|
|
WAKACJE SPRZED LAT |
Autor |
Wiadomość |
WiesławK
początkujący forumowicz
Twój sprzęt: była VW T3 Westfalia, poszukuję czegos
Dołączył: 07 Sie 2013 Otrzymał 16 piw(a) Skąd: Górny Śląsk
|
Wysłany: 2014-01-10, 23:33
|
|
|
Po dłuższej przerwie pozwalam sobie kontynuować moja opowieść.
Drugiego dnia wszyscy dorośli uczestnicy wstali dosyć późno. pojechali do miasta i wrócili po południu z ofiara wypadku zaopatrzoną w szpitalu w plastry oraz z naprawioną Syrenką. Wystarczyło w niej wyprostować słupki i ponownie osadzić szybę czołową i tylną na uszczelkach. To nie współczesny samochód gdzie szyby są klejone do cienkich słupków i po takiej przygodzie samochód wymaga dużej interwencji sprawnego blacharza...
Wieczorem ponownie miała miejsce integracja z lokalesami, ale już na mniejsza skalę, tak by nazajutrz można było wyruszyć do Sofii. Samego zwiedzania nie za bardzo pamiętam , w końcu było to kolejne miasto po drodze. Z Sofii pojechaliśmy nad Morze Czarne. Zatrzymaliśmy się na nowo otwartym kempingu w miejscowości Aheloj. Kemping był zorganizowany w starym sadzie brzoskwiniowym położonym na samym brzegu morza. Do plaży wystarczyło zejść po skarpie kilkanaście metrów niżej. Namioty stały rozbite pod drzewkami brzoskwiniowymi, które właśnie owocowały. Każdego dnia można było wyciągnąć rękę i zerwać sobie słodziutką brzoskwinie. Nigdy więcej tak słodkich i dojrzałych brzoskwiń nie jadłem. W tym prawie rajskim ogrodzie spędziliśmy 10 dni. Wszystko co dobre szybko przemija i trzeba było się pakować , zwłaszcza że czekała nas długa droga do domu. Ruszyliśmy wzdłuż wybrzeża w kierunku Rumunii. Tuż przed granica miała miejsce jedyna awaria naszej Syrenki. W samo południe mieliśmy przed sobą dość długi, kręty podjazd pod górę . Syrenie było trochę gorąco, inne auta zatrzymywały się dla ochłody, a Tato chciał dojechać do końca. W pewnym momencie na przedniej szybie pojawiła się para wodna i trzeba było przymusowo stanąć na poboczu. Po ostygnięciu silnika okazało się że pękł gumowy wąż łączący blok silnika z chłodnicą . Musiało tam być dosyć gorąco...
Okazało się że mój przezorny Ojciec miał taki wąż w skrzynce z częściami zamiennymi . Wystarczyło go wymienić i na nowo zalać układ chłodzenia wodą ( tak, tak wodą , borygo pojawiło się kilka lat później). Po tej prostej naprawie Syrenka już bez przeszkód dojechała do Constancy a później Mamajii. Tu przenocowaliśmy 2 noce i ruszyli dalej w kierunku domu. Ponownie przejechaliśmy prze Bukareszt i całą Rumunię . Na granicy węgierskiej pożegnaliśmy się z trzema lubelskimi Syrenkami, które ruszyły w kierunku Koszyc i Dukli, a my pojechaliśmy jeszcze na dwa dni do Budapesztu. Po pobieżnym zapoznaniu się ze stolicą Węgier trzeba było jechać przez Czechosłowację do kraju. Cala wyprawa trwała prawie miesiąc, Syrena sprawowała się bardzo dobrze jako samochód Wielkiej Turystyki. A jeśli chodzi o niezapomniany kemping w Aheloj , to równie ładny kemping na samym brzegu morza znalazłem po 30 z górą latach w Chorwacji . Ale to już temat na inną opowieść |
|
|
|
|
Wyświetl szczegóły |
|
eMWu
stary wyga
Twój sprzęt: 2 x Knaus traveller 595 + 625
Nazwa załogi: Campertrip.pl
Pomógł: 2 razy Dołączył: 14 Gru 2010 Piwa: 11/23 Skąd: Bielsko-Biała
|
