Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Turcja 2020
Autor Wiadomość
Halicz 
trochę już popisał


Twój sprzęt: ford tranzit
Dołączył: 23 Lip 2018
Otrzymał 30 piw(a)
Skąd: Krzycko Wielkie
Wysłany: 2020-09-29, 20:53   Turcja 2020

Turcja - sierpień/wrzesień 2020

Jeśli ktoś będzie miał siły i cierpliwość żeby to przeczytać, to zapraszam do lektury ;)
-----------
Cel wyjazdu miał być trochę bardziej "ambitny" - marzyłem o ponownym odwiedzeniu Gruzji, w której byłem już trzykrotnie lecąc tam samolotem i eksplorując przecudne Góry.
Na przeszkodzie stanęło jednak widmo koronawirusa, który w tym roku zniweczył wiele planów i całkowicie zmienił światową turystykę. Nie poddaję się jednak łatwo i pomimo alarmujących, i często groźnie brzmiących informacji z różnych krajów, uparcie dążę do realizacji obranego celu. Gruzja jest jednak zamknięta - tak przynajmniej wynika z informacji, do których udaje mi się dotrzeć. Ok, myślę sobie - Turcja też była od wielu lat moim marzeniem, więc niech będzie nie tylko "po drodze", ale jako cel główny. Oczywiście i ten cel jest związany z przejazdem przez wiele państw, gdzie sytuacja - nazwijmy to "Covidowa" - jest dość zróżnicowana, ale z reguły nie najlepsza. Nasi bliscy nie są zachwyceni moimi planami i sugerują, zgodnie z ogólnie słyszalną narracją, że lepiej urlop spędzić w kraju, a na pewno już co najmniej w UE. Mnie jednak nosi po świecie i te odleglejsze podróże dają dużą radochę i satysfakcję. Ponadto zawsze wychodzę z założenia, że nie ma co pewnych spraw odkładać na później, bo to "później" może zamienić się w "za późno", albo i "nigdy". Staram się przekonać zatroskanych znajomych i rodzinę, że właśnie teraz jest bardzo dobry czas na zwiedzenie Turcji, bo będzie tam mało ludzi, a lira turecka właśnie zanotowała dość silne osłabienie (1 LT = 0,55 zł). Niebagatelną sprawą jest również to, że w tym roku możemy pojechać na urlop nieco później bo pod koniec sierpnia i we wrześniu, więc będzie tam już po głównym sezonie, no i może nie tak upalnie.
Zakładam, że nasza trasa liczyć będzie ok. 8 000 km., a cała podróż zajmie ok. 5 tygodni. Do Turcji chcemy jechać jadąc przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię. Powrotna droga będzie uzależniona od doświadczeń związanych z dojazdem i sytuacją bieżącą, bo przez kilka tygodni dużo sie może zmienić. Jak zwykle, na długo przed wyjazdem szukam różnych informacji o atrakcjach turystycznych zarówno w Turcji jak i obszarów przez które będziemy przejeżdżać po drodze. Zaopatruję się w dobry przewodnik po Turcji (wydawnictwo Berlitz), mapę, kilka audiobooków (ulubionego Lee Child'a), i jeszcze kilka innych rzeczy i jesteśmy gotowi z moją żoną - Maliką - wyruszyć.
21.08. - piątek
Zatankowani po korek. W naszym bagażu są, min. rowery, leżaki, kajak, kije trekkingowe..., spory zapas jedzenia i picia...., - i wiele innych, mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy. Innymi słowy, jesteśmy gotowi na wszystko.
Wyjeżdżamy ok. godziny 15 - chcemy dojechać dziś do Turawy - miejsca nad jeziorem niedaleko Opola. Niby blisko, bo ok. 284 km, ale trochę zbyt lekko podszedłem do trasy i dałem się beztrosko poprowadzić nawigacji, która oczywiście poprowadziła nas z Wrocławia na S8. Nie lubimy jeździć ekspresówkami ani autostradami, bo to nuda na resorach, no i człowiek jest zupełnie "ubezwłasnowolniony" na takiej trasie - ani w razie czego zawrócić, ani zjechać na boczną drogę. No i oczywiście zemściło się to też i tym razem. Prawie dojeżdżamy do Oleśnicy, gdy przemyka obok nas biała skoda.
- ale pędzi - mówię do żony, a my sobie, jak zwykle, tak spokojnie ok. 80 km/h i słuchamy audiobook'a Lee Childa, jak to Jack Reacher rozprawia się bezpardonowo z wszelkiej maści zbirami spod ciemniej gwiazdy. Słoneczko przygrzewa całkiem mocno, więc mamy włączony przyjemny powiew z klimy i w ogóle przyjemnie jest.... i stajemy w dłuuugim zatorze. Na CB słyszę, że z przodu jest jakiś wypadek, w którym zderzyło się kilka pojazdów. No to mamy zapewnione dłuższe stanie. Muszę przyznać, że kierujący dość sprawnie utworzyli tzw. "korytarz życia", po którym za chwilę "na bombach" przejeżdżają pojazdy pogotowia ratunkowego i policji. Na miejsce przylatuje też śmigłowiec LPR-u i ląduje na drodze. Po dobrej godzinie drgnęło i pomału udaje się przejechać do zjazdu z eski. Okazało się, że jednym z uczestników wypadku była biała skoda, która chwilę wcześniej przemknęła obok nas...
Na miejsce nad jeziorem przy jachtklubie (50,70949, 18,12220 - bez opłat, ale i bez infrastruktury. Przejechane 284 km) dojeżdżamy, gdy jest już ciemno, trudno jest więc zorientować się w atrakcyjności miejscówki. Jest tu kilka pojazdów: ze dwa kampery, dwie przyczepy kempingowe, namiot i trochę ludzi. Obok funkcjonująca restauracja.


Nad jeziorem w Turawie
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Wyświetl szczegóły
ZEUS 
Kombatant


Twój sprzęt: Weinsberg CC600 MG 120 kW 2019
Pomógł: 5 razy
Dołączył: 08 Paź 2014
Piwa: 62/63
Skąd: Olimp ?
Wysłany: 2020-09-29, 21:00   

zapowiada się ciekawie🤔... czekam na cd. 🤗
_________________
--------------------------------------------------
Uśmiech to magia-powstaje z niczego a cuda zdziała
---
moje kampery:
- campervan Peugeot Boxer - 2011 r.
- Chausson Flash 02 - 2011 r.
- CI Elliot 84 XT - 2017 r.
- Weinsberg 600MG - 2019 r.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Halicz 
trochę już popisał


Twój sprzęt: ford tranzit
Dołączył: 23 Lip 2018
Otrzymał 30 piw(a)
Skąd: Krzycko Wielkie
Wysłany: 2020-09-29, 21:27   

c.d.
22.08. sobota
Ruszamy rankiem w kierunku Słowacji. Upatrzyłem sobie za cel miejsce na małym Kempingu nad jeziorem Vielka Domasa. Trochę się zagapiłem i nie zatankowałem auta przed przekroczeniem granicy. Okazało się, że za Gorlicami nie ma żadnej stacji benzynowej, no i musiałem zatankować za €. Różnica w cenie nie jest zbyt duża, więc problemu nie ma, ale warto wiedzieć.
Ok. 17 dojeżdżamy nad jezioro, ale ponieważ jest to weekend i to słoneczny, to okazuje się, że kemping zapchany jest na maksa. Zawracamy więc i znajdujemy miejsce na polance tuż przy jeziorze, kilka kilometrów wcześniej (49.0777616, 21.67010 - bez infrastruktury. Przejechane 753 km). Jest tu trochę ludzi, ale generalnie całkiem przyjemnie. Trochę blisko drogi, ale można wytrzymać. Widok na ładne jezioro wciśnięte między wzgórza rekompensuje niedostatki ciszy. Można nawet rozpalić ognisko. Być może, gdyby prognozy pogody byłyby pozytywne, zostalibyśmy tam dwa dni. Bo miejsce jest urokliwe i aż się prosi, żeby popływać tu kajakiem. Ma jednak padać, więc zostawimy tę przyjemność na inny czas.

