Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Rumunia
Autor Wiadomość
Flipperino 
początkujący forumowicz

Twój sprzęt: Knaus Traveller 570
Nazwa załogi: Muchomorki
Dołączył: 25 Cze 2012
Piwa: 1/1
Skąd: Zielonka
Wysłany: 2012-08-05, 07:46   Rumunia

Dzień 1

Zielonka k. Warszawy - Dukla (388 km)

Wreszcie upragniony urlop. Przez konieczność dopilnowania interesów opóźniony o 2 tygodnie, ale co tam, najważniejsze, że już w drodze. Nasza ekipa to 2 dorosłych, nastoletni syn i 2 bliźniaczki 2x5 lat, które część z Was miala okazję zobaczyć na zlocie w Dąbrowie Górniczej. Na zabranie psa się tym razem nie zdecydowaliśmy.

Z powodu ciągłego zagonienia pakowanie musiało odbyć się w sobotę. Nowy reduktor, dodatkowa butla, upychanie jedzenia i ubrań. Pierwsze zaskoczenie. Po zapakowaniu wszystkiego okazało się, że mamy jeszcze sporo miejsca w szafkach i schowkach, a nawet w lodówce.

Po cichu liczyłem, że uda się wyjechać o 14.00. Ostatecznie jednak ruszyliśmy o 17.15. Trasa dobrze mi znana i w zasadzie raczej nudna, ale jako to w drodze czasami coś lubi się zdażyć.

Radom. Wjechaliśmy do miasta akurat po zakończeniu meczu Radomiaka. Nasz kamper jest na tablicach z Ostrowca Świętokrzyskiego, ( kibice klubów z obu miast bardzo się "kochają") więc co niektórzy Panowie-Osiłkowie mijają nas na przejściach dla pieszych z mało przyjaznym wyrazem twarzy. Obywa się jednak bez żadnych incydentów.

Na wyjeździe z Radomia środkiem drogi idzie pijany facet. Zatrzymujemy się, żeby go przegonić z jezdni, ale chłopisko duże i dobrze ma w czubie, w dodatku na słowa rozsądku reaguje pieśnią "Jestem Ci ja góral...". Trochę to wesołe, trochę smutne, bo ktoś może z tego zagubionego górala zrobić klopsa. Robi się już mały korek. Darujemy sobie perswazję licząc, że ci z osobówek bądź gapie z pobliskich domów zajmą się "zaginionym w akcji". Krótki postuj u Babci i dalej już zawijanie asfaltu do Dukli. Pod koniec trochę zwężeń z ruchem wahadłowym, ale w nocy to nie więcej niż 10 aut z każdej strony, więc idzie sprawnie. Nasz kamper też jakoś daje radę na tych górkach. Niestety ręczny nie trzyma zbyt mocno stojąc pod górę, więc nie wiem jak to będzie w rumuńskich górach... :( Travel is trouble :)

Do Dukli dojechaliśmy około północy i (trochę speszeni, bo to po raz pierwszy) staneliśmy na parkingu przy informacji turystycznej i markecie Atlantik. Przy głównej drodze, hałas, ale jesteśmy zmęczeni więc usypiamy bez problemu. Raz budzi wrzask świętującej jakieś urodziny młodzieży, ale tylko na chwilę. Pierwsze koty za płoty. Udało się przespać noc bez kepmpingu :)

Kończę już, bo zaraz towarzystwo zacznie się budzić i trzeba będzie poszukać jakiegoś fajnego miejsca na przygotowanie śniadania...

