Stąd drogą SS 11 do Werony, której ostatnio nie było, ale nie musi być całkiem tak samo. Patrząc na mapę, Werona aż się prosi, żeby do niej zajechać
Noc spędzamy na parkingu przy stacji benzynowej przed wjazdem do miasta.
Ponieważ byliśmy wtedy jeszcze bez nawigacji, więc kierując się znakami jedziemy do centrum turystycznego, ale że miejsca nie znaleźliśmy, więc przekroczyliśmy most na Adydze i zatrzymaliśmy się na zacienionym parkingu przy drodze. Niestety niestrzeżonym. W tej sytuacji decydujemy, że sami będziemy siebie strzegli
A ponieważ nie każdy w naszej ekipie jest takim wielkim entuzjastą zwiedzania, to Leszek od razu deklaruje, że on może zostać. Ja też mogę poczekać - zrobię obiad, odpocznę, a jak Romek z Zuzią wrócą, to pójdę z Leszkiem. I tak też zrobiliśmy.
Leszek - nawet gdy odpoczywa, to nigdy biernie. Rozkłada stolik w cieniu drzewa, na stoliku szachownicę, bierki, jakieś szachowe czasopisma i zaczyna analizować jakąś tam obronę - kto gra w szachy, to wie o co chodzi. Skoro we Włoszech, to być może sycylijską
Jeszcze się dobrze nie zabrałam za ten obiad a już Leszek przychodzi i mówi, że właśnie mu się trafia chętny do partii szachów. Akurat przejeżdżał tamtędy jakiś rowerzysta-szachista, zobaczył drugiego takiego samego zakręconego - i zapytał, czy nie ma ochoty zagrać
Panowie rozgrywają, ja im serwuję nasze podróżne pomarańczowe soki z Biedronki - prosto z kamperkowej lodówki i tak sobie rozważam, że te szachy dla dziecka to był kiedyś bardzo dobry pomysł. Gdzie się nie obróci, wszędzie przynoszą mu jakieś społeczne korzyści
Przypominam sobie, jak kiedyś na kempingu w Czarnogórze - przez kilka wieczorów z rzędu, właściciel kempingu - arcymistrz szachowy, zapraszał Leszka na wieczorne partyjki. Oczywiście zaraz stworzyły się dwie grupy kibiców (Czarnogórcy kibicowali swojemu, a Polacy - Leszkowi). Taki mini mecz Polska - Czarnogóra).
Wiem, że jest tu na forum Mirek z Nowego Targu - tylko nie wiem pod jakim nickiem. Byliśmy wtedy kempingowymi sąsiadami. Przy okazji - pozdrawiam serdecznie
Przepraszam, za tę szachową dygresję, ale matki-Polki już tak mają
Tym razem Leszka przygodny szachowy partner, po dwóch przegranych partiach, podziękował, wsiadł na rower i odjechał
Gdy Leszek rozgrywa partyjki, a ja się bawię w swój kamperowy "domek dla lalek", tatuś z Zuzią zażywają klimatu Werony.
Odnajdują najsłynniejszy w historii literatury balkon.
Przez chwilę Romeo wciela się w rolę
Tego nieszczęśnika zapewne...
Potem dostrzega piękną Julię i robi fotkę ujmującą najważniejsze walory Julii
Ale dla tatusia - jak widać na zdjęciu - taka Julia z marmuru - nie jest największym powodem do zachwytu. Ma przecież swoją Julię, którą ustawia w odpowiedniej pozie i uwiecznia ten moment... żeby nie było żadnych wątpliwości
Sam - choć jak widać, trochę się wstydzi, to jednak nie byłby sobą, gdyby nie dotknął tego, czego wszyscy panowie w tym miejscu nie mogą sobie odmówić
Werona bez Julii nie ma sensu, więc odnajduje jeszcze inne odpowiednie okoliczności, żeby wyeksponować - swoją Julię
Potem jeszcze kilka uliczek, kilka ujęć...
Po ich powrocie, obiadku i kawce - wychodzimy z Leszkiem.
Generalnie krążymy po tych samych miejscach co Romek z Zuzią.
Mój obiektyw - zupełnie niespodziewanie natknął się jeszcze na inne odnośniki do literatury - tym razem rodzimej.
Ponieważ moja natura lubi takie klimaty, wstępuję na napotkany po drodze ogromny cmentarz. Napis nad wejściem przypomina mi szkolne klimaty...
