Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
MotoGóry
Autor Wiadomość
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2013-11-20, 02:24   

Gdzieś około 23:00 poddajemy się, opuszczają nas siły, dopada autostradowa nuda. „Usypiamy” za sterami. Nie ma co ryzykować więc na parkingu, na miękkiej trawce, pod latarnią rozbijamy namiot i wskakujemy do środka na 5-6h snu. Tak miał się skończyć, pechowo rozpoczęty, 13 dzień miesiąca
Jednak 13ty, do tego w piątek jeszcze się nie skończył...

Godzinę, może chwilę później budzi mnie szelest... mam złe myśli. Po prostu czuję, że coś się stało! Otwieram więc szybko zamek namiotu, wychylam się i mym oczom ukazuje się dramatyczny widok. Serce wali jak oszalałe. I nie ważne, że noc jest chłodna, nie nieważne, że wieje zimny wiatr - na mym ciele pojawia się pot, robi się gorąco... Ekspandery powiewają na silnym wietrze uderzając o motocykl – to one mnie zbudziły. Jeszcze nie dociera do mnie to, że zginęła cała 50L torba pozostawiona na motocyklu. Przytwierdzona 4 ekspanderami, siatką... pozostawiona pod latarnią... na razie widzę tylko otwarte sakwy i czuję pustkę. Pustka również w sakwach. Zakładam coś na siebie, latarka w dłoń, gaz pieprzowy w drugą i ruszam oceniać straty. Ruszam to zdecydowanie zbyt duże słowo, motocykl stał nie dalej jak metr od przedsionka naszego namiotu.
Przychodzi opamiętanie, trzeba działać, im szybciej – tym lepiej. Sprawa w końcu może być gorąca. Wypatruję śladów złodziejaszka, kamer... Nie ma ani jednego, ani drugiego. Kilka metrów dalej widzę upuszczoną bańkę BelRaya z której sączy się olej. Widać dokładnie, że sprawca był jeden i brał tyle ile dał radę udźwignąć. Podnoszę olej – zostało tyle, że spokojnie wystarczy na wymianę. Idę dalej. Tomasz zostaje, pilnuje tego co zostało... Zwracam mu tylko uwagę by miał się na baczności bo przecież może wrócić, nie sam...
Obchodzę wszystko dookoła dość dokładnie szukając śladów. Znajduję jeden, jakieś 100m dalej. Prowadzą na koniec parkingu – ewidentnie jakiś kierowca TIRa.
Wyrzucił jedną zbędą rzecz, reszta z pewnością wylądowała w szoferce i ...odjechała ;( Nic więcej nie udaje się odnaleźć. Wkurzenie na maksa. Bezsilność. Już sam nie wiem co robić. Zwijać się i jechać dalej, po godzinie snu – bez sensu, spać ...trochę strach.
Zmęczenie jednak wygrywa. Zabieram do namiotu to, co zostało, Tomasz , taką samą torbę jak moja skradziona również zgarnia do namiotu. Kto uważnie czyta, ten wie, że Tomasz wcisnął mi pierwszego dnia tą cięższą, bardziej wypchaną torbę a sam wiózł moją, lżejszą ale z cenniejszymi rzeczami. Stratę tej wspólnej spokojnie przeżyjemy (głownie chemia i żywność), nie było tam nic szczególnie cennego, choć i tak będziemy ją w ciężkich sytuacjach wspominać nie raz, i nie dwa, przełykając ślinę... Zawartość sakw natomiast, która uleciała w nieznane, to rozpacz dla mnie, dla zdrowia, komfortu, dla portfela...
Nie będę robił tu listy, nie będzie rachunku - wszystko wyjdzie w dalszej części opowieści, niestety zdarzenie to odbiło się na całym dalszym wyjeździe, pozmieniało nam wszystko. Czy na dobre - do dziś tego nie wiem ale kto wie, może uratowało nam życie... a może wprost przeciwnie, spłyciło nasz górski wyjazd do „wyżyn”, pozbawiło prawdziwej przygody na jaką liczyliśmy. Osąd pozostawię Wam, ja przestałem już to rozkminiać.

Budzimy się przed budzikiem, pierwsza rzecz to sprawdzenie czy oby motocykle jeszcze stoją.
Są. Można więc się pakować. Nie chcemy „bawić się” w zgłaszanie tego zajścia policji, szkoda nam czasu, nie wierzymy w sukces. Poza tym nocleg nie do końca był legalny więc mogło by się to skończyć jakimś mandatem lub coś w tym stylu. Odpuszczamy temat.
Śniadania nie ma – kuchenka multipaliwowa, specjalnie zabrana na zimowe, górskie warunki odjechała i już nie wróci. Podobnie jak cały zapas jedzenia. Tego górskiego: liofilizowanego, suszonego, konserwowego, smacznego... Coś tam sobie kupimy. No trudno. No przecież nie pójdziemy do baru, nie zjemy jak normalni ludzie. Nie my – my nie jesteśmy normalni ;)

Ruszamy. Zimno... cała moja ciepła odzież (w tym ta ogrzewana elektrycznie, zabrana zamiast podpinek), ciepłe rękawice... również stały się łupem złodziejaszka. Teraz zamiast podziwiać widoki rozglądamy się za sklepem. Jest tyle rzeczy do kupienia!
Zjeżdżamy do pierwszego większego miasta. Trzeba uzupełnić zapasy, dokupić trochę szpeju, wymienić walutę. Tomasz zostaje przy maszynach ja ruszam w miasto. Sklepu ze szpejem turystycznym nie mogę znaleźć, nie ma mowy również by kogoś zapytać – wszyscy spikają tylko po turecku. Czas mnie goni bo wiem, że Tomasz denerwuje się tam na potęgę. Niestety jedynce co udaje mi się kupić to kilka niezbędnych kosmetyków (kosmetyczka tez poszła się ...ać ). Brak soczewek (takich do korekty wzroku, są ale nie o takiej wartości jaka jest potrzebna a koszt...x3 w stosunku do cen w PL, poza tym, nie da się kupić 2szt – tylko całe opakowania – czyli 12szt.), brak pojemników z gazem (mamy ze sobą druga kuchenkę zabraną na wypadek awarii podstawowej...). Nie ma praktycznie nic ;( Za ochronę od deszczu będą chyba robiły worki na śmieci. Ostatecznie przecież mogę wyciągnąć górskie spodnie... tak, to jest myśl! Damy radę! Słonko tak w końcu pięknie świeci. Na rynku starego miasta wybija 12:00! Mam dość. Wrzucam na luz, macham na całą tą sytuację ręką i uznaję, że nic się nie stało. Wracam. Już uśmiechnięty ale jeszcze nie raz zginie on z mojej twarzy choć sobie mocno obiecuję, że tak nie będzie....
Tomasz widzę, że również pogodzony ze stratami.
Wykorzystujemy sytuację, że przy motocyklach kręci się parkingowy rozdzielamy się. Czyżby zaufanie do ludzi znów wróciło ?
Jeden biegnie po pieczywo i coś do niego, drugi po warzywa i owoce na deser. Lokalne sklepiki zaliczone, kasa wymieniona, cel obrany. Ruszamy. Cel: zaszyć się gdzieś w pobliskich górach, pośmigać po serpentynach, znaleźć bezpieczny nocleg i odespać dzisiejsza zarwaną noc.
2km dalej....



Już zupełnie odprężeni zajadamy śniadanie jak gdyby nigdy nic. Mijają nas miejscowi, pozdrawiają. Pogoda niestety psuje się na tyle, że po burzliwej dyskusji czy pchać się w burzę bez membran, czy nie. Nasza "Pogodynka" i "Anioł Stróż" w osobie Mirka (Mirmil - dzięki!) wysyła nam niepokojące komunikaty pogodowe. Wracamy i jak najszybciej autostradą na wschód, ominąć zbliżający się front pogodowy.

- Uciekajcie do Kapadocji, to jedyne miejsce gdzie nie pada a w dodatku jest ciepło – tak brzmi głos rozsądku z Polski. Mirek wiedział gdzie jesteśmy (mieliśmy GPS Spota) i co mamy w planach także mógł koordynować nasze ruchy, wybierać nam ścieżki w zależności od sytuacji pogodowo – politycznej. Poza tym jechaliśmy w góry więc taka osoba przy komputerze, dysponująca chęcią i czasem była czymś bardzo pomocnym, wręcz chwilami cudownym. Powitanie w nowym kraju, aktualny kurs waluty, co zwiedzić, co zjeść... taki SMSowy przewodnik. Bajer!

W Bolu gubimy się bo Garmin znów ma focha a nasza znajomość topografii miasta jest nijaka. Postanawiamy się z nawigacją rozprawić na dobre na stacji benzynowej. Pogadaliśmy sobie tak, że już więcej garniak nie dał ciała ale przybyła mu nowa rysa na obudowie...



Wracamy na autostradę i na razie jedziemy zgodnie z pierwotnym planem, skrupulatnie układanym miesiącami. Planem, który już za kilka dni legnie w gruzach. A tymczasem - Kapadocjo! Nadchodzimy!

