Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
KAMPEROINA ...Krym 2012
Autor Wiadomość
krzysioz 
weteran


Twój sprzęt: Weinsberg Orbiter
Pomógł: 3 razy
Dołączył: 27 Kwi 2009
Piwa: 67/66
Skąd: Płóczki Dolne
Wysłany: 2012-09-24, 15:45   

:brawo: :drive:
Super wyprawa i super relacja ! :spoko
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Agostini 
weteran


Twój sprzęt: Hymer ML-T 580
Pomógł: 4 razy
Dołączył: 19 Sty 2011
Piwa: 245/114
Skąd: Łódź
Wysłany: 2012-09-27, 21:04   

ZDERZAK, bo my tu głodni siedzimy :?
_________________
Basia i Andrzej
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Santa 
weteran


Twój sprzęt: dreamliner
Nazwa załogi: ROMULUSI
Dołączyła: 05 Paź 2007
Piwa: 236/171
Skąd: Podkarpacie
Wysłany: 2012-09-27, 21:13   

Agostini napisał/a:
ZDERZAK, bo my tu głodni siedzimy :?
:lol: :szeroki_usmiech :food
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
ZDERZAK 
trochę już popisał


Twój sprzęt: Ducato '93, 1,9TD, Mobilvetta Skipper Magic
Dołączył: 15 Sty 2012
Otrzymał 18 piw(a)
Skąd: Warszawa / Czeladź
Wysłany: 2012-10-21, 12:31   KAMPEROINA ...Krym 2012 - cd

KAMPEROINY ciąg dalszy

No więc tak ...sezon fotografii ślubnej się skończył na ten rok (jak dla mnie) więc nadeszła pora odpocząć i zająć się zaległościami ...choć w tym przypadku od zdjęć nie ucieknę :)

Wiem, że niektórzy dłuuugo czekali na tzw "drugie danie" ale pracować trzeba ...niestety ;) Tak czy inaczej przepraszam za zwłokę - kuchnia nie wyrabiała ;)

Ale do rzeczy.

Skończyłem na tym, że "Dzień zaczął się bardzo dobrze i skończył prawie "jak zwykle" ;) Ola zorganizowała swoje, trochę wcześniejsze urodziny ...a potem się obudziłem :)"

No właśnie. Poranek super bo widok wschodzącego słańca w tym miejscu jest naprawdę fajny. Niestety nie byłem w stanie przyłożyć się do zdjęć - dopadła mnie "zemsta faraona" ...ech, jak czuje się człowiek w takim stanie, to każdy pewnie wie - żadna frajda. Siedziałem od 5 rano przed kamperem i zdecydowanie nie chciałem jechać dzisiaj tyle godzin bo czułem się naprawdę słabo. Iwona przyszła na poranną kawę i patrzyła na mnie z uśmiechem ...ale to nie był kac a ja nie miałem siły jej tego powiedzieć. Jedna herbata, druga, trzecia, tabletka "antystresowa" ...trochę lepiej. Zapłaciłem pani za prąd (całe 30 hrywien), zwinęliśmy obóz i w drogę.
Trasa wiodła nas przez bezdroża co było o tyle dziwne, że to były drogi "czerwone" czyli takie główne według map. Chociaż czy ja wiem, czy dziwne? Po tych paru dniach powinienem się już przyzwyczaić.
Postanowiliśmy jechać tzw. longiem do Odessy, żeby nie tracić rano czasu na podróż. Byłem zmęczony trasą bo to ponad 500 km to raz a dwa, że ukraińscy kierowcy to historia sama w sobie. Jak już wcześniej wspomniałem, jeżdżą bez świateł po mieście ale po trasie k...wa też!!!. Koszmar. Osobówki oświetlone wszędzie, nawet wentyle z diodami ale świateł nie włączają a tiry w kilku przypadkach miały słabe ledy w reflektorach. Lepiej widać imię kierowcy na tabliczce w kabinie niż światła na drodze. To dlatego piszą, że nocą nie podróżuje się po Ukrainie ale nie ze względu na smyków tylko na te światła i stan dróg ...tak myślę.

Po kilkudziesięciu kilometrach dojechaliśmy do Odessy. Zatrzymaliśmy się przy kampingu ale nie chcieli nas wpuścić bo już "zakryte" ...a innych wpuszczali. Suma sumarum nocowaliśmy na parkingu przy ...OBI. No cóż " jak się nie ma co się lubi..." Koło nas (prawie) stała ekipa osobówką do której podjeżdżały inne auta. Klienci chyba ...jakaś miejscowa dilerka ale nas nie zaczepiali. Rano kolejna zagadka. Dwa auta dostawcze "otwartymi plecami" do siebie i zamieniali skrzynki ...auta chyba z przetwórni mięsnej sądząc po logotypie. Co robią wczas rano dwa "mięsne" dostawczaki pod OBI? Podglądałem przez okienko na alkowie więc mnie nie widzieli.
Poranna toaleta, śniadanko i na miasto. Zanim auta zostały zaparkowane mieliśmy trochę niespodzianek na mieście. Nawigacja Wojtkowa gubiła się trochę więc zmuszeni byliśmy naszymi "meleksami" robić nawrotki ...nawet na rondzie …pod prąd. Miny niektórych kierowców były bezcenne - tekstów nie słyszałem :) Obowiązkowe miejsca turystyczne, takie bez szczególnej rewelacji ale w sumie ok. Na uwagę zasługuje zabudowa miasta. Stara, w wielu wypadkach bogato zdobiona, z dość sprytnie wkomponowaną nową architekturą w postaci kawiarenek, sklepów, sklepików i ...McDonaldem ku uciesze gawiedzi. Kilka pamiątek w postaci kapitańskiej czapki, furażerki radzieckiego "sołdata" czy innej czerwonej gwiazdy. Trzeba znacznie więcej czasu, by mieć więcej frajdy ze zwiedzania. My nie mamy go aż tyle, więc ruszamy dalej w drogę. Zgubiliśmy się trochę i siłą rzeczy zrobiły się dwie grupy ale wiedzieliśmy gdzie jedziemy więc nasze drogi zeszły się ponownie.


