Może ktoś jeszcze to pamięta
" Resurrecturis" - Zygmunt Krasiński
Świat ten cmentarzem, z łez, ze krwi i błota!
Świat ten jak wieczna każdemu Golgota!
Darmo się duch miota,
Kiedy ból go zrani!
Na burze żywota
Nie ma tu przystani!
Los z nas szydzi w każdej chwili!
Dzielnych strąca do otchłani -
Giną święci - giną mili -
Żyją nie cierpiani!
Wszystko się plącze - i nierozgmatwanie!
Śmierć w pobliżu - a w oddali
Gdzieś na wieków późnej fali
Zmartwychwstanie!
....................................
Po opuszczeniu Werony udajemy się w kierunku Florencji, znów zwyklymi drogami - z ominięciem autostrad.
Zmęczeni upałem - w poszukiwaniu źródła wody, zajeżdżamy na przestronny ale prawie pusty parking przy stacji benzynowej. Stoi tylko jakiś tir na holenderskich numerach. To nawet dobrze, bo tak zupełnie sami, to trochę nieswojo.
Jeszcze nie zdążyliśmy wysiąść z kampera, a już zbliża się do nas kierowca tegoż jedynego tira. Wita się z nami po polsku i z nieukrywaną radością wygłasza, jak bardzo się cieszy, że nas tutaj spotyka. Okazuje się, że to nasz rodak, który od wielu lat pracuje w Holandii a dla swojego pracodawcy raz w miesiącu robi kurs na Sycylię (już nie pamiętam po co).
Rodak mówi nam, że serce mu się raduje, gdy widzi Polaków, którzy jeżdżą kamperem, bo on w tej Holandii i u tych "makaronów", to już nie może patrzeć, że tak byle kto wsiada w kampera, jeździ sobie po świecie i udaje burżuja A my - Polacy, to dla nich tylko siła robocza i tak dalej, i tak dalej...
Trochę wydaje mi się to dziwne, że jeździ po świecie, a polskich kamperowców nie widział... ale może to tylko my jeździmy bocznymi drogami
Żebyś ty wiedział jakie z nas kamperowe żółtodzioby
Ale nie będę mu odbierać tej naturalnej radości, niech myśli, że nasz kamper zestarzał się razem z nami
Ciekawi go - skąd, dokąd, na jak długo przyjechaliśmy - i tak od słowa do słowa, aż nasz rozmówca pyta, czy przypadkiem nie mamy ochoty na prysznic
Ochotę, oczywiście, że mamy i prysznic też mamy, i wody tu dostatek Na to on mówi, że nie taki prysznic miał na myśli tylko taki naturalny Po czym udaje się pod ogrodzenie parkingu i spośród różnego rodzaju parkingowego ustrojstwa (na które nigdy nie zwracam uwagi) wyjmuje długiego gumowego węża, zawiesza go na gałęzi drzewa, odkręca gdzieś z boku wodę i zachęca do skorzystania
Jesteśmy lekko zaskoczeni, trochę rozbawieni, ale takiej okazji się nie odpuszcza Najpierw nasi panowie, potem my z Zuzią. Pan oczywiście wyraża gotowość umycia nam pleców, ale puszcza oko do naszych panów - pewnie mężczyźni mają na takie okazje jakiś im tylko znany kod porozumiewania się
Pan w międzyczasie przynosi jakieś podobno niepowtarzalnie dobre wino rodem z Sycylii i zaprasza na degustację Ale, że nasza kąpiel trochę się przeciąga, więc powoli degustuje sam i w coraz bardziej wylewny sposób zaczyna streszczać nam swoje tułacze życie. O tym, że on TU, a rodzina TAM, a Romek to taki szczęściarz, bo ma wszystkich ze sobą. O swojej tęsknocie, rozdarciu i o tym, że on już właściwie nie wie, gdzie jest jego miejsce, bo jak jest TAM, to tęskni za TU, a jak jest TU to tęskni za TAM
Wysłuchuję go ze zrozumieniem i wspieram, na ile potrafię. Problem znam, bo z eurosieroctwem spotykam się zawodowo na co dzień i wiem jaki to ból od strony dzieci i drugiego małżonka, a teraz jeszcze widzę jak to wygląda z drugiej strony
Po wylaniu ogromu tęsknoty za żoną i rodziną, nasz rozmówca rozwija nowy temat - teraz o włoskich kobietach - o tym, jakie to one niesłowne są, kusić człowieka to one potrafią a jak co do czego, to na dystans Tym razem już go nie wspieram - przez kobiecą solidarność żon , ale wysłuchuję aktywnie, bo to wszystko co można dla niego zrobić
Do degustacji już oczywiście nie doszło, bo pan utracił możliwości podtrzymywania dialogu i dotrzymywania nam towarzystwa Za to tej nocy mieliśmy podwójne zadanie - pilnowanie i kampera i tira - zupełnie bezbronnego, pootwieranego, z ogromnym transportem - nie pamiętam czego
Ale nie upilnowaliśmy. Gdy się rano obudziliśmy, tira już nie było
Trochę już jeździmy po świecie i takie spotkanie, to dla nas nie pierwszyzna. Ale takich właśnie ludzi i takich rozmów nigdy nie zapominam. I choć moje życie obfituje w mnóstwo kontaktów i nawiązanych relacji, to takie przypadkowe i nikogo nie zobowiązujące - wydają mi się najbardziej autentyczne.
