Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Lek na jesienną depresję czyli Neno na Bliskim Wschodzie :)
Autor Wiadomość
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2011-07-15, 14:30   Lek na jesienną depresję czyli Neno na Bliskim Wschodzie :)

05.11.2010.
Jest piątek, tygodnia koniec i początek. Na tarczy kilka minut po 19-tej :) Kończę pracę, a jako, że jestem już spakowany o 20 tej siedzę już na motocyklu i mknę w stronę Piaseczna. 140 km mija miło i po 22 melduję się w umówionym miejscu. Poniżej ja i mój wielbłąd :D



Pakowanie motocykli trwa przez najbliższe 1.5h.
Każdy dostaje gustowną naklejkę od Sławka, niektórzy po dwie a inni po 3 :D



Jeszcze tylko krótka odprawa i o 1 AM lecimy ku naszej przygodzie.
Nasz "skład" gdzieś na parkingu w Serbii.

Dystans 140km.

06.11.2010.


Po, można powiedzieć, całodobowym przelocie meldujemy się w jakimś przydrożnym bułgarskim hotelu z parkingiem gdzie odsypiamy trudy samochodowej podróży. Auto z przyczepką zostawiamy oczywiście na parkingu i obiecujemy po nie wrócić za ok 15 dni. Koszt parkingu za auto i przyczepę 4 euro/doba.


07.11.2010
Budzimy się ok. 9, robimy szybkie przepakowanie, objuczamy kto tam czym ma nasze rumaki i zbieramy się pomaleńku do drogi.
Jeszcze nie ruszyliśmy a już jest.. taaaak , to ona... przednia dętka... i jej dziura :)
Na szczęście mimo że dziś dzień święty - niedziela, znajdujący się obok zakład wulkanizacyjny jest czynny. Mija niewiele ponad 30 minut i już nawijamy pierwsze kaemy na obczyźnie.
Cel, mimo że nie odległy, osiągamy dopiero o 19. A to na granicy nam zeszło, a to obiad,



a to ubieranko.... temp. spadła z +25 w dzień do marnych +11. Robimy szybkie fotki...






...i ruszamy szukać noclegu. Ceny zabijają, opuszczamy więc stolice i na obrzeżach lokujemy się w hotelu z parkingiem za też nie małe pieniądze.
Dystans 600km.


08.11.2010.
Pobudka o 7:30, szybkie śniadanko i lecimy dalej. Oczywiście do granicy z Syrią nie dolatujemy bo znów jak nie obiad to zapierd**** po rżysku :D Jak nie foto...







...to video :D Ale jak się ma na 4 osoby 4 kamery i 5 a może 6 aparatów ??? hmm a może więcej tylko chłopaki boją się pokazać co mają w tych kufrach :D No cóż, świat oszalał a my z nim :) Dzień kończymy wcześnie bo już o 16. Powód przednie koło..... Na szczęście to tylko mój lokalny serwis motocyklowy nie dokręcił śrub trzymających przednią ośkę i koło złapało luz. Dobrze, że przed wyjazdem dolałem olej ( po wymianie było za mało ) i poluzowałem łańcuch bo ekipa była by o jeden motocykl skromniejsza, a ja biedniejszy o kilkanaście stówek. Tak, to ten sam serwis... Chyba teraz motocykl oddam do serwisu już tylko na regulacje zaworów, ale do innego, nie lokalnego ;)
No nic... motocykl naprawiony, my wykąpani, chłopcy napici ( Efez w cenie 6PLN sprzedawali naprzeciwko Motelu) więc poszli spać :) Mi kazali pisać relację, bo jak nie to mi jutro tylną ośkę poluzują :D Ja w strachu, ja niewinny, ja nie wiem gdzie mam tylne koło , nie wspominając o tylnej ośce a co mowa jeszcze o jej dokręceniu :)
Dystans 510km


Plan na jutro : dobrze się wyspać (mi to raczej nie wyjdzie - pobudka za 5h, ale czego nie robi się dla sławy :D), bardzo dobrze najeść i jeszcze bardziej niż bardzo dobrze się wyjeździć :) A tak na poważnie to chcemy dojechać do granicy z Syrią i nawet ją przekroczyć, czyli skromne 750km przed nami + 3-4h na granicy. Kurde... chyba im te aparaty zaraz zarekwiruje puki śpią :D A śpią :) Słychać, nawet tych z sąsiedniego pokoju :D

09.11.2010
Jakoś udało im się mnie obudzić i po bardzo wczesnym śniadanku wyruszamy. Wjeżdżamy w bardzo piękne i w miarę wysokie góry, pokonujemy m.in. przełęcz 1890mnpm. Oczywiście dwupasmówką :D Ruch nie wielki, drogi okazałe , nawierzchnia czasem nierówna, czasem jak by jakaś podejrzanie śliska, może to te kamyki ? Nie wiem … Widoki przepiękne:





Za bardzo się tym nie przejmując tniemy po 120-130km/h a w Turcji jak wiadomo dla motocykli przewidziano max. 70kę … :( Stąd też 2x zatrzymuje nas patrol policji ale z braku argumentów (nie mieli radarów) i znajomości języków obcych salutują nam tylko na odchodne :)
Śmigamy więc dalej po przełęczach a w górach jak to w górach – stacji paliwowych raczej mało a dodatkowo okazało się, że te co są, nie maja benzyny – tylko ON i LPG :( I takim sposobem kończy mi się paliwo. Dobrze, że kolega miał pełen kanister więc mnie poratował. Na najbliższej stacji tankujemy do pełna, jemy obiad i śmigamy na syryjską granicę gdzie po wypełnieniu kilku kwitków, odwiedzeniu kilkunastu okienek i wydaniu niezliczonej ilości „zielonych” wjeżdżamy do tegoż egzotycznego dla nas kraju. Cała odprawa trwała 199 minut :)

Za granicą napełniamy nasze puste już zbiorniki (2.7 zł/litr) i lecimy szukać hotelu w Aleppo. Jest już 22.30... a tu ruch w najlepsze – co 2 auto ma źle ustawione światła a te które mają dobrze to jadą na światłach drogowych lub przeciwmgielnych :) Sajgon ! Jakoś te 45 km mija i wbijamy się w miasto. Po stukroć Sajgon ! Kilka czerwonych świateł, kilkanaście obtrąbionych samochodów, kilkudziesięciu omal nie rozjechanych przechodniów świadczy o tym , że wtopiliśmy się w tłum :) Szybko znajdujemy hotel, wciągamy coś na ząb, krótka pogawędka o tym co jutro i idziemy spać. Jest po 2 … a za oknem nadal ruch, kebabownię „Mr. Chicken” naprzeciwko naszego taniego (10$/osoba) ale obskurnego hotelu zamknęli chyba ok 1...
Dystans : 710km.
Ostatnio zmieniony przez Neno 2011-07-15, 14:50, w całości zmieniany 1 raz  
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2011-07-15, 14:32   

10.11.2010
Wstajemy ok 7. Rzut oka za okno: nie jest źle, klimat jest :D



Spadamy na stare miasto. Jako, że nie wiemy gdzie jesteśmy łapiemy TAXI, których jest tu jak mrówek. Wszystkie żółte. Wożą wszystko – od ludzi po dywany. Ładujemy się do środka wozu i próbujemy się dogadać gdzie ma nas zawieźć, na próżno :( Pomaga koleś ściągnięty z chodnika, który znal trochę angielskiego i robił za tłumacza. Trasa znana, cena też ustalona więc jedziemy. Okazuje się , że mieszkamy 500m od cytadeli :D Koszt kursu 1.5zł :D Wrażenia – bezcenne zwłaszcza, że jedziemy z arabską muza na full i opuszczonymi szybami :) Fajny klimat, kierowcy też się chyba podobało :D
Zaczynamy od cytadeli (lokalesi 15 SYP, innostrańcy x10, ot i cała Syria – w niektórych knajpach też mam wrażenie, ze mają przelicznik x5 lub x 10 :) . Sam zabytek nie robi na mnie specjalnego wrażenia, mimo to, nie jestem przecież sam, włóczymy się tam ze 2h. Na miejscu kawka + to czym częstują nas jakieś arabskie niewiasty (jakieś lokalne specjały),zalotnie spoglądając spod swoich chust. Starczy tego dobrego, bo zaraz nas ukamienują ;)













Technologia na Bliski Wschód jak widać też dotarła. Dodam tylko, że pokrycie w każdym z krajów było WZOROWE ! Gdzie bym się nie zatrzymał sygnał był lepszy niż wzorowy.


Jako, że do hotelu blisko postanawiamy wrócić na piechotę najkrótszą drogą. No i się zaczęło ;D Wąskie uliczki, lokalne klimaty, zapach kawy, przypraw, pieczywa – istny orient. Jak by to powiedzieć …. gubimy się :)















Błądzimy dalej wpadając na fabrykę mydła, które potem sprzedaje się na targach jako produkowane tradycyjnie. Sądząc po pomieszczeniu i "maszynach" jest to prawda, a ja myślałem, że robi to jakaś potężna fabryka i nabija turystów w butelkę :) Z "nowości" rzuciły mi się w oko tylko : drzwi, biurko, świetlówki i palety. Reszta pachniała starymi czasami. Klimat nieziemski...i ten zapach!