(Przepraszam za literówki, ale ipad nie jest najwygodniejszy do takiego pisania. Muszę jeszcze opatentować jak przerzucać zdjęcia z telefonu na ipada i dalej na forum. Może dropbox... Powalczę... )
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Bim 
Kombatant
Jacek


Twój sprzęt: Peugeot Adriatik 2,5D 1991 rok
Pomógł: 10 razy
Dołączył: 21 Lip 2007
Piwa: 124/89
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 2012-08-05, 11:34   

Drum Bun

I czekamy na CDN :spoko
_________________
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Flipperino 
początkujący forumowicz

Twój sprzęt: Knaus Traveller 570
Nazwa załogi: Muchomorki
Dołączył: 25 Cze 2012
Piwa: 1/1
Skąd: Zielonka
Wysłany: 2012-08-06, 14:19   

Dzień 2  Dukla (Polska) - Przełęcz Huta (Rumunia) - 330 km

 Krótkie śniadanie i wizyta na lokalnej stacji paliwowej i ruszamy dalej. Dziasiaj zamierzamy domechać do Rumunii. Pomimo upału i braku klimy jedzie się na dobrze. Po wjeździe na Słowację w Barwinku od razu wybieramy boczną drogę. Krajobrazy bieszczadzkie, droga również, więc nas trochę trzęsie. Sporo ludzi jedzie rowerami. Samochodów prawie nie ma. Ładnie, ale nasz kamper nie jest już najmłodszy i nie chcemy gubić śróbek zatem wjeżdżamy na 79-tkę i jest już ok.  

Około południa dostrzegamy parking przy ruinach zamku  w wiosce Hriadky obok Serovcóv. Mama robi jedzonko, a  my z dzieciakami wspinamy się na wzgórze zamkowe. Stromo, a my wszyscy w crocs'ach. Ruiny jak ruiny, widok ładny, ale w tym upale długo się nimi cieszyć nie sposób. Zchodzimy ostrożnie, jemy i jazda dalej. Zgodnie ze znakami. 50 to 50. 40 to 40. Jechałem kiedyś do Bratysławy z lotniska w Wiedniu ze słowackim policjantem w cywilu, więc wiem, że nie warto się spieszyć. Zresztą po co, w końcu jesteśmy na wakacjach :)

Węgry też bocznymi drogami przez przejście w Pacinie. Dojazd do tego Pacina też po fatalnej drodze. Google ją miał, a na mapie europy jej nie było. Na Węgrzech ludzie tylko przy basenach, reszta chowała się pewnie przed upałem w domach. Przed granicą z Rumunią ze względu na chęć spokojnego zjedzenia obiadu decydujemy się poszukać ustronnego miejsca. Obad jemy "zupełnie nigdzie" choć dla komfortu rozłożyliśmy stolik i wysunęliśmy roletę. Dzieciaki pograły w badmintona, apotem sprawnie zjadły.

Granica. Zaskoczenie. Normalna kontrola dokumentów i zaglądanie do kampera w poszukiwaniu psa :) Zgodnie z opisami oczekujemy tuż za chmary głodnych cukierków małych cyganiątek. Był jeden. To za mało, żebyśmy oddali jedną z 6 paczek cukierków, którą na takie okazje przygotowaliśmy. Winieta 7 euro na 30 dni opłacona to jedziemy w tą "dzicz"...

Decydujemy się ominąć Satu Mare i turlamy się przez Livadę. W środku wsi stado krów idzie całą szerokością drogi. Dzieci się cieszą, bo krowy ocierają się o kampera. Spokojnie czekamy i przyglądamy się otoczeniu. Dużo ludzi przed domami, to podstawowa różnica, ale juz nie było,tak gorąco. Pewnie dlatego. Na drodzie jak w Polsce. Nie ma za bardzo po czym jeździć ale wszyscy w osobówkach cisną. No może ciut wolniej niż nasza drogowa huzarja, ale da się wyczuć delikatną nerwowość na drodze. Nie wszystko widzą, ale się pchają. Coż, udało się znaleźć coś wspólnego dla obu narodów. 

Na stacji Petrom ropa po 5,96 ron/L. Okazuje się, że samochodzik spalił nam 10 l/100km. Niebywałe. Pierwszy raz taki wynik :) Wiwatujemy, ale luba zaraz zgłasza się do orderu. To ona przejechała prawie całą trasę. Jechaliśmym zgodnie ze znakami nie przekraczając 80km/h. Wiem, rajd kropelka :)  

W Negresti Oas domy wzdłuż drogi porażają rozmiarami konstancińskich rezydencji. Jedna z elewacji wyglądała jak rzymska fontanna Di Trevi, pozostałe też starają się "trzymać poziom". Na bogato. Tak lubią, tak mają.