Mam takie odczucie, że ludzie, których poznajemy gdzieś na końcu świata, na małą chwilę i których najprawdopodobniej już nigdy więcej nie zobaczymy, to właśnie tacy są najbardziej "sobą", mówią nam, to co naprawdę myślą, nie chowają się za barierą mechanizmów obronnych, nie potrzebują, żeby wywrzeć na rozmówcy jakieś określone wrażenie.
A sycylijskie wino... myślę, że rzeczywiście musi mieć w sobie jakąś magię
Do Florencji jedziemy tylko dla zażycia klimatu, bez żadnych określonych planów
Ja co prawda ciągle chowam w sobie moją tęsknotę za nieznanym Uffizi, ale w takim składzie, gdzie każdy ma odmienne potrzeby estetyczne i poznawcze, to nawet szkoda zaczynać tematu. Życie rodzinne to wielka szkoła kompromisu, a kto ma o tym lepiej wiedzieć, jak nie matka
Będę zadowolona, jak usiądę w Loggi della Signora i posłucham Bitelsów o ile w tym roku znów "popłyną"
Chcemy też odzyskać nasze florenckie utracone zdjęcia, więc najpierw kierujemy się na wzgórze, gdzie panorama najpiękniejsza.
Kamperek odpoczywa...
Dawid "ma na niego oko"
A my podziwiamy...
Taki widok ujrzany choćby raz i choćby tylko z daleka zapamiętuje się na zawsze
Nie ma takiego drugiego miasta, Florencji nie da się z niczym pomylić
Florencja - rozdzielona przez piękną Arno
Krążąc uliczkami Florencji docieramy do Piazza della Signora
Pamiętam pierwsze wrażenie, jakie wywarła na mnie sceneria placu w ubiegłym roku, ale równie wspaniale jest tu wrócić. Właściwie to jest to takie miejsce, w które można ciągle wracać. Mam na świecie kilka takich miejsc - i to jest kolejne
Katedra Santa Maria del Fiore - dziś fotografowana po kawałku
Campanilla - też nie w całej swojej okazałości
Tym razem jesteśmy tu we właściwych godzinach i możemy wejść do katedry Ill Duomo.
Wnętrze kopuły trudno uchwycić
Koronkowa architektura katedry
Baptysterium ze złotym drzwiami
Złote drzwi - "do raju"
Nad drzwiami - wszystko się zaczęło
Po lewej - Galeria Uffizi
Do Uffizi dziś nie wejdziemy, ale na otarcie łez pójdziemy do Palazzo Vecchio. Wrażenia przerastają nasze oczekiwania
Pałacowe wnętrza
Salone dei Cinquecento - symbol potęgi Republiki Florenckiej
Podchodzę do tych drzwi i widzę pewną bliską mi sentencję
To moje podróżne i życiowe motto - "śpiesz się powoli"
Mieszkańcy pałacu - z jednej strony przez okno widzieli wspaniałą architekturę
A z drugiej - wspaniałą męską naturę
Ten artysta dziś tworzy na florenckim bruku ale inni pewnie też tak zaczynali - kilkaset lat temu... Doceniamy go - jak należy...
Idziemy jeszcze poszukać pewnego ukradzionego dzika. Jakby tu na mnie czekał
Podczas spaceru -Zuzia poznaje jakiegoś tubylca - ale z innej epoki. Bardziej on chce mieć fotkę z nią, niż ona z nim
Florencję można pokazywać bez końca. Można ją też bez końca zwiedzać i bez końca wciąż wracać w te same miejsca...
