Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
MotoGóry
Autor Wiadomość
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-04-11, 17:44   

Wtorek 1 października 2013, dzień 21.

Pierwsze promyki słonka przenikają ciemny tropik namiotu. Budzę się. Mam jakieś dziwne parcie na zejście z tej góry, chyba zaczynam tęsknić za kanapą mojego EnJoy'a. Rzut oka z namiotu - bajka!



Przeciągam się głośno krzycząc, tak - to komenda powstań!
Wychylam czubek nosa na zewnątrz i brrrr zimno!
Za nim więc opuszczę swój cieplutki puchowy śpiworek zakładam na siebie ciepłą bieliznę, kurtkę, na głowie ląduje czapka a na dłoniach rękawiczki. Dopiero teraz można wyjść i spokojnie rozejrzeć się, bez ryzyka wyziębienia, przeziębienia czy choroby... a słonko przecież mocno świeci! Tak to właśnie wygląda na wysokości ponad 4200 m n.p.m.
Trzęsące się z zimna dłonie zamiast za szczoteczkę do zębów biorą się za body... lewa dłoń kręci regulując ogniskową, prawy palec wskazujący wyzwala migawkę :





Takie widoki nie zdarzają się często, utrwalam je więc, łapię póki słonko jest jeszcze nisko i rzuca piękne cienie.

Dzięki przejażdżce Landroverem przedwczoraj mamy jeden dzień zapasu w stosunku do tego, co planowaliśmy. Cieszy nas to niezmiernie i nie zamierzamy zmarnować tego na byczenie się na tej wysokości, choć... jest to dobry sposób na aklimatyzację przed Elbrusem i Kazbekiem. Zwijamy więc obóz wcześnie rano i ruszamy w dół, 500m niżej konsumujemy śniadanko, tam też dochodzą nas rodacy, którzy noc spędzili w schronisku. Dzielimy się z nimi zapasami wody, które co tu dużo mówić, obciążają nasze plecy ;)



W sezonie na tych półkach skalnych roi się od namiotów a samo schronisko pęka w szwach. Pewnie sama góra przypomina zadeptane Tatry... Fajnie, że nam sę udało w tak małym gronie, w sumie w 7 osób.




Takim szlakiem podchodzi tu większość amatorów zaliczenia Damavandu, szlak jak widać bardzo prosty. Podejście do góry wygląda podobnie z tym, że nie ma tak wyraźnie wydeptanego szlaku, dużo trzeba się domyślać, kombinować.




Jeszcze tylko kilka ujęć i opuszczamy szlak, dalej schodzimy drogą, wąską, górską, miejscami kamienistą. To właśnie nią dociera tu zaopatrzenie a i co bogatsi turyści wwożeni są tu za dewizy. Kurs z miejsca gdzie wykupiliśmy pozwolenie kosztuje około 50$.
Poniżej widok z góry na ową dróżkę:



I pamiątkowe fotki z rodakami i kozami ;) Jedni i drugie pozowali do zdjęć aż miło.











Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na zaliczony pięciotysięcznik, ostatnia chwila zadumy nad pięknem gór i ruszamy w dół.






Ruszamy w dół, powoli by zapamiętać szczegóły, by wiedzieć, gdzie ewentualnie można tu kiedyś pojeździć na moto, bowiem nie zamykamy sobie opcji powrotu w to piękne przecież miejsce jakim są góry w masywie Elburs.















Z kłopotami ale udaje nam się dodzwonić do naszego kierowcy, który jednak przyjedzie z opóźnieniem. Jak się później dowiemy miał raka oka, wcześniej był zawodowym taksówkarzem, teraz wozi turystów nieoficjalnie. Trzeba jednak przyznać, że jeśli traktuje tak wszystkich jak nas to... to będzie miał klientów! A jak? O tym w kolejnym odcinku ;)

_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-04-13, 09:18   

Na miejsce spotkania Tomasz dociera jako pierwszy, ja dochodzę 10 minut później. Z górki to Tomasz szedł na skróty, na azymut, ja natomiast drogą.
Zrzucam plecak i padam obok kolegi w kawałku cienia jaki rzuca tu znak drogowy... jedyny cień w całej okolicy - a smaży ostro! Do przyjazdu auta mamy godzinkę więc opróżniamy plecaki z prowiantu, pakujemy pozostawione wcześniej pod kamieniami rzeczy (nic nie zginęło).