Stajemy na przełęczy Huta. Popasul Sabra Oilor przy pensjonacie Cabana Samba Oilor. 5 euro za postuj przez noc. Pijemy Ursusa, Ciuc i 2x ice tea za kolejne 5 euro. Potem kolacja. Oprócz nas dwoje Niemców w zabudowanym Land Cruiserze. Kolacja i układanie się do snu. Maluchy wariują, umęczyliśmy się więc próbując przekonać je, że już północ. Udało się,  powoli zasypiamy. 

Nie śpię spokojnie, bo w sumie jesteśmy na lekkim odludziu, a nikogo z obsługi nie ma w pensjonacie. Raz budzi mnie osobówka, która w środku nocy podjechała z włączonym na cały regulator cd. Nie wiedziałem co się może stać, więc z pół godziny nie spałem. Potem jeszcze raz kiedy ktoś znowu podjechał osobówką. Pies z sąsiedztwa zaczął mocno ujadać. Uspokoił mnie dopiero jego widok. Tyle przygód na wczoraj. Jest 9.40 rano. Rodzinka jeszcze śpi. Za oknem słońce i rumuński folk-disco z głośników. Czas zawołać "Pooobuuudkaaa".
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Wyświetl szczegóły
Flipperino 
początkujący forumowicz

Twój sprzęt: Knaus Traveller 570
Nazwa załogi: Muchomorki
Dołączył: 25 Cze 2012
Piwa: 1/1
Skąd: Zielonka
Wysłany: 2012-08-07, 20:54   

Dzień 3 

Przełęcz Huta - Viseu de Sus  (145 km)

Choć noc była trochę nerwowa to rano okazało się, że bezpodstawnie, bo zostawiliśmy otwarte drzwi do kabiny. Droga ładna, choć bez przesady. Trzęsie nas i taka jazda jest dość męcząca. W ogóle to trochę jesteśmy zawiedzeni brakiem "egzotyki". Wsie i miasteczka jak nasze. Niczym się nie różnią. Może trochę więcej ludzi na zewnątrz, ale niestety to nie robi wrażenia. Po raz kolejny przekonujemy się, że Europa jest w każdym kraju taka sama i jeśli chce się zobaczyć coś innego trzeba wybrać się na inny kontynent... :(  

Po drodze bank. Wymiana euro po 4,52 i wizyta w salonie Vodafone celem nabycia sim-karty i dataplanu na internet. 39 lei za 500 Mb. Powinno wystarczyć na 2 tygodnie.

W Viseu de Sus szykamy mijsca na noc i przez godzinę kręcimy się w kółko. W końcu Trafiamy w wąską uliczkę na której ma się znajdować pensjonat. Dojeżdżamy do końca ulicy i widzimy człowieka zawracającego nissanem. Łamał się ze 4 razy mając na prawdę sporo miejsca, więc mamy mały ubaw próbując pokazać, żeby śmielej kręcił kierownicą. Okazuje się, że auto na polskich blachach...

Zatrzymujemy się 4 domy dalej od w żaden sposób nieoznakowanego pensjonatu w którym zatrzymał się mistrz manewrów. Oczywiście to zwykły dom. Luba poszła zobaczyć czy możemy tam stanąć na podjeździe. Ja wysiadam na chwilę z kabiny. Kamper wzbudził zainteresowanie babci mieszkającej w domu obok którego staneliśmy. Podeszła i zaczęła nas namawiać, zebyśmy spali u niej w domu. Oczywiście po rumuńsku i na migi. Ciężko jej było zrozumieć, że chcemy spać w samochodzie, ale nie odpuszczała choć podwórko było dość ciasne. Dajemy się przekonać. 7 lei, które po przejechaniu za bramę zamienia się w 10. Ok. Dopłacam. Po wyciągnięciu kabla do prądu z uśmiechem prosi o kolejne 3 leje, a po zastanowieniu, że jednak 10. Na takie ustępstwa już nie idziemy i staje na 13 lejach. Całe to targowanie to była raczej zabawa. W połowie pojawił się jej syn i wnuczek. Wnuczek mówił dobrze po angielsku, więc targi szły szybciej i babcia dowiedziała się, że lodówka w kamperze nie nabije jej kosmicznego rachunku.