Ale na dziś wystarczy...
Twój sprzęt: Pojazd obozowy Wacek McLouis I
Nazwa załogi: PabemanaTeam Pomógł: 12 razy Dołączył: 29 Wrz 2008 Piwa: 141/471 Skąd: z Nienacka
Wysłany: 2012-01-31, 23:57
Widzę, że zaczęliście wycieczkę po Florencji od wzgórza Belvedere.
My podczas ostatniego wyjazdu również mieliśmy okazję tam zawitać. Tyle, że pieszkom. Cośmy się uchodzili, to nasze. Ale warto było. Panorama ze wzgórza jest niesamowita.
Widzę, że zaczęliście wycieczkę po Florencji od wzgórza Belvedere.
My podczas ostatniego wyjazdu również mieliśmy okazję tam zawitać. Tyle, że pieszkom. Cośmy się uchodzili, to nasze. Ale warto było. Panorama ze wzgórza jest niesamowita.
Na samym wzgórzu można spędzić pół dnia - bez poczucia, że się traci czas
Spacerek ze wzgórza na dół i z powrotem, to obowiązkowy punkt zwiedzania Florencji
Miałam już tego wczoraj nie pisać, ale tak nam było żal opuszczać Florencję, że gdy w nocy zwlekliśmy się z powrotem do kampera, to poszukaliśmy noclegu i rano zaczęliśmy wszystko od nowa
Dla zainteresowanych - noc spędziliśmy na parkingu pod Pałacem Pittich
Twój sprzęt: Rimor Katamarano 1
Nazwa załogi: elwood'ki Pomógł: 1 raz Dołączył: 18 Mar 2008 Piwa: 84/50 Skąd: Dąbrowa Górnicza
Wysłany: 2012-02-01, 21:05
Wiesz Santa są takie miejsca na ziemi gdzie każdy kamień to kawał historii ludzkich dziejów. Wykształcenie moje to wykształcenie techniczne i nigdy w szkole nie fascynowałem się historią. Kiedy w roku 1979 z kuzynem zwiedzaliśmy maluchem Hiszpanię uzmysłowiłem sobie po raz pierwszy, że podziwianie zabytków bez znajomości ich historii i historii czasów ich powstawania oraz świetności, to tak naprawdę oglądanie zdjęć tyle tylko, że w trójwymiarze. Piszę to bo z Twoich opowiadań wynika, że posiadasz dużą wiedzę historyczną o miejscach, w których bywasz i zapewne dlatego tak fajnie się czyta Twoje relacje. Zazdroszczę Ci tego.
Chciałbym kiedyś dożyć takich chwil, by czas nie limitował mnie w poznawaniu świata i jego historii - ale to już inna historia.
Wiesz Santa są takie miejsca na ziemi gdzie każdy kamień to kawał historii ludzkich dziejów. Wykształcenie moje to wykształcenie techniczne i nigdy w szkole nie fascynowałem się historią. Kiedy w roku 1979 z kuzynem zwiedzaliśmy maluchem Hiszpanię uzmysłowiłem sobie po raz pierwszy, że podziwianie zabytków bez znajomości ich historii i historii czasów ich powstawania oraz świetności, to tak naprawdę oglądanie zdjęć tyle tylko, że w trójwymiarze. Piszę to bo z Twoich opowiadań wynika, że posiadasz dużą wiedzę historyczną o miejscach, w których bywasz...
To przyszło z wiekiem I Bogu dzięki, nie było to wieko od trumny (jak tu ktoś ma w profilu ).
Na pewnym etapie życia dotarło do mnie, że jestem o coś w życiu uboższa - i postanowiłam coś z tym zrobić. Do wyjazdów przygotowuję się teoretycznie - czytam przewodniki, relacje, uczę się języków Potem oczywiście większość zapominam
Elwood napisał/a:
...Chciałbym kiedyś dożyć takich chwil, by czas nie limitował mnie w poznawaniu świata i jego historii - ale to już inna historia.
Serdecznie Ci tego życzę I Wszystkim Nienasyconym - również
Florencja to akurat moim faworytem w Toskanii nie jest, podobnie, jak Piza....
A my pojechaliśmy do pierwszego toskańskiego miasta i od razu mamy faworyta
a co do Pizy, to zaraz się okaże
.................................................................................................................................