Teraz słów kilka o naszym kierowcy: nie było stresu przy kręceniu materiału video, przy zdjęciach a troszkę tam biegaliśmy w koło niego, auta i ogólnie ;) Zatrzymywał się na każdą prośbę, wiózł tam gdzie chcieliśmy, czekał – bez dodatkowych opłat. Po prostu standardowa cena za umówiony kurs z miejsca do miejsca. A po drodze było jeszcze zaproszenie na obiad, obiad, który wart był pewnie z 40% tego co zapłaciliśmy za kurs, a kolejne 10% tej kwoty zabraliśmy ze sobą w reklamówce – jako podarunek.


Co do obiadu...
Najpierw nasz kierowca upewnił się, czy zdążymy na nocny autobus do Tabriz, czyli miejsca, skąd będziemy już mogli lokalnym autobusem udać się w pobliże granic, piszę w pobliże bo do samego granicznego miasteczka transport publiczny nie dociera, tam będziemy skazani na TAXI ale ja nie o tym...

Pewni tego, że na nocny kurs zdążymy bez problemu przystajemy na propozycje wizyty w domu Paravaneh (żona) kierowcy i... no właśnie , zapomniałem jego imienia ;( Na 99% miał na imię Monsour.
Szeroka dwupasmowa drogą, tunelami, wjeżdżamy do stolicy Iranu - Teheranu. Teraz, gdy opadły już emocje związane z wyjazdem w góry mieliśmy czyste głowy i czas by przyjrzeć się drodze, miastu:







Zjeżdżamy więc z głównej 4 pasmowej drogi w osiedlowe uliczki, nieco wcześniej uzupełniając jeszcze zbiornik gazu CNG. Oprócz diesla to drugie w kolejności jeśli chodzi o popularność paliwo w Iranie. Większość TAXI śmiga właśnie na owym systemie instalacji gazowej. Zbiornik kosztował około 1$, dokładnie 0,75$ i aby go napełnić wszyscy musieli wysiąść z auta, musieliśmy otworzyć przednie szyby i bagażnik. Dystrybutorów do napełniania owego paliwa było… 8 ;)









Wąskimi uliczkami zajeżdżamy pod osiedle, w blokowisko. Niskie, 3-4 piętrowe budynki, bez windy. Zadbane, czyste, nie pomalowane sprajami, na chodnikach porządek – jesteśmy naprawdę miło zaskoczeni!
Nasz kierowca każe zabrać ze sobą tylko aparaty by zrobić sobie z nimi pamiątkowe zdjęcia, reszta może bezpiecznie zostać w aucie zaparkowanym na chodniku, tuż przed klatką schodową. Sama klatka , schody, podobnie jak całe miasto – czysta, przestronna, no po prostu niczym nie przypomina starych blokowisk z mojego małego miasteczka. Strasznie byłem ciekawy jak mieszkają Irańczycy, w zasadzie to Iranka i Irakijczyk bowiem takiej narodowości był nasz fiend.
Wchodzimy, za drzwiami przeżywam szok. Dywany, piękne meble, telewizor LCD, po europejsku urządzona kuchnia, na ścianach wiszą prace Parvaneh, która jak tłumaczy robi to już od kilku lat, ukończyła bowiem specjalistyczny kurs w tym kierunku.
Tylko łazienka była jakaś taka bliskowschodnia...