Po jakimś czasie znaleźliśmy się w miejscu zwanym "Zatoką". Parę kilometrów nabrzeża z małymi, dusznymi i mało sympatycznymi ośrodkami wypoczynkowymi takimi jak kiedyś w Polsce ...ot takie zakładowe, socjalne kampingi. Stosunkowo wąskie plaże ale z piaskiem, droga - klepisko. Miejscowym najwyraźniej nie przeszkadzają tumany kurzu. Stanęliśmy w połowie drogi i dalej na piechotkę w poszukiwaniu miejsca na kampery. Jedna pani miała miejsce ale nie chciała chyba zarobić - znaleźliśmy drugą. Miejsce jest, brama wjazdowa szeroka no to idziemy rozmawiać. W tłumaczeniu z rosyjskiego na rosyjski pomagała jej młoda Rosjanka. Inaczej - ona rozumiała co mówimy ale nie umiała za skarby zrozumieć jak można mieszkać w "aftamaszinach", które mają własną wodę, kibelki, prysznice, i "chołodielniki" ...bardzo poda mi się ta nazwa :). Zgodziła się nas ugościć choć słowo "ugościć" jest trochę przesadzone. Koszt pobytu 400 hrywien za dwa dni, za wszystkich. Standardowo byliśmy obiektami zainteresowania. Ludzie bacznie nam się przyglądali i komentowali pod nosem. Chciałem z szefową załatwić prąd więc powiedziałem, że jestem poszkodowany przez los i od dwóch dni piję ciepłe piwo bo mam lodówkę bez gazu a masło chodzi na wycieczki. Wstępnie się zgodziła i obiecała przyjść za jakiś czas. Czekałem do wieczora. Po zmroku podobno chodziła koło kamperów ale prądu nie dostałem. Na drugi dzień zapytałem co z "elektriką" a pani powiedziała, że musieliśmy się gdzieś "wkluczyć" skoro wieczorem świeciło się światło. Tłumaczyłem, że Darole mają wypasionego kampera z latarniami ale prądu i tak nie dostałem do wyjazdu. Mieli szansę pooglądać auta jak poszliśmy na wieczorny spacer i do restauracji. Chyba to zrobili, bo jak wracając przysiadłem przy administracji to usłyszałem jak mówią, że lodówki mają wszyscy. Mówiła jej to jedna z mieszkanek kempingu - w między czasie zamknęły z hukiem drzwi bym nie podsłuchiwał - szefowa już wiedziała, że całkiem sporo rozumiem co mówią. A ja tylko czekałem w kolejce do niej ...kobitka wyszła, ja podchodzę pod drzwi a szefowa zamknęła je na klucz i poszła na zaplecze. Ehh ...szkoda gadać. Może się bali, że ja wezmę prąd a korzystać będą wszyscy. Jak to się mówi: "każdy mierzy swoją miarą" a Ukraińcy to dość nieufny naród. Trudno - ciepłego piwa ciąg dalszy :) ...no dobra, kłamę bo przed wejściem na kemping jest "sklepik" z zimnym.











Dwa dni później żegnaliśmy się z Ukrainą. Jechaliśmy na granicę z Mołdawią do miejscowości Reni. Po wyjeździe z kampingu i przedostaniu się na drogę utwardzoną, Frape zatrzymali się na poboczu. Okazało się, że uszkodzili oponę i to bardzo dziwnie. Popękały druty w gumie ale nie z boku tylko na bieżniku - widać to na fotografii. Zjechaliśmy na najbliższe możliwe miejsce - duży plac przy sklepie spożywczym. Kurcze, jak wyciąga się koło zapasowe w ich aucie?. Telefon do "przyjaciela" i teoretycznie wiemy. W między czasie Duduś zaoferował swoje ale odkręcić zapieczone śruby to jest wyzwanie. Czterech chłopa, klucze, WD40 i ...skończyło się na cięciu. Koło na ziemi i Grześka też bo znalazł "tajemniczą" śrubę więc pożyczania nie było. Frape zlokalizowali również gwoździa w przednim kole ale go nie ruszali ...może gdzieś uda się naprawić. Oponę postanowili kupić w Rumuni by uniknąć używanych na Ukrainie. My kręciliśmy się wokół awarii a panie robiły zakupy, wydając ostanie ukraińskie "dieńgi". Miałem wrażenie, że zrobiły roczny utarg sklepu :) Drobne, spożywcze zakupy, wiadra alkoholi i papierosy. Kamper przechylił się jak łajba przy ostrym halsie i wybranym do granic grocie ...no może przesadziłem ale schowek był pełen "pamiątek" ...przynajmniej mój ;) Tylko co powiedzą na granicy? Wiadro na głowę wliczając małoletnie dziecko :)))

Mamy chyba ponad godzinę opóźnienia. Droga, którą jedziemy to jakiś koszmar (foto). Niby główna ale czegoś takiego to ja jeszcze nie widziałem. W Polsce to nawet rozkopane podczas remontu są bardziej przyjazne dla samochodów. Po dwóch stronach umownej linii dzielącej dwa pasy ruchu jest po metrze "w miarę" równej nawierzchni, która przechodzi raz na lewą a raz na prawą stronę drogi. Reszta to same dziury lub brak asfaltu. Pełne skupienie by nie błagać o opony lub amortyzatory u najbliższego mechanika. Po prawej stronie była równoległa droga ale szutrowa. Mając doświadczenie po wizycie na mierzei nie zdecydowaliśmy się na nią zjechać jak inni ...chociaż może szkoda. Wreszcie jest - droga w lepszym stanie. Emocje opadły ale i tak trzeba się bardzo pilnować.








Dojechaliśmy do granicy. Miejscowość Reni. Celnik wpuścił nas za szlaban i zaczął się pokaz sił. Po prawej stronie barak z celnikami Ukraińskimi i Mołdawskimi a po lewej posterunek milicji. No cóż, kolejna "strefa mroku". Może i dobrze, że zdecydowaliśmy się wspólnie odbyć podróż do domu przez Rumunię, bo widząc obecność może w sumie dwóch osobówek na przejściu granicznym, to Frape faktycznie mogli mieć spory kłopot z przedostaniem się przez granicę. Chodzi mi głównie o szczegółowość i czas kontroli, który był praktycznie nieograniczony ...tyle mieli celnicy roboty zwłaszcza patrząc na kierowców TIR-ów, którzy siedzieli pod parasolem sącząc piwo. A mało brakowało byśmy w trzy kampery wracali tą samą drogą a Gosię i Grześka puścili na pożarcie. Nie chodzi mi tu tak do końca o celników tylko o samą Mołdawię - bardzo niewiele jeszcze o niej wiemy.
Wracam na granicę. Paszporty sprawdzone, auta nasze a nie "wójka Gienia" więc teoretycznie wszystko powinno być ok. Celnik kazał mi się przestawić bo jakiś TIR mógł mnie przepchnąć do Mołdawi bez sprawdzania :) Czekamy. Standardowo lider czyli Wojtek poszedł na pierwszy ogień. Rany, jak w bajce "12 prac Asterixa" gdzie musieli załatwić jakąś sprawę w miejscowym urzędzie. Nie pamiętam dokładnie ale w pewnym momencie wszyscy stanęliśmy u bram wodza celnicy. Wiedział, że jesteśmy razem więc nie pajacował tylko przeszedł do konkretów choć widać było, że myślenie przychodzi mu z trudem. Raz, że gorąco jak diabli a dwa, że to kawał gościa - prawie taki, jak poznany wcześniej Sergiej tyle, że był od niego o jakiś worek ziemniaków cięższy - takie drobne 50 kg. Wstał od biurka i już był spocony. Po krótkiej konsultacji z kolegą wymyślił, że da nam deklaracje celne. Polskich było tylko 8 (zakurzonych) więc braki uzupełnił ukraińskimi. Wypytał nas czy nie przewozimy broni palnej, narkotyków, leków psychotropowych, pałek milicyjnych i na przykład noży. Miałem mały stres bo obok dopuszczalnych noży kuchennych miałem w bagażniku z narzędziami całkiem sporych rozmiarów nóż, "prawie" myśliwski. Z deklaracjami nie było problemu, bo rubryki ukraińskich wersji odpowiadały rubrykom polskich deklaracji. Klasyka - co, ile, po co, dokąd i podpis prezesa. Daliśmy radę. Nowością było to, że nie musieliśmy całymi rodzinami pokazywać się celnikowi - sprawdził to osobiście jeden, na początku, więc z wyjątkiem kierowców wszyscy siedzieli w kamperach. W tym czasie można było spokojnie obiad ugotować ale po co drażnić głodnego ;) Gość dałby radę ...chociaż podobno Darole mieli zapasów na następne wczasy. Ale gdyby chciał ciepłą wódkę to zapraszam do mnie :) Kurcze, właśnie zdałem sobię sprawę, że jak się przewija temat alkoholu to również i moja osoba. Nie usprawiedliwiam się, ale dałem sobie dyspensę na wyjazd bo w domu praktycznie piwa nie piję a inne alkohole? ...no cóż miło było, ważne by nie przesadzać ;)
Deklaracje wypełnione, obiegówki w rękach - idziemy do szefa. Gość się wkurzył bo część obiegówek nie była przetargana ...jak bilety w kinach czy na basenach. Ruszył do boju. Przetoczył się przez korytarz i postawił na baczność pograniczników ...łącznie z milicją. Chłopakom się nie chciało ale "na władzę nie poradzę" ...musieli ruszyć zadki. Pokazał co trzeba zrobić i wrócił do siebie. Facet robił wrażenie - byłem gotowy sam się skontrolować.
Trochę z innej beczki.