widok na jezioro

Miejscówka na Słowacji

23.08. niedziela

Zgodnie z prognozą pogody ranek jest pochmurny i chłody. Szybko więc ruszamy w kierunku Węgier. Granicę przekraczamy na jakimś zadupiu przy miejscowości Pacin. Nawet nie wiemy kiedy wjeżdżamy na Węgry bez zatrzymania. Ok. godz. 15 przekraczamy granicę z Rumunią - bez kolejki, ale tym razem ktoś tu urzęduje i musimy pokazać dowody osobiste. Zaraz za granicą tankuję i kupuję winietę na 7 dni za 14,50 lei - czyli ok. 13,50 zł. Droga w Rumunii to oczywiście jak przez mękę. Kręta, wąska, przez góry. Część drogi z ograniczeniem do 30 km/h, ruch wahadłowy...., no i zrobiło się gorąco.
W końcu ok. 18:30 (tracimy jedną godzinę na zmianie czasu) dojeżdżamy na sympatyczny kemping w miejscowości Remetea (46.734001, 22.344999, pełna infrastruktura, czysto, zielono. Opłata za 2 os., prąd - 17 €. Przejechane 1183 km). Rozmawiamy chwilę z synem gospodarza. Okazuje się, że są Węgrami i przynależą do sporej grupy mniejszości węgierskiej (ok. 2 mln.) zamieszkującej Siedmiogród. Rozmowa po węgiersku! Jakiś kosmiczny język! Na szczęście korzystam z translatora, który całkiem nieźle zdaje egzamin.
Zastanawiamy się, czy nie pozwiedzać okolicy, ale szału nie ma jeśli chodzi o walory turystyczne. Jakaś jaskinia - Peștera Meziad, trochę górek. Rano trochę pobiegałem i decydujemy o wyjeździe.

Na kempingu Turul.

24.08. poniedziałek

Znów miało padać, ale nie padało. Jest pochmurnie, wieje. Uzupełniam wodę w kamperze, robię zrzut szarej i wc. Ruszamy w kierunku Bukaresztu. Znów fatalna jakościowo droga przez góry. Liczne remonty, dziury, serpentyny. W końcu w okolicach Dewy wjeżdżamy na autostradę. Tu ścigają nas, pchane silnym wiatrem, ciężkie i czarne chmury. Kawę, a później obiad szykujemy w kamperku, na napotkanych po drodze parkingach.
Ok. 18 dojeżdżamy na miejsce noclegu. Tym razem jest to urokliwe miejsce przy tamie na rzece Arges (44.806228, 24.992998 - bez infrastruktury, free. Przejechane 1653 km). Niestety, wszędzie pełno śmieci, ale widoczek piękny na jezioro i okolicę. Chmury nas w końcu dopadły i spada na nas ściana deszczu. Popijamy kawę i rozgrywamy partyjkę remika nieświadomi, że kapie nam w alkowie z sufitu :( . Tę noc śpimy na dole, bo materac w alkowie zawilgotniał. Następnego dnia, musiałem wdrapać się na dach i uszczelnić silikonem wywietrznik, bo właśnie przy nim, chyba na skutek czasu, temperatury i wstrząsów wykruszyło się uszczelnienie.

Wieczorem trochę się rozpogodziło.


Idziemy na spacer brzegiem zalewu, ale atakuje nas jakaś chmara owadów - coś jakby małe ćmy. Mało przyjemne doznanie, więc po kilkunastu minutach uciekamy do naszej Żaby.

25.08. wtorek

Ruszamy dość wcześnie rano. Wjeżdżamy znów na autostradę. Słuchamy jak Jack Reacher pomału rozwikłuje skomplikowaną zagadkę kryminalną. Wjeżdżamy w, jak chyba zwykle, zakorkowany Bukareszt. Tu zatrzymuje nas sympatyczna policjantka z patrolu drogówki. Już myślałem, że coś przeskrobałem na mijanym właśnie skrzyżowaniu, ale okazuje się, że to tylko rutynowa kontrola i po chwili, z życzeniami miłego dnia, ruszamy dalej. W końcu wyjeżdżamy ze stolicy i mkniemy w kierunku Konstancy. Przez Dunaj przejeżdżamy mostem, który okazuje się jest bezpłatny. Nie wiemy z jakiej okazji, ale płakać z tej okazji nie będziemy. Gdzieś przed Konstancą tankuję ponowie. Cena podobna jak w PL - 4,61 Lei/litr. Przejeżdżamy Konstancę i zaraz za nią, w miejscowości Tuzla zjeżdżamy z głównej drogi i kierujemy się na wybrzeże. Początkowo wiedzie nas wąska asfaltówka, a później droga gruntowa. Dojeżdżamy na wyskoki brzeg morza.


Trochę szary widok. Dookoła rozległe, zaorane pola, dużo samochodów zaparkowanych w nieładzie przy bardzo nierównej gruntowej drodze wzdłuż klifu. Znajdujemy trochę równego miejsca niedaleko budynków z antenami i latarnią (43.99413, 28.66357 - przejechane 2033 km).

Mamy ładny widok na morze.
Tuż obok jest zjazd na plażę i nawet mógłbym tam zjechać i stanąć jeszcze bliżej plaży, ale nie jest tam zbyt równo. Stoją tam jednak samochody i jakiś mały kamper. Jest nawet jakiś domek rybaków, którzy rano wypływają na połów ryb i sprzedają je później na plaży.


Kilkadziesiąt metrów dalej jest nawet bar i coś jakby kemping z ustawionymi na platformach namiotami. Nie jest to jakieś bardzo przytulne i wymarzone miejsce, trochę jedzie rybami, ale można wytrzymać. Trochę dokucza wiatr, więc z kąpielą w morzu wstrzymujemy się do dnia następnego, wybieramy się na krótki spacer. Uwagę naszą przykuwają pochylone betonowe bunkry, które chyba są pozostałością po 2 wojnie. Teraz straszą śmieciami i blokują przejście po plaży.
Podejmujemy decyzję, że zostajemy tu na dwa dni - czyli robimy sobie dzień rekreacyjny.

26.08. środa

Dzień rekreacyjny, czyli byczymy się. Ciągle trochę dokucza wiatr, upału nie ma, ale kąpiemy się i trochę opalamy. Po południu wybieramy się na spacer plażą na PN. Plaża jest brzydka. Bardzo dużo wodorostów wyrzuconych na brzeg, śmieci, brud. Jakieś takie naprędce sklecone domki i bary. Dużo bezpańskich, wałęsających się psów. Dochodzimy do jakiegoś niby pomostu, ale bardzo wysokiego i ledwo trzymającego się kupy, z licznymi dziurami brakujących desek - taki w sumie koszmarek. Brzydko, szaro... - raczej tu nie wrócimy.




27.08. czwartek

Ranek wita nas słońcem i nie wieje zbyt mocno. Nie ma też fal, więc kąpiemy się w ciepłym morzu i cieszymy się słońcem i okolicznościami przyrody - jak to mój serdeczny przyjaciel, Edek, mawia. Następnie, wypiwszy kawę z górnym widokiem na Morze Czarne, zwijamy manatki i ruszamy do Bułgarii.
Na granicy jest mała kolejka, ale po pół godzinie jesteśmy po drugiej stronie. Tu okazujemy dow.os., dowód rejestracyjny. Nie można przewozić żadnych wędlin ani mięsa, trochę kłamię, że nie mamy nic z tych rzeczy i możemy jechać dalej. Zatrzymuję się jednak na chwilę żeby kupić winietę (jest obowiązkowa - 7 dni 15 lewa, czyli ok. 35 zł), oraz wymieniam 100 € na 192 lewa.
Za Burgas tankuję ON, 1l = 1,84 lewa - czyli podobnie jak w Rumunii. Ok. 18 dojeżdżamy na kemping Gardenja, między Kiten a Łoziencem (42.223323, 27.780662 - pełna infrastruktura, zupełnie bezpłatnie! Przejechane 2391 km). Przed wjazdem jest podnoszony elektronicznie szlaban, można poczekać chwilę, albo podejść do recepcji.