Żeby zachować równowagę między potrzebami wszystkich uczestników wyprawy, zaczynamy kierować się w stronę wody Ale ponieważ to jeszcze kawał drogi, postanawiamy zwiedzić jakieś miasto. Wybór pada na Pizę
Tyle naczytałam się o toskańskich krajobrazach, że wjazd na autostradę wydaje mi grzechem
Podczas tankowania zasięgam języka jak jechać. Akurat stoi obok nas taki ogromny bus-mercedes, którym podróżuje jakaś młodzieżowa kapela. Pan artysta wyjmuje swoje materiały reklamowe i wpisuje mi nazwę drogi - Fi-Pi-Li (Firenze-Piza-Livorno).
Super, nasza mapa nie ma takich lokalnych nazw, więc skąd mogłabym wiedzieć
Gdy tak sobie jeździmy po świecie, mamy zawsze takich nieodłącznych towarzyszy, którzy podróżują z nami - "palcem po mapie" Jednymi z nich są moja siostra i szwagier.
Wysyłam im smsa z informacją o naszych planach, a oni mi odpisują, że też by sobie chętnie pojechali do Pizy - a szczególnie na pizzę i pyzy
Takie zestawienie celów podróży z moją świeżutko oglądaną architekturą i sztuką Florencji i moim duchowym uniesieniem (o co najmniej 5 cm nad ziemię), wywołuje u mnie taką "głupawkę", że nie mogę powstrzymać się od śmiechu
Zaczynam nucić zasugerowaną piosenkę, która od tego czasu "trzyma mnie" ze trzy dni
W Pizie - usiłując wjechać do miasta, wpakowaliśmy się w taki kanał, że do dziś podziwiam Romka, jak on z tego wyszedł bez szwanku
Jeśli chodzi o parkowanie, to Włosi są wyjątkowo zdolni. Nie dość, że ulica jednokierunkowa i wąska, to oni tam jeszcze potrafią nastawiać z obu stron samochodów i jeszcze tamtędy jeździć. Mijaliśmy te auta na grubość lakieru (i nie ma w tym żadnej przesady)
Z radości, że wyszliśmy z tego cało, wyjeżdżamy z centrum miasta i parkujemy na łonie natury. Zatrzymujemy się nad brzegiem Arno, zaraz przy zjeździe z mostu. Idziemy zwiedzać parami. Tym razem Romek z Leszkiem a potem ja z Zuzią.
Leszek oczywiście nie marnuje czasu, zażywając świeżego powietrza w cieniu drzewa, znów analizuje jakieś szachowe obrony
Przyglądają mu się miejscowi entuzjaści "moczenia kija" No cóż różne ludzie mają hobby
A swoją drogą, to skąd ta Arno znów się tutaj wzięła
Pascal szybko mnie oświeca, co w Pizie jest do zobaczenia. Oczywiście Campo dei Miracoli (czyli słynny Plac Cudów)
Na Campo tłumy nieprzebrane, a od strony gdzie katedra rzuca cień - tłoczno jak w mrowisku. Nawet w tym cieniu jest ze 40 stopni
Przysiadam się koło jakiejś polskiej wycieczki z przewodnikiem, który opowiada trochę historii, trochę baśni - o wielkiej potędze Pizy, o wznoszeniu katedry, o przeszkodach (o tym jak to diabeł się wczepił w marmur ściany i nie pozwalał dokończyć jej budowy). W rzeczywistości kasy im brakowało, ale zawsze dobrze mieć na kogo zwalić
Lubię takie bajery przewodników. Ale ile w tym prawdy, to nawet oni sami pewnie tego nie wiedzą
Nazwa Placu Cudów nie jest ani trochę przesadzona. Wejście i przebywanie na placu wprowadza w taki uroczysty nastrój, że chciałoby się tam przebywać bez końca. Już zbliżając się do wejścia można odnieść wrażenie, że to jakiś inny lepszy świat, gdzie ze szczególną troską o detale, zadbano o to, aby wchodzącego tu gościa olśnić, zaskoczyć, zadowolić, zatrzymać
Gdzieś, kiedyś wyczytałam, że Plac Cudów robi wrażenie wielkiej scenografii teatralnej. Bardzo trafne porównanie, bo w realnym świecie nie spotyka się tak zręcznie zorganizowanego klimatu sprzyjającego oderwaniu się od rzeczywistości. I wcale nie stanowi o tym ta krzywa wieża, do której tam wszyscy śpieszą jak do mekki. Ona owszem - wrażenie robi, ale po tych wszystkich przeżyciach doskonałych, wydała mi się taka niedoskonała