Piszę to, bezpiecznie siedząc już na balkonie i obserwuję jak moi sąsiedzi dziecinnieją. Najpierw jeden wyszedł pobawić się zdalnie sterowanym, latającym dziwolągiem z czterema wirnikami a teraz drugi bawi się autem, również zdalnie sterowanym ...ale skubany zapyla - generalnie widać, że dzieci na koloniach. Sam bym się pobawił ;)

Wracam na granicę.
Chcąc nie chcąc byliśmy kontrolowani choć pewnie nie tak jak inni kierowcy - np TIR-ów czy Pan "Chiszpanin", który z jakiegoś powodu wybrał ta przejście graniczne. On musiał mieć duży stres, bo z tego co słyszałem, nie miał zielonego pojęcia co do niego mówią. Było jechać z przyczepą do Polski !?
U nas sprawdzili szafkę nad kuchenką, prysznic, pudło z lekami i już. Ciekawe dla mnie jest to, że ani razu nikt podczas całej podróży nie skontrolował alkowy a w schowkach kabiny, pod siedzeniem czy w kieszeniach można było przewieźć masę ciekawych rzeczy nie wspominając o 80 litrach alkoholu w zbiorniku na czystą wodę (rany, znowu ten alkohol ;). Jest ok, bo według deklaracji i tak nie było nas stać na łapówkę więc została tylko wizyta w tym samym baraku ale u Mołdawian. Opłata manipulacyjna 20 hrywien i jest stempel w paszporcie. Po mniej więcej 90 minutach jesteśmy w Mołdawii. Super, bo została nam tylko jedna hrywna. Do granicy z Rumunią jest jakieś 1,5 km więc zatrzymujemy się na chwilę, by mieć chociaż jakieś mętne wspomnienie o pobycie w tym kraju. Widok rewelacyjny. Zrobiłem kilka fotografii, w tym Adzie i rozkoszowałem się widokiem. Delta Dunaju - to fajne i rozległe miejsce ale w Mołdawii miało taki wyjątkowy smaczek. Przyszedł Wojtek i czar prysł. Powiedział, że w tym miejscu zbiega się szambo Europy. Trudno się z nim nie zgodzić - już inaczej na to miejsce patrzyłem ale miałem dla siebie 5 minut.
Papieros, wymiana wrażeń po granicy i jedziemy na drugą. Jak już pisałem to całe 1,5 km więc szału nie ma ale przy drodze widziałem śliczną dziewczynę. Jeśli wszystkie Mołdawianki takie są to ja chcę tam wrócić ...i popatrzeć :)
Puściłem auto na luz i jesteśmy na drugiej granicy. Mołdawia - Rumunia. Problem w tym, że wkraczamy do Unii więc może być różnie. Jedno jest prawie pewne - po tych kilku dniach w dzikich miejscach, możemy doznać szoku z powodu luksusów :)







Panowie w nieskazitelnie czystych, wyprasowanych, ładnych mundurach i całkiem fajna pani. Całość wygląda dobrze. Po drugiej stronie granicy widać sklep wolnocłowy. Przyszła pani, wzięła paszporty i sprawdziła ludzi w aucie. Czekamy. Wyszła ekipa ze sprzętem do kontrolowania aut ...śrubokręt, lusterka na kijach (takie jak u dentysty tylko większe) do sprawdzania podwozia i groźne miny. Weszli do aut. U nas sprawdzał celnik szafki, prysznic, popukał w "boazerię". Potem kazał otwierać schowki. Butle gazowe - obświecił latarką i jest ok. Potem schowek gospodarczy. Latarka, pukanie ... coś nie tak. Wbił klucz w ściankę – dość miękka. I jak gościowi wytłumaczyć po Mołdawsku, że to efekt jakiegoś wcześniejszego zalania? Miałem zamiar się zbulwersować ale w efekcie pewnie bym do dzisiaj tam siedział. Zacisnąłem zęby a celnik zawołał kolegę ze śrubokrętem ...rany boskie! Na szczęście był bardziej kumaty i nie narobił szkód. Noża nie znaleźli.
Duduś miał gorzej bo był chyba zbyt zabudowany lub za nowy. Kamper w wersji zimowej więc ma podwójne dno. Nawet "kota" mu kazali wyciągać ...dobrze, że bez wąchania - fuj :) W sumie szkoda, że mnie nie kazali zaworów otwierać. Jako jedyny z ekipy "kota" i szarą wodę wypuszczam bezpośrednio na wolność ...nie z kaset. A co, jeśli bym miał to potem sam sprzątać? Brrrrr!
U Darola sprawdzali okienko dachowe. Trochę to dziwne bo gość pukał w szybę jakby spodziewał się drugiej warstwy ...chyba z alkoholem i czekał na bąbelki. Mogłem przynieść słomkę :)
Widać było, że kompletnie nie mają doświadczenia z takimi autami - bo niby skąd jak to jedne z pierwszych a z pewnością nielicznych kamperów na granicy. Sprawdzali niby wszystko a można było przewieźć dużo różnych rzeczy ...alkowy oczywiście nie sprawdzali - zbyt oczywista? Gość nie mógł mnie wezwać z nazwiska więc krzyczał moje drugie imię ...tak z francuskiego "Bernar, Beranar" - oddał paszporty i kazał iść do kolegi obok. Pieczątkowe błogosławieństwo i już.
Po około 40 minutach puścili nas podsumowując stwierdzeniem "święta ekipa" ...lub załoga - dokładnie nie pamiętam. Czy chodziło o brak kontrabandy to nie wiem ...nie dopytywałem, bo chciałem mieć to z głowy.