Do Viseu de Sus przyjechaliśmy na wycieczkę kolejką z ostatnią lokomotywą parową w Rumunii, więc kiedy stanęliśmy od razu zaczęliśmy sprawdzać w sieci godziny. Okazało się, że przy stacji jest parking dla kamperów i już chcieliśmy się zabierać kiedy babcia i syn zaproponowali kieliszek palinki. Czemu nie :) Od razu poczuliśmy się lepiej i postanowiliśmy zostać. Między domem, a obórką w której były dwie krowy. To była bardzo dobra decyzja :)

Syn (53 lata) nazwijmy go DJ-em Romkiem jest DJ-em. Przywiózł do mamy sprzęt z klubu na przechowanie. Od słowa do słowa i rzucam w żartach, że z takim sprzętem to można zrobić imprezę dla całej okolicy. DJ Romek zareagował natychmiast. Rozłożył sprzęt, który miał moc 1600 Watt i zaczęło się granie. Było tak głośno, że aż momentami przeszkadzało. Kolejna palinka, więc żeby nie było łyso ruszamy do sklepu po piwa, żeby się zrewanżować. Muzyka gra. Eurodisco, rumuński folk. DJ śpiewa. Robi się z tego ostry balet. Piwo, palinka, piwo, palinka. Schodzą się koleżanki babci i dzieciaki zbierają się za płotem. Wszyscy mają dobrze, więc głośna muzyka już nikomu nie przeszkadza. Maluchy bawią się z kurami i psem. Mój syn polazł gdzieś z synem DJ-a. Zaczynają się przebieranki. Luba ląduje w ludowym stroju. Ona tańczy z DJ-em, ja z babcią. Cyrk. Próbujemy używać google translate, żeby wyrazić swoją radość, ale jesteśmy już wszyscy w takim stanie, że język nie jest przeszkodą :) DJ nie chce pić równo ze mną, ale też ma coraz mocniej w czubie. O tym jak się ta zabawa skończyła dla mnie dowiedziałem się rano od lubej. DJ-a też wynieśli :)  
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Flipperino 
początkujący forumowicz

Twój sprzęt: Knaus Traveller 570
Nazwa załogi: Muchomorki
Dołączył: 25 Cze 2012
Piwa: 1/1
Skąd: Zielonka
Wysłany: 2012-08-09, 08:53   

Dzień 4

Viseu de Sus -  Statiunea Borsa - Viseu de Sus (65 km)

Kac... Na szczęście tylko fizyczny bez moralniaka. Zbieramy się żegnając z babcią jak własną. Myślę, że zapadniemy sobie nawzajem w pamięć :)

Na kaca najlepsza jest praca, a na wakacjach wycieczka w góry. Trzeba jebnak dojechać. 32 km męki. Dziury, średnie dziury i duże dziury oraz roboty drogowe. Jeśli szkoda Ci samochodu daruj sobie Maramuresz, albo przygotuj się na jazde 30 km/h bez gwarancji, że nie pogubisz śróbek. Nam się półka odkręciła w drodze...

Dojeżdżamy do wyciągu. Dorośli 20 lei, młodzież 10. Do 5 lat bez opłat. Ładne widoki. Na górze spacer do wodospadu Cascada Cailor. Rozkładamy się w cieniu drzew i ucinamy sobie dłuższą drzemkę. Dzieci brykają. Sielanka. Warto.

Powrót tą samą drogą. Innej nie ma :( kierujemy się do campingu na stacji kolejki parowej do Mocanity, ktorą chcemy jechać kolejnego dnia. Jest prąd, czyste europejskie toalety, prysznice, bar, miesca do relaksu prze rzece z ogniskami w wielkich rondlach... Koszt 40 lei pd kampera bez liczenia od osoby. Ok. Oprócz nas jeszcze brytujczycy i szwajcar Man-em (www.actionmobil.ch). Jego kamper robi wrażenie.

