zieleni, z widokiem na Ocean , 1600 metrów od wschodniej plaży miejskiej. Majstersztyk ;) . Kolejne, już mniejsze, odwiedzone następnego dnia kurorty typu Zarautz, przypominają każde inne takie miejsce, zabudowane nadmorskimi hotelami z wszechogarniającą atmosferą komercji,. To sprawiło, że szybko uciekłem w głąb lądu, gdzie góry zielone, woda czysta a nieliczni spotykani ludzie, normalni. Po Górach Baskijskich / opis w części off-road / wpadłem prosto w atmosferę Fiesty w baskijskiej stolicy Vitoria-Gasteiz. Kilkudniowa zabawa ludzi powszechnie i …naturalnie noszących ludowe stroje, zrzeszonych w dzielnicowych barwach , grających nieustannie, zbiorowo i gustownie na instrumentach dętych, strunowych i każdych innych, warta była powrotu na chwilę do Cywilizacji. Choć samo miasto , to raczej typowe dla Hiszpanii wielkie blokowisko z niewielką domieszką niezbyt urokliwych staroci.
Cała północna Hiszpania w swoich dużych miastach dotknięta jest chorobą cywilizacyjną, polegającą na wpychaniu do ścisłego centrum kolosalnych ilości bloków mieszkalnych, bez specjalnego zachowywania historycznej zabudowy. Daje to niezbyt miłe wrażenie pobytu w mrowisku czy kolonii karnej dla tysięcy, kupujących te klitki za ciężkie pieniądze, których jedynym chyba możliwym sposobem na życie w tych klockach jest praca najdalej na przedmieściu, wieczorna kawa przy stoliczku na chodniku przed blokiem i nieustanne płacenie podatków od tej klitki, kawy, stoliczka, wszystkiego dookoła. Dlatego wolę małe miasteczka, gdzie to odczucie nie jest tak ostre, a prowincjonalizm nie tylko nie razi ale raczej napełnia zadumą i spokojem.
W Vitorii trafiłem aż na dwie Katedry. Ważniejsza i bardziej zabytkowa, jest w nieustającym od lat remoncie i jest do niej utrudniony dostęp. Druga , młodsza i bardzo monumentalna pokazała mi wyraźnie jaka jest aktualna pozycja Kościoła w kiedyś jakże ultrakatolickiej Hiszpanii. Praktycznie żadna.. Circa 30 wiernych na mszy w niedzielę, w gigantycznym wnętrzu W bocznych nawach i kaplicach …ekspozycja muzealna w szklanych gablotach, zupełnie współczesnych strojów hierarchów kościelnych i dość kiepskich artystycznie przedmiotów liturgicznych… Muzeum czegoś co w tej narodowej kulturze przeminęło, płacąc cenę za poprzednią potęgę , dominację. Zaletą tej katedry , dość unikalną jak się potem okazało , był …bezpłatny wstęp :) .