Celnicy Rumuńscy. Generalnie nie było żadnych problemów bo niby z jakiej racji ale jedna rzecz mnie wkurzyła. Sprawdzali mnie dwaj celnicy - młody, gość w porządku i dość wiekowy, który chodził wokół wszystkich, przejeżdżających granicę aut i coś notował. Po paru minutach oczekiwania podniósł szlaban i kazał jechać. Mam wrażenie, że nigdy nie jechał starym dieslem, bo nim świece się nagrzały to szlaban się zamknął ...eh, ta automatyka. Rany, jak on wyzywał...chyba ;) Gdybym miał więcej czasu, to znalazł bym kogoś starszego stopniem i wniósł skargę. Języka ichniejszego nie znam tak jak wszystkich innych od momentu przekroczenia granicy Ukraińskiej (jakaś czarna magia) ale miałem nieodparte wrażenie, że mnie obraża. W zasadzie miałem pewność bo aż mnie czkawka dopadła. Co prawda było gorąco a wizji na dodatkowy zarobek raczej żadnych ale celnik nie miał prawa tak się zachować ...i nie choćby z racji przynależności do Unii ale ze zwykłej przyzwoitości - tak uważam.
Pal go licho - jesteśmy już w bardziej oswojonych rejonach. Rumunia. Jak to powiedział Wojtek "nigdy nie sądziłem, że będę się cieszył z przekroczenia rumuńskiej granicy" - a jednak można, tym bardziej po kilkunastu dniach spędzonych jeszcze dalej :)
Po przekroczeniu granicy zrobiliśmy przerwę na przekąszenie małego "co nieco". Wyszedłem z kampera i dowiedziałem się, że Frape pojechali do wulkanizatora. No i dobrze, bo przecież zapas trzeba mieć sprawny a przed nimi jeszcze dwa tygodnie w Rumunii. Sprawę opony załatwili szybko i dołączyli do orszaku. Musieliśmy zapytać o drogę więc podczas postoju zamieniłem z Gosią dwa zdania. Mieli jechać z nami jeszcze jakiś czas. W pewnym momencie zniknęli. Kurcze, jakoś dziwnie się poczułem :( Żegnali się na granicy podobno na wszelki wypadek ale jakoś przegapiłem ten fakt. Trudno, jesteśmy w Unii więc nie narzekam ☺

W Rumunii jest inaczej. Drogi lepsze, pani na stacji mówi w języku angielskim, co akurat może być wyjątkiem ale dobrze trafiliśmy. Winietki trzeba kupić. Pani pyta skąd jesteśmy. Polsza, Poland, Polska ...nie kuma. Mickiewcz, Piłsudski (mi się wyrwało), Wałęsa ...nikomu nie przyszło do głowy by wspomnieć o Papieżu Polaku. Jak ona znała angielski, skoro nie rozumiała "Poland". Skucha, bo zakwalifikowała nas do Portugalii ...nagle olśnienie - Polonia. Jesteśmy w domu. Jak by nie patrzeć to sporo zaciągnęli z języka Włoskiego, co by panią odrobinę tłumaczyło. Udało się, winiety kupione więc jedziemy dalej. Zaplanowaliśmy trasę przez Galati do Braszowa. Miałem nadzieję, że za widoku przyjedziemy góry bo chciałem zrobić kilka zdjęć. Niestety. Przejechaliśmy je po zmroku zatrzymując się tylko na moją prośbę bo miałem wrażenie, że przy skręcie kierownicą coś mi mało sympatycznie stuka w zawieszeniu. Pomyślałem o niedokręconym przed wyjazdem drążku. Podczas postoju i czynnościami z nim związanymi, z lasu wybiegł pies (jak w wielu miejscach podczas podróży) ale ten był wyjątkowy. Najpierw mnie nastraszył a potem niemal płynną polszczyzną żebrał o jedzenie. Gdybym jeszcze robił co musiałem zrobić podczas postoju to zmiana bielizny w aucie była by murowana - jakoś nie spodziewałem się, że coś mi w środku nocy z lasu wyskoczy z pieśnią na pysku. No chyba, że jakiś zestresowany jestem i nadwrażliwy. Może to przesada ale kundel tak skomlił jakby mówił skubany.
Po kilku minutach i kilku smakołykach dla "czterołapego" jedziemy dalej. Dojechaliśmy do Braszowa. Z początku chcieliśmy się zatrzymać pod klasztorem ale ostatecznie postanowiliśmy szukać parkingu strzeżonego. Jest parking ...zamknięty. W budzie z hod dogami, pytając łamanym angielskim, rosyjskim i migowym (ku przerażeniu pani, która znała tylko swój rodzimy język) dowidziałem się, że nie ma szansy wjechać - dopiero jutro. Znaleźliśmy ostatecznie super miejsce ...dworzec autobusowy :) No cóż - dobre i to. Jest ogrodzenie, szlaban, sklepy, bary, więc może i teren monitorowany. Jest bardzo późno i trzeba było gdzieś zakotwiczyć. Piwko przed spaniem i do leżenia. Rano obudził mnie gwar ...dworzec już czynny ale to nie tylko dworzec. Miejscowy menel, który jak się okazało miał fuchę przy sprzedaży biletów parkingowych, molestował Iwonę by ta zapłaciła za postój. Wyjątkowo namolny typ. Prawie wszedł mi do auta i gadał tak, jakby nas ochrzaniał, że stoimy bez biletów. Zapłaciliśmy po 10 lei i odpuścił ...pilnował co prawda swojej pracy ale był wkurzający. Miejsce okazało się jeszcze bardziej dzikie za widoku. Porządek średni, ludzi sporo i jakaś taka dusząca atmosfera.









Po śniadaniu zebraliśmy się bo czas zobaczyć rodzinne miasto Księcia Vlada III Drakuli zwanego Tepes czyli w wolnym tłumaczeniu "Palownik" …czy jakoś tak ☺. Zakładam, że o Drakuli słyszeli wszyscy ("drac" znaczy po rumuńsku "smok" później przekształcone w "Drăculea" - syn diabła) ale dlaczego "Palownik"? Otóż jego ulubionym sposobem egzekucji i tortur było nabijanie na dwu metrowe pale. Generalnie srogim władcą był książę. Wampira zrobił z niego dopiero niejaki Bram Stoker w książce "Dracula", która nijak ma się do historii - ot taka zwykła fikcja literacka.
Po drodze mijaliśmy całą masę wiosek, które notabene wpadły mi w oko i chciałem je sfotografować. Duduś CB nie ma, krótkofalówki już nie działają ale to jeszcze nic bo moje światła i klakson chyba również. Świecę i trąbie na zmianę przez parę kilometrów ale Wojtek był "odporny" na sygnały. Zatrzymał się dopiero jak Ola zadzwoniła telefonem i powiedziała o moich usilnych staraniach powstrzymania go przed zbyt szybkim dotarciem do Sighisoary. Sprawa załatwiona - krótki postój w jednej z wiosek, nieco większej od pozostałych, kilka fotografii ...Rafał zadowolony więc jedziemy dalej :)




