Postanawiamy , że jednak wracamy TAXI :) By do niej dotrzeć przez przypadek przechodzimy przez największy targ w Syrii gdzie kupujemy gifty, targujemy się deczko, koledze udaje się zbić cenę o 10x więc nasze przypuszczenia o takowym a nie innym zawyżaniu cen nie wzięły się jednak z nieba !
Pod hotelem wrzucamy co nieco na ząb, uzupełniamy zapasy wody i spakowani wyjeżdżamy ok 14.
Ujeżdżamy może z 500m i awaria. Tenerka chodzi na jeden garnek :( Wśród dziesiątków kibicujących nam syryjczyków Piotrek zmienia świece, ja biegam po okolicy szukać już kolejnych na zapas (NGK – 6zł/szt.) a reszta ekipy odpowiada na pytania : skąd, dokąd i ile kosztują maszyny :) Robią foty, kręcą filmy, zbierają podarki od handlujących obok: owoce, wafelki itp.









Mija godzina. Awaria usunięta – ruszamy. Cel Palmyra.
Jedziemy może z 2h i zatrzymujmy się na popas.
Knajpa obskurna ale jak się po posiłku okaże jedna z droższych w Syrii :)





Robi się późno, ciemno i chłodno.
Postanawiamy skrócić drogę bo wg kierowców, którzy zatrzymują się zawsze jeśli widzą, że szukamy drogi, jest tam asfalt. Ruszamy. Kończą się angielskojęzyczne napisy na znakach, zostajemy więc tylko, my, nasze motocykle i ten cholerny maczek :D No i Zumo w Advenczerze Sławka - niestety bez dokładnych map. Droga nie jest zła, po 10 km jest zła, po kolejnych 10 bardzo zła, potem zaczął się szuter i …. i tak właśnie o 21 lądujemy na środku pustyni :) Jest twarda, z małymi kamykami, równa jak stół więc ośka ;) Latam tak szybko jak tylko mogę, ogranicza mnie tylko widoczność ( mamy prawie środek ciemnej nocy ) i mózg, z którego koledzy mówią, że chyba wiele nie zostało :) Oni bezpiecznie turlają się 70ką.
Co chwila postój i opowiadanie wrażeń bo jadąc mijamy 3 „rafinerie” a następnego poranka czytając przewodnik dowiaduję się, że było tam też gdzieś w okolicy podziemne, ciężkie syryjskie więzienie . Czad. Może to Ci goście z kałachami na środku pustyni tego przybytku zła pilnowali... nie wiem .
Jadąc sobie tak co 15 minut gubimy się by po 15 kolejnych stwierdzić, że chyba jednak jedziemy dobrze i tak wkoło. Długo by pisać. Postanawiamy zjechać z pustynnej drogi i ciąć na azymut- słuszna decyzja bo po 10min lecimy już po bleeeee ….czarnym, znowu …
Ukurzeni do granic możliwości, do granic możliwości też szczęśliwi lądujemy w kolejnym podrzędnym hotelu w Palmyrze. Znów się nie wyśpimy. Powieki zamykamy ok 0.00

Dystans 320km

11.11.2010
7.30 pobudka, szybkie śniadanie, pakowanie i ruszamy na zwiedzanie gruzowiska :D Motocykl Piotra nie odpala, nie wnikając w szczegóły odpalamy na pych. Sławek jedzie swoim Advenczerem na myjnię a my pośmigać między "greckimi" kolumnami. Wjeżdżamy od tyłu, od strony wież. Nikt nie pobiera żadnych opłat, nikt nie pilnuje.... totalna samowolka. Robimy kilka fotek.












Wieże w których chowano bogatych zmarłych.
Każda z wież mieściła od jednego do kilkudziesięciu zmarłych, zależnie od zasobności portfela.











Szybka rundka między kolumnami i udajemy się na wzgórze na którym stoi cytadela.



Z góry roztacza się piękny widok nie tylko na starożytne miasto ale również na okoliczne góry. Można się zapomnieć i spędzić tu sporo czasu gdyby nie natrętni sprzedawcy pamiątek. Zmywamy się czym prędzej. Musimy dziś dojechać do Jordanii bo jeden z nas dostał tylko wizę tranzytowa ( Sławek był w Izraelu i by pojechać z nami na prędce wyrobił nowy paszport - ale w Warszawie wizy mu nie chcieli sprzedać, sporo więc ryzykował), która była wystawiona na 2 dni.
Do granicy ok 350 km, jest dopiero 11:30 więc postanawiamy trochę jeszcze pomarudzić. Robimy więc co chwilę sesje zdjęciowe, zaliczamy przydrożny szczyt na którym posilamy się.









Słońce pali, więc ruszamy czym prędzej – jadąc wiaterek daje jakąś namiastkę komfortu – nie wiem jak wytrzymują tu motocykliści w lipcu czy sierpniu.
Marudziliśmy tak, że o 14:30 do granicy mamy jeszcze ponad 200km a tymczasem , a jak , nie inaczej, kolejna awaria - w Yamasze Piotra ginie prąd :(
Stawiamy na regulator napięcia. Jako, że zapasowy też nie działa ( Piotr nie był pewny jego sprawności) daję mu swój zapas. Tez lipa :( Robimy więc podmiankę akumulatorów i znajdujemy w ten sposób przyczynę- aku pewnie zakończył żywot wczoraj na pustyni... Kupujemy nowy, od Tico, taki 35Ah :D który ląduje na siedzisku pasażera i czym prędzej mkniemy na granicę – nie chcemy się narażać na nieprzyjemności. Udaje się – Jordania wita nas o 23:45. Przekraczamy granicę, dojeżdżamy do pierwszego większego miasta i szukamy noclegu. Zajmuje nam to ponad godzinę, zresztą gdyby nie pomoc jordańczyków którzy zaprowadzili nas pod drzwi „hotelu” pewnie byśmy nic nie znaleźli.
Jest 1:30 , siedzimy w obskurnym pomieszczeniu, bez ciepłej wody w łazience, w zasadzie ciężko to nazwać łazienką.... wychodek, tak , to lepiej pasuje. Omawiamy plan na jutro i w podłych nastrojach kwadrans przed 2 kładziemy się spać. Może jutro się wyśpimy ? Kto wie, może ...
Dystans : 450km.

12.11.2010

Zwijamy się czym prędzej z tego rozpierdolnika dumnie zwanego hotelem, jeszcze tylko przejażdżka motocyklami po recepcji :D



i już mkniemy w kierunku Aquaby. Daleko nie dolatujemy... tak, tak, to słynna Super Tenera Piotra znów odmawia posłuszeństwa. Piotr stawia na zbyt bogatą mieszankę, więc rozbiera maszynę w centrum stolicy, tuż przed meczetem.





Od razu daje się zauważyć inną mentalność jordańczyków: nikt nie pomaga, nie kibicuje, nie ma herbatki czy darmowych owoców :( Cywilizacja jak by wróciła. Nie ma też klimatów w stylu motocykl 125ccm i 4-5 osobowa rodzina na nim.
Po 2 h walki – wbijamy się w uliczki 3 mln stolicy Jordanii i mkniemy przed siebie. Super Tenera nie jest już taka Super bo dalej ma to samo :( Nikt nie chce jechać za Piotrem bo śmierdzi spalinami że hoho. Piotr tylko prosi by nie zamieszczać relacji przed sprzedażą motocykla :D Ale myślę, że po powrocie naprawi co potrzeba i Tenera znów będzie Super :)
Pod drodze zaliczamy jeszcze Górę Nebo z której to Mojżesz zobaczył Ziemię Obiecaną, na niej również zmarł.
Widoczki z góry i jej okolic:





Oglądamy też ruiny zamku w Mukawiru ( w którym jakaś kobieta za taniec przed Herodem otrzymała w nagrodę głowę Jana Chrzciciela) oraz Zamek al-Karak ale nie robią na nas wrażenia więc resztę sobie odpuszczamy.
Z racji długiego postoju (Tenerka) dolatujemy tylko do Wadi al-Mudżib gdzie rozbijamy namioty w pięknej scenerii.



Wieczorne ognisko zastępuje nam reflektor BMW, a muzykę śpiewy upojonych do granic możliwości jordańczyków, którzy 50m niżej też zrobili sobie piknik. Pogaduchy przy picie i mielonce oraz ciepła grochówka kończą ten dzień.

Dystans 165km
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2011-07-15, 14:35   

13.11.2010.
Kolejny dzień zaczyna się … sam nie wiem czym, zatruciem, grypą żołądkową :(
Wstajemy wcześnie by zobaczyć ten 900m odpowiednik Wielkiego Kanionu amerykańskiego (ten ma ponoć aż 2133m) w blasku wschodzącego słońca. We mnie dodatkowo budzi się coś i każe jechać jak najniżej się da, do rzeki, do podnóży. Jak kazało, to musiałem :) Zabieram tylko rolkę papieru toaletowego :) i ruszam. Totalne pustkowie okazuje się ( nie widać tego z góry w żaden sposób)być zamieszkane. Żyją tu całe rodziny w lepiankach jak z XIXw, nawadniają sobie „pola” z płynącej w dole rzeki i uprawiają pomidory, których to setki skrzynek mijam po drodze na dół. 5 czy 10 domów a w każdym duża gromadka dzieci. Dojeżdżam do wody, gdzie zamaczam się do wysokości cholewek co daje ukojenie rozgrzanym stopom. Opłukuję się z kurzu, robię parę fotek i znikam w otchłaniach kurzu. Koledzy na górze opowiadają mi potem, że narobiłem niezłego popłochu wśród tych mieszkańców ;) nie wiem o co im chodzi, mnie pozdrawiali machając rękoma, w geście raczej przyjaznym niż wrogim :)







Na górze spotykam chłopców idących do szkoły. Krótka wymiana zdań "na migi" , fotka i oni w swoją, ja w swoją stronę.



Pakujemy się i lecimy dalej drogą o wspaniałej nazwie Kings Highway. Mnóstwo zabytków przy niej do obejrzenia ale my mamy duże opóźnienie, wiadomo dlaczego ;) Odpuszczamy więc je sobie i lecimy do najsłynniejszego zabytku w Jordanii – nabatejskiego miasta sprzed 2000lat, czyli Petry, słynnej też z racji kręcenia w niej ujęć do filmu o przygodach Indiany Jonsa czy jak mu/jej tam :) , nie ogladam takich filmów ;)
Godzina już późna, chłopaki decydują się wejść. Ja rozchorowany postanawiam nie psuć im wyjazdu - ląduję w hotelu i zaczynam się leczyć. Dostaję SMSa , że potem lądują w Wadi Rum, obiecuję im jak najszybciej dojechać. Tymczasem konam w samotności :(
Dystans : 220km

14.11.2010
Noc z 13 na 14 mija mi bardzo burzliwie :) Prawie nie śpię a drzwi od łazienki nie zamykają się. Jestem totalnie osłabiony bo co zjem to zwracam, podobnie z płynami :( Moja 1200g apteczka chudnie w oczach. Tak na dobre budzę się około 7 i lecę do recepcji wysłać relację na forum po czym idę zwiedzać Petrę. Cena zabija, blisko 200zł za bilet wstępu … Błąkam się tam sam nie wiem czego, nic mi się nie chce i nawet tak wspaniałe miasto nie robi na mnie wrażenia. Chce mi się tylko spać, sr** i jeść. Petra w mojej pamięci zostanie z jednej strony jako wspaniały obiekt gdzie wspaniale grały ze sobą światło , cień i piaskowiec, a z drugiej ( pewnie to przez chorobę) jako śmierdzące miejsce, pełne kurzu, naciągających na wszystko sprzedawców, totalną drożyznę i turystów pchających mi się nachalnie w obiektyw :) Wybaczcie zatem kiepskie fotki , nie miałem nastroju :(














Poddałem się chyba w momencie kiedy zaczął mi już przeszkadzać dym z papierosów a płyn w butelce kończył się. W dodatku jego temperatura podniosła się o jakieś 25st. bleee. Wróciłem do hotelu po drodze kupując pomarańcze, banany ( tylko tym się żywię od 2 dni ) i zaliczając aptekę. Swoją drogą to owoce sprzedaje się tu na wagę a jeśli ktoś takowej nie ma to na sztuki. I tak, i tak wychodzi drożej niż w Polsce. Kupując to samo na wiosce u uczciwego sprzedawcy płacimy połowę/ćwierć ceny.
W pokoju miłe zaskoczenie, posprzątane, pościelone, świeże ręczniki itp. itd. Jako, że mój stan nie napawa hura optymizmem przedłużam swój pobyt w recepcji i ubieram się w co tylko mam i idę się wyspać i porządnie wypocić. Może pomoże, oby. Obiecuję sobie, że wieczorem, jak się mój stan poprawi, pobawię się deczko zdjęciami. Tak też czynię, potem jeszcze 2h sesja z biurem i mogę iść nafaszerować się lekami. Dostaję sms-a od siostry, której powierzyłem opiekę nad moim wspaniałym psem, że on też ma kłopoty natury tych moich :D Udał się w pana na całego :)
Dystans 5km … on pewnie zrobił więcej ( mój pies :D)

Jest poranek, 15.11.2010
Noc minęła mi spokojnie, jest znacznie lepiej, choć śpiąc we wszystkim co mam nie czułem bym się przegrzał. Daje mi to do myślenia ale co tam, czas ucieka, trzeba pomaleńku się zabierać. Ogarniam graty porozrzucane po całym pokoju. Kolejna 2h sesja z biurem ( korzystam z dostępu do netu bo w hotelach w jakich mieszkamy jest z tym problem ) po której nieśmiało zaczynam się poruszać na 2 kołach.
Jedziecie ze mną ? Zapraszam !
Czarny Airoh SV55 ląduje na mej głowie. Odpalam Cardo Rider , MP3 ... w głośnikach leci :
http://karlikpl.wrzuta.pl..._kocham_wolnosc
ustawiam na funkcję repeat, wbijam jedynkę i ruszam ... Go !
Chyba jednak nie czuję się do końca sobą bo siadając na motocykl chcę zapinać pasy bezpieczeństwa – ot, taki odruch samochodowy :) Ale co zrobić, szkoda urlopu. Cel Aqaba i plaże Morza Czerwonego. Znów się wypocę :D Ssanie zaciągnięte przez 30km, jazda bez świateł , nie, nie jestem do końca zdrowy :) Ale najważniejsze, że jest ona, czarna, długa, pofałdowana, taka piękna...po sam horyzont...



Co tam choroba, przecież w końcu czuję wolność, tylko ja i moje marzenia, żadnych ograniczeń. Jadę tak wolno jak ja chce , staję gdzie i na jak krótko chcę, ogólnie jestem sobie żaglem i sterem. Postanawiam przepakować się tak, by mieć na wierzchu swój hotel, swoje wspaniałe, czyste M1. Niech się tylko ta choroba skończy...
Zatrzymuję się by „pyknąć” Petrę z góry - jest dziwnie chłodno i wieje silny wiatr. Taki, że żeby postawić motocykl do pionu z bocznej stopki muszę czekać na chwile przerwy z jego strony. Ale jestem osłabiony ;)
Jadę... jadę tam, "(...)gdzie lśni horyzont, drga niebieską linią wprost w otwarte wrota chmur, tam, gdzie w kuźni słońca dzień powstaje nowy,
gdzie wytycza nowe drogi, właśnie tam ;) "





W nadmorskim kurorcie jestem o 12, dzięki dokładnemu sms-owi od razu trafiam na chłopaków, którzy już się pakują do wyjazdu dalej. Ja zostaję na noc. Życzę im szczęśliwej podróży, albo i nie, nie pamiętam, wciąż chodzę jakiś taki nie swój.
Aqaba wita mnie tak :





Lecę w poszukiwaniu kogoś kto pokaże mi jak wygląda prawdziwa rafa, „sztuczną” mam w domu. Za cenę wynajęcia na kwadrans skutera nad Bałtykiem, jak nie taniej, oglądam podwodny świat Morza Czerwonego przez przeźroczyste dno, no może kawałek dna, łodzi .



No cóż, u mnie to wygląda o niebo lepiej, choć ryby nie mają takiej przestrzeni, to jest bardziej kolorowo. Tu widać mnóstwo martwych korali, mnóstwo chorych, już dogorywających, są też i wspaniałe duże okazy ale nie tak kolorowe jakie myślałem, że zastanę. Jakoś tak ogólnie skromnie, mało gatunków ryb ( choć bardzo, bardzo piękne, niektórych nie widziałem w handlu) . Ktoś tu jednak nad tym działa i próbuje sztucznie odbudować rafę stąd też mnóstwo opon i śmieci na których zwierzęta morskie zakładają swoje kolonie. Tam mówię opony, nawet czołg się trafił :) Jest też mnóstwo „pasożytów” niszczących rafę – jeżowców, na które potem musiałem uważać na plaży, bo jak mówi mój „marynarz” Mister this is dangerous :D

Aqaba z poziomu morza prezentuje się nad wyraz pięknie :







No nic, czas na plażowanie, kąpiel i no to …. nieważne :D







Słońce zachodzi, jest jeszcze piękniej. Widać światła Egiptu, Izraela i Jordanii – wszystko na niedługim kawałku nabrzeża.



Po ciemku jest jeszcze inny "klimat", ludziska palą fajki wodne, siadają obok siebie po kilka osób, odpalają radia FM z komórek na tej samej stacji i dają czadu :D





Fajnie, naprawdę zapada głęboko w pamięci. Kobiety zaś zrzucają szaty i biegają po plaży bez opamiętania, takie nagie, wyzwolone ...
Tak, to jest lek na jesienną depresję :D
Nie no, teraz to już mnie fantazja poniosła :D
Tak poważnie to zawirowania w brzuchu dają mi wybór : kolejna kąpiel albo wracamy do hotelu, i to natychmiast! Wybieram drugą opcję bo robi się chłodno, woda już jest cieplejsza niż powietrze. Idę, idę … daleko odszedłem od tego hotelu... co chwila posterunek policji więc pod palemką nie wypada :D Zaliczam McDonalds`a :)
Po wszystkim ruszam do hotelu ale wspaniałe zapachy i głód zapraszają do posiłku. Nie odmawiam im. Hmm... smakowało inaczej niż pachniało :( Zjadłem 1/3 porcji, zapłaciłem i podziękowałem. Już w hotelu okazuje się, że to chyba się zjada by poczuć smak tego czegoś w drugą stronę – smakowało o wiele lepiej i jakoś tak szybciej przez gardło przeszło :)
Niby na podwórku się ochłodziło ale w pokoju zaduch, którego rano nie czułem. W łazience już całkiem jeb***. Nie znoszę tego. Ale co to dla mnie, odkręcam kanister z paliwem.... mniam, to jest to ! Przymykam tylko drzwi od łazienki bo się boje, że jutro się nie obudzę i usypiam w błogim śnie. Blogi sen trwał godzinę … Ramadan jaki czy co ? Za oknem szaleństwo. Każdy przyszedł na plac z własnym krzesłem, ktoś przytargał TV, siedzą, gadają ( połowa przez telefony komórkowe, druga połowa między sobą), jedzą . I tak jakoś się tu życie toczy. Obserwuje to wszystko z okna hotelu.









Nie wychodzę by wmieszać się w tłum, gdyż mam „nawrót choroby” :D Sił na obserwacje wystarcza do północy, kładę się spać – jutro chciałbym dojechać w końcu do Wadi Rum, może zaliczyć nocleg na tej okazale prezentującej się ( w przewodniku i na zdjęciach w necie) pustyni. Jadę, pomimo, że chłopcy byli rozczarowani. Mam wrażenie, że na razie nic ich nie ucieszyło. Ale co mi tam do tego, niech każdy przeżywa swoją podróż na własny sposób! Ja od dziś biorę z niej to co najlepsze ;)
Dobranoc.
<mija godzina>
Eh … , życie za oknem nie daje mi jednak usnąć. A może to podekscytowanie sytuacją?
Wyciągam przewodnik, przeglądam, czytam. Przeliczam gotówkę... uuuu będzie ciężko. Obym na swojej drodze spotykał już tylko sklepiki opisane poniżej. W każdym razie na Jordanię zostaje mi tylko kasa na paliwo, wodę i to „coś” o czym jutro, nie chcę zapeszyć. Dalej jakoś będzie.
Dobija 1AM, słyszę opadające kraty w sklepach, ruch zamiera. Telewizor zostaje na ścianie do rana, część krzeseł także.
P.S. Dziś spotkałem pierwszy uczciwy sklep, albo ten „zarabiający” najmniej :) I tak – wyszło , że za wodę mineralna do tej pory przepłacaliśmy x4, a za Coca Colę x2. Ten uczciwy sklep to przy głównej ulicy, 20m od plaży... daje do myślenia.

Dystans: 150km

16.11.2010
Usnąłem dopiero po 3... dlatego budzę się nie do końca wyspany ale ochoczo nastawiony do działań. W zasadzie bym się pewnie o tej 8.00 nie obudził ale coś dużego zaczęło po mnie chodzić. Dodam tylko, że było koloru o jakim myślicie i miało długie czułka :) a korpus miał ładne 4-5cm... uciekło w popłochu...
Porcja leków, szybka toaleta, naprawa oliwiarki, w zasadzie wężyka, który został przecięty, za pewne łańcuchem. Przy montażu nie sądziłem, że tak wysoko może skakać :D Idę się pakować.
Za oknem ...pada...., tak dobrze czytacie, pada. Ale gdzieś tak ze 30km stąd :D Ogólnie jest jak lubię – termometr w pobliskim sklepie pokazuje 23*C. Idealna temp. na moto. Ruszam ziścić swoje marzenia : Wadi Rum ! Nadchodzę !
Opada szczęka mojego kasku, słychać tylko głuche klik, lewa dłoń wciska sprzęgło, skrzynia wydaje z siebie charakterystyczny dźwięk wbijanej jedynki i ruszam. Przebijając się w korku dźwięk klaksonów przeplata się z "żyj z całych sił" - http://kwiartur.wrzuta.pl...em_-_do_kolyski
Jedzie się wspaniale. Zaczynam rozumieć, że człowiek może być wolny całkowicie lub nie być wolny wcale. Dziś, teraz, nie widzę stanów pośrednich !
Na miejscu jestem po 13. Od razu podchodzą beduini i zapraszają do skorzystania z ich usług. Wadi Rum to Park Narodowy dlatego też są surowe obostrzenia . I tak by tam wejść lub wjechać czyimś autem musimy zapłacić ok. 20zł, własnym motocyklem ok 80zł. Mowa o wstępie do wioski oddalonej ok 5km od bramy parku. Resztę można oglądać ale tylko z przewodnikiem. Ja mam inny plan więc grzecznie dziękuję choć z ciekawości potargowałem się deczko z dwoma jegomościami i wyszło , że za 4h przejażdżkę 4x4 i nocleg „pod gwiazdami” oraz śniadanie, parking dla motocykla i jego wjazd na teren parku zbiłem cenę z 280 zł do ok. 180. Teraz, jak to piszę, żałuję, że nie skorzystałem :(
Montuję moje GoPro i udaje się uciechom. Na początku z pewną dozą nieśmiałości :D – asfalcik, cała Wadi Rum przejechana w tę i z powrotem. Mało ! Zjeżdżam. Tylko jak to zrobić by nie być w sprzeczności ze swoimi ideałami... nie niszczyć tego co zakazane. Wolność to prawo czynienia wszystkiego, na co pozwalają prawa mawiał Monteskiusz.... ale z drugiej strony przejechać taki kawał świata, żeby się tylko na nią popatrzeć … Dumam, dumam...i jakoś tak odruchowo skręcam po prostu w prawo. Chyba przestałem myśleć, ale cóż, może za to mnie nie posadzą. Robię krótki set do filmu, kilka fotek, łyk wody i coś mnie podkusza by wjechać głębiej. Powiem tyle – dobrze, że tam beduini za zakrętem stali i motocykla zostawić na zawsze mi nie dali. Wkleiłem tak , że hoho :D Tak się zgrzaliśmy, że myślałem , że chłopaki zaraz te swoje „peleryny” pościągają. Jeszcze chwila i winch z toyoty poszedł by w ruch :) Pośmieliśmy się, pogadaliśmy i odjechałem z podkulonym ogonem :) Słonko opada, zaczynam rozglądać się za noclegiem aż tu nagle … wylało się na pustynię morze... jak to zobaczyłem dolałem kilka swoich łez i odjechałem zostawiając za sobą to :





















Lanserskich zdjęć też nie ma - nie było komu zrobić :D
Miałem swój plan ale wszystko zawalił deszcz.... tam się po prostu nie dało jeździć a sama myśl, że w tym czymś miałbym jeszcze spać... nie wiem jak to opisać – taka miękka glina zrobiła się z mieszaniny tego piasku i wody lejącej się wiadrami z nieba. No nic, widocznie los chce bym tam jeszcze wrócił. PO nocleg na Wadi Rum i po lot balonem nad nią! Ja tu wrócę!
Pada dalej, droga piekielnie śliska, była taka nawet gdy świeciło słonko! Nie ma wyjścia - jadę. Kolejne marzenie – stanąć w najniżej położonym miejscu świata – 414m ppm. Dojeżdżam, jest 21... na plażę już nie wpuszczają. Szybka runda (2x40km) wzdłuż wybrzeża nie przynosi efektów – nie ma plaż, tylko ta jedna, miejska. Pomijam te za wysokimi murami Mariotów itp. miejsc. Nie ten klimat, nie tędy droga, nie ta głowa, nie te marzenia (czyt. nie ten portfel) :)
Zjeżdżam jeszcze na jedną posesję, zagaduję z ochroniarzem, kto wie, może pozwoli mi rozbić namiot . Zaprasza mnie na kawę. Pyta dlaczego nie zanocuję w jednym z wielu hoteli... Próbuję mu wytłumaczyć, że mnie nie stać... a on sięga po portfel. Postanawiam się zmywać bo niby kasy nie przyjąłem ale być może on i tak będzie chciał coś w zamian :) Spotkamy się jeszcze rano, znów zaprosi mnie na kawę,tym razem z braku czasu i wczorajszych obaw, odmówię :)
Parkuję motocykl na chodniku, obok drogi biegnącej wybrzeżem – obok leży bezdomny otulony w koce, z drugiej strony garstka ludzi pali dwie fajki wodne słuchając fajnej lokalnej muzy. Cisną ostatnie soki z głośników swojego starego Datsuna z lat 80tych. A co tam, oddaję się urokowi, w końcu mamy wakacje :) Wyciągam matę, ściągam buty i tak jak stoję - już leżę :) Kurtka robi za poduszkę, gwiazdy opowiadają bajkę, w tle księżyc śpiewa... http://myriames.wrzuta.pl...-shoft_be_enaya
... usypiam. Przez pół zamknięte powieki widzę jeszcze przejeżdżający patrol policji. Chyba mam przyzwolenie. I love it :)



Budzi mnie ciało, nie, nie to ciało :)- moje ciało, które drga z zimna :) Eh. Chyba mamy poniżej 15*C. Kurtka na plecy, kominiarka na głowę, pod nią wkładam jakiś ciuch z kufra i śpię dalej. Znów przemyka policyjna A6ka. Ta sama budzi mnie ok 6. Znaczy budzę się sam, po prostu akurat przejeżdżali. Bali się o mnie czy jak ? :)

Dystans 510km
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2011-07-15, 14:39   

17.11.2010
Lecę szybko na miejską plażę . Kasjer jeszcze śpi... spędził tu całą noc czy jak ? Wstęp płatny: lokalni 12zł, a dla obcokrajowców 38zł. Hmm ... kasjer śpi dalej .. nie przeszkadzają mu nawet dziesiątki much chodzące po ustach. Bleeee. Szkoda, że nie zrobiłem fotki.
Szybka akcja i już stoję nad brzegiem Morza Martwego które jest ... jeziorem :D To najniżej położone miejsce na świecie, -414m p.p.m.









Przez 30 minut pluskam się w gęstej jak zupa wodzie, potem szybki prysznic i pamiątkowa fotka.



I jeszcze może , tak dla potomnych, inne oblicze Morza Martwego, oblicze dające jako taki obraz na ten wspaniały arabski świat:





Aha , to powyższe to plaża miejska :)
Nieco dalej wyglądało to tak :D



Podobnie wyglądają tamtejsze pobocza dróg, miasta, stacje benzynowe, hotele ( choć pewnie nie wszystkie - nie sprawdzałem :D ) itp. itd.

Starczy tych dobroci, czas śmigać w kierunku Libanu bo tam się umówiłem z chłopakami "na popołudnie".
Nuda, jedna granica(2h), ileś tam nudnych km-ów,druga granica, kolejne 2h biegania od okienka do okienka, od naczelnika do naczelnika, ode celnika do celnika, od agencji do agencji :D... w samym Libanie kupuję co nieco na ząb ( tzn. woda i chleb :) ) i czekam na kanapie przed zakładem mechanicznym. Piszę relację na kolanie a kolo z komisu obok wpatruje się we mnie już od godziny. Zakochany ?
Nie wytrzymuje, usypiam.



Budzi mnie warkot 3 motocykli, jeden jedzie na postojówkach, tak to Super "T". "Musiało być ostro" przelatuje mi przez głowę ale nie wnikam, wazne , że już są :D Przeciągam się, rzut oka na zegarek ...tak , spędziłem tu 5h. Jedziemy dalej, do najsłynniejszego zabytku w Libanie - ruin w Baalbeak. Do miasta docieramy bardzo późno, co już przestało mnie dziwić. Nie dziwi mnie też, że krążymy ok godziny po mieście szukając hotelu z parkingiem. Nie znajdujemy :D To też mnie nie dziwi :D
Lądujemy w hotelu naprzeciwko pięknie oświetlonych ruin. Motocykle wciągamy po schodach by stały jak najbliżej nas. Dziwne ? Nieeee ;D Koszt 80$/pokój. Okazuje się, że bez ciepłej wody i prądu w gniazdkach. Dziwne ? Mnie to nie dziwi :D
Już północ więc szybko usypiamy.
Dystans 400km

18.11.2010
Rano o dziwo budzimy się o ludzkiej porze. U mnie na śniadanko puszka z Polski, chłopaki coś tam przebąkują, że mają wczorajszego kurczaka, najdroższego kurczaka jakiego kiedykolwiek jedli :) Wieźli go aż z Damaszku, podobno był bardzo cenny :)
Wychodzimy z hotelu, sprawdzamy co tam słychać u motocykli. Nawet pozostawiony przez ze mnie luzem na pastwę losu kanisterek z paliwem nie zginął :)
No więc lecimy szybko obejrzeć co tam ciekawego Baalbek ma nam do zaoferowania. Okazuje się, że całkiem sporo. Pięknie, pięknie – po prostu można się zapomnieć. Lubię takie miejsca, z takim klimatem. Obowiązkowo do zaliczenia ! Koszt niewielki, ok 24zł.































Schodzi nam tu blisko 3h bo to kawka, to zakupy giftów, itp.
Motocykle zapakowane, pora ruszać. Sławek jeszcze idzie się potargować i chyba nastraszył gościa bo daje nam rabat 50%. Zmykamy czym prędzej by się nie rozmyślił. Kierunek Bejrut.
Po dwu godzinnym przelocie krążymy już po tej "europejskiej" stolicy w poszukiwaniu hotelu, którego ostatecznie nie znajdujemy. Libańczycy mają długi weekend i wszystko zarezerwowane. Postanawiamy więc wybić parę km za miasto. Los nad nami czuwa. Pod marketem pojawia się człowiek ni stąd, ni zowąd i proponuje byśmy zakupy wrzucili do jego auta i nas zaprowadzi na pobliski camping. Tak też czynimy. Kilka minut po 20 już rozbijamy nasze pałatki. Życzliwy koleś zabiera też nowo nabyty akumulator „Super” Tenery by go podładować przez noc bo chłopaki palą ją na pych już 3 dzień. Współczuję :( Piotr wspominał tez coś nieśmiało o kończącym się sprzęgle ale jesteśmy dobrej myśli... Czyżby kolejna część "never ending story" ? :)
Kolacja i w kimono. Rano ustalimy co i jak. Dziś nie mamy sił. 3.5h latania w zakorkowanym Bejrucie zrobiło swoje....Padam na ryj. A dopiero 22.00 :)

Dystans 150km

19.11.2010
Rano, wiadomo - plaża, co prawda miało być 100m i jest … ale w pionie :D Na szczęście dojście jest, schodzimy :)
Plaży z piaskiem brak, tylko skała. Kolor i przejrzystość wody wynagradza nam wszystko. Temperatura wody także. Jest bosko, jak to nad morzem w listopadzie :)



Czas zaczyna wymykać nam się spod kontroli. Pół ekipy stwierdza, że dziś dzień bez motocykla, drugie pół to ja ze Sławkiem, zatwardziali motocykliści :D.
Pakujemy manatki i lecimy na podbój południowego Libanu.
Jeszcze tylko rzut oka na to co zostaje za nami ...



...i lecimy dalej. Niby to już końcówka listopada a my w dżinsach i T-Shirtach :) Szybki przelot przez Bejrut, miasto jak miasto, na mnie nie robi wrażenia. Widok w stronę morza już ładniejszy :



Zjeżdżamy trochę na przedmieścia i "europejskie widoki" zmieniają się w typowo wschodnie, teraz czuć, że to bliskowschodnia a nie europejska stolica.







Bejrut w godzinach południowych jest znośny. Po niecałej godzince jesteśmy już jesteśmy na rogatkach. Żar leje się z nieba. Lecimy do Sajdy (Syjonu). Niestety , 3km przed zatrzymuje nas patrol wojskowy i stwierdza, że motorkami dalej nie polecimy :(
My upieramy się, że jak nie my to kto ? Nie kumają naszych żartów. Dodatkowo nie podoba im się GoPro zamocowany na przedniej szybie transalpa, robi się afera i to nie byle jaka afera ...zaczynają się pytania, po co Ci to, po co tamto ...itp. Z boku, z zakamuflowanego namiotu przygląda nam się kolejna garstka wojskowych stojących obok Humera z potężnym karabinem na pace. Zaczyna się przeszukiwanie kufrów i znów pytanie po co aparat, po co taki obiektyw...z budki wybiega kolejny żołnierz z kolejnym AK47.... na szczęście biegnie również inny z komórką. Połączyli nas z dowództwem. Dopiero teraz udaje się w cywilizowanym języku , na spokojnie omówić temat. Ponoć nie są nam w stanie zapewnić należytej ochrony. Przed kim i dlaczego nas mieli by chronić, dlaczego będziemy tam zagrożeni – nie mogli już wytłumaczyć. Prawdopodobnie chodzi o to, że swego czasu było mnóstwo zamachów samobójczych powodowanych przez motocyklistów i nie są oni teraz mile widziani w niektórych regionach kraju.
Uzgodniliśmy, że zostawimy gdzieś motorki i polecimy dalej TAXI. Lecimy więc ok 150m pod prąd dwupasmowej drogi, zostawiamy sprzęty w podejrzanie wyglądającej knajpie i pakujemy się w TAXI, bardzo drogie TAXI. Kolo obwozi nas deczko ale jesteśmy totalnie rozczarowani.
Nie tracąc czasu, w końcu jest jesień i dni są krótkie, bardzo krótkie, tankujemy motocykle, pijemy Coca-colę dla ochłody



i ruszamy dalej. Na osłodę zostaje nam cedrowy las, opisany w przewodniku Pascala jako bajkowy. Miał być dla osłody ale .... nie osłodził, co więcej, dolał czary goryczy. Kolejna klapa, stwierdzamy to zgodnie.



Lekko wkurzeni,zatrzymujemy się na zakupy. Ja jakoś za pamiątkami w stylu koszulka i dzbanuszek :D nie przepadam więc zostałem pilnować motocykli. Sławek poprawia sobie humor zakupami. Wraca szczęśliwy bo robił to 50 minut :D i w dodatku nie wraca z pustymi rękoma . Ubieramy się bo w międzyczasie, zupełnie niepostrzeżenie zapadł zmrok :(
Wbijamy się w tą cholerną stolicę i teraz już mocno podminowani kipimy obserwując poczynania libańskich kierowców. Na 2 pasmówce suną 3 rzędy aut... tam gdzie jest 4 pasy aut jedzie 5 do 6ciu rzędów itd. Zostawisz 1m wolnego miejsca- już masz maskę auta przed sobą, reszta wgramoli się za chwilkę, jak tylko korek ruszy. Koszmar !
Wracamy czym prędzej na camping by zapomnieć o tym dniu. Koledzy za to zachwyceni. Poplażowali, obejrzeli wspaniałe ruiny, poszwendali się po ciasnych uliczkach Byblos. Ja startuję tam jutro z rana, popatrzę na to w promieniach porannego słonka. Reszta ma inne plany. No cóż, znów się rozdzielimy ;)
Postanawiam wykorzystać mój statyw, żeby nie było , że zabrałem go bez potrzeby - urządzam sobie nocną sesję :)





Wieczór kończy się przy piwie i campingowym disco zorganizowanym przez pijaną młodzież :) Jest głośno. Usypiam późno, DJ trafia w mój gust. Jest, naprawdę jest atmosfera. Bawię się więc fotkami, obmyślam plan na jutro i tak jakoś niezauważenie usypiam.

Dystans 210km

20.11.2010.
Zwijamy się z campingu, na recepcji znów wałek... koleś wziął 50.000 kaucji a zanotował 40.000. Bez komentarza. Tu nasz drogi rozchodzą się. Chłopcy z takich lub innych względów chcą wracać, mi się podoba więc zostaję ;)
Ruszam w poszukiwaniu dwóch głównych atrakcji Libanu, tylko dwóch bo tylko tyle zdarzyłem zanotować z jednego z dwóch przewodników moich kolegów :D
Jadę....
Czuję się jak rycerz w XIIIw w czasie wyprawy krzyżowej. Tyle tylko, ze pod sobą mam nie jednego a 53 konie :D A pod przyłbica słychać było zamiast parskania konia Stare Dobre Małżeństwo... http://aneczkaa16.wrzuta....sz_szczesliwsza :D

Niestety Liban oznakowany jest jak jest i nic nie znajduję ( zresztą co można znaleźć bez mapy, mając tylko jej zarys w wyobraźni ;) ). Za to wbijam się w góry czego efektem jest te oto kilka zdjęć:







PO kilku godzinach jednak znajduje to czego szukałem. Jest to przedłużenie, a może początek, kto to wie... Wielkich Rowów Afrykańskich , jest nim również widziane wcześniej Morze Czerwone i Rów Jordanu. Długość całego systemu Wielkich Rowów Afrykańskich od Syrii do Mozambiku wynosi 6 000 km. Powstały one w wyniku potężnych ruchów tektonicznych i wylewów lawy – są formą doliny ryftowej. Ich rozwój zaczął się ok. 35 mln lat temu w rejonie Morza Czerwonego - odsuwania się kontynentu afrykańskiego od Półwyspu Arabskiego i reszty Azji i postępował stopniowo ku południowi, gdzie wschodnia Afryka zaczęła się oddzielać przed ok. 15 mln lat. Rowy powodują oddalanie się Afryki od Azji oraz rozpad kontynentu afrykańskiego. Na dnie tego podziwianego przeze mnie , w niedostępnych miejscach, pobudowane zostały świątynie. Niestety z asfaltu ich nie widać a nie miałem na tyle czasu by odwiedzić choć jeden ( ok 1h spacerkiem w jedną i podobnie w drugą stronę ).











Żeby nie było to tamto, że ja tylko po górach, wpadam również na plażę.
A wiadomo - jedne z najładniejszych plaż mają na Florydzie :D



Zmierzcha, wracam do Bejrutu a stamtąd wyprowadza mnie 3 kierowców ( te oznakowanie...)
Odbywa się to na zasadzie,że ten pierwszy prowadzi mnie ok 20 min., zjeżdżamy na stację benzynową gdzie ów człowiek znajduje kolejnego pilota itd :) Ot, taka moja prywatna navigacja po Bejrucie :)
Jest zimno, ciemno... brrrrrr...w końcu jednak ląduje na granicy, która opuszczam po 2h. Damaszek wita mnie o 22.00. Bez problemu znajduje niedrogi i bardzo czysty hotel, w dodatku z internetem. Samo centrum starówki, 100m od bazaru. Coś czuję, że zabawie tu ze 2-3 noce :)
Nawijka ze znajomymi przez GG i Scypa do 2 AM.
Sen...., długi, niczym nie zmącony sen. Przecież marzeń na jutro trzeba namarzyć !

Dystans 360km
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2011-07-15, 14:41   

21.11.2010
Hmm jakoś dziwnie wcześnie wstaję, w zasadzie nie wiem po co. Aaaaa no tak, czas coś na forum skrobnąć. Siedzę więc do 14 w hotelu, potem wyrywka na starówkę …. o zmieniono automatycznie na - lafirynda, ja śpię na starówce. Do bazaru 200m, meczet Ulejmanów 100m dalej :) Po drodze dziesiątki knajpek. Jest super. Śmigam więc po bazarze, jakiś taki skromniejszy niż ten z Aleppo. Ale ładniejszy - feria barw, zapachów - to po prostu trzeba przeżyć, tego nie da się opisać.
Sama starówka duża nie jest, obleciałem w 4h































pewnie poszwendał bym się dłużej ale... osrał mnie ptak i straciłem humor :D
Pranie, kąpiel, czyszczenie obiektywu ( to on przyjął cały ciężar :D) i lecę na spektakl pod pięknie brzmiącym tytułem "Damascus by night".
Kebab na kolację, 3 puszki Coli na noc, całus dla Trampka na dobranoc, szybkie przygotowanie via internet na jutro ( nie mam ani mapy, ani przewodnika :D ) i w objęcia bierze mnie sen, błogi, niczym nie zmącony, 8h sen :D W końcu marzeń na jutro trzeba namarzyć ;)
Dystans 0km

Tej samej nocy ...
Budzę się przed północą. No przecież nie będę tak leżał i gapił się w sufit. Zabieram aparat i ruszam w miasto, które wciąga mnie w całości.

Jak widać miasto też nie śpi.
Bazar też funkcjonuje jak w dzień :







Do hotelu wracam ok 2.



Przeglądam fotki i usypiam...
Długo nie pospałem. Jest 4AM, budzi mnie walenie w drzwi. To chłopcy z recepcji. Coś tam przebąkują : motorbike, police, reception, come come, big problem mister itp. Ja zszokowany, pewnie niedawno usnąłem na dobre … ale schodzę. Trampek jak stał, tak stoi, recepcja tez cała, policji nie widzę … nie do końca wiem dlaczego chłopaki koniecznie chcą go wciągnąć po tych 6 marmurowych schodkach na górę, spać nie mogą bojąc się o niego czy jak? Zwalniam blokadę i po minucie Hondzia już stoi dumna na marmurowej posadzce :D Pręży się tam jak by miała ze 120KM :)
Idę spać dalej. Ustawiam budzik na 8 :)
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2011-07-15, 14:45   

22.11.2010
Budzę się, opróżniam pokojową lodówkę na śniadanie i lecę zobaczyć ten słynny Meczet Ulejmanów . Od tyłu nie chcą mnie wpuścić bo nie mam biletu, więc zataczam koło szukając wejścia. Za ok 25zł drzwi stoją otworem dla "innowierców". Wchodzę na dziedziniec :









Zostawiam buty i wchodzę do środka. Jako mężczyźnie wolno mi chodzić gdzie zapragnę, kobiety mogą poruszać się tylko w wyznaczonej strefie.







Przysiadam na kwadransik i z zaciekawieniem obserwuję modlitwę, "rytuały"











Wracam do hotelu, jest ok. 12. Postanawiam się zrelaksować, odpalam sobie laptopa, sprawdzam prognozy pogody, bo przecież trzeba wracać będzie na kołach. ZONK !!! Śnieg, mróz i to już od Austrii, nie dam rady. Zwijam majdan, rozliczam się z hotelem i pędzę jeszcze raz po gifty dla rodzinki, siebie i znajomych. W międzyczasie dostaje SMSa od chłopaków, że jutro koło południa planują wyjazd...
Przyspieszam kroku...
A wybierać mogłem z setek wzorów,kształtów, materiałów. Wszystkie piekne, jedna ładniejsza od drugiej, nie to co te widywane u nas w kraju.





Próbuje coś wybrać...co za los, właśnie teraz jak mi się spieszy ! Na szybko, po wieeeelkich targach kupuje 4 szisze :D Średnio udało mi się stargować ok. 30% . Panowie dokładnie pakują moje zakupy, bo wiedzą gdzie i na czym mają one dojechać. Ich zdziwienie sięga zenitu ale robotę odstawiają fachowo. Prezenty dojeżdżają w stanie nienaruszonym! Pewnie Was zdziwi, że ciągle tylko panowie i panowie ...tak, właśnie - panowie. Nie widać kobiet, nawet sprzątaczka w hotelu jest mężczyzną :) Ale nie ważne, zabieram moje 85 cm szisze pod pachy i lecę do hotelu. Idąc wszyscy wyciągają kciuki do góry i śmieją się od ucha do ucha. Chłopaki z recepcji to samo :) Ubaw po pachy. Zostawiam zakupy u nich w recepcji, sam lecę na ostatnia kąpiel i po graty.
Chłopaki pomagają mi zjechać motocyklem na dół, poprzypinać bagaże, żegnamy się i lecę gonić mój „pociąg”. Koledzy są już 2 dni w drodze powrotnej, wiem , że im pilno więc mam spore obawy, że nie poczekają. Ale wtopa ! W razie czego mam kilku znajomków, którzy nigdy jeszcze nie zawiedli w potrzebie ale Austria... brzmi groźnie i drogo, nie do śmiechu mi. W pośpiechu lecę jeszcze do pobliskiego kantoru wymienić resztę dolarów na miejscową walutę. Odjeżdżam :)
Na najbliższej stacji tankuje motocykl..... qrwa... zaczęło się... dopadli i mnie pieprz**** oszuści. Wymieniłem 3x20$ a kasę dostałem za 3x10$. Nie przeliczyłem tylko dlatego, że w tym samym nazwijmy go kantorze, wymieniałem kasę już 3 razy i wszystko grało. Poza tym śpieszno mi było ogromnie. Mam za swoje. Pięknie się dzień zaczął :( Zostawiam banknot z nominałem 50 na opłatę wyjazdową, całą resztę przeznaczam na paliwo – jedzenia nie będzie, to za karę, że nie sprawdziłem kasy przy okienku. Kara musi być ! :D
Po przeliczeniu tego co mi zostało stwierdzam, że może być mało, ale trudno, jakoś to będzie. Tankuje do pełna i lecę na północ, bez mapy,przewodnika, nawigacji – po prostu na czuja, po znakach i pytając napotkanych przy drodze ludzi którzy spikają only arabic:)
Wyjazd ze stolicy w miarę prosty, na obrzeżach tysiące „lepianek” , co zamożniejsi mają takie 7x7 i antenę SAT na dachu a pod domem zaparkowane jakieś stare auto. Ci biedniejsi muszą sobie poradzić w nieco ciaśniejszych domkach. Serce się kraje, wszystko szare, zapuszczone, tonące w stertach śmieci. Utrwalam ten widok w pamięci bo aparat schowałem tak głęboko jak tylko się dało, by nie kusił, bo niestety nie ma czasu :( Po kwadransie widzę już tylko góry i pustkowia, a w miarę równa dwupasmówka prowadzi aż do samej granicy... no prawie :D
Ściemnia się, paliwo się kończy. Zjeżdżam na jakąś podrzędną stację, żeby nie przeholować płace dla kolesia ile mam oczekując w zamiar pokarm w płynie dla miss Hondy :) Szybka kalkulacja – ma starczyć na pełen zbiornik i dwa kanistry po 5L. Jako, że dystrybutor pamiętał zapewne jeszcze czasy II Wojny Światowej, licznik nie działa z mojej strony. Więc ja leję, właściciel mówi STOP. Ani nie nalałem, ani nie było komendy STOP. Co prawda to Syria ale zapanowały egipskie ciemności.... Ktoś wyłączył dopływ energii. Qrwa ! Tłumaczę dla gościa, żeby mi kasę oddał za nienapełnione kanistry ale on udaje, że wszystko jest ok. Zamyka się w budzie, rozkłada się wygodnie i wpatruje w wyłączony telewizor. Nie no, nie daję za wygraną. Mówię, że dzwonię na Policje ;D Oczywiście udaję. Właściciel poczuwa się do winy i rzuca jakieś nędzne ochłapy (3$) i widzę, że więcej nie wyduszę z tego …. nie owijajmy w bawełnę, złodzieja! Pozdrawiam go międzynarodowym znakiem pokoju. Ruszam robiąc dużo kurzu:) Mam nadzieję, ze lecące spod koła kamienie zrobiły co miały zrobić. Allah na pewno mu wybaczy ...
Wqrwiony do granic możliwości jadę ku granicy. Nie wiem co mnie podkusiło aby zobaczyć jeszcze raz Aleppo nocą...


... wjeżdżam do centrum. Korek na wjeździe jak diabli. Przeciskam się i widzę przyczynę ..masakra :( Rozbity tył TAXI, zmiażdżony motocykl i jego kierowca z pokiereszowaną głowa :( Smutny widok, na szczęście karetka przyjeżdża przeciwnym pasem. Przeciskam się dalej w korku mając nadzieję, że syryjczyk wyjdzie z tego.
Jadę dalej. Hmm jak bym tu nie był. Jazda solo jest jednak fajna. Miasto smakuje zupełnie inaczej. Teraz to czuję, samotne podróżowanie to jest to, kwintesencja przygody! Chce mis się krzyczeć w zachwycie nad pięknem miasta podczas gdy będąc tu w grupie kilka dni temu na usta cisnęły mi się przekleństwa. Tak, dużo mocniej otworzyłem się na Bliski Wschód, dużo, dużo szerzej. Zaczynam mieć w dupie czy zdążę „na przyczepę” , oddaję się temu wspaniałemu uczuciu, znów kończy się napinka, prawy nadgarstek odpuszcza... Przeciskam się jednak dalej w korku delektując widokami. Za bardzo nie mam wyjścia bo w mieście noclegu za free to ja raczej nie znajdę, choć może może, przechodzi mi przez myśl kilka fajnych pomysłów które jednak porzucam po chwili.
Jadę dalej, dalej w korku... Docieram do 2 „małych” tenerek na duńskich blachach. Kolesie w czystych kombinezonach, czyste motorki, za szybą dumnie drogę wskazuje Zumo 660 od Garmina, kuferki błyszczą a na nich dumny napis Copenhagen – Cape Town mówi wszystko za siebie. Oddaję im szacunek, podziwiam długość trasy jaką zrobili. Szybka wymiana zdań łamaną angielszczyzną ( oczywiście to ja ją łamałem :D) i jadę dalej bo nie będę z nimi stał w korku... sam nie wiem dlaczego oni stoją.
Dlaczego ? Wszystko wyjaśnia się po kilku metrach gdyż przed nimi ( dopiero teraz zauważam ) jedzie obstawa, w postaci załogi w wypasionym wyprawowym aucie 4x4. Wyciągarki, zapasowe gumy na bagażniku dachowym, łopaty, kanistry... full wypas, profeska na maxa ! Chłopaki doganiają mnie na światłach i ściągają na chodnik . Szybka wymiana zdań i zaproszenie na kolację ( patrzą na moją umorusaną, styraną Hondę, na mnie ukurzonego do granic możliwości, stertę bagaży – i stwierdzają , że oni płacą). Niestety czas nie pozwala :( Gadamy może z 5min na poboczu i po opowieściach co ja tu sam robię, skąd i dokąd zmierzam, odjeżdżam. Na pożegnanie słyszę : crazy polish people czy coś w tym stylu. Zostawiam ich na chodniku zmieszanych. Przede mną jeszcze grubo ponad 1000mil. „Muszę” naginać. Oni mają czas i inną drogę powrotną. Wracają przez Włochy, Francję i Niemcy a tam prognozy są bardzo zachęcające, +8 i słonko... ależ im zazdroszczę !! Chętnie bym wrócił ich trasa, niekoniecznie jednak z nimi :) Jeszcze tylko ostatnia fotka....



Dojeżdżam do granicy, nie mam już paliwa ani zielonej waluty, nie mam też SYP, została nieprzydatna karta (na swojej drodze spotkałem tylko jedną normalną europejską stację gdzie można było zapłacić kartą, zjeść coś dobrego a w sklepie o powierzchni ok. 100m zrobić zakupy co oczywiście uczyniłem ) i 10 euro :D Wymieniam więc banknot na paliwo po drakońskim kursie ale co zrobić. I tak taniej niż kupić je w Turcji.
Celnicy uwijają się tak szybko jak tylko mogą, pomagają mi, kierując od okienka do okienka. Ja w pełnym zaufaniu biegam wraz z nimi, obsługiwany poza kolejnością. Niestety, nie wiem dlaczego myśleli,że ja wjeżdżam i odwiedzaliśmy nie te okienka co trzeba :D Śmiechu po pachy ale chłopaki szybko się opamiętują i już biegamy po właściwych okienkach. Po 120 minutach jestem już w Turcji.
Kupuję batonika i butelkę wody (2 zł za wszystko, a mówią, że Turcja jest taka droga !). Spożywam w pośpiechu dostrzegając, że jestem znów biedniejszy. 5L paliwa poszło w pi***. Gdzie i jak nie wiem. Nie wnikam. Drugą piątkę mocuję więc dwa razy mocniej. Ruszam. Nie ujeżdżam daleko bo piździ jak na Syberii. Zakładam na siebie wszystko co mam. Dobrze,że schudłem przez to zatrucie bo bym nic pod kurtkę nie zmieścił :D 45 minut w plecy :(
Noc mija mi szybko. Jazda, tankowanie, jazda,tankowanie, batonik … i znów jazda :)
Tankuję bodaj 5 czy 6 raz. Jest zimno do tego stopnia, że smar w przełączniku zgęstaniał tak, że nie działają kierunki lub działają z kilkusekundowym opóźnieniem a światła drogowe wracają do pozycji mijania po 5-10 minutach, jadę więc cały czas na „krótkich”. Podgrzewane manetki... albo się zepsuły, albo nie wyrabiają. Nogi...jakie nogi, czuje coś co prawda powyżej kolan ale to nie to co zawsze :) Chcę się odlać ale nic nie mogę znaleźć w rozporku. Nie wiem czy to on się tak skurczył czy dłonie straciły czucie. Qrwa, jest przeraźliwie zimno :D
Rano, tankując już chyba po raz 15ty wypatruje promyków słońca. Są ale ciepło robi mi się dopiero jak przysypiam i o mało nie ładuje się w jadący przede mną autobus. Na chwile, potem tylko zimny dreszcz przechodzi mi po plecach, potem następuje zmieniono automatycznie na - opowiadaj pięścią w kask i lecę dalej jak by nigdy nic.
Wybieram autostrady, bez mapy mógłbym się pogubić ;D Mam być najpóźniej w południe. Mało realne ale gonię ile Trampek ma sił, spalanie skacze do blisko 8L a zasięg spada do niecałych 200km (tankuje wcześniej by nie utknąć na autostradzie) . Bramki.... płace tylko raz – 9PLNów , reszta jakoś się udaje mimo że coś tam piszczy przeogromnie jak przejeżdżam ale stojąca za bramkami policja nie reaguje. Nie wiem dlaczego.
3AM pod Ankarą, przed Stambułem horyzont po stronie wschodu zaczynał już jaśnieć ;) Po 9 byłem już za Stambułem, szybko „zrobiona” granica i … SMS od chłopaków, żebym się nie spieszył bo pewnie dotrą o zmierzchu. Qrrrr... zjeżdżam z autostrady w lukę między barierkami, usypiam na kwadrans w promieniach słońca. Dalej już niespiesznie, oszczędzając maszynę i paliwo mknę setką do celu. Bułgaria wita mnie oberwaniem chmury i kolejką na granicy. Schodzi dobre 3 kwadranse. Do hotelu gdzie zostało auto i przyczepa wpadam o 18, posilam się i czekam do 23.30 na chłopaków. Pewnie dużo zwiedzali ;)
Pakujemy motocykle, układamy graty jakoś w miarę logicznie i bez straty minuty ruszamy. Kierunek Warszawa. Jest już po 2 AM :( Usypiam.
Dystans: 2222km

Autem droga mija nam szybko bo w stolicy jesteśmy już ok 1AM, zrzucamy po kolei motocykle i zostawiamy kolejnych uczestników. Na koniec jeszcze Wyszków gdzie wysiadam również i ja a Sławek tymczasem wraca autem do domu, do Warszawy. Jeszcze 30 minut pakowania,ubierania.
Motocykl już rozgrzany, siadam, wbijam jedynkę i... ginie mi światło mijania :( Nie chce mi się już przy tym grzebać, zapalam halogeny i powolutku ( było -2 i mogło być już ślisko bo droga jakaś taka wilgotna) lecę do domu gdzie melduje się po ok godzinie, czyli o 4AM z minutami. Wnoszę graty do mieszkania, szybka kąpiel i tulę się do poduszki .
Dystans : 65km
Ostatnio zmieniony przez Neno 2011-07-15, 16:23, w całości zmieniany 1 raz  
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
Skorpion 
Kombatant
Normalny inaczej wariatek stary wyga


Twój sprzęt: Starocie urzadzenie kampero-podobne
Nazwa załogi: Skorpion
Pomógł: 24 razy
Dołączył: 17 Lip 2008
Piwa: 224/1172
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-07-15, 15:47   

Wspaniala relacja piekne zdjecia to tak jakbym tam byl :spoko :spoko
_________________


Tadeusz
Byle do przodu
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Barbara i Zbigniew Muzyk 
Kombatant


Twój sprzęt: fiat ducato2001-Bassa748
Pomogła: 7 razy
Dołączyła: 23 Lip 2010
Piwa: 350/396
Skąd: krakow
Wysłany: 2011-07-15, 17:45   

no super,stracilam chyba ze dwie godziny,na czytanie.Taka wyprawa ale camperem to bylo moje marznie.cos camperowcy jeszcze nie sa na forum bo potakiej relacji winno byc duzo pytan,no i zachwytow.Co z wizami ,czy w ambasadach,czy za te zielone na granicy,ale ile?Sw.pamieci nasz kolega Medard przejechal taka trase camperem/napewno jest relacja/,w dwie osoby wizy z lapowkami placil,na granicy syryjskiej 200 zielonych,ale mowil mi ze to i tak sie oplaca wobec ceny paliwa,za ktorym wowczas trzeba bylo stac w kolejkach,My i Andi 123 przymierzalismy sie do takiej wyprawy,ter w 2010 ale koszty graniczne nas przerosly,on z zona pojechal Turcja,Gruzja,a my do Hiszpanii.Teraz nie pozwala na wyjazd sytuacja polityczna,a relacja twoja mowi mi ze juz bysmy nie dali rady fizycznie.Mysle ze komentarze beda ach i och .ja dziekuje ci za wspaniala relacje, Barbara Muzyk:
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Barbara i Zbigniew Muzyk 
Kombatant


Twój sprzęt: fiat ducato2001-Bassa748
Pomogła: 7 razy
Dołączyła: 23 Lip 2010
Piwa: 350/396
Skąd: krakow
Wysłany: 2011-07-15, 17:48   

nie wiem jak sie wstawia te ikony ale daje ich duzo
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2011-07-15, 18:06   

Wizy- można u nas , można na granicy- cena ta sama. Wg mnie jednak szkoda czasu na latanie po Warszawie lub wysyłanie (koszty).
Na granicy wszystko do załatwienia bez problemów...jak by się jednak pojawiły ( nowy paszport i mogą odmówić, tak jak koledze ) to bierz tranzytową na jak najdłuższy okres :) Potem jakoś Cię wypuszczą, chyba, że ktoś ma zamiar załatwić też Jordanie (polecam) , wtedy będzie bez kłopotów. Widziałem tez dwóch "młodych gniewnych " z plecakami - ludzie w stylu hipisów , którzy dostali stemple w paszporty i wizy już nie dostaną ...
Ubezpieczenie campera- na granicy ale np. w Libanie powiedzieli, że nieobowiązkowe więc przyoszczędziłem złociszy i nie płaciłem ;) Motocyklowe kosztowało - 30USD/miesiąc
Największy koszt to "zamiennik CDP" czyli koszt chyba ok 90USD za każdy wjazd do Syrii a było ich aż 3 , z Turcji, z Jordanii i na koniec z Libanu. Za każdym razem była tez opłata wyjazdowa ( chyba 500SYP). Jak by co proszę pytać, tym co pamiętam na pewno się podzielę!
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Barbara i Zbigniew Muzyk 
Kombatant


Twój sprzęt: fiat ducato2001-Bassa748
Pomogła: 7 razy
Dołączyła: 23 Lip 2010
Piwa: 350/396
Skąd: krakow
Wysłany: 2011-07-15, 19:25   

podobne oplaty jak mowil Medard,nasz kolego camperowiec ktory zmarl w afryce w zeszlym roku,przeczytaj jest jego relacja,z tym ze on nie byl w Libanie.Barbara zapomnialam czy mozesz podac wysil pamiec lub moze zapisywales,koszt wiz,paliwa czy calkowity koszt wyprawy,niektorz koledzy pisza i podaja na forum koszt danego wyjazdu lub wyprawy
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
martini44 
Kombatant


Pomógł: 11 razy
Dołączył: 08 Paź 2010
Piwa: 72/171
Skąd: Mysłowice
Wysłany: 2011-07-15, 19:33   

:bigok :bigok super przygoda...... brawo
_________________
możesz ufać i liczyć na innych ale przede wszystkim ufaj i licz na siebie
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2011-07-15, 19:36   

Wizy ok 30USD ale dokładnie nie pamiętam , przedział 25-30USD, bo w Libanie np. płaciłem w ich walucie.
Całkowity koszt - ok 5500zł ( ale np. 120zł kosztowało ubezpieczenie ).
Paliwo - ceny pisałem w relacji Turcja - 7,20-7,50zł , Syria poniżej dolara, Jordania ok 1dolara, Liban - deczko drożej (1,1$). Niestety nie znam cen ON. Ceny stałe na wszystkich (w Syrii) stacjach- nie ma konkurencji lub jakiś od górny nakaz :)
Drogi ok, płatnych nie spotkałem. Stacje rozmieszczone co 60-90km więc nie ma problemu.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
DAMIAN.CZ 
trochę już popisał

Twój sprzęt: Fiat Ducato KNAUS 510C
Nazwa załogi: Czołhanki
Dołączył: 13 Cze 2010
Postawił 1 piw(a)
Skąd: ZIELONA GÓRA
Wysłany: 2011-07-15, 19:50   

Neno-wspaniała relacja, piękne fotki-super!

pozdr
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
koko 
Kombatant


Twój sprzęt: CARTHAGO C-LINE 4.8 I
Pomógł: 9 razy
Dołączył: 19 Sty 2007
Piwa: 70/31
Skąd: Radom
Wysłany: 2011-07-15, 20:22   

Super Relacja :spoko :bigok
_________________
KoKo
Piszę tylko merytorycznie.
Mądrzy ludzie wiedzą przed a nie po
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum

Dodaj temat do ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
*** Facebook/CamperTeam ***