Klub miłośników turystyki kamperowej - CamperTeam
FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Aktywna majówka na Węgrzech
Autor Wiadomość
dulare 
weteran


Twój sprzęt: LMC Liberty A 723G
Pomógł: 14 razy
Dołączył: 27 Paź 2013
Piwa: 94/83
Skąd: Zielonki k. Krakowa
Wysłany: 2014-05-06, 22:34   Aktywna majówka na Węgrzech

30 kwietnia, środa rano - kamper przygotowany stoi obok domu, rzeczy pakujemy do niego już od kilku dni i staramy się nie zapomnieć niczego co może być potrzebne - to przecież nasz pierwszy poważniejszy wyjazd. Pakujemy też trochę na zapas - konewkę, narzędzia, książkę “sam naprawiam” i jeszcze zestaw różnych innych rzeczy które będą potrzebne pewnie dopiero w wakacje, ale już teraz sprawdzamy gdzie się zmieszczą i ile tego będzie. Nie bierzemy rowerów - plany są spacerowe i mamy nadzieję że dużych odległości nie będzie - inna sprawa to fakt że chcemy miejsami stanąć na dziko albo w miejscach niestrzeżonych i bez rowerów będzie nam spokojniej.

Pobudka około 6:00 - jak codziennie. Niecodzienne jest to że zamiast do “małego” samochodu, wsiadamy do “dużego”. Szkolne plecaki i praca zostają za nami. Pierwszy przystanek robimy niemal tuż obok domu - na pobliskim składzie budowlanym ważymy cały zestaw wraz z nami - wychodzi 3050kg. “Na pusto” samochód waży 2600, DMC bez pasażerów to 3200, z pasażerami 3400 więc mamy jeszcze sporo zapasu na rowery i inny osprzęt :)

Wyjazd z Krakowa jest zdecydowanie łatwiejszy niż wjazd - widać że całkiem sporo ludzi jeszcze dziś spieszy się do pracy a na drogach wylotowych raczej pusto. Do Rabki dojeżdżamy niespiesznie i niemal dokładnie na skrzyżowaniu - rozjeździe na Chyżne - spotykamy autostopowiczów. Jadą do Budapesztu, więc czemu by ich choć trochę nie podrzucić? My wprawdzie nie jedziemy wprost do stolicy Węgier, ale aż do Zwolenia możemy jechać wspólnie - później nasze drogi się rozchodzą - my odbijamy na wschód i przez coraz mniejsze słowackie wsie zbliżamy się do granicy.

Pierwszy przystanek - Holloko - zaparkowaliśmy na niewielkim parkingu ponad wsią (N 47.996775°, E 19.589502° inaczej N 47° 59' 48.39", E 19° 35' 22.21"). Połowa parkingu zajęta na skład materiałów budowlanych - powstają tutaj jakieś budynki, drewniana mapa jest zupełnie nieczytelna… Cóż, nie ma się co zrażać, schodzimy w dół do “centrum” i udaje nam się odnaleźć lepszą wersję mapy. Wieś Holloko jest w dużej cześci muzeum - zachowało się tutaj dużo oryginalnej zabudowy i większość domów nie była przenoszona z innych lokalizacji. Widać tutaj przygotowania do pierwszego maja - na ulicach rozstawiane są stoły, scena, dekoracje… Niestety duża część Holloko jest w remoncie - ulice rozgrzebane, część chat zamknięta.



Nam udaje się zajrzeć do muzeum poczty (obsługująca je starsza pani mówi wyłącznie po węgiersku, więc dogadujemy się intuicyjnie), pracowni garncarza, kilku sklepików z ludowymi wyrobami i małego drewnianego kościoła. Kupujemy glinianego kogucika do kolekcji i zaglądamy na podwórka. Szkoda że tak pusto - wiele domów pozamykanych, gdzieniegdzie da się zajrzeć tylko na podwórka… Wracamy spacerkiem na parking.



Nad wsią góruje zamek - pierwszy który obejrzymy podczas naszego wyjazdu. Parę minut pod górę przez las i już - brama na szczęście otwarta, kasa czynna - wchodzimy. Wewnątrz pierwsza niespodzianka - automat do samodzielnego wykonywania pamiątkowych monet. Całą rodziną zbieramy Pressed Penny, wygląda więc na to że z Węgier wrócimy z kolejnymi egzemplarzami do kolekcji. Sam zamek natomiast jest niewielki - można obejść i obejrzeć wszystkie pomieszczenia w niecałe 20 minut. Widoki wokół niesamowite - morze drzew i puste zielone łąki jak okiem sięgnąć - można się poczuć jak na końcu świata…



Jemy szybką kanapkę, przed nami jeszcze trochę jazdy i przed wieczorem docieramy do Szentendre a dokłaniej na Pap-Sziget - wyspę na której leży nasz docelowy camping na dziś (N 47.681651°, E 19.083595°, inaczej N 47° 40' 53.95", E 19° 05' 00.94"). Pod drzewami pusto - stoi raptem kilka kamperów. Ustawiamy się, idziemy dopełnić formalności i kilka minut później przychodzi deszcz. Na szczęście wcześniej było słonecznie i sucho, teraz trochę deszczu nam nie przeszkadza. Wieczorem wyskakujemy na małe zakupy do pobliskiego sklepu SPAR - tutaj w ramach niespodzianki spotykamy masę towarów z opisami po polsku :) Kupujemy trochę typowych tutejszych specjałów - vajkrem czyli rodzaj serka do smarowania kanapek, pastę gulaszową, napoje których w Polsce nie ma i trochę chleba. Na dziś wrażeń wystarczy…

_________________
"Nie należy wierzyć wszystkiemu co się przeczyta w internecie" - Maria Skłodowska-Curie
Konwerter współrzędnych geograficznych i GPS
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
dulare 
weteran


Twój sprzęt: LMC Liberty A 723G
Pomógł: 14 razy
Dołączył: 27 Paź 2013
Piwa: 94/83
Skąd: Zielonki k. Krakowa
Wysłany: 2014-05-07, 15:29   

1 maja - czwartek. Miałem okazję porozmawiać dłuższą chwilę z kierowniczką naszego campingu - język do wyboru - niemiecki, angielski, rosyjski i węgierski :) Poleciła nam zwiedzanie Budapesztu za pomocą Hop-On-Hop-Off - dwóch linii autobusowych na które wykupuje się pojedynczy bilet - można dowolnie wsiadać i wysiadać tam gdzie komu pasuje. Dodatkowo w cenie rejs po Dunaju. Wprawdzie nie mamy takiej potrzeby (planujemy spacery) ale może kiedyś… Dodatkowo dowiaduję się że w Szentendre jest spory skansen w którym dzisiaj można spodziewać się wielu atrakcji. Jemy więc śniadanie, pakujemy manatki i przestawiamy się na parking przed skansenem (N 47.691837°, E 19.046893° lub N 47° 41' 30.61", E 19° 02' 48.82" jak kto woli).



Skansen w Szentendre (http://skanzen.hu/) zajmuje spory obszar na obrzeżach miasta. Główny budynek to jednocześnie stacja kolejowa - do odleglejszych zakątków skansenu można dostać się jeżdżącym regularnie pociągiem - ale za dodatkową opłatą. My zdecydowaliśmy się na spacer, ponieważ znając nasze możliwości i tak nie byli byśmy w stanie obejrzeć wszystkiego w jeden dzień. W 2014 roku całość ekspozycji jest nastawiona na owce i pasterstwo, w dniu dzisiejszym dodatkowo odbywa się wiele pokazów i występów zespołów folklorystycznych - jest też dość tłoczno. Przy wejściu otrzymujemy mapę opisaną po angielsku i zaczynamy zwiedzanie.



Praktycznie każda zagroda, każdy budynek jest otwarty, zaglądamy w różne zakamarki i porównujemy tutejsze rozwiązania z tym co do tej pory widzieliśmy w skansenach na terenie Polski, Belgii czy Holandii. Widać trochę że domy są przygotowane na nieco cieplejszą pogodę a w kuchni pojawia się raczej papryka niż cebula i czosnek :) Dzieci mają okazję spróbować samodzielnie gręplować wełnę, obejrzeć proces przędzenia i tkania. W kolejnych zagrodach spotykamy tradycyjnie ubranego “pasterza” który opowiada o akcesoriach pasterskich. Zaglądamy do kowala i oglądamy mniej lub bardziej ludowe różności wystawione na licznych straganach.




Sporo czasu spędzamy też w miejscu gdzie prezentowane są dawne dziecięce zabawy i zabawki. Rzucamy do celu, próbujemy swoich sił na szczudłach i w zapasach kijami… Smakujemy też tutejszych słodyczy, które kupujemy trochę na chybił-trafił na straganie. Potrafimy rozpoznać łokum i trochę suszonych owoców, ale część smakołyków jest dla nas zupełnie nie znana…




Jak się należało spodziewać, późniejszym popołudniem mamy już trochę dość chodzenia. Oglądamy jeszcze trochę występów, obserwujemy przejazd wozów wypełnionych ludźmi ubranymi w tradycyjne stroje i decydujemy się na szybki obiad w restauracji na miejscu. Porcje są duże - zamówiliśmy w sumie trzy dania na cztery osoby, ale spokojnie wystarczyły by nam dwa. Pakujemy się do samochodu i kierujemy na parking w centrum Szentendre (N 47.665879°, E 19.071938° lub N 47° 39' 57.16", E 19° 04' 18.98") - tu niestety płatne w parkomacie, nie wiemy do końca za ile czasu zapłacić - decydujemy się na trzy godziny (wystarczyło bez problemu).



Szentendre słynie z wąskich spokojnych uliczek starego miasta, naddunajskich bulwarów i muzeum marcepanu. Właśnie to ostatnie było naszym głównym punktem zainteresowania - w niewielkiej kamienicy w centrum miasta można w kilku salach podziwiać liczne rzeźby z marcepanu. Przy większości znajdują się informacje o wadze i czasie przygotowania. Trzeba przyznać że marcepan jako materiał do tworzenia takich dzieł jest bardzo wdzięczny - można uzyskać praktycznie dowolny kolor, wielkość i fakturę powierzchni - wiele z oglądanych przez nas rzeźb jest naprawdę pięknie wykonanych. Na dolnym poziomie muzeum znajduje się pracowania w której (przez szybę) można przyjrzeć się procesowi tworzenia kolejnych dzieł. Nam przypadł w udziale sporej wielkości zielony smok :) Jest tutaj też sklepik, ale po zerknięciu na ceny stwierdziliśmy że chyba lepiej zaopatrzyć się w marcepanowe słodkości w Spar przy campingu :D Po drodze do auta napotykamy jeszcze muzeum Bożego Narodzenia. Trochę dziwne wrażenie chodzić na wiosnę między gablotami z bombkami i choinkami, ale trzeba przyznać że zbiory mają znakomite.





Na campingu spotykamy małżeństwo z Polski - przyjechali większą osobówką, śpią w środku a podróżują głównie rowerami. Wracają właśnie z Rumunii i Mołdawii. Dostaliśmy listę rumuńskich campingów i gorące polecenie żeby się tam wybrać i zajrzeć przy okazji właśnie do Mołdawii która jest bardzo przyjazna turystom i ponoć bardzo tania. Zaczynamy szukać informacji na temat tego kraju - może faktycznie zaglądniemy tam w wakacje… Tymczasem rozkładamy naszą markizę - po raz pierwszy robimy to na wyjeździe :) , stolik, krzesełka i delektujemy się spokojnym wieczorem.

_________________
"Nie należy wierzyć wszystkiemu co się przeczyta w internecie" - Maria Skłodowska-Curie
Konwerter współrzędnych geograficznych i GPS
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Wyświetl szczegóły
dulare 
weteran


Twój sprzęt: LMC Liberty A 723G
Pomógł: 14 razy
Dołączył: 27 Paź 2013
Piwa: 94/83
Skąd: Zielonki k. Krakowa
Wysłany: 2014-05-07, 21:11   

2 maja - piątek. Zwijamy manatki niezbyt wcześnie - niby Węgrzy też mieli wczoraj wolne, ale ciężko przewidzieć czy w porannych godzinach będzie łatwo czy niełatwo wjechać do Budapesztu. Z moich wcześniejszych przejazdów przez miasto w drodze do Chorwacji pamiętam większe i mniejsze korki w centrum - tym razem chciałbym ich uniknąć… Sam wyjazd na drogę z campingu to lewoskręt i już tutaj tracimy chwilę czasu żeby włączyć się do ruchu - w końcu wpychamy się delikatnie i… udało się - jedziemy do Budapesztu. Droga raczej spokojna, choć GPS prowadzi nas jakby trochę opłotkami, omijając główne drogi - sporo stoimy na światłach, jeździmy małymi uliczkami ale za to samochodów wokół niewiele i jedzie sie dość płynnie. W planach mieliśmy zaparkować na strzeżonym parkingu w okolicach wzgórza zamkowego - GPS przepycha nas coraz bliżej Dunaju, w końcu jedziemy już drogą nad samą rzeką, po lewej widzimy Wyspę Małgorzaty, później parlament - a po naszej stronie rzeki, przy samej ulicy - miejsca parkingowe (N 47.504101°, E 19.03973° lub inaczej N 47° 30' 14.77", E 19° 02' 23.03"). Zatrzymujemy się nie bardzo wierząc temu że tutaj za parkowanie nie trzeba płacić - jesteśmy w samym centrum, obok wzgórza zamkowego, mostu łańcuchowego, parlamentu… Okazuje się że faktcznie można tutaj parkować za darmo - w przeciwieństwie do ulicy która jest odrobinę wyżej i 10 metrów dalej od Dunaju - tam już trzeba płacić. Zostajemy więc tu gdzie jesteśmy i wspinamy sie na wzgórze zamkowe.



Sporo schodów czeka nas po drodze w górę… Kierujemy się w kierunku Baszty Rybackiej (Halászbástya). Na miejscu okazuje się że wstęp na baszty jest płatny - my jednak nie decydujemy się na płatny wstęp - tuż obok jest kawiarenka w baszcie - jeszcze wyżej niż tam gdzie trzeba płacić - tyle że tutaj płacić nie trzeba. Można za to podziwiać panoramę Budapesztu i spojrzeć z góry na innych zwiedzających :) Schodzimy na plac św.Trójcy (Szentháromság tér) i kupujemy bilety do kościoła Macieja (Mátyás templom).



Kościół właściwie jest pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny, ale jego popularna nazwa została przyjęta od króla Macieja Korwina który brał w nim ślub z księżniczką Beatrycze. Co ciekawe, podczas okupacji tureckiej w świątyni tej był urządzony meczet, w późniejszym czasie, podczas odbijania miasta przez chrześcijan budowla została mocno uszkodzona. Dzisiejszy wygląd zawdzięcza odbudowie prowadzonej w XIX wieku. Bogate wewnętrzne freski i zdobienia pochodzą właśnie z tego okresu. W 1916 roku odbyła się tutaj ostatnia koronacja króla na Węgrzech.




Na placu św. Trójcy spotykamy sokolnika - można sobie z sokołem zrobić zdjęcie :) Jest też dużo turystów i zaczyna się robić gorąco. Powoli przemieszczamy się w kierunku głównych zabudowań zamku królewskiego. Tutaj także wiele straganów z pamiątkami (rodem z Chin), sporo turystów i piękne widoki na miasto. Przyglądamy się drodze która jeszcze przed nami - za chwilę zejdziemy ze wzgórza zamkowego w kierunku łańcuchowego mostu.



Tymczasem jeszcze połowa wycieczki udaje się do galerii a druga połowa - na poszukiwanie ukrytych skrabów. Szukamy geokeszy - skrzynek ukrytych przez jednych miłośników tej gry terenowej dla innych jej miłośników :) Udaje nam się na wzgórzu znaleźć trzy z nich. Jeden bardzo szybko tuż obok miejsca gdzie akurat staliśmy, drugi z pomocą niemieckich poszukiwaczy a później znowu samodzielnie trzeci - o polskim rodowodzie (założony przez polskich keszerów). Ten ostatni najładniejszy, z logbookiem oprawionym w skórkę, opieczętowanym lakową pieczęcią… Solidna robota :)



Droga w dół wiedzie przez ogrody i w poprzek trasy kolejki - całkiem jak na krynicką Górę Parkową albo Gubałówkę w Zakopanem. Tyle że wagoniki zdecydowanie ładniejsze. Idziemy przez most łańcuchowy, odwiedzić bazylikę św. Stefana. Ten największy w Budapeszcie kościół jest też drugim w Budapeszcie najwyższym budynkiem. Zarówno w bazylice jak na okolicznych ulicach gromadzą się tłumy turystów, my zatem uciekamy trochę w boczne uliczki, równie urokliwe i dużo spokojniejsze. Zaglądamy do lodziarni - wybieramy różne różności - od tradycyjnie węgierskich specjałów takich jak Lúdlábtorta - szalenie czekoladowe ciasto do którego koniecznie trzeba mieć coś do popicia czy Doboz-torta - orzechowego przekładańca o delikatnym kremie aż po egzotyczne ciekawostki takie jak zupa czekoladowa o smaku pomarańczowym :)



W drodze powrotnej spotykamy ciekawy autobus - spostrzegawczy mogą zauważyć że przy przedniej szybie znajduje się cuma a drzwi są dziwnie wysoko. Wszystko to dlatego że jest to autokar - amfibia. Można nim zwiedzać Budapeszt zarówno z lądu jak i z wody. Jeśli kiedyś śladami Świstaka będę chciał przerobić autobus na kamper, wybiorę zapewne taki model - będziemy wtedy mogli nie tylko jeździć ale i oszczędzić na niektórych promach :D



Wyjeżdżamy z miasta i kierujemy się w stronę Egeru. Nie jesteśmy jeszcze pewni gdzie zatrzymamy się na noc. Po drodze decydujemy się zajrzeć najpierw do Doliny Pięknej Pani - zagłębia słynnych egerskich piwniczek z winem. Tutaj wzdłuż kilku wąskich uliczek, w zboczach góry wykute są piwnice do składowania trunku. Pełnią one rolę małych sklepików i knajpek - można usiąść ze znajomymi, spróbować lokalnych win i oczywiście zaopatrzyć się w zapas na resztę wyjazdu i do domu. My jesteśmy tutaj pierwszy raz. Z ciekawością mijamy rozstawione w polach wesołe miasteczko, przyglądamy się parkingom - może by zostać tutaj na noc… Rozmawiamy z kelnerką - poleca nam przesunąć się trochę dalej, na zakole drogi poza zapleczami restauracji. Znajdujemy tutaj “zaciszny” kącik (N 47.8911°, E 20.357972° lub inaczej N 47° 53' 27.96", E 20° 21' 28.7") - zaciszny o tyle że niemal w krzakach, wśród kilku zaparkowanych przy drodze osobówek, kilkadziesiąt metrów od głównego placu.



Jest blisko ósmej wieczorem. Parkingi nie są już płatne, kolejne opłaty będą zbierane dopiero jutro około południa. Idziemy pospacerować wśród piwniczek - turystów sporo, ruch duży, wszędzie słychać język polski. Zastanawiamy się jak ci wszyscy ludzie stąd wyjadą - z rozmów słychać że są umówieni na konkretne godziny na odjazd autokaru - dla nas to dobrze, może nie będzie zbyt wielu biwakujących na miejscu :) Idziemy jeszcze zaglądnąć do wesołego miasteczka i wracamy do kampera. Na głównym placu rozkłada się kapela dęta - zaczynają grać wiązanki przebojów a my zerkamy dyskretnie na zegarki - jest dopiero dziewiąta… Może do dziesiątej skończą? Nie skończyli. Kapela grała niemal do północy, co nie przeszkadzało specjalnie naszym dzieciom zasnąć. Imprezowiczów było słychać jeszcze trochę później, ale nikt nas nie niepokoił. A co zastaliśmy rano… to już w kolejnym odcinku :)
_________________
"Nie należy wierzyć wszystkiemu co się przeczyta w internecie" - Maria Skłodowska-Curie
Konwerter współrzędnych geograficznych i GPS
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Wyświetl szczegóły
Barbara i Zbigniew Muzyk 
Kombatant


Twój sprzęt: fiat ducato2001-Bassa748
Pomogła: 7 razy
Dołączyła: 23 Lip 2010
Piwa: 353/400
Skąd: krakow
Wysłany: 2014-05-07, 21:41   

:kawka:
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Załoga G 
stary wyga

Twój sprzęt: Trafic Grand Passenger
Nazwa załogi: Załoga"G"
Pomógł: 1 raz
Dołączył: 01 Lis 2010
Piwa: 20/3
Skąd: Lubliniec
Wysłany: 2014-05-07, 21:47   

Ach, aż łza się w oku kręcie jak patrzymy na naszego byłego kamperka, który jak rok temu znów zawitał do Budapesztu.
Piękna relacja, jestem pod dużym wrażeniem jak dużo ciekawych miejsc odwiedzacie, to musiało być perfekcyjnie przygotowane ale taki własnie jest Paweł.

Z niecierpliwością czekamy na dalszy ciąg i pozdrawiamy :spoko
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
GregdeWal 
stary wyga


Twój sprzęt: ALIELIDOMEK IV - Globebus I2
Nazwa załogi: GA2E
Dołączył: 08 Kwi 2011
Piwa: 50/45
Skąd: Cieszyn
Wysłany: 2014-05-08, 08:43   

Coraz mniej takich tajnych, treściwych relacji (szczególnie z miejsc bliskich, a jakże urokliwych). Stawiam piwko i pozdrawiam.
_________________
Navigare necesse est, vivere non est necesse

Historia ALIDOMKU I
Wypociny nałogowca
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
rado 
zaawansowany


Twój sprzęt: Fiat PILOTE Aventura 2.3 jtd 130 multijet
Nazwa załogi: rado - team
Dołączył: 11 Maj 2013
Piwa: 24/31
Skąd: Kędzierzyn-Koźle
Wysłany: 2014-05-08, 08:59   

Dulare, czy mógłbyś na PW wysłać namiary na campingi w Rumunii i Mołdawii, bo wybieramy się tam w lipcu i każda pomoc się przyda.
A za relację :pifko
_________________
Relacje:
HOLANDIA 2013
RUMUNIA 2014
ALBANIA 2015
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
janus 
weteran


Twój sprzęt: Pössl 4F 2,8 idTD "BILA DODAVKA"
Nazwa załogi: DorJanki
Dołączył: 25 Lis 2010
Piwa: 42/47
Skąd: Bielsko-Biała
Wysłany: 2014-05-08, 09:28   

rado napisał/a:
Dulare, czy mógłbyś na PW wysłać namiary na campingi w Rumunii i Mołdawii, bo wybieramy się tam w lipcu i każda pomoc się przyda.
A za relację :pifko


Nie musi być na PW. Inni też przyjmą info :spoko
_________________
Pozdrawiamy:
Dorota i Janusz
www.pozadomem.y0.pl
Jeszcze sporo możemy, ale nic nie musimy!
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
dulare 
weteran


Twój sprzęt: LMC Liberty A 723G
Pomógł: 14 razy
Dołączył: 27 Paź 2013
Piwa: 94/83
Skąd: Zielonki k. Krakowa
Wysłany: 2014-05-08, 09:30   

rado z namiarów na campingi w Rumunii zrobię osobny wątek na części rumuńskiej forum. Co do Mołdawii to żadnych namiarów nie mamy - tamci ludzie podróżowali rowerami i zatrzymywali się gdzie popadnie. Tak czy siak - Rumunię przygotuję osobno.

Relacji ciąg dalszy nastąpi, tylko muszę znaleźć chwilę czasu :)
_________________
"Nie należy wierzyć wszystkiemu co się przeczyta w internecie" - Maria Skłodowska-Curie
Konwerter współrzędnych geograficznych i GPS
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Wyświetl szczegóły
rado 
zaawansowany


Twój sprzęt: Fiat PILOTE Aventura 2.3 jtd 130 multijet
Nazwa załogi: rado - team
Dołączył: 11 Maj 2013
Piwa: 24/31
Skąd: Kędzierzyn-Koźle
Wysłany: 2014-05-08, 09:51   

Ok :szeroki_usmiech
_________________
Relacje:
HOLANDIA 2013
RUMUNIA 2014
ALBANIA 2015
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
 
dulare 
weteran


Twój sprzęt: LMC Liberty A 723G
Pomógł: 14 razy
Dołączył: 27 Paź 2013
Piwa: 94/83
Skąd: Zielonki k. Krakowa
Wysłany: 2014-05-08, 20:37   



3 maja - sobota. Rano jakoś tak się wstać nie chce… Okna dokładnie pozasłanialiśmy wczoraj wieczorem i teraz w środku ciemno, cicho i spokojnie. Może by jeszcze trochę poleżeć? Ciszę przerywa odgłos pracującej maszyny do sprzątania ulic. Powoli budzimy się do życia i wyglądamy na zewnątrz - Dolina Pięknej Pani jest kompletnie opustoszała… Nie ma żadnych samochodów - jak ci wszyscy ludzie wrócili do domów? Przecież wyglądało to tak jakby tutaj nie było nikogo trzeźwego wczoraj wieczorem… Na trawnikach całkiem niezły porządek - wszystkie śmieci znajdują się w okolicach koszy i widać z nich że impreza była niezła… Krótki spacer po opustoszałych uliczkach, śniadanie i przenosimy się do centrum Egeru.



Parkowanie w centrum płatne. Pierwszy znaleziony przez nas automat przyjmuje tylko monety a jak na złość niemal nic nie mamy… Kilka ulic dalej jednak znaleźliśmy parkomat który akceptuje też banknoty - tutaj możemy zostać :) Płacimy z góry za kilka godzin i idziemy spacerem w kierunku egerskiego zamku. (miejsce gdzie parkowaliśmy - N 47.899526°, E 20.381768° lub inaczej N 47° 53' 58.3", E 20° 22' 54.37")



Kolejny raz trafiamy na remont - zarówno uliczek w centrum jak i samego zamku. Widać że prace prowadzone są z dużym rozmachem i można spodziewać się ładnej rekonstrukcji. My tymczasem znajdujemy kolejny automat do pamiątkowych monet i przez dłuższą chwilę staramy się rozmienić pieniądze żeby mieć za co wytłoczyć sobie te elementy kolekcji których jeszcze nie mamy. Z murów zamku orientujemy się co do położenia kolejnych atrakcji i schodzimy powoli do miasta. Jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć, spacer wzdłuż kramików i już jesteśmy na wąskich uliczkach podzamcza. Kierujemy się ku minaretowi - ponoć najbardziej na północ wysuniętemu zabytkowi pochodzenia tureckiego.



Minaret jest pozostałością po meczecie i po czasach panowania tureckiego w tym rejonie. Można się na niego wspiąć - na górę prowadzi 97 schodów w wąskiej klatce schodowej. Trzeba zaczekać aż poprzednia ekipa w całości zejdzie z góry - jedna wymiana turystów trwa około 10-15 minut i w jednej ekipie idzie nie więcej niż dziesięć osób. Warto to wziąć pod uwagę i spojrzeć na długość kolejki do wejścia - my czekaliśmy niemal 40 minut. Większość wychodzących twierdzi że wejście na górę to nie specjalny problem - kłopoty zaczynają się przy próbie zejścia. Bardzo wąska i kręta klatka schodowe, wyślizgane schody… Trzeba się bardzo pilnować żeby nie zjechać na dół na tylnej częsci ciała… Brakuje nam już trochę czasu na zwiedzanie reszty zabytków - parkomat na nas nie zaczeka… Tuż przy kamperze słyszymy dźwięki gwizdka dobiegające spoza wysokiego muru - brzmi to jak mecz… Nie bardzo jest jak zajrzeć, wystawiamy więc aparat fotograficzny ponad mur i robimy zdjęcie - naszym oczom ukazuje się stadion do piłki… wodnej. Mimo niezbyt ciepłej pogody dwie drużyny walczą zacięcie a na trybunach całkiem sporo ludzi kibicuje :D



Ruszamy w stronę Bogacs. Z forum wiemy że będzie tam raczej tłoczno i raczej wysokie prawdopodobieństwo spotkania rodaków. Droga do miejscowości jest malownicza, ale górki zmuszają do wachlowania biegami, tym bardziej że słaby silnik daje o sobie znać. Na szczęście nigdzie się nie spieszymy. Wjeżdżamy na camping (N 47.909895°, E 20.528179° lub inaczej N 47° 54' 35.62", E 20° 31' 41.44") - pierwszy problem - nie można dogadać się z recepcjonistką. Ani po angielsku, ani po niemiecku… Chwilę zabiera “rozmowa” po części migowa, po części klejona ze słów róznego pochodzenia. Wpisujemy się do księgi i wjeżdżamy na teren. Pierwszy raz widzę tak napchany camping. Kiedyś z przyczepą byliśmy nad polskim morzem, ale nawet tam nie było tak ciasno i tłoczno. Robimy niemal pełną rundkę wokół placu i znajdujemy miejsce. Ważne jest dla nas żeby było łatwo wyjechać - jutro rano ruszamy wcześnie. Po zaparkowaniu rozmiawiamy z sąsiadami i dowiadujemy się że to co teraz widać to już właściwie luzik - w poprzednich dniach nie było gdzie wcisnąć namiotu, nie mówiąc już o kamperze...



Część campingu zajmują klubowicze z forum - zaglądam tam na chwilę pogadać. Kłopot w tym że nie jest mi łatwo wchodzić w nowe towarzystwo a tu wszyscy się znają i trochę się czuję nieswojo. Tak czy siak dziękuję Wam za wasze zainteresowanie i za ten czas na rozmowy ze mną. Tymczasem obiad gotowy - jemy, przebieramy się i na baseny. Z błogością układamy się w gorącej wodzie, dzieciaki zajmują się sobą w części dziecięcej… Relaks nudzi nam się mniej więcej po godzinie czasu, spacerujemy więc jeszcze trochę po różnych basenach i wracamy “do domu”. Pora na wyjście “do miasta”. Polecano nam restaurację “jaskiniowcy” albo inaczej “pasibrzuch” - żeby do niej trafić wystarczy iść z campingu główną droga na południe - widać ją niemal w centrum miasteczka, niedaleko kościoła. Jedzenie faktycznie dobre i porcje całkiem spore. Kolację mamy więc za sobą. Wieczorem jeszcze pół załogi idzie zażyć nocnych kąpieli - niemal w każdym termalnym basenie widać głowy, mimo że pogoda nie rozpieszcza - pada deszcz i jest dość chłodno. W głównym basenie największy ruch, a tutaj także gra muzyka i niektórzy nawet tańczą… Pół godzinki wystarcza nam żeby dogrzać się porządnie przed spaniem - jutro wczesna pobudka, więc na długie imprezowanie dziś nie czas...
_________________
"Nie należy wierzyć wszystkiemu co się przeczyta w internecie" - Maria Skłodowska-Curie
Konwerter współrzędnych geograficznych i GPS
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
dominicc 
doświadczony pisarz

Twój sprzęt: Fiat Ducato Granduca '95
Dołączył: 02 Mar 2014
Piwa: 4/3
Skąd: Zawoja
Wysłany: 2014-05-08, 22:21   

Świetna relacja, melduję się :)
_________________
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Kotek 
Kombatant
Mam na imię Danusia!


Twój sprzęt: Fiat Ducato Toskana 1,9 TD
Nazwa załogi: MisioKot
Pomogła: 5 razy
Dołączyła: 07 Paź 2010
Piwa: 403/444
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2014-05-09, 06:27   

Czytamy, podziwiamy i czekamy na ciąg dalszy. :kwiatki:
_________________
Pozdrawiamy - Danusia-Kotek i Henio-Misio

Denerwować się to znaczy mścić się na własnym zdrowiu za głupotę innych.
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
dulare 
weteran


Twój sprzęt: LMC Liberty A 723G
Pomógł: 14 razy
Dołączył: 27 Paź 2013
Piwa: 94/83
Skąd: Zielonki k. Krakowa
Wysłany: 2014-05-09, 18:45   

4 maja - niedziela. Pobudka tuż przed siódmą. Przed ósmą chcemy się zebrać - recepcja campingu nieczynna, ale udaje się zapłacić w recepcji hotelu i już 7:45 jesteśmy w drodze. Na jedenastą chcemy zdążyć do Koszyc na mszę u Dominikanów. Dojazd do autostrady dość spokojny, choć wiatr jakby trochę duży… Na autostradzie już wieje straszliwie - oceniam że prędkość wiatru to 40-50 km/h. Gaz wciśnięty do deski a tutaj auto nie chce wyciągnąć więcej niż 85 km/h… Dobrze że mamy zapas czasu. Po drodze jeszcze dochodzi deszcz… Nie zazdroszczę tym którzy w tej pogodzie będą musieli zwijać obozowisko… Do Koszyc docieramy z połową godziny w zapasie. Pakujemy się do centrum wypatrując upatrzonego parkingu przy samym kościele i omal nie wjeżdżamy na uliczkę na której jest ograniczenie wysokości - do trzech metrów… Nasz kamper ma w okolicach trzech metrów, zależy jak się ułoży - nie ryzykujemy więc i wycofujemy się do skrzyżowania. Na szczęście miejsc postojowych przy ulicy jest sporo a w niedzielę można parkować za darmo (pytaliśmy policjantów). (staliśmy tutaj: N 48.720216°, E 21.251754° lub inaczej N 48° 43' 12.78", E 21° 15' 06.31")



Po kilku naprawdę ładnych dniach dzisiaj pogoda nas nie rozpieszcza. Mieliśmy zamiar pospacerować po centrum, ale jest zimno i nieprzyjemnie. Oglądamy w przelocie tańczącą fontannę (sterowaną do dźwięków muzyki) i zaglądamy do katedry św. Elżbiety która to katedra okazuje się ładniejsza z zewnątrz niż w środku. Po mszy u Dominikanów pakujemy się i jedziemy dalej - szukamy miejsca na obiad. Jeszcze nie jesteśmy specjalnie głodni jedziemy więc coraz bliżej i bliżej granicy z Polską. Dojeżdżamy aż do Starej Lubovni. Byliśmy tu już kiedyś, jeszcze bez dzieci. Teraz już głód jest na odpowiednim poziomie więc zbaczamy z trasy i jedziemy na parking przy tutejszym zamku (N 49.316646°, E 20.693328° lub inaczej N 49° 18' 59.93", E 20° 41' 35.98"). Jest tutaj też skansen, ale malutki (w porównaniu do Szentendre) więc tą atrakcję pomijamy. Jemy obiad i idziemy na zamek.



Na zamku wstęp rodzinny kosztuje 10 euro - w cenie zawiera się też polska wersja broszury informacyjnej - bardzo przydatnej bo w zamku jest wiele komnat i warto je odwiedzać po kolei korzystając z mapki. Mając w pamięci naszą poprzednią wizytę tutaj, nie spodziewaliśmy się zobaczyć tak wielu i tak dobrze przygotowanych ekspozycji, okazuje się jednak że Słowacy zadbali nie tylko o odbudowę zruinowanych pomieszczeń, ale też o ich odpowiednie wyposażenie. Zaglądamy więc na wystawę prezentującą dawne zawody związane z zamkiem - murarzy, kamieniarzy, cieśli, tkaczy, farbiarzy, warsztat produkcji świec (jak się nazywa rzemieślnik produkujący świece?)... Pierwszy raz widzę drewniane stemple do farbowania tkanin we wzory… Za to warsztat stolarza niemal identyczny jak ten u mojego dziadka.



W innej części zamku niemal same nakrycia głowy i warsztat - wraz z formami do wyrobu kapeluszy i czapek. Jest sporo zdjęć i eksponatów, jest też cała szafa kapeluszy które można przymierzyć i zrobić sobie w nich zdjęcia. Odwiedzamy też zamkową kaplicę (w której nadal odbywają się nabożeństwa) oraz obszerną wystawę poświęconą browarowi zamkowemu (ponoć jedna z pierwszych działających na zamku pracowni to był browar - niemal od samego początku istnienia był potrzebny jego mieszkańcom). Wspinamy się na wieże i mury, zaglądamy w zakamarki. Są tu nawet kazamaty ze stromymi schodami i marnym oświetleniem :)



Jedna z sal kryje ciekawostkę - kopię polskich klejnotów koronnych. Były one przez pewien okres czasu przechowywane na zamku w Starej Lubovni. Jest tutaj opisana krótko ich historia, jest też fotel obłożony królewskim płaszczem - każdy może w nim zasiąść i na chwilę poczuć się jak król - tylko korony nie ma do kompletu. Jako jedne z ostatnich odwiedzamy sale poświecone ostatnim właścicielom zamku - Zamoyskim. Wcześniej zamek wielokrotnie przechodził “z rąk do rąk”, przez spore okresy był pod opieką węgierską :) Obszerne informacje na temat zamku i jego historii można znaleźć na stronie (także w języku polskim): http://www.muzeumsl.sk/pl/



Czas do domu - spędziliśmy tutaj już niemal trzy godziny, wygląda na to że noc zastanie nas na drodze. Na szczęście trasa do Krakowa przez Nowy Sącz, Brzesko i dalej autostradą jest dość spokojna - wpadamy na 15 minut w korek w Brzesku, później na autostradzie jest dosyć tłoczno, ale płynnie. Pod dom zajeżdżamy o zmierzchu. Trochę nie chce nam się już dziś rozpakowywać kampera, zabieramy więc tylko jedzenie i trochę rzeczy… Reszta pewnie poczeka na następny wyjazd :)

Tyle w tym temacie, obiecane miejscówki rumuńskie przygotuję tam gdzie pasują :)
_________________
"Nie należy wierzyć wszystkiemu co się przeczyta w internecie" - Maria Skłodowska-Curie
Konwerter współrzędnych geograficznych i GPS
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
dulare 
weteran


Twój sprzęt: LMC Liberty A 723G
Pomógł: 14 razy
Dołączył: 27 Paź 2013
Piwa: 94/83
Skąd: Zielonki k. Krakowa
Wysłany: 2014-05-12, 09:48   

Dla tych z Was którzy czekali na informacje na temat kampingów w Rumunii, informację umieściłem w dziale Rumunia, tutaj:

http://www.camperteam.pl/...ic.php?p=424585
_________________
"Nie należy wierzyć wszystkiemu co się przeczyta w internecie" - Maria Skłodowska-Curie
Konwerter współrzędnych geograficznych i GPS
Postaw piwo autorowi tego posta
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum

Dodaj temat do ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
*** Facebook/CamperTeam ***