Docieramy do miasta. Parking za hotelem, dokumenty i aparaty do plecaków i ruszamy szukać Vlada Drakulę. Wojtek powiedział (bo był już tutaj wcześniej), że to miejsce jest zrobione pod turystów i zasadniczo nie ma nic wspólnego z księciem, z wyjątkiem faktu, że mieszkał w jednym z domów do trzeciego lub piątego roku życia a jego prawidłowe włości są w innym miejscu - w miejscowości Târgovişte. To zostawimy sobie na następną wyprawę. Szedłem do tej części miasteczka właśnie z takim nastawieniem więc nie byłem zawiedziony. Wręcz przeciwnie - zabudowa i jej różnica poziomów, kolory i charakterystyka architektury sprawiają bardzo pozytywne wrażenie. Dość szybko zobaczyliśmy to, co każdy turysta zobaczyć powinien, zdjęcia zrobione więc poszliśmy do niewielkiej restauracji ...tego oczekiwały dzieci :) Kawa, zimne napoje i chwila oczekiwania na pizzę. Miłem więc czas by przespacerować się pobliskimi uliczkami i zrobić kilka zdjęć. Wiedziałem, że to trochę lipa z Drakulą ale zabudowania zdawały się być oryginalne i takie są ...wpisane zresztą na listę UNESCO, czyli nic dodać, nic ująć. Kilka fotografii ogólnych i kilka szczegółów. Całkiem sympatyczne miejsce ale chyba nie do zamieszkania, bo jak dla mnie to zbyt duży ruch ale na krótką wizytę jest ok. Coś, na co zwróciłem uwagę to kilkoro dzieci, które chciały sprzedać przez siebie wykonane rysunki miejscowych zabudowań. Takie własne spojrzenie na miejsce "w którym mieszkam". Trochę żałuję, że nie kupiłem, bo to jedna z niewielu oryginalnych rzeczy w tym miejscu a już z całą pewnością bardziej prawdziwa niż masa "chińskich" pamiątek na straganach. Te dzieciaki nie miały więcej niż 8 -10 lat. Jak dla mnie, miało to swój urok.
Zjedliśmy po najdroższym lodzie w Rumunii i poszliśmy do kamperów. Na parkingu zaczepił mnie dzieciak z maślanymi oczami i prośbą o drobne.
Prawie wyjątkowo dostał parę miejscowych groszy ...chyba więcej niż oczekiwał bo uśmiech miał bezcenny :) Miałem małego zgryza, bo tym, co się trochę napracowali rysując to nie dałem zarobić a temu dałem za nic ...nie licząc maślanych oczu :) Trudno, nie wracam się.















































Jedziemy przez miejscowość Cluj Napoca do Oradei czyli kierunek na granicę z Węgrami.
Droga w tym kierunku ma spory minus. Szerokość kontra ruch. Oprócz osobówek jest jeszcze cała masa TIR-ów, które również jadą na granicę. Mieszkać przy takiej drodze to koszmar. Niewielu kierowców przejmuje się ograniczeniem prędkości i dopasowują się do ruchu. Może to i słusznie ale mocno niebezpieczne bo to przecież zwykła droga ze znikomym poboczem i dojazdami do posesji. A na domiar złego, bardzo często odstępy między autami są tylko umowne. Oczywiście jak wszędzie, i przy tej drodze są stragany z owocami czyli są również kupujący. Takimi właśnie byliśmy my. Wojtkowi przypomniało się, że chcemy wydać resztę kasy i prawie nagle się zatrzymał. Ok, ale za nim miejsca nie było zbyt dużo, więc postanowiłem stanąć jako pierwszy, bo wystawałbym zbyt mocno na jezdnię. Najpierw kierunkowskaz w prawo, potem zmiana, wymijanie i znowu w prawo. Kierowca TIR-a mnie obtrąbił mnie tak, że prawie było mi wstyd nie wspominając o możliwych konsekwencjach - ufać, udało się ...tym razem ;) Szybkie zakupy i jazda dalej.
Nie pamiętam, czy przed czy po tym fakcie mijaliśmy załogę NRD-owskich „old trimerów”, czyli wypielęgnowanych Trabantów z mikro przyczepami. Tradycyjna wymiana uprzejmości na skrzyżowaniu i szybkie zdjęcie. Ostatni z karawany również nam się przyglądał ...niestety zbyt długo. Usłyszałem tylko jęknięcie plastiku i chyba pisk hamulców ...chyba ale z pewnością w tej kolejności. Jak przy... (czytaj: wjechał) koledze w przyczepę to aż mnie zabolało. Na szczęście było to przed skrzyżowaniem, więc prędkość nie była zbyt duża. Niestety trzeba zawsze być czujnym. Miałem ochotę zatrzymać się i podarować im matę z żywicą ale przed nami jeszcze parę kilometrów do domu więc nigdy nic nie wiadomo a mata i żywica przede wszystkim nas miała zabezpieczać na takie ewentualności. Szkoda chłopaków bo oni dopiero na urlop (jak mniemam).
Dalsza droga przebiegła bez przygód. Na uwagę może zasługiwać jeszcze tylko fakt, że jedna z miejscowości wzdłuż trasy to była chyba jakaś siedziba baronów cygańskich bo takich dachów to ja na domach jeszcze nie widziałem (fotografie). Gdzieś wyczytałem, że to takie "cygańskie glamour". Domy dwu lub trzy piętrowe i jeden chyba wyższy ale dachy to raj dla złomiarzy. Całe kryte jakimś świecącym metalem (może aluminium). Raz, że dachy a dwa, że również wieżyczki. Całość misternie zdobiona ażurowymi wycinankami, włączając w to "ichniejsze" symbole na każdej z nich ...coś na wzór logo Mercedesa, tylko inaczej zmocowanego - taka przekręcona gwiazda. Moim skromnym zdaniem trochę tandetnie to wyglądało zważywszy na fakt dość nowoczesnego wyglądu reszty budynku ale przecież o gustach się nie dyskutuje :) Zapewne było to oznaką statusu społecznego lub rangi w społeczności. Niestety nie udało mi się doczytać znaczenia tych symboli.





