Myślę, że wszystkim innym chyba też, bo każdy kto chodzi po placu, przybierając różne dziwne pozy, próbuje ją koniecznie wyprostować
My również, ale nie za bardzo potrafimy to zrobić
Oni też nie potrafią, bo ciągle krzywa
Czy Piza może być "faworytem" podczas włoskich podróży
Moim zdaniem - zdecydowanie tak Ale wybór należy do każdego z nas
Już teraz wiem, że chcę tu wrócić Specjalnie nie wchodzę do katedry i baptysterium, choć Pascal mi mówi, że wnętrze wspaniałe a ambona bezcenna i niepowtarzalna. Zostawiam to na następny raz. Muszę spokojnie poczytać - kto, co, kiedy i w jakich okolicznościach dokonał takich cudów
Teraz czułabym się tam, jak przysłowiowy "słoń w składzie porcelany"
Wszak natura ludzka jest taka, że wiele z tego co spostrzegamy, zależy od tego czego szukamy
Wybór zawsze należy do nas, ale mam takie przekonanie, z całą pewnością, Piza była faworytem Głównego Architekta, który kiedyś projektował wygląd i losy świata
Na początku usytuował ją nad brzegiem morza, dzięki czemu została potęgą morską. W czasach swojej świetności była wolnym miastem, dominowała na Sycylii, Sardynii, a nawet na Krymie
A gdy źli sąsiedzi - Genua i Florencja, pozbawili ją tych wpływów a na domiar złego morze cofnęło się o 10 kilometrów, pozbawiając ją możliwości czerpania profitów miasta portowego, to tenże Wielki Główny Architekt - przewidując nadejście czarnej godziny, zaprojektował w niej takiego dziwoląga, jak krzywa wieża
Ludzie twierdzą, że to przez grząski grunt, ale gdyby to była prawda, to już by się dawno zawaliła
A przecież wciąż stoi - i dzięki niej każde dziecko na świecie wie, że jest takie miasto jak Piza
Wieczorem opuszczamy towarzyszącą nam dotąd Arno i kierujemy się w stronę wielkiej wody Toskania zostanie na jakiś konkretny dobrze zaplanowany wyjazd.
Teraz spenetrujemy Wybrzeże Morza Liguryjskiego, poszukamy fajnych plaż, kąpielisk, parkingów. Zawsze tak robimy na wyjazdach, bo woda, to dla mojej ekipy żywioł, którego nie potrafią sobie odmówić.
Nasza Fi-Pi-Li spokojna, a równocześnie dobrze zagospodarowana i zaopatrzona w dobra, których szukają kamperowcy. Bez trudu znajdujemy wodę i miejsce na toaletę kamperka.
Wszystko "na czuja" - bo nie mamy żadnych namiarów.
Od kiedy jeździmy kamperem, to oprócz tego co zamierzamy zwiedzić, zwiedzamy jeszcze liczne przydrożne stacje benzynowe i znajdujące się przy nich punkty toaletowo-sanitarne
Nawet gdy zbiorniki wody pełne, a kamperek czyściutki, to i tak na wszelki wypadek zaglądamy, czy to miejsce przyjazne dla kamperowców
Może się kiedyś przyda Jeśli nie nam, to komuś innemu
Tym razem znów trafia nam się coś nieoczekiwanego. Otóż na jednym z prawie pustych parkingów, znajdujemy coś w rodzaju myjni. Nie wiem jak to nazwać, ale wygląda to tak, że po dwóch stronach takiej przestrzeni, na której mógłby zmieścić się samochód, znajdują się krany z wodą, która po odkręceniu - pod ciśnieniem - leci poziomo do ziemi Ale myjnia to raczej nie jest
Znów mamy w tej podróży poziomy opad
Nasza młodzież dochodzi do wniosku, że zamiast wlewać wodę do kampera, lepiej wziąć poziomy prysznic na świeżym powietrzu
Nockę spędzamy na obrzeżach Livorno - na stacji benzynowej, wśród innych kamperów.