Zasiadamy do stołu. Oddycham z ulgą – kurczak :) Nie jadam praktycznie nic innego z mięs także moje doznania kulinarne z wyjazdów są mocno okrojone. Do tego ryż i mnogość przystawek. I lemoniada, której smak będziemy obaj pamiętali do końca życia. Obaj stwierdzamy, że to najlepszy napój jaki piliśmy w życiu. Paravaneh dorabia go jeszcze 2 razy a jej mąż po każdym kolejnym wypitym dzbanku był coraz bardziej zdziwiony, że butelka z Coca Colą stoi nietknięta ;) Na koniec słodki deser, którego mimo że kocham słodycze (co widać :D) nie miałem już gdzie zmieścić !



Po obiadku przyszedł czas na odpoczynek, bowiem tak objedzeni nie dalibyśmy rady dotoczyć się do auta. Były więc zdjęcia, rozmowy, telefony do dzieci naszych gospodarzy, co ciekawe nawet oglądaliśmy dokumentację medyczną choroby. Podziwialiśmy prace gospodyni - czekając tylko kiedy rozłoży kramik i nie będzie wypadało nic nie kupić.... to takie zboczenie po wczasach w Morocco ;) Zamiast tego było mnóstwo serdeczności i … kolejne dolewki zimnej, cytrynowej lemoniady.









W samochodzie meldujemy się objuczeni reklamówką smakołyków, butelką Coli i ….szklaneczkami, sztućcami – byśmy nie musieli jeść gołymi rękoma i pić z butelki. Powiem Wam, że po tym wszystkim bardzo mocno czekam na podróżnego, który „zastuka do mych drzwi” bym mógł spłacić dług jaki zaciągnąłem w Iranie.






















Na dworcu autobusowym Monsour kupuje nam bilety, prowadzi na peron, i dopiero teraz rozliczamy się za całość. Do tej pory panowała niewiedza w naszym obozie, czy obiad czasem nie był „extra płatnym dodatkiem dla turystów” ;) Jak się okazuje pobudki ku, by nas zaprosić były zupełnie inne - jakie, do dziś nie wiemy. Grzeczność, ciekawość - któż to wie...









VIP Bus odjeżdża już po zmroku, my już wyciągnięci, gotowi do snu obserwujemy cały ten „kramik”. Co główniejszy placyk, skrzyżowanie uchylają się drzwi i kierownik autobusu ( w autobusach klasy VIP jest dwóch kierowców + kierownik, który dba o pasażerów, roznosi napoje, słodycze, posiłki ale też sprzedaje bilety złapanym na okazje podróżnym) nawołuje. Zazwyczaj po prostu wykrzykuje stację końcową, bowiem tych pośrednich jest niewiele, zazwyczaj przystanki ograniczają się do zatrzymania się przy toalecie, sklepie czy co główniejszych skrzyżowaniach gdzie część osób wysiada, część wsiada. Ci, którzy opuszczają autobus dalej kontynuują swoją podróż w TAXI, których zazwyczaj jest kilka w takich miejscach. Ale gdzie ich nie ma w Iranie...
Kilka kilometrów za miastem dostajemy ciepły posiłek, na szczęście między sytym obiadkiem u irańskiej rodziny a kolacją minęło na tyle dużo czasu, że mamy gdzie to zmieścić. Godzinę potem usypiamy, by obudzić się 600km dalej....




:D
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-07-24, 03:32   

Po długiej przerwie wracam do relacji .

Środa, 2 października 2013r. Dzień 22.

4:00 rano. Jest jeszcze ciemno kiedy wysiadamy przy drodze, niedaleko jest jednak dworzec autobusowy na który podążamy taszcząc na grzbietach cały swój dobytek. Na miejscu wszystko pozamykane, otwarta jest jedynie jedna sala ale wypełniona po brzegi, nie ma gdzie usiąść. Rozkładamy się więc na podwórku i zajadany smakołyki, które dostaliśmy od Parvaneh, żony naszego irańskiego kierowcy. Trochę wieje chłodem....
O 6 AM otwierają kasy, kupujemy więc bilet na najwcześniejszy autobus jaki jedzie w kierunku granicy i cierpliwie czekamy.