Robimy kolację, gramy na placu w badmintona. Towarzyszą nam dźwięki przeładowywanych bali drewna. Lokomotywa pcha co kilkanaście minut kilka wagonów na torze, który jest dosłownie obok nas,male maszyniście nie przychodzi do głowy, żeby ją wyłączać na ten czas. Huk niemiłosierny :( Pytam anglików, którzy stoją już drugą noc, czy tak też mieli poprzedniej noc? Odpoiwadają, że było cichutko...

Okóło północy, kiedy chcemy już naprawdę usnąć próbuję zagadać pana kolejarza, który doglądał tego rozładunku. Na migi, ale sugestywnie. O dziwo potraktował mnie poważnie i po chwili rozmowy z maszynistą lokomotywa milknie. Start. Stop. Start. Stop. To już było akceptowalne, więc słodko zasypiamy...
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Flipperino 
początkujący forumowicz

Twój sprzęt: Knaus Traveller 570
Nazwa załogi: Muchomorki
Dołączył: 25 Cze 2012
Piwa: 1/1
Skąd: Zielonka
Wysłany: 2012-08-09, 08:54   

Dzień 5

Viseu do Sus -Fundu Moldovei - camping Vuurplaats (231 km)

Dzisiaj wycieczka kolejką. Ostatnia linia w Europie na której wykorzystywane są jeszcze lokomotywy parowe. Za 2 dorosłych i nastolatka wychodzi 122 leje. Odjazd o 9.00. Ludzie przyjeżdżają nawet 2 godziny wcześniej, żeby zająć miejca. My zajmujemy nasze dopiero w drugim składzie. Łącznie jedzie tego dnia odjeżdża 3 pociągi. Trasa malownicza. Ciągnie się wzdłuż rzeki. Przypomina spływ Dunajcem, choć masze widoki ładniejsze. 

Ciuchcia ciągnie otwarte wagony praktycznie cały czas pod górę środkiem stromych wąwozów Doliny Vaser. Mijamy górskie wioski i pojednyncze domy. Widzimy dzikiego konia...

Zatrzymujemy się kilka razy po drodze. Zdjęcia, moczenie nóg w potoku, toalety. Promienie słońca wpadające pomiędzy drzewa oraz dym z ciuchci urządzają momentami piękny spektakl. Bardzo relaksująca wycieczka. Dzieci są szczęśliwe :)

Dojeżdżamy do Mokanity. Na małej stacyjce jest tego dnia ze 200 osób, więc ciasno i gwarno. Jest grill-bar. Wiekszość ustawiaja się w kolejce. Postój trwa nieco ponad godzinę. Można wybrać się na 40 minutowy spacer szlakiem osob kolejki, ale za późno się o tyym dowiadujemy. Robimy sobie piknik, jak większość przybyłych, a po nim dzieci idą grać w badmintona, który ze sobą zabraliśmy. 

W drodze powrotnej wsiadamy do pierwszego wagonika. To był błąd. Dym z komina leci na nas i jest to na długiej trasie mało przyjemne. Jesteśmy lekko zaczadzeni, kiedy dojeżdżamy spowrotem o 14.40. NIE siadajcie w pierwszych wagonach. Taka nasza rada :)

Zwijamy się ostatecznie i ruszamy w kierunku kopalni soli w . Wyjeżdżamy z Maramureszu i wjeżdżamy do Bukowiny. Droga bardzo słaba. Zakręty górskie w połączeniu z dziórami, to nie jest coś co można znieść na dłuższą metę.

Zatrzymujemy się, żeby zrobić sobie obiad na Przełęczy Prislup. Podbiegają cyganiątka, więc wydajemy po cukierku :) Zdecydowane bye, bye wystarcza, zeby się oddaliły. Obiad w takim miejscu smakuje dobrze.

Zagubiony cyganek dostaje 2 cukierki i kanapkę. Po tym jak ją jadł wnioskuję, że było dziecko głodne. Ech...