Ponieważ wszyscy - jak jeden mąż - jesteśmy śpiochami, poranne manewry trwają u nas zawsze długo. Poza tym doszłam do wniosku, że w kamperze śpi mi się nawet wygodniej niż w domu Chyba urodziłam się, żeby być kamperowcem
Zamiast śniadania przyrządzam wczesny obiad i wyruszamy
Nadmorska droga wiodąca (jak wszystkie inne) do Rzymu nazywa się via Aurelia. Biegnie równolegle do wybrzeża - czasem nad samym morzem, a czasem na jakiś czas się od niego oddala. Wszędzie można parkować, ale wolnych miejsc niewiele. O cieniu można zapomnieć. Ale w końcu udaje się. Zatrzymujemy się na wielkim parkingu w pobliżu hotelu - w cieniu wielkiego żywego parkanu. Zaraz za parkanem - morze. Panowie idą na rekonesans. Nie są zachwyceni - woda płytka, z wodorostami, plaża wąska. Ale nie ma co wybrzydzać - w końcu jesteśmy pod słońcem Toskanii
Przed nami parkują Niemcy - z wielką i wiekową przyczepą. W cieniu za parkanem, na kocyku, serwują sobie jakieś ciepłe danie. Kątem oka dostrzegam wzmożoną czujność kierowcy. Uśmiecham się do niego wyrozumiale i przyjaźnie, on do mnie po niemiecku - i może z powrotem wrócić do swojego posiłku
Z postanowieniem, że zostajemy tu tylko na chwilę - idziemy przywitać się z morzem, potem korzystamy z plażowych pryszniców i jedziemy dalej - poszukiwać tego naszego miejsca
Po drodze jeszcze zaliczamy mercato - w poszukiwaniu italskich smaków Kiedyś dokładniej opiszę swoje włoskie zakupy
W końcu - jest Super miejsce - tak nam się przynajmniej wydaje
Miejscowość nazywa się San Vincenzo - cdn...
Do San Vincenzo wjeżdżamy kierowani drogowskazami i zachęceni informacją o kempingu. Kemping, jak się okazało, był położony w centrum miasta, w oddaleniu od morza. No to po co nam taki kemping Nie po to mamy kampera, żeby przez pół miasta maszerować na plażę z materacami i całym majdanem
Nie znamy jeszcze realiów nadmorskich Italii. Mamy ostatnie doświadczenia z objazdu Peloponezu, gdzie właściwie każdy stawał gdzie chciał, a miejsca nad morzem był dostatek
Decydujemy, że jedziemy dalej - może znajdziemy coś za miastem
Nawet długo nie musimy jechać i znajdujemy ogromny plac parkingowy, położony na samym końcu miasteczka, w pięknym lesie piniowym, od morza oddzielony tylko uliczką z domami jakichś szczęściarzy
Ponieważ jest już prawie ciemno, ostatni amatorzy morza powoli odjeżdżają i plac zostaje prawie pusty. W kilku autach jacyś tranzytowcy układają się do snu
Nasi panowie idą obejrzeć plażę i ocenić, czy to odpowiednie miejsce na dłuższy pobyt. Jest dobrze, woda głęboka, czyściutka i cieplutka
Jedyny mankament, to przechodząca obok linia kolejowa - co jakiś czas śmigają szybkie pociągi, ale mnie to zupełnie nie przeszkadza. Co to za różnica, czy mi po głowie jeździ tir czy pociąg W podróżach zdążyło się przywyknąć
Układamy się do snu, żeby od samego rana cieszyć się tym fantastycznym miejscem. Rano wstaję pierwsza. Plac jesze ciągle pusty ale zaczynają się już zjawiać pojedyncze auta. Robię śniadanko, młodzież po kolei zażywa kamperkowej kąpieli, Romek zrobił już poranny obchód - dookoła kamperka (przepraszam wszystkich panów, ale mnie to strasznie śmieszy, że takie coś na czterech kółkach wzbudza w mężczyznach tyle czułości)
Zaparzam kawę... Celebrujemy ją w łóżeczku - jak to mamy we zwyczaju - w zakupionych wczoraj w markecie filiżankach Chyba jeszcze nie pisałam, że jak gdzieś jestem, to szukam dobrej kawy - i ... filiżanek
Rozsyłam smsy do znajomych, informując ich gdzie jesteśmy i o zamiarze zostania tu ze dwa dni
Mój precyzyjny mąż przestrzega mnie, żeby nie pisać takich szczegółów, bo to nigdy nic nie wiadomo.