Teraz tylko trafić na właściwe peron, wsiąść do właściwego autobusu i będzie dobrze!
Autobus nie był klasy VIP, rano zimno, potem upał - przez cały czas ciasnota, brud:


Ale i tak byliśmy zachwyceni.

Przez ostatnie 50km, z blisko 300km trasy, zagaduje nas młody Irańczyk - Morteza. Bardzo dobrze włada angielskim więc wypytuje nas co robiliśmy w Iranie, czy nam się podobało, czy może nam jakoś pomóc. Niby dziękujemy za pomoc i próbujemy się rzucić w wir przygody po opuszczeniu auta ale jakoś tak nie dał za wygraną a wynajęte przez niego TAXI aż prosiło by się rozgościć w jego wnętrzu. Długo się nie namyślamy i z Maku do samej granicy jedziemy we trójkę + oczywiście kierowca. Po drodze propozycje: a to obiad, a to cola, a może owoce. Gościnność irańska nie zna granic! Oczywiście nie było mowy by dorzucić się do przejazdu. Kosztów też nie znam.

Bazargan, granica: tu Morteza odwala za nas całą robotę. Ja siedzę pilnuję plecaków, Tomasz biega razem z nim od okienka do okienka. Co chwilę Morteza płaci to za to, to za tamto - na koniec twierdzi, że to w prezencie. Na siłę wciskam mu najwyższy nominał zielonych jaki mam. Inaczej nie usnął bym chyba przez 3 dni. Kasy poszło nie mało!
Serdeczne pożegnanie i w końcu rozsiadamy się wygodnie w naszych maszynach i...odjeżdżamy 1km by się przepakować. Cała procedura trwała wieczność, obstawiam, że z 5-6h. Strasznie żałujemy, że nie zostawiliśmy motocykli kilkanaście km wcześniej, u Musy. Właśnie - Musa, trzeba go koniecznie odwiedzić. mamy tylko nadzieję, że będzie jeszcze w pracy. Zajeżdżamy więc na stację benzynową. I znów to samo: herbatka, herbatka, herbatka, po 5tej idziemy na obiad. Po obiedzie pada propozycja noclegu na wsi u Mussy. Nas trzy razy nie trzeba zapraszać ;)
Jako, że ja przezornie stopki pasażera odkręciłem - Tomasz musi podjąć wyzwanie:





Łatwo nie było: 20km OFF z pasażerem, bagażami, zakupami. Tomasz ma przedsmak emocji jaki czekają go w przyszłych sezonach bowiem kolejne mają być już w parze, na szczęście jego wybranka do dokładnie pół Musy ;)

Dojeżdżamy już po zmroku (fotki z poranka).





W domu biednie (dosłownie, nawet u pasterzy było jakoś bardziej widać cywilizację i dobrobyt). Musa mieszka z ojcem, siostra i swoim synem któremu wręczamy to co udało nam się kupić na stacji benzynowej: słodycze, colę itp. Z torby wydobywamy jeszcze gorące kakao i od razu na twarzy młodzieńca pojawia się szeroki uśmiech, który ginie dopiero gdy chłopiec usypia. Jest tak skromnie, że aż czuję się nieswojo. O wyciągnięciu aparatu nawet nie myślę, po prostu nie wypada, zwłaszcza, że widzę, że Musa jest naprawdę zakłopotany mimo, że my nie zdradzamy tego, że również nam nieswojo. I nie przez to, że brak nam komfortowych łóżek, czystych posłań. Po prostu chu**** jest patrzeć na czyjąś biedę. Naprawdę chu**** ;( A takiej biedy na tym wyjeździe jeszcze nie widzieliśmy ;(
Co chwilę gaśnie światło, ta wioska, ten dom - to naprawdę wygląda na koniec świata. Nie przeszkadza nam to: aparat Musy ma naładowaną baterię więc oglądamy zdjęcia na wyświetlaczu jego Nikona. Fotografia to jedna z pasji Musy - widać, że wydał na nią nie jedną wypłatę. Zdjęcia też robi niczego sobie! Sytuacja się rozluźnia, jest dobrze. Oddajemy co mamy: kawę, herbatę, cukier. Jakiś makaron. My nie mamy gazu, kuchenki a im się na pewno to przyda.
Wracając do Mussy i jego pasji - kolejna to... kobiety - cały wieczór stał przy oknie (tylko tam miał zasięg) i albo dzwonił, albo wysyłał SMSy zalotnie się do nas uśmiechając i tłumacząc, że to jego nowa kobieta ;)
Noc spędzam na podłodze odstępując łózko dla Bathorego. Musa swoje łózko dziś dzieli z synem, który usnął tuż po sytej acz skromnej kolacji. Jeszcze tylko podłączamy wszystkie sprzęty do ładowania i spokojnie można usnąć. Pobudka przed 5AM bowiem Musa o 6 musi być już w pracy.
Sen.
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-08-05, 21:04   