Dotarliśmy do granicy z Węgrami - Bors Artand - czysta formalność w porównaniu z poprzednimi granicami.
Klasycznie z wyjątkiem nazw miejscowości język nie do ogarnięcia. Chciało by się przytoczyć powiedzenie "Polak - Węgier, dwa bratanki" ...ale po jakiej ilości alkoholu - ehh. Przez Debreczyn jedziemy do Hajduboszormeny - na kemping. Jesteśmy w miasteczku. Trzeba wypłacić kilka drobnych z bankomatu - jest bankomat ale zatrzymaliśmy auta w niedozwolonym miejscu i ochrona społeczna nie omieszkała nam tego wytknąć. Dwie panie stanowczym tonem tłumaczyły nam, że z tej strony nie wolno parkować ...proszę objechać rondo i stanąć z drugiej strony drogi - pod bankomatem. Ok - nie będziemy walczyć z "miejscową ochroną" ratusza. Bankomat czynny, kasa jest choć ilość zer do wklepania na klawiaturze mogła trochę onieśmielać. Jesteśmy na kampingu. Pan po kilku chwilach nas wpuścił - trochę późno przyjechaliśmy. Szybki rekonesans w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca i parkujemy. Pomijajam fakt, że w sąsiedztwie niemal samych Polaków ...ale co to był za kemping „panie Mieciu" – „na wypasie". Żywopłot wyznaczał parcele, prąd i woda (słodka) obowiązkowo, latarnie robiły miły dla oka półmrok. Wojtek znał to miejsce ale dla mnie były to cztery gwiazdki z plusem, zwarzywszy na miejsca, które w czasie całej podróży odwiedziliśmy. Młody chłopak z nikłą znajomością angielskiego wytłumaczył co i jak, zapisał ...i poszedł dalej prać :) Wszyscy ustawieni, więc czas na spanie i inne rozrywki ;) Przed nami jeden cały dzień na odpoczynek. Tanio nie jest, bo w przeliczeniu na złotówki płacimy +/- 100 zł od kampera ale mamy wszystko, co potrzeba. Prysznic z ciepłą wodą, lśniące czystością toalety, pralnia i baseny w cenie ...jest bardzo dobrze.
Rano oczywiście Dudusiowe dzieci ciągnęły na basen ...my też :) Poranna kawa, śniadanko łagodnie przeszły w miejscowe piwko i "przybasenowe" naleśniki. Tak to można odpoczywać. Dzieci znowu obkurczone od wody a my w stanie zadowolenia :)
Przyszedł do nas sąsiad, Polak, z pytaniem gdzie jedziemy. Chyba zbyt głośno powiedziałem, że właśnie wracamy i skąd bo zaraz przyszedł drugi by zaczerpnąć informacji na temat Rumunii - dalej nie jechał. Powiedziałem co wiedziałem ...a co, taki jestem :)



















Na obiad grill i kilka rodzajów mięs wyciągniętych na koniec podróży. Dym się nie przydał bo komarów nie było ...nawet wieczorem. Mniej więcej (bardziej więcej) po obiedzie znowu basen. Kilka obowiązkowych fotografii przemykającej po zjeżdżalni młodzieży, naleśniki, szklanki zimnego piwa z ociekającymi po nich kropelkami wody ...jest cudownie. Pani z baru ma techniki sprzedaży opanowanie do perfekcji. Jak poszedłem z Elą, to piwo nalewała "normalnie" czyli kubek pod kranik i już ale jak poszedłem sam, to kubek ustawiła dokładnie między piersiami (przynajmniej z mojej perspektywy) ...nie widziałem ile go nalała ale wyglądała jakby brała prysznic ...ehh:) Po następne poszedłem znowu sam ;)
Po wyjątkowo leniwym "basenowaniu" poszliśmy wciągnąć obiad na kolację do pobliskiej restauracji. Nieduże ale przyjemne pomieszczenie i kilka stolików na zewnątrz a w zasadzie trzy lub cztery długie stoły z ławkami. Wszystko pod parasolami. Sam posiłek jak dla mnie był bardzo smaczny a rachunek jeszcze smaczniejszy. Za niewielkie pieniądze można było się najeść. Do posiłku klasycznie kompot z chmielu - również dobry ;) Ważne jest to, że kelner swobodnie władał angielskim więc nie trzeba było zbyt mocno palcować menu lub machać łapkami w powietrzu pytając "co to". Zresztą jeśliby nawet nie znał angielskiego i nie rozumiał „po Polskiemu”, to menu miało obrazki.
Rano, no cóż, kierunek Polska czyli zasadniczo koniec wakacji. Trochę przykro ale nie ma innej opcji. Śniadanko, pakowanie i w drogę. Trasa w kierunku Cieszyna z uwzględnieniem oczywiście jeszcze dwóch granic. Droga nie sprawiała problemu bo niby dlaczego - równo, szeroko ...cacy. Jeden przypadek sprawił, że nie skończyłem pisania w tym miejscu. Zatrzymaliśmy się na obiad w przydrożnym barze. Ekipa jadła przy stolikach a ja z dziewczynami w naszym M1, bo Ela rano zdążyła ugotować ryż i zrobić chińszczyznę z opcją późniejszego podgrzania. Brzuszki pełne, diesle już warczą czyli w drogę. Ujechałem jakieś 100-200 metrów i patrzę, że Darol się zatrzymał. Zatrzymałem się trochę dalej i czekam ...chłopaki też stanęli. Przez radio Ola mnie pyta czy mogę zawrócić bo tata potrzebuje drutu - tłumik się urwał ...szlak by to. Drut za całe 5 zł okazał się w tej podróży baaaardzo potrzebny ...kilka razy nawet. Ciekawe jest to, że tłumik był praktycznie nowy a w każdym razie wymieniony dopiero co. Tak paskudnie się urwał, że ciężko było go ponoć zamocować. Nie licząc wypadającej uszczelki na autostradzie, to Darol był jedynym, któremu nic większego się nie stało podczas podróży więc siłą rzeczy teraz była jego kolej ;) A może to była kumulacja bo kilka kilometrów dalej zatrzymała go policja za przekroczenie prędkości ...tylko pouczenie - uff.











Zatrzymaliśmy się w miejscowości Kremnica na krótki postój z opcją na lody. Zamek w otoczeniu ładnych, stylowych zabudowań, dość mało ludzi - generalnie przyjemnie. Podczas zwiedzania Darol wpadł na pomysł, żeby zostać na noc na pobliskim kampingu. Ostatnia wakacyjna kolacja. Pomysł zacny ale ja niestety nie mogę zostać. Do samych Katowic jeszcze sporo kilometrów a gdzie tam Warszawa. W poniedziałek Ela musi być w pracy, ja zasadniczo też a trzeba jeszcze się jakoś ogarnąć po wczasach. Cóż więc było robić ...do domu wracamy sami. Postanowiliśmy jechać do ojca na działkę. Raz, że bliżej a dwa, że jest możliwość swobodnego przepakowania, posprzątania i oczywiście umycia auta bo brudne było okropnie ...półki w kolorze "krymskiego pyłu" a na szybach i karoserii na wpół martwe owady jęczały w różnych językach.

Niedziela i sprzątanie kampera jakoś nie wzbudzały mojego entuzjazmu czemu w sumie trudno się było dziwić. Ostatecznie to przecież porządki, których szczególnie nie kocham i najważniejsze, że to definitywny koniec wakacji. Mnie osobiście trudno się nawet będzie wybrać na jakiś weekend bo przecież sezon ślubny w pełni i mam już zakontraktowane zlecenia. Przedłużaliśmy wyjazd od taty jak tylko się dało ale koniec końcem zaparkowaliśmy auto na osiedlu ...w Warszawie :(

Ostatnie wakacyjne zajęcia to przygotowanie zdjęć, przekazanie ich zainteresowanym i oczywiście zakończenie pisemnych wspominek. Jedno i drugie zajmuje chwilę. Selekcja, wykadrownie i drobna korekta fotografii trochę szybciej mi poszła a pisanie? No cóż ...do dzisiaj piszę. Nawet opalenizna już zeszła :) Darol i Duduś cisną bym się pospieszył ...fakt, trochę się to ciągnie ale ja przynajmniej podzieliłem się już fotografiami (Frape również) a reszta? Buuuuuuu, nie ładnie ;)















Myślę, że zakończenie powinno mieć charakter podsumowania, co niniejszym czynię.

Ukraina. Kraj dla zwolenników off roadu. Drogi w zdecydowanej większości przyprawiają o ból zawieszenia. Jeszcze duuuużo wody upłynie zanim dorównają nawet naszym drogom , bądź co bądź, również w nienajlepszym stanie. Jestem bardzo zadowolony, że mój kamperek dał radę przejechać tyle kilometrów bez niespodzianek - w sumie ponad 5000 km.
Z wyjątkiem Krymu, cała Ukraina jest płaska, dość monotonna do jazdy nie licząc oczywiście miejsc zapomnianych przez Boga, które wzbudzają dość skrajne uczucia. Od dość dziecinnie-wakacyjnego zachwytu, bo to w końcu pewien rodzaj egzotyki, po niemal skrajne współczucie. Ludzie, którzy tu mieszkają, wydają się być pozbawieni wszelkich nadziei na "lepsze jutro" ...wydają się, bo nie rozmawiałem z nimi akurat ale w tych warunkach trudno mi było myśleć inaczej. Zresztą na jednym z postojów już na samym Krymie słyszałem, że Polacy są postrzegani jako bogacze. Chłopak, z którym rozmawialiśmy (ten od sznurka do snopowiązałki), jakoś nie bardzo dowierzał, że nie jesteśmy biznesmenami. Czyli jesteśmy dla nich wyznacznikiem pewnego rodzaju luksusu. Patrząc na te konkretne (choć nie tylko) okolice to muszę się z nim zgodzić.

Ukraina jest w moim odczuciu krajem marginalnych kontrastów. Ludzie żyją kosztem innych ludzi. Jedni obrzydliwe bogaci a inni bardzo biedni. Państwo tym pierwszym ułatwia bogacenie się a tych drugich nie rozpieszcza. Dla jednych ma "otwarte kieszenie", a tych biednych ma pod tylnymi kieszeniami. Tanie (przynajmniej dla turystów) są tylko papierosy, alkohol i paliwo. Dla miejscowych i tak musi być drogo skoro rzeczone paliwo leje wyłącznie obsługa stacji i to tylko po uprzedniej zapłacie. Pewnie klienci tankowali i nie płacili.
Bardzo drogie są wyroby, które muszą być chłodzone lub przechowywane w specjalnych warunkach. Przykładowo mleko w przeliczeniu kosztuje 6zł a piersi z kurczaka 22zł za kilogram. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić niektóre ceny nawet w Polsce. Przez te trzy tygodnie podróży wydaliśmy +/- trzy średnie pensje ukraińskie bez specjalnych ekstrawagancji. Oczywiście z paliwem ale jednak. Nasz założony budżet 5000zł w zasadzie nie został przekroczony a jeśli nawet, to nie wiele ...nie licząc oczywiście kradzieży, która po dość dokładnym podliczeniu kosztowała nas prawie 3500zł ...i mimo cienia szansy na częściowy zwrot trochę jeszcze boli :( Nauczyła mnie ona, że zawsze trzeba mieć na oku auto / kampera w podróży i to nie tylko po Ukrainie ...zawsze!

Byłem, zobaczyłem, wyrobiłem sobie zdanie i wystarczy. Chociaż kto wie ...ale z pewnością nie szybciej niż za 10 lat. Może jedynie zatęsknię za Bakczysarajem, ale żeby go zobaczyć to wcale nie trzeba jechać kamperem. Tak czy inaczej trzeba poczekać, aż zmieni się mentalność ludzi i powstanie infrastruktura sprzyjająca turystyce i to nie tylko kamperowej. Gdzie oprócz kasy i kilku "goryli" do jej pilnowania będzie można w godnych warunkach odpocząć, umyć się, wylać szarą wodę i resztę nieczystości. Zdecydowanie nie myślę o luksusach ale o jakiś podstawowych elementach, które sprawią by odpoczynek stał się odpoczynkiem. Rzecz, której osobiście nie mogę zaakceptować (i mam wrażenie, że nie tylko ja), to wszechobecny bród w miejscach zwanych kampingami czy miejscach uważanych za wypoczynkowe. Może myliłem się pisząc wcześniej, że IM to nie przeszkadza ...może tylko właścicielom to nie przeszkadza. Chociaż z drugiej strony jeśliby ludzie na to zwracali uwagę i nie przyjeżdżali tłumnie to pewnie właściciele by coś musieli zrobić. Sam już nie wiem - mnie się to nie podobało. Oczywiście nie mogę generalizować bo były miejsca całkiem ok ale to tak, jak z drogami ...jeszcze dużo wody upłynie. Zdecydowanie lepiej pod względem wypoczynku prezentują się mniejsze, bardziej odległe od dużych skupisk ludzkich miejsca i te polecam z czystym sumieniem. Tam nawet ludzie są bardziej otwarci, skorzy do rozmów i (mam nadzieję) pomocy. Tacy bardziej sympatyczni. Chociaż to pewnie działa tak samo jak u nas. W mniejszych społecznościach ludzie są jacyś "bardziej" ...mili, rozmowni i w większości przypadków bardziej im się chce.

Tak czy inaczej polecam taki wyjazd bo oprócz tej całej "umownej egzotyki", można znaleźć ciekawe miejsca, spotkać ludzi chłonnych wiedzy o nas i całym zachodnim świecie czy choćby (spłycając myśl) pochłaniać naprawdę przepyszne plony w postaci arbuzów, brzoskwiń, moreli i całej gamy innych, równie pysznych, dojrzałych owoców i warzyw.

Mam szczerą nadzieję, że Ukraina zmieni się za parę lat na tyle, by można było bez specjalnych stresów pojechać i zwracać uwagę na swoiste piękno, które niewątpliwie posiada a nie na bezpieczeństwo czy jakość świadczonych usług.

Nie wiem, czy dam się jeszcze namówić na wyprawę w tym kierunku ale zdecydowanie nie żałuję tego wyjazdu. Oczywiście bardzo ważny jest fakt podróżowania z fajnymi ludźmi, dzięki którym lepiej wspomina się każdą podróż, znosi niewygody i można czuć się bezpieczniej. Niniejszym bardzo dziękuję ekipie Daroli, Frape i Dudusiom za wspólną podróż i mam nadzieję na „jeszcze” ☺. Teraz, tak prawie na świeżo, myślę o zwiedzeniu Rumunii, która mnie na swój sposób urzekła i o której nie omieszkałem już zasięgnąć kilku informacji.

Jak będzie to zobaczymy. A co do powyższego opisu, to mam nadzieję, że ktoś wyciągnie z niego jakieś potrzebne informacje choć, jak pisałem, nie jest to przewodnik czy poradnik a zbiór myśli, które zakiełkowały mi w głowie i wydarzeń, które miały miejsce podczas tej podróży.

A tymczasem czekam na opisy z wypraw ☺

Pozdrawiam - R.

Dopisek autora.

Już wiem, że zastanawiający nieco jest tytuł opisu. Już tłumaczę. Otóż tytuł to swoista mieszanka dwóch wyrazów – „kamper” …wiadomo a „o-ina” to zdecydowany związek z adrenaliną towarzyszącą przygotowaniom i …pierwszą naszą, tak długą podróżą. Nie mylić z innym tłumaczeniem drugiego członu ☺ .
Ot i cała filozofia.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
Wyświetl szczegóły
buba 
trochę już popisał


Twój sprzęt: VW Sven Hedin
Nazwa załogi: Bobki
Dołączyła: 26 Sie 2012
Piwa: 5/28
Wysłany: 2012-10-21, 15:54   

swietne zdjécia i super wyprawa ;)
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
kalinin 
weteran
mirek@kalinin.pl

Twój sprzęt: Laika Kreos 4012
Nazwa załogi: Kalinka
Pomógł: 3 razy
Dołączył: 14 Sty 2007
Piwa: 398/477
Skąd: Jedlińsk k/Radomia
Wysłany: 2012-10-21, 20:27   

Gratuluję znakomitej relacji, przeczytałem " jednym tchem" Miesiac temu wróciliśmy z Turcji w jedna i drugą strone trasą przez Ruminie i Bułgarie, jeśli planujesz taka wyprawę służe informacjami.
_________________
Rozum przychodzi z wiekiem, najczęściej jest to wieko trumny.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
frape 
weteran


Twój sprzęt: Fiat 2.8idTD MultiCamp EVO II Possl
Nazwa załogi: osiołek
Pomogła: 2 razy
Dołączyła: 20 Gru 2009
Piwa: 115/53
Skąd: Gliwice
Wysłany: 2012-10-21, 21:37   

Dzięki serdeczne za dalszą część opowieści – teraz już wiemy co Was spotkało po naszym rozstaniu i gdzie to tak nagle zniknęliście nam na widnokręgu. Też niedługo postaram się opowiedzieć dalszą część naszej przygody i mam nadzieję, że namówię Was jeszcze bardziej na Rumunię, która na pewno nie jest już tym krajem co dziesięć czy więcej lat temu :)

„Może i dobrze, że zdecydowaliśmy się wspólnie odbyć podróż do domu przez Rumunię, bo widząc obecność może w sumie dwóch osobówek na przejściu granicznym, to Frape faktycznie mogli mieć spory kłopot z przedostaniem się przez granicę. Chodzi mi głównie o szczegółowość i czas kontroli, który był praktycznie nieograniczony”
Eee nie byłoby tak źle – różne granice się już przejeżdżało en lat temu :) a poza tym mieliśmy jeszcze 2.5 tygodnia wolnego, jedzenie i picie też, zapas wody uzupełniony – jedynie może z kotkiem byłyby problemy – podejrzewam, że byłby to koronny argument by nas jednak puścić z granicy :diabelski_usmiech
Tak czy owak – dzięki za odprowadzenie pod samą Unię :)

„Wyszła ekipa ze sprzętem do kontrolowania aut ...śrubokręt, lusterka na kijach (takie jak u dentysty tylko większe) do sprawdzania podwozia i groźne miny.”
U nas lusterek i śrubokrętów nie mieli jedynie groźne miny – może dlatego, że nam kazali wjechać jako CD :szeroki_usmiech

„kilka kilometrów dalej zatrzymała go policja za przekroczenie prędkości ...tylko pouczenie - uff.
Darol no to nieźle Ci się te skrzydła po Ukrainie rozwinęły – zatrzymali Cię na płaskim czy z górki?:)
_________________
http://osiolkiemprzezswiat.blogspot.com
https://www.facebook.com/...474314219380151
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
darol 
weteran
KMW TEAM


Twój sprzęt: Knaus Sunliner
Nazwa załogi: darole - gorole ;-)
Pomógł: 1 raz
Dołączył: 05 Paź 2010
Piwa: 61/24
Skąd: Sosnowiec
Wysłany: 2012-10-21, 22:30   

No Rafał, nareszcie ;) dzięki za odświeżenie wspomnień. Chciałem uzupełnić opis zdjęciami z ostatniego spontanicznego noclegu na słowackim kempingu. Okazało się jednak że nie mam się czym pochwalić, zdjęcia kończą się na wspólnym zwiedzaniu miasteczka. Może Duduś coś ma to poprosimy :wyszczerzony:
frape napisał/a:
Darol no to nieźle Ci się te skrzydła po Ukrainie rozwinęły – zatrzymali Cię na płaskim czy z górki?:)

w plecy mi mocno wiało i dlatego :ok
_________________
Arek (nie Darek) :P
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
ZDERZAK 
trochę już popisał


Twój sprzęt: Ducato '93, 1,9TD, Mobilvetta Skipper Magic
Dołączył: 15 Sty 2012
Otrzymał 18 piw(a)
Skąd: Warszawa / Czeladź
Wysłany: 2012-10-22, 15:44   

frape napisał/a:
Też niedługo postaram się opowiedzieć dalszą część naszej przygody i mam nadzieję, że namówię Was jeszcze bardziej na Rumunię, która na pewno nie jest już tym krajem co dziesięć czy więcej lat temu :)


Mnie szczególnie namawiać nie trzeba na Rumunię :)
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
jarekzpolski 
stary wyga


Twój sprzęt: Laika na Transicie
Nazwa załogi: jarki
Dołączył: 04 Mar 2010
Piwa: 83/6
Skąd: Gliwice
Wysłany: 2012-10-22, 22:48   

no nareszcie !
trwało jak ciąża u słonia, ale efekt jest...Brawo !
Czytało się świetnie, ale chwilowo Krym sobie odpuszczę, bo 4x4 sprzedałem a Szafa zgubiłaby by ściany na długo przed celem...

Rafał, Rumunia dostępna kamperem to już komercha, spóźniłeś się ca 5 lat, ale Albania i ościenne jeszcze jest szansa załapać się na ostatki bez wyrywania wahaczy ...pokombinuj w tym kierunku a będziesz wnukom opowiadał jak stałeś nad morzem i nikt Cię nie kroił...z aparatów i z euro...na wszelki wypadek zabiorę Kudłatego Mordercę żeby gonił tych od aparatów....

Tymczasem ucałuj rodzinkę i do zobaczenia Gdzieś-Kiedyś :spoko
_________________
2+2+Pies Kudłaty
"Każdy kolejny dzień jest pierwszym dniem reszty naszego życia" Frazes ? Niekoniecznie...
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
ZDERZAK 
trochę już popisał


Twój sprzęt: Ducato '93, 1,9TD, Mobilvetta Skipper Magic
Dołączył: 15 Sty 2012
Otrzymał 18 piw(a)
Skąd: Warszawa / Czeladź
Wysłany: 2012-10-23, 06:51   

No więc "jarkuzpolski" z pewnością masz rację z tą komercyjną Rumunią, niemniej jednak jest ładna a mnie to kusi :) oczywiście nie zarzekam się, bo nigdy nie wiadomo co do przyszłego roku się wydarzy a Albania i jej podobne to miejsca, którym zdecydowanie również nic nie brakuje.
Tymczasem cieszę się, że skończyłem opis podróży a z następnym pójdzie znacznie szybciej ...jak ciąża u gupika :)
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
WHITEandRED
[Usunięty]

Wysłany: 2012-11-06, 21:02   

:spoko
  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum

Dodaj temat do ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
*** Facebook/CamperTeam ***