Od Icobeni droga zamienia się w raj. Idealnie gładko. Jedzie się fantastycznie. Na nocleg dojeżdżamy na camping w Fundu Moldovei już ciemną nocą. Nowy i superczysty. Wszystko czego potrzebujesz, choć nie jest to ogromny obiekt. Kolacja, piwo, chwila leżenia w ciszy z oczami wpatrzonymi w piękne gwiaździste niebo... Spadające gwiazy, satelity... Sen.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Flipperino 
początkujący forumowicz

Twój sprzęt: Knaus Traveller 570
Nazwa załogi: Muchomorki
Dołączył: 25 Cze 2012
Piwa: 1/1
Skąd: Zielonka
Wysłany: 2012-08-10, 16:11   

Dzień 6

Fundu Moldovei - Port Bicaz (208 km)

Późna pobudka. Rano widać, że pole holendrów położone jest w ładnym miejscu tuż za cerkwią. Cena za kampera, prąd i 5 osób to 24,5 euro lub 122 leje. Wybieramy płatność w euro, bo przelicznik jest o 10 lei droższy, a za to mamy prz drodze dużego arbuza. Nie śpieszymy się za śniadaniem. Montuję półkę, która odkręciła się w czasie jazdyWyjeżdżamy dopiero po 12.00. Po drodze tankujemy. Okazuje się, że tym razem spalił nam 10,7 L/100 km. Biorąc pod uwagę że jeździliśmy prawie cały czas w górach, to jak dla mnie fantastyczny wynik. Pewnie nasz kamperek cieszy się, że znowu jest w trasie i próbuje się odwdzięczyć :)  

Najpierw jedziemy do Monasteru Mołdawica, a potem do Monasteru Voronet. Oba piękne. W tym drugim ze wzdlędu na nieodpowiednie stroje musieliśmy przywdziać sukienki Szoguna przy wejściu. Wyglądaliśmy z synem komicznie, więc nie wiem czy to realizowało troskę o uszanowanie powagi tego miejsca. Luba fotografuje. Jedno okazuje się być wyjątkowe, ale ona ma talet do dobrych ujęć. Wyglądamy na nim jak Flip i Flap... Z trudem udaje mi się przywołać pękające ze śmiechu towarzystwo do porządku :)

Jesteśmy światkami specyficznego rytułału. Jedna z zakonnic chodziła z deską i koładką dookoła certkwi i wygrywała melodię co jakiś czas przystając. Na koniec odpowiedział jej "kościelny" z wieży nad wejściem na desce kończąc biciem w dzwon. Niestety urok tych dzwięków psuł wygrywający swoją melodię na pile spalinowej dekarz na pobliskim dachu.

Sąd ostateczy na ścianie w Voronet robi spore wrażenie, ale Jezus namalowany na suficie wieży w Mołdawcy chyba większe. Ogólnie kręci mi się tam trochę w głowie od przepychu detali tego malarstwa i zapachu kadzideł. Specyficzne miejsca z niesamowitym klimatem. Wizytowanie tego z dziećmi na głowie to niestety lizanie lizaków przez folię...

Kolej na kopalnię soli w Cacicy, a raczej Kaczycy. Wybudowali ją 200 lat temu polscy górnicy i inżynierowie z Bochni i Weliczki, którzy się tam przenieśli. We wsi Dom polski, a w kopalni napisy po polsku. Do dzisiaj potomkowie górników mówią tam po polsku, choć już z bardzo dziwnym akcentem, a przynajmniej Pani w kopalni z którą rozmawialiśmy. W kopalni na głębokości 75 metrów boisko i sala balowa. Kopalnia robi wrażenie swoimi rozmiarami. Tego nie dało się wykopać w parę lat...

Znowu w drodze, kierujemy się w stronę Bicaz. Wybieramy drogę "na skróty" przez góry. Telepie. Pusto. Mijamy opuszczone miasteczko, chyba górnicze. Klimat rodem z Bornego Sulinowa. Wszystko zdemolowane. Bloki bez okien. Zrujnowane zakłady wtrakcie wyburzania. Absolutny brak ludzi. Wyobraźnie uruchamia otwarty wjazd w ścianę góry, to chyba były wjazd do kopalni. Apokaliptycznie... Dalej górska kręta droga. Dziury i zakręty. Na szczycie przełęczy straszy opuszczony ośrodek, albo schronisko. Mało samochodów po drodze. Raczej dziko, ale tędy nie prowadzi żaden szlak, a stan drogi nie zachęca. Nam się akurat to "odkrycie" podobało. 