Wysłany: 2014-01-11, 06:40
|
|
|
swietnie sie to czyta... syreny nie lubią długich podjazdów w wysokich temperaturach a juz tymbardziej dwucylindrówki ze wzgledu na brak pompy wody, takze awaria była "wymuszona" przez uzytkownika |
_________________ www.campertrip.pl |
|
|
|
|
StasioiJola
Kombatant
Twój sprzęt: Fiat Bürstner
Nazwa załogi: StasioiJola
Pomógł: 12 razy Dołączył: 25 Lip 2008 Piwa: 81/283 Skąd: Gąbin
|
Wysłany: 2014-01-11, 10:44
|
|
|
Wiesiu - Twoje opowieści przywodzą wspomnienia z dawnych lat!! Dziękujemy i czekamy na inne!!! |
_________________
|
|
|
|
|
kubryk1
weteran
Twój sprzęt: Dethleffs Esprit 2,3 D
Pomógł: 1 raz Dołączył: 05 Maj 2012 Piwa: 40/8 Skąd: Łódź
|
Wysłany: 2014-01-11, 15:49
|
|
|
Przeczytałem opowieść Wiesia z zapartym tchem i.... własne wspomnienia wróciły. Około 40 lat temu (tak, tak niektórzy naprawde tak długo zyją) wybralismy się z zoną w pierwszą zagraniczną podróz do Bułgarii autkiem pt. Trabant. Były to czasy (jak starsi pamietają) łączenia turystyki z odrobiną komercji a więc zaopatrzyliśmy się w kilka metrów pluszu (ponoć super towar na Bułgarię), jakieś butki dziecięce i z dusza na ramieniu zameldowałem się na przejściu w Przemyślu. Mocno starszy, wąsaty i bardzo sympatycznie wyglądający celnik dał do wypełnienia deklaracje celne, w które precyzyjnie wpisałem ów plusz, buciki i sprzęt turystyczny. Pan poczytał deklarację, popatrzył wnikliwie na nas, aż ciarki przeszły po grzbiecie i zapytał z lwowskim akcentem: pierwszy raz za granicę, aa? Pierwszy, odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Na co on podarł deklaracje, podał nowe druki i wyjaśnił: 'Ot głupi, wie że pluszu nie wolno a pisze. No tak napisz jeszcze raz żeby było dobrze". Tak tez uczyniłem "zapominając" o pluszu i po chwili żegnani miłym usmiechem jechaliśmy dalej. |
_________________ andrzej |
|
|
|
|
WiesławK
początkujący forumowicz
Twój sprzęt: była VW T3 Westfalia, poszukuję czegos
Dołączył: 07 Sie 2013 Otrzymał 16 piw(a) Skąd: Górny Śląsk
|
Wysłany: 2014-01-13, 14:41
|
|
|
Dzięki za miłe słowa . A wracając do naszej pierwszej Syrenki to służyła nam jeszcze 6 lat. Latem 1969 ponownie zawiozła nas na wybrzeże. Tym razem namiot na stałe został rozbity na kempingu w Stegnie i oprócz leżenia na plaży robiliśmy dalsze i bliższe wycieczki. Tym sposobem poznałem całą Mierzeje Wiślaną łącznie z Krynicą Morską i Piaskami które w tym czasie były zapomniane przez Boga i Partię bo leżały na końcu Polski , a na dodatek do granicy z bratnim Krajem Rad nie należało się zbytnio zbliżać. Po drodze do Krynicy było jeszcze Sztutowo i niezbyt miłe miejsce do zwiedzania czyli obóz Stuthof. Z drugiej strony Stegny był wyjazd na Westerplatte i do Gdańska. Po powrocie do domu Syrenka przeszła remont kapitalny silnika. W końcu przejechała już 60 tys. kilometrów. A czekały ją jeszcze 2 wyjazdy nad morze, tym razem już na wczasy stacjonarne w Mielnie. Ważny był zwłaszcza ten pierwszy wyjazd w 1970 r. gdyż tuż przed wyjazdem odebrałem swoje prawo jazdy i w drodze do Mielna zrobiłem pierwsze 100km. Po 2 tygodniach nabrałem już takiej wprawy że przejechałem z Mielna aż do Poznania. Na rogatkach zmienił mnie jednak Ojciec. Po wakacjach Syrenka przeszła jeszcze remont blacharski ( rdza już mocno zjadła błotniki) i zmieniła kolor na popielaty. Jeszcze raz była nad morzem i z początkiem 1973 r zmieniła właściciela , a w garażu rodziców zamieszkała Syrena 105. Ja w tym czasie byłem już na studiach i sporadycznie korzystałem z tej drugiej Syrenki. Moje własne podróże kempingowo- kamperowe rozpoczęły się w latach osiemdziesiątych. Ale to już innym razem |
