 |
|
Nasza Chycina, lato 2011 |
Autor |
Wiadomość |
Wito
stary wyga
Twój sprzęt: Fiat Ducato 91 Dethleffs
Nazwa załogi: moczykije
Dołączył: 19 Lut 2009 Piwa: 59/28 Skąd: Iława
|
Wysłany: 2012-03-14, 19:50 Nasza Chycina, lato 2011
|
|
|
Nasza Chycina, lato 2011
Wciąż próbuję odgadnąć sens kamperingu. Po zeszłorocznej wyprawie nad jezioro Chycina przekonuję się, że ważne są nie tylko ciekawe i urocze miejsca, które odwiedzamy ale także napotkani ludzie, rozmowy z nimi i zawierane nieraz znajomości. Nasza wyprawa obfitowała i w jedno i w drugie.
Jezioro Chycina i granicząca z nim wieś o tej samej nazwie znajdują się w pobliżu Skwierzyny, na zachodzie kraju. Patrząc na mapę, jezioro i duży kompleks leśny wokoło wydały mi się bardzo interesujące. Nieco więcej wiadomości znalazłem studiując encyklopedię.
Jezioro to ma blisko 73 hektary powierzchni a jego linia brzegowa jest silnie rozwinięta. Przewężenie w środkowej jego części dzieli je na dwa baseny. Brzeg wschodni jest wysoki i bardzo ciekawy. Głębokość maksymalna wynosi 17m a średnia około 8,5m.
Wolno płynąca struga o nazwie Jeziorna łączy je z jeziorami Długie i Kursko na południu oraz z Zalewem Bledzewskim w części północno-wschodniej. Z uwagi na to, że jeziora i łącząca je struga są bardzo malownicze, utworzono tu szlak kajakowy z Kurska do rzeki Obry i dalej Obrą do Skwierzyny.
Gdy dowiedziałem się, że nad jeziorem tym znajdują się dwa pola namiotowe, już wiedziałem, gdzie wybierzemy się na ryby i turystykę wraz z ojcem naszym kamperem.
Zapowiadał się ładny pogodny dzień, gdy późnym rankiem dotarliśmy do jeziora i obraliśmy kurs na pole namiotowe na północnym brzegu. Droga do pola biwakowego biegła przy samej wodzie i około metra nad jej powierzchnią. Podczas wolnej jazdy obserwowałem jezioro i zauważyłem, że woda jest głęboka i wyjątkowo przezroczysta. Dla mnie ta cecha wody ma zawsze ogromne znaczenie.
Na granicy z wodą rosły stare, piękne, pochylone na jezioro olchy i buki, zaś po lewej stronie była dość wysoka porośnięta lasem skarpa.
Po przejechaniu kilkudziesięciu metrów kątem oka zauważyłem tuż pod kamperem, przy samych drzewach kajak a w nim dziewczynkę czytającą książkę. Dopiero po dojechaniu do pola biwakowego dowiedziałem się kim była i co tam naprawdę robiła.
Zanim droga odbiła nieznacznie w lewo, zauważyłem, że jedno z mijanych drzew było częściowo obgryzione z kory, stąd wywnioskowałem, że żyją tu bobry.
Po chwili droga oddaliła się nieco od wody,a my podążaliśmy wolno wzdłuż brzegu jeziora do miejsca postoju zgodnie z umieszczonymi drogowskazami.
Była to wąska i kręta droga leśna biegnąca momentami nad urwiskiem i była niestety bardzo wyboista i poprzecinana w poprzek wystającymi, wypłukanymi przez wodę korzeniami drzew. Jechałem jedynką na najmniejszych obrotach lecz kamper mimo to podskakiwał na korzeniach i spadał w dziury czyniąc rwetes i hałas w całej kabinie zwłaszcza części z naczyniami i garnkami. W dodatku gałęzie drzew co chwilę rysowały kamper po dachu i bokach. Już po chwili żałowałem, że wjechałem w tę drogę. Zrozumiałem, że powinienem był zrobić najpierw rozeznanie pieszo. Teraz było na to już jednak za późno.