Dojeżdżamy nad zalew. Miejsce nazywa się Port Bicaz. Kolacja w lokalnej restauracji i kładziemy się spać na parkingu tuż przy zalewie. Z szoferki rozpościera się piękny widok. W barze/klubie trwa zabawa. Gra bardzo głośna muzyka i słychać radosne okrzyki urlopowiczów. Przez chwilę myślę, żeby się tam wybrać, ale mam jeszcze w pamięci imprezę u DJ-a Romka :) W kamperze wszyscy już śpią, więc czas i na mnie. Może jakoś usnę...
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Flipperino 
początkujący forumowicz

Twój sprzęt: Knaus Traveller 570
Nazwa załogi: Muchomorki
Dołączył: 25 Cze 2012
Piwa: 1/1
Skąd: Zielonka
Wysłany: 2012-08-13, 20:40   

Dzień 7

Port Bicaz - Wąwóz Bicaz - Jassy (Iasi)

Wyjechaliśmy z parkingu zanim zrobiło się tłoczno. Celem tego dnia był Wąwóz Bicaz. Po drodze zastanawialiśmy się czy damy radę przejechać go bez hamulca ręcznego. Postanowiliśmy zobaczyć po dojechaniu na miejsce. Pierwsza stromizna i... Odpuszczamy. Właściwie na sam widok :( .Blokujemy na chwilę drogę, bo jest tam trudno zawrócić. Zostawiamy samochód na samym początku i idziemy pieszo. Bardzo przyjemy 3 godzinny spacer. Jesteśmy z 5 letnimi bliźńiaczkami, więc udaje nam się dojść tylko do parkingu za starym tunelem. Bardzo tam ładnie. Po drodze obserwujemy ruch. Ludzie, wozy konne, samochody osobowe, ciężarówki i autobusy. Spokojnie można było wjeżdżać, no ale tym razem strach wygrał. Trudność na tej trasie tak naprawdę tworzą ludzie, stragany i parkujący gdzie popadnie samochody osobowe. Kompletnie bez wyobraźni, ale tam nie miejsce i czas uczyć ludzi...

W sumie dobrze wyszło, bo ruszyliśmy się z kampera i zrobiliśmy sobie solidny spacer. Na koniec zakup maski. Zwozimy je z całego świata więc będzie do kolekcji.

Obiad i ruszamy w stronę Mołdawii. Udaje nam się dojechać do Jassy. Luba prowadzi całą drogę. Jest równo, więc leci 80 km/h. Dojeżdżamy późno, więc po drodze szukamy kempingu oznaczonego na rumuńskiej stronie kamperowej. Lądujemy w polu... :) ludzie przy zabudowaniach mówią, że owszem kemping jest ale tuż obok rozwidlenia z trasy z którego skręciliśmy. Wracamy. Okazuje się, że miejsce nie istnieje :( jedziemy więc do centum zwiedzając nocą miasto i szukamy jakiegoś parkingu na którym moglibyśmy stanąć. W jednym miejscu nawet nam się prawie udało, ale perspektywa poziomowania nie napawała optymizmem. Decydujemy się na parking przy centrum handlowym Era (m.in.: carrefour). Facetowi  w stróżówce dajemy do zrozumienia, że chcemy spać na parkingu. Kiwa ok pytając o papierosa. Nie palimy, więc nie mamy co dać. Po dojechaniu stwierdzam jednak, że zaniosę mu 5 lei. Zawsze może da znać kolegom i ktoś będzie miał na nas oko.