|
|
|
|
Kocurek
doświadczony pisarz
Pomógł: 1 raz Dołączył: 09 Lip 2009 Piwa: 19/3 Skąd: Koszalin
|
Wysłany: 2014-07-10, 23:53
|
|
|
Postaram się i ja dołożyć troszkę wspomnień z lat mojej młodości. Nie było szczególnie wielkich wypadów z rodzicami. Wspominam wyjazd rodzinny Skodą Octavią rocznik pewnie sześćdzisiąty któryś do miejscowości Mirki gdzieś na Mazurach. Do tej pory pamiętam zapach smazonych rybek które prosciutko po złowieniu lądowały na patelni. Moja przygoda turystyczna zaczęła się w 1980 roku kiedy stałem się dumnym posiadaczem motocykla MZ TS 250/1. Wtedy chłopak na takim pojeździe ropalał serca dziewczyn. Dawało to poczucie nieskrępowanej wolności. Tak nam się wydawało, bo ta wolność ograniczana bywała dostępem do paliwa, licznymi kontrolami ówczesnej milicji obywatelskiej która waliła mandaty za byle co albo po prostu za brudny motor. Posiadanie środka lokomocji umożliwiało przenoszenie się z jednego punktu do drugiego. Praktycznie w każdą sobotę braliśmy z kolegami namiot, dmuchany materac z którego notorycznie ucikało powietrze, kuchenkę na dyktę czyli denaturat oraz prowiant. Brzmi to dumnie ale w tamtejszych realiach to była jakaś mielonka, zupka w proszku z reguły grochówka lub żurek, Do tego obowiązkowo fajki, chleb i coś na przetrzymanie. Na wioskach w ówczesnych sklepach GS był swobodny dostęp do wspomagaczy nastroju typu „Kordiał Poziomkowy”. Coś podobnego do wina ale z tym nie mające w zasadzie wiele wspólnego. Do tego wino marki „Wino” lub tak zwane „Patykiem Pisane” czyli wyrób winopodobny z etykietą zastępczą i napisem wyglądającym jakby ktoś nabazgrał właśnie kijkiem na pisaku. Ej, to były czasy.... Nieważne co byle było a jeżeli jeszcze potrafiło lekuchno sponiewierać to już było naprawdę dobrze. W sklepach GS z rana było świeże pieczywo, u chłopa dało się kupić jajka i mleko i było super. Wieczory przy gitarze i ognisku. Potem we czterech do trzyosobowego namiotu z przeciekającym tropikiem i poranna pobudka z d.... na ziemi bo z materaca zlazło powietrze. Rano zapach sitowia i mułu jeziornego, woda z tegoż zagotowana na herbatę i grzanie się przy ognisku. Pamiętam że właśnie wtedy miałem pierwszy kontakt z czymś co wydawało się rzeczą nie z tego świata. Na jednym z nadbrzeżnych poletek namiotowych stanęli turyści z niemiec z kamperem. Teraz wiem że to zwykły kamper wtedy to było coś czego rozum nie ogarniał. Spanie w środku, kuchenka gazowa, jakaś muzyka fajna. Lodówka i inne na ówczesne czasy rzeczy niespotykane. Przepaść była gigantyczna ale i zachęta do myślenia też niemała. Kilka lat później kupiłem książkę traktującą o własnoręcznym budowaniu samochodu czy też pojazdu kempingowego. Kupno jakiegoś kamperopodobnego samochodu nie wchodził w grę. Ani dostępu ani możliwości finansowych. Pozostało zakupienie przechodzonej Nysy albo co bardziej rajcowało Tarpana.
W kilka tygodni powstał projekt przebudowy tego ostatniego na pojazd kempingowy. Niestety pomysł legł. Otóż okazało się że kupić to oczywiście można ale zarejestrować to już niekoniecznie. Pani w wydziale komunikacji szybciutko wyleczyła ze złudzeń oświadczając iż nei ma czegoś takiego jak pojazd kempingowy a jedynie pojazd na „uzytek własny”. Czyli jak jesteś rzemieślnikiem to możesz taki pojazd mieć a jak będzie miał łóżko i szafkę to już nie ich sprawa. No tak ale zostać rzemieślnikiem było wtedy trudniej niż z klasycznego Tarpana zrobić kampera. I tak idea umarła. Kilka lat jeszcze przyglądałem się coraz to nowszym pojazdom zapędzającym się w nasze nadmorskie strony. Piękne i niedostępne, człowiek myślał.
Pozostało włóczenie się na motocyklu a później Fiatem 125p z załadowanym bagażnikiem.
Przyszedł wreszcie czas, po kolejnej zmianie motocykli z lepszych na jeszcze lepsze rozważaliśmy zakup przyczepy. Jakoś nie bardzo było czym wlec przyczepy więc podjęliśmy decyzję o zakupie kampera.
Szkoda tylko że zrobiliśmy tego z dziesięć lat wcześniej. Teraz to już inne jeżdżenie inne klimaty i inne czasy. Człowiek wraca myślami do tych nocy przy ognisku, przypalonych ziemniaków i zupki z torebki. Gwiazd nad głową, mysli o lepszych być może czasach i poczuciu szczęcia. Fajnie było..... |
|
|
|
|
Wyświetl szczegóły |
|
gino
Kombatant
Twój sprzęt: VW LT SVEN HEDIN 1978r
Nazwa załogi: Gino
Pomógł: 36 razy Dołączył: 29 Mar 2008 Piwa: 639/978 Skąd: ta Radość
|
Wysłany: 2014-07-11, 07:54
|
|
|
Kocurek..fajna opowieść
oczywiście poszło
Kocurek napisał/a: | Teraz to już inne jeżdżenie inne klimaty i inne czasy. Człowiek wraca myślami do tych nocy przy ognisku, przypalonych ziemniaków i zupki z torebki. Gwiazd nad głową, mysli o lepszych być może czasach i poczuciu szczęcia. Fajnie było..... |
uwierz mi, dla chcących TAK spędzać wakacje, nic się nie zmieniło
nadal są miejsca nad jeziorami, w totalnej dziczy, bez hałasu, wszechobecnego disco-polo
za to z ognichem i przyjaciółmi i dziewczyną u boku
wiem, bo właśnie tak co roku spędzamy wakacje..
takie właśnie wakacje opisałem tutaj |
_________________ często , wroga z drugiego człowieka tworzy Twój umysł..
a to potrafi zabić wieloletnią przyjaźń ...
#CamperMajstry |
|
|
|
|
|
Socale
Kombatant
Twój sprzęt: W szwagrowej stoi stodole.
Nazwa załogi: Sokale
Pomógł: 72 razy Dołączył: 07 Sty 2012 Piwa: 524/637 Skąd: Gubin
|
Wysłany: 2014-07-16, 21:01
|
|
|
gino napisał/a: |
...
nadal są miejsca nad jeziorami, w totalnej dziczy, bez hałasu, wszechobecnego disco-polo
za to z ognichem ...................... i dziewczyną u boku
|
Grześ, ja tak co weekend właśnie.
Do tego lubimy jakiekolwiek dzieci ze sobą zabrać, frajdy im narobić
Moje dorosłe a wnuków jeszcze nie mam... "psia krew"
Kocurek napisał/a: |
...
Praktycznie w każdą sobotę braliśmy z kolegami namiot, dmuchany materac z którego notorycznie ucikało powietrze, kuchenkę na dyktę czyli denaturat oraz prowiant. Brzmi to dumnie ale w tamtejszych realiach to była jakaś mielonka, zupka w proszku z reguły grochówka lub żurek, Do tego obowiązkowo fajki, chleb i coś na przetrzymanie. Na wioskach w ówczesnych sklepach GS był swobodny dostęp do wspomagaczy nastroju typu „Kordiał Poziomkowy”. Coś podobnego do wina ale z tym nie mające w zasadzie wiele wspólnego. Do tego wino marki „Wino” lub tak zwane „Patykiem Pisane” czyli wyrób winopodobny z etykietą zastępczą
...
|
Rozbudziłeś mój zmysł wspomień...
Dziś na półkach nadal taki prowiant jest, ale... w dobie dobrobytu nie docenia/nie zna/nie dostrzega się ich legendy a wówczas przecież wyboru nie było.
Co się zdobyło to było, to dopiero był powód do dumy
Przypomnij sobie coś jeszcze...
.
Oczywiście też stawiam , nawet drugie za poprawną pisownię ale cuś nie idzie |
_________________ Staram się pisać poprawnie i zrozumiale.
Do zobaczenia Wojtek i Ewa / Sokale
|
|
|
|
|
|
Kocurek
doświadczony pisarz
Pomógł: 1 raz Dołączył: 09 Lip 2009 Piwa: 19/3 Skąd: Koszalin
|
Wysłany: 2014-07-17, 09:30
|
|
|
Ze względu na mało poażną treść, całość wpisu została usunięta poprzez autokorektę autora. |
Ostatnio zmieniony przez Kocurek 2014-07-18, 10:17, w całości zmieniany 3 razy |
|
|
|
|
onionskin
stary wyga
Pomógł: 4 razy Dołączył: 30 Gru 2013 Piwa: 46/138 Skąd: FMI
|
Wysłany: 2014-07-17, 12:09
|
|
|
Socale napisał/a: | ....................
Dziś na półkach nadal taki prowiant jest, ale... |
Ale jak to zjem/wypiję to wątroba puchnie, śledziona boli
Nie żebym musiał to spożywać, ale właśnie niedawno na taką tuszonkę się skusiłem właśnie dla wspomnień- no i musiałem silimarol brać.
Nie tylko wspomnienia się starzeją niestety |
|
|
|
|
andreas p
Kombatant
Twój sprzęt: Bürstner Nexxo t690G
Nazwa załogi: ARKA:
Pomógł: 3 razy Dołączył: 27 Sie 2008 Piwa: 15/43 Skąd: Bad Driburg
|
Wysłany: 2014-07-17, 12:21
|
|
|
My sie nie starzejemy tylko nasze dzieci szybko rosna |
_________________ Nadszedl czas .
zabawy i wypoczynku
|
|
|
|
|
yuras
weteran
Pomógł: 3 razy Dołączył: 04 Maj 2010 Piwa: 46/51 Skąd: 16 km od Pekinu
|
Wysłany: 2014-07-18, 10:36
|
|
|
Kocurek napisał/a: | Podobnie jak wyprawa do Mielna nad morze |
Do Mielna z Koszalina kursowała taka kolejka wąskotorowa. Do każdego przedziału były osobne drzwi,a wzdłuż wagonu taka decha, po której można było chodzić w czasie jazdy.
Mieszkałem wtedy u rodziny na ulicy Któregoś tam października i jeździliśmy na morze prawie co dzień. |
_________________
|
|
|
|
|
Kocurek
doświadczony pisarz
Pomógł: 1 raz Dołączył: 09 Lip 2009 Piwa: 19/3 Skąd: Koszalin
|
Wysłany: 2014-07-19, 09:07
|
|
|
Na atmosferę tamtych wypraw składało się wiele rzeczy. Sprzęt biwakowy choć podobny z idei do współczesnego należało skompletować często trwało to dość sługo i okupione było bieganiem od sklepu typu Składnica Harcerska do sklepów GS w których pojawiła się dostawa butli gazowych lub śpiworów. Ba, butla to już był luksus. Królowały palnika na denaturat a szczęśliwsi mogli posługiwać się radzieckimi kuchenkami na paliwo samochodowe. Te ostatnie, choć dość moim zdaniem dość niebezpieczne pozwalały na zagotowanie wody w błyskawicznym tempie. Do dziś zresztą są dostępne na serwisie All..... pod nazwą „Trzmiel” Do tego - o ile udało się kupić - zestaw garnków aluminiowych i takież sztućce. Szczęśliwsi byli posiadaczami krajowych namiotów tym cięższych im większe. Wyzwaniem było też w dobie wszechobecnego kryzysu zdobycie wsadu do kotła. Królowały wszelkiego autoramentu zupki w proszku i różnorakie konserwy miesnopodobne z z flagowym obecnie również występującym „paprykarzem szczecińskim”. Podobno, jak piszą znawcy tematu niewiele on miał wspólnego ze Szczecinem, oraz z rybami na bazie których był produkowany. Myślę że właśnie te przygotowania już stanowiły istotną część wyprawy, były jakby grą wstępną do niej. Pewnie też swoista „surowość” wyprawy dodawała smaku. Żarcie gotowane na ognisku, kawa zbożowa pita z aluminiowego kubaska, przypalona puszka z rarytasem jakim dla mnie był groch z mięsem – o ile udało się kupić. Pomimo przeciekających namiotów i flaczastych materacy człowiek jechał nad wodę i już wracając niedzielnym popołudniem knuł jak się wyrwać za tydzień. W gazetkach choćby w takiej jak „Świat Młodych” opisywano techniki palenia ognisk, rozbijania namiotów i zachowania na biwakach. Fajne to były czasy i zawsze miło wspominam tamte wyprawy. |
|
|
|
|
WiesławK
początkujący forumowicz
Twój sprzęt: była VW T3 Westfalia, poszukuję czegos
Dołączył: 07 Sie 2013 Otrzymał 16 piw(a) Skąd: Górny Śląsk
|
Wysłany: 2014-08-20, 10:53 Wakacje sprzed lat
|
|
|
Nastąpił upływ czasu. Skończyłem szkołę średnią, potem studia w czasie których ożeniłem się. Nadszedł sławny rok 1980. Wraz z zaprzyjaźnioną parą rówieśników postanowiliśmy wybrać się na urlop nad morze. Miała nam towarzyszyć sistra mojej żony i jej spaniel. Do dyspozycji mieliśmy dwa samochody marki Fiat 126p. Oba były prawie nowe – nasz ( a właściwie Teściów )był z 1978 r. i miał przejechane ok. 10 tys. Km, a znajomi cieszyli się swoim od roku i była to ich pierwsza daleka podróż. Zaczęliśmy gromadzić sprzęt kempingowy potrzebny na wyjazd. Najpierw namioty. Znowu trzeba było się odwołać do stanu posiadania rodziców i teściów. Ci ostatni mieli willowy namiot o nazwie Sopot 3. Była to konstrukcja przestrzenna z rurek stalowych o wysokości prawie 2 m. W środku mieściła się wydzielona sypialnia na 3 materace dmuchane i miejsce na bagaż. Oprócz sypialni pod dachem mieścił się całkiem spory pokój z zadaszonym przedsionkiem. O jego rozmiarach niech świadczy fakt ,że wjechałem do niego małym Fiatem. Do tegoż pokoju wstawić mieliśmy zamiar 3 składane krzesła, stolik, szafkę na naczynia i oczywiście kuchenkę gazową 2 palnikową z butlą gazową, oraz 20 l kanister na wodę. Drugi namiot pochodził z garażu moich rodziców i była to Warta 3 – również z 3 osobową sypialnią i dużym przedsionkiem. Cały potrzebny sprzęt gromadziliśmy w mieszkaniu znajomych. Z każdym dniem była tego coraz większa hałda. Dziewczyny nie wierzyły ,że uda nam się to wszystko spakować do tych 2 samochodów, zwłaszcza że nie mieliśmy bagażnika dachowego. Wreszcie przyszedł dzień pakowania. Okazało się że maluch to jeden z najbardziej pojemnych samochodzików. Oba bagażniki były zapakowane na full, u przyjaciół było zajęte całe tylne siedzenie, a w naszym tylko połowa, na drugiej musiała się zmieścić jedna z „moich” dziewczyn. Z Tychów wyruszyliśmy wczesnym rankiem . Obrany kierunek to Łeba. Maluszki mimo pełnego obciążenia dzielnie parły naprzód, miejscami nawet z prędkością 100 km/godz. Późnym popołudniem dotarliśmy do Łeby. A trzeba przypomnieć ,że nie było wcale autostrad i bramek , za to ruch był bardzo ograniczony i spokojny. Jedynie kolejki na stacjach benzynowych nas wstrzymywały, a trzeba wspomnieć że zasięg malucha nie przekraczał 300km. Na miejscu w Łebie spotkało nas wielkie rozczarowanie. Niedawno przeszła przez miasteczko wielka ulewa i kempingi były zalane wodą. Niektóre namioty stały na wysepkach między wielkimi kałużami. Nie było suchego miejsca na nasze dwa duże namioty. Postanowiliśmy jechać na najbliższe pole namiotowe na wschód od Łeby. Tym sposobem dotarliśmy do miejscowości Białogóra. Pole namiotowe położone było w lesie tuż za pasem wydm. Na polu znajdowała się duża beczka do której codziennie dowożona była woda. Obok tej beczki było blaszane koryto z kilku kranami. Zwało się to łazienką. W innym kącie pola namiotowego były drewniane pomieszczenia z dziurą w ziemi czyli ubikacje. W wiosce był jeden sklep GS-u i mały prywatny kiosk spożywczy z chlebem i masłem. Koło sklepu była wiejska restauracja, głownie z wyszynkiem piwa. Nikt nie próbował się w niej żywić. Za to była cisza, nieliczni wczasowicze z dwóch, wtedy jeszcze nie pensjonatów, urlopowicze z ośrodka domków kempingowych jakiejś firmy z Torunia oraz harcerze z 2 obozów . Plaże w Białogórze to były hektary białego piasku o szerokości kilkudziesięciu metrów. Jedynie przy samym ratowniku było sporo osób, zwłaszcza obozowiczów i wczasowiczów, a kilkaset metrów w bok miałeś całą plażę od wydm do morza dla siebie. Kolejni plażowicze leżeli w zasięgu wzroku ale nie słuchu. Zakochaliśmy się w tej plaży i miejscowości i jej rozwój obserwujemy już od 34 lat. Na tej plaży spędziły najlepsze wakacje nasze dzieci i mam nadzieję że jak się pojawią wnuki to też tam zawitają. |
|
|
|
|
Wyświetl szczegóły |
|
Kotek
Kombatant Mam na imię Danusia!
Twój sprzęt: Fiat Ducato Toskana 1,9 TD
Nazwa załogi: MisioKot
Pomogła: 5 razy Dołączyła: 07 Paź 2010 Piwa: 403/444 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: 2014-08-20, 11:06
|
|
|
Fajne wspomnienie, dzięki za podzielenie się nim. |
_________________ Pozdrawiamy - Danusia-Kotek i Henio-Misio
Denerwować się to znaczy mścić się na własnym zdrowiu za głupotę innych.
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
|
Dodaj temat do ulubionych Wersja do druku
|
|