Za jakieś pół godzinki okazało się, że powiedział to w "złą godzinę"
Ledwie zdążyliśmy usiąść do śniadania, gdy nagle rozlega się pukanie, a raczej walenie w otwarte przecież drzwi kampera ...
Okazuje się, że to jakaś lokalna władza (w spódnicy) Trochę po włosku, trochę po angielsku - informuje nas, że to nie jest kemping i że nie możemy tutaj zostać
Romek jej odpowiada, że oczywiście wie, że to nie jest kemping i że nie jest zainteresowany kempingiem - i że zatrzymał się tutaj tylko przejazdem, a zakazu parkowania dla kamperów nie ma (Romek zanim się gdzieś zatrzyma - zawsze sprawdza znaki i sąsiedztwo).
Ale władza swoje - że w tym mieście, kampery to tylko na kemping, że po to mają kemping, żeby kampery miały się gdzie zatrzymywać. Dużo gadania, mało treści - zwyczajnie, po włosku
My Polacy - mamy swoje historyczne doświadczenia i wiemy, że "na władze nie poradzę"
Szkoda tylko tego miłego śniadania - w takich niezwykłych "okolicznościach przyrody"
Romek zaczyna zwijać obozowisko, ja porządkuję po śniadaniu, którego nie dokończyliśmy i szykujemy się do odjazdu.
Władza tymczasem oddala się w dalsze, odległe rejony parkingu. Romek siada już za kierownicą, ale ponieważ władza jest daleko - podaję mężowi tackę z jego niedokończonym śniadaniem - w końcu każda normalna kobieta wie, że chłop nie może być głodny
Ale ta władza - widocznie miała jakieś lusterko wsteczne Jak tylko to zobaczyła, w trzy sekundy znalazła się przy naszym aucie i wyraźnie poirytowana, podniesionym głosem - żąda natychmiastowego odjazdu
Ok, ok... w pół kęsa, odpalamy i odjeżdżamy. Władza jeszcze krzyczy za nami: "kemping, kemping"
Ale my bez zastanowienia podejmujemy decyzję, że wyjeżdżamy z miasta, w którym rządzi herszt w spódnicy
Najpierw się na nią trochę wkurzyłam, bo żadna polska kobieta, nie popełniłaby takiego przestępstwa, żeby przerwać śniadanie mężczyźnie
Ale zaraz znalazłam dla niej okoliczności łagodzące - pomyślałam, że Włosi śniadań nie jadają - kawka i jakieś byle co i do roboty...- to skąd ona może wiedzieć, że śniadanie to ważna rzecz
Przy samym wyjeździe z miasta, Romek zauważa sklep ze sprzętem sportowym. Po naszej zeszłorocznej przygodzie, gdy straciliśmy cały sprzęt podróżny, zapomnieliśmy o odkupieniu okularów do pływania. Przypomniało nam się dopiero nad wodą. Korzystając z okazji, Romek zatrzymuje kampera przed jakąś zamkniętą na głucho bramą jakiegoś zakładu i udaje się za tymi okularami.
Nie podzielam jego pomysłu, bo coś mi mówi, żeby już stąd na dobre odjechać, ale pływanie bez okularów, to porażka... Trudno..., poczekamy.
Jeszcze nie minęło 5 minut, a tu spod ziemi wyrasta nasz prześladowca - w spódnicy, na skuterku i znów się wydziera "kemping, kemping..." Nakręca się, po włosku wymachuje rękami i coś mi o karcie wozu zaczyna wykrzykiwać Tak, jasne, już Ci daję ... (choć mam)
Mówię, że kartę ma driver i szybko po niego dzwonię, ale okazuje się, że Romek zanim doszedł do tego sklepu, zauważył jak owa władza jedzie w naszym kierunku i na wszelki wypadek zawrócił.
Gdy go tylko zobaczyłam, mówię mu "szybko pal auto, bo ona tu już o dokumentach zaczyna gadać, wiec lepiej jej dłużej nie rozdrażniać".
Tak też robimy - ona swoje, a ja ok, ok...
A ona kemping, kemping ... i już za chwilę nas nie ma Odjeżdżamy stąd - na zawsze
Miało być tak miło, a było ... tak sobie
Ale trudno - jesteśmy bogatsi o kolejne doświadczenie z włoską władzą
Nie ostatnie - ale to już całkiem inna historia
Jedziemy dalej - na południe... dyskretnie zaglądając w lusterka, czy nasza znajoma aby na pewno już nas zaniechała
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum