Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Romulusów wyprawy do Italii
Autor Wiadomość
Santa 
weteran


Twój sprzęt: dreamliner
Nazwa załogi: ROMULUSI
Dołączyła: 05 Paź 2007
Piwa: 236/171
Skąd: Podkarpacie
Wysłany: 2012-05-01, 17:46   

Biorąc pod uwagę ilość i natężenie wrażeń i przeżyć, to dla mnie ten dzień mógłby się już skończyć. Ale pora zbyt wczesna i miejce na ziemi tak niezwykłe, że siłą autosugestii dodaję sobie sił w nogach, które dziś już dawno wydreptały swoją normę... :szeroki_usmiech

Znów jesteśmy w Rzymie, mamy czas, mamy spokój, mamy siebie..., kamperek bezpieczny, goście - kto ich tam wie... telefony milczą, ale ostatecznie - działają w dwie strony, więc nie ma powodu do zmartwień... :wyszczerzony:

To co teraz robimy :?: :!: - jak zwykle pyta mój mąż...

Dziś idziemy na Zatybrze. Jeszcze tam nigdy nie byliśmy... Owszem, kilka rundek kiedyś kamperkiem zrobiliśmy i wyobrażenie jako takie mamy, zwłaszcza tej okolicy położonej bezpośrednio przy rzece, ale tak "na buciku", to jeszcze nie było okazji.
Okazja może i była, ale nie było klimatu, bo na Zatybrze trzeba iść na zupełnym luzie, bez żadnego planu czasowego czy przestrzennego. Trzeba po prostu iść... i się zatracić ... :szeroki_usmiech

Do odwiedzenia Zatybrza nie jestem jakoś szczególnie przygotowana teoretycznie. Owszem, czytałam dużo, ale to było dawno i już nie pamiętam. Ale nic nie szkodzi... czy ja tak zawsze muszę wszystko wiedzieć :?: :!: :wyszczerzony:

Rozkładamy tylko naszą ukochaną złodziejską mapkę (a raczej poklejone strzępy, które z niej zostały) i odhaczamy punkty wyeksponowane przez kartografa. Ważne jest, żeby nie przejść koło czegoś ważnego, jak jakiś słoń... :szeroki_usmiech

Dziś nastawiam się tylko na takie ogólne zażycie klimatu Zatybrza, które jest najstarszą dzielnicą Rzymu i według jej mieszkańców, jest prawdziwym Rzymem, takim z krwi i kości.
Od zawsze była to dzielnica zamieszkiwana przez biedotę, zwykłych ludzi: robotników, emigrantów, którzy przywieźli tu swoje obyczaje i pielęgnując je, stworzyli mieszankę różnorodności w każdym obszarze życia.

Pamięć przywołuje obrazy z "Quo vadis" - bo to przecież stąd autor powołał swoich bohaterów.
To tej części Rzymu Neron nienawidził najbardziej i w swoim szaleństwie - puścił ją z dymem...
Wystarczy mieć głowę nabitą takimi obrazami z literatury i filmu - i już wystarczy, żeby wejść w tę plątaninę i się zapomnieć...

Chcąc nie chcąc tak się w końcu staje, że dziś zamiast Zatybrze zwiedzać, przyszło nam go przeżywać.

Idziemy powoli, zaglądając w różne zakamary, takie które spotyka się tylko jeden raz w życiu i pamięta na zawsze, ale drugi raz trafić w nie - się nie da...









W wąskich, odrapanych uliczkach z każdej strony pachnie kawą, winem i włoskimi przyprawami. Co krok jakaś kafejka, galeria, restauracja, kramy, kramiki, a nad głowami powiewa śnieżnobiałe pranie. Dopiero tutaj - odczuwa się to, czego poszukujemy jadąc do Italii - jest wszystko, co zwykliśmy uważać za kwintesencję włoskości.

Jutro, a może pojutrze - opowiem o jeszcze innym obliczu Rzymu, którego nie znałam, poruszając się po centrum turystycznym. No ale to dopiero jutro..., albo pojutrze :wyszczerzony: ;)

Po drodze mijamy kilka kościołów. Przypomina mi się, jak kiedyś, gdzieś czytałam, że w kościołach Zatybrza, w których zawsze panuje chłodny półmrok, można odkryć wiele sekretów, perełek architektury czy malarstwa - z najwyższej półki... Szkoda, że dziś tego nie pamiętam... :?

Zaglądamy do wszystkich, które mijamy po drodze, ale po kilku - już mi się zaczyna zacierać specyfika każdego z nich.

Oglądając dziś dziesiątki zdjęć, trudno je nawet przyporządkować do konkretnego miejsca.

Pamiętam wrażenia z Bazyliki Santa Cecilia wzniesionej na miejscu, gdzie znajdowała się willa (której pozostałości do dziś można zwiedzać w podziemiach kościoła) należąca do rzymskiej arystokratki - Cecylii, brutalnie zamęczonej podczas prześladowania chrześcijan.
Tak się przejęłam tą Cecylią, bo mamy w rodzinie jej imienniczkę - niezmiernie dumną ze swojego imienia..., teraz już wiem dlaczego... :szeroki_usmiech

W jednym z kościołów, akurat kończy się msza święta. W kościele kilka osób..., można powiedzieć pusto, ale organy dają koncert jakby dla tłumu.





Po błogosławieństwie końcowym, rozlegają się powalające mnie z nóg dźwięki pieśni "Serdeczna Matko..." W tym zaskoczeniu pomyślałam, że to może nie nasza polska pieśń, tylko ich, ale gdy do dźwięku ogranów dołącza się za chwilę donośny alt polskiego organisty, to już nie mam wątpliwości... Nasi tu są... :szeroki_usmiech

Ze wzruszenia - nie mogę się otrząsnąć. Mam ochotę poczekać aż skończy i wyjdzie, żeby mu to powiedzieć... Artystom należy mówić, że to co robią, ma sens, i że tego potrzebujemy - to im dodaje skrzydeł... ale w końcu o tym zapominam, ocieram łzy, których się trochę wstydzę przed Romkiem i idziemy dalej...

Gdy w końcu docieramy do jednego z najstarszych kościołów Rzymu - do Bazyliki Santa Maria in Trastevere (Bazyliki Najświętszej Marii Panny na Zatybrzu), która z zewnątrz taka skromna, wkomponowana w mieszkalną zabudowę okolicy, a w środku - baśń...wspaniała.

Usytuowana jest na piazza o tej samej nazwie co bazylika. Plac w Rzymie bez fontanny :szeroki_usmiech - to nie byłoby do pomyślenia... ;)



Świątynia wpisana jest w rejestr rzymskich kościołów tytularnych, co oznacza, że pieczę nad nią sprawuje jeden z kardynałów-prezbiterów. Poprzednim pasterzem duchownym tego miejsca był kardynał Stefan Wyszyński a po nim kardynał Józef Glemp. Kiedyś, kilka wieków temu, też był polak, który teraz spoczywa w bazylice.
We wnętrzu kościoła znajduje się napis, z którego wynika, że jest to najstarszy kościół na świecie poświęcony Matce Boskiej.



Na fasadzie bazyliki - panny ... kiedyś we wczesnej młodości (bo teraz już nie jest taka wczesna :wyszczerzony: ), te biblijne panny prześladowały mnie w mojej wewnętrznej drodze do rozwoju :szeroki_usmiech
Tak się im przyglądam, które to mogą być, te moje ideały ... :szeroki_usmiech

Już na dziedzińcu przed wejściem do bazyliki widzę, że trafiliśmy tu dziś na coś niecodziennego. Na placu parkuje kilkanaście aut, których marki nie jestem w stanie określić - ani wtedy ani dzisiaj... :roll:
Egzemplarze w kolorze nienagannie błyszczącej czerni, z karoserią i wyposażeniem chyba z dwudziestego drugiego wieku - szoferami w białych rękawiczkach i liberiach, których nie powstydziłby się największy monarcha.
Nawet ja, dla której najpiękniejszym autem świata jest mój kamperek, a reszta jest mi zupełnie obojętna :wyszczerzony: - ulegam wrażeniu takich "wypasionych bryk" - i z całą pewnością otwieram dziób z zachwytu.. :szeroki_usmiech
Próbujemy się domyślić kim mogą być ludzie używający takich wehikułów :?: :!: Widać - wrażenie nas zupełnie ogłupiło, bo nie zrobiliśmy żadnych fot, a może po prostu nie wypadało...

Ale widzę, że mam tu kilku pasażerów. Co prawda te zdjęcia nie oddają przepychu ich szat - nie wspomnę już o niebiańskim zapachu perfum, który dyskretnie towarzyszył tym paniom... Armani - wymięka :szeroki_usmiech :!:





Na swój własny użytek zinterpretowaliśmy sobie, ze musiał być to jakiś korpus dyplomatyczny, z jakiegoś egzotycznego kraju, którego nie znamy... i zapewne nie poznamy..., który przybył tu na beatyfikację, a teraz właśnie zwiedza Rzym.
No super, wiedzieliśmy kiedy tu przyjść... :szeroki_usmiech

Panie - wyglądające jak księżniczni z baśni tysiąca i jednej nocy (w mojej kategorii wiekowej) :wyszczerzony: , z gracją, swobodą i lekkością, przemieszczają się po bazylice, słuchają wyjaśnień swojego królewskiego przewodnika..., panowie, zapięci na ostani guzik -dwumetrowi, nienaganni - w stroju i manierach... :szeroki_usmiech
Po prostu jakiś inny, nieznany świat...





Nawet nie próbuję udawać dyskrecji, przyglądam się im ciekawie, w obawie, że zaraz znikną, bo nie ma pewności, czy są prawdziwi... :szeroki_usmiech Ale oni nie zamierzają znikać. Zbliżają się do głównego ołtarza, gdzie jakaś część ich ekipy stroi instrumenty i za chwilę w najlepsze zaczynają przepięknie śpiewać - w stylu gospel, który nie jest mi obcy, ale w tym momencie wiem, że to jest właśnie ten gospel oryginalny - najprawdziwszy z prawdziwych, a to co ja znam, to jedna wielka podróba...
Do przepięknego śpiewu dołączają taniec - radosny, spontaniczny, naturalny, jakby nic innego w życiu nie robili, tylko tak tańczyli :szeroki_usmiech
Pilnuję tylko, żeby mi się dziób zbyt szeroko nie otwierał, bo podziw, który dla nich odczuwam, mnie przerasta... :szeroki_usmiech

Fotki stamtąd, jakieś kiepskie wyszły - jak widzę - i absolutnie nie oddają klimatu bazyliki, jej wspaniałych mozaik, niepowtarzalnych szczegółów. Ale nie szkodzi, przecież tam wrócę jeszcze, to sobie dokładnie wszystko pooglądam i pofocę... :szeroki_usmiech

Ostatnim zaznaczonym na naszej mapce punktem jest kościół San Francesco a Ripa. Położony nad samym Tybrem. To tutaj zatrzymywał się nasz wielki znajomy - Święty Franciszek, gdy odwiedzał Rzym. Niestety - ze względu na zbyt późną porę nie udaje nam się zwiedzić celi w której mieszkał, ani zobaczyć kamienia, którego używał zamiast poduszki :? :(

W tym kościele znajduje się jeszcze jeden cud, który jest celem pielgrzymek artystów z całego świata, dzieło Berniniego, posąg błogosławionej Lodoviki. Niestety dziś już nie było do niego dostępu, a szkoda, bo to dzieło budzące wielkie kontrowersje... Podobno odbiorcom trudno uwierzyć, że mistrz chciał przedstawić moment śmierci błogosławionej. Twarz w ekstazie, wygięte w łuk ciało, ręce obejmujące piersi, szata w nieładzie, wszystko to podobno przywodzi na myśl bardzo odległe od śmierci chwile...
Nic, tylko pojechać i sprawdzić ... :wyszczerzony:

Jak na pierwszy raz, wystarczy :!: :szeroki_usmiech
Ale przy następnym pobycie w Rzymie, zaczynamy od Zatybrza ;) :!:
Wtedy tak pomyślałam, a dziś kończąc ten fragment - postanowiłam :szeroki_usmiech

Stamtąd pierwszym mostem przechodzimy na drugą stronę Tybru i idziemy się przywitać z Rzymem, który już znamy...
:szeroki_usmiech :spoko
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
Yans 
weteran
wielbiciel pieczonych pyrek, grilla i wędzenia


Pomógł: 4 razy
Dołączył: 03 Sty 2009
Piwa: 106/1695
Skąd: Pobiedziska
Wysłany: 2012-05-01, 18:43   

Elwood napisał/a:
Yans - Santa wpadnie nam w nałóg i przestanie pisać. Byłaby to niepowetowana szkoda dla naszego forum :spoko :spoko :spoko

Oj tam , oj tam ...Santę lubię spijać odkąd zauważyłem ,że jej natchnienie wzrasta proporcjonalnie do poziomu pifka... :diabelski_usmiech A ,że lubię jej opowieści i sposób ich przedstawiania, to ten cudny napój leje się szerokim strumieniem.. :bigok
Lucynko , nie zwracaj uwagi na zazdrośników i pisz... A ja złocistego napoju nie poskąpię, choć uważam ,że dla takich pisarzy Janusz powinien powinien stworzyć wirtualną zgrzewkę piwa, a nie marne jedno.... :ok
Pozdrowienia dla Mamci i Romka... :bigok
_________________
Praca jest najgorszą formą spędzania wolnego czasu....

A każdy dzień jest raz w życiu...


Tomek
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Santa 
weteran


Twój sprzęt: dreamliner
Nazwa załogi: ROMULUSI
Dołączyła: 05 Paź 2007
Piwa: 236/171
Skąd: Podkarpacie
Wysłany: 2012-05-02, 10:08   

Yans napisał/a:

... zauważyłem ,że jej natchnienie wzrasta proporcjonalnie do poziomu pifka... :diabelski_usmiech ...


:ok O tym, że po alkoholu człowiek się podobno rozkręca, to ja od dawna wiem, ale myślałam, że mnie to nie dotyczy, bo "zażywam" tylko w minimalnych ilościach - i to od wielkiego dzwonu :wyszczerzony:

Właśnie mi zaczyna chodzić po głowie pomysł, na jakąś trylogię :diabelski_usmiech Jak mi się go uda zrealizować, to Tobie Yans - przekaże pięćdziesiąt procent udziałów w prawach autorskich :mrgreen: :szeroki_usmiech - a może nawet wiecej (zależy ile tego będzie) :diabelski_usmiech

Dziękuję za pozdrowienia i przepraszam za poranną głupawkę :oops: :wyszczerzony:
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Santa 
weteran


Twój sprzęt: dreamliner
Nazwa załogi: ROMULUSI
Dołączyła: 05 Paź 2007
Piwa: 236/171
Skąd: Podkarpacie
Wysłany: 2012-05-03, 12:24   

Dziś tylko z oddali rzucamy okiem na Isolę Tiberinę, jedyną wyspę na Tybrze, o której ciągle zapominam napisać, choć kilka razy już tam byliśmy... Może dlatego, że to miejsce ma dla mnie wartość bardzo osobistą :szeroki_usmiech





Idziemy w kierunku Circo Massimo, żeby choć wyobrazić sobie, jak tu mogło być podczas tego czuwania, które odbyło się w przeddzień beatyfikacji.

Jakże inny jest majowy Rzym od tego wakacyjnego, który do tej pory znaliśmy. Pogoda umiarkowana - ani za gorąco, ani za zimno - wymarzona dla takich łazików, którzy chcą całą swoją energię przeznaczyć na poznawanie świata, nie troszcząc się o zachowanie życia :szeroki_usmiech
Wokół soczysta zieleń, w ruinach kwitną czerwone maki.



Z oddali widzimy znajomą świątynię...


Wstępujemy do kościoła Santa Maria in Cosmedin


W portyku kościoła zaglądamy do głównej atrakcji okolicy, jednej z najbardziej znanych rzeźb starożytności, liczące ponad 2000 lat - Bocca della Verita.
Zastanawiam się co my tu do tej maski tak ciągle przychodzimy :?: :!: Niedawno natknęłam się gdzieś na taką ciekawostkę, że ta maska może być portretem Merkurego - rzymskiego boga złodziei ;)
W pobliżu kościóła znajduje się źródełko jego imienia, gdzie do swojego patrona pielgrzymowali powyżsi - po wybaczenie za popełnione występki i kłamstwa :wyszczerzony:



Maskę można spokojnie pominąć, ale tak właściwie to każdy może w tym kościele znaleźć intencję dla siebie. Mało kto wie, że w jednej z kaplic znadują się tu relikwie św. Walentego - tego samego co to amerykanie wmówili nam, że jest patronem zakochanych, ale przede wszystkim to jest on partonem umysłowo chorych, nerwowców i epileptyków.
No ale my zostańmy przy zakochanych, bo kamperowcy to naród zdrowy jak żaden inny - zwłaszcza na duszy :wyszczerzony:

Te ruiny tu zawsze były...


Ale te zabytki widzę tu pierwszy raz :wyszczerzony:


Na Circo Massimo trwają wielkie porządki - rozmontowują i wywożą konstrukcję przygotowaną na czuwanie, sprzątają śmieci. W pudłach przy ulicy leżą pozostawione materiały reklamowe - mapki, namiary na firmy, które - w niezliczonych ilościach, czekają na gości przybyłych na beatyfikację.

Stamtąd ulicą biegnącą równolegle do Pallatynu, jak wielcy starożytni idziemy najdostojniejszą trasą prowadzącą do Forum Romanum (z tym, że oni wjeżdżali na rydwanach ;)
Można wprawdzie iść inną drogą, ale jak można nie skorzystać z takiej okazji :?: Przecież Łuk Konstantyna został po to wzniesiony, żeby dostojnie i tryumfalnie wkraczać do Rzymu ;)





Za nami zostaje kilka "punktów", które wciąż czakają na swoją kolej - między innymi słynna dziurka od klucza u Kawalerów Maltańskich, Giardino degli Aranci (ogród pomarańczy), Santi Giovanni e Paulo. Na razie musi mi wystarczyć, że choć wiem, czego chcę, bo dziś już za późno, żeby tam wstąpić...

W tych ruinach Forum Romanum, ciągle nie mogę się połapać. Jak już mi się wydaje, że wiem, to znów zapomnę :roll: Muszę tu kiedyś przyjść uczciwie przygotowana, zamknąć oczy - i wreszcie "zobaczyć" siłą wyobraźni, jak to tutaj wyglądało w czasach świetności imperium.

Obowiązkowa rundka wokół ruin







I oddalamy się - obierając kierunek na Termini




Patrzymy sobie na Rzym z góry






Powoli zaczyna się ściemniać i Rzym wydaje się jeszcze bardziej kuszący, ale siły zupełnie nas opuszczają i już nie dajemy rady iść dalej. Wstępujemy do pierwszej z brzegu pizzerii... i nie wiadomo kiedy zapada noc.

Do dworca Termini dochodzimy kierując się mapką. Idziemy tak, żeby zahaczyć o Bazylikę Santa Maria Maggiore i jutro tu bez problemu trafić. Tymczasem na placu przed bazyliką jest powieszony wielki telebim, na którym są akurat prezentowane podróże apostolskie - Ojca Świętego Jana Pawła II. Podróże, w różne zakątki świata, często bardzo egzotyczne, o których przyznaję, że pierwszy raz słyszę. Pod filmikami - komentarze w czterech językach, w tym w polskim. Materiał dobrany tak fantastycznie, że u nas żadna telewizja tego nigdy nie pokazywała. Papież w sytuacjach zarówno bardzo wzniosłych, jak i humorystycznych, skupiony, rozbawiony, radosny, zatroskany... Po prostu - nie sposób odejść. Przysiadamy na jakieś ławeczce i oglądamy dopóki nam sen nie przypomina, żeby wracać. Trudno..., pójdziemy, ale naprawdę żal...

Korzystając z okazji - wstępujemy jeszcze do podziemnego marketu, na który natrafiamy w pobliżu dworca i zaopatrujemy się w różne już znane i zupełnie nowe - smaki Italii.

Przed dworcem Termini wskakujemy do swojego autobusu i udajemy się w kierunku kamperparku.

Pora jest późna - ale jeszcze chwila przed północą. Ruch na dworcu dość duży, w naszym autobusie na początku też. Ale im dalej od dworca, tym bardziej zaczyna się wyludniać.

Romek, który jest bardzo spostrzegawczy i ma oczy dookoła głowy, w pewnym momencie proponuje, żebyśmy się przesiedli na przód autobusu, bo wyczuwa na nas badawcze spojrzenia pasażera, który - mówiąc delikatnie - nie sprawia sympatycznego wrażenia. Niski, krępy, ciemnoskóry, taki trochę wymięty i choć noc - ukrywa się za ciemnymi okularami, ubrany w kurtkę z kapturem, który go osłania po zęby, z nieodłącznym telefonem w dłoni.

Na następnym przystanku wsiada już czterech takich samych (jakby z jednej foremki).
Choć jesteśmy blisko kierowcy, robi mi się jakoś nieswojo. Nie mam żadnych fobii, po prostu siedzę tak, że widzę ich - nawet nie ukrywane - zainteresowanie takimi dziwnymi zjawiskami jak my ;)

Na kolejnych przystankach dosiadają się pojedyncze osoby, a my niecierpliwie wypatrujemy przez szybę naszego kamperparku. Nocny autobus zatrzymuje się tylko tam, gdzie są chętni do wsiadania albo wysiadania, a my za bardzo nie wiemy, gdzie mamy wysiąść - w dzień wyglądało to zupełnie inaczej. W końcu jest - widzimy kamperki stojące przy ulicy, ale w tym momencie autobus mija przystanek, nie zatrzymując się na nim. Trudno, będziemy musieli wrócić na piechotę. Wysiadamy przednimi drzwiami, a tamci "z foremki" tylnymi...

W okolicy pusto - na przystanku tylko jedna dziewczyna. Widząc nas, okazuje wyraźne symptomy radości. Pyta, czy będziemy przechodzili przez tunel. Okazuje się, że żeby dostać się na przeciwną stronę ulicy, trzeba przejść przez podziemne przejście.

Dziewczyna, na podwyższonych obrotach, łamaną angielszczyzną wspomaganą manulanie - tłumaczy nam, że o tej porze, to jest bardzo niebezpieczne miejsce. Nie wolno chodzić samemu, bo napadają, wyrywają torebki, ucinają paski, a nawet mogą pobić. Dlatego ona, choć przyjechała poprzednim autobusem, czekała aż przyjedzie następny - i bardzo się cieszy, że nas spotyka, bo sama boi się przejść.

Przechodzimy razem. Ona szczęśliwa - oddala się, pokazuje, że tu mieszka. A my wskakujemy w autobus jadący w przeciwną stronę i podjeżdżamy ten jeden przystanek, który początkowo zamierzaliśmy pokonać na piechotę.

W domku jesteśmy daleko po północy i choć na sen zostało niewiele, to przecież nic nie szkodzi... Do Rzymu nie przyjeżdża się spać ;)

Koduję sobie, że jutro - 3 maja - o 10.00 mamy być w Santa Maria Maggiore, gdzie ma się odbyć msza dziękczynna Episkopatu Polski, na którą są zaproszeni wszyscy polacy, będący tego dnia w Rzymie.

Jak się szybko śpi, to można się wyspać ;) Nie wiem jak to możliwe, bo żaden ze mnie skowronek, ale budzę się całkowicie wypoczęta i o zupełnie przyzwoitej, jak na mnie, porze.
Kawka, śniadanko z włoskich produktów, trochę manewrów koniecznych do pokazania się światu na oczy - i lecimy na nasz przystanek.

Tylko nie pomyślcie, że ja tu mam jakieś schizy, bo samej mi w to trudno uwierzyć, ale piszę o tym tak szczegółowo, bo uważam, że w tym towarzystwie - tak trzeba... Może ktoś będzie korzystał z tego kamperparku..., ostrożności nigdy nie za wiele.

Otóż wchodzimy sobie do autobusu, w którym od razu widać, że jesteśmy jacyś inni. Na dworze ze 25 stopni, albo i więcej, więc my krótki rękawek, jasne ubranka, aparacik w dłoń, uśmiech na oblicze i jedziemy. A oni wszyscy - czarne ubrania, długie spodnie, kurtki grube - często skórzane - zapięte pod szyję, buciory - no takie mniej więcej jak u nas na lekką zimę.
No i dominujący kolor skóry - czekoladowy.
W autobusie są wprawdzie pojedyncze wolne miejsca, ale kierujemy się na przód, w pobliże kasownika, żeby utrwalić okolicę i wiedzieć gdzie wysiadać.

Stoimy z Romkiem naprzeciwko siebie, po dwu stronach kasownika. Ja na moment rozproszona kasowaniem biletów, nagle widzę, jak Romek - poruszony, podniesionym głosem zwraca się do stojącego obok niego jakiegoś "czarnego" (podobnego do tych z wczorajszej foremki). Okazuje się, że właśnie wyjął z kieszeni swoich spodni jego czarną łapę, która już zdążyła odsunąć zamek i próbowała dobrać się do zawartości. W kieszeni były co prawda tylko chusteczki, ale sam fakt takiego przekroczenia granic jest już wystarczająco obrzydliwy... :evil:

Niewiarygodne... :shock: Przecież stoją naprzeciw i cały czas patrzę... :?

Romek - nie pamiętam już co, ale coś jeszcze mówi do właściciela tej czarnej łapy, a on udaje, że to nie do niego - niewzruszony przykłada telefon do ucha i markuje rozmowę. Gdy tylko autobus zatrzymuje się na przystanku, od razu wysiada.
Nikt w autobusie nie zwraca na to najmniejszej uwagi, tylko my - jacyś dziwni - poruszeni sytuacją - wymieniamy między sobą uwagi i upuszczamy emocji...

Ach, ten Rzym :roll: - za co ja go tak kocham :?: :!: :roll:

Ale tak to już jest z prawdziwą miłością - że "kocha się, nie za coś, ale ... pomimo ... " :wyszczerzony: - takie jakie jest :szeroki_usmiech
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
Santa 
weteran


Twój sprzęt: dreamliner
Nazwa załogi: ROMULUSI
Dołączyła: 05 Paź 2007
Piwa: 236/171
Skąd: Podkarpacie
Wysłany: 2012-05-06, 22:27   

Do Bazyliki Santa Maria Maggiore (Matki Bożej Większej) robiliśmy kilka podejść już podczas wcześniejszych pobytów w Rzymie, ale nigdy nie udało nam się wejść do środka, bo zawsze trafialiśmy tutaj już po zamknięciu.
Widocznie bazylika chciała nam się pokazać nie jako obiekt turystyczny, ale tętniące życiem miejsce kultu religijnego.
Aż w końcu trafiła się okazja niepowtarzalna. To właśnie tutaj ma się odbyć msza dziękczynna Episkopatu Polski za beatyfikację Ojca Świętego Jana Pawła II.

To miejce nie jest przypadkowe. Związki Jana Pawła z bazyliką były tak mocne, że znając kult nowego błogosławionego dla Maryi, gdyby miał sam decydować, to najpewniej sam też wybrałby tę bazylikę.
W bazylice tej znajduje się ikona znana jako Matka Boża Śnieżna, albo Salus Populi Romani (Ratunek Ludu Rzymskiego), która jest najbardziej czczoną ikoną maryjną w Rzymie i do której rzymianie pielgrzymują jak polacy do Matki Boskiej Częstochowskiej.
Historię obrazu pominę, ale słówko o powstaniu bazyliki muszę wtrącić, bo historia to jest niecodzienna :szeroki_usmiech
O jej powstaniu zadecydował sen ówczesnego papieża, który dostał nakaz wybudowania bazyliki, tam gdzie spadnie śnieg. Stało się to w nocy z 4 na 5 sierpnia 352 roku. Na Eskwilianie - jednym z siedmiu wzgórz Rzymu rzeczywiście spadł śnieg :shock:
Kto był w Rzymie w sierpniu, temu trudno to sobie wyobrazić - gdy z utęskienieniem czeka się na noc, żeby choć na chwilę złapać oddech od upału.
Pamiątkę tego wydarzenia - co roku świętuje się w bazylice sypiąc na uczestników uroczystości płatki białych róż :szeroki_usmiech

Gdy przychodzimy do kościoła, jest już wypełniony po brzegi. Z trudem przedostajemy się do przodu, nie chcę niczego uronić; jak już tutaj jestem, to chcę widzieć, słyszeć, przeżyć...

Udaje nam się dotrzeć do samego ołtarza - zatrzymujemy się z prawej strony.



Jeszcze dobrze nie zajęliśmy miejsca, a już Romek wypatruje w pobliżu znajomą wąsatą twarz, to nasz lokalny parlamentarzysta, poprzedniej kadencji.









Choć w rzymskich zabytkach przepych nie dziwi, to wnętrze tej bazyliki napawdę zaskakuje. Ma się wrażenie, że z sufitu zaraz zacznie skapywać złoto. A świadomość, że to jest to samo złoto, które Krzysztof Kolumb przywiózł ze swojej wyprawy do Ameryki, to już naprawdę robi wrażnie :szeroki_usmiech
Podarowali go papieżowi na ozdobienie bazyliki ówcześni sponsorzy hiszpańscy.









Obok głównego ołtarza, organizatorzy wyeskponowali potret Jana Pawła II - bohatera dziesiejszego dnia







Po zakończeniu - świta koncelebrująca mszę szybko się rozprasza. Jestem w pobliżu, więc widzę, jak księża w kilku zręcznych ruchach zdejmują szaty liturgiczne, pakują je do swoich podręcznych aktóweczek i opuszczają bazylikę jako eleganccy cywile :szeroki_usmiech

Obchodzimy bazylikę podziwiając i uwieczniając jej wspaniałe wnętrze...





Odnajdujemy ten właśnie skarb czczony przez rzymian - ikonę Matki Bożej Śnieżej...



Przed głównym ołtarzem zainteresowanie wzbudza klęcząca postać...









Ponieważ nie ma możliwości, żeby z bliska zobaczyć na co ta postać patrzy, to pozwoliłam sobie skorzytać z zasobów internetu. Są to relikwie kołyski betlejemskiej.





Próbuję znaleźć Kaplicę Różańca, której powstanie jest dziełem Jana Pawła II, ale mój podręczny przewodnik nie jest tak szczegółowy, więc muszę zasięgnąć języka...
Przy okazji nawiązuję nowe znajomości... Ten mnich wygląda mi jakoś swojsko... - zagadnięty - odpowiada po polsku, ale do pomocy wzywa osobę, którą anonsuje jako opiekunkę bazyliki od 25 lat. Niestety, nie potrafią udzielić mi informacji... Widocznie jestem zbyt dociekliwa ;)



Rodacy, uczestnicy uroczystości, też rozpraszają się po kościele ale nie spieszą się z opuszczeniem tego miejsca.

Niektórzy tak jak my z zainteresowaniem chłoną wspaniałość wystroju wnętrza, inni - zbierając się w mniejsze lub większe grupki, na świeżo komentują przebieg uroczystości a szczególnie treść homilii wygłoszonej przez arcybiskupa Kowalczyka.

Nikt się nie krępuje w wyrażaniu własnego zdania, więc chcąc nie chcąc, słyszę o czym się tu rozmawia.
Jak to już bywa w naszym narodzie, nie ma świętości, której nie dałoby się zbrukać. Niezależnie od miejsca i okoliczności, zawsze znajdzie się taki, który mówi co wie, a nie wie co mówi... :roll:
Niektórzy z treści homilii wyciągają jakieś zupełnie nieuprawnione wnioski, które skłaniają mnie do zastanowienia, czy ja aby na pewno byłam na tej samej mszy i słyszałam tę samą homilię co oni :?

Dla mnie była to treść, jak najbardziej stosowna do miejsca, okoliczności, wyważona - jak przystało na przywódcę przemawiającego do wszystkich (nie tylko swoich zwolenników), ani za dużo, ani za mało, ze zręcznym doborem słów i argumentów. Odwołująca się do owoców pontyfikatu, nawiązująca do słów psalmu, których użył również w swojej homilii w dniu beatyfikacji - papież - "stało się to przez Pana i cudem jest w naszych oczach"...

Czuję, jak toksyczne opary ziejące od niektórych rodaków zaczynają mnie osłabiać...i odczuwam silną potrzebę opuszczenia tego towarzystwa... :roll:
Nie po to przyjechałam do Rzymu, żeby nurzać się w tym rodzimym błotku - nawet w Polsce unikam tego jak potrafię.

W takich sytuacjach dziękuję jednemu z mistrzów z mojej Alma Mater, który kiedyś nam (wtedy) młodym - uświadomił, że człowiek rozważny, nie ma poglądów, człowiek rozważny - ma rozum, którego używa stosownie do jego przeznaczenia. Dzięki temu może zawsze pozostać sobą i wypowiadać się w swoim własnym imieniu....

Miało się w życiu szczęście spotkać mądrych ludzi, więc korzystając z ziaren, które zasiali, opuszczamy to niezdrowe towarzystwo z zamiarem ucieczki na drugi koniec miasta.





Ponieważ wtedy nie było klimatu, żeby zwiedzić bazylikę w szczegółach, pozostaje nadzieja na przyszłość..., a dziś możemy się do tego przygotować w formie wirtualnej.
Szczerze zachęcam...
http://www.vatican.va/var...r/index-en.html

Po opuszczeniu bazyliki, na dziedzińcu dostrzegamy naszego lokalnego parlamentarzystę - wcześniejszych kadencji :szeroki_usmiech - z żoneczką - tacy samotni i zagubieni w wielkim mieście... :szeroki_usmiech
Ten akurat toksyczny nie jest. To idziemy się przywitać, w końcu to nie tylko ziomal, ale też parafianin.
Szczerze zdumieni i ucieszeni, wymieniają z nami swoje rzymskie doświadczenia, które są zdecydowanie dłuższe od naszych, ale nasze na pewno mocniejsze ... ;) i ciekawsze..
Ale na szczegóły dziś nie ma czasu...
Przy okazji dowiadujemy się dlaczego proboszcz nie mógł przybyć i kto jeszcze z naszej parafii jest dzisiaj w Rzymie ;) :szeroki_usmiech

Podczas gdy ja nawijam z naszą rodzinką parlamentarną, Romek już wita się z jednym z absolwentów swojej szkoły. Młodzieniec zaskoczony i uradowany... Atmosfera jak na lokalnym odpuście ;)
Miło tak spotkać znajomych w tak odległym miejscu :szeroki_usmiech

A na dzisiejsze popołudnie mamy zaplanowany wyjazd do San Paolo fuori le Mura (Świętego Pawła za Murami)... :szeroki_usmiech
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
Santa 
weteran


Twój sprzęt: dreamliner
Nazwa załogi: ROMULUSI
Dołączyła: 05 Paź 2007
Piwa: 236/171
Skąd: Podkarpacie
Wysłany: 2012-05-09, 00:34   

Obawiam się, że dziś dla Czytelników może tu być trochę nudno ;) Nikogo nie spotkaliśmy, nic nam nie ukradli, ani nawet nie próbowali :wyszczerzony:

Dziś po prostu, jak zwykli turyści, wsiedliśmy do metra linii B - przebiegającej w pobliżu Santa Maria Maggiore i po kilkunastu minutach wysiedliśmy na stacji Basilica San Paolo, która znajduje się bardzo blisko Bazylki Świętego Pawła za Murami.
Do tej pory widzieliśmy już trzy z czterech bazylik papieskich (Świętego Piotra, Świętego Jana na Lateranie, Santa Maria Maggiore). Ale u Świętego Pawła jeszcze nie byliśmy.

Na tę wizytę czekam szczególnie. Mam tam swoje osobiste powody i intencje. Jak już kiedyś - nie mogąc dłużej wytrzymać :szeroki_usmiech - uchyliłam rąbka niedawno odkrytej tajemnicy - Bazylika San Paolo fuori le Mura ma dla mnie o wiele głębsze znaczenie. To tutaj odnalazłam swoją patronkę, o której istnieniu przez niemal całe życie nawet nie wiedziałam.

Bazylika została wzniesiona nad grobem Świętego Pawła, który został ścięty 3 kilometry od tego miejsca. Święty Paweł został pochowany przez rzymską matronę na terenie jej posiadłości. Owa matrona w czasach prześladowania chrześcijan, organizowała im pomoc a w razie potrzeby - również pochówki.

Tak więc przed Pawłem była tu najpierw ona - kobieta odważna, patrząca szerzej, sięgająca wyżej, poszukująca czegoś więcej niż dawała ówczesnej kobiecie jej pozycja społeczna. Przekraczająca granice wyznaczonej jej roli - polegającej głównie na tym, żeby "wyglądać i pachnieć" :szeroki_usmiech Kobieta rozumiejąca drugiego człowieka - będącego w potrzebie i służąca mu bez względu na konsekwencje.
Taka była moja patronka - Santa Lucia :!: Parę dziesiątek lat przeżyłam nie wiedząc o tym. Jestem z niej dumna i nie chciałabym jej zamienić na żadną inną Santę ;) :szeroki_usmiech

Bazylika - jak z samej nazwy wynika została zbudowana za murami Rzymu, przy ówczesnej drodze do portu w Ostii.
Opuszczając centrum Rzymu, jak się potem okazuje, niesłuszne jest przekonanie, że to co najwspanialsze zostaje za nami.
Po zbliżeniu się i wejściu do bazyliki, ma się wrażenie takiej potęgi starożytnego Rzymu, jaką mamy zakodowaną z historii..., niesamowite rozmiary i rozmach dzieła, wzbudzają podziw i onieśmielają.
Obok kościoła znajduje się klasztor benedyktynów należących do zgromadzenia z Monte Cassino, ale nie za wiele jak na pierwszy raz...

Obecny wygląd bazyliki, to niestety tylko rekonstrukcja, ponieważ historia jej nie oszczędzała. Wysiłki jej kolejnych budowniczych - począwszy od Konstantyna były obracane w niwecz - najpierw przez silne trzęsienie ziemi w 1348 roku a pięć wieków później - w roku 1823 podczas prac remontowych został zaprószony ogień i obiekt niemal całkowicie spłonął.
Po 30 latach bazylika została odbudowana - z zachowaniem pierwotnego kształtu i ponownie poświęcona.

Z pożarem związana jest legenda, która głosi, że ówczesny papież, dla którego ta bazylika była "oczkiem w głowie", zauważył, że brakuje miejsca na medaliony kolejnych papieży (których wizerunki są rozmieszczone na wewnętrznych murach świątyni).
Papież uznał, że to znak zbliżającej się katastrofy. Gdy pożar trawił bazylikę, on leżał na łożu śmierci i nikt nie miał odwagi mu o tym powiedzieć. Zmarł nie poznawszy prawdy. Ale paradoksalnie pożar "zrobił miejsce" na kolejne medaliony, z których słynie bazylika... :roll:

Bazylikę poprzedza dziedziniec otoczony 150 kolumnami. Wszystkich nie fotografowaliśmy, ale prawie... :wyszczerzony: Dlatego tak trudno przekopać się przez foldery, które stamtąd przywieźliśmy...





Pośrodku dziedzińca usytuowany jest posąg św. Pawła z mieczem (od którego - jako obywatel Rzymu - zginął Paweł; zwykli chrześcijanie ginęli śmiercią haniebną - przez ukrzyżowanie).

Najpierw z daleka rzut oka na Pawła i dziedziniec ukryty za kolumnami i ogrodzeniem.



Potem podchodzimy bliżej dziedzińca i wykonujemy zdjęcie przez ogrodzenie.



Wchodzimy na dziedziniec, który jest wyjątkowo fotogeniczny ze względu na soczystą zieleń otoczenia i fotografujemy św. Pawła na tle świątyni.







Frontową ścianę kościoła poprzedza przedsionek ozdobiony złotą mozaiką.



Każdy z pewnością bez żadnego problemu ropoznaje ten kolorowy obrazek przewijający się w przewodnikach, folderach turystycznych czy naszych relacjach.
Ale ja sobie dodatkowo zadałam pytanie jaką treść zawiera. I tak oto w największym skrócie, który można pominąć (albo wydrukować :wyszczerzony: ) bo w przewodnikach nie ma aż tak wyłożonej "kawy na ławę"...
Pomiędzy oknami umieszczono wizerunki czterech proroków.
Nad nimi - pas ze sceną, w której Baranek Boży poi trzodę w czterech rzekach (symbolu czterech Ewangelii).
Szczyt fasady jest ozdobiony mozaiką Chrystusa na tronie - w otoczeniu świętych Piotra i Pawła.

Drzwi po prawej stronie to Brama Święta wykonana w Konstantynopolu w 1070 roku, zachowana z pożaru z poprzedniej świątyni. Trochę mi się pokawałkowała, ale dobrze, że w ogóle jest...





Można prześledzić na niej Stary i Nowy testament. Niektóre fragmenty - makabryczne...



Wnętrze świątyni podzielone jest na pięć naw, przy pomocy 80 kolumn - sprawiających wrażenie gąszczu - oczywiście ich nie liczyłam, choć miałam wrażenie, że jest ich z 800 :szeroki_usmiech







Nawa główna... długa, jak okiem sięgnąć i zupełnie pusta, przez co długość jeszcze bardziej się wydłuża :szeroki_usmiech





Wśród górnej krawędzi ścian biegnie pas medalionów z portretami papieży (tymi, dla których miało zabraknąć miejsca)... To można tylko sfotografować, obejrzeć się nie da - tak za jednym zamachem ;)



Pod łukiem tryumfalnym wieńczącym nawę główną znajduje się grób świętego Pawła. Kilka lat temu głośno było na temat badań archeologicznych prowadzonych na zlecenie papieża, które potwierdziły wiele faktów przekazywanych przez tradycję chrześcijańską.
Brakuje tylko DNA ;) Tylko patrzeć jak Dan Brown się za to zabierze :mrgreen:



Grób jest ozdobiony gotyckim baldachimem wykonanym przez Arnoldo di Cambio w roku 1285.







Apsyda kończąca nawę główną jest ozdobiona mozaiką w stylu bizantyjskim. Ukazuje Chrystusa na tronie w otoczeniu świętych: Piotra, Andrzeja, Pawła i Łukasza.





Przemieszczając się po bazylice, mimowolnie uruchamia mi się refleksja związana z postacią świętego Pawła, jego wewnętrznej i zewnętrznej przemiany, które to zjawiska zawsze mnie fascynują - zarówno te romantyczne - z literatury, jak i te powszednie, których może na co dzień nie dostrzegamy, ale nie da się zaprzeczyć ich istnieniu.

Nie rozwodząc się zbytnio nad przykładem Szawła (późniejszego Świętego Pawła), przywołuję przykłady Pawłów, których znam i których indywidualne historie życia, idealnie wpasowują się w szablon wyznaczony przez naszego dzisiejszego bohatera.
Jednym z nich jest siostrzeniec Romka, a drugim mój szwagier :szeroki_usmiech
Pierwszy Paweł - siostrzeniec, po wielu latach zmagania i szarpania się ze światem i z samym sobą, odnalazł swój cel i drogę, którą teraz zmierza - spokojnie i konsekwentnie. Drugi Paweł - Paweł szwagier, również przeszedł na moich oczach niebywałą przemianę, no ale ten to nie miał wyjścia, skoro ożenił się z moją siostrą :wyszczerzony:

Zainspirowana przemyśleniami, rozsyłam smsy z pozdrowieniami do swoich Pawłów. Odpowiedzi przychodzą natychmiast... Nietypowy pomysł, z niecodziennego miejsca - robi na chłopakach wrażenie i potwierdza, że warto oderwać się od swoich spraw i pomyśleć o innych :szeroki_usmiech
Przychodzą mi do głowy jeszcze inne przykłady Pawłów, ale do nich już nie jest mi tak blisko ;) :szeroki_usmiech




W bazylice można podziwiać jeszcze wiele wspaniałości ale nie mogę tak całkowicie odbierać Wam przyjemności odkrywania... :wyszczerzony: ;)
Kilka zdjęć dla inspiracji...











A póki co... bazylikę można zwiedzić również wirtualnie ;)
http://www.vatican.va/var...r/index-en.html

Opuszczamy bazylikę, ale rozstać się z nią żal... Tak trudno było tutaj się wybrać...

Jeszcze jakaś fotka pożegnalna...




Wracamy do metra...
Ale to jeszcze nie koniec tego dnia... :szeroki_usmiech
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
Santa 
weteran


Twój sprzęt: dreamliner
Nazwa załogi: ROMULUSI
Dołączyła: 05 Paź 2007
Piwa: 236/171
Skąd: Podkarpacie
Wysłany: 2012-05-12, 08:11   

Wracając tym metrem zza "Murów", uświadomiłam sobie, że w związku z pozostawieniem kamperka na Cassilinie, możemy zażywać w Rzymie jakby nowej, nieznanej dotąd wolności. Co prawda fajnie byłoby teraz móc do niego wstąpić i trochę odpocząć, przebrać się, czy zwyczajnie chwilę poleniuchować. Ale nie mając go w pobliżu, możemy wykorzystać inne możliwości i wchłonąć tyle ile się tylko da...

Z metra wysiadamy na stacji Cavour. I choć w pobliżu jeszcze tyle nieodkrytych miejsc, to decydujemy, że na dziś nowości wystarczy. Dwie kultowe rzymskie bazyliki - trzeba im dać szansę, żeby mogły się "uleżeć".

Dziś pójdziemy sobie jeszcze tylko na sentymentalny spacer - wszak to nasz ostatni wieczór w Rzymie. Z innymi atrakcjami - Rzym musi na nas poczekać :szeroki_usmiech Nie wiadomo jak długo, ale jak na razie ciągle czeka... Bo chociaż po dwóch miesiącach - latem tego samego 2011 roku, gdy tylko okazało się to możliwe, znów pogoniliśmy do Italii, to Rzym nie był nam po drodze...

Tak więc te obrazki, które tu zaraz wkleję, to są ostatnie, które mi pozostały w pamięci...

Tego popołudnia i wieczoru, specjalnie nie przejmowałam się mapką, ani przewodnikiem. Obraliśmy tylko kierunek i krążąc od jednego do drugiego "świętego" dla nas miejsca, cieszyliśmy się tym, że znów tu jesteśmy.
Wchodziliśmy do kościołów, kościółków, zakamarów i zakamarków, obchodziliśmy place, pałace, przysiadaliśmy przy fontannach... i co najciekawsze, niespodziewanie po raz pierwszy, zażyliśmy w Rzymie cieplutkiego majowego deszczu :szeroki_usmiech Od tego czasu, dotychczasowy utrwalony w mojej pamięci, obraz upalnego Rzymu, został zamieniony, na świeży, wilgotny i pachnący... zaraz się okaże czym... :wyszczerzony:

Najpierw po drodze był nam Kwirynał...











Stamtąd blisko do Trevi. Takiego tłumu - jeszcze tutaj nie było, ale co mi tam tłum, trzeba być wyrozumiałym - oni pewnie też woleliby tu być sami :szeroki_usmiech W sumie sami sympatyczni ludzie..., tak przynajmniej wyglądają..., w końcu niejednemu z nich właśnie spełniają się marzenia :wyszczerzony:



Wchodzimy do kościoła i tu od razu luźniej, przysiąść można, przywołać poprzednie wspomnienia i poczuć ducha historii papiestwa, która ma tutaj swój spory kawałek...





A jak się już zna coś od ogółu, można spróbować dotrzeć do szczegółu...





Stamtąd na Plac Hiszpański, który dziś mnie tak zaskoczył, że zupełnie nie chciało mi się stamtąd odchodzić. Będąc tu kilka razy wcześniej, zaczęłam myśleć, że te ukwiecone Schodzy Hiszpańskie to tylko taki reklamowy blef, a jednak nie... :szeroki_usmiech





W tym roku mam takie na balkonie :szeroki_usmiech - no troszkę mniejsze - tak z dziesięć razy :szeroki_usmiech





















Tu nam niestety "siadła" ostatnia bateria - i tak długo wytrzymały. Zostały tylko aparaciki w komórkach, których praktycznie nie używamy. Romek takich zdjęć nie uznaje, ale ja owszem...
Może i takich zdjęć nie powinno się publikować, ale moim zdaniem lepiej takie, niż żadne. Jakże bym mogła odpuścić sobie taki deszczowy Rzym. Trzeba mieć prawdziwe szczęście, żeby to zobaczyć... :szeroki_usmiech

Starą, dobrze znaną trasą idziemy dalej - przyglądając się z góry, jak moknie majowy Rzym









Dochodzimy do Viale Adamo Mickievicz, poeta e patriota





Dziś nie ma kto marudzić, więc idziemy do Ogrodów Pincio :szeroki_usmiech
Na zdjęciach co prawda niewiele widać, ale dzięki nim, pamiętam o czym wtedy myślałam i co czułam... Bez nich, może w ogóle nie pamiętałabym, że tam byłam...









Ale chcemy jeszcze zajrzeć na Piazza del Poppolo













Zanurzamy się w klimacie kościółów na Piazza. Te - spośród wszystkich rzymskich - wydają mi się najbardziej tajemnicze... Pewnie przez tego Dana...

















Zanim ostatecznie "padły" nam również komórki, udało nam się wreszcie skontaktować z naszymi zagubionymi gośćmi. Okazało się, że opuszczając nas, nie zabrali ładowarek do telefonów i w związku z tym zostali bez kontaktu ze światem :roll: Aż w końcu młodzież wpadła na to, że można próbować dopasować jakąś inną znajdującą się na wyposażeniu domowników - co im się w końcu udało i wreszcie się odezwali :szeroki_usmiech

Nad Rzymem zapada noc, a my bardziej siła woli niż mięśni, przemieszczamy się uliczkami, trochę bez celu, pilnując tylko, żeby przyjęty kierunek mniej więcej się zgadzał...





Na każdym kroku widać, czym ostatnio żyje to miasto. Staram się zatrzymać to w pamięci - na zawsze - bo tak jak teraz, to tutaj nie będzie już nigdy...



Gdy w końcu docieramy na Termini i zajmujemy wygodne miejsca w nocnym autobusie, to czuję, że dziś czas wykorzystaliśmy uczciwie. W momentach takiego zmęczenia, czuję, że naprawdę żyję ;)
Mam tylko nadzieję, że nasi znajomi... :roll: Czekoladowi, z foremki - już śpią. Rozglądam się... pusto, widocznie w deszcz - nie pracują :roll:
..................................................................................

Następnego ranka - zgodnie z rezerwacją, musimy opuścić nasz bezpieczny kamperpark na Cassilinie. Przed nami droga - i nie wiadomo co jeszcze - więc na wszelki wypadek odsypiamy trochę na zapas.
Na kamperparku spokój, żywej duszy nie uświadczy, widać wszyscy po beatyfikacji już wyjechali. Te kamperki, które tu jeszcze stoją w dużej liczbie, wydają się tu mieszkać na stałe. Prawdopodobnie są kamperowymi obywatelami Romy :szeroki_usmiech

Na zewnątrz przyjemne ciepełko, trawka przystrzyżona i pachnie jak na Podkarpaciu - włoska poranna kawka w takich okolicznościach, relaksuje i rozleniwia do tego stopnia, że zaczyna mi świtać po głowie jakaś zmiana planów. Nie mam najmniejszej ochoty stąd wyjeżdżać więc pozwalam fantazji na wyobrażenie sobie jakby to zrobić, żeby tu jeszcze zostać...

Romek tymczasem korzystając z dobrodziejstw dostępności do wszystkiego co kamperkowi do szczęścia potrzebne, zabiera się za dopieszczanie go w dziedzinie wymiany i uzupełniania elektrolitów. Wreszcie, gdy już wszystko gotowe i można odjechać, Romek przekręca kluczyk, a kamperek... nic... :roll: a właściwie, to nie nic, tylko to samo co przed wyjazdem z domu - świece żarowe nie świecą, a on ani drgnie :?
Dobrze, że nie zdążyłam niczego powiedzieć Romkowi o tych swoich świeżo kiełkujących marzeniach, bo znowu by się okazało, że jak ja już coś wymyślę, to zaraz w złą godzinę :diabelski_usmiech

Ale Romek po latach spędzonych z takim "medium", też już zdążył wypracować swoje sposoby na opanowanie takich złych energii - i starym zwyczajem, jak zwykle w takich sytuacjach, zaczyna odprawiać nad kamperkiem jakieś swoje "czary-mary" :wyszczerzony:

Ja tam co prawda, jestem niewierząca w moc "zaklinania", ale coś w tym musi być..., bo jak tylko mój mąż zaczyna..., to widzę, że to jednak działa :haha:
W każdym bądź razie - świece się zażarzyły, a silnik odpalił :szeroki_usmiech

Wyjeżdżamy z kamperparku, wyjeżdżamy z Rzymu, ...serce boli, ale niedługo.
Balsamem jest to co będzie za chwilę, co lubię i bez czego nie wyobrażam sobie powrotu do domu - włoskie markety, galerie i czasem - jak się trafi - jakiś exsklusiv.
...

Wieczorem docieramy do Dżordżiów...
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
Więcej szczegółów
Wystawiono 1 piw(a):
Yans
Santa 
weteran


Twój sprzęt: dreamliner
Nazwa załogi: ROMULUSI
Dołączyła: 05 Paź 2007
Piwa: 236/171
Skąd: Podkarpacie
Wysłany: 2012-05-13, 21:28   

Lubię tu przyjeżdżać... To takie przyjazne i bezpieczne miejsce na ziemi... Ma w sobie coś magicznego... :szeroki_usmiech
Jak przez mgłę przypominam sobie tę upalną sierpniową noc, gdy przy dobiegających z Pontiny odgłosach Rzymu, wtulona w chłodne atłasy pościeli, mimowolnie odłączona od własnych emocji, próbowałam zasnąć - przypominając sobie wydarzenia minionego dnia, jakby jakiś film, który oglądam i dziwię się, że takie rzeczy zdarzają się takim zwykłym ludziom jak my...

Pamiętam tamtą naturalną, zwyczajną, jakże ludzką reakcję Dżordżia, który - bez żadnych szczególnych ceregieli, potrafił nas skutecznie znieczulić i niemal zupełnie bezboleśnie przeprowadzić przez ten, zapomniany już, życiowy zakręt...

Ale nierozerwalne z tym miejscem pozostanie dla mnie doświadczenie, że życiu zdarzają się - czasem bardzo nieoczekiwanie - oprócz zdarzeń trudnych, także dobre, bezinteresowne, wynikające ze zwykłego ludzkiego odruchu serca.
Może nie są zbyt wyraziste, a może zwyczajnie ich nie zauważamy i nie doceniamy..., na tyle żeby ich zapamiętać i budować z nich pozytywny obraz świata :wyszczerzony:

Ja mam takie hobby, że kolekcjonuję właśnie takie "perełki", z których czerpię energię do życia i pracy :szeroki_usmiech Czasem - przywożę je z wakacji :szeroki_usmiech

Tutaj - w najmniej spodziewanym miejscu, znaleźliśmy człowieka, który i w tamtej trudnej i innych późniejszych sytuacjach, zawsze - mimo chronicznego przepracowania, okazywał nam gościnność i troszczył się o nas, jakbyśmy byli dla niego kimś wyjątkowo ważnym, a przecież byliśmy tylko epizodem.

Czasem trzeba coś stracić..., żeby zyskać... coś... często cenniejszego :szeroki_usmiech

Oprócz mojego osobistego wątku, odnajduję tu również spełnienie swojej dziecięcej tęsknoty do wszystkiego co egzotyczne, niedostępne na co dzień, wtedy nieosiągalne...
Zawsze gdy u nich jestem, zachwycam się zwisającymi z drzew cytusami, figami, które degustuję prosto z drzewa, rozłożystymi palmami, w których cieniu można odpocząć, jak pod naszą domową lipą ;)









No więcej Wam nie mogę pokazać, bo ja kobieta dyskretna jestem :wyszczerzony:
:szeroki_usmiech
Jak się potem okazało - nasi goście, umówiwszy się telefonicznie z Dżordżiem na Cassilinie, wyszli tak jak stali, w jednych ciuchach, nie pomyślawszy o niczym - bez szczoteczek do zębów, nie mówiąc już o jakichś innych rzeczach, których zabrali z Polski pół kamperka - na każdy dzień i każdą okoliczność :szeroki_usmiech
Żeby o takich sprawach pamiętać, to turystą trzeba być :wyszczerzony:

Nie wiem skąd wzięli tyle krzepy, ale po rozstaniu z nami, w tę pamiętną niedzielę beatyfikacji, poimprezowali jeszcze z Dżordżiami do ostatnich sił, a kolejne trzy dni spędzili na leniuchowaniu - przerywanym od czasu do czasu wypadami na zakupy.
Gdy potem po nich przyjechaliśmy, całe jedno pomieszczenie było wypełniony kartonami włoskich zdobyczy. Moja bratowa, w nasileniu o wiele większym niż ja, ma słabość na punkcie "włoszczyzny" :szeroki_usmiech Wracając autobusem zawsze płaci nadbagaż, tym razem poszła na całość... :szeroki_usmiech

Co prawda trochę niespokojnie patrzy na Romka, czy aby na pewno jej to wszystko zabierze, zwłaszcza, że Dżordżio od razu każe jej połowę zostawić..., ale Romek z kamienną miną mówi, że nie ma prawa się nie zmieścić i pomaga jej to wszystko upychać :szeroki_usmiech

Nie wspomnę już o tym, że po moich kilku wypadach do marketu, już wszystkie możliwe miejsca w kamperku (przeznaczone na zakupy) były wypełnione ;)

Potem - w drodze powrotnej wstępowaliśmy jeszcze kilkakrotnie wszędzie, gdzie tylko pojawiała się jakaś możliwość i wszystko to jakoś się upachało - dzięki umiejętnościom mojego męża ;)

W ciągu tych kilku dni - Dżordżio z moim bratem namierzyli jakieś auto, które już prawie było kupione i miało jechać z nami do Polski, ale w ostatniej chwili (jak skomentował Dżordżio) "Makaron" się rozmyślił, bo coś tam trzeba było zaryzykować z dokumentami, ale już nie pamiętam o co chodziło :?
Dżordżio ma taką naturę, że nie lubi marnotrawienia energii i "pustych przelotów" i uznał, że dla mojego brata - podróż w jedną stronę w pozycji leżącej, to już w zupełności wystarczy ;)

W czwartek przed północą, po hucznej polsko-polskiej imprezie w stylu włoskim, udaje nam się zebrać ekipę i wyjechać od gościnnych Dżordżiów...
Ale było to możliwe, tylko dzięki mojemu zdecydowaniu, bo niektórym się w ogóle nie chciało wyjeżdżać, a inni wcale nie mieli ochoty ich wypuścić :szeroki_usmiech

No, ale trudno, zawsze muszę się narażać... :roll: - przywykłam, że niepopularne decyzje biorą na siebie ;)
W sumie jest mi to już obojętne... mnie się już marzy piękna Wenecja, którą będę mogła odkryć naszym gościom, którzy nigdy tam nie byli. Goście z resztą, to tylko pretekst, bo kiedyś jakaś część mojej duszy tam została :szeroki_usmiech i nigdy nie przepuściłabym okazji, żeby się z nią spotkać :wyszczerzony:
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
Santa 
weteran


Twój sprzęt: dreamliner
Nazwa załogi: ROMULUSI
Dołączyła: 05 Paź 2007
Piwa: 236/171
Skąd: Podkarpacie
Wysłany: 2012-05-16, 17:42   

Było już daleko po północy. Plan był taki, żeby od razu wjechać na obwodnicę, wskoczyć na autostradę do Orte, znaleźć tam jakiś parking, uciąć sobie drzemkę, a rano - mając już za sobą pożegnania - pojechać starą autostradą w kierunku "do domu".

Romek wpisał trasę do nawigacji i właściwie to już by pewnie tak zostało, gdyby nie to, że coś mi podszepnęło, żeby może tak jeszcze przejechać się przez tę nocną Romę :szeroki_usmiech W końcu takiej okazji jeszcze nie było i pewnie szybko nie będzie, no to właściwie dlaczego nie wykorzystać :szeroki_usmiech

Naszym gościom to właściwie wszystko jedno - oni od początku jadą w rozłożonej pościeli, ale Romek, który teraz ma nas wszystkich na głowie, choć na zmęczonego nie wygląda, to pewnie wolałby znaleźć ten parking jak najszybciej i trochę odpocząć przed jutrzejszą trasą.
Z jednej strony to rozumiem, ale z drugiej... no, nie mogę się oprzeć :wyszczerzony:
"Wiesz... tu mi na mapie wygląda, że jeśli zjedziemy na tym zjeździe, to sobie tylko przeskoczymy przez Rzym i nie będziemy musieli robić koła..."

Romek, który nawigację ma głównie po to, żeby nie było, że nie ma :szeroki_usmiech - ale po latach podróżowania z pilotem, dziś też - bez żadnych wątpliwości - od razu zjeżdża z obwodnicy :wyszczerzony:
Dzięki temu - zupełnie niespodziewanie - mamy jeszcze doświadczenie przejazdu przez dzieło Mussoliniego - współczesny potężny EUR - taki betonowy symbol władzy i potęgi - robiący wrażenie, ale mający zero wspólnego z moim ukochanym starym Rzymem :roll: Ale to też w końcu Rzym...

Ruch w nocnej stolicy świata, ani trochę mniejszy niż w dzień, głowy poimprezowe już trochę ciążą, a wyjazdu z miasta ani widu ani słychu... :roll:
Pilotowi kilka razy zdarzyło się stracić poczucie położenia geograficznego, co kierowcy nieco podniosło ciśnienie, ale pilot nieprzejmujący jest :wyszczerzony: i realizuje swoje ukryte cele - napawając się atmosferą wielkiej Romy nocą :szeroki_usmiech

W końcu pojawia się drogowskaz na GRA i wskakujemy na swoją autostradę, którą jeszcze z godzinkę trzeba było pojechać, zanim trafił się parking odpowiedni do spędzenia niewielkiej reszty tej nocy :wyszczerzony:

Rano obudziłam się pierwsza, gdy akurat jakiś tir mi na głowę wjechał :roll: :szeroki_usmiech Zupełnie tego nie rozumiem ale tych kilka godzinek snu tak mnie na wakacjach stawia na nogi, jakbym w domu co najmniej pół dnia przeleniuchowała.
Urządzam wszystkim pobudkę - pachnącą... włoskim espresso :szeroki_usmiech

Bez pośpiechu wyruszamy w dalszą drogę, oczywiście naszą piękną "czterdziestką piątką"...







Majowa przyroda w Italii to temat na oddzielną relację, ale zdjęć za wiele robić nie mogę, bo trzy dni niewidzenia się z bratem i bratową, stwarza konieczność wzajemnej wymiany wrażeń i doświadczeń. W związku z tym droga mija błyskawicznie i nie wiadomo kiedy przecinamy kontynent i zbliżamy się do Adriatyku.

Po drodze - jakżeby inaczej - wstępujemy pogadać z San Antonio. Jak jest okazja, to do San Antonio nie można nie wstąpić. To jest takie jedno miejsce, którego się nie omija, bez potrzeby wcześniejszego planowania.

W takich sytuacjach przypomina mi się ktoś ważny z mojej rodziny, nieżyjący od dwudziestu kilku lat, ale w swoich mądrościach do dziś funkcjonujący w rodzinie na co dzień. Tego "kogoś" powojenne losy rzuciły do naszej kochanej stolicy, w której zawsze czuł się jakby tam mieszkał za karę. Zawsze tęsknił do swoich (jak zwykł mawiać - do normalnych ;) Żadnej sposobności nie przepuścił, żeby spotkać się z rodziną i znajomymi. I w tym celu, przy każdej okazji powtarzał takie stare wschodnie przysłowie, którego nie będę cytować w oryginale, bo nie chcę popełnić błędu, ale w tłumaczeniu zawiera taki sens, że kto nas omija, ten szczęścia nie ma... :szeroki_usmiech

W Padwie mam jeszcze parę rzeczy do zobaczenia, ale to nie w takim tempie i nie w tym towarzystwie. Mam dziwną pewność, że tu wrócę i to wszystko zrealizuję. Dziś wpadamy tu tylko na "pogaduchy" :szeroki_usmiech

Jedziemy na parking ten co zwykle. Mimo, że tu ciągle jeżdżę, nie bardzo go lubię. Niby taki wygodny, przestronny, w "świętym miejscu", ale widzę, że kuzyni naszych "kolorowych z foremki" jakoś wyjątkowo upodobali sobie to miejsce, a kierowcy autokarów turystycznych nie opuszczają ich ani na krok :roll:
No dobrze, niech już będzie, że mam fobię :haha:



W Padwie jak dotąd chodzimy zawsze tymi samymi drogami, ale są tak urocze, że na razie wciąż nie czuję się wystarczająco nasycona. Dziś, w umiarkowaną majową pogodę, można stąd w ogóle nie wychodzić (bo w sierpniu rundka wokół placu przywołuje wyobrażenie Sahary, na której nigdy nie byłam :wyszczerzony:

Plac dziś niemal pusty, zupełnie inaczej niż w sezonie turystycznym. W pobliżu Bazylika di Santa Giustina, jednej z patronek Padwy. Do niej na ogół tylko się "wpada" po drodze do San Antonio.







Jest akurat otwarta, więc na chwilę zaglądamy do środka. Po świeżych doświadczeniach bazylik rzymskich, dla mnie ta jest taka jakby ciągle niedokończona. Ale w detalach można dopatrzeć się tyle piękna i tyle życia, że nawet będąc takim laikiem jak ja, ma się wrażenie obcowania z czymś niezwykłym. A marmur, w którym wykuto ołtarze, występuje w takiej ilości barw i odcieni, że aż trudno uwierzyć, że jest naturalny. Na tych zdjęciach niewiele zobaczycie, bo to mojej komórki dzieło :wyszczerzony: ale co mi tam... może kogoś zainspiruję ;)















Zanim udamy się do San Antonio - runda honorowa wokół placu.









Zawsze tymi samymi podcieniami, które latem dają tu zbawienny oddech od upału a dziś przyjemność spaceru utartym szlakiem, dochodzimy do Piazza del Santo





Wygląda na to, że ktoś tu na nas czeka - i nawet flagę wywiesił... ;)



Nawet punkt informacji dla nas przygotowali, w razie gdybyśmy nie wiedzieli co i jak...



Dziś tutaj niemal sami swoi - nie wiadomo z kim pierwsze gadać, bo wszyscy po polsku. Z czasów studenckich mam koleżanki, które mają taki styl ubierania, ale jak ich tu rozróżnić ;)



Nam tu żadnej informacji nie potrzeba - idziemy jak do siebie, czujemy się jak u siebie w domu.













Tu jest spory kawałek Polski, w tak odległym miejscu - aż dziwne, że tak dużo.







Ale dziś w Kaplicy Świętego Stanisława - tzw. Polskiej - wzruszające zaskoczenie...





I jeszcze oczywiście serce tej bazyliki - Tomba di San Antonio







Korzystając z okazji, znów mogłam przekazać kolejne sprawozdanie z postępów w realizacji celów, których ambasadorem jest San Antonio.

Ołtarz główny mieliśmy możliwość zobaczyć w dwóch wersjach



Zanim zrobiliśmy rundkę wokół bazyliki, został odsłonięty.



Krążąc tak po bazylice i utrwalając w pamięci jej szczególny urok i charakter, mimowolnie odbieram docierające rozmowy i komentarze naszych rodaków. Przypomniała mi się Santa Maria Maggiore ale tu jakby wszyscy byli z jednej opcji :wyszczerzony:

W pamięci zostało mi jedno przesympatyczne spotkanie, niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju :szeroki_usmiech Otóż niechcący słyszę, jak jedna szczególnie przejęta matka-polka usiłuje bardzo poważnie wytłumaczyć swojemu może tak niespełna czteroletniemu aniołkowi w blond loczkach, z kokardkami, w jakim to akurat miejscu się znajduje i że to jest dla niego miejsce bardzo ważne...
Aniołek - wyglądający anielsko - w żaden sposób nie był w stanie zrozumieć a tym bardziej podzielić entuzjazmu matki i zwyczajnie zaczął marudzić...
A że marudził po polsku, więc pozwoliłam sobie - również po polsku pięknie się do niego uśmiechnąć i puścić oko... :szeroki_usmiech
A że do takich aniołków z pewnych względów jest mi blisko, więc z intencją, żeby go trochę ochronić przed inteligencją jego własnej matki, zagadnęłam ją przyjaźnie... :szeroki_usmiech
Żadna mama nie oprze się nikomu, kto doceni anielskość jej dziecka, więc mi wylewnie opowiedziała, że córeczka ma na imię Antonina i właśnie mamusia przywiozła Tosię do jej świętego Patrona...itd, itd.
No czyż to nie słodkie... :szeroki_uśmiech A ja sto lat musiałam czekać, aż poznam swoją Santę :wyszczerzony:

Opuszczamy bazylikę, bo moje towarzystwo nie jest aż tak bardzo wylewne jak ja - i spełniwszy swoje intencje, kieruje się do wyjścia...



Jeszcze pożegnalna fotka Posągu Gattamelaty, który niespodziwanie wiąże nas z miejscem które opuściliśmy (nawiązując do antycznego pomnika Marka Aureliusza w Rzymie) oraz z Wenecją do której właśnie zmierzamy (bo pomnik przedstawia kondotiera weneckiego Erasma di Narni - zwanego Gatamelatą).
Jest to jedno z najcenniejszych dzieł rzeźby monumentalnej - dzieło wielkiego nazwiska - Donatella.



Wąskimi uliczkami...


podziwiając skrzydłokwiaty w warunkach naturalnych..






...docieramy do kamperka, gdzie dajemy wytchnienie mięśniom i stawom biodrowym... ;)

Nie wiem jak Padwa została w pamięci naszych gości, ale ja mam ogromną radość z tego powodu, że mogę przed nimi odkryć to miejsce. Moja bratowa, pochodzi z tej parafii (o której wspominałam w opisie pierwszej podróży i zachęcałam do odwiedzenia Nowin Horynieckich), w której kult Świętego Antoniego zaszczepia się w dzieciach zaraz po ich urodzeniu...
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
Santa 
weteran


Twój sprzęt: dreamliner
Nazwa załogi: ROMULUSI
Dołączyła: 05 Paź 2007
Piwa: 236/171
Skąd: Podkarpacie
Wysłany: 2012-05-22, 16:13   

Choć do swoich podróży mam pamięć słonia, to tego co było między Padwą a Wenecją nijak nie mogę sobie odkodować :roll: Gdzie, jak długo i w jakich okolicznościach spędziliśmy tę noc - nie wiem i nie mam żadnego śladu na zdjęciach. Widocznie mój niedospany mąż, nie pomyślał, żeby to uwiecznić, a ja pewnie byłam zbyt zajęta gośćmi, żeby zwrócić na to uwagę. W każdym bądź razie - było to na pewno w jakimś kamperowym "byle gdzie"... albo ujmując bardziej romantycznie - gdzieś pod rozgwieżdżonym niebem Ialii :szeroki_usmiech

Wiem, że następnego dnia rano zameldowaliśmy się na parkingu Tronchetto, który w ubiegłym roku - w związku z prowadzonymi tam pracami remontowymi, niestety bardzo podupadł. Nie było prądu, nie było wody, nie było za wiele kamperów, oleandry też jeszcze nie zakwitły... Nie było niczego, oprócz obietnicy kilku godzin w Wenecji... co kasuje wszystkie poprzednie niedogodności :szeroki_usmiech

Mój brat z bratową w Wenecji też jeszcze nie byli. Początkowo biłam się z myślami, czy nie należałoby - tak jak to się na ogół robi - zaserwować im kursu weneckim vaporetto. Oni to raczej tacy wygodni są, więc pewnie by im to odpowiadało.
Ale ostatecznie zwyciężył mój egocentryzm, który przez cały rok jest podporządkowany trosce o innych, więc na wakacjach też musi sobie trochę odpocząć... :wyszczerzony:

Pomyślałam, że dzisiaj popatrzymy na Wenecję nieco inaczej niż wszyscy i pójdziemy zupełnie inną drogą niż zawsze. Ostatecznie chyba nikt tu nie będzie marudził... :szeroki_usmiech a jak będzie, to będę udawać, że nie słyszę ;) :szeroki_usmiech

Na mojej wysłużonej weneckiej mapce palcem zaznaczam Romkowi naprędce zaplanowaną trasę, która w końcu ma nas doprowadzić do Piazza San Marco, ale będzie trochę naokoło, o wiele dalej i mam nadzieję zobaczyć jej jakieś nieznane dotąd oblicze.

Oczywiście nic im nie mówię, tylko uprzedzam, żeby uważali na nogi, bo mogą się dzisiaj schodzić... ;)
Z resztą trzy dni wylenili się pod Rzymem, to trzeba im trochę dać wycisk :szeroki_usmiech

Moje obawy o kondycję tych niedzielnych turystów okazały się całkowicie nieuzasadnione. Ich odkrywanie Wenecji było tak zachłanne, że w końcu ja opadłam z sił, a oni mogli tak krążyć bez opamiętania...
No cóż, nie znam jeszcze takiego, kto oparłby się pani Wenecji ;) :szeroki_usmiech

Z wielką przyjemnością wracam do tych weneckich folderów, gdzie mimo kolejnej już wizyty, prawie nie zdarza się, żeby jakieś ujęcie było takie same (poza nieśmiertelnym Piazza San Marco).

A oglądanie ich dziś od nowa, to kolejna przyjemność wynikająca z przywołania miłych wspomnień.

































Moja bratowa od razu wypatruje okazję sfotografowania się z gondolierem... :szeroki_usmiech



W Wenecji jestem po raz kolejny a nigdy mi to nie przyszło do głowy..., pewnie dlatego, że ja tam wolę gondolierów znad Wisły :wyszczerzony: A właściwie to znad Sanu :haha:











Mój brat w Wenecji odnalazł coś szczególnego - świątynię, w której mógłby się modlić bez ustanku... :szeroki_usmiech Choć jego życie zawodowe było umundurowane, to od zawsze równolegle realizował się jako muzyk. Łatwiej byłoby wymienić instrumenty, które są dla niego tajemnicą, niż te na których potrafi grać. Kilka fascynacji ma już za sobą, obecnie od kilku lat jest to saksofon.
Planując pokazanie mu Wenecji, miałam nadzieję, że tu trafimy, chciałam zobaczyć u niego ten dziecięcy zachwyt pięćdziesiącioletniego chłopaka, który dostaje upragnioną zabawkę :szeroki_usmiech

Tą świątynią jest Muzeum Muzyki - w którym znajduje się ekspozycja instrumentów muzycznych oraz zbiór dokumentów i pamiątek, dotyczący życia i twórczości pewnego zakręconego weneckiego księdza - samego Antonio Vivaldiego, który był synem muzyka należącego do orkiestry grającej w Bazylice Świętego Marka.
Antonio jako pierworodny, został przeznaczony do stanu kapłańskiego, ale powołanie miał do czegoś innego. Krążą anegdoty opowiadające o tym, że Antonio potrafił przerwać sprawowanie mszy św., żeby pobiec do zakrystii i zapisać partyturę, która mu akurat zaświtała w jego artystycznym umyśle :szeroki_usmiech Uwielbiam takie przypadki :szeroki_usmiech - na odległość oczywiście :wyszczerzony:









W końcu docieramy tu gdzie wszyscy - na salony Piazza San Marco









Kilka ujęć z wnętrza, którego bogactwo jest nie do ogarnięcia - a niedobór światła dodaje mu atmosfery tajemniczości i nawet w realu trudno się go odbiera, nie mówiąc już o oddaniu tego na zdjęciach.
Tutaj - o każdej porze dnia widać co innego - to co rano skrywa mrok, po południu odsłania wpadające słońce - i na odwrót...













W takiej ekipie już raczej tu nie przyjedziemy. Uwieczniamy to w miejscu, gdzie każdy odwiedzający Wenecję robi sobie fotkę.



Potem idziemy sobie jeszcze powzdychać, na Most Westchnień (którego nazwa jest zupełnie myląca, bo nie od takiego wzdychania wziął nazwę, jak to się ogólnie kojarzy.
W rzeczywistości prowadził do więzienia...









Nie można nie pokazać gościom rozpiętego nad Canale Grande jednego z najpiękniejszych i najlepiej rozpoznawalnych na świecie - Mostu Rialto. Przy okazji miałam nadzieję odnaleźć tam kościół, w którym weneccy rzemieślnicy zrzeszeni w cechach, rywalizowali ze sobą fundując wspaniałe kaplice. Nie ma o tym w żadnym przewodniku, usłyszałam w jakimś programie podróżnicznym, ale dotąd nie udało mi się go odnaleźć. Dziś też nie... Nie szkodzi... jeszcze go znajdę... kiedyś... :szeroki_usmiech







Jakże innaczej zwiedza się Wenecję przy umiarkowanie przygrzewającym majowym słońcu i przyjaznej sięgającej niewiele ponad dwadzieścia stopni temperaturze powietrza. Gdyby nie świadomość kończącego się urlopu, nakazująca powrót na nasz daleki wschód, możnaby tam dreptać bez końca...
Ale wtedy nie byłoby czego planować ani o czym marzyć. A w moim nienasyconym umyśle - właśnie wtedy po raz pierwszy zalęgła się świeża myśl - karnawał w Wenecji :szeroki_usmiech

Gdy mam opuszczać Italię, zawsze łapię lekkiego doła. W związku z tym zaczynam wymyślać kombinacje alpejskie, jakby tu przedłużyć choć troszkę czas pobytu w tym odkrytym przeze mnie raju na ziemi :szeroki_usmiech
Romek już wie, że zanim wjedziemy na autostradę, to zechcę jeszcze pokręcić się po okolicznych miasteczkach.
W tamtych okolicach, jazda lokalnymi drogami, to przede wszystkim zaliczanie kolejnych, niezliczonej ilości rond: jedynka, dwójka, trójka, rondo... :roll: :szeroki_usmiech :roll: i tak aż do autostrady :szeroki_usmiech - ale przy okazji, normalne życie północnej Italii, normalni ludzie przy zwykłych zajęciach. I oczywiście - ostatnie włoskie zakupy, które w zależności od regionu Italii, zawsze są trochę inne :szeroki_usmiech

Wjazd na autostradę, to już nieodwołalny koniec Italii. Co prawda lato jeszcze przed nami, ale kto to może wiedzieć co nam to lato przyniesie.

No ale nie martwmy się na zapas. Póki co cieszmy się, że droga jest piękna... ;) :szeroki_usmiech
Tym razem prawie wcale jej nie uwieczniłam. Jakieś pojedyncze fotki...



Austria


Słowacja


Zacieśnianie więzi rodzinnych... :szeroki_usmiech


...................

Starym forumowym zwyczajem, wypadałoby teraz dokonać jakiegoś podsumowania podróży, podać nabite kilometry, poniesione koszty i różne inne parametry...

Ale musicie okazać mi wyrozumiałość, bo jak już na pewno zauważyliście, ja się do tego zupełnie nie nadaję. W swoich podróżach jestem kompletnie "nieekonomiczna" :wyszczerzony: a stosowane przeze mnie przeliczniki nie dadzą się odnieść do żadnej z walut wymienialnych ;) :szeroki_usmiech

W takich sytuacjach, zawsze przypomina mi się jedna z mądrości powtarzanych przez przywołanego tu niedawno rodzinnego bajeranta, którą w klimacie zakończenia podróży na beatyfikację można zacytować - a brzmiała ona "Bozio ma więcej niż rozdał"... :szeroki_usmiech
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
Agostini 
weteran


Twój sprzęt: Hymer ML-T 580
Pomógł: 4 razy
Dołączył: 19 Sty 2011
Piwa: 245/114
Skąd: Łódź
Wysłany: 2012-05-29, 16:16   

Romulusi, fantastycznie się z Wami podróżowało.

Santo, dziękujemy za wszystkie Twoje obrazy i przeżycia, którymi chciałaś się z nami podzielić.
Dla nas to też były wiele razy wyjątkowe chwile.

Dziękuję Ci bardzo. :bukiet: :bukiet: :bukiet:
_________________
Basia i Andrzej
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Santa 
weteran


Twój sprzęt: dreamliner
Nazwa załogi: ROMULUSI
Dołączyła: 05 Paź 2007
Piwa: 236/171
Skąd: Podkarpacie
Wysłany: 2012-07-04, 14:30   

Agostini napisał/a:
Romulusi, fantastycznie się z Wami podróżowało.

Santo, dziękujemy za wszystkie Twoje obrazy i przeżycia, którymi chciałaś się z nami podzielić.
Dla nas to też były wiele razy wyjątkowe chwile.

Dziękuję Ci bardzo. :bukiet: :bukiet: :bukiet:

Agostini - dziękujemy :szeroki_usmiech Miło Was było spotkać "po drodze" :szeroki_usmiech
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Santa 
weteran


Twój sprzęt: dreamliner
Nazwa załogi: ROMULUSI
Dołączyła: 05 Paź 2007
Piwa: 236/171
Skąd: Podkarpacie
Wysłany: 2012-07-04, 15:00   

Pewnego zimowego dnia - po wielu, wielu latach nieprzerwanej pracy - pewna pracoholiczka doszła do wniosku, że czas najwyższy poznać swojego lekarza rodzinnego, któremu jakimiś sobie tylko znanymi metodami przekonywania i sugestii - udało się odesłać ją na dwutygodniowe L-4.
Tym niespodziewanym przypadkiem - umożliwił jej nadrobienie wszelkich zaległości i równocześnie stworzył szansę robienia tego, co jej się rzewnie podoba... Ale że stan przykucia do łóżka mocno ograniczał możliwość realizacji swoich pasji, więc znalazła inny sposób... Sięgnęła po laptopa i zdecydowała, że spróbuje odbyć podróż wirtualną - w przeszłość... :szeroki_usmiech

Dobrze, dobrze... tylko żartowałam... ;) :szeroki_usmiech :wyszczerzony:

Tym wstępem chciałam tylko nawiązać do początków swojej podróżniczej przygody na forum, która niespodziewanie zawiodła mnie do CamperTeamka.
Jak to nigdy nie wiadomo, czym zakończy się podróż i co nas po drodze spotka :wyszczerzony: Raz cię okradną, raz zabraknie ci paliwa, to znów obdarują forumowym Noblem ;) :szeroki_usmiech

Pierwsze emocje już opadły, bo wiadomość o tym dotarła do mnie dużo wcześniej - kanałami nieoficjalnymi :szeroki_usmiech
Dziś już na spokojnie, chciałabym powiedzieć, że bardzo sobie cenię to wyróżnienie i już dawno - żaden z zaszczytów nie sprawił mi takiej naturalnej radości. Być docenionym przez osoby, które człowieka na oczy nie widziały i nie spodziewają się z tego tytułu żadnych profitów, to w dzisiejszej rzeczywistości już ewenement. Takie właśnie wartości cenię sobie najbardziej i dlatego pozwolę sobie napisać coś więcej, niż zwyczajowe "dziękuję".

Ale, żeby nie było, że mi się w głowie przewróciło, to już spieszę z oddaniem sprawiedliwości Wszystkim, których tutaj - w tej podróży spotkałam.
Wszystkich pamiętam, Wszystkim dziękuję - bo energię i motywację do pisania - znajdowałam zawsze tutaj - wśród czytelników.
Pozwolę sobie w sposób szczególny podziękować Tadeuszowi, który jak zwykle spieszący z pomocą potrzebującym - nadawał mojej relacji "obrazów" (w miejsce naszych ukradzionych zdjęć) i równocześnie swoim niepodważalnym autorytetem - zainteresował czytelników pisaniną nikomu nie znanej Santy.

Dziękuję Elwoodowi, którego osobiście nie znam, ale z tego jak taktownie, dowcipnie i subtelnie komentował kolejne odcinki - mogę przypuszczać, że jest przedstawicielem tej męskiej grupy, która mnie zawsze najbardziej ujmuje - "z uśmiechem od ósemki do ósemki" :szeroki_usmiech

Dziękuję Yansowi, który narażając swoją męską reputację - zawsze pozostawiał "ślad", że był, czytał... I nawet gdyby wszyscy inni odeszli, to dla Niego warto było "zarwać" kolejną noc :wyszczerzony:
Gdybym miała wpływ na decyzje szanownej Kapituły, to forsowałabym pomysł przyznania Yansowi SuperCamperTemka - za nonkonformiz i megamegasympatyczne podejście do życia i ludzi :szeroki_usmiech

Dziękuję Agostiniemu, który pewnie nie wie, że był moim literackim pierwowzorem i na Jego relacji uczyłam się sztuki forumowego pisania. Więcej nie powiem, bo się boję Basi ;) :wyszczerzony:

Dziękuję również tym, którzy nigdy oficjalnie nie ujawnili się, że tu zaglądają i czytają - ale w formie PW - wyrażali własne opinie (nie zawsze słodkie) - ale takie najbardziej mobilizują, bo wyzwalają "sportową złość" i motywują do większego wysiłku i w efekcie do rozwoju). Ale nie będę ich dekonspirować, skoro sami z jakiegoś powodu, do tej pory tego nie zrobili :szeroki_usmiech

Dziękuję mojemu niezawodnemu w każdych okolicznościach Towarzyszowi podróży przez życie - za to, że potrafił zrezygnować z tego kawałka czasu, który należał się Jemu, aby żona mogła czasem przekazać coś innym. W efekcie całe dobro, które z tego powstało i tak wróciło do Niego :szeroki_usmiech To tak - na marginesie - do Panów-mężów :wyszczerzony: :szeroki_usmiech

Mam na myśli jeszcze wiele osób - bezinteresownie życzliwych i wspierających Santę w pisaniu..., ale odcinek nie może być za długi, bo będzie nudny :szeroki_usmiech
Miło było Was wirtualnie poznać. Dziękuję.

Ale tak po cichu się przyznam, że choć czytam większość relacji na forum, to tej akurat - nie czytałam :haha: bo jeszcze nie znalazłam na to czasu... :szeroki_usmiech
I za bardzo nie wiem co jest w środku, bo jak już wspomniałam, zaczęła powstawać w stanie nadszarpniętej kondycji psychofizycznej i była kontynuowana w warunkach permanentnego przemęczenia - zwykle w późnych godzinach nocnych.
I jeśli kiedyś zniknę z tego forum, to będzie oznaczało, że ją przeczytałam i spłonęłam ze wstydu :oops: :wyszczerzony:

Dziękuję :szeroki_usmiech
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
bogdanpiotr 
zaawansowany

Twój sprzęt: Fiat Talento EURA MOBIL
Dołączył: 19 Maj 2010
Postawił 10 piw(a)
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2012-07-04, 18:40   Włochy

Przeczytałem tylko relację z feralnej wyprawy do Włoch i nasuwa mi się pytanie. Czy nie lepiej i praktyczniej było zatrzymywać się na campingach. Trochę to kosztuje ale strata przyczepy, tego co w niej było, nadszarpnięte nerwy, zepsuty urlop, itd. nie kosztowały więcej?.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Santa 
weteran


Twój sprzęt: dreamliner
Nazwa załogi: ROMULUSI
Dołączyła: 05 Paź 2007
Piwa: 236/171
Skąd: Podkarpacie
Wysłany: 2012-07-05, 00:01   Re: Włochy

bogdanpiotr napisał/a:
Przeczytałem tylko relację z feralnej wyprawy do Włoch i nasuwa mi się pytanie. Czy nie lepiej i praktyczniej było zatrzymywać się na campingach. Trochę to kosztuje ale strata przyczepy, tego co w niej było, nadszarpnięte nerwy, zepsuty urlop, itd. nie kosztowały więcej?.

Och, to takie stare dzieje, że dziś wspominam je jak sen majowy :szeroki_usmiech i głównie w tym aspekcie, ile od tego czasu spotkało mnie miłych przygód i doświadczeń. Jednym z nich jest otwarcie drogi do kamperowania :wyszczerzony: - i na przykład możliwości dzisiejszej "rozmowy" z Tobą - Bogdanpiotrze ;)

Jeśli miałbyś ochotę poznać inne, to zapraszam Cię do przeczytania opowieści z kolejnych wypraw, które o ile dobrze pamiętam, potwierdzają treść przysłowia, że "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło" :szeroki_usmiech
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum

Dodaj temat do ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
*** Facebook/CamperTeam ***