Daleko tego dnia nie zajeżdżamy bo... zmęczenie nie pozwala jechać Tomaszowi w sposób kontrolowany. Chłopina miota się od lewej do prawej przycinając co chwile „komara”. Akurat tych scen nie widziałem bo jechałem pierwszy ale chłopak sam się opamiętał w porę, wyprzedził i pokierował w ustronne miejsce. Lądujemy więc gdzieś w chaszczach i zasypiamy. Jest ciepło, przyjemnie. Śpimy w zagłębieniu osłonięci od wiatru, ciekawskich spojrzeń. Ja znów w kasku, z muzyką ;) Miód. Aż wstawać mi się nie chciało!

Tego dnia nie wiedzieliśmy co to aparat fotograficzny, co to kamera. Ocknęliśmy się dopiero wieczorem. A nocleg tego dnia był wyjątkowo odległy od cywilizacji...








Przejechane ponad 400km ( na mapce znów uciekło kilka km - ach ten Garmin...)



_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2013-11-26, 20:02   

Niedziela, 15 września

Budzimy się w przepięknej okolicy więc kolejność postępowania jest znana. Zdjęcia, film - o śniadaniu żaden z nas nawet nie pomyślał ;)
Karmimy się czymś innym, równie smacznym! No, przynajmniej nam smakuje.










2h później, 5km dalej mkniemy już trasą z której wczoraj zjechaliśmy w poszukiwaniu ustronnego miejsca. D750 to malowniczo położona, bardzo dobrej jakości asfaltowa wstęga, która zdaje się ciągnąć aż do samego nieba. Po 60km dojeżdżamy do słonego jeziora Tuz Golu (Jezioro Solne/Słone)które jest drugim co do wielkości jeziorem w Turcji.
Co ciekawe, zasolenie jest tu o 5% większe niż w słynnym Morzu Martwym. Niestety popływać się nie dało, jezioro w doskonałej większości było wyschnięte, pewnie tylko okresowo ale jednak... można za to było sobie pochodzić po pokładach soli, zrobić sobie maseczkę błotno solną ;) I to na tyle. Na pamiątkę zostają nam tylko zdjęcia i poczucie maleńkości po naklejce na Hiszpańskiej małej Tenerce - Around Gaia ( https://www.facebook.com/aroundgaia). Niestety właścicieli nie spotykamy ale ewidentnie widać, że jedzie na niej dwie osoby! Z pewnością bardziej niż nas zainteresowało ich owe jezioro i poszli daleko w jego głąb. W sumie to i nas interesowało, ale po zdarzeniach z ostatniego dnia, baliśmy się na dłużej spuścić z oka nasze motocykle. jak tu się nie zainteresować tymi kolorami, formami. Gdzie nie spojrzysz to słonko daje inne kolory soli. Pięknie, po prostu pięknie.



















Nie mamy już kuchenki, nie mamy już jedzenia, w dodatku kończy nam się paliwo. Postanawiamy więc załatwić problem w najprostszy i najdroższy sposób :D
Stacja benzynowa i restauracja pod Aksaray wita nas szeroko otwartymi ramionami szefa. Jest herbatka, jest internet, jest jedzenie, o dziwo tanie i ...jak się potem okaże najsmaczniejsze na całej naszej trasie. Polecamy!
Niestety magiczne słowo internet... opóźni nas o około 2h :D To działa na nas jak magnes gdyż mamy jako takie zobowiązania, musimy wysłać relację do radia i pozostałych patronów, musimy zadbać o naszą stronę www itp. Najważniejsze jednak, że sprawia nam to frajdę i jedyne czego żałujemy, to to, że nie mamy dostępu do sieci w nocy, w namiocie, tak , by nie marnować czasu w dzień, gdy jest ciepło, gdy świeci piękne słonko, gdy można nadrabiać stracone godziny, dni...

Podział zadań: razem nagrywamy dźwięk, Tomasz pisze tekst, ja wnoszę obraz - czyli zdjęcia.


Z szefem, darmowa herbatka + uczciwa cena za duży i pyszny obiad (15zł). Dalej tak tanio i smacznie już nie będzie ;( :



Przy obiadku oczywiście ustalamy również dalszy bieg zdarzeń. Wynikiem głosów dwa do zera wybieramy ciekawsza opcję dojazdu do Kapadocji - przez wąwóz Ihlara. Już sama dojazdówka powoduje ,ze serca bija nam szybciej a migawka aparatu pracuje w końcu z należytą częstotliwością.




Uciekamy z asfaltu gdzie tylko się da. Każdy skrót jest nasz! Zdjęć tyle, że gdybyśmy mieli aparat na klasyczne filmy, musielibyśmy je wymieniać co postój, czasem nawet więcej niż rolkę... Drogocenny czas ucieka a my cieszymy się jak dzieci otaczającym nas krajobrazem. Wiemy, że do celu daleko, że coraz mniej plan jest realny a mimo to... cieszymy się Turcja, której praktycznie w planach nie było. To miał być szybki przelot z przystankiem w Kapadocji. Ale jak zostawić takie widoki, no jak ?




















30km od posiłku lądujemy w Yaprakhisar - magicznie położonej miejscowości. To naprawdę trzeba zobaczyć! Spokojnie do wpisania na listę najpiękniejszych miejsc, tras do przejechania. No po prostu będąc w Turcji NIE MOŻNA tego nie zobaczyć!
Niby tylko 30 km od stacji benzynowej a tankujemy "znów" nasze maszyny - powód jest prosty - w Turcji bardzo często na stacjach benzynowych nie ma benzyny... paliwo jest tam na tyle drogie, że na benzynie mało kto jeździ. Za to ON jest zawsze, często jest również LPG. Także trzeba uważać i nie jechać "do pustego".

A co do samego Yaprakhisar to spodobało mi się tak, że zarzucam Was fotkami :P








































Po tych chwilach pełnych "uniesień" jedziemy zgodnie z drogowskazami do jakiegoś równie pięknego miejsca - konkretnie do Belisirma. Miejsce nie wzbudza w nas euforii za to miły akcent bowiem lokalna młodzież częstuje nas pysznymi słodyczami, widząc jak nam smakują, częstują po raz kolejnym tym co im zostało, robią sobie z nami pamiątkowe fotki i odjeżdżają swoim skuterem. Nas tak zamurowało, że ... nie mamy z nimi zdjęcia ;(






A to już kawałeczek wąwozu o którym pisałem wcześniej. Ciagnie się podobno na długości około 16km doliną wyciętą w wulkanicznych skałach przez rzekę Melendiz. jak się potem dowiedzieliśmy w jego ścianach, w okresie bizantyjskim wykuto wiele kościołów i mieszkań. Niestety nie dane nam było ich zobaczyć ;(






Słonko zaczyna chylić się ku zachodowi więc zaczynamy powolutku rozglądać się za miejscem do noclegu. Dopiero teraz dociera do nas jak niewiele oddaliliśmy się od ostatniego miejsca biwakowego...





















Kręcimy się tak chyba z 1,5h aż w końcu zrezygnowani lądujemy w byle jakim miejscu, po środku niczego, pomiędzy dwoma miasteczkami.
Zdjęcia "nocne" w kolejnej odsłonie, na dziś i tak jakoś tego dużo wyszło ;)


Mapka, statystyki:


_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2013-12-17, 18:06   

Na kolację Tomasz wciąga "coś", ja mimo, że kocham jeść zawsze na wyjazdach robię sobie post, więc o jakiejkolwiek kolacji mowy być nie może. Zresztą... prawdę mówiąc to jakoś za bardzo przez to nie cierpię, po prostu w czasie gdy Tomek pałaszuje coś z zapasów, ja oddaje się równie przyjemnej rzeczy - uwieczniam piękne chwile.
Tego wieczoru wyciszyć się pozwalały takie widoki :












Poniedziałek, 16 września, 7 dzień w trasie.

To już tydzień od kiedy nie widzieliśmy łóżka, prysznica, TV itp. przybytków cywilizacji.
I o dziwo właśnie to wprowadza nas w doskonałe humory tego ranka. Do tego piękna pogoda "za oknem" więc budziki z 6:00 przestawiamy na 7:30, jak co dzień z resztą ;) Jak co dzień nasz plan schodzi na ... dalszy plan. Co zrobić, sen - ważna rzecz :D
Wczoraj się nie udało dojechać do celu, dziś nie uda spełnić się naszego marzenia, tego co zaplanowaliśmy sobie (o tym później) na Kapadocję, więc nie mamy wyrzutów sumienia. Do celu bowiem zostało raptem 100km czyli maksymalnie 2h. Dzień jakoś sobie zagospodarujemy ale jako pierwsze musimy znaleźć jakąś agencję ;) i wydać po 100 euro na gorące tureckie marzenie :D

Po długiej walce samych ze sobą w końcu wyszliśmy z ciepłych śpiworków na rześkie "poranne" powietrze. Leniwie pakujemy maszyny i odjeżdżamy.






A to widok na okolice naszego obozowisku za dnia. Teraz widać co tak świeciło w nocy.








Czas start. Tomasz rusza do przodu. Ja z tyłu, mam nagrywać wyjazd, aż do asfaltu. Boję się tylko by nie skończyło się tak jak w Bułgarii. Wbijam jedynkę i ... kamera odpada na ziemię. Uff, dobrze, że to zauważyłem. Zanim się pozbieram Tomasz już czeka na asfalcie. Z ujęć nici. Trzeba będzie rozsądniej wybierać miejsce mocowania dla kamery. Na szczęście miękka trawka zamortyzowała upadek.




Pierwsza agencja na obrzeżach Nevsehir jest zamknięta, pewnie zbyt wczesna godzina na takie interesy. Lecimy więc dalej.
Wszelkie formalności załatwiamy kilka kilometrów dalej na przedmieściach Uchisar. Cena zbita ze 120 do 90euro. Mamy stawić się o 5 rano i... dołożymy do pieca:



To właśnie nasze małe-wielkie marzenie. Po raz pierwszy oderwać się od ziemi na dłużej niż kilka sekund (żaden z nas nie latał wcześniej samolotem itp.).

Za miastem krótki postój na parkingu z pięknym widokiem na dolinę:






Pomysł na resztę dnia? Pojeździć! To było proste, teraz należało znaleźć jakieś fajne ścieżki. pakujemy się w jedną taką - jest zakaz dla wjazdu ale tylko dla quadów. Wjeżdżamy. 3km później zawracamy bo droga nie przejezdna dla maszyn naszej, ciężkiej wagi. Woda wydrążyła tu sporej głębokości koleiny. Szkoda nas, maszyn, sił i czasu. Odpuszczamy zgodnie.
Odjeżdżamy kawałek od miasta, bez planów - byle dalej od cywilizacji.
Jedziemy tam gdzie nas oczy niosą, najwyżej jak się da.








Nawet nie wiem kiedy uciekają nam te wszystkie godziny. A my zupełnie jak dzieci, z górki, na górkę. Micha ucieszona, banan na twarzy. I tylko wybieramy coraz to lepsze miejsce pod namiot, by w końcu, po namowach Tomasz opuścić przed zmrokiem owe drogi bo poranny wyjazd w ciemnościach nie wróżył nic dobrego dla Tomasza i jego Transalpa. Duże stromizny, mnóstwo kamieni, dziur...
XT już w sam sobie świeci lepiej a do tego te SuperMini... ;)











































W końcu, zmuszeni coraz szybciej opadającym słonkiem, rozbijamy namioty w średnio urokliwej okolicy... ale przynajmniej blisko miejsca skąd rano ruszymy autokarem polatać balonem.
Dzień, jak zawsze kończymy starannym serwisem. W ruch idą mokre chusteczki, żel antybakteryjny itp. wynalazki. W miarę posiadanych zapasów oszczędzamy owe "technologie" wspomagając się po prostu woda z 5 L butelek.
A kartusza z gazem znów nie udało się kupić....



Mapka:






Zapowiedź dnia kolejnego:


;)
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2013-12-22, 12:54   

Wstajemy baaardzo wcześnie jak na nas. Budziki ustawione na 3AM, mimo to drzemiemy do 3:30. Potem w pośpiechu, w ciemnościach pakujemy majdan tak szybko jak tylko się da. O śniadaniu nie było nawet mowy. Strach, panika, że nie zdążymy. Nerwowo szukam w nawigacji miejsca gdzie mamy dojechać. Ta, jak na złość przycina się raz i drugi. Ciśnienie rośnie. A mieliśmy wstać tak by mieć te 30-45minut zapasu, tak na wypadek dziury w dętce...itp. itd. ...
Gdy wyjeżdżamy na asfalt panuje już nie mały ruch. Dziesiątki terenowych auta ciągną na swych przyczepach kosze, balony i cały ten majdan. Komfortowe busy transportują klientów. Jest 4:45 a przed nami około 10km. Śpieszymy się jak tylko można mając na uwadze to, że silniki i opony są jeszcze nie rozgrzane i o pałowaniu nie może być mowy!
Dojeżdżamy punkt 5:00! Na parkingu pusto. Nikogo już nie ma ;( Ani aut, ani ludzi ;( W oczach strach i przerażenie...
Zdenerwowani szukamy kogoś, kto udzieli nam informacji. Wychodzi jakiś koleś i każe zabrać stąd motocykle, za bramę i ustawić je wzdłuż ogrodzenia. Nie bardzo nam to pasuje ale cóż...
5minut później jesteśmy gotowi. Oddajemy nasze kaski na przechowanie i... wprowadzamy motocykle z powrotem na parking bo kolejny parkingowy twierdzi, że tak jednak można i, że tak będzie bezpieczniej. Gdzieś dzwoni i za chwilę zatrzymuj się bus, który zabiera nas gdzieś... nie wiemy gdzie. kazali wsiadać, o nic nie pytać, niczym się nie martwić. Po drodze odwiedzamy hotele i zbieramy resztę ludzi. Szkoda, że pod nasz hotel nie podjechali....




Dojeżdżamy na rozległy plac. Przypomina nam się , że już tu wczoraj byliśmy, krążyliśmy tu motocyklami w poszukiwaniu fajnych ścieżek do jazdy.
Chwilę przed opuszczeniem auta następuje sprawdzenie listy obecności, zaproszenie na kawę i wyznaczenie miejsca zbiórki.
Wysiadamy. Z pobliskiej budki każdy z nas dostaje po bułeczce oraz kawie lub herbacie - do wyboru, do koloru.
Zajadamy, popijamy i obserwujemy towarzystwo. najbardziej w oczy rzucają się Azjaci. Ich przewodnik chodzi z kartonikiem, którego zawartość poznajemy po chwili. To nic innego jak "chińskie" zupki w kubeczkach. Zalewają je wrzątkiem i pałaszują, robiąc nam niemałego smaka! No ale cóż, nie można mieć wszystkiego ;) Wsłuchiwanie się w burczenie naszych żołądków przerywa nawoływanie przewodnika/kierownika. Rozdziela nasza grupkę na 3 i kieruje do poszczególnych balonów. Tam możemy poprzyglądać się procedurom startowym, napełnianiu tychże powietrzem, a w zasadzie ogrzewaniu go. Zdjęcia niestety wychodzą nieostre, nie mamy statywu a nadal panuje ciemność a poranny chłodek nie pomaga w utrzymaniu aparatu nieruchomo przez min. 1,5sek.
Trudno. Ten obraz musimy wyryć w naszej pamięci.






30minut później siedzę, a w zasadzie stoję już w koszu. Tomasz obok. Ja niestety, ze swoim nikczemnym wzrostem i miejsce w środku kosza, mam kiepski humor... Tuż przed startem następuje liczenie i okazuje się, że po naszej stronie jest za dużo osób. Próbują rozdzielić jakąś parkę ale kobieta protestuje stanowczo, niemal zalewa się łzami. To była okazja! Zgłaszam się na ochotnika - gorszego miejsca przecież już dostać nie mogę.
Hura!!! Udało się! Stoję przy skraju, mam świetny widok na 2 strony, jest też luźniej.
Krótka instrukcja z której i tak niewiele rozumiem i startujemy. Poszło nam dużo lepiej niż ekipom obok, praktycznie nie było czuć startu - płynnie, powoli. Mistrzostwo!
I ten odgłos palnika, te płomienie ! No po prostu marzenie! Spełnione marzenie! Czekałem na nie równo 10lat, tyle bowiem minęło od mojej ostatniej wizyty w Kapadocji, wtedy marzyłem ale... nie było za co ;(

Chwilę potem byliśmy już wysoko, ucichły rozmowy, co jakiś czas było tylko słychać głębokie westchnienia z wrażenia. Widoki zapierały dech i po chwili go oddawały. Migawki aparatów zdawały się pracować nieprzerwanie...
























Tego dnia, po raz pierwszy w życiu leciałem balonem, po raz pierwszy w życiu byłem w powietrzu dłużej niż 3 sekundy ( nie licząc karuzeli, huśtawki itp. uciech), po raz pierwszy też zobaczyłem wschód słońca "kilka razy". Dokładniej : kilka razy widziałem moment gdy tarcza słońca przecinała linię horyzontu - nasz kapitan bowiem co chwila to obniżał lot, to podgrzewając powietrze unosił balon wysoko, ponad wszystkich. Oczywiście co chwilę również obracał go o 180*, tak, by każdy z nas widział co się dzieje dookoła, by każdy z nas mógł uwiecznić otaczające nas piękno. Dzięki temu każdy miał okazję zrobić zdjęcia pod światło, ze światłem itp. itd. A, że słonko zza horyzontu wychodziło niebywale szybko, także długość cieni również diametralnie szybko malała z każda minutą lotu. Sytuacja, krajobraz zmieniał się dosłownie co minutę.
- Dobrze, że zabrałem dodatkowy akumulator ! - ucieszyłem się w głębi duszy.






