Czwartek, 3 października 2013r. Dzień 23.

Zrywamy się dość wcześnie i bez śniadania ruszamy na stację benzynową, odstawić Musę do pracy.
Tam oczywiście, zostajemy zaproszeni na pyszne jedzonko, najpierw w firmowej stołówce, potem w "kanciapie". A wyglądało to tak:












Mimo, że tego dnia czekał nas długi odcinek do stolicy Gruzji to jakoś tak nam tu dobrze, swojsko...
Niestety trzeba było w końcu się zebrać i ruszyć. Tankujemy pod korek i...pożegnaniom nie było końca.

Przelot wzdłuż granicy z Armenią:










Po drodze trafiamy na nieczynne przejście graniczne Turcja-Gruzja, a chwilę potem, by było ciekawiej melduję się z 0,2L w baku na stacji benzynowej. Na rezerwie przejechane 125km - spalanie równe 4.0 L.



















Dalej było już tylko gorzej jeśli chodzi o pogodę : wiatr, chłód, deszcz.
Z drugiej strony było coraz lepiej: coraz ładniejsze widoki.























Na granicy meldujemy się chwilę przed zapadnięciem zmroku, zaczyna padać.
Odprawa trwa chwilę. Na stacji wymiana waluty, przebieramy się na parkingu, za co dostajemy solidny opierdol, bo ponoć gorszymy Panie :D Jeszcze tylko tankowanie, zakładamy co kto ma, lub nie ma, od deszczu i jedziemy.



Po zmroku jedzie się fatalnie – mokro, zakręty, wioska za wioską, wąskie drogi, spory ruch, każdy ma źle ustawione światła a w dodatku powłączane halogeny i inne szperacze. Taki folklor. Zatrzymujemy się by cyknąć fotę, akurat przestało padać na chwilę. Macham do Tomka by jechał, ja pakuję aparat i gonię go. Niestety 2km dalej było skrzyżowanie a zanim kolejne dwa. Po Tomaszu ani śladu. Garmin wyprowadza mnie na jakąś górską drogę gdzie daję z siebie wszystko by dojść kolegę. Po 30minutach odpuszczam, doszedł bym go już raczej... Zawracam.



Wracam na główną drogę i tam już na spokojnie, bo wiem , że takiej straty nie nadrobię żadnym tempem. Nie EnJoyem, nie w deszczu, nie po nocy, nie w Gruzji.
150km dalej na stacji benzynowej czeka przemoknięty Tomasz. O mały włos nie wkręcił się na nocleg do lokalesów, którzy usilnie go namawiali, al nie, on czekał na mnie!!!!! No to się doczekał!
Tankowanie, szybki dolot autostrada do Tbilisi, 2h błądzenia i gdzieś koło 1:00 nad ranem w końcu meldujemy się w Opera Hostel gdzie integrujemy się przy przezaje***** gruzińskim tanim winie ;) Powitanie było MEGA!
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Martin B
zaawansowany

Twój sprzęt: Laika 312
Nazwa załogi: Klaudia & Martin
Pomógł: 4 razy
Dołączył: 10 Sty 2014
Piwa: 27/1
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2014-08-05, 21:28   

Wow !!! Dzieki za bardzo interesujacy reportarz ....wspaniale zdiecie ,mam nadzieje , ze kiedys znajde dosc czasu i odwagi :oops: by po waszych sladach pojechac :spoko
_________________
Bledy w moich tekstach,moze znalawca dla siebie zatrzymac :)
(TO sa owoce mojej 25 letniej ,abstynecji jezykowej-przepraszam)
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-08-06, 04:20   

Dzięki.
A właśnie.... zapomniałem mapki - na dniach sprostuję to zaniechanie.
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-08-12, 19:17   

Z mapkami będzie problem, wcięło mi ślady ;(
Lecimy jednak dalej!



Piątek, 4 października 2013r. Dzień 24.

Dzień na zwiedzanie Tbilisi, pranie i przepakowanie przed startem do Armenii. Zostawiamy bowiem cześć gratów w hostelu i umawiamy się na odbiór tychże po około tygodniu.

Tymczasem na mieście:







































Wieczorem mieliśmy zamiar położyć się wcześnie by ruszyć skoro świt.
Mieliśmy...
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-08-21, 19:22   

Sobota, 5 października 2013r. Dzień 25.

Po ekscesach minionej nocy budzimy się późno. W głowach szumi więc start odkładamy do godzin południowych. Gdy w końcu ruszamy pakujemy się w jakieś remontowane drogi, jazda nam nie idzie. Jedziemy w kierunku przejścia granicznego z Armenią, prowadzi nas Garmin - niestety nie wiemy czy na otwarte (ruchu prawie nie ma), czy na właściwe... żaden z nas nie wpadł na pomysł by jakoś trasę ustalić. To chyba zasługa kaca. Na szczęście słonko pięknie świeci, delektujemy się jego promykami. Jest piękna, złoto-zielona jesień.





Jest tak pięknie, że stajemy za co trzecim zakrętem, za co drugim wzniesieniem.







Gruzję opuszczamy poza kolejnością wołani skinieniem ręki celnika. Miło. Procedura nie trwała dłużej niż 5 minut.
Już w Armenii, tuż za granicą wymieniamy po 120$ w najbliższym kantorze i ruszamy dalej. No prawie, bowiem zaczepiają nas lokalesi zachęcając do zakupu ubezpieczenia, które ponoć jest wymagane. No ale przecież my wiemy lepiej, olewamy to i jedziemy dalej. Potem pożałujemy naszej decyzji...

Droga kręta, zaczyna zapadać noc, mnie znów dopada trauma, znów marznę... FUCK. Klnę na wszystko dookoła, nawet szybka jazda nie mogę się rozgrzać bo i nawierzchnia marna, i zakrętów dużo a wśród tego jeszcze sporo maruderów w autach. Mkniemy więc z zawrotna prędkością 75-85km/h.
Deszcz. Nie dośc , że marznę to jeszcze ... nosz (wiązanka).
Ciemność. Gdzieś kontem oka przelatuje mi sklepik, zawracamy. Idę kupić coś na kolację lub na śniadanie jak nie będzie ochoty jeść teraz. Jestem taki wkurzony, że jedyna rzecz na jaką mam ochotę to zatopić się w cieplutkim śpiworku i spać, śnić o cieple... Humor nieco poprawia mi ekspedientka częstując cukierkami. Wracam po dwa pomidory. Dostaję za free.
- Armenia pięknie się zaczyna - myślę sobie, odpalam jednocylindrowca, wbijam bieg i lecimy już dalej szukać noclegu. Jako, że jest ciemno, to do znalezienia czegokolwiek wyostrzam swój zmysł a do pomocy używam nawigacji. Tomasz trzyma się z tyłu, próbując nie nacisnąć mi na "odcisk" ;) 10km dalej znów dociera do mnie chłód nocy. Dość!
Skręcam w pierwszą, w miarę wyglądającą ścieżkę. Wiedzie do góry, do góry i jeszcze do góry. Po 3 minutach jazdy wjeżdżamy w miejsce gdzie jest w miarę płasko, tyle, że wieje.
- Zjedźmy może z 50-60m niżej, tam fajnie góry nas osłonią od wiatru - mówię
- Będą tylko jaja jak w nocy spadnie deszcz - dodaję.

Tak też robimy.
Szybkie rozbicie namiotu , szybka kolacja i wskakujemy do namiotu. Tym razem wjeziemy już tylko jeden, mój. Grubo ponad połowę rzeczy zostawiliśmy w hostelu, w Tbilisi.
Przed snem zgrywamy się z miejsca gdzie wjechaliśmy, zastanawiając się , kto w razie deszczu będzie miał większe szanse wyjechać stąd, ja, singlem na Shinko E705, czy Tomasz V2ką na Scoutach K60.

My o deszczu a tym czasem rano:
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Neno 
zaawansowany


Dołączył: 14 Lip 2011
Piwa: 73/24
Skąd: Zambrów
Wysłany: 2014-08-27, 18:54   

Niedziela, 6 października 2013r. Dzień 26.

Szok. Tak można określić nasze poranne samopoczucie. Lekki biały puszek przykrył cała okolicę. W sumie lekki nie był, bo śnieg był mokry. Po euforii zdjęciowej nastaje czas na zadanie sobie tego pytania - jak my stąd wyjedziemy ?
No właśnie... Tomek odpalił trampka i pojechał, ja - zostałem ;)
Wrócił, wypchaliśmy mojego konia na górę bo o jeździe nie było mowy. Dalej ostrożnie, powolutku.





Twardzi jak stal naszych multitooli ;)


Okolica



Temperatura w okolicach zera, zimno jak cholera, śnieg pada nadal... po 50-60km odpuszczamy. Gdzieś na przełęczy meldujemy się w jakimś barze. Pech chciał, że był nieogrzewany, bez ludzi... no gorzej trafić nie mogliśmy. Liczyliśmy na jakieś ciepłe przyjęcie ale ciepło to nam się zrobiło po rachunku za śniadanie i herbatę. Przemilczę temat. W każdym razie bardziej chyba był za ten 3h pobyt, niż jedzenie i picie. Przez te 3h liczyliśmy na cud... zmianę pogody, choćby na ustanie opadów, po cichu na pług. Niestety. Trzeba było jednak ruszyć dalej.






30km dalej zaczęło się poprawiać.
Uff.
Kolejna sesja na rozgrzewkę!












Zmarznięci jeździmy po stolicy Armeni w poszukiwaniu taniego schroniska czy hostelu, niestety - albo zajęte, albo poza naszym zasięgiem finansowym. W końcu, po 2h jazdy znajdujemy coś i wtedy... stwierdzamy, że jednak wolimy namiot ;) Głupie ale prawdziwe ;)

Odjeżdżamy jakiś 40-50km od miasta, już po ciemku, dziurawą drogą. Potem zjeżdżamy jeszcze kolejne 4-5km w bok - na czuja w jakieś pola. Płoszymy kilka par "zakochanych", wbijamy się głęboko, głęboko w pole z mocnym postanowieniem, że jutro, w tak pustym, odległym od cywilizacji miejscu śpimy co najmniej do 9:00

Aha...
Chcielibyśmy...

Poranek:

(zdjęcia odzwierciedla stan prawie wszystkiego co mieliśmy ze sobą - nawet aparat złapał trochę wody.... ;) - na szczęście przeżył to genialnie )
_________________
https://www.youtube.com/c...idC1vPGRfkTj4GA
https://www.facebook.com/PERYPETIE-323246362400502
https://www.instagram.com/_perypetie/
http://www.przezswiat.eu/blog
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum

Dodaj temat do ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
*** Facebook/CamperTeam ***