Miejsce na kampery jest dość wysoko i daleko od plaży. Jest tu sporo stałych domków i mały sklepik. Do łazienki też trochę daleko. Miejsce dobre na serwis kampera i odpoczynek na jedną noc.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Wyświetl szczegóły
daro35 
weteran

Twój sprzęt: Przyczepa Hobby de lux 560
Nazwa załogi: Deszczyki
Pomógł: 5 razy
Dołączył: 13 Lis 2017
Piwa: 76/245
Skąd: Kętrzyn
Wysłany: 2020-09-29, 21:55   

brawo Wy,Turcja to mój ulubiony kierunek,ale to na kiedyś, :pifko leci za relcję i czekamy na dalszą część :spoko
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Halicz 
trochę już popisał


Twój sprzęt: ford tranzit
Dołączył: 23 Lip 2018
Otrzymał 30 piw(a)
Skąd: Krzycko Wielkie
Wysłany: 2020-09-29, 22:22   

c.d.3.

28.08. piątek.

Rano dopełniam wodę, zrzut szarej i wc, i ruszamy naszą Żabą dalej, ale tylko 6 km i dojeżdżamy do Łozieńca. Ustawiamy kamperka bliziuteńko pięknej plaży na samym cyplu wychodzącym w morze (42.215437, 27.803344, na plaży są natryski, w pobliskim barze toaleta, free).



Po jednej stronie, tuż u stóp, mamy skalisty klif,



po drugiej piękną zatokę z piaszczystą plażą, ciągnącą się do samego miasteczka.
Plaża jest czysta, codziennie opróżniane kosze na śmieci. Przy końcówce zatoki jest miejsce dla naturystów. Z naszego kampera mamy fantastyczny widok na wszystkie strony, mamy też trochę miejsca od strony klifu na ustawienie stolika i krzesełek.

Idziemy do plażowej tawerny na obiad.
Generalnie ludzi nie za wiele. Są tutaj dwie knajpki - wybieramy tę pomalowaną na biało-niebiesko z trzcinowym dachem. Zamawiamy grillowaną rybę, jakaś sałatka, cola... - w sumie 34 lewa - bardzo smaczne. Po obiedzie idziemy dalej do miasteczka na deser w postaci całkiem niezłych lodów. Dokonujemy jeszcze paru zakupów i wracamy do naszej Żaby. Przebieramy się i hop na plażę. Woda jest czysta i bardzo przyjemna. Wieczorem rozkoszujemy się zachodzącym słońcem, szumem fal pod nami, ciepłem i spokojem. Czytamy książki. W pewnym momencie podchodzi do mnie facet w stroju nurka i wręcza mi świeżo złowioną, sporych rozmiarów rybę. Odwdzięczam mu się puszką żywca. Czyli mamy fantastyczną kolację. Teraz zostało tylko nabić fajkę i pykać sobie, rozkoszując się pięknymi okolicznościami przyrody (j.w.)

29.08. sobota

W tak pięknym miejscu aż się prosi aby zostać dłużej.





Bez wahania robimy sobie dzień rekreacyjny. Rano trochę biegam po okolicy, a później to już leniwy tzw. plażing. Wieczorem zaczyna trochę wiać.

30.08. niedziela

Ranek jest pochmurny i wietrzny. Fale na tyle duże, że widzimy surferów, którzy ślizgają się na falach. Z biegiem czasu trochę się rozpogadza i możemy korzystać z przyjemności plażowania. Po południu wyjeżdżamy. Ponownie korzystamy z bezpłatnego kempingu Gardena. Pomimo, że jest bezpłatny nie ma tu zbyt dużo ludzi. Może w sumie są tu 4 kampery.

31.08. poniedziałek

Dopełniam wodę, zrzut szarej i wc. Ruszamy w kierunku granicy z Turcją za miejscowością Małkowo Tyrnowo. Nawigacja kieruje nas trochę dłuższą trasą - pewnie lepszą drogą E87, nie ryzykuję tej przez Carewo, bo wygląda na dość krętą i górską, kto wie jakiej jest jakości. Trochę więc wracamy w kierunku Burgas i całkiem przyzwoitą drogą dojeżdżamy do granicy. Ruch prawie żaden. Oczywiście po stronie Tureckiej są aż trzy posterunki. Na każdym musimy pokazać paszporty, zieloną kartę, dokumenty auta. Mi nawet sprawdzają temperaturę i każą wypełnić jakiś covidowy formularz, ale nie trwa to długo i już jedziemy dalej prawie autostradą. Na granicy dowiedziałem się, że winietę mogę kupić dopiero w Babaeski. Wjeżdżamy więc do miasta. Nie tak łatwo zaparkować na ulicy w mieście, ale udaje mi się to na placu za meczetem. Grzeje całkiem przyzwoicie - 39 C. Ruszamy na poszukiwanie PPT (coś w rodzaju poczty i banku w jednym). Wszyscy chodzą karnie w maseczkach, co przy tej temperaturze jest bardzo męczące, więc trochę oszukuję. Po wskazówkach otrzymanych po drodze trafiamy do zamkniętej placówki - mają tu jakąś przerwę, czy coś w tym stylu. Czekamy ok. 20 min i w końcu otwierają podwoje. Kupuję winietę. Z tego co zrozumiałem, to opłata za wydanie elektronicznego chipu przyklejanego na przednią szybę za lusterkiem to 12,50 LT, a do tego trzeba zasilić ją odpowiednią kwotą, ale nie wiem jaką. Decyduję, że wydam na to w sumie 100 LT i w naszym przypadku była to kwota w sam raz. Wymieniam też euro na liry, bo gdzieś wyczytałem, że mają tu korzystniejszy kurs niż w kantorach. Kurs" 1€ = 8,53 LT, w przybliżeniu 1 zł = 2 LT.
Trochę spacerujemy po mieście, robimy zakupy i idziemy na obiad do mijanej restauracji. Trudno zdecydować się na jakieś danie, bo mamy jeszcze za małą wiedzę, ale widzimy w gablocie serwowane posiłki, więc trochę na wyczucie zamawiamy, to co wpadło nam w oko. Powiedzmy, że dało się to zjeść - moje danie przypominało trochę gołąbki, ale nimi nie było. Malika ma łatwiej bo zamówiła kurczaka, który rzeczywiście nim był. Z napiwkiem płacę 55 LT, czyli taniocha. Również tanie są kupione przez nas owoce na straganie, ale smak mają super. Wczuwamy się w klimat miasta. Tętni życiem, a głośne nawoływanie do modlitwy muezzina dopełnia atmosfery miasta wschodu.
Wsiadamy w naszą Żabę i ruszamy dalej w kierunku Canakkale.
Ok. 17 zajeżdżamy na Saroz Camping położony tuż nad Morzem Egejskim (40.58308, 26.83788, przyzwoity standard, dobry zasięg wi-fi, trochę zaniedbane toalety, 110 LT. Przejechane 2734 km).
Jest tu mały bar. Na plaży parasole, leżaki, natryski.


Woda ciepła i spokojna jak w jeziorze, bardzo daleko można brodzić nie głębiej niż po kolana. Trochę się pluskamy,



a później kontemplujemy jak słońce chowa się w morzu.

1.09. wtorek

Ruszamy w kierunku przeprawy promowej w Eceabat. Po drodze możemy podziwiać potężne pylony nowobudowanego mostu przez Cieśninę Dardanele. Nasza droga jest kręta i prowadzi brzegiem cieśniny, ale widzimy prace drogowe na olbrzymią skalę, która zamieni tę trasę w drogę dwujezdniową, a liczne, drążone właśnie, tunele znacznie ją wyprostują i niewątpliwie skrócą. Choć pewnie nie będzie już tak malownicza. Naszą uwagę zwracają liczne, potężnych rozmiarów tureckie flagi narodowe. Są wszędzie: przy domach, na ulicach, na szczytach i zboczach Gór, na skałach - i tak jest chyba w całej Turcji. Do przystani promowej docieramy ok. godz. 10. Czekamy kilka minut i już wjeżdżamy na prom. Kasują nas na 80 LT.