Okazuje się, że nie dał znać nikomu. Kiedy już jesteśmy gotowi do snu przychodzi inny ochroniarz i zaczyna się dziwna rozmowa. Proponuję 5 lei, ale trafiłem na służbistę. Rozmawiamy on po chińsku, ja po fińsku. Rozumiem jednak, że za jakś czas zamierza wrócić, więc czekam. W między czasie przychodzi menadżer obiektu z pomocnikiem. Chłopak trochę młodszy ode mnie. Mówi płynnie po angielsku zatem szybko się dogadujemy. Rozumie, że tak się sypia czasami i nie chce nic w zamian. Mówi, że musi spisać numer rejestracyjny na wszelki wypadek i życzy dobrej nocy. Kładziemy się.

Po pół godzinie przychodzi ochroniarz i zaczyna od nowa. Wystawiam mu już tylko przez okno z alkowy telefem z tłumaczeniem: menadżer się zgodził, możemy zostać do rana. Czyta, dzwoni gdzieś na tyle głośno, żeby obudzić wszystkich w środku i niezadowolony oddala się. Zasypiamy.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Flipperino 
początkujący forumowicz

Twój sprzęt: Knaus Traveller 570
Nazwa załogi: Muchomorki
Dołączył: 25 Cze 2012
Piwa: 1/1
Skąd: Zielonka
Wysłany: 2012-08-13, 20:42   

Dzień 8

Jassy - Orhei ( Mołdawia, parking przy restauracji Safari - 2-4 km za Ohrei w stronę Kiszyniowa)

Spało się bardzo miło, bo centum Era otaczają łąki. Kumkanie żabek, świerszcze, te sprawy. Budzi nas jednak złośliwy ochroniarz, który przyszedł sobie pod naszego kamperka porozmawiać przez telefon...

Zakupy na dalszą podróż w Carrefourze i ruszamy do Mołdawi. Odprawa na granicy w Sculeni idzie sprawnie, więc po góra 30 minutach jesteśmy już w Mołdawii. Wjeżdżamy na oparach, bo wiemy, że jedziemy do paliwowego raju. Tankujemy po około 4,20 zł/litr do pełna płacąc kartą na stacji Bemol. 

Drogi straszne. Nie ma dziur, za to łata na łacie. Telepie niemiłosiernie. Chcemy dojechać do Starego Orhei, więc w pewnym momencie odbijamy na "skrót" w totalną mołdawską wieś.

Po drodze robimy sobie grilla przy kapliczce i studni rozsiadając się w lesie akacjowym. Piękny wiejski krajobraz, totalny relax. Sielanka. Nie spieszymy się... Cieszymy się chwilą... Czujemy każdą sekundę..,ech :) ochy i achy tego nie oddadzą, więc sobie daruję.

Dalej przez wsie po szutrowej drodze. Telepie niemiłosiernie, ale za oknami pięknie. Wsie zabite dechami, ale ma to swój niesamowity urok. Tego potrzebowaliśmy...

Kawałek za Orhei widzimy po lewej stronie wjazd z napisem Safari. Ponieważ leży przy nowo wybudowanej wielopasmowej trasie międzynarodowej musimy poczekać i zawrócić. W środku restauracja, mini-zoo, plac zabaw i spory oświetlony parking. Dzieci mają wreszcie coś dla siebie. My też. Restauracja zrobiona na bogato i widać to również po podjeżdżających autach. W Mołdawii są ludzie, których życie dobrze traktuje.

Jedzienie ok, ale jaj nie urywa. Siedzimy jemy, pijemy lokalne piwo, rozmawiamy. Dzieci biegają między mini-zoo, a placem zabaw. Potem trochę badmintona. Miejsce na strzeżonym parkingu kosztuje nas 100 MDL. Sen.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
slajd 
stary wyga


Twój sprzęt: Fiat Ducato-Eriba 2,8l i P.L.A. Citroen 2017
Pomógł: 1 raz
Dołączył: 03 Gru 2008
Piwa: 105/80
Skąd: Bolesławiec Śl.
Wysłany: 2013-07-13, 16:40   

Świetnie się czytało i....
szkoda,że autor relacji odpuścił
...a może coś się stało :shock:
_________________
Łatwe do przeprowadzenia są tylko zmiany na gorsze - Prawo Philipa
Pozdrowienia
Lucyna i Jerzy
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum

Dodaj temat do ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
*** Facebook/CamperTeam ***