-Jeszcze tylko brakuje, by spotkać się tu z kimś jadącym z naprzeciwka - pomyślałem z trwogą. Nie byłoby najmniejszych szans by się wyminąć. Musielibyśmy mieć pecha aby na odcinku około pięciuset metrów do pola namiotowego, w ciągu tych kilku minut, jechał ktoś z naprzeciwka.
Nie trwało długo a spełniło się najgorsze. Jednak mieliśmy pecha.
Raptem, przed nami, zza zakrętu wybiegła w naszym kierunku niewiasta i nerwowo wymachując rękoma dawała znaki abym się zatrzymał. Czułem, że się stało.
Gdy zatrzymaliśmy się, podeszła do nas zdyszana i zawołała, abyśmy nie jechali dalej, bo z naprzeciwka właśnie jedzie jej mąż osobówką z przyczepą kempingową, z dziećmi babcią i psem. Z jednej strony działanie tej pani budziło mój podziw. Znała już tę drogę i przewidziała, że może coś jechać z naprzeciwka i szanse wyminięcia się tu są praktycznie żadne. Przezornie wyszła do przodu aby zatrzymać mogących jechać z naprzeciwka. W jej działaniu dostrzegłem jednak element fuszerki.
- To nie mogła pani wyjść wcześniej na drogę do najbliższego skrzyżowania aby nas uprzedzić?- zapytałem z rezygnacją w głosie?- Byłaby możliwość wyminięcia się na krzyżówce. - Jak my się tu wyminiemy gdy z prawej jest wysoka skarpa i jezioro a po lewej las?
Po chwili zza zakrętu faktycznie wyłoniła się osobówka z przyczepą kempingową z dziećmi, babcią oraz psem. Karawana zatrzymała się przed nami i w tym momencie znaleźliśmy się wszyscy w przysłowiowej kropce. Ani do przodu, ani do tyłu. Oto spełniał się zły sen każdego miłośnika karawaningu - dwa pojazdy naprzeciwko siebie na wąskiej, leśnej drodze.
Z pewnością nie tak miał wyglądać pierwszy dzień naszej wyprawy. |
|
|
|
 |
Wyświetl szczegóły |
 |
Tadeusz
Administrator CamperPapa

Twój sprzęt: Fiat Talento Hymercamp
Nazwa załogi: Kucyki
Pomógł: 16 razy Dołączył: 06 Lis 2007 Piwa: 1610/2337 Skąd: Otwock
|
Wysłany: 2012-03-14, 20:06
|
|
|
Nareszcie Witku.
Lubię Twe wspomnienia i opowiastki z drogi, ich atmosferę i styl.
Czekam również na zdjęcia, które w Twoim wykonaniu są po prostu doskonałe.
Z radości, że znów wzbogacasz naszą forumową biblioteczkę, stawiam piwko.
Serdecznie pozdrawiam Witku i... czekam na c.d. |
_________________ W życiu najlepiej jest, gdy jest nam dobrze i źle. Kiedy jest tylko dobrze - to niedobrze.
Ks. Jan Twardowski.
 |
|
|
|
 |
Wito
stary wyga
Twój sprzęt: Fiat Ducato 91 Dethleffs
Nazwa załogi: moczykije
Dołączył: 19 Lut 2009 Piwa: 59/28 Skąd: Iława
|
Wysłany: 2012-03-15, 15:37 Nasza Chycina, lato 2011
|
|
|
Oba pojazdy przejechały już po kilkaset metrów tą drogą. O cofaniu na drodze, po której ledwo jedzie się do przodu, nie było mowy.
Wysiadłem z szoferki i poszedłem do tyłu by rozejrzeć się za jakimś miejscem, gdzie moglibyśmy się wyminąć. Znalazłem szersze miejsce w odległości około pięćdziesięciu metrów. Ale czy tu da się wyminąć?
Z kamperem od samego początku jego posiadania mogę robić wszystko, tylko nie cofać. Tego wręcz panicznie nie lubię i przyznam, że nie bardzo potrafię.
Nie było jednak wyboru i musiałem cofać po wyboistej i krętej drodze, w dodatku przy bardzo kiepskiej widoczności.
W końcu spocony, po kilkunastu minutach kręcenia kierownicą, przytuliłem się kamperem do sosenek po lewej stronie. Teraz wszystko było w rękach kierowcy osobówki ciągnącej przyczepkę.
Gdy ruszył, jego lewe koła niebezpiecznie zbliżyły się do skarpy, a kiedy wolno mijał naszego kampera byłem z wrażenia cały mokry a serce biło mi jak młotem. Kierowca był widać wprawny bo minął nas bezpiecznie z zapasem dwóch, może trzech centymetrów. Pomachaliśmy sobie ręką na pożegnanie, a gdy tamci już odjechali, wyłączyłem silnik i poszedłem piechotą na rozpoznanie. Nie chciałem więcej ryzykować. Po upewnieniu się, że nikt z pola biwakowego nie zamierza już jechać w naszym kierunku, wróciłem do kampera i pojechaliśmy dalej.
Pole biwakowe stanowił blisko hektarowy kawał sosnowego lasu otoczony żerdziami na słupkach. Pośrodku, bliżej brzegu jeziora, stały dwie niewielkie drewniane wiaty z długim stołem i ławkami do siedzenia. Tuż przy drodze od strony brzegu stał wysoki stół z blatem zrobionym ze szczebelków. Na blacie stała duża butla z wodą do zmywania naczyń a obok stołu był drewniany kosz z czarnym workiem plastikowym na śmieci. Urządzenia sanitarne stanowiły dwie drewniane, pochylone ze starości sławojki. Warunki były, jakie były ale nie miało to dla nas większego znaczenia.
Najważniejszą dla nas rzeczą był brzeg, który stanowiła maleńka plaża z drobnym, żółtym piaskiem oraz po prawej stronie solidny, drewniany pomost. Na polu biwakowym, nieco dalej, na górce, dostrzegliśmy kilka samochodów osobowych z namiotami. Wokół nich kręciło się kilka osób. Zbliżało się południe i las zaczynał pachnieć żywicą.
Ustawiliśmy kampera tuż przy drodze a potem nadmuchaliśmy ponton. Jeszcze tego samego dnia zamierzaliśmy wyruszyć na wodę i poszukać ryby. Jezioro to, jak wszystkie nowe jeziora, stanowiło dla nas zagadkę. U ojca, starego wygi wędkarskiego, dostrzegłem podniecenie. Wiedziałem, że już chciałby być na wodzie, widzieć znikający spławik i holować upragnioną rybę.
Wstawiłem pęczak na ogień, gdy do pomostu dopłynął kajak. W kajaku dostrzegłem dziewczynkę, tę z książką oraz mężczyznę w czarnej piance do nurkowania. Zaciekawiony, poszedłem na pomost. Płetwonurek dobił do pomostu by dziewczynka wyszła z kajaka, a potem przypłynął do brzegu i wyjął z kajaka przyrząd, który rozpoznałem jako wykrywacz metali.
Rozpoczęliśmy rozmowę. Okazało się, że oboje z córką przyjechali tu z Bolesławca. Od lat jest on zamiłowanym płetwonurkiem i podwodnym poszukiwaczem. W pobliżu miejsca, gdzie oczekiwała na niego córka w kajaku, po drugiej stronie drogi znajdują się ruiny poniemieckiego bunkra. Nurkował tam z wykrywaczem gdyż spodziewał się znaleźć coś ciekawego, być może zatopione militaria.
Gdy weszliśmy na temat poszukiwań zatopionych skarbów mój rozmówca wyraźnie się ożywił i zaczął opowiadać o licznych wyprawach i znalezionych już przez siebie przedmiotach. Znaleźć to jeszcze mało. Trzeba znalezione przedmioty oczyścić i zakonserwować. Osobne emocje stanowi potem wyszukiwanie wiadomości na ich temat. Mówił z pasją o swoim zamiłowaniu i przyjemnie było go słuchać.
Jego córka także chętnie bierze udział w tych wyprawach i stanowi niezastąpionego członka załogi kajaka.
Na koniec mój rozmówca wyjął z kajaka przedmiot przypominający metalową, ramową piłkę do przycinania wysoko gałęzi drzewek w sadach. Po wytarciu brzeszczota z mułu i rdzy, pojawiły się na nim napisy w języku niemieckim. Widziałem, że oczy poszukiwacza skarbów żywo zabłysły. Znaleziona piłka była bardzo stara. Po długim i wyczerpującym nurkowaniu odniósł sukces i mógł do swojej kolekcji dołączyć nowe trofeum.
- Czy podczas nurkowania nie zauważył pan jakiegoś dobrego, rybnego miejsca? - zapytałem z nadzieją w głosie.
- Wie pan, właśnie. Widzi pan ten trzcinowy cypelek po prawej? Gdy opływałem go na głębokości około sześciu metrów, to zauważyłem na dnie dużo kukurydzy. Ktoś tam musi nęcić i łowić. Widziałem w tym miejscu stado ładnych, gruntowych płoci.
Płetwonurek zaczął zdejmować swój skafander gdy przypomniałem sobie, że ja właśnie gotuję pęczak... Opowieść mojego nowego znajomego tak bardzo mnie wciągnęła.
Pędem pobiegłem w kierunku kampera. Ojciec drzemał. Wody w garnku już nie było a pęczak przy dnie zaczynał skwierczeć. Zdążyłem w ostatniej chwili.
Było popołudnie, gdy ruszaliśmy na wodę. Przedtem weszliśmy na pomost by spojrzeć na jezioro i uzgodnić, gdzie będziemy łowić.
Ojciec chciał płynąć na lewo, ja zaś na prawo w kierunku trzcinowego cypelka.
- Nie wydaje mi się aby to było dobre miejsce - rzekł z nutą niechęci w głosie.
- Ja sądzę, że właśnie tam nałowimy- odparłem i uśmiechnąłem się pod nosem.
Obraz 779zmn.jpg Ustawiliśmy kampera i napompowaliśmy ponton. |
 |
Plik ściągnięto 306 raz(y) 174,01 KB |
|
|
|
|
 |
MAZUREK
stary wyga gitarzysta-chałturnik, wędkarz

Twój sprzęt: CARTHAGO T 40 CHIC 2,8 JTD
Nazwa załogi: LECH i GRAŻYNA
Pomógł: 2 razy Dołączył: 02 Lip 2007 Piwa: 23/172 Skąd: Radom
|
Wysłany: 2012-03-16, 09:52
|
|
|
Jako nowicjusz w branży wiesz Witku z jaką niecierpliwością chłonę takie opowieści. (zwłaszcza wygłodzony zimowym przestojem). Bardzo proszę o więcej fotek
"napalony" wędkarz M. |
_________________
Staram się pisać poprawnie po polsku. |
|
|
|
 |
Wito
stary wyga
Twój sprzęt: Fiat Ducato 91 Dethleffs
Nazwa załogi: moczykije
Dołączył: 19 Lut 2009 Piwa: 59/28 Skąd: Iława
|
Wysłany: 2012-03-18, 21:47 Nasza Chycina, lato 2011
|
|
|
Pogoda była piękna. Na niebieskim niebie powoli i majestatycznie płynęły z zachodu niewielkie, poszarpane chmury. Wiał słaby wiatr, więc fala na jeziorze była niewielka.
Spojrzałem w lewo i ujrzałem kilka małych zatoczek przedzielonych zielonymi cypelkami. Na wprost, za drzewami na drugim brzegu widoczna była szpiczasta wieża kościoła w Chycinie. Najciekawszy w tej chwili wydał mi się prawy brzeg, na którym w oddali widoczna była przystań AWF z Poznania a także trzcinowy cypel, na którym mieliśmy za chwil kilka złowić taaaaką rybę.
Gdy podpłynęliśmy do cypla, okazało się, że na jego końcu dno spada gwałtownie w dół. Aby łowić na głębokiej wodzie, mogliśmy zakotwiczyć się przy samej trzcinie.
Zanęciliśmy pęczakiem i zarzuciliśmy wędki. Trwało dłuższą chwilę, zanim złowiłem pierwszą płoć. Była sporych rozmiarów. Holowana z dużego gruntu stawiała silny opór. W chwilę później w odległości około kilkunastu metrów na wodę, rozległ się gwałtowny i silny plusk, po czym wokoło, nad wodę, wyskoczyła chmara błyszczących małych rybek, chyba uklei. To musiał być atak bolenia. Ryba ta, jako jedyny u nas drapieżnik z rodziny karpiowatych, występuje najczęściej na rzekach ale często można go także spotkać w jeziorach połączonych z rzekami. Boleń atakuje w ten sposób, że wpada w ławicę drobnicy od dołu a przy powierzchni uderza z dużą siłą o nią ogonem ogłuszając na chwilę swoje ofiary.
Tego popołudnia atakujące drapieżniki "straszyły" nas jeszcze wielokrotnie a po odgłosie ataków można było wywnioskować, że były to około dziesięciokilogramowe ryby. Kusiło nas aby zapolować na nie. Z jednej strony nie byliśmy przygotowani na taki połów a z drugiej nie chcieliśmy naruszać swoistego, dzięki nim, uroku jeziora.
Gdy wracaliśmy wieczorem na brzeg, w naszej siatce było kilkanaście ładnych płoci. Miejsce wydawało się być dobre na połów i wiedzieliśmy, że przypłyniemy tu jeszcze nieraz.
Po powrocie do kampera, okazało się, że na polu biwakowym, pod jedną z wiat pojawili się nowi goście. Byli to dwaj młodzi ludzie, obaj krótko ostrzyżeni i bardzo okazałej postury. Nocą w ciemnej ulicy wolałbym ich nie spotkać. Mieli już ustawiony namiot i rozwinięte wędki. Jeden z nowo przybyłych, niższy i bardziej krępy zachowywał się spokojnie. Drugi, wyższy, był głośny i nad wyraz rozmowny.
Podszedłem do nich by się przywitać. Nowi znajomi przyjechali z Poznania na ryby i zamierzali zostać przez weekend.
Postanowiłem, że podzielimy się z nimi rybami. Wybrałem więc kilka ładnych płoci i poszedłem do nich. Przyjęli ryby z wdzięcznością a Wyższy zaproponował mi kielicha. Pociągał widać wódeczkę cały czas, stąd jego rozmowny nastrój. Podziękowałem grzecznie wymawiając się obowiązkiem obróbki złowionych ryb. Ten nie dał jednak za wy graną i zaproponował wspólną libację wieczorem. My woleliśmy jednak aby nasze relacje pozostały takimi, jakimi są do tej pory i grzecznie podziękowaliśmy.
Następnego dnia postanowiliśmy trochę odpocząć rano i dłużej pospać. Gdy około dziewiątej gotowaliśmy herbatę zapukał do nas Wyższy i z rozkosznym uśmiechem wyciągnął w moją stronę siatkę z kilkoma sporymi płociami. Okazuje się, że koledzy wcześnie rano poszli na pomost na zatoczce po lewej i wracali z całkiem niezłym połowem. Ryby miały być dla nas w rewanżu za nasze wczorajsze.
- Sympatyczne chłopaki i wcale nie takie groźne.- pomyślałem.
Nie zależało nam teraz na rybach ale nie wypadało odmówić przyjęcia. Podziękowałem kolegom i schowałem płotki do lodówki. Nie miałem wówczas jeszcze pojęcia, że niebawem będzie z tymi płotkami cała historia. cdn.
Obraz 727pop.jpg Widok na jezioro z pomostu. |
 |
Plik ściągnięto 301 raz(y) 134,15 KB |
Obraz 780zmn.jpg Widok na jezioro z pomostu. |
 |
Plik ściągnięto 285 raz(y) 104,33 KB |
Obraz 726zmn.jpg Widok na jezioro z pomostu. |
 |
Plik ściągnięto 242 raz(y) 129,19 KB |
|
|
|
|
 |
Wito
stary wyga
Twój sprzęt: Fiat Ducato 91 Dethleffs
Nazwa załogi: moczykije
Dołączył: 19 Lut 2009 Piwa: 59/28 Skąd: Iława
|
Wysłany: 2012-03-21, 20:23 Nasza Chycina, lato 2011
|
|
|
Staliśmy kamperem dość blisko brzegu. W pewnej chwili usłyszałem głośny, znany mi już plusk. Wziąłem aparat fotograficzny i poszedłem na pomost. Miałem nieodparte pragnienie sfotografować bolenia w czasie ataku. Na pomoście siedział wędkarz a na brzegu, w cieniu, na rozkładanym krzesełku jego małżonka, która czytała sobotnio-niedzielną gazetę. Po cichu, aby nie płoszyć ryb i wędkarza, wszedłem na pomost i usiadłem na jego końcu.
Kilkanaście metrów od trzcin, to tu, to tam, bolenie biły raz po raz. Atak ryby trwał tylko ułamek sekundy i o ten ułamek byłem zawsze ze zdjęciem spóźniony. W końcu udało mi się uchwycić moment ataku ale niestety uderzającej płetwy o wodę, już nie.
Pogadałem za to z wędkarzem, który przyjechał na kilka godzin nad jezioro z pobliskiej Skwierzyny i dowiedziałem się, że na jeziorze tym, należącym do PZW, wymagane jest specjalne zezwolenie na połów z brzegu i z łodzi. Myśmy niestety takiego nie posiadali.
Wędkarz był bardzo uprzejmy. Pokazał mi jak wygląda zezwolenie i powiedział, że można takie kupić u skarbnika koła w pobliskim Bledzewie. W dowód wdzięczności za poświęconą mi uwagę, postanowiłem oddać mu otrzymane rano od chłopaków płocie. Były już dobrze schłodzone w mojej lodówce, więc zawinąłem je w papiery i folie i zaniosłem sympatycznemu rybołapowi, który przyjął ryby i serdecznie podziękował. Byłem przekonany, że siedząca na brzegu pani obrobi je i zabezpieczy.
Bez zezwolenia wędkować nie wolno. Trzeba było jechać do Bledzewa. Nie było to daleko, bo około siedmiu kilometrów. Całe szczęście, że miałem rower na bagażniku.
Już zacząłem zdejmować go na ziemię, gdy napatoczł się Niższy. Okazało się, że chłopaki także nie posiadają zezwolenia na to jezioro i umyśliliśmy, że kopniemy się do Bledzewa ich osobówką.
Po udanym porannym połowie Wyższy przez cały czas pociągał wódeczkę i był już dobrze wstawiony, gdy zakomunikował nam, że on także jedzie do Bledzewa. Na nic zdały się perswazje Niższego. Ten chciał jechać, i już. Zabrał z sobą butelkę jakiejś czystej wódki i wsiadł do samochodu na siedzeniu koło kierowcy.
Mnie przypadło w udziale miejsce z tyłu, gdzie chłopaki mieli magazyn różnych sprzętów, żarcia i picia. Ledwo co zmieściłem się na siedzeniu.
Tej jazdy nie zapomnę chyba do końca życia. Na wyboistej leśnej drodze wzdłuż brzegu cały ten magazyn zaczął żyć. Co chwila dostawałem to po plecach, to po głowie butelką z Colą, puszką konserw czy innymi produktami.
Nie lepiej było, gdy wyjechaliśmy na asfalt. Droga do Bledzewa prowadzi prawie cały czas z góry. Jest w dodatku kręta a Niższy uparł się aby pokonać ją w rajdowym tempie. W dodatku Wyższy otworzył okno i wystawił gołą stopę i butelkę z wódką na zewnątrz auta i pozdrawiał mijanych ludzi krzykiem i wyciągniętą ręką z butelką. Niższy, widocznie przywykły do zachowania swojego kolegi, wcale nie reagował.
Nie walczyłem już ze spadającymi na mnie przedmiotami. Nie było mnie spod nich chyba wcale widać i było mi już wszystko jedno. Modliłem się, abyśmy tylko szczęśliwie dojechali do Bledzewa.
Gdy wpadliśmy na ryneczek z hukiem i krzykiem Wyższego, odniosłem wrażenie, że całe miasteczko zamarło na chwilę. Ludzie przystawali zdziwieni i zaskoczeni zjawiskiem dotąd zupełnie im nieznanym. Całe szczęście, że byłem niewidoczny, cały zasypany na tylnym siedzeniu. Nie musiałem przed ludźmi świecić oczami.
Po wykupieniu zezwoleń udaliśmy się w drogę powrotną. Na szczęście Wyższy, po swoich popisach był wyraźnie ugotowany i z lekka przysypiał.
Gdy w końcu dojechaliśmy, z ulgą wysiadłem z samochodu. Wędkarza i jego małżonki na brzegu już nie było.
Było wczesne popołudnie, gdy na naszym pomoście pojawiła się grupa czterech płetwonurków z Międzyrzecza. Obserwowałem, z jak wielkim trudem ubierali na siebie grube, ciepłe skafandry. Panował potworny upał a na brzegu nie było cienia. Widziałem, jak po przebraniu się, jeden po drugim, z uczuciem wielkiej ulgi, wskakiwali do chłodnej wody.
Gdy zanurzyli się pod wodą, naraz jeden z nich wypłynął na powierzchnię z płocią w ręku. Po chwili to samo uczynił inny, trzymając trzy ładne ryby.
- Na dnie jest kilkanaście ryb - zawołał jeden z nich. - Chce pan te ryby?
Oczywiście, że chciałem.Skoro odebrano im już życie... Po chwili do zbierania ryb z dna włączyli się pozostali nurkowie i wyłowili z dna wszystkie leżące tam płocie. Natychmiast odgadłem, że są to ryby, które dałem wędkarzowi przed naszym odjazdem do Bledzewa.
Byłem zdegustowany jego zachowaniem. Gdyby nie nurkowie to nie wiedziałbym nawet, że wyrzucił ryby do wody i beztrosko pojechał do domu. Całe szczęście, że płotki nadawały się jeszcze do jedzenia. Natychmiast oporządziłem je i wrzuciłem na patelnię. Mieliśmy z ojcem kolację, że hej. Kręcił głową z niedowierzaniem, gdy opowiadałem mu historię tych ryb.
Obraz 721pop.jpg Moment ataku bolenia. |
 |
Plik ściągnięto 268 raz(y) 101,92 KB |
|
|
|
|
 |
Wito
stary wyga
Twój sprzęt: Fiat Ducato 91 Dethleffs
Nazwa załogi: moczykije
Dołączył: 19 Lut 2009 Piwa: 59/28 Skąd: Iława
|
Wysłany: 2012-04-08, 15:36 Nasza Chycina, lato 2011
|
|
|
Płetwonurkowie popłynęli wzdłuż brzegu a my z ojcem zaczęliśmy szykować się na ryby. Tym razem także zamierzaliśmy popłynąć na znany nam już cypelek. Mieliśmy nadzieję na lepszy połów niż poprzednio. Już mieliśmy spakowany sprzęt na pontonie i zamierzaliśmy płynąć, gdy na kemping zajechała policja. Z radiowozu wysiadła młoda, niewysoka policjantka z wielkim pistoletem w kaburze i niewiele starszy od niej jej kolega po fachu.
Podeszli do mnie i zapytali, czy są tu może płetwonurkowie z Międzyrzecza. Okazuje się, że otrzymali telefon, by przyjechać na kemping, gdyż w pobliżu bunkra nurkowie wyłowili jakieś niebezpieczne militaria.
Bunkier był kilkaset metrów brzegiem na zachód i najwyraźniej policja przyjechała nie tu gdzie trzeba.
Gdy już odjechali we wskazanym przeze mnie kierunku, wsiedliśmy z ojcem do pontonu i popłynęliśmy na cypel. Zakotwiczyliśmy się przy dwóch drągach wbitych w dno przy trzcinie, zanęciliśmy pęczakiem i wpatrzeni w spławiki, zaczęliśmy łowienie.
Po dłuższej chwili płoć zaczęła się brać. Jakimś dziwnym trafem ryby czepiały się tylko na moją wędkę. Ojciec, który łowił w tym samym prawie miejscu, nie miał żadnych brań. Myślałem, że to tylko chwilowe. Jednak trochę trwało zanim złowił pierwszą płotkę a potem znów długo, długo - nic. Zacząłem się głupio czuć i zaproponowałem, abyśmy porównali ustawienie gruntu na naszych wędkach. Był praktycznie taki sam. Mnie wciąż brało a jemu - nie. Nie wiedziałem, jak to wytłumaczyć i co robić zważywszy, że staruszek najwyraźniej zaczął tracić dobry humor. Kolejne, złowione przez siebie płocie wrzucałem do siatki z poczuciem winy.
Zbliżał się już wieczór i w naszej siatce było sporo niezłych płoci, gdy w pewnym momencie staruszek ostro zaciął. Gdy spojrzałem na szczytówkę jego wędki, która pomimo zacięcia, mocno wygięta, tkwiła wciąż przy powierzchni wody, zrozumiałem, że podczepił naprawdę dużą rybę.
Wyjąłem swoją wędkę z wody i z zainteresowaniem przyglądałem się toczonej przez ojca walce z rybą. Stawiany w głębinie opór był zdecydowanie za duży na wielką nawet płoć. Spodziewałem się, że to jest leszcz. Ojciec ciągnął rybę delikatnie i z wyczuciem zważywszy na to, że miał lekki zestaw z małym haczykiem, przygotowany na płocie. Ta ryba miała prawo zerwać się w każdej chwili. Kurczowo trzymałem kciuki, aby tak się nie stało.
Gdy wydawało się, że już osłabła i zbliżała się do powierzchni, raptem atakowała i z pełną siłą ciągnęła wędkę w dół. Słychać było wtedy szybkie terkotanie hamulca na kołowrotku i przyspieszone bicie naszych serc. I tak w kółko Macieju. Gdy była bliżej powierzchni, natychmiast przypuszczała atak w dół.
Rozejrzałem się odruchowo po pontonie za podbierakiem. Oczywiście, nie było go. Kto tam zabiera podbierak na płotki? Stary wędkarz jednak miał pomysł.
-Odczep siatkę i podbierz nią rybę - powiedział do mnie a jego głos wydał mi się dziwnie spokojny jak na tę sytuację. Natychmiast odwiązałem siatkę z płotkami i zanurzyłem do wody by użyć jej jako podbieraka.
Po dłuższej chwili ujrzeliśmy obaj rybę w całej jej okazałości. Był to pięknie ubarwiony lin o wadze około...dwóch kilogramów.
Ojciec z wyczuciem przytrzymał go przy powierzchni a ja szybko podebrałem lina siatką. Wtedy obaj odetchnęliśmy i emocje z wolna zaczęły opadać.
Gdy wieczorem płynęliśmy z powrotem do pomostu, ojciec miał już wyraźnie lepszy humor.
- Piękny lin - rzekłem w pewnym momencie.
- No pewnie, to nie jakieś tam płotki - odparł, spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko pod nosem. |
|
|
|
 |
Wyświetl szczegóły |
 |
matro
weteran musi być twardy!Tylko co piąta noc na campingu:)

Twój sprzęt: Ducato II Rimor
Nazwa załogi: Robert, Kamila, Amelia, Hubert
Pomógł: 6 razy Dołączył: 18 Lip 2008 Piwa: 71/111 Skąd: Trzcianka/Piła/Wlkp
|
Wysłany: 2012-04-10, 12:37
|
|
|
Wito, ... bardzo chciałbym spotkać się z Wami na rybach ... może kiedyś się nauczę
oczywiście piwko i czekam na ciąg dalszy |
_________________
...może i integra bardziej przypomina dom za to alkowa bardziej przypomina kamper... !
 |
|
|
|
 |
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
|
Dodaj temat do ulubionych Wersja do druku
|
|