Po ok. 20 min. jesteśmy już w Canakkale, czyli w Azji. Z przewodnika wynika, że miasto jest ze wszech miar warte zwiedzenia, ale tym razem odpuszczamy sobie i kierujemy się na Troję. Droga jest dobrze oznakowana i nie ma problemu z wyjazdem z miasta.
Kilka minut po godz. 11 dojeżdżamy do miejscowości Tevfikiye i parkujemy obok miejscowej knajpki. Bardzo blisko jest duży gmach muzeum. Zachodzimy na kawę i wyjątkowo dobry kawałek ciasta (żadna tam baklawa, którą trudno przełknąć). Zapowiadamy się, że przyjdziemy tu na obiad, bo menu jest tu w prawdzie bardzo skromne, ale potrawy wyglądają na smakowite i w przystępnej cenie. Zostawiamy Żabę i dalej


spacerkiem zmierzamy do starożytnej Troi.
Już po drodze "atakują" nas straganiarze z pamiątkami, na których to straganach dominują oczywiście mniejsze i większe konie, ale nie tylko. Wybór szeroki, ale i w większości koszmarny. Do przejścia mamy ok. 500 m. Przed ruinami jest spory płatny parking (20 LT), prawie pusty. Wstęp na teren ruin kosztuje 50 LT/os.


Oczywiście pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest dorodny koń trojański.
Taki trochę koszmarek, ale tradycja, to tradycja - w końcu właśnie z tego słynie głównie Troja. Do konia można wejść po stromych schodkach, co też czynimy ochoczo, choć wejście jest raczej w tej części konia, która niekoniecznie dobrze się kojarzy.


W środku jest nawet sporo miejsca, a pomieszczenie jest dwukondygnacyjne.
Oczywiście robimy zdjęcia i ruszamy na spacer po jednym z najstarszych miast świata. Miejsce to jest jednym z dowodów na to, że warto mieć pasję i upór, bo gdyby nie te cechy charakteru pewnego Niemca Heinricha Schliemana, który był archeologiem amatorem, pewnie długo jeszcze nie byłoby wiadomo, czy Troja istniała naprawdę. Naukowcy kpili z upartego Niemca, który na podstawie wskazówek z Iliady wyspekulował gdzie powinna być starożytna Troja. Miny im zrzedły, gdy po kilku miesiącach kopania, jego ekipa znalazła skarb: naszyjniki, złote puchary, sztylety itp. Nawet sobie gość nie zdawał sprawy, że w miasto to ma historię sięgającą czasów epoki brązu.


Stąd tyle tam warstw: od Troi I aż do Troi IX.
Większe wrażenie robi świadomość historii tego miejsca, niż same wykopaliska.


Wędruje się po drewnianych pomostach pomiędzy starymi murami.

Te najstarsze są z gliny, te późniejsze z kamienia.

Mały amfiteatr to chyba najlepiej zachowana część dawnego miasta i oczywiście najmłodsza odsłona Troi.
Cieszymy się, że możemy spokojnie spacerować po mieście, którego historia ma chyba z 5 000 lat. Jest tu spokojnie i prawie bezludnie - czyli przepiękne okoliczności przyrody...
Wracamy po ok 2,5 godzinie do miejsca zostawienia kampera. Po drodze oczywiście musimy kupić kilka pamiątek, bo dopiero uczymy się trudnej sztuki odmawiania nagabującym sprzedawcom - bez koni się nie obyło :) .
Zgodnie z zapowiedzią idziemy na obiad w znanej nam już knajpce. Zamawiamy kiełbasę turecką w naleśniku. Całkiem niezłe i dość syte. 45 LT + 5 LT napiwku.
Jedziemy do Assos, a właściwie do Behram, bo Assos to nazwa kolejnego miasta. Pokonujemy dość długi, stromy zjazd i wjeżdżamy prawię na samą plażę. Jest tu sporo kempingów, ale my chcemy zatrzymać się gdzieś na dziko. Nie za bardzo jest na to miejsce, wjeżdżamy więc na niewielki żwirowy parking i nagle zapadamy się w luźnym żwirze. Trochę czasu i wysiłku kosztuje nas wyjazd z tego grzęzawiska. Ochoczo pomagają nam Turcy. Jedni pchają, inni częstują wodą. Na szczęście zawsze wożę ze sobą łopatę i dzięki jej użyciu wyjazd jest możliwy.



Plaża jest kamienista i taka jakaś pylista, szara, ale woda krystalicznie czysta.
Parking kosztuje 40 LT. Jest dostęp do natrysku i wc. (39.492246, 26.371443. Przejechane 2920 km). Stoimy tuż przy morzu, więc ochoczo korzystamy z możliwości kąpieli i opalania.
Wieczorem idziemy na spacer, ale nie specjalnie jest tu co oglądać. W oddali widać szczyt wzgórza z ruinami świątyni Ateny w Assos, które chcemy zwiedzić nazajutrz.

2.09. środa

Google mówi, że Assos można zwiedzać od godziny 8:30, więc wcześnie rano pniemy się naszą Żabą wąską i krętą drogą w kierunku ruin. Parkujemy na poboczu drogi i dalej pniemy się pieszo między kamiennymi domami uroczej wioseczki przyklejonej do skalistego, górskiego zbocza. Niestety, okazuje się, że wstęp jest dopiero od godziny 10, musielibyśmy czekać półtorej godziny, a chcemy dzisiaj zobaczyć jeszcze Pergamon.


Kręcimy się więc trochę pod szczytem i znajduję ścieżkę prowadzącą na teren wykopalisk przez uchyloną siatkę. Malika nie chce takiej partyzantki, więc sam zapuszczam się na chwilę na teren muzeum. Nie idę zbyt daleko, więc nie mam okazji zobaczyć ruin świątyni Ateny z 530 r. p.n.e., a szkoda. Ponoć widok pozostałości świątyni - kilka doryckich kolumn oraz płyta akropolu - nad 240-metrowym urwiskiem robi niesamowite wrażenie. Rzeczywiście roztacza się stąd piękny widok na sporą część wybrzeża. Trochę z żalem, ale wracamy, klucząc po kamiennych uliczkach, do kamperka i ruszamy w kierunku Bergamy.
Ok. godz. 13 dojeżdżamy do miasta , które słynie nie tyko z ruin Pergamonu, ale i z produkcji dywanów. Rzeczywiście - przejeżdżamy uliczką, która obwieszona jest kolorowymi kobiercami. Dojeżdżamy na mały parking (z tablic wynika, że płatny, ale nikt od nas nie kasuje pieniędzy) przy dolnej stacji kolejki kabinowej. Jest tu kilka pojazdów, ale miejsca jeszcze całe mnóstwo. Dziś znów grzeje ostro - na termometrze 41 C, dobrze, że wieje wiatr - to trochę łagodzi spiekotę. Zostawiamy auto i wracamy pieszo w kierunku miasta w poszukiwaniu lokalu, gdzie można zjeść obiad. Po kilkuset metrach trafiamy na restaurację-hotel. Fajne miejsce z widokiem na Bergamę. Przed nami widok na pobliski Kizil Avlu (Czerwoną Bazylikę) z II lub III w. Co ciekawe, była to świątynia pierwotnie poświęcona egipskim bogom: Serapisowi, Izydzie i Horusowi. Później została przekształcona w bazylikę poświęconą św. Janowi lub św. Pawłowi. Był to jeden z siedmiu kościołów o których mowa w Apokalipsie.
W restauracji jesteśmy jedynymi klientami. Z głośników pobrzmiewa sympatyczna turecka muzyka współczesna (wcześniej kelner zapytał nas jakiej muzyki sobie życzymy), siedzimy w cieniu drzew z szerokim widokiem na okolicę - sielanka. Jedzenie bardzo smaczne - ryba z przystawkami, sałata...
Ciągnie nas już wizja zwiedzania Pergamonu, więc wracamy do stacji kolejki i decydujemy się na wjazd. Początkowo miałem zamiar podreptać na szczyt pieszo, ale upał jest bezlitosny i chyba dałoby nam to w kość. Za wjazd i zjazd płacimy w sumie 100 LT (czyli 50/os). Wagoniki są 8-osobowe, ale całość sprawia wrażenie jakby obiekt był zamknięty. W zasięgu naszego wzroku wszystkie wagoniki są puste.


Z szklanego wagonika roztacza się ładny widok na okolicę. Wysiadamy na górze i idziemy do kasy. Bilety wstępu kosztują 50 LT/os. Już z daleka widać imponujące kolumny i budowle akropolu.

Dobrze zachowane wysokie, kamienne mury z przejściami zwieńczonymi łukami, pozostałości świątyni Zeusa, ruiny Biblioteki Pergamońskiej i świątyni Trajana.


Olbrzymie wrażenie wywiera na nas amfiteatr wkomponowany w strome zbocze z fantastyczną panoramą na miasto i okolicę.
Zejście i wejście po schodach amfiteatru to całkiem sopory wysiłek fizyczny. Gdy stoję na scenie to trudno mi nawet dostrzec Malikę, która wcale nie siedzi w najwyższym rzędzie. Można śmiało powiedzieć, że lepiej tu słychać niż widać. Można tu jeszcze zobaczyć ruiny gimnazjonu i łaźni.


Fantastyczne miejsce z wspaniałą atmosferą, widokami.
Tym bardziej klimatyczne, że oprócz nas jest tu zaledwie kilka osób, możemy więc w ciszy i samotności wyobrazić sobie jak wyglądało tu kiedyś życie.


Warto wspomnieć, że to właśnie tutaj wynaleziono pergamin po tym, jak zazdrośni Egipcjanie odcięli dostawy papirusu.



Biblioteka pergamońska, za sprawą króla Attalosa I, dysponowała zbiorem 200 tys. spisanych na pergaminie tomów.


Długo można byłoby się jeszcze rozpisywać o historii tego miejsca, ale na pewno zaciekawieni znajdą odpowiednie wiadomości w przewodnikach lub sieci.
Trochę z żalem, ale i ulgą (ze względu na upał) zjeżdżamy na dół. Malika w kamperze chłodzi się wodą, bo trochę odczuwa skutki upału. Zjeżdżamy i parkujemy w pobliżu Czerwonej Bazyliki. Można ją zwiedzić za opłatą kilku lirów, ale my oglądamy tylko z zewnątrz, co i tak daje wyobrażenie jak wyglądała ta budowla w dawnych czasach. Idziemy na małe zakupy do miasta. Po drodze nagabują nas sprzedawcy dywanów, zaciekawieni zaglądamy do jednego ze sklepików.


Dywanów całe stosy w różnych rozmiarach i kolorach.
Ponoć najbardziej charakterystyczne są te w czerwono-niebieskie wzory. Niestety ceny - podawane najczęściej w euro - są dość zaporowe. Za mały dywanik 40 x40 cm żądają 20 € i to po negocjacjach. Poprzestajemy więc na oglądaniu.


Uwagę naszą zwraca mały sklepik z wszelkiego rodzaju drobiazgami i szpargałami.

Wygląda uroczo, wszystkiego jest tam tak dużo, że trudno się w nim poruszać.

Tutaj wyszukujemy piękny dywanik do naszej Żaby, który po negocjacjach kupujemy za 40 LT.
Ruszamy dalej z zaciekawieniem obserwując jak wygląda ruch w tym mieście. Kupujemy chleb, owoce i inne artykuły spożywcze i wracamy do auta.
Jedziemy przez Aliagę (odcinek autostradą) do Foca. Droga trochę mało ciekawa. Zbliżając się do wybrzeża widzimy wielki ośrodek przemysły chemicznego zasnuty dymami i duszącym zapachem. Oby nie miało to negatywnego wpływu na okolicę i wodę w morzu. Mijamy na szczęście to szare miasto i dalej droga jest już bardziej ciekawa. Wypatrujemy miejsca na nocleg. Za Yenifoca jedziemy krętą drogą wzdłuż wybrzeża, ale nie widać dogodnej miejscówki na plaży. W końcu, w jednej z zatoczek, dostrzegamy drogowskaz na Acar Camping, skręcamy tam i wjeżdżamy najpierw na trawiasty parking, a później zostajemy skierowani na miejsce przy samej plaży (38.731062, 26.742916, pełny serwis, natrysk na plaży, 100 LT, ale trochę kiepskie warunki sanitarne. Przejechane 3180 km). Umiejscowienie kempingu jest rewelacyjne.


Zatoka zwieńczona białymi skałami z zieloną roślinnością. Na plaży drobny żwirek z krystalicznie czystą wodą. Błękit nieba, niebieskie morze i lekko po lewej stronie skalista wyspa - sielski obrazek.



Słońce zachodzi w morzu, a właściwie za wyspą. Kolory piękne i, jak już wielokrotnie pisałem, wspaniałe okoliczności przyrody. Szkoda, że nie ma tu wi-fi i trochę bardziej przyzwoitych warunków sanitarnych, albo przynajmniej mogłoby być trochę taniej. Można byłoby tu zostać na kilka dni, chociaż w pobliżu nie ma nic godnego zwidzenia. Jest tu mały bar, więc generalnie można się stąd nie ruszać.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Wyświetl szczegóły
jsaluga 
zaawansowany


Twój sprzęt: Mc Louis mc2
Nazwa załogi: WZDuzeiMale
Dołączył: 07 Wrz 2016
Piwa: 20/69
Skąd: Slask
Wysłany: 2020-09-30, 06:52   

Piękna relacja. Mieliśmy tam być o tej porze, ale z uwagi na Covid i barirery językowe, wylądowaliśmy we Włoszech i na Sycylii.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Halicz 
trochę już popisał


Twój sprzęt: ford tranzit
Dołączył: 23 Lip 2018
Otrzymał 30 piw(a)
Skąd: Krzycko Wielkie
Wysłany: 2020-09-30, 08:08   

jsaluga napisał/a:
Piękna relacja. Mieliśmy tam być o tej porze, ale z uwagi na Covid i barirery językowe, wylądowaliśmy we Włoszech i na Sycylii.

Dzieki. Jak widać covid nie taki straszny jeśli chodzi o wyjazd do Turcji, a wręcz "pozytywny" (oczywiście chodzi tu tylko o to co napisałem na samym wstępie relacji). Co do bariery językowej to rozwiązałem ją inwestując w małe i poręczne urządzenie jakim jest translator. Bardzo przydatne i zdecydowanie lepsze niż ten w telefonie.
Sycylia to też jedno z moich marzeń, więc chętnie przeczytałbym Waszą opowieść! :)
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Wyświetl szczegóły
IrTa 
początkujący forumowicz


Twój sprzęt: Roller Team Corfu 235
Nazwa załogi: IrTa
Dołączył: 12 Wrz 2015
Piwa: 2/8
Skąd: okolice Warszawy
Wysłany: 2020-09-30, 09:42   

Wciągnęło mnie na maksa. Czekam na dalszy opis Waszej podróży. Należy się zupa chmielowa! :kwiatki:
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Halicz 
trochę już popisał


Twój sprzęt: ford tranzit
Dołączył: 23 Lip 2018
Otrzymał 30 piw(a)
Skąd: Krzycko Wielkie
Wysłany: 2020-09-30, 10:27   

IrTa napisał/a:
Wciągnęło mnie na maksa. Czekam na dalszy opis Waszej podróży. Należy się zupa chmielowa! :kwiatki:

:) Dzięki za uznanie i piwo - piszę c.d.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
MER-lin 
stary wyga


Twój sprzęt: Ford Transit
Nazwa załogi: Ewa i Marek
Pomógł: 5 razy
Dołączył: 28 Paź 2009
Piwa: 44/9
Skąd: Lublin
Wysłany: 2020-09-30, 10:31   

Z przyjemnością czytam Twoją relację. Piszesz w takich proporcjach, jak lubię. Dużo opisów i własnych spostrzeżeń i trochę zdjęć do ilustracji.
Z tego co zrozumiałem przy wjeździe do Turcji nie były wymagane żadne kwity potwierdzające negatywny wynik testu na chińska zarazę? :spoko
_________________
Hakuna matata
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Halicz 
trochę już popisał


Twój sprzęt: ford tranzit
Dołączył: 23 Lip 2018
Otrzymał 30 piw(a)
Skąd: Krzycko Wielkie
Wysłany: 2020-09-30, 12:26   

MER-lin napisał/a:

Z tego co zrozumiałem przy wjeździe do Turcji nie były wymagane żadne kwity potwierdzające negatywny wynik testu na chińska zarazę? :spoko

Żadnych utrudnień, wjazd bezproblemowy, tylko: paszporty, dokumenty auta, zielona karta i pytanie o ilość wwożonego alkoholu.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Wyświetl szczegóły
LukF 
Kombatant


Twój sprzęt: CARTHAGO MALIBU I 440 QB
Pomógł: 11 razy
Dołączył: 31 Sty 2017
Piwa: 436/317
Skąd: Rybnik
Wysłany: 2020-09-30, 20:49   

Świetna relacja. Pisz dalej, może uda Ci się przekonać mnie do podróży kamperem do Turcji ???

Ps. Stawiam za wysiłek, zdjęcia i fajne opisy :pifko
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Halicz 
trochę już popisał


Twój sprzęt: ford tranzit
Dołączył: 23 Lip 2018
Otrzymał 30 piw(a)
Skąd: Krzycko Wielkie
Wysłany: 2020-09-30, 20:56   

c.d.4

3.09. czwartek.

Przedpołudnie spędzamy delektując się kąpielą w bardzo spokojnym morzu i słońcem. Postanawiamy jednak jechać dalej. Po serwisie (woda, wc) ruszamy w kierunku Izmiru (omijając autostradę). W miarę zbliżania się do tego wielkiego miasta jedziemy coraz bardziej ruchliwą drogą posiadającą nawet po 5 pasów ruchu w każdą stronę. Nasza droga wiedzie blisko morza, ale z dwóch stron pną się potężne wieżowce, mnóstwo reklam, sklepów i tak przez wiele kilometrów. Ok. godz.14, gdzieś na wylocie z Izmiru, mijamy duży targ rybny. Znajduję trochę wolnego miejsca pomiędzy zaparkowanymi autami po prawej stronie drogi, parkuję i postanawiamy poszukać knajpki z obiadem. Oczywiście upał znów daje znać o sobie. Przechodzimy koło mijanego wcześniej targu rybnego i dostrzegamy

bar rybny (38.37718, 26.88459).
Z zaciekawieniem zaglądamy tam i dostrzegamy wielką ladę chłodniczą z wyłożonymi na lodzie przeróżnymi rybami. Wybieramy sobie, na wyczucie, rybę i zamawiamy ją z grilla.

Jest doskonała!
Za dwie ryby, pieczywo, sałatkę i colę + napiwek, płacę 80 LT. Super!
Ruszamy dalej, za Urla zjeżdżamy z głównej drogi i zaczyna się trochę górsko, trochę kręto i wąsko - przejeżdżamy na drugą stronę półwyspu. Ostatni odcinek drogi to bardzo dziurawa szutrówka. Momentami wygląda na to, że błąkamy się po jakichś bezdrożach, ale w końcu dojeżdżamy na

Demircili Płaj.
Jest tu nawet mały Kemping Urla Demircili Ada Camping. Stajemy na przesmyku. Sporo tu ludzi i samochodów, ale i tak jest bardzo malowniczo i uroczo, choć trochę brudno. Z dwóch stron mamy zatoczki z niebieską wodą, skały, zieleń, pagórki, cieplutko - znów przepięknie (38.205942, 26.686643, bez infrastruktury, są tylko kosze na śmieci, free. Przejechane 3 323 km).
Pomimo postoju "na dziko" możemy rozłożyć markizę - i dzięki Bogu - bo chroni nas od żaru słonecznego. Idziemy popływać, plaża jest kamienista i trochę trudno wchodzi się do wody. Tam gdzie trochę głębiej dno jest piaszczyste. Woda fantastyczna, szkoda że nie ma jakiegoś prysznica na brzegu i to nawet na terenie tego małego kempingu, który jest obok. Trochę dziwny ten kemping, sprawia wrażenie takiego prowizorycznego. Na wjeździe jest brama, ale jakaś taka niska, że żaden kamper tutaj nie wjedzie.
Większość plażowiczów wieczorem odjeżdża, ale zanim to zrobili to nie obyło się bez hałaśliwej głośnej muzyki z ichniejszym zawodzeniem i tej bumcyk, bumcyk. Noc jednak jest spokojna, a zaczęła się przepięknym zachodem słońca połyskującym w spokojnym morzu.

4.09. piątek

Wstajemy raniutko i wyruszamy w kierunku Efezu, do którego dojazd zajmuje nam trochę ponad godzinę. Na parking kierują drogowskazy (nawigacja jakby trochę inaczej chce nas poprowadzić, może na górny parking? - bo są dwa wejścia na teren ruin: dolne i górne - my weszliśmy dolnym). Przed wjazdem mamy wrażenie, że wjeżdżamy na teren wojskowy (a sporo ich przy drogach w Turcji). Szlabany, posterunki wojskowe - już myśleliśmy, że gdzieś nas wywiodło na zakazane tereny, ale okazuje się, że to takie środki bezpieczeństwa. Nie zatrzymują nas po drodze, ale gdy wyjeżdżaliśmy, to widzieliśmy jak kontrolują wjeżdżające pojazdy.
Parking (koszt 40 LT) jest bardzo duży i pustawy. Ustawiam kamperka, mimo upału, na słońcu bo chcę żeby bateria się naładowała, gdy podchodzi do nas jakiś gość z identyfikatorem i każe przestawić auto w inne miejsce. Ok - przestawiam. Facet gada po polsku i jak się wkrótce okazuje to taki lokalny cwaniaczek, który próbuje coś tam na nas zarobić. Oferuje przewodnik w j. polskim po Efezie no i każe czekać na przyjazd przewodnika, który zabierze nas najpierw do fabryki skór i kożuchów (całkowicie za darmo i nic nie trzeba kupować - jak twierdzi), a później będzie zwiedzanie ruin. Na początku jesteśmy trochę zdezorientowani, ale nie dajemy się naciągnąć na te atrakcje (choć kto wie, może i warto byłoby? - bo później nie było już okazji ani kupić, ani nawet zobaczyć skórzanych kurtek czy kożuszków, choć na to trochę liczyłem...)
Idę do kasy i kupuję bilety (100 LT/os). Oczywiście jest tu całe mnóstwo sklepików, straganów i knajpek do których zapraszają właściciele i to w naszym ojczystym języku - szacunek dla nich jak szybko nas zidentyfikowali :) - mimo wszystko dość sympatyczna atmosfera, są uśmiechy, pozdrowienia.
Nas oczywiście ciągnie do zobaczenia starożytnego miasta. Efez wywiera na nas wielkie, pozytywne wrażenie.

Wielka przestrzeń,

wybrukowane, kamienne ulice, kolumny, mury
- możemy z tym wszystkim obcować bezpośrednio.

Zwiedzamy wielki teatr,

zaglądamy do różnych zakamarków (na zdjęciu wyżej publiczne toalety w ktorych toczono dysputy o wznych sprawach państwa)
, chłoniemy klimat antycznego miasta.

Zachwycają misterne zdobienia portyków, kolumn.
Wspaniała jest biblioteka, która zdumiewa rozmachem piętrowych kolumn.
Z jednej uliczki wchodzimy w następną. Przechodzimy przez kamienne łukowate bramy, zachwycamy się widokiem długiej ulicy obramowanej kolumnami, murami, rzeźbami. Fantastyczna wędrówka w czasie i przestrzeni.

Wyżej natrafiamy na mniejszy teatr ze szczytu którego roztacza się zachwycający widok na teren miasta.
Warto wspomnieć, że Efez wkroczył w złoty wiek za panowania imperium rzymskiego, kiedy cesarz August ogłosił miasto nową stolicą prowincji Azji Mniejszej (przed nią był Pergamon). Miasto liczyło wówczas ok. 250 tys. mieszkańców! No i było to miasto portowe, ale rzeka Kajstros naniosła tyle osadów, że dziś miasto leży 5 km od morza.
Zataczamy dużą pętlę i schodzimy na plac przed

Biblioteką Celsusa,
później po jej stopniach wchodzimy do środka. Warto zobaczyć takie miejsca, poczuć dotykiem, chłonąć atmosferę - tego nie oddadzą żadne filmy ani zdjęcia. Trzeba się przejść, zatrzymać, odetchnąć, podnieść głowę... - słowem - trzeba tutaj być, aby w pełni poczuć historię i wspaniałość tego miejsca.


Zwiedzanie zajmuje nam prawie 3 godziny, ale na pewno można byłoby i dłużej, i nie byłoby nudno - choć zastrzegam, że nie jestem fanem zwiedzania miast i murów, wolę naturę, no ale trudno się nie zachwycać takimi miejscami jak te.
Wracamy do naszej Żaby, a że zrobiło się trochę późno, to zjadamy obiad i ruszamy w kierunku Didymy. Mam namiar na jakąś bezpłatną miejscówkę nad morzem w pobliżu tego miasta, ale po dojechaniu na miejsce okazuje się, że żądają od nas 100 LT za marne warunki - po negocjacjach cena spada do 50 LT, ale jest tu paskudnie, więc wycofujemy się i wracamy na mijany wcześniej kemping w Yalikoy (37.42333, 27.22022, pełna infrastruktura, ale szarej wody nie ma gdzie spuścić, warunki sanitarne raczej kiepskie, ale do zaakceptowania. Cena to tylko 45 LT - aż musiał mi gość w recepcji napisać to na kartce, bo myślałem, że źle zrozumiałem. Przejechane 3 528 km). Obiekt jest bardzo rozległy i pięknie zacieniony wysokimi drzewami, możemy sobie wybrać miejsce, bo tego jest pod dostatkiem. Dość liczne słupki z prądem i krany z wodą.
Mankamentem jest brak plaży.

Żeby się wykąpać w morzu trzeba kawałek przejść na plażę publiczną, ale są na niej natryski.
My nie korzystamy z tej przyjemności, bo wieje bardzo dokuczliwie i jest duża fala. Na terenie kempingu są sklepiki i skromny bar. Jest też ładny drewniany taraso-pomost z widokiem na morze, z którego można np. podziwiać fantastyczny zachód słońca. Generalnie całość sprawia pozytywne wrażenie - i za tą cenę?!

5.09. sobota

Gdyby nie ciągle wiejący silny wiatr, to pewnie zostalibyśmy tu dłużej, ale w takich warunkach to nie ma sensu, ruszamy więc dalej.
Najpierw do pobliskiej Didymy, to ok. 5 km. Parkujemy ok. 250 m od wejścia na teren świątyni. Już z daleka można zobaczyć dostojne białe kolumny, ale całość otoczona jest wysokim kamiennym murem. Idziemy wzdłuż niego uliczkami Didymy i w pewnym momencie otwiera się panorama na

całość świątyni Apollina.
Można się znów zachwycić! Widok białych, potężnych, sięgających nieba kolumn jest prawie oszałamiający. W sumie można nie wchodzić na teren muzeum i zobaczyć to cudo, ale my nie mamy żadnych wątpliwości, że trzeba tam wejść. Wstęp kosztuje 25 LT/os.
W przewodniku wyczytujemy, że na wybrzeżu, po Efezie to najpiękniejsze miejsce - i w pełni się z tym zgadzamy. Chciałbym zobaczyć jak ta świątynia wyglądała w okresie świetności - to musiała być fantastyczna budowla, bo nawet to co po niej zostało robi niesamowite wrażenie.

Już w VI w. p.n.e. mieściła się tutaj słynna wyrocznia, a gdy ogłosiła ona Aleksandrowi Wielkiemu, że jest synem Zeusa, to ten z wdzięczności rozkazał wybudować nową, nadzwyczajną świątynię stojącą po dziś dzień.

W sumie to dobrze, że mocno wieje, bo daje to trochę ochłodę i można spacerować bez obawy o udar.

Wspaniałe miejsce.
Chodzimy z zadartymi głowami,

przeciskamy pomiędzy marmurowymi kolumnami i ścianami,
wypatrujemy wykutych w kamieniu ornamentów i zdobień.

Nareszcie na własne oczy widzę jak wyglądała antyczna Meduza, bo została uwieczniona w kamieniu...
Wychodzimy z terenu świątyni i idziemy na kawę do małej kafejki z tarasem tuż przy ruinach. Pomimo wiatru rozkoszujemy się smakiem kawy i herbaty, i fantastycznym widokiem - ot taka atmosfera, za którą się teraz tęskni. W kafejce za kawę, herbatę, wodę i ciastko płacimy w sumie 15 LT (7,50 zł - i to w takim miejscu!) - to też jest piękne.
Wracamy do kamperka i jedziemy do centrum miasta na zakupy. Parkuję blisko pięknego meczetu. Wędrujemy na czuja po uliczkach i trafiamy do marketu, w którym zakupujemy co tam trzeba. Ceny niższe niż w PL, ale za piwo trzeba dać co najmniej 12 LT, to dwa razy drożej niż w PL.
Co by tu zjeść na obiad? - tym razem decydujemy się, po raz pierwszy w tym kraju, na kebaba. Ja zamawiam jagnięcy, Malika drobiowy, plus sałatka, picie - 55 LT - najedzeni jesteśmy "po wręby".
Zastanawiamy się nad kolejnym noclegiem i decydujemy, że ze względu na ciągle wiejący silny wiatr, warto pojechać trochę dalej od wybrzeża, może tam nie będzie tak wietrznie. Wybór pada na jezioro Bafa (Bafa Golu) nad którym wypatruję darmową miejscówkę. Przy okazji można też zwiedzić Herakleę.
Dojeżdżamy nad jezioro i zatrzymujemy się na placyku naprzeciwko urokliwej wyspy z pozostałościami jakichś budowli.

Niestety wieje chyba tutaj jeszcze mocniej niż na wybrzeżu i cuchnie okrutnie. Jeden z lokalsów proponuje nam rejs łódeczką wokół wysepki za 50 LT, ale jakoś nie mamy ochoty w tych warunkach. Idziemy na kilkunastominutowy spacer wzdłuż brzegu jeziora. Droga wiedzie nas pomiędzy malowniczymi skałami. Widoczki są ładne, ale ten wiatr i smród zniechęcają do pozostania w tutaj na noc, choć na pewno znalazłoby się wiele miejsc przy samym jeziorze nadających się na piękny nocleg.
Ruszamy w kierunku Pamukkale. Po drodze, kierując się wskazaniami Park4night, szukamy miejscówki powyżej Aydin, ale okazuje się, że teraz nie można tam parkować ze względu na zagrożenie pożarowe - niepotrzebnie nadkładaliśmy kilka kilometrów bardzo wąską i krętą drogą. Druga miejscówka, tym razem koło Yagdere, też jest nieaktualna - dojazd zagrodzony zaporami. Zrobiło się już ciemno, więc parkujemy na przydrożnym parkingu przed Nazilli, koło czynnego całą dobę baru.

6.09. niedziela

Ruszamy dość wcześnie i już ok. 11 jesteśmy w Pamukkale. Naszą uwagę zwraca pobliskie zbocze góry, które bieleje w słońcu - a więc to są te słynne na cały świat wapienne wodospady?! Góra wygląda jakby była pokryta lodowcem, nawet skrzy się w słońcu.
Wybieramy Kemping Manzara (37.919806, 29.116976. Przejechane 3 879 km).

Sprawia wrażenie bardzo ekskluzywnego. Białe kolumny, kompleks niebieskich basenów z krystaliczną wodą, przystrzyżone trawniki i to tuż przy tej białej górze (Bawełnianej Twierdzy) i wejściu na tę białą kaskadę. Ciekawe ile sobie zażyczą za nocleg...
Okazuje się, że (po małych negocjacjach) płacimy 220 LT za dwa noclegi - oczywiście z wykorzystaniem całej infrastruktury, czyli kąpielą w basenie, prądem i td.

Ustawiamy się tak, żeby mieć widok na białe zbocze i jest pięknie.
Na kempingu jesteśmy jedynymi gośćmi. Pogoda idealna 35 C, lekki wiaterek - idealnie.
Plan mamy taki, żeby dziś zobaczyć te wodospady, a jutro zwiedzić Hierapolis. Podchodzimy do kas i kupujemy bilety - 80 LT/os.
Niedziela to raczej nie najlepszy dzień na zwiedzanie takich miejsc, no ale tak wypadło i cóż na to poradzić. Nie jest jednak tak źle jeśli chodzi o ilość ludzi, choć jest ich zdecydowanie więcej niż w innych, odwiedzanych do tej pory miejscach.
Powyżej kas trzeba zdjąć buty i dalej wędruje się na bosaka.

Po białej skale spływa woda i wygląda na to, że może być ślisko, ale w rzeczywistości podłoże jest przyjemnie ciepłe i szorstkie, więc idzie się zupełnie bezpiecznie. Dopiero z bliska dostrzega się całą urodę tego miejsca.

Po białych ścianach spływa wypływająca z ciepłych źródeł woda, która nasycona jest wapieniem.
Powstają w ten sposób osady w postaci białej polewy. Osady te tworzą niezliczoną ilość basenów. Biel skał, kryształ wody, błękit nieba, zieleń doliny - wszystko to tworzy bajkową scenerię, z której nie chce się wychodzić.

Brodząc w ciepłej wodzie, czasami nawet powyżej kolan,
wolniutko pniemy się łagodnym stokiem w górę. Po drodze widzimy wdzięczące się piękności w skromnych bikini jak pozują do zdjęć. Niektóre "piękności" mają pewnie i ze 100 kg, ale jakoś im to nie przeszkadza w tym radosnym pozowaniu, no i dobrze.
Wychodzimy na górę i spacerujemy po drewnianych kładkach. Możemy rozglądnąć się po okolicy. Widać, że woda co rusz zmienia swój kierunek. Część zbocza jest sucha i trawertynowe misy są puste, zostały tyko imponujące białe tarasy.
Myśleliśmy, że za chwilę wyjdziemy z obszaru objętego opłatą, a tu okazuje się, że Hierapolis stanowi jeden wspólny kompleks z białymi wodospadami. Idziemy więc dalej.

Dochodzimy do tzw. Basenu Kleopatry.
Jest to kamienna sadzawka z zatopionymi w wodzie kolumnami. Można się tam pluskać, pływać, ale za dodatkową opłatą 100 LT. No bez przesady! za kilka minut taplania się w wodzie wśród tłumu rosyjskich turystów? Zostaje więc pstryknąć tylko zdjęcie i iść dalej.
A dalej to już prawie nie ma ludzi. Przechodzimy koło dużego gmachu muzeum - dawnej świątyni Apolla i zmierzamy do teatru.

Znów trzeba podejść na zbocze i oto w pełnej krasie ukazuje się wspaniała budowla.
Co prawda to już któryś tam teatr z kolei, ale ten jest przepiękny. Słyszymy polskie głosy i okazuje się, że to polska wycieczka. Trochę podsłuchujemy opowieści przewodnika, ale oni po chwili idą oglądać białe wodospady, a my trochę dłużej chłoniemy atmosferę tego miejsca.

Siadam na kamiennym stopniu i myślę jak tu było w II i III w. - na który to czas przypadał okres świetności tego kompleksu.

Ruszamy jednak dalej. Schodzimy na wschód, w kierunku starożytnej zabudowy Hierapolis.

Uwagę przykuwa brama Domicjana - główna brama do miasta,

a za nią ulica główna z latrynami miejskimi.

Znów magiczne miejsce i my prawie sami.
Sporo tam jeszcze wartych zobaczenia miejsc i ruin, zachęcam do spaceru w to miejsce, a nie tylko baseny i teatr.
Nieźle już głodni wracamy tą samą drogą, bo piękna jest i nie ma co kombinować na około.
W sumie wycieczka zajmuje nam ok. 4 godzin.
Po zejściu zachodzimy do restauracji z tarasem widokowym na Bawełnianą Twierdzę i w tych przepięknych okolicznościach przyrody delektujemy się obiadem, później lody i wracamy na nasz kemping. Tu mała niespodzianka, obiekt szykują na wesele - noo, nie wiem, średnio nam się to widzi, bo noc może być z głowy, ale pocieszam żonę, że może załapiemy się na tureckie wesele.
Tymczasem pływamy sobie w basenie z widokiem na okolicę i jest oczywiście pięknie. Na wesele nie załapaliśmy się, ale było to tyko krótkie przyjęcie i zupełnie nie sprawiło żadnego kłopotu.
Przy aucie mamy całkiem niezły zasięg wi-fi, możemy więc posłuchać naszego ulubionego Radia Nowy Świat, a wieczorem leci właśnie "Piosennik" Andrzeja Poniedzielskiego... i cóż trzeba więcej do szczęścia w tym momencie?

7.09. poniedziałek

Pogoda wiadomo - piękna, basen z fantastyczną wodą (chyba ozonowana, bo bez przykrego zapachu), widoczki - zadanie na dziś to rekreacja. W dalszym ciągu jesteśmy tu jedynymi turystami. ruszam na kilkukilometrowy jogging po okolicy, a później pływamy, opalamy się na leżaczkach, czytamy, gramy w remika (jak z resztą codziennie :) .

Pytam pracownika, który przechodzi obok nas, czy można pić wodę, która jest w kranach, ale twierdzi, że lepiej nie i że nam przyniesie taką dobrą. Daję mu więc kanisterek 10 l i za chwilę mamy dobrą wodę. W podzięce daję mu 5 LT, a on za chwilę przychodzi i przynosi nam ciepłą, wielką tortillę z jakimś nadzieniem - trochę ostre i zielone, ale nawet dobre. W sumie potraktowaliśmy to jako obiad i wystarczyło bez problemu.
Skoro mieliśmy darmowy obiad, to możemy wybrać się na kawę do miasteczka.

Wybieramy kafejkę z tarasem widokowym i zamawiamy kawę oraz baklawę.
Słodkie to niemożliwie, ale to tradycyjne słodkie ciasto, więc trzeba było spróbować. Spacerujemy po miasteczku szukając jakiegoś sklepu lub straganu z owocami, ale z tym jest spory kłopot. Znajdujemy w końcu mały stragan z kiepskimi owocami i wygórowanymi cenami, ale na upartego można było coś tam wybrać; i tak mija kolejny dzień w pięknych okolicznościach przyrody...
c.d.n
  
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
daro35 
weteran

Twój sprzęt: Przyczepa Hobby de lux 560
Nazwa załogi: Deszczyki
Pomógł: 5 razy
Dołączył: 13 Lis 2017
Piwa: 76/245
Skąd: Kętrzyn
Wysłany: 2020-09-30, 22:06   

Przepraszam że w twoim wątki ale ....Byłem tam,byłem



a teraz burza mózgu,to wjazd na prom w Cannakale,piękne czasy




  
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Halicz 
trochę już popisał


Twój sprzęt: ford tranzit
Dołączył: 23 Lip 2018
Otrzymał 30 piw(a)
Skąd: Krzycko Wielkie
Wysłany: 2020-09-30, 22:42   

daro35 napisał/a:
Byłem tam,byłem

:) Noo - koń jak się patrzy :)
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum

Dodaj temat do ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
*** Facebook/CamperTeam ***