Dwie dekady temu, w poszukiwaniu historyczno-kulturowych inspiracji, zrobiłem kilkutygodniowy tour po Katedrach Europy. Nie dotarłem wtedy do Hiszpanii i teraz w dalszej tranzytowej podróży na zachód tego kraju postanowiłem uzupełnić tamto doświadczenie. Wiec korzystając z okazji, kolejne Katedry stały się punktami narzucającymi trasę dojazdu na hiszpański „Koniec Ziemi”.
Wpadłem na płatne autostrady i pognałem po kolejnych wielkich miastach, o znanych chyba każdemu z Historii nazwach :) . Uwaga praktyczna, w odróżnieniu od francuskich płatnych autostrad, hiszpańskie, również przecież płatne, nie oferują czegoś, co nazywamy parkingiem z infrastrukturą do odpoczynku. Hiszpańskie parkingi autostradowe to ciasne, bezduszne, rzucone na odczep się ochłapy, zwykle bez toalety, nie posprzątane i bez uroku.
Pierwsze na trasie tranzytu było Burgos. Tam znalazłem jedyną z hiszpańskich Katedr, którą dołączyłem w najwyższej ocenie do mojej osobistej… Wielkiej Trójki. Pozostałe dwie noszone od dawna w pamięci lokalizacje to;
Katedra w Reims. Ta od Joanny d’Arc :) , która ujęła mnie jako jedyna z wielkich europejskich, czystym charakterem KLASYCZNEJ GOTYCKIEJ budowli, nie zepsutej Barokiem lub eklektyzmem, z przepyszną rozetą witrażową nad wejściem. Druga: katedra koronacyjna królów norweskich w Nidaros. Tą wyróżniłem za zachowanie, unikalne już w Europie, KLIMATU mistycyzmu, średniowiecznej powagi, światłocienia, który daje oprawę i miejsce dla mistycznego ducha. To ją wyróżnia. Bo większość katedr w EU to już po prostu …komercyjny Disneyland. Dotknęło to także niestety w dużym stopniu i katedry w Burgos. O czym świadczy wyjątkowo drogi bilet wstępu :) . Ale PRZEPYCH wnętrza, jego architektoniczny podział, wręcz REZYDENCYJNY charakter i wystrój katedry czynią ten wydatek sensownym. Porównywalne bogate i kompleksowe wnętrza, choć nie dorównujące Burgos, ma moim zadaniem chyba tylko katedra w Siennie…
Następnego dnia przyszła kolej na kolejną Katedrę, otoczoną jedną z niewielu Starówek północnej Hiszpanii wartych obejrzenia,. To w stolicy kiedyś oddzielnego królestwa, teraz prowincji: Leon. Katedra skromniejsza niż w Burgos. Klasyczna architektonicznie i jeszcze „żywa”, nie muzealna, bo w czasie niedzielnej mszy zwiedzanie jest zabronione. Choć potem już jak zwykle trzeba płacić za bilet i oglądanie. Otoczona całkiem klimatycznym starym miastem. A w nim perełka, konkurencja dla Katedry. Kolegiata Bazyliki San Isidoro. Ciepła barwa kamienia, dużo światła jak na romańskie korzenie i ogólnie przyjazny klimat, wyróżnia ją ze wszystkich innych kościołów Hiszpanii i przyćmiewa tym miłym wrażeniem Katedrę. A żeby nie być gołosłownym w ocenie, wracam do wspomnianej kiepskiej pozycji kościoła w Hiszpanii… Plebania tej Kolegiaty to już … 4-gwiazdkowy, gustowny hotel i doskonała restauracja. Więc jednak żyje, choć w w inny sposób, zamiast stać jak inne budowle sakralne w swojej większość, zabita na głucho dechami lub prezentować wdzięki za pieniądze.
Ostatnia katedra Królestwa Kastylii i Leonu którą zaszczyciłem odwiedzinami, znajduje się w Lugo. Pierwsze w tej podróży miasto na Wzgórzu. Wspomniane więc wcześniej wszechobecne i tam blokowiska mają w tym wypadku … tarasowy charakter. Mieszkanie na osiedlach z taką panoramą, ma swoje uroki, kiedy innych brak. Zachowane prawie kompletne średniowieczne mury miejskie. Miasto duże i senne. Ubogie. A katedra. ? Niewielka, bezpośrednio otoczona, wręcz nieprzyzwoicie obklejona i przysłonięta XIX-XX wiecznymi budynkami, trzyma się jeszcze dzielnie, zachowując BEZPŁATNY i religijny charakter, dający jeszcze wytchnienie rzeszy … staruszków obu płci.