Lądujemy idealnie na przyczepce. Brawa w podzięce za udany i piękny lot.
Chwilę potem szampan i pamiątkowe dyplomy.
O 8AM meldujemy się już przy motocyklach i... wierzymy, że dziś zrobimy niezły dystans bowiem już dawno nie startowaliśmy tak wcześnie. Nie, nie już dawno - jeszcze nie startowaliśmy tak wcześnie ;)


















cdn.
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-01-15, 19:34   

Bardzo wcześnie zaczął się dla nas ten dzień - 17.09.2013, dla nas to 8dzień w podróży. Była to szansa nawinąć jakieś słuszne kilometry bo kolejny punkt do odhaczenia na naszej trasie był oddalony o ładny odcinek od Kapadocji.
Trzeba więc solidnie przygotować siebie i maszyny. Zaczynamy smarować łańcuchy, nakładać kolejne koszulki czy co tam kto miał albo co tam mu jeszcze zostało po kradzieży ;) U mnie wkoło zębatki nawinęła się jakaś foliowa torba, część jej wydłubałem a reszta została "na potem". To było nie do pomyślenia dla obserwujących nas Turków! Zaczęli się ciągać z ową folia, skubać, szarpać, w końcu skombinowali śrubokręt i po ponad 10 minutach walki wygrali. Umorusani w smarze ( niech się cieszą, że to był Belray a nie jakiś Motoul - wtedy uwalili by się po łokcie:D) ale szczęśliwi. I nie chcieli słyszeć, że to mi nie przeszkadza, że motocykl pojedzie dalej. Wszystko musiało być zrobione na tiptop. No cóż... co im będę żałował. Podziękowałem ukłonem tak niskim jak tylko mogłem, uścisnąłem nadgarstki i odjechaliśmy... w złym kierunku. Po minucie machaliśmy do nich jeszcze raz śmiejąc się razem z nimi ;)

A gdzie jechaliśmy... kolejnym celem był Ararat i próba wejścia na niego. Wiedzieliśmy ile to kosztuje, ile zajmuje czasu, zachodu - ale chcieliśmy spróbować. Raz się żyje, nie często bywa się w tych okolicach - więc czemu qrna nie?

Kilka migawek z trasy:





Wstaliśmy dziś wcześnie to i spać się chce, zwłaszcza na drodze szybkiego ruchu. Droga szybkiego ruchu, jak sama nazwa wskazuje służy do szybkiego poruszania się po niej a tymczasem Tomasz co chwila przysypia i jego prędkość spada do 80km/h , nie pomaga to , że podjeżdżam, robię przegazówki... a prosiłem by jechać minimum 90ką, bo mi singiel szarpie łańcuchem a na czwartym biegu przecież jechał nie będę. Po czwartej, może piątej takiej akcji odpuszczam, dojeżdżam do Tomasza a ten w najlepsze bawi się mp3ka ;)
Nie wytrzymuję. Cel zna, mapę i navi ma. Ja odkręcam i jadę dalej wg umowy - 90km/h.
Kilka minut później tracę go z lusterek. Chyba działa z premedytacją ale nie dam wyprowadzić się z równowagi ;)
Zjazd, oznaczony wieeeelkim znakiem ale no jak... mp3 ważniejsza ;) Pomachaliśmy sobie tylko. To kolejna i nieostatnia nasza "zguba". Chyba to polubiliśmy bo wywołuje to dodatkowe przygody. Kilometr później , dla świętego spokoju wysyłam dla Tomasz nr drogi jaką ma cisnąć (nie mógł zawrócić a kolejny zjazd miał za kilka km itp.).
Spotykamy się jakieś 180km później w restauracji obok stacji benzynowej, na której tankujemy nasze rumaki a później siebie. Tankujemy także naszą elektronikę, suszymy co mokre po przelotnych opadach deszczu. Na szczęście już nie pada, my najedzeni i zaczyna się dyskusja co dalej bo w e-mailu, który odbiera Bathoty jest jakieś info o wizie Irańskiej. Dostaliśmy numerki (to on zajmował się wizą do Iranu)!
I oto stoimy na rozdrożu, Tomek chce w prawo, nad morze, obaj chcemy na wprost, na Ararat a ja dodatkowo próbuję przekonać fumfla by skoczyć nad drugie morze, to na północy i odebrać w Trabzonie wizy do Iranu i tym samym wrócić do planu pierwotnego. Przekonanie go nie jest trudne, trwa niewiele więcej niż minutę. I zaczyna się znów gonitwa z czasem, kasa. Wskakuję na moto i ruszam w miasto w poszukiwaniu karty telefonicznej. Po licznych drobnych, acz śmiesznych przygodach wracam z nią i dzwonimy do ambasady, umawiamy się z ambasadorem na jutrzejszy poranek, na godzinę 9! Tylko jak... mamy tam ponad 580km a już jest ostre popołudnie. Zwijamy majdan więc tak szybko jak tylko się da, dziękujemy za gratisowe herbaty i kawy (jako dodatek do obiadu), dziękujemy za pomoc przy mapie, za pokazanie tego i owego, i przede wszystkim za darmowe ładowanie bo nie było to w tym miejscu takie oczywiste.

Maszyna do ładowania:


Nasz kelner:



Z tych blisko 600km do zrobienia tego dnia udaje nam się przejechać nieco ponad 200. Powód prosty: deszcz, niesłychany ziąb, wiatr... morale znów spadają prawie do zera ;(
Jeszcze w dodatku nie ma gdzie się rozbić ;( Masakra!
W podłych nastrojach zjeżdżamy w pierwsze lepsze miejsce jako tako nadające się do
rozbicia namiotu. Jako tako bo ledwo tam dojeżdżamy, idealnie płasko nie jest i jak popada to rano będzie zmieniono automatycznie na - bardzo interesujący... Do tego namiot będzie ważył po zwinięciu chyba z kilogram więcej - w skrócie glina, glina i jeszcze raz glina.
Bez kolacji ( u mnie to standard) usypiamy czym prędzej. Budziki wzorem dnia dzisiejszego ustawiamy bardzo wcześnie i usypiamy po tym dniu pełnym przeżyć - tych dobrych i tych jeszcze lepszych.






Mapki:





A tak szukaliśmy noclegu...prawie po zmroku ;)

_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-01-21, 16:47   

Dzień 9, 18.09.2013r

3.30AM
Ciemno, zimno, cisza... którą przeszywają tylko nasze głosy:
- Pospał bym jeszcze
- Ja też ale co zrobić, trzeba wstawać

Termometr pokazuje marne 6stopni, jedyne pocieszenie w tej sytuacji to brak deszczu. Zwijamy majdan, odciążamy bagaże o 2 pełne garście chrupek czekoladowych i próbujemy dopchać się do asfaltu. Nie ma lekko! Maszyna Bathorego nie chce jechać. Ja sprawdzam swojego - jedzie bez problemu. Hmmm. No nic, zsiadam i idę pchać, nie będę się przecież przyglądał jak kolega za chwilę skończy swoje sprzęgło lub położy maszynę. Pcham, Tomek daje w palnik ale niestety, tył mieli a przód ucieka - nie możliwe by było aż tak stromo, przecież jedziemy w dół! Kolejna próba i wnikliwa obserwacja zachowania przodu i już wiem co jest nie tak - pod błotnik Transalpa dostało się tyle błota, że opona nie daje rady się obracać. Zakleiło się to wszystko na AMEN! A, że podłoże śliskie to zamiast się kręcić jedzie tam gdzie chce i nie jest to kierunek, który myśmy obrali. Pewnie jak byśmy go jakimś cudem dopchali do asfaltu to jakoś by się to koło zaczęło kręcić ale "przejechaliśmy" raptem ze 2-3metry a już z nas leci pot, a co mowa o dopchaniu go taki kawał. Rozbieramy. Podjeżdżam swoją maszyną z boku i doświetlam. EnJoy nie wybrzydza i błoto czy glina idzie do przodu. Dzielne stworzenie!

2h od pobudki, już na poboczu asfaltowej nitki, a my mamy za sobą nie wiem...może 120m :D i jeszcze maszynę do poskładania. Buty ważą chyba po 2kg więcej, więc je też należało by jakoś dopieścić bo jak się pokazać w takich w ambasadzie ? A pantofli na zmianę nie wzięliśmy...

Ruszamy. Kierunek Trabzon.







W tej pięknej scenerii, w cieple wschodzącego słonka Tomasz robi się senny więc ustalamy, że on się kimnie na motocyklu a ja lecę dalej i by nie marnować czasu nagram jakieś video, porobię zdjęcia, krótko mówiąc pomarudzę. Kręcę się więc motocyklem tu i tam, szukając dobrych kadrów, znajduję w końcu fajną zatoczkę, może z 15-20m od drogi gdzie rozkładam statyw, wkładam kamerę i rejestruję poklatkowo ruch chmur na niebie - mam w końcu czas.
Nie wiem czy zdążyłem zarejestrować z 2sekundy gdy znajomy dźwięk V2-ki przeleciał mi koło uszu. Akurat wpatrywałem się w wizjer ale to musiał być on !
Tak gubimy się po raz kolejny.



Spotykamy się dopiero po jakiejś godzinie, może nawet dłużej i tylko dlatego, że Tomasz spotyka po drodze motocyklistę i ucinają sobie pogawędkę, bo inaczej chyba byśmy spotkali się pod ambasadą. On gonił mnie, a ja jego więc nikt gazu nie żałował ;)
Dołączam się na chwilę do rozmowy ( yes, yes, no, no, ok, ok... ) ;) a myślałem, że to ja słabo znam angielski. W każdym razie udaje nam się dowiedzieć, że nie mamy co szukać w Trabzonie Decathlonu, gazu też raczej nie znajdziemy i nasza zapasowa kuchenka nadal będzie robiła tylko jako balast.



Fotkę udaje nam się zrobić tylko jedna bo wysiada mi akumulatorek w aparacie, kamera gdzieś głęboko a Tomasz chyba ma lenia i nie chce mu się wyciągać swojego. No cóż, jedna wystarczyć musi. A może mnie właściwa sesja ominęła... ale czy to ważne? Mamy piękny dzień, ogromne spóźnienie ale nadal szansę na dostanie wizy do Iranu, do kraju o którym i ja, i Tomek śniliśmy od jakiegoś czasu. Ruszamy powoli, bo niby dochodzi już 9ta ale nie ma się co spieszyć i tak pewnie marneee szanseee ;(

Droga świetna, na zakrętach, w momencie gdy mamy pod górkę 3ci pas ruchu, ale tylko dla nas. Kiedy mamy z górki, pas jest dla tych jadących z przeciwka - standard.
Zazwyczaj jestem opanowany, jeżdżę grzecznie ale nie wytrzymuję... odjeżdżam. Lewy ciasny, redukcja, pełna pyta na wyjściu, długa prosta, dohamowanie, bieg w dół i w prawo. Jadę tym wewnętrznym, dodatkowym pasem, w zakręcie wyprzedzam ciężarówkę a z przeciwka jakiś CWEL popitala sobie moim pasem....bo co ma jechać swoim jak zakręt może ściąć. Robi mi się gorąco, krew pulsuje jak oszalała i tylko mocne bicie serca przez kolejne minuty wstrzymuje mnie przed ponownym odkręceniem. Było blisko. Zwalniam, czekam by kolega mógł mnie dojść i znów zaczynam zabawę, tym razem, nie opuszczam prawego, zewnętrznego pasa , dodatkowo uważając jeszcze mocniej na zakrętach. To nie był pierwszy taki przypadek na naszej drodze w Turcji! Na szczęście ostatni.
Dalej już jedziemy jako para, Tomasz pierwszy, ja za nim jak cień. Zaczynają się remonty, zwężenia, objazdy, zaczyna się też skwar. Na pierwszej stacji w mieście zdejmujemy co tylko się da, myjemy nasze ubłocone buty, wbijamy w nawigację adres i ruszamy. Błądzimy troszkę ale udaje się. Wynik:

- Pana Ambasadora nie ma, zapraszamy jutro, na 9tą...

No to ładnie, kolejny dzień w plecy.
Idziemy na obiad, zakupy, do kafejki i tak jakoś zlatuje nam dzień. Dzień na przemian, raz deszczowy i chłodny, raz słoneczny i bardzo gorący.





Zaskakują nas dość niskie ceny, kebab kosztuje nas trochę mniej niż w kraju a jest nieporównywalnie lepszy, a i dodatki jakieś takie orientalne ;)

Wizyta w piekarni opalanej łupinami:











9dni przygody za nami a my nadal nie mieliśmy ani porządnego noclegu pod dachem, ani normalnej kąpieli, nawet prania nie udało nam się zrobić. Szukamy więc kempingu ale okazuje się to mega trudnym zadaniem. Albo już pozamykane albo tam gdzie być powinny (wg nawigacji) ich po prostu nie ma.
Pniemy się więc lokalną drogą w góry, droga która z każdym kilometrem robi się węższa aż przechodzi w typowa, nieutwardzoną drogę górska, na szczęście dziecinnie prostą.
Mijamy wioskę za wioską nabierając w nasze butelki tyle wody, ile tylko się da. Przy wioskach bowiem usytuowane są "rurki z wodą" , która spływa zapewne tu z gór. Będzie na kolację, śniadanie, prysznic i pranie. Mamy tego w sumie z 10L !

Za miejsce noclegu wybieramy sobie ślepą "uliczkę: intensywnie zarośniętą zielskiem - widać, że od dawna nikt z niej nie korzysta, czujemy się bezpiecznie tak mocno osłonięci od niepotrzebnych spojrzeń....

Godzinę później siedzimy już we trójkę ;) i spożywamy w milczeniu kolację. Nasz gość posługuje się tylko językiem lokalnym, zupełnie dla nas niezrozumiałym, a gdy zaczyna próbować języka migowego wprowadza tylko zamieszanie pokazując takie gesty jak by ktoś miał nas tu w nocy powyrzynać ;)



Oczywiście całą zastawę stołową zorganizował nasz gość, 44letni Sulejman, a dalszy dialog na migi uświadomił nam, że "on jest z tych dobrych, więc mamy się nie obawiać, a reszta, mieszkająca po drugiej stronie gór to złodzieje i mordercy" - stąd pewnie te dziwne znaki wywołujące w nas początkowy niepokój. Choć nie powiem, noc była czujna... a sen płytki ;)







Mapka i statystyki:





Okolice Trabzonu:
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-01-24, 19:42   

Dzień 10, 19.09.2013r

Poranek - pakowanie, śniadanie, zdjęcia, filmy - wszystko trwa chyba ze 3h!









Pod ambasadą Iranu Tomasz melduje się o 8.50, ja o 9.00. Powód ? Tradycja - pogubiliśmy się... Tomasz zdążył na zielonym, ja zostałem na czerwonym, on nie poczekał, ja nie miałem odpalonej nawigacji i próbując trafić z pamięci pojeździłem to tu, to tam ;) Życie.

W kolejce byliśmy ostatni, w zasadzie kolejki już nie było bo wszyscy już wyszli, my szybciutko złożyliśmy dokumenty i zostawiając motocykle pod okiem ochrony ambasady ruszyliśmy w miasto opłacić wizę (75euro). Szukając odpowiedniego banku poznajemy serdeczność Turków, którzy zapominają o swoich zajęciach i zajmują się nami. Spytanie o adres nie kończy się wskazaniem drogi, oni musieli nas zaprowadzić niemal otwierając nam drzwi do banku!

Wracamy by pod ambasadę oczekiwać na wlepkę do paszportu. Ma być na 16.00. Mamy więc dużo czasu. Tomasz bierze mapę i rozkłada się na trawniku, czyści szybę w kasku itp. a ja ruszam w miasto. Musze kupić "kilka" brakujących rzeczy (termos, polar itp. ) i naprawić czołówkę.




Zaglądam na godzinkę do kafejki internetowej, w której zostawiam notebooka by się naładował a sam ruszam w miasto. Zaglądam do pierwszego lepszego speca od lutowania i proszę go o naprawę czołówki. Nie chce się podjąć ale wyskakuje na ulice, zaczepia 3 młokosów, mówi im czego potrzebuję i gdzie maja mnie zaprowadzić , uściska mi rękę i ...ruszamy dalej w miasto. Po 20 minutowym spacerku docieramy gdzie trzeba. 2 naprawy i każda nieskuteczna. czas ucieka...decyduję się zostawić czołówkę i wrócić po nią później... tylko czy koleś wie, że po nią wrócę ? :)






Idziemy szukać kubka, łyżki, termosu, gazu do kuchenki itp. ... znaczy ja bym chciał iść ale chłopcy nie za bardzo wiedzą czego od nich chcę. Gdzieś mnie prowadzą, okolica robi się nieciekawa - blokersi, przejścia przez podwórka, kolejne przybijane "piątki" i "żółwiki", stare kamienice... czyżbym za chwilę miał mieć jeszcze dłuższą listę zakupów do zrobienia i w dodatku brak portfela... ? Oj będzie przygoda - śmieję się w duszy, która wisi mi na ramieniu.
Na szczęście okazuje się, że chłopaki mają super pomysł i lądujemy w szkole angielskiego :D Tym razem to Pani nauczycielka nie rozumie mnie... bo ja też nie grzeszę znajomością języków zachodnich cywilizacji.




Czołówka odebrana, działa, oczywiście naprawa za free, notebook naładowany, zerkam na telefon a tam SMS od Tomka - wracaj szybko bo już paszporty można odbierać. Wysłany o 13:30 a jest już 15:45... już wyobrażam sobie jego "zdenerwowanie" ;) No trudno, za duży gwar był na ulicy, nie słyszałem.


Na wylocie z Trabzonu napełniamy zbiorniki naszych rumaków i startujemy. Kierunek... w góry, w końcu jedziemy w góry!
Po drodze kupujemy jeszcze chlebek a, że piekarnia jest na rozdrożu to ustalamy którą drogą pojedziemy. Wybieramy tą przez góry - wygląda zacnie - pokręcona, więc będzie masa winkli, żółta na mapie więc nawierzchnia nie powinna za bardzo nas zwalniać.
Ruszamy.



Po chwili zapada zmrok, na domiar złego zaczyna padać, my i te nasze góry...
20km później kończy się deszcz i nawierzchnia, dalej pniemy się w górę górska drogą. Mijamy kolejne wioski w których zdziwieni ludzie patrzą na nas pytającym wzrokiem, jak byśmy zwiastowali jakiś kataklizm. Na wszelki wypadek pozdrawiamy ich serdecznie i nie zatrzymujemy się. Przez godzinę udaje nam się zrobić 30km, po kolejnej do rachunku dnia możemy dopisać tylko 25. Tempo spada tak jak temperatura, rośnie za to wysokość i nasze wqrwienie, do tego stopnia, że mimo późnej pory w ogóle nie chce nam się spać. Może to i dobrze bo droga w tych ciemnościach wymaga uwagi, ja muszę uważać podwójnie bo Tomasz jadący z tyłu koniecznie musi jechać na światłach drogowych bo inaczej nic nie widzi. Pierwszy jechać jednak nie chce... :D odstępu większego też nie zrobi bo się boi, że się zgubi i zjedzą go wilki :D
Gdzieś koło 22.30 mamy dość i się pooddajemy.
Jest chata, jest kawałek płaskiego miejsca na którym parkujemy nasze motocykle. Między nami trwa przepychanka o to, kto pójdzie się zapytać czy nie zjedzą nas tu wilki (czyt. czy możemy tu rozbić namioty i przespać). Tomasz jest silniejszy i wypycha mnie do tego zadania. Idę. Ostrożnie schodzę po śliskiej trawie w dół, o czymś takim jak schody można tu pomarzyć. Pukam - cisza. Pukam raz jeszcze, bardziej zdecydowanie ale nadal grzecznie. Słysze kroki - ktoś idzie!
Drzwi otwierają się z charakterystyczny dla ciężkich, drewnianych konstrukcji, skrzypieniem. W tle lampy naftowej widzę twarz staruszki a za nią pchającego się do przodu młodzieńca, tak na oko z piętnastoletniego. Matka, a może nawet babka trzyma go jednak mocno jak by wyczuwała jakieś zagrożenie z mojej strony. Kłaniam się nisko, uśmiech na usta i próbuję załagodzić jakoś tę napięta sytuację. Międzynarodowym językiem migowym pokazuję skąd my, dokąd, na czym i co chcemy. Kobieta kiwa głowa na znak zgody i natychmiast zamyka drzwi. To co zobaczyłem wewnątrz... urodziłem się na wsi, biednej wsi, mieszkałem tam 6 lat, kolejne 12 bywałem tam częstym gościem, nie przelewało się nam ale u nas w takich warunkach mieszkało bydło ;( Naprawdę, to bardzo przykre patrzeć na takie coś, w dodatku widząc strach w oczach drugiej osoby. Straszne przeżycie, ten widok mam do dziś przed oczyma i chyba zabiorę go do grobu, to była jedna z tych chwil, których się nie zapomina. A to wszystko jest jeszcze bardziej niesamowite w perspektywie tego co zdarzyło się dnia następnego o poranku.
Zapraszam więc Was już dziś na kolejny odcinek.

A to widok o poranku:



Tradycyjnie mapki:







_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-01-28, 14:42   

A rano spadł deszcz...
Żartuję ;)

Jak zwykle mamy problem z opuszczeniem cieplutkich śpiworków, zwłaszcza, że poranki jesienią w górach bywają już dość chłodne. Była godzina 7.30, jakiś bus zabrał chłopaka "z naszej" chatki do szkoły - czyli jednak jest tu jakaś cywilizacja. Dopiero teraz zauważam, że do domu obok którego spaliśmy doprowadzony jest poprą. Skąd więc wczoraj ta lampa - może awaria była ?
Okolica po prostu fantastyczna, widoki takie, że chce się krzyczeć. Oczy biegają od lewej do prawej, ciężko się skupić. A skoro oczy biegają to obiektyw podąża za nimi...







Zabieramy się za robienie zdjęć a tu z dołu do naszych namiotów biegnie co sił w nogach staruszka, stawia coś koło naszego namiotu i szybko odchodzi. Nie mamy nawet okazji podziękować. Wykorzystała sytuację, że byliśmy oddaleni i coś nam przyniosła ! Nawet nie musieliśmy zgadywać, to było pewne. Śniadanie czeka! Eh, ta gościnność tutejszych ludzi!
Siadamy i wsuwamy - jest pieczywo, masełko, oliwki, ciepła herbata, cukier... w zasadzie wszystko co nam do szczęści potrzeba. Liczy się miejsce i klimat a nie to co na stole ;) Mamy tylko tyle, a cieszymy się jak by nam ktoś zafundował lot w kosmos.







Po wszystkim oblizujemy się jeszcze z 2 minuty, biorę się za pakowanie majdanu a Tomasz rusza z misją dziękczynną do kobiety. Nie idziemy we dwóch by jej nie przerazić. Ostatni rzut oka na domostwo i ruszamy do góry. 5 minut później jestesmy już z powrotem bo zawraca nas ochrona. dalej droga jest zamknięta - albo się osunęła, albo trwa remont. Tego nie wiemy bo nasz turecki jest na tym samym poziomie co ich angielski.



W dół jedzie się dużo szybciej, pewniej, łatwiej - po prostu wszystko widać i droga, która pokonywaliśmy wczoraj z duszą na ramieniu, dziś nas niesamowicie cieszy. W końcu lądujemy na dole, jest asfalt, jest rzeka, więc robimy szybki serwis i motocykli, i ich kierowców.

















Znów robi się ciepło, rozbieramy się do t-shirtów i ciśniemy dalej, na południe, ku górom. Tomek podkręca tempo bo ma już ostrego smaka na nie, ja jakoś się opanowuję, wiem, że góry jak góry - nie uciekną ;)
Delektuję się widokami po drodze, a te zapierają dech w piersiach. Mógłbym polecić Wam ową ścieżkę ale podejrzewam, że niewielu uda się tu jesienią, a latem - chyba nie wygląda tak pięknie. Chyba - musicie to sprawdzić sami (numerek drogi na mapce, na dole).





Owa droga, która mnie tak urzekła, która na mojej liście trafia na numer jeden w Turcji, zaczyna się dość niewinnie - najpierw mamy drogę szybkiego ruchu, po dwa pasy, barierki pomiędzy którymi mamy pas zieleni - Europa. W raz z nawijanymi kilometrami droga pnie się do góry, zwęża, giną wioski, których miejsce zajmują osady pasterskie. Pojawia się srogi, górski klimat, pastwiska, bydło, mocny wiatr... Ilość napotkanych aut zbliża się do 5-10 na godzinę. Mijam tabliczkę z napisem 2640m n.p.m. Po drugiej strony jeszcze większe pustkowia.























Tomasz już dawno odjechał w nieznane, pewnie śpi gdzieś sobie a ja - jak to ja, z aparatem w jednej dłoni, z kamerą w drugiej.
Gdy tylko wypatrzę ciekawą scenerię, gdy tylko się zatrzymam, dogania mnie deszczowa chmura. I tak w kółko. Jadę - sucho, stoję - kropi. W końcu odbijam trochę w bok i mijamy się raz na zawsze z moim prześladowcą. Uff!
Dojeżdżam do opuszczonej osady pasterskiej, gospodarze chyba poszli na inne pastwisko, zaglądam więc nieśmiało do środka :







Widoki z tej osady przecudne... mam nadzieję, że Tomasz ma równie piękne i kolorowe sny :D















Wróćmy jednak do osady:










Czas się zbierać, nie chcę denerwować zbytnio kolegi...
Ujeżdżam jakieś 2km i niestety - czas na kolejną sesję. To jest jak magnes, przyciąga i nie daje jechać dalej. Sorry Bathory ;)









cd. jutro o tej samej porze. Mam całą masę w moim mniemaniu ładnych fotek wartych pokazania a nie chce za bardzo rozwlekać się w jednym poście.
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Mysza 
trochę już popisał

Twój sprzęt: Fiat Ducato Maxi II 15O Multijet - blaszanka
Dołączyła: 13 Lut 2013
Piwa: 6/1
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 2014-01-28, 17:44   

Pisz, pisz, bo my tu czekamy i wszystko czytamy.

Fotki mistrzowskie, a i tekst niczego sobie.
Gratuluję wyprawy i opisu. Jeżeli napisałeś jakąś książkę to chętnie przeczytam.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Pawcio 
Kombatant


Twój sprzęt: Pojazd obozowy Wacek McLouis I
Nazwa załogi: PabemanaTeam
Pomógł: 12 razy
Dołączył: 29 Wrz 2008
Piwa: 141/471
Skąd: z Nienacka
Wysłany: 2014-01-29, 09:48   

Balonowa przygoda- marzenie. :bigok Ja bym się chyba nie odważył. :pifko
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-01-29, 17:29   

Balon - nic strasznego, wszystko się tak płynnie odbyło, że nie czuc było , że się leci ;)
Ale wracajmy do relacji...















Znów odnajdujemy się z Tomaszem ale tylko na chwilę... odjeżdżam, zatrzymuję się tak by trzasnąć mu fotkę i kolejny raz spotkamy się na rozwidleniu dróg.






Kolejna przełęcz:
















Jest ciepło, bardzo! 25*C rozpieszcza nas przed czymś potwornym, przed czymś co czeka na nas późnym popołudniem. Dojeżdżam niespiesznie do skrzyżowania, w cieniu czeka na mnie śpiący Tomasz. ustalamy, że nie tracimy czasu, zjeżdżamy do wioski, tankujemy i wracamy z powrotem na nasza trasę. Trzeba tu uważać z tankowaniami bo to pierwsza stacja benzynowa na tej trasie od morza, około 120km odcinka a stacja na która zjeżdżamy też nie leży przy samej trasie jaką obraliśmy! Kolejna też nie zapowiada się zbyt szybko. Na stacji w Ispir spotykamy parkę na KTM, chyba 990, z którego cieknie paliwo po zatankowaniu. Litr, może dwa... właściciel tylko się uśmiecha, że to norma jak za dużo się naleje...a ja przeliczam to od razu na przejechane kilometry...było by tego ponad może nawet 50! Taki już jestem, nie lubię jak coś się marnuje. Tomasz chyba tez miał wyraźną ochotę przystawić butelkę do wężyka :D Co te 8,30zł/litr robi z człowieka...

Za nami 200km, czas ruszać dalej, Jezioro van wzywa, a przy nim magiczne szczyty w tym ten "nasz", z czwórka z przodu, drugi co do wysokości szczyt w Turcji, Suphan Dagi - 4053m n.p.m.








Oczywiście znów jadę sam, pewnie za karę, że marudzę ze zdjęciami. Potem muszę zasuwając wściekłym tempem a Tomasz leci sobie lajtowo oszczędzając paliwko... ale i tak pod dystrybutorem to ja mam uśmiech od ucha do ucha!
A straty odrabiałem na takich odcinkach:





Na zakrętach też dawałem z siebie wszystko!



150km dalej znów napełniamy nasze zbiorniki, ubieramy coś od deszczu bo wiszące chmury nie wróża nic dobrego. Ubieramy to dużo powiedziane, ubiera Tomasz, mi niewiele zostało po kradzieży a kupić nic się do tej pory nie udało...
Godzinę później muszę odpalić na nowo SPOTa, nawigację - tak nas zlało, pioruny tak strzelały, że cała elektronika się powyłączała. MP3 zalane - trzeba wysuszyć, o sobie już nawet nie wspominam, bo nie wypada. jedyne co warto wspomnieć, to darłem się z bólu jak oszalały ciskany kulkami grady sypiącymi się z nieba. jak by ktoś mnie szpilkami kłuł, nie pomogło, że zwolniłem do 30km/h - raz z bólu, dwa, że na tyle pozawalała widoczność... Życie jest piękneeee - pomyślałem ;)

Po zmierzchu temperatura spada poniżej zera, mokre ciuchy potęgują tylko uczucie zimna i jest już pewne, że tego dnia znów nie dojedziemy tam gdzie planowaliśmy. Z przydrożnego "kranika" tankujemy naszą 5L butelkę wodą, robimy drobne zakupy i ruszamy w poszukiwaniu noclegu. W ciemnościach pomagają nam w tym nawigacja i doskonałe doświetlenie pobocza przez SuperMini świecące z pokładu EnJoya. Wybieramy bezbłędnie wjazd, odjeżdżamy od wioski jakieś 2-3km, dodatkowo oddziel nas od niej rzeka, więc nikt nas na skróty nie odwiedzi, jeśli już to będą musieli dojechać tu drogą. Z pewnością nas jednak dostrzegli, bo po ciemku szukanie płaskiego odcinka w górach trwa chwile. Do końca płasko nie jest ale nam się podoba. Parkujemy motocykle, rozstawiamy namiot i chcemy zabrać się do kolacja ale odpuszczamy ten temat. gasimy szybko czołówki bo z wioski na dole słychać liczne strzały. Do dziś nie wiemy czy strzelali sobie na wiwat, czy może do nas... pewnie z takiej odległości nic by nam nie mogli zrobić ale na wszelki wypadek prysznic robimy sobie w pospiechu i czym prędzej tulimy się do Matki Ziemii i usypiamy.


Motocyklom przebieg powiększył się o ponad 510km.




To celu nie zabrakło znów tak wiele, około 100km.
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-01-31, 14:00   

Powinniśmy byli zacząć od tego ale... jak zaczynaliśmy to klipu jeszcze nie było.
Za to teraz już jest.
Zapraszamy.

_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-02-03, 19:46   

21 września, dzień 12.

Nie wiem jak na tej "płaskiej" powierzchni się wyspaliśmy ale udało się! Po raz kolejny nie ma czasu na śniadanie, wciągamy tylko brzoskwinie, które z lubością pałaszujemy wtedy, kiedy tylko jest na to okazja... te akurat kupiliśmy chwile przed snem. Z higieny osobistej czasu wystarcza na umycie zębów i płaskacza w pysk by się obudzić i nie wyglebić na tej stromiźnie. Musi wystarczyć. Nie będziemy przecież wybrzydzać.
Kilka zdjęć na pamiątkę, kontrola namiotu czy nie podziurawiony od tej wieczornej strzelaniny, czy paliwo jeszcze jest w motocyklach i można ruszać. Sakwy całe, kufry też bez dziur. Można ruszać.
Czujemy już bliskość góry, podniecenie rośnie z minuty na minutę, nie możemy już usiedzieć na miejscu. Jeszcze tylko chwil kilka na programowanie nawigacji... i można by ruszać, można by...







Biegnę jeszcze kilkadziesiąt metrów do góry by utrwalić całą scenerię w nieco szerszym kadrze. Czuć chłód, czuć powiew rześkiego, górskiego powietrza. Jesteśmy na wysokości 1645m n.p.m. temperatura - delikatnie powyżej 5*C. Delikatnie...
Czy ja już mówiłem, że można ruszać ? Mówiłem, ach tak - więc ruszamy!





Już na asfalcie kontrola bagażu, czy nic nie wypadło na wertepach, strat mamy już wystarczająco dużo, kolejne zdjęcia i w duszy krzyczę:
- Przygodo, nadchodzimy!







Kilka kilometrów za Patos opuszczamy drogę D965 i kierujemy się w góry, przez pierwsze 3km mamy nawet asfalt! Na jego końcu znajdujemy małą wioskę a w niej sklepik. Uznajemy (słusznie), że dalej już nie będzie takich wygód i czas zakupić coś czym najadł się już z pewnością Pan Ktoś, Pan, który poczęstował się naszą własnością. Batoniki, ciasteczka i pepsi na poprawę nastroju w ciężkich chwilach. Bo w górach jedni marzą o schabowym, inni o piwie a ja o napojach gazowanych. Nie wiem jak Wy ale ja ze znajomymi w górach to głównie o jedzeniu rozmawiamy... ;) Licytujemy się leżąc co kto by zjadł... i tak zazwyczaj mija nam czas ;)
Właściciel sklepu, widownia proszą o wspólne zdjęcia - nie odmawiamy ;)

Upychamy to wszystko na motocykle i ruszamy jak najwyżej się da, jak najbliżej Suphan Dagi, obaj zastanawiając się, kto to wszystko będzie targał na plecach.





Dojeżdżamy na 2360m n.p.m. Wyżej nie ma już drogi, nie ma szlaku, tabliczek z czasami przejść, nie ma infrastruktury. Jest za to surowe, niezdeptane piękno gór. Z pewnością jest też przygoda. Ruszamy po nią.







Podekscytowanie rośnie tak, że nawet Tomasz ze swoimi długimi nogami nie potrafi mnie zgubić, dzielnie dotrzymuję mu kroku, i nie tylko do pierwszego pikniku ale do końca, do biwaku.

Czasem brakuj tchu i obaj nie wiemy czy to wpływ zmęczenia, wysokości czy może widoków jakie otaczają nas dookoła, gdzie okiem sięgnąć:





Robimy tylko jeden odpoczynek, szkoda bowiem czasu - trzeba dotrzeć jak najwyżej by mieć możliwość zrobić ostatnie podejście i zejście jednego dnia. Musimy też pamiętać, że za kilka godzin zajdzie przecież słonko a my musimy znaleźć kawałek płaskiej powierzchni pod namiot.







Pogoda wymarzona!






Tego dnia, a w zasadzie popołudnia robimy blisko 1200m przewyższenia. To sporo bo brak nam aklimatyzacji a plecaki ważą więcej niż byśmy chcieli - zabraliśmy bowiem zapasy na kilka dni, w razie jeśli mielibyśmy z przyczyn pogodowych czy innych, wywołanych siła wyższą, spędzić tam nieco więcej czasu niż planujemy.

Namiot rozbijamy na wysokości około 3540m n.pm. jemy pyszną kolację z lokalnych produktów i wspominamy naszych gospodarzy, Kurdów...





Zmęczeni usypiamy szybko. Śpimy trzymając kciuki by pogoda wytrzymała jeszcze ten jeden dzień. Prognoza wysłana od Mirka przewiduje, że będzie ok ale tylko do południa, trzeba więc podnieść się skoro świt i ruszyć w górę.
Wzmaga się wiatr, odczuwalnie spada temperatura. Jeszcze przed zapadnięciem totalnych ciemności widzimy jak boczne ścianki namiotu zaczynają się dotykać - śpimy bowiem w nieosłoniętym terenie - można by rzec "na grani". Nie wróży to najlepiej...

A wracając do naszych gospodarzy, do motocykli...
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-02-06, 16:44   

Rzut oka na malutki wyświetlacz mojej nawigacji mówi wszystko, za chwilę skończy nam się droga, byle jaka ale droga. W głowie przebiega mi myśl, a może by tak spróbować dalej, wyżej, po bezdrożach. Może uda się spotkać pasterzy i zostawić tam nasze rumaki pod opiekę... Rzut oka w lusterku, Tomasz walczy, dzielnie ale jednak walczy. Nie ma szans.
Wjeżdżamy do wioski - raczej takiej bez nazwy. Pusto. Rozglądamy się uważnie i ruszamy do przodu, w jej głąb. Gdzieś tylko zza rogu, co chwilę widzimy jak chowa się jakaś głowa, ktoś ucieka. Zero bydła, psów, ludzi...
- Pewnie wszyscy wyszli na pole, na pastwiska, w góry - myślę sobie.

Stajemy na środku wioski i czekamy, w końcu chyba ktoś powinien do nas wyjść.
Mija minuta, może dwie i faktycznie ktoś idzie. Sam. Za nim chowa się kilkoro dzieci, dwójka dość blisko, reszta trzyma się dalej. Wygląda jak by te bliżej były jego a reszta innych, za pewne nieobecnych mieszkańców. Wychodzę ku niemu na przeciw, kilka kroków, tak by nie czuł się onieśmielony. Uścisk dłoni i zaczyna się machanie rękoma. No bo jak inaczej się porozumieć ?

Jednym ruchem ręki wyjaśniam co tu robimy, Tomasz pomaga wskazując w tym samym kierunku.
Mesim okazuję się być "szefem" wioski i w przeciwieństwie do reszty doskonale rozumie po co tu przyjechaliśmy. Trzyma tu wszystko w garści, zarządza chyba tym wszystkim.
Mieszka tu kilka rodzin, które trzymają się w kupie, poza rodziną szefcia - jego dzieci jakoś tak oddzielnie, na uboczu, bliżej ojca. Powoli zaczynają się pojawiać kobiety, które chyba wszystkie siedziały w domu Mesima, u jego żony. W zasadzie to nawet nie wiemy, która to, bo ani nam jej nie przedstawił, ani nie wyróżnia się strojem. Zresztą...inna kultura i wolałem za bardzo wzrokiem po niewiastach nie biegać, by nikogo nie urazić.

Mesim przestawia swoje auto i każe nam wjeżdżać motocyklami pod jego wiatkę, twierdzi, że będą bezpieczne. Tak też czynimy - na migi tłumaczymy, że się przebierzemy, przepakujemy, wrzucimy plecaki na plecy i już nas tu nie ma ;)



Gawiedź obserwuje wszystko z odległości metra, starsi stoją dalej, kobiety również. Przepakowani jesteśmy...teraz należało by się przebrać, pytanie tylko czy wypada ? ;) Główkujemy, coś tam do siebie gadamy, sytuacja co najmniej niezręczna no ale cóż... spodnie w dół i jazda ;) Zero reakcji – patrzą dalej. Widocznie to normalne...










Kilka minut później, niemal na siłę lądujemy w pokoju gościnnym "Bosa". Ten dumnie się rozsiada, przy nim kuca jego syn a najmłodsza córka przycupnięta blisko wejścia podaje co chwilę herbatę, donosi pieczywo, ser, oliwki. W kącie na pięknie zdobionej podstawie leży, równie pięknie obłożona księga, mniemam, że Koran. Na ścianach portrety dorosłych już synów, tylko jeden z nich został w wiosce, reszta wyprowadziła się do miasta. Oglądamy wnętrze, uczymy się nawzajem słówek w naszych ojczystych językach – w zasadzie w 4, Mesim jest ciekawy wymowy po polski i angielsku, my po turecku i kurdyjsku. Część słów bowiem zdecydowanie różni się w tych językach. Kiedy tylko odstawimy pustą szklaneczkę na tacę natychmiast dziewczynka podrywa się i napełnia ja a Mesim podsuwa ją bliżej, ku nam. I tak płynie nam czas - herbata za herbatą, ja piję normalnie, Tomasz próbuje w lokalny sposób – wkłada pod język kostkę cukru i popija gorzką herbatą, sącząc tak by kostka cukru się roztopiła. Mało wygodne, mało ekonomiczne ale ciekawe rozwiązanie. Takie inne, jak zresztą wszystko tutaj. Od ludzi, ich kultury, spędzania czasu czy marzeń aż po gościnność...
Owocem owej, poza przyjęciem czym chata bogata, jest chyba z 3-4kg dodatkowego ładunku – dostajemy bowiem prowiant w góry. Super! Jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć na których szefu prezentuje swoje owce, swoją wioskę i możemy ruszać w góry. W końcu zaczyna się nasz sen, sen bardzo krótki jak się niebawem okaże ale po kolei...




















Mesim ma nawet widok na góry!














Jeszcze kilka fotek z podejścia:









Fotka nieostra, "ukazuje" drżenia rąk z zimna - nie sposób było go stłumić:
"Tomasz pakuje się do namiotu"




Tradycyjnie już mapki:



_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-02-10, 17:00   

22 września, 13-ty, raczej mało dla nas szczęśliwy dzień.

Wstajemy bardzo wcześnie bowiem prognozy pogody jakie otrzymaliśmy dnia poprzedniego zwiastują nam jako taka pogodę tylko do południa. Niestety silny wiatr chyba nieco szybciej przygonił ku nam deszczowe chmury. Mimo, że zimno jak diabli, postanawiamy jednak spróbować. Wieje tak, że do namiotu na wszelki wypadek wrzucamy kilka dużych kamieni byśmy mieli do czego wracać. Większość rzeczy zostawiamy w namiocie, zabieram tylko to co niezbędne - w zasadzie to tylko płyny i prowiant, aparat, kamerę, nawigację i SPOTa. Nawigacja... po raz kolejny 62ka daje ciała i zaczyna się sama wyłączać, na domiar złego wzięliśmy za mało baterii a na takim zimnie wiadomo jak to wygląda - kicha ;(



W nocy sypnęło troszkę śniegiem, dobrze, że tylko troszkę bo takiego scenariusza nie zakładaliśmy i raki zostawiliśmy na dole, przy motocyklach.

Chmury napływają coraz szybciej, widoczność zaczyna spadać a wiatr wzmaga się jeszcze bardziej. A my zapomnieliśmy rękawic... amatorka pełna gębą :D






W takich warunkach docieramy na 3850m n.p.m. i niestety musimy podjąć decyzję co dalej. Nie widać już nic, szlaku nie ma, bo i nigdy go tu nie było od samego dołu idziemy bowiem kierując się tylko własnymi zmysłami - sami wybieramy sobie drogę, raz lepszą, raz gorszą ale nie ważne - ważne, że do góry. Map też nie ma bo podobno wojsko zabrania, nawigacja wykłada się co chwilę i to wszystko jeszcze byśmy jakoś próbowali pokonać ale za plecami rozszalała się burza z piorunami. Niby jest w dole, niby daleko ale wiatr jakoś tak pechowo wieje właśnie z tamtej strony. Debata trwała z 15 minut, decyzja o powrocie zapadła ale niestety, już za późno. Nie ma szans na zejście do namiotu przed burzą, w dodatku namiot stoi sobie sam, na otwartej przestrzeni - jak nic jest to zagrożenie. Wyłączamy elektronikę, odrzucamy plecaki (cholera wie co tam w nich jest, może tez coś przyciąga pioruny). Jedyne co pracuje co jakiś czas to kamerka... nie mogliśmy sobie darować uwiecznienia tych chwil - "jak to udupiliśmy". Wciśnięci gdzieś między skały, chowamy się przed wiatrem, zimnem, przed kulkami lodu sypiącymi się z nieba, przed piorunami...
Na szczęście, po około 30-40minutach grozy burza omija nas. Niestety widoczność spada na tyle, że do namiotu wracamy na oślep. Do góry nie było sensu iść, choć zostało nam do szczytu około 200m przewyższenia.









Ładujemy się w cieplutkie śpiwory i próbujemy doprowadzić nasze organizmy do normalnej temperatury. Trochę to trwa zanim skostniałe dłonie nabiorą temperatury. Zajadając suchy obiad naradzamy się co dalej.
Czekać - szkoda trochę bo poprawa pogody dopiero za 3-4 dni a i to nic pewnego.
Iść do góry - za duże ryzyko, zwłaszcza, że nic nie widać no i nigdy nie wiadomo kiedy wróci burza.
Decyzja może być tylko jedna - poddajemy się.
Pakujemy majdan bowiem chcemy jeszcze przed nocą dotrzeć do wioski. W dół na ogół idzie się 3x szybciej, dodatkowo motywacja zejścia w bezpieczne i z pewnością cieplejsze miejsce będzie nam tylko pomagała. Niestety nie mamy całego śladu z podejścia bowiem wtedy również Garmin strajkował - na szczęście sa jakieś jego szczątki i to wg nich obieramy nasz kurs. Musimy wspomagać się elektronika bo nic nie widać. Poniżej linii chmur jesteśmy dopiero 1 1/2h później, teraz będzie można zwiększyć tempo marszu, bo raz, że coś w końcu widać a dwa, że przestało w końcu padać. No i jest już cieplej!













W wiosce meldujemy się już po zmroku, szefa nie ma i za bardzo nie wiemy co mamy robić...
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum

Dodaj temat do ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
*** Facebook/CamperTeam ***