Warto może wspomnieć o wrażeniu geograficznym tego „jądra hiszpańskości” jakim jest dawne Królestwo Kastylii i Leon.
Kastylia…. wyobraźcie sobie kraj w tym letnim miesiącu całkowicie jednorodny kolorystycznie. W kolorze… sepii. Tysiące pól pustych po zebranym zbożu i całkowicie prawie bezdrzewne, nieskończone… pagórki. Podróżując przez Kastylię rozumiałem bohatera Cervantesa. Biedny Don Quichote mijając upalnego dnia, na wiernym Rosynancie, sześćdziesiąty ósmy identyczny pagórek w burym kolorze , przegrzany do nieprzytomności pod stalowym garniturkiem zbroi , widząc wreszcie wiatrak, bierze go w tej desperacji za smoka i atakuje galopem. Sam miał bym pewnie podobne zaburzenia :) . Tyle że wiatraków już nie ma zupełnie, a klimatyzacja i autostradowa prędkość mijania tej monotonii pozwoliła mi w tych okolicznościach zachować zdrowie fizyczne i psychiczne :) .
Dalej na zachód, w prowincji Leon na szczęście pojawia się trochę drzew i innej skromnej zieleni.. Jest bardziej ludzko :) .
Za Lugo droga przestaje być autostradą i po raz pierwszy pojawia się przy niej widoczny dzięki maszerującym dzielnie pielgrzymom ,/ indywidualnie, nie jak u nas, „instytucjonalnie” / szlak turystyczny Camino de Santiago, który prowadzi oczywiście gwiaździście do Santiago de Compostella. Rodacy odwiedzają zwykle Santiago kosztownymi przelotami czarterowymi lub przez koszmarnie wyczerpujące autokarowe wycieczki. Czy warto ? Tak . Katedra wielka i BEZPŁATNA, choć za bardzo zatłoczona przez turystów, nie pielgrzymów. Początkowo zniechęcają okolice katedry, nie za czyste, odarte z życia prawdziwych mieszkańców i fasadowe. Ale sama Katedra z jej największą na Świecie Kadzielnicą, używaną przez stulecia do dezodoryzowania nie do końca higienicznych rzesz pielgrzymów , Imponująca. Miasto Santiago, dalej od Katedry , bardzo urokliwe, na pagórkach, z zabytkami pochyłymi uliczkami. Ale ja po tej Katedrze już miałem dość takiej standardowej turystyki Uciekłem szybko z miasta, stęskniony za Naturą, tym bardziej. że kończył mi się szlak katedr a zaczynał wreszcie szlak Oceanu i Gór. Nie pchałem się już, jak wcześniej planowałem, w turystyczne okolice wybrzeża pomiędzy portugalskim Porto a hiszpańskim Vigo, ale skupiłem się na początek, na bezludnych Górach i plażach „Końca Świata”.
Choć akurat przylądki Fisterre i dalej Faro, czyli te ostatnie kiedyś znane europejczykom kawałki Ziemi są nieurokliwymi, wymiecionymi przez oceaniczne wiatry nieużytkami. To jednak tydzień spędzony na dalszej włóczędze w Galicji, zostane mi w pamięci. Małe miasteczka, poławiacze małży na Camarinas / ręcznie, po pas w wodzie / , normalni ludzie nie umiejący ani w ząb po angielsku ani w żadnym innym języku , poza swoim dialektem, ale bezkonfliktowi, nawet jako kierowcy na wąskich, krętych drogach. Nienachalnie przyjaźni. Brak masowej turystyki, z jednoczesnym… bezpieczeństwem cywilizacji, gdyby trzeba była do niej sięgnąć. Plaże pośród Gór, czasem bezludne, gdzie wiatr od Atlantyku jest jedynym problemem. Ale o tym w części off-road. Wracając czasem z Gór czy plaż do Cywilizacji zaliczałem już powoli kolejne metropolie.
A Coruna. Wielka metropolia regionalna, kolejne blokowisko z lekko zabytkową latarnią morską i historycznym więzieniem u jej podnóża, oraz wykreowaną marketingowo „atrakcją” turystyczną w postaci betonowej „Bramy Herkulesa” pozostawiła niesmak. W dwojaki zresztą sposób :) . Wyobraźcie sobie, droga dojazdowa do portu lotniczego w tym mieście, dwupasmowa ekspresówka z licznymi rondami. Na jedno z nich, wjeżdża wysooooka ciężarówka-wywrotka z równie wielką stalową przyczepą. Nagle w przyczepie puszczają wrota i na rondo wysypuje się tak na oko ze dwie tony gnoju :) . Ciężarówka staje ,żeby nie rozsiewać dalej swoje jakże aromatycznej zawartości, blokując jednocześnie jeden pas ronda. Cały ruch samochodowy , włącznie ze mną, wali pośpiesznie przez to gnojowisko, zanim policja zamknie rondo i nas wszystkich przed nim, do czasu jego wysprzątania /już słychać jak Policja gna na sygnale/. Nie wiem jak miasto pachniało , kiedy te wszystkie autka zjechały wieczorem do domu, ale potężne Iveco Palazzo Bianko 4x4 cuchnęło gnojem z podwozia tak intensywnie , że przez kolejny tydzień ludzie się na niego oglądali , nie jak zwykle z powodu jego egzotycznego wyglądu ,ale właśnie z powodu aromatu :) .
Na szczęście za Miastem zaczęły się Góry Kantabryjskie więc nie czułem się za bardzo zażenowany ;) .
Mniejszym miastem do którego przypadkiem potem wpadłem był taki Galicyjski „Sopot” słynny u Nich i modny : Ribadeo. Nie warto było. Za to zjeżdżając z Gór kolejnym razem ,nie oczekując już wtedy niczego dobrego od wielkich hiszpańskich miast, miałem miłą niespodziankę odwiedzając niezbyt pozytywnie opisywane w bedekerach Oviedo. Miasto robotniczo-przemysłowe ma zaskakująco spójną i miłą Starówkę. I katedrę ,nadal otwartą, choć za opłatą ;) i wartą grzechu . Cóż chcieć więcej ? :) .
Znowu tydzień w Górach Asturii i krótki wypad z nich, do Santander. Miasta kojarzącego się z …Bankiem ;) , To nowoczesne, prężne, bogate…kolejne blokowisko :) . Bank, i to nie tylko ten jeden, rzeczywiście stoi, dominując nad centrum. I nad …zamkniętą na cztery spusty, kolejną katedrą. Jak widać, jak są pieniądze, to katedra jest zbędna, nawet do eksploatowania jako płatna atrakcja dla turystów. Znak czasów.
Santander do reszty zniechęcił mnie do Hiszpanii wielkomiejskiej. Takiej jak wszędzie w EU , tylko bardziej betonowej i bez zadbanych historycznych korzeni. Wrócę do Hiszpanii , ale dla Gór, Oceanu i spokoju prowincji. Gdybym był „młodzieżą”,to pewnie chciał bym zwiedzić te okolice , wylegując się do tego czasem na plaży, więc poleciał bym jakąś tanią linią do Bilbao czy lepiej Gijon. I z tamtąd pojechał uroczą wąskotorową regularną linią kolejową, tak circa 200 kilometrową trasą pomiędzy Gijon i A Coruna. Pociąg wije się niespiesznie pomiędzy górami i Oceanem. Wysiadał bym na co drugiej stacji z której wychodzi się prawie prosto na plażę , gdzie można biwakować w śpiworze, jeść w miejscowych knajpeczkach i naprawdę zwiedzając , odpocząć.
Ale jako że nie jestem już świeżakiem, to robiłem to po swojemu uprawiając inny rodzaju wypoczynku

Opis off-roadowy jest tutaj:
http://www.camperteam.pl/...=24433&start=60
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
rubicon 
doświadczony pisarz

Twój sprzęt: Iveco Daily 4x4
Pomógł: 1 raz
Dołączył: 17 Paź 2015
Otrzymał 8 piw(a)
Skąd: Bytom
Wysłany: 2017-09-25, 19:54   Na klifie

Czasem warto zjechać z turystycznych szlaków ;) . Palazzo Bianco jest w prawym górnym rogu :) .

2017-08-12_18-22-06-kopia.jpeg
Plik ściągnięto 21 raz(y) 241,25 KB

Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum

Dodaj temat do ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
*** Facebook